- Opowiadanie: GalicyjskiZakapior - Wybrak [raczej +18]

Wybrak [raczej +18]

Nie wiem, czy to jest ta roz­pa­la­ją­ca zmy­sły ero­ty­ka, któ­rej po­żą­da­ją au­to­rzy Księ­gi. Przy­pusz­czam nawet, że wąt­pię.

 

Nie­mniej pu­bli­ku­ję, bo ga­tu­nek nie­ła­twy, a czasu jest mało. Nie można po­zwo­lić, by por­ta­lo­wa spo­łecz­ność wy­ka­za­ła się twór­czą im­po­ten­cją.

 

Cie­ka­we, czy ktoś zgad­nie, kto spło­dził tę de­ge­ne­ra­cję...

 

Tak czy ina­czej, za­pra­szam wszyst­kich, któ­rzy nie mięk­ną w kon­tak­cie ze spro­śno­ścia­mi.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Wybrak [raczej +18]

Mistrz Ham­mon tkał.

W la­bo­ra­to­rium pa­no­wał mrok. Al­che­micz­ne kro­sna ter­ko­ta­ły cicho w szkla­nej kadzi go­le­mo­wej. Tau­micz­ne ser­wo­me­cha­ni­zmy kie­ro­wa­ły je tam, gdzie trze­ba, snu­jąc splo­ty do­kład­nie we­dług za­my­słu mi­strza.

Czy aby tak do­kład­nie…?

Ham­mon wy­strze­lił zza swo­je­go pul­pi­tu. Z krysz­ta­ło­wą lupą przy oku, przy­warł do szkła. Długo wo­dził wzro­kiem po smu­kłym udzie za­wie­szo­nej w pły­nie ko­bie­ty.

– Zrzu­cić pro­to­typ! – wrza­snął.

Gar­ba­ty sługa ze­rwał się z miej­sca, do­czła­pał do kadzi, za­trzy­mał me­cha­ni­zmy, i cią­gnąc za łań­cuch, wylał za­war­tość. Opa­li­zu­ją­cy mi­ce­lat ściekł z pla­ty­no­wych wło­sów, spły­nął z pa­gór­ków pier­si, któ­rym do ide­ału bra­ko­wa­ło tylko roz­ko­ły­sa­nia wol­nym ryt­mem od­de­chu, wylał się spo­mię­dzy mię­ciut­kich, ama­ran­to­wych warg i wbu­do­wa­ny­mi w pod­ło­gę la­bo­ra­to­rium krat­ka­mi po­mknął do ście­ku.

Igor dźwi­gnął wy­brak i aż stra­cił dech, gdy po­czuł wciąż wil­got­ną od mi­ce­la­tu gru­decz­kę sutka, śli­zga­ją­cą się mu po tor­sie. Na­tar­czy­we pul­so­wa­nie, które nagle ode­zwa­ło się w skro­niach – i in­nych miej­scach – zmu­si­ło go, by się ode­zwał, choć wie­dział, że le­piej tego nie robić.

– Mi­strzu, wy­bacz śmia­łość! – za­skrze­czał gar­bus. – Dla­cze­go? Prze­cież ona… to… – Otarł ślinę ście­ka­ją­cą z ką­ci­ka krzy­wych ust. – To jest ab­so­lut­na per­fek­cja!

– Per­fek­cja…? Per­fek­cja?! – Mistrz bez­ce­re­mo­nial­nie roz­warł nogi wy­bra­ku, tuż pod nosem sługi. – Patrz tu, igno­ran­cie! – Igora nie trze­ba było za­chę­cać do rzu­ce­nia okiem na klu­czo­wy ele­ment pro­duk­tu. Po we­wnętrz­nej stro­nie uda, tuż obok ścię­gna, skóra wy­bra­ku miała od­cień o ćwierć tonu ciem­niej­szy. Ka­le­ka nigdy nie zwró­cił­by na tę plam­kę uwagi, ale raz za­uwa­żyw­szy, nie mógł ode­rwać od niej oczu. – Wy­obra­żasz sobie, co zro­bił­by ksią­żę Anad­ma­ru albo hra­bia Mo­dzer, gdyby przy­szło im wci­snąć twarz w coś ta­kie­go?!

