- Opowiadanie: Zygi_Sonar - Szybowanie poza Strefą (Wolność kocham, nie rozumiem)

Szybowanie poza Strefą (Wolność kocham, nie rozumiem)

Jakie są granice inwigilacji młodzieży przy użyciu technologii?

Druga po­ło­wa XXI wieku. Po­wo­jen­ną War­sza­wę, od­mie­nio­ną przez re­wo­lu­cję au­to­ma­ty­za­cji, po­dzie­lo­no na dwie czę­ści – le­wo­brzeż­ną, ste­ryl­ną i tech­no­kra­tycz­ną Stre­fę oraz te­re­ny pra­wo­brzeż­ne – dzi­kie i  po­grą­żo­ne w anar­chii. Dwój­ka mło­dych ludzi pró­bu­je wy­rwać się spod kon­tro­li sys­te­mu.

 

Wiel­kie dzię­ki dla be­tu­ją­cych: Outta Sewer – za wszyst­kie celne uwagi i men­to­ring, oraz Gre­asy­Smo­oth – za uważ­ność i po­świę­co­ny czas.

 

18+: wul­gar­ny język, sceny o za­bar­wie­niu ero­tycz­nym oraz mo­ty­wy prze­mo­cy i de­hu­ma­ni­za­cji 
 

Wy­ko­rzy­sta­łem frag­ment utwo­ru „Wol­ność ko­cham” ze­spo­łu Chłop­cy z Placu Broni.

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Szybowanie poza Strefą (Wolność kocham, nie rozumiem)

Park Ujaz­dow­ski tonął w ciem­no­ści, bez żywej duszy w zasięgu wzroku. 

– Mam prze­czu­cie, że nad­cho­dzi jakiś prze­łom. Coś się zmie­ni. – Z ust Ber­nie­go unio­sły się ob­łocz­ki pary. Po­wie­trze, jak na koń­ców­kę maja, było za­ska­ku­ją­co chłod­ne. 

– Co masz na myśli? – zapytała Domi.

Le­wi­tu­ją­ca la­tar­nia skąpo oświe­tla­ła ich twa­rze, rzu­ca­jąc dłu­gie cie­nie na chod­nik. Wy­bra­li ławkę na skra­ju parku, tuż przy po­wo­jen­nym murze i poza za­się­giem kamer, czym zy­ska­li na­miast­kę pry­wat­no­ści – pa­tro­le oga­rów i dro­nów rza­dziej za­glą­da­ły w tak od­lud­ne miej­sca. 

– Sam nie wiem. Pa­mię­tasz tę ma­gne­tycz­ną burzę? Tę, która wszyst­ko roz­wa­li­ła? To ponoć od wy­bu­chów na Słoń­cu.

– Ach, to… Pa­mię­tam. – Domi li­czy­ła na coś in­ne­go, ale za­mar­ko­wa­ła en­tu­zjazm. – Były za­ni­ki prądu i wszyst­ko sta­nę­ło: trans­port, me­ta­ver­se i sys­te­my. Kid-Lok też.

– To był sztos, znik­nę­li­śmy z ra­da­rów! – Berni aż wstał z prze­ję­cia. – Sta­rzy pa­ni­ko­wa­li, stra­ci­li kon­tro­lę. Potem po­za­my­ka­li nas w do­mach…

– …jak w zło­tych klat­kach – do­koń­czy­ła dziewczyna. – Nawet moi się prze­ję­li, jak nie oni.

– Nie­na­wi­dzę Stre­fy. Marzę, żeby Kid-Lok znik­nął. Wiesz, że ten sys­tem ma swoje gra­ni­ce? Dzia­ła tylko we­wnątrz Stre­fy. – Ner­wo­wo ge­sty­ku­lo­wał, nie­spo­koj­nie krą­żąc przy ławce. – Mało wiemy, co jest za Wisłą, a to prze­cież tak bli­sko. 

Domi miała wra­że­nie, że coś prze­mil­czał, mimo to wzru­szy­ła ra­mio­na­mi. Mógł­by choć raz po­świę­cić jej wię­cej uwagi. Był tak in­try­gu­ją­co za­gma­twa­ny, wy­róż­niał się tym wśród in­nych chło­pa­ków – pró­bo­wał zro­zu­mieć emo­cje i zaj­rzeć do swo­je­go wnę­trza. Domi naj­chęt­niej zła­pa­ła­by go za czu­pry­nę po­fa­lo­wa­nych wło­sów i po­tar­ga­ła je, żeby za­po­mniał o zmar­twie­niach, niby w od­we­cie objął ją mocno i przy­ci­snął do sie­bie. Za­miast tego je­dy­nie wes­tchnę­ła:

– Tu jest bez­piecz­nie, a tam nie. Tyle wiemy. Ponoć lu­dzie tam nie mają zasad. 

– No i co?! Sama po­myśl. To cena za wol­ność, każdy żyje jak chce. A wiesz, jak ja się czuję? Jak fi­gur­ka z gliny, którą ule­pi­li sta­rzy. Wiesz co? Je­stem taką la­lecz­ką… a może jed­nak sobą. Czyli kim? Sam już nie wiem. – Po­now­nie usiadł przy niej. 

– Berni, spójrz na mnie. – On jed­nak uni­kał jej wzro­ku. – Głup­ta­sie, ja wiem kim je­steś. 

Wy­ko­na­ła ruch w kie­run­ku jego dłoni, a Berni to do­strzegł. Pra­gnął tego sa­me­go, jed­nak jesz­cze sztyw­niej trzy­mał rękę przy ciele. Spo­tka­ło­by ją tylko roz­cza­ro­wa­nie – po­my­ślał. Nie po raz pierw­szy za­bra­kło mu od­wa­gi. Wy­cho­wał się w miej­scu, w któ­rym każde po­tknię­cie ucho­dzi­ło za po­raż­kę, a każde wyj­ście do świa­ta – za za­gro­że­nie. 

– Domi, przy tobie jest ina­czej. Czuję się ina­czej. Ale chwi­lę potem muszę nosić jakąś maskę. Inną w domu, inną w szko­le. Każde moje pra­gnie­nie jest ne­go­cjo­wa­ne, każdy wybór pod­wa­ża­ny. Pa­mię­tasz jak za­bro­ni­li mi tre­no­wa­nia judo w me­ta­ver­sum? Bo Kid-Lok wy­krył no­to­rycz­ny brak sku­pie­nia! Mam dosyć, tak mnie to tłam­si! – warknął, a po chwi­li dodał:

– Niby wiem, że zro­bi­li­by dla mnie wszyst­ko. Po­wi­nie­nem to do­ce­niać, bo gdyby za­szła po­trze­ba, sko­czy­li­by w ogień, od­da­li ostat­ni grosz. Chcie­li­by chro­nić za wszel­ką cenę, ale czy nie widzą, jak to na mnie wpły­wa? Gdy już chcę wy­ko­nać jakiś ruch, boję się i wy­co­fu­ję.

Ro­dzi­ce Ber­nie­go nie byli w swo­jej na­do­pie­kuń­czo­ści szcze­gól­nie wy­jąt­ko­wi. Do­ro­śli w Stre­fie na­gmin­nie nad­uży­wa­li moż­li­wo­ści, które da­wa­ła tech­no­lo­gia, nie do­strze­ga­jąc w tym oka­le­cze­nia dzie­cię­cej psy­chi­ki. Sys­tem GAI, do któ­re­go na­le­żał też Kid-Lok, skrzęt­nie uza­leż­niał użyt­kow­ni­ków, od­po­wied­nio pod­sy­ca­jąc lęki i fobie.

Domi była w nieco innej sy­tu­acji. Do­sta­wa­ła od ro­dzi­ców wię­cej swo­bo­dy, ufali jej – czuła się ak­cep­to­wa­na, mogła z nimi po­roz­ma­wiać o wszyst­kim. Kid-Lok był je­dy­nie do­dat­ko­wą ochro­ną, a nie na­rzę­dziem cią­głe­go nad­zo­ru. 

– Po pro­stu dzia­łaj i ob­ser­wuj, co się sta­nie. Nie myśl za dużo, nie bój się. Może po­ga­daj z nimi, tak szcze­rze i od serca, może zro­zu­mie­ją co czu­jesz? Nie ma innej opcji – stwier­dzi­ła, pa­trząc na niego wspie­ra­ją­cym i peł­nym ak­cep­ta­cji wzro­kiem.

– Tak? Po­ka­żę ci coś. Wy­star­czy mały myk i Kid-Lok wa­riuje.

Berni wsu­nął gu­mo­wą rę­ka­wicz­kę mię­dzy smar­twat­cha i nad­gar­stek, a przed­ra­mię cia­sno owi­nął sznur­kiem, ogra­ni­cza­jąc prze­pływ krwi. Za­tkał nos, nadął po­licz­ki i wstrzy­mał od­dech, po chwi­li zro­bił się cały czer­wo­ny. Ze­ga­rek za­pisz­czał ostrze­gaw­czo, po czym – wobec braku re­ak­cji Ber­nie­go – uru­cho­mił gło­śną sy­re­nę i wy­gło­sił ko­mu­ni­kat.

– Wy­kry­to pro­blem z od­dy­cha­niem. Tętno szyb­ko spada. Dane o pul­sie i sa­tu­ra­cji nie­do­stęp­ne. Uru­cha­miam pro­ce­du­rę bez­pie­czeń­stwa. Po­wia­da­miam służ­by i nu­me­ry alar­mo­we – re­cy­to­wał syn­te­tycz­ny głos.

Berni za­czerp­nął po­wie­trza i ro­ze­śmiał się trium­fal­nie, jakby wła­śnie udo­wod­nił świa­tu, że da się go prze­chy­trzyć. Domi po­my­śla­ła, że to za­cho­wa­nie nie w jego stylu, jakby był pod czy­imś wpły­wem.

– Serio? – Unio­sła brwi, pa­trząc na niego z nie­do­wie­rza­niem. 

– Ćśś, cze­kaj. To jesz­cze nie ko­niec. – Smar­twatch wciąż dzwo­nił, in­for­mu­jąc o nad­cho­dzą­cym po­łą­cze­niu. Berni od­li­czył do pię­ciu i wci­snął zie­lo­ną słu­chaw­kę.

– Synku, nic ci nie jest? Synku! Halo! Halo! – do­py­ty­wał głos z urządzenia.

– Nic, mamo – od­po­wie­dział po chwi­li mil­cze­nia.

– Masz pro­ble­my z od­dy­cha­niem? Oby to nie był twój ko­lej­ny numer. Wiesz, jak się z ojcem de­ner­wu­je­my.

– Tak, wiem – przy­tak­nął.

– Wra­caj do domu. Na ko­la­cję bio­kacz­ka w eko­po­ma­rań­czach.

– Będę póź­niej, tak jak się umó­wi­li­śmy. – Roz­łą­czył się, wy­bu­cha­jąc śmie­chem.

– To dzia­ła! – Szturch­nę­ła go za­wa­diac­ko.

– Ko­ja­rzysz no­we­go? To on mi po­ka­zał. Na­zy­wa się Arti, w po­rząd­ku typek i ma swoje spo­so­by. – Berni za­wa­hał się, jakby na­ru­szył ta­jem­ni­cę.

– Spo­so­by? Na co? – do­cie­ka­ła Domi.

– Sam ci powie, w swoim cza­sie. – Od­wró­cił się, ucie­ka­jąc od jej ba­daw­cze­go spoj­rze­nia.

– Ej, weź! To jest nie fair. Mu­sisz po­wie­dzieć!

– Bo co? – prze­ko­ma­rzał się, pró­bo­wał zmie­nić tak­ty­kę.

– Bo jajco! Chcesz się w coś wpa­ko­wać, a ja chcę z tobą!

Prze­łknął gło­śno bub­ble tea, szu­ra­jąc nogą po żwi­ro­wym chod­ni­ku. Na­my­ślał się, co po­wie­dzieć.

– Arti wie, jak znik­nąć z Kid-Lo­ka – stop­nio­wał na­pię­cie. – Ma mi po­ka­zać, umie wyjść ze Stre­fy! 

– Ko­smos! Kiedy? – Słowa Domi su­ge­ro­wa­ły więk­szą eks­cy­ta­cję, niż pod­szy­ty nie­po­ko­jem wyraz twa­rzy.

– Jutro.

– Idę z wami!

– Mó­wi­łaś, że to nie­bez­piecz­ne – dro­czył się Berni.

