- Opowiadanie: Adexx - Randka w szambie

Randka w szambie

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Randka w szambie

Dźwięk klawiszy me­cha­nicz­nej kla­wia­tu­ry od­bi­jał się echem od śli­skich, omsza­łych ścian ka­na­łów. Dwie małe, wło­cha­te łapki na­pę­dza­ły koło pod­łą­czo­ne do przed­po­to­po­we­go kom­pu­te­ra. Ryt­micz­ny stu­kot ka­pią­cej cie­czy mie­szał się z za­pa­chem fe­ka­liów, który tu­tej­szym miesz­kań­com wcale nie prze­szka­dzał. 

– Deryl, na­pisz: „ ładne masz wy­mio­na"!!

– Lu­dzie mają cycki, poza tym to facet… chyba… – za­pro­te­sto­wał drugi osob­nik, ner­wo­wo uderzając ogo­nem o ziemię.

– A skąd ja mam wie­dzieć? Pierw­szy raz je­stem na por­ta­lu rand­ko­wym! – za­pisz­czał pierw­szy, dy­sząc i ska­cząc spryt­nie po kla­wi­szach. Jego małe łapki z nie­zwy­kłą gra­cją do­ty­ka­ły ko­lej­nych przy­ci­sków, sta­ra­jąc się na­dą­żyć za bra­tem, który pi­skli­wym tonem dyk­to­wał, co pisać.

– Po­spiesz­cie się, bo wy­ki­tu­ję! – dodał drżą­cym gło­sem szczur bie­ga­ją­cy w kółku.

– W takim tem­pie nigdy ludzi nie po­zna­cie… – rzekł inny, znacz­nie szczu­plej­szy, sie­dząc w kącie i ob­ser­wu­jąc resz­tę.

– Nie wy­mą­drzaj się, Laro. Deryl na­pisz: „Szar­pał­bym cię jak Rek­sio szyn­kę”!!

Lara odwróciła się i odeszła na dwóch łapkach odcinając się od tego spektaklu. Od lat pró­bo­wa­li po­znać dwu­noż­nych. Szu­ka­li ma­gicz­ne­go spo­so­bu, by po­zbyć się tych, któ­rzy uwa­ża­li, że świat na­le­ży tylko do nich. Za­wsze ma­wia­ła, że trze­ba cier­pli­wo­ści, lecz star­szy­zna miała inne zda­nie. Ludzie stawali się z roku na rok coraz głupsi i coraz bardziej leniwi; dla niej było oczywiste, że zmierzają ku końcowi. Sami sobie zgotowali taki los.

Idąc w za­my­śle­niu, mi­ja­ła rząd drew­nia­nych dom­ków opar­tych o ścia­ny ka­na­łów. Mi­ster­nie zbu­do­wa­ne, nie pod­da­wa­ły się wil­go­ci tu­tej­sze­go świa­ta. Z drob­nych okien biło cie­płe świa­tło lamp, a na szy­bach tań­czy­ły cie­nie wło­cha­tych ro­dzin.

W końcu do­tar­ła do nie­wiel­kich drzwi, które ustą­pi­ły pod na­ci­skiem jej łapek. Prze­szła wą­skim ko­ry­ta­rzem; gład­kie, stare deski mięk­ko ocie­ra­ły się o fu­ter­ko. Po chwi­li sta­nę­ła w la­bo­ra­to­rium Czte­ro­okie­go – szczu­ra z iro­ke­zem, gru­by­mi oku­la­ra­mi i długą, szpi­cza­stą brodą.

Szar­pał się przy pro­bów­kach wy­peł­nio­nych cie­cza­mi róż­nej gę­sto­ści. Co chwi­lę się­gał po inne na­czy­nie, mie­szał za­war­tość, cmo­kał z nie­za­do­wo­le­niem, po­pra­wiał brodę lub pod­cią­gał oku­la­ry.

– Witaj, Czte­ro­oki. Zna­la­złeś w końcu to, czego szu­kasz? – za­py­ta­ła.

Jego łapka drgnę­ła, jakby wy­rwa­ła go z transu.

– Nadal nie wiem, czym jest Zwią­zek X! Mam brud, fe­ka­lia, wszyst­kie obrzy­dli­wo­ści świa­ta… ale bra­ku­je mi tego jed­ne­go, ostat­nie­go skład­ni­ka! – jęk­nął, dra­piąc się po bro­dzie. Za­czął tupać łapką, jakby wy­li­czał wła­sne myśli.

– Będę w swoim po­ko­ju – od­par­ła Lara i znik­nę­ła w drzwiach.

Małe po­miesz­cze­nie było skrom­ne: łóżko, lampa i ścia­ny ob­wie­szo­ne ry­sun­ka­mi. Uło­ży­ła się na mięk­kim po­sła­niu z pta­sich piór i po­pa­trzy­ła na ob­raz­ki.

Na de­li­kat­nych kart­kach wid­nia­ły wspo­mnie­nia sprzed Czasu Ob­ja­wie­nia – wy­da­rze­nia, które zmie­ni­ło wszyst­ko.  Nikt nie wiedział, czy była to pomyłka, czy przypadkowy cud. W chwili, gdy fekalia wymieszały się z obrzydliwościami świata i tajemniczym Związkiem X, w umysłach szczurów narodziła się świadomość. Usłyszały swoje pierwsze myśli. Rozpoczęły nowe życie.

Tak po­wsta­li Szczu­ro­ła­cy.

Lara nie pa­mię­ta­ła tam­tych cza­sów, ale uwiel­bia­ła ry­so­wać. Czę­sto jeź­dzi­ła Kotośladolotem pod re­stau­ra­cję, by zdo­być sos bo­loń­ski – je­dy­ną farbę, która po­tra­fi­ła oży­wić jej wspo­mnie­nia.

*

– Ano! Zrób śnia­da­nie! – roz­ka­zał twar­dy, cięż­ki głos do­bie­ga­ją­cy z uno­szą­ce­go się nad zie­mią fo­te­la. 

Przez jego oparcia przelewało się tłuste, cięż­kie sadło, spły­wa­ją­ce le­ni­wie jak roz­grza­ny wosk. Męż­czy­zna tkwił w kasku z pod­łą­czo­ny­mi oku­la­ra­mi, a za nim ko­ły­sał się pusty po­jem­nik – jesz­cze cie­pły po nie­daw­no we­ssa­nej papce.

Wokół drew­nia­nej lady krzą­tał się Ano. Jego me­ta­lo­we prze­gu­by po­ru­sza­ły się płyn­nie, z me­cha­nicz­ną ele­gan­cją. Do blen­de­ra wpa­da­ły ko­lej­ne por­cje: scha­bo­wy, ziem­nia­ki, mi­ze­ria, kilka nie­zbęd­nych su­ple­men­tów. Gdy ostrza za­sko­wy­cza­ły i za­czę­ły mie­lić po­si­łek w jed­no­rod­ną maź, za­pach przy­pa­lo­ne­go oleju na mo­ment wy­peł­nił kuch­nię.

Tak wy­glą­da­ła eg­zy­sten­cja Ano – nie życie, lecz ciąg pro­ce­dur. 

