- Opowiadanie: bruce - Kordiał

Kordiał

Adam Mic­kie­wicz uwiecz­nił jego po­stać w „Kon­ra­dzie Wal­len­ro­dzie”, czy­niąc zeń bo­ha­te­ra ty­tu­ło­we­go. Z przy­jem­no­ścią za­miesz­czam zatem jako motto ulu­bio­ny frag­ment tego wy­bit­ne­go dzie­ła, wy­ry­ty w mojej w pa­mię­ci od cza­sów szkol­nych po dziś dzień. :) Za­pra­szam na okra­szo­ną fan­ta­sty­ką, skrom­ną, dwu­czę­ścio­wą opo­wieść o za­po­mnia­nym już dziś wodzu pru­skim, Her­ku­sie Monte.

Dzię­ku­ję Wam za po­świę­co­ny czas, po­zdra­wiam ser­decz­nie. :) 

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Kordiał

Motto:

 

Przez lat sto Zakon ran swych nie wygoi.

Tra­fi­łem w serce stu­gło­wej po­czwa­ry,

Stra­wio­ne skar­by, źró­dła ich po­tę­gi,

Zgo­rza­ły mia­sta, morze krwi wy­cie­kło,

Jam to uczy­nił, do­peł­nił przy­się­gi,

Strasz­niej­szej ze­msty nie wy­my­śli pie­kło.

(Adam Mic­kie­wicz, „Kon­rad Wal­len­rod”, frag­ment)

 

Część 1 – Nie­znisz­czal­ni

 

Dzień w Bez­le­dach roz­po­czy­nał się le­ni­wie. Zima tego roku trwa­ła wy­jąt­ko­wo długo, wy­czer­pa­ła pra­wie do cna za­pa­sy miesz­kań­ców gro­dzi­ska, zatem na­le­ża­ło czym prę­dzej po­sta­rać się o nowe do­sta­wy dzi­czy­zny. Wódz ple­mie­nia na­tan­gij­skie­go, Her­kus Monte, wy­zna­czył do tej za­szczyt­nej misji swego naj­star­sze­go syna Di­wa­na.

Młody Monte nosił imię przy­ja­cie­la ojca, wy­bit­ne­go przy­wód­cy Bar­tów, który oddał za Her­ku­sa życie pod­czas roz­pra­wy z od­dzia­ła­mi krzy­żac­ki­mi, wy­sta­wia­jąc się na strzał z kuszy. Od tam­tej pory cały ob­szar Prus znaj­do­wał się w rę­kach Za­ko­nu, je­dy­nie Bez­le­dy sta­wia­ły nadal sku­tecz­ny opór groź­nym ry­ce­rzom z pió­ro­pu­sza­mi na heł­mach.

– Ojcze, zwierz naj­pew­niej skry­wa się w głębi boru. Trze­ba nam iść za rzekę – roz­ta­czał my­śliw­skie plany Diwan.

– A jakże. Pój­dzie­cie wzdłuż wałów obron­nych, a potem ku daw­nej gra­ni­cy z Ja­ćwin­ga­mi. Tam gę­stwi­na naj­ciem­niej­sza, zatem naj­pew­niej i dziki upo­lu­je­cie, i niedź­wie­dzie, i je­le­nie, a, jeśli ła­ska­wy Per­ku­nir po­zwo­li, może nawet żubr bądź tur się trafi. Dla nie­po­zna­ki za­bierz­cie oszczep, włócz­nię i strza­ły z łu­kiem.

Jak ura­dzo­no, tak też zro­bio­no.

Przy po­że­gna­niu wódz za­po­bie­gli­wie rzekł do syna oraz jego dru­ży­ny:

– Przed wy­pra­wą nie za­po­mnij­cie oddać czci bogom w Świę­tym Gaju, pro­sząc o łaskę i ob­fi­te dary. I zajdź­cie do Bursz­ty­no­wej Ja­ski­ni. Moc na­pit­ku zie­lar­ki Tek­do­ry niech bę­dzie z wami!

– Tak, wodzu.

– Krzy­ża­cy węszą wokół grodu, chęt­ni, by go zdo­być i spa­lić do zglisz­czy, a nas w pień wy­ciąć. Je­dy­nie bursz­ty­no­wy kor­diał chro­ni przed ich siłą.

– Chwa­ła zie­lar­ce Tek­do­rze, ka­płan­ce boga Per­ku­ni­ra! – wrza­snę­li zgod­nie wo­jo­wie i wy­ru­szy­li.

Istot­nie, zaraz po opusz­cze­niu gro­dzi­ska i za­mknię­ciu bramy oraz mostu zwo­dzo­ne­go, spo­strze­gli ukry­tych w za­ro­ślach zwia­dow­ców wiel­kie­go mi­strza.

– Sie­dzą, psie­kr­wie, ni­czym kun­dle, wę­sząc i śle­dząc – mruk­nął do to­wa­rzy­szy Diwan, spo­glą­da­jąc spode łba ku krzakom.

– Nic nam uczy­nić nie mogą, wodzu – uspo­ko­ił go Gampa. – Mamy w sobie moc trun­ku, który nas chro­ni i ocala od wszel­kie­go zła.

– Masz słusz­ność. Nie ma po­trze­by zaj­mo­wać głowy ich pod­cho­da­mi. Trze­ba nam co ry­chlej do boru!

Wy­pra­wa my­śli­wych skie­ro­wa­ła się na wschód.

 

Za nimi, krok w krok, szli ni­czym cie­nie zwia­dow­cy krzy­żac­cy. Część śle­dzą­cych odłą­czy­ła się i udała do Chełm­na celem do­nie­sie­nia wiel­kie­mu mi­strzo­wi o moż­li­wej kon­fron­ta­cji zbroj­nej z Na­tan­ga­mi.

– Nie ma wąt­pli­wo­ści, idą do boru – za­ga­ił szep­tem ry­cerz Zyg­fryd, skra­da­jąc się z kom­pa­na­mi za grupą Pru­sów.

– Wi­dzie­li­ście ich uzbro­je­nie, bra­cia?

– Jeden łuk, włócz­nia i oszczep.

– I to ma wy­star­czyć na gru­be­go zwie­rza dla ca­łe­go grodu?

– Nie­mo­żeb­ne! Prze­cież z taką bro­nią nie zła­pa­li­by nawet paru pło­chli­wych za­ję­cy!

– Po­wia­dam wam, nic, tylko pie­kłu dusze od­da­li! Wspo­mni­cie jesz­cze moje słowa!

– A sam herszt?

– Kto? – nie zro­zu­miał po­cząt­ko­wo Hel­mut.

– No, ten Her­kus, tfu, niech go czart! – za­klął Lon­gin. – Cały i żyw rzą­dzi gro­dem.

– Masz słusz­ność, bra­cie! – po­parł go Ulryk. – Jak tu stoję przed wami, tak po­wia­dam, że byłem świad­kiem jego poj­ma­nia po dłu­gim po­ści­gu, po­wie­sze­nia i na do­da­tek, dla pew­no­ści, prze­bi­cia ciała mie­czem. I to mie­czem nie byle jakim, lecz sa­me­go wiel­kie­go mi­strza!

– Czyli za wa­ła­mi grodu za­sia­da dia­beł wcie­lo­ny w po­sta­ci ni mniej, ni wię­cej, tylko wodza bez­boż­nych Na­tan­gów, któ­re­go­śmy prze­cie ubili!

– Czary, bra­cia naj­mi­lej­si, czary pie­kiel­ne kie­ru­ją ich dzia­ła­nia­mi, po­wia­dam wam!

– Bred­nie! Nie ma wyż­szej mocy ponad Boską!

– Praw­da, lecz i dia­bel­ska ist­nie­je prze­cie…

– Bóg ją po­ko­na!

– A jed­nak to oni zwy­cię­ży­li nas w tak wielu bi­twach, sie­jąc po­strach i spu­sto­sze­nie, a nie­zli­czo­ne wik­to­rie pru­skie roz­nio­sły się sławą po świe­cie całym, okry­wa­jąc nasz Zakon hańbą.

– Dla­te­go teraz tym wspa­nial­sze zwy­cię­stwo Bóg nam zgo­tu­je, je­stem tego pe­wien! Siły pie­kiel­ne nie mają żad­nej szan­sy w owej nie­unik­nio­nej po­tycz­ce! – skwi­to­wał wresz­cie Zyg­fryd, śle­dząc bacz­nie wę­drów­kę pogan.

 

Tym­cza­sem w Bez­le­dach naj­młod­szy, za­le­d­wie ośmio­let­ni syn wodza, Her­ku­dor, pro­sił ro­dzi­cie­la, by ko­lej­ny już raz opo­wie­dział mu o cu­dow­nym ura­to­wa­niu.

– Tedy, po wy­mor­do­wa­niu przez Zakon star­szy­zny pru­skiej, pod­stę­pem zwa­bio­nej do rze­ko­mych ne­go­cja­cji, a także po upad­ku na­ro­do­we­go po­wsta­nia, ści­ga­ny przez Krzy­ża­ków, z nie­wiel­kim od­dzia­łem naj­wier­niej­szych wojów, chro­ni­łem się po la­sach, cią­gle ata­ku­jąc znie­nac­ka prze­klę­tych ry­ce­rzy z czar­ny­mi krzy­ża­mi. Oni jed­nak­że za­wzię­li się, aby nas osta­tecz­nie znisz­czyć i po­ło­żyć kres pru­skie­mu pa­no­wa­niu. Tym spo­so­bem wpa­dłem w za­sadz­kę. Moi lu­dzie, po­bi­ci i cięż­ko ranni, uszli do sto­li­cy, Bez­led, by spro­wa­dzić pomoc. Ry­ce­rze Za­ko­nu do­pa­dli mnie, po­wie­si­li na dębie i dla pew­no­ści prze­bi­li jesz­cze mie­czem, po czym wiel­ce ukon­ten­to­wa­ni zo­sta­wi­li na po­żar­cie tru­chła dzi­kie­mu ptac­twu. Naj­wi­docz­niej jed­nak Świę­ty Per­ku­nir, któ­re­go zna­kiem jest dąb, czu­wał i do­po­mógł, bo tliła się jesz­cze we mnie iskier­ka życia.

Str­wo­żo­ny ma­luch słu­chał z prze­ję­ciem.

– Umie­ra­ją­ce­go w le­śnej głu­szy, od­na­la­zła mnie wów­czas twoja matka, zie­lar­ka Tek­do­ra…

– I dla­te­go mam imię, zło­żo­ne z dwóch wa­szych! – prze­rwał re­zo­lut­nie Her­ku­dor, co oj­ciec po­twier­dził ski­nie­niem i opo­wia­dał dalej:

– Po­da­ła kilka kro­pli bursz­ty­no­we­go kor­dia­łu boga Per­ku­ni­ra, któ­re­go moc na­tych­miast uzdro­wi­ła mnie i przy­wró­ci­ła do ży­wych.

– Czemu mama ukry­wa­ła się w bo­rach?

– Ona także ucho­dzi­ła przed ze­mstą krzy­żac­ką, gdyż od lat bez­sku­tecz­nie sta­ra­ła się po­go­dzić nasze zwa­śnio­ne ple­mio­na do­wo­dząc, że wspól­nie po­tra­fi­li­by­śmy po­ko­nać Zakon. Udało jej się do­pro­wa­dzić do krót­ko­trwa­łe­go po­łą­cze­nia na­szych wojsk pod­czas kilku wy­gra­nych bitew, na tym jed­nak ko­niec.

– I Zakon zajął pru­skie zie­mie… – do­koń­czył ze smut­kiem chło­piec.

– Nie wszyst­kie, drogi synu. Za­miesz­ka­łych przez nas Bez­led nie zaj­mie nigdy!

– Ro­do­wej ziemi…

– Tak, ziemi na­le­żą­cej do rodu Mon­te­wi­dów, co zna­czy „mo­car­nych i sil­nych”. To my od nie­pa­mięt­nych cza­sów rzą­dzi­li­śmy Na­tan­gią, kra­iną o spły­wa­ją­cych wo­dach. Je­steś jed­nym z jej dzie­dzi­ców.

– A dla­cze­go mama sama nie po­tra­fi­ła sta­wić czoła Za­ko­no­wi?

– Cóż, moc kor­dia­łu na­le­ży stale wzmac­niać, a do tego po­trzeb­ne są świę­te ry­tu­ały i na­le­ży­te ce­le­bro­wa­nie. Ucho­dząc po la­sach przed po­ści­giem, nie miała ta­kich moż­li­wo­ści. Bóg musi w Świę­tym Gaju na­zna­czyć swym pio­ru­nem tru­nek, aby na­brał wten­czas na­le­ży­tych wła­ści­wo­ści. Teraz mamy w gro­dzie takie miej­sce.

– I dzię­ki na­po­jo­wi nikt nas zra­nić nie może! Nie mu­si­my już wal­czyć i nosić broni.

– To praw­da, synu. Je­dy­nie, dla nie­po­zna­ki, by zmy­lić prze­ciw­ni­ka.

– A nie­wi­dzial­ność? Skąd się bie­rze? To także magia boska?

