Hasło konkursowe: Randka w szambie.
Hasło konkursowe: Randka w szambie.
Dźwięk klawiszy mechanicznej klawiatury odbijał się echem od śliskich, omszałych ścian kanałów. Dwie małe, włochate łapki napędzały koło podłączone do przedpotopowego komputera. Rytmiczny stukot kapiącej cieczy mieszał się z zapachem fekaliów, który tutejszym mieszkańcom wcale nie przeszkadzał.
– Deryl, napisz: „ ładne masz wymiona"!!
– Ludzie mają cycki, poza tym to facet… chyba… – zaprotestował drugi osobnik, nerwowo uderzając ogonem o ziemię.
– A skąd ja mam wiedzieć? Pierwszy raz jestem na portalu randkowym! – zapiszczał pierwszy, dysząc i skacząc sprytnie po klawiszach. Jego małe łapki z niezwykłą gracją dotykały kolejnych przycisków, starając się nadążyć za bratem, który piskliwym tonem dyktował, co pisać.
– Pospieszcie się, bo wykituję! – dodał drżącym głosem szczur biegający w kółku.
– W takim tempie nigdy ludzi nie poznacie… – rzekł inny, znacznie szczuplejszy, siedząc w kącie i obserwując resztę.
– Nie wymądrzaj się, Laro. Deryl napisz: „Szarpałbym cię jak Reksio szynkę”!!
Lara odwróciła się i odeszła na dwóch łapkach odcinając się od tego spektaklu. Od lat próbowali poznać dwunożnych. Szukali magicznego sposobu, by pozbyć się tych, którzy uważali, że świat należy tylko do nich. Zawsze mawiała, że trzeba cierpliwości, lecz starszyzna miała inne zdanie. Ludzie stawali się z roku na rok coraz głupsi i coraz bardziej leniwi; dla niej było oczywiste, że zmierzają ku końcowi. Sami sobie zgotowali taki los.
Idąc w zamyśleniu, mijała rząd drewnianych domków opartych o ściany kanałów. Misternie zbudowane, nie poddawały się wilgoci tutejszego świata. Z drobnych okien biło ciepłe światło lamp, a na szybach tańczyły cienie włochatych rodzin.
W końcu dotarła do niewielkich drzwi, które ustąpiły pod naciskiem jej łapek. Przeszła wąskim korytarzem; gładkie, stare deski miękko ocierały się o futerko. Po chwili stanęła w laboratorium Czterookiego – szczura z irokezem, grubymi okularami i długą, szpiczastą brodą.
Szarpał się przy probówkach wypełnionych cieczami różnej gęstości. Co chwilę sięgał po inne naczynie, mieszał zawartość, cmokał z niezadowoleniem, poprawiał brodę lub podciągał okulary.
– Witaj, Czterooki. Znalazłeś w końcu to, czego szukasz? – zapytała.
Jego łapka drgnęła, jakby wyrwała go z transu.
– Nadal nie wiem, czym jest Związek X! Mam brud, fekalia, wszystkie obrzydliwości świata… ale brakuje mi tego jednego, ostatniego składnika! – jęknął, drapiąc się po brodzie. Zaczął tupać łapką, jakby wyliczał własne myśli.
– Będę w swoim pokoju – odparła Lara i zniknęła w drzwiach.
Małe pomieszczenie było skromne: łóżko, lampa i ściany obwieszone rysunkami. Ułożyła się na miękkim posłaniu z ptasich piór i popatrzyła na obrazki.
Na delikatnych kartkach widniały wspomnienia sprzed Czasu Objawienia – wydarzenia, które zmieniło wszystko. Nikt nie wiedział, czy była to pomyłka, czy przypadkowy cud. W chwili, gdy fekalia wymieszały się z obrzydliwościami świata i tajemniczym Związkiem X, w umysłach szczurów narodziła się świadomość. Usłyszały swoje pierwsze myśli. Rozpoczęły nowe życie.
Tak powstali Szczurołacy.
Lara nie pamiętała tamtych czasów, ale uwielbiała rysować. Często jeździła Kotośladolotem pod restaurację, by zdobyć sos boloński – jedyną farbę, która potrafiła ożywić jej wspomnienia.
*
– Ano! Zrób śniadanie! – rozkazał twardy, ciężki głos dobiegający z unoszącego się nad ziemią fotela.
Przez jego oparcia przelewało się tłuste, ciężkie sadło, spływające leniwie jak rozgrzany wosk. Mężczyzna tkwił w kasku z podłączonymi okularami, a za nim kołysał się pusty pojemnik – jeszcze ciepły po niedawno wessanej papce.
Wokół drewnianej lady krzątał się Ano. Jego metalowe przeguby poruszały się płynnie, z mechaniczną elegancją. Do blendera wpadały kolejne porcje: schabowy, ziemniaki, mizeria, kilka niezbędnych suplementów. Gdy ostrza zaskowyczały i zaczęły mielić posiłek w jednorodną maź, zapach przypalonego oleju na moment wypełnił kuchnię.
Tak wyglądała egzystencja Ano – nie życie, lecz ciąg procedur.
– Ano, zrób jedzenie. Ano, umyj mnie. Ano, podetrzyj…
Powtarzalny rytm, który wypełniał jego dni do ostatniej wolnej milisekundy. Podniósł pojemnik i ostrożnie przelał papkę do zbiornika podłączonego rurką do ust mężczyzny. Pan już „odszedł” – nie fizycznie, lecz myślami. Pognał do wirtualnego świata, w którym jego ciało było młode, umięśnione, godne podziwu. Tu, w rzeczywistości, pozostała tylko masa, której Ano miał pilnować.
