– Paczka dla męża! – Kurier przy bramie próbował przekrzyczeć uliczny hałas.
Kiedy on ostatnio coś kupował online? – pomyślałam zdumiona, odbierając pakunek.
Przyszła do mnie przesyłka? – pytał Marcin w kolejnym esemesie.
Już Ci odpisałam. Tak – odpowiedziałam szybko w wiadomości tekstowej.
Po powrocie z pracy od razu porwał ją, jakby zawierała bryłę złota, po czym zamknął się w gabinecie.
– Co to? – Weszłam, otwierając drzwi.
– Zapukać nie łaska?! – wrzasnął ze złością, skupiony na zawartości przesyłki.
– Spokojnie. Przecież nigdy nie pukamy. Mieszkamy tu razem, to także mój dom, zapomniałeś? – Uśmiechnęłam się niepewnie i spojrzałam na dziwny, jaskrawy przedmiot. – To zabawka?
Odpakował całość i dopiero teraz zobaczyłam nietypowy zakup.
– Potrzebujesz okularów? Myślałam, że masz świetny wzrok.
– Bo mam. – Oglądał je z dziwnym wyrazem twarzy i tajemniczym uśmiechem. – To nie są zwyczajne okulary.
– Dość kolorowe, jak dla mężczyzny. Nie przesadziłeś ze skalą barw?
– Nie było wyboru. Te okulary zawsze wyglądają tak samo.
– Te? Czyli jakie?
Nie zwracając uwagi na pytanie, posadził mnie szybko na krześle i stanął naprzeciwko, wsuwając na swój nos oprawki.
– Muszę zorientować się, czy działają.
– Jestem ci potrzebna, abyś sprawdził okulary? Ich działanie chyba można przewidzieć. Nie rozumiem, po co…
Zanim wstałam, poczułam dziwne mrowienie na całym ciele. Poruszyłam się. Nic to nie dało. Byłam jakby sparaliżowana, nie mogąc wykonać żadnego, nawet najmniejszego gestu, oderwać się od krzesła, wyjść.
A potem mało nie umarłam ze strachu, bo nagle twarz Marcina zaczęła przybierać różnorakie barwy okularów, zmieniać wygląd jego oczu, wreszcie przeobrażając całą głowę w gadzią. Spoglądał na mnie złowieszczym wzrokiem jak wąż, szykujący się do zabójczego ataku.

Patrzyłam jak zahipnotyzowana w nieruchome źrenice, czując lodowaty pot na czole i plecach.
– Tak kończą wszystkie przeklęte zdziry! – rzucił jeszcze gdzieś z oddali sycząc, jakby mówił paszczą węża, w którego się zmienił.
Oddychałam z trudem, coraz szybciej i bardziej nerwowo. Łzy płynęły mi z oczu, ale nie umiałam ich otrzeć. Przeżywałam prawdziwe piekło.
Wreszcie ostatkiem sił zdecydowałam się odwrócić wzrok, kierując go w bok, na ścianę. Przez moment dostrzegłam tam niewyraźne zarysy kilku kobiecych twarzy ze świeżymi, głębokimi ranami pionowymi pośrodku, jakby nie miały nosów, ale szybko zniknęły, a ja uznałam je za wytwór wyobraźni, spowodowany stresem. Wtedy osobliwe zespolenie z krzesłem natychmiast ustąpiło, opuściłam swobodnie głowę, podniosłam nareszcie ręce i otarłam pot oraz łzy.
– Co to było?! – krzyknęłam z pretensją do męża, który spokojnie oglądał trzymane w dłoniach dziwaczne okulary.
– Ekstra, nie? – stwierdził z satysfakcją.
– One służą do hipnozy?
– Służą do czegoś więcej – powiedział z tajemniczą miną. – Szkoda, że siebie nie widziałaś. Wyglądałaś, jak trup. Mogłem zrobić ci fotkę i wrzucić do sieci. Miałbym setki polubień!
– Bardzo zabawne. Co to w ogóle jest?!
– Okulary Klarysa. Genialne, prawda?
– Czyje? Klarysa?
– To mag, żyjący w średniowieczu.
– Pierwsze słyszę. Kupujesz średniowieczne gadżety? W jakim celu?
– Gadżety?! Kobieto, ogarnij się! – rzucił zaskakującym, złośliwym tonem. Nigdy tak do mnie nie mówił. – Wiesz, jaką to ma moc?!
– I w ogóle, do czego potrzebujesz magicznych okularów?
– A na przykład do tego, by poznać wszystkie twoje ciemne sprawki.
– Zwariowałeś na starość, szajbusie! – rzuciłam i szybko wyszłam z gabinetu, udając obrażoną, choć serce waliło mi potwornie i nogi trzęsły się z przerażenia.
Pierwszy raz tak się bałam, pierwszy raz byłam tak bezradna, zniewolona, sparaliżowana. Wtedy poczułam autentyczny strach przed Marcinem.
