
Czy Laura Rokicina naprawdę była czarownicą?
Czy zdradzała swojego męża, współżyjąc z prawdziwym diabłem?
Czy naprawdę urodziła dziecko pokryte łuskami?
I czy to właśnie jej szkielet znaleziono w namulisku jaskini w Czarcim Jarze?
O tym wszystkim rozmyślała przed snem doktor Łęczycka. Nie o dzieciach, chociaż chwilę wcześniej rozmawiała z nimi na Skypie. Nie o mężu, na którego głowie zostawiła cały dom. Nie o kocie Dagonie, lubiącym łasić się zwykle o tej porze do jej stóp. Myślała o wiedźmie sprzed czterech wieków. A może nie wiedźmie, tylko o biednej kobiecie, ofierze zabobonnych i okrutnych mężczyzn? Jej wydobyty z jaskini szkielet spoczął tymczasowo w zimnych lochach kościoła w Wierzbowie.
– Czy to ty, Lauro? – zadawała sobie pytanie.
Może za sprawą wspólnego imienia, jakie nosiły, poczuła łączącą je zagadkową więź.
W starej plebanii miejscowy proboszcz chętnie ugościł zespół badawczy z Instytutu Archeologii Uniwersytetu Jagiellońskiego. Technicy spali piętro niżej we wspólnej izbie. Małe jednoosobowe cele na poddaszu oddane zostały tylko dla niej oraz dla doktora Czocha z Katedry Antropologii, na którego pilne wezwanie tutaj przybyła.
Czerwcowe noce były parne i ciepłe. Zza otwartego okna wychodzącego na stromy dach plebanii napływała rześka woń lasu. Jednostajne cykanie świerszczy kołysało Laurę do snu. Dobrze sypiała, mogąc wyrwać się poza Kraków. Lubiła swoją pracę. Cisza i świeże powietrze prowincji sprawiały, że czuła się jak na wczasach.
Tej nocy spłynęły na nią jednak męczące sny. Zmagała się z czymś, czego nie potrafiła zrozumieć… Obudziła się nagle w rozkopanej pościeli, nie mogąc wykonać żadnego ruchu. Otworzyła powieki i zadrżała. Na jej brzuchu siedział kot. Szaroniebieski puchaty kot rasy kartuskiej, o złotych oczach. Siedział i wpatrywał się w nią rozszerzonymi w ciemnościach źrenicami.
– Dagon? – szepnęła zdziwiona.
Wyglądał całkiem jak Dagon, choć gdy nieco ochłonęła, zauważyła, że to nie był pyszczek jej pupila. Kocur pomrukiwał z zadowoleniem, wprawiając swój ciepły brzuszek w wibracje o przyjemnej częstotliwości. Delikatny dreszcz rozchodził się po jej ciele, całkiem tak, jak wtedy, gdy Dagon mościł się na kolanach. Ciemny, gruby ogon wyginał się w literę S, wijąc się powoli jak wąż i muskając swą puszystą końcówką skórę, a koci pyszczek cichutko mruczał oparty o jej pierś. Było to bardzo przyjemne.
Westchnęła i chciała pogłaskać jego miękkie futerko, ale wtedy zwierzę drgnęło niczym porażone prądem i długim susem skoczyło na parapet.
Zanim się zorientowała, kot zniknął za oknem. Zerwała się z pościeli i usiadła. Zdezorientowanym wzrokiem rozejrzała się po celi wypełnionej blaskiem rozgwieżdżonej nocy oraz spokojnym szumem lasu. Czyżby to był tylko sen?
*
Wszystko zaczęło się od trzęsienia ziemi, które dosyć niespodziewanie nawiedziło rejon Gór Świętokrzyskich. Stacja sejsmiczna w Kielnikach odnotowała wstrząsy o magnitudzie cztery w skali Richtera z epicentrum w rejonie Świętego Krzyża. Wstrząsy tej wielkości to oczywiście nie kataklizm; notowano już w przeszłości podobne. Wystarczyły jednak, aby w starym wiejskim kościółku w Wierzbowe popękał tynk na sklepieniu prezbiterium.
Mieszkańcy wioski pewnie przeszliby nad tym rzadkim zjawiskiem do porządku dziennego, gdyby nie pies leśniczego. Wracając z jednej ze swoich leśnych włóczęg, przytargał do gajówki nietypową kość. Długa na trzydzieści centymetrów piszczel wyglądała na ludzką. Powołany na szybko komitet obywatelski udał się za psem do rezerwatu Czarci Jar, gdzie spływający z gór potok Wierzbówka przedzierał się przez malowniczy skalny wąwóz o ścianach sięgających kilkunastu metrów wysokości. Przez jar prowadził popularny szlak turystyczny, dobrze znany leśniczemu, który od razu zauważył coś dziwnego. Pod jedną ze ścian wąwozu, zapewne pod wpływem wstrząsów sejsmicznych, otworzyła się szeroka na pół metra szczelina. Ktoś odważny zajrzał do środka z latarką. Z pokrytego mułem dna groty wystawała stopa ludzkiego szkieletu…
Doktor Szymon Czoch z Katedry Antropologii Uniwersytetu Jagiellońskiego od lat zajmował się badaniami nad fenomenem świętokrzyskich wiedźm. Każdy pewnie słyszał o sabatach czarownic na Łysej Górze, niemniej za legendami i bajkami dla niegrzecznych dzieci kryły się historyczne postacie i prawdziwe ludzkie tragedie. Jednym z ważniejszych punktów na mapie jego badań była mała wioska Wierzbów, położona u stóp Łysicy. To w zakrystii miejscowego kościoła odkryty został siedemnastowieczny manuskrypt, napisany ręką sandomierskiego dominikanina, ojca Aureliusza Szostaka, który przybył do Wierzbowa w roli inkwizytora. Manuskrypt szczegółowo opisywał proces o czary wymierzony przeciwko tutejszej wieśniaczce Laurze Rokicinie. Tekst kończył opis egzekucji skazanej jednogłośnym wyrokiem sądu grodzkiego czarownicy, utopionej w stawie, w Nowej Słupi, w październiku roku 1666. Miejsca jej pochówku, mimo prób, nie udało się jednak dotychczas odnaleźć. Dlatego kiedy tylko wieść o ludzkich kościach w Czarcim Jarze dotarła do proboszcza, ten bez chwili zwłoki powiadomił Uniwersytet.
