- Opowiadanie: cezary_cezary - Jak uchronić się przed inwazją z kosmosu, czyli niedługa rzecz o koszmarach tak realnych, że trudno je odróżnić od rzeczywistości, ostatniej misji statku i jego załogi, a także o zrozumieniu problemu

Jak uchronić się przed inwazją z kosmosu, czyli niedługa rzecz o koszmarach tak realnych, że trudno je odróżnić od rzeczywistości, ostatniej misji statku i jego załogi, a także o zrozumieniu problemu

Do na­pi­sa­nia tego tek­stu zbie­ra­łem się od ja­kie­goś czasu. Bar­dzo moż­li­we, że mo­men­ta­mi tro­chę prze­kom­bi­no­wa­łem, a sama koń­ców­ka jest lekko in­fo­dum­po­wa... Nie­mniej, po­trze­bo­wa­łem de­fi­ni­tyw­nie za­koń­czyć hi­sto­rię opo­wie­dzia­ną tutaj i tutaj.

 

Zna­jo­mość po­przed­nich “czę­ści” nie jest nie­zbęd­na, ale wiel­ce wska­za­na.

 

Uda­nej lek­tu­ry!

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Jak uchronić się przed inwazją z kosmosu, czyli niedługa rzecz o koszmarach tak realnych, że trudno je odróżnić od rzeczywistości, ostatniej misji statku i jego załogi, a także o zrozumieniu problemu

Od in­wa­zji ob­cych dzie­li­ły nas trzy dni. Wtedy wy­da­wa­ło nam się, że to cały szmat czasu, ale by­li­śmy w błę­dzie. Zresz­tą, nie pierw­szy raz.

Za­wie­rzy­li­śmy nasz los siłom pie­kiel­nym. Wszyst­ko w myśl za­sa­dy, by ogień zwal­czać ogniem. Jed­nak zo­sta­li­śmy wy­wie­dze­ni w pole, oszu­ka­ni. Ni­czym małe, bez­bron­ne i nie­świa­do­me ni­cze­go dzie­ci. By­li­śmy głup­ca­mi, igno­ran­ta­mi, cho­ciaż czu­li­śmy się pa­na­mi wszech­świa­ta.

Spo­dzie­wa­li­śmy się wroga. Wie­dzie­li­śmy, skąd na­dej­dzie, a jed­nak nas za­sko­czył. Naj­gor­sze kosz­ma­ry były rze­czy­wi­sto­ścią, a rze­czy­wi­stość praw­dzi­wym kosz­ma­rem. 

 

***

Kra­me­ra ze snu wy­rwał okrzyk prze­ra­że­nia, jego wła­sny. Głowę prze­szy­wał mu ból, który można po­rów­nać z setką dłu­gich igieł jed­no­cze­śnie prze­bi­ja­ją­cych czasz­kę. Męż­czy­zna wstał i nie­pew­nym kro­kiem ru­szył w kie­run­ku ła­zien­ki. W ustach czuł płyn o in­ten­syw­nym, me­ta­licz­nym po­sma­ku.

Za­pa­lił świa­tło, pod­szedł do umy­wal­ki i splu­nął. Od­po­wie­dzia­ło głu­che stuk­nię­cie. Prze­czu­cie nie my­li­ło Kra­me­ra, ce­ra­mi­ka za­bar­wi­ła się czer­wie­nią, spo­śród któ­rej można było do­strzec dwa żółte zęby. Męż­czy­zna od­ru­cho­wo usi­ło­wał wy­ma­cać pal­cem lukę w uzę­bie­niu, wsku­tek czego wy­rwał trzo­now­ca. Nalał wody do szklan­ki, by prze­płu­kać usta, ale za­miast odro­bi­ny ulgi, po­czuł wy­raź­nie, jak ko­lej­ny ząb od­ry­wa się od szczę­ki.

Kra­mer od­kaszl­nął, z gar­dła wy­le­ciał mu ka­wa­łek nici. Chwy­cił ko­niec i za­czął cią­gnąć. Cen­ty­metr po cen­ty­me­trze, każdy okra­szo­ny prze­ni­kli­wym bólem, a także ko­lej­ny­mi utra­co­ny­mi zę­ba­mi. Męż­czy­zną tar­ga­ły kon­wul­sje, jed­nak nie usta­wał w pró­bie po­zby­cia się ciała ob­ce­go z wnę­trza or­ga­ni­zmu. Do dru­gie­go końca nici przy­twier­dzo­ne było oko, po­pę­ka­ne i prze­krwio­ne. Utkwi­ło nie­obec­ne spoj­rze­nie w Kra­me­rze, po czym za­wy­ło.

Po­wie­trze za­wi­ro­wa­ło, a sce­ne­ria ule­gła prze­obra­że­niu. Męż­czy­zna znaj­do­wał się teraz w ka­ju­cie stat­ku mię­dzy­pla­ne­tar­ne­go. Na pod­ło­dze leżał wy­świech­ta­ny ko­ron­ko­wy biu­sto­nosz i ro­ze­rwa­ne opa­ko­wa­nie po pre­zer­wa­ty­wie.

Wsta­jąc z pry­czy, Kra­mer za­ha­czył nogą bu­tel­kę, która z hu­kiem roz­bi­ła się o po­sadz­kę. Z reszt­ki bla­do­zło­te­go trun­ku po­wsta­ła plama śmier­dzą­ca naj­po­dlej­szym ga­tun­kiem whi­sky.

Męż­czy­zna wy­pa­trzył le­żą­cy na biur­ku pi­sto­let. Pod­niósł go, wło­żył lufę do ust i na­ci­snął spust. W tym samym mo­men­cie do po­miesz­cze­nia we­szła młoda Azjat­ka.

– Nie! – zdą­ży­ła je­dy­nie krzyk­nąć.

 

***

Ciszę po­ran­ka bru­tal­nie prze­rwał ja­zgot bu­dzi­ka. Kra­mer wy­łą­czył ustroj­stwo, po czym usiadł na łóżku. Był cały zlany potem, ale nie­mal na pewno żywy. Od wielu mie­się­cy drę­czy­ły go kosz­ma­ry tak re­al­ne, że spra­wia­ły wra­że­nie bar­dziej praw­dzi­wych od rze­czy­wi­sto­ści. Kra­mer od­ru­cho­wo się­gnął pal­ca­mi do szczę­ki. Wszyst­kie zęby znaj­do­wa­ły się na swoim miej­scu. Jak każ­de­go po­ran­ka.

Odkąd kilka mie­się­cy wcze­śniej zo­stał wy­rzu­co­ny z taj­ne­go rzą­do­we­go pro­jek­tu, miał ogrom­ne trud­no­ści ze zna­le­zie­niem za­trud­nie­nia. Mi­li­tar­na prze­szłość, a do tego duma, nie po­zwa­la­ły mu nawet pa­trzeć w kie­run­ku ofert w bran­żach, które po­strze­gał jako uj­mu­ją­ce wła­snej god­no­ści. A z tych „lep­szych” nigdy nie otrzymywał odpowiedzi.