Przez kolejne dni nie wracaliśmy do tego wydarzenia, a ja przezornie spałam w pokoju na dole, rzekomo z powodu przeziębienia. Kiedy wychodził do pracy, nigdzie nie potrafiłam znaleźć zagadkowych okularów. Zaczęłam więc, korzystając z faktu wykonywania pracy online, szukać informacji o nich w sieci. Oferty sprzedaży zakończyły się lub zostały usunięte, poza tym nic więcej.
Wreszcie natknęłam się na krótką wzmiankę o samym twórcy, Klarysie, zwanym Okrutnym Czarodziejem.
– Co za przydomek! Niczym z baśni o straszliwym magu! – roześmiałam się i przeglądałam z niedowierzaniem zdjęcia rycin, pochodzących ze starych kronik.
Szybko spoważniałam. Zmroziły mnie wizerunki kobiet, siedzących na krzesłach i nie potrafiących się poruszyć. Sama doznałam kilka dni temu takiego uczucia, więc nie mogły to być wyssane z palca bzdury. Wiele tych niewolnic było ciężko rannych. Niektórym brakowało nosów.
Jakieś forum podawało szczegóły użytkowania dziwacznego przedmiotu, kupionego niedawno przez Marcina. Czytałam z początku podejrzliwie, nie bardzo wierząc w powagę piszących, ale z czasem zmieniłam zdanie.
Kiedy je założyłem, heh, normalnie odlot! – pisał z przejęciem jeden forumowicz. – Od razu rozgryzłem, że mam rogi od jakichś dwóch miesięcy. No i potraktowałem sukę, jak należy!
Moja bała się zawsze, gdy je wkładałem – chwalił się drugi. – Po kilku dniach odkryłem, dlaczego. I ukarałem dziwkę odpowiednio! Teraz jest pokorna, niczym trusia. Już nikt jej nie weźmie. Zemsta Klarysa jest rewelacyjna! Te okulary normalnie wymiatają! Panowie, kupujcie je i działajcie!
I setki polubień tych oraz podobnie brzmiących wpisów.
Zrobiło mi się słabo, ale, gdy zaczęłam szukać w internecie znaczenia pojęcia zemsta Klarysa, osłabłam jeszcze bardziej. Na monitorze wyświetliła się informacja o stosowanych w średniowieczu karach wobec kobiet, które dopuszczały się zdrady małżeńskiej, hańbiąc w ten sposób swoich panów i władców. Najbardziej popularną było potworne okaleczenie poprzez obcięcie nosa, zwane potocznie zemstą Klarysa.

(Zdradzony mąż odcina nożem nos niewiernej żonie, Antonius Buch der Beispiele der alten Weisen, Górna Szwabia, ok.1475, Biblioteka Uniwersytecka w Heidelbergu, Facebook)
Przypomniałam sobie niewyraźne twarze, które widziałam, kiedy Marcin założył okulary. Czy to możliwe, żebym wtedy zobaczyła takie właśnie ofiary zemsty szalonego maga oraz jego popleczników sprzed tylu wieków?
Nie, to przecież niedorzeczne, magii nie ma! – zganiłam się w myślach za takie podejrzenia. Te okulary muszą po prostu być nasączone jakąś substancją i otumaniać nią umysł, przywodząc dziwaczne obrazy. A krzesło pewnie Marcin posmarował wcześniej klejem lub nałożył taśmę. Nie mogło być innego wytłumaczenia.
Czytałam dalej. Szukając innego forum, natknęłam się na duże zdjęcie okularów nałożonych na czyjeś oczy, spoglądających z monitora wprost w moje źrenice. Twarz mężczyzny zlała się niejako z artefaktem i patrzyła na mnie olbrzymia głowa kolorowego węża. Ten wzrok paraliżował.
Krzyknęłam spanikowana i nagle spostrzegłam stojącego obok Marcina. Trzymał w dłoni okulary i uśmiechał się złośliwie.
– Jak widzę, tęsknisz za nimi. – Wsadził szybko na nos kolorowe szkła. – Teraz już wiesz, jakie mają działanie!
Znowu przyparło mnie do fotela, chociaż żadnego kleju tu wcześniej nie było.
Tym razem trafiłam do lodowatego, ponurego lochu. Makabryczny smród wywracał żołądek, ale najgorsze były ciche jęki, dochodzące gdzieś z otaczających mnie części średniowiecznego więzienia.
– Jest tu kto? – zapytałam szeptem, rozglądając się z przestrachem.
– Nie umiem oddychać – dyszała jakaś kobieta, z trudem wypowiadając słowa.
Wreszcie zobaczyłam ją wyraźniej, bo z okna, umieszczonego pod sufitem, padła wiązka nikłego światła. Podeszła do mnie ze schyloną głową charcząc i dusząc się tak, jakby zaraz miała oddać ostatnie tchnienie. Odgarnęła bujne, ciemne włosy, zakrywające twarz. Zobaczyłam przerażającą ranę w miejscu nosa, którego nie było.
