- Opowiadanie: AgataD - Niedostosowani

Niedostosowani

Chciałam podzielić się z Wami moim najnowszym opowiadaniem pt. „Niedostosowani”. Dostało się do pierwszej setki konkursu literackiego Nowej Fantastyki, co było dla mnie ogromnym wyróżnieniem, z którego będę się chyba cieszyć do końca życia :) 

Bardzo chciałabym poznać jakieś opinie na jego temat, zapraszam więc do lektury. 

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Biblioteka:

JolkaK, GalicyjskiZakapior

Oceny

Niedostosowani

Ela bardzo powoli wybudza się ze snu. Tkwi tak pomiędzy nim a jawą, nie potrafiąc określić, ile czasu to trwa. Chwieje się na krawędzi, a każdy krok niesie ze sobą ryzyko, że osunie się w przepaść. Nie wie jednak, czy ta czarna otchłań bez dna jest metaforą rzeczywistości, czy może śmierci.

Czuje silny ucisk na piersi. Ciężar, który uniemożliwia wzięcie pełnego wdechu. Dusi ją, wgniata w stary materac.

Czy to już? – Przebiega jej przez myśl. – Czy to jest ten dzień?

Ma wrażenie, że otacza ją całun dymu. Popiół unosi się w powietrzu, przenikając do płuc i oskrzeli przez nos, usta, oczy, wszystkie pory skóry.

To pali. Boże, jak to pali.

Mózg powoli odcina ją od rzeczywistości… a może nadal się śpi? Może tylko śni ten koszmar? Może wystarczy się z niego obudzić? Otworzyć oczy i odetchnąć, głęboko, spokojnie, pełną piersią?

Tlen… potrzebuję tlenu.

Otwiera oczy, a koszmar wcale się nie kończy. Leży na plecach, czując przedziwny, palący ból w klatce piersiowej. Ma szeroko otwarte usta, ale pomimo szczerego wysiłku, nie może wziąć wdechu. Wydaje z siebie tylko jakieś śmieszne dla obserwatora, płytkie westchnienia, coraz mniej skuteczne.

Dlaczego leżę? Przecież nie powinnam. – Absurdalna myśl kołacze się po głowie, z każdą chwilą walki o przetrwanie rozbrzmiewając jcoraz ciszej.

Oblewa ją zimny pot. Ręce ślizgają się po wymiętej, mokrej pościeli, kiedy próbuje przeturlać swoje ciało ważące dwieście pięć kilogramów na bok.

To wszystko dzieje się w jednej chwili, chociaż wydaje się trwać całą wieczność.

Adrenalina buzuje w żyłach, niedotlenione mięśnie napinają się do granic możliwości, ale masa składająca się w ponad pięćdziesięciu procentach z tłuszczu nie pozwala na swobodną zmianę pozycji. Przygniata, dusi, zabija. Jej własne ciało pozbawia ją tchu, miażdżąc nieokiełznaną, ogromną masą żebra i płuca, krtań i gardło.

Mamo, pomóż mi – myśli, a do oczu cisną się łzy. Nie czuje, kiedy spływają po twarzy i nikną w fałdach w miejscu, gdzie powinna znajdować się szyja.

Nadal walczy, mimo że z każdą sekundą ma coraz mniej siły. Do działania pcha ją pierwotny instynkt, wola życia. Chwyta się wszystkich strzępków świadomości, szukając rozwiązania. Galopada myśli wcale nie pomaga.

Nie powinnam leżeć. – Ta informacja wydaje się istotna, ale połączenia nerwowe nie chcą działać poprawnie w stanie hipoksji. Komórki obumierają, jedna po drugiej, a wszystko wydaje się jakieś dziwne, odległe.

Ela macha rękami na lewo i prawo, spazmatycznie, jakby to miało w czymś pomóc. Jak gdyby te ruchy miały ją wyciągnąć na powierzchnię, na słońce, gdzie mrok otchłani nie sięga. Do miejsca, w którym oddech jest łatwy, nie wymaga tlenoterapii. I nagle dotyka czegoś twardego, a klocki w jej głowie układają się w wyraźny, jasny obraz. Spływa na nią zrozumienie i gniew graniczący z szaleństwem. Palący ból wraca ze spotęgowaną siłą.

