– Gdy obejmę cię… Gdy obejmę cię swymi ramionami, robisz wymach do góry i zaplatasz ręce, a Dulcy wysuwa swoje grabie zza moich pleców – instruowała Krystyna.
– Choreografia do dupy – skwitowała Dulcy.
– Dobra, powtórzmy ostatni raz, bo mi się spieszy – poganiała Nora.
– Gdzie znowu?
– Mówiłam przecież, wywiad mam przeprowadzać, z samym…
– To nic nie wiesz? – zdziwiła się Krystyna.
– Czego znów nie wiem? – zirytowała się Nora.
– Odwołał przyjazd. A raczej jego odwołali. Co mnie w sumie nie dziwi, choć już jest burza w sieci.
– Jak to odwołali? Jaka burza?
– Oj, Nora, Nora. Facebooka nie masz? X-a? Wszędzie rolki… Na twoim youtubie też byś mogła coś na ten temat nagrać, świetny kontent.
– Nagrywam wywiady!
– To nagrasz, dlaczego nie mogłaś zrobić wywiadu. Bo: surprise, surprise! Wycofano mu zaproszenie po ostatnich wypowiedziach. Mam już nawet tytuł: homofob zaskoczony, bo stracił zaproszenie na imprezę, organizowaną przez ludzi, którzy homofobów nie lubią.
– Nie chcę wchodzić w wojenki… Bezstronność to moje drugie imię.
– A „ściema” to trzecie?
– Jest tu jeszcze paru autorów mniejszego kalibru…
– Dziś zadzwonił do mnie kumpel i melduje, że większość odwołała swój przyjazd w proteście dla „szykan”. Mówię ci, ta drama to świetny, świeży temat. Jeszcze mi podziękujesz.
– I co, nie ma tu już ani jednego fantastycznego autora?
– Został Tamerlan Torwald. Nawet poprowadzi prelekcję w zastępstwie…
– A kto to jest? – zdziwiła się Nora.
Krystyna wzruszyła ramionami.
– Nie mam pojęcia. Koleś ma raptem jakąś jedną książkę o wampirach i jakieś postapo w dorobku. I to nazwisko na pewno zmyślone. Czyli możesz z nami zostać, bo ma tysiąc razy mniej fanów, niż twój kanał subów.
– I dopieszczać tę cudowną choreografię – wyzłośliwiała się Dulcy. – Tylko zrzuć strój Mononoke, bo czuję się jak idiotka, że tylko ja dałam się namówić na te hinduskie szmaty.
– Nie, nie słuchaj Dulcy, zostań już w tym wdzianku. Jutro występ, pojutrze też sama chętnie pochodzę w kostiumie Chii – ugodowo powiedziała Krystyna – ale wywiad rzeczywiście możesz olać i z nami poćwiczyć.
– Nie, nie mogę! Już za długą miałam przerwę. Muszę coś wrzucić na kanał, bo mi zasięgi spadną.
– Wrzuć nasze wykonanie Shakti Nach.
– Jasne, wrzucę i zmienię nazwę kanału na wstyd i żenada – wypaliła Nora.
Krystyna tupnęła nogą:
– To przestaje być śmieszne! Obiecałyście już się nie nabijać…
Mocno puszysta, niewysoka blondynka, podpierając się pod boki i próbując przybrać groźny wygląd, stwarzała przekomicznie wrażenie, więc Dulcy i Nora parsknęły śmiechem.
– Wybacz, Kryś – powiedziała Dulcy tłumiąc wesołość – ale nasze wykonanie Shakti Nach jest tak podobne do oryginału, jak ty do bogini Kali.
Krystyna przez chwilę jeszcze stała z naburmuszoną miną, patrząc to na jedną, to na drugą przyjaciółkę, ale dostrzegłszy własne odbicie w lustrze w kącie sali, sama się zaczęła śmiać.
– No dobra, co będzie to będzie, występ dopiero jutro, a skoro młodej potrzeba wywiadu z pisarzem, nie ważne jakim, niech leci do tego Tamerlana Torwalda.
* * *
Nora w wilczej masce z czerwonymi detalami i długiej pelerynie ze sztucznego futra, z drewnianą włócznią na plecach wpadła do sali numer czterdzieści dwa. Sala ta musiała być pracownią chemiczną, świadczyła o tym nie tylko tablica Mendelejewa na ścianie, ale nade wszystko wyposażenie stanowisk – przy każdej, pokrytej wysokociśnieniowym laminatem ławce był kran i odpływ, gniazdka do podłączenia sprzętu, szuflady i uchwyty na kolby. Usiadła przy stanowisku w trzecim rzędzie, opierając włócznię o kran.
Torwald zaczął już jakiś czas wcześniej ale teraz na moment zawiesił głos i dokończył zdanie mówiąc coś o (o ile dobrze usłyszała) „symbiotycznym charakterze porażki jako głównego elementu napędowego w narracjach post-Lemowskich” – cokolwiek ten bełkot miał znaczyć.