Zakryłam oczy dłońmi i zaczęłam płakać.
– Pomóż mi – wyszeptała, z trudem wypowiadając słowa.
– Jak? – Odsłoniłam twarz.
Złapała moje dłonie i dotknęła nimi rany. Poczułam lodowatą krew.
– Nie! – krzyczałam, próbując wyrwać się, ale zaciskała palce zbyt mocno, a twarde paznokcie bezlitośnie orały moje ręce. – Nie chcę! Odejdź! Zostaw!
Po chwili puściła mnie, po czym odeszła ze schyloną głową w głąb lochu.
Dyszałam ciężko i spoglądałam na pokrwawione, trzęsące się dłonie.
Nagle zza murów dotarły do mnie stłumione męskie okrzyki. Były pełne nienawiści i gniewu. Rozejrzałam się. Dostrzegłam kontury ciężkiego, metalowego krzesła. Z trudem przysunęłam je pod okno, zranioną dłonią chwyciłam za oparcie, weszłam, w końcu wyjrzałam na zewnątrz. To, co zobaczyłam, spowodowało, że z hukiem runęłam na podłogę, obijając niemiłosiernie zziębnięte ciało i wrzeszcząc wniebogłosy.
Tuż przy oknie tkwiła wkopana w ziemię, drgająca kobieca głowa całkowicie zalana krwią. Hałas za murami nasilał się. Usłyszałam wyraźne trzaski, uderzenia, coraz częstsze, wreszcie kilka kamieni trafiło w okno lochu, lecz z uwagi na obustronne kraty nie zdołało go wybić. Krzyki mężczyzn wymieszane były z przeszywającym, rozpaczliwym jękiem mordowanej kobiety.
– Jej też nie pomożesz? Właśnie jest kamieniowana – zapytała chrapliwym tonem dysząca kobieta bez nosa, która znów stanęła obok mnie.
– Kim wy jesteście? Czego chcecie? Jak mam wam pomóc? I co ja tu robię? – Czułam, że zadaję bezsensowne pytania, nie mogąc liczyć na żadną sensowną odpowiedź.
A jednak ją otrzymałam.
– Jesteś w Lochach Klarysa – wydyszała nieznajoma – zwanego Okrutnym Magiem.
– To ten od internetowych okularów?
– Nie wiem, o czym mówisz.
– Czy twój mąż zakupił kolorowe okulary?
Odniosłam wrażenie, że próbowała się gorzko roześmiać.
– Okulary? Nie, kupił nóż. Żeby mnie okaleczyć. Tylko tyle. Nie kupował okularów – mówiła z trudem.
– Czemu to zrobił?
– Oskarżył mnie o zdradę.
– Miał rację?
Milczenie spowodowało, że przeraziłam się.
– Przepraszam, to nie moja sprawa.
– Twoja. Bo też tu jesteś.
– Ja nie zdradziłam męża.
– Ani ja. Ani Mettela, której obcięto palce. – Wskazała chuderlawą postać, wynurzającą się z mroku z zakrwawionymi bandażami na dłoniach. – Ani Lisa, oddana do klatki słonia, bo w ich wiosce jest taki zwyczaj karania niewiernych – mówiła coraz wolniej, lecz wyraźniej.
Odwróciła się i wtedy zobaczyłam leżącą na ziemi pod ścianą ciemnoskórą kobietę.
– Sara, kamieniowana właśnie teraz pod naszym oknem, też tego nie zrobiła. Czy to ma jakiekolwiek znaczenie? Czy ktokolwiek nas o to zapytał? Wystarczy zwykła plotka, podejrzenie, choćby spojrzenie czy niewinny uśmiech. A potem od razu pojawia się pomówienie. I sprawy biegną błyskawicznie. Nie ma obrońcy, są za to sami oskarżyciele. Wyrok zapada, nim którakolwiek z nas się obejrzy. Chętnych do samosądu znajdzie się zawsze, nie trzeba ich szukać daleko.
Krzyki i jęki na zewnątrz ucichły.
– Już po wszystkim. Nie żyje – stwierdziła smutno kobieta bez nosa. – Mogłaś jej pomóc! – Nieoczekiwanie zaatakowała mnie, spoglądając groźnie.
– Ja? W jaki sposób? Nie wiem, czego chcesz, niczego nie rozumiem. Co to za miejsce? Dlaczego tu trafiłam?
– Pewnie twój mąż założył te przeklęte okulary, prawda? – padło nagle z mroku.
Podeszła do mnie wysoka rudowłosa kobieta bez warg, z częściowo wypalonymi ustami. Przez moment myślałam, że to upiór.
– Tak – odpowiedziałam niepewnie.
– O jakich okularach ciągle mówicie, Mario? – zapytała kobieta bez nosa.
– Klarys stworzył je dzięki magicznym sztuczkom. W twoich czasach, Jadwigo, były dostępne tylko nielicznym, bogatym panom, więc wobec niewiast, podejrzewanych o cudzołóstwo, stosowano zazwyczaj inne kary.