Ta suka, to jej wina! – myśli, a furia narasta.

Trzyma w ręce pilot do sterowania łóżkiem. Chce na niego spojrzeć, aby wdusić odpowiedni guzik, który sprawi, że będzie mogła usiąść. Ten, który ocali jej życie. Nie ma jednak siły. Nie jest w stanie zgiąć ręki ani podnieść głowy. Ostatkiem sił przesuwa palec po wypukłych, dużych przyciskach.

Jeden, dwa, trzy… – odlicza w głowie z coraz większą rozpaczą.

Zaciska powieki i wdusza piąty przycisk w drugim rzędzie, a oparcie powoli zaczyna się podnosić. Ela głośno kaszle, kiedy zatęchłe powietrze małego domku w końcu wypełnia płuca, po czym przedostaje się do krwi, gdzie życiodajny pierwiastek łączy się z hemoglobiną. Kilka takich wdechów dodaje jej energii, która wystarcza, aby uruchomić przenośny koncentrator tlenu, nasunąć na twarz gumową maskę i opaść bezładnie na ustawione już we właściwej pozycji łóżko.

Oddycha na tyle głęboko, na ile pozwala jej ciężar wiotkich tkanek otaczających klatkę piersiową. Ma zamknięte oczy. Klatka piersiowa wciąż pali, ale nieco słabiej. Ogień, który ją teraz wypełnia, ma zupełnie inne podłoże.

Mówiłam jej, mówiłam, żeby położyła ten pilot na pierdolonej szafce – myśli, kiedy oddech się stabilizuje, a tłuste piersi falują rytmicznie. – Suka chciała mnie zabić, zamordować, zrzucić z siebie odpowiedzialność!

Za chwilę głowa opada jej na ramię, a łzy bezsilności ciekną strumieniami po pomarszczonej, pełnej wyprysków twarzy. W wyobraźni pojawia się obraz mamy. Lico ma surowe, pełne wyrzutu, z nieprzyjemnym grymasem malującym się na krwistoczerwonych ustach.

Mamo – myśli – miałaś rację. Miałaś rację, przyznaję! Ale teraz… już się nie wygłupiaj, dobrze? Wróć do domu.

Zaciska serdelkowate palce na pościeli i czeka, aż smutek oraz furia wywołane wspomnieniem rodzicielki miną. Zawsze mijają. Odchodzą w zapomnienie, kiedy tylko sięga po wuzetkę albo kawałek tortu. Najlepiej działa czekoladowy z bitą śmietaną i ciężkim kremem na serku mascarpone. Nieco gorzej sprawdzają się te z wkładem owocowym, ale ostatecznie też spełniają swoją funkcję.

Teraz nie ma pod ręką ani jednego, ani drugiego. Jest natomiast coś innego.

Sięga grubą ręką w stronę szafki nocnej i czuje, że pod jej palcami coś szeleści. Podnosi reklamówkę, po czym wyciąga z niej plastikowe opakowanie wypełnione po brzegi popisowym amerykańskim daniem – mac and cheese. Krzywi się lekko, bo w głębi serca wie, że ta przekąska jej nie wystarczy. Straciła przed chwilą tak dużo siły, musi ją odbudować, a makaron z odrobiną sera to przecież zaledwie kropla w morzu potrzeb.

Zsuwa maskę na brodę. Nie dba o sztućce, bo drżące dłonie z pewnością ich nie utrzymają. Bardzo gęsty sos serowy spływa jej po brodzie, kiedy pakuje garści makaronu gotowanego na tłustym mleku i maśle do ust. Przełyka to wszystko w zatrważającym tempie, myśląc wyłącznie o tym, jaka jest głodna. Nie mija nawet pięć minut, kiedy rzuca pusty pojemnik na podłogę i wyciera brudne paluchy w prześcieradło.

Zerka na zegarek. Jest czternasta pięć.

Coś jest nie tak. Czuje, że od nadmiaru tlenu i emocji zaczyna kręcić się jej w głowie, a zaraz potem mdleje.