– A jakże! Pod­czas każ­de­go nowiu księ­ży­ca twoja mama, ka­płan­ka boga Per­ku­ni­ra, wy­do­by­wa z dna na­czy­nia, w któ­rym spo­rzą­dza świę­ty kor­diał, na­zna­czo­ne bo­skim gro­mem kru­szy­ny bursz­ty­nu. Na­stęp­nie umiesz­cza je w spe­cjal­nie przy­go­to­wa­nych, skó­rza­nych wo­recz­kach, za­wie­sza­nych na na­szych szy­jach. Jeśli do­tknie­my ich dłoń­mi bądź wy­po­wie­my imię boga pio­ru­nów, czy­nią nas one nie­wi­dzial­ny­mi. Sam masz po­dob­ny. – Wska­zał mu za­wie­szo­ny amu­let.

– I to ochro­ni za­wsze nasz lud!

– Tak, synu. Pru­so­wie będą żyć wiecz­nie.

 

 

Tym­cza­sem wy­pra­wa pod wodzą Di­wa­na znik­nę­ła w głę­bo­kiej kniei. Nie­miec­cy za­kon­ni­cy ostroż­nie szli w ślad za nią.

Nagle po­sły­sze­li w od­da­li sze­lest. A potem strasz­li­wy ryk, nio­są­cy się echem po oko­li­cy. Za­uwa­ży­li kon­tu­ry po­tęż­ne­go tura, który hardo opie­rał się dru­ży­nie my­śli­wych. Jeden z nich do­sko­czył szyb­ko do zwie­rza, rzu­cił się na jego wiel­kie kar­czy­sko, usiadł okra­kiem, ni­czym na koniu, po czym pię­ścią wal­nął go mię­dzy oczy, a tur z miej­sca runął na zie­mię mar­twy.

– Wszy­scy Świę­ci Pań­scy, toż to czary pie­kiel­ne! – wrza­snę­li prze­ra­że­ni Krzy­ża­cy i wy­bie­gli z za­ro­śli, ucho­dząc czym prę­dzej w pa­ni­ce.

– He, he, he! Wie­dzia­łem, że tu się psu­bra­ty kryją! – za­re­cho­tał Gi­szred, scho­dząc z oba­lo­ne­go tura.

W tym samym cza­sie inni Pru­so­wie rzu­ca­li oszcze­pem oraz włócz­nią, spraw­nie na­bi­ja­jąc na nie ol­brzy­mie­go niedź­wie­dzia oraz dwie sarny. Wi­dząc to bie­gną­cy Krzy­ża­cy przy­spie­szy­li i po­czę­li drzeć się jesz­cze gło­śniej:

– Czary, czary dia­bel­skie!

– Bra­cia, stój­cie, tak nie można, wszak nie godzi się ucie­kać przed psami po­gań­ski­mi! Je­ste­śmy Za­ko­nem Naj­święt­szej Marii Panny! Mamy glejt Ojca Świę­te­go! Bra­cia! – Zyg­fryd nada­rem­nie pró­bo­wał za­trzy­mać ucie­ka­ją­cych z głębi lasu kom­pa­nów. W końcu sam do nich do­łą­czył.

 

W dro­dze po­wrot­nej na­po­tka­li zbroj­ne woj­ska krzy­żac­kie, wy­sła­ne prze­ciw po­lu­ją­cym Pru­som przez wiel­kie­go mi­strza.

– Wes­przyj­my ich i za­wróć­my, bę­dzie nas wię­cej, zatem ła­twiej po­ko­na­my tam­tych! – za­pro­po­no­wał Zyg­fryd, na co inni przy­sta­li nader nie­chęt­nie, gdyż radzi byli, aby już czym prę­dzej zna­leźć się za bez­piecz­ny­mi mu­ra­mi ro­dzi­me­go cheł­miń­skie­go zamku.

Wę­dro­wa­li zatem raz jesz­cze ku borom, w któ­rych grupa z pru­skich Bez­led urzą­dza­ła łowy.

– Cze­mu­ście pierz­cha­li z lasu? – do­py­ty­wał za­stęp­ca kom­tu­ra, ja­dą­cy na czele od­dzia­łu zbroj­ne­go.

– Nie ucie­ka­li­śmy, szla­chet­ny Ro­dri­gu, a je­dy­nie za­mie­rza­li­śmy po­łą­czyć z wami nasze siły – skła­mał Ulryk.

– Do­praw­dy? – Do­wód­ca krzy­żac­ki uśmiech­nął się szy­der­czo.

– Nie my­ślisz chyba, żeśmy się prze­lę­kli bandy pogan…

– No wła­śnie! Całe Prusy są nasze! – po­parł druha Zyg­fryd.

– Prócz tego jed­ne­go, je­dy­ne­go gro­dzi­ska – stwier­dził Ro­drig, mru­żąc ze zło­ścią oczy. – Lecz dzi­siaj się to zmie­ni! Nikt nie bę­dzie drwił z po­tę­gi Za­ko­nu!

Spo­strze­gli, że most zwo­dzo­ny na Bez­le­dach zo­stał nie­spo­dzie­wa­nie opusz­czo­ny i skie­ro­wa­ła się ku niemu grupa kil­ku­na­stu jeźdź­ców na za­ska­ku­ją­co szyb­kich, nie­wiel­kich ko­niach. Ja­dą­cy ku borom Krzy­ża­cy ob­ser­wo­wa­li ich z od­da­li.

– W jaki spo­sób ci wo­jow­ni­cy prze­je­cha­li obok na­szych stra­ży, roz­sta­wio­nych do­oko­ła po­gań­skie­go grodu? – Zdu­mio­ny Ro­drig wstrzy­mał konia i spo­glą­dał na zni­ka­ją­cych w Bez­le­dach przy­by­szów oraz uno­szo­ny most. – I kim oni są?!

– Te konie… Wy­da­ją się mi się być dziw­nie zna­jo­me. Już gdzieś wdzia­łem owe szyb­kie i zwin­ne zwie­rzę­ta oraz tak odzia­nych jeźdź­ców, któ­rych uno­si­ły. – Twarz Hel­mu­ta nagle nie­po­ko­ją­co zbla­dła.

– Coś się stało, bra­cie? – Zyg­fryd spo­glą­dał na niego z prze­stra­chem.

– Panno Prze­naj­święt­sza! – krzyk­nął i prze­że­gnał się wstrzą­śnię­ty Hel­mut. – Toż to byli Ta­ta­rzy!

– Ma słusz­ność – po­parł go inny ry­cerz krzy­żac­ki, drżąc na całym ciele na samo wspo­mnie­nie. – Po­bi­li nas przed laty pod Le­gni­cą. Księ­ciu pol­skie­mu Hen­ry­ko­wi, do­wo­dzą­ce­mu naszą chrze­ści­jań­ską armią, ob­cię­li wten­czas głowę i na włócz­nię we­tknę­li! To dia­bły wcie­lo­ne! Chry­ste, ratuj nas!

– Ta­ta­rzy na pół­no­cy? Zimą? Tak da­le­ko od swych sie­dzib? Cze­goż tu szu­ka­ją? – za­sta­na­wiał się Ro­drig.

– I czego chcą od wodza pru­skich Na­tan­gów? – do­po­wie­dział jego za­stęp­ca, ry­cerz We­gner.

– Ko­niecz­nie mu­si­my to wy­ba­dać! – za­rzą­dził do­wód­ca wy­pra­wy.

– Nie je­dzie­my zatem, bra­cie, ku my­śli­wym w knie­je?

– Nie, zmia­na pla­nów, mamy tu waż­niej­sze za­da­nie! Teraz, wobec za­ist­nia­łych oko­licz­no­ści, nade wszyst­ko celem jest spraw­dze­nie, z ja­kie­goż to po­wo­du ta­tar­skie woj­ska wy­sy­ła­ją swe po­sel­stwa do Pru­sów.

Jadąc na­tknę­li się na po­bi­tych braci za­kon­nych, le­żą­cych po­ko­tem nie­opo­dal swo­ich le­śnych kry­jó­wek.

– Teraz wiemy, czemu nie za­trzy­ma­no mon­gol­skie­go po­sel­stwa.

– Roz­bi­ci. Tylu na­szych zbroj­nych!

– Ale jak?

 

Na środ­ku maj­da­nu, roz­le­głe­go placu w Bez­le­dach, trwa­ły w tym cza­sie roz­mo­wy so­jusz­ni­cze mię­dzy przy­by­ły­mi Ta­ta­ra­mi a Pru­sa­mi na czele z ich wo­dzem, Her­ku­sem Monte.

– Panie, twoi wo­jo­wie, to­wa­rzy­szą­cy nam od gra­ni­cy, je­dy­nie sto­jąc bez­czyn­nie, od­par­li atak i na do­da­tek po­wa­li­li roz­wście­czo­ne odzia­ły krzy­żac­kie, sta­cjo­nu­ją­ce po oko­licz­nych za­gaj­ni­kach. Dzię­ki temu unik­nę­li­śmy zbroj­ne­go star­cia i roz­le­wu krwi, do­cie­ra­jąc szczę­śli­wie do twego obozu – mówił za­sko­czo­ny poseł Te­mu­zyn.

– Rad je­stem – od­parł Her­kus.

– Czy zdra­dzisz nam, jak to było moż­li­we?

– Cóż, opie­ka bogów na czele ze Świę­tym Per­ku­ni­rem wspo­ma­ga­ła nas, chro­niąc przed wro­ga­mi.

– Wiel­ce to chwa­leb­ne, wodzu, lecz, przy­znam, trud­no w takie wy­ja­śnie­nie uwie­rzyć. Wszak i inne ludy pru­skie wy­zna­wa­ły tę samą wiarę, czcząc tych sa­mych bogów, a teraz są pod jarz­mem krzy­żac­kim. Wasz gród, jako je­dy­ny na pół­no­cy, ostał się nie­pod­bi­ty i nie­pod­le­gły. Jak tego do­ko­na­li­ście?

– Mamy ta­jem­ną… – wy­rwał się Grzy­mi­sław, lecz Her­kus rzu­cił mu ostre spoj­rze­nie, czym sku­tecz­nie uci­szył nie­roz­trop­ne­go wo­je­wo­dę.

– A zatem jed­nak czary! Ja­kież to, wodzu? – pod­chwy­cił do­cie­kli­wy Te­mu­zyn.

– Zioła zbie­ra­my, w Świę­tym Gaju odu­rza­my się ich wo­nia­mi, za­wie­sza­my potem w do­mo­stwach usu­szo­ne, ot i cała ta­jem­ni­ca – rzekł wy­mi­ja­ją­co przy­wód­ca, wy­ko­nu­jąc ręką w po­wie­trzu nie­okre­ślo­ny, ko­li­sty ruch i śmie­jąc się ru­basz­nie.

– Zo­staw­my tę rzecz na potem. O waż­niej­szych spra­wach mówić nam trze­ba. Szy­ku­je­my wy­pra­wę zbroj­ną prze­ciw woj­skom chrze­ści­jań­skim.

– My od pół­no­cy, wy zaś od wscho­du, za­sko­czy­my po­łą­czo­ne siły pol­sko-krzy­żac­kie.

– Tak bę­dzie, wodzu.

– Jest pewna na­dzie­ja, że Po­la­cy nie poprą już Za­ko­nu. Plą­dru­je ich zie­mie, ata­ku­je księ­stwa, łamie bądź fał­szu­je za­war­te trak­ta­ty.

– Tym le­piej dla nas. Osła­bio­ne siły ła­twiej w proch ze­trzeć.

– W rze­czy samej.

– Do­szły nas słu­chy, że pla­no­wa­łeś za­wrzeć po­ro­zu­mie­nie z Po­la­ka­mi. Praw­da li to, Her­ku­sie, czy bujda? – Przy­wód­ca ta­tar­skich po­słań­ców zmru­żył oczy i spoj­rzał prze­ni­kli­wie na go­spo­da­rza. – Bo my so­jusz z tobą utrzy­mać chce­my i prze­ciw Polce go skie­ro­wać!

– Pol­ski teraz nie ma, szla­chet­ny cha­nie. Roz­bi­ta, skłó­co­na, za­wo­jo­wa­na. Brat prze­ciw bratu rękę pod­no­si, a nam je­dy­nie ko­rzy­stać z tej walki bra­to­bój­czej po­zo­sta­ło, bo cóż wię­cej? – umie­jęt­nie udzie­lił od­po­wie­dzi pru­ski wódz.

– Pia­sto­wie wal­czą ze sobą, lecz przy za­gro­że­niu po­tra­fią zbra­tać się i prze­ciw­sta­wić ze zdwo­jo­ną siłą. Mieć zatem trze­ba ba­cze­nie, kto obec­nie Kra­ko­wem włada, a kto na Kra­ków liczy i się doń przy­mie­rza.

– Roz­trop­nie pra­wisz, cha­nie. A co bę­dzie dalej, czas po­ka­że.

– Zna­ko­mi­cie wła­dasz na­szym ję­zy­kiem. Twoi wy­słan­ni­cy po­dob­nie – do­cie­kał za­wsze nie­uf­ny poseł Ta­ta­rów.

– I tu nie ma żad­nej ta­jem­ni­cy, szla­chet­ny cha­nie Te­mu­zy­nie. Przez wiele lat kształ­ci­łem się u Krzy­ża­ków jako ich za­kład­nik. Znam wiele ję­zy­ków. Teraz moją wie­dzę prze­ka­zu­ję innym.