– Ale zmie­ni­łam zda­nie. Muszę mieć cię na oku! – po­wie­dzia­ła tonem, który nie do­pusz­cza sprze­ci­wu.

Zwy­kle była cie­pła i życz­li­wa, ale gdy jej na czymś za­le­ża­ło, na wierzch wy­pły­wał tem­pe­ra­ment. To wła­śnie po­cią­ga­ło Ber­nie­go. Tak jak jej po­wab­ne usta i mło­dzień­cze, na­tu­ral­ne ciało. Nie miała żad­nych wszcze­pów, nie ule­gła tej idio­tycz­nej mo­dzie. Zer­kał na nią ukrad­kiem, z po­dzi­wem. Domi znowu wy­ko­na­ła ruch, jakby chcia­ła chwy­cić jego dłoń. 

Tym­cza­sem Berni cał­kiem nagle rzu­cił jej uci­sza­ją­ce spoj­rze­nie. Kątem oka zo­ba­czył po­li­cyj­ne­go ogara, praw­do­po­dob­nie wy­sła­ne­go tam ru­ty­no­wo, by zba­dać oko­licz­no­ści uru­cho­mie­nia alar­mu. Od razu zro­zu­mia­ła, o co cho­dzi. W od­da­li, na końcu ciem­nej alej­ki, do­strze­gła cha­rak­te­ry­stycz­ne, nie­bie­skie świa­tło.

Za­mar­li bez ruchu. Wy­gląd ogara za­pro­jek­to­wa­no tak, by bu­dził strach – przy­po­mi­nał prze­ro­śnię­te­go bul­te­rie­ra na wy­so­kich, char­cich no­gach. Jego me­ta­lo­we ciało po­ły­ski­wa­ło ni­czym zbro­ja.

Po­li­cyj­ne psy wy­ko­rzy­sty­wa­ły naj­now­szą tech­no­lo­gię. Po­tra­fi­ły zbie­rać dźwięk z dużej od­le­gło­ści i ska­no­wać oto­cze­nie. Były też sku­tecz­ne. Prze­stęp­czość w Stre­fie prak­tycz­nie nie ist­nia­ła, dla­te­go obec­nie głów­nym za­da­niem oga­rów było wy­ła­py­wa­nie sa­mo­bój­ców – in­cy­den­ty z ich udzia­łem zbyt czę­sto ge­ne­ro­wa­ły za­kłó­ce­nia w sys­te­mie i uprzy­krza­ły życie, bo jak wia­do­mo, nikt nie psuje dnia po­rząd­nym oby­wa­te­lom tak sku­tecz­nie jak ktoś, kto chce się zabić. Gdyby ogar oce­nił, że ist­nie­je ry­zy­ko sa­mo­bój­stwa, obez­wład­nił­by ich pa­ra­li­żu­ją­cym strza­łem, ska­zu­jąc na wyrok do­mo­we­go aresz­tu pod ści­słą opie­ką psy­cho­lo­ga.

Elek­tro­nicz­ny pies po­wo­li prze­szedł obok ławki i za­trzy­mał się na chwi­lę, wle­pia­jąc w nich czer­wo­ne śle­pia. Domi zła­pa­ła Ber­nie­go za rękę i ści­snę­ła mocno, nie cze­ka­jąc na zgodę. Ich serca biły jak osza­la­łe.

Ogar jed­nak po­szedł dalej, nie stwier­dza­jąc za­gro­że­nia ani po­dej­rza­nej ak­tyw­no­ści. Spra­wu­ją­cy kon­tro­lę al­go­rytm osta­tecz­nie uznał, że in­ter­wen­cja nie jest ko­niecz­na. Ode­tchnę­li z ulgą, gło­śno wy­pusz­cza­jąc po­wie­trze.

 

***

 

Na­stęp­ny dzień dłu­żył się w ocze­ki­wa­niu na wie­czór. Mimo po­cząt­ko­wych opo­rów Berni w końcu zdra­dził Domi, że umó­wił się z Artim w parku na osiem­na­stą trzy­dzie­ści. Byli jed­no­cze­śnie pod­eks­cy­to­wa­ni i pod­de­ner­wo­wa­ni, nie po­tra­fi­li sku­pić myśli na ni­czym innym niż wy­pra­wa poza Stre­fę.

Berni cze­kał na szan­sę, by urwać się z łań­cu­cha sys­te­mu, a Domi mar­twi­ła się, czy nic mu nie grozi. Poza tym chcia­ła po pro­stu pobyć z nim tro­chę dłu­żej. Znała „no­we­go” tylko z wi­dze­nia, nigdy wcze­śniej nie roz­ma­wia­li. Choć Berni był nim ocza­ro­wa­ny, Domi wy­czu­wa­ła w Artim coś nie­po­ko­ją­ce­go.

– Siema! Berni mówił, że przyj­dziesz – zwró­cił się do niej Arti. – Ze mną jest Pati.

Part­ner­ka Ar­tie­go, z ko­lo­ro­wy­mi wło­sa­mi i ta­tu­aża­mi, wy­raź­nie od­sta­wa­ła od na­sto­lat­ków wy­cho­wa­nych w Stre­fie.

– Skoro już się znamy, to co, od­pi­na­my wrot­ki? – Arti kla­snął w dło­nie. Im­po­no­wał pew­no­ścią sie­bie i wy­glą­dem. Był wy­so­ki, miał gęste wąsy, burzę lekko krę­co­nych wło­sów i re­tro-fu­tu­ry­stycz­ny styl.

– Nikt was nie bę­dzie szu­kał? – upew­nił się prze­wod­nik.

– Nikt. Sprze­da­li­śmy sta­rym bajkę, że spo­ty­ka­my się w parku, a potem za­rwie­my nockę w bi­blio, ucząc się do olim­pia­dy z fi­lo­zo­fii. Ku­pi­li to – wy­re­cy­to­wał Berni, jakby miał wcze­śniej przy­go­to­wa­ną gadkę.

Nie było ry­zy­ka, że sta­rzy nie uwie­rzą, Kid-Lok dawał po­czu­cie kon­tro­li i bez­pie­czeń­stwa lep­sze niż ja­kie­kol­wiek słowa. Dzię­ki tej śle­dzą­cej apli­ka­cji pełen wgląd w sy­tu­ację dzie­ci i mło­dzie­ży mieli nie tylko ro­dzi­ce, ale przede wszyst­kim za­awan­so­wa­ny sys­tem GAI – ge­ne­ral­na sztucz­na in­te­li­gen­cja, czu­wa­ją­ca nad bez­pie­czeń­stwem w całej Stre­fie.

– No i gi­ta­ra. Ru­szaj­my!

Arti pro­wa­dził ich do ga­bi­ne­tu wsz­cze­pia­rza. Jak się oka­za­ło, lokal mie­ścił się aż przy gra­ni­cy Stre­fy, w jed­nej z ka­mie­nic na Po­wi­ślu, tuż przy mo­ście Po­nia­tow­skie­go. Czer­wo­no-zie­lo­ne neony oświe­tla­ły po­czer­nia­łe ze sta­ro­ści, po­ma­za­ne cha­otycz­nym graf­fi­ti przej­ście, które pro­wa­dzi­ło do cia­sne­go, błot­ni­ste­go po­dwór­ka. 

Bu­dy­nek wy­da­wał się opusz­czo­ny. Był jak miej­sce z in­ne­go świa­ta, je­dy­nie przez po­mył­kę włą­czo­ne do Stre­fy. Goły szyb po ar­cha­icz­nej win­dzie stra­szył już przy samym wej­ściu. Po­grą­żo­na w pół­mro­ku klat­ka scho­do­wa cuch­nę­ła za­nie­dba­ną, pu­blicz­ną to­a­le­tą.

– De­wo­tom ze Stre­fy też się cza­sem nudzi w ich wy­pu­co­wa­nym kur­wi­doł­ku – za­śmiał się Arti. – A jak już ska­czą w bok, to od razu po ban­dzie. Pro­sto w rynsz­tok.

Domi raził wul­gar­ny język Ar­tie­go, ale po­sta­no­wi­ła dać mu szan­sę, skoro Berni tak bar­dzo tego chciał. Pati na­to­miast w dal­szym ciągu mil­cza­ła, była wręcz nie­obec­na. Domi z Ber­nim co jakiś czas wy­mie­nia­li spoj­rze­nia, mil­czą­co ko­men­tu­jąc jej dziw­ne za­cho­wa­nie.

Na dru­gim pię­trze na­po­tka­li sta­lo­we drzwi, wy­glą­da­ją­ce jakby chro­ni­ły ato­mo­wy schron lub na­ro­do­wy skar­biec. Arti pod­szedł do urzą­dze­nia przy drzwiach i po­zwo­lił prze­ska­no­wać tę­czów­kę.

– To ty, byku? – za­chry­piał głos z do­mo­fo­nu.

– Nie, kurwa, to Bambi sa­ren­ka. Otwie­raj, Zygi – od­parł Arti.

Wrota otwo­rzy­ły się.

W środ­ku było ele­ganc­ko i przy­tul­nie, a jed­no­cze­śnie ste­ryl­nie i… dziw­nie. Uno­sił się za­pach ka­dzi­deł, cie­płe, przy­ga­szo­ne świa­tło bu­do­wa­ło at­mos­fe­rę.

– Skoro ska­nu­jesz tę­czów­kę przy wej­ściu, mógł­byś da­ro­wać sobie te bzdu­ry z ha­sła­mi. – Arti za­czął od za­czep­ki w fil­mo­wym stylu.

– To ważny ele­ment cu­sto­mer expe­rien­ce – wy­ja­śnił Zygi, męż­czy­zna po czter­dzie­st­ce, wy­glą­da­ją­cy jak fan rocka z innej epoki. W tle le­cia­ła dawno za­po­mnia­na bal­la­da Scor­pion­sów.

Ho­lo­gra­mo­wa asy­stent­ka miło przed­sta­wi­ła się, sztucz­nym gło­sem wy­li­cza­jąc do­stęp­ne usłu­gi:

– Mam na imię Greta i chęt­nie od­po­wiem na każde py­ta­nie. Ze­ska­nuj wzro­kiem kod, a w twoim neuro wy­świe­tli się menu. Mo­że­my wsz­cze­pić wszyst­ko, o czym tylko ma­rzysz. I wiele wię­cej: ha­ku­je­my, szy­je­my me­ta­ver­sum na miarę.

– Tak od razu do in­te­re­sów? Nie za­pro­po­nu­jesz her­bat­ki? – zapy­tał Arti. Ze spoj­rze­nia Zy­gie­go po­wia­ło chło­dem, więc płyn­nie prze­szedł do za­mó­wie­nia:

– Za­pro­gra­muj naszą lo­ka­li­za­cję, wymaż z sys­te­mu Kid-Lok na na­stęp­nych dwa­na­ście go­dzin i nie bę­dzie­my wię­cej za­wra­ca­li głowy.

– Da się zro­bić, easy peasy.

Zygi rozchmu­rzył się, gdy tylko otrzy­mał jasną in­for­ma­cję, czego od niego ocze­ku­ją. Takie zle­ce­nia lubił naj­bar­dziej.

Przy­słu­chu­jąc się roz­mo­wie, Berni i Domi czuli się nie­zręcz­nie, nikt ich o nic nie pytał. Domi roz­glą­da­ła się po ką­tach, nie wie­dząc gdzie po­dziać wzrok. Pati rów­nież mil­cza­ła, ale w inny spo­sób. Stała jak po­zba­wio­ny emo­cji robot, nadal nie ode­zwa­ła się ani sło­wem.

– Dla nas to pierw­szy raz. – Berni pomyślał, że zabrawszy głos straci status in­truza.

– Aha, to muszę od­mó­wić – ob­ru­szył się Zygi, po czym par­sk­nął śmie­chem. – Dzie­cia­ki, chce­cie się tylko wy­rwać na chwi­lę z kla­tek. Gdy­by­ście za­ży­czy­li sobie po im­plan­cie bo­jo­wym, to by­ła­by inna gadka. Za­da­wał­bym py­ta­nia, ster­ta for­mal­no­ści typu Know your client i te spra­wy. A tak? Nie moja spra­wa, co zro­bi­cie z wol­no­ścią, któ­rej nikt wam nie po­wi­nien od­bie­rać.

Nic dodać, nic ująć – po­twier­dził bot.

– Wol­ność, ko­cham i ro­zu­miem. Wol­no­ści, oddać nie umiem… – Zygi za­nu­cił słowa nie­gdyś kul­to­we­go prze­bo­ju Chłop­ców z Placu Broni, po­dry­gu­jąc ra­mio­na­mi. – Ra­chu­nek pój­dzie na Ar­tie­go, bo wiem, że gość jest ma­jęt­ny. To je­dy­ne, co mnie in­te­re­su­je.