*

Ela odzyskuje przytomność po niespełna kwadransie. Koncentrator nadal pracuje, jednak ona już go nie potrzebuje. Budzi się i może oddychać, ale jest szalenie głodna. Czuje, jakby zaraz miała zwymiotować z głodu. Żołądek zaciska się boleśnie, w brzuchu jej burczy. Mózg podsuwa wyobraźni obrazy mocno wysmażonych burgerów, frytek smażonych na głębokim tłuszczu polanych serem topionym i skwierczących na patelni skwarków, którymi można dla kontrastu polać szarlotkę, a także zapiekankę makaronową z kostką sera, tabliczką czekolady mlecznej i białej oraz piankami, na którą przepis widziała nie tak dawno na Instagramie…

Przewidziała to wszystko. Tak jak się spodziewała, żądza wciąż trawi ją od środka. Ślina napływa intensywnie do ust, serce zaczyna bić szybciej, dłonie się pocą.

Na początku Ela próbuje walczyć. Włącza telewizor. Słyszy głosy dziennikarzy. Widzi migające na ekranie twarze oraz obrazy, jednak nie może się na nich skupić. Przez krótką chwilę ma nadzieję, iż wiadomości odciągną myśli od grzechu. Że może tym razem się uda.

– Gdzie ty się podziewasz, świnio?! – ryczy, a ślina rozbryzguje się dookoła. – No gdzie?! Potrzebuję cię, jedzenia, teraz!

Gdyby spojrzała teraz w lustro, przeraziłaby się. Może dlatego właśnie kazała mamie wynieść wszystko, w czym mogłaby się przejrzeć? W czym mogłaby zobaczyć swoje małe, paciorkowate oczka wbite niczym szpilki w ogromną, ulaną głowę z męskim zarostem, który pojawił się u niej w okolicy 12. roku życia? Wtedy też postawiono jej jedną z tysiąca diagnoz – hirsutyzm spowodowany nadmiernym wydzielaniem androgenów, do czego doprowadziła otyłość ciągnąca się za nią od podstawówki.

Ela zaciska dłonie na wysmarowanej jedzeniem, łzami i śliną, wymiętej pościeli. Rzuca rozbiegane spojrzenie na zegarek. Wskazówki pokazują dopiero czternastą osiemnaście. Wie, że nie wytrzyma.

Ryczy jeszcze raz, jak gdyby chciała dodać sobie animuszu, po czym ściąga maskę wpijającą się w tłustą skórę i sięga po pilot. Bardzo powoli, centymetr po centymetrze, zaczyna unosić łóżko do pełnej pozycji siedzącej. Potem zaczyna zsuwać nogi na ziemię. To straszny wysiłek. Czuje się, jakby dźwigała kilkudziesięciokilogramowe worki z cementem. Dyszy, sapie, postękuje. Z czoła leje się pot, pościel wręcz tonie w pocie. Resztki włosów są mokre, jakby przed chwilą wyszła z kąpieli.

Wreszcie opuszcza nogi, pod stopami czuje podłogę. Podpiera się na stabilnym balkoniku, który stoi dokładnie na wyciągnięcie rąk. Jest specjalnie wzmocniony, przeznaczony dla ludzi takich jak ona.

Bestii – myśli mimowolnie, przypominając sobie po raz kolejny wykrzywioną obrzydzeniem twarz mamy.

Próbuje sobie przypomnieć, czy widziała ją kiedyś radosną, uśmiechniętą albo chociaż smutną, ale chyba nie. W jej pamięci istnieje tylko taki zniesmaczony obraz. Oczy pełne pogardy. Może nawet pretensji. Jakby ona, Ela, była karą. I do tego usta wykrzywione tak silnie, jakby do nosa docierał odór trupa albo czegoś gorszego. Mama nigdy nie patrzyła na nią w inny sposób.

– Jesteś bestią, paskudną i obrzydliwą bestią, a nie człowiekiem – dogaduje pod nosem, udając głos mamy i zbierając siły na to, aby wstać. – Nie dostaniesz jedzenia. Widziałaś się ostatnio w lustrze? Widzisz, jak wyglądasz? Co to w ogóle jest?

