Hasło: drzwi z gałkami ocznymi
Hasło: drzwi z gałkami ocznymi
Gejzery Islandii, safari w Tanzanii, Angkor Wat, malowidła w Lascaux, egipskie i meksykańskie piramidy, Prado i Uluru. Od kiedy pamiętam, rodzice ciągali mnie po całym świecie. Hotele, namioty, spanie na tylnej kanapie samochodu.
Zmęczenie i nuda.
Zazdrościłem kolegom wakacyjnych opowieści. Nie miałem takich przygód.
Też chciałem wyjść na podwórko, powisieć na trzepaku, wygrzebać z ziemi dżdżownicę, pójść na glinianki, wkręcić się na film od osiemnastu lat.
A najbardziej pragnąłem spokoju. Poleżeć na łóżku, bezmyślnie gapiąc się w sufit.
– Dla takich widoków warto żyć!
– No – odpowiadałem bez przekonania.
Przytłaczała mnie egzaltacja starych. Wszystko było „cudowne”, „niesamowite”, „zobaczyć Neapol i umrzeć”, „o nie, chyba się posikam”, „czemu nie zabrałeś mnie tu wcześniej”, „czuję więź z tysiącem pokoleń”.
Jadąc tam lub stamtąd (już nie pamiętam), zahaczyliśmy o, „och, znam jak własną kieszeń”, Pragę.
– Tyle razy, tyle razy, ale wiesz, jest coś urzekającego w architekturze tego mostu. Nie musieliśmy, bo wiesz…, ale cała ta podróż…, międzylądowanie w Wiedniu i kilka godzin jazdy samochodem, no, wiesz… Więc mówię: a zajedźmy do miasta Kafki i Muchy. Poczujmy hrabalowski vibe… – A mi się przypomniało, jak omal nie wyrzygałem nieświeżych knedli.
Tak! Tak, i ja pamiętam. Gdy starzy zachwycali się widokiem mostu Karola, ja zobaczyłem coś, co pierwszy raz tak naprawdę, ale to naprawdę, mnie urzekło.
Tłumy turystów mijały żywe pomniki, akrobatów na szczudłach, gitarzystów śpiewających rockowe ballady, panienki studentki puszczające mydlane bańki, poprzebierane cudaki i sprzedawców jabłek w panierce.
I był tam ktoś jeszcze. Ktoś, kto odmienił moje życie.
Wydzielił sobie kawałek miejsca na bruku. Nawoływał ludzi wokół w tym swoim śmiesznym języku. Ubrał się w strój średniowiecznego błazna. Po chwili zgromadził wokół siebie kolorowy tłumek. A sam był stary i znudzony, zmęczony zarobkowaniem cyrkowymi sztuczkami prezentowanymi międzynarodowej gawiedzi.
Po krótkim pokazie wysmarkał się, wziął długi falisty miecz i uniósł ponad głowę. Coś krzyknął, stanął w rozkroku, spojrzał w niebo i ten miecz włożył sobie do rozdziawionej gęby. Cały. O ja cię! Cały!
– No, chodź już. Idziemy na Hrad.
– Zaraz, tato, czy on przeżyje?
– Jasne. To tania sztuczka. Idziemy, to cyrk, a tam nas czeka architektura, historia, dziedzictwo…
– Ale jak to możliwe?
– Sztuczka. Zwykła jarmarczna sztuczka, ostrze chowa się w rękojeści. Tam dziedzictwo, kultura, Złota Uliczka, defenestracja, rzeźby Czernego i sady.
Gdy rodzice z zachwytem wspominali ostatnią wyprawę, opowiadali znajomym, co widzieli, jakie mieli przeżycia, pokazywali zdjęcia na ekranie telewizora, ja nie mogłem zapomnieć o numerze z mieczem.
Zamknąłem się w pokoju i spróbowałem włożyć do gardła łyżkę stołową. Gdy dotknąłem tylnej części podniebienia, poczułem odruch wymiotny. I tak było za każdym razem, bez względu na to, co wkładałem sobie do ust. Czy to była mała łyżeczka, czy palec. Dławiłem się i chciałem zwracać. Czyżby ojciec się nie mylił i z tym mieczem to oszustwo? – zastanawiałem się.
Po wielu staraniach myślałem, by się poddać. Powstrzymywała mnie jedynie niezgoda, by przyznać ojcu rację, więc tłumaczyłem sobie, że wszystko wymaga cierpliwości i systematycznych ćwiczeń.
Zwrot nastąpił za sprawą opowieści brata mamy, który zmagał się z jakąś straszną chorobą. Rodzice byli zmartwieni, pocieszali wujka, a ja chciałem jak najszybciej skończyć kolację i czmychnąć do swojego pokoju. W pewnym momencie, gdy już byłem bliski, by odejść od stołu, dotarły do mnie słowa:
– Wprowadzili mi endoskop przez gardło, przełyk, aż do żołądka. Wszystko bez znieczulenia. Cały zabieg trwał kilka minut, choć mi się zdawało, że o wiele dłużej. Bałem się tego, ale dałem radę. Nie było tak źle.
Zwykle podczas rodzinnych spotkań czy też ze znajomymi siedziałem cicho, czekając, aż rodzice pozwolą mi pójść do siebie. Starali się zaszczepić mi jakieś towarzyskie obycie. Przy gościach kazali dzielić się wrażeniami ze wspólnych wypraw. Ograniczałem się do paru słów. W końcu odpuścili. Byłem mrukiem i pogodzili się, że nigdy nie będę duszą towarzystwa.
Tym razem nieoczekiwanie dla wszystkich bardzo się ożywiłem. Zadawałem mnóstwo pytań, prosiłem o szczegóły. To moje nietypowe zachowanie zaniepokoiło rodziców. Nie wiedzieli, czy robię sobie żarty, i na wszelki wypadek sami odesłali mnie do pokoju.
Dzięki historii z wujkiem kontynuowałem rozwijanie pasji. Organizm się opierał, ale pomyślałem, że może powinienem poszukać pomocy w Internecie. Niejednokrotnie przekonałem się, że nie było tak dziwnego problemu, którego już wcześniej tam by nie poruszono. Uważałem, że takie hobby, to jest rozwijanie techniki wkładania sobie przedmiotów do gardła, jest mało popularne. Miałem jednak nadzieję, że spośród kilku miliardów ludzi na świecie znajdzie się ktoś, kto podzielałby moje zainteresowania.
Nie zawiodłem się. Miejsc ze zdjęciami i filmami było mnóstwo! Czemu wcześniej nie pomyślałem o sieci? Każdą wolną chwilę zacząłem spędzać na serfowaniu po stronach, których wspólną cechą było hasło: „głębokie gardło”.
Skończyło się, gdy zostałem przyłapany. Musiałem odbyć poważną rozmowę, od której trochę mnie mdliło. Miałem wrażenie, że moje poszukiwania zostały źle zinterpretowane. Próbowałem tłumaczyć, ale ostatecznie uznałem, że to, o czym myślała mama i tak było lepsze od prawdy.
– Ja wszystko rozumiem. Nie musisz się wstydzić. Chłopcy w twoim wieku często oglądają takie rzeczy. Może coś przegapiliśmy?… Wiesz, zawsze będziesz dla mnie moim małym synkiem, ale ty przecież już masz swoje lata, dojrzewasz. Chciałabym tylko, żebyś wiedział, że w prawdziwym życiu to tak nie wygląda. Wiesz, że…, no, kobiety i… i te rozmiary, to tak nie wygląda – mama dukała, a ja myślałem, żeby zapaść się pod ziemię. – A najlepiej pogadaj z ojcem. On ci wszystko wytłumaczy.
Gdy tato wrócił z pracy, słyszałem, jak próbował przekonać mamę, żeby rozmowę odłożyć na później, na kiedy indziej, a najlepiej w ogóle jej nie przeprowadzać. Wyjątkowo w pełni się z nim zgadzałem.
Tato usiadł na krześle w moim pokoju. Widziałem, jak się męczył. Ciężko wzdychał, otwierał usta, by potem nie znajdując odpowiednich słów, zamknąć je bez wydawania dźwięku.
– Uznajmy, że odbyliśmy tę rozmowę – w końcu wydusił z siebie. – Okej?
– Okej – odpowiedziałem z ulgą.
Wyciągnął komórkę i zaczął przeglądać wiadomości. Ja poszedłem w jego ślady i też zająłem się gierką na smartfonie. Przesiedzieliśmy tak kilkadziesiąt minut, od czasu do czasu obserwując na szybie drzwi, cień krążącej i nasłuchującej w korytarzu matki.
Rodzice nałożyli w moim laptopie kontrolę rodzicielską. Od tamtej pory byłem zdany tylko na siebie, ale przynajmniej wiedziałem, że da się włożyć głęboko w gardło całkiem pokaźnych rozmiarów rzecz.
Ćwiczyłem intensywnie. Każdą wolną chwilę poświęcałem doskonaleniu odpowiedniej techniki. Minęło kilka lat i byłem w stanie włożyć sobie rękę do gardła aż po łokieć. Wymagało to odpowiedniego wygimnastykowania i może udałoby mi się wcześniej osiągnąć sukces, ale i tak uważam, że wiele osiągnąłem. Byłem samoukiem bez dostępu do materiałów edukacyjnych. Dodatkowo ciągle potykałem się o kłody rzucane mi pod nogi.
Nie miałem pojęcia, w jaki sposób wykorzystać nabytą umiejętność. Rozważałem pokazy w turystycznych miejscach albo występ w jakimś telewizyjnym talent show, ale przecież całe życie pragnąłem jednego – spokoju. Marzyłem o przytulnym domu bez tabunów gości, o wygodnym fotelu w ciepłym pokoju, a nie o podróżach, poznawaniu ludzi i wystawianiu się na ocenę.
Życie jest okrutne i wymaga poświęceń. Inni też ciągle mają oczekiwania, nie dają spokoju. Trzeba się jakoś odnaleźć w tym walniętym świecie, jakoś zarobić na utrzymanie. Nie ma nic za darmo. Wszystko trzeba wyszarpać. Znój i udręka. Praca, oczekiwania bliskich, obowiązki obywatelskie, obowiązki społeczne, obowiązki towarzyskie, obowiązki…
By zadowolić świat i nie zwariować, szukałem sensu tego, czemu poświęciłem lata swojego życia. Po co każdą wolną chwilę wpychałem rękę do gardła, głęboko, aż do żołądka? Chleba z tego nie było.
Pierwsze zastosowanie mojej unikalnej zdolności znalazłem nad morzem, gdy leżąc na piaszczystej plaży, przyglądałem się falom… Ciepła woda, jakieś kraby, glutowate stwory, plastikowe śmieci… Byłem na urlopie. Odpoczywałem od znienawidzonej pracy i od ludzi, których problemy mnie nie obchodziły.
Nie miałem ochoty ruszać się z domu, ale nie potrafiłem oprzeć się społecznemu naciskowi. W tym popapranym świecie, jeśli samemu chce się być niewidocznym, to trzeba zachowywać się zgodnie z wyobrażeniem innych.
Zebrałem pieniądze. Kupiłem pięć dni w apartamencie. I skoro już tu byłem, to chciałem wejść do wody. Musiałem coś zrobić z rzeczami, bez których byłem nikim. Portfel, klucze, komórka – wszystko włożyłem do żołądka.
Potem już poszło z górki. Różne sytuacje. Jakiś prywatny przemycik, rzecz, z którą nie wiadomo, co zrobić, drobiazg odłożony na później. Przez lata uzbierałem tego trochę i trudno się było połapać w bałaganie. Znalezienie czegokolwiek w brzuchu stało się sztuką.
Skonstruowałem kredensik z szufladami. Rozłożyłem go na części, a potem po kawałku wcisnąłem do środka. Używając mikronarzędzi, zmontowałem ponownie. Jakoś uporządkowałem sobie przedmioty, które wcześniej walały się bez ładu i składu po wszystkich zakamarkach.
Mebel w trzewiach był pokraczny. Poskręcany byle jak. Fakt – uporządkowałem rupiecie, ale to było rozwiązanie prowizoryczne.
Miałem dość tego wyginania się, kiedy chciałem cokolwiek włożyć lub wyjąć z wnętrza. Znalazłem na czarnym rynku klinikę chirurgiczną, która rozwiązałaby mój problem. Moje oszczędności były za małe na pokrycie kosztów. Mogłem dalej w pocie czoła przez kolejne lata zbierać pieniądze, licząc, że ceny nie pójdą w górę, albo poszukać innego sposobu. Zdecydowałem się na to drugie.
I to był strzał w dziesiątkę. Rozwiązałem problem ekonomiczny, a przy okazji przestrzenny. Tym kredensem w trzewiach trochę zdeformowałem swoją fizys, co miało wpływ na moje notowania u koleżanek od seksu. Potrzebowałem więcej miejsca.
Sprzedałem nerkę i kawałek jelita cienkiego. Przy okazji wyciąłem ślepą kiszkę, która jest podobno rarytasem wśród nepalskich kucharzy-celebrytów, serwujących dziwaczne dania mięsne oszalałym politykom orientalnego południa.
Połamali mi kość ramienia, bo na środku kazałem wstawić sobie dodatkowy staw. Z przedramieniem był większy problem. Tam miałem (każdy ma) dwie kości. Ale i tu się udało. Wiadomo, wszystko jest kwestią kasy. Jakoś zbilansowały mi się oszczędności plus zapłata za organy z kosztami operacji.
Koniec końców miałem lewą rękę z dwoma dodatkowymi stawami. Dzięki temu mogłem wciskać całą kończynę do żołądka, a nawet i dalej. Zastanawiałem się nad usunięciem małego palca. Zmniejszyłbym dłoń i miałbym większy komfort, ale z drugiej strony odbiłoby się to na precyzji ruchów i stabilności uchwytu. Ostatecznie zostawiłem wszystkie palce w spokoju.
Trochę przeszkadzały mi zęby. Idealnie byłoby je wyrwać, a w sytuacjach publicznych i ewentualnie do jedzenia zakładać sztuczną szczękę. Po śmierci babci odziedziczyłem protezy, ale nie byłem pewien, czy by pasowały. Na pełną resekcję i wyrobienie sobie nowych po ostatnich wydatkach nie było mnie stać. Odłożyłem tę operację na lepsze czasy, ograniczając się jedynie do spiłowania kilku kłów i trzonowców.
Samotny mebel we flakach był aberracją. Teraz miałem dość miejsca i technicznych możliwości, by go obudować.
Zaprojektowałem domek marzeń. Wepchnąłem go do trzewi po kawałku i odtworzyłem z najdrobniejszymi szczegółami. Miniaturowa perełka. Wciskałem rękę i obmacując budynek, rozkoszowałem się swoim dziełem.
Dom był kompletny. Ściany, okna i meble, wygodne fotele, łóżko i nawet elektryczność. Przewidziałem wszystko, łącznie z kuchnią, w której można było przygotować miniaturowe posiłki oraz łazienkę połączoną z kibelkiem. Odchody odprowadzane były bezpośrednio do jelita, a płyny odpowiednimi kanałami do nerek.
Zachwycałem się swoim dziełem, ale były to, jak dotąd, tylko wrażenia dotykowe. Zapragnąłem cieszyć się pełnią doznań. Chciałem odzyskać wzrok, by widzieć wszystko, co stworzyłem. Nie mogłem pojąć, czemu wcześniej na to nie wpadłem.
Pracowałem dla małej firmy jako technik elektronik. Lutowałem układy scalone, wmontowywałem czipy w obwody, łączyłem tranzystory, rezystory i kondensatory, integrowałem, scalałem i obudowywałem. Jednym słowem znałem się na tym. Korzystałem z wiedzy i wypracowanych zdolności manualnych. Sam nie wiem, czemu wcześniej na to nie wpadłem i nie dodałem sobie w tych żołądkowych peregrynacjach zmysłu wzroku.
Na chińskiej platformie kupiłem okulary połączone z miniaturową kamerką.
Rozsiadłem się wygodnie w fotelu. Założyłem elektroniczne gogle, taśmą klejącą przymocowałem kamerkę do palca wskazującego i wniknąłem do wewnątrz. Wcześniej zdefiniowałem awatara, który wyglądał jak ja.
Wrażenie realności było pełne. Stanąłem przed domem. Moim domem. Może kiedyś posadzę tu gdzieś w okolicy drzewo.
Chałupa była trochę przekrzywiona, stłamszona flakami, ale ogólnie nieźle się prezentowała. Trochę przypominała domy w Setenil de las Bodegas, które pamiętałem z podróży po Hiszpanii.
W środku było dużo gorzej. Z tej perspektywy całość już nie prezentowała się tak dobrze, jak na stole montażowym. Wszystko było niedopracowane. Ściany nie trzymały pionu, powierzchnie falowały, widać było pęknięcia, meble byle jak skręcone i postawione bez ładu i składu, a na wszystkim osiadł kurz. Domek miał potencjał, ale wymagał dopieszczenia.
Zrobiłem, co mogłem, takie ogólne porządki, a następnego dnia wróciłem z kompletem narzędzi. Wiadomo, o remoncie świadczy wykończenie, dobrane materiały i jakość detali. Kilka kolejnych dni poświęciłem szczegółom.
Niwelowałem braki, to, co się dało, naprostowywałem, dokręcałem i przesuwałem, uporządkowałem położenie domowych sprzętów, usunąłem pajęczyny i wyrzuciłem śmieci.
Przerobiłem instalację elektryczną. Wcześniej brakowało trochę gniazdek. W pokojach rozmieszczenie oświetlenia było źle zaprojektowane, a moc żarówek niepoprawnie dobrana. Nie można się dziwić – wcześniej za przedsięwzięcie odpowiedzialny był ślepiec. Musiałem rozbudować stację zasilającą. Cztery baterie AA były niewystarczające.
Jak ma się dom, to zawsze jest coś do zrobienia. Studnia bez dna. Niekończąca się historia.
Od początku, kiedy regularnie zacząłem przebywać w nowym mieszkaniu, odczuwałem niepokój. Wszystkie konieczne prace, które wykonałem, nie zniwelowały tego uczucia. Wcześniej miałem nadzieję, że po wykonaniu niezbędnych napraw to doznanie ustąpi.
Gruntowny remont był skończony i wszystko lśniło, a jednak coś nie dawało mi spokoju. Coś nieokreślonego zaprzątało moją uwagę. Przez jakiś czas podejrzewałem, że przyczyną napięcia są dziwne hałasy dobiegające zewsząd, ale szybko to wyeliminowałem.
Burczenie w brzuchu było nawet przyjemne. Przypominało odgłosy burzy, gdzieś tam daleko, podczas gdy samemu siedzi się bezpiecznie w cieple. Nawet dodawało uroku i podkreślało przytulność pieleszy.
Gdy to, co się dało, podokręcałem, a skrzypienie nie ustało, uznałem, że zalęgły mi się myszy lub większe gryzonie. Ostatecznie czekała mnie walka z kunami.
Wszystkiemu dało się zaradzić, a jednak wciąż coś mnie gryzło.
W końcu uświadomiłem sobie charakter uczucia, które było źródłem niepokoju. Czułem się obserwowany.
Czyżbym miał w domu intruza? Ale kto to mógłby być? Dom był nowy. Sam go zbudowałem. Nie kupiłem go, nie odziedziczyłem. Duch poprzedniego mieszkańca był wykluczony.
Rozważałem wyprowadzkę. To byłaby trudna decyzja. Poniosłem duże koszty finansowe, nie mówiąc już, ile pracy włożyłem. Nie było szansy, by komuś opędzlować inwestycję.
Nie miałem wyjścia. Źle się czułem w tym domu. Trudno. Długo się z tym zmagałem, ale w końcu postanowiłem, że rozbiorę chałupę i ewentualnie odtworzę ją na etażerce w sypialni. Dzięki temu uzyskam większą kontrolę nad swoim życiem.
Następnego dnia, zaraz po pracy, zapakowałem wszystkie potrzebne narzędzia do małego woreczka, usiadłem wygodnie w fotelu, założyłem gogle i włożyłem rękę do gardła.
Szkoda mi było mojego dzieła. Mimo wszystko to był mój dom. Wiedziałem jednak, że jest z nim coś nie tak.
Obszedłem wszystkie zakamarki, z sentymentem wyjrzałem przez okno przyklejone do ścianki żołądka, zajrzałem do piwnicy, uwolniłem martwe ciało złapanej w pułapkę myszki, opróżniłem lodówkę i odłączyłem ją od zasilania. Miałem mnóstwo roboty i wiedziałem, że nie uda mi się jej skończyć za jednym przysiadem. Zastanawiałem się, czy słusznie robię. Czułem, jakbym zaprzepaszczał kilkanaście lat życia.
Zmęczony usiadłem w fotelu na pięterku i przysnąłem. Obudziłem się w środku nocy. Nieprzyjemne wrażenie nasiliło się. Poczułem nieodpartą potrzebę wydostania się na zewnątrz. Zszedłem na dół. W salonie niczego niepokojącego nie dostrzegłem.
Chwyciłem gałkę przy drzwiach wyjściowych, ale nie dałem rady jej przekręcić. Zaklinowała się! Innej drogi ucieczki nie było. Okna były tylko atrapą i nie można było ich otworzyć.
Spróbowałem jeszcze raz, tym razem silniej. Nie pomogło. Byłem zamknięty.
I wtedy dotarło do mnie. Wiedziałem już przez kogo, a raczej, przez co byłem obserwowany. Wcześniej tego nie zauważyłem, ale teraz, przy zmienionych proporcjach wszystko stało się wyraźne. Gdy sklecałem dom, użyłem miniaturowych części. Niektóre elementy stworzyłem sam, gdzie się dało, posłużyłem się gotowcami.
Wszystkie drzwi w domu były wyposażone w gałki jednego rodzaju. Kupiłem je w jakiejś hurtowni zabawek. Wyglądały jak oczy.
Spanikowany szarpałem drzwi coraz mocniej, aż wyrwałem uchwyt. Nie udało mi się ponownie go zamontować.
Dom najwyraźniej wyczuł moją intencję i postanowił zamknąć mnie w środku. Bronił się. Jeśli nie wyjdę, to przyjdzie mi tu zdechnąć z głodu. Ale jeśli ja, to i on. Zobaczymy, kto kogo przetrzyma.
Dobre to było! Muszę przyznać, że pod względem proporcji to bizarro idealne. Jest absurd, humor, dziwność, nietypowy i zaskakujący pomysł oraz szczypta niepokoju pod koniec. Przypomniała mi się “Nawiedzona wagina” i podróż głównego bohatera przez waginę jego dziewczyny do tajemniczego magiczno-strasznego miejsca w jej wnętrzu.
To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...
Bardzo fajny pomysł. Odjechany. Już wkładanie całej ręki do gardła było niezłe, a potem tylko zwiększałeś ciśnienie.
Ciekawe jak bohater wyglądał na zdjęciach rentgenowskich. :-)
Babska logika rządzi!
Witaj. :)
Ubawiłam się pomysłem oraz jego rozwinięciami przy kolejnych etapach życia bohatera. :) Niesłychane, nieoczywiste i naprawdę świetne! :) Stuprocentowy domator, nie ma co. :)
Klik podwójny, powodzenia w Konkursie oraz przy Piórkach, pozdrawiam serdecznie. :)
Pecunia non olet
Bardzo dobre. Napisane z dyscypliną. Bardzo poprawne językowo. No i ten rewelacyjny gastroabsurd. Klik!
Już tylko spokój może nas uratować
O kurcze, to wygląda na prawdziwe bizarro. Mocny kandydat do zwycięstwa w konkursie.
Pozdrawiam i klikam
Czytałem, czytałem to opowiadanie i myślałem sobie, co ja w ogóle czytam? Ostatni raz takie uczucie miałem, gdy kumpel odpalił walkę MMA osób niskorosłych. I też oglądałem, oglądałem i myślałem sobie, co ja oglądam? Ale jakoś tak mnie to zahipnotyzowało, że zobaczyłem walkę do końca. Z Twoim opowiadaniem miałem podobnie, jednak dodatkowo dobrze się bawiłem i zapragnąłem pogratulować autorowi skilla i pomysłu!
Cześć, AP
Początek podobał mi się bardziej, niż rozwinięcie, ponieważ nie wiedziałem, w jaki sposób bohater wykorzysta swoje niecodzienne zainteresowanie. Myślałem, że historia pójdzie bardziej w stronę psychologiczną. Co nie znaczy, że się w jakikolwiek sposób zawiodłem. Możliwe, że dla mnie absurdalność była na zbyt wysokim pułapie, ale to pierwsze wrażenie.
Opowiadanie jest napisane w sposób zręczny i zajmujący uwagę.
Z przyjemnością udaję się do klikarni.
Pozdrawiam
Hej, wprowadzenie do świata bohatera i jego braku zrozumienia dla pasji rodziców, jest wstępem idealnym do zobrazowania, w stylu weird, introwertyka. Zamknięcie się w sobie, spowodowane brakiem zrozumienia przy wykorzystaniu, w celu lepszego zobrazowania, gatunku weird jest genialne. Masz moją nominację i jeśli nic lepszego nie przeczytam to również mój głos dla tekstu roku 2025. Świetny tekst. Pozdrawiam :)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."