– Tak jest, dziś szy­bu­je­my na mój koszt – po­twier­dził naj­bar­dziej zbun­to­wa­ny mło­dzie­niec w Stre­fie.

– Jak to zro­bisz? To za­pro­gra­mo­wa­nie lo­ka­li­za­cji? – do­py­ty­wał Berni.

– Ze­ska­nu­ję was w ca­ło­ści – mó­wiąc to, usta­wił Domi na okrą­głej macie i za­ło­żył jej hełm, który za­błysł ja­sno­nie­bie­skim pro­mie­niem, ośle­pia­jąc wszyst­kich na chwi­lę. – Wsz­cze­pi­my spe­cjal­ne za­głu­sza­cze lo­ka­li­za­cji, tym­cza­sem opro­gra­mo­wa­nie za­sy­mu­lu­je waszą obec­ność w zu­peł­nie innym miej­scu.

– Sta­tycz­nie? To za mało – rzekł Berni.

– Nie ucz ojca robić dzie­ci. Wia­do­mo, że dy­na­micz­nie. AI za­cznie sy­mu­lo­wać zmia­ny po­ło­że­nia, żeby ruchy wy­glą­da­ły mak­sy­mal­nie na­tu­ral­nie. Jak­by­ście ro­bi­li to co zwy­kle, typu spa­cer z psem i prze­rwa w nauce na lody.

Berni wy­ra­ził uzna­nie ski­nię­ciem głowy. 

– Wol­ność, ko­cham i ro­zu­miem. Wol­no­ści, oddać nie umiem. – Zygi uśmie­chał się, jak fa­cho­wiec za­ko­cha­ny w pracy.

 

***

 

Przed wyj­ściem wy­mie­ni­li u Zy­gie­go stre­fo­we, bez­go­tów­ko­we środ­ki płat­ni­cze na czar­no­ryn­ko­we mo­ne­ty. Arti roz­dał po kilka każ­de­mu, na wy­pa­dek gdyby się roz­dzie­li­li. Potem po­pro­sił Zy­gie­go o we­zwa­nie ra­ft­ma­na na dwu­dzie­stą trzy­dzie­ści, do miej­sca, które wcze­śniej usta­li­li. Most Po­nia­tow­skie­go, je­dy­ny od­bu­do­wa­ny po woj­nie, był pod ści­słą kon­tro­lą. Ra­ft­man był więc klu­czem do wyj­ścia ze Stre­fy bez wzbu­dza­nia alar­mu.

Wy­cho­dząc z ka­mie­ni­cy, Berni i Domi czuli się ina­czej. Sami nie byli pewni, czy ich ciała za­re­ago­wa­ły tak na na­świe­tle­nie ska­ne­rem. A może to psy­chi­ka pod­świa­do­mie mie­rzy­ła się z nowym wy­zwa­niem: bra­kiem nad­zo­ru?

Prze­ży­li chwi­lę stre­su, gdy w od­da­li za­uwa­ży­li pa­trol trzech dro­nów.

– Nie czują na­szej obec­no­ści. Kid-Lok nas nie widzi, więc myślą, że je­ste­śmy sta­rzy – powiedział Arti.

Szli przez jakiś czas wzdłuż brze­gu rzeki, gład­ko opusz­cza­jąc Stre­fę. Ka­mie­ni­ca Zy­gie­go znaj­do­wa­ła się tuż przy gra­ni­cy – tam koń­czył się za­sięg miej­skie­go mo­ni­to­rin­gu, stale kon­tro­lo­wa­ne­go przez GAI. Bez nad­zo­ru Kid-Lo­ku stali się nie­wi­dzial­ni dla wszyst­kich sys­te­mów.

– Ferry Jack, tak woła na mnie gów­nia­że­ria – przed­sta­wił się szczu­pły, po­marsz­czo­ny męż­czy­zna, nie wyj­mu­jąc pa­pie­ro­sa z ust. Skórę miał ciem­ną od słoń­ca, włosy dłu­gie i siwe, uszy i ra­mio­na pełne kol­czy­ków i ta­tu­aży. Jego tra­twa była pro­sta, ale so­lid­na – wy­ko­na­na bez zbęd­nej elek­tro­ni­ki.

Ru­szy­li żwawo, bez wy­mu­szo­nych roz­mów. Rzeka była w wielu miej­scach płyt­ka, a la­wi­ro­wa­nie mię­dzy ka­mie­nia­mi wy­ma­ga­ło wpra­wy.

– Pierw­szy raz na Ber­mu­dy? – Jack zwró­cił się do Domi i Ber­nie­go, gdy do­tar­li do brze­gu. Ar­tie­go i Pati naj­wy­raź­niej już znał. – Jakie plany na wie­czór?

– Gdzie nas po­nie­sie – od­po­wie­dział Arti, wi­dząc za­gu­bie­nie w oczach to­wa­rzy­szy.

– Będę cze­kał o świ­cie, chyba że dacie znać wcze­śniej. Arti wie, co i jak – rzu­cił Ferry Jack.

Po­wie­trze nad rzeką było inne niż w mie­ście. Wil­got­ne i rześ­kie. Berni, gdy sta­nął obie­ma no­ga­mi na lą­dzie, głę­bo­ko je wcią­gnął, jakby nie chciał go oddać.

Gdzie nas po­nie­sie – po­wtó­rzył w my­ślach, uświa­da­mia­jąc sobie, że wła­śnie speł­nia swoje ma­rze­nie. Ale to nie ra­dość eks­plo­do­wa­ła w jego umy­śle, tylko napad pa­ni­ki. Aż za­chwiał się na no­gach, świat za­wi­ro­wał, wzrok stra­cił ostrość.

Gdzie teraz? Co robić? Czy nic im nie grozi? Nie mieli planu, żad­nej wska­zów­ki na mapie, nikt ich nie śle­dził, ani nie de­kre­to­wał kro­ków. Stali się ano­ni­mo­wi. 

– Wszyst­ko oki? Berni? – szep­nę­ła Domi, po­cią­ga­jąc go za rękaw. Przy­tak­nął. Poza nią nikt nie zwró­cił uwagi. Od dzie­ciń­stwa Domi umia­ła od­czy­tać z jego za­cho­wań wię­cej niż inni.

Ro­zu­mia­ła, że lęki Ber­nie­go wy­ra­sta­ły z tego, jak zo­stał wy­cho­wa­ny. Teraz, gdy Domi i Berni opu­ści­li Stre­fę, pod­świa­do­mość chło­pa­ka po­trze­bo­wa­ła chwi­li, by zmie­rzyć się z nie­zna­nym uczu­ciem.

Ubitą ścież­ką po­dą­ża­li w głąb Do­li­ny Środ­ko­wej Wisły. Ślady stóp widać było tu i ów­dzie, nie­któ­re jesz­cze świe­że. Gdzie­nie­gdzie w tra­wie le­ża­ły puste bu­tel­ki, a w od­da­li tliło się nie­do­ga­szo­ne ogni­sko. Nie było tu kamer, czuj­ni­ków, nie czuli za­gro­że­nia ze stro­ny pa­tro­lo­wych oga­rów czy dro­nów. Ptaki śpie­wa­ły w gę­stwi­nie drzew.

Ścież­ka wy­glą­da­ła na uczęsz­cza­ną, jakby przy­go­to­wa­ną spe­cjal­nie do tego celu. Wy­ciecz­ki ze Stre­fy były częst­sze, niż przy­pusz­cza­li jej miesz­kań­cy i – choć do­stęp­ne je­dy­nie dla wy­bra­nych – mu­sia­ły od­by­wać się za ci­chym po­zwo­le­niem stre­fo­we­go apa­ra­tu bez­pie­czeń­stwa.

– Ber­mu­dy? – Domi na­wią­zała do słów ra­ft­ma­na.

– Tak lo­kal­si mówią na pra­wo­brzeż­ną War­sza­wę, o ile można na­zwać ją tym samym mia­stem.

– Ale skąd ta nazwa?

– Ponoć kie­dyś nie­da­le­ko stąd był rejon na­zy­wa­ny pra­skim trój­ką­tem ber­mudz­kim. Taka nazwa, bo przy­jezd­ni mogli z niego nie wró­cić, było tam tak nie­bez­piecz­nie. Obec­nie jest po­dob­nie – za­śmiał się Arti. Od­sło­nił gałąź, która zwi­sa­ła na ścież­kę. – Je­ste­śmy!

Ich oczom uka­za­ły się ka­mien­ne scho­dy, któ­ry­mi wspię­li się na wał z sze­ro­ką ulicą. Po­pę­ka­na jezd­nia roiła się od pę­dzą­cych ro­we­rów – au­to­ma­ty­za­cja naj­wy­raź­niej nie do­tar­ła w te re­jo­ny.

Nie­zdar­nie la­wi­ru­jąc mię­dzy po­jaz­da­mi prze­szli na drugą stro­nę ulicy. Od razu ude­rzył ich in­ten­syw­ny za­pach orien­tal­nych przy­praw, uno­szą­cy się z usta­wio­nych wzdłuż drogi stra­ga­nów.

– Arti! Co sły­chać, brat?! – za­wo­łał męż­czy­zna o ciem­nej kar­na­cji i arab­skim ak­cen­cie.

– Po­wo­lut­ku, bra­chu, po­wo­lut­ku! Co tam sma­żysz?

– Świe­że mię­sko, mmm! Za­pra­szam! – Szasz­ły­ki ocie­ka­ły tłusz­czem, fak­tycz­nie wy­glą­da­ły ape­tycz­nie. Cze­goś ta­kie­go Domi i Berni nigdy wcze­śniej nie wi­dzie­li.

– Ja już wiem, co to za mię­sko, cwa­nia­ku! – za­śmiał się Arti. – Weź­mie­my czte­ry razy fa­la­fel, sos mie­sza­ny i do tego trzy piwa.

– Się robi, brat! – Męż­czy­zna przy­jął mo­ne­ty, wy­da­jąc resz­tę, którą Arti od razu wrzu­cił do sło­ika na la­dzie.

Usie­dli na po­bli­skim murku, roz­glą­da­jąc się bez prze­rwy. Ber­mu­dy były miej­scem tak nie­sa­mo­wi­cie obcym, że czuli się jak we śnie lub ja­kiejś sy­mu­la­cji.

Domi za­kasz­la­ła od ostro­ści przy­praw. Je­dze­nie było świet­ne, a piwo mocne, szyb­ko dzia­ła­ło. Oboje z Ber­nim pili al­ko­hol po raz pierw­szy w życiu. Lekko im za­szu­mia­ło w gło­wach, na­pię­cie opusz­cza­ło mię­śnie – przy­jem­ne uczu­cie za­chę­ca­ło, by się­gnąć po wię­cej.

– Lata temu, ale już po woj­nie, gdy au­to­ma­ty i ten cały AI po­za­bie­ra­ły lu­dziom pracę, sys­tem zwy­czaj­nie wy­wa­lił ich za burtę. Ale prze­cież nie wy­pa­ro­wa­li, mu­sie­li gdzieś osiąść. Długo nie szu­ka­li; udali się za Wisłę i za­miesz­ka­li wśród ruin, bez tech­no­lo­gii, cof­nię­ci o sto lat. I tak po­wsta­ły te dzi­kie, wspa­nia­łe Ber­mu­dy. – Arti mówił o tym, jakby opo­wia­dał dow­cip.

– Stary, ty się mar­nu­jesz! Po­wi­nie­neś opro­wa­dzać wy­ciecz­ki – powiedział Berni.

– A co niby robię? Ber­mu­dy są za­je­bi­ste. To anar­chia z za­ląż­ka­mi pań­stwo­wo­ści, która cią­gnie na opa­rach przed­wo­jen­nej in­fra­struk­tu­ry. Weź na przy­kład elek­trycz­ność…

– Zaraz, zaraz. Skąd to wszyst­ko wiesz? – prze­rwa­ła mu Domi. – Czy ty aby nie je­steś tu nowy?

– Na Ber­mu­dach je­stem trze­ci raz, ale czuję się, jak­bym tu do­ra­stał. Na szczę­ście mój oj­ciec nie za bar­dzo wnika, co robię. Wię­cej czasu spę­dza z and­ka­mi niż z ludź­mi, a ja kiwam Kid-Lok jak chcę.

