
Naszło mnie ostatnio na napisanie kilku szortów zainspirowanych strachami mojego dzieciństwa. Oto pierwszy z nich.
Naszło mnie ostatnio na napisanie kilku szortów zainspirowanych strachami mojego dzieciństwa. Oto pierwszy z nich.
U zbiegu ulic Asnyka i Leśnej stał niegdyś w Warcabkach stary, opustoszały, drewniany dom, który od nazwiska jego ostatnich właścicieli nazywano domem Fałków. Była to rudera, jakich wiele, ale wśród nas, znudzonych dzieciaków z Osiedla Trzydziestolecia, krążyły o niej liczne niesamowite opowieści. W czasie wojny, twierdził Remek, mieszkał tam podobno pewien esesman, a potem się powiesił, i od tej pory budynek był nawiedzony. W straszące w nim duchy wierzyły Magda i jej starsza siostra Kornelia, które utrzymywały, że wracając wieczorem z kościoła, słyszały dobiegające z domu złowieszcze jęki. O wiele bardziej szczegółowa i ekscytująca była jednak relacja Marcina.
– Słuchajcie! – powiedział pewnego upalnego wakacyjnego przedpołudnia, podbiegając do nas, gdy siedzieliśmy dużą grupą pod blokiem, nie robiąc niczego szczególnego. – Byłem w domu Fałków! No, niby do niego nie wchodziłem, ale zaglądałem do środka przez okno. I nie uwierzycie, co tam zobaczyłem!
Wszyscy jak jeden mąż nastawiliśmy uszu.
– W fotelu – ciągnął podniecony Marcin – siedział bardzo stary facet. Taki stary, że wyglądał jak mumia. U stóp leżał mu pies bez łap. Obok był piec, a w nim – oko! Prawdziwe, zakrwawione oko…
– Serio? – spytał z powątpiewaniem Łukasz. – Nie robisz nas w żabę?
– Mówię poważnie! Jak bonie dydy! – zaperzył się Marcin, zaplatając ręce na piersi. – Jak chcecie, to idźcie i sami sprawdźcie!
Popatrzyliśmy po sobie w milczeniu. W słowa naszego kolegi rzeczywiście trudno było uwierzyć, jednak żadne z nas nie miało wielkiej ochoty przekonać się, czy są prawdziwe. Zmieniliśmy więc temat i na resztę dnia zapomnieliśmy o domu Fałków – wszyscy z wyjątkiem mnie. Ja bowiem nie mogłem przestać myśleć o opustoszałej ruderze i o tym, co rzekomo zobaczył w niej Marcin.
Stary dom z jego duchami rozpalił moją wyobraźnię i nie opuszczał jej przez szereg następnych dni. Nie myślałem o nim bezustannie, co to to nie. W towarzystwie rówieśników bawiłem się jak dawniej, ale gdy tylko zostawałem sam, natychmiast powracałem do rozważania tajemnicy nawiedzonego pustostanu.
Nadszedł wreszcie ostatni dzień wakacji, spędzony przeze mnie z kolegami i koleżankami na świeżym powietrzu. Gdy niebo spowił krwawy blask zachodzącego słońca, dzieciarnia zaczęła pomału rozchodzić się do domów, aż na podwórku pozostałem tylko ja. Po raz kolejny moimi myślami zawładnęły zwłoki w fotelu, kaleki pies i łypiąca z pieca gałka oczna. Musiałem, po prostu musiałem sprawdzić, co tak naprawdę skrywała w sobie stara chałupa. Wprawdzie nie wolno mi było oddalać się samopas sprzed bloku, jednak dom Fałków stał tylko ulicę dalej – wiedziałem, że przy odrobinie szczęścia zdążę przyjrzeć mu się z bliska i wrócić, nim któreś z rodziców wyjdzie na balkon, by zawołać mnie na kolację, i zauważy moje zniknięcie.
Nieduży dom o spadzistym dachu i ścianach z poczerniałego ze starości drewna spoglądał na mnie wrogo dwojgiem frontowych okien. Uważając na rosnące gęsto pokrzywy, z bijącym sercem podkradłem się do jednego z nich i przez brudną, pękniętą szybę zajrzałem do wnętrza. Poczułem ulgę, doprawioną jednak sporą dozą rozczarowania. W kącie naprawdę stał piec kaflowy, lecz nie było w nim żadnego oka. Nie było też fotela, o którym wspominał Marcin – obszerna izba o podłodze zasłanej potłuczonym szkłem i strzępami łuszczącej się tapety świeciła pustkami. Wszystko wskazywało na to, że miałem do czynienia z najzwyklejszą w świecie ruderą, w której nikt, żywy czy umarły, od dawna nie mieszkał.