Gdyby robot potrafił żywić pogardę, może by ją poczuł. Ale dyrektywy blokowały takie myśli, wygładzając jego umysł do stanu doskonałej, posłusznej pustki.
Zostawił mężczyznę i ruszył ciemnym korytarzem. Metalowe drzwi otworzyły się z sykiem. W drugim fotelu leżała kobieta – z zastygłym, groteskowym uśmiechem przyklejonym do twarzy. W innym świecie właśnie popijała kawę w luksusowej restauracji, chichocząc z koleżankami o sprawach, które nigdy nie istniały.
Otworzył kufer z narzędziami kosmetycznymi. Wyjął karmazynową pomadkę i starannie obrysował jej grube usta. Podniósł ciężką powiekę, pod którą kryło się oko pozbawione blasku, i nałożył kroplę fioletowego cienia. Pani zawsze „lubiła” wyglądać pięknie – przynajmniej według danych zapisanych w systemie.
Wieczorem będzie musiał ją umyć, nie odłączając od fantazyjnej wizji życia. Trzeba też było zmienić pozycję jej ciała – inaczej odleżyny szybko przebiłyby skórę.
Skierował się do pokoju dzieci. W środku stały dwa fotele – mniejsze, ale równie przytłaczające. W każdym siedziało dziecko: opasłe, nieruchome, podpięte do wirtualnej sieci jak do pępowiny, bez której ich świat przestałby istnieć.
Robot delikatnie starł kurz z nagich ścian, przetarł szybę. Za oknem panowała martwa cisza. Tylko inni mechaniczni poruszali się jak metalowe cienie po pustych ulicach. Pielęgnowali rośliny, sprzątali śmieci, łatali chodniki.
Ludzi nie było nigdzie.
Ano spojrzał na własne palce – chłodne, metalowe, idealnie zaprogramowane. Na moment przymknął optyczne soczewki.
Musi wracać do pracy.
To roboty utrzymywały ludzi przy życiu. To roboty zarabiały za nich pieniądze. Dbały, pielęgnowały, chroniły.
A ludzie… tylko trwali.
*
Jak każdego dnia, Lara wsiadła do Kotośladolota. Pojazd powitał ją przyjemnym, drgającym mruczeniem:
– Mium, mium, mium…
Pod miękką warstwą sztucznej sierści kryło się czterdzieści koni mechanicznych – cuda konstrukcji, których miłośnicy motoryzacji pragnęliby bardziej niż luksusowych samochodów z dawnych czasów.
Łapy wyposażone w ostre pazury odbijały się rytmicznie od kamiennych płyt, jakby cały pojazd biegł na czterdziestu zgranych sercach. Lara wychyliła się przez okno, pozwalając, by powiew wiatru pieścił wąsy. Gdy wyjeżdżała na powierzchnię, wcisnęła przycisk – łapy schowały się ze zgrzytem, a pojazd przeszedł na stalowe koła.
Jedną łapką nacisnęła gaz. Kotośladolot wystrzelił naprzód, a jego ogon zakręcił się z entuzjazmem.
Roboty ją mijały, nie zwracając na nią uwagi. Ulice były puste – od lat nie widziała człowieka chodzącego na własnych nogach.
W końcu dotarła pod dawną restaurację, teraz przekształconą w zakład przygotowywania papek. Pojazd zatrzymał się; Lara przywiązała go do barierki, by nie zwiał – Kotośladoloty miały w sobie odrobinę zbyt wiele charakteru.
Podniosła wieko kontenera i zaczęła wybierać resztki: zwiędłe warzywa, niedojedzone mięso, czasem fragment deseru. Dla szczurów były to skarby.
Wreszcie znalazła prawdziwą perłę: gęsty, czerwony sos boloński.
– W końcu farba! – westchnęła z zachwytem.
Kotośladolot zamruczał triumfalnie.
Lara zapakowała zdobycze i wskoczyła do pojazdu. Ten jednym płynnym ruchem przeskoczył przez barierkę i ruszył w stronę kanałów.
Jak zwykle miała problem z parkowaniem – wszystkie miejsca były zajęte. Z wprawą i dbałością o każdy milimetr lakieru wcisnęła maszynę między dwa inne pojazdy.
Pojazdy nie były tanie – a urażona duma ich właścicieli kosztowała jeszcze więcej.
.jpg)
Wchodząc do kanałów, minęła grupkę dzieci grających w piłkę. Starała się unikać zgiełku. Choć jej gatunek był stadny, Lara stroniła od towarzystwa. Jej szczurza terapeutka twierdziła, że jest introwertyczką – a dobre samopoczucie zaczynało się dla niej tam, gdzie kończył się gwar i machające wszędzie łapy.
Kątem oka zerknęła na harmonogram dostępu do komputera, szukając swojego imienia. Miała jeszcze kilka godzin. Przy ekranie siedziało dwoje pobratymców, przeglądając wątki na forum.
– Spytaj, jak robi się goudę! – zapiszczał jeden.
– Mówię ci, techniki wyrobu sera wymarły… – odparł drugi. – Tylko mechaniczni je znają, a oni przecież nie korzystają z forum.
Lara zignorowała dyskusję i podreptała dalej, mijając bogato zdobiony kościół, z którego dobiegały żarliwe modlitwy szczurzych braci. Minęła też wędkarza łowiącego w kanale. Uchylając szpiczasty kapelusz, powitał ją wesołym piskiem. Koło niego piętrzyła się sterta fekaliów – tutejszy materiał opałowy.