Nie­spo­dzie­wa­nie po­ran­ną ru­ty­nę prze­rwał dzwo­nek do drzwi. Kra­mer nie­chęt­nie po­wlókł się przez całe miesz­ka­nie i spoj­rzał przez wi­zjer. To, co zo­ba­czył po dru­giej stro­nie, spra­wi­ło, że mi­mo­wol­nie sta­nął na bacz­ność. Na widok star­sze­go męż­czy­zny w ele­ganc­kim gar­ni­tu­rze, bły­ska­wicz­nie otwo­rzył drzwi, po czym za­sa­lu­to­wał.

– Panie ge­ne­ra­le – po­wie­dział.

– Da­ruj­my sobie te for­mal­no­ści, żoł­nie­rzu – uciął no­wo­przy­by­ły. – Zresz­tą, by­stry z cie­bie facet i chyba już się do­my­śli­łeś, że nie je­stem woj­sko­wym.

– Ow­szem, ale zwa­żyw­szy na pana… po­cho­dze­nie, uzna­łem, że oka­zy­wa­nie sza­cun­ku sta­no­wi wła­ści­we po­dej­ście – od­po­wie­dział Kra­mer.

– Skoro tak sta­wiasz spra­wę – skwi­to­wał Me­fi­sto. – Wpu­ścisz mnie, czy bę­dzie­my pro­wa­dzi­li tę kon­wer­sa­cję na progu?

 

***

Me­fi­sto­fe­les roz­siadł się wy­god­nie na sofie i spo­koj­nie otak­so­wał wzro­kiem salon. Brak ko­bie­ty do­strze­gal­ny był na pierw­szy rzut oka.

– Jak mo­żesz żyć w takim syfie? – za­py­tał. – Pierw­szy raz spo­ty­kam żoł­nie­rza, któ­re­mu nie prze­szka­dza ba­ła­gan we wła­snym obej­ściu.

– Wy­rzu­ci­li mnie z woj­ska. – Kra­mer wzru­szył ra­mio­na­mi.

– To żadna wy­mów­ka – zri­po­sto­wał Me­fi­sto. – O, ale ta rzeź­ba mi się nawet po­do­ba. Co to ta­kie­go? – Wska­zał gli­nia­ną pi­ra­mi­dę z do­cze­pio­nym prze­krwio­nym okiem.

– Do­sta­łem od zna­jo­mej. – Kra­mer mach­nął ręką. – Ale chyba nie po­fa­ty­go­wał się pan tutaj oso­bi­ście, żeby po­roz­ma­wiać o sta­nie mo­je­go miesz­ka­nia i o wy­po­sa­że­niu wnę­trza?

– Słusz­na uwaga. Je­stem tutaj, po­nie­waż mimo naj­szczer­szych chęci i mi­liar­dów wy­da­nych do­la­rów, nie zna­leź­li­śmy bar­dziej obie­cu­ją­ce­go kan­dy­da­ta od cie­bie – wes­tchnął.

– Pan chyba sobie ze mnie żar­tu­je…

– By­naj­mniej, w pew­nym mo­men­cie wy­da­wa­ło się, że mamy kogoś… Co cie­ka­we, żonę pre­zy­den­ta, je­że­li uwie­rzysz.

– Ale…?

– Jak to zwy­kle bywa. – Me­fi­sto splu­nął na pod­ło­gę. – Spra­wy cho­ler­nie się po­kom­pli­ko­wa­ły i babkę szlag tra­fił. Wy­szło znacz­nie go­rzej niż w twoim przy­pad­ku.

– No, ale prze­cież ja za­wa­li­łem po ca­ło­ści. – Kra­mer scho­wał twarz w dło­niach. – Nie wy­trzy­ma­łem pre­sji i ode­bra­łem sobie życie… A przy­naj­mniej usi­ło­wa­łem to zro­bić – dodał po chwi­li wa­ha­nia.

– Po ta­kiej ilo­ści prób, pew­nie i ja był pró­bo­wał wszyst­kie­go, by­le­by tylko się uwol­nić.

– To dla­cze­go w takim razie sam pan przy­stą­pi do za­da­nia i oszczę­dzi wszyst­kim kło­po­tu!? – Wi­dząc gniew­ne spoj­rze­nie roz­mów­cy, utra­cił rezon.

– Mnie na­tych­miast wy­kry­ją. Wi­dzisz… nie je­stem czło­wie­kiem, nie cał­kiem…

– Czyli te plot­ki o pie­kle, to praw­da?

– Nie ma cze­goś ta­kie­go, jak pie­kło – żach­nął się Me­fi­sto. Po dłuż­szej chwi­li dodał, nieco spo­koj­niej­szym tonem: – W każ­dym razie, nie w sen­sie ma­te­rial­nym. Praw­dzi­we pie­kło urzą­dzi­li­ście sobie sami – sark­nął. – Jak to le­cia­ło? Lu­dzie lu­dziom zgo­to­wa­li ten los, nie­praw­daż?

Kra­mer w od­po­wie­dzi je­dy­nie spu­ścił głowę i nie ode­zwał się ani sło­wem.

– To jak bę­dzie? Wra­casz do jed­nost­ki?

– Wy­glą­da na to, że nie mam in­ne­go wyj­ścia.

– To my nie mamy in­ne­go wyj­ścia – po­pra­wił go Me­fi­sto­fe­les.

 

***

Sy­gnał alar­mu bru­tal­nie wy­rwał Kra­me­ra ze snu. Usiadł na pry­czy i od­ru­cho­wo za­tkał uszy. W gło­wie mu dud­ni­ło, ale w znacz­nej mie­rze był to sku­tek ubocz­ny al­ko­ho­lu spo­ży­te­go po­przed­niej nocy. To był par­szy­wy kom­pro­mis, ale Kra­mer się na niego go­dził. Kac w za­mian za moż­li­wość za­śnię­cia. Coś za coś.

Do ka­ju­ty wbie­gła zdy­sza­na Jones i krzyk­nę­ła:

– Otrzy­ma­li­śmy pilną wia­do­mość od do­wódz­twa, cała za­ło­ga ma nie­zwłocz­nie udać się do po­ko­ju od­praw.

– Ko­lej­ne ćwi­cze­nia? – za­py­tał Kra­mer zre­zy­gno­wa­nym gło­sem.

Jones po­krę­ci­ła głową.

– Chyba nie tym razem. Ma się odbyć wi­de­okon­fe­ren­cja, a pod­czas niej ostat­nia od­pra­wa do­wódz­twa przed utra­tą kon­tak­tu.

 

***

Do po­łą­cze­nia z do­wódz­twem zo­sta­ły jesz­cze dwie mi­nu­ty, ale wszy­scy człon­ko­wie za­ło­gi znaj­do­wa­li się już na swo­ich miej­scach przy stole. Kra­mer uważ­nie przy­glą­dał się zgro­ma­dzo­nym. W my­ślach kon­tem­plo­wał, czy ci wszy­scy lu­dzie są praw­dzi­wi. Jak przez mgłę pa­mię­tał uryw­ki z ich prze­szło­ści. Jed­nak, czy to na­praw­dę była ICH prze­szłość? A może jego wła­sna? Na tym eta­pie ni­cze­go nie był już pe­wien.

