Informacja
Szyfr
Orbita
Informacja
Szyfr
Orbita
Frank usłyszał szczęk przekręcanego zamka drzwi, gdy wbijał na patelnie ostatnie jajko. Zerknął na cyferblat piekarnika. Josie wróciła o całe pięć minut wcześniej niż zwykle. Ucieszył się. Będą mieli więcej czasu dla siebie. Wyrzucił skorupkę do kosza i natychmiast zmniejszył moc na indukcji, a następnie powolnymi ruchami bambusowej łopatki z uwagą bełtał białka, by nie naruszyć żółtek. Te zmąci na samym końcu, by jajecznica była aksamitna tak, jak lubi Josie.
– Złamałam wszystkie zakazy drogowe, ale zdążyłam – oznajmiła mu żona, wchodząc do kuchni. Mróz zarumienił jej policzki i nos, a brązowe oczy zaszkliły się od nagłej zmiany temperatury.
– Już kończę i możemy jeść – powiedział, po czym nachylił się, by dać jej całusa. – Jak w pracy?
– W samym obserwatorium nic ciekawego, gwiazdy jak świeciły, tak świecą – odpowiedziała, nalewając sobie do kubka kawy z dzbanka. – Słyszałam jednak dziwną pogłoskę. Pamiętasz to sympozjum w Szwajcarii, na które miałam jechać pół roku temu, ale dostałam ataku ślepej kiszki?
Parsknął i przytaknął. Doskonale pamiętał ten dzień. Obchodził wtedy czterdzieste urodziny i zamiast imprezy miał całodzienne czuwanie w szpitalu.
– Podobno zginęło dwóch profesorów, którzy w nim uczestniczyli. Jeden utopił się na rybach, a drugi wypadł z okna.
– Tragedie chodzą po ludziach – spuentował i ściągnął patelnię z palnika, a następnie zaczął nakładać jajecznicę na talerze.
– Tak, oczywiście, ale dwóch innych także zniknęło bez śladu – powiedziała poważnie. – Wszyscy byli wtedy w Szwajcarii. Wszyscy zajmowali się obserwacjami nieba i mieli przydział na Webba.
Skinął głową, posypując danie szczypiorkiem.
– Dziwnie się czuję ze świadomością, że jednak otrzymałam zgodę na korzystanie z JWST. Jakbym korzystała na czyjejś krzywdzie.
– A co, w ramach żałoby mieli zmarnotrawić czas najdroższego sprzętu do obserwacji Kosmosu? Takie jest życie, ktoś traci, ktoś zyskuje. Jak z tymi jajkami – położył talerz przed Josie, a drugi naprzeciwko – kura straciła, my zyskaliśmy.
Kolejne pół godziny rozmawiali o błahostkach.
– Zmyjesz naczynia? – zapytał Frank, wstając od stołu. – O ósmej muszę być w redakcji, a o dziewiątej mam spotkanie z informatorem. Podobno ma mi przekazać informację, która wstrząśnie światem.
Josie podniosła głowę i pytająco zmarszczyła brwi.
– Dosłownie tak powiedział, wstrząśnie światem.
Zarejestrował, że Josie uśmiechnęła się i wstała, by go pożegnać.
O ósmej pięćdziesiąt był już w podanej przez informatora kawiarni. Zamówił piernikowe latte i czekał.
Wziął do ręki gazetę. Relikt przeszłości. Niewiele wydawnictw pozostało przy standardowym druku. Ludzie stali się wygodni. Artykuły karlały do najkrótszych możliwych form, które pączkowały na stronach internetowych, swoją treścią składając hołd algorytmom wyszukiwań.
Zaczął przeglądać nagłówki.
Ludobójstwo w sercu Europy. Nic nowego, czytał dalej.
Słabnąca magnetosfera Ziemi, czy jest się czego bać? Kolejny sposób korporacji na biznes? Za dekadę problem stanie się równie nieaktualny co dziura ozonowa, albo zmiany klimatyczne.
Specjaliści alarmują, bez inwestycji w zalesianie, Europa stanie się drugą Saharą pod koniec wieku. Za to wczoraj Frank czytał artykuł o stale rosnącej średniej rocznej ilości opadów w Północnej Afryce.
Ludzkość poszukuje nowego domu, ile mamy czasu?
Ten artykuł przeczytał w całości. Dowiedział się z niego, jak daleko w lesie jest ludzka technologia w aspekcie podróży poza Układ Słoneczny. Co gorsza, nie było widać przełomu, by ten fakt zmienić. Autor artykułu, powołując się na najznamienitsze nazwiska w świecie nauki, sugerował, że gdyby w ciągu wieku ludzkość musiała opuścić planetę z powodu zagrożenia jej unicestwieniem, byłaby zdolna do podróży co najwyżej na Księżyc i Marsa. A tam i tak wymarłaby z powodu braku warunków do życia.
Smutne, ale i motywujące.
O dziesiątej dwie i po wypiciu dwóch kaw zrozumiał, że ktoś wystawił go do wiatru. Frank za każdym razem brał pod uwagę taką możliwość. Informatorzy często zmieniali zdanie w ostatniej chwili. Wstał więc i wyszedł, myślami będąc już przy kolejnym artykule o aferze w branży drobiarskiej. Lubił poruszać tematy, w których mógł stanąć po stronie zwykłych ludzi. To oni byli ofiarami spisków i niedomówień na szczytach władzy. To ich władza trzymała w niewiedzy, a następnie tę niewiedzę w perfidny sposób wykorzystywała. Wierzył, że ludzie powinni być świadomi otaczającego ich świata. I on, dziennikarz, czuł na sobie odpowiedzialność za poziom ich uświadomienia.
– Dostałeś paczkę. Leży na twoim biurku. – Recepcjonistka nawet nie spojrzała na niego zza monitora.
Rzeczywiście, gdy podszedł do swojego miejsca pracy, dostrzegł szarą kopertę z jego imieniem i nazwiskiem napisanym odręcznie czarnym markerem. Odstawił torbę, ściągnął kurtkę i zawiesił ją na wieszaku obok biurka. Następnie usiadł na krześle i wziął w ręce tajemniczą paczuszkę. Była lekka. Wewnątrz przewalało się coś, co Frank od razu zidentyfikował, jako opakowanie na płytę CD. Rozerwał więc papier i wyciągnął kwadratowy pojemnik z przezroczystą okładką, za którą była płyta w złotym kolorze. Nadawca nie pokwapił się, by jakkolwiek ją podpisać.
– Tajemnice… – szepnął i rzucił na biurko pustą kopertę, z której wypadła niewielka kartka papieru. Frank sięgnął po nią.
Czego nie zdoła zjeść pelikan?
Dwukrotnie przeczytał pytanie i odruchowo rozejrzał się po redakcji w poszukiwaniu żartownisiów, którzy obserwowaliby go zza swoich monitorów.
Nie dostrzegł nikogo poza trzema dziennikarzami stukającymi w klawiatury komputerów i gościem w sportowej kurtce opowiadającemu coś jednemu z nich.
Westchnął. Lubił tajemnice, ale w tej nie dostrzegł potencjału.
Przyjrzał się płycie CD, która nagle wydała mu się archaizmem równym pismu klinowemu. No nic, będzie musiał powściągnąć ciekawość i poczekać do powrotu do domu, gdzie biurko od lat zagracał stary pecet z fizycznym napędem optycznym.
Wrócił do domu około osiemnastej. Josie była zajęta suszeniem włosów w łazience. Frank podszedł do niej i ucałował na powitanie w policzek. Myślami był już przy monitorze komputera.
– Hej! Pocałuj mnie jeszcze raz w ten sposób, a obudzi cię szelest papierów rozwodowych! – krzyknęła Josie poprzez szum suszarki.
– Przepraszam cię, ale muszę zrobić coś ważnego! – odpowiedział, uruchamiając komputer.
Po chwili przywitał go stary pulpit przedstawiający zieloną łąkę. Otworzył napęd i włożył płytę na tackę. Po chwili wzmożonej pracy i buczenia dochodzącego z wnętrza metalowej obudowy pojawił się komunikat. Potwierdził chęć przeskanowania płyty antywirusem, a po kilku sekundach ujrzał folder z dwoma plikami. PDF-em i drugim plikiem o dziwnym rozszerzeniu. Zaczął więc od pierwszego z nich.
Plik chroniony hasłem.
Świetnie.
Bez zastanowienia przeniósł kursor myszki na drugi z plików.

Nowe okno pojawiło się natychmiast. Była to animacja. Przedstawiała wirujące wolno… coś. Coś, co po chwili skojarzyło się Frankowi z wirusem lub pojedynczym nasionkiem dmuchawca zawieszonym na puszystych lotkach. Jednak po kilku obrotach animacja zaczęła się zmieniać i pyłek zamienił się w strukturę, jak z podręcznika do chemii. Wokoło niego szybowały literki tworzące dwu lub trzyliterowe skróty, podobne do tych, jakimi oznacza się nazwy pierwiastków na tablicy Mendelejewa.
Centrum struktury tworzyły dwa kanciaste pierścienie – jeden sześciokątny, drugi pięciokątny. Łączyły się ze sobą jednym z boków, tworząc wspólną strukturę. Dodatkowo odchodziło od nich czternaście prostych linii składających się z łańcuchów, jakby koralików zakończonych cząsteczkami wraz z naniesionymi obok skrótami.
– Trp… – mruknął, gapiąc się na dwa heksagonalne pierścienie w centrum struktury.
– Uczysz się chemii? – zapytała Josie nakręcając pasmo włosów na wałek.
– Nie, sprawdzam, co jest na płycie, którą ktoś zostawił mi w redakcji.
– A właśnie! Jak sprawa, która ma wstrząsnąć światem? – zapytała.
– Pudło. Informator nie przyszedł – odpowiedział Frank i wskazał na wirującą strukturę. – Co to może być?
– Trp, Ala, Gln… – wyliczała Josie. – To wygląda na skróty, ale czego?
– Sprawdzę – zaproponował i po przeczytaniu pierwszej odpowiedzi z wyszukiwarki, dodał: – Aminokwasy. A więc to jest model białka?
– Na to wygląda. – Josie wydawała się równie zdezorientowana co Frank. – Nie było do tego żadnego liściku?
Dopiero teraz Frank przypomniał sobie o dziwacznym pytaniu z karteczki. Powtórzył je Josie.
– To łatwe – zaśmiała się. – Pelikan nie połknie żyrafy! W czasie doktoratu u profesora Hewisha nasza grupa miała ulubiony filmik, na którym pelikan próbuje chwycić dziobem tyłek żyrafy. Ten obraz stał się dla nas metaforą naszego pracoholizmu i…
Urwała.
– To pytanie było napisane na kartce dołączonej do płyty?
Frank przytaknął i natychmiast wpisał słowo żyrafa, a plik PDF bez problemu otworzył się, ujawniając zapis rozmowy. Bez słowa zaczęli czytać.
H: Zsyntezowanie białka jeszcze niczego nie sugeruje…
K: Jego sekwencja była ukryta pośród niekodujących części DNA. Cudem odkryliśmy istnienie tego białka i chce mi pan powiedzieć, że jest nieistotne?
H: Tego nie powiedziałem, jednakże sugestie, że białko to może zapewniać nam długowieczność, jest myśleniem życzeniowym. Nie posiada budowy podobnej do innych, naturalnie występujących, białek. Gołym okiem widać w nim architekturę i zamysł, co neguje jego naturalne pochodzenie. Ono wręcz przeczy logice budowy wszystkich innych białek w naszych ciałach! I nie mówię tu o budowie czwarto-, czy trzeciorzędowej, ale o anomalii na poziomie drugorzędowej!
K: Natura często buduje z geometryczną precyzją i symetrią, które wynikają jedynie z właściwości chemicznych substancji.
H: Proszę, profesorze…
W: Pana sceptycyzm jest męczący. Skoro zaprzeczył pan pięciu teoriom o naturalnym pochodzeniu odkrytego białka, wygłoszonym przez poprzedników, proszę sformułować własną hipotezę i poddać ją naszej ocenie.
H: …
K: Profesorze, śmielej. Pomimo temperatury dyskusji, w dalszym ciągu jesteśmy w gronie osób kierujących się rozumem i dobrem nauki.
H: Dobrze, dziękuję. A więc to białko według mnie jest tworem sztucznym. Tworem kogoś, kto chciał ukryć przed nami informację, dopóki nie znajdziemy się na określonym poziomie technologicznym i intelektualnym. Sądzę, że układ łańcuchów aminokwasów jest tu kluczowy, a znajdujący się w centralnej części tej cząsteczki Tryptofan, tylko mnie w tym przekonaniu utwierdza.
W: Cóż w nim tak szczególnego, profesorze?
H: Tryptofan, jako jedyny aminokwas, posiada pierścień indolowy. Według mnie wskazuje nam coś, do czego pozostałe aminokwasy mają pomóc nawigować w przestrzeni.
K: Profesorze, proszę zastanowić się, co chce pan zasugerować.
H: Drodzy koledzy, sugeruję, że zsyntezowane przez nas białko jest perfekcyjnie skonstruowaną mapą. Mapą w skali o rzędy wielkości większą, niż jesteśmy w stanie sobie wyobrazić.
K: Nonsens.
W: Litości.
H: Kluczowym elementem w zrozumieniu istoty białka-M, jak go nazwałem, jest długość każdej z odnogi, a także kąty, pod jakimi odchodzą one od pierścieni indolowych. A jest i coś, co nakierowało mnie na wyjątkowość tegoż białka.
K: Proszę nas oświecić.
H: Każdy z naturalnie występujących aminokwasów posiada wolne zakończenie N – aminowe lub C – karboksylowe. W przypadku białka-M jest inaczej, zakończenie tworzą atomy wodoru upakowane wedle pewnego wzoru, którego jeszcze nie odczytałem.
K: Insynuuje pan, że ktoś zaszyfrował w ludzkim DNA mapę?
W: Zakończenie wodorowe w białkach? To łamie fundamentalne zasady…
H: W tym tkwi sedno problemu. Twórcy tegoż białka musieli znać inżynierię genetyczną na niedoścignionym nam poziomie, o wiedzy chemicznej nie wspominając…
W: Co wskazuje mapa?
H: Dowiem się na dniach, mam pewne przypuszczenia.
Josie milczała. Wielokrotnie czytała tekst.
– Rozumiesz coś z tego? – zapytał Frank.
– Domyślam się, ale to niemożliwe.
– Wiesz, o co w tym wszystkim chodzi?
Milczała. Zbierała myśli i porządkowała fakty.
– Mogę zabrać ten dysk do obserwatorium? – zapytała. Rytmicznie uderzała paznokciami o blat stołu.
– Tak, oczywiście – odpowiedział Frank. – Po co ktoś miałby wysyłać mi informacje o białku z zakodowaną mapą?
– Tu nie chodzi o ciebie – rzuciła cicho. – Postać oznaczona na zapisie jako H. to mój promotor, profesor Hewish. A ten plik trafił do ciebie, bo nadawca wiedział, że go zobaczę. Chyba wiem, co przedstawia mapa, ale muszę to potwierdzić obserwacjami.
W nieznanym dotąd Frankowi tempie Josie ubrała się i założyła buty. Była gotowa do wyjścia.
– Chyba już wiem, na co zużyję odziedziczony czas pracy Webba – oznajmiła i wyszła.
Frank długo jeszcze siedział przed monitorem, na którym z wolna obracała się cząsteczka białka-M.
Zasnął dopiero po drugiej w nocy. Śniły mu się kompletnie niezwiązane ze sobą rzeczy. Ludzie, lasy i zwierzęta, krajobrazy i wzory matematyczne wyryte na złotej powierzchni płyty od profesora Hewisha. Słyszał ludzkie rozmowy, dźwięki natury od grzmotów burzy po bębnienie deszczu i nawoływanie wielorybów.
Otworzył oczy, gdy było jeszcze ciemno. Zdezorientowany zastanawiał się, co mogło przebudzić go o tak wczesnej porze. Z początku założył, że to Josie wróciła wcześniej niż zwykle, ale nie usłyszał nic, co by na to wskazywało.
Podniósł głowę. Sypialnia tonęła w różnych odcieniach szarości. Rozejrzał się, ale nie dostrzegł nic niepokojącego. Zaschło mu w gardle. Postanowił wstać i nalać sobie wody do szklanki.
Poszedł do kuchni, stanął przed kranem i odkręcił kurek z zimną wodą.
Wtedy coś za nim poruszyło powietrzem, które otarło się o jego naskórek lekkim powiewem i w atawistycznym odruchu wywołało wyrzut adrenaliny. Natychmiast obrócił głowę.
Błysk.
Fala fotonów zbombardowała siatkówki oczu Franka z mocą nalotu dywanowego drugowojennych Liberatorów.
Wrzasnął. Wyciągając przed siebie rękę i o dziwo natrafił na coś, czego nie miało prawa tam być. Nie w jego domu. Nie w nocy. Dotknął czyjejś twarzy.
Obserwacja Franka Drake w celu ujawnienia siatki powiązań z H.
Frank Drake wyszedł z kawiarni o godzinie dziesiątej zero trzy. Samotnie poszedł w kierunku centralnej stacji linii metra A. Oficer nadzorujący natychmiast udał się jego śladem. Wysiadł na stacji Hawking Square i udał się do redakcji. Spędził tam kolejnych siedem godzin. Oficer, pod pozorem rozmowy z jednym z dziennikarzy, wniknął do środka budynku. Zajął dogodne stanowisko obserwacyjne.
Obserwowany otrzymał przesyłkę. Prawdopodobnie od H. Ograniczenia sprzętowe uniemożliwiły mu odtworzenie płyty CD na miejscu. W trakcie opuszczania budynku oficer z sukcesem umieścił urządzenie podsłuchowe. Po godzinie oficer wyszedł i kontynuował nadzór z zewnątrz.
O siedemnastej dwanaście Obserwowany wyszedł z budynku i udał się na najbliższą stację metra. Następnie wrócił pod adres zamieszkania.
Rozpoczęto nasłuch. Zarejestrowano dane wskazujące na przekazanie informacji od H. o Obiekcie do Obserwowanego i Obserwowanej. Materiał z nasłuchu dostępny w załączniku 1.
Nakazano zatrzymanie.
Zatrzymań dokonano o trzeciej zero osiem i czwartej zero siedem.
Zarekomendowano natychmiastowe przesłuchanie.
Oficer XU.
– Od kogo otrzymałeś tą płytę, Frank? – męski, spokojny, lecz władczy głos niósł się do niego zza oślepiającego źródła światła.
Frank wiedział, że jakimś cudem nie był już w we własnym mieszkaniu. Otaczała go światłość. Tonął w zupie bombardujących go fotonów. Znajdował się w pokoju wypełnionym światłem.
I nie stał już, siedział na czymś twardym.
Nie potrafił wyjaśnić, co stało się pomiędzy nalewaniem wody do szklanki, a pojawieniem się źródła światła. Chyba nadal miał na sobie pidżamę.
– Nie wiem, ktoś zostawił mi ją na biurku.
– Znasz profesora Hewisha?
– Nie.
– A twoja żona?
Przeszył go dreszcz zimna.
– Co ona ma z tym wspólnego?
– Czy twoja żona zna Hewisha?
Nie wiedział, co odpowiedzieć. Zwlekał, choć wiedział, że to również forma odpowiedzi, jednak za wszelką cenę nie chciał mieszać do tego Josie.
– Czy Hewish kontaktował się z wami w ostatnich kilku miesiącach?
– Nie.
– Czy dr Jocelyn Burnell, miała kontakt z profesorem…
– NIE! – krzyknął Frank.
Światła zgasły. Frank poczuł nicość ciemności.
Głos mężczyzny zamilkł i nie pojawił się przez bardzo długi czas.
W zasadzie to Frank nie wiedział, na jak długo. Z początku oczekiwał odpowiedzi, ale ta nie nadchodziła. Po dłuższym czasie próbował wstać, ale z bólem spostrzegł, że jego kostki były przymocowane do miękkich, lecz bardzo solidnych kajdan, które uniemożliwiały mu ruch. Walczył z nimi przez chwilę, lecz dał za wygraną.
Czas płynął. Frank, nie wiedzieć czemu, przypomniał sobie eksperyment, w którym bezimienny badacz odizolował się od świata, by zbadać percepcję upływu czasu, bez dostępu do przyrządów pomiarowych.
Wyniki były zaskakujące. Naukowiec sądził, że spędził znacznie mniej dni w izolacji, niż było to w rzeczywistości. Różnica wynosiła dwadzieścia lub trzydzieści procent. Frank nie potrafił sobie przypomnieć dokładnej wartości, ale była na tyle duża, że zaczął się zastanawiać, jak długo już znajdował się w zamknięciu.
Usłyszał szurnięcie metalu po podłodze. Pochylił się i wyczuł tackę, na której znajdowało się coś ciepłego i miękkiego. Pachnącego mięsem. Obiad.
Zjadł dużego kotleta schabowego. Przynajmniej tak sądził po smaku i fakturze dania.
– Czego chcecie? – krzyknął, gdy nabrał sił. Nikt mu nie odpowiedział.
Po jakimś czasie, gdy znów poczuł głód, kolejny raz usłyszał zgrzyt metalu na zapiaszczonej podłodze.
Kolacja? Czy może śniadanie? Ile czasu minęło od ostatniego posiłku?
Nie wiedział.
Zjadł coś, co kojarzyło mu się z omletem.
Potem długo, długo nic. I znów kotlet. Obiad. Potem cisza i głód. I znów omlet. I tak w kółko.
– Czy dr Jocelyn Burnell miała kontakt z profesorem Hewishem? – zagrzmiał głos. Ten sam co poprzednio. Razem z nim znów rozbłysło światło.
– To jej promotor, ale nie wiem, czy kontaktowali się ze sobą, odkąd obroniła doktorat. – mówił Frank. Miał potrzebę komunikacji.
Czekał na odpowiedź. Ta nie nadchodziła.
– Czego chcecie? – krzyknął bliski płaczu. – Gdzie Josie? Czego od nas chcecie?
Cisza.
– Nic nie zrobiliśmy, czego od nas, chcecie?! – wrzeszczał i szamotał się bez nadziei na usłyszenie odpowiedzi.
– Dr Burnell musi coś dla nas odnaleźć – oznajmił głos. Frank przysiągłby, że tym razem był to głos kobiety.
– Zostawcie ją, proszę – zawodził bliski płaczu. – Kurwa, zostawcie nas w spokoju!
Zamiast odpowiedzi, znów nadeszła ciemność.
Mijały kolejne cykle posiłków. Kotlet. Omlet. Kotlet. Omlet.
Bolał go tyłek. Wstawał więc i stał, póki nie poczuł pieczenia w podudziach. Spał na siedząco.
Minął rok, a może miesiąc? Tydzień?
Frank zaczynał widzieć ludzi, rozmawiał z nimi. W różnych językach słał im powitania i groźby, dyskutował o pogodzie i polityce. Śmiał się i denerwował. Krzyczał i szeptał.
W końcu coś się stało. Coś usłyszał.
Zgrzyt? Szelest?
Kroki? Głosy?
Do pomieszczenia ktoś wszedł. Frank poczuł to po anomalii w ruchu powietrza, które otaczało go od, Bóg wie, jak długiego czasu.
– Ha–halo? – usłyszał szept. Głos, którego nie mógł pomylić z żadnym innym. – F-Frank?
– Josie? Jo?
– Tak, to ja! Jesteś tu?! Żyjesz?
Odnaleźli się w ciemności i wpadli sobie w ramiona.
– Bałam się, że już cię nie zobaczę – powiedziała po długiej chwili spędzonej w ramionach męża.
– Ja już straciłem nadzieję – odpowiedział Frank.
– Obiecali mi, że nas wypuszczą. Wypuszczą nas, jak tylko odkryję to, czego chcą – powiedziała łamiącym się głosem. – I zrobiłam to…
– Co odkryłaś, Jo? – zapytał.
– Koordynaty z białka-M.
Frank poczuł, jakby rozmawiali o czymś sprzed wieków. O budowie piramid w Gizie lub upadku Imperium Rzymskiego.
– Frank, Hewish odkrył mapę. Mapę zawartą w białku zaszyfrowanym w naszym DNA.
Przypomniał sobie wirusopodobną strukturę, którą oglądał na ekranie monitora CRT we własnym mieszkaniu. Miał wrażenie, że było to w poprzednim życiu.
– A co ja mam do tego?
– Właśnie nic. A w zasadzie tylko tyle, że przez ciebie informacja o tym miała trafić do mnie – mówiła Josie. Nie wypuszczała jego rąk z własnych dłoni nawet na chwilę, jakby bała się, że porwie ich sztorm i nie zdołają się na powrót odnaleźć pośród ciemności. – Pamiętasz, co było tematem mojego doktoratu?
– Gwiazdy – odpowiedział. – Chyba gwiazdy?
– Nie byle jakie gwiazdy. Pulsary! Gwiazdy neutronowe, które obracają się wokół własnej osi i emitują regularne impulsy elektromagnetyczne, po których można je zidentyfikować!
Frank przyznał w duchu, że za cholerę nie wiedział, o co chodzi.
– Powstają jako efekt wybuchu supernowej i działają w przestrzeni kosmicznej jak latarnie morskie! Rozumiesz?!
Nie rozumiał.
– Przypomnij sobie budowę białka-M. To, co wieńczyło każdy z jego aminokwasowych odnóg, było właśnie takim pulsarem. Dlatego Hewish chciał, żebym to ja otrzymała złotą płytę CD. Znam pulsary i odnajdę je w przestrzeni! Właśnie po to pojechałam do obserwatorium. I wiesz co…?
Wzruszył ramionami i dopiero po chwili zrozumiał, jak głupi był to gest w całkowitej ciemności.
– Białko zadziałało bezbłędnie! – krzyknęła najciszej, jak mogła. – Wskazuje na układ gwiezdny daleko, daleko stąd! Dokładnie pięćdziesiąt trzy lata świetlne stąd. Setki bilionów kilometrów! Pulsary to drogowskazy. Precyzyjnie nakierowują na to, co symbolizowały pierścienie tryptofanu. Rozumiesz? Pierścienie to orbity! Większy z nich wskazuje na orbitę tamtejszego słońca, a mniejszy planety tych… istot.
– Ale jakim sposobem…? – zapytał zdezorientowany.
– Nie wiem, ale sądzę, że to może mieć związek z tym, skąd wzięła się nasza samoświadomość, inteligencja, abstrakcyjne myślenie…
– Ktoś nas stworzył?
Usłyszał westchnienie.
– Kto inny mógłby zadać sobie tyle trudu, jak nie nasi twórcy?
– I oni tam są? – zapytał Frank. Czuł się jak dziecko, któremu dorosły tłumaczy zasady odczytywania godziny z tarczy zegarka.
– Nie… Wskazany układ gwiezdny istnieje, ale miliony lat temu tamtejsza gwiazda zaczęła puchnąć i pochłonęła najbliższe planety. Teraz zamiast gwiazdy wielkości naszego Słońca unosi się tam stukrotnie większy potwór w końcowej fazie życia. Frank, to białko musiało zostać stworzone setki, jak nie miliardy lat temu…
– Miliardy lat temu? Słońce pochłonęło ich planetę? – bezmyślnie powtarzał Frank. – Po co więc ta zabawa z DNA?
– Być może teraźniejsi my to oni sprzed eonów. Sądzę, że groziło im unicestwienie. Katastrofa. Eksterminacja. Wysłali więc w przestrzeń kosmiczną materiał genetyczny. Może w formie wirusa, może luźnych związków organicznych, które miały za zadanie połączyć się z podobnym materiałem genetycznym istot żyjących na planecie zdolnej do pielęgnowania życia. Takiej jak Ziemia. To jest największe odkrycie w świecie nauki od wynalezienia pisma, czy wykrzesania pierwszej iskry ognia! To jest przełom, Frank! Ludzkość musi się o tym dowiedzieć!
Frank poczuł się bardziej skołowany niż po całym czasie, jaki spędził w samotności pośród nieprzeniknionej ciemności.
– A więc my jesteśmy… Rozbitkami z kosmicznej katastrofy? – zapytał.
– Nie, my się nie liczymy – podsumowała Josie. – Liczy się ciągłość przekazywania materiału genetycznego dalszym pokoleniom. Ciągłość życia. Ciągłość inteligentnego życia w pustce Kosmosu.
– Czy teraz nas uwolnią? Zrobiłaś to, co chcieli, wiec teraz nas uwolnią?
– Tak Frank, tak obiecali. Uwolnią nas.
Josie wtuliła się we Franka mocniej niż zwykle. Zupełnie jak wtedy, gdy żegnali się na lotnisku przed jej odlotem na staż do Nowego Jorku.
A Frank odwzajemnił uścisk w dziwnym poczuciu nadchodzącej rozłąki.
Obserwowany i Obserwowana współpracowali. Obserwowana przekazała dane ukryte przez H. i odczytała koordynaty zawarte w Obiekcie. Koordynaty potwierdzono.
Wnioski płynące z pracy wywiadowczej ujawniły skrajnie wywrotowe fakty o naturze ludzkiej i jej pochodzeniu. Fakty te mogłyby spowodować radykalny wzrost dekadentyzmu i nihilizmu pośród społeczeństwa. Wzrost niepożądany w obliczu nadchodzących wyzwań dla gatunku ludzkiego. Wyzwań egzystencjonalnych.
Obserwowany i Obserwowana wykazują się postawą mesjańską. Prognozy wskazują na ryzyko rozprzestrzenienia się informacji o destrukcji cywilizacji, będącej protoplastą ludzkości. Informacja o Obiekcie musi pozostać utajniona. Obiekt zagraża globalnemu bezpieczeństwu.
Rekomenduje się zlikwidowanie Obserwowanej i Obserwowanego.
Do zadania rekomenduje się agenta VN. Raporty z jego poprzednich czterech likwidacji znajdują się załącznikach 1-4. Wszystkie zakończyły się z sukcesem.
Oficer wnioskuje o zakończenie misji i utajnienie akt.
Agent XU.
Przybyłam, zobaczyłam, pozdrowiłam,
ślad swój zostawiłam,
uważnie przeczytałam,
za udział podziękowałam;
bruce :)
Bardzo ładny język (widać od pierwszych paragrafów, że to pisał ktoś, kto potrafi to robić), i bardzo intrygujący pomysł, natomiast trochę mało się tu dzieje.
Mam wrażenie, że opowiadanie byłoby ciekawsze, gdyby to Josie była POV-em, bo teraz wyszło trochę tak, że my sobie najpierw jemy jajka a potem siedzimy w ciemności, a Josie najpierw rozwiązuje zagadkę, a potem przychodzi i tłumaczy nam, co nas ominęło.
Tak czy inaczej, za pomysł, wykonanie, dbałość o szczegóły etc. kliczek się tu należy bez dyskusji.
Pozdrawiam
Jak świetnie się to czytało! Lekki styl, naturalne dialogi, wciągająca fabuła i ogólnie science fiction, które mnie absolutnie nie zmęczyło nawałem informacji. Końcówka gorzka, ale spodziewałam się, że mimo pójścia na współpracę ta historia nie skończy się dobrze.
Ludobójstwo w sercu Europy. Nic nowego, czytał dalej.
Przerażająca wizja.
Kotlet. Omlet. Kotlet. Omlet.
Piękny opis mijającego czasu. :D
Jedyne do czego bym się przyczepiła to:
– A co ja mam do tego?
– Właśnie nic. A w zasadzie tylko tyle, że przez ciebie informacja o tym miała trafić do mnie – mówiła Josie.
No właśnie. Trochę szkoda, że pod koniec Josie nam po prostu opowiada, co odkryła. Byłoby ciekawiej, gdyby próbowali ustalić to wspólnie, uciekając przed tajemniczymi agentami, w tle wybuchy i tak dalej. :D
Ale i tak bardzo mi się podobało. Nie mam pojęcia, kto kryje się za tym opowiadaniem, ale jestem fanką! :)
Klikam do biblioteki i serdecznie pozdrawiam!
Bardzo mi się podobało. czytało się gładko, pomimo natłoku nielubianej biologii i znienawidzonej chemii. Podobało mi się, że zamiast suchej informacji pozwoliłeś czytelnikowi zjeść z parą śniadanie – lubię takie zabiegi.
Pozdrawiam1
Jedno, co mi się rzuciło w oczy: zjedzony ogonek od ę (przy wbijaniu na patelnię) w pierwszym zdaniu. Może były też jakieś przecinki, ale nie za wiele.
Ale poza tym generalnie technicznie bardzo dobrze napisane. Operujesz ładnym językiem, przyjemnie się to czyta.
Może nie jest to historia pełna pościgów, wybuchów i nagłych zwrotów akcji – jest za to napisana w sposób przemyślany i poprowadzona bardzo konsekwentnie.
Jak na mnie, z moją ogólną niechęcią do science-fiction, jestem bardzo usatysfakcjonowana lekturą:)
Dziękuję za przeczytanie i poświęcony czas!
GalicyjskiZakapior, wahałem się, czy by nie przeskoczyć narracyjnie do Josie, ale uznałem, że ona również nie miałaby za wiele do przedstawienia czytelnikowi, bo w końcu tylko określała położenie układy gwiezdnego względem pulsarów. W tym wypadku porwanie Franka wydało mi się ciekawsze!
Dziękuję za kliki!
Trochę brakuje przygody, ale opowiadanie jest ciekawe i skłania do refleksji "skąd przychodzimy, kim jesteśmy i dokąd zmierzamy".
Dobrze się czytało.
Fajna historia, podobała mi się otoczka SF.
Jestem dumna z siebie, bo mapka skojarzyła mi się z rysunkiem na Płytce Pioneera. :-)
Wredni ci agenci. Jeśli będą wykańczać najinteligentniejszych informatorów, to w końcu zostaną w łapami w nocniku i bez pomysłu, jak je wyciągnąć. Czego im życzę.
Finkla, miałem nadzieję, że ktoś skojarzy złote płyty z opowiadania z tymi od sond kosmicznych (ja bardziej łączyłem je z Voyagerami), także bardzo mnie ucieszyłaś i gratuluję!
Racja, Voyagery też niosły jakieś obrazki…
No to jest nas dwoje – takich bystrzaków. ;-)
Czekamy na kolejnych do klubu.

Czekamy na kolejnych do klubu.
Płyty skojarzyły mi się z Voyagerem. Żeby nie było.
W takim razie witamy w klubie! :-)
Witamy w Klubie Podróżnika, informacje o wpisowym wyślemy na maila!
Tarnina, dziękuję za poświęcony czas :)
Dobre opowiadanie. Spodobało mi się – tekst jest napisany sprawnie i naprawdę ładnie.
Ogólnie fajny i ciekawy pomysł na fabułę.
Zdecydowanie na plus, więc klikam.
Pozdrawiam,
rr
Jeden z oryginalniejszych pomysłów jakie na Nowej Fantastyce przeczytałem. Pomijając już wytrawny warsztat, widzę sporo pracy włożonej w poprawne ujęcie kwestii astronomicznych i biologicznych. Zakończenie, cóż, niezbyt przyjemne, ale tak to już w świecie bywa.
Pozdrawiam serdecznie!
PS Wróżę sukces na konkursie!