– Zaj­mu­je się an­dro­ida­mi? Nie wi­dzia­łem jesz­cze tej nowej ge­ne­ra­cji – powiedział Berni. – Mówi się, że nowe mo­de­le trud­no od­róż­nić od ludzi.

Z Domi wy­mow­nie spoj­rze­li na Pati, która jak zwy­kle nie ode­zwa­ła się sło­wem, je­dy­nie wzru­szy­ła ra­mio­na­mi. Czy pi­ła­by piwo, gdyby była an­dro­idem? – Zda­wa­ły się pytać ich spoj­rze­nia.

– Wspo­mnia­łeś o ojcu. A matka? – Domi cią­gnę­ła roz­mo­wę.

– Je­ste­śmy tylko we dwóch. Długa hi­sto­ria, ale dość tego ga­da­nia, idę po bro­war – uciął ta­jem­ni­czo Arti.

Zro­bi­ło się ciem­no. Plac oświe­tlił cie­pły blask ku­li­stych ża­ró­wek – tak bar­dzo różny od zim­ne­go świa­tła le­wi­tu­ją­cych lamp w Stre­fie.

– Tu nawet po­wie­trze jest inne. Nie czuję cią­głe­go smro­du per­fum, tylko na­tu­ral­ne, au­ten­tycz­ne za­pa­chy. I tak do­brze widać gwiaz­dy. Ten pla­cyk ma tyle uroku! – za­chwy­ca­ła się Domi. W tym miej­scu tak łatwo było za­po­mnieć o Stre­fie, o obo­wiąz­kach i pro­ble­mach.

Może oce­ni­łam Ar­tie­go zbyt po­chop­nie? – po­my­śla­ła. 

– Czy nikt tu nie ko­rzy­sta z tech­no­lo­gii? Nie ma Kid-Lo­ku, kamer, oga­rów, ani nawet me­ta­wer­sum? – dopytywał Berni.

– Kid-Lo­ku i kamer na pewno nie ma, ale tech­no­lo­gię mają tylko naj­sil­niej­si i do­brze usta­wie­ni, mie­wa­ją mocne im­plan­ty i groź­ne ro­bo­ty. Le­piej nie sta­nąć im na dro­dze, a jak któ­re­goś spo­tka­cie, to wtedy głowa w dół, majt­ki na stół i pręd­ki od­wrót.

– Są aż tak groź­ni? – wtrąciła Domi.

– Dziew­czy­no, tu dzie­ją się na­praw­dę pa­skud­ne hi­sto­rie. Za­czy­na­jąc od han­dlu ludź­mi, po… albo nie chcesz wie­dzieć.

Arti urwał wy­po­wiedź i po­now­nie udał się do baru. Tym razem wró­cił z czte­re­ma kie­lisz­ka­mi, na każ­dym z nich leżał pla­ste­rek cy­try­ny. Wy­pi­li, wra­ca­jąc do roz­mo­wy na jakiś czas. Chwi­lę póź­niej Arti znów znik­nął, wra­ca­jąc z takim samym ze­sta­wem.

– Mnie już wy­star­czy – po­wie­dzia­ła Domi, która za­czy­na­ła wi­dzieć po­dwój­nie.

– Do­pie­ro się roz­krę­ca­my. Weź nie zie­waj, przed nami cała noc – rzekł Arti.

Domi, szu­ka­jąc ra­tun­ku, rzu­ci­ła spoj­rze­nie w kie­run­ku Ber­nie­go. Bez­sku­tecz­nie.

– Pi­je­my – uciął Berni, bardziej sta­now­czy niż zwy­kle.

 

***

 

Chłod­ny wiatr za­dzia­łał trzeź­wią­co. W na­stęp­nym prze­bły­sku pa­mię­ci wdra­py­wa­li się na gru­zo­wi­sko w oko­li­cach ruin Sta­dio­nu Na­ro­do­we­go. 

Pati, która do tej pory mil­cza­ła, w końcu za­czę­ła coś mówić, pod­czas gdy Berni i Domi zna­czą­co uci­chli, ledwo po­włó­cząc no­ga­mi.

– Wol­ność, ko­cham i ro­zu­miem, wol­no­ści oddać nie umiem! – Arti krzy­czał na całe gar­dło.

– Co ty śpie­wasz, zje­bie? – wy­dzie­ra­ła się Pati, choć Arti stał tuż przy niej.

– Nie wiem, Zygi to nucił. – Dła­wi­li się śmie­chem. Złapał Pati za pośladki tak mocno, że aż napiął się materiał na jej luźnych spodniach, polizał jej usta i wrzasnął: – Zabij mnie i siebie! 

Ko­lej­na mi­gaw­ka to mo­ment wej­ścia do ka­mie­ni­cy ob­wie­szo­nej neo­na­mi. Bu­dyn­ku po­dob­ne­go do tego, w któ­rym przyj­mo­wał Zygi. Wsz­cze­piarz Zygi ze Stre­fy, wspo­mnie­nie o nim wy­da­ło się Ber­nie­mu i Domi dziw­nie od­le­głe, jakby wi­zy­ta u niego była całe wieki temu.

Ude­rze­nia elek­tro­nicz­nej mu­zy­ki dud­ni­ły z da­le­ka. W środ­ku było ciem­no i dusz­no. Wnę­trze rów­nież roz­świe­tla­ły neony – od­wró­co­ne krzy­że, dzi­wacz­ne gwiaz­dy, czte­ry haki skie­ro­wa­ne w jedną stro­nę. Tłum ludzi bujał się w każ­dym za­ka­mar­ku bu­dyn­ku.

 

***

 

Berni nie był pe­wien, w jaki spo­sób zna­lazł się w ciem­nej sali. Obok niego stała Domi, a tuż za nią ryt­micz­nie gi­ba­li się Arti i Pati. Na sce­nie, wśród sztucz­nej mgły, ja­śnia­ła syl­wet­ka wo­ka­li­sty. Czer­wo­no-zie­lo­ne la­se­ry cięły prze­strzeń.

Męż­czy­zna robił te­atral­ne miny, szcze­rząc srebr­ne zęby, spi­ło­wa­ne na wzór zwie­rzę­cych kłów. Głowę i szyję miał po­kry­te lam­par­ci­mi cęt­ka­mi.

Mu­zy­ka, po­cząt­ko­wo nie­po­ko­ją­co ła­god­na, przy­ci­chła. Czło­wiek lam­part wy­po­wia­dał pierw­sze słowa me­lo­de­kla­ma­cji a cap­pel­la, zwięk­sza­jąc tempo z każ­dym wer­sem. Jego niski, chro­po­wa­ty głos gęsto wy­peł­niał salę. Stop­nio­wo do­łą­cza­ły do niego su­ro­we, elek­tro­nicz­ne dźwię­ki.

 

Na Ber­mu­dach mar­twy krąg

Nie mam nic, tylko noc

Jedno po­ko­le­nie – ty­siąc klątw

Tylko ja – czuły chwast 

– robię wjazd

i za­ni­ka zwię­dły blask

daw­nych gwiazd

i zgni­łych prawd

Wrzu­cam kwas

– teraz bas

BAS BAs Bas bas b a s b a s

Raz i raz

 

Po krót­kiej pau­zie ude­rzył świ­dru­ją­cy dźwięk, jakby ktoś uru­cho­mił wszyst­kie wier­tar­ki świa­ta. Stro­bo­skop ude­rzał ryt­micz­nie świa­tłem, ni­skie dźwię­ki basu wpra­wi­ły ciała w drże­nie, tempo per­ku­sji rosło sys­te­ma­tycz­nie. Ko­lej­ne słowa lam­par­ta ści­śle przy­le­ga­ły do dźwię­ków, pę­dząc razem z nimi.

 

Mar­twy krąg, czuły punkt

Mar­twy kąt, grzą­ski grunt

Cien­ki lód i głupi lud

czeka na cud

Mamy czas

Czy mamy czas?

TIK – TAK – TIk – tak – tak – t a k – t i k – t a k

Teraz BAS

Jesz­cze raz, zrzu­cam głaz

Nie mam nic

Tylko noc i stro­my stok

Jeden błąd…

i zni­kam stąd

Znowu BAS

BAS BAs Bas bas ba s b a s b a s

Pstryk*

– i nie ma nas

znika czas

CZAS CZAs CZas Czas czas c z a s

 

Gdy pstryk­nię­cie pal­ca­mi do mi­kro­fo­nu od­bi­ło się echem, za­pa­dła chwi­lo­wa cisza. Z gło­śni­ków za­wy­ła stra­żac­ka sy­re­na, znów dały o sobie znać wier­tar­ki i dud­nią­cy bas. Pul­su­ją­ce świa­tła wpro­wa­dzi­ły utwór w kul­mi­na­cyj­ną fazę.

Za­dzi­wia­ją­co upo­rząd­ko­wa­na ka­ko­fo­nia po­ru­sza­ła roz­grza­ny­mi cia­ła­mi w górę i w dół. Berni i Domi ule­gli jej bez resz­ty, w hip­no­tycz­nym szale co chwi­lę ła­piąc kon­takt wzro­ko­wy. Tempo zda­wa­ło się zbyt szyb­kie, by mogli się zbli­żyć i ze­tknąć cia­ła­mi, a jed­nak coś – ni­czym che­micz­ny ma­gnes – przy­cią­ga­ło ich do sie­bie raz po raz.

 

***

 

Berni stał w po­miesz­cze­niu, które wy­glą­da­ło jak pro­wi­zo­rycz­na kuch­nia. Nie wie­dział, jak się tam zna­lazł, ani gdzie są Domi, Arti i Pati.

– Co taki stre­fiak, jak ty, robi w ber­mudz­kiej dzi­czy? – zapytał wo­ka­li­sta. 

– Aż tak to widać?

– Oj tak, z da­le­ka. Jak­byś świe­cił w ciem­no­ści – za­śmiał się czło­wiek-lam­part. 

Roz­mo­wie przy­słu­chi­wał się wy­so­ki, ży­la­sty chło­pak, na­tręt­nie ob­ser­wu­jąc Ber­nie­go. Nie nosił żad­nej ko­szul­ki, był za to gęsto po­kry­ty ta­tu­aża­mi – nawet na twa­rzy, po któ­rej spły­wa­ły atra­men­to­we łzy.

– To był mocny tekst. Masz ta­lent. – Berni zwró­cił się do lam­par­ta. Chciał zmie­nić temat, sta­rał się igno­ro­wać obec­ność tego dru­gie­go. 

 – Ta­lent? Wiesz, co ja mam? Tylko tę chwi­lę. Ta chwi­la to je­dy­ne, co mam.

 – Masz też wol­ność.

Chu­dzie­lec wyjął z kie­sze­ni nóż mo­tyl­ko­wy i za­czął się nim bawić – na prze­mian skła­da­jąc go i roz­kła­da­jąc. Robił to bar­dzo wpraw­nie, wciąż nic nie mó­wiąc.

– Oj nie, bra­cie – od­parł lam­part, po czym wy­re­cy­to­wał kilka wer­sów:

 

Je­stem za­kład­ni­kiem formy i czasu,

 Gryzę me­ta­lo­we kraty ko­smo­su,

 Czę­sto więzi mnie głód i chłód,

o prze­ży­cie toczę wojny

i nie myślę nawet o tym, czy je­stem wolny

 

Berni był wciąż pi­ja­ny, wzrok mu się za­czął roz­my­wać. Lam­part kon­ty­nu­ował:

– Więc zadam inne py­ta­nie: czy kto­kol­wiek jest na­praw­dę wolny? A może tylko bywa wolny? Jest jesz­cze py­ta­nie: o co tyle za­cho­du? Ja na przy­kład cał­kiem lubię szy­bo­wać… tak sobie ha­lu­cy­no­wać, to mnie znie­wa­la… i całe szczę­ście.

Berni zmarsz­czył czoło. Nie był pe­wien, czy go ro­zu­mie. Słowa wo­ka­li­sty były pełne abs­trak­cji. Wy­so­ki chu­dzie­lec wes­tchnął gło­śno, naj­wy­raź­niej znu­dzo­ny roz­mo­wą, scho­wał nóż do kie­sze­ni i przy­su­nął się do Ber­nie­go. Berni aż od­sko­czył. 

– Kuki? Chciał­byś coś dodać? – Lam­part zwró­cił się do chu­dziel­ca, kła­dąc mu rękę na ra­mie­niu.