– Jak choćby obcięcie nosa – dopowiedziała Jadwiga.
Maria przytaknęła.
– Teresa i Sara zginęły strącone ze skały.
– A Awarę mąż przepołowił. Zgodnie z obowiązującym w ich kraju prawem.
– Powszechne bywało też: łamanie kołem, oślepienie, palenie czy topienie żywcem, wyrywanie włosów, obcięcie języka oraz uszu, wieszanie… – wymieniała tonem pozbawionym emocji jakaś niska, korpulentna kobieta, która zjawiła się nagle przy nas.
– Wyłupienie oczu – dopowiedziała młoda dziewczyna z zakrwawionym, brudnym bandażem na twarzy, podchodząc także.
– Ja wypiłam ocet i dodatkowo miałam wyrwane usta. – Maria dotknęła lekko okolic brody i rozpłakała się.
– Mnie obcięto piersi – cicho wyszeptała stojąca obok blondynka.
– Nie potrzeba fantazyjnych potworów, skoro obok nas żyją jeszcze straszniejsze. Człowiek potrafi być bestią z piekła rodem!
– Ten loch nie ma końca, kresu. On ciągnie się w nieskończoność. Bo też nie ma kresu okrucieństwo ludzkie…

(rycina średniowieczna, źródło: kobieta.interia.pl)
Patrzyłam na nie oszołomiona, nie bardzo rozumiejąc, co do mnie mówią.
– Czemu mi to wszystko opowiadacie? Ja nie mam nic wspólnego z waszymi torturami, okaleczeniami i ranami. Nadal nie rozumiem, skąd się tutaj wzięłam!
– Anka, do tego lochu trafiają tylko kobiety podejrzane o zdradę – odpowiedział mi dziwnie znajomy głos. – Skoro tu jesteś, nasze opowieści ciebie również dotyczą. Nie masz nawet pojęcia, jak bardzo!
– Skąd znasz moje im… – Nie zdążyłam dokończyć, bo zobaczyłam szkolną koleżankę i dawną przyjaciółkę.
Jakże była zmieniona!
– Maja? Co ci się stało? – Nie bardzo wiedziałam, jak ująć w słowa to, co widzę. Odruchowo dotknęłam mojego czubka głowy i skrzywiłam się z bólem.
– Marek mnie oskalpował – stwierdziła smutno.
– O-oskalpował? Marek? Boże! Co ty mówisz? Za co?
– Ktoś podesłał moje zdjęcia z kochankiem.
– Kochankiem? Co za bzdura! Nigdy nie znałam porządniejszej dziewczyny. I bardziej idealnej pary. Wszystkim stawiałam was za wzór.
– A jednak. Marek uwierzył w to kłamstwo od razu. Kilka sfabrykowanych fotek i wyrok zapada. A ja jestem tutaj.
Nie wiedziałam, co powiedzieć, jak ją pocieszyć, kiedy odchodziła załamana pod ścianę.

(rycina średniowieczna, źródło: kobieta.interia.pl)
– Chłosta to normalna kara – padło gdzieś z boku.
– Chłosta? – Nie zrozumiałam.
– Teofila jest tu od średniowiecza – wyjaśniła Maria. – Jednakże i teraz wymierza się kobietom po sto batów tylko za domniemaną zdradę. Czasem nawet nie potrzeba do tego żadnego narzędzia tortur, bicza czy rózgi.
– Oni mają twarde ręce – przyznała inna więźniarka.
– I mocne uderzenia. Ich ciosy są zawsze celne. Nie chybiają.
– Oni? Mnie skatowała partnerka.
– Mnie też. Byłyśmy ze sobą dwa lata, a nagle uwierzyła w rzekomą zdradę!
– To nonsens! Kobiety są z natury dobre, spokojne i pokorne – padło z boku.
– Chyba żartujesz! – zaoponowała inna więźniarka. – Niejedna z nas przewyższa mężczyzn okrucieństwem oraz bestialstwem! Niezłe z nas sadystki!
Rozglądałam się oszołomiona i wstrząśnięta. Nie potrafiłam nadal logicznie wytłumaczyć, jak i dlaczego nagle trafiłam do tego dziwacznego miejsca i czemu rozmawiam z tak makabrycznie doświadczonymi kobietami.
A pojawiało się ich coraz więcej. Niektóre miały wyraźne twarze i sylwetki, z krwawymi ranami lub sinoczarnymi śladami po biciu, inne wyglądały, jak duchy czy zjawy. Wiele stało lub chodziło, część leżała prawie nieruchomo. Im dłużej tam przebywałam, tym bardziej oczy przyzwyczajały się do półmroku i dzięki temu mogłam więcej dostrzec. Ciało za to ogarnęło przeraźliwe drżenie. Nie umiałam stwierdzić, czy ze strachu, czy też przeszywającego chłodu.
– Nadchodzi Sara – powiedziała Maria i wskazała przeźroczystą postać, idącą w naszym kierunku.
– Ta ukamienowana? – zapytałam słabym głosem.
– Teraz jest już duchem, a jej skatowane ciało właśnie wykopują, by rzucić zgłodniałym psom.
Zamknęłam na moment oczy, nie mogąc słuchać dłużej tych okropieństw.
Nagle poczułam lodowaty dotyk na ramieniu.
– Widziałam cię – wyszeptał bladymi ustami duch Sary. – Byłaś w oknie. – Uniósł oczy i spojrzał w górę.
– Nie pomogłaś jej! – znowu zaatakowała mnie Jadwiga.
– Przestań! Daj spokój, jest przecież Pe, nie mogła nic zrobić. – Maria odepchnęła ją lekko, podobnie jak ducha Sary.
– Co? Nie jestem chora psychicznie – zaprotestowałam.
Maria uśmiechnęła się.
– Nikt tak nie twierdzi, Anno.
– Więc czemu nazwałaś mnie Pe?
– Chodzi o twoje obecne doznania. Trafiają tu ofiary przemocy domowej, oskarżane o zdradę. Najczęściej wymierza się nam kary cielesne, czasem od razu zabijając, czasem czekając na naszą powolną śmierć w męczarniach. Ale bywa i tak…
– Krótko mówiąc, twój facet niszczy cię inaczej! – skwitowała niewysoka Azjatka.
– Psychicznie? – domyśliłam się, uprzedzając dalsze słowa.
Kiwnęły głowami.
– Zazwyczaj kobiety dręczone w ten sposób trafiają w inne części lochów, ale ty akurat dostałaś się tutaj – powiedziała Maja.
– Ktoś o tym decyduje?
– Prawdopodobnie ten chory szajbus.
– Kogo masz na myśli? – nie zrozumiałam.
– Klarysa.
– To on żyje? Czytałam w internecie, że był magiem w wiekach średnich.
– Co to są wieki średnie?
– Twoje czasy, Teofilo. A także Jadwigi, obu Teresek, Elżbiety, Zofii i Katarzyny – odpowiedziała Maria, po czym zwróciła się do mnie: – Żyje, Anno, bo jest nieśmiertelny. I pastwi się nad każdą z nas.
– Jak?
– Nie zdziwiłoby mnie wcale, gdyby to on podpuszczał naszych partnerów, mężów czy narzeczonych. To zdziwaczały czarnoksiężnik, w sumie tylko owymi praktykami zapisał się w dziejach, więc na tym procederze zbija majątek.
– Co wy mówicie? Brzmi to jak słabej jakości bajka. Przecież nieśmiertelność, czary, magiczne okulary, podróże w czasie – to dobre dla małych dzieci, aby je postraszyć. Nikt przy zdrowych zmysłach nie wierzy w takie brednie.
– Moja twarz to brednie?! – krzyknęła zrozpaczona Jadwiga, podchodząc bardzo blisko i pokazując krwawiące miejsce po obciętym nosie. – Wiesz, ile jest tu takich bredni?! Sama jesteś jedną z nich!
– Daj spokój! – upomniała ją ponownie Maria i odciągnęła na bok.
– Wnerwia mnie jej gładka buźka! – rzuciła okaleczona kobieta, patrząc z wściekłością.
– Nikt tu nie ma gładkich buziek, Jadwigo. Przez tyle lat powinnaś to wreszcie zrozumieć. – Maria popatrzyła na nią surowo. – Nawet, jeżeli nie widzisz ran na ciele, one są w duszy i sercu, krwawiąc powoli, lecz stopniowo. Wcześniej czy później blizny pojawiają się także na twarzy. To tylko kwestia czasu, wiesz przecież. Pamiętasz, jak było z Basią?
Zapadło milczenie, kilka kobiet jęczało żałośnie przy ścianach.
– Kim była Basia? – odważyłam się zapytać.
– Trafiła tutaj chyba z dziesięć lat temu. Również nie była bita. Ani okaleczona czy gwałcona. Mąż po prostu trzymał ją latami w odosobnieniu, zamkniętą w ciemnej komórce. Potem zmarła. Z rozpaczy. – Maja posmutniała i spuściła oczy.
– Wszystkie jesteśmy skazane na śmierć? – wypowiedziałam te słowa, nie dowierzając, że tak myślę.
– Tak, Aniu – potwierdziła Maja. – Te lochy to droga do śmierci. Czasem trafiamy tu, gdy już jesteśmy po niej i mieszkamy wtedy jako duchy.
– Czy wśród nas każda kobieta jest niewinna? Wiemy przecież nie od dziś, że zdrady są, zdradza wiele i wielu…
– Oczywiście, zdrady były, są i będą. One zdarzają się zawsze. Jednakże w naszym lochu każda ofiara cierpi tylko z powodu niesłusznego oskarżenia, pomówienia. Żadna z tych kobiet nie dopuściła się zdrady.
– A dlaczego Jadwiga ciągle mi powtarza, że mogłam pomóc? Czy rzeczywiście to możliwe wobec którejś z nas?
– Jadwiga zapomniała, że nie zostałaś skrzywdzona. Przynajmniej fizycznie, jak większość ofiar.
– A gdybym została?
– Nowe więźniarki, trafiając tu, mają najwięcej siły. Jeśli spotyka je podobna kara, na przykład ukamienowanie, mogą zatrzymać kaźń innej kobiety.
– W jaki sposób?
– Trudno to ocenić i wyjaśnić logicznie, bo zdarza się niezwykle rzadko. Zazwyczaj podpowiada im instynkt.
– Na przykład zjawiła się kiedyś kobieta z Azji, zgwałcona przez słonia, gdzie takie metody były popularne i często stosowane. Miała na imię Nera. Dotarła mocno poturbowana, krwawiła, lecz z naszą pomocą zdołała wdrapać się i wyjrzeć przez okno. Zobaczyła tam inną ofiarę tych samych tortur, Selinię, która jeszcze żyła. Zanim Nera umarła przy nas w lochu, wyszeptała słowa, które tamtą kobietę uratowały. Selinia trafiła potem do naszego lochu i mieszka tu nadal, skrzywdzona i mocno obita, ale żywa. Nera towarzyszy jej jako duch.
– Co to były za słowa?
– Trzykrotnie powiedziała słoń w naszym dialekcie – odparła ciemnoskóra Selinia, wynurzając się z ciemności. – I to mnie wtedy uratowała.
– Inną kamienowaną ocaliła matka Sary, wołając do krat, za którymi dostrzegła zakopaną głowę tamtej, jakieś wyrazy w ich języku.
– Mama wołała o kamieniach – wyjaśnił duch Sary.
– A w jaki sposób ja mogłam ci pomóc? – odważyłam się go zapytać.
– Ty nie mogłaś – odparł smutno i odszedł.
Nieoczekiwanie sufit, skryty dotąd w mroku, rozjaśnił się na moment i upadła z niego na zimną, wilgotną posadzkę jakaś młoda dziewczyna z burzą rudych loków. Skulona, leżała i płakała, nie próbując wstać.
– Dominika też już jest. Wiedziałam, że to tylko kwestia czasu. – Donośny głos z prawej strony świadczył o tym, że oczekiwano tu nieznajomej.
Słysząc swoje imię dziewczyna podniosła głowę, po czym rozejrzała się spłoszona.
– Cześć, siora! – przywitała ją ponuro rudowłosa kobieta bez uszu, właścicielka niskiego głosu.
– Asia? – Dominika spoglądała zdumiona.
– Twój mąż chorobliwie zazdrosny, mój podobnie. To się musiało tak skończyć! – Joanna podała jej rękę, pomagając wstać, po czym mocno przytuliła.
– On ci to zrobił? – Nowa drżącymi rękami dotknęła miejsc za skroniami siostry.
– A ty, biedaczko? Też mu odbiło? Od początku wiedziałam, że Artur to sadysta. Odradzałam ci ten ślub. – Joanna spoglądała uważnie na ciało siostry.
– Poddał mnie hipnozie jakimiś tandetnymi okularami, kupionymi w necie. Myślałam, że to zwykły, nieszkodliwy badziew, a one wbiły mnie w fotel na całe dni. Nie mogłam się ruszać, wstać, odejść, nawet zjeść czy napić wody – opowiadała roztrzęsiona, a łzy lały się po policzkach.
– Jesteś więc Pe. – Jadwiga popatrzyła na nią ponuro. – Wy zwykle umieracie wolniej.
– Co? – Dominika rozglądała się wystraszona. Siostra przytuliła ją i szeptała do ucha. Prawdopodobnie wyjaśniała, co to za miejsce.
Po chwili dziewczyna odezwała się:
– Wszystkie jesteśmy skazane na śmierć?
– Niestety tak – potwierdziła Maria.
– Czarów tego Klarysa nie da się obejść?
– Jak to sobie niby wyobrażasz? Obejść magię czarnoksiężnika?
– Każdy ma swój słaby punkt – upierała się Dominika.
– Jest nowa, nie rozumie jeszcze wszystkiego – skwitowała jej pytania Maja, spoglądając pobłażliwie.
– Ktoś kiedykolwiek go widział? Rozmawiał z nim?
Jakby w odpowiedzi na wątpliwości dziewczyny jedna ze ścian lochu nieoczekiwanie zamieniła się w wielki ekran. Zobaczyłyśmy na nim ogromną głowę wielobarwnego węża. Identycznie wyglądał Marcin, gdy twarz zespalała się z zaczarowanymi okularami.
– Witajcie, moje piękne – przeciągle rzekł mag, poruszając nieznacznie otworem gębowym gada. – Cieszę się, że was widzę.
Głos brzmiał nienaturalnie, pewnie przez zastosowanie dodatkowych mechanizmów, celowo go zniekształcających.
– Same teraz widzicie, nam, mężczyznom, nie warto ufać. Jesteśmy niegodnymi miłości, okrutnymi, egoistycznymi samcami.
Większość z nas cofnęła się i spoglądała z przestrachem na zniewalające gadzie spojrzenie. Jakaś kobieta krzyczała i zasłaniała zakrwawionymi dłońmi twarz, inna zaczęła w panice trząść głową, inna cicho jęczała.
Jadwiga podeszła bliżej i uważnie przyglądała się twarzy węża oraz ruchom warg. Sprawiała wrażenie, jakby rozpoznawała przerażającego maga.
– Werklera? – wyszeptała nagle zdumiona.
Słysząc to słowo wąż znieruchomiał, rozwścieczony spojrzał na kobietę i nagle wysunął ze ściany część swojego cielska, wbijając kły w jej twarz. Po chwili zniknął.
Jadwiga krzyknęła i upadła.
Maria podbiegła do niej pierwsza, uklękła i próbowała unieść na kolana głowę umierającej.
– To wiedźma… – powiedziała jej cicho i znieruchomiała.
Rozległy się lamenty, krzyki i wołania. Wszystkie byłyśmy wstrząśnięte tym, co zaszło, nie mogąc uwierzyć.
– Pojawił się po raz pierwszy. – Maria spojrzała na mnie i otarła łzy. Ciało, leżące na jej kolanach, powoli znikało. Rozglądała się wokół, szukając ducha Jadwigi, lecz ten nie nadchodził.
– To ten wąż mnie prześladuje – powiedziałam do niej.
– Najwidoczniej jego jad morduje i zabiera dusze w inne miejsce, niedostępne nam. Przed śmiercią Jadwiga powiedziała mi dziwną rzecz.
– Jaką? – zainteresowałam się.
– Że to wiedźma.
– Ten wąż? Czyli Klarys?
– Na to wygląda.
– Czyżby rozpoznała w nim kogoś znajomego? Może się myliła?
– Skąd więc taka reakcja węża?
– Masz rację – przyznałam. – Szept go rozwścieczył i zabrał duszę Jadwigi. Czy to możliwe, aby ten chory prześladowca był jedną z nas?
– Nie, niemożliwe – włączyła się Maja. – Tu przebywają same kobiety.
– Co wcale nie oznacza, że inna nie mogłaby nas tak nienawidzić, by skazać na cierpienie, poniżenie, a nawet śmierć – dodała ponuro Asia.
– Matka opowiadała nam przed zaślubinami – włączyła się do dyskusji kolejna dziewczyna z obciętym nosem – o karze za zdradzenie przysięgi i znieważenie tym samym małżonka. Ku przestrodze podawała przykład niewiasty, skazanej na makabryczne tortury i zamurowanej potem żywcem w lochach zamku swego pana i władcy. Po skonaniu, jako duch prześladowała męża i pojawiała się na zamku w kolorowych szatach, które nosiła za życia. Charakterystycznym znakiem były różnobarwne oczy tej nieszczęśnicy: prawe błękitne, wręcz przeźroczyste, lewe natomiast zielone.
– Co za bzdury! To mogli wymyślić tylko w ciemnym średniowieczu! – rzuciła kąśliwie skośnooka kobieta i spojrzała na nią z pobłażaniem.
– Możliwe – kontynuowała niezrażona dziewczyna – ale z pewnością zainteresuje was imię owej nieszczęsnej damy.
– Niech zgadnę: Klarysa? – uprzedziła ją starsza kobieta z zakrwawionymi wargami.
– Skąd wiesz?
– Od razu sposób mówienia tego węża wydawał mi się dziwaczny i nienaturalny. Nie pasował do mężczyzny. A, jeżeli pytasz o imię, rozumiem, że musi mieć związek z twórcą tego chorego procederu.
– To Klarysa Werklera. Znałam ją osobiście – odezwała się nagle z odległego kąta starsza kobieta. – Dorastałyśmy razem, bo mieszkałyśmy po sąsiedzku w niewielkim mieście Patybul.
– Czy to od łacińskiej nazwy szubienicy? – wtrąciła któraś.
– Tak. Postawiono ich tam mnóstwo w czasach walki z najeźdźcami ze Wschodu. A potem rozprawiano się podobnie z takimi, jak my. Mężczyzn ogarnął trudny do opisania czy wyjaśnienia szał polowania na niewierne żony. Jakby opętał ich szatan. Byli surowi i okrutni, niezważający na tłumaczenia oraz dowodzenie niewinności. Zaślepieni mordowali, katowali, torturowali, znęcali się z premedytacją…
– …i sami zdradzali na potęgę! – dodała ponurym tonem inna.
– Bo przecież im wolno wszystko!
– To oni są panami i władcami!
– To oni kierują światem! – rozległy się wokół głosy.
– Aby oddać sprawiedliwość, muszę przyznać, że w naszym mieście i kobiety wymierzały kary za niewierność. Szczególnie bogate i wysoko postawione. Na szubienicach zawisło także wielu mężczyzn, niekoniecznie winnych zarzucanych im czynów. Mordercami są tak naprawdę i mężczyźni, i kobiety.
