Profil użytkownika

Jeżeli nie wiesz, dokąd chcesz iść, nie ma znaczenia, którą drogą pójdziesz... 

- Alicja w Krainie Czarów


komentarze: 71, w dziale opowiadań: 71, opowiadania: 50

Ostatnie sto komentarzy

Hej, 

No dobra, o łóżkowych perypetiach Ziemianki z kosmitą jeszcze nie czytałam! Przypuszczam, że gdyby zamiast związkopeuty, terapię prowadził terrapeuta, Gracja czułaby się bardziej zrozumiana. :D 

Wyszło oryginalnie i zabawnie, ale chyba jestem tu za krótko, żeby wyłowić konkretne „często powtarzające się błędy”, które chciałaś wykorzystać. :)

 

Kiedy okazało się, że na moim ciele pojawiły się polipy, ANT bardzo się ucieszył. Był tak szczęśliwy, że zostanie ojcem

Padłam. :D 

Ale wstałam i pozdrawiam! 

Hej Bruce, 

przyzwyczaiłaś nas do zupełnie innych historii. Głownie z happy endem :) Ale fajnie, że szukasz też inspiracji w bardziej makabrycznych klimatach, bo zdecydowanie Ci to wychodzi! Twoje opowiadanie, zwłaszcza działania Karola, przemawiało do wyobraźni. Od razu miałam skojarzenia z Sweeney Toddem i upiorną historią o pasztecikach. Ciarki! 

 

Pozdrawiam! :) 

Hej Hesket,

 

o, ble ryby! :D

Stworzyłeś dużo ładnych i poetyckich opisów natury. I jeszcze więcej obrzydliwych, typowych dla horroru. Opowieść wciąga – rozwija się leniwie. Zakończenie trochę pędzi, ale ogólnie opowiadanie zostawia dobre wrażenie. :)

 

Kilka drobnostek rzuciło mi się w oko:

 – A ty nie? – Najwyraźniej Peter traktował sprawę poważnie. – Wszystkim chłopakom podobał się jej biust.

Tutaj nie rozumiem tego wtrącenia. Chyba naturalniej brzmiałoby:

 – A ty nie? – obruszył się Peter. – Wszystkim chłopakom podobał się jej biust.

 

Zaświecił światło.

Może lepiej włączył światło?  

 

Sytuacja przypominała stare horrory, które oglądał w tajemnicy przed rodzicami, kiedy z okazji szesnastych urodzin dostał mały, czarno-biały telewizor.

Wydaje mi się, że w wieku 16 lat już nie trzeba się zbytnio kryć przed rodzicami :D

 

 Nie świeć światła… – Frankie zastanawiał się leżąc w łóżku.  

Tutaj też bym zmieniła na nie zapalaj/ nie włączaj światła.

 

W ciemności panującej dokoła, niczym wycięta z nieprzeniknionej czerni, wciągała w siebie otaczającą roślinność.

Hm… nie bardzo rozumiem drugiej części tego zdania i nie umiem sobie tego wyobrazić. Tak jakby coś ją porastało? Albo ciągnęła za sobą wodorosty?

 

Serdecznie pozdrawiam! :)

Hej Holly,

nic nie sprzedawałam, przysięgam! Jestem zbyt sentymentalna, żeby wystawić stare ciuchy na Vinted, a co dopiero sprzedać duszę! :D

Kiedyś trochę grałam w RPG, więc chyba przy okazji ćwiczyłam pisanie. Opowiadania to jednak zupełnie inny poziom, bo nagle brakuje tej drugiej osoby, która pomaga pchać fabułę do przodu. I I szczerze, myślałam, że to łatwiejsze.

 

Witaj Reg,

ślicznie dziękuję za komentarz i łapankę! Na Twoje oko zawsze można liczyć!

Szkoda, że zakończenie nie zagrało tak, jak powinno. Kończył mi się limit znaków, a chciałam wszystkich ukatrupić. :D W przyszłości będę próbowała lepiej ogarnąć proporcje – żeby starczyło miejsca i na początek, i na koniec.

Biorę się za poprawki i pozdrawiam! :)

 

Hej HollyHell91,

 

dziękuję za wizytę i wskazanie baboli! Ech, niezależnie jak długo by się grzebało w tekście i tak zawsze coś przeoczę. Aż boję się czytać go ponownie :D

 

Czyli co, on ich znał, a oni go nie?

Yyy… Dlatego, że nie zwraca się per „Pan”? Komisarz jest już starym wygą na emeryturze, a ta dwójka to jakieś młodziaki. Uznałam, że nie będzie bawić w uprzejmości :D

 

Nie ma dachu w domu?

Hehe. Dobuduje sufit.

 

Ciągle wyobrażałam ją sobie ze skrzyżowanymi rękami, a po chwili ona znowu je skrzyżowała… Da się?

Kurczę, chyba faktycznie za dużo tych skrzyżowań.

 

chcesz zapolować na potwora?

a nie na ducha

 

Podczas oględzin miejsca zbrodni Ewa przyznała, że nie mógł tego dokonać duch. Od tej pory polują na coś „grubszego”. :D

 

po czym bez wahania wyciągnął policyjną legitymację.

A nie odznakę?

Hmm… Odznaka kojarzy mi się za bardzo z amerykańskimi gliniarzami. Skoro akcja dzieje się w poczciwej Polsce w latach 90, postawiłam na równie poczciwą legitymację.

 

A co robił wtedy duch Tadeusza?

Oberwał magiczną kulką, która go na chwilę zamroczyła. :D

 

Byłam zachwycona opowiadaniem, dopóki nie zaczęły wyskakiwać stwory z książek ;p

Kurde :D Trochę się obawiałam, że wyskakujące książki z półek okażą się bardziej groteskowe niż straszne. Pewnie powinnam zostawić to w formie niedopowiedzenia i może bardziej skupić się na samych stworach. To mój pierwszy horror i dopiero uczę się straszyć. Może następnym razem wyjdzie lepiej! :D

 

Dziękuję Ci za wskazówki i miłe słowa, bardzo to doceniam. Dla kogoś, kto dopiero zaczyna i nieśmiało dzieli się swoimi pierwszymi tekstami, taki komentarz naprawdę dodaje energii i motywacji do dalszej pracy. heart

 

Serdecznie pozdrawiam!

Hej,

trafiłam tu, próbując rozgryźć, co łączy „amebę” z „tygrysem” (tak, wiem, sama jestem amebą, która najwyraźniej miewa problemy z czytaniem…). I od razu zostałam pochłonięta przez tę historię. Fantastyki może nie jest tu za wiele, ale za to panuje tu niezwykły, tajemniczy klimat, a wszystko to napisane świetnym językiem. :)

 

Patrzył Andrzej na drzewa i czuł, że kiedyś ich korzenie połamią mu kości. Że tu go pochowają, na obcej ziemi. Gdzie nikt jego imienia nie wymawia jak trzeba, gdzie zawsze każdy pierwej spojrzy mu na ręce, zanim poda prawicę.

Świetny fragment. Trafnie uchwyciłaś myśli osoby żyjącej z dala od ojczyzny.

 

Pozdrawiam serdecznie! :)

Hej,

jak to z poezją bywa – nie wiem, czy wszystko zrozumiałam, ale jeden wers szczególnie przykuł moją uwagę.

wzrost rośliny nie zawsze jest zapowiedzią owocu

Bardzo trafne i przygnębiające. Niestety nie zawsze wyjdzie z nas coś zjadliwego…  Ale głowa do góry. Może czasem chodzi o to, by być stokrotką, a nie jabłonką – i po prostu dawać kwiaty :)

 

Życzę dużo weny i pozdrawiam!  

Hej, piękna ta Twoja Australia. Zdecydowanie wyczuwam tutaj fantastykę, bo jest zbyt idealna. A gdzie komary, kleszcze, pająki? Ktoś tu ładnie nagiął rzeczywistość :D

 

Mały stolik, który daje nadzieję, że kiedyś powstanie przy nim książka.

Trzymam kciuki!

 

Pozdrawiam :)

Hej, 

na samej górze brakuje adnotacji, że ten tekst powinno się czytać po ósmej. (Ekhm, After Eight.)

Po tym niezręcznym wstępie, suchym, jak listko zwiędłej mięty, chciałam tylko napisać, że to bardzo ciekawy szort. Zdecydowanie przemawia do kubków smakowych :) 

 

Pozdrawiam!

Hej,

świetnie napisane opowiadanie, ale przyznam, że przeorałeś mnie trochę emocjonalnie… Rzeźnie i krwawe jatki to jedno, ale wątek gwałtów to zupełnie inna sprawa. I chociaż dałeś nam coś na wzór „szczęśliwego zakończenia”, to jest ono bardzo gorzkie. Historia Lei jest poruszająca i pewnie zostanie w mojej głowie na długo.

Są jednak i sceny, gdzie się uśmiechnęłam. Zwłaszcza ta:

Ivar nie odpowiedział. Zamiast tego wydobył z wnętrza pulchnego ciała kolejną ukrytą zaletę, o której istnieniu nie miał pojęcia.

Odwagę.

 

Pozdrawiam serdecznie i powodzenia w konkursie! :)

Hej,

wciągające i klimatyczne opowiadanie. Obraz załogi pokrytej tajemniczymi kwiatami jest jednocześnie fascynujący i niepokojący. Tak jakby piękno splatało się z czymś mrocznym. Kojarzy mi się trochę z klimatem „The Last of Us”, choć kwiaty nadają temu o wiele bardziej poetycki (i mniej obrzydliwy!) charakter niż grzyby. :D

Scena z terenówkami rozjeżdżającymi roślinność to bardzo wymowny obraz naszej cywilizacji. Nie zdążyli dobrze postawić stopy na nowej planecie, a już zaczynają ją dewastować.

 

Jedyne do czego bym się przyczepiła to:

Załoga „Asimova14” liczyła jedenaście osób. Aktualnie jedna, z powodów zdrowotnych, była umieszczona w kapsule leczniczej. Mężczyzna poważnie struł się jedzeniem, na które okazało się, że był uczulony.