„Ale kłamczuch z tego Marcina! Jutro w szkole powiem mu do słuchu!” – pomyślałem.
Gdy nazajutrz rano szedłem z ojcem na rozpoczęcie roku, na skrzyżowaniu Leśnej i Asnyka przystanąłem nagle, nie wierząc własnym oczom.
– A gdzie jest dom Fałków? – spytałem, zaskoczony widokiem pustej, starannie wykoszonej działki, na której piętrzyły się stosy cegieł i innych materiałów budowlanych.
– Dom Fałków? – Tato zamrugał zdziwiony. – Mówisz o tej starej chałupie, która tu kiedyś stała? Od dawna już jej nie ma. Wyburzyli ją jakiś miesiąc temu. A teraz ktoś się tutaj będzie budował…
Zadrżałem. Przecież zaledwie wczoraj zaglądałem do tego domu przez okno – do domu, którego od miesiąca już nie było.
Niektórzy z Was powiedzą pewnie, że po tylu latach zawodzi mnie pamięć i w istocie ruderę zburzono dopiero po tym, jak się do niej zakradłem, inni – że zmyślam jak Marcin. Ale ja wiem, że to duchy domu Fałków zadrwiły sobie ze mnie.
Sympatyczny szorcik.
W dzieciństwie mieszkałem w pobliżu takiego właśnie domu-rudery, dwukondygnacyjnej, podpiwniczonej – mówiliśmy o nim po prostu Stary Dom – a to ile się wiązało z nim opowieści, strachów i historii – to by się na całą książkę nazbierało.
Stary Dom był otoczony Starym Ogrodem, który płynnie przechodził w jakiś taki gąszcz, który ciągnął się w naszej imaginacji nie wiadomo gdzie. Zakradaliśmy się nie raz do Starego Ogrodu, ale tylko na jego skraj – był on świadkiem różnych naszych tajnych sprzysiężeń, wtajemniczeń i różnych okropnych rzeczy, które dzieci robią dzieciom.
Dopiero gdy byliśmy dużo starsi – ośmielaliśmy się zapuścić głębiej w Stary Ogród, a nawet – wejść na drugą kondygnację Starego Domu (paradoksalnie – na pierwszą było trudniej – ale też tego kiedyś dokonaliśmy).
Gdy już mieliśmy w pełni dorosłe jedenaście czy dwanaście lat do Starego Ogrodu, wybieraliśmy się też i w innym celu. Przynajmniej co niektórzy z nas, a zwłaszcza taki jeden łobuz, Jim, od wczesnych lat zafascynowany płcią niewieścią. Było to mianowicie miejsce tak mroczne i tajemnicze, że o wiele łatwiej niż gdziekolwiek indziej można było namówić jakąś dziewczynkę, by pokazała majteczki, a jak się przysięgło na wszelkie świętości zachować tajemnicę – to też to co pod majteczkami.
Po latach Stary Dom wyburzono, a Stary Ogród wycięto i teraz stoi tam elegancka willa, otoczona trawą.
Kliczek za wywołanie na wpół przerażających, na wpół – miłych – wspomnień.
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Krótko pobetowo.
Fajna, bardzo plastycznie napisana miniaturka, w klimatach nawiedzonych miejsc.
Pozdrawiam i klikam
Ciekawy tekst, choć krótki, to z klimatem. Aż się przypomina łażenie po opuszczonych budynkach :) Zakończenie pozostawia czytelnika z pytaniami, co wypadło bardzo dobrze.
Pozdrawiam i klikam :)
Klimatyczne takie :D
Klikam!
Kto wie? >;
Nie sądziłem, że szort aż tak się spodoba. Niedługo pewnie wrzucę kolejny w podobnym klimacie. ;-)
"Moim ulubionym piłkarzem jest Cristiano Ronaldo. On walczył w III wojnie światowej i zginął, a teraz gra w reprezentacji Polski". Antek, 6 l.
Dobrze napisany short z twistem.
Chyba Dukaj napisał: “Największy głupiec, kto wierzy własnej pamięci” ;)
Fajny tekst, którego największą wadą jest to, że jest krótki – a to świadczy o sukcesie w formie miniatury. Przemawia do wyobraźni, bo chyba wiele osób ma podobne doświadczenia – pamięć albo zmysły czasem zawodzą każdego, szczególnie w dzieciństwie.
Pozdrawiam
Cześć, Bolly
Zgrabny szort. Opowieści o nawiedzonych domach było mnóstwo – w ogóle opuszczony dom, czy inna rudera, jest bardzo dobrym tematem do opowiadania. Choć nie jest to łatwe zadanie. Twój szort należy do tych dobrych. W krótkiej formie zawarłeś esencję. Zastanawiam się, dlaczego pies nie miał łap. Tekst mi się spodobał. Udaję się do klikarni.
Pozdrawiam
Dziń dybry,
– Słuchajcie! – powiedział pewnego upalnego wakacyjnego przedpołudnia
Za dużo tych przymiotników, wybijają z rytmu. Zrezygnuj z jednego.
– Nie robisz nas w żabę?
Hę? A nie w konia?
Hm. Interesujące.
No, powiem Ci, że jestem miło zaskoczona. Językowo jest świetnie i nawet interpunkcyjnie, co jest baaaaaardzo rzadkie.
Fantastyczny plot twist, naprawdę się tego nie spodziewałam.
U nas w wiosce też był taki opuszczony dom na brzegu lasu, więc oczywiście, że musiał być nawiedzony. Robiliśmy sobie wyzwania, kto pójdzie dalej niż towarzystwo, albo kto wejdzie całkiem sam do poszczególnych pokoi.
Króciutki szorcik, ale smaczniutki, jak amuse-bouche w wykwintnej restauracji. Klikam.
Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć
Hę? A nie w konia?
W konia, w żabę, w bambusa. Różnie się u nas mówiło.
Króciutki szorcik, ale smaczniutki, jak amuse-bouche w wykwintnej restauracji.
Bardzo dziękuję i zapraszam do lektury kolejnych z tej serii, gdy się pojawią.
Klikam.
Już chyba nie musisz, bo jest jeszcze jeden głos na Bibliotekę, który na razie nie “wskoczył”. Ale i tak dziękuję!
"Moim ulubionym piłkarzem jest Cristiano Ronaldo. On walczył w III wojnie światowej i zginął, a teraz gra w reprezentacji Polski". Antek, 6 l.
Hej,
Ciekawie i klimatycznie, ciężko ocenić jakoś niesamowicie rzetelnie z powodu tak krótkiej formy, aczkolwiek udało Ci się oddać klimat zarówno wakacyjny jak i smaczek grozy. Chętnie przeczytam o kolejnych strachach, mam nadzieję, że nieco dłużej. Jedyną subiektywną uwagę mam taką, że tekst nic by nie stracił gdyby akcję przesunąć nieco do przodu i skrócić to myślenie o domu nim pojawiło się to sprawdzenie, wniosek chyba uderzyłby tak samo.
Ave, Bolly!
Bardzo udana, klimatyczna miniaturka. Na niewielkiej ilości znaków zgrabnie upchnąłeś nostalgiczny klimat dzieciństwa, ciekawy twist, a nawet odrobinę grozy. Biblioteka zasłużona.
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Hej!
Narracja jest nierówna, zaczynasz od:
wśród nas, znudzonych dzieciaków
I w trakcie przeplatasz młodzieżowe słownictwo z poważnym, często wydumanym, np.
Ja bowiem nie mogłem przestać myśleć o opustoszałej ruderze i o tym, co rzekomo zobaczył w niej Marcin.
Przez to historia staje się mało emocjonująca, bo wiemy, że bohater jest już dorosły i nic złego się nie stało, skoro opowiada po dłuższym czasie.
Jeśli chodzi o same opisy – były dobre, czytało się płynnie, to na plus. Jako short całkiem przyjemny, ale zabrakło tu grozy, bo jako osoba strachliwa poczułam bardziej nostalgię. :D
Pozdrawiam,
Ananke
Przez to historia staje się mało emocjonująca, bo wiemy, że bohater jest już dorosły i nic złego się nie stało, skoro opowiada po dłuższym czasie.
A to musiało się coś stać? Nie wystarczyło samo zetknięcie z czymś niewytłumaczalnym i potencjalnie nadprzyrodzonym?
"Moim ulubionym piłkarzem jest Cristiano Ronaldo. On walczył w III wojnie światowej i zginął, a teraz gra w reprezentacji Polski". Antek, 6 l.