Nora przed przybiegnięciem tu, na szybko sprawdziła kim był Torwald i co pisał. Krysta miała rację: nie było tego wiele. Teraz przyglądała mu się uważnie, próbując jednocześnie słuchać o czym plecie, ale ten wykład był wyjątkowo trudny w odbiorze, nasycony słowami obcego pochodzenia i karkołomnymi konstrukcjami gramatycznymi, jakby mówiący wcale nie przejmował się słuchaczami i mówił bardziej do siebie, sam ze sobą dyskutując, niż z tymi kilkoma młodymi na sali. Dwaj konwentowicze, niewiele starsi od Nory, wyszli. Torwald wyglądał, jakby nawet nie zauważył, że audytorium mu uszczuplało. Jeśli on pisze, tak jak gada – pomyślała – nic dziwnego, że nikt go nie czyta.
Nora słuchała i im dłużej słuchała, tym bardziej żałowała, że nie ma żadnego sensownego pisarza, z którym by mogła przeprowadzić wywiad. Sprawdziła konwentową rozpiskę, tak, jutro będzie parę interesujących osób, więc może jednak sobie odpuści?
Przyjrzała się Torwaldowi, zastanawiając, czy rzeczywiście spróbuje przeprowadzić z nim wywiad. Nie miała ochoty nawet wyciągać go-pro w tym celu. Był strasznie niefotogeniczny – owszem, wysoki, ale zarazem jakiś taki niechlujny, choć może niechlujny nie było właściwym słowem, może bardziej pasowałoby: niedbały. Glany, wąskie, czarne spodnie, czarna, ćwiekowana kurtka skórzana, bródka i długie białe włosy, związane w kucyk. Czy tak powinien wyglądać facet, który pewnie ma już ponad sześćdziesiątkę?
Jeden z młodszych słuchaczy (Jędrzej, nie Andrzej – jak zanotowała na szybko) zadał Torwaldowi pytanie:
– W ostatnim z pana artykułów, pod tytułem „O tym, jak wieloświaty mają nas w dupie” omawia pan koncepcję cech koniecznych wszechświata. Czy wykorzystuje pan ten pomysł w konstruowaniu swych powieści?
Nora uniosła brew w zdziwieniu. A więc on ma przynajmniej jednego fana? Zaskakujące.
– Nie. – Odparł Torwald. – Przynajmniej nie bezpośrednio. Oczywiście moje wszechświaty spełniają ten postulat, ale to głównie dlatego, że pisanie o światach go niespełniających byłoby albo niezrozumiałe, albo nudne, albo jedno i drugie naraz. Ale to temat na dłuższą dyskusję.
Nora zapisała sobie to pytanie. „To będzie jakiś punkt zaczepienia”.
* * *
Późnym wieczorem, przy piwie i ciastkach z piekarni obok, Dulcy i Krystyna dyskutowały nad przebiegiem Konwentu 33211.
– To już nie to, co kiedyś – powiedziała Dulcy, która pierwszy raz uczestniczyła w podobnej imprezie jako ośmiolatka. Krystyna zaśmiała się:
– Mówisz, jak jeden z tych zgredów, co to narzekają, że Zajdla i Lema nikt nie czyta.
– Nie no, aż tak to nie, no coś ty.
Krystyna zmarszczyła czoło, zsunęła okulary w dół, na nos i grożąc palcem zaczęła seplenić:
– Ta dzisiejsza młodzież! Nalęgli się RPGowcy, i inni plugawcy, miłośnicy chińskich bajek, gracze komputerowi, ale nie dość tego, jeszcze paskudniejsze zło przypełzło: influencerzy, blogerzy, vlogerzy, cosplayerzy i jeszcze gorsze kreatury!
Dulcy zaśmiała się.
– Pełno takich niestety, kiedy to wreszcie wyzdycha? A gdzie jest Nora? Nie widziałam jej odkąd wybyła na wywiad z tym Tamerlanem.
– Pewnie się spóźni, jak zwykle.
– Spóźni? Siedzimy tu już przy drugim piwie, rozmawiamy tak jak dym zawieszony nad stołem, leniwie słowo za słowem, a pijemy wolno, z gracją, dostojnie, jak damy… zaraz się trzeba zwijać do hotelu.
– Dzwoniłaś do niej?
– Dzwoniłam, ale odrzuca. Pewnie ma wyłączony, franca. A odnośnie francy, kojarzysz Mariannę i Helenę?
– Te co były przebrane za nianię i służącą?
– Tak, tak, te. Nie wiem z jakiego to anime miało być. Chyba z jakiegoś shonen, takiego mocno ecchi.
– Kojarzę. Trochę przesadziły z wyeksponowaniem swoich… no wiesz.
– Wiem. Cycków.
– Walorów. Nie bądźmy wulgarne.
– Nie bądźmy. Bo do horny jail! A propos wulgarności, to miałam z nimi ciekawą rozmowę. I zgadnij o kim, Kryś?