Namulisko jaskini musiało zostać profesjonalnie zbadane, do tego niezbędny był zespół fachowców. W tej sprawie doktor Czoch zwrócił się do Instytutu Archeologii. Nie wiedział, że zadanie odkopania czarownicy z Wierzbowa zostanie powierzone Laurze Łęczyckiej, jego koleżance z czasów studiów, którą znał jeszcze pod panieńskim nazwiskiem. Znał bardzo blisko…
*
– Wierzy ksiądz w to, co napisał inkwizytor? W czarną magię, opętanie i obcowanie z diabłem? – Szymon Czoch podpuszczał proboszcza.
Zaciekle zwalczał ciemnotę i zabobony. Im więcej podobnych przypadków zbadał, tym więcej współczucia miał w sercu dla kobiet żyjących w tamtych zacofanych czasach. Święta Inkwizycja i „Młot na czarownice” w jego systemie wartości gorsze były od Hitlera i „Mein Kampf”.
– Kiedyś też wierzono, że Ziemia jest płaska, a Słońce toczy się w rydwanie po niebie – odparł ksiądz proboszcz. – To nie kwestia wiary, ale rozwoju nauki – dodał.
Był postawnym mężczyzną, w sile wieku. Lubił dobrze zjeść, napić się kawy i polemizować z ateistami.
– Ale w diabła ksiądz wierzy nadal? – Szymon nie ustępował.
– I w opętanie, i w egzorcyzmy. Ale dziś już z tego powodu nikogo nie topimy i nie palimy na stosie – zaśmiał się, rozbawiony zaciętą miną doktora.
– Pozwól Lauro, że pokrótce opowiem ci całą tę historię. – Doktor Czoch odwrócił się ostentacyjnie od swego rozmówcy i zwrócił w stronę dawnej przyjaciółki, jedzącej w milczeniu obiad.
Wywołana z imienia Laura podniosła wzrok i spojrzała na Szymona. Nic się nie zmienił od tamtych lat, kiedy na studiach doktoranckich byli ze sobą razem. Pasją odkrywcy, fantazją, a nawet samym wyglądem przypominał jej Indianę Jonesa. Był odważny, pewny siebie i przystojny niczym poszukiwacz zaginionej Arki.
Tworzyli kiedyś szaloną parę, podróżując po całym świecie. Dla Laury nadszedł jednak taki czas, że instynkt macierzyński nakazał jej zawrócić o sto osiemdziesiąt stopni i uwić spokojne, rodzinne gniazdko z kimś innym… Nie było żadnych dramatycznych rozstań. Szymon był ciągle w podróży i kiedy Laura przyznała, że jest już zmęczona takim życiem, tylko wzruszył ramionami i poleciał dalej. Miała już kogoś na oku, kogoś, kto obiecał zbudować dla niej dom i dać gromadkę dzieci. Szymon zaś bez trudu znalazł nowe towarzyszki podróży. Rozstali się w przyjaźni i choć nie pozostał między nimi żaden żal, widywali się później już tylko sporadycznie, unikając wręcz okazji do spotkania.
– To była w końcu twoja imienniczka – kontynuował Czoch. – Zaślubiona została pewnemu bogobojnemu i uczciwemu chłopu, z którym przez trzy lata nie mogła doczekać się potomstwa. W końcu zaszła w ciążę, ale kiedy urodziła, po wsi gruchnęła straszna wieść. Dziecko, które powiła, niczym jaszczurkę pokrywały łuski. Mąż, człowiek dzielny i prawy, natychmiast utopił bękarta w studni, a żonę zamknął w drewutni i powiadomił proboszcza. Podniosły się głosy przerażonych sąsiadów o zaklęciach rzucanych na przestające dawać mleko krowy albo o psuciu piwa w miejscowej karczmie. Inni znowu zaklinali się, że widzieli, jak przy sianokosach zlatywał do niej z chmury diabeł, któremu z lubością oddawała się w kopkach siana. Przerażony tymi opowieściami ksiądz proboszcz natychmiast doniósł biskupowi sandomierskiemu o piekielnej klątwie, jaka spadła na jego parafię. Ten z kolei wysłał do wsi inkwizytora. Biedna Laura poddana torturom w postaci zanurzania w lodowatej wodzie przyznała się do parania magią, cudzołożenia z diabłem oraz udziału w sabacie na Łysej Górze. Werdykt zapadł bez jednego głosu sprzeciwu. Kobietę uznano za czarownicę i skazano na utopienie w stawie. Wyrok, ku uciesze gawiedzi, wykonany został bez zwłoki.