– Stary, ja nigdy nie wiem, co ty pier­do­lisz. Za dużo mę­dr­ku­jesz, a spra­wa jest pro­sta. Żyjąc na ulicy nie masz głu­pich myśli. Gdy się za­ga­pisz, to zni­kasz. I na co ta ga­da­ni­na?

Lam­part, który wciąż trzy­mał rękę na jego ra­mie­niu, nagle wbił w nie palce z taką siłą, aż się tam­ten zgiął z bólu. Wtedy ude­rzył go czo­łem pro­sto w łuk brwio­wy, z któ­re­go pry­snę­ła krew. Wyszczerzył spiłowane, zwierzęce zęby i wycedził obniżonym, demonicznym głosem, najwyraźniej modulowanym przez wszczep krtani:

– Może gadam od rze­czy, bo je­stem po­pier­do­lo­ny? Nie za­po­mi­naj o tym, pil­nuj swo­je­go miej­sca i zo­staw mło­de­go w spo­ko­ju.

Na­stęp­ne słowa lam­part skie­ro­wał do Ber­nie­go, na powrót normalnym głosem:

– In­ny­mi słowy, biorę na klatę cię­ża­ry i idę po swoje, krop­ka. Ale co taki stre­fiak może o tym wie­dzieć? – rzu­cił z iro­nicz­nym uśmie­chem, trafiając Ber­nie­go w czuły punkt. 

– Naucz mnie – od­po­wie­dział Berni bez wa­ha­nia.  

– Jest pe­wien spo­sób, jeśli bar­dzo chcesz. – Lam­part po­ka­zał mu mały kwa­dra­cik, który wy­glą­dał jak sta­ro­daw­ny zna­czek. Berni wi­dział takie w mu­zeum.

– Chcę.

– Nie wiesz, co to jest, ale ci po­wiem. To jest de­vlon. Kła­dziesz na język i cze­kasz. I nie jest to takie zwy­kłe ćpań­sko. Po­sze­rza ho­ry­zon­ty, uświa­da­miasz sobie pewne spra­wy.

Strefowicz wy­cią­gnął dłoń.

– Aj, aj, aj, nie tak szybko! – Lam­part dał mu do zro­zu­mie­nia, że naj­pierw trze­ba za­pła­cić. Berni się­gnął do kie­sze­ni po mo­ne­ty, które do­stał od Ar­tie­go.

 

***

 

W innej czę­ści ka­mie­ni­cy Domi pró­bo­wa­ła po­skła­dać, co się wła­ści­wie stało. Nie wie­dzia­ła, kiedy roz­dzie­li­ła się z Ber­nim, ani tego, jak zna­la­zła się na ka­na­pie obok Pati, która dla od­mia­ny nie prze­sta­wa­ła mówić.

– …i do­pie­ro wtedy zo­rien­to­wa­łam się, że to był sen! Ro­zu­miesz, jaka akcja? Sen albo nie sen, tak było to ab­sur­dal­ne, że ja pier­do­lę! Już sama nie wiem, czy to był sen. – Gło­śno się za­śmia­ła, nie ba­cząc na brak re­ak­cji to­wa­rzysz­ki.

Domi miała mdło­ści, do­ku­cza­ła jej su­chość w ustach. Po chwi­li mo­no­ton­ne­go traj­ko­ta­nia Pati po­le­cia­ła jej głowa, za­czę­ła przy­sy­piać.

Nagle się ock­nę­ła – prze­bu­dził ją me­ta­licz­ny smak i dziw­ne uczu­cie w ustach. Pati trzy­ma­ła w nich palec, wcie­ra­jąc coś w dzią­sła. Fala ener­gii za­la­ła jej ciało, a żyły za­czę­ły pul­so­wać od pę­dzą­cej krwi. Tym­cza­sem Pati kon­ty­nu­owa­ła mo­no­log:

– Gdy byłam dziec­kiem, chcia­łam do­ro­snąć za wszel­ką cenę. Moi sta­rzy byli tak prze­je­ba­ni. Po pro­stu ma­rzy­łam, by się od nich uwol­nić. Nie wy­obra­żasz sobie, oni mnie nie­na­wi­dzi­li. – Pati zro­bi­ła krót­ką prze­rwę by pro­sto z nad­garst­ka wcią­gnąć małą por­cję prosz­ku, by wró­cić do pa­pla­ni­ny:

– Zo­sta­wi­li mi for­tu­nę, bo… nie żyją. Zgi­nę­li w wy­pad­ku, a i tak prze­śla­du­ją mnie cały czas. Takie to dziw­ne. W ogóle sama nie wiem, co ja jesz­cze robię w tej całej Stre­fie. Trzy­ma­ją mnie tam tylko pie­nią­dze, nie­na­wi­dzę tego miej­sca. Tutaj od­ży­wam, tutaj jest wszyst­ko!

Domi nigdy nie sły­sza­ła, aby ktoś mówił tak dużo i z taką pręd­ko­ścią. Jakiś chło­pak pró­bo­wał włą­czyć się do roz­mo­wy, ale Pati zu­peł­nie na to nie re­ago­wa­ła. Co chwi­la zmie­nia­ła wątek – jakby ktoś ste­ro­wał nią pi­lo­tem, bez­myśl­nie ska­cząc po coraz dziw­niej­szych ka­na­łach.

– I wtedy ten zjeb mówi do mnie, że je­stem pusta. Że nie sza­nu­ję żad­nych war­to­ści, ani nie da się ze mną nor­mal­nie po­roz­ma­wiać. Mu­sia­łam strze­lić go za to w pysk!

Sub­stan­cja, którą Pati po­da­ła mi­mo­wol­nie Domi, z każdą mi­nu­tą coraz bar­dziej sta­wia­ła ją na nogi. Od­ży­ła na tyle, by wy­rzu­cić z sie­bie pierw­szą myśl.

– Czy ty… nie je­steś an­dro­idem? – zwró­ci­ła się do Pati.

– Co to jest w ogóle za zje­ba­ne py­ta­nie? A czy ty nie je­steś czło­wie­kiem? I czy je­steś pewna, że to, co wiesz o sobie, jest praw­dą?

Domi wzdry­gnę­ła się, jakby chcia­ła się wy­bu­dzić. Berni w parku też wąt­pił, czy wie, kim na­praw­dę jest. Wró­ci­ła my­śla­mi do wczo­raj­szej roz­mo­wy. Miała wra­że­nie, że od­by­ła się sto lat temu.

– Całe życie sły­szę, że je­stem dziw­na i zimna, nawet od moich sta­rych. „I czemu tak mil­czysz, Pa­try­cjo?” Mówię, gdy coś przyj­mę, do­pie­ro to mnie otwie­ra. Tak już mam, a wszyst­kim chuj do tego! – kon­ty­nu­owa­ła ner­wo­wo Pati, jed­nak Domi już nie słu­cha­ła.

Berni… Domi zerwa­ła się na równe nogi. Gdzie on jest? Jak mogła o nim za­po­mnieć?

Muszę go zna­leźć – po­wta­rza­ła w my­ślach, prze­ci­ska­jąc się przez za­tło­czo­ne po­miesz­cze­nia, do czasu gdy spo­tka­ła Ar­tie­go.

– Wi­dzia­łeś Ber­nie­go? – powiedziała ner­wo­wo. Czuła mro­wie­nie w dzią­słach i nie­na­tu­ral­ną ener­gię, która wstą­pi­ła w jej do­pie­ro co zwiot­cza­łe od nad­mia­ru al­ko­ho­lu ciało.

– Kogo? – wy­beł­ko­tał. Jego wzrok był nie­obec­ny.

– Ber­nie­go! Do ja­snej cho­le­ry, ty nas tu przy­pro­wa­dzi­łeś! – krzyk­nę­ła Domi, ale otu­ma­nio­ny od uży­wek Arti nie za­re­ago­wał, czym wy­trą­cił ją z rów­no­wa­gi. Na­praw­dę byli mu aż tak obo­jęt­ni? Ra­mio­na jej opa­dły.

– Czemu to ro­bisz? 

– Ale co? Co niby robię? 

– Je­steś dup­kiem! Uda­jesz ta­kie­go niby w po­rząd­ku ko­le­sia, a za­le­ży ci tylko na chla­niu i ćpa­niu! Po co ci to? – Krą­ża­ca w jej ży­łach sub­stan­cja do­da­wała od­wa­gi. 

– Po nic. Bo mi się chce i mogę. A cie­bie to w ogóle ob­cho­dzi, czemu to robię, czy tylko cze­goś chcesz?

Arti mógł­by opo­wie­dzieć, jak zmar­ła jego matka, gdy miał dzie­sięć lat. I o tym, jak ojca po­grą­ży­ła de­pre­sja, aż w końcu cał­ko­wi­cie za­tra­cił się w pracy. Mógł­by jej opo­wie­dzieć o czymś, czego Domi nie za­zna­ła – jak wy­glą­da­ło do­ra­sta­nie w sa­mot­no­ści. Ale nie mówił o tym nigdy i ni­ko­mu. Teraz też nie za­mie­rzał. Dziew­czy­na pa­trzy­ła mu w oczy, jakby nie chcia­ła odejść, do­pó­ki nie powie cze­goś z sen­sem. Ale Arti tylko wzru­szył ra­mio­na­mi i uciął:

– Weź już spier­da­laj.

Domi czuła, że traci cenny czas; mu­sia­ła jak naj­szyb­ciej zna­leźć Ber­nie­go.

 

***

 

W ko­lej­nym po­ko­ju Domi na­tknę­ła się na hordę ga­piów. Prze­ci­snę­ła się po­mię­dzy nimi, chcąc spraw­dzić, czy przy­pad­kiem nie ma tam Ber­nie­go.

Szyb­ko tego po­ża­ło­wa­ła. Uj­rza­ła gęstą masę splą­ta­nych, na­gich ciał, które po­ru­sza­ły się w nie­rów­nym ryt­mie i nie­po­ko­ją­co ję­cza­ły. Na­tych­miast się od­wró­ci­ła i już miała ucie­kać, gdy z tej masy wy­ło­ni­ła się mokra, lepka od potu ręka. Chwy­ci­ła ją za przed­ra­mię i po­cią­gnę­ła do środ­ka.

– Zo­stań, zoss­sta­aań. 

Po­stać nęciła pół­szep­tem, od­sła­nia­jąc fio­le­to­we zęby o me­ta­licz­nym po­ły­sku. Była nie­ludz­ka, pół­przy­tom­na, trud­no było okre­ślić jej płeć. Domi nie mogła znieść jej spoj­rze­nia. Pró­bo­wa­ła nie pa­trzeć w czar­ne, po­zba­wio­ne bia­łek śle­pia.

Uścisk się za­cie­śniał, skóra za­czę­ła pękać pod na­po­rem spi­cza­stych pa­znok­ci. Szarp­nę­ła ręką, pró­bu­jąc się wy­rwać – raz, potem drugi, ale bra­ko­wa­ło jej siły. Istota trzymała ją i do­ma­ga­ła się uwagi:

– Spójrz, ssspój­rzzzz! 

Sy­czą­ce słowa wpeł­za­ły Domi do głowy, opla­ta­ły ją i du­si­ły, aż nie mogła zła­pać tchu.

– To się nie dzie­je – wy­szep­ta­ła łka­jąc, po jej po­licz­ku spły­nę­ła łza.

Ude­rzy­ła isto­tę łok­ciem pro­sto w nos i zro­bi­ła krok do tyłu. Po­mo­gło – uścisk ze­lżał, a na pod­ło­gę na­tych­miast skap­nę­ła krew. Ru­sza­jąc do uciecz­ki po­tknę­ła się, ale w końcu udało jej się wy­rwać. Bie­gła, nie oglą­da­jąc się za sie­bie.

 

***

 

– Wresz­cie, Domi! Nie mo­głem cię zna­leźć! – rzu­cił Berni. Zła­pał jej dłoń tak nagle i zde­cy­do­wa­nie, jakby po­zbył się wszel­kich za­ha­mo­wań. Była za­sko­czo­na tą prze­mia­ną – zwy­kle, jak choć­by wczo­raj w parku, był nie­śmia­ły i bał się wy­ko­nać nawet ­naj­mniej­szy ruch w jej stro­nę.

– Berni, ja… – Chcia­ła się wy­ża­lić z po­wo­du okro­pieństw, które ją spo­tka­ły. Po­wie­dzieć o nie­ludz­kiej isto­cie, która szar­pa­ła jej przed­ra­mię. O tym, że źle się czuje, że Arti ujaw­nił swoją praw­dzi­wą twarz i nie można mu ufać – i że ona po pro­stu chce już wra­cać.