– Zbrodnia rodzi kolejne… – skwitowałam cicho.
– Klarysa uchodziła za piękną i niedostępną, wierną oraz roztropną. A mimo to jej mąż również dał się zwieść plotkom o rzekomej zdradzie i ukarał tak, jak wówczas często to robiono.
– Czy ona była wiedźmą?
– Za życia nic mi o tym nie wiadomo – wspominała dalej staruszka. – Lecz opowiadano, że konając w lochu oddała duszę mocom piekielnym w zamian za możliwość dokonywania przez kolejne wieki straszliwej zemsty.
– Czy w takim razie jest diabłem?
– To wielce prawdopodobne. Mogła się nim stać po tylu stuleciach.
– Czemu jednak mści się na nas?
– Może chodzi o zazdrość?
– Tak mi się wydaje. Po tym, co jej zrobiono, może nienawidzić zarówno kobiet, jak i mężczyzn.
– Po tym, co nam zrobiono, wszystkie mamy prawo czuć podobnie. A jednak nie pałamy żądzą mordu w stosunku do siebie!
– Każdy ma inną psychikę i inaczej reaguje na niesprawiedliwość.
– Klaryso! – wrzasnęła nagle w mrok kobieta, podająca się za jej znajomą. – Rozpoznałam cię od razu! Nie ma sensu dłużej się ukrywać ani poświęcać kolejnych istnień dla zemsty. Nie zrobiłyśmy ci niczego złego.
– Nie musisz nas karać! Przestań się pastwić tylko dlatego, że ciebie zamordowano! – rozległy się głosy dookoła.
– Sss… – usłyszałyśmy nagle gdzieś niedaleko, choć niczego nie było jeszcze widać. – Uczyniłyście mi więcej niż sądzicie. Byłyście wierne, oddane i przykładne. Żyłyście w szczęściu i miłości. Kochające i kochane. Nie potrafiłam na was patrzeć! – głos stopniowo przybierał na sile, zamieniając się w ryk.
– Czy to znaczy, że będziesz nas mordować do końca świata?
– Ja? Nie… To nie ja jestem waszym katem. To oni! Wasi cudowni mężowie, partnerzy, kochankowie. Bywa, że nawet zazdrosne partnerki. Są zaślepieni żądzą zemsty!
– Ty im ją podszeptujesz, zatruwasz umysły, ciała i serca. Podajesz wymyślne narzędzia tortur. Tworzysz z naszych ukochanych mężów monstra!
– Nie. Sss… Oni są tacy ciągle w głębi swej duszy. Ja tylko pomagam im się ujawnić, wyjść na powierzchnię, uwolnić.
– Klaryso, kochałam cię. Byłyśmy kiedyś, niczym siostry. Wiem, że masz dobre serce. Pomóż mu wydostać się z ciała diabelskiego! Pokonaj zło!
– Nie! – ryknęła barwna paszcza węża, który nagle znowu ukazał się na jednej ze ścian. – Tamtej kobiety już nie ma! Została zamęczona! Teraz to Mag Klarys kieruje jej poczynaniami. Koniec z naiwnością, głupotą i wiernością! Liczą się tylko zbrodnie! A ofiarami będą wszyscy! Zaczynam od was, a potem zabiorę się do oprawców! Nie będzie czasu ani miejsca na litość!
Krzyczała zajadle, wypluwając coraz więcej jadu, który spadał na nas, paląc z miejsca ciała. Podniosłyśmy straszny wrzask, ale to węża nie zniechęciło ani tym bardziej nie zatrzymało. Rozpędzał się w swoich groźbach coraz szybciej, masakrując wszystkich dookoła. Dwukolorowe oczy gada co jakiś czas płonęły ogniem piekielnym.
Kiedy zbliżył do mnie pysk, zamknęłam oczy i drżałam, spodziewając się szybkiej śmierci.
– Aniu – usłyszałam niespodziewanie słodki głos męża.
Odważyłam się spojrzeć. Zamiast głowy gada, na ścianie była twarz Marcina w kolorowych okularach. Wokół panował mrok, nie widziałam tam już nikogo.
Uśmiechnęłam się i odetchnęłam z ulgą.
A więc to tylko sen. Albo jakieś zwidy, trans. Oby nigdy więcej podobnych! – pomyślałam.
– Teraz rozumiesz już, po co je kupiłem – powiedział spokojnie z dzikim błyskiem w oku. Poprawił okulary i nagle rzucił się na mnie, po czym wgryzł gadzimi kłami w szyję zanim zdołałam wydobyć jakikolwiek głos.
Upadając czułam, że w dole, w mroku, leżą inne więźniarki.
Więc jednak Klarys wygrał – pomyślałam jeszcze i osunęłam się na nie bezradna. Czułam, jak powoli tracę siły i uchodzi ze mnie życie. Zapadła ciemność.
Piekło zwyciężyło.