*
Kolejnej nocy w celi Laury Łęczyckiej znów pojawił się kot. Tym razem siedział na krawędzi łóżka, patrzył na nią swymi złotymi ślepiami i cicho miauczał. Tak, jakby chciał jej coś powiedzieć. Wstała i wzięła go na ręce, jak zwykła nosić i tulić Dagona, zwłaszcza gdy był jeszcze młodym kociakiem.
– Czyj ty jesteś?
Drapała go po głowie, a on cicho pomrukiwał.
– Przyszedłeś przez okno? Mieszkasz obok? W pokoju Szymona? Mam cię tam odnieść?
Boso wyszła na korytarz i cicho zapukała do znajdujących się po przeciwnej stronie korytarza drzwi. Nikt nie odpowiedział, ale i tak nacisnęła klamkę. Szymon spał w swoim łóżku, spokojnie oddychając przez na wpół otwarte usta. Tak jak dawniej, wciąż sypiał całkiem nago. Nie bez ukrytej przyjemności patrzyła, jak leżał na wznak, bezbronny i nieświadomy kobiecego wzroku, który przesuwał się po jego szeroko rozłożonych ramionach, muskularnej klatce piersiowej pokrytej jasnym zarostem i płaskim brzuchu. Podeszła bliżej i usiadła na skraju łóżka.
– Laura? – Wzdrygnął się, obudzony. – Co tu robisz?
– To twój kot?
– No co ty? Nie cierpię kotów – odparł, siadając. Jego przerażone oczy zalśniły tuż przed nią. – Wyrzuć go stąd.
W tejże chwili zwierzę zjeżyło się i dało susa na okno, za którym natychmiast zniknęło. Laura dotknęła ramienia Szymona. Mięśnie miał napięte jak do walki.
– Ale jesteś spięty. Tak się przestraszyłeś? – spytała, czując na twarzy jego przyspieszony oddech. – Przepraszam – dodała, po czym sama nie wiedząc, czemu to robi, pocałowała go w usta.
Jego ciepłe wargi odwzajemniły pocałunek, a mocne dłonie dotknęły jej ramion. Zupełnie tak jak dawniej w ich małym mieszkanku w Krakowie…
Wtem trzasnęło poruszone przeciągiem okno. Obejrzała się przestraszonym wzrokiem i aż oślepiło ją światło księżyca.
Była w swoim pokoju, w pustym łóżku i zmiętej pościeli.
*
– Jak tam twoje dzieciaki? – zapytał doktor Czoch przy porannej kawie.
Proboszcz parzył ją osobiście. Uważał się niemalże za baristę, wychwalany przez wszystkich parafian, którzy dostąpili zaszczytu wypicia kawy na plebanii.
– Właśnie z nimi rozmawiałam – odparła Laura niechętnie.
Od rana czuła się dziwnie zmęczona. Bolała ją głowa i miała wrażenie, jakby ją gdzieś przewiało.
– Rozłożyła je angina. Wojtek był z nimi wczoraj u lekarza. Nie wiem, czy nie wrócić do domu na dzień, dwa…
– Ile mają lat? Kuba to już chyba kawaler?
– Dziesięć, a Jula pięć.
– Cieszę się, że znalazłaś szczęście – dodał, ale bez przekonania. Po chwili namysłu dorzucił – To zabawne, ale śniłaś mi się tej nocy.
Spojrzała na Szymona spłoszonym wzrokiem. To chyba od tych snów tak bolała ją głowa.
– Mi też śnią się tu koszmary.
– Cięta riposta. Jak zawsze.
– Żebyście nie pożałowali uwolnienia tej czarownicy – zaśmiał się ksiądz.
– Jeśli wierzyć słowom ojca Aureliusza Szostaka, wszystko jest możliwe – odgryzł się doktor Czoch.
Nagle z salonu proboszcza przez szparę uchylonych drzwi wysunął głowę kot. Szaroniebieski kartuz spojrzał na rozmawiających swoimi żółtymi oczami. Laura wzdrygnęła się przerażona. Identyczny nawiedzał ją przecież we śnie.
– Czyj to kot?
– To? – Ksiądz proboszcz odwrócił się flegmatycznie w kierunku drzwi. – To mój Józef. Boi się pani kotów?
– Nie. – Potrząsnęła głową, odganiając nocną marę. – Ale też mam takiego.
*
Szkielet kobiety spoczywał pod cienką warstwą jaskiniowego mułu. Odkopanie go nie sprawiło trudności, wymagało jedynie precyzji i wyczucia. Za to pytanie, w jaki sposób znalazł się w grocie, o której istnieniu nikt wcześniej nie słyszał, stanowiło nie lada zagadkę.
– Skoro zwłoki zostały w niej złożone w siedemnastym wieku, można przypuszczać, że wówczas jaskinia musiała być tak samo dostępna, jak teraz – zastanawiała się doktor Łęczycka.
– Takie rzeczy są wytłumaczalne z punktu widzenia geologii. Jaskinie utworzone na uskokach tektonicznych mogą zmieniać swą konfigurację pod wpływem ruchów mas skalnych, przesuwających się wzdłuż płaszczyzny uskoku – perorował doktor Czoch.
Czy tak jednak było z całą pewnością? Czy to naturalne procesy geologiczne odpowiadały za ukrycie ciała czarownicy na prawie cztery wieki, a następnie oddanie go akurat w ręce Laury Łęczyckiej?
Zwłoki leżały twarzą do dołu, w sposób charakterystyczny dla pochówku osób społecznie potępionych. Zachowała się tkanina, w którą były zawinięte, jak i sznur krępujący ręce i nogi. Nad szyją kobiety tkwił wbity w grunt żelazny sierp, tak, że gdyby zwłoki chciały wstać z martwych, ostrze sierpa natychmiast odcięłoby im głowę. Doktor Czoch znał takie obrazki z grobów oskarżonych o wampiryzm i czarną magię. Wszystkie te znaleziska znajdowały się jednak na terenach zamieszkiwanych głównie przez ludy celtyckie. W Polsce z czymś takim spotkał się po raz pierwszy. Nie ulegało wątpliwości, że kobieta pochowana w jaskini w Czarcim Jarze była osobą, której mocy i czarów obawiano się nawet po śmierci.
Jaskinię tworzyła szczelina, opadająca kilka metrów i zwężająca się ku dołowi, gdzie zamulone dno kończyło krótki korytarz. Doktor Łęczycka, wiedziona zawodowym instynktem, podłubała rylcem w miękkim mule wypełniającym najniższe zagłębienie groty. Nagle spod narzędzia wyłoniła się wyciosana ludzką ręką sześcienna kostka z czarnej skały. Podniecona odkryciem archeolożka zaczęła odkrywać kolejne sześciany, składające się na połączoną spoiwem murarskim ścianę. Zbudowana z czarnych, być może bazaltowych cegieł, zdawała się odgradzać wnętrze groty od dalszych jej korytarzy. Czy to mogło być pierwotne wejście do jaskini, zamurowane po złożeniu w niej ciała wiedźmy? Aby się tego dowiedzieć, należało rozebrać zagadkowy mur.
Do tego potrzebny był jednak młot udarowy. Wnętrze małej groty rozbrzmiało ogłuszającym turkotem i wypełniło się duszącym pyłem.
– Oto jest prawdziwy młot na czarownice – dowcipkował doktor Czoch, przyglądając się, jak kolejne czarne sześciany wyskakiwały z wąskiej rozpadliny.
W pewnej chwili w głębi szczeliny błysnęło coś metalowego. Doktor Łęczycka zbliżyła się z reflektorem do wykutego otworu. Wewnątrz ciasnej, podłużnej próżni skalnej tkwił dziwny, pokryty korozją cylinder. Długi na pół metra i na tyle szeroki, że klinował się między ścianami. Technicy chwycili go ostrożnie, żeby się nie rozsypał, ale mocno zakleszczony nawet nie drgnął.
– To nie dawne wejście do pieczary, ale rodzaj piwniczki – zauważyła.
Dopiero rozkucie skał umożliwiło wydobycie zagadkowego pojemnika. Wykonany był z żelaza i posiadał gęsto nitowane wieko. Tarcza do metalu zwykłej akumulatorowej szlifierki nie poradziła sobie jednak z przecięciem jego ścian. Dopiero ślusarz, krzesząc snopy iskier, usunął wszystkie nity broniące dostępu do zawartości cylindra.
Doktor Łęczycka jako pierwsza zajrzała do mrocznego wnętrza pojemnika. Po chwili jej drżące z podniecenia, delikatne dłonie wydobyły ze środka przedziwny posążek wyrzeźbiony w czarnej skale o gładkiej jak szkliwo powierzchni. Twarze świadków zastygły w grymasie zdziwienia. Nikt z obecnych, mimo wieloletniego doświadczenia zawodowego nie spotkał się z czymś podobnym.
– Mój Boże, co to jest? – jęknęła doktor Łęczycka.
– Diabeł! – wypalił doktor Czoch.
Figurka miała co prawda ogólnie humanoidalny kształt, jednak wyrastające z łysej, wypolerowanej głowy kozie rogi, kopyta zamiast nóg oraz zawinięty ogon wywołały pełne zgrozy milczenie.
*
Do późnej nocy paliło się światło na poddaszu w pokoju doktor Łęczyckiej, gdzie wspólnie z doktorem Czochem analizowała niezwykłe znalezisko. Dokładna dokumentacja fotograficzna i szczegółowy opis były niezbędne przed oddaniem posążka w ręce specjalistów, do których należało określenie rodzaju skały, z jakiej został wykonany, oraz oszacowanie czasu jego powstania.
Figurka miała około trzydziestu centymetrów wysokości. Jej wypolerowana na idealny połysk powierzchnia błyszczała w świetle reflektora. Małe monstrum spoglądało złowrogo wyłupiastymi oczami raz na jedno, raz na drugie z badaczy. Najbardziej niezwykłe było jednak to, co wyrastało w miejscu genitaliów, długie i zawinięte do góry niczym macka ośmiornicy.
– Myślisz, że to jest ten diabeł, który opętał Laurę Rokicinę? – zastanawiała się doktor Łęczycka. – Może ona naprawdę postradała zmysły.
– Dziwne, że manuskrypt ojca Aureliusza Szostaka nie wspomina ani słowem o figurce. Z pewnością przecież inkwizytor napisałby o tym, gdyby zobaczył coś tak odrażającego…
– Wygląda na to, że ktoś mocno się postarał, aby ślad po posążku przepadł na wieki. Zastanawia mnie natomiast bardziej, skąd wzięło się to niepodobne do niczego wyobrażenie diabła i w jaki sposób trafiło w ręce Laury.
Doktor Łęczyckiej przemknęło przez myśl, czy nie ma w tym pewnego podobieństwa, że po kilkuset latach demoniczna figurka ukazała się akurat jej…
– Wracając do sprawozdania inkwizytora – wtrącił się doktor Czoch – znamienny w jego opisie jest pewien szczegół charakterystyki sił nieczystych, które zdaniem autora opętały biedną Rokicinę. Duchowny powołuje się tu na owo słynne dzieło średniowiecznego ciemnogrodu, czyli „Młot na czarownice”. Stamtąd zaczerpnął wytłumaczenie istoty diabła, opisując go jako byt utworzony z samych wyziewów trujących gazów, nieposiadający ciała, a zatem niezdolny do cielesnego obcowania z kobietą. Chcąc zatem spłodzić diabelskie potomstwo, zmuszony był wykorzystać inkuba, demona przybierającego postać dorodnego i czarującego mężczyzny, nawiedzającego w trakcie snu skłonne do rozpusty dziewki. Tam uwodził je i lubieżnie z nimi spółkował, napełniając zepsutym nasieniem. Nie swoim jednak, ale uronionym podczas nocnych polucji przez bogobojnych mężczyzn i zebranych przez posłuszne mu złe duchy.
– O czym ty mówisz?
Seksualny kontekst poruszył doktor Łęczycką.
– No spójrz na niego! Ten element falliczny w jego wizerunku jest bardzo znamienny.
Laura raz jeszcze zerknęła na bardzo plastycznie wykonane, długie przyrodzenie w miejscu męskich genitaliów i coś niemal namacalnie połechtało ją w dole brzucha. Szymon ujął w słowa tylko to, co od jakiegoś czasu sama czuła pod skórą. Pamiętała te ich pełne naukowej pasji wieczory, które kończyły się zwykle niepohamowanym szaleństwem zmysłów.
– Zawsze byłeś świntuszkiem – szepnęła mu do ucha.
– Świntuszkiem? – Zaśmiał się, spoglądając z zainteresowaniem w jej oczy. – Jestem poważnym badaczem – dodał.
– Badaczem wszystkiego, co ma związek z seksem – prowokowała go dalej.
Ta rozmowa coraz bardziej ją podniecała.
– Wszystko ma związek z seksem. Bez tego by nas nie było – odparł.
– Przyznaj! Znam cię przecież jak mało kto. Przyznaj, że tym, co skłoniło cię do zbadania sprawy Laury Rokiciny, było opisane w manuskrypcie inkwizytora jej współżycie z diabłem. Chciałeś dowiedzieć się, jak musiało wyglądać życie erotyczne kobiet takich jak ona, że w oczach społeczności uznawane były za wiedźmy. Poznałbyś chętnie ich tajemnice ze szczegółami!
W oczach Laury zapaliła się ta uwodzicielska iskierka, którą Szymon dobrze znał.
– Rozszyfrowałaś mnie.
Uniósł dłoń swojej byłej dziewczyny i szczerząc zęby, pocałował jej wnętrze.
– Spójrz na figurkę i powiedz, czy nie ciekawi cię, jak mogło wyglądać zbliżenie z naszym potworkiem? Myślisz, że jakakolwiek kobieta chciałaby oddać się takiemu brzydalowi? – dowcipkował, zadając retoryczne pytanie.
– Sugerujesz, że została zgwałcona?
– Nie! – zaśmiał się. – Diabeł nie posługuje się przemocą. Używa kłamstwa i podstępu. Tak to przynajmniej rozumieli mężczyźni, bo to przecież ich dziełem był „Młot na czarownice”, a i zapewne spod męskich rąk wyszedł ten posążek. A gdzie w tym wszystkim jest głos kobiet? Ty mi to powiedz. Czy chciałabyś przyjąć w alkowie kogoś takiego jak on, czy raczej kogoś powiedzmy jak…
– Jak ty, mądralo? – dokończyła szeptem, po czym wsunęła mu do ucha koniuszek języka.
– Uważaj, bo może to ja jestem inkubem, w którego wciela się ten diabełek.
– To na co czekasz? Pokaż rożki! – mruknęła.
– Wywołuje go tu pani doktor na własną odpowiedzialność.
Szymon był wysokim, postawnym mężczyzną. Z łatwością uniósł na rękach filigranową doktor Łęczycką i zanim zdążyła się zorientować, zatrzeszczał pod ich ciężarem twardy siennik ascetycznej pryczy. Delikatne pocałunki obsypały jej szyję i ramiona. Wtuliła się w niego całym ciałem, pozwalając, żeby ją rozbierał. Zanurzyła palce w jego włosach, zachęcając do pieszczot i oddając się zupełnie władzom zmysłów, zamknęła oczy.
Nim zrozumiała, jak daleko zdążyły się posunąć ich ciała, ciszę nocy rozdarł jej niekontrolowany jęk.
– Nie! – zaprotestowała. – Załóż najpierw gumkę! – dodała szeptem.
On jednak nie zareagował na jej prośby. Wprost przeciwnie, uścisk jego ramion sprawił, że nie była w stanie wykonać żadnego ruchu.
– Co robisz? Nie chcę! Przestań!
Zamierzała krzyknąć, ale głos ugrzązł jej w gardle. Szamocząc się niczym ryba złapana w sieci, próbowała odepchnąć go kolanem, biodrem, brzuchem, czymkolwiek… Bez skutku. Udało jej się tylko podnieść głowę, dzięki czemu nabrawszy powietrza w płuca, niczym rozbitek ocalony z topieli… obudziła się z koszmaru.
Powinna się już przyzwyczaić do tych nocnych majaków, ale tym razem doznanie było zbyt realistyczne, zbyt intensywne. Mimo że krew zwalniała już w żyłach, a przed oczami stabilizował się kojący zmysły obraz pustego pokoju, czuła jakby ktoś wciąż tam był.
Opuściła wzrok na łóżko i wrzasnęła z całych sił.
Spomiędzy jej nóg wystawał długi, czarny organ. Oślizgły i plugawy niczym macka monstrualnej ośmiornicy, zdawał się pulsować własnym, utajonym życiem. Przesunęła przerażony wzrok wzdłuż odrażającego kształtu i wrzasnęła po raz drugi. W słabym blasku księżyca błysnęła łysa głowa z długimi, kozimi rogami. Zaśmierdziało siarką. Cichy pomruk, jaki wydobył się z oślinionej paszczy demona, przypominał mruczenie kota. Nie Dagona, ale tego przeklętego kocura, który ją tu prześladował od kilku dni.
Rzucając się po łóżku, zaczęła krzyczeć wniebogłosy. To były jej płodne dni, a ona, unieruchomiona przez zaciśnięte na nadgarstkach szpony, nie była w stanie stawić oporu diabelskim mocom.
Zrezygnowana opadła w końcu z sił…
*
– Pani doktor? Wszystko w porządku?
Przed łóżkiem, we własnej osobie stał ksiądz proboszcz i patrzył na nią zatroskanym wzrokiem. Spojrzała na zegarek. Minęła czwarta i pokój wypełniała już poranna szarówka.
– Obudziła pani wszystkich swoim krzykiem – poinformował ją spokojnym głosem.
– Miałam koszmary – wystękała zawstydzona.
Na biurku z książkami dostrzegła makabryczny kształt przeklętego posążka. Zerwała się z łóżka i omijając łukiem księdza, podeszła do zagadkowego monstrum. Wyłupiaste oczy zdawały się tym razem unikać jej spojrzenia. Złapała go oburącz i zdecydowanym ruchem zamknęła w żelaznym cylindrze. Chwiała się na nogach i z trudem oddychała. Czuła, jak trawi ją gorączka.
– Źle pani wygląda – rzekł z troską proboszcz.
Chciał położyć rękę na jej czole, ale gwałtownie ją odepchnęła.
– Proszę mnie zostawić! – zaprotestowała ostro, ale po chwili złagodziła ton. – Przepraszam. Już wczoraj źle się czułam – tłumaczyła chyba bardziej sobie niż stojącemu przed nią księdzu. – Muszę na kilka dni wrócić do domu.
W końcu została sama i w pośpiechu zaczęła się pakować. Sprzęt i artefakty zostawiła na głowie chłopakom. Wzięła tylko swoją prywatną walizkę i zaniosła ją do samochodu. Przed odjazdem postanowiła jeszcze wstąpić do kościoła. Nie poszła jednak przed ołtarz, ale do krypty. Schodząc po schodach, słaniała się na nogach. Twarz jej płonęła od wysokiej temperatury.
W cuchnącej wilgocią kościelnej piwnicy, w drewnianej skrzyni, leżały szczątki Laury Rokiciny. Trumna nie była zabita. Wystarczyło odchylić wieko. Poprzez cisnące się do oczu łzy doktor Łęczycka spojrzała na starannie ułożone kości, a potem na czaszkę.
– Czy to wszystko jego wina? Czy to wszystko stało się przez niego, Lauro?
Kompletne szczęki szczerzyły zęby w szyderczym uśmiechu, a puste oczodoły patrzyły prosto w jej oczy wzrokiem pokerzysty. Tak jakby to ona, wiedźma wydobyta ze swego grobu po przeszło trzystu latach, mówiła: sprawdzam.
Doktor Łęczycka, z trudem łapiąc oddech, pobiegła do samochodu i uruchomiła silnik. Drogi nad ranem były puste i szybko dotarła do Krakowa. Zanim jednak wysiadła, żeby przywitać się z mężem i wyściskać dzieci, zadzwoniła jeszcze do lekarza. Nie powiedziała ani słowa o gorączce.
Poprosiła jedynie o pigułkę dzień po…
Witaj. :)
Ze spraw technicznych miałam wątpliwości co do następujących fragmentów (zawsze – tylko do przemyślenia):
– Pozwól (przecinek?) Lauro, że pokrótce opowiem ci całą tę historię.
Nic się nie zmienił od tamtych lat, kiedy na studiach doktoranckich byli ze sobą razem Pasją odkrywcy, fantazją, a nawet samym wyglądem przypominał jej Indianę Jonesa. Był odważny, pewny siebie i przystojny niczym odkrywca zaginionej Arki. – brak kropki po pierwszym zdaniu i powtórzenie?
Mąż, człowiek dzielny i prawy (przecinek?) natychmiast utopił bękarta w studni, a żonę zamknął w drewutni i powiadomił proboszcza.
Ksiądz proboszcz odwrócił się flegmatycznie w kierunku drzwi – To mój Józef. – brak kropki po pierwszym zdaniu?
Z pewnością przecież inkwizytor napisał by o tym, gdyby zobaczył coś tak odrażającego… – ort. – razem?
W wyrażeniu „Młot na czarownice” czasem piszesz ostatni wyraz wielką, a czasem małą literą.
Poprzez cisnące się do oczu łzy doktor Łęczycka spojrzała na starannie ułożone kości, a potem na czaszkę – brak kropki na końcu zdania?
Ha ha ha, zakończenie zaskakujące, szybkie i nieprzewidywalne. :) Czy jakikolwiek lek pomoże, jeśli to rzeczywiście był diabeł? :)
Czyta się fajnie, zaciekawiasz i wciągasz szybko czytelnika, historia bardzo interesująca, sporo fantastyki. :)
Pozdrawiam serdecznie, powodzenia w konkursie, klik. :)
Pecunia non olet
Dzięki, bruce, za wskazanie tych brakujących kropek, które ja, ślepiec w okularach ze szkłami grubymi jak denka od piwa, przegapiłem podczas korekty. ;-)
Wyjątek z mojego komentarza z bety, żeby mógł pójść klik na Bibliotekę:
Opowiadanie ma pewien klimat i dobrze stopniuje napięcie, jednak w moim odczuciu kończy się nieco zbyt gwałtownie. Fabuła jest w gruncie rzeczy prosta i trzyma się kupy. Chciałbym tylko wiedzieć, kto i po co umieścił posążek inkuba w jaskini. Czy Laura Rokicina czciła ten posążek, którym przyzywała demona, i dlatego zamurowano go razem z nią? Czy to sam diabeł go tam podrzucił, żeby lubieżna pani doktor go odnalazła? Nie wspominam już o takich drobiazgach, jak to, w jaki sposób pies leśniczego zdobył kość wiedźmy, skoro szkielet był zawinięty w płótno i skrępowany sznurem, bo to zahaczałoby o czepialstwo. ;-)
Trudno mi powiedzieć, na ile tekst jest zgodny z faktami historycznymi, treścią “Malleusa” oraz realiami pracy archeologów i antropologów, ale wszystko wydawało mi się raczej wiarygodne. Zastanawiam się tylko, czy pierwszym krokiem w przypadku odkrycia ludzkiego szkieletu nie powinno być jednak zawiadomienie policji.
"Moim ulubionym piłkarzem jest Cristiano Ronaldo. On walczył w III wojnie światowej i zginął, a teraz gra w reprezentacji Polski". Antek, 6 l.
Bolly, ja u siebie w tekstach setki razy czytam i błędnej interpunkcji nie widzę (o reszcie usterek nie wspominając). A w tym świetnym horrorze to przecież tylko nieliczne drobiazgi. :)
Pozdrawiam Was, także świątecznie. :)
Pecunia non olet
Znakomita opowieść, z fajnie przeplatającą się historią i współczesnością.
Czyli koty to dranie, a palenie czarownic grozi licznymi powikłaniami? ;)
Swoją ścieżką znaleźć proboszcza pod łóżkiem zaraz po akcie z diabłem to dość mocny niefart.
Również na plus bardzo plastyczny seks.
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Dzięki bruce. Człowiek nie maszyna, błędy się zawsze znajdą ;)
Ambush, miło mi, że się spodobało.
Dzięki bruce. Człowiek nie maszyna, błędy się zawsze znajdą ;)
To ja bardzo dziękuję, znakomity horror. :)
Sajmonie15, zawsze to powtarzam: nie myli się tylko ten, kto nic nie robi. :)
Pozdrawiam. :)
Pecunia non olet
Cześć, Sajmonie!
Kawałek niezłej roboty z tym inkubem. Składają się na to zalety typowe dla Twoich opowiadań: bardzo ładny język, zajmujące opisy gór oraz przedstawienie seksualności niepopadające w wulgarność ani w pruderię (na co w polszczyźnie naprawdę nie ma dużo miejsca). Fabuła rozwija się płynnie i logicznie, niestety też przewidywalnie, bez żadnych większych niespodzianek. Nienaturalne zjawiska w rodzaju majaków pozostawiających ślady w rzeczywistości oczywiście nie są nowym pomysłem, ale wyszły Ci nawet przekonująco.
Redakcyjnie zatrzymywały mnie tylko drobiazgi w niektórych miejscach, przykładowo tutaj:
Wystarczyły jednak, aby w starym, wiejskim kościółku w Wierzbowie popękał tynk na sklepieniu prezbiterium.
Chyba nie dawałbym przecinka przed “wiejskim”, bo ta druga przydawka łączy się z rzeczownikiem dużo ściślej, bardziej “stary” dookreśla wiejski kościółek niż “stary” i “wiejski” niezależnie określają kościółek.
Do późnej nocy paliło się światło na poddaszu w pokoju doktor Łęczyckiej, gdzie wspólnie z doktorem Czochem analizowano niezwykłe znalezisko.
“Analizowała” albo “analizowali”, forma nieosobowa nie ma tu racji bytu, skoro mówimy tylko o dwojgu znanych nam już bohaterów. Przez to zafiksowałem się na wyobrażeniu, że analizują wspólnie z jakimiś innymi badaczami, o których nie było wcześniejszych wzmianek, i nie mogłem się połapać w logice tekstu, gdy bez skrępowania przeszli do czynności intymnych.
Inne kwestie wychwycone z fabuły:
– Takie rzeczy są wytłumaczalne z punktu widzenia geologii. Jaskinie utworzone na uskokach tektonicznych mogą zmieniać swą konfigurację pod wpływem ruchów mas skalnych, przesuwających się wzdłuż płaszczyzny uskoku – perorował doktor Czoch.
Czy tak silna aktywność tektoniczna w Górach Świętokrzyskich nie byłaby sporo większą sensacją naukową niż XVII-wieczna figurka diabła?
Doktor Czoch znał takie obrazki z grobów oskarżonych o wampiryzm i czarną magię. Wszystkie te znaleziska znajdowały się jednak na terenach zamieszkiwanych głównie przez ludy celtyckie. W Polsce z czymś takim spotkał się po raz pierwszy.
Pochówki antywampiryczne są jak najbardziej znane również na obszarze Polski – chyba że chodzi mu konkretnie o ten motyw z sierpem?
I z komentarzy:
Ha ha ha, zakończenie zaskakujące, szybkie i nieprzewidywalne. :) Czy jakikolwiek lek pomoże, jeśli to rzeczywiście był diabeł? :)
Jak pisałem wyżej, dla mnie nie tak zaskakujące. Czy profilaktyka postkoitalna może pomóc na diabła? Krótko mówiąc: tak, jeżeli rzeczony diabeł ma jakieś odpowiedniki plemników, które potrzebują połączenia z komórką jajową i implantacji; nie, jeżeli wszczepia coś w rodzaju piekielnego jaja. Zakładam, że Laura będzie miała dość rozsądku, żeby udać się dla pewności na badania obrazowe (zwłaszcza jeśli gorączka nie ustąpi), i w razie potrzeby jej takie jajo elegancko wyłyżeczkują. Chciałbym tylko potem widzieć, jak je opisze patomorfolog!
Klikam i pozdrawiam ośliźle…
Witaj Ślimaku.
Dzięki za wyłapane błędy no i miło mi, że się podobało.
Co do meritum
Czy tak silna aktywność tektoniczna w Górach Świętokrzyskich nie byłaby sporo większą sensacją naukową niż XVII-wieczna figurka diabła?
Czasem niewyczuwalne wstrząsy sejsmiczne wystarczą aby jaskinie powstałe na uskoku zmieniły swą konfigurację. Znam nawet taką w moim rejonie, która całkiem się zacisnęła.
Pochówki antywampiryczne są jak najbardziej znane również na obszarze Polski – chyba że chodzi mu konkretnie o ten motyw z sierpem?
Moją inspiracją było odkrycie przed kilku laty tzw. Wampira z Kamienia Pomorskiego, przy którym to temacie archeolodzy wypowiadali się, że to pierwszy taki przypadek w Polsce.
Chciałbym tylko potem widzieć, jak je opisze patomorfolog!
Osobiście życzę Laurze, żeby to była ciąża urojona :)
Z diablim pozdrowieniem :)
Bardzo interesująca i wciągająca historia. Czytało się płynnie, momentami z dreszczykiem.
Fajne wykorzystanie magiczności kotów i ich tajemniczości, uwielbiam koty. Mam dwa kocury i jeden z nich jest właśnie złotooki z niebieskawą sierścią:) Muszę mu się bardziej przyjrzeć.
Pozdrawiam serdecznie i klikam
"bądź dobrej myśli, bo po co być złej" Lem
Ciekawe i wciągające opowiadanie. Opisy przemawiają do wyobraźni a bohaterowie są bardzo przekonujący. Przekonująco wypadły też przejścia między snami/majakami a jawą, za każdym razem byłem autentycznie zaskoczony :O
Wadą tekstu jest nadmiar ekspozycji jaki pojawia się na początku. Po pierwszej sekwencji mamy taki trochę wykład. Ale potem to ustępuje i mamy bardzo sprawnie prowadzoną narrację już do końca.
Dobra robota, pozdrawiam i klikam
Ave, Sajmonie!
Fajny, klimatyczny tekst. Nie jestem fanem kotów (wolę świnki i krówki, ale odpowiednio wysmażone), jednak muszę przyznać, że pomysłowo je wykorzystałeś w opowiadaniu. Obecności Hiszpańskiej Inkwizycji się spodziewałem i tutaj akurat jestem fanem, więc też na plus.
Językowo jest bardzo dobrze, na niczym się nie potykałem podczas lektury.
Pozdrawiam serdecznie i doklikuję do biblioteki ;]
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
GOCHAW
GalicyjskiZakapior
cezary_cezary
Dziękuję za przeczytanie, pozytywne opinie i kliki.
Pozdrawiam :)