Roz­mo­wę prze­rwał po­sła­niec, szep­czą­cy coś do ucha wodza Pru­sów.

– Do­stoj­ni pa­no­wie po­sło­wie po­zwo­lą, za­pra­sza­my na ucztę – rzekł z uśmie­chem Her­kus. – Wła­śnie świe­że mię­si­wo do­tar­ło, już się jego ob­ra­bia­niem zaj­mu­ją. Tym­cza­sem na po­lew­kę pro­si­my. I ryby pie­czo­ne. Dzi­czy­zna za ten czas chrup­ko­ści i in­ten­syw­no­ści nad ogniem bu­ko­wym na­bie­rze.

Wszy­scy zgod­nie za­sie­dli do sto­łów bie­siad­nych, a pru­skie ko­bie­ty uwi­ja­ły się czym prę­dzej, aby wszyst­kich na­le­ży­cie ob­słu­żyć. W na­mio­cie za­pach­nia­ło sma­ko­wi­ty­mi po­tra­wa­mi.

 

– Jedzą, psy po­gań­skie! – skwi­to­wał nie­za­do­wo­lo­ny ze swej doli i ża­ło­sne­go po­ło­że­nia ry­cerz krzy­żac­ki We­rges, spoglądając z oddali na dym, swobodnie unoszący się nad Bezledami. – Na­wieź­li turów, żu­brów, dzi­ków i saren na kil­ku­na­stu wo­zach! Będą mieć uży­wa­nia! A my tu o su­chych py­skach sie­dzieć mu­si­my i dybać, czy się który nie na­wi­nie!

– Nie zrzędź! – skar­cił go druh Fer­gres. – Ar­tre­sa z brać­mi wiel­ki mistrz wy­zna­czył do strze­że­nia prze­pra­wy przez most przy samej rzece. My tu przy­naj­mniej mamy sucho i bez­piecz­nie.

– Ta, jasne, póki nie przyj­dą ko­lej­ne zimne noce i śnieg znowu nie spad­nie. Prze­klę­ta kra­ina! Wiecz­ne tu zimna, pół­noc­ne bądź wschod­nie, wi­chry i śnież­ne za­mie­cie. Było nam sie­dzieć w Ziemi Świę­tej!

– Tu nas po­kie­ro­wa­ła Opatrz­ność, tu mamy misję do speł­nie­nia, aby wy­ple­nić i wy­rżnąć w pień po­gań­skie ścier­wa! Tu zatem cze­kać trze­ba.

– Lecz, co nam po cią­głym tkwie­niu w tych za­ro­ślach? Na­je­chać ich, zrów­nać z zie­mią cały gród, by ka­mień na ka­mie­niu nie po­zo­stał, ot co!

– Praw­dę mówi – po­parł go inny za­kon­nik.

– Lać pogan, ile wle­zie! – syk­nął ko­lej­ny.

– Ponoć nie­jed­no­krot­nie pró­bo­wa­no. I nic! – zga­sił ich zapał Ten­ges i spo­chmur­niał.

– A więc na­je­chać po­now­nie! I spa­lić, znisz­czyć, wy­ciąć w pień! – ry­cze­li dalej roz­ocho­ce­ni Krzy­ża­cy.

– Tu liczy się dy­plo­ma­cja, zatem spo­koj­nie, szla­chet­ni bra­cia! Le­ga­ci, przy­chyl­ni na­szej spra­wie, sta­ra­nia u sa­me­go Ojca Świę­te­go po­dej­mu­ją, aby co ry­chlej wszyst­kie te zie­mie na­szy­mi po­zo­sta­ły aż po wsze czasy – tłu­ma­czył Fer­gres.

– A pol­scy ksią­żę­ta wrza­wy ni­ja­kiej wsz­czy­nać nie będą? Prze­cież dali nam nie­gdyś swe zie­mie jako lenno, mie­li­śmy być im po­słusz­ni, a my…

– Toteż trze­ba wła­śnie tak umie­jęt­nie z Ojcem Świę­tym dys­pu­to­wać, co by nam był przy­chyl­niej­szy, nie zaś Po­la­kom. Pol­ska teraz roz­bi­ta i za­wo­jo­wa­na, nie sta­no­wi dla nas, ry­ce­rzy Naj­święt­szej Marii Panny, ni­ja­kie­go za­gro­że­nia. To i swo­bod­nie zie­mie pia­stow­skie pod­bi­jać mo­że­my. Nie nasza jed­nak w tym głowa, mą­drzej­si w Za­ko­nie już sta­ra­nia od­po­wied­nie pod­ję­li. My mamy wy­ba­dać, skąd u Pru­sów ta­ko­wa nad­ludz­ka siła się bie­rze. Że jeden tura kła­dzie pię­ścią bez ni­ja­kie­go na­rzę­dzia czy broni.

– Już ma­wia­li o tym dzi­wacz­nym zaj­ściu bra­cia Zyg­fryd i Hel­mut, co śle­dzi­li tych na po­lo­wa­niu, że to czary dia­bel­skie.

– Nawet zni­kać po­tra­fią. Ot, stoją przed tobą, jak i ja teraz, a rap­tem już ich nie ma! – po­parł go inny.

– Lecz mistrz w te po­gło­ski nie wie­rzy i dla­te­go nas tu teraz przy­słał na prze­szpie­gi. Mówi: Jeśli w isto­cie dia­beł ich opę­tał, chcę do­wo­dów! Ponoć w gro­dzie są po­sło­wie ta­tar­scy. Trze­ba wy­ba­dać, skąd i po co zja­wi­li się tak da­le­ko na pół­no­cy.

– Może zno­wuż pla­nu­ją na­jazd, jak przed laty, kiedy Hen­ry­ka ślą­skie­go pod Le­gni­cą ubili i nasze woj­ska chrze­ści­jań­skie w proch roz­nie­śli? – wtrą­cił ry­cerz Ge­rant.

– To moż­li­we, bra­cie – zgo­dzi­li się z nim po­zo­sta­li.

– A jak wy­ja­śnia­cie nad­ludz­ką siłę Pru­sów?

– Skoro to nie czary, w które po­wąt­pie­wa mistrz, to cóż in­ne­go?

– Ano, oba­czy­my, bra­cia, bo wła­śnie most opusz­cza­ją. Naj­pew­niej po­sel­stwo wy­jeż­dżać bę­dzie. Skie­ru­je­my tedy ku ja­dą­cym nasz odział.

 

 

Jak uzgod­ni­li, tak uczy­ni­li. Kiedy kil­ku­na­stu po­słów ta­tar­skich w to­wa­rzy­stwie strze­gą­cych ich kilku Pru­sów opu­ści­ło Bez­le­dy, Krzy­ża­cy wy­je­cha­li z za­ro­śli i za­stą­pi­li im drogę.

– Stać! W imię Trój­cy Prze­naj­święt­szej, za­trzy­maj­cie się! – krzyk­nął do­wód­ca.

Ja­dą­cy wstrzy­ma­li konie i spo­glą­da­li groź­nie.

– Ta droga oraz zie­mie, do niej przy­le­ga­ją­ce, na­le­żą do Za­ko­nu Naj­święt­szej Marii Panny, któ­re­go je­ste­śmy przed­sta­wi­cie­la­mi. Bez ze­zwo­le­nia wiel­kie­go mi­strza prze­jeż­dżać tędy nie wolno!

– Droga za­wsze była, jest i po­zo­sta­nie naszą, na­tan­gij­ską! My tu pa­nu­je­my od wie­ków! Ja­ke­śmy tędy przy­je­cha­li spod gra­ni­cy, tak i prze­je­dzie­my teraz! Ustąp­cie! – rzu­cił hardo jeden z pru­skich wojów.

Mon­go­ło­wie spoj­rze­li po sobie i się­gnę­li po łuki, lecz nie zdą­ży­li ich nawet dobyć, gdyż w tym mo­men­cie Krzy­ża­cy bły­ska­wicz­nie za­ata­ko­wa­li, do­by­wa­jąc mie­czy.

Wo­jo­wie pru­scy w jed­nej chwi­li pod­je­cha­li na ko­niach przed po­słów ta­tar­skich, two­rząc przy nich swego ro­dza­ju żywą tar­czę ochron­ną. Nim osło­nię­ci zo­rien­to­wa­li się, w czym rzecz, było już po ataku. Zdez­o­rien­to­wa­ni Krzy­ża­cy i Ta­ta­rzy spo­glą­da­li na mie­cze za­kon­ni­ków, które od­ska­ki­wa­ły, ude­rza­jąc w po­sta­cie wojów i od­bi­ja­jąc się od nich, jakby ciała Pru­sów były stwo­rzo­ne z nie­znisz­czal­nych gła­zów. Nikt nie ucier­piał, nikt nie do­znał też rany ani żad­ne­go uszczerb­ku na ciele. Co wię­cej, sto­ją­cy nie­ru­cho­mo Pru­so­wie byli nie­uzbro­je­ni. A jed­nak mie­cze w jakiś nie­wy­tłu­ma­czal­ny spo­sób od­bi­ły się od nich i upa­dły!

– Wszel­ki Duch! – wrza­snę­li ry­ce­rze za­kon­ni i rzu­ci­li się do pa­nicz­nej uciecz­ki.

– Fe­no­men wdy­cha­nych opa­rów z ziół? – za­py­tał Pru­sów z nie­do­wie­rza­niem Te­mu­zyn.

– Nie ina­czej, wiel­ki cha­nie. – Pru­so­wie skło­ni­li mu się i od­wieź­li bez­piecz­nie do wschod­niej gra­ni­cy.

 

Po po­wro­cie Her­kus wy­słu­chał spo­koj­nie opo­wie­ści swych wojów o ataku krzy­żac­kim.

– Póki mamy kor­diał bursz­ty­no­wy zie­lar­ki Tek­do­ry, nic nam nie grozi. On daje moc od­py­cha­nia od sie­bie każ­de­go ataku, chro­ni przed każ­dym nie­bez­pie­czeń­stwem.

To po­wie­dziaw­szy się­gnął po wy­sa­dza­ny bursz­ty­na­mi złoty kie­lich, wy­chy­la­jąc całą jego za­war­tość.

– Wodzu, co jed­nak, jeśli owego ma­gicz­ne­go trun­ku za­brak­nie? – do­py­ty­wał jeden z wojów, pijąc z pu­cha­ru po­kaź­ną por­cję.

– To nie­moż­li­we, nie fra­suj się, Cze­ko­ro – od­po­wie­dział spo­koj­nie Her­kus.

– A inni? A nasi wro­go­wie, pod­stęp­nie knu­ją­cy prze­ciw nam? Kor­dia­ły z bursz­ty­nu robią w wielu gro­dach. To naj­po­pu­lar­niej­szy tru­nek w tej czę­ści świa­ta. Krzy­ża­cy go nie do­sta­ną?

– Ten napój to coś wię­cej. Je­ste­śmy dzię­ki niemu nie­znisz­czal­ni i nie­śmier­tel­ni. Żadne zło tego świa­ta się nas nie ima. Tek­do­ra jest ka­płan­ką Per­ku­ni­ra, naj­wyż­sze­go z bogów. Jej kor­diał jest do­pra­wio­ny ogniem ze świę­tej bły­ska­wi­cy, którą dzier­ży w ręku Naj­wyż­szy.

– Czemu in­nych Pru­sów nie oca­lił? Krzy­ża­cy siłą za­pa­no­wa­li na oko­licz­nych te­re­nach, wpro­wa­dza­jąc nową re­li­gię mie­czem, nie sło­wem, wojną, a nie po­ko­jem.

– Inne ludy nie chcia­ły dać wiary, że Zakon może je po­ko­nać. Tłu­ma­czy­łem, do czego jest on zdol­ny, bo wy­cho­wy­wa­łem się tam, od­da­ny w nie­wo­lę jako dzie­cię. Ja znam praw­dzi­we ob­li­cze Krzy­ża­ków. I Tek­do­ra też je zna. Lecz nasi po­bra­tym­cy nie chcie­li zjed­no­czyć się i wal­czyć razem dla wspól­nej spra­wy. Wo­dzo­wie pru­scy wy­gna­li ka­płan­kę precz! Do­pie­ro potem, wi­dząc rze­zie krzy­żac­kie, okru­cień­stwo i be­stial­stwo ry­ce­rzy w bia­łych płasz­czach z czar­ny­mi krzy­ża­mi, sprzy­mie­rzy­li się z na­szym ple­mie­niem, dzię­ki czemu od­nie­śli­śmy tyle sła­wet­nych zwy­cięstw. Lecz było za późno, Krzy­ża­cy za­gar­nę­li zbyt wiele ziem. Po­zo­sta­li­śmy je­dy­ni.

– Co bę­dzie dalej, wodzu?

– Cóż, Naj­wyż­szy Per­ku­nir na­ka­zał nam strzec tego grodu oraz wiary przod­ków. I to za­da­nie wy­peł­nia­my.

– A czy bursz­ty­nu istot­nie nie za­brak­nie?

– Póki morze nam go daje, ów naj­cen­niej­szy ze wszyst­kich klej­no­tów świa­ta, póty bę­dzie­my tu osto­ją, je­dy­nym punk­tem świe­tli­stym, do­wo­dem, że Zakon nie za­wsze wy­gry­wa i nie za­wsze ujarz­mia.