– Cho­ler­ne pra­nie mózgu – za­klął pod nosem.

– Co tam mam­ro­czesz? – za­py­tał Ste­phens.

– Daj mu spo­kój – wtrą­ci­ła Briggs po­jed­naw­czo. – Prze­cież wiesz do­sko­na­le, przez co on prze­szedł, wy­lu­zuj.

Jed­nak męż­czy­zna ani my­ślał od­pu­ścić.

– Wła­ści­wie, to co ta­kie­go prze­żył? Kilka śmiesz­nych sy­mu­la­cji, za które zresz­tą otrzy­mał so­wi­tą wy­pła­tę. Też bym chciał prze­żyć taką trau­mę – iro­ni­zo­wał Ste­phens. – I z tego po­wo­du skur­wiel ma być le­piej trak­to­wa­ny? Wó­decz­ka, prosz­ki i cho­le­ra wie co jesz­cze. A my? – Splu­nął. – Le­ci­my na spo­tka­nie śmier­ci i nawet nic po­rząd­ne­go do żar­cia nie do­sta­je­my. O al­ko­ho­lu nawet nie wspo­mnę…

– To jest ten mo­ment, żeby się za­mknąć – wtrą­cił Nor­ris, rosły męż­czy­zna o apa­ry­cji uzbro­jo­ne­go od­dzia­łu pie­cho­ty.

– Bo co mi zro­bisz? – od­po­wie­dział hardo Ste­phens, ale urwał, gdyż kom­pu­ter po­kła­do­wy ob­wie­ścił po­czą­tek wi­de­okon­fe­ren­cji.

Na ekra­nie mo­ni­to­ra po­ja­wił się ge­ne­rał Bron­son, wy­god­nie roz­par­ty na fo­te­lu we wła­snym ga­bi­ne­cie.

Skur­wiel szyb­ko awan­so­wał, po­my­ślał Kra­mer, ale przy­tom­nie nie po­wtó­rzył tego na głos.

– Mamy mało czasu, więc będę się stresz­czał – po­wie­dział Bron­son. – Do­tar­li­ście do celu po­dró­ży i za kilka minut utra­ci­my wszel­ką łącz­ność. Je­że­li ja­kimś cudem za­po­mnie­li­ście, to po­zwól­cie, że przy­po­mnę. Z wa­szej czwór­ki to do­wód­ca, czyli ka­pi­tan Kra­mer jest naj­waż­niej­szy i mu­si­cie do­pil­no­wać, żeby włos mu z głowy nie spadł. Jak wy­lą­du­je­cie, to wpro­wa­dzi was w szcze­gó­ły misji. A, jesz­cze jedna, nie­zwy­kle istot­na kwe­stia.  Na po­wierzch­ni pla­ne­ty bę­dzie­cie sły­szeć różne… głosy – dodał jakby z wa­ha­niem. – Kra­mer jest waszą je­dy­ną na­dzie­ją na od­róż­nie­nie rze­czy­wi­sto­ści od ilu­zji. Pa­mię­taj­cie…

Po­łą­cze­nie zo­sta­ło ze­rwa­ne.

Te­raź­niej­szość po­now­nie przy­tło­czy­ła Kra­me­ra. Zgod­nie ze sło­wa­mi ge­ne­ra­ła miał być je­dy­ną na­dzie­ją za­ło­gi na usta­le­nie, co jest praw­dzi­we, a co nie. Tym­cza­sem w każ­dej se­kun­dzie sam się za­sta­na­wiał, czy rze­czy­wi­ście znaj­du­je się na stat­ku, a nie prze­ży­wa ko­lej­ny kosz­mar. Jak przez mgłę pa­mię­tał spo­tka­nie z Me­fi­sto­fe­le­sem we wła­snym miesz­ka­niu, pod­czas któ­re­go zgo­dził się wy­ru­szyć na ostat­nią misję. Zda­wa­ło mu się rów­nie nie­re­al­ne, jak wszyst­ko inne.

– Mo­ment – wtrą­ci­ła Jones. – Czy ge­ne­rał wła­śnie po­wie­dział, że jest nas tylko czwór­ka?

 

***

Czte­ry pary oczu spo­glą­da­ły na Kra­me­ra wy­cze­ku­ją­co. W końcu ode­zwa­ła się Briggs.

– Czy wiesz, kto z nas nie jest praw­dzi­wym człon­kiem za­ło­gi?

– Ste­phens – od­po­wie­dział Kra­mer po chwi­li wa­ha­nia.

– Je­steś pe­wien? – za­py­ta­ła Jones.

– Tak – skła­mał.

W rze­czy­wi­sto­ści był prze­ko­na­ny, że wska­zał Ste­phen­sa wy­łącz­nie przez chęć ze­msty za wy­buch pod­ko­mend­ne­go sprzed kilku minut. Jed­nak czuł, że musi pod­jąć de­cy­zję w ułam­ku se­kun­dy, bo tego wła­śnie wy­ma­ga­ło utrzy­ma­nie po­zo­rów wia­ry­god­no­ści. Nie miał żad­ne­go in­ne­go tropu, po­dob­nie jak nie miał pew­no­ści, czy w tym mo­men­cie na­praw­dę znaj­du­je się w po­ko­ju od­praw.

– Mi to wy­star­czy – po­wie­dział Nor­ris, po czym wy­cią­gnął pi­sto­let, od­bez­pie­czył go i strze­lił do Ste­phen­sa.

Po po­miesz­cze­niu roz­niósł się huk wy­strza­łu i za­pach pro­chu. Kula prze­bi­ła na wylot czasz­kę męż­czy­zny, a reszt­ki jego mózgu za­bar­wi­ły ścia­nę na czer­wo­no. Nor­ris pod­szedł do zwłok. Gdy na­brał pew­no­ści, że Ste­phens bar­dziej mar­twy już nie bę­dzie, nieco się roz­luź­nił, po czym ski­nął z apro­ba­tą.

Czy wła­śnie ska­za­łem nie­win­ne­go czło­wie­ka na śmierć?, po­my­ślał Kra­mer i za­klął pod nosem.

 

***

Za­ło­ga ocze­ki­wa­ła w na­pię­ciu na od­pra­wę, ale myśli Kra­me­ra po­chło­nię­te były wy­łącz­nie nie­daw­ną eg­ze­ku­cją. Wy­obra­żał sobie Ste­phen­sa, jako męż­czy­znę w po­de­szłym wieku, który umarł spo­koj­nie, ze sta­ro­ści, we wła­snym łóżku. Zwło­ki męż­czy­zny wy­sta­wio­no w trum­nie. Pre­zen­to­wa­ły się dum­nie w ele­ganc­kim czar­nym gar­ni­tu­rze. A jednak w ich oczach brakowało życia.

– Sze­fie? – za­ga­ił Nor­ris. – Nie chcę pana po­spie­szać, ale mamy misję do wy­ko­na­nia, a od sa­me­go prze­by­wa­nia na tej pla­ne­cie prze­cho­dzą mnie ciar­ki.

Jones i Briggs po­mru­ka­mi po­par­ły to­wa­rzy­sza.

– Wy­bacz­cie, mu­sia­łem sobie kilka rze­czy uło­żyć w gło­wie – od­po­wie­dział po chwi­li Kra­mer. – Do­wódz­two wie­rzy, że klu­czem do za­po­bie­że­nia in­wa­zji jest oł­tarz, który od­na­lazł ge­ne­rał Bron­son pod­czas pierw­sze­go kon­tak­tu z ob­cy­mi. – Wi­dząc nie­do­wie­rza­nie w oczach pod­ko­mend­nych, dodał: – Po wielu mie­sią­cach badań uzna­no, że to je­dy­ny i naj­lep­szy trop.

– Dla­cze­go do­tych­czas trzy­ma­no to przed nami w ta­jem­ni­cy? – do­py­ty­wa­ła Briggs, roz­glą­da­jąc się jed­no­cze­śnie, jakby cze­goś na­słu­chi­wa­ła.

– Zwa­żyw­szy na na­sze­go… pa­sa­że­ra na gapę, to chyba oczy­wi­ste? – wtrą­cił Nor­ris i zna­czą­co spoj­rzał w kie­run­ku zwłok Ste­phen­sa.

Kra­me­ra ko­lej­ny raz do­pa­dły wąt­pli­wo­ści, pod­sy­ca­ne do­dat­ko­wo nad­mier­ną pew­no­ścią sie­bie pod­ko­mend­ne­go. Męż­czy­zna wziął głę­bo­ki od­dech i kon­ty­nu­ował od­pra­wę.

– Oł­tarz zdaje się źró­dłem ilu­zji, zba­da­nie go jest klu­czo­we. Dzię­ki przy­tom­no­ści umy­słu Bron­so­na, czy może ra­czej: dzię­ki nie­za­wod­no­ści jego lo­ka­li­za­to­ra, znamy względ­nie do­kład­ną trasę, jaką mu­si­my przejść. Po dro­dze mo­że­my spo­dzie­wać się wszyst­kie­go, ale jed­no­cze­śnie nie ma gwa­ran­cji, że bę­dzie to praw­dzi­we – wy­ja­śnił. – Ja­kieś dal­sze py­ta­nia? Nie? Do­sko­na­le, w takim razie ru­sza­my w drogę.

 

***

We­dług mo­du­łu na­wi­ga­cyj­ne­go po­ko­na­li już po­ło­wę trasy, ale nie na­po­tka­li do­tych­czas żad­nych prze­szkód. Za­rów­no tych na­tu­ral­nych, jak i ob­ce­go po­cho­dze­nia. Co wię­cej, Kra­mer ze zdu­mie­niem stwier­dził, że marsz wcale go nie męczy, zu­peł­nie jakby ostat­nich kilka go­dzin spę­dził wy­god­nie w fo­te­lu, a nie na po­ko­ny­wa­niu pu­sty­ni. Wła­ści­wie je­dy­ną nie­do­god­no­ścią była gęsta mgła, która ogra­ni­cza­ła wi­docz­ność.

By za­cho­wać czuj­ność umy­słu, do­wód­ca po­sta­no­wił, że bę­dzie bacz­nie przy­glą­dał się za­cho­wa­niu Nor­ri­sa. W dal­szym ciągu nie miał pew­no­ści, czy wła­ści­wie wska­zał owego „pa­sa­że­ra na gapę”, więc na­le­ża­ło mieć się na bacz­no­ści. Człon­ko­wie za­ło­gi byli de facto prze­zna­cze­ni na stra­ce­nie, ale jed­no­cze­śnie nie­zbęd­ni do wy­ko­na­nia misji, gdyby na­tknę­li się na ślady ob­cych.

Wszyst­ko wska­zy­wa­ło, że dotrą do celu, jak po sznur­ku, gdy nie­spo­dzie­wa­nie Briggs padła na ko­la­na i za­kry­ła uszy dłoń­mi.

– Dłu­żej już nie wy­trzy­mam tych szep­tów! – wrza­snę­ła.

Kra­mer do­padł do niej, chwy­cił za ra­mio­na i mocno po­trzą­snął.

– Mel­duj, żoł­nie­rzu! – za­ko­men­de­ro­wał.

– Nic nie jest praw­dzi­we! – łkała Briggs. – One do mnie mówią! Wszy­scy je­ste­śmy mar­twi!

– Dla­cze­go wcze­śniej nie zgło­si­łaś, że coś sły­szysz?! – wrza­snął do­wód­ca.

– Pro­szę… Ja już dłu­żej nie wy­trzy­mam tych szep­tów!

– Czy ktoś wcze­śniej za­uwa­żył coś dziw­ne­go w za­cho­wa­niu Briggs? – za­py­tał Kra­mer.

– Ja tam nic nie wi­dzia­łem, sze­fie – od­po­wie­dział Nor­ris. – Z dru­giej stro­ny, ge­ne­rał ostrze­gał przed dziw­ny­mi gło­sa­mi, więc pew­nie o to mu wła­śnie cho­dzi­ło. Na­to­miast za­sta­na­wia mnie coś in­ne­go…

– Co znowu?

– To wła­śnie ty, sze­fie, mia­łeś być naszą ochro­ną przed in­ge­ren­cją ob­cych, a tym­cza­sem…

– Tym­cza­sem, co? – wark­nął Kra­mer.

– Mu­si­my ra­dzić sobie sami – od­po­wie­dział od nie­chce­nia Nor­ris, a w jego dłoni zni­kąd po­ja­wił się pi­sto­let, który wy­mie­rzył pro­sto w Briggs. – Te babsko mnie prze­ra­ża, nie mo­że­my ry­zy­ko­wać.

Zanim Kra­mer zdą­żył za­pro­te­sto­wać, roz­legł się wy­strzał, a mar­twe ciało ko­bie­ty padło na pia­sek.

– Co to miało być, do kurwy nędzy?! – wrza­snął do­wód­ca.

– A po­nad­to, tak sobie myślę, że… – kon­ty­nu­ował Nor­ris. – Odkąd prze­kro­czy­li­śmy wrota stat­ku, coś się zmie­ni­ło. Mógł­bym się za­ło­żyć o wła­sną duszę, że w pe­wien spo­sób wy­zwo­li­li­śmy się spod two­je­go wpły­wu.

– Mo­je­go wpły­wu? O czym ty mó­wisz, czło­wie­ku?!