Przypomina sobie, jak mama złapała ją kiedyś za wiszącą skórę i szarpała w taki sposób, jakby była kawałkiem mięsa sprzedawanym na targu. Ela wtedy płakała, błagała, tłumaczyła się. Ale to nic nie dało. Mama wrzeszczała, wrzeszczała i wrzeszczała, a potem znowu szarpała, chcąc chyba oddzielić każdą fałdę od ciała córki siłą.

To uczucie wstydu, poniżenia i bezsilności, które nagle ją wypełnia – dokładnie tak jak wtedy, gdy była dzieckiem – kuriozalnie dodaje jej sił.

– Tak, dasz radę – mówi sobie cicho, a potem dźwiga się na nogi z głośnym stęknięciem. Wpatrzona w lodówkę, w stu procentach skupiona na swoim celu, zupełnie nie zauważa, jak balkonik chwieje się niebezpiecznie pod ogromnym ciężarem.

– Poradzisz sobie – powtarza afirmację, nie zdając sobie z tego sprawy. – Za chwilę już wszystko będzie dobrze.

W tym całym amoku Ela nie zwraca uwagi na to, co mówią w telewizji. Nie patrzy na kręgi soli tak pieczołowicie rozsypane we wzory wokół wejścia do schronu, który znajduje się dokładnie w centrum małego domku, aby z każdego punktu było do niego jak najbliżej. Nie widzi, jak je narusza, wykonując kolejny nieostrożny krok.

Chodzik blokuje się na futrynie. Ela już wie, że utknęła, chociaż przez chwilę próbuje jeszcze swoją masą przeciążyć konstrukcję. W końcu się poddaje i z ogromnym wysiłkiem sięga w kierunku lodówki. Końcami palców muska drzwi. Otwierają się, tylko że poręcz balkonika wyślizguje jej się z rąk. Chce ją złapać ponownie, ale jest już za późno. Z ogromnym łoskotem zwala się na ziemię, a szklanki ustawione na suszarce z drugiej strony kuchni przewracają się pod wpływem wstrząsu i tłuką, jedna o drugą. W ostatniej chwili Eli udaje się jeszcze strącić z jednej z lodówkowych półek pudełko, które otwiera się w locie. Kawałki pizzy pełne sera i kiełbasy sypią się na ziemię, tworząc paskudną papkę.

– Uwaga. Ważny komunikat. Nad wschodnią częścią Polski zbierają się ciężkie chmury. Nadchodzą Zmory. Powtarzam, nadchodzą Zmory! Uprasza się wszystkich, aby udali się do schronów i przeczekali burzę w kręgach z soli. Uwaga…

W pobliżu zaczynają wyć syreny, a Ela wrzeszczy. Czuje ogromny ból. I jest zrozpaczona. Chciała tylko trochę zjeść, coś sobie skubnąć. Była po prostu głodna, tak zwyczajnie, a jak to wszystko się skończyło?

– Ta idiotka zostawiła mi tak mało jedzenia, to wszystko jej wina! – szlocha, próbując się przeturlać w kierunku pizzy. – Zostawiła mi tylko przystawkę, wiedząc, że o tej godzinie powinnam zjeść obiad! Zostawiła mnie tak samą i nie przyjdzie! Porzuciła własną córkę!

Ela o tym nie myśli, ale zaraz umrze. Umrze tutaj, w swoim małym, zatęchłym domku. Zjedzą ją Zmory. Bo jest niedostosowana. Jej waga, styl życia, pragnienia, problemy – to wszystko skumulowało się w całość, tworząc taki obraz, jaki widział świat. Obraz niepasujący do całokształtu. Taki, który odstawał od reszty, chociaż w jej mniemaniu wyróżniał się pozytywnie, błyszcząc i skrząc się na tle innych. W rzeczywistości była jak puzel ze startym obrazkiem, niemożliwy do dopasowania wśród tysiąca innych elementów układanki.

Ela po prostu nie pasuje do świata, w którym przyszło jej żyć. Gdzie inwazje zdarzają się coraz częściej, a ludzie muszą być zawsze w gotowości.

Zanosi się żałosnym płaczem. Nie boi się śmierci, jak rano. Tak naprawdę chce odejść, pragnie tego. Marzy o tym, by zniknąć. Zapomnieć o lodówce, o ogromnym głodzie i o wszystkim, co poświęciła w imię możliwości swobodnego pakowania do ust wszystkiego, co nadaje się do konsumpcji. A najbardziej obawia się, że nie uda jej się nasycić. Że chociaż dotarła do lodówki, a jedzenie leży tak blisko, nie zje go.

Syreny wyją przeraźliwie, przebijają się przez nie uderzenia grzmotów. Chwilę później zaczyna padać, a do domu, przez szpary w drzwiach i oknach, zaczynają przenikać cienie. Wiją się i snują pośród paneli, wymijają nogi krzeseł, a Ela milknie. Łzy ciekną jej po policzkach, guzowaty podbródek drży.

Nagle słyszy ni to szczęk, ni to zgrzyt. Włosy na ciele stają dęba. Cienie zaczynają się ze sobą zespajać, zlewają się w kłąb szarości i czerni. W środku widać ostre jak brzytwy zęby, a także puste oczodoły, które wszystko widzą.

Ela zdobywa się na ostatni akt heroizmu.

Jeszcze raz wyciąga rękę, w ramieniu czuje kłujący, przenikliwy ból, przetacza się zamaszyście i… jest! Udało się, złapała brzeg ciasta i już wie, że odejdzie w spokoju, mając coś w ustach, czując ukojenie. Pakuje kawałek pizzy do buzi, pochłania go w dwóch zaledwie kęsach. Z rozkoszą, wręcz z uniesieniem oblizuje palce uwalane w sosie, a potem zerka na Zmorę.

W sumie lepsze to niż śmierć z głodu – myśli jeszcze, a potem świat tonie w morzu czerni i szkarłatu.

Koniec

Komentarze

Świetnie napisane. 

Tylko jak to skomentować? Oto jest pytanie.

To miała być wprawka literacka czy opowiadanie “społeczne”?

Gdybym był Kmicicem, też bym spalił Wołmontowicze

Sam nie wiem, jak to skomentować. Fabuła jest znikoma, a elementów fantastyki praktycznie brak. Momentami pojawiają się literówki. Dobrze opisujesz zmagania osoby otyłej. Podczas czytania oczekiwałem jakiegoś zwrotu akcji, ale go nie otrzymałem. Pozdrawiam.

 

Hej, witaj!

Przedstawiłaś przejmujący obraz otyłości i psychologiczny portret takiej osoby. W moim przekonaniu dosyć zgrabnie wplotłaś to w świat niczym z koszmarnych snów. Zmagania bohaterki odzwierciedlają zmagania ludzi – trochę tak mamy, że wiemy, co dla nas złe, a i tak to robimy… Rzeczywistość nakreślona paroma zdaniami, jest przekonująca. Całość ładnie się spina i pozostawia obraz w głowie. Mimo szczątkowej fabuły, tekst się broni, bo oddziałuje na wyobraźnię. Jest niezwykły zarówno poprzez tematykę, jak i potraktowanie fantastyki jako pretekstu do pokazania innego problemu. 

Warsztatowo bardzo dobrze. 

Nie pozostaje mi nic innego, jak zgłosić do biblioteki. 

Pozdrawiam serdecznie! :)

Witam :]

 

Bardzo przejmujący i plastyczny opis zmagań i doświadczeń chorobliwie otyłej osoby. Podobało mi się szczególnie, że bohaterka budzi jednocześnie współczucie i odrazę. Pomysł jest oryginalny i dobrze wykorzystany, a to podstawa udanego szorta.

 

Fantastyka jest i jest istotna dla fabuły, można by się zastanawiać, czy przetrwałaby starcie z brzytwą Lema, ale w sumie po co?

 

– Jesteś bestią, paskudną i obrzydliwą bestią, a nie człowiekiem

Ta “bestia” w opozycji do człowieka wydaje mi się angielskawa. Wolałbym chyba albo “potwora”, albo “zwierzę”. “Bestia” po polsku to coś dzikiego i groźnego, co nie pasuje raczej do otyłej osoby. Aczkolwiek mogę nie mieć racji.

 

Klikam i pozdrawiam

Dlaczemu nasz język jest taki ciężki

Nie porwało mnie :(

Przynoszę radość

Nowa Fantastyka