– Mam ci tyle do po­wie­dze­nia. – Berni prze­rwał jej bez za­sta­no­wie­nia i zalał ją po­to­kiem słów:

– Do­sta­łem takie coś i… przej­rza­łem na oczy! Nie umia­łem się do cie­bie zbli­żyć, choć tak bar­dzo chcia­łem. Bo nie umiem po­dej­mo­wać de­cy­zji, męczę się z tym. Ale czyja to wina, skoro ktoś całe życie po­dej­mu­je de­cy­zje za mnie? To wszyst­ko przez sta­rych… i Kid-Lok! Przez ich nad­mier­ną kon­tro­lę! Nie mogę zo­stać w Stre­fie, muszę za­cząć żyć! Muszę… Ko­cham cię. Uciek­nij­my razem, choć­by tutaj.

Domi czuła się przy­tło­czo­na śmia­ły­mi de­kla­ra­cja­mi Ber­nie­go. Chło­pak mówił z prze­ko­na­niem i pasją, ina­czej niż zwy­kle. Coś dziw­ne­go do­strze­gła w jego roz­bie­ga­nych oczach. Nie wie­dzia­ła, że jest pod wpły­wem de­vlo­nu. Berni był na­to­miast prze­ko­na­ny, że zgłę­bił isto­tę wszyst­kich swo­ich pro­ble­mów.

– Tylko jak chcesz to zro­bić? Nigdy już tam nie wró­cić? 

– Mamy całą noc, żeby za­pla­no­wać szcze­gó­ły!

– Je­steś pi­ja­ny, nie my­ślisz trzeź­wo. 

– Nie, do­pie­ro teraz je­stem sobą. Je­ste­śmy wolni, ro­zu­miesz?

Wy­po­wie­dzi były coraz gło­śniej­sze, słowa coraz szyb­sze.

– To jest wol­ność? Twoje oczy mówią coś in­ne­go. Jakby szu­ka­ły po­mo­cy.

– Racja! To też wina sta­rych, bo…

– To nie je­steś ty! Boję się tych oczu. – Tym razem Domi prze­rwa­ła w pół zda­nia. – Jest w nich sza­leń­stwo!

– A jak ma nie być sza­leń­stwa?! – krzyk­nął drżą­cym gło­sem. – To nie moja wina, że nie znam wol­no­ści, że nie umiem z niej ko­rzy­stać… bo nigdy nie dano mi szan­sy!  – Oczy za­szły mu łzami, choć usil­nie pró­bo­wał to ukryć, po czym dodał cicho:

– Wspól­nie się na­uczy­my, okej? Ber­mu­dy nie są ide­al­ne, ale znaj­dzie­my miej­sce. Dla nas, pro­szę. 

– A ro­dzi­ce? Prze­cież chcą do­brze. Moi nic nie za­wi­ni­li, nie mam za­mia­ru ich ranić, a twoi? Sam mó­wi­łeś, że cię ko­cha­ją, po pro­stu mylą się w pew­nych spra­wach. Mógł­byś z nimi po­ga­dać, a nie po­rzu­cać i bez­myśl­nie krzyw­dzić. – Domi była na gra­ni­cy wy­bu­chu, pła­czu lub zło­ści. – To dla mnie za dużo, Berni. Mam mę­tlik w gło­wie.

– Ja też. – Zmarsz­czył czoło. Jej ar­gu­men­ty dały mu do my­śle­nia. – Jeśli wo­lisz, mo­że­my wró­cić do Stre­fy, by wszyst­ko prze­my­śleć. Zbie­rze­my in­for­ma­cje, odło­ży­my pie­nią­dze, za­sta­no­wi­my się co dalej. A teraz… za­baw­my się jesz­cze, a de­cy­zje zo­staw­my na póź­niej. 

­Wcisnął jej w rękę kie­li­szek z pla­ster­kiem cy­try­ny, któ­re­go nie chcia­ła jed­nak przy­jąć.

– Prze­cież to ja. Ten sam Berni, z któ­rym ro­bi­łaś kie­dyś babki z pia­sku. 

Domi za­mil­kła. Tar­ga­ły nią wąt­pli­wo­ści: czy nie była dla niego na­zbyt su­ro­wa? Poza tym, cie­szy­ło ją jasne po­twier­dze­nie uczuć i choć wo­la­ła­by usły­szeć je w in­nych oko­licz­no­ściach, od dawna na nie cze­ka­ła.

– Pro­szę, tylko ten jeden, ostat­ni.

Wy­pi­ła nie bez wa­ha­nia. Cy­tru­so­wy smak przy­jem­nie za­piekł, przy­no­sząc orzeź­wie­nie. Wbrew sło­wom Ber­nie­go, na jed­nym się nie skoń­czy­ło.

 

***

 

Berni wziął Domi na ręce i za­niósł do sali z par­kie­tem.

Po­cząt­ko­wo nie­zgrab­ne ruchy szyb­ko na­bra­ły pew­no­ści i płyn­no­ści. Domi pod­ska­ki­wa­ła ra­do­śnie, za­rzu­ca­jąc wło­sa­mi raz w jedną, raz w drugą stro­nę, a Berni co chwi­lę do niej pod­cho­dził. Łapał ją za bio­dra, przy­cią­gał do sie­bie, obej­mo­wał za szyję. Gdy do­ty­kał jej skóry, zda­wa­ło mu się, że widzi wy­bu­cha­ją­ce ko­lo­ro­we fa­jer­wer­ki. Ko­chał ją tak mocno, jak jesz­cze ni­ko­go.

Jak to moż­li­we, że tak późno to zro­zu­mia­łem? Berni bił się z my­śla­mi.

Nagle prze­tarł oczy z nie­do­wie­rza­niem. Do­strzegł nie­bie­skie­go dżina, ta­kie­go jak w bajce, którą oglą­dał w dzie­ciń­stwie. Latał mię­dzy ludź­mi, skory do psot, po czym znik­nął.

Wy­obraź­nia płata mi figle – po­my­ślał, ale w tym sta­nie nie prze­jął się tym za­nad­to.

Po chwi­li zna­leź­li się na ka­na­pie. Domi usia­dła na ko­la­nach Ber­nie­go i czub­kiem ję­zy­ka pro­wo­ka­cyj­nie mu­snę­ła go w po­li­czek. Za jej ple­ca­mi eks­plo­do­wa­ły barw­ne, coraz bar­dziej in­ten­syw­ne fa­jer­wer­ki.

Ich czoła złą­czy­ły się i przez chwi­lę trwa­li tak, pa­trząc sobie w oczy. Mie­rzy­li się wzro­kiem, prze­ko­ma­rza­li, pod­gry­za­li – które z nich wy­ko­na ko­lej­ny ruch?

Zro­bi­li to jed­no­cze­śnie. Długo wy­mie­nia­li się za­chłan­ny­mi, na­mięt­ny­mi po­ca­łun­ka­mi – jakby bali się, że ta chwi­la zo­sta­nie im ode­bra­na.

Dło­nie Ber­nie­go wę­dro­wa­ły po ciele Domi, a ona na­tych­miast od­wza­jem­nia­ła każdy dotyk. Nie­na­sy­co­ne, spra­gnio­ne ręce zda­wa­ły się po omac­ku od­kry­wać kształt uszu, rąk, pier­si, po­ślad­ków – każdy naj­skryt­szy za­ką­tek jej ciała.

– Chcę cię mieć tylko dla sie­bie. I żebyś w ten sam spo­sób miała mnie. Chodź­my gdzieś, gdzie bę­dzie­my sami. – Szep­tał, po czym chciał przekrzyrzeć huk mu­zy­ki.

Przez na­stęp­ne mi­nu­ty szu­ka­li ta­kie­go miej­sca, ale nie mieli szans. Budy­nek był prze­peł­nio­ny.

Berni wy­trwa­le cią­gnął ją za sobą, a ona nie pro­te­sto­wa­ła. Prze­mie­rzał ko­lej­ne po­ko­je, prze­dzie­ra­jąc się przez tłum – co i raz kogoś po­py­chał, albo był po­py­cha­ny.

– Od­puść już, Berni.

– Nie!

Po­ty­kał się, wbie­gał i zbie­gał po scho­dach. Ogar­nę­ła go ob­se­sja. Nie mogąc dalej na­dą­żyć, Domi w końcu pu­ści­ła jego rękę.

– Zosss­sta­aaaaań!

Sy­kli­we słowa wpeł­zły jej po­now­nie do głowy, gdy nagle po­czu­ła, jak ga­śnie świa­tło.

 

***

 

Znowu. Znowu ją zgu­bił. Jakby nie umiał z nią po pro­stu być – za­wsze chciał albo zbyt mało, albo zbyt wiele. Nigdy tyle, ile na­praw­dę po­trze­bo­wa­ła.

Trzy­krot­nie spraw­dził każdy za­ka­ma­rek ka­mie­ni­cy, ale bez skut­ku. Wy­biegł z bu­dyn­ku tyl­nym wyj­ściem. Na oto­czo­ny odra­pa­ny­mi ścia­na­mi dzie­dzi­niec padał ulew­ny deszcz. Oto­cze­nie roz­świe­tla­ła łuna, bi­ją­ca od pło­ną­ce­go wraku au­to­bu­su, wokół któ­re­go, w rytm do­cie­ra­ją­cej aż tutaj mu­zy­ki, tań­czy­ła grupa osób.

Berni nie był pe­wien, czy dźwięk syren po­cho­dził z po­bli­skich gło­śni­ków, z noc­ne­go zgieł­ku, czy tylko z jego wnę­trza. Dżin znów po­ja­wiał się i zni­kał, z pso­tli­wym uśmie­chem pusz­cza­jąc do niego oko.

 

Nie mam nic

Tylko noc i stro­my stok

Jeden błąd…

i zni­kam stąd

 

Słowa lam­par­ta pul­so­wa­ły mu w gło­wie. Ryt­micz­ne ude­rze­nia serca były coraz szyb­sze, wręcz bli­skie eks­plo­zji.

– Czy ktoś wi­dział bru­net­kę w ró­żo­wej blu­zie?! – krzy­czał. – Bła­gam, to ważne!

Berni biegł, za­cze­pia­jąc ko­lej­ne osoby. Jed­nak nikt Domi nie wi­dział.

 

pstryk

– i nie ma nas

znika czas

CZAS CZAs CZas Czas czas c z a s

 

Po­śli­znął się na bło­cie. Z kie­sze­ni wy­pa­dły mu reszt­ki monet, które do­stał od Ar­tie­go. Zro­zu­miał, że bez nich – i bez Ar­tie­go – nie bę­dzie w sta­nie wró­cić do Stre­fy ani we­zwać po­mo­cy dla Domi.

Go­rącz­ko­wo grze­bał w miej­skim ba­gnie, ale zna­lazł je­dy­nie kilka monet. Wstał i ru­szył dalej. Nie miał czasu, Domi mogła być w nie­bez­pie­czeń­stwie.

Nie wie­dząc, co robić, od­da­lał się od oświe­tlo­nej neo­na­mi ka­mie­ni­cy, aż dud­nie­nie mu­zy­ki cał­kiem uci­chło. Deszcz ustał po kilku mi­nu­tach.

Rzad­ko roz­miesz­czo­ne la­tar­nie oświe­tla­ły po­sza­rza­łe ścia­ny pra­skich ka­mie­nic. Pa­no­wał pół­mrok. Pa­ru­ją­cy po desz­czu as­falt spo­wi­jał ulicę mgłą. Jezd­nia była tak po­dziu­ra­wio­na, jakby prze­szła przez nią burza me­te­ory­tów.

Berni był cały prze­mo­czo­ny, trząsł się z zimna. Stał na skrzy­żo­wa­niu Ząb­kow­skiej i Brze­skiej, o czym in­for­mo­wa­ły odra­pa­ne ta­blicz­ki, przy­twier­dzo­ne do na­roż­ni­ka zruj­no­wa­ne­go bu­dyn­ku. We­dług na­pi­su na wy­bla­kłym szyl­dzie mie­ścił się tam kie­dyś po­ste­ru­nek po­li­cji.