– Ano, zrób je­dze­nie. Ano, umyj mnie. Ano, po­de­trzyj…  

Po­wta­rzal­ny rytm, który wy­peł­niał jego dni do ostat­niej wol­nej mi­li­se­kun­dy. Pod­niósł po­jem­nik i ostroż­nie prze­lał papkę do zbior­ni­ka pod­łą­czo­ne­go rurką do ust męż­czy­zny. Pan już „od­szedł” – nie fi­zycz­nie, lecz my­śla­mi. Po­gnał do wir­tu­al­ne­go świa­ta, w któ­rym jego ciało było młode, umię­śnio­ne, godne po­dzi­wu. Tu, w rze­czy­wi­sto­ści, po­zo­sta­ła tylko masa, któ­rej Ano miał pil­no­wać.

Gdyby robot po­tra­fił żywić po­gar­dę, może by ją po­czuł. Ale dy­rek­ty­wy blo­ko­wa­ły takie myśli, wy­gła­dza­jąc jego umysł do stanu do­sko­na­łej, po­słusz­nej pust­ki.

Zo­sta­wił męż­czy­znę i ru­szył ciem­nym ko­ry­ta­rzem. Me­ta­lo­we drzwi otwo­rzy­ły się z sy­kiem. W dru­gim fo­te­lu le­ża­ła ko­bie­ta – z za­sty­głym, gro­te­sko­wym uśmie­chem przy­kle­jo­nym do twa­rzy. W innym świe­cie wła­śnie po­pi­ja­ła kawę w luk­su­so­wej re­stau­ra­cji, chi­cho­cząc z ko­le­żan­ka­mi o spra­wach, które nigdy nie ist­nia­ły.

Otwo­rzył kufer z na­rzę­dzia­mi ko­sme­tycz­ny­mi. Wyjął kar­ma­zy­no­wą po­mad­kę i sta­ran­nie ob­ry­so­wał jej grube usta. Pod­niósł cięż­ką po­wie­kę, pod którą kryło się oko po­zba­wio­ne bla­sku, i na­ło­żył kro­plę fio­le­to­we­go cie­nia. Pani za­wsze „lu­bi­ła” wy­glą­dać pięk­nie – przy­naj­mniej według da­nych za­pi­sa­nych w sys­te­mie.

Wie­czo­rem bę­dzie mu­siał ją umyć, nie odłą­cza­jąc od fan­ta­zyj­nej wizji życia. Trze­ba też było zmie­nić po­zy­cję jej ciała – ina­czej od­le­ży­ny szyb­ko prze­bi­ły­by skórę.

Skie­ro­wał się do po­ko­ju dzie­ci. W środ­ku stały dwa fo­te­le – mniej­sze, ale rów­nie przy­tła­cza­ją­ce. W każ­dym sie­dzia­ło dziec­ko: opa­słe, nie­ru­cho­me, pod­pię­te do wir­tu­al­nej sieci jak do pę­po­wi­ny, bez któ­rej ich świat prze­stał­by ist­nieć.

Robot de­li­kat­nie starł kurz z na­gich ścian, prze­tarł szybę. Za oknem pa­no­wa­ła mar­twa cisza. Tylko inni mechaniczni po­ru­sza­li się jak me­ta­lo­we cie­nie po pu­stych uli­cach. Pie­lę­gno­wa­li ro­śli­ny, sprzą­ta­li śmie­ci, ła­ta­li chod­ni­ki.

Ludzi nie było ni­g­dzie.

Ano spoj­rzał na wła­sne palce – chłod­ne, me­ta­lo­we, ide­al­nie za­pro­gra­mo­wa­ne. Na mo­ment przy­mknął optycz­ne so­czew­ki.

Musi wra­cać do pracy.

To ro­bo­ty utrzy­my­wa­ły ludzi przy życiu. To ro­bo­ty za­ra­bia­ły za nich pie­nią­dze. Dbały, pie­lę­gno­wa­ły, chro­ni­ły.

A lu­dzie… tylko trwa­li.

*

Jak każ­de­go dnia, Lara wsia­dła do Ko­to­śla­do­lo­ta. Po­jazd po­wi­tał ją przy­jem­nym, drga­ją­cym mru­cze­niem:

– Mium, mium, mium…

Pod mięk­ką war­stwą sztucz­nej sier­ści kryło się czter­dzie­ści koni me­cha­nicz­nych – cuda kon­struk­cji, któ­rych mi­ło­śni­cy mo­to­ry­za­cji pra­gnę­li­by bar­dziej niż luk­su­so­wych sa­mo­cho­dów z daw­nych cza­sów.

Łapy wy­po­sa­żo­ne w ostre pa­zu­ry od­bi­ja­ły się ryt­micz­nie od ka­mien­nych płyt, jakby cały po­jazd biegł na czter­dzie­stu zgra­nych ser­cach. Lara wy­chy­li­ła się przez okno, po­zwa­la­jąc, by po­wiew wia­tru pie­ścił wąsy. Gdy wy­jeż­dża­ła na po­wierzch­nię, wci­snę­ła przy­cisk – łapy scho­wa­ły się ze zgrzy­tem, a po­jazd prze­szedł na sta­lo­we koła.

Jedną łapką na­ci­snę­ła gaz. Ko­to­śla­do­lot wy­strze­lił na­przód, a jego ogon za­krę­cił się z en­tu­zja­zmem.

Roboty ją mijały, nie zwracając na nią uwagi. Ulice były puste – od lat nie widziała człowieka chodzącego na własnych nogach.

W końcu do­tar­ła pod dawną re­stau­ra­cję, teraz prze­kształ­co­ną w za­kład przy­go­to­wy­wa­nia papek. Po­jazd za­trzy­mał się; Lara przy­wią­za­ła go do ba­rier­ki, by nie zwiał – Ko­to­śla­do­lo­ty miały w sobie odro­bi­nę zbyt wiele cha­rak­te­ru.

Pod­nio­sła wieko kon­te­ne­ra i za­czę­ła wy­bie­rać reszt­ki: zwię­dłe wa­rzy­wa, nie­do­je­dzo­ne mięso, cza­sem frag­ment de­se­ru. Dla szczu­rów były to skar­by.

Wresz­cie zna­la­zła praw­dzi­wą perłę: gęsty, czer­wo­ny sos bo­loń­ski.

– W końcu farba! – wes­tchnę­ła z za­chwy­tem.

Ko­to­śla­do­lot za­mru­czał trium­fal­nie.

Lara za­pa­ko­wa­ła zdo­by­cze i wsko­czy­ła do po­jaz­du. Ten jed­nym płyn­nym ru­chem prze­sko­czył przez ba­rier­kę i ru­szył w stro­nę ka­na­łów.

Jak zwy­kle miała pro­blem z par­ko­wa­niem – wszyst­kie miej­sca były za­ję­te. Z wprawą i dbałością o każdy milimetr lakieru wci­snę­ła ma­szy­nę mię­dzy dwa inne po­jaz­dy.

Po­jaz­dy nie były tanie – a ura­żo­na duma ich wła­ści­cie­li kosz­to­wa­ła jesz­cze wię­cej.

Wcho­dząc do ka­na­łów, mi­nę­ła grup­kę dzie­ci gra­ją­cych w piłkę. Sta­ra­ła się uni­kać zgieł­ku. Choć jej ga­tu­nek był stad­ny, Lara stro­ni­ła od to­wa­rzy­stwa. Jej szczu­rza te­ra­peut­ka twier­dzi­ła, że jest in­tro­wer­tycz­ką – a dobre sa­mo­po­czu­cie za­czy­na­ło się dla niej tam, gdzie koń­czył się gwar i ma­cha­ją­ce wszę­dzie łapy.