Wydaje mi się, że przygotowując się do takiej misji, każdy naukowiec byłby przebadany od stóp do głów, by zapobiec takiej ewentualności. Może bardziej wiarygodne byłoby, gdyby doszło do jakiegoś niespodziewanego wypadku i naukowiec się zranił?

 

Okolica trochę pociemniała a po kilkunastu sekundach chmura opadła i zarodniki dostały się do płuc obserwatorów.

To ostatnie zdanie zdradza nam, że zdarzy się coś niedobrego. Zostawiłabym je na później, dla większego efektu. :D Przykładowo, jeden z naukowców kasłających krwią w windzie mógłby wypluć zarodnik, ujawniając tym samym, że musiały dostać się do ich płuc.

 

To, rzecz jasna, tylko mój punkt widzenia, a kierunek, w jakim poprowadzisz fabułę, zależy wyłącznie od Ciebie. Może jednak moje przemyślenia okażą się choć odrobinę inspirujące. :)

 

Powodzenia w pisaniu książki i pozdrawiam!

Hej,

napisałeś bardzo ciekawą przygodówkę. Jest tutaj wciągająca akcja, dziwny świat i sporo humoru. Reklama Gilbreda Szarej Łapy na „granacie” sprawiła, że parsknęłam śmiechem. Dobrałeś też bardzo pasujące imiona dla Żab, takie gulgoczące :)

Ale żeby nie było, że tylko chwalę! Przecież komentarze mają być pożyteczne, a nie wazeliniarskie.

To kilka zdań, które gdzieś mi tam zgrzytnęły, albo znalazłam jakąś drobną literówkę.  Może uznasz te uwagi za przydatne :)

 

Przycupnął przy ścianie i nasłuchiwał i oświetlił snopem światła z latarki szczura w zbroi, u którego stóp leżała pika.

 

Rafał spanikował i zaczął wbiec w dół, ledwo wymykając się strażnikom.

.. i zaczął biec w dół? … i wbiegł w odnogę jaskini?

 

Z pluskiem wpadł w zimną wodę, głęboko pod powierzchnię.

wpadł do zimnej wody.

 

Popłynął w jego kierunki

 

W jego głowie usłyszał jakby cichy szept:

 

– Chodź z nami, wyschniesz sobie. Szlom niestety sprzedany. – Tutaj zarechotał. – I to korzystnie! Ale suszona ważka się znajdzie.

 

Wypływamy za dwa rechotania.

Heh, fajne to :D

 

Po swojej stronie zatoki zauważył pomost, przy którym cumowało kilka łodzi, oraz budynek z nierównymi, kamiennymi ścianami, w którym paliło się światło.

Wplątało się powtórzenie „którym” i trochę brzmi jakby budynek też cumował przy pomoście. Może lepiej rozdzielić na dwa osobne zdania?

 

– Mówiłem, że jakiś podejrzany – mruknął ten bywalec, który posądzał Rafała o bycie żabą.

Tutaj bym zostawiła wersję „mruknął ten” lub „mruknął bywalec”.

 

– A kostur? – jęknął Rafał, widząc daremność swjego wysiłku.

 

Poczuł, jak znowu nachodzi go gęsta, dusząca gła.

 

Wskazał palcem na stragan.

 

Ktoś odchrząknął przy nim głośno. Rafał spojrzał prosto w oczy zbrojnego szczurołaka, który powiedział z uznaniem: – Pragnę pochwalić postawę. Pokażcie kwit za opłatę świetlną, to wam damy pisemne wyrazy uznania, zaniesiecie do swojej fabryki. Widać nawet nie-szczury czasem bywają uczciwe.

 Dialog od nowej linii.

 

Strażnik zmrużył oczy. – To macie od niego delegację?

Tutaj też od nowej linii.

 

Plecy lekko zgięte… – tutaj szturchnął Rafała –

 

Chłopak poczuł lęk, poczuł drżenie rąk.

 

Serdecznie pozdrawiam! :) 

 

Edit – Chyba niektóre rzeczy wyłapała już Bruce! :D 

Witaj Bruce,

ślicznie Ci dziękuję za łapankę! Ale ty masz dobre oko! Niestety im dłuższy tekst, tym więcej udaje mi się natrzaskać w nim błędów. Zabieram się za poprawianie.

 

W materiałach o zakonie często przewijało się jedno zdanie. Może to jakieś ich motto. Miałam gdzieś tu w notatkach… O! Maldrien porta, aeon’quessa. Animar celin qui in verbo salvenari est. – piszesz o jednym zdaniu, a tu są dwa – to celowe?

Jaki podstawowy błąd! W ogóle tego nie zauważyłam.

 

Wzywa się egzorcystę na umowie-zleceniu? – czemu część nagrania nie jest kursywą?

Tę część poprawiałam bezpośrednio na portalu. Może tu jakiś technologiczny chochlik usunął kursywę?

 

„Windigo” ma czasem rodzaj męski, a czasem nijaki:

Ach… tak powinien być rodzaj nijaki. Jednak jakoś brzmi mi to nienaturalnie i podczas pisania wkradał mi się rodzaj męski. Już poprawiam :)

 

Bardzo się cieszę, że Ci się spodobało. Już zaczynałam w ten tekst wątpić… Sprawiłaś, że mój dzień stał się lepszy, dziękuję :) 

Hej, 

przyznam, że nie czytałam pierwotnej wersji sprzed „liftingu”, ale nie wygląda mi na to, że coś popsułeś :) 

Ciekawie opowiedziałeś tę bajkę po swojemu. Przyjemna choć mroczna lektura. 

Pozdrawiam! 

Hej, 

„Diablicą” postawiłeś sobie bardzo wysoko poprzeczkę :) Oba opowiadania są świetnie napisane i z ciekawymi pomysłami. Fabularnie chyba trochę jednak bardziej wciągnęła mnie „Diablica”, z kolei bohaterowie wydają mi się barwniejsi w „Alternatywce”.  

Pozdrawiam i powodzenia! 

Hej, 

chyba częściej muszę się zapuszczać w głębiny poczekalni, bo można tu znaleźć prawdziwe perełki. Lubię taki głupkowaty humor :) Przyznam, że każdego patataja nie przeczytałam. 

Kurczę, gdybym mogła, to bym kliknęła, żeby się już dłużej tu nie kurzyło. Napewno ktoś też tu jeszcze trafi i się skusi na klika. :D 

Pozdrawiam i patatajam dalej! 

Hej, 

Twoje opowiadanie ma sporo niepokojących  i wstrząsających scen, a wcale nie leje się tutaj krew. Kiedy przeczytałam o „lodowym imperium” matki głównego bohatera, coś czułam, że znajdziemy jakiegoś trupa w zamrażalniku. :D 

Bardzo udany, klimatyczny tekst. 

Powodzenia w konkursie i pozdrawiam:) 

Hej Bruce, 

też pamiętam te burze w 2008 roku. Moje miasteczko straciło wtedy wiele pięknych, starych drzew :( 

Bardzo lubię opowiadania o małych miejscowościach i ich tajemnicach. Podobało mi się jak powoli wprowadzałaś coraz więcej elementów grozy. Najpierw te nekrologi, plotki, potem ten pamiętnik… wszystko to bardzo wciągało!

Osobiście jeszcze później bym odkryła w jakim stanie znaleziono zmarłych na polanie. Obraz ludzi z sercami i ustami przebitymi dębowymi gałęziami jest bardzo mocny :O 

Miałaś też ciekawy pomysł z cofaniem się w czasie, żeby pokazać tragiczną historię Doroty. Zupełnie mnie to zaskoczyło. Myślałam, że to będzie historia małżeństwa w nawiedzonej okolicy, a tu miła niespodzianka, bo otrzymaliśmy legendę pełną słowiańskiego klimatu. 

 

Jedno zdanie mnie zatrzymało:

 

Spojrzałam w dół i zaczęłam pojmować, że za mną wznosi się Kalnas Dorotka, ale i ja, stojąc u jej podnóża, spoglądam w dół na odległe ulice, domy i sklepy, ponieważ znajduję się również na potężnej górze.

Musiałam je przeczytać dwa razy, bo zgubiłam orientację w terenie. :) I pojawiło nam się jeszcze powtórzenie „spoglądania w dół”. 

 

Powodzenia w konkursie i pozdrawiam :) 

Hej, 

widzę, że znowu czarujesz słowami :) Napisałaś piękną wizytówkę Nowej Fantastyki. 

Serdecznie pozdrawiam! 

Hej, 

przeniosłaś mnie tym opowiadaniem do czasów szkolnych. Zrobiło się wesoło, ale i jakoś tak melancholijnie :) 

Przyznam, że po niewinnym początku, nie spodziewałam takiego rozwoju akcji! Twoje opowiadanie jest bardzo uniwersalne. Wystarczy zamienić skrzaty na jakieś państwo totalitarne i luźne fantastyczne opowiadanie o szkole, staje się tekstem o prawdziwym konflikcie zbrojnym.  Pod przykrywką absurdalnej inwazji skrzatów przemyciłaś sporo filozoficznych rozważań. Bardzo mi się to podobało! 

 

Sorka od filozofii spróbowała wyrazić oburzenie. 

Tutaj zjadło Ci „P”. :)

Inna drobnostka, która mnie zastanawia to dialog z klipsami na nosie (nie jestem w tym temacie żadnym znawcą, to raczej odczucia szarej czytelniczki). Wydaje mi się, że brzmi bardziej jakby mieli coś w buzi, niż zatkane nosy. Spółgłoski „r” i „c” możemy spokojnie wymówić z klamerką na nosie, choć faktycznie brzmią one na nieco… spłaszczone. Hm, trudno to zapisać i niestety nie mam tutaj żadnej podpowiedzi. Pozostawiam to więc tylko do przemyślenia. :) 

 

Podsumowując, bardzo udane opowiadanie, w którym humor przeplata się z głębszym przesłaniem. Gdybym mogła, kliknęłabym do biblioteki, ale nie mam jeszcze tych tajemnych mocy :D 

Serdecznie pozdrawiam! 

Cześć,

przyznam, że przeczytałam Twoje opowiadanie do końca dopiero za drugim podejściem. Pierwszy raz zajrzałam tutaj tuż po premierze, ale dość szybko stwierdziłam, że ten abstrakcyjny świat, to chyba nie jest lektura dla mnie…

Wróciłam, bo czytam właśnie wszystkie teksty zgłoszone na konkurs. Tym razem postanowiłam się przygotować – żadnego czytania w biegu na telefonie. Zamiast tego: laptop, dark mode i byłam gotowa do jazdy :)

Kiedy trochę lepiej poznałam bohaterów, jazda okazała się szalona, obrzydliwa i wciągająca. Masz niesamowitą wyobraźnię, za którą czasami nie nadążałam. Końcówka z rewolwerkami bardzo mnie zasmuciła. Nigdy nie myślałam, że to napiszę, ale nie będę w przyszłości czytać opowiadań, gdzie ginie pies i rewolwerątko!

Podsumowując, choć to opowiadanie zupełnie „nie w moim typie”, to było bardzo ciekawe i cieszę się, że jednak do niego wróciłam!

 

Pozdrawiam serdecznie :)

A tak mi się podobała ta stalowa obręcz! Przekombinowane? Usuwam.

Stalowa obręcz była jak najbardziej w porządku, pisałem tylko, że “zacisnęło mu się na szyi” to bardziej naturalna konstrukcja niż “zacisnęło się na jego szyi”. To drugie brałem zawsze za anglicyzm składniowy, ale może to też germanizm

Moje niedopatrzenie! Już poprawiam.

 

Dozorca zawieszony przez moment w powietrzu runął w dół

Może raczej coś typu: zawisł na moment w powietrzu, po czym…

Tu od początku coś mi nie grało, ale nic lepszego nie wpadło mi do głowy. Twoja propozycja jest super! Dzięki.

Tu miałem jeszcze dopisać, że bardzo obszerną dyskusję o frazie “runąć w dół” mieliśmy pod tekstem https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/32395.

Z ciekawością przeczytałam Waszą dyskusję i zmienię tę frazę. Nie spodziewałam się, że jest taka… kontrowersyjna :D Jednak, wyobrażając sobie całą tę scenę, jedyna droga podczas spadania wiodła w dół, więc faktycznie może to być odebrane jako masło maślane.

 

Wydawało mi się, że jego historia jest potrzebna, żeby uzasadnić, skąd się wziął, dlaczego akurat ten trzydziestoletni cykl i cała reszta. Czy bez tego nie byłby jakiś taki… płaski? Ot, jakiś „duch”, który wyskakuje zza regału i robi zamieszanie.

To na pewno jest znaczący argument. Być może problem nie leży w samym wprowadzeniu głębszej przeszłości, lecz w jakimś szczególe tego, w jaki sposób ją wprowadzasz – ale to nie interpunkcja, z którą mogę rozprawić się dosyć obiektywnie, warto więc poczekać na opinie kolejnych, może bardziej doświadczonych czytelników.

Tak, oczywiście! I tak wielkie dzięki za zwrócenie na to uwagi. Na pewno przyda mi się na przyszłość.

 

Wszystko znika, jakby wraz z odejściem Tadeusza ktoś nagle odłączył zasilanie. Ewa, Leszek i sam Tadeusz zostają uwięzieni w powieści – zakładam, że na zawsze.

Wcześniej pojawiało się tam zdanie, które to sugerowało, ale usunęłam je ze względu na limit znaków.

Rzecz w tym, że na moje wyczucie to nie jest domyślne założenie i bardzo trudno będzie je podeprzeć jednym zdaniem tak, żeby czytelnik uznał je za niezaprzeczalnie wynikające z konstrukcji świata. Możliwe, że prędzej będzie to odebrane jako zanęta na sequel, który mógłby wyjaśnić, w jaki sposób wydostaną się jednak z wnętrza powieści.

Trafny punkt. Zmieniłam już nieco zakończenie, choć przypuszczam, że może teraz wyglądać jak… naprędce załatane. Z drugiej strony „otwarte” zakończenia zawsze mnie korcą i lubię niektóre rzeczy jedynie zasugerować oraz pozostawić do wyobraźni czytelnika. Oczywiście nie mają sensu, gdy nie tłumaczą kompletnie niczego :D Będę pracować nad znaleziemiem złotego środka.

 

Bardziej boję się jednak, że przemycam germanizmy.

Aber richtig, das ist ein gut Grund zum Furcht. Coś tam niemieckiego liznąłem, ale niestety jak dotąd nie tyle, żeby wychwytywać germanizmy składniowe czy frazeologiczne, może oprócz najbardziej rażących. Skądinąd może Cię zaciekawić, że interpunkcja polska jest w dużej mierze wzorowana na niemieckiej – co może sprawić, że będzie Ci dość łatwo stosować ją w miarę dobrze, ale znacznie trudniej opanować te rzadsze reguły, którymi się jednak różni.

O, to teraz mała poprawka z mojej strony :) Furcht jest rodzaju żeńskiego, więc poprawnie to zdanie brzmi: Aber richtig, das ist ein guter Grund zur Furcht.

Ogólnie żadna ze mnie germanistka i też robię błędy. A rodzajniki to horror! 

Nie wiedziałam, że polska interpunkcja jest wzorowana na niemieckiej. Muszę o tym więcej poczytać.

 

Jeszcze raz dzięki za Twój czas i klika! Pozdrawiam :)

Jestem i działam dalej!

 

Zanim odpiął sprzączkę, usłyszał za sobą zachrypnięty głos.

– Proszę się od niej odsunąć, panie komisarzu.

Szczerze mówiąc, jak na doświadczonego policjanta dał się podejść nieprawdopodobnie łatwo. Nawet ja wiem, że jeżeli widzę związaną osobę, której nie grozi natychmiastowe niebezpieczeństwo, to warto ją najpierw okrążyć po obwodzie kontaktu wzrokowego…

Rozumiem. Rozumiem ten zarzut. Potrzebowałam sceny, która da Dunajewskiemu przestrzeń na spokojne wyjaśnienia. Nie chciałam, by od razu mierzyli do siebie z broni lub doszło do szarpaniny (zostawiłam ją na później). Może… załóżmy, że komisarz miał gorszy dzień? :D Jednak na przyszłość będę pamiętać, żeby nie iść łatwą drogą i lepiej dbać o realizm.

 

– Ona nie jest prawdziwa – zaczął Dunajewski. – Wymyśliłem ją.

– Przestańcie. Przestańcie oboje. – Jeziorny cofnął się pół kroku.

Kto jest w tym miejscu postacią mówiącą, bo chyba nie Jeziorny?

Tak, Jeziorny. Dunajewski opowiada mu, że Ewa jest bohaterką jego powieści, z kolei dziewczyna to potwierdza skinieniem. Komisarz niedowierza, cofa się i każe im się… przymknąć, by zebrać myśli.

 

czyjeś ramię zacisnęło się na jego szyi jak stalowa obręcz.

Lepiej: zacisnęło mu się na szyi.

 A tak mi się podobała ta stalowa obręcz! Przekombinowane? Usuwam.

 

które wirowały w powietrzu niczym tysiące ćm.

Jest taki dowcip – góralski gospodarz rozmawia z turystą:

– Zabiłem wczoraj pięć ćmów.

– Ciem?

– A kapciem.

Wstyd. Poprawiam.

 

Dozorca zawieszony przez moment w powietrzu runął w dół

Może raczej coś typu: zawisł na moment w powietrzu, po czym…

Tu od początku coś mi nie grało, ale nic lepszego nie wpadło mi do głowy. Twoja propozycja jest super! Dzięki.

 

które prowizorycznie zaryglowali regałem.

Zastawili, zablokowali, owszem, ale użycia regału jako rygla nie potrafię sobie wyobrazić.

Racja. Błąd logiczny. Do poprawki!

 

wydobywał się biały oddech

Może coś w rodzaju “przy każdym wydechu ziała biała para”?

Tak! Zdecydowanie lepiej do brzmi.

 

gdy na półpiętrze dostrzegli Shelobę

Ona w polskich wydaniach nie była przez “sz”?

Zrobiłam tu niezamierzony fikołek językowy. Wzięłam Shelob i dodałam „a”, jakbym chciała ją spolszczyć.  Swoją drogą ciekawe, Sheloba stała się Szelobą, ale Bagginsowie nie zostali przechrzczeni na Torbińskich. W Niemczech Szeloba to Kankr, a Bilbo Baggins otrzymał nazwisko Beutlin. I jak tu nie zwariować? :D

 

Dałem męża, dzieci, nawet, kurwa, jamnika!

Jamnik nie bardzo może być stręczycielem

Parsknęłam. 

Jak to było? Przecinek może uratować życie? 

„Rozstrzelać, nie wolno puścić!”

„Rozstrzelać nie wolno, puścić!”

 

Próbowałam to tłumaczyć, ale nie jest to łacina. Brzmi jak zlepek fikcyjnych języków z literatury.

Jeżeli się nie mylę, możliwe, że oprócz łaciny trochę pobrzmiewa quenyą, ale lata międzywojenne to na nią tak jakby za wcześnie

Faktycznie kompletnie zignorowałam fakt, że nie zgadza się tutaj czas! :O

 

Chwilę później kobieta siedziała skrępowana w kantorku, a w jej żyłach krążył środek odurzający.

Nie bardzo rozumiem, co tu się stało – może warto to było pokazać – nie wiem, jak Dunajewski, ale były policjant miałby chyba jakieś zastrzeżenia natury prawno-moralnej, starałby się raczej porozmawiać i wyjaśnić sytuację, może ułożyć jakieś zręczne kłamstwo.

Szczerze? Tekst jest już tak ciasny, że zabrakło mi tutaj znaków na rozmowę… Zastanawiałam się na usunięciu jej całkowicie, ale wtedy padłyby zastrzeżenia, że zbyt łatwo dostali się do biblioteki. Niech pozostanie związana. Jeziorny zawsze naginał reguły. Moralne pewnie też. 

 

Uniósł rewolwer i w serii szybkich ruchów opróżnił magazynek z magiczną amunicją.

Nie bardzo rozumiem tę “serię szybkich ruchów”.

Myślałam tutaj o szybkim naciskaniu na spust. Może zamienię po prostu na: Uniósł rewolwer i w serii strzałów opróżnił magazynek z magiczną amunicją.

 

Bez wahania rzucił się naprzód, wpychając go do otwartej bramy i znikając z nim w ognistej otchłani piekieł Dantego.

A dlaczego nagle piekieł Dantego? Wydaje mi się, że nic wcześniej jasno nie wskazywało, iż bramy mają się otwierać właśnie do świata Boskiej komedii, wypowiedzi w nieznanym języku mogą sugerować też mnóstwo innych uniwersów, a jeśli były jakieś inne tropy, to całkiem je przeoczyłem.

 

Moja wina! Byłam przekonana, że zapisałam tytuł książki, którą Downar rzucił pod nogi komisarzowi, ale wygląda na to, że zrobiłam to tylko w głowie. Zakładałam, że każda powieść otwiera bramę do własnego, odrębnego świata.

 

Akcja w bibliotece w środkowej części tekstu trochę mi się dłużyła.

Chyba próbowałam upchnąć zbyt wiele potworów naraz, przez co ta część mogła się dłużyć… Ale jest ich cała masa i trudno wybrać tylko garstkę. Muszę się nauczyć lepszej selekcji.

 

Odniesienia do głębszej przeszłości (konspiracja profesora Rau, babka Jeziornego) komplikują zrozumienie historii, a raczej niewiele do niej wnoszą.

Zastanawiam się, czy problem leży w mało atrakcyjnej formie, w jakiej to przedstawiłam, czy przeszłości ogólnie? Wydawało mi się, że jego historia jest potrzebna, żeby uzasadnić, skąd się wziął, dlaczego akurat ten trzydziestoletni cykl i cała reszta. Czy bez tego nie byłby jakiś taki… płaski? Ot, jakiś „duch”, który wyskakuje zza regału i robi zamieszanie.

 

Zakończenie bardzo mało satysfakcjonujące: komisarz poświęca się jakoś nagle, bez rozterek i bez dobrego powodu (nie wynika jasno z tekstu, czemu nie mógł Tadeusza w tę bramę po prostu wepchnąć

Jeziorny musiał zginąć. Ach, ta dramaturgia. Ale rzeczywiście, sposób, w jaki to przedstawiłam, nie do końca do niego pasuje. On nigdy nie był typem superbohatera. Zastanawiam się, czy drobna zmiana, w której to Tadeusz pociąga go za sobą w chwili upadku, choć trochę ratuje zakończenie?

 

nie wiadomo, co się stało z pozostałymi potworami i czy współpracownicy przeżyli. a wreszcie (przede wszystkim?) nie zostaje zamknięty wątek Ewy.

Wszystko znika, jakby wraz z odejściem Tadeusza ktoś nagle odłączył zasilanie. Ewa, Leszek i sam Tadeusz zostają uwięzieni w powieści – zakładam, że na zawsze.

Wcześniej pojawiało się tam zdanie, które to sugerowało, ale usunęłam je ze względu na limit znaków.  Uznałam, że nagłe zakończenie przez wciągnięcie w portal będzie ciekawsze. Najwyraźniej się pomyliłam. Jak tylko skończę poprawki, zobaczę, ile mam jeszcze miejsca i postaram się dopisać coś, co lepiej domknie całość.

 

10 punktów dla Gryfindoru! :D

Chyba się nie zdziwisz, jeśli powiem, że zawsze do mnie bardziej przemawiał Ravenclaw.

Pozdrowienia z Hufflepuff! Z moim roztargnieniem pasowałabym tam idealnie.

 

Nie, żeby mnie to usprawiedliwiało, ale na co dzień nie mówię po polsku i niestety czasami po prostu już mieszam…

Może i nie usprawiedliwia, ale tu muszę pochwalić, jak na kogoś niemówiącego na co dzień po polsku to piszesz naprawdę bardzo dobrze! I wybrałaś sobie miłe miejsce na utrzymywanie kontaktu z polszczyzną. Nie widzę też rażących anglicyzmów – chyba że posługujesz się zwykle jakimś innym językiem, którego nie znam wcale lub za słabo, żeby dostrzec na przykład kalkę frazeologiczną?

Trudno dziś uciec od wpływu angielszczyzny, więc jakaś kalka z angielskiego pewnie też się czasem przemknie. Bardziej boję się jednak, że przemycam germanizmy.

 

Tak czy inaczej, ciekawie opowiedziana historia, z pewnością widać potencjał, po poprawie błędów chętnie polecę ją do Biblioteki.

Bardzo dziękuję, że mimo potknięć chcesz polecić moje opowiadanie do biblioteki! 

I jeszcze raz dzięki za pomoc! Niech Ci Bóg w wenie wynagrodzi. 

 

Pozdrawiam serdecznie :) 

 

 

Hej, dotarłam! :) 

 

Zacznę od końca, bo nie jestem pewna, czy dobrze zrozumiałam. 

Roman udzielał wywiadu? Jeśli rzeczywiście całe życie poświęcił na tropienie i niszczenie miejsc eksperymentów, to czy nie bał się, że zdradzi zbyt wiele? A może właśnie dlatego, w ostatniej części, dowiadujemy się, że jego opowieść się nie klei, bo celowo próbował wprowadzić reporterkę (albo badaczkę) w błąd?

Bardzo mi się podobało! Przyjemnie się to czytało, mimo tych wszystkich macek, robactwa i scen z samookaleczeniem… :) Śmierć Anuszki była mocna i choć spodziewałam, że nie przygotowałeś dla niej szczęśliwego zakończenia, to i tak była dla mnie zaskoczeniem. Doceniam też humorystyczne akcenty – kilka razy naprawdę się uśmiechnęłam. Super robota!

 

Gratuluję piórka i życzę powodzenia!

Pozdrawiam :) 

MichaelBullfinch, dziękuję za miły komentarz i cieszę się, że Ci się podobało!

Tak, trochę bezczelnie zataiłam, co stało się z Tadeuszem po przebiciu mieczem. Wszystko po to by nie psuć niespodzianki.

czego nie domknęłaś, to ja sobie domknąłem w wyobraźni

Też lubię, gdy muszę się sama czegoś domyślić, dlatego (może zbyt) często zostawiam niektóre wątki otwarte. Cieszę się, że to Cię nie zraziło!

Szkoda, że nie mogę jeszcze klikać, bo z pewnością bym to zrobił. 

Też jeszcze nie mogę, piątka! :D

Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam!

 

Witaj Ślimaku Zagłady!

Nie, jeszcze nie komentowałeś. Za bardzo nie ma czego, bo to dopiero mój drugi tekst tutaj. :D

Tym bardziej, witam w mych skromnych, „świeżynkowych” progach i… WOW. Dziękuję, że poświęciłeś tyle czasu, żeby pokazać mi wszystkie usterki. Powinieneś wystawić mi fakturę za włożoną w to pracę! Miło, że piszesz: „dramatu nie ma”, ale jestem trochę przerażona ilością rzeczy do poprawy. Widać, że tekst kompletnie nie miał czasu „odleżeć”. Gdyby nie goniący termin, może późniejsza łapanka pomogłaby usunąć, choćby ten konkurs rzutów, nieszczęsnego „Pana” i inne literówki…

Biorę się za poprawianie! Postaram się odnieść do wszystkich kwestii dot. fabuły. O regułach interpunkcyjnych i ortograficznych nie ma co dyskutować :D

 

Komisarz rozsiadł się za mahoniowym biurkiem pokrytym plamami po kawie

Sugerujesz dość kunsztowne wykończenie mieszkania – on się na pensji policjanta tak dorobił? Może powinienem wziąć to za wskazówkę, że przyjmował łapówki, która odpali gdzieś w dalszej części fabuły?

Myślałam o mahoniowym kolorze, ale faktycznie to zdanie wprowadza w błąd. Nie jest to jednak nic ważnego, co warto by było zachować, więc usuwam.

 

– Jeziorny! – dobiegło z głębi sali.

Raczej małą literą (tu jest pewna kontrowersja, chyba nawet wśród językoznawców, ale komentarz odnosi się bezpośrednio do wypowiedzi i zaczyna czasownikiem).

Długo szukałam informacji, jak powinno to prawidłowo wyglądać. Znalazłam wzmiankę, że najlepiej nie zapisywać w ten sposób wcale, bo kwestię wypowiada jeden bohater, a słyszy ją inny i nie powinno się tego mieszać w jednej linijce. Mimo to postanowiłam to zostawić, bo wydaje mi się, że podkreśla to poczucie zatłoczonej sali, w której gdzieś z oddali przebija się czyiś głos. Ale oczywiście zmienię na małą literkę, bo tego też nie byłam pewna.

 

Mieszał się z wyraźnym i ostrym zapachem ziół, ale komisarz nie potrafił go zdefiniować.

Raczej “zidentyfikować”, zapachów się nie definiuje.

Poprawię, ale z bólem serca. Zdefiniować, to takie piękne słowo.

 

Janek, już spisał większość zeznań.

Nie stawiamy przecinka między grupą podmiotu a orzeczenia!

Na moją obronę, akurat ten przecinek to się tam ustawił kompletnie przez przypadek. :O

 

Leszek oparł się ciężko o blat biurka z lekkim uśmiechem.

To celowe?

Dopiero teraz widzę, jak kiepsko to zdanie wygląda. Pokombinuję.

 

– Legendy Indian Ameryki Północnej

O, czyżby wendigo nadciągał?

10 punktów dla Gryfindoru! :D

 

– Pani… – urwał, błysnąwszy nieprzygotowaniem.

Niejasne sformułowanie.

Racja. Skoro urwał i nie zna jej danych osobowych, to logiczne, że nie był przygotowany do tej rozmowy. Usunę!

 

odkrył zwłoki krótko po ósmej.

To nie jest odkrycie naukowe, lepiej “znalazł”, chyba że fizycznie odkrył, odwinął jakąś płachtę.

Tak, nietrafione określenie.

 

Dla, jakiej gazety piszesz?

Bez przecinka.

Ten przecinek też się tu ustawił bez mojej wiedzy! Sabotaż!

 

wskazując podbródkiem bibliotekarza stojącego w kolejce.

Chyba bardziej naturalny szyk: stojącego w kolejce bibliotekarza.

Fakt, zdarza mi się coś poprzestawiać. Nie, żeby mnie to usprawiedliwiało, ale na co dzień nie mówię po polsku i niestety czasami po prostu już mieszam…

 

Choć starał się poruszać bezszelestnie, jego kroki odbijały się echem od kamiennej posadzki.

Niejasne – jak dźwięk powstaje na posadzce, to echo raczej odbija się od ścian i sufitu.

Racja. Podaruję sobie tę „kamienną posadzkę”. Ej, niedługo przez to usuwanie będę miała mnóstwo wolnych znaków, by jeszcze bardziej przekombinować fabułę! :D

 

Nad ich głowami coś masywnego huknęło na podłogę.

Kompletnie niejasne wyrażenie. “Spadło na podłogę wyższego piętra”, o ten sens chodzi?

Tak. Tadeusz wraz z komisarzem znajdują się na drugim piętrze, a nad ich głowami (na trzecim piętrze) coś spadło na podłogę. Nie chciałam używać słowa „piętro”, więc kombinowałam z „głowami” i „podłogą”. Popracuję nad tym zdaniem.  

 

Snop latarki przecinał ciemność, omiatając ściany migotliwym światłem. Pchnął powoli drzwi do działu fantastyki

Ten snop latarki pchnął drzwi? Ja nie mówię, że fotony nie wywierają ciśnienia, ale…

A może to magiczna latarka? Dobra… zmieniam!

 

Dziewczyna siedziała na ziemi z rękoma przywiązanymi nad głową do bibliotecznej drabiny.

Wolałbym formę “rękami”, stara liczba mnoga (a właściwie podwójna) “rękoma” lepiej pasuje do zastosowań abstrakcyjnych, typu “robić coś własnymi rękoma”. Poza tym mam kłopot z wizualizacją tej sceny. Spójrzmy: jeśli siedzi na ziemi, a ręce ma przywiązane nad głową, to mogłaby po prostu wstać, skręcając tors i zginając łokcie, żeby próbować się uwolnić pod kontrolą wzroku, nawet rozwiązać supeł (czy tam odpiąć sprzączkę) zębami. Mogę sobie dopowiadać na różne sposoby, jak ona byłaby skrępowana, żeby to miało więcej sensu, ale w tekście tego nie ma.

Widać, że nie mam wprawy w związywaniu ludzi. I w pisaniu :) Ewa musiałaby w takim razie siedzieć i mieć do tego jeszcze związane nogi (tylko problem w tym, że Dunajewski nie ma dwóch pasków od spodni) albo po prostu stać. Postawię ją! Dzięki, że zwróciłeś na to uwagę.

 

I tym sposobem nie dotarłam jeszcze nawet do połowy, ale zegary niedługo wybiją godzinę duchów, więc uciekam. Także…

 

To be continued…

Uwaga spoilery! :D 

 

chętnie bym więcej poczytał o Ewie, która wylazła z książki

Aaaa… no tak Ewa znika. Niestety musiała. Chciałam was niecnie zmylić, że to ona za wszystkim stoi, tymczasem została zatrzaśnięta w powieści Dantego. Na pocieszenie wraca jako szept z książki :D 

Ale może kiedyś wrócę do tej postaci. Też ją polubiłam :) 

 

Tak sobie tylko piszę, co mi się wydaje :O

Jeśli miałeś odczucie, że wszystkiego jest za dużo, to fajnie, że się tym podzieliłeś. Zbieram każdy feedback! :) 

GalicyjskiZakapiorze,

dziękuję Ci za komentarz i że przebrnąłeś przez te 50 tys. znaków, choć fabuła Cię nie wciągnęła :).

Bardzo się cieszę, że językowo było ok. Pokornie przyjmuję zarzut odnośnie do fabuły. Kierowałam się tym, co napisał Bruno, że widownia chce igrzysk i chleba. Przesadziłam i napiekłam go za dużo? Jeśli ktoś się przejadł, to przepraszam!

Przyznam, że historia mi rosła jak drożdżowe ciasto (że tak sobie zostaniemy w tematyce kulinarnej, hehe) i limit nie pozwolił mi na rozwinięcie wszystkiego.

Pewnie największy zarzut co do niezamkniętych wątków dotyczy babki Jeziornego. Przyznaję, że zabrakło dla niej znaków. Nie mogłam jej jednak całkowicie usunąć. Komisarz, który bez jakiegoś prywatnego impulsu i rodzinnej tajemnicy pomaga Ewie w „śledztwie” wydawał mi się jeszcze mniej wiarygodny niż Windigo wyskakujące z książki :D.

 

Jeszcze raz bardzo Ci dziękuję za komentarz, bo dałeś mi na pewno dużo do myślenia. Może następnym razem wyjdzie lepiej. Będę próbować! :D

 

Pozdrawiam serdecznie i Tobie też życzę powodzenia w konkursie (jeszcze zabrakło mi czasu, żeby przeczytać Diablicę, ale na pewno zajrzę!).

Hej, 

bardzo udany szort!

Przeczytałam zarówno Twój wcześniejszy tekst, jak i tę kontynuację. Aż szkoda, że nie będzie dwunastego pokolenia. :) 

Pozdrawiam! 

Hej! 

Przyciągnął mnie tu przewrotny tytuł :) 

Masz bardzo przyjemny styl pisania! Stopniowo podkręcana atmosfera grozy sprawiła, że w pewnym momencie sama zaczęłam się zastanawiać, czy w domu naprawdę grasują duchy, czy to tylko omamy Anny. Szczęśliwe zakończenie mnie zaskoczyło. Liczyłam na więcej grozy i że zamkniesz Piotra w tej piwnicy :D 

Pozdrawiam! 

Hej! Świetne i bardzo zabawne opowiadanie – aż chciałoby się więcej! :)  Chętnie dowiedziałabym się, co dokładnie wydarzyło się w ciągu tych dwóch tygodni, skoro to Karolinie, a nie Krzysztofowi, należał się tytuł prawdziwego diabła. Skoro jednak było tam podobno zbyt drastycznie, może rzeczywiście lepiej zostawić to wyobraźni czytelników. :) 

 

Pozdrawiam! 

Hej! 

Po pierwsze, bardzo Ci dziękuję przywołanie starej traumy. Otrząsnęłam się już lata temu z obrazków w „Oszukaj przeznaczenie”, a tu znowu strach wejść do parku rozrywki. :D 

Trochę rozumiem przedmówców w komentarzach, że bohaterowie szybko zaakceptowali swój los. Może jakaś nieudana próba ucieczki dodałaby historii więcej realizmu, a przy okazji przetrzebiła nieco grupę? ( Ale wiem, limit jest brutalny! Jeśli miałeś już tyle pomysłów na mordercze atrakcje, to pewnie zabrakło znaków. 

Z drugiej strony jasne jest, że nie chciałeś stworzyć lunaparkowej wersji „Prison Break”. Taka bierna akceptacja absurdalnych zasad i znieczulenie bohaterów (najgorsze dla mnie było pozostawienie samego sobie trzyletniego chłopca) to też w zasadzie element grozy – budzi frustrację i nieprzyjemne mrowienie. Czyli to co od horroru chcemy :) 

 

Jest akcja, ciekawe atrakcje i twisty, których się nie spodziewałam. Końcówkę uwielbiam! 

Pozdrawiam :) 

GreasySmooth, dziękuję Ci za komentarz!

 

Pierwszy akapit jest świetny, ale to mnie wybiło. – Rozumiem o co chodzi, też się wahałam. Zostawiłam, żeby nie było aż tak ciężko i mroczno. 

Hmm.. z tym „nieśmiałym” się zastanowię, ale co do „zaszczute” to taaak! Zmienię jak tylko dorwę się do laptopa :) 

Jeszcze raz dzięki i pozdrawiam! 

Hej, 

spodobały mi w Twoim opowiadaniu detale w stylu: 

Zostawię po sobie takie małe światełko. 

Bądź moim światełkiem. 

Które prowadzą nas pózniej do sceny śmierci w rozbłysku światła. 

Oraz szczególnie ta scena: 

Znalazły coś na brzegu. Głowę biorobota. Kopały ją, jakby to była piłka, podrzucały, bawiły się nieruchomymi powiekami, a kiedy zabawa je znudziła, porzuciły znalezisko w piasku.

Taka prosta, a taka smutna :( 

 

Zakończenia się domyślałam, ale i tak sympatycznie mi się czytało :) 

Pozdrawiam!

Hej, poezja to kompletnie nie moja… bajka. Niestety nie znam się, gubię i zazwyczaj przestaję czytać po kilku wersach (minuta ciszy dla wszystkich nieskończonych wierszy).

Ale u ciebie wprowadzenie było takie mocne, że musiałam czytać dalej! Teraz za każdym razem, gdy będę widziała drzewo pomyślę o atomowym grzybie. ..

Stworzyłaś bardzo surowy i poruszający obraz wojny, który przypuszczam, że zostaje w głowie jeszcze długo po przeczytaniu. I jeszcze ten cytat, brrr, dziewczyno miej litość! 

 

Ściskam (żeby już tak smutno nie było) i pozdrawiam :) 

SNDWLKR, dzięki za komentarz i poświęcenie czasu na przeczytanie (i to dwukrotnie!).

Kto zostaje psychopompem? Ha, tego nie wie nikt! To po prostu wola “szefa”, który nie musi się nikomu tłumaczyć. Mamy na straży greckiego filozofa, jest wiking, żołnierz poległy na pierwszej wojnie światowej, dziewczyna z walkmanem, a na koniec dzieciak. Wspólny mianownik? Bóg jest szalony i robi co chce.

W kwestii matki. Tak to surowa kara, choć nie celowałam dokładnie w chorobę psychiczną. Raczej alkoholową (po namyśle, równie straszną…). Przyznaję, może Sorena trochę poniosło (i tak, nie miał być w 100% pozytywnym bohaterem). Ale! Dzieciobójstwo to dla mnie taki “trigger”, że historia z automatu potoczyła się tym makabrycznym torem.

Ammut, o bardzo przystojne monstrum! Niestety chyba cię trochę zawiodę, bo myślałam o starym, dobrym (może trochę nudnym) biesie :)

Mam nadzieję, że moje odpowiedzi (choć powinny znaleźć się w tekscie) trochę odpowiedziały na kluczowe pytania. Postaram się, aby następny tekst był opowiadaniem, a nie kalamburami :D

 

Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam :)

Stworzyłeś uroczą historię ze zwykłego powiedzenia :) I mimo tego, że świnka jest pełna nostalgii, ma o wiele więcej powodów do radości niż jej rozsiane po świecie koleżanki. W przemysłowych hodowlach nie widzą ani nieba ani łąki… :(

Wow, teraz spojrzałam ile masz lat. Pisz i rozwijaj się, młodziaku! Trzymam za Ciebie kciuki :)

Pozdrawiam!

Hej, bardzo fajny, trochę sentymentalny szort, który porusza smutną prawdę o współczesnych dzieciakach. Ach te smartfony, cud techniki a zarazem nasze przekleństwo… 

I nauczyłam się nowego słowa! Nie miałam pojęcia co to mansarda :D 

Pozdrawiam! 

Hej, 

nie przepadam za tekstami, gdzie narracja jest pierwszoosobowa, ale tutaj nie wyobrażam sobie, żeby mogło być inaczej. Kaz to świetna postać i czytanie, co siedzi mu w głowie było przezabawne. 

Masz bardzo fajny styl pisania, taki swobodny i gawędziarski. Opowiadanie miało sporo twistów i dobrego humoru. 

– To się porobiło – westchnął kufel.

Takie proste. Takie absurdalne :D

 

Tylko tego ślubu na końcu nie łyknęłam. Choć domyślam się, że chciałeś tym podkreślić absurd tej całej sytuacji. Tak czy inaczej bardzo dobre opowiadanie! 

Pozdrawiam! 

Hej,

cieszę się, że opowiadanie Ci się spodobało i dzięki za wypatrzenie tego wpatrzenia! :D Poprawię!

Co do leżenia płaszcza, brakuje mi lepszej alternatywy. Często mówimy o ubraniach, że dobrze na nas leżą. Tu chodziło mi o ten właśnie kontekst.

Muza, hm… jakiś popularny album z lat 90. Celuję w Pearl Jam z Alive z 1991 :)

 

Hej,

czytając Twoje opowiadanie wylądowałam chyba na innym kontynencie oraz w innych czasach niż powinnam, ale to była bardzo interesująca wyprawa i z miłą chęcią brałam w niej udział :)

 Po przeczytaniu wyszukałam w google języki satem i powinnam pozostać w Europie, a wywiało mnie myślami do Ameryki Północnej z szamanem o orlim nosie, który dbał by jego plemię nie straciło łączności z duchami przodków. A Khoci, to oczywiście… „Kholoniści”, którzy zaczęli się rządzić jakby to były ich ziemie.

Pojawiło się tu dużo komentarzy dotyczących końcówki i zalania miasta. Osobiście bardzo mi to pasowało. Górale, lud żyjący w zgodzie z naturą, zsyła klęskę żywiołową na nękających ich Khotów – ma to absolutnie sens. Będąc w mniejszości musieli uciec się do jakiegoś sprytnego sposobu na pozbycie się niechcianych gości. Ja akurat nie potrzebuję tutaj racjonalnego wyjaśnienia, jak to zrobili oraz instrukcji budowania rowów melioracyjnych :D Chociaż oczywiście rozumiem, że są czytelnicy, którzy nie chcą by wszystko brało się ni z gruszki, ni z pietruszki. Lubię jednak, gdy w tekście pozostaje coś niedopowiedzianego i chcę sobie wierzyć, że to Smyk ze swoim szamańskim „Voodoo”  może jednak uprosił ten ostatni raz bogów o wsparcie :)

 

Pozdrawiam serdecznie!

Hej,

wciągnąłeś mnie w to opowiadanie :)

 

Poczatek był nieco mylący, bo czytajac „Julek” i „piesek” miałam przed oczami małego chłopca wędrującego w deszczu do domu. A tu nagle sie okazało, że Julek to siedemnastoletni chlop! :)

 

Jest na początku kilka zdań, które można doszlifować. Oczywiście potraktuj poniższe zmiany tylko jako kwestie do przemyślenia :)

 

Chcąc być szczerym, musiał przyznać, że gdzieś w głębi duszy pragnął, żeby zadzwoniła, albo chociaż napisała krótką wiadomość, ale równie dobrze wiedział, że to on zawalił sprawę.

To zdanie jest bardzo długie, a niewiele wnosi. Zwłaszcza jego początek. Zostawiłabym: W głębi duszy pragnął, żeby zadzwoniła, albo chociaż napisała krótką wiadomość, choć wiedział, że to on zawalił sprawę.

Brzmi konkretniej.

 

Julek chciał wierzyć, że duchy, widma i czarownice, to tylko ludzkie wymysły, szczególnie teraz, kiedy rozważał pójście drogą na skróty. Bo niby czego miał się bać? Nie był dzieckiem, które trzęsie portkami ze strachu, a siedemnastolatkiem i czuł, że w końcu wziął życie w swoje ręce. Przynajmniej tak mu się wydawało. W gruncie rzeczy, nie chciał przyznać przed sobą, że trochę się boi. Może, gdyby siedział w ciepłym domu i popijał gorącą herbatkę, lęk byłby gdzieś daleko. Z zimna trząsł się i marzył tylko, żeby jak najszybciej wrócić. Pocieszał się myślą, że już niedaleko. Wystarczyło tylko przejść przez las.

W tej części wiele się dzieje, mamy trzęsącego się Julka, który się nie boi, ale jednak trochę tak. Dalej jest jakaś herbata, znowu wspomnienie o domu… Osobiście trochę bym to uporządkowała.

 

Przykładowo:

Julek nie chciał, aby historie o duchach, widmach i czarownicach, powstrzymywały przed pójściem drogą na skróty. Bo niby czego miał się bać? Ludzkich wymysłów? Nie był trzęsącym portkami ze strachu dzieckiem, a siedemnastolatkiem, który właśnie zmókł i chciał jak najszybciej wrócić do domu, by ogrzać się przy ciepłej herbacie. Pocieszał się myślą, że już niedaleko. Wystarczyło tylko przejść przez las. Z każdym krokiem drżał coraz bardziej i to nie tylko z zimna. Musiał przyznać, że jednak trochę się bał…

 

Widziałam jeszcze kilka zapomnianych przecinków, ale nie zanotowałam od razu, a teraz mi pouciekały. Przepraszam.

 

Końcówka mnie zaskoczyła, bo myślałam, że będziemy wyprawiać Julkowi pogrzeb, a jednak go oszczędziłeś. Stosujesz ładne metafory, stworzyłeś niepokojący nastrój i klimatycznie wszystko zobrazowałeś. Nie tylko słowem :)

 

Serdecznie pozdrawiam!

Bardzo fajny szort pełen absurdu :) Zakładałam, że na koniec z kanału wentylacyjnego wyskoczy Bruce „Yippee-ki-yay, motherf*cker!” Willis, ale jeśli akcja dzieje się w Polsce, to pewnie by się nie zmieścił. Czyli to definitywnie jakieś skrzaty! :)

Pozdrawiam serdecznie 

Tak! Przecież to Happysad! Kompletnie zamotałam! 

To tym razem bez dyplomu. Chyba, że taki mniejszy w formacie a5 :) 

 

Było brutalnie, ale się pozbierałam! 

O rany, moja Nitka w Bibliotece! Dziękuję, że się dopatrzyłeś :O 

 

Widzę, że organizujesz konkurs. Pięciu jakoś tak na szybko nie wyłapałam, ale dorzucę jeszcze trzy cytaty i liczę na dyplom za uczestnictwo! 

1. Miłość to żaden film w żadnym kinie -„Miłość" zespołu Dwa Plus Jeden.

2. Wziął mnie ojciec i tak do mnie rzekł… – to „Kiedy byłem małym chłopcem” Breakout. 

3. Surprise, Surprise – Billy Talent?  

Haha, faktycznie dałam się strollować! :D 

Chyba zmylił mnie mem z kwejka, a na koniec gwiazdkę brutalnie zignorowałam. Teraz już rozumiem skąd ta Kryśka, dzięki! 

 

Dziękuję za wyczerpującą odpowiedź! 

Kryśką nie jestem i zgadzam się, że to piękne imię. Tylko w tym trio, gdzie pozostałe dziewczyny mają „futurystyczne” imiona brzmiące tak „z angielska”, to mi ta nasza swojska Kryśka zgrzytała.  Tak jakbyś pisał o Athosie, Porthosie i Mściwoju. Zamiast o Aramisie. Mam nadzieję, że wiesz o co mi chodzi. Obstawiałam, że na moje pytanie „Dlaczego” odpowiesz „Dlaczego nie?”. Odpowiedź, że imię jest po prostu stamtąd, gdzie plecy kończą swą szlachetną nazwę, ma hmm… większą głębię. Przyjmuję i się nie czepiam :D Każdy robi tak jak lubi! 

 

Dzięki za obszerne wytłumaczenie skąd ta czternastka. Wielu rzeczy znów nie wiedziałam i chętnie poczytałam!

Myślałam, że tu będzie jeszcze jakieś podłoże biologiczne (jest jakiś wirusolog na sali? :D) i że przykładowo żywotność akurat tego Twojego wirusa to też 14 lat. Jeśli to była tylko symbolika, to też jest okej :) 

Pozdrawiam serdecznie! 

Witaj Jimie!

Tak się wymądrzasz u innych w komentarzach, więc postanowiłam do Ciebie zajrzeć. :D (Nie piszę tego absolutnie złośliwie – uwielbiam Twoje komentarze pełne ciekawostek, na które pewnie nigdy bym nie natrafiła!)

Wydaje mi się, że zrozumiałam, ale zacznijmy od początku.

Zaczynasz wesoło: cycki, dupy, prosty humor dla prostego ludu. Lubię to. :D

Trzy barwne damy i świetnie napisane dialogi. A potem atmosfera zaczyna gęstnieć. Szarzeć. Przygnębiać. ;)

I nagle nie chodzi już o seks i wspomnienia jakichś tam upojnych nocy, które były tylko symulacją, tylko o coś grubszego (i nie mam na myśli Krystyny!). Jest apokalipsa, pandemia i koniec cywilizacji. Może wirus nie jest tutaj jakimś wielkim zaskoczeniem, ale przecież nie musimy odkrywać wiecznie koła na nowo.

Aż wreszcie – zacny twist niczym z Westworld, jeśli chodzi o prawdziwą naturę Krysi. Nie spodziewałam się.

Poza tym spodobało mi się, jak wplotłeś teksty piosenek, nawet Różewicz gdzieś tam przemknął.

Pewnie nie odgadłam wszystkiego. 

Nasuwają mi się dwa pytania:

1. Czy te 14 lat też niesie jakieś ukryte przesłanie? Czegoś nie doczytałam albo się nie domyśliłam?

2. Torwald, Nora, Dulcy… Krystyna? Ale że Kryśka? Dlaczego? :D

 

Podsumowując, naprawdę bardzo ciekawe opowiadanie, przy którym nie raz się zaśmiałam i z intrygującym zakończeniem. :) 

To tyle ode mnie! Pozdrawiam!

Hej,

kiedy zaczęłam czytać, pomyślałam sobie: „Uuuu, nawiedzony pociąg, ale będzie fajnie!”, a potem… wyprowadziłaś nas w las. :D I trochę mnie to początkowo zawiodło, bo uparłam się na ten pociąg pełen straszydeł. Czytałam jednak dalej i szybko dałam się wciągnąć w tę mroczną wędrówkę po lesie.

Widziałam w Twoim komentarzu, że jest to luźno oparte na prawdziwych wydarzeniach. Warto byłoby to wspomnieć w przedmowie, bo to zdecydowanie dodaje dreszczyku! :O

Marudzili Ci, że za dużo postaci? Ja Ci marudzić nie będę, bo uwielbiam, jak są tłumy! Zwłaszcza w horrorze. W końcu kogoś trzeba wyeliminować, a im więcej bohaterów, tym więcej można bryzgać krwią na prawo i lewo. Mimo dużej ilości bohaterów, nie pogubiłam się. 

Kiedy już myślałam, że wiem, o co w tym wszystkim chodzi, wyskoczyłaś z upiorami i zafundowałaś Grande Finale. Na końcówce miałam wrażenie, że nagle to wszystko gna jak rozpędzona lokomotywa (ha! Wracamy do pociągu :D), ale pewnie winny jest temu limit słów.

Kończąc już moje wywody: nie przestraszyłaś mnie, ale zafundowałaś miłe popołudnie z lekturą! :) 

Powodzenia w konkursie i pozdrawiam!

Hej!

Faktycznie nie jest to typowy horror, ale wzbudza niepokój i nie raz sprawia, że ma się ochotę wzdrygnąć. Fajnie stworzyłeś tę aurę małego miasteczka, gdzie ludzie potrafią być bezwzględni w swoich ocenach. Do tego pierwsze miłostki, szczeniackie przyjaźnie, przeplatane z tajemniczą śmiercią i bardzo smutną postacią Benia… Wszystko się tu spina i z przyjemnością się tę historię czytało. Powodzenia w konkursie! :) 

Kilka rzeczy mi wpadło w oko. 

Tutaj Ci się grobowa mina dwa razy zaplątała: 

– Żeby się napić. – Łukasz uśmiechnął się do Krzyśka z grobową miną, który nie odrywał wzroku od Benia, z grobową miną.

 

A tutaj uciekł „–„

Dobra, spokojnie. – Łukasz uniósł brwi i skrzywił usta.

 

Mordy na kładkę. – Mordy na kłódkę? :D 

 

Co ty pieprzysz?! Wiesz, że myśleliśmy wyjechać, bo byście nam tu żyć nie dali! – musieliśmy wyjechać

 

– Chej! Co jest?! Człowieku, co ty wyprawiasz?! – Hej :) 

Dziękuję dziewczyny! Poprawiłam :) 

 

Ambush, dziękuję za komentarz i cieszę się, że historia Cię wciągnęła. Twoje skojarzenie z Charonem jest bardzo trafione. Horacjusz jest właśnie moim odpowiednikiem Charona :) 

Chalbarczyk,  bardzo dziękuję za przeczytanie i komentarz! Wzięłam początek na warsztat i dopisałam kilka zdań, które mam nadzieję, naprowadzają, że bohaterem jest mały chłopiec. Może teraz będzie bardziej doszlifowane, o! :) 

Pozdrawiam serdecznie. 

Hej, uwielbiam takie postapokaliptyczne klimaty i z przyjemnością przeczytałam Twoje opowiadanie. Jak dla mnie mogłoby być jeszcze dłuższe. Spodobał mi się pomysł, że walutą stały się naboje, a zwykła herbata stała się produktem  wręcz luksusowym. 

Nie jestem pewna czy dobrze zrozumiałam zakończenie :D Cały świat jest tylko wymysłem jego wyobraźni a mężczyzna w białym kitlu reprezentuje lekarza z rzeczywistego świata? Czy ten postapokaliptyczny świat jest prawdziwy, a tylko potwory były wymysłem Tomasza? 

Niezależnie od tego, zakończenie było fajnym twistem :) Pozdrawiam! 

Hej, stworzyłeś ciekawy świat. Widzę tutaj inspirację Wiedźminem :)

 

Zaczynasz od wprowadzenia czytelnika w stworzony świat i opisujesz powstanie bractwa. Osobiście wolę być od razu rzucona w wir wydarzeń i odkrywać przedstawiony świat tak jakby „przy okazji”, razem z przygodami bohaterów. Wiem jednak, że w krótkim opowiadaniu może to być trudne. Bohaterowie są intrygujący, ale chciałabym poznać ich nieco lepiej. Może w kolejnych Twoich opowiadaniach?

 

Wybrałeś sobie ciekawego demona, z którym musiała zmierzyć się drużyna. Miałam jednak wrażenie, że ta walka poszła im trochę za łatwo. Może niezłym twistem byłoby, gdyby nagle w starej chacie pojawiła się druga Libera? Wiesz, coś żeby poczuć większy strach o bohaterów i wbić w fotel! :D  

 

Co do spraw językowych, to wkradło Ci się trochę chochlików. 

 

 oraz ,używając sił,y kazali im wracać do domów – tutaj się przecinki poprzesuwały

Rycerz już bez zbroi, uzbrojony w odwagę – powtórzenie 

wtrącił nie pytany mądrala Kautris – niepytany

I ogólnie przejrzyj sobie te kropki w dialogach, bo w wielu miejscach były niepotrzebne. 

Jeśli wrzucisz w przyszłości kolejne opowiadanie z tej serii to na pewno wpadnę przeczytać. :) Pozdrawiam! 

jonaszf, dziękuję Ci! Bardzo się cieszę, że Ci się spodobało. 

Kto wie, może wrócę kiedyś do Strażników. Na razie niech tam siedzą i pilnują zaświatów :) 

Hej, 

świetne opowiadanie! Czuć tutaj Twoją swobodę pisania, ale jednoczenie tekst jest bardzo dopracowany. Czytając ma się wrażenie, że żadne ze słów nie pojawiło się tam przypadkowo.

„Gruczoły potowe na jego czole zdawały się intensyfikować działania, tworząc kolejne wysięki zdradliwej substancji”. – to jedyne zdanie, które mi nie pasowało. W porównaniu np. do duszy „uplecionej z babiego lata” (jakie  to ładne!), zdanie o gruczołach i substancjach brzmi mi za medycznie. Ale to tylko takie czepianie się :) 

Pozdrawiam i lęcę czytać Twoje starsze opowiadania! 

Hej, też coś nadłubałam :)

 

Weszła nieśmiało do gabinetu. Siadając na skórzanym fotelu, zapomniała się i dotknęła jednego z podłokietników. Cofnęła rękę z obrzydzeniem. Pospiesznie wciągnęła paczkę chusteczek do dezynfekcji i wytarła ręce. Następnie, zerkając na podłokietnik, przetarła go zabijającą bakterie ściereczką. Drugi potraktowała tak samo, po czym rozejrzała się z myślą, co by tu jeszcze przetrzeć. 

– Przepraszam – wybąkała, natykając się na wzrok terapeuty i schowała chusteczki.

– Proszę się nie krępować. – Machnął ręką. – Po to tutaj jesteśmy. Wspólnie poradzimy sobie z pani bakteriofobią. Może zacznijmy od sytuacji w pracy? – zapytał i kliknął długopisem, przygotowując się do robienia notatek.

– Ostatnio jest coraz gorzej… – zaczęła, bawiąc się zamkiem od torebki. – Dawniej z uśmiechem wszystkich witałam, podawałam rękę, otwierałam drzwi… Szef to chciał mnie ozłocić! A teraz? Jakbym się zacięła. Na samą myśl o dotyku brudnych rąk… – urwała i szybko wyciągnęła buteleczkę z płynem do dezynfekcji. Wycisnęła spory kleks i zaczęła go nerwowo rozcierać w dłoniach.

– Rozumiem. Czyli pani relacja z szefem nadal, że tak to ujmę, zgrzyta? – zapytał, kreśląc coś w notatniku.

– Nie tylko z nim… Mam wrażenie, że wszyscy coraz bardziej na mnie naciskają. Niewdzięcznicy! Beze mnie do niczego by niedoszli! – powiedziała z wyrzutem. – Boję się, że przez moją niedyspozycję firma zacznie szukać innego wyjścia… – dodała i pociągnęła lekko garbatym nosem.

Zwolnią ją? Zastąpią bezduszną maszyną? Może szef podjął już decyzję? Klamka zapadła się wygodnie w skórzanym fotelu. Słuchała kojących słów terapeuty, które niczym smar oblepiały jej skołatane serce.

Kiedy po sesji opuściła gabinet i ruszyła w stronę wyjścia, przesuwane drzwi otworzyły się przed nią automatycznie.

– Pieprzona sztuczna inteligencja – przeklęła i znów poczuła wewnętrzny niepokój.

Cześć Pusiu, zajrzałam i do Ciebie :) 

Przeczytałam Twoje opowiadanie z przyjemnością! Zabawne, że Jim uważa Morze Warszawskie za potknięcie, a mi się bardzo spodobało. To takie puszczone oczko dla czytelnika z Polski ;) Ale to też super pokazuje jak każdy szuka w opowiadaniach czegoś innego! 

Ogólnie uważam Science-fiction za bardzo trudny gatunek. Często teksty są napompowane technikaliami, które mnie osobiście nudzą, dlatego cieszyłam się, że ty nas nimi nie zasypałaś. Pewnie dlatego tak łatwo dałam się wciągnąć w tę historię. 

Pozdrawiam! :) 

 

GalicyjskiZakapior, bardzo Ci dziękuję! Przyznam, że zafundowałam końcówce dość ostre cięcie i może przez to ta konwencja niedomówień trochę się posypała. Następnym razem będę zwracać większą uwagę na to, czy korygując tekst czegoś przez przypadek nie psuję. Dziękuję za radę i pozdrawiam!  :)

Hej, zaglądam i tutaj :) 

Wciągnęła mnie ta historia! Od razu rzucasz czytelnika w wir wydarzeń. Główny bohater jest przekonujący i szybko zaczęłam mu kibicować w misji. Potężny i irytujący anioł w ciele małego chłopca dodaje całości humoru. 

Bardzo spodobał mi się motyw skradzionego serca, które usycha w niepowołanych rękach. Obraz Protektora – pomysłowy i przerażający. Byłam ciekawa w jaki sposób serce trafi ponownie właściciela – będziemy otwierać pacjenta, a może zastosujemy jakieś czary-mary? Kiedy Protektor je pożarł poczułam mały niedosyt, ale ogólnie cała scena w komnacie była bardzo udana i z przyjemnością się ją czytało.  A na koniec wisienka w postaci przewrotnego (i bardzo życiowego :D) zakończenia. 

 

Żaden ze mnie ekspert i sama piszę „na czuja”, ale to mnie czasami zatrzymywało. 

Oni przenikają bezszelestnie przez mury, przez ściany, przez wąskie chodniki miasta Ar, a gdy już wykryją mnie, dyszącego i skulonego gdziekolwiek, byleby ochłonąć z płonącego w mięśniach bólu, osobliwie w świszczących płucach, nadają ten cholerny sygnał ku Pani z Księżycowej Wieży, wirują wysoko w powietrzu, przeźroczyste jak obłoki pary, same chcą mnie wypełnić i rozsadzić od środka, pozostawić po mnie jedynie rozpryśnięte krwawe strzępy, ale są na to zbyt słabe, nawet tak wyczerpany potrafię unicestwić je jedną myślą.

To jest jedno zdanie :O Rozumiem, że tu zamysł mógł być taki, że wiele się właśnie dzieje i główny bohater w biegu sypie słowami. Jednak im dłuższe zdanie tym trudniej się w nim połapać. Ja bym pomyślała, żeby trochę je podzielić. 

 

Pozdrawiam! 

Regulatorzy, dziękuję! 

O jeżu, ale się tu nazbierało błędów! Już edytowałam, żeby nie robić dłużej wstydu. 

Bardzo się cieszę, że Ci się spodobało, mimo że trochę wyprowadziłam w las tymi niedomówieniami. W moim zamyśle spadanie Juliana nie było tylko przenośnią, a chłopiec stał się ofiarą rozszerzonego samobójstwa. Trudny temat, dlatego nie napisałam tego wprost… Bardziej chciałam skupić się na nici porozumienia jaka powstała między nim a mężczyzną w kolorowym płaszczu. I tak chłopiec skrzywdzony przez bliską osobę, zostaje „uratowany” przez kogoś zupełnie obcego i idzie „do nieba”. Mam nadzieję, że chociaż trochę mi się to udało. W gruncie rzeczy historia choć smutna kończy się pogodnie, bo niewinność zostanie nagrodzona a winowajcę (czyli w tym wypadku matkę) spotka kara. 

Mam nadzieję, że teraz to się spina w całość. Następnym razem postaram się te moje roztrzepane myśli lepiej poskładać. :) 

Jeszcze raz dziękuję Ci za korektę i pozdrawiam! 

Jim, dziękuję za motywacyjnego kopa! 

Dokładnie taki był zamysł tego opowiadania i bardzo się cieszę, że końcówka Cię na to naprowadziła. W pierwotnej wersji była jeszcze część o spotkaniu z Biesem, ale usunęłam, bo troszkę mi to uciekało w horror, a tego nie chciałam. :) 

Gdybając, czy Julian chciałby spędzić wieczność z matką – myślę, że tak. Niestety znów został pozbawiony możliwości wyboru. Soren zadecydował za niego, bo kierował nim gniew oraz dlatego, że po prostu… mógł. Strażnicy tkwili tam dziesiątki a nawet setki lat. Już dawno zatracili swoje człowieczeństwo. I tak jeden wyrywał zęby bez znieczulenia, a drugi za chwilę rzuci kogoś na pożarcie stworom z piekła rodem. I nikt im za to nic nie zrobi :)

 

przynajmniej kilka zdań brzmiało trochę tak, jakbyś je tłumaczyła z języka obcego”

I w tym momencie zdębiałam. Od 8 lat nie mieszkam w Polsce, ale przenigdy nie wpadłabym na to, że może to być widoczne w tekście. Niewykluczone jednak, że podświadomie jakieś zdania tłumaczę? Nie wiem. Szacun, że wyłapałeś takie coś! 

 

Z wykładaniem kawy na ławę masz absolutną rację. Nie każdy ma czas na zgadywanki, więc postaram się pisać mniej enigmatycznie i aż tak nie kruszyć. 

 

Pociąg – widmo! To miał być tylko taki mały, plastyczny dodatek do świata umarłych. Świat ten dla każdej duszy wyglądał inaczej. Samo przejście miało być ostatnim trudnym momentem w ich „życiu”. Julian bał się ciemnego wiaduktu, niedaleko swojego domu, więc musiał przez niego przejść. Soren z kolei przechodzi przez okopy, ponieważ pamięta je z czasów kiedy był żołnierzem. 

Dziękuję Ci za obszerny komentarz i poświęcony czas! Będę pamiętać o Twoich wskazówkach. Pozdrawiam! 

Pusia, dziękuję! Chyba najlepsze co można usłyszeć to słowa „za krótkie” :) Pozdrawiam! 

 

 

 

Zeppelin, dziękuję! Nie wiem czy talent, raczej dużo pracy, bo już od dawna dłubię w różnych tekstach. Jednak mój wewnętrzny krytyk mówił mi, że nie są na tyle dobre, żeby je gdzieś publikować. Potem powstała „Nić”, o której pomyślałam, że chyba ma ręce i nogi, więc postanowiłam zapytać o zdanie tych, którzy się znają.

Co do tej żaby, masz całkowitą rację. Chyba mam taką przypadłość, że chcę, aby z tej żaby, co to jest kaczką zrobił się zając. :D Innymi słowy, zdarza mi się przekombinować. Staram się zostawić dużo miejsca na domysły i wyobraźnię, żeby czytelnik sam po tych okruszkach, które gdzieś tam rzucam doszedł do momentu – „aha!”. Muszę jednak popracować nad zdrowym środkiem, żeby przez te moje niedopowiedzenia nie dawać wrażenia, że coś wzięło się znikąd. Także biorę sobie Twoją uwagę do serca!

Jeśli chodzi o emocje chłopca, o taką właśnie drogę mi chodziło. Bezbronność i przerażenie, zamienia się w zaintrygowanie nowym światem. Aż wreszcie znów staje się po po prostu dzieckiem, który uważa tę całą magiczną sytuację za zabawę i chce o niej opowiedzieć kolegom. Przejrzę ten tekst jeszcze raz i może uda mi się to lepiej podkreślić. :)

Ech, przecinki. Muszę się z nimi bardziej zakolegować!

 

Jeszcze raz dziękuję za Twój czas i pozdrawiam :)

 

Wciągający tekst, aż szkoda, że się tak szybko kończy. Ok, to szort, ale nie pogardziłabym opisem epickiej ucieczki z żołądka galaktycznego monstrum :D Pozdrawiam!

O jaka klimatyczna, świąteczna historia! Dziękuję Ci za happy end :) Pozdrawiam 

Hej, jak ja uwielbiam te Twoje opisy. Wszystkie tak… namalowane słowem. :) Pozdrawiam! 

Hej,

 

opowiadanie z tych miłych, lekkich i zabawnych :)

 

Jedna drobnostka rzuciła mi się w oko:

– Wiesz, nie zrozum tego opacznie, ale jesteś diabłem. Oszustwo masz, jak to się mówi, wbite w DNA.

Tu chyba lepiej pasowałby zwrot: wryte w DNA.

 

Pozdrawiam!

Hej,

 

biednym psom się nawet po śmierci oberwało. Mimo tych nieszczęsnych czworonogów, krwawych opisów i mrocznego klimatu, tekst jest bardzo… przyjemny :) Fajna dialektyzacja. Poczucie humoru w dialogach też zacne. Powodzenia w konkursie i pozdrawiam!

Nowa Fantastyka