– A czas, co pędzi nie­ubła­ga­nie, za­bie­ra­jąc ze sobą wszyst­ko? On nas nie ze­trze z po­wierzch­ni ziemi, panie i wład­co?

– To moc świę­te­go bursz­ty­nu daje memu lu­do­wi siłę. Żaden czas i żadna zmia­na tego nie po­ko­na. Za­pew­niam, że prę­dzej Zakon upad­nie i przy­zna do sro­mot­nej klę­ski, niźli nasz gród podda jego wła­dzy, uko­rzy i ugnie kark przed cie­mię­ży­cie­lem!

 

Po wielu wie­kach umie­ra­ją­cy mistrz krzy­żac­ki Teo­do­ryk von Unger szep­tał na ucho swemu spo­wied­ni­ko­wi, za­kon­ni­ko­wi Tet­ma­ro­wi:

– Gdy obej­mo­wa­łem wła­dzę nad Za­ko­nem, mia­łem za­le­d­wie dwa­dzie­ścia lat. Teraz, sta­jąc nad gro­bem, liczę ich sobie osiem­dzie­siąt sześć. Jako mło­dzie­niec zło­ży­łem obiet­ni­cę Ojcu Świę­te­mu, że wy­trze­bię reszt­ki po­gań­stwa z pru­skich ziem, że wszyst­kie osady uzna­ją wła­dzę chrze­ści­jań­ską! Po­dob­nie przy­się­ga­li moi przod­ko­wie. I, choć każdy umie­rał po kil­ku­dzie­się­ciu la­tach kie­ro­wa­nia pań­stwem krzy­żac­kim, jed­nak żad­ne­mu z nas nie udało się do­trzy­mać da­ne­go słowa. Gro­dzi­sko Bez­le­dy stoi, jak stało, nie­zmien­nie, nie­po­ru­sze­nie, kpiąc w żywe oczy z na­szej wiary i po­słu­gi braci za­kon­nych. A jego wódz, Her­kus z ple­mie­nia Na­tan­gów, nadal spra­wu­je tam wła­dzę, jakby jego i jego wojów nie imały się czas, wszel­kie prze­mia­ny, spory dy­na­stycz­ne i prze­wro­ty po­li­tycz­ne, roz­gry­wa­ją­ce się do­oko­ła. On cią­gle, mimo za­mor­do­wa­nia go przed wie­ka­mi w lesie, żyje i cie­szy peł­nią sił oraz zdro­wia. Teraz już widzę to i wiem z całą pew­no­ścią, że za­prze­dał się siłom nie­czy­stym, oddał duszę dia­błu i dzię­ki jego po­mo­cy nie ulega na­sze­mu na­po­ro­wi, tkwiąc cią­gle w po­gań­stwie. Od­cho­dzę w po­czu­ciu klę­ski tym więk­szej, że nie udało mi się uczy­nić ab­so­lut­nie nic, aby tę sy­tu­ację zmie­nić.

Do Bez­led wieść do­tar­ła bar­dzo szyb­ko i to aku­rat pod­czas od­by­wa­ją­ce­go się wiecu:

– Wodzu, Her­ku­sie Monte, już ósmy wiel­ki mistrz krzy­żac­ki od­szedł z tego świa­ta, nie po­ko­naw­szy na­sze­go grodu!

– Na chwa­łę Naj­wyż­sze­go Per­ku­ni­ra! – za­krzyk­nął za­do­wo­lo­ny herszt, wzno­sząc wraz z in­ny­mi nie­śmier­tel­ny­mi wo­ja­mi in­kru­sto­wa­ne pu­cha­ry i wy­chy­la­jąc z nich za­cza­ro­wa­ny kor­diał swej uko­cha­nej żony, zie­lar­ki Tek­do­ry.

 

 

(Ilu­stra­cja: Her­kus Monte, rzeź­ba w Ni­dzi­cy, Wi­ki­pe­dia)

 

Część 2 – So­jusz­ni­cy i dru­ho­wie

 

Tek­do­ra po­de­szła do męża i opar­ła głowę na jego ra­mie­niu. Her­kus po­sęp­nym wzro­kiem spo­glą­dał przez nie­wiel­kie okno zamku na nocne niebo.

– Znowu ten sen? – za­py­ta­ła z tro­ską.

Przy­tak­nął i otarł łzy, przy­tu­la­jąc żonę.

– Przy­cho­dzi do mnie coraz czę­ściej. Do­bi­ja się do duszy i serca! Chce od­po­ku­to­wać.

– I tak wy­raź­nie wi­dzisz w sen­nych ma­rach jego twarz? – zdu­mia­ła się zie­lar­ka.

– Jak i cie­bie teraz. – Spoj­rzał w jej szare oczy. – Ta­kie­go, ja­kie­go go pa­mię­tam. Tylko w owych kosz­ma­rach, co noc mnie na­wie­dza­ją­cych, twarz daw­ne­go druha, Gor­te­ra, wy­krzy­wia gry­mas prze­ra­ża­ją­cy, ja­ko­by wszyst­kie tor­tu­ry pie­kiel­ne, któ­rym zo­stał pod­da­ny, wy­ra­zić za­mie­rzał. I krzy­czy mi cią­gle w oczy, abym się uli­to­wał. I błaga bez prze­rwy, po­wta­rza­jąc, że mam mu da­ro­wać to, że mnie wten­czas, w lesie, Krzy­ża­kom sprze­dał za jeden denar, wie­dząc z góry, że na zgubę tę zdra­dę czyni.

– Per­ku­ni­rze wie­ku­isty! – szep­nę­ła i spoj­rza­ła prze­ra­żo­na na męża.

– A kiedy usta otwie­ram – kon­ty­nu­ował Her­kus – coby już spo­kój uzy­skał na­resz­cie, a przez to i ja sam, znika mara prze­klę­ta, aby ko­lej­nej nocy po­ja­wić się znowu i nękać mą duszę! Na Wszech­moc­ne­go Per­ku­ni­ra, ileż jesz­cze?!

– Cóż, Gor­ter był przez lata twym naj­wier­niej­szym dru­hem. Pra­wie, jak brat ro­dzo­ny.

– Ko­cha­łem go i wie­rzy­łem, że on czuje tak samo. Po­wie­rza­łem wszyst­kie spra­wy, ra­dzi­łem się przy naj­więk­szych pro­ble­mach, za­wsze­śmy się wspie­ra­li i szli ramię w ramię!

– Mimo tego żądza zysku prze­wa­ży­ła. Krzy­ża­cy zna­leź­li jego czuły punkt.

– Są­dził, że nie­go­dziw­cy słowa do­trzy­ma­ją i pusz­czą go wolno, lecz oni wy­rżnę­li wszyst­kich z jego dru­ży­ny w pień!

– A potem za­ję­li się tobą.

– A potem za­ję­li się mną… – po­wtó­rzył i za­ci­snął z bólu po­wie­ki.

– Uko­cha­ny mój, cóż zatem czy­nić za­mie­rzasz? Bo już to wiem, i stąd nie pytam wię­cej, że ziół żad­nych ode mnie w tej ma­te­rii nie po­trze­bu­jesz.

– Nie, tym razem na­pa­ry nie po­mo­gą. Choć­by i ma­gicz­ne. Nie po­zbę­dę się dzię­ki nim owych kosz­ma­rów. Tu trze­ba dzia­łać!

 

Opo­wie­dział Tek­do­rze, jaki ma plan. Na­za­jutrz przy­pa­da­ła peł­nia księ­ży­ca. I nada­rza­ją­cą się spo­sob­ność za­mie­rzał wy­ko­rzy­stać. Na pół­noc od ich grodu, Bez­led, roz­cią­gły się sze­ro­kie po­ła­cie, zwane Ka­mie­ni­stym Polem, omi­ja­ne za­rów­no za dnia, jak i w nocy, z po­wo­du czy­ha­ją­cych tam nie­bez­pie­czeństw. Ni­ko­mu, prze­mie­rza­ją­ce­mu przy­pad­kiem owo pust­ko­wie, nie udało się stam­tąd wró­cić.

Wie­rzo­no, że pod­czas uka­za­nia peł­ne­go ob­li­cza księ­ży­ca, w po­god­ną noc, ka­mie­nie, le­żą­ce na owych po­ła­ciach, bły­ska­wicz­nie po­tęż­nie­ją i wy­ra­sta­ją do­oko­ła, się­ga­jąc nie­bios. Ze szcze­lin po­mię­dzy nimi wy­strze­li­wu­ją rwące rzeki, przy­no­sząc dusze po­tę­pio­ne. Kiedy niebo po­kry­wa­ją gęste chmu­ry i nad­cho­dzą ulew­ne desz­cze, dzie­je się na od­wrót – ka­mie­nie drżą, zdają się za­pa­dać i od­sła­nia­ją pod sobą pust­kę, a nad­miar wody spły­wa w głąb ziemi, nagle uka­za­ny oczom śmier­tel­ni­ków, ku pie­kłu, z któ­re­go wy­cho­dzą upio­ry, zaś woda zo­sta­je wchło­nię­ta przez ogień, po czym jej pozostałości cał­ko­wi­cie wy­parowują. Jeśli ktoś z tu­tej­szych miesz­kań­ców za­mie­rzał roz­mó­wić się z upio­ra­mi, nę­ka­ją­cy­mi go pod­czas sen­nych kosz­ma­rów, szedł ku polom w noc pełni.

Wódz je­dy­ne­go oca­la­łe­go pru­skie­go grodu za­mie­rzał zatem na­stęp­nej nocy udać się ku okry­tym po­sęp­ną sławą rów­ni­nom i spo­tkać przy­wo­ła­ne­go ducha zdraj­cy, który sprze­dał go przed laty za­kon­ni­kom z czar­ny­mi krzy­ża­mi na bia­łym płasz­czach, wy­da­jąc tym samym na mę­czeń­ską śmierć.

– Chcesz pójść sam? – Za­nie­po­ko­jo­na ka­płan­ka Per­ku­ni­ra rada by była to­wa­rzy­szyć w tej nie­bez­piecz­nej wy­pra­wie mę­żo­wi, lecz do­sko­na­le znała od­po­wiedź na swe py­ta­nie.

– Tak, Tek­do­ro, pójdę tylko ja. Je­stem z Mon­te­wi­dów.

 

Na­stęp­nej nocy Her­kus wy­ru­szył, wy­pi­ja­jąc przed­tem ma­gicz­ny kor­diał, spo­rzą­dzo­ny przez zie­lar­kę. Pil­nu­ją­ca cią­gle Bez­led straż krzy­żac­ka wy­sła­ła na­tych­miast gońca, by po­wia­do­mił wiel­kie­go mi­strza o opusz­cze­niu grodu przez znie­na­wi­dzo­ne­go wodza Pru­sów.

Tym­cza­sem po dłu­gim mar­szu Monte do­tarł do Ka­mie­ni­ste­go Pola. Wkro­czył w sam śro­dek roz­le­głe­go ob­sza­ru i spoj­rzał na ob­li­cze księ­ży­ca. Ka­mie­nie do­oko­ła, ni­czym za do­tknię­ciem bo­skie­go pio­ru­na, roz­ło­ży­ły się rów­no­mier­nie, po czym za­czę­ły ukła­dać jeden na dru­gim i ro­snąć ku górze. Z całej ol­brzy­miej po­ła­ci te­re­nu po rów­ni­nie tur­la­ły się do­dat­ko­we głazy i wska­ki­wa­ły na te już uło­żo­ne. Wresz­cie, zgod­nie z nazwą tu­tej­szej kra­iny Na­tan­gii, try­snę­ły z nich w dół licz­ne rzeki, pły­nąc ku hersz­to­wi ple­mie­nia i wsią­ka­jąc bły­ska­wicz­nie w zie­mię u jego stóp.

 

 

 

Pierw­sza po­stać, która przy­pły­nę­ła do wodza na fali rzecz­nej, by­naj­mniej nie przy­po­mi­na­ła w ni­czym jego zdra­dziec­kie­go przy­ja­cie­la, na­cho­dzą­ce­go Her­ku­sa w snach.

– Witaj, szla­chet­ny ry­ce­rzu – po­wie­dzia­ła słod­ko dłu­go­wło­sa pięk­ność.

– Al­bio­na? – Z po­cząt­ku nie roz­po­znał daw­nej mi­ło­ści.

– Mia­łeś po mnie wró­cić, uwol­nić z rąk Za­ko­nu, obie­cy­wa­łeś tak wiele… – Spoj­rza­ła z wy­rzu­tem i za­trze­po­ta­ła dłu­gim rzę­sa­mi. Plo­tła jasny war­kocz, spo­czy­wa­ją­cy na jej śnież­no­bia­łej sukni, i w milczeniu wpa­try­wa­ła się w niego.

– Daruj, uko­cha­na, lecz jako pa­cho­lę byłem za­śle­pio­ny żar­li­wym uczu­ciem do cie­bie. Wów­czas mocno wie­rzy­łem, że zdo­łam uczy­nić wszyst­ko. Wró­ci­łem po cie­bie, lecz po­wie­dzia­no mi, że umar­łaś w lo­chach. Wy­bacz mi, bo nie zdą­ży­łem… – Głos uwiązł mu w gar­dle, nie wie­dział, jak się tłu­ma­czyć.

Spu­ścił głowę i otarł łzy.

– To ty nam wy­bacz, synu, żeśmy cię im od­da­li. – Usły­szał nagle. Uniósł głowę i za­miast dziew­czy­ny uj­rzał teraz na fali dusze ro­dzi­ców.

– Matko, ojcze, tak bar­dzo tę­sk­ni­łem… – Płacz prze­rwał słowa.

Her­kus nigdy nie czuł żalu do ro­dzi­cie­li. Wie­dział, że Krzy­ża­cy siłą za­bie­ra­li mło­dzież z każ­de­go pru­skie­go ple­mie­nia. Po­sta­cie matki i ojca, tak dro­gie sercu, mocno go teraz roz­czu­li­ły.

 

Nagle w tym samym miej­scu, w któ­rym oboje stali, po­ja­wił się duch Gor­te­ra. Łypał na Her­ku­sa spode łba i dy­szał cięż­ko.

– Gorze mi! – wy­darł się nagle na całe gar­dło. – W pie­kle się smażę tylko dla­te­go, żem cie­bie sprze­dał! Od­puść mi!

Her­kus prze­łknął ślinę i, mimo sil­ne­go po­sta­no­wie­nia, z jakim tu przy­szedł, po­wie­dział do niego twar­dym tonem, wy­rzu­ca­jąc całą bo­leść, którą tyle lat za­cho­wy­wał w sercu:

– Byłem ci, ni­czym brat! Od uro­dze­nia! Ko­cha­łem i wspo­ma­ga­łem! Za­wsze gotów życie oddać! A tyś mnie wydał tym psu­bra­tom, jak ścier­wo! Zdraj­co prze­klę­ty!

Ka­mie­nie po­ru­szy­ły się do­oko­ła i nie­licz­ne za­czę­ły spa­dać na rów­ni­nę.

– Prze­bacz! Nie wie­dzia­łem, co czy­nię! Od­puść mi! – ję­czał wzbu­rzo­ny duch Gor­te­ra.

Her­kus przy­po­mniał sobie mądre oczy żony i roz­mo­wę z nią ubie­głej nocy. Ochło­nął zatem. Na­stęp­nie spo­koj­niej po­wie­dział:

– Prze­ba­czam ci, Gor­te­rze. I niech wszy­scy bo­go­wie, a z nimi duchy przod­ków, prze­ba­czą ci także.

Rów­ni­na, na któ­rej stali, za­szu­mia­ła zło­wro­go, zaś z po­usta­wia­nych wokół ka­mien­nych wie­życ roz­legł się szept ty­się­cy gło­sów:

– To za mało…

– Cze­goż zatem chce­cie ode mnie?! – wrza­snął zroz­pa­czo­ny duch zdraj­cy.

– Po­ku­ty – od­po­wie­dzia­ły mu znowu szep­tem.

– Przez lata całe cier­pię męki pie­kiel­ne, czy nie są one wy­star­cza­ją­cą po­ku­tą?

– To za mało – po­wtó­rzy­ły.

Na fa­lach pły­ną­cych ze­wsząd rzek stały ty­sią­ce dusz po­mor­do­wa­nych z jego winy Pru­sów.

– Co­ście za jedni? – zdu­miał się duch zdraj­cy.

– Wy­da­jąc Krzy­ża­kom ukry­wa­ją­ce­go się w la­sach Her­ku­sa, wy­da­łeś i nas na pa­stwę za­kon­ni­ków z czar­ny­mi krzy­ża­mi.

– Je­ste­ście du­sza­mi na­szych wojów – zro­zu­miał Gor­ter.

– A także ich ro­dzin: żon, matek, po­tom­ków i przod­ków. Zdra­dza­jąc Her­ku­sa, zdra­dzi­łeś całe Prusy! Wszyst­kich nas ska­za­łeś na pewną śmierć! – wy­szep­ta­ły wspól­nie, spo­glą­da­jąc oskar­ży­ciel­sko.

– Jak mam od­po­ku­to­wać?

 

Nagle zza ka­mien­nych wie­życ po­sły­sze­li ciche roz­mo­wy skra­da­ją­cych się za Her­ku­sem, zdez­o­rien­to­wa­nych Krzy­ża­ków:

– Tutaj szedł, wi­dzia­łem prze­cie wy­raź­nie!

– Bred­nie! Ni­g­dzie go nie widać!

– Bośmy po­błą­dzi­li. Od razu mó­wi­łem, coby iść ku lasom, bra­cia!

– Nic po­dob­ne­go, on szedł po rów­ni­nie!

– Gdzież tu rów­ni­na? Jak okiem się­gnąć, same ka­mie­nie i skały!

– Dziw­ne. Wcze­śniej ich tu nie było…

– Były, były na pewno, tylko myśmy po­błą­dzi­li.

– A co tak szumi?

– Li­ście!

– A gdzież tu li­ście?

– Na drze­wach!

– A drze­wa?

– Praw­da, nie ma. Same trawy. A szum coraz do­no­śniej­szy.

– Trawy szu­mią?

– Nie­moż­li­we, za gło­śno!

– Cii… Szep­ty też ja­ko­weś po­sły­sza­łem teraz! Mo­że­śmy jed­nak, bra­cia naj­mi­lej­si, dobrą drogą po­szli?

Na mo­ment odział krzy­żac­ki ucichł i pil­nie na­słu­chi­wał.

– Nic, tylko z kimś gada! Jest tu zatem! Za tymi ka­mie­nia­mi!

– W rze­czy samej, sły­chać tłu­mio­ne roz­mo­wy.

– Ale ów szum dziw­ny jakiś… I chłód prze­ra­ża­ją­cy bije zza tych gła­zów…

– To prze­cie… rzeka! – gło­śniej stwier­dził jeden z za­kon­ni­ków.

Zbli­ży­li się, aby móc spoj­rzeć wy­raź­niej na Ka­mie­ni­ste Pole.

– Wiele ich!

– Skąd tu jed­nak­że rzeki? I to w ta­kiej mno­go­ści, bra­cia?

– Dziw­ne opo­wie­ści o owym miej­scu kie­dyś w karcz­mie sły­sza­łem… – szep­nął zło­wiesz­czo jeden z za­kon­ni­ków.

– Ja także – po­parł go drugi drżą­cym gło­sem. – W noce pełni księ­ży­ca, dusze przod­ków po­ka­zu­ją się i na­przy­krza­ją śmier­tel­ni­kom.

– To bujdy dobre dla stra­sze­nia pogan! Lecz my, jako ry­ce­rze Za­ko­nu Najś… – Zenon nie zdą­żył do­koń­czyć, bo nagle po­sy­pa­ły się na nich tkwią­ce u samej góry wie­życ ka­mie­nie, strą­ca­ne przez po­ku­tu­ją­ce­go ducha, przy­gnia­ta­jąc szyb­ko do ziemi i od­bie­ra­jąc życie.

Za mo­ment głazy od­le­cia­ły z po­wro­tem ku górze.

– To mało – wy­szep­ta­ły do roz­ju­szo­ne­go upio­ra-zdraj­cy dusze jego ofiar.

Do Ka­mie­ni­ste­go Pola zbli­żał się na­stęp­ny od­dział krzy­żac­ki, spro­wa­dzo­ny przez wy­sła­ne­go gońca.

– Bij, zabij! – ryk­nął roz­wście­czo­ny duch Gor­te­ra, spa­da­jąc na każ­de­go z ry­ce­rzy i przez oczo­do­ły wy­sy­sa­jąc serce, krew, wszel­kie tkan­ki oraz duszę.

Puste ciała, zło­żo­ne je­dy­nie z kości i skóry, pa­da­ły po­ko­tem na trawę, by na­stęp­nie bez­pow­rot­nie znik­nąć, nie­sio­ne prą­dem rzek ku pie­kłu, tkwią­ce­mu pod pru­ski­mi rów­ni­na­mi. Wrza­ski dusz po­tę­pio­nych w dole wska­zy­wa­ły, że mor­do­wa­ni Krzy­ża­cy od razu tra­fia­li do ogni­stych cze­lu­ści.

Kilku za­kon­ni­kom udało się odłą­czyć od dzie­siąt­ko­wa­ne­go od­dzia­łu, więc sza­leń­czy­mi wrza­ska­mi pró­bo­wa­li od­je­chać czym prę­dzej do zamku wiel­kie­go mi­strza.

Duch Gor­te­ra do­padł ich także i ubił, po­twor­nie oka­le­cza­jąc.

– Tylu mor­der­ców mniej. Krew za krew. Do­peł­ni­łeś po­ku­ty – orze­kły zgod­nie dusze wy­mor­do­wa­nych Pru­sów i na fa­lach rzecz­nych po­wę­dro­wa­ły z po­wro­tem ku usta­wio­nym ka­mie­niom, zni­ka­jąc w ich wnę­trzach.

– Bywaj, druhu! I za­po­mnij mój plu­ga­wy czyn. Niech bo­go­wie na czele ze świę­tym Per­ku­ni­rem za­wsze cię strze­gą i po­mo­cy udzie­la­ją! – rzu­cił sto­ją­ce­mu dotąd w osłu­pie­niu Her­ku­so­wi uspo­ko­jo­ny na­resz­cie duch Gor­te­ra i znik­nął tam także.

Na­sta­ją­cy z wolna świt przy­niósł po­wol­ne osu­nię­cie ka­mie­ni, ich uło­że­nie na daw­nych miej­scach i znik­nię­cie świę­tych rzek.

Wódz pru­ski ode­tchnął z nie­wy­mow­ną ulgą i po­wró­cił do zamku w Bez­le­dach. Miał na­resz­cie na­dzie­ję na spo­koj­niej­sze noce, po­zba­wio­ne kosz­ma­rów, co istot­nie teraz na­stą­pi­ło.

 

Mi­nę­ły lata i zie­mie pol­skie po­czę­ły bu­rzyć się prze­ciw cią­głym ata­kom Za­ko­nu Krzy­żac­kie­go. Nic zatem dziw­ne­go, że po­szcze­gól­ni ksią­żę­ta pia­stow­scy po­dej­mo­wa­li mniej bądź też bar­dziej udane próby umoc­nie­nia swej wła­dzy w ro­do­wych dziel­ni­cach i po­sze­rze­nia jej na są­sied­nie. Wkrót­ce wśród nich szcze­gól­ną od­wa­gą wy­ka­zał się ksią­żę ku­jaw­ski Wła­dy­sław. Udało mu się zjed­no­czyć więk­szość pia­stow­skich ziem, utrzy­mać w swych rę­kach nawet Kra­ków, zaś na pół­no­cy za­gar­nąć te­ry­to­rium gdań­skie, usta­na­wia­jąc tam na­miest­ni­ków z bo­ga­te­go oraz wiel­ce wpły­wo­we­go rodu Świę­ców. Ta de­cy­zja mocno zdu­mia­ła Her­ku­sa.

– Zna­łem oso­bi­ście ich przod­ka, Świę­cę, i wiem, że nic do­bre­go z tego nie wyj­dzie – stwier­dził po­nu­rym tonem pod­czas jed­nej z narad w pru­skim gro­dzie Bez­le­dy.

– Po­win­ni­śmy zatem ostrzec Wła­dy­sła­wa? – do­py­ty­wał Krze­si­mir.

– Nie. Jego wolą stało się tak, a nie ina­czej, choć ro­zum­na ta de­cy­zja nie była wcale… To zdraj­cy i sprze­daw­czy­ko­wie.

– Przy­pusz­czasz, wodzu, że Świę­co­wie ze­chcą za­gar­nąć Gdańsk dla sie­bie?

– Oba­wiam się, że mogą uczy­nić coś znacz­nie gor­sze­go.

Dal­sze roz­mo­wy do­ty­czy­ły spraw bie­żą­cych oraz pla­no­wa­nych na przy­szłość kro­ków, ma­ją­cych za­pew­nić tu­tej­szym Pru­som nie­ty­kal­ność dzię­ki świę­te­mu kor­dia­ło­wi zie­lar­ki.

Nie­ste­ty, prze­czu­cie nie zmy­li­ło wodza i już po kilku mie­sią­cach, pod­czas ko­lej­nej na­ra­dy wo­jen­nej, pod­jął on wiel­ce ry­zy­kow­ną de­cy­zję o wy­ru­sze­niu na czele po­sel­stwa do nie­roz­waż­ne­go Wła­dy­sła­wa.

– Wodzu, lecz czy zdo­łasz na­kło­nić kra­kow­skie­go księ­cia do współ­pra­cy? O ile nam wia­do­mo, atak na Zakon nie leży w jego pla­nach… – po­wąt­pie­wał Ledba.

– Fra­su­ję się tym także, lecz być nie może, aby obec­ny stan trwał dłu­żej! Świę­co­wie, jak przy­pusz­cza­łem, prze­ka­za­li Gdańsk wro­gim Pol­sce Bran­den­bur­czy­kom.

– Ksią­żę Wła­dy­sław swój rozum ma. Bę­dzie chciał od­zy­skać te te­re­ny – dodał To­drem.

– W rze­czy samej. Lecz, w jaki spo­sób? – za­sta­na­wiał się Krze­si­mir.

– A zatem po­sta­no­wio­ne. Ru­sza­my jutro o świ­cie! – za­rzą­dził Her­kus.

Nie­ste­ty, ich przy­jazd do Kra­ko­wa spo­tkał się z silną opo­zy­cją buń­czucz­ne­go księ­cia. Prze­mknę­li przez cały kraj nie­po­strze­że­nie, lecz i tak wtar­gnię­cie nie­wi­dzial­nych z po­cząt­ku Pru­sów na zamek kra­kow­ski, zo­sta­ło po­trak­to­wa­ne pra­wie jak napad. Wład­ca Kra­ko­wa nie­chęt­nie wy­słu­chi­wał ich ar­gu­men­tów, kiedy na­resz­cie sta­nę­li przed nim, uka­zu­jąc swe na­tu­ral­ne po­sta­cie.

– Daruj, Her­ku­sie, lecz ty i twoi wo­jo­wie na­le­ży­cie do daw­nej, mi­nio­nej już epoki, nie­świa­do­mi obec­nych cza­sów i praw, nimi rzą­dzą­cych.

– Bran­den­bur­gia za­ję­ła Po­mo­rze, panie.

– I ja bo­le­ję nad tym, mo­żesz mi wie­rzyć. Cóż, Świę­co­wie zdra­dzi­li, jak czyni to wielu, gdy im za­pach­nie ju­da­szo­wy pie­niądz. – Po­pa­trzył na nich spode łba. – Jakąż mogę mieć pew­ność, że nie uczy­nisz tego sa­me­go?

– Te­re­ny nad­mor­skie na­le­żą się Pol­sce, nie Niem­com! – ryk­nął wzbu­rzo­ny po­są­dze­niem o moż­li­wą zdra­dę Her­kus, lecz Krze­si­mir uspo­ko­ił go czym prę­dzej.

Wła­dy­sław zmarsz­czył brwi.

– To rzecz oczy­wi­sta. Zdo­by­łem je i, choć teraz utra­co­ne, nie chcę z niego re­zy­gno­wać, lecz od­zy­skać.

– Jak za­mie­rzasz tego do­ko­nać, ksią­żę?

– Myślę. Nadal jesz­cze myślę. Roz­wa­żam wiele moż­li­wo­ści.

– Je­ste­śmy obok, chęt­ni pomóc za­wsze, przy każ­dej spo­sob­no­ści.

– Wiem, wiem, twój gród w cu­dow­ny i godny po­chwa­ły spo­sób, od wie­ków opie­ra się na­po­ro­wi braci za­kon­nych…

– Radzi byśmy, jeśli ze­zwo­lisz jeno, pomóc ci, ksią­żę w woj­nie z…

– Ja z nimi wal­czyć nie za­mie­rzam! – prze­rwał ostrym tonem.

Pru­so­wie unie­śli brwi ze zdu­mie­nia.

– Cóżeś po­wie­dział, Wła­dy­sła­wie? – wy­ją­kał wresz­cie Her­kus. – Krzy­ża­cy plą­dru­ją pol­skie zie­mie, mor­du­ją miesz­kań­ców, otwar­cie na­wo­łu­ją do wojny. Są wro­ga­mi jed­no­czo­nej przez cie­bie Pol­ski.

– To Bran­den­bur­gia za­gar­nę­ła Gdańsk. I z nią muszę się roz­pra­wić!

– Ksią­żę, Zakon jest po sto­kroć bar­dziej nie­bez­piecz­ny. To jego na­le­ży się wy­strze­gać.

– Łżesz, Her­ku­sie! – ryk­nął roz­gnie­wa­ny Wła­dy­sław.

To­wa­rzy­szą­cy Mon­te­mu, wzbu­rze­ni Pru­so­wie, chwy­ci­li za mie­cze, lecz za­sko­czo­ny sło­wa­mi pana kra­kow­skie­go wódz ich uspo­ko­ił.

– Ksią­żę, czemu mi nie wie­rzysz? Wy­cho­wa­łem się w Za­ko­nie, tam po­bie­ra­łem nauki od pa­cho­lę­cia, znam każdy ich for­tel i plu­ga­stwo, spo­dzie­wam się…

– Dość! – prze­rwał znie­cier­pli­wio­ny Wła­dy­sław. – Mój dziad, ksią­żę Ma­zow­sza, Kon­rad, do­strze­gał wy­raź­ny cel w ich spro­wa­dze­niu na zie­mię cheł­miń­ską. Mają nas wspo­ma­gać i tego od nich na­le­ży ocze­ki­wać.

– Lecz od tam­tej pory zdra­dli­wi Krzy­ża­cy łamią wszel­kie ukła­dy i mor­dem sze­rzą nową, obcą nam re­li­gię. Ksią­żę, zważ na moje słowa, nie czyń tego…

– Już po­sta­no­wio­ne.

– Lecz mo­żesz prze­cie, panie…

– Her­ku­sie, zdaje mi się, że czas na­szej wspól­nej roz­mo­wy nie­uchron­nie do­bie­ga końca – wy­ce­dził Wła­dy­sław, pa­trząc na Pru­sów lo­do­wa­tym wzro­kiem.

Po­sło­wie spo­chmur­nie­li, lecz w mig po­ję­li, że dal­sze prze­ko­ny­wa­nie upar­te­go księ­cia nic nie da. Po­kło­ni­li się zatem z sza­cun­kiem, do­tknę­li wi­sio­rów z bursz­ty­na­mi i znik­nę­li, od­da­la­jąc się na pół­noc.

 

Kilka dni po po­wro­cie do Bez­led otrzy­ma­li wieść, że kra­kow­ski ksią­żę Wła­dy­sław, zgod­nie z oba­wa­mi Her­ku­sa, zwró­cił się do Za­ko­nu Krzy­żac­kie­go z proś­bą o od­bi­cie Bran­den­bur­czy­kom Po­mo­rza, co za­kon­ni­cy skwa­pli­wie wy­ko­na­li, po czym sami za­ję­li zbroj­nie ten teren, a na­stęp­nie do­ko­na­li strasz­li­wej rzezi gdańsz­czan.

– Cóż, za­cie­trze­wia­ły ksią­żę Ło­kiet­ku – rzu­cił po­nu­rym tonem Her­kus, spo­glą­da­jąc na po­łu­dnie, ku Kra­ko­wo­wi – krew tych nie­win­nych ludzi na rę­kach two­ich…

 

Tym­cza­sem mi­ja­ły lata, a Zakon Krzy­żac­ki wzra­stał w siłę. Nie po­tra­fiąc po­ko­nać nie­wiel­kie­go grodu pru­skie­go Mon­te­wi­dów, ata­ko­wał są­sied­nie te­re­ny. Czy­nił spu­sto­sze­nie nad Bał­ty­kiem, coraz dalej się­ga­jąc w głąb pań­stwa pol­skie­go. Wy­ko­rzy­sty­wał w ten spo­sób każdą nada­rza­ją­cą się spo­sob­ność, aby za­gar­niać nowe zie­mie: walkę wręcz, fał­szo­wa­nie do­ku­men­tów, obiet­ni­ce stłu­mie­nia buntu, pro­wa­dzą­ce póź­niej do bez­praw­ne­go za­gar­nię­cia spor­nych te­ry­to­riów. Pod­stęp­na tak­ty­ka, sto­so­wa­na od lat, nadal przy­no­si­ła mu spek­ta­ku­lar­ne zwy­cię­stwa i mnó­stwo ko­rzy­ści ma­jąt­ko­wych. Oszu­ki­wał w ten spo­sób ksią­żąt dziel­ni­co­wych, oszu­ki­wał i póź­niej­szych kró­lów pol­skich, a, by­wa­ło, że nawet pa­pie­stwo.

Unia z tkwią­cą w po­gań­stwie Litwą miała w jego pla­nach do­wieść, jak bar­dzo po­trzeb­ny jest pań­stwu pol­skie­mu zwią­zek z Krzy­ża­ka­mi.

 

– Krzy­ża­cy szy­ku­ją się do zbroj­nej wy­pra­wy prze­ciw Pol­sce – po­sęp­nym gło­sem rzekł pod­czas jed­nej z narad wo­jen­nych w Bez­le­dach Sta­ro­mir.

– Go­to­wi za­gar­nąć i ją, i Litwę! – po­parł go Krze­wor.

– Od­wa­ży­li­by się? – Zdu­mio­ny Va­klas uniósł brwi.

– To ła­ko­me kąski dla nich, a oni za­wsze żądni krwi, mordu i no­wych ziem, zatem nie po­mi­ną ta­kiej oka­zji – stwier­dził Krze­si­mir.

– Wodzu, czy bę­dzie­my bez­czyn­nie tkwić pod­czas wojny Pol­ski i Litwy z Za­ko­nem?

Wszy­scy spoj­rze­li na Her­ku­sa Monte. A on słu­chał ich z po­wa­gą i roz­wa­żał, co czy­nić wy­pa­da.

– Iść na Zakon wiel­ce ry­zy­kow­ne – wtrą­cił za­du­ma­ny Ze­grzem.

– Szcze­gól­nie, że nie tylko ry­ce­rze z czar­ny­mi krzy­ża­mi staną prze­ciw­ko woj­sku pol­skie­mu.

– Żad­nej gwa­ran­cji nie mamy, że Ja­gieł­ło nas wy­słu­cha.

– Mą­drze pra­wisz. Rów­nie do­brze może nas na­je­chać, jak i wspo­móc. Li­twi­ni to nie­pew­ni so­jusz­ni­cy.

– Ist­nie­je jed­nak­że na­dzie­ja. Pa­mię­tać na­le­ży, że to po­to­mek twego sław­ne­go druha, wodzu Her­ku­sie, męż­ne­go Sko­man­da z Ja­ćwin­gów – do­po­wia­dał Krze­si­mir.

– Przy­zna­ję – zgo­dził się Her­kus, ki­wa­jąc głową w sku­pie­niu.

– Nasi bra­cia, Mi­ko­łaj i Jan herbu Ro­ga­la, za­ło­ży­li so­jusz w obro­nie praw szlach­ty pru­skiej. Jasz­czur­ka jest jego sym­bo­lem. Noszą ją na tu­ni­kach swego związ­ku. Może przy­stąp­my do nich? – za­pro­po­no­wał Józwa.

– Bra­cia? Tfu! Niech­że ich pie­kiel­ne ognie po­chło­ną! Od­da­ni Za­ko­no­wi, jako i psy! – Zde­ner­wo­wa­ny To­drem po­de­rwał się zza stołu.

– Lecz ba­cze­nie na Pru­sów mają. I strzec ich zwy­cza­jów do­ma­ga­ją się od Krzy­ża­ków.

– Zwią­zek Jasz­czur­czy jest za słaby. W do­dat­ku po­pie­ra nie­go­dziw­ców i prze­ciw na­szym so­jusz­ni­kom broń pod­no­si!

– Praw­da! Ata­ko­wał Żmudź i Go­tlan­dię, a nawet pol­skie te­ry­to­ria.

– Nie­wy­klu­czo­ne, że zmie­nią zda­nie. Usłu­gi­wa­nie za­kon­ni­kom nadto im ciąży.

– Nie mo­że­my jed­nak­że ry­zy­ko­wać.

– Racja!

– To plu­ga­wi zdraj­cy, a nie bra­cia! Za­po­mnie­li o pru­skich ko­rze­niach, przod­kach, oby­cza­jach i wie­rze! Nam trze­ba do pol­skie­go króla. Tylko w nim na­dzie­ja na po­gnę­bie­nie prze­klę­tych mor­der­ców z czar­ny­mi krzy­ża­mi!

Her­kus słu­chał pil­nie wy­po­wie­dzi swo­ich wojów.

– Po­ja­dę do niego – za­de­cy­do­wał po dłuż­szym na­my­śle. – Po­tę­ga Za­ko­nu nie jest nam na rękę. Mu­si­my uczy­nić wszyst­ko, aby do niej nie do­pu­ścić. Na­mó­wię zatem no­we­go króla Pol­ski do so­ju­szu.

– So­jusz z po­gań­skim, od­osob­nio­nym gro­dem, opie­ra­ją­cym się przez wieki za­bój­czym ry­ce­rzom, nie bar­dzo bę­dzie mu na rękę – po­wąt­pie­wał w słusz­ność tej de­cy­zji Ze­grzem. – Może od­trą­cić po­da­wa­ną mu pra­wi­cę.

– Ba! – rzu­cił z prze­ką­sem Krze­wor. – Może ją nam zdra­dziec­ko od­rą­bać i podać na tacy Krzy­ża­kom!

– Tedy skaże swe oba pań­stwa, Pol­skę i Litwę, do­pie­ro co po­łą­czo­ne unią, na ry­chłą zgubę – pod­su­mo­wał wódz. – Mu­si­my po­znać za­mia­ry Ja­gieł­ły.

 

Na­za­jutrz, zgod­nie z usta­le­niem, kilku Pru­sów na czele z przy­wód­cą opu­ści­ło mury wa­row­ni w Bez­le­dach, kie­ru­jąc się ku Kra­ko­wo­wi. Z wi­sio­ra­mi bursz­ty­nu na szy­jach swo­ich oraz koni, byli nie­wi­dzial­ni, prze­my­ka­li zatem bez­piecz­nie przez mi­ja­ne te­re­ny, wsie słu­żeb­ne i pod­gro­dzia z oka­za­ły­mi gro­da­mi.

Przy­byw­szy na zamek kró­lew­ski, cze­ka­li spo­sob­nej chwi­li, aby roz­mó­wić się sam na sam z Ja­gieł­łą w jego kom­na­cie, już po za­pad­nię­ciu zmro­ku.

Wład­ca, wi­dząc zbli­ża­ją­ce się do niego za­ry­sy ciem­nych po­sta­ci, z po­cząt­ku był prze­ko­na­ny, że to za­bój­cy krzy­żac­cy i chciał przy­stą­pić do obro­ny, tu­dzież wzy­wać stra­że, lecz oświe­tlo­na księ­ży­co­wą po­świa­tą twarz Her­ku­sa uspo­ko­iła go.

– Witaj, nie­zwy­cię­żo­ny Her­ku­sie – rzekł do niego spo­koj­nie. – Spo­dzie­wa­łam się twej wi­zy­ty. Sam nawet za­my­śla­łem, czy nie wy­słać do cie­bie po­sel­stwa.

– Królu. – Pru­ski wódz uklęk­nął z sza­cun­kiem i schy­lił głowę, a z nim to­wa­rzy­sze.

Gdy po­wsta­li, wład­ca wska­zał im krze­sła oraz sto­ją­ce w dzba­nie wino i po­czę­li roz­ma­wiać.

– Wojna z Krzy­ża­ka­mi zbli­ża się szyb­ciej, niźli z po­cząt­ku my­śla­łem – po­wie­dział za­tro­ska­ny Ja­gieł­ło.

– Jest nie­unik­nio­na, to praw­da. Przy­by­li­śmy wła­śnie w tej spra­wie, królu. Zakon zbie­ra wiel­ką armię. Po­pie­ra­ją go licz­ne kraje i na­ro­dy. Nie spo­sób wy­grać z taką po­tę­gą.

– Mam zatem pod­dać kraj, do­pie­ro co otrzy­ma­ny? Było mi je­chać na Litwę od razu po śmier­ci Ja­dwi­gi i na­sze­go dzie­cię­cia, jak pla­no­wa­łem… Nie­po­trzeb­nie usłu­cha­łem pol­skich moż­nych, ich na­ma­wia­nia i bła­gal­nych próśb.

– Gdy­byś na po­wrót objął tron Litwy, Wi­told naj­pew­niej by cię zabił, a Krzy­ża­cy za­ję­li cały kraj.

– Słusz­nie pra­wisz, Her­ku­sie Monte. Co zatem ra­dzisz?

– Prze­ko­naj do sie­bie naj­więk­szych ry­ce­rzy, a siła ludu pój­dzie za nimi.

– Są­sie­dzi sprzy­mie­rzy­li się z ry­ce­rza­mi za­kon­ny­mi prze­ciw­ko nam, zhoł­do­wa­ne im księ­stwa pia­stow­skie także ich po­pie­ra­ją.

– Wiem, królu, masz na myśli Ślą­za­ków, lecz nie­wy­klu­czo­nym jest, że przy osta­tecz­nej roz­gryw­ce opo­wie­dzą się po na­szej stro­nie.

– Na­szej? – Wład­ca uniósł brwi. – Chcesz po­pro­wa­dzić swych ry­ce­rzy wraz z moimi sze­re­ga­mi?

– Nie ina­czej, naj­ja­śniej­szy panie.

– To wiel­ce ry­zy­kow­ne… – za­my­ślił się Ja­gieł­ło.

Przy­by­li Pru­so­wie po­czę­li szem­rać, lecz pod wpły­wem groź­ne­go spoj­rze­nia swego wodza umil­kli.

– Lę­kasz się o nas, czy o sie­bie, królu?

– Od­waż­nyś! Wiesz, że za takie słowa mógł­bym kazać cię stra­cić?

– Wiem. Od­wa­ga musi być we mnie za­wsze. Ina­czej bym nie prze­trwał – od­rzekł har­dym tonem Her­kus.

– Istot­nie. Prze­trwa­łeś już bodaj dwie­ście lat. Je­steś żywą le­gen­dą. – Mo­nar­cha przyj­rzał mu się uważ­nie.

– Wszech­moc­ny Per­kur­nir po­zwo­lił… – Na te słowa przy­by­li do­tknę­li z na­masz­cze­niem oko­lic swych serc.

– Per­kur­nir… Jego świę­te gaje, ob­rzę­dy i modły… Stare dzie­je – po­wie­dział z nutą no­stal­gii Ja­gieł­ło. – Teraz in­ne­mu Bogu służę. – Wy­mow­nie spoj­rzał na ob­ra­zy, wid­nie­ją­ce na ścia­nie.

– Wy­znaw­cy Per­ku­ni­ra nigdy nie zerwą z wiarą w jego moc i siłę! – stwier­dził Her­kus. – Nie lękaj się, panie, nikt nie musi wie­dzieć, że nadal kul­ty­wu­jesz starą re­li­gię.

– To kłam­stwo… – za­prze­czył nie­pew­nie Ja­gieł­ło, spo­glą­da­jąc z trwo­gą na za­mknię­te drzwi, za któ­ry­mi stały stra­że.

– I po­dob­nie nikt nie dowie się, że bę­dziesz wspo­ma­ga­ny w nowej woj­nie przez nas, jego wier­nych wy­znaw­ców.

– Krzy­ża­cy i tak za­rzu­ca­ją mi trwa­nie w po­gań­stwie, cią­gle węszą, wszę­dzie mają swo­ich szpie­gów. Radzi by byli, aby zająć całą Pol­skę wraz z Litwą, gło­sząc wszem i wobec nie­ustan­ną kru­cja­tę prze­ciw nie­wier­nym.

– Znamy do­brze po­li­ty­kę tych nik­czem­ni­ków. Od wie­ków za­pro­wa­dza­ją „pokój Boży” orę­żem i mor­dem – stwier­dził po­nu­ro Her­kus.

– Nie mogę do tego do­pu­ścić! Po­ko­na­nie Za­ko­nu niech sta­nie się na­szym naj­pil­niej­szym celem!

– Dla­te­go też, ła­ska­wy panie, wspo­mo­że­my twoje woj­ska w woj­nie prze­ciw Za­ko­no­wi.

– Pol­ska nie za­po­mni ci tego, szla­chet­ny Her­ku­sie Monte.

– Ani tobie, królu. – Pru­ski wódz po­kło­nił się z sza­cun­kiem.

– Zważ­cie jed­nak­że na…

– Rzecz jasna, bę­dzie­my dzia­łać w ukry­ciu. Nie oba­czą nas prze­klę­ci za­kon­ni­cy. – Przy­wód­ca grupy Pru­sów zni­żył głos do szep­tu, szyb­ko roz­wie­wa­jąc wąt­pli­wo­ści mo­nar­chy. – Mo­żesz być spo­koj­ny, nikt nie za­rzu­ci ci wspar­cia wy­znaw­ców re­li­gii przod­ków. By­ło­by to dla cie­bie wiel­ce ry­zy­kow­ne.

– Jako rze­kłem, Krzy­ża­cy nadal za­rzu­ca­ją mi od­da­wa­nie czci sło­wiań­skim bó­stwom.

– Mądry król wy­ka­zu­je się spry­tem i roz­sąd­kiem za­ra­zem. Co ma w sercu, wie tylko on jeden. A ty, panie, na­le­żysz do tych naj­roz­trop­niej­szych. – Her­kus znowu po­kło­nił się i spoj­rzał wy­mow­nie.

 

Po­czę­li tedy usta­lać szcze­gó­ły zbroj­ne­go wy­stą­pie­nia prze­ciw eu­ro­pej­skiej armii chrze­ści­jań­skiej, zgro­ma­dzo­nej pod skrzy­dła­mi Za­ko­nu i szy­ku­ją­cej się do roz­pra­wy z Pol­ską.

Na proś­bę króla Wła­dy­sła­wa, Tek­do­ra przy­go­to­wa­ła bursz­ty­no­wą mik­stu­rę Per­ku­ni­ra także dla woj­ska Ja­gieł­ły. Dzię­ki temu w wielu klu­czo­wych mo­men­tach ni wro­gie mie­cze, ni strza­ły nie imały się pol­sko-li­tew­skich obroń­ców.

Osob­nym za­da­niem było na­kło­nie­nie do po­par­cia króla przez naj­zna­mie­nit­szych ry­ce­rzy. Prym wśród nich wiódł sław­ny Za­wi­sza Czar­ny, lecz trwał on nie­odmien­nie przy so­jusz­ni­ku krzy­żac­kim, królu wę­gier­skim, Zyg­mun­cie Luk­sem­bur­skim. Dla­te­go też Tek­do­ra pod­czas ry­tu­al­nych ob­rzę­dów, pro­wa­dzo­nych w ro­dzin­nych Bez­le­dach, pro­si­ła usil­nie Per­ku­ni­ra o pomoc w zjed­na­niu owego sła­wet­ne­go wo­jow­ni­ka. Uka­zał się mu zatem we śnie pru­ski bóg, jak opo­wie­dział o cze­ka­ją­cych go w przy­szło­ści zma­ga­niach z tu­rec­ką na­wał­ni­cą i śmier­ci z rąk sie­pa­czy jan­czar­skich, a na­stęp­nie poj­ma­nia do nie­wo­li krzy­żac­kiej i umę­cze­nia w niej jego syna, Jana.

Wstrzą­śnię­ty tak re­al­ną wizją Za­wi­sza, sam udał się do sie­dzi­by Her­ku­sa, pro­sząc go o wsta­wien­nic­two u Per­ku­ni­ra. Wódz pru­ski obie­cał mu to w za­mian za udział w woj­nie pol­sko-krzy­żac­kiej po stro­nie Ja­gieł­ły, na co ry­cerz z Gar­bo­wa chęt­nie przy­stał.

Po­dob­nie rzecz się miała z przy­wód­cą wspo­mnia­ne­go Związ­ku Jasz­czur­cze­go, Mi­ko­ła­ja Ryń­skie­go. Długo opie­rał się on, do­wo­dził ko­niecz­no­ści trwa­nia przy boku ry­ce­rzy z czar­ny­mi krzy­ża­mi, ich rze­ko­mej słow­no­ści i so­li­dar­no­ści z pru­ską szlach­tą. Co wię­cej, istot­nie wie­rzył w te ba­nia­lu­ki! Do­pie­ro uka­za­na we śnie wizja skry­te­go za­mor­do­wa­nia jego i całej ro­dzi­ny przez pod­stęp­nych za­kon­ni­ków krzy­żac­kich, i to po­mi­mo otrzy­ma­ne­go glej­tu, skło­ni­ła cho­rą­że­go cheł­miń­skie­go do opo­wie­dze­nia się po stro­nie Pol­ski.

 

My­lił­by się jed­nak ten, kto do­pu­ścił­by choć na mo­ment myśl, że je­dy­nie Pru­so­wie czy­ni­li usil­ne sta­ra­nia o za­wią­za­nie trwa­łych so­ju­szy. Tak samo i Krzy­ża­cy sta­ra­li się zjed­nać do wiel­kiej wojny prze­ciw pol­skie­mu mo­nar­sze po­plecz­ni­ków z całej Eu­ro­py. Szcze­gól­nie trwa­łe było w owym cza­sie po­ro­zu­mie­nie krzy­żac­ko-wę­gier­skie. Nic zatem dziw­ne­go, że pod­czas zbroj­nych starć w nowej woj­nie, co rusz to któ­ryś z ry­ce­rzy Za­cho­du na­po­ty­kał na nie­zro­zu­mia­łą dlań, nie­wi­dzial­ną ścia­nę, któ­rej ni mie­czem, ni kopią prze­bić nie zdo­łał. Ma­cha­li tedy na oślep, coraz bar­dziej za­wzię­ci i roz­wście­cze­ni, czę­sto mor­du­jąc przy­pad­kiem swo­ich po­bra­tym­ców, lecz zdu­mie­wa­ją­ce­go, ma­gicz­ne­go pola, ota­cza­ją­ce­go nie­wi­dzial­ne pru­skie woj­sko, po­ko­nać nie po­tra­fi­li. Za­kon­ni­cy prze­wi­dy­wa­li udział w tym zdu­mie­wa­ją­cym fak­cie ry­ce­rzy Her­ku­sa, lecz do­wo­dów na to nie mieli. Sam Ulrych von Jun­gin­gen, wiel­ki mistrz Za­ko­nu, wie­lo­krot­nie pró­bo­wał bez­sku­tecz­nie do­się­gnąć mie­czem wal­czą­cych Po­la­ków – za każ­dym razem broń od­ska­ki­wa­ła, jakby sam Bel­ze­bub zmia­tał ją swym nie­wi­dzial­nym od­de­chem.

Bitwa pod Grun­wal­dem prze­szła do hi­sto­rii, sta­jąc się jedną z naj­wspa­nial­szych po­ty­czek ów­cze­sne­go świa­ta. A jed­nak Ja­gieł­ło nie chciał zgo­dzić się na usil­ne na­mo­wy Her­ku­sa, aby wy­ko­rzy­stać tę wik­to­rię i cał­ko­wi­cie znisz­czyć Zakon Krzy­żac­ki. Upo­jo­ny nie­spo­dzie­wa­nym suk­ce­sem i śmier­cią wiel­kie­go mi­strza, do­pie­ro po wielu dniach wy­ru­szył z woj­skiem pod Mal­bork, ob­le­ga­ny już przez nie­wiel­ki odział pru­ski. W re­zul­ta­cie ta­kie­go opóź­nie­nia, sto­li­cy krzy­żac­kiej nie zdo­by­to.

 

Do­trzy­mu­jąc da­ne­go słowa, za pomoc w wy­gra­niu wojny, Her­kus oca­lił Za­wi­szę Czar­ne­go, jego syna, Jana z Roż­no­wa, a także Mi­ko­ła­ja Ryń­skie­go wraz z ro­dzi­ną. Da­ro­wa­ne im przez Tek­do­rę dzba­ny z elik­si­rem Per­ku­ni­ra za­pew­nia­ły bez­pie­czeń­stwo oraz spo­koj­ny żywot na dłu­gie lata. Po­dob­nie stało się z naj­star­szym synem Ja­gieł­ły, Wła­dy­sła­wem, któ­re­mu udało się ujść cało w prze­bra­niu gierm­ka spod Warny pod­czas krwa­wej wojny z Tur­ka­mi. To nie jego głowę ob­no­szo­no trium­fal­nie na osmań­skiej włócz­ni po wę­gier­skich po­lach bi­tew­nych.

 

Brat War­neń­czy­ka, król Ka­zi­mierz Ja­giel­loń­czyk, zdo­łał zjed­nać sobie stany pru­skie, które dzię­ki mą­drej po­li­ty­ce Her­ku­sa prze­ciw­sta­wi­ły się Za­ko­no­wi pod­czas kon­flik­tu o bi­skup­stwo war­miń­skie, zwa­ne­go „wojną popią”. Nie wy­ba­czył tego pru­skie­mu wo­dzo­wi chan ta­tar­ski Ach­mat, gdyż w 1480 roku bez­sku­tecz­nie za­bie­gał o pomoc zbroj­ną króla Ka­zi­mie­rza w woj­nie z Mo­skwą. Tym spo­so­bem so­jusz Ta­ta­rów z Pru­sa­mi wy­raź­nie osłabł.

 

Wo­jo­wie na czele z Her­ku­sem mu­sie­li jesz­cze cze­kać kil­ka­dzie­siąt lat, aż wresz­cie wnuk Ja­gieł­ły, król Pol­ski Zyg­munt, do­pro­wa­dził w 1525 roku do cał­ko­wi­tej li­kwi­da­cji pań­stwa krzy­żac­kie­go, przyj­mu­jąc hołd pru­ski od swego sio­strzeń­ca, wiel­kie­go mi­strza Za­ko­nu, Al­brech­ta Ho­hen­zol­ler­na.

 

Bez­le­dy, po dziś dzień skry­wa­ją­ce za swymi po­tęż­ny­mi wa­ła­mi grodu męż­nych Pru­sów, do­wo­dzo­nych przez nie­śmier­tel­ne­go Her­ku­sa Monte, dzię­ki cza­ro­dziej­skie­mu kor­dia­ło­wi stały się sym­bo­lem nie­złom­no­ści w sta­wia­niu oporu naj­więk­szej po­tę­dze mi­li­tar­nej Eu­ro­py, do­cze­kaw­szy się w końcu jej spra­wie­dli­we­go upad­ku.

 

 

 

(Ilu­stra­cja: Po­mnik Her­ku­sa Monte w Kłaj­pe­dzie, Wi­ki­pe­dia)

Koniec

Komentarze

 

Galowie: Wioska Galów

Tak mi się skojarzyło :O

 

 

Masa historycznych ciekawostek z ciekawej, a mało używanej w Polsce perspektywy. Naprawdę czuć, że był porządny “risercz” robiony. Zabrakło mi tu trochę w warstwie fabularnej – tekst stanowi raczej taką fantastyczno-historyczną hagiografię pana Herkusa niż typowe opowiadanie fantastyczne. Niemniej to nie musi być postrzegane jako jego wada, nie wszystko musi być typowe przecież.

 

Błędów się specjalnie nie dopatrzyłem, może tylko :

 Boga Perkunira

Bo skoro bóg politeistyczny, to małą literą. Ale podejrzewam, że ta wielka litera miała oddać szacunek mówiącego, więc może mogłoby tak zostać? Hmm…

 

Pozdrawiam i klik

Mnie też kojarzyło się z Asteriksem i Obeliksem. ;-)

Sienkiewicz to trochę inaczej opisał, ale co on tam wiedział…

No, szkoda, że to nie całkiem tak było, fajna ta Twoja wersja historii.

Nagromadzenie cudownych cech sprawia wrażenie, że to bajka nawet nie dla dzieci, tylko wymyślana przez dzieci – ci dobrzy nie mogą przegrać, właściwie nie mają żadnych problemów i żyją długo i szczęśliwie.

Ale czytało się przyjemnie.

Babska logika rządzi!

Witam serdecznie, GalicyjskiZakapiorze, trafiłeś w sedno i ogromnie się z tego cieszę, dziękuję. :) 

Mają Francuzi, możemy wszak mieć i my! :)

Właśnie z tym “B/bogiem” się zastanawiam… Publikując zmieniałam go kilkakrotnie, bo nie miałam pewności. Popytam w HP. :)

Pozdrawiam serdecznie i raz jeszcze dziękuję. :) 

Edit, zapytałam, Tarnina dopomogła, rację miałeś, poprawiłam wszędzie, dzięki. :)

Pecunia non olet

Tak, baja nad bajami, wiem. laugh Dziękuję, Finklo, i serdecznie pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Czytało się dobrze, choć przez niezniszczlność bohaterów trochę zabrakło jakiegoś napięcia.

To rzeczywiście bajka, ale dobrze napisana.

Bardzo dziękuję, Pusiu; celowałam w baję na powszechnie znany wzór – w rzeczywistości tam Rzymianie podporządkowali sobie wszystkich, tutaj Krzyżacy także, a sam przywódca powstania i tam, i tu, niestety został bestialsko zamordowany.

Pozdrawiam serdecznie. :) 

Pecunia non olet

Wolę taką alternatywną wersję historii od oficjalnej. Jest ciekawsza, a wolę lepsze bajki. O Herkusie właściwie nic bym nie wiedział. :) Klik

Ogromnie Ci dziękuję, Koalo75. :) Też wolę taką historię, w której jednak wódz Prusów przeżył i – dzięki tytułowemu kordiałowi – drwił przez całe stulecia z Krzyżaków. :) Utwór Mickiewicza zna się zazwyczaj z lektur szkolnych, ale już z pierwowzorem tytułowej postaci jest gorzej; i ja nie znałam bliżej tego bohatera. :) 

Pozdrawiam serdecznie, dzięki za klik. kissheart

Pecunia non olet

Witaj Bruce,

Kawałek dobrego pisarskiego rzemiosła. Widać porządne zakotwiczenie w historii.

Tym razem dialogi ciut lepsze, choć ponownie jest wrażenie czytania żywotu świętego.

Podwójny plus za odniesienie do Konrada Wallendroda, do którego mam wielki sentyment.

Na minus warstwa fabularna.

Serdecznie Pozdrawiam!

 

Follow on! Till the gold is cold. Dancing out with the moonlit knight...

Bardzo mi miło, Piotrze_jbk, pozdrawiam serdecznie i dzięki wielkie. heart

Pecunia non olet

Ave, Bruce!

 

Dziękuję za kolejną dawkę historii w wersji poprawionej ;) Czytało się całkiem nieźle. 52k znaków zleciało nie wiadomo kiedy ;) 

 

Napięcia nie było, bo bohaterom wszystko szło jak z płatka, ale to kwestia drugorzędna w tego typu tekście. W zasadzie mam tylko delikatny zarzut z gatunku standardowych, czyli nie lubię streszczeń w końcówce… xD

 

Niemniej, bawiłem się dobrze, wiec klikam.

 

Edit: jednak nie klikam, bo się spóźniłem xD

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Ave, Cezarze, serdeczne dzięki; ja nad tymi końcówkami zdecydowanie muszę popracować, bo zawsze pisząc mam wrażenie monotonii i zanudzenia Czytelnika, więc niepotrzebnie potem przyspieszam. :) 

Tak, bohaterom miało iść, jak po maśle, bo to baja, choć fragmentarycznie osadzona w realiach historii. :)

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Bruce, zaprezentowałaś jeszcze jedną fajną opowieść, garściami czerpiąc z historii, ale nie zapomniałaś o dużej dawce fantastyki, dzięki czemu „Kordiał”, mimo że dość obszerny, czytało się naprawdę nieźle. ;)

 

mruk­nął do to­wa­rzy­szy Diwan, spo­glą­da­jąc na nich spode łba. → Dlaczego Diwan spoglądał na towarzyszy spode łba?

 

spo­glą­da­ją­cy z od­da­li na dym, jaki swo­bod­nie uno­sił się nad Bez­le­da­mi. → A może: …spo­glą­da­ją­c z od­da­li na dym, swo­bod­nie uno­szący się nad Bez­le­da­mi.

 

doprawiony ogniem ze świętej błyskawicy, jaką dzierży w ręku Najwyższy. → …doprawiony ogniem ze świętej błyskawicy, którą dzierży w ręku Najwyższy.

 

– Póki morze nam go daje, ów naj­cen­niej­szy ze wszyst­kich klej­no­tów świa­ta, póki bę­dzie­my tu osto­ją→ – Póki morze nam go daje, ów naj­cen­niej­szy ze wszyst­kich klej­no­tów świa­ta, póty bę­dzie­my tu osto­ją

 

Ni­ko­mu, prze­mie­rza­ją­ce­mu przy­pad­kiem owe pust­ko­wia, nie udało się stam­tąd wró­cić. → Przyjmuję, że Kamieniste Pole było jednym pustkowiem, więc: Ni­ko­mu prze­mie­rza­ją­ce­mu przy­pad­kiem owo pustkowie, nie udało się stam­tąd wró­cić.

 

zaś woda zo­sta­je wchło­nię­ta przez ogień i cał­ko­wi­cie wy­ga­szo­na. → Co to znaczy, że woda zostaje wygaszona?

 

Pierw­sza po­stać, jaka przy­pły­nę­ła do wodza→ Pierw­sza po­stać, która przy­pły­nę­ła do wodza

 

obie­cy­wa­łeś tak wiele…– Spoj­rza­ła… → Brak spacji po wielokropku.

 

z mil­cze­niem wpa­try­wa­ła się w niego. → …w milczeniu wpa­try­wa­ła się w niego.

 

niesione prądem rzek ku piekło… → …niesione prądem rzek ku piekłu

 

więc w sza­leń­czy­mi wrza­ska­mi pró­bo­wa­li… → Literówka.

 

– W rze­czy samej. Lecz w jaki spo­sób? – za­sta­na­wiał się Krze­si­mir. → Zbędna półpauza w dialogu.

Proponuję: – W rze­czy samej. Lecz w jaki spo­sób? – za­sta­na­wiał się Krze­si­mir.

 

– Lecz mo­żesz prze­cie, panie.. → Wielokropkowi brakuje jednej kropki.

 

po­trzeb­ny jest pań­stwo pol­skie­mu… → Literówka.

 

Co wię­cej, istot­nie wie­rzył w te nie­do­rzecz­ne ba­nia­lu­ki! → Czy dookreślenie jest konieczne? Banialuki są niedorzeczne z definicji.

 

Szcze­gól­nie trwa­łym było w owym cza­sie po­ro­zu­mie­nie krzy­żac­ko-wę­gier­skie. → Szcze­gól­nie trwa­łe było w owym cza­sie po­ro­zu­mie­nie krzy­żac­ko-wę­gier­skie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Witam serdecznie, Regulatorzy i bardzo się cieszę z Twojej opinii. :)

Zaraz postaram się poprawić wszystkie usterki, dziękuję za ich wskazanie. ;)

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Bardzo proszę, Bruce. Miło mi, że uznałaś uwagi za przydatne. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo przydatne i bardzo Ci dziękuję, aczkolwiek przyjęło tylko kilka moich edycji, a potem strona znowu się wzięła i wywaliła… frownno

Popróbuję teraz jeszcze raz dokończyć nanoszenie poprawek. :)

Pozdrawiam serdecznie. ;) 

Pecunia non olet

W takim razie życzę cierpliwości i żeby strona niczego nie wywalała. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

O. Czyli nie tylko mnie strona robi jakieś głupie numery.

Babska logika rządzi!

Dziękuję, Regulatorzy. :)

Finklo, nie tylko Tobie, co gorsza, od kilku godzin nie mogę znaleźć betowanego opowiadania, do którego zaproszenie zaakceptowałam. sad

Pecunia non olet

A nie ma go na Twoim profilu? A przez zaproszenie do bety?

Babska logika rządzi!

No właśnie nie ma, inne są, wcześniejsze i późniejsze, a tego jednego brak… Przez zaproszenie, zmianę przeglądarek, wyłączanie i włączanie komputera także nic… Fakt, że zaproszenie zostało wysłane, kiedy strona całkiem padała. Ledwo je zdołałam zaakceptować. Ale jestem teraz jako betująca na betaliście, a opka brak… Pierwszy raz (i – oby ostatni) coś podobnego… sad

Pecunia non olet

Już jest ok. :) Nareszcie odnalazło się, cudem. I kto tu właściwie jest Dobrym Duchem Portalu, Finklowink Pozdrawiam. :) 

Pecunia non olet

Pytek. :-)

Babska logika rządzi!

laughkiss

Pecunia non olet

Nowa Fantastyka