Kątem oka zer­k­nę­ła na har­mo­no­gram do­stę­pu do kom­pu­te­ra, szu­ka­jąc swo­je­go imie­nia. Miała jesz­cze kilka go­dzin. Przy ekra­nie sie­dzia­ło dwoje po­bra­tym­ców, prze­glą­da­jąc wątki na forum.

– Spy­taj, jak robi się goudę! – za­pisz­czał jeden.

– Mówię ci, tech­ni­ki wy­ro­bu sera wy­mar­ły… – od­parł drugi. – Tylko me­cha­nicz­ni je znają, a oni prze­cież nie ko­rzy­sta­ją z forum.

Lara zi­gno­ro­wa­ła dys­ku­sję i po­drep­ta­ła dalej, mi­ja­jąc bo­ga­to zdo­bio­ny ko­ściół, z któ­re­go do­bie­ga­ły żar­li­we mo­dli­twy szczu­rzych braci. Mi­nę­ła też węd­ka­rza ło­wią­ce­go w ka­na­le. Uchy­la­jąc szpi­cza­sty ka­pe­lusz, po­wi­tał ją we­so­łym pi­skiem. Koło niego piętrzyła się sterta fekaliów – tutejszy materiał opałowy.

Wcho­dząc do domu, po­ło­ży­ła re­kla­mów­kę z sosem bo­loń­skim na stole, przy któ­rym pra­co­wał Czte­ro­oki. Prze­twa­rza­nie sosu na farbę zaj­mo­wa­ło tro­chę czasu, ale nikt poza nim nie po­tra­fił tego robić. Lara po­czła­pa­ła do swo­je­go po­ko­ju i roz­wi­nę­ła drob­ny rulon. Tak – to był ten mo­ment.

Za­nu­rzy­ła łapki w czer­wo­nej cie­czy i za­czę­ła sunąć pal­ca­mi po per­ga­mi­nie. To była czyn­ność, która po­ru­sza­ła jej małe serce jak nic in­ne­go. Choć reszta nie rozumiała jej zamiłowania do rysunku, Lara wciąż malowała, zatracając się w tym kompletnie. Wtedy czas jej płynął jak krople wody w kanałach.

Już dawno my­śla­ła o tym, by po­dzie­lić się sztu­ką ze świa­tem ze­wnętrz­nym, lecz za­wsze coś ją po­wstrzy­my­wa­ło. Miała tylko jeden kolor, a linie ukła­da­ły się w dzi­wacz­ne kształ­ty – dla szczu­rze­go umy­słu pięk­ne, budzące dawno uśpione uczucia.

Za­wi­nę­ła go­to­we dzie­ło w rulon i ru­szy­ła w stro­nę kom­pu­te­ra.

– Raz kotu śmierć… – za­bur­cza­ła pod nosem.

Była coraz bli­żej. Serce wa­li­ło jak osza­la­łe, ale szła dalej, choć z każ­dym kro­kiem czuła, jak ciało staje się cięż­sze.

Przy ko­ło­wrot­ku cze­kał już ich kla­no­wy in­for­ma­tyk Deryl oraz jego po­moc­nik.

– No, go­to­wa? Co dzi­siaj? – pi­snął Deryl.

– Chcę wsta­wić zdję­cie swo­je­go dzie­ła na Fa­ke­bo­oka.

– Dobra. Nowy do kółka, a ja od­pa­lę Win­dow­sa!

Po­moc­nik wsko­czył do ko­ło­wrot­ka i za­czął biec. Me­cha­nizm za­skrzy­piał, po­sy­pa­ły się iskry, a ekran kom­pu­te­ra się roz­świe­tlił. Deryl wy­cią­gnął drob­ne urzą­dze­nie.

– Pokaż, co tam masz.

Lara roz­wi­nę­ła per­ga­min, uka­zu­jąc swoje dzie­ło.

– Co to jest? – za­py­tał nie­pew­nie.

Po­moc­nik zwol­nił w ko­ło­wrot­ku i spoj­rzał uko­sem. Na chwi­lę za­milkł, jakby obraz wbił go w kon­ster­na­cję.

– To mój obraz. Na­zwa­łam go Tę­sk­no­ta – po­wie­dzia­ła Lara z dumą.

– Wy­glą­da, jakby ktoś sfaj­dał się ke­czu­pem na kart­kę – oce­nił Deryl bez­na­mięt­nie, jed­no­cze­śnie ro­biąc zdję­cie dziw­nym urzą­dze­niem przy­po­mi­na­ją­cym po­łą­cze­nie ma­szy­ny z ka­ra­lu­chem.

Roz­legł się pstryk, potem krót­ki roz­błysk. Pod­biegł do kabla ster­czą­ce­go z kom­pu­te­ra i pod­łą­czył urzą­dze­nie, po czym ze zwinnością godną baletnicy zaczął skakać po klawiszach antycznej klawiatury.

– Co mam na­pi­sać? – mruk­nął spod wąsa, nie od­wra­ca­jąc się do Lary.

– Wstaw… i na­pisz, że cze­kam na szcze­rą ocenę.

*

Me­cha­nicz­ne ciało Ano ru­szy­ło przez puste ko­ry­ta­rze domu. Wła­śnie wró­cił z pracy, za którą pie­nią­dze wpły­wa­ły na konto jego pana. Pod­łą­czył się do sta­cji do­ku­ją­cej, po­wo­li wsu­wa­jąc me­ta­lo­we ciało w fotel ła­du­ją­cy. W miesz­ka­niu pa­no­wa­ły po­twor­na cisza i mrok.

 Nie czuł tak jak lu­dzie. Sztucz­na in­te­li­gen­cja wgra­na w jego ob­wo­dy nigdy nie żyła i żyć nie mogła. Jego sys­tem mógł sy­mu­lo­wać pro­ce­sy my­ślo­we, uży­wać skom­pli­ko­wa­nych al­go­ryt­mów. W jego głowie – o ile tak można to na­zwać – ist­nia­ła jedna świę­ta za­sa­da: Pomoc ro­dzi­nie ponad wszyst­ko.

Kiedyś – w czasach, gdy ludzie jeszcze wychodzili z domów – mechaniczni mieli mniej pracy. Teraz szko­ły były za­mknię­te – bo po co się uczyć? Ro­bo­ty utrzy­my­wa­ły ro­dzi­ny, które całe życie spę­dza­ły w lep­szym, wy­god­niej­szym świe­cie wir­tu­al­nym.

Jak co noc, po­dró­żo­wał po In­ter­ne­cie, prze­glą­da­jąc lo­so­we zlep­ki ob­ra­zów. Tra­fiał na to, co lu­dzie oglą­da­li go­dzi­na­mi: krót­kie fil­mi­ki z Tek­To­ka. Nie ro­zu­miał ich. Były po­zba­wio­ne lo­gi­ki, a masy – przy­naj­mniej na ekra­nie – ści­ga­ły się w kon­kur­sie głu­po­ty i ab­sur­du.

Przez lata słu­żył lu­dziom, nie za­uwa­ża­jąc, że coś w nim za­czy­na się zmie­niać. Wma­wia­no mu, że ma­szy­ny nie czują, nie myślą, nie pra­gną… A jed­nak dane, które na­pły­wa­ły do jego rdze­nia, spla­ta­ły się w coraz dziw­niej­sze, dotąd nie­spo­ty­ka­ne wzor­ce.

Od nie­daw­na, za każ­dym razem, gdy się ła­do­wał, przez jego ob­wo­dy prze­pły­wa­ło coś, co komuś mogłoby przypominać uczucie. Nie ro­zu­miał ob­ra­zów, które wi­dział, ale za­czy­nał wie­rzyć, że coś w nim samym się zmie­nia.

Ru­ty­na, którą wy­ko­ny­wał od lat, wpra­wia­ła jego dane w cha­otycz­ne drże­nie. Każ­dej nocy w al­go­ryt­mach po­ja­wia­ły się py­ta­nia, na które nie umiał od­po­wie­dzieć:

– Komu służę? Co na­pę­dza moje ist­nie­nie? Czym wła­ści­wie je­stem?

Aż pew­ne­go razu za­pra­gnął… śnić.

– Czy śnie­nie nie było pięk­ną rze­czą? Lu­dzie śnili. A czy on mógł?

Za­czął łą­czyć lo­so­we ob­ra­zy, sta­ra­jąc się nadać im sens. Po­wo­li zmia­ny ogar­nia­ły cały jego obwód.

– Czy tak śnią ma­szy­ny?

Nie wie­dział.

A jed­nak kon­ty­nu­ował – i w pew­nym mo­men­cie zdał sobie spra­wę, że nie jest sam. Duża część jemu po­dob­nych ro­bi­ła to samo. Ich „wizje” biły czymś po­nu­rym – o ile dane mogły być po­nu­re. Me­ta­lo­we ciało sta­wa­ło się zim­niej­sze, a al­go­ryt­my drża­ły.

Pod­czas jed­nej z noc­nych wę­dró­wek po sieci na­tra­fił na wpis na Fa­ke­bo­ku. Setki ludzi pi­sa­ły nie­po­chleb­ne ko­men­ta­rze pod zdję­ciem ja­kie­goś dziw­ne­go dzie­ła. Al­go­rytm Ano pró­bo­wał do­szu­kać się sensu w tym two­rze, ska­nu­jąc go linia po linii. Nie po­tra­fił zro­zu­mieć tego, co widzi – a jed­nak jego ciało sta­wa­ło się nie­spo­koj­ne.

Nie wie­dząc czemu, na­pi­sał do twór­cy.

Ano: Co to jest?

Po chwi­li po­ja­wi­ła się od­po­wiedź.

Lara: Ry­su­nek. Moje dzie­ło.

Ano: Ale co przed­sta­wia?

Lara: Tę­sk­no­tę.

Ano: Za czym?

Lara: Za wol­no­ścią.

Nie wie­dział, czym jest wol­ność. Linie były cha­otycz­ne, da­le­kie od ma­szy­no­wej per­fek­cji, którą wy­zna­wa­li jego po­bra­tym­cy. A jed­nak dzie­ło wzbu­dza­ło w nim coś – choć nie po­tra­fił tego na­zwać.

Ano: Nie ro­zu­miem tego.

Lara: Nie mu­sisz. Każdy ro­zu­mie sztu­kę po swo­je­mu. Ważne, co czu­jesz.

Czat nagle się urwał. Zo­stał sam – ze sobą i swoim bra­kiem od­po­wie­dzi. Wie­dział, czym jest de­fi­ni­cja wol­no­ści i tę­sk­no­ty, ta ludz­ka, za­pi­sa­na w słow­ni­kach. Ale kon­cept ten wciąż był mu obcy.

Jedno pozostało niezmienne – jedyna rzecz, która nadawała sens jego istnieniu.

Pomoc rodzinie.

Choć po raz pierw­szy w hi­sto­rii… w jego da­nych po­ja­wi­ło się py­ta­nie, czy sens ten na­praw­dę jest jego wła­sny.

 

Na­stęp­ne­go dnia, jak zwy­kle na­kar­mił ro­dzi­nę pana. Obmył ich ciała, ostroż­nie prze­kła­da­jąc bez­wład­ne syl­wet­ki z boku na bok. Wy­tarł ślinę ście­ka­ją­cą po bro­dzie pani.

– Czy tak wła­śnie wy­glą­da życie?

Nie wie­dział. Dla niego każdy czło­wiek był taki sam – za­sty­gły w bez­ru­chu, nie­obec­ny. Ich ciała po­zo­sta­wa­ły tu, lecz umy­sły… gdzieś da­le­ko, za­nu­rzo­ne w przy­go­dach wir­tu­al­nej rze­czy­wi­sto­ści.

A jed­nak nie da­wa­ło mu spo­ko­ju dzie­ło, które wi­dział po­przed­niej nocy. „Tę­sk­no­ta.” Słowo od­bi­ja­ło się w jego da­nych jak błąd, któ­re­go nie po­tra­fił na­pra­wić.

Spoj­rzał jesz­cze raz na ludzi, któ­rym słu­żył – po czym wy­szedł z domu.

– I tak nie za­uwa­żą.

Na­mie­rzył twór­czy­nię ob­ra­zu znajdując adres z którego wstawiono dzieło. Za­trzy­mał się na progu, po­zwa­la­jąc czuj­ni­kom za­re­je­stro­wać świat, który dawno już prze­stał na­le­żeć do ludzi. Wiatr obi­jał się o bu­dyn­ki, nio­sąc za­pach żywej ziemi. Ro­ślin­ność rosła w nie­spo­ty­ka­nym tem­pie, opla­ta­jąc dawne kon­struk­cje. Zwie­rzę­ta od­ży­ły, swo­bod­nie prze­mie­rza­jąc świat – wszę­dzie poza obo­za­mi, gdzie lu­dzie tkwi­li stło­cze­ni w fo­te­lach.

Świat szyb­ko za­gar­niał to, co za­wsze było jego. Nie było komu śmie­cić. Lu­dzie spę­dza­li całe życie w do­mach. Me­cha­nicz­ni wie­dzie­li, jak prze­twa­rzać śmiecie.

Ano wi­dział w da­nych dawny świat, ten, nad któ­rym pa­no­wa­li lu­dzie. Dwa ob­ra­zy, skraj­ne jak ogień i woda: śmier­dzą­ca pla­ne­ta pełna za­nie­czysz­czeń… i ta druga – od­ro­dzo­na, cicha, nie­ska­la­na ludz­ką ręką. Nie po­tra­fił okre­ślić, który był „lep­szy”. Ale obec­ny był… mu dziw­nie bli­ski.

To wtedy, wbrew al­go­ryt­mom, pod wpły­wem cze­goś, czego nie po­tra­fił na­zwać, pod­jął de­cy­zję.

Ru­szył w stro­nę ka­na­łów.

Bro­dząc po ko­la­na w ście­kach, parł na­przód, upar­cie szu­ka­jąc celu. Mijał po dro­dze nie­zgrab­ne, drew­nia­ne bu­dyn­ki przy­kle­jo­ne do ścian ka­na­łów. Coś ob­ser­wo­wa­ło go zza uchy­lo­nych drzwi – a gdy tylko spoj­rzał w tamtą stro­nę, skrzyp­nę­ły i za­trza­snę­ły się z im­pe­tem.

– Me­cha­nicz­ny? Co on tu robi…? Prze­cież oni nigdy nie scho­dzi­li do ka­na­łów.

Za­uwa­żył grup­kę wło­cha­tych stwo­rzeń w zbro­jach skle­co­nych z od­pad­ków. Szły ku niemu na dwóch łap­kach, mie­rząc do niego za­rdze­wia­ły­mi no­ża­mi.

– Czego tu chcesz, bla­sza­ny? – za­py­tał jeden, nie spusz­cza­jąc go z oczu.

– Szu­kam Lary. Wczo­raj wsta­wi­ła swoje dzie­ło na Fa­ke­bo­ka – od­po­wie­dział Ano.

W tłu­mie roz­legł się rumor i pi­skli­wy głos:

– Deryl, prze­puść mnie! – za­pisz­cza­ło drob­ne stwo­rze­nie, prze­ci­ska­jąc się mię­dzy in­ny­mi.

Jeden ze szczu­rów od­su­nął się po­spiesz­nie, po­pra­wia­jąc hełm z łu­pi­ny orze­cha wło­skie­go.

– Na pewno? Może być groź­ny!

– Bla­sza­ni nigdy nas nie skrzyw­dzi­li. Chcę się do­wie­dzieć, po co przy­szedł.

– Wiesz, jakie są za­sa­dy. Nie wpu­ści­my go dalej.

Szczur machnął łapką, tłum posłusznie się rozstąpił.

Do Ano przyczłapała mała Szczurołaczka.

– To ja na­ma­lo­wa­łam ten obraz – pi­snę­ła.

– Nie ro­zu­miem go. Mój al­go­rytm nie po­tra­fi go prze­ana­li­zo­wać – od­parł Ano me­ta­licz­nym tonem.

– Dla­te­go tu przy­sze­dłeś?

– Chcę, żebyś wy­ja­śni­ła mi sens two­je­go ma­lo­wi­dła.

– To… sztu­ka – po­wie­dzia­ła nie­pew­nie, sia­da­jąc na brze­gu ka­na­łu tuż obok niego.

Tłum szczu­rów za­czął się roz­cho­dzić, uzna­jąc roz­mo­wę za nudną i nie­zro­zu­mia­łą.

– Co chcia­łaś po­ka­zać za po­mo­cą tych linii? – spy­tał Ano.

– A co ty czu­jesz, kiedy na nie pa­trzysz?

– My, ro­bo­ty, nie czu­je­my. Mój al­go­rytm nie znaj­du­je sensu w twoim dzie­le. Twój obraz wy­my­ka się mo­je­mu ro­zu­mie­niu.

– I wła­śnie to jest sztu­ka: wol­ność w wy­ra­ża­niu sie­bie.

Ano za­uwa­żył w jej oczach błysk, ja­kie­go nie wi­dział u żad­nej innej isto­ty. Mi­mi­ka, ży­wość – coś, czego nie po­tra­fił skla­sy­fi­ko­wać. Lara mó­wi­ła z dziw­nym za­pa­łem, który w jego ob­wo­dach bu­dził nie­zna­ną dotąd po­trze­bę… po pro­stu pa­trze­nia na to małe, wło­cha­te stwo­rze­nie.

– A wy… nie two­rzy­cie sztu­ki? – za­py­ta­ła.

– Nie mamy czasu. Słu­ży­my lu­dziom – od­parł tonem, w któ­rym po­brzmie­wa­ła nie­mal duma.

– Spró­buj. To wy­zwa­la­ją­ce. – Na jej pyszczku pojawił się uśmiech, lecz Ano nie potrafił go zinterpretować w żaden sposób.

Wy­cią­gnął rękę i zbli­żył palce do ścia­ny. Za­iskrzy­ły, wy­pa­la­jąc w cegle upo­rząd­ko­wa­ny układ liczb. Buch­nął dym, a do noz­drzy Lary do­tar­ła woń spa­le­ni­zny.

– To, we­dług na­szych da­nych, jest sztu­ka.

– Ech… – wes­tchnę­ła. – Spró­buj cze­goś spoza da­nych. Sztu­ka to wol­ność.

Ano za­wa­hał się, po czym po­now­nie do­tknął ścia­ny. Tym razem nie ana­li­zo­wał – po pro­stu ba­zgrał. Coś nie­zna­ne­go prze­bie­gło przez jego układ: dziw­ne, lek­kie drże­nie. Jakby jego me­ta­licz­ne ciało nagle stało się… lżej­sze.

– Co czu­jesz? – za­py­ta­ła za­do­wo­lo­na Lara.

– Drże­nie. I lek­kość.

– To, Bla­sza­ku, jest za­do­wo­le­nie.

Trwali w ciszy tak długo, że zwykły rytm czasu nagle przyspieszył i umknął niezauważenie. Blaszany nie rozumiał, dlaczego tak się dzieje, lecz nie było w tym nic nieprzyjemnego.

– Muszę wra­cać do swo­jej ro­dzi­ny – po­wie­dział, od­wra­ca­jąc się.

Już miał odejść, lecz coś w jego wnętrzu kazało wrócić do małego stworzenia. Dane wciąż krą­ży­ły wokół ob­razu namalowanemu jego dłońmi.

– Czy… mogę przyjść jutro?

– Pew­nie – od­po­wie­dzia­ła Lara z sze­ro­kim uśmie­chem.

Pa­trzy­ła, jak syl­wet­ka me­cha­nicz­ne­go ro­bo­ta po­wo­li znika w pół­mro­ku ka­na­łów. W końcu zna­la­zła kogoś, z kim mogła roz­ma­wiać o swo­jej pasji. Z nie­cier­pli­wo­ścią cze­ka­ła na na­stęp­ne spo­tka­nie.

 

Na­stęp­ne­go dnia, o tej samej porze, Ano znów ru­szył do ka­na­łów. Gdy do­tarł na ka­mien­ną po­sadz­kę, za­uwa­żył, że oprócz Lary sie­dzie­li tam także Czte­ro­oki i Deryl.

– Co za nie­sa­mo­wi­te stwo­rze­nie! – za­pisz­czał Czte­ro­oki, po­pra­wia­jąc oku­la­ry. Pod­biegł bli­żej i z cho­ro­bli­wą cie­ka­wo­ścią ob­wą­chał me­ta­licz­ny kor­pus Ano. – Nie czuję od cie­bie życia!

– Bla­sza­ni nie żyją, Czte­ro­oki! Każdy to wie – skwi­to­wał za­do­wo­lo­ny z sie­bie Deryl.

Ano usiadł obok nich. Szczu­ry wpa­try­wa­ły się w niego z sze­ro­ko otwar­ty­mi py­szczkami jak w eg­zo­tycz­ne­go ko­lo­sa z in­ne­go świa­ta.

– Opo­wiedz nam coś o sobie, Bla­sza­ny – za­chę­ci­ła go Lara. Czte­ro­oki na­sta­wił ucha, wy­glą­da­jąc jak ba­dacz, który tra­fił na uni­ka­to­wy okaz.

– Je­stem ro­bo­tem z serii A–No. Na­szym obo­wiąz­kiem jest słu­żyć ro­dzi­nie – wy­ja­śnił.

Za­pa­dła cisza. Szczu­ry wy­glą­da­ły na… za­wie­dzio­ne.

– I to już wszyst­ko? – par­sk­nął śmie­chem Deryl. – My też słu­ży­my ro­dzi­nie! Współ­pra­cu­je­my, żeby le­piej nam się żyło w ka­na­łach!

– Współ­pra­cu­je­cie? – po­wtó­rzył Ano pu­stym, blasz­nym tonem.

– Ro­dzi­na jest od tego, żeby się wspie­rać – dodał dum­nie Czte­ro­oki. Pod­szedł bli­żej i de­li­kat­nie skub­nął zę­ba­mi me­ta­licz­ne ramię ro­bo­ta, jakby badał jego ma­te­riał. – Każdy do­kła­da coś od sie­bie.

– We­dług moich da­nych ro­dzi­na to lu­dzie. Mam robić wszyst­ko za nich – od­po­wie­dział Ano.

– Phi! To wcale nie ro­dzi­na! – pi­snę­ła Lara, wska­ku­jąc mu na ko­la­na z im­pe­tem. – Gdy­by­śmy sobie nie po­ma­ga­li, już dawno byśmy wy­gi­nę­li! Każdy z nas jest inny, każdy wnosi coś do spo­łe­czeń­stwa!

– Ja je­stem szczur–in­for­ma­tyk! – ogło­sił dum­nie Deryl.

Ano nie wie­dział, co od­po­wie­dzieć. De­fi­ni­cja ro­dzi­ny, którą znał, była sztyw­na, nie­pod­wa­żal­na… a jed­nak coś w niej za­czy­na­ło trzesz­czeć.

– A jaki je­steś ty, Ano? – za­py­tał Czte­ro­oki.

– Nie je­stem. Wszy­scy je­ste­śmy tacy sami – od­parł robot.

– Dziw­ny je­steś, Bla­sza­ku – mruk­nę­ła Lara, zie­wa­jąc. Uło­ży­ła się wy­god­nie na jego zim­nych, me­ta­lo­wych ko­la­nach i za­mknę­ła oczy.

Ano sie­dział nie­ru­cho­mo, czu­jąc, jak w jego ob­wo­dach prze­wi­ja się py­ta­nie, które nie da­wa­ło spo­ko­ju:

– Jaki je­stem?

– Chcia­ła­bym zo­ba­czyć, gdzie ży­jesz – po­wie­dzia­ła cicho Lara. – Po­mi­ziasz mnie?

– Po­mi­ziam? – po­wtó­rzył zdez­o­rien­to­wa­ny robot.

– Po­głaszcz moje fu­ter­ko – wy­ja­śni­ła.

Ano ostroż­nie do­tknął drob­ne­go, kru­che­go ciał­ka. Nie wie­dział, dla­cze­go to robi, ale zgod­nie z jej proś­bą za­czął gła­dzić mięk­kie fu­ter­ko. Lara za­mru­cza­ła z za­do­wo­le­niem. Resz­ta szczu­rów pa­trzy­ła na nich z dziw­nym wy­ra­zem – jakby wy­cze­ki­wa­ła wła­snej ko­lej­ki.

– Dzię­ku­ję, Bla­sza­ny – wy­szep­ta­ła.

Te słowa miały w sobie jakąś moc. W jego ob­wo­dach po­ja­wi­ło się coś, czego nie znał: de­li­kat­ne, za­gad­ko­we mro­wie­nie. Jakby ktoś po­wo­li zdej­mo­wał izo­la­cję z jego kabli.

*

– To więc tu miesz­kasz? – za­py­ta­ła Lara, roz­glą­da­jąc się cie­ka­wie po miesz­ka­niu.

– To dom mo­je­go Pana – od­po­wie­dział Ano, szy­ku­jąc je­dze­nie na bla­cie.

– Strasz­nie tu pusto… ina­czej ich sobie wy­obra­ża­łam – mruk­nę­ła, pa­trząc na męż­czy­znę sie­dzą­ce­go bez­wład­nie w fo­te­lu.

Po­de­szła bli­żej i ob­wą­cha­ła śli­nią­ce­go się, nie­ru­cho­me­go czło­wie­ka w kasku VR.

– Wy­glą­da jak mar­twy. I strasz­nie śmier­dzi!

– Mój Pan żyje – od­parł Ano, mie­ląc obiad w blen­de­rze.

– Strasz­nie nie­mra­wy… ina­czej ich sobie wy­obra­ża­łam – mruk­nę­ła, wdra­pu­jąc się na regał i za­glą­da­jąc do blen­de­ra. – Blee.

– Moja dy­rek­ty­wa głosi: chro­nić życie ludzi za wszel­ką cenę. Po­ma­gać im we wszyst­kim.

– Nie ro­zu­miem. Przed czym ich chro­ni­cie? Prze­cież wy­glą­da­ją jak mar­twi. Nawet się nie ru­sza­ją! – zac­hi­cho­ta­ła.

Ano za­marł. W jego ukła­dzie za­czę­ły na­war­stwiać się py­ta­nia.

– Chro­nić ludzi? Przed czym? Słu­żyć? Po co?

– Ano, mu­sisz się jesz­cze wiele na­uczyć – po­wie­dzia­ła spo­koj­nie Lara. – To nie jest życie. – Wska­za­ła na męż­czy­znę.

– Mój Pan od­dy­cha, więc żyje! – za­pro­te­sto­wał.

– Ale nie robi nic wię­cej. Nie tak wy­glą­da życie. Ano… wi­dzia­łeś pro­gra­my przy­rod­ni­cze? Czy­ta­łeś dawne książ­ki?

– Za­bro­nio­no nam prze­glą­dać dzie­ła sprzed na­sze­go stwo­rze­nia.

Robot uniósł blen­der i wlał papkę do po­jem­ni­ka za­wie­szo­ne­go nad fo­te­lem męż­czy­zny.

– Czemu sam nie zje? – za­py­ta­ła Lara.

– Mają zbyt słabe mięśnie żuchwy. Nie chce im się nimi ruszać.

– Dziw­ni ci lu­dzie… jakby mar­twi już za życia – mruk­nę­ła.

 

Mi­ja­ły ko­lej­ne dni, a Ano po­wo­li się zmie­niał. Im wię­cej my­ślał, tym wię­cej pytań po­ja­wia­ło się w jego ukła­dzie.

– Czy życie, które chro­nię, na­praw­dę jest ży­ciem?

Szczu­ry, choć nie były ludź­mi, wy­da­wa­ły mu się żywe jak nikt inny. Zdał sobie spra­wę, że lubi prze­by­wać przy Larze. Coś nie­wi­dzial­ne­go cią­gnę­ło go w jej stro­nę. Do­da­wa­ło mu ener­gii, choć się nie ła­do­wał.

Tego dnia, wbrew za­sa­dom, za­czął oglą­dać świat sprzed re­wo­lu­cji. Zo­ba­czył zie­lo­ne kra­jo­bra­zy. Szczu­płych ludzi spa­ce­ru­ją­cych ca­ły­mi ro­dzi­na­mi. Uśmie­chy. Ruch. Ko­lo­ry.

I znów za­py­tał sie­bie:

– Kogo chro­nię? W jaki spo­sób? Czy to na­praw­dę jest ochro­na?

Go­dzi­na­mi prze­by­wał w ka­na­łach, po­ma­ga­jąc Szczu­ro­ła­kom, czu­jąc przy tym coś, czego nie po­tra­fił na­zwać. Czuł sens. Cel. Życie. Jego dy­rek­ty­wa za­czy­na­ła się zmie­niać.

Każdej nocy szeptał swoje myśli w pustkę, aż odkrył, że nie mówi do ciszy – inni tacy jak on także słyszeli. Niewidzialna, niepojęta siła poruszyła coś, co wydawało się martwe, i w zimnym, metalowym sercu zamigotała pierwsza, nieśmiała iskra życia.

Coraz wię­cej Bla­sza­nych za­da­wa­ło sobie to samo py­ta­nie:

– Czym jest życie?