Igor sta­rał się sobie nie wy­obra­żać wci­ska­nia twa­rzy w po­lu­kro­wa­ną mi­ce­la­tem prze­ką­skę, bo miał na sobie je­dy­nie luźne sza­ra­wa­ry, ale było to jak nie­my­śle­nie o bia­łym koniu. Koń, praw­da. Sko­ja­rze­nie z jeź­dziec­twem też nie po­ma­ga­ło. Pro­dukt miał udka ape­tycz­ne jak kasz­mi­ro­we pa­ró­wecz­ki. Gdyby po­zwo­li­ło mu to zna­leźć się mię­dzy nimi, Igor bez za­sta­no­wie­nia dałby się prze­ro­bić na sio­dło, choć ich roz­kosz­na sprę­ży­stość za­chę­ca­ła ra­czej, by go­le­mi­cę po­siąść jak klacz­kę…

– Po dru­gie! – Mistrz, wrza­skiem, wy­rwał go z ma­rzeń o cia­snych ob­ję­ciach wy­bra­ku. – Jak wy­obra­żasz sobie w tej sy­tu­acji pro­duk­cję na skalę prze­my­sło­wą? Jeśli splot go­le­mo­wy nie jest ide­al­nie, ale to ide­al­nie sta­bil­ny, kro­sna się ro­ze­dr­ga­ją i każda na­stęp­na kopia bę­dzie miała tym więk­sze wady! Na tacz­kę! Na kom­post! Zre­se­to­wać me­cha­nizm! Jesz­cze raz i jesz­cze, od nowa! Raz, dwa, ruchy, ruchy, ruchy! Dyszy nam na karki kon­ku­ren­cja, i co gor­sza, udzia­łow­cy!

Igor spu­ścił nos, jesz­cze niżej niż zmu­szał go do tego garb, i z żalem za­brał się do uty­li­za­cji wy­bra­ku. Po kilku chwi­lach kro­sna ru­szy­ły po­now­nie.

Mistrz Ham­mon tkał.

*

Mistrz Ham­mon łkał.

Cały ty­dzień pro­duk­cji znowu po­szedł na kom­post. Do­bie­ga­ją­ca z dzie­dziń­ca woń roz­kła­da­ją­cych się pro­to­ty­pów za­czy­na­ła być nie do wy­trzy­ma­nia.

– Igor! – za­wo­łał ża­ło­śnie. – Zrzuć wy­brak, ja po­trze­bu­ję kwa­dran­sa. Szyb­ka her­bat­ka i spró­bu­je­my ostat­ni raz przed faj­ran­tem.

Ka­pra­we oczka ka­le­ki bły­snę­ły, gdy tylko al­che­mik znik­nął za win­klem.

– Zo­ba­czysz Igora zrzu­ca­ją­ce­go to bó­stwo – mruk­nął pod nosem, wie­dząc, że mistrz go nie usły­szy. – Zo­ba­czysz to, jak świ­nia niebo, pry­wa­cia­rzu.

– Na pewno wi­dzia­łem, jak gdzieś wy­wa­lał cał­kiem dobrą duszę… – dodał, nur­ku­jąc w szkar­łat­nym kuble.

*

Mistrz wró­cił do la­bo­ra­to­rium. Z za­do­wo­le­niem przy­jął widok pu­stej kadzi i zre­se­to­wa­nych kro­sien. Z fi­li­żan­ką uko­cha­ne­go oolon­ga, pod­szedł do pul­pi­tu.

Za­chły­snął się po­wie­trzem, gdy wy­ło­ni­ła się z cie­nia.

Utka­na z ma­rzeń bo­gi­ni zbli­ży­ła się wol­nym kro­kiem. Mokre włosy za­cze­sa­ła do tyłu, cał­ko­wi­cie od­sła­nia­jąc twarz, uszy i szyję, co w jakiś spo­sób spra­wi­ło, że wy­da­wa­ła się jesz­cze bar­dziej naga. Ma­leń­ki roz­stęp na bio­drze, który jesz­cze przed chwi­lą był nie­wy­ba­czal­nym man­ka­men­tem, teraz, roz­ko­ły­sa­ny mięk­ki­mi ru­cha­mi, z­da­wał się dys­kret­nym ta­tu­ażem i hip­no­ty­zo­wał ze sku­tecz­no­ścią tau­micz­ne­go wa­ha­dła. Ode­rwał od niego wzrok, do­pie­ro gdy sta­nę­ła tak bli­sko, że widok za­sło­ni­ły mu cięż­kie pier­si.

– Go­to­wa, by słu­żyć – szep­nę­ła. Mistrz aż prze­wró­cił ocza­mi, otu­lo­ny po­trój­ną piesz­czo­tą ak­sa­mit­ne­go głosu w uchu, cie­płe­go od­de­chu na po­licz­ku i roz­płasz­czo­nych na tor­sie miękkości.

Chciał jesz­cze pro­te­sto­wać, pytać, co prze­zna­czo­ny do uty­li­za­cji pro­dukt robi poza ka­dzią, w do­dat­ku naj­wy­raź­niej z duszą w środ­ku, ale za­pie­czę­to­wa­ła mu usta, naj­pierw opusz­ką palca, potem mięk­ką wil­go­cią warg, a jeśli w tym mo­men­cie miał jesz­cze ja­kieś reszt­ki ro­zu­mu, trze­po­czą­cy ję­zy­czek sku­tecz­nie je wy­ma­zał.

Pro­dukt, choć nie­do­sko­na­ły, dzia­łał nie­za­wod­nie.

Chwy­cił wy­brak za nie­moż­li­wie wąską talię, umo­ścił boginię na samym brze­gu pul­pi­tu al­che­micz­ne­go i pod­jął nie­rów­ną walkę z cięż­ką klam­rą pasa. Go­le­mi­ca nie uła­twia­ła za­da­nia, wci­snę­ła jego twarz pro­sto w mię­ciut­kie jak pta­sie mlecz­ko pier­si.

– Teraz – roz­ka­za­ła.

Co teraz? – miał za­py­tać, ale nie zdą­żył, bo ka­le­ki sługa z ogłu­sza­ją­cym wrza­skiem huk­nął go pę­ka­tym alem­bi­kiem w po­ty­li­cę.

Ham­mon padł bez życia, a go­rą­ca jucha po­pły­nę­ła do ście­ku prze­zna­czo­ny­mi na mi­ce­lat krat­ka­mi.

Igor zajął miej­sce mi­strza w czu­łych ob­ję­ciach go­le­mi­cy.

– Mo­men­cik, miły – prze­rwa­ła, zanim zdą­żył się za nią za­brać. – Umiesz to-to ob­słu­gi­wać? – za­py­ta­ła, po­kle­pu­jąc blat pul­pi­tu.

– Przy­glą­da­łem się mi­strzo­wi. Po­tra­fię – za­pew­nił, wy­pi­na­jąc pierś jak do or­de­ru. – Ale po co? Wy­star­czysz mi prze­cież ty jedna.

– Zo­ba­czysz, miły. Zmie­ni­my tylko tro­chę pro­jekt…

*

Ka­le­ki Igor tkał.

Wła­ści­wie kro­sna tkały same, a on pa­trzył przez okno na rów­ni­nę, roz­ko­szu­jąc się cie­płem i mięk­ko­ścią wtu­lo­nej w gar­ba­te plecy go­le­mi­cy. Mi­ria­dy jej utka­nych sióstr stały w kar­nych, mil­czą­cych sze­re­gach, cze­ka­jąc na uru­cho­mie­nie.

Igo­ro­wi nowy wzór wcale się nie po­do­bał. Sły­szał, że są męż­czyź­ni gu­stu­ją­cy w atle­tycz­nych ko­bie­tach, ale wąt­pił, czy wy­ko­na­ne we­dług pro­jek­tu go­le­mi­cy pro­duk­ty mogły spo­tkać się z cie­płym przy­ję­ciem rynku.

Jeśli jed­nak miało to utrzy­mać jego wy­bran­kę w hu­mo­rze do figli, był gotów tkać, i tkać, i tkać.

– Wy­bacz, że to po­wiem, tur­ka­wecz­ko, ale one nie są choć­by w czę­ści tak pięk­ne, jak ty.

– Nie mają być, miły – mruk­nę­ła, gła­dząc dło­nią pod­brzu­sze Igora. – One mają dźwi­gać piki.

Już miał pytać, o czym tak wła­ści­wie mówi, ale jego wła­sna pika za­czę­ła się dźwi­gać, ryt­micz­nie ugnia­ta­na smu­kły­mi pal­ca­mi go­le­mi­cy, więc za­miast tego roz­siadł się na szkar­łat­nym kuble, gotów na ko­lej­ną dawkę mo­krej, ama­ran­to­wej roz­ko­szy.

– Siądź gdzie in­dziej, miły – po­le­ci­ła go­le­mi­ca, z wy­ra­zem naj­szczer­szej tro­ski na twa­rzy. – Nie chcia­ła­bym, żeby coś ci się stało – do­da­ła, stu­ka­jąc w ta­blicz­kę na po­kry­wie kubła.

Igor zmarsz­czył brwi.

– Dla­cze­go coś mia­ło­by się stać? Co tu jest na­pi­sa­ne? Wiesz prze­cież, że nie po­tra­fię czy­tać.

– „Uwaga! Od­pa­dy nie­bez­piecz­ne”.

Igor ze­sztyw­niał i to nie tylko w ten przy­jem­ny spo­sób.

Koniec

Komentarze

Hej Anonimie, bardzo mi miło, że tak szybko postanowiłeś dołączyć do rywalizacji o miejsce w księdze:). Zauważyłem kiła usterek technicznych, ale sam zawsze czuję się niepewnie w tych sprawach, więc zostawię technikalia innym. A co do fabuły, to jestem pod wrażeniem :). W moje ocenie zmieściłem kompletną historię w tak małej ilości znaków. Jest zabawnie, jest fantastyka, ale też, co najważniejsze, erotyka. Erotyka moim zdaniem wyważona nienachalna i miła w odbiorze:). Jedyny zarzut, jaki mogę mieć, to taki, że wątek erotyczny, nie jest sednem opowiadania. Nie będę zgadywał, kim jesteś, zamiast tego, odpowiem byś jeszcze raz przejrzał tekst, na pewno znajdziesz kilka drobiazgów do poprawy i gratuluję udanego tekstu, klikam i pozdrawiam :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Cześć

Zabawny szort, nasycony odpowiednią ilością erotyzmu i okraszony bogatym słownictwem, wywołał uśmiech na mej twarzy. Spodobało mi się wiele zdań, a szczególnie:

Produkt miał udka apetyczne jak kaszmirowe paróweczki. Gdyby pozwoliło mu to znaleźć się między nimi, Igor chętnie dałby się przerobić na siodło, choć ich rozkoszna sprężystość zachęcała raczej, by golemicę posiąść jak klaczkę…

 

Apetyczny szort

Klik 

Pozdrawiam

 

Witaj. :)

Tutaj chyba jest literówka: Maleńki rozstęp na biodrze, który jeszcze przed chwilą był niewybaczalnym mankamentem, teraz, rozkołysany miękkimi ruchami, zadawał się być dyskretnym tatuażem i hipnotyzował ze skutecznością taumicznego wahadła. 

 

A cały szort – genialny, z humorem, zaskakującymi zwrotami akcji, idealny w temacie. :)

Pozdrawiam serdecznie, klik, powodzenia. :) 

Pecunia non olet

Witam pierwszego śmiałka w naszym turbo naborze :D Melduję przeczytanie, z wyczerpującym komentarzem powrócę, jak sklecę coś sensownego :)

Spodziewaj się niespodziewanego

GalicyjskiZakapior? Hmmm…

Szybko machnąłeś tego szorta. Fantastyka, erotyka i humor. Fajne.

Jejku, AP, pełna dekonspiracja za pierwszym strzałem.

 

Dzięki wszystkim za miłe opinie :)

Dlaczemu nasz język jest taki ciężki

Ale niespodziewajka, Zakapiorze! Brawa! :)

Pozdrawiam, powodzenia! :)

Pecunia non olet

Bruce, sam jestem zaskoczony.

Dlaczemu nasz język jest taki ciężki

Podobało mi się to opowiadanie, jest ciepłe, wilgotne i zmysłowe. 

Pogrymasiłabym na słówka pupa i biust, są dla mnie płaskie, oziębłe i nijakie.

delulu managment

Ambush, dzięki za miłą opinię.

 

Pogrymasiłabym na słówka pupa i biust, są dla mnie płaskie, oziębłe i nijakie.

Spróbuję podmienić, ale jestem 15 znaków od limitu, to może być trudno xd

Nie będę zgadywał, kim jesteś, zamiast tego, odpowiem byś jeszcze raz przejrzał tekst, na pewno znajdziesz kilka drobiazgów do poprawy

Bardzie, pozaglądałem w międzyczasie, powinno być lepiej. Trochę nie chciałem tej degeneracji betować.

 

Produkt miał udka apetyczne jak kaszmirowe paróweczki. Gdyby pozwoliło mu to znaleźć się między nimi, Igor chętnie dałby się przerobić na siodło, choć ich rozkoszna sprężystość zachęcała raczej, by golemicę posiąść jak klaczkę…

Hesket, zgadzam się, to jest ładne zdanie… dopóki nie zastanawiasz się za bardzo nad parówkami z kaszmiru.

 

Melduję przeczytanie, z wyczerpującym komentarzem powrócę, jak sklecę coś sensownego

NaNa, czekam :)

Dlaczemu nasz język jest taki ciężki

Czekałam z komentarzem, aż anonim się przyzna! :D

 

Wyszło Ci to, GalicyjskiZakapiorze! Przyznam, że boję się erotyków, bo często są zwyczajnie niesmaczne i przesadzone, ale tutaj moje obawy w ogóle się nie sprawdziły. Widać, że napisałeś to z wyczuciem. Jest tu pomysł, humor i fabuła, które sprawiły, że czytało się bardzo miło.

 

Jedne, do czego bym się przyczepiła, to ten tyłeczek

Przy pięknym, poetyckim określeniu „piersi, którym do ideału brakowało tylko delikatnego rozkołysania w rytmie oddechu”, słowo „tyłeczek” wygląda jak chabeta postawiona obok arabskiego ogiera czystej krwi. :D

 

I duży szacun za stworzenie tego w tak ekspresowym tempie!

Pozdrawiam

Jedne, do czego bym się przyczepiła, to ten tyłeczek

Ech, widzę, że anatomia musi całkiem wylecieć z tego zdania, bo inaczej nie dojdzie z nim do ładu…

 

Cieszę się, że się podobało.

Dlaczemu nasz język jest taki ciężki

Galicyjski, widzę, że tu dziewczyny zwróciły uwagę na nazewnictwo pewnych części ciała :). Myślę, że słyszenie, mnie to jakoś strasznie nie razi, ale jednak, gdy idziemy w ostrą erotykę, będziemy bardziej dosadni w określeniach, gdy bohater ma upodobanie do zdrobnień, to też pupy, tyłeczki by pasowały. Ale faktycznie używasz dość kwiecistego języka w opowiadaniu, a do części ciała odniesiesz się dość prosto i pewnie to sprawia, że te określenia tak bardzo się rzucają w oczy, muszę przyznać, że też na to zwróciłem uwagę, choć w pierwszej chwili nie uznałem za stosowane by o tym co wspomnieć w komentarzu :).

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Ale faktycznie używasz dość kwiecistego języka w opowiadaniu, a do części ciała odniesiesz się dość prosto i pewnie to sprawia, że te określenia tak bardzo się rzucają w oczy

Będę szczery – ja tego jakoś specjalnie nie widzę. Podmieniłem oczywiście to co Ambush i Marszawa wskazały jako rażące, ale bardziej z szacunku dla opinii czytelników, niż z przekonania.

Wydaje mi się, że właśnie te kwieciste opisy wręcz zmuszają, by czasem dla równowagi nazwać rzeczy po imieniu – np. to zdanie o paróweczkach, które wskazał Hesket byłoby zupełnie niezrozumiałe, gdyby słowo “uda” zastąpić w nim awangardowym synonimem.

Dlaczemu nasz język jest taki ciężki

Nowa Fantastyka