Po­zor­ny, zło­wiesz­czy spo­kój tego miej­sca przy­pra­wił go o za­wrót głowy. Osu­nął się na ko­la­na. Gdy uniósł wzrok, do­strzegł napis, na­ba­zgra­ny na ce­gla­nym murze białą farbą. W końcu udało mu się wy­ostrzyć wzrok i od­czy­tać słowa:

 

Nie ży­jesz w me­ta­wer­sum

[Error 418: User.presen¢e…##]

 

Po­czuł na czole pie­kiel­ne ukłu­cie, na­stęp­nie zwy­mio­to­wał mi­go­czą­cy­mi, bursz­ty­no­wy­mi li­te­ra­mi kodu, które uno­si­ły się i wi­ro­wa­ły wokół jego głowy ni­czym gwiaz­dy okrą­ża­ją­ce fi­gu­ry świę­tych w pra­wo­sław­nych ry­ci­nach.

– Serio? Coś tu jest bar­dzo, kurwa, nie tak – rzu­cił, wy­cie­ra­jąc usta rę­ka­wem.

Nagle coś prze­mknę­ło obok niego – po­czuł pęd po­wie­trza, zanim obiekt znik­nął we mgle. Berni pod­niósł się, le­d­wie za­cho­wu­jąc rów­no­wa­gę, ale znów się za­chwiał – drugi obiekt prze­mknął z prze­ciw­nej stro­ny.

Zro­bił kilka chwiej­nych kro­ków. Czuł, że po­wi­nien ucie­kać, choć bra­ko­wa­ło mu sił.

Wró­cił pierw­szy, sre­brzy­sty obiekt, a zaraz po nim drugi, po­ły­sku­ją­cy me­ta­licz­nym zło­tem. Tym razem za­trzy­ma­ły się tuż przed nim.

To były… dwa ogary. Ten sam typ, który wi­dział wcze­śniej w parku – ale bez po­li­cyj­nych ozna­czeń. Po­wo­li ru­szy­ły w jego stro­nę.

Berni wy­co­fy­wał się, nie spusz­cza­jąc z nich wzro­ku, gdy nagle za ple­ca­mi wy­czuł czy­jąś obec­ność. Był oto­czo­ny.

– Naj­now­szy model, nie­zły, co? – za­ga­dał męż­czy­zna, który po­ja­wił się zni­kąd. – Od razu wzią­łem dwa. Mówię na nie „bliź­nia­ki”. – Miał łysą czasz­kę i ta­tu­aż na skro­ni.

– Za­bierz to! Już! Za­bierz! – wrza­snął prze­ra­żo­ny Berni.

– Uwa­żaj, gnoju. Pie­ski nie lubią ta­kich za­cho­wań, a dzia­ła­ją w try­bie obro­ny, więc le­piej nie pro­wo­kuj. Je­steś ze Stre­fy? – Chwilę przyglądał się, jakby uważniej, po czym dodał:

– No chodź, malutki, pokaż oczko i nie fikaj. Ze­ska­nu­je­my tę­czów­kę, może nic ci się nie sta­nie. Spraw­dzi­my tylko, kim je­steś i ile mo­żesz być wart.

Elek­tro­nicz­ne ciel­sko zło­te­go ogara zbli­ża­ło się do drżą­ce­go z prze­ra­że­nia Ber­nie­go. Nie było żad­nej drogi uciecz­ki. Pró­bo­wał za­cho­wać spo­kój, ale udało mu się to tylko na chwi­lę. Ogar był tak bli­sko, że po­czuł zimno lo­do­wa­tej stali, osła­nia­ją­cej sys­tem chło­dze­nia sil­ni­ka. Drugi pies czaił się tuż obok, szcze­rząc zło­wro­go kły w go­to­wo­ści bo­jo­wej.

Czoło ma­syw­ne­go psie­go łba nie­mal ze­tknę­ło się z czo­łem Ber­nie­go. Elek­trycz­ny bul­te­rier uru­cho­mił skan – czer­wo­ny laser prze­ciął źre­ni­cę mło­dzień­ca i na mo­ment go ośle­pił. Tego było już za wiele. Berni spa­ni­ko­wał: zro­bił nie­zdar­ny unik, wy­mie­rza­jąc sła­be­go kop­nia­ka w łeb ro­bo­ta.

Re­ak­cja była na­tych­mia­sto­wa. Pies sko­czył, ude­rza­jąc w ofia­rę całym cię­ża­rem. Chło­pak runął na zie­mię. Ostat­nie, co zo­ba­czył, to świe­cą­ce czer­wo­ne śle­pia i pan­cer­ne kły wgry­za­ją­ce się w jego twarz. Potem za­pa­dła ciem­ność.

 

***

 

Sys­tem AI pod­trzy­mu­ją­cy życie pikał w rytm serca, na­śla­du­jąc prze­sta­rza­łe urzą­dze­nia me­dycz­ne. Z me­dycz­ne­go punk­tu wi­dze­nia ten dźwięk był zbęd­ny, skoro re­ak­cja sys­te­mu i tak by­ła­by szyb­sza, niż in­ter­wen­cja czło­wie­ka. Nadal jed­nak tę funk­cję sto­so­wa­no – da­wa­ła sy­gnał, że pa­cjent wciąż żyje, uspo­ka­ja­jąc bli­skich. 

– Hmm, co my tu mamy? Ber­nard Li­ro­gon, pa­cjent lat dzie­więt­na­ście. Czuwa nad nim per­so­na­li­zo­wa­ny sys­tem opie­ki AI. Pro­szę przed­sta­wić stan oraz su­ge­ro­wa­ne le­cze­nie.

Usły­szaw­szy swoje imię, Berni ock­nął się, jed­nak nie mógł otwo­rzyć oczu ani nawet wydać z sie­bie dźwię­ku. Dzia­ła­ły je­dy­nie słuch i po­wo­nie­nie, draż­nio­ne za­pa­chem de­zyn­fe­ku­ją­cych che­mi­ka­liów. Po­mi­mo in­ten­syw­ne­go szu­mie­nia w uszach do­tar­ło do niego ciche szlo­cha­nie, w któ­rym roz­po­znał płacz matki.

– Stan kry­tycz­ny, ale sta­bil­ny. Roz­le­głe ob­ra­że­nia twa­rzy i koń­czyn. Ak­tyw­ne im­plan­ty he­mo­sta­tycz­ne za­ta­mo­wa­ły otwar­tą ranę szyj­ną. Utra­ta krwi skom­pen­so­wa­na in­fu­zją syn­te­tycz­nych ery­tro­cy­tów. Znisz­czo­ne gałki oczne za­stą­pio­no im­plan­ta­mi z ak­tyw­nym fil­trem. Pa­cjent w sta­nie hi­po­ter­mii i se­da­cji, nie­ba­wem od­zy­ska przy­tom­ność. Za­le­cam zwięk­sze­nie dawki – re­cy­to­wał przy­jem­ny, sztucz­ny głos, rów­nym tem­pem i bez po­trze­by ła­pa­nia tchu.

– Skie­ro­wać do druku biot­kan­ko­we­go przy uży­ciu ko­mó­rek pa­cjen­ta, celem od­bu­do­wy uszu, ust i nosa. Za­pro­gra­mo­wać ramię chi­rur­ga pre­cy­zyj­ne­go. Przy­go­to­wać wsz­cze­py dłoni, te­ra­pię re­kon­struk­cyj­ną i ad­ap­ta­cyj­ną. Do­ko­nać kon­tro­l­nej ko­rek­ty funk­cjo­nal­nej mi­mi­ki i dłoni. Za­sto­so­wać mo­du­ły neu­ro­sty­mu­la­cyj­ne w celu mi­ni­ma­li­za­cji re­ak­cji PTSD. Re­ko­men­du­ję wpro­wa­dze­nie pa­cjen­ta do sy­mu­lo­wa­ne­go śro­do­wi­ska te­ra­peu­tycz­ne­go, które zni­we­lu­je trau­ma­tycz­ne ob­ra­zy i dźwię­ki z pa­mię­ci.

– Do­brze, do­brze, za­twier­dzam. Daj teraz po­roz­ma­wiać gołym mał­pom – za­chry­piał mało em­pa­tycz­ny lekarz, jednak szybko zre­flek­to­wał się, że żart był nie­sto­sow­ny. Od­chrząk­nąw­szy dodał:

– Jak sami pań­stwo sły­szy­cie, to trud­ny przy­pa­dek, ale ro­ko­wa­nia są po­zy­tyw­ne. Naj­wię­cej pracy bę­dzie wy­ma­ga­ło po­sprzą­ta­nie ba­ła­ga­nu tutaj. – Wska­zał głowę pa­cjen­ta. – Ale z psy­chi­ką też sobie po­ra­dzi­my. Kto, jak nie my. Naj­wy­żej wy­ma­że­my część wspo­mnień. Macie szczę­ście, że prze­żył, a ubez­pie­czy­ciel po­kry­je wszyst­kie kosz­ty. Z małym, kilkupro­cen­to­wym udzia­łem wła­snym w szko­dzie.

– Dzię­ku­je­my, panie dok­to­rze. Je­ste­śmy w szoku, jak do tego do­szło – po­wie­dzia­ła matka opa­no­wu­jąc płacz. – Nasz ko­cha­ny synek, taka dobra i nie­win­na isto­ta. Nie ro­zu­mie­my, jak mogło do tego dojść.

– Nie­ste­ty, coraz czę­ściej spo­ty­ka­my takie przy­pad­ki. Dzie­ci ucie­ka­ją­ce z domu wra­ca­ją w złym sta­nie i czę­sto tra­fia­ją do nas z róż­ny­mi stop­nia­mi ura­zów.

Oj­ciec mil­czał, jakby pró­bo­wał tra­wić in­for­ma­cje. Matka obu­rzy­ła się:

– Ucie­ka­ją­ce z domu? Wy­pra­szam sobie, Ber­nard nigdy nie zro­bił­by nam cze­goś tak okrop­ne­go. Oso­bi­ście do­pil­nu­ję usta­le­nia, co się wy­da­rzy­ło. To mogło być po­rwa­nie.

– Tak czy ina­czej, wasz syn miał szczę­ście, że zna­la­zła go dziew­czy­na i we­zwa­ła pomoc.

Ko­bie­ta wzdry­gnę­ła się z po­gar­dą i rze­kła: 

– Ta wy­ta­tu­owa­na ćpun­ka? Pa­try­cja Ber­ska? – Oj­ciec upo­mniał ją wzro­kiem, jed­nak zu­peł­nie go zi­gno­ro­wa­ła. – Bę­dzie­my ba­da­li, jaki był jej udział, czy przy­pad­kiem się nie przy­czy­ni­ła. Gów­nia­ra na­bra­ła wody w usta, nawet pod­czas prze­słu­cha­nia nie chcia­ła po­wie­dzieć, co tam ro­bi­ła i z kim.

– To dla nas trud­ne chwi­le, panie dok­to­rze. – Sta­rał się ła­go­dzić emo­cje oj­ciec. – Nadal nie od­na­le­zio­no Do­mi­ni­ki, ko­cha­ne­go dziec­ka i córki na­szych przy­ja­ciół. Mar­twi­my się o nią. Praw­do­po­dob­nie była razem z Ber­nar­dem.

Berni mu­siał krzy­czeć, ale nie miał ust. 

– Mała Domi jest oczkiem w gło­wie swo­ich ro­dzi­ców, my też ją trak­tu­je­my jak swoje dziec­ko – spu­ści­ła z tonu matka, ale tylko na chwi­lę.  – Swoją drogą za­wsze szczy­ci­li się, że jej ufają, i wąt­pi­li w sens kon­tro­li przez Kid-Lok. Wszy­scy do­sta­li­śmy lek­cję, ale oni… mogą mieć do sie­bie wiel­kie pre­ten­sje.

Nie macie prawa tak mówić. Ona po­szła tam za mną, dla mnie. Wcale nie chcia­ła ucie­kać. Jeśli coś jej się stało, to nasza wina. Wasza i… moja. 

Wy­rzu­ty su­mie­nia roz­szar­py­wa­ły Ber­nie­go na strzę­py. Czuł przy­tła­cza­ją­cą nie­spra­wie­dli­wość sy­tu­acji.

– To z pew­no­ścią nie była wina Ber­nar­da, nie uwie­rzę w to. – Na głos prze­żu­wała myśli. – Już wiemy, że Kid-Lok to za mało. Po­trze­bu­je­my do­dat­ko­wej ochro­ny.

– My­śli­cie pań­stwo o an­dro­idzie? Ponoć za­pew­nia­ją rów­nież kon­tro­lę wi­zyj­ną i chro­nią dziec­ko przez cały czas – powiedział le­karz. – Sam się nad tym za­sta­na­wiam, też mam na­sto­lat­ka w domu.

– Tak. Jest to dro­gie, ale nas stać. Mie­li­by­śmy nie­ustan­ną, pełną kon­tro­lę i ochro­nę – od­po­wie­dzia­ła matka.