– O mnie?
– O tobie? A co one by mogły mówić o tobie? Nie, o Tamerlanie Torwaldzie. Tak, też się zdziwiłam, ale temat sam wypłynął. To się może przydać Norze na kanał, ponoć obie…
– O wilku mowa! Nora! Chodź tu do nas! Z piwem, jasne, że z piwem!
Nora podeszła do nich niespiesznie, miała na sobie potargane jeansy i powyciąganą koszulę w kratę, a ciemne włosy w wielkim nieładzie, może dlatego wyglądała na wymiętą i zmęczoną.
– Dobrze, że nie wparadowałaś tu w stroju księżniczki Mononoke – zaśmiała się Dulcy. – Gdzieś to się szlajała? I czemu wyglądasz na wyżutą i wyplutą?
– Jak się udał wywiad? – spytała Krystyna. – Montowałaś od razu?
– Udał się – odpowiedziała Nora. – A co u was dziewczyny? Byłyście na tych warsztatach z rekonstrukcji?
– Dulcy była, bo ja musiałam wyskoczyć na chwilę.
Dulcy odgarnęła krnąbrny rudy kosmyk z czoła i powiedziała:
– Śmiesznie wyszło, co nie? Tobie, Nora, najbardziej zależało na tych warsztatach, Kryś najbardziej do nich dopingowała, a w końcu poszłam sama. No, Kryś przynajmniej jest usprawiedliwiona, a ty co robiłaś? Montowałaś odcinek? Wrzuciłaś już na kanał?
– Nie, jeszcze nie.
– Zamówimy jeszcze po piwie?
– Kryś, myślisz, że na kacu ta twoja choreografia lepiej wyjdzie?
– Choreografia jutro i dopiero po południu, na spokojnie odchorujemy do tego czasu. A rano nic ciekawego się nie dzieje.
– Wikingowie są.
– Wikingowie i wikingowie, Dulcy, jak tak ci się podobają, to się zapisz do jakiegoś thingu czy gromady, czy jak to się zwie. A tobie Nora jak poszedł wywiad?
– Dobrze, mówiłam już – odpowiedziała Nora szybko i łyknęła piwa.
– Dulcy, mówiłaś, że coś masz ciekawego dla Nory? Od tych dwóch cudowiszcz.
– Cudowiszcz? Ty to masz słowa.
– Moja babcia tak mówi. Spodobało mi się. To co z tymi cudowiszczami?
– Nora, racja, to ci się może przydać, choć w sumie nie wiem, lepiej byłoby takie rzeczy wiedzieć przed wywiadem a nie po.
– Jakie rzeczy? – spytała Nora niepewnie. Dłonie zacisnęła na krawędzi barowego stolika.
– O Tamerlanie Torwaldzie. Ponoć to kawał rozpustnika.
– Rozpustnika?
– Kojarzysz Mariannę i Helenę?
– Marianna-nianię i Helę-służącą?
– Tak, naopowiadały mi ciekawych rzeczy o tym twoim Torwaldzie Tamerlanie.
– Moim? – Nawet w barowym świetle widać było jak bardzo Nora zaczerwieniła się. – Dlaczego moim?
– Wiesz co mi powiedziały? Ponoć matka Marianny bzykała się z tym gościem dokładnie czternaście lat temu, na Darconie.
– I co? – chciała wiedzieć Krystyna. – Marianna z pewnością nie jest jego córką, ma z dwadzieścia lat.
– Dwadzieścia jeden nawet. Ale nie to było najciekawsze. Słuchajcie. Bo to jest mega pojebane.
– Co jest pojebane?
– Matka Marianny opowiadała jej po pijaku kiedyś, że nie miała nigdy lepszego seksu niż z Tornwaldem. Tyle, że po Darconie Tamerlan zniknął. Pojawił się dopiero teraz. I Marianna… teraz trzymajcie się mocno, bo będzie grubo… przespała się z tym staruchem!
Nora pobladła.
– I? – wyszeptała.
– I twierdzi, że matka nie powiedziała wszystkiego. On jest ponoć tak genialny w te klocki, że Marianna nie potrafi teraz myśleć o nikim innym, a wiecie, że ma skalę porównawczą, zresztą podobnie jak Helena. Ale nie to jest najciekawsze…
– To nie jest ciekawe – zaprotestowała Krystyna – to jest po prostu obrzydliwe.
– To zatkaj uszy, bo będzie bardziej.
– Bardziej?
– Helena nie wierzyła Mariannie. Ale już wierzy. Bo postanowiła się sama przekonać. Organoleptycznie. Facet może jest fatalnym pisarzem, ale genialnym kochankiem. Przynajmniej z tego co Helena mówiła… a mówiła długo i barwnie. Szczegółowo. Kurczę, mnie samej się zrobiło mokro…
– Dulcy! Nie bądź świnia! – Krystyna zrobiła ruch jakby dłonią chciała jej zatkać usta.
– Nie bądź świętsza od papieża, Kryś. Serio, musiałabyś ją słyszeć. Nie pamiętam żadnej laski, ale serio, żadnej, która by mówiła z taką fascynacją o zwykłym bzykanku.
– Może nie było zwykłe – wymsknęło się Norze.
– Nora? – zdziwiła się Dulcy. – Ty wiesz o tym coś więcej?
– Przestań – zaśmiała się Krystyna. – Podejrzewasz naszą Norę o takie rzeczy?
– Nora, gdzie byłaś po wywiadzie? – drążyła Dulcy.
– Dajcie mi spokój, dobrze? Coście się tak uczepiły?
– Dulcy nie miała nic złego na myśli, takie żarty tylko – uspokajała Krystyna. – Przecież nikt nie sądzi, że poszłaś do łóżka z takim starym oblechem…
Nora uderzyła w stolik ręką.
– Nie mów tak o nim!
– Jak?
– Oblech. To nie oblech. To wspaniały człowiek. Jest dobry, mądry, spokojny, pola chce orać piękne i żyzne, głodu, powietrza, ognia…
– Spałaś z nim? – spytała Dulcy.
– Nie, nie spałam, coś ty – odparła Nora.
– Wiedziałam – zaśmiała się Krystyna. – Broni gościa bo fajny wywiad musiał wyjść, prawda, Nora?
– To, co robiliśmy, nie miało nic wspólnego ze spaniem – kontynuowała Nora. – Nie wiedziałam dotąd, że można tak zajefajnie się czuć podczas seksu. To co wcześniej brałam za orgazmy… to na pewno nie były orgazmy. Z nim to jakbym się przeniosła do innego świata, na inną planetę… nie zrozumiecie tego.
– Cholera. Zrobiła to – wyrzuciła z siebie zaskoczona Dulcy.
– Nie rozumiem. Żartujesz, prawda Nora? – spytała Krystyna.
* * *
Dulcy przygryzała wargę widząc jak Ola-Ela w kostiumie martwej suczki z najnowszej animacji studia Doublekringe bajeruje Tamerlana.
– A czy twoja mama w ciąży nie zaczytywała się w Sapkowskim? Nie obraź się, ale wyglądasz jak Geralt.
– Moja mama uwielbiała Sapkowskiego. Ale gdy Sapkowski publikował swe pierwsze opowiadanie, już dawno byłem na świecie. Jestem starszy niż wiedźmini.
– Sorki, przepraszam. Nie obrażasz się o to porównanie?
– Nie. Traktuję je jako komplement.
– To dobrze, Gwynbleidd, a ja jestem Ola-Ela. Jestem martwa, jak martwa suczka. Lubisz muzykę? Taką współczesną? Życie jest zbyt krótkie, by grać długie piosenki.
Krystyna wpadła jak torpeda.
– Czego więcej mi potrzeba? Nóżki pięknie ogolone – rzuciła nieskładnie, nerwowo, nie wiedzieć o swoich nogach czy dziewczyn. – A ty Dulcy, na co czekasz? Występ mamy.
* * *
Krystyna po Shakti Nach, podskoczyła do garderoby, zrzuciła hinduskie ciuchy i powróciła do swojego ulubionego stroju Chii. Wyszła na licealny korytarz i zauważyła, że na półpiętrze siedzi Nora, trzymając w ręku telefon. Ekran był wygaszony, a mimo to Nora wpatrywała się w niego intensywnie.
– Co robisz? – spytała Krystyna.
– Jakaś taka smutna jestem. I przykro mi.
– Czemu? Przez Shakti Nach?
– No bo wiesz… Tak, to było zarąbiste. Ale wiem, że to nie ma przyszłości. Tak więc to los mój, siedzieć i szukać smutków błahych, wiotkich, kruchych.
– Co było zarąbiste? Shakti Nach? Od początku miałyście rację. Dobrze, że miałyśmy tak małą widownię, kompromitacja była mniejsza.
– Nie o Shakti Nach mówię, ale o wiesz czym.
– Nie, nie wiem. O co chodzi?
– Wiesz przecież… – Nora spojrzała na przyjaciółkę. Nie widząc w twarzy Krystyny zrozumienia doprecyzowała – Ciągła niepewność, lęku gorzki smak. Gdziekolwiek spojrzę, widzę…
– Nadal nie wiem, o czym mówisz.
– Seks z Torwaldem. Nigdy się tak nie czułam. I pewnie już nigdy nie poczuję. Ale jednocześnie… jest mi jakoś przykro… smutno… źle.
– A to dupek!
– Dupek? Nie, nie, wiedziałam na co się piszę.
– Wiedziałaś… – westchnęła Krystyna – ale nie wiedziałaś, że się w gnoju zakochasz.
– Zakocham? – Nora roześmiała się nagle. – No coś ty. Nie zakochuję się tak szybko.
– To zauroczysz.
– Prędzej. Jakoś tak niewiele wart każdy mój dzień, bo nie ma go. On… On w sobie coś takiego ma…
– Co? Co takiego ma?
– Nie wiem. – Wzruszyła ramionami. – Idę i myślę i nie wiem co myśleć. Myśli jak uderzenia bata. Stoję, siedzę, wciąż myślę o nim. A wokół bylejakość. Plastik.
– Co? Co ty pleciesz? Co on ci zrobił?
– On? Wydaje się autentyczny. A od spotkania z nim, wszystko wokół stało się jakieś takie sztuczne, nieprawdziwe, szare, mdłe. Nierzeczywiste.
* * *
Krystyna dogoniła na parkingu wysokiego, starszego mężczyznę w skórzanej kurtce, tuż przed tym nim wsiadł do dużego auta (Krystyna nie znała się na markach, było dla niej po prostu duże i czarne).
– Pan Tamerlan Torwald?
– We własnej osobie.
– Krystyna Linde.
– Piękne imię i intrygujące nazwisko. Pani chyba jest koleżanką Nory i Dulcy?
– Dobrze się pan czuje? – wyrzuciła z siebie szybko. Przytaknął. – To świetnie, właśnie widzę: jasny wzrok, równy krok jak w marszu. A więc dobrze się pan czuje, jest zdrów na ciele i umyśle, prawda? Ale… nie wszyscy się tak czują! Nie wiem co pan im zrobił, ale tak się nie godzi!
– Cóż się nie godzi?
– Wykorzystywać przewagę doświadczenia życiowego, wykorzystywać naiwność młodych dziewczyn, wykorzystywać sytuację by je wykorzystać!
– Skąd pani wie, że to nie ja zostałem wykorzystany?
– Bo… bo… bo jesteś – zająknęła gniewnie. Wkurzona zapomniała o formie „pan”, zresztą ten palant nie zasługiwał na formy grzecznościowe – starym, obleśnym, lubieżnym dziadem, a to niewinne, dziewczęce jeszcze dusze!
– Zazdrościsz im, Krysiu?
– Zazdroszczę? Czego? Że oczarowałeś zakochane w fantastycznej literaturze dziewczątka jakimś słownym wombo-combo? Uwiodłeś pisarskim blichtrem…
– Czym? Pisarskim czym? Blichtrem? – Roześmiał się. Im dłużej się śmiał tym bliższe to było szyderczego rechotu. Krystyna zrobiła najgroźniejszą ze swoich min, co uczyniło ją podobną do rozgniewanej świnki Pigi. – Chyba nie masz zbyt wysokiego zdania o swoich koleżankach? Myślisz, że skoro trzecioligowi piłkarze mają swoje, jak to Amerykanie nazywają, „cleat chasers” to niszowi pisarze też przyciągają WAGs czy groupies? To dopiero fantastyka!
Śmiał się dalej, a Krystyna była coraz bardziej wściekła.
– Nie wiem kim jesteś, lecz wiem czego chcesz. Będziesz ściemniał, ale nie, nie sądzę, by to miało coś wspólnego z twoim nędznym pisaniem! Ile tam masz? Dwie książki? Też mi pisarz od siedmiu boleści. Ale za to kłamca pierwszej wody!
– Kłamca? Kiedy niby ja kogoś okłamałem?
– Cały czas! Całym sobą! Ten imidż, to stalowe spojrzenie, ta bródka, te długie, białe włosy, ta skórzana kurtka, jeszcze tylko dwóch mieczy brakuje i cały Geralt!
– Krysiu, czyżbyś zapomniała, że jesteśmy na konwencie? Fantastycznym konwencie? A ty sama jesteś przebrana za Chii z Chobits? Swoją drogą świetnie się wcielasz w rolę androida czy raczej gynoida, zupełnie jakbyś od zawsze nim była!
– Drań! Na takie prymitywne komplementy je złapałeś?
– Komplementy? Raczej stwierdzam fakty. Ale flirt flirtem, a ja już jestem stary, a co gorsza spóźniony, ty Krysiu, sobie możesz do woli zachować formę młodą, biegać, skakać, latać, pływać, w tańcu, w ruchu, ale ja nie mam czasu, muszę uciekać do hotelu, Miło było poznać.
– Zaraz, nie wymigasz się! Chcę wiedzieć!
– Cokolwiek chcesz wiedzieć, przyślij mi mejla. Adres mają twoje koleżanki – i wsiadł do samochodu.
Krystyna położyła się na masce samochodu:
– Nie puszczę, dopóki nie odpowiesz mi na pytania! – wykrzyknęła.
Odsunął szybę:
– Spieszę się. Jak chcesz odpowiedzi, wsiądź do samochodu. Chyba, się nie boisz?
– Nie, nie boję. Mnie nie otumanisz.
– To wsiadaj i jedziemy.
* * *
Droga do hotelu była krótka, Krystyna zdążyła tylko powiedzieć:
– Wiem, że znikasz na czternaście lat po każdym konwencie.
– To nie jest pytanie. O co chciałabyś spytać? Przemyśl.
– Mam mnóstwo pytań! I chcę, byś się odwalił od moich koleżanek! Nie wstyd ci? Ile ty masz lat? Z siedemdziesiąt? Mogłyby być twoimi wnuczkami!
– To nadal nie jest pytanie. Już dojeżdżamy. Będziesz miała szansę mnie podpytać w windzie.
* * *
W windzie milczała.
Co one w nim widziały? – zastanawiała się. On nie tylko jest stary. On nijak nie jest przystojny. Owszem, jest wysoki, ale taki strasznie… wadliwy. Tak, to było to słowo. Wadliwy. Nieidealny.
* * *
W hotelowym pokoju na stoliku obok łóżka jedna książka o tytule “Ad Perpetuam Rei Memoriam”. Co to może znaczyć? – zastanawiała się przez chwilę Krystyna.
Fotel był wygodny i osunęła się weń porządkując myśli w głowie.
Tamerlan wszedł po chwili, niosąc dwa kieliszki burgunda.
– Nie dam się upić ani żadnych tabletek gwałtu mi nie wrzucisz, draniu!
– Trudno, to będę pił sam. Za krajów nędzę i smutek. Na okazałość państw. Policję. Kłamstwo i nudę. Potęgę małych draństw. Na nocny serca ból. Że człowiek żył jak pies…
– Nie oczarujesz mnie jakąś słowną szermierką.
– Nie zamierzam.
Przyciemnił główne światło, otworzył teczkę, w której głębi błysnęły diody oraz ciekłokrystaliczny ekran i podszedł do stolika na którym stała lampka. Włączył ją i powiedział:
– Pierwsza. Pierwsza by zobaczyć Twoje oczy.
Następnie kliknął przycisk lampki nad jej głową.
– Druga. Druga by zobaczyć Twoje usta.
– Nie zahipnotyzujesz mnie! Ani nie uwiedziesz!
– Nie? – uśmiechnął się i podszedł do lampki koło łóżka.
– Trzecia!
Odwrócił się w jej stronę i dodał:
– Trzecia po to by zobaczyć całą twoją twarz.
– Nie wiem co to za gra, ale na mnie nie działa.
– Czyżby?
– Odpowiedz na moje pytania… nie wzbudzisz we mnie miłości czy nawet zauroczenia.
Zanucił:
– Miłość to żaden film w żadnym kinie, ani róże ani całusy małe duże, ale miłość kiedy jedno spada w dół, drugie ciągnie je ku górze… znasz?
– Nie znam i nie chcę znać. Chcę wiedzieć, kim jesteś? I jak to robisz? Udajesz jakiegoś wilkołaka? Nieśmiertelnego? Kosmitę, który nawiedza Ziemię co czternaście lat? Czym je wszystkie bajerujesz? A może udajesz wampira?
– Udaję? – uśmiechnął się Tamerlan. – Groby murszeją. Giną religie. Armie topnieją. Mrą ich wodzowie. Krew do podglebia wsiąka i stygnie…
– Miałeś mi odpowiedzieć. Powiedz mi coś o sobie. Kim jesteś?
– To proste. I oczywiste dość. Człowiekiem. Homo sum.
– Człowiekiem? – Krystyna z jednej strony odetchnęła z ulgą, a z drugiej była nieco zawiedziona. I zdziwiona. Sądziła, że będzie chciał dalej ciągnąć swą grę.
– Tak, człowiekiem. Jednym z ostatnich.
* * *
Krystyna milczała. Dziwny spokój i bezruch ogarnął jej ciało. Zdało się jej nagle, że nawet nie oddycha.
– Powiedziałeś – wyszeptała. – Że jesteś człowiekiem. Jednym z ostatnich. Jak to rozumieć?
– Wiesz, miałem nie tyle trudne, co dziwne dzieciństwo. Kiedy byłem małym chłopcem, wziął mnie ojciec i tak do mnie rzekł: co byś chciał w życiu robić? Zastanów się dobrze, bo jeśli dobrze wybierzesz, będziesz szczęśliwy. Już Konfucjusz mówił: “wybierz pracę, którą kochasz, i nie przepracujesz ani jednego dnia więcej w twoim życiu”. Co chciałbyś więc robić, synu?
– Co bym chciał?
– Tak.
– Ale tak naprawdę chciał?
– Tak.
– Chciałbym sobie postrzelać, wiesz, do dziewczyn na ulicy, w biały dzień, nie do zwykłych dziewczyn, ale do tych najpiękniejszych. Chciałbym patrzeć im w oczy jak marnieją i więdną. Ciekawe jak to jest tak naprawdę zabić. W rękach trzymać przeznaczenie, jego panem być.
– Jesteś psychopatą – wyszeptała Krystyna.
– Wiesz, że mój ojciec też tak uważał? Ale to ja ocalałem. Prowadzony na rzeź. A on nie. I miliardy innych również nie. To są nazwy puste i jednoznaczne: człowiek i zwierzę…
– Ale przecież nie zabijasz ich. Nie zabiłeś przecież Nory, Dulcy, Olki-Elki, Heleny, Marianny ani jej matki. Mnie chyba też nie zabijesz? Co ty więc im robisz? Jakiś narkotyk? Hipnoza? Tu jest coś w powietrzu?
– Owszem, jest tu coś w powietrzu. Wszędzie. Ale nie to co myślisz.
* * *
– Czytałaś może Szkarłatną dżumę Jacka Londona?
– Nie czytałam.
– Bardzo dobra książka o zmierzchu cywilizacji. Tę apokalipsę wywołał superzaraźliwy wirus, który bardzo szybko przechodził z człowieka na człowieka i powodował nie tylko szybką śmierć, ale również przyspieszony rozpad zwłok i uwolnienie chmur wirusa, by mógł zarażać dalej. Szkarłatna śmierć maluje twarz w uśmiech wino pije, szkarłatne tak jak jej imię. Ah, szkarłatna dżuma. Zawsze chciałem napisać książkę do niej podobną.
– Co to ma do mojego pytania?
– Nie ciekawi cię, jaką książkę piszę?
– Twoje książki są denne, widziałam opinie, nikt tego nie czyta.
– Racja, nie ma już kto czytać moich książek. Ale może skoro więc odpowiadam ci na pytania, to wysłuchałabyś mojego pomysłu na powieść?
Chciała wstać z fotela ale nie mogła. To pewnie ten narkotyk w powietrzu, o którym wspominał. Drań. Próbowała wykonać najlżejszy ruch ręką ani nogą, ale jedyne co jeszcze nie uległo paraliżowi to umiejętność mówienia.
– Skoro muszę. A odpowiesz potem na każde moje pytanie?
– Oczywiście. Gotowa więc usłyszeć o czym piszę?
– Miejmy to za sobą. Streszczaj się – powiedziała z nonszalancją, choć wewnętrznie czuła się przerażona. “Ja nawet nie oddycham” – uświadomiła sobie, spanikowana spojrzała w stronę ubikacji – “kibel… zaraz się uduszę!” A jakiś drugi głos w głowie uspokajał: “Krycha, nie panikuj, one przeżyły, to ty też przeżyjesz. I zgłosisz to na policję, nie tak jak te wariatki”.
– Akcja zaczyna się od kalendarza Majów. Kalendarz Majów był oparty o dwa systemy zliczania, ale mniejsza z tym, najważniejsze, że miał się skończyć dwudziestego pierwszego grudnia dwa tysiące dwunastego roku. Gdyby Majowie jeszcze istnieli, zrobiliby w tym momencie to, co wszyscy, gdy się im kończy kalendarz. Czyli?
– Wzięli by nowy?
– No właśnie. Ale byli na Ziemi szaleńcy wierzący, że to koniec dziejów. Koniec świata. I na ten koniec świata się bardzo szykowali. A gdy nie nadszedł, to zgadnij jak się czuli?
– Szczęśliwi?
– Zawiedzeni.
– Zawiedzeni?
– Tak. I to bardzo – przybliżył się do jej twarzy i pogładził ją delikatnie po głowie – Bardziej niż ja, że nie mogę strzelać do pięknych blondynek na ulicy. – Ujął jeden z jasnych kosmyków i zbliżył do nosa. – Pięknie pachniesz.
– Dziękuję. – wyjąkała przerażona. “O boże, on mnie zabije” – pomyślała – “Pewnie zabija tylko blondynki, a Nora jest brunetką, Dulcy ruda…”
– Spodziewali się końca ludzkości, a nie nadszedł… część z nich myślała też, że ludzkość jest dla tej planety brzemieniem. Dławiącym oddech ciężarem. Szkodnikiem. Przeszkodą w ewolucji. Zagrożeniem dla pozostałych form życia i życia w ogóle. Przecież wystarczyłoby odpalić atomówki i całe życie by zniknęło prawda? Ale i bez tego człowiek je niszczył – powoli. Zwałami plastiku. Zatruwając rzeki, oceany i niebiosa. Wymyślili więc, że skoro data ludzkości już wybiła, to trzeba się jej pozbyć.
– Chcesz znać moje zdanie? Nudne i oklepane – powiedziała bardzo głośno. Chciała sprawdzić, czy siła jej głosu nie słabnie. “Jeszcze mogę mówić, więc żyję, czy jak krzyknę to ktoś mnie usłyszy?”
– Chcesz krzyczeć? – domyślił się. – Śmiało. Chcesz to sam poproszę tu roomservice, jeśli się źle czujesz. To co, wezwać kogoś? Albo chcesz sobie pokrzyczeć?
Poczuła, że dziwny paraliż nieco ustąpił z jej ciała. Czy to możliwe, że go po prostu sobie wmówiła?
– To jak? Krzyczymy? Pomogę ci, pokrzyczę z tobą. Ale wtedy niczego się nie dowiesz.
Krystyna przypomniała sobie te wszystkie sytuacje, gdy czytała horrory. Gdy bohaterka wchodzi sama do ciemnego pomieszczenia, do którego nie powinna wchodzić. Gdy grupa się rozdziela, choć powinna trzymać się razem. Słowem, gdy ludzie zachowują się jak debile.
Przez chwilę się zastanawiała, czy jakaś najgorsza nawet idiotka, by w imię durnej ciekawości nie skorzystała z możliwości ucieczki.
I po chwili sobie uświadomiła, że jest taką idiotką.
* * *
– I na tym to wszystko polega – Tamerlan skończył swój dość długi wywód.
– Podtrzymuję swoją uprzednią opinię: nudne. Owszem pomysł, że przenoszenie wirusów przez najróżniejsze zwierzęta, od nietoperzy po karaluchy, od ptaków po roztocza i seria pandemii, gdy broń była dopracowywana, brzmi ciekawie… ale również nieprawdopodobnie. Świat uwierzył, że ktoś po prostu zjadł zupę z nietoperza i się zaraził? A ta kolejna pandemia… już nie pamiętam, co ją roznosiło, ptaki czy owady? I nikt nic nie podejrzewał?
– Podejrzewaliśmy. Dlatego zbudowaliśmy was.
– Mówisz tak, jakby to nie była twoja książka, a działo się to naprawdę.
– Bo to dzieje się naprawdę. Czy to już znasz kochanie? Czy nie wiesz jak to jest?
– Ale ja jestem kobietą, a nie gynoidem do zbierania próbek.
– Czyżby? – spytał – Pierwsza. Druga. Trzecia. Druga. Pierwsza.
– Co? – spytała, bo poczuła się bardzo dziwnie.
– Pomiar zakończony. Mogę się zwijać.
– Zwijać? Co zamierzasz?
– Jeśli próbki wciąż zawierają wirusa, wrócę tu za czternaście lat, jeśli nie, wybudzę ocalałych.
– A ty? Jeśli to prawda, powinieneś być martwy…
Uśmiechnął się:
– Nim się to wszystko zaczęło miałem już na oku hacjendę, wspaniałą, ale żadna z pięknych dam, nie chciała zamieszkać tam. Wiesz, matka mi mówiła, że jak ktoś nie ma szczęścia w miłości, to ma szczęście w grach. Grałem więc jak głupi w totolotka. Szansa na szóstkę jedna na czternaście milionów. Nigdy nic nie wygrałem. Nie o tę grę chodziło. A o grę, w której wygrywa jeden na osiem miliardów. Możesz już oddychać.
Zatrzasnął teczkę. Pierś Krystyny z powrotem uniosła się w symulacji oddechu. Nie mogła się oprzeć wrażeniu, że słyszy tłoki i silniki, ale to było tylko złudzenie. Płuca pracowały normalnie.
Z nagłym strachem Krystyna wyszeptała:
– Zostaniesz tu?
– Ja? Będę czekał, aż uśniesz. Będę czekał, aż uśniesz, uśmiechnij się, skarbie. Nim powiesz pierwsze zdanie. Nim rękę mi podasz. Nim ukłon mi oddasz. Jak widzisz, odpowiedziałem na wszystkie twoje pytania, ale całą naszą rozmowę zastąpią bardzo piękne wspomnienia. Zawsze byłem brzydki i nie miałem powodzenia u kobiet. Przynajmniej w bajkach robotów, przekazywanych kolejnym pokoleniom, zawsze będę Kasanową.
* * *
Krystyna obudziła się w skotłowanej pościeli. Z głośników sączyła się muzyka, trzy lampy płonęły delikatnym blaskiem, a Tamerlana nigdzie nie było. Typowe. Zacisnęła powieki i wróciły wydarzenia ostatniej nocy. Upojnej nocy. Nie wiedziała, że tak mogła się czuć. Że to w ogóle możliwe. Niewiele z tego wszystkiego pamiętała, ale to co pamiętała, było najwspanialszym przeżyciem.
Wiedziała, że chciała o coś wczoraj pytać Tamerlana ale już nie miała pojęcia o co. Ani w jakim celu.
Łzy – nie wiedziała, czy szczęścia czy tęsknoty – spłynęły po jej policzkach. Płacząc wsłuchała się w słowa piosenki:
Druga
Druga by zobaczyć Twoje usta
Trzecia
Trzecia po to by zobaczyć całą Twoją twarz
Trzy zapałki kolejno trzy zapałki kolejno
Zapalone nocą
* * *
Ubrała się w końcu i wyszła. Jadąc windą w dół, przymknęła oczy, otoczyła się rękami, próbując samą siebie przytulić i wyszeptała:
– Gdy obejmę cię… Gdy obejmę cię swymi ramionami.