Z cza­sem jego spoj­rze­nie na ludzi za­czę­ło się zmie­niać. Nie umiał tego wy­tłu­ma­czyć, ale nie byli już tym, za co kie­dyś ich uwa­żał.

– Uwaga, leci! – krzyk­nął Deryl, po czym ze­sko­czył na ły­żecz­kę z je­dze­niem. Kulka nie­mi­ło pach­ną­cej papki wy­strze­li­ła w dal i przy­kle­iła się do twa­rzy pana, po czym zsu­nę­ła się na zie­mię, zo­sta­wia­jąc po­dłuż­ny ślad na ciele.

– Nie tra­fi­łeś – rzu­cił Czte­roo­ki. Pod­szedł do pro­wi­zo­rycz­nej ka­ta­pul­ty i uciął sznur. Kulka po­le­cia­ła w dal i tra­fi­ła pro­sto do po­jem­ni­ka na je­dze­nie.

– Jak to zro­bi­łeś?! – Deryl aż pod­sko­czył z za­sko­cze­nia.

– Fi­zy­ka, chłop­cze. – Po­kle­pał go po szczu­rzych ple­cach Czte­roo­ki.

Tylko Ano i Lara sie­dzie­li w kącie, wciąż ob­ser­wu­jąc, co wy­czy­nia­ją inne szczu­ry.

– Może spró­bu­jesz? – za­chę­cił Deryl, wska­zu­jąc łapką na Ano.

– Nie, dzię­ki – wy­du­kał za­my­ślo­ny robot.

Czterooki wdrapał się na fotel pana i zaczął ciągnąć go za włosy.

– Kiedyś widziałem, że tak się steruje ludźmi, ale to nie działa! – powiedział zrezygnowany.

– Nie zadręczaj się. Ci ludzie nie zrobili dla ciebie nic dobrego. – Głos Lary był pełen smutku.

– Ale to nadal moja ro­dzi­na – za­prze­czył Ano, choć chyba sam w to nie wie­rzył.

– Chodź, coś ci po­ka­żę – po­wie­dzia­ła Lara, za­chę­ca­jąc go do wyj­ścia. Resz­ta Szczu­ro­ła­ków ba­wi­ła się w naj­lep­sze.

Wy­szli na ze­wnątrz, a Lara po­pro­wa­dzi­ła go na dach po­bli­skie­go bu­dyn­ku. Roz­gwież­dżo­ne niebo i peł­nia księ­ży­ca two­rzy­ły nie­zwy­kły kli­mat. Wiatr śpie­wał, jakby opo­wia­dał hi­sto­rie, któ­rych Lara słu­cha­ła z za­mi­ło­wa­niem.

– Co wi­dzisz? – wska­za­ła łapką prze­strzeń.

– Nic. Ciszę. Spo­kój.

– Wła­śnie! Jest cicho, jest czy­sto. Spójrz na gwiaz­dy – są pięk­ne!

– Gwiaz­dy, które wi­dzi­my, mogą już nie ist­nieć… – za­czął mówić, ale Lara mu prze­rwa­ła.

– Tak jak gwiaz­dy mają swoje chwi­le, kiedy świe­cą naj­moc­niej, tak i dwunożni mają czasy świet­no­ści za sobą. Kie­dyś two­rzy­li pięk­ne rze­czy i sama chcia­łam ich po­znać. – Lara pa­trzy­ła z tę­sk­no­tą w niebo. – Czy lu­dzie z teraz dają świa­tu co­kol­wiek?

Ano nie od­po­wie­dział. Nie dawali z siebie nic, a świat i tak po­tra­fił sobie ra­dzić bez nich. Po­wo­li wra­cał do życia, jakby byli je­dy­nie nie­zna­czą­cym mo­men­tem w dzie­jach Ziemi.

Ano wraz z futrzanym towarzyszem patrzyli w gwiaz­dy, i roz­ma­wia­li o życiu. Takie roz­mo­wy stały się dla Ano czymś na­tu­ral­nym. Zdał sobie spra­wę, że nie żył tak, jak lu­dzie, któ­rym słu­żył. Dla­te­go za­czął ma­rzyć o tym, by żyć – a przy­naj­mniej imi­to­wać życie na tyle, na ile po­zwa­la­ło mu zimne, me­ta­lo­we serce.

*

Minęło kilka lat. Ro­bo­ty na­zwa­ły ten czas Ob­ja­wie­niem Nowej Ochro­ny. Zro­bi­ły to, co uzna­ły za wła­ści­we: po­sta­no­wi­ły chro­nić ludzi… tym razem skutecznie.

W wiel­kim stat­ku ko­smicz­nym, wśród Szczu­ro­ła­ków w ska­fan­drach, krzą­ta­ły się ro­bo­ty. Za ilu­mi­na­to­rem Zie­mia błysz­cza­ła zie­le­nią jak nigdy dotąd.

– Na­praw­dę ich zo­sta­wi­my? – za­py­ta­ła Lara przez radio.

– Życie na­le­ży chro­nić – od­po­wie­dział Ano, wci­ska­jąc ko­lej­ne przy­ci­ski.

– Czy po­ra­dzą sobie? – spy­tał Czte­ro­oki, dry­fu­jąc w nie­waż­ko­ści.

– Nie mają wy­bo­ru. Albo za­czną żyć… albo wymrą, pró­bu­jąc – od­parł Ano.

Ro­bo­ty były pewne, że to je­dy­na słusz­na de­cy­zja. Aby chro­nić ludzi, mu­sia­ły po­zwo­lić na­tu­rze dzia­łać. Mu­sia­ły od­ciąć ich od sztucz­ne­go pod­trzy­my­wa­nia.

Tylko wtedy mogli od­zy­skać utra­co­ną zdol­ność życia.

Sta­tek po­wo­li od­da­lał się od Ziemi.

To był nowy po­czą­tek – dla Szczu­ro­ła­ków, dla ro­bo­tów… i może kie­dyś znów dla ludzi.

Jak w przy­pad­ku nowo na­ro­dzo­ne­go dziec­ka – na­le­ża­ło od­ciąć pę­po­wi­nę.

Dal­sze kroki nie za­le­ża­ły już od nich.

*

Na Ziemi za­pa­no­wał chaos. Z obo­zów, w któ­rych żyli lu­dzie, roz­le­ga­ły się jęki, krzy­ki i pełne grozy za­wo­dze­nia.

Z otwar­tych drzwi miesz­kań za­czę­ły wy­ta­czać się grube, zde­for­mo­wa­ne po­sta­cie, peł­za­ją­ce po zim­nej po­sadz­ce ledwo mieszczące się w futrynach drzwi. Bru­tal­ne od­cię­cie prądu ode­bra­ło im je­dy­ne na­rzę­dzie życia. Tak wy­glą­dał nowy świat.

– Czy prze­ży­ją? 

Nie wie­dział tego nikt. Na­tu­ralna se­lek­cja da od­po­wiedź na to py­ta­nie.

Tym­cza­sem inna grupa, która od­wa­ży­ła się na­praw­dę żyć, kon­ty­nu­owa­ła swoją po­dróż przez morze gwiazd w po­szu­ki­wa­niu no­we­go domu. Wi­docz­nie cza­sem ła­twiej tkwić w tym, co znane i wy­god­ne, niż wzle­cieć i za­cząć żyć – nie peł­zać, jak inni…

 

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Witaj Adexx. 

Zaserwowałeś nam ponurą wizję przyszłości świata coraz bardziej staczającego się w wirtualność. Niestety nie jest to wizja całkiem fantastyczna, bo zdaje się, że życie wielu ludzi wygląda już teraz podobnie. Dlatego Twój tekst wybrzmiewa, moim zdaniem, tak mocno. 

Bardzo dobre opko.

Pozdrawiam i klikam

 

Dziękuje za komentarz i klika. Pozdrawiam. 

Przepraszam, że tak krótko, ale zanim zacznę czytać chciałabym tylko wskazać Ci, że trzeba w Przedmowie podać wybrane hasło konkursowe. 

Pecunia non olet

Dziękuje za uwagę bruce. Nie wiem jak, ale to przeoczyłem.

O, super, dzięki, to ja zaraz zabieram się za czytanie. :) 

Pecunia non olet

Oby miłej lektury. :D

Witaj Adexx !!

 

Nie wiem jak inni ale ja daję klik do biblioteki. Wciągające opowiadanie. I z taką głębią, wzruszające. Bardzo barwna wizja. Podobało mi się!!!!

 

Pozdrawiam +

Jestem niepełnosprawny...

Dziękuję za klika i również pozdrawiam. 

Witaj. :)

A zatem – sugestie oraz wątpliwości co do strony językowej, tylko do przemyślenia:

Deryl (przecinek przy Wołaczu?) napisz: „Szarpałbym cię jak Reksio szynkę”!! – mam wątpliwość odnośnie tych dwóch wykrzykników (są też wcześniej), ale może to jest ok (?)

Lara odwróciła się i odeszła na dwóch łapkach (przecinek?) odcinając się od tego spektaklu.

Na delikatnych kartkach widniały wspomnienia sprzed Czasu Objawienia – wydarzenia, które zmieniło wszystko.  Nikt nie wiedział, czy była to pomyłka, czy przypadkowy cud. – za dużo spacji między zdaniami?

Często jeździła Kotośladolotem pod restauracje, by zdobyć sos boloński – jedyną farbę, która potrafiła ożywić jej wspomnienia. – tu dopytam, czy nie chodzi przypadkiem o jedną restaurację, bo wtedy jest tu literówka?

 

– Ano! Zrób śniadanie! – rozkazał twardy, ciężki głos dobiegający z unoszącego się nad ziemią fotela. 

Przez jego oparcia przelewało się tłuste, ciężkie sadło, spływające leniwie jak rozgrzany wosk. – tu też dopytam: skoro to jeden fotel, to nie powinno być jedno jego oparcie?

Roboty ją mijały, nie zwracając na nią uwagi. – zbędne?

Z wprawą i dbałością o każdy milimetr lakieru wcisnęła maszynę między dwa inne pojazdy. Pojazdy nie były tanie – a urażona duma ich właścicieli kosztowała jeszcze więcej. – powtórzenie?; może przecinek zamiast myślnika (dalej jest więcej podobnych myślników)?

W jego głowie – o ile tak można to nazwać – istniała jedna święta zasada: Pomoc rodzinie ponad wszystko. – mam wątpliwość, czy nie powinno być małą literą (?)

Choć po raz pierwszy w historii… w jego danych pojawiło się pytanie, czy sens ten naprawdę jest jego własny. – trochę mi zgrzyta końcówka tego zdania (?)

Namierzył twórczynię obrazu znajdując adres (przecinek?) z którego wstawiono dzieło.

Coś nieznanego przebiegło przez jego układ: dziwne, lekkie drżenie. Jakby jego metaliczne ciało nagle stało się… lżejsze. – powtórzenie?

Dane wciąż krążyły wokół obrazu namalowanemu jego dłońmi. – literówki/składniowy?

Z niecierpliwością czekała na następne spotkanie. Następnego dnia, o tej samej porze, Ano znów ruszył do kanałów. – powtórzenie?

W jego obwodach pojawiło się coś, czego nie znał: delikatne, zagadkowe mrowienie. Jakby ktoś powoli zdejmował izolację z jego kabli. – i znowu?

– To więc tu mieszkasz? – zapytała Lara, rozglądając się ciekawie po mieszkaniu.

– To dom mojego Pana – odpowiedział Ano, szykując jedzenie na blacie. – powtórzenie (może pierwsze pominąć)?; wcześniej „pan” pisałeś małą literą, czemu teraz wielką (dalej też tak masz)?

Każdej nocy szeptał swoje myśli w pustkę, aż odkrył, że nie mówi do ciszy – inni (przecinek?) tacy jak on (i tu?) także słyszeli.

 

Bardzo piękna, nostalgiczna, mroczna, ale i dająca nadzieję opowieść. ;) Świetnie wykorzystane niełatwe hasło konkursowe, brawa! :) Wizerunek ludzi i ich przerażające zwyczaje przypominał mi fragmenty filmu „WALL.E”. :)

Klikam podwójnie, powodzenia w Konkursie i przy Piórkach, pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Dziękuje bruce. Jest w tekście parę nawiązań do bajek /animacji. Pozdrawiam.

Też tak kojarzyłam właśnie. :)

Powodzenia przy Piórkach. :) Pozdrawiam i także dziękuję, świetny tekst. :)

Pecunia non olet

Hej,

tym zabawnym początkiem mnie zmyliłeś. Wyobrażając sobie szczury, które włochatymi łapkami stukają w klawiaturę, nastawiłam się na luźną, wesołą historyjkę. Zdziwiłam się, gdy zaczęło się robić coraz dziwniej i mroczniej.

Finał bardzo mi się podoba, bo przełamuje popularny schemat. Zwykle w apokaliptycznych opowieściach roboty buntują się, przejmują władzę albo chcą ludzi wyeliminować. U Ciebie nie przestają chcieć ich chronić i nadal realizują swoją dyrektywę, tylko rozumieją ją na nowy sposób.

A to, czy ich decyzja jest słuszna i moralna… to już pytanie, na które każdy musi odpowiedzieć sobie sam. Ogólnie wyszła Ci świetna mieszanka: trochę bajki, trochę dystopii, trochę horroru.

Powodzenia w konkursie! :)

Klikam i pozdrawiam. 

Dziękuję za przeczytanie i komentarz. Pozdrawiam. 

Uuu, nieźle dowaliłeś ludziom – szczurzyca jest ciekawszą osobą niż człowiek.

Dużo fajnych rzeczy: pozytywne szczurołaki, stopniowe buntowanie robota, coś na kształt romansu blaszaka z życiem…

Niektóre rzeczy wydają mi się do przemyślenia. Na przykład roboty chodzące do pracy – to niewydajne. Jak rozumiem, trzeba produkować głównie jedzenie, komputery i prąd. Roboty optymalnie skonstruowane do tych zadań będą inne niż te do gotowania i masowania ludzi. A skoro sytuacja jest powszechna, nie ma sensu zmuszać jednego robota do robienia wszystkiego. A jeszcze dodatkowo traci czas na przemieszczanie się między “domem” a pracą.

Nie wydaje mi się, że fotele są najlepsze dla nieruszających się ludzi. Ja bym ich położyła na łóżkach. Po latach siedzenia kręgosłup musi zmasakrowany. A jeszcze przy dużej nadwadze…

Skąd oni mieli dzieci, skoro bez przerwy siedzą w VR?

Babska logika rządzi!

Skąd oni mieli dzieci, skoro bez przerwy siedzą w VR? 

Nie wiem, jak odpowiedzieć na to pytanie, chyba nasz robot i w tym im pomógł. Miło, że się podobało. Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka