Hasło: Pompony z opony.
Jaki jest tekst każdy widzi ;)
Zapraszam!
Hasło: Pompony z opony.
Jaki jest tekst każdy widzi ;)
Zapraszam!
– Co tam się dzieje, do licha?
Marek wyciągnął szyję próbując zlokalizować źródło hałasu. Była noc, a my pracowaliśmy na luksusowym osiedlu posiadłości zaopatrzonych w hybrydową inteligencję. Właściwie można powiedzieć, że byliśmy częścią infrastruktury. Westchnąłem ze zniecierpliwieniem.
– Marku Filarku, czy muszę ponownie ci przypomnieć jaka jest nasza rola?
Chyba się trochę speszył, co mnie ucieszyło. Nie dlatego, że sprawia mi radość strofowanie współpracowników, po prostu miałem nadzieję, że weźmie sobie do serca moje uwagi.
– Nie, Melu Panelu, nie musisz mi przypominać.
– Bardzo dobrze – Uśmiechnąłem się do niego łagodnie. – Może zatem to ty przypomnisz mi i obecnemu tutaj Rupertowi co jest naszą misją,
Lekko zaspany Rupert Słupek wychylił się zza mojego lewego ramienia i mrugnął porozumiewawczo prawym okiem.
– Jesteśmy inteligentnym płotem, naszą rolą jest strzec terenu posiadłości – wydukał niechętnie Marek.
– Świetnie – Gdyby moje ręce nie były rozpięte od Marka do Ruperta, klasnąłbym z radości w dłonie. – Przyznasz mi zatem rację, że nie powinniśmy rozpraszać się tym, co dzieje się dwa domy dalej.
Rupert chrząknął potakująco i głowa zwisła mu ponownie w lekkim półśnie.
– A Rupert? – wysyczał Marek.
– Co “Rupert”?
– Przecież on śpi. Jak można strzec terenu posiadłości, kiedy się śpi? Kiepski z niego ogrodzeniowy słupek.
– Rupert wcale nie śpi – W tym momencie rozległo się donośne chrapanie, więc zniżyłem nieco głos. – W każdym razie, nie jest to taki zwykły sen. On przeszedł do trybu standby. Wystarczy jakiś znak, sygnał, bodziec i natychmiast jest gotowy do pracy.
– Ja też jestem natychmiast gotowy! To, że przez chwilę zerknę na teren sąsiedniej posiadłości wcale nie oznacza, że tracę z oczu moje zadanie.
– Przypominam, że naszym zadaniem jest przede wszystkim patrzeć na to, co przed nami, żeby lepiej pilnować tego, co za nami. Jesteśmy w końcu ogrodzeniem. Fakt, to nieco żmudna praca, czasem trzeba się oprzeć… pokusom. – Postanowiłem uderzyć w szczere tony. – Słuchaj, czy myślisz, że ja nie jestem ciekaw, co się dzieje na działce sąsiada? Jestem i to cholernie, ale wiem, że przez to łatwo mogę stracić z widoku nasz cel. Dosłownie i w przenośni. Cel naszej bytności w tym właśnie miejscu. Ogradzać. To ważkie zadanie, stwarza nas w poczuciu…
– Dobra, masz rację, skończmy tę dyskusję, Skoro nie mogę porozglądać się po okolicy to przechodzę w tryb standby, tak jak Rupert. Obudź… to znaczy, zasygnalizuj mi, gdyby coś się działo.
– Dobrze. Swoją drogą, to naprawdę interesujące, co to za impreza tak późno w nocy na naszym osiedlu… – powiedziałem już bardziej do siebie, bo Marek własnie zaczął cichutko porchrapywać.
Z braku lepszego zajęcia wlepiłem oczy w mrok, starając się ignorować światła fajerwerków na niebie i spontaniczne okrzyki radości.
– Pssst! – Usłyszałem nagle od strony niewielkiego krzewu dzikiej róży.
Moim oczom ukazała się uniesiona, szczupła owłosiona kończyna, spód której tryskał żółty płyn wprost na różane liście. Już chciałem podnieść alarm, kiedy dostrzegłem wyłaniającą się zza krzaka włochatą kufę.
– Pies – rzekłem głupio.
– Ano musi być, że nie nosorożec afrykański – odpowiedział czworonóg. Następnie skończył sikać i strząsnął z grzbietu kilka kropel żółtej wilgoci. – A jeżeli interesuje cię faktycznie, co za impreza odbywa się kilka domów dalej, to mogę na to pytanie z łatwością odpowiedzieć.
– Najpierw powiedz, co tu robisz, przy naszej posiadłości.
– Spokojnie, panie ogrodzenie i sprawiedliwość – uśmiechnął się po psiemu. – Sam przecież widzisz, że przyszedłem się odlać. I zanim zadasz kolejne pytanie, dotarłem aż tutaj, bo wszystkie krzaki po drodze były już zajęte przez rzygających biznesmenów, albo parzące się małolaty.
– Parzące? Co masz na myśli? Były tam pokrzywy?
– No tak, zapomniałem, że robią wam pranie mózgu przed integracją z oprogramowaniem posiadłości. Zajęte, wszystkie krzaki były zajęte. Powiedz mój pozbawiony pamięci długotrwałej kolego, to chcesz się dowiedzieć, co tam się wyprawia czy nie?
– Chcę, to znaczy, nie. Nie mogę – przyznałem z żalem. – Chcę, ale jestem na służbie. Więc nie mogę.
– To faktycznie, klops. No nic,w takim razie zawijam ogon i biegnę drogą, jak mówi przysłowie.
– Czekaj! A co ty tam tak właściwie robisz? Jako pies..
– Nie jestem zwykłym psem. Jestem devopsem pasterskim koni mechanicznych. Ktoś musi przecież pilnować tych wielkich samochoów na takiej imprezie, z ogromnymi czarnymi oponami, które unoszą się…
– Czarne opony… – westchnąłem cicho. – Nie, nie mogę tego słuchać, wybacz. Jestem przecież w pracy.
– Może jest na to sposób – Zrobił siad i podrapał się tylną łapą za uchem. – A gdybyś na chwilę zszedł z ogrodzenia? Zrobił sobie przerwę?
– To wykluczone, przepisy zakazują.
– A gdyby jakieś zwierzę, dajmy na to pies, przegryzło kable przy twoich ramionach, tak, że opadłbyś na ziemię… Teoretycznie nie mógłbyś już sprawować swoich obowiązków, poza ogrodzeniem…
– Teoretycznie nie mógłbym…
Uniosłem wzrok w zamyśleniu, kiedy poczułem coś mokrego na ramieniu. Ślina. Devops obgryzał w zapamiętaniu kable, tak, że wkrótce jedną rękę miałem już wolną. Marek Filarek ani drgnął. Czworonóg zabrał się za drugą rękę, Wkrótce opadłem na ziemię, a za plecami miałem wielką dziurę pomiędzy dwoma inteligentnymi słupkami ogrodzenia, zatopionymi we śnie. Pies szczeknął nagląco i pobiegł w kierunku dalszych krzaków, chyba czarnego bzu. Rozmasowałem kończyny obalałe od rozciągania jako ogrodzeniowy panel i niezdarnie ruszyłem za nim. Za krzakiem coś się ukrywało. Wielka maszyna, samochód siedzący w kucki. To pewnie jeden z tych najnowszych tworów techniki, obdarzony już nie tyle inteligencją, bo tę taniej było eskploratować przy pomoc ludzi, ale emocjami. Czarne, ogromnne opony miał zwinięte w dwie kule trzymane przed sobą. Na mój widok wehikuł wstał i uderzył mnie oponą na hydraulicznej kończynie, potem drugą i jeszcze raz i jeszcze… Jak mechaniczna cheerleaderka celebrująca festiwal przemocy. A pies biegał wkoło wykrzykując szaleńczo:
– Pompony z opony, pompony z opony, pompony z opony!
…
Obudziłem się na dachu wieżowca, smagany wiatrem, mrużąc oczy od prażącego słońca. Miałem w głowie pustkę, jakby wszystkie myśli wywiało mi z głowy, albo wyparowały przez wysoką temperaturę.
Na dachu ustawiona była scena, a pod nią tłum wypełniał każdy skrawek wolnego miejsca. Jakiś pies wypchnął mnie po schodach na podwyższenie. Chyba go skądś znam…
– W zespole solarnym brakowało jeszcze jednego doniosłego członka. – przemawiał ubrany w garnitur facet z długą brodą i łysiną odbijającą słoneczne światło. – Z radością informuję, że tej nocy udało nam się uzupełnić braki.
Popędzany przez warczącego na mnie psa, wszedłem na scenę, a tłum wiwatował.
– Przedstawię teraz wszystkich, oto nasz zespół w pełnym składzie – Łysy ustawił mnie na końcu rzędu postaci. – Achmyd Uchwyt, Monika Fotowoltaika, Siergij Magazyn Energii. – Zrobił znaczącą pauzę. – Drodzy, a teraz ten, na którego wszyscy czekaliście, oto inteligent co się zowie – Pan L…