– Ży­je­my w nie­bez­piecz­nych cza­sach, a to nasz ro­dzi­ciel­ski obo­wią­zek – ode­zwał się oj­ciec. – Jak to mówią, strze­żo­ne­go sam Los strze­że. – Tym razem matka zga­si­ła go wzro­kiem.

– Dzię­ku­je­my, panie dok­to­rze, nie bę­dzie­my pana dłu­żej za­trzy­my­wać – zakoń­czy­ła roz­mo­wę.

 

Le­karz od­cho­dząc od łóżka nucił pio­sen­kę, ale mylił słowa.

– Jak to szło? Wol­ność ko­cham, ale nie ro­zu­miem…

Berni mu­siał pła­kać, ale nie miał oczu ani twa­rzy.

Koniec

Komentarze

Od momentu, kiedy przeczytałam Twoje pierwsze opowiadanie, wyczekuję kolejnego… I każde daje mi poczucie wewnętrznego zrozumienia. Ujęło mnie przedstawienie totalnego zawładnięcia przez rodziców życia dzieciaków, które tak naprawdę przez nadopiekuńczość nie potrafią przewidywać niebezpieczeństw oraz konsekwencji swoich wyborów. A przecież wychowywanie dzieci polega na ich uwolnieniu od siebie, możliwości podejmowania świadomych wyborów i poczucia choćby iluzorycznej wolności…

 

Osobiście nie wierzę w wolność wyborów, religii, kultury. Wszystko mamy narzucone odgórnie przez rodzinne historie, nawyki, wartości wpajane od urodzenia i nie sposób się od nich tak naprawdę uwolnić. Czy ucieczka to wolność? Nie. To tylko chwilowe oddalenie, które po czasie ogranicza tęsknotą, troską, poczuciem porzucenia cennych korzeni. Alkohol, narkotyki, ułuda, to nie wolność, to krótkotrwały substytut na chwilę.

 

Moja definicja wolności : “Być wolnym – to móc nie kłamać”. – Albert Camus

 

Pozdrawiam Cię ciepło, dziękuję za kawał dobrej lektury i rzecz jasna klikam. Gocha.

 

 

"bądź dobrej myśli, bo po co być złej" Lem

GOCHAW – ogromnie dziękuję, za Twój tak głęboki,  i jednocześnie pochlebny komentarz!

Oczywiście za klika również dziękuję – sam się nie mogę już doczekać, kiedy będę mógł klikać :). Przez ostatnie dwa miesiące niewiele czytałem, bo to opko mnie pochłonęło bardziej niż się spodziewałem, ale zaczynam nadrabiać :)

Pozdrawiam,

zygi  

teksty publikuję również na www.zygisonar.com

Witaj. :)

 

Czy ja dobrze rozumiem, że to opowiadanie miało być na „Przebojowy Konkurs”?

 

Ze spraw technicznych mam wątpliwości co do (tylko do przemyślenia):

– Serio? – uniosła brwi, patrząc na niego z niedowierzaniem. – wielką literą?

To specyficzny przejaw rodzicielskiej miłości, tak przynajmniej myślał sam Berni. Mama i tata, gdyby zaszła taka potrzeba, skoczyliby za mną w ogień – mawiał w rozmowach z Domi. Rodzice nie dostrzegali jedynie, że ich podejście kaleczy psychikę syna. – czy to całe zdanie miało być kursywą?

I tak powstały te dzikie, wspaniałe Bermudy – Arti mówił o tym, jakby opowiadał dowcip. – brak kropki w środku wypowiedzi?

 

Zastanawiało mnie, czemu Arti ciągle brał potrójne porcje… :)

 

Bas był tak ciężki, że można było poczuć jego fizyczną obecność. – powtórzenie?

Rozumiesz (przecinek?) jaka akcja?

I czy jesteś pewna, że to (i tu?) co wiesz o sobie, jest prawdą?

„I czemu tak milczysz, Patrycjo?” Mówię, gdy coś przyjmę, dopiero to mnie otwiera. – brak kropki po zdaniu?

Była zdezorientowana. Czy naprawdę byli mu aż tak obojętni? – powtórzenie?

– A jak ma nie być szaleństwa?! – krzyknął drżącym głosem. – To nie moja wina, że nie znam wolności, że nie umiem z niej korzystać… bo nigdy nie dano mi szansy!  Powieki zaszły mu łzami, choć usilnie próbował to ukryć. – Wspólnie się nauczymy, okej? – część didaskaliów jest zapisana jako wypowiedź

Chodźmy gdzieś, gdzie będziemy sami – szeptał, potem niemal krzyczał (przecinek?) by przebić się przez huk muzyki.

Nie możemy się pogodzić z tym, co go spotkało.

– Niestety, coraz częściej spotykamy takie przypadki. – powtórzenie?

 

 

Pomysł niesamowity, opko trzyma w napięciu do końca, nieprzewidywalne zwroty akcji, bardzo ciekawa, intrygująca sprawa z tym światem i zachowaniem bohaterów. :) No i – z samym rozumieniem znaczenia terminu „wolność”. :)

 

Dobrze, aby jeszcze Ktoś bardziej doświadczony tu zerknął. Pozwolę sobie kliknąć podwójnie, nominując do Biblioteki i jednocześnie do Piórka. ;)

Pozdrawiam serdecznie, powodzenia. :)

Pecunia non olet

Bruce blushblushblushblush

moja wdzięczność za uwagi, punkcik i nominację NIE ZNA GRANIC :). I zaraz napiszę dlaczego. Uwagi już wszystkie wprowadziłem – dobrze to wyłapałaś, to części zmienione już po uwagach betujących.

 

Czy ja dobrze rozumiem, że to opowiadanie miało być na „Przebojowy Konkurs”?

Nie. O konkursie dowiedziałem się, gdy opko było już pisane (pisałem je ponad dwa miesiące), a tego utworu Chłopców z Placu Broni nie było na liście konkursowej. Więc nawet nie próbowałem się do niego wbić. Tym badziej Ci dziękuję za komentarz, bo pisałem je bardzo długo, a na razie zainteresowanie bardzo słabe (przez co trochę zwątpiłem w jego jakość i ciekawość

). To, co napisałaś, jest dla mnie naprawdę ważne.

Zastanawiało mnie, czemu Arti ciągle brał potrójne porcje… :)

Faktycznie błąd jest w liczbie kieliszków, akurat to pisałem, gdy chciałem wykreślić Pati nie mając na nią zbyt dobrego pomysły – ostatecznie, choć jej mało w opowiadaniu, odegrała ważną rolę i (chyba) wyszła dość ciekawie. Dzięki za wychwycenie tego. 

 

Ściskam mocno,

Zygi

teksty publikuję również na www.zygisonar.com

Bardzo ciekawie opowiadanie. Porządnie przemyślana i przedstawiona wizja przyszłości. Wiele z tego, co opisałeś, jest już obecnie. Chociażby smartwatche kontrolujące stan zdrowia i w razie czego rozsyłające alerty do zdefiniowanych odbiorców. Strefy przypominają strzeżone osiedla. A na wszystkich czyhają przedstawione przez Ciebie niebezpieczeństwa. Dzieciaki zawsze będą chciały niezależności i chyba nie da się ich uchronić izolując przed światem. 

na razie zainteresowanie bardzo słabe (przez co bardzo zwątpiłem w jego jakość)

Opowiadanie jest stosunkowo długie, a wrzuciłeś je dopiero co. Krótsze cieszą się większą popularnością. Nie powinieneś wątpić w jego jakość. Według mnie jest bardzo dobrze napisane.

Podobało mi się.

 

Pozdrawiam!

Cześć Zygi

Tekst jak oba poprzednie dobrze napisany językowo. Opisy oraz światotwórstwo na poziomie, konsekwentnie tworzysz świat, który ma w sobie dość odbicia z naszego, by to sobie mocno wyobrazić, ale równocześnie jest futurystycznie odmienny. Barwo.

 

Łapanki językowej Ci nie zrobię, ale refleksję nad tekstem mam.

 

Mam jednak problem z tym opkiem. O ile rozważania o wolności są ciekawe, o tyle mam wrażenie, że stanowią bardziej traktat filozoficzny, niż fabułę. Objawia się to w kilku aspektach:

– większość dialogów jest dla mnie nienaturalna. Wplatasz, i to dobrze, przerywniki, słowa, przekleństwa, ale wszyscy wypowiadają się zbyt dojrzale, zbyt przemyślanie.

– stan psychiczny postaci bardzo się zmienia. Domi jest nieufna, a tu szybko stwierdza, że jednak Arti jest w porządku, a potem znowu, że jednak nie. Bardzo to szarpane, Berni podobnie. Mam wrażenie, że ich emocje służą głównie prowadzeniu przemyśleń. Tak samo łatwo przełamują swoje bariery i nie mają zahamowań, choć piszesz, że mają. Ale z drugiej strony w minutę decydują się pić, ćpać itp. choć nie robili tego dotychczas. Myślę, że schemat dostrzeżesz w kilku miejscach. Nie chodzi o to, że za szybko, ale raczej o to, że pobieżnie, nie przeżywam tych emocji aż tak bardzo. Mniej mnie to angażuje w dzieje bohaterów, a bardziej w myślenie o wolności.

– stan fizyczny postaci mi się nie trzyma – jak na nastolatków, którzy piją i biorą pierwszy raz to są nad wyraz rozumni i pojęci, a z drugiej strony odcina im świadomość, bo nie wiedzą jak się znaleźli w danym miejscu. Ponownie mam wrażenie, że to skoki po rozważania.

 

Ale powyższe to nie zarzuty, a moje przemyślenia. Cel, jakim zakładam była głębsza refleksja nad wolnością i niesprawiedliwym lub aż nazbyt sprawiedliwym losem, o czym akurat ostatnio rozmawialiśmy pod moim opkiem.

 

Komentarz piszę na bieżąco z czytaniem. I dlatego bardzo chciałbym podkreślić znakomitą końcówkę. Nie wycofuję swojej opinii, że środek i początek jest nieco przegadany i momentami nienaturalny, ale końcówka? Trzyma w napięciu, ma dramaturgię, robi wrażenie. 

 

Ciekawy zabieg z wykorzystaniem siebie w tekście :). A tak jakoś wyszło, że moje imię też wykorzystałeś.

 

Czytając, miałem wątpliwości, czy kliknę. Po końcówce tych wątpliwości nie mam. I klikam.

 

Pozdrowionka!

Wszystko jasne, powodzenia i to ja bardzo dziękuję za tak ciekawą fantastykę. :)

Pozdrawiam, powodzenia. :)

Pecunia non olet

 

AP – dziękuję za lekturę, ciekawy komentarz i punkcik! Faktycznie, wiele z tych elementów już się pojawia – takie już jest moje pisanie (podobnie było w W matni algorytmów). Chciałbym w tekstach sci-fi poruszać współczesne problemy, więc pewne motywy się powtarzają – bo „przyszłość jest teraz”. Są jednak także rzeczy, których jeszcze nie ma, ale mogą pojawić się lada moment.

 

Beeeecki – Tobie również dziękuję, zwłaszcza za rzeczową krytykę! Fajnie, że końcówka Cię przekonała – ten punkcik jest dla mnie cenny. Co do Twoich uwag: trochę się obawiałem, że czytelnik może mieć takie odczucia, więc starałem się go przygotować, ale najwyraźniej nie do końca mi się to udało. (Skrótowo wskażę, że na początku jest wzmianka o tym, że Berni ma skłonności do introspekcji – dodatkowo wzmocnione narkotykiem devlon – a oboje z Domi to raczej grzeczni „kujony” szykujący się do olimpiady z filozofii. Zmienia się to dopiero, gdy Berni zaczyna przechodzić fazę buntu, częściowo pod wpływem Artiego. Domi z kolei po alkoholu zupełnie nie ogarnia, aż do chwili, gdy Pati wciera jej coś w dziąsła – prawdopodobnie kokainę lub amfetaminę – i dopiero wtedy „odżywa”.) Ale to wszystko powinno jasno wynikać z tekstu – więc posypuję głowę popiołem.

Może jeszcze coś dopiszę wieczorem – teraz piszę z komórki.

 

Bruce – jeszcze raz ogromnie Ci dziękuję!

 

Pozdrawiam serdecznie,

Zygi

 

teksty publikuję również na www.zygisonar.com

heart

Pecunia non olet

Zygi!

Ale to wszystko powinno jasno wