- Opowiadanie: NikolajV - Rzecznik

Rzecznik

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

Użytkownicy

Oceny

Rzecznik

Było wtedy upalne lato. Zwierzęta chodziły od świtu do nocy zadyszane, buty przywierały ludziom do asfaltu. Wokół pobliskiej stolarni wszystkie drzewa słaniały się pod kapiącym na nie żarem, zaś drewno wewnątrz zakładu wypacało z siebie wszystkie soki.

Wszystko szukało jakiegoś sposobu na ucieczkę przed gorącem.

Ja akurat zapuszczałem się daleko za nasz dom, w stronę stromego urwiska, w głębi którego wąwozem płynął wartki strumień. Był to zaledwie potok, dumnie nazywany rzeką, bo nawet podczas ulew, kiedy woda zalewała wszystkie drogi, to ten ledwie odrywał się od dna.

Skarpy oplatały korzenie dębów i brzóz, rosnących na jego brzegach ostrożnie i z rozmysłem, gdyż najdrobniejsze osunięcie się ziemi oznaczałoby dla nich wszystkich śmierć.

Wedle samego nurtu układały się piaskowe wysepki obsypane otoczakami, na których można było usiąść i wyglądać w górę rzeki. Nurt wił się i skręcał, tak samo jak wąwóz, dlatego stojąc wewnątrz można było dostrzec tylko drobny fragment całości ograniczony zakrętami, które zdawały się chronić jakąś wielką tajemnicę.

Trwoniłem czas puszczając kaczki. Ciskałem w nurt rzeki i patrzyłem, jak podskakując dobiegają do drugiego brzegu, by na koniec wbić się z impetem w ścianę, roniąc chmurę odłamków, jak artyleryjski pocisk.

W pewnej chwili, gdy byłem już gotów do następnego rzutu, puszczony wcześniej kamień odbił się od wystającego z wody głazu, zaś w moją stronę poleciała wiązanka wyzwisk i złorzeczeń. Nim zdążyłem wyjść z szoku, obok mnie stała już kosmata kreatura, masująca się po rogatej głowie i wymyślająca mi od najgorszych.

– O ty, gałganie – darł się włochacz. – Znowu ty? Jeszcze ci mało? Nie starczyło ci głów, to przyszedłeś po moją?

Krzyczał tak i wymachiwał łapami, nie dając mi dojść do głosu. Gdy w końcu dałem radę zabrać głos i wyjaśnić, że to nieszczęśliwy przypadek, pierwszy i ostatni do tego, bo nigdy wcześniej go nie spotkałem, bardzo się skołował.

– Nie? Jesteś pewien? Wyglądasz mi bardzo znajomo.

Zaprzeczyłem jeszcze raz i ponownie przeprosiłem. To go trochę obłaskawiło, bo zdecydował się podać łapę na zgodę.

– Rzecznik jestem – przedstawił się. Uścisnęliśmy sobie ręce, przy czym on moją niemal zgruchotał. Trochę mnie zdziwiło, że tak wiele siły mogło kryć się w tak małym stworzeniu.

– Dziwię cię? – spytał rozbawiony moim stęknięciem. – Jeśli tak, to mało w życiu jeszcze widziałeś. Rzecznik to prawie jak gołąb, nic specjalnego.

– A co właściwie robi taki Rzecznik?

Zmierzył mnie parą małych, żółtych oczek. Wgapiał się w moją twarz, a biła od niego energia tak dziwna, że zdawał się z każdą chwilą rosnąć i tężeć, a gdy w końcu odpowiedział tubalnym głosem, to, choć nadal byłem od niego wyższy, czułem się przy nim malutki.

– Obserwuję. Zdziwiłbyś się, jak wiele mogły widzieć oczy starego Rzecznika.

 

– Było to dawno temu – zaczął – kiedy w tej rzece pluskały się jeszcze raki. Późna jesień nastała wtedy bardzo zimna, dlatego zakopywałem się w mule i czekałem na wiosnę.

Gdy tak leżałem któregoś dnia, doszły mnie dziwne dźwięki. Najpierw czyjś rechot echem przeleciał przez cały wąwóz, by później nad wodą zaczęły się nieść pluski kroków. Pomyślałem, że może jacyś młodzi przyszli nad rzekę na schadzkę, ale kroków poczęło przybywać, aż w końcu to chlapanie zagłuszyło nawet szum wody. Otworzyłem oko, by zobaczyć, kto idzie.

Zza skały, w górze nurtu, wyłoniła się grupa ludzi. Chociaż może lepsze słowo to banda, bo poznałem w nich żołnierzy. Szli wysocy, brudni i ponurzy, buciorami gnietli siedzące w wodzie raki. Wszyscy poubierani w rozpadające się mundury, na głowach mieli dziurawe hełmy, nieśli rdzewiejące karabiny. Na przedzie szedł najwyższy, najmniej obdarty. Dowódca, myślałem.

Ich twarzy widać nie było, pokrywało je zeschnięte błoto. Gdy zbliżyli się do mnie usłyszałem grzmot, jakby jakiś siłacz łamał ogniwa w łańcuchu. Mrugnąłem i dowódca leżał twarzą w wodzie. Mrugnąłem znowu i kolejnych dwóch położyło się koło niego. Trwało to tylko chwilę. Strzały leciały z góry wąwozu, jak trzaski bicza. Po każdym trzasku padał żołnierz, aż w końcu tym na górze zabrakło celów. Strzelali jeszcze chwilę, a potem zrobiło się cicho.

Przyznam ci się w tajemnicy, że z Bogiem jestem na bakier, ale i tak wzywałem Go, gdy podszedłem do tych żołnierzy i zobaczyłem, kim byli. Nurt pozmywał z nich brud i oczom moim ukazały się twarze dzieci, niewiele młodszych od ciebie. Dowódca, najwyższy i najsroższy z nich, brzytwy używał może raz w życiu.

Paru jeszcze żyło, ale wydawało mi się, jakby były ich setki, tysiące. Próbowałem im pomóc, rzecz jasna. Jednak, do którego bym nie doskoczył, nie zaczął tamować ran, zaraz inny zaczynał szlochać. Podbiegałem wtedy do niego, a w międzyczasie rany poprzedniego się otwierały i znów wyciekało z niego życie.

Poiłem ich wodą, ale co bym wlał któremuś w usta, zaraz wszystko wyciekało przez jakąś dziurę, aż w końcu brodziłem w samej krwi.

Z czasem jęki ucichały. Było ich po prostu zbyt wielu, a ja byłem i nadal jestem tylko jeden.

W końcu został ostatni, chyba najmłodszy. Gapił się na mnie cały czas, płakał. Wziąłem jego głowę w ramiona. Nie mogłem mu pomóc, dlatego po prostu zanuciłem:

 

„Proszę, nie umieraj, żołnierzyku mały

Mama w domu błaga, abyś wrócił cały.”

 

Nigdy nie byłem dobrym poetą. Może gdybym był, posłuchałby mnie i nie umarł.

Z góry nikt nie przyszedł pomóc.

Gdy trzymałem ostatniego zabitego w ramionach, z urwiska zbiegł jakiś człowiek. Dopadł do zwłok dowódcy i zaczął je przeszukiwać. Dopiero gdy zauważył mnie, skamieniał i powoli się wycofał.

To z nim cię pomyliłem.

 

Słuchałem Rzecznika, a niebo nad nami powoli zachodziło czerwienią. Drzewa wokół wyciągały po nas swoje skostniałe ramiona.

– Powinieneś już iść. Łatwo się męczę, stary jestem. Starszy niż te kamienie, starszy nawet od prądu, który je tu przyniósł. A jednak nadal nie wiem i nie potrafię zrozumieć, co takiego te dzieci widziały w wojnie, że zgodziły się na nią pójść?

Gdy mnie zapytał, nie znałem odpowiedzi.

Dalej jej nie znam.

Koniec

Komentarze

Witaj.

 

Uwagi, sugestie i wątpliwości co do spraw językowych (do przeanalizowania):

Nurt wił się i skręcał, tak samo jak wąwóz, dlatego stojąc wewnątrz można było dostrzec tylko jej skromny fragment ograniczony zakrętami, które zdawały się chronić jakąś wielką tajemnicę. – zbyt pokomplikowane składniowo, nie wiadomo, do kogo/czego odnosi się wyraz „jej”, jak rozumiem, chodzi o rzekę, lecz z tego zdania to nie wynika

– O ty, gałganie – darł się włochacz. – skoro darł, czemu brak wykrzyknika?

Jeszcze ci mało? Mało ci głów, że jeszcze mnie chcesz jej pozbawić? – powtórzenia

Krzyczał tak i wymachiwał łapami, nie dając mi dojść do głosu. Gdy w końcu udało mi się go przekrzyczeć i wyjaśnić … – i tu

Zmierzył mnie parą małych, żółtych oczek. Wgapiał się we mnie, a biła … – i tutaj

Po każdym trzasku padał żołnierz, aż w końcu tym na górze zabrakło celów. Strzelali jeszcze chwilę, aż w końcu zrobiło się cicho. – tu również

– Nie? Jesteś pewien? Wyglądasz mi bardzo znajomo. Zaprzeczyłem jeszcze raz i ponownie przeprosiłem. To go trochę obłaskawiło, bo zdecydował się podać mi łapę na zgodę. – tu błędny zapis dialogu (brak rozdzielenia wypowiedzi)

 

Przejmujący, choć tak krótki tekst. Poprzez fantastykę przekazałeś ważne przesłanie. Nie wiem, czy celowo wybrałeś zbliżający się czas kolejnej rocznicy powstania narodowego, podczas którego zginęło wielu bardzo młodych ludzi. Dodatkowo wstrzeliłeś się idealnie w towarzyszący mi od niedawna nastrój, kiedy to słuchałam Klenczona („Biały krzyż”) i Przybylskiej („Gdzie są chłopcy z tamtych lat?”). Twarze tych ludzi ze zdjęć, tych dzieci, tak besialsko pomordowanych – trudne do opisania emocje…

A odpowiedź na zadane pytanie chyba brzmi zawsze tak samo: bo wierzą w sens takiej walki.

Klik, pozdrawiam serdecznie i dziękuję za mega wzruszający szort. :)

Pecunia non olet

Bardzo dziękuję za feedback oraz wszelkie uwagi.

Pozdrawiam.

:)

Wzajemnie, powodzenia. :)

Pecunia non olet

Cześć. Podobało mi się. Jedno zdanie do poprawki, trochę nielogiczne:

Chociaż może lepsze słowo to banda, bo poznałem w nich żołnierzy.

 

Opis żołnierzy sugeruje, że już raz umarli, ale maszerują nadal spod ziemi ku powtórnej śmierci. Trochę to niejasne, być może czeka ich nadprzyrodzona kara, ale temu przeczy powtórna śmierć od kul. Mogłaby to być pętla czasowa, coś w rodzaju opowieści, które krążą o polach wielkich bitew.

 

Niezły fragment, działa na wyobraźnię:

 

Szli wysocy, brudni i ponurzy, buciorami gnietli siedzące w wodzie raki. Wszyscy poubierani w rozpadające się mundury, na głowach mieli dziurawe hełmy, nieśli rdzewiejące karabiny. Na przedzie szedł najwyższy, najmniej obdarty. Dowódca, myślałem.

Ich twarzy widać nie było, pokrywało je zeschnięte błoto.

Ogólnie – klimat, który lubię.

Pozdrawiam.

 

w stronę stromego urwiska, w głębi którego wąwozem płynął wartki strumień. ← nie w głębi urwiska

strumień ledwie odrywał się od dna ← ???

Pomysł ok, ale smutne to. Pozdrawiam.

 

Jest tu pomysł na opowiadanko-wprawkę. Niestety, nie czytało się Rzecznika najlepiej, albowiem wykonanie pozostawia sporo do życzenia. Ponieważ jednak niczego nie poprawiłeś w poprzednim opowiadaniu, uznałam że szkoda mojego czasu na robienie łapanki.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej!

Reg ma rację, sporo tu technicznych problemów. Na Twoim miejscu przeszłabym przez tekst jeszcze raz, poszukała powtórzeń, dodała parę enterów, bo Ci się narracja miesza z dialogiem. Nie wiem, czy wiesz, bo widzę, że na portalu publikujesz pierwszy raz od paru lat, ale na spokojnie możesz poprawiać tekst na podstawie komentarzy, które dostajesz. Więcej nawet – to w dobrym guście, bo kolejni czytelnicy mają lepszy odbiór. :D

Co do samego opowiadania – mnie osobiście zaczynanie od opisu niezbyt się podoba, bo nie ma w nim niczego, co by mnie chwyciło, zainteresowało, choć powiem od razu, że mimo błędów, to całkiem ładny opis. Obrazowy.

Uważam, że pierwsza wypowiedź rzecznika zawiera zgrabny haczyk:

Znowu ty? Jeszcze ci mało? Mało ci głów, że jeszcze mnie chcesz jej pozbawić?

Małe wspomnienie o głowach i nagle poczułam się zdecydowanie bardziej zaciekawiona. Niestety, opowieść rzecznika o martwych dzieciach-żołnierzach wydawała mi się trochę sucha, nie niosła wielu emocji, choć emocje powinny tam być. I pojawiają się, choć moim zdaniem dopiero w ostatnich zdaniach opowiadania. Widać je też w scenie, w której rzecznik próbuje napoić dzieci – dobrze pokazana bezradność, którą czytelnik faktycznie mógł odczuć.

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Nowa Fantastyka