– Fałsz, któ­rym nas kar­misz, któ­rym karmi nas do­wódz­two… – po­wie­dział Nor­ris i de­li­kat­nie uniósł broń w stro­nę do­wód­cy. – Skąd w ogóle mamy mieć pew­ność, czy była jakaś in­wa­zja? Nikt z nas nie wi­dział ob­cych na wła­sne oczy. Myślę…

Jed­nak Kra­mer nie do­wie­dział się, o czym my­ślał pod­ko­mend­ny, gdyż jego mo­no­log prze­rwał ko­lej­ny wy­strzał. Za­sko­czo­ny Nor­ris usi­ło­wał zła­pać się za głowę, ale jego dłoń bez­wied­nie prze­mknę­ła przez wyłom w czasz­ce, po­wsta­ły po tra­fie­niu kulą pi­sto­le­tu. Zie­lo­na jucha buch­nę­ła z wnę­trza or­ga­ni­zmu, a ma­syw­ne ciel­sko osu­nę­ło się na ko­la­na i w kilka se­kund uschło na wiór.

Dwa metry dalej stała dy­go­czą­ca Jones i cięż­ko od­dy­cha­ła. Ści­ska­ła broń obu­rącz tak mocno, że aż jej po­bie­la­ły kłyk­cie. Pot ście­kał po czole kobiety stru­mie­nia­mi.

– Wszyst­ko w po­rząd­ku? – za­py­tał Kra­mer.

– Ja… Chyba tak… – wy­ją­ka­ła Jones. – Czyli zdraj­cą od po­cząt­ku był Nor­ris, a ska­za­li­śmy na śmierć nie­win­ne­go czło­wie­ka?

– Oba­wiam się, że na tym eta­pie, każdy ko­lej­ny zgon, to już tylko sta­ty­sty­ka – wes­tchnął.

– To byli praw­dzi­wi lu­dzie, nie bez­i­mien­ne nu­mer­ki w ta­be­li – wy­ce­dzi­ła Jones.

– Na tej cho­ler­nej pla­ne­cie nie mo­że­my ni­cze­go być pewni! – krzyk­nął Kra­mer, po czym pod­szedł do mar­twej Briggs.

Zwło­ki wpa­try­wa­ły się w do­wód­cę po­je­dyn­czym, prze­krwio­nym okiem. Jed­nak w tym spoj­rze­niu nie było żad­nych od­po­wie­dzi, a je­dy­nie ko­lej­ne py­ta­nia.

– Kra­mer… – szep­nę­ła Jones. – Mgła się roz­rze­dza.

Męż­czy­zna po­de­rwał się na równe nogi i ro­zej­rzał do­oko­ła. Z ulgą stwier­dził, że rze­czy­wi­ście wi­docz­ność za­czy­na się po­pra­wiać. W od­da­li dało się do­strzec za­ry­sy ogrom­ne­go kopca o kwa­dra­to­wej pod­sta­wie, a także ka­mien­ne to­te­my ota­cza­ją­ce po­rzu­co­ną sta­cję ba­daw­czą.

– Zaraz znaj­dzie­my się na wi­do­ku, mu­si­my się po­spie­szyć – rzu­cił Kra­mer. – Ru­sza­my.

Ko­lej­ne ki­lo­me­try po­ko­ny­wa­li w cał­ko­wi­tej ciszy. NIe byli w na­stro­ju do roz­mo­wy o mi­nio­nym in­cy­den­cie.

 

***

– Patrz! – krzyk­nę­ła Jones, wska­zu­jąc znisz­czo­ny oł­tarz. Pię­trzy­ły się na nim zde­for­mo­wa­ne czasz­ki, które zde­cy­do­wa­nie nie na­le­ża­ły do homo sa­piens.

Kra­mer sta­nął jak wryty.

– Boże… – wy­szep­tał. – Do ja­kich plu­ga­wych ob­rząd­ków do­cho­dzi­ło w tym… – urwał, gdyż kątem oka do­strzegł hu­ma­no­idal­ną po­stać o fio­le­to­wej skó­rze, po­dłuż­nych oczach po­zba­wio­nych źre­nic i kłach ko­lo­ru czy­stej stali.

Zanim ostrzegł Jones, isto­ta zdą­ży­ła już rzu­cić się na ko­bie­tę i za­czę­ła kąsać ją bez opa­mię­ta­nia. Ofia­ra nawet nie krzy­cza­ła, a try­ska­ją­ca z niej po­so­ka zro­si­ła pia­sek. Minął naj­wy­żej uła­mek se­kun­dy, a po­szar­pa­ne tru­chło padło bez­wied­nie na zie­mię.

Fio­le­to­wa isto­ta za­wy­ła i na­prę­ży­ła się, go­to­wa do skoku na Kra­me­ra.

Męż­czy­zna mo­men­tal­nie oprzy­tom­niał, się­gnął do ka­bu­ry i chwy­cił pi­sto­let. Miał tylko jedną szan­sę na od­da­nie strza­łu, więc sku­pił się z ca­łych sił, wy­ce­lo­wał i… chy­bił.

Huk był tak do­no­śny, że isto­ta do­sta­ła drga­wek. Nie zre­zy­gno­wa­ła jed­nak z za­mia­ru do­pad­nię­cia dru­giej ofia­ry i sko­czy­ła na Kra­me­ra. Ten padł na plecy i przez mo­ment jego oczy spo­tka­ły się z pu­sty­mi, prze­cią­gły­mi ocza­mi ob­ce­go. Z pyska na­past­ni­ka po­cie­kła śmier­dzą­ca fleg­ma, jed­nak nie po­ru­szył się, a po chwi­li życie w nim zga­sło.

Kra­mer od­trą­cił zwło­ki fio­le­to­wej isto­ty i zwy­mio­to­wał. Z brzu­cha po­czwa­ry wy­sta­wa­ła rę­ko­jeść woj­sko­we­go noża, a w jej oczach za­sty­gło za­sko­cze­nie.

Męż­czy­zna wstał na równe nogi i chwiej­nym kro­kiem ru­szył w kie­run­ku Jones. Na­chy­lił się nad jej zma­sa­kro­wa­ny­mi zwło­ka­mi i wy­szep­tał:

– Wy­bacz mi, za­wsze po­strze­ga­łem cię jako kogoś… mniej istot­ne­go. Jak re­kwi­zyt. Zu­peł­nie za­po­mnia­łem, że je­steś… byłaś praw­dzi­wą ludz­ką isto­tą, z krwi i kości. Mia­łaś ma­rze­nia, lęki, ro­dzi­nę… Byłaś w więk­szym stop­niu czło­wie­kiem, niż ja czy kto­kol­wiek, kogo po­zna­łem. Po­świę­ci­łaś się dla spra­wy, a ja nie zmar­nu­ję danej mi szan­sy – po­wie­dział, po czym wstał i ru­szył w kie­run­ku oł­ta­rza.

Gdy zna­lazł się przy nim, za­czął do­kład­nie oglą­dać czasz­ki oraz in­skryp­cje wy­ry­te w znisz­czo­nym drew­nie. Nie­któ­re sym­bo­le wy­da­wa­ły mu się zna­jo­me, ale nie ro­zu­miał ich tre­ści. Na­chy­lił się, by le­piej przyj­rzeć się cią­go­wi, który w mi­ni­mal­nym stop­niu przy­po­mi­nał al­fa­bet ła­ciń­ski.

W tym samym mo­men­cie z wnę­trza jed­nej z cza­szek, ni­czym z ho­lo­gra­mu, wy­ło­ni­ła się ręka, która nie­wia­ry­god­nie mocno chwy­ci­ła Kra­me­ra za bark, a na­stęp­nie wcią­gnę­ła do środ­ka. W uszach męż­czy­zny za­dud­ni­ło, a oczy za­szły mu mgłą.

 

***

Oto­cze­nie ule­gło cał­ko­wi­te­mu prze­obra­że­niu. Kra­mer stał na ide­al­nie czar­nej po­sadz­ce, jed­nak ni­g­dzie na linii ho­ry­zon­tu nie było widać ścian, ani żad­nych obiek­tów. Męż­czy­zna po­biegł przed sie­bie w po­szu­ki­wa­niu… Cóż, cze­go­kol­wiek. Biegł przez całe go­dzi­ny, aż w końcu przy­sta­nął, wy­czer­pa­ny. Przez dłu­gie chwi­le wsłu­chi­wał się we wła­sny, cięż­ki i nie­re­gu­lar­ny, od­dech, aż w końcu usły­szał ruch za ple­ca­mi.

Jak na ko­men­dę od­wró­cił się, po czym padł na ko­la­na i za­czął wpa­try­wać się w po­stać sto­ją­cą nie­opo­dal. Jej twarz była roz­ma­za­na, jakby ktoś na­ło­żył na nią filtr. Jed­nak w jej ubra­niu dostrzegał coś nie­zno­śnie zna­jo­me­go. Kra­mer wpa­try­wał się tępo w ele­ganc­ki gar­ni­tur, ale za żadne skar­by nie mógł sobie przy­po­mnieć, gdzie już go wi­dział. Tym­cza­sem po­stać po­wie­dzia­ła:

– Klę­czysz przede mną, ja stoję przed tobą. Je­stem praw­dzi­wy, nic nie jest praw­dzi­we. Je­stem tobą, je­stem kosz­ma­rem. Byłem tutaj już wcze­śniej, cie­bie nie po­win­no tu być. Nie ma mnie, nigdy nie było, cie­bie też nie bę­dzie. Je­stem praw­dą, je­stem kłam­stwem. Prze­mi­jasz, ja będę żył wiecz­nie. Prze­krocz wrota, wy­zwól się z oków fał­szu.

– Prze­krocz… wrota…? – po­wtó­rzył Kra­mer. – Czy to ko­lej­na złuda? Sztucz­ka?

Od­po­wie­dzia­ło mu mil­cze­nie.

– Je­że­li cze­goś się na­uczy­łem, to z po­dob­nych sy­tu­acji jest tylko jedno wyj­ście. Mam na­dzie­ję, że i tym razem okaże się wła­ści­we – po­wie­dział Kra­mer, po czym wy­cią­gnął pi­sto­let i wło­żył lufę do ust.

Je­że­li za­cho­wa­nie woj­sko­we­go zro­bi­ło ja­kie­kol­wiek wra­że­nie na nie­zna­jo­mej isto­cie, to nie dała tego po sobie po­znać. Nie po­ru­szy­ła się choć­by o cal nawet w mo­men­cie, gdy padł strzał.

 

***

Kra­mer otwo­rzył oczy i z ulgą od­krył, że znaj­du­je się we wła­snym miesz­ka­niu. Na ka­na­pie przed nim, z ka­mien­nym wy­ra­zem twa­rzy, sie­dział Me­fi­sto,  

– Nigdy nie opu­ści­li­śmy tego po­ko­ju? – za­py­tał Kra­mer.

Me­fi­sto po­krę­cił prze­czą­co głową.

– Nie w zna­cze­niu do­słow­nym.

– Czyli to wszyst­ko… To była tylko ko­lej­na ilu­zja?

– Nie­zu­peł­nie. Część z tego, co zo­ba­czy­łeś, przy­da­rzy­ło ci się na­praw­dę, ale znacz­nie wcze­śniej. Na­to­miast dzi­siaj… Dzi­siaj od­wie­dzi­łeś wnę­trze mojej głowy. – Wska­zał pal­cem prze­no­śny kom­pu­ter, do któ­re­go pod­łą­czo­ne było urzą­dze­nie przy­po­mi­na­ją­ce ze­staw do ob­słu­gi wir­tu­al­nej rze­czy­wi­sto­ści. – A ja wła­śnie skoń­czy­łem oglą­dać na­gra­nie z tej po­dró­ży.

Zro­zu­mie­nie spły­nę­ło na Kra­me­ra ni­czym grom z ja­sne­go nieba. Przy­glą­dał się roz­mów­cy ba­daw­czo, jakby usi­ło­wał do­pa­so­wać w gło­wie ostat­nie ele­men­ty ukła­dan­ki.

– To cie­bie spo­tka­łem we­wnątrz oł­ta­rza, a to ozna­cza, że… Je­steś jed­nym z nich – po­wie­dział, uno­sząc gniew­nie spoj­rze­nie. – Obcym. A my wszy­scy je­ste­śmy wa­szy­mi nie­wol­ni­ka­mi.

– I tak i nie – wes­tchnął Me­fi­sto­fe­les. – Je­stem… Byłem… Nie będę cię zwo­dził, sam chciał­bym zro­zu­mieć, co wła­ści­wie mi się przy­da­rzy­ło, wiem tylko, że w kon­se­kwen­cji sta­łem się czymś zu­peł­nie innym.

– Utra­ci­łeś po­łą­cze­nie z po­zo­sta­ły­mi oł­ta­rza­mi? – za­py­tał, ale w tym samym mo­men­cie przy­po­mniał sobie rękę, która wcią­gnę­ła go do środ­ka… – Nie, tu nie cho­dzi o oł­ta­rze, tylko o czasz­ki, praw­da? One służą do ko­mu­ni­ka­cji, stąd te głosy, mam rację?

– Tak myślę – po­twier­dził Me­fi­sto, po czym jesz­cze moc­niej za­padł się w ka­na­pę. – Na bazie two­ich do­świad­czeń, wnio­sku­ję, że sieć cza­szek two­rzy coś na wzór zbio­ro­we­go umy­słu. Bez po­łą­cze­nia z resz­tą mogę po­dej­mo­wać sa­mo­dziel­ne de­cy­zje, a przez to je­stem prak­tycz­nie au­to­no­micz­nym bytem, ale jed­no­cze­śnie nie mam do­stę­pu do całej zgro­ma­dzo­nej wie­dzy.

– Co teraz bę­dzie? – za­py­tał Kra­mer.

– Nie wiem. Ktoś inny bę­dzie mu­siał pod­jąć de­cy­zję – od­parł, po czym ru­szył w kie­run­ku drzwi.

Me­fi­sto do­ty­kał już klam­ki, gdy po­czuł na ra­mie­niu dłoń Kra­me­ra. Od­wró­cił się za­sko­czo­ny i usły­szał:

– Wy­ja­śnij mi jedno. Dla­cze­go aku­rat Me­fi­sto­fe­les?

– Czy­ta­łem sporo wa­szej li­te­ra­tu­ry i to imię bar­dzo mi pa­so­wa­ło. – Uśmiech­nął się pod nosem.

– Wiesz, jakie jest praw­dzi­we? Pa­mię­tasz co­kol­wiek?

Me­fi­sto po­krę­cił głową.

– Nie, ale od­no­szę wra­że­nie, że i tak nie da­ło­by się tego prze­tłu­ma­czyć na waszą mowę – od­po­wie­dział. Po chwi­li dodał jesz­cze: – Wiesz, w jed­nej kwe­stii masz zu­peł­ną rację, a teraz wszy­scy muszą się o tym do­wie­dzieć.

– To zna­czy?

– Wy­glą­da na to, że rze­czy­wi­ście wszy­scy je­ste­ście nie­wol­ni­ka­mi.

 

EPI­LOG

Nie wiem, jaką okrut­ną grę tak na­praw­dę z nami pro­wa­dzo­no. Nigdy nie po­zna­li­śmy jej zasad, więc trud­no uznać za nie­spo­dzian­kę, że po­le­gli­śmy na całej linii. Od in­wa­zji nie dzie­li­ły nas trzy dni. Tyle samo czasu nie mi­nę­ło też od jej roz­po­czę­cia. Zo­sta­li­śmy na­pad­nię­ci i znie­wo­le­ni na wiele lat przed na­szy­mi na­ro­dzi­na­mi. Wy­glą­da na to, że stało się to całe wieki przed tym, nim pierw­szy raz spoj­rze­li­śmy w górę, ku ko­smo­so­wi.

Pa­mię­tam czasy, gdy teo­rie o przy­by­szach z ob­cych pla­net, któ­rzy stwo­rzy­li pi­ra­mi­dy i prze­ka­za­li wie­dzę o pod­sta­wach rol­nic­twa oraz astro­no­mii, trak­to­wa­ne były z przy­mru­że­niem oka. Lu­dzie, któ­rzy od­wa­ży­li się wy­po­wie­dzieć je na głos, byli uzna­wa­ni za wa­ria­tów, albo w naj­lep­szym razie eks­cen­try­ków. A jed­nak to oni byli bli­żej praw­dy, niż my wszy­scy, któ­rzy uwa­ża­li­śmy się za „wy­kształ­co­nych” czy „zdro­wo­roz­sąd­ko­wych”. Iro­nia losu? Nie, myślę, że to tylko ty­po­wa dla na­sze­go ga­tun­ku aro­gan­cja zmie­sza­na z igno­ran­cją.

Je­ste­śmy ma­rio­net­ka­mi w rę­kach opraw­ców, któ­rzy prze­wyż­sza­ją nas pod każ­dym wzglę­dem. Prze­gra­li­śmy i po­now­nie mu­si­my ugiąć karki. Jed­nak coś się zmie­ni­ło, a to robi ogrom­ną róż­ni­cę. Teraz przy­naj­mniej wiemy, że je­ste­śmy nie­wol­ni­ka­mi.

Koniec

Komentarze

Moje uszanowanie!

 

Jak uchronić się przed inwazją z kosmosu, czyli niedługa rzecz o koszmarach tak realnych, że trudno je odróżnić od rzeczywistości, ostatniej misji statku i jego załogi, a także o zrozumieniu problemu

Cóż za tytuł!

 

Kramera

Hell yeah, lubię to nazwisko, głównie przez Piłę, ale nie tylko; Znałem jednego Kramera, robił najlepszy gin z tonikiem w całym bydgoskim Wzgórzu Wolności (ang. Freedom Hill). 

 

spośród której można było dostrzec dwa żółte zęby. Mężczyzna odruchowo usiłował wymacać palcem lukę w uzębieniu, wskutek czego wyrwał trzonowca. Nalał wody do szklanki, by przepłukać usta, ale zamiast odrobiny ulgi, poczuł wyraźnie, jak kolejny ząb odrywa się od szczęki.

Życiowe. Miałem taki sen jakieś piętnaście razy, może więcej.

 

Przeczytałem, i przyznam, że pod koniec trochę się pogubiłem. Kim właściwie jest Mefisto? Diabłem? Zbuntowanym na wzór ronina obcym, który kreuje teraz własną politykę? Cóż, czekam na nakierowanie. Co do całości, to miałbym parę uwag, ale ogólnie mi się podobało. W sumie to nawet bardzo. Nie tyle pod względem warsztatowym (bo tutaj wszystko jest w porządku), fabularnym (tu się trochę zgubiłem), a wizyjnym. O co chodzi, już tłumaczę;

Cytując klasyka “ludzkość nie powinna czuć się w swych pryncypiach zagrożona”. A w momencie, gdy człowiek nie jest w stanie odróżnić rzeczywistości od majaków, pryncypia te niewątpliwe wiszą na włosku. Wiem, że często się na te dzieło powołuje, ale w końcu to moja topka wśród książek, a na dodatek ciąg wizji Kramera do złudzenia przypomina mi finał “Trzech Stygmatów Palmera Eldritcha”. Dla większości to amfetaminowy recital Dicka, a dla mnie, to dotknięcie absolutu. Jeden z głównych bohaterów, Leo Bulero (bo chyba to był właśnie on) w swej walce z wrogiem ludzkości, przegrywa i trafia wreszcie w jego sidła. Poddawany jest ciągowi wizji i zmiennych perspektyw, nie jest w stanie zdefiniować rzeczywistości. W takim anturażu rozmawia z owym wrogiem bardzo podobnie, jak Kramer z postacią w garniturze. Nie ginie, nie wygrywa, ale wie – wie, że już nie można wygrać. Słodko-gorzkie zakończenie, podobnie, jak tutaj. 

W opowiadaniu przeważyła idea nad materią, zaś wspomniane wizje uderzyły u mnie w czułe struny. Leci klik do biblioteki.

 

Pozdrawiam serdecznie!!!

Kwestia wizji. CHRZANIĆ MATERIĘ, IDEA RZĄDZI !!!

Ave, Robercie!

 

Cóż za tytuł!

Tym razem miałem trochę trudności w wymyśleniu tytułu, ale jestem całkiem zadowolony z efektu :)

 

Życiowe. Miałem taki sen jakieś piętnaście razy, może więcej.

O tak, u mnie dokładnie to samo. Dlatego postanowiłem przelać go “na papier”, może uda się odczarować i więcej nie wróci? 

 

Kim właściwie jest Mefisto? Diabłem? Zbuntowanym na wzór ronina obcym, który kreuje teraz własną politykę?

Cóż, sam Mefisto wprost informuje Kramera, że nie jest diabłem, a piekła nie ma. Osobiście postrzegam tę postać jako obcego, który wskutek jakichś wydarzeń odłączył się od zbiorowego umysłu (co też wskazał sam zainteresowany). Z drugiej strony, jednym z założeń przy wszystkich trzech “częściach” było kwestionowanie rzeczywistości i próba “oszukania” czytelników, więc może i tutaj prawda jest zupełnie inna…? ;]

 

na dodatek ciąg wizji Kramera do złudzenia przypomina mi finał “Trzech Stygmatów Palmera Eldritcha”. Dla większości to amfetaminowy recital Dicka, a dla mnie, to dotknięcie absolutu. Jeden z głównych bohaterów, Leo Bulero (bo chyba to był właśnie on) w swej walce z wrogiem ludzkości, przegrywa i trafia wreszcie w jego sidła. Poddawany jest ciągowi wizji i zmiennych perspektyw, nie jest w stanie zdefiniować rzeczywistości. W takim anturażu rozmawia z owym wrogiem bardzo podobnie, jak Kramer z postacią w garniturze. Nie ginie, nie wygrywa, ale wie – wie, że już nie można wygrać. Słodko-gorzkie zakończenie, podobnie, jak tutaj. 

Biję się w pierś i przyznaję, że nie czytałem tego. Będę musiał nadrobić. Rzeczywiście pewne podobieństwa można tutaj wyłapać ;]

 

Dziękuję za wizytę i klika! ;]

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Tym razem miałem trochę trudności w wymyśleniu tytułu, ale jestem całkiem zadowolony z efektu :)

Efekt przypomina tytuły ksiąg z oświecenia/wczesnego romantyzmu. Słowem – jest wybornie!

 

Dlatego postanowiłem przelać go “na papier”, może uda się odczarować i więcej nie wróci? 

OBY.

 

Cóż, sam Mefisto wprost informuje Kramera, że nie jest diabłem, a piekła nie ma.

Czesio się przypomina;DD

 

więc może i tutaj prawda jest zupełnie inna…? ;]

To lubię najbardziej!

 

Biję się w pierś i przyznaję, że nie czytałem tego. Będę musiał nadrobić. Rzeczywiście pewne podobieństwa można tutaj wyłapać ;]

To może lepiej nie czytaj, bo oszalejesz, tak jak ja i wszędzie będziesz widział do tego aluzje ( CHOLERA JASNA, SAMA ALUZJA JEST TUTAJ ALUZJĄ, BO TAM BYŁ MOTYW KOJARZENIA WROGA POPRZEZ POJAWIANIE SIĘ JEGO SYMBOLI I PODPROGOWYCH PRZEKAZÓW W ŻYCIU CODZIENNYM ). Nie no, żartuję. Sięgnij koniecznie, świetna książka!

Kwestia wizji. CHRZANIĆ MATERIĘ, IDEA RZĄDZI !!!

Słowem – jest wybornie!

Bardzo mi miło ;]

 

Czesio się przypomina;DD

^^

 

To może lepiej nie czytaj, bo oszalejesz, tak jak ja i wszędzie będziesz widział do tego aluzje ( CHOLERA JASNA, SAMA ALUZJA JEST TUTAJ ALUZJĄ, BO TAM BYŁ MOTYW KOJARZENIA WROGA POPRZEZ POJAWIANIE SIĘ JEGO SYMBOLI I PODPROGOWYCH PRZEKAZÓW W ŻYCIU CODZIENNYM ). Nie no, żartuję. Sięgnij koniecznie, świetna książka!

W tej sytuacji, z pewnością przeczytam :D

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Witaj, czyli: Ave, Cezarze! :)

Jak zwykle – ujmująco treściwy tytuł już sam w sobie zasługuje na Nobla Literackiego.laugh

 

Przy czytaniu zatrzymały mnie następujące fragmenty (sugestie – tylko do przemyślenia):

Centymetr po centymetrze, każdym okraszonym przenikliwym bólem, a także kolejnymi utraconymi zębami. – tu dopytam, bo nie mam pewności: czy nie miało być: „każdy okraszony”?

Zresztą, jesteś bystrym facetem i chyba już się domyśliłeś, że nie jestem wojskowym. – powtórzenie?

Jednak (przecinek?) czy to naprawdę była ICH przeszłość?

Tymczasem on sam w każdej sekundzie zastanawiał się, czy rzeczywiście znajduje się aktualnie na statku, a nie przeżywa kolejny koszmar. – składnia tego zdania mi mego zgrzyta (?)

Mimo braku życia w oczach prezentowały się dumnie w eleganckim czarnym garniturze. – to zdanie też mi zgrzyta, może brak tu jakiejś jego części, albo przecinków?

Ta kobieta mnie przeraża, nie możemy ryzykować. Zanim Kramer zdążył zaprotestować, rozległ się wystrzał, a martwe ciało kobiety padło na piasek. – powtórzenie?

Ściskała broń oburącz tak mocno, że aż jej pobielały kłykcie. Pot ściekał jej po czole strumieniami. – i tu?

Żadne nie było w najmniejszym nastroju do rozmowy o minionym incydencie. – i to zdanie zgrzyta mi składniowo oraz stylistycznie (?)

– Patrz! – krzyknęła Jones, wskazując zniszczony ołtarz, na którym piętrzyły się zdeformowane czaszki, które zdecydowanie nie należały do homo sapiens. – powtórzenie?

 

Zanim zdążył ostrzec Jones, istota zdążyła już rzucić się na kobietę i zaczęła kąsać ją bez opamiętania. – i tu?

Mężczyzna postanowił pobiec przed siebie w poszukiwaniu… – aliteracja?

A z tych „lepszych” nikt nigdy nie odpowiadał. – i tu?

Przez długie chwile wsłuchiwał się we własny, ciężki i nieregularny, oddech, aż w końcu usłyszał ruch za plecami coś jeszcze. – końcówka zdania chyba nie jest pełna, jakby brakowało to części ?

Jej twarz była rozmazana, jakby ktoś nałożył na nią filtr. Jednak w jej ubraniu było coś nieznośnie znajomego. – powtórzenie?

Nie będę cię zwodził, sam chciałbym zrozumieć, co właściwie mi się przydarzyło, wiem tylko, że konsekwencji stałem się czymś zupełnie innym. – zdanie niejasne, czy nie brakuje tam „w”?

Bez połączenia z resztą mogę podejmować samodzielne decyzje, a przez to jestem praktycznie autonomicznym bytem, ale jednocześnie nie mam dostępu całej zgromadzonej wiedzy. – tu podobnie, czy nie brakuje „do”?

Nie wiem, jaką okrutną grę tak naprawdę z nami prowadzono. Nigdy nie poznaliśmy jej prawdziwych zasad, więc trudno uznać za niespodziankę, że polegliśmy na całej linii. – powtórzenie?

 

Dziękuję za oznaczenie wulgaryzmów. :)

Oryginalna fantastyka, jak zwykle w Twoim tekście. :) Mocno poruszające i jednocześnie przygnębiające podsumowanie.

Pozdrawiam serdecznie, klik. :) 

Pecunia non olet

Ave, Bruce!

 

Serdecznie Ci dziękuję za łapankę! Naprawiłem babole, chyba nawet skutecznie… Jedynie wstyd, że tyle tego się pojawiło :/

 

Dzięki za miłą opinię i kliknięcie ;)

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Nowa Fantastyka