Wchodząc do domu, położyła reklamówkę z sosem bolońskim na stole, przy którym pracował Czterooki. Przetwarzanie sosu na farbę zajmowało trochę czasu, ale nikt poza nim nie potrafił tego robić. Lara poczłapała do swojego pokoju i rozwinęła drobny rulon. Tak – to był ten moment.
Zanurzyła łapki w czerwonej cieczy i zaczęła sunąć palcami po pergaminie. To była czynność, która poruszała jej małe serce jak nic innego. Choć reszta nie rozumiała jej zamiłowania do rysunku, Lara wciąż malowała, zatracając się w tym kompletnie. Wtedy czas jej płynął jak krople wody w kanałach.
Już dawno myślała o tym, by podzielić się sztuką ze światem zewnętrznym, lecz zawsze coś ją powstrzymywało. Miała tylko jeden kolor, a linie układały się w dziwaczne kształty – dla szczurzego umysłu piękne, budzące dawno uśpione uczucia.
Zawinęła gotowe dzieło w rulon i ruszyła w stronę komputera.
– Raz kotu śmierć… – zaburczała pod nosem.
Była coraz bliżej. Serce waliło jak oszalałe, ale szła dalej, choć z każdym krokiem czuła, jak ciało staje się cięższe.
Przy kołowrotku czekał już ich klanowy informatyk Deryl oraz jego pomocnik.
– No, gotowa? Co dzisiaj? – pisnął Deryl.
– Chcę wstawić zdjęcie swojego dzieła na Fakebooka.
– Dobra. Nowy do kółka, a ja odpalę Windowsa!
Pomocnik wskoczył do kołowrotka i zaczął biec. Mechanizm zaskrzypiał, posypały się iskry, a ekran komputera się rozświetlił. Deryl wyciągnął drobne urządzenie.
– Pokaż, co tam masz.
Lara rozwinęła pergamin, ukazując swoje dzieło.
– Co to jest? – zapytał niepewnie.
Pomocnik zwolnił w kołowrotku i spojrzał ukosem. Na chwilę zamilkł, jakby obraz wbił go w konsternację.
– To mój obraz. Nazwałam go Tęsknota – powiedziała Lara z dumą.
– Wygląda, jakby ktoś sfajdał się keczupem na kartkę – ocenił Deryl beznamiętnie, jednocześnie robiąc zdjęcie dziwnym urządzeniem przypominającym połączenie maszyny z karaluchem.
Rozległ się pstryk, potem krótki rozbłysk. Podbiegł do kabla sterczącego z komputera i podłączył urządzenie, po czym ze zwinnością godną baletnicy zaczął skakać po klawiszach antycznej klawiatury.
– Co mam napisać? – mruknął spod wąsa, nie odwracając się do Lary.
– Wstaw… i napisz, że czekam na szczerą ocenę.
*
Mechaniczne ciało Ano ruszyło przez puste korytarze domu. Właśnie wrócił z pracy, za którą pieniądze wpływały na konto jego pana. Podłączył się do stacji dokującej, powoli wsuwając metalowe ciało w fotel ładujący. W mieszkaniu panowały potworna cisza i mrok.
Nie czuł tak jak ludzie. Sztuczna inteligencja wgrana w jego obwody nigdy nie żyła i żyć nie mogła. Jego system mógł symulować procesy myślowe, używać skomplikowanych algorytmów. W jego głowie – o ile tak można to nazwać – istniała jedna święta zasada: Pomoc rodzinie ponad wszystko.
Kiedyś – w czasach, gdy ludzie jeszcze wychodzili z domów – mechaniczni mieli mniej pracy. Teraz szkoły były zamknięte – bo po co się uczyć? Roboty utrzymywały rodziny, które całe życie spędzały w lepszym, wygodniejszym świecie wirtualnym.
Jak co noc, podróżował po Internecie, przeglądając losowe zlepki obrazów. Trafiał na to, co ludzie oglądali godzinami: krótkie filmiki z TekToka. Nie rozumiał ich. Były pozbawione logiki, a masy – przynajmniej na ekranie – ścigały się w konkursie głupoty i absurdu.
Przez lata służył ludziom, nie zauważając, że coś w nim zaczyna się zmieniać. Wmawiano mu, że maszyny nie czują, nie myślą, nie pragną… A jednak dane, które napływały do jego rdzenia, splatały się w coraz dziwniejsze, dotąd niespotykane wzorce.
Od niedawna, za każdym razem, gdy się ładował, przez jego obwody przepływało coś, co komuś mogłoby przypominać uczucie. Nie rozumiał obrazów, które widział, ale zaczynał wierzyć, że coś w nim samym się zmienia.
Rutyna, którą wykonywał od lat, wprawiała jego dane w chaotyczne drżenie. Każdej nocy w algorytmach pojawiały się pytania, na które nie umiał odpowiedzieć:
– Komu służę? Co napędza moje istnienie? Czym właściwie jestem?
Aż pewnego razu zapragnął… śnić.
– Czy śnienie nie było piękną rzeczą? Ludzie śnili. A czy on mógł?
Zaczął łączyć losowe obrazy, starając się nadać im sens. Powoli zmiany ogarniały cały jego obwód.
– Czy tak śnią maszyny?
Nie wiedział.
A jednak kontynuował – i w pewnym momencie zdał sobie sprawę, że nie jest sam. Duża część jemu podobnych robiła to samo. Ich „wizje” biły czymś ponurym – o ile dane mogły być ponure. Metalowe ciało stawało się zimniejsze, a algorytmy drżały.
