- Opowiadanie: Sajmon15 - Azyl

Azyl

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Biblioteka:

Bardjaskier, Użytkownicy

Oceny

Azyl

Szybki stukot wysokich obcasów i posuwiste szuranie ciężkich butów rozbrzmiały echem wzdłuż ciągnących się w nieskończoność labiryntów starego sanatorium. Setki pokonanych w półmroku schodów i dziesiątki mijanych drzwi z łuszczącą się farbą zdawały się prowadzić donikąd. Dzwoniąca w uszach cisza i brak jakiejkolwiek żywej duszy na przemierzanych korytarzach podawały w wątpliwość informacje o prowadzonym w tym miejscu ośrodku rehabilitacyjnym dla weteranów wojennych.

– Funkcjonowanie naszego zakładu objęte jest tajemnicą i tak musi pozostać, droga pani Natalio.

Ubrany w lekarski kitel profesor Frank, w swoich archaicznych binoklach na nosie, ledwie sięgał do ramion młodej kobiecie o pooranej bruzdami twarzy.

– Opracowana przeze mnie pionierska terapia rekonwalescencji najbardziej beznadziejnych przypadków, rzecz jasna spośród tych, którym udało się przeżyć, stała się już bowiem przedmiotem zainteresowania wrogich wywiadów.

– Beznadziejnych przypadków? – jęknęła kobieta.

– Spokojnie, pani Natalio. Pani mąż żyje i to jest najważniejsze.

Lekarz i kobieta zatrzymali się wreszcie przed niepasującymi do reszty pancernymi drzwiami. Skaner uwierzytelnił obraz tęczówki oka profesora i metalowe skrzydła rozsunęły się cicho na boki. Leżącą poza nimi olbrzymią salę, podzieloną niskimi ściankami na szereg boksów, wypełniało światło ultrafioletowych lamp. Profesor zmienił przełącznikiem oświetlenie na białe i nacisnął klamkę jednego z przedziałów.

– Zapraszam – rzekł ściszonym głosem.

Młoda kobieta weszła do pomieszczenia z drżącym sercem.

Wiele godzin zajęła jej podróż w to zagadkowe miejsce. Przesuwające się przed beznamiętnym wzrokiem gruzowiska upadłych miast i zgliszcza puszczonych z dymem kołchozów odbierały nadzieję na spotkanie Iwana takim, jak go zapamiętała. To jednak, co zobaczyła w środku, przekroczyło najgorsze wyobrażenia.

– Proszę się nie bać – uspokoił ją lekarz. – To pani mąż.

To Coś, co zastała w cuchnącej chlorem i organicznym nawozem celi, w najmniejszym stopniu nie przypominało człowieka. W zbitej z desek skrzyni, wypełnionej humusem, stał owinięty folią słomiany chochoł. Po rozmiarze można było sądzić, że kryje w swym wnętrzu co najwyżej dorodną różę, ale z pewnością nie dorosłego mężczyznę. Spod warstw słomy wystawała wiązka przewodów elektrycznych różnej grubości i kolorów. Część prowadziła do zawieszonej na ścianie skrzynki, a część sięgała do tego czegoś, co tkwiło na czubku chochoła i przy pewnej dozie wyobraźni mogłoby wyglądać jak jego głowa.

 Był to kwadratowy, około dwudziestocalowy, ciekłokrystaliczny monitor, na którym wyświetlały się łamane linie elektrokardiogramu.

– Serce, jak widać, pracuje bez zarzutu – rzekł zadowolonym głosem profesor, po czym podszedł do monitora i nacisnął przełącznik.

W tej chwili na ekranie wyświetliła się uśmiechnięta twarz Iwana.

– Miło cię zobaczyć, Natalio – odezwał się znajomy głos.

Tego było za wiele dla biednej kobiety, która na widok twarzy zaginionego przed kilkoma laty męża najzwyczajniej zemdlała. Gdy się ocknęła, spokojny, ale pusty wzrok Iwana wciąż tkwił wpatrzony w nią z wysokości twarzy słomianego chochoła.

– Niewiele pamięta – odezwał się profesor Frank. – Musiałem usunąć wszystkie wspomnienia, aby mógł zapomnieć o traumatycznych przeżyciach z frontu. Prawą rękę stracił wskutek przypadkowej detonacji granatu jeszcze w trakcie szkolenia – wyjaśnił lekarz. – Ale pozostała mu wciąż lewa; a przecież jest mańkutem, prawda? Podczas zimowej kontrofensywy miał już mniej szczęścia. Wraz z całym plutonem utknął na terenie min przeciwpiechotnych i to kosztowało go utratę obu nóg. Po amputacji pozostał mu tylko wózek… i głęboka defensywa. Delegowany został wówczas do strącania atakujących dronów. Jeden z nich wpadł niestety przez okno do budynku, w którym się ukrywał i odstrzelił głowę…

– O Boże! – jęknęła kobieta.

– Spokojnie, pani Natalio. Pani mąż nie jest pierwszym pacjentem, który trafił do mojego zakładu – wyjaśnił pocieszającym tonem lekarz. – Rozpoznał panią i to jest dobry prognostyk przed dalszą rehabilitacją.

– Profesorze… – Natalia odważyła się wreszcie zadać to nurtujące ją pytanie. – Czy pozostało… z Iwana… coś ludzkiego?

– Serce – odpowiedział krótko. – Serce, pani Natalio, jest najważniejsze; reszta to tylko ciało, materia, rzec można: przyroda, żywa, lub martwa. Nie bez powodu znajdujemy się w miejscu otoczonym wciąż pierwotną i jeszcze niezrujnowaną przez wojnę puszczą. Zrobimy tu wszystko, aby rozpalić na nowo płomień życia, który wciąż tli się w sercu pani małżonka. Pozostawmy go teraz w spokoju – rzekł, wskazując kobiecie drogę wyjścia. – Musi pani niestety opuścić nasz azyl, ale proszę mi zaufać, kiedy spotkamy się następnym razem, obiecuję, że odzyska pani powody do optymizmu.

 

Najbliższe miesiące w życiu Natalii nie były już tylko dniami pozbawionej przyszłości wegetacji w schronie przeciwlotniczym. Stały się za to czasem nieustannej bitwy z myślami, raz pełnych nadziei, a raz rozpaczy. I choć kobieta nie mogła się wprost doczekać kolejnego wyjazdu do sanatorium profesora Franka, czuła paniczny strach na samą myśl o ponownym spojrzeniu w twarz Iwana. Twarz, będącą i jednocześnie niebędącą jego twarzą. Czuła, że nigdy nic nie będzie już takie, jak przedtem, ale nie wiedziała, czy to dobrze, czy źle. Kiedy zaś nadszedł dzień wyjazdu, postanowiła zaakceptować wszystko to, co przyniesie jej los.

Nie miała przecież innego wyboru.

W czasie, gdy apokaliptyczny pył codziennie przesłaniał całą znaną jej rzeczywistość, w uzdrowiskowym parku zakwitły pierwiosnki i zawilce, a na smukłych brzozach pojawiły się pierwsze pąki. Natalia nie miała pojęcia, w jaki sposób dawno zapomniana wiosna uchowała się w tym odciętym od świata miejscu. Wiosenny nastrój opanował chyba również profesora Franka, który wyściskał kobietę z taką serdecznością, jakby witał najbliższą rodzinę. Pełen euforii pociągnął ją za sobą w głąb labiryntów starego sanatorium, doprowadzając pod zupełnie inne niż poprzednio drzwi. Te jednak także posiadały biometryczne zabezpieczenie. Za nimi znajdował się zwyczajny, na pierwszy rzut oka, sanatoryjny pokój. Proste meble, tapczan, jasna tapeta i okno uchylone na budzącą się do życia przyrodę. Pachniało wilgotną ziemią i świeżo ściętym drzewem.

– Przyprowadziłem twoją żonę, Iwanie – rzekł profesor, a tkwiąca obok okna wysoka postać odwróciła w stronę drzwi błękitne oblicze dwudziestocalowego monitora. Na ekranie wyświetlał się film z przemówieniem prezydenta, ale momentalnie został wyłączony.

– Nie mogłem się już doczekać, Natalio.

Twarz Iwana była pogodna, tak samo, jak wtedy, gdy zobaczyła ją po raz pierwszy. Tym razem za spojrzeniem krył się również wyraźny zarys jego dawnej osobowości: to, jak ściągał czarne brwi, aby podkreślić pewność siebie, albo jak poruszał nosem, gdy się denerwował.

Nowy Iwan zdawał się przewyższać wzrostem dawnego Iwana. Nie było już śladu po wątłym, słomianym chochole. Jego tors utkany został z grubych splotów wierzbowych witek, puszczających zawiązki liści, zamiast nóg unosił go gruby, gładkokory, olchowy pień, a kwadratową głowę, niczym tygodniowy zarost, porósł świeży mech.

– Spójrz, co profesor dla nas przygotował.

Iwan uniósł jeden z dwóch sękatych konarów, zakończonych hubopodobną naroślą, która jak na zawołanie rozchyliła się, wypuszczając ze środka lśniący, stalowy przyrząd.

– To szwajcarska produkcja – wyjaśnił. – Jest jak domowy scyzoryk. Ma opcję nożyc do zieleni, klucza francuskiego, młotka, a nawet przetykacza do toalet. – Mówiąc to, demonstrował kolejne funkcje urządzenia. – Myślisz, że spodoba się naszym dzieciom?

– Iwanie, przykro mi – kobieta przerwała mężowi prezentację – ale nie mamy dzieci. Pewnie zapamiętałeś ostatnią chwilę przed naszym rozstaniem; byłam wtedy w czwartym miesiącu ciąży… Niestety, gdy odjechałeś… poroniłam.

– Wiem wszystko – odparł spokojnie, usiłując powstrzymać cisnące się do oczu Natalii łzy. – Profesor Frank pomyślał również o tym. Podejdź bliżej.

To mówiąc, odsunął ramieniem opadające mu na biodra wierzbowe pędy. Kobieta spojrzała na wyrastającego spomiędzy pokrywającej olchowy pień grzybni, okazałego sromotnika bezwstydnego o białym trzonku i ciemnej główce.

– Teraz zostawię państwa samych – rzekł poufnym tonem profesor Frank. – Musimy przecież zadbać o zachowanie gatunku. Liczymy tu na panią, pani Natalio.

 

Nadzieja na lepsze jutro wypełniła serce kobiety, niechętnie opuszczającej ten pełen żywych kolorów świat. Za murami sanatorium czekała bezkresna pustynia, ale sama myśl, że istnieje gdzieś bezpieczny azyl, napawała ją optymizmem.

Tuż przed kolejnym przyjazdem wykonała zdobyty gdzieś na czarnym rynku za horrendalną cenę test ciążowy. Tak, jak się tego spodziewała, zobaczyła dwie wyraźne kreski. Była gotowa na powrót swego odrodzonego męża, chociażby nie wiadomo jak miał wyglądać. Pośród gruzów, gdzie wciąż żyła, nic i nikt nie wyglądał już tak jak dawniej.

Za to sanatorium profesora Franka przywitało ją pełnią bezwstydnie rozbuchanej zieleni. Na parkowych alejkach prażyło już letnie słońce, pachniały piwonie i jaśminy, a w cieniu brzóz ciepły wiatr szeleścił leniwie liśćmi. Młody ogrodnik uwijał się pośród zadbanych tui i okazałych berberysów, gdy z labiryntu zielonych żywopłotów wyłoniła się niska sylwetka lekarza.

Na widok zbliżającej się kobiety uniósł dłoń i pomachał zapraszająco. Natalia przyspieszyła kroku. Była już prawie przy nim, gdy zza pleców usłyszała głos Iwana.

– Jesteś, Natalio!

Odwróciła się, ale nikogo nie dostrzegła. Raz jeszcze obejrzała się na wszystkie strony.

– Tu jestem.

Głos dochodził z bliska, jakby Iwan ukrył się w krzakach i chciał ją przestraszyć, tak jak to lubił robić jeszcze za ich szczenięcych lat. Spojrzała na profesora, który roześmiał się i uniósł palec, wskazując kierunek, w którym powinna patrzeć. Wtedy, z gęstwiny starannie wyrzeźbionej, sześciennej bryły ligustru, błysnęło niebieskie światło monitora. Wierzbowe pędy, z których upleciono nowe ciało Iwana, okryły się już bujnym liściem. Pośród okrywającej go zieleni nawet jakaś niewielka ptaszyna uwiła sobie gniazdo. Długie gałęzie sięgały niemal samej ziemi, a poruszone podmuchem wiatru, odsłoniły na chwilę solidny, olchowy pień, dźwigający okazałą sylwetkę męża. Natalia spojrzała na niego z podziwem i miłością.

– Będziemy mieli dziecko – wyszeptała, wstrzymując łzy szczęścia, kręcące się w jej oczach. Podeszła do Iwana i pogłaskała długie, lancetowate liście. Pachniał tak, jak dawniej pachniały pierwsze dni lata nad Dnieprem. – Wrócisz teraz ze mną?

– Droga pani Natalio – odezwał się milczący dotąd profesor. – Niestety, trzeba się będzie jeszcze uzbroić w cierpliwość. Pani mąż, na razie, musi pilnie wracać na front. Najpierw ojczyzna. Później przyjdzie czas, żeby nacieszyć się rodziną.

– Jak to na front? – żachnęła się kobieta. – Przecież… przecież… – jej twarz zrobiła się nagle purpurowa, a kolana zaczęły drżeć – Przecież on jest już tylko… roślinką.

– Czyżby? – profesor zmrużył oczy, jakby licytował w pokerze. – Iwanie pokaż, proszę, żonie!

Zaszumiały wierzbowe gałęzie i spomiędzy liści wyłoniło się dwoje potężnych ramion. Nie były to jednak te sękate konary skrywające narzędzia domowego użytku. To było coś więcej, coś przerażającego.

– Oto szybkostrzelne działko Gatlinga, bardzo skuteczne narzędzie do likwidacji dronów bojowych – wyjaśnił profesor. – W drugiej zaś ręce znajduje się wyrzutnia rakiet przeciwlotniczych Stringer…

Iwan, za pośrednictwem monitora, spojrzał na żonę pełnym wyższości i zadziory wzrokiem, ale kobietę ogarnęła naraz rozpaczliwa furia. Nie po to podróżowała tu przez pół zrujnowanego świata i cieszyła wzrok widokiem zaginionego raju, aby po raz kolejny przeżywać bolesne rozstanie.

– A wyposażył go profesor w jakieś uczucia? – krzyknęła. – Albo, chociaż w jakieś marzenia?

– Oczywiście – profesor odparł spokojnym tonem. – Uczucia wyższe… do ojczyzny, rzecz jasna. Jeśli zaś chodzi o marzenia, Iwan marzy o tym, o czym powinien marzyć ktoś taki, jak on.

– Ale… – jęknęła Natalia, a nagły podmuch zimnego wiatru potargał jej starannie ułożone włosy. Rozejrzała się dookoła. Zanosiło się na burzę, a strącone z drzew liście uderzyły ją po twarzy.

– Pani mąż, wraz z towarzyszami broni, zostanie zasadzony nad brzegiem Dniepru. Dzięki temu posunięciu uzyskamy wielokilometrowy, szczelny szpaler zieleni. Liczymy, że uda się w ten sposób odtworzyć ostatnią linię obrony…

– A co, jeśli…– kobieta przerwała mu brutalnie. – Co, jeśli Iwan zginie?

– Pani Natalio – profesor Frank objął delikatnie jej ramię. – Proszę się nie martwić. Przywieziemy go wtedy tutaj i znów postawimy na nogi.

Koniec

Komentarze

Witaj. :)

 

Wątpliwości i sugestie co do spraw technicznych (zawsze – tylko do przemyślenia):

Tego było za wiele dla biednej kobiety, która na widok twarzy zaginionego przed kilkoma laty męża, najzwyczajniej zemdlała. – zbędny ostatni przecinek?

Gdy się ocknęła, spokojny, ale pusty wzrok Iwana, wciąż tkwił wpatrzony w nią z wysokości twarzy słomianego chochoła. – i tu też?

Musi pani niestety opuścić nasz azyl, ale proszę mi zaufać, kiedy przyjedzie pani do nas następnym razem, obiecuję, że odzyska pani powody do optymizmu. – powtórzenia, może celowe, dla podkreślenia treści zdania?

W czasie (przecinek?) gdy apokaliptyczny pył codziennie przesłaniał cały znany jej świat, w uzdrowiskowym parku zakwitły pierwiosnki i zawilce, a na smukłych brzozach pojawiły się pierwsze pąki. Natalia nie miała pojęcia, w jaki sposób, dawno zapomniana wiosna, uchowała się w tym odciętym od świata miejscu. – powtórzenie?

– Iwanie, przykro mi – kobieta przerwała mężowi prezentację. – Ale nie mamy dzieci. – brak kropki i potem wytłuszczone zacząć małą literą?

Tuż przed kolejnym przyjazdem, wykonała zdobyty gdzieś na czarnym rynku za horrendalną cenę, test ciążowy. – zbędne przecinki?

Tak (przecinek?) jak się tego spodziewała, zobaczyła dwie wyraźne kreski.

Niestety, trzeba się będzie jeszcze uzbroić się cierpliwość. – omyłkowe powtórzenie?

– A co (przecinek?) jeśli…(spacja?) – kobieta przerwała mu brutalnie.

 

Świetny, mroczny, zaskakujący w swej genialnej formie przekazu tekst, brawa! :) Tak wygląda “indoktrynacja na sposób sf”. :)

Pozdrawiam serdecznie, klik, powodzenia w Konkursie. :) 

Pecunia non olet

Hej, jeden fragment mnie uwiera – ten w którym Iwan traci rękę, nogi, a dalej jest wysyłany na front. Ok wiem, że mamy tu do czynienia z absurdem, ale to zaburza mi trochę logikę tekstu. No i absurdu jest wystarczająco by opowiadanie się wpisało w temat konkursu ;). A tak, to super opowiadanie. Mimo weirdowskiego świata, zachowujesz powagę dramatu, który przeżywa Natalia i prowadzisz historię do puenty mocnej i wyraźnej. Czy banalnej – bo to, że wojna jest zła każdy widzi, w mojej ocenie nie, bo poprzez absurd budujesz absurd wojny i to wypada świetnie. Powodzenia w konkursie i przy głosowaniu piórkowym. Pozdrawiam :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Sajmon15

 

Cześć! Bardzo dobrze mi się czytało, wyobraźnia na max. I był też naprawdę dobry humor. Do tego odniosłem wrażenie, że jakby to ująć tekst jest napisany fachowo.

 

Pozdrawiam!!! Życzę powodzenia w konkursie!!!

Jestem niepełnosprawny...

Bardjaskier mnie przekonał, bo jeszcze miałam dylemat, lecz ciągle myślałam o tym tekście – też dodaję nominację, powodzenia! :)

Pecunia non olet

Choć nie gustuje w absurdach ( życie wszak ich zawsze dostarcza mnogo) to mi się podobało. Trzymam kciuki konkursowe.

Where there's a whip, there's a way.

bruce 

 

Dzięki za wyłapanie baboli. Powychodziły mi długie zdania i trochę bałem się o interpunkcję ;P

Tekst faktycznie mroczny, chyba nawet za bardzo depresyjny jak na konwencję bizzaro, ale o tej porze roku ewidentnie brakuje mi witaminy E ;)

 

Bardjaskier

 

Dzięki za dobre słowo. Odnośnie tego fragmentu, o którym pisałeś, że uwiera, to stanowi on swoistą zapowiedź/preludium finałowego wysłania Iwana wiadomo gdzie, musi więc zostać z przyczyn kompozycyjnych :) Miałem tam tylko wątpliwości, czy wrzucać nazwy geograficzne, czy pozostać w sferze abstrakcji. Poszło z nazwami… 

 

dawidiq150

 

Dzięki za przeczytanie i komentarz.

Taki ze mnie fachowiec, że łapanki pod moimi tekstami są nieraz dłuższe od samych tekstów :D

 

 

I ja dziękuję, powodzenia. :) 

Pecunia non olet

Jeśli chodzi o przynależność gatunkową, to twojemu tekstowi chyba najbliżej z dotychczasowych do idei “weirdzarro”, bo czuć tu tą weirdową ciężkość, a z drugiej strony pojawiają się elementy tak absurdalne, jakby wprost wyrwane z bizarro. Mogłeś w sumie pójść w szaleństwo jeszcze kilka kroków dalej, ale i tak wyszło bardzo fajne opko. No i dziwne.

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

Bardzo dobrze się czytało. Sporo elementów weirdowych i trochę absurdu. Czytało się lekko. Mogłoby być trochę dłuższe. Zostawiam Klika. Powodzenia w konkursie!

Gutyn Morgyn,

 

Szybki stukot wysokich obcasów i posuwiste szuranie ciężkich butów rozbrzmiewały bez końca wzdłuż ciągnących się w nieskończoność labiryntów starego sanatorium.

Trochę za dużo tych nieskończoności.

 

Lekarz i kobieta zatrzymali się wreszcie przed niepasującymi do reszty korytarzy, pancernymi drzwiami.

 

Przesuwające się przed beznamiętnym wzrokiem gruzowiska upadłych miast i zgliszcza puszczonych z dymem kołchozów, odbierały nadzieję na spotkanie Iwana takim

Zbędny przecinek.

 

przekroczyło najgorsze nawet wyobrażenia.

 

– Proszę się nie bać – uspokoił ją natychmiast lekarz.

 

– Rozpoznał panią i to jest dobry prognostyk przed dalszą rehabilitacją

Zjedzona kropka na końcu. Om nom nom.

 

Natalia nie miała pojęcia, w jaki sposób, dawno zapomniana wiosna, uchowała się w tym odciętym od świata miejscu.

→ Natalia nie miała pojęcia, w jaki sposób dawno zapomniana wiosna uchowała się w tym odciętym od świata miejscu.

 

Pełen euforii, pociągnął ją za sobą

→ Pełen euforii pociągnął ją za sobą

 

pod zupełnie inne niż poprzednio, choć również zabezpieczone biometrycznie, drzwi.

Szyk:

→ pod zupełnie inne drzwi niż poprzednio, choć również biometrycznie zabezpieczone.

 

Proste meble, tapczan, jasna tapeta i uchylone na budzącą się do życia przyrodę, okno.

Znowu szyk:

 Proste meble, tapczan, jasna tapeta i okno uchylone na budzącą się do życia przyrodę.

 

Twarz Iwana była pogodna, tak samo, jak wtedy, gdy zobaczyła ją po raz pierwszy.

Zmieniłabym twarz Iwana na po prostu Iwana, twarz i mogą wprowadzić zamieszanie.

→ Iwan był pogodny, tak samo jak wtedy, gdy zobaczył ją po raz pierwszy.

 

To mówiąc, odsunął ramieniem opadające mu na biodra wierzbowe pędy. Kobieta spojrzała na wyrastającego spomiędzy pokrywającej olchowy pień grzybni, okazałego sromotnika bezwstydnego o białym trzonku i ciemnej główce.

O ja pieprzę. Sajmonie, ty spryciulo! laugh

 

 

To. Jest. Kurde. Świetne!

Dostrzegam tu tyle analogii, tyle myśli, nawiązań i metafor krąży mi po głowie, że trudno mi je uporządkować.

Po pierwsze, jest weird. Bardzo weird.

Po drugie, na pochwałę zasługuje przedstawienie jednego z częstych określeń na genitalia w sensie dosłownym, a jednak nie wulgarnym. Przecież to jest jakieś mistrzostwo!

Po trzecie, ukazanie traktowania ludzi przez system jak produkty. Facet ma iść na wojnę, a kobieta ma rodzić dzieci. I nic innego rządzących nie obchodzi. Jesteśmy dla nich marionetkami, niewolnikami… No, trudno o dosadniejszy obraz, a jednocześnie tak subtelny. Kolejna rzecz, która dowodzi wyśmienitego warsztatu.

Po czwarte, postapokaliptyczny klimat zawsze mocno we mnie uderza i podejrzewam, że nie tylko we mnie. Opisy żołnierza-rośliny piękne. No i fantastyczne użycie hasła konkursowego.

 

Cóż mam jeszcze rzec, jestem zachwycona. Klikam podwójnie.

No i powodzenia w konkursie!

Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć

Bardzo mi miło Holly. Dziękuję ;)

Nowa Fantastyka