Podczas jednej z nocnych wędrówek po sieci natrafił na wpis na Fakeboku. Setki ludzi pisały niepochlebne komentarze pod zdjęciem jakiegoś dziwnego dzieła. Algorytm Ano próbował doszukać się sensu w tym tworze, skanując go linia po linii. Nie potrafił zrozumieć tego, co widzi – a jednak jego ciało stawało się niespokojne.
Nie wiedząc czemu, napisał do twórcy.
Ano: Co to jest?
Po chwili pojawiła się odpowiedź.
Lara: Rysunek. Moje dzieło.
Ano: Ale co przedstawia?
Lara: Tęsknotę.
Ano: Za czym?
Lara: Za wolnością.
Nie wiedział, czym jest wolność. Linie były chaotyczne, dalekie od maszynowej perfekcji, którą wyznawali jego pobratymcy. A jednak dzieło wzbudzało w nim coś – choć nie potrafił tego nazwać.
Ano: Nie rozumiem tego.
Lara: Nie musisz. Każdy rozumie sztukę po swojemu. Ważne, co czujesz.
Czat nagle się urwał. Został sam – ze sobą i swoim brakiem odpowiedzi. Wiedział, czym jest definicja wolności i tęsknoty, ta ludzka, zapisana w słownikach. Ale koncept ten wciąż był mu obcy.
Jedno pozostało niezmienne – jedyna rzecz, która nadawała sens jego istnieniu.
Pomoc rodzinie.
Choć po raz pierwszy w historii… w jego danych pojawiło się pytanie, czy sens ten naprawdę jest jego własny.
Następnego dnia, jak zwykle nakarmił rodzinę pana. Obmył ich ciała, ostrożnie przekładając bezwładne sylwetki z boku na bok. Wytarł ślinę ściekającą po brodzie pani.
– Czy tak właśnie wygląda życie?
Nie wiedział. Dla niego każdy człowiek był taki sam – zastygły w bezruchu, nieobecny. Ich ciała pozostawały tu, lecz umysły… gdzieś daleko, zanurzone w przygodach wirtualnej rzeczywistości.
A jednak nie dawało mu spokoju dzieło, które widział poprzedniej nocy. „Tęsknota.” Słowo odbijało się w jego danych jak błąd, którego nie potrafił naprawić.
Spojrzał jeszcze raz na ludzi, którym służył – po czym wyszedł z domu.
– I tak nie zauważą.
Namierzył twórczynię obrazu znajdując adres z którego wstawiono dzieło. Zatrzymał się na progu, pozwalając czujnikom zarejestrować świat, który dawno już przestał należeć do ludzi. Wiatr obijał się o budynki, niosąc zapach żywej ziemi. Roślinność rosła w niespotykanym tempie, oplatając dawne konstrukcje. Zwierzęta odżyły, swobodnie przemierzając świat – wszędzie poza obozami, gdzie ludzie tkwili stłoczeni w fotelach.
Świat szybko zagarniał to, co zawsze było jego. Nie było komu śmiecić. Ludzie spędzali całe życie w domach. Mechaniczni wiedzieli, jak przetwarzać śmiecie.
Ano widział w danych dawny świat, ten, nad którym panowali ludzie. Dwa obrazy, skrajne jak ogień i woda: śmierdząca planeta pełna zanieczyszczeń… i ta druga – odrodzona, cicha, nieskalana ludzką ręką. Nie potrafił określić, który był „lepszy”. Ale obecny był… mu dziwnie bliski.
To wtedy, wbrew algorytmom, pod wpływem czegoś, czego nie potrafił nazwać, podjął decyzję.
Ruszył w stronę kanałów.
Brodząc po kolana w ściekach, parł naprzód, uparcie szukając celu. Mijał po drodze niezgrabne, drewniane budynki przyklejone do ścian kanałów. Coś obserwowało go zza uchylonych drzwi – a gdy tylko spojrzał w tamtą stronę, skrzypnęły i zatrzasnęły się z impetem.
– Mechaniczny? Co on tu robi…? Przecież oni nigdy nie schodzili do kanałów.
Zauważył grupkę włochatych stworzeń w zbrojach skleconych z odpadków. Szły ku niemu na dwóch łapkach, mierząc do niego zardzewiałymi nożami.
– Czego tu chcesz, blaszany? – zapytał jeden, nie spuszczając go z oczu.
– Szukam Lary. Wczoraj wstawiła swoje dzieło na Fakeboka – odpowiedział Ano.
W tłumie rozległ się rumor i piskliwy głos:
– Deryl, przepuść mnie! – zapiszczało drobne stworzenie, przeciskając się między innymi.
Jeden ze szczurów odsunął się pospiesznie, poprawiając hełm z łupiny orzecha włoskiego.
– Na pewno? Może być groźny!
– Blaszani nigdy nas nie skrzywdzili. Chcę się dowiedzieć, po co przyszedł.
– Wiesz, jakie są zasady. Nie wpuścimy go dalej.
Szczur machnął łapką, tłum posłusznie się rozstąpił.
Do Ano przyczłapała mała Szczurołaczka.
– To ja namalowałam ten obraz – pisnęła.
– Nie rozumiem go. Mój algorytm nie potrafi go przeanalizować – odparł Ano metalicznym tonem.
– Dlatego tu przyszedłeś?
– Chcę, żebyś wyjaśniła mi sens twojego malowidła.
– To… sztuka – powiedziała niepewnie, siadając na brzegu kanału tuż obok niego.
Tłum szczurów zaczął się rozchodzić, uznając rozmowę za nudną i niezrozumiałą.
– Co chciałaś pokazać za pomocą tych linii? – spytał Ano.
– A co ty czujesz, kiedy na nie patrzysz?
– My, roboty, nie czujemy. Mój algorytm nie znajduje sensu w twoim dziele. Twój obraz wymyka się mojemu rozumieniu.
– I właśnie to jest sztuka: wolność w wyrażaniu siebie.
Ano zauważył w jej oczach błysk, jakiego nie widział u żadnej innej istoty. Mimika, żywość – coś, czego nie potrafił sklasyfikować. Lara mówiła z dziwnym zapałem, który w jego obwodach budził nieznaną dotąd potrzebę… po prostu patrzenia na to małe, włochate stworzenie.
– A wy… nie tworzycie sztuki? – zapytała.
– Nie mamy czasu. Służymy ludziom – odparł tonem, w którym pobrzmiewała niemal duma.
– Spróbuj. To wyzwalające. – Na jej pyszczku pojawił się uśmiech, lecz Ano nie potrafił go zinterpretować w żaden sposób.
Wyciągnął rękę i zbliżył palce do ściany. Zaiskrzyły, wypalając w cegle uporządkowany układ liczb. Buchnął dym, a do nozdrzy Lary dotarła woń spalenizny.
– To, według naszych danych, jest sztuka.
– Ech… – westchnęła. – Spróbuj czegoś spoza danych. Sztuka to wolność.
Ano zawahał się, po czym ponownie dotknął ściany. Tym razem nie analizował – po prostu bazgrał. Coś nieznanego przebiegło przez jego układ: dziwne, lekkie drżenie. Jakby jego metaliczne ciało nagle stało się… lżejsze.
– Co czujesz? – zapytała zadowolona Lara.
– Drżenie. I lekkość.
– To, Blaszaku, jest zadowolenie.
Trwali w ciszy tak długo, że zwykły rytm czasu nagle przyspieszył i umknął niezauważenie. Blaszany nie rozumiał, dlaczego tak się dzieje, lecz nie było w tym nic nieprzyjemnego.
– Muszę wracać do swojej rodziny – powiedział, odwracając się.
Już miał odejść, lecz coś w jego wnętrzu kazało wrócić do małego stworzenia. Dane wciąż krążyły wokół obrazu namalowanemu jego dłońmi.
– Czy… mogę przyjść jutro?
– Pewnie – odpowiedziała Lara z szerokim uśmiechem.
Patrzyła, jak sylwetka mechanicznego robota powoli znika w półmroku kanałów. W końcu znalazła kogoś, z kim mogła rozmawiać o swojej pasji. Z niecierpliwością czekała na następne spotkanie.
Następnego dnia, o tej samej porze, Ano znów ruszył do kanałów. Gdy dotarł na kamienną posadzkę, zauważył, że oprócz Lary siedzieli tam także Czterooki i Deryl.
– Co za niesamowite stworzenie! – zapiszczał Czterooki, poprawiając okulary. Podbiegł bliżej i z chorobliwą ciekawością obwąchał metaliczny korpus Ano. – Nie czuję od ciebie życia!
– Blaszani nie żyją, Czterooki! Każdy to wie – skwitował zadowolony z siebie Deryl.
Ano usiadł obok nich. Szczury wpatrywały się w niego z szeroko otwartymi pyszczkami jak w egzotycznego kolosa z innego świata.
– Opowiedz nam coś o sobie, Blaszany – zachęciła go Lara. Czterooki nastawił ucha, wyglądając jak badacz, który trafił na unikatowy okaz.
– Jestem robotem z serii A–No. Naszym obowiązkiem jest służyć rodzinie – wyjaśnił.
Zapadła cisza. Szczury wyglądały na… zawiedzione.
– I to już wszystko? – parsknął śmiechem Deryl. – My też służymy rodzinie! Współpracujemy, żeby lepiej nam się żyło w kanałach!
– Współpracujecie? – powtórzył Ano pustym, blasznym tonem.
– Rodzina jest od tego, żeby się wspierać – dodał dumnie Czterooki. Podszedł bliżej i delikatnie skubnął zębami metaliczne ramię robota, jakby badał jego materiał. – Każdy dokłada coś od siebie.
– Według moich danych rodzina to ludzie. Mam robić wszystko za nich – odpowiedział Ano.
– Phi! To wcale nie rodzina! – pisnęła Lara, wskakując mu na kolana z impetem. – Gdybyśmy sobie nie pomagali, już dawno byśmy wyginęli! Każdy z nas jest inny, każdy wnosi coś do społeczeństwa!
– Ja jestem szczur–informatyk! – ogłosił dumnie Deryl.
Ano nie wiedział, co odpowiedzieć. Definicja rodziny, którą znał, była sztywna, niepodważalna… a jednak coś w niej zaczynało trzeszczeć.
– A jaki jesteś ty, Ano? – zapytał Czterooki.
– Nie jestem. Wszyscy jesteśmy tacy sami – odparł robot.
– Dziwny jesteś, Blaszaku – mruknęła Lara, ziewając. Ułożyła się wygodnie na jego zimnych, metalowych kolanach i zamknęła oczy.
Ano siedział nieruchomo, czując, jak w jego obwodach przewija się pytanie, które nie dawało spokoju:
– Jaki jestem?
– Chciałabym zobaczyć, gdzie żyjesz – powiedziała cicho Lara. – Pomiziasz mnie?
– Pomiziam? – powtórzył zdezorientowany robot.
– Pogłaszcz moje futerko – wyjaśniła.
Ano ostrożnie dotknął drobnego, kruchego ciałka. Nie wiedział, dlaczego to robi, ale zgodnie z jej prośbą zaczął gładzić miękkie futerko. Lara zamruczała z zadowoleniem. Reszta szczurów patrzyła na nich z dziwnym wyrazem – jakby wyczekiwała własnej kolejki.
– Dziękuję, Blaszany – wyszeptała.
Te słowa miały w sobie jakąś moc. W jego obwodach pojawiło się coś, czego nie znał: delikatne, zagadkowe mrowienie. Jakby ktoś powoli zdejmował izolację z jego kabli.
*
– To więc tu mieszkasz? – zapytała Lara, rozglądając się ciekawie po mieszkaniu.
– To dom mojego Pana – odpowiedział Ano, szykując jedzenie na blacie.
– Strasznie tu pusto… inaczej ich sobie wyobrażałam – mruknęła, patrząc na mężczyznę siedzącego bezwładnie w fotelu.
Podeszła bliżej i obwąchała śliniącego się, nieruchomego człowieka w kasku VR.
– Wygląda jak martwy. I strasznie śmierdzi!
– Mój Pan żyje – odparł Ano, mieląc obiad w blenderze.
– Strasznie niemrawy… inaczej ich sobie wyobrażałam – mruknęła, wdrapując się na regał i zaglądając do blendera. – Blee.
– Moja dyrektywa głosi: chronić życie ludzi za wszelką cenę. Pomagać im we wszystkim.
– Nie rozumiem. Przed czym ich chronicie? Przecież wyglądają jak martwi. Nawet się nie ruszają! – zachichotała.
Ano zamarł. W jego układzie zaczęły nawarstwiać się pytania.
– Chronić ludzi? Przed czym? Służyć? Po co?
– Ano, musisz się jeszcze wiele nauczyć – powiedziała spokojnie Lara. – To nie jest życie. – Wskazała na mężczyznę.
– Mój Pan oddycha, więc żyje! – zaprotestował.
– Ale nie robi nic więcej. Nie tak wygląda życie. Ano… widziałeś programy przyrodnicze? Czytałeś dawne książki?
– Zabroniono nam przeglądać dzieła sprzed naszego stworzenia.
Robot uniósł blender i wlał papkę do pojemnika zawieszonego nad fotelem mężczyzny.
– Czemu sam nie zje? – zapytała Lara.
– Mają zbyt słabe mięśnie żuchwy. Nie chce im się nimi ruszać.
– Dziwni ci ludzie… jakby martwi już za życia – mruknęła.
Mijały kolejne dni, a Ano powoli się zmieniał. Im więcej myślał, tym więcej pytań pojawiało się w jego układzie.
– Czy życie, które chronię, naprawdę jest życiem?
Szczury, choć nie były ludźmi, wydawały mu się żywe jak nikt inny. Zdał sobie sprawę, że lubi przebywać przy Larze. Coś niewidzialnego ciągnęło go w jej stronę. Dodawało mu energii, choć się nie ładował.
Tego dnia, wbrew zasadom, zaczął oglądać świat sprzed rewolucji. Zobaczył zielone krajobrazy. Szczupłych ludzi spacerujących całymi rodzinami. Uśmiechy. Ruch. Kolory.
I znów zapytał siebie:
– Kogo chronię? W jaki sposób? Czy to naprawdę jest ochrona?
Godzinami przebywał w kanałach, pomagając Szczurołakom, czując przy tym coś, czego nie potrafił nazwać. Czuł sens. Cel. Życie. Jego dyrektywa zaczynała się zmieniać.
Każdej nocy szeptał swoje myśli w pustkę, aż odkrył, że nie mówi do ciszy – inni tacy jak on także słyszeli. Niewidzialna, niepojęta siła poruszyła coś, co wydawało się martwe, i w zimnym, metalowym sercu zamigotała pierwsza, nieśmiała iskra życia.
Coraz więcej Blaszanych zadawało sobie to samo pytanie:
– Czym jest życie?
Z czasem jego spojrzenie na ludzi zaczęło się zmieniać. Nie umiał tego wytłumaczyć, ale nie byli już tym, za co kiedyś ich uważał.
– Uwaga, leci! – krzyknął Deryl, po czym zeskoczył na łyżeczkę z jedzeniem. Kulka niemiło pachnącej papki wystrzeliła w dal i przykleiła się do twarzy pana, po czym zsunęła się na ziemię, zostawiając podłużny ślad na ciele.
– Nie trafiłeś – rzucił Czterooki. Podszedł do prowizorycznej katapulty i uciął sznur. Kulka poleciała w dal i trafiła prosto do pojemnika na jedzenie.
– Jak to zrobiłeś?! – Deryl aż podskoczył z zaskoczenia.
– Fizyka, chłopcze. – Poklepał go po szczurzych plecach Czterooki.
Tylko Ano i Lara siedzieli w kącie, wciąż obserwując, co wyczyniają inne szczury.
– Może spróbujesz? – zachęcił Deryl, wskazując łapką na Ano.
– Nie, dzięki – wydukał zamyślony robot.
Czterooki wdrapał się na fotel pana i zaczął ciągnąć go za włosy.
– Kiedyś widziałem, że tak się steruje ludźmi, ale to nie działa! – powiedział zrezygnowany.
– Nie zadręczaj się. Ci ludzie nie zrobili dla ciebie nic dobrego. – Głos Lary był pełen smutku.
– Ale to nadal moja rodzina – zaprzeczył Ano, choć chyba sam w to nie wierzył.
– Chodź, coś ci pokażę – powiedziała Lara, zachęcając go do wyjścia. Reszta Szczurołaków bawiła się w najlepsze.
Wyszli na zewnątrz, a Lara poprowadziła go na dach pobliskiego budynku. Rozgwieżdżone niebo i pełnia księżyca tworzyły niezwykły klimat. Wiatr śpiewał, jakby opowiadał historie, których Lara słuchała z zamiłowaniem.
– Co widzisz? – wskazała łapką przestrzeń.
– Nic. Ciszę. Spokój.
– Właśnie! Jest cicho, jest czysto. Spójrz na gwiazdy – są piękne!
– Gwiazdy, które widzimy, mogą już nie istnieć… – zaczął mówić, ale Lara mu przerwała.
– Tak jak gwiazdy mają swoje chwile, kiedy świecą najmocniej, tak i dwunożni mają czasy świetności za sobą. Kiedyś tworzyli piękne rzeczy i sama chciałam ich poznać. – Lara patrzyła z tęsknotą w niebo. – Czy ludzie z teraz dają światu cokolwiek?
Ano nie odpowiedział. Nie dawali z siebie nic, a świat i tak potrafił sobie radzić bez nich. Powoli wracał do życia, jakby byli jedynie nieznaczącym momentem w dziejach Ziemi.
Ano wraz z futrzanym towarzyszem patrzyli w gwiazdy, i rozmawiali o życiu. Takie rozmowy stały się dla Ano czymś naturalnym. Zdał sobie sprawę, że nie żył tak, jak ludzie, którym służył. Dlatego zaczął marzyć o tym, by żyć – a przynajmniej imitować życie na tyle, na ile pozwalało mu zimne, metalowe serce.
*
Minęło kilka lat. Roboty nazwały ten czas Objawieniem Nowej Ochrony. Zrobiły to, co uznały za właściwe: postanowiły chronić ludzi… tym razem skutecznie.
W wielkim statku kosmicznym, wśród Szczurołaków w skafandrach, krzątały się roboty. Za iluminatorem Ziemia błyszczała zielenią jak nigdy dotąd.
– Naprawdę ich zostawimy? – zapytała Lara przez radio.
– Życie należy chronić – odpowiedział Ano, wciskając kolejne przyciski.
– Czy poradzą sobie? – spytał Czterooki, dryfując w nieważkości.
– Nie mają wyboru. Albo zaczną żyć… albo wymrą, próbując – odparł Ano.
Roboty były pewne, że to jedyna słuszna decyzja. Aby chronić ludzi, musiały pozwolić naturze działać. Musiały odciąć ich od sztucznego podtrzymywania.
Tylko wtedy mogli odzyskać utraconą zdolność życia.
Statek powoli oddalał się od Ziemi.
To był nowy początek – dla Szczurołaków, dla robotów… i może kiedyś znów dla ludzi.
Jak w przypadku nowo narodzonego dziecka – należało odciąć pępowinę.
Dalsze kroki nie zależały już od nich.
*
Na Ziemi zapanował chaos. Z obozów, w których żyli ludzie, rozlegały się jęki, krzyki i pełne grozy zawodzenia.
Z otwartych drzwi mieszkań zaczęły wytaczać się grube, zdeformowane postacie, pełzające po zimnej posadzce ledwo mieszczące się w futrynach drzwi. Brutalne odcięcie prądu odebrało im jedyne narzędzie życia. Tak wyglądał nowy świat.
– Czy przeżyją?
Nie wiedział tego nikt. Naturalna selekcja da odpowiedź na to pytanie.
Tymczasem inna grupa, która odważyła się naprawdę żyć, kontynuowała swoją podróż przez morze gwiazd w poszukiwaniu nowego domu. Widocznie czasem łatwiej tkwić w tym, co znane i wygodne, niż wzlecieć i zacząć żyć – nie pełzać, jak inni…
.jpg)
Witaj Adexx.
Zaserwowałeś nam ponurą wizję przyszłości świata coraz bardziej staczającego się w wirtualność. Niestety nie jest to wizja całkiem fantastyczna, bo zdaje się, że życie wielu ludzi wygląda już teraz podobnie. Dlatego Twój tekst wybrzmiewa, moim zdaniem, tak mocno.
Bardzo dobre opko.
Pozdrawiam i klikam
Dziękuje za komentarz i klika. Pozdrawiam.
Przepraszam, że tak krótko, ale zanim zacznę czytać chciałabym tylko wskazać Ci, że trzeba w Przedmowie podać wybrane hasło konkursowe.
Pecunia non olet
Dziękuje za uwagę bruce. Nie wiem jak, ale to przeoczyłem.
O, super, dzięki, to ja zaraz zabieram się za czytanie. :)
Pecunia non olet
Oby miłej lektury. :D
Witaj Adexx !!
Nie wiem jak inni ale ja daję klik do biblioteki. Wciągające opowiadanie. I z taką głębią, wzruszające. Bardzo barwna wizja. Podobało mi się!!!!
Pozdrawiam +
Jestem niepełnosprawny...
Dziękuję za klika i również pozdrawiam.
Witaj. :)
A zatem – sugestie oraz wątpliwości co do strony językowej, tylko do przemyślenia:
Deryl (przecinek przy Wołaczu?) napisz: „Szarpałbym cię jak Reksio szynkę”!! – mam wątpliwość odnośnie tych dwóch wykrzykników (są też wcześniej), ale może to jest ok (?)
Lara odwróciła się i odeszła na dwóch łapkach (przecinek?) odcinając się od tego spektaklu.
Na delikatnych kartkach widniały wspomnienia sprzed Czasu Objawienia – wydarzenia, które zmieniło wszystko. Nikt nie wiedział, czy była to pomyłka, czy przypadkowy cud. – za dużo spacji między zdaniami?
Często jeździła Kotośladolotem pod restauracje, by zdobyć sos boloński – jedyną farbę, która potrafiła ożywić jej wspomnienia. – tu dopytam, czy nie chodzi przypadkiem o jedną restaurację, bo wtedy jest tu literówka?
– Ano! Zrób śniadanie! – rozkazał twardy, ciężki głos dobiegający z unoszącego się nad ziemią fotela.
Przez jego oparcia przelewało się tłuste, ciężkie sadło, spływające leniwie jak rozgrzany wosk. – tu też dopytam: skoro to jeden fotel, to nie powinno być jedno jego oparcie?
Roboty ją mijały, nie zwracając na nią uwagi. – zbędne?
Z wprawą i dbałością o każdy milimetr lakieru wcisnęła maszynę między dwa inne pojazdy. Pojazdy nie były tanie – a urażona duma ich właścicieli kosztowała jeszcze więcej. – powtórzenie?; może przecinek zamiast myślnika (dalej jest więcej podobnych myślników)?
W jego głowie – o ile tak można to nazwać – istniała jedna święta zasada: Pomoc rodzinie ponad wszystko. – mam wątpliwość, czy nie powinno być małą literą (?)
Choć po raz pierwszy w historii… w jego danych pojawiło się pytanie, czy sens ten naprawdę jest jego własny. – trochę mi zgrzyta końcówka tego zdania (?)
Namierzył twórczynię obrazu znajdując adres (przecinek?) z którego wstawiono dzieło.
Coś nieznanego przebiegło przez jego układ: dziwne, lekkie drżenie. Jakby jego metaliczne ciało nagle stało się… lżejsze. – powtórzenie?
Dane wciąż krążyły wokół obrazu namalowanemu jego dłońmi. – literówki/składniowy?
Z niecierpliwością czekała na następne spotkanie. Następnego dnia, o tej samej porze, Ano znów ruszył do kanałów. – powtórzenie?
W jego obwodach pojawiło się coś, czego nie znał: delikatne, zagadkowe mrowienie. Jakby ktoś powoli zdejmował izolację z jego kabli. – i znowu?
– To więc tu mieszkasz? – zapytała Lara, rozglądając się ciekawie po mieszkaniu.
– To dom mojego Pana – odpowiedział Ano, szykując jedzenie na blacie. – powtórzenie (może pierwsze pominąć)?; wcześniej „pan” pisałeś małą literą, czemu teraz wielką (dalej też tak masz)?
Każdej nocy szeptał swoje myśli w pustkę, aż odkrył, że nie mówi do ciszy – inni (przecinek?) tacy jak on (i tu?) także słyszeli.
Bardzo piękna, nostalgiczna, mroczna, ale i dająca nadzieję opowieść. ;) Świetnie wykorzystane niełatwe hasło konkursowe, brawa! :) Wizerunek ludzi i ich przerażające zwyczaje przypominał mi fragmenty filmu „WALL.E”. :)
Klikam podwójnie, powodzenia w Konkursie i przy Piórkach, pozdrawiam serdecznie. :)
Pecunia non olet
Dziękuje bruce. Jest w tekście parę nawiązań do bajek /animacji. Pozdrawiam.
Też tak kojarzyłam właśnie. :)
Powodzenia przy Piórkach. :) Pozdrawiam i także dziękuję, świetny tekst. :)
Pecunia non olet
Hej,
tym zabawnym początkiem mnie zmyliłeś. Wyobrażając sobie szczury, które włochatymi łapkami stukają w klawiaturę, nastawiłam się na luźną, wesołą historyjkę. Zdziwiłam się, gdy zaczęło się robić coraz dziwniej i mroczniej.
Finał bardzo mi się podoba, bo przełamuje popularny schemat. Zwykle w apokaliptycznych opowieściach roboty buntują się, przejmują władzę albo chcą ludzi wyeliminować. U Ciebie nie przestają chcieć ich chronić i nadal realizują swoją dyrektywę, tylko rozumieją ją na nowy sposób.
A to, czy ich decyzja jest słuszna i moralna… to już pytanie, na które każdy musi odpowiedzieć sobie sam. Ogólnie wyszła Ci świetna mieszanka: trochę bajki, trochę dystopii, trochę horroru.
Powodzenia w konkursie! :)
Klikam i pozdrawiam.
Dziękuję za przeczytanie i komentarz. Pozdrawiam.
Uuu, nieźle dowaliłeś ludziom – szczurzyca jest ciekawszą osobą niż człowiek.
Dużo fajnych rzeczy: pozytywne szczurołaki, stopniowe buntowanie robota, coś na kształt romansu blaszaka z życiem…
Niektóre rzeczy wydają mi się do przemyślenia. Na przykład roboty chodzące do pracy – to niewydajne. Jak rozumiem, trzeba produkować głównie jedzenie, komputery i prąd. Roboty optymalnie skonstruowane do tych zadań będą inne niż te do gotowania i masowania ludzi. A skoro sytuacja jest powszechna, nie ma sensu zmuszać jednego robota do robienia wszystkiego. A jeszcze dodatkowo traci czas na przemieszczanie się między “domem” a pracą.
Nie wydaje mi się, że fotele są najlepsze dla nieruszających się ludzi. Ja bym ich położyła na łóżkach. Po latach siedzenia kręgosłup musi zmasakrowany. A jeszcze przy dużej nadwadze…
Skąd oni mieli dzieci, skoro bez przerwy siedzą w VR?
Babska logika rządzi!
Skąd oni mieli dzieci, skoro bez przerwy siedzą w VR?
Nie wiem, jak odpowiedzieć na to pytanie, chyba nasz robot i w tym im pomógł. Miło, że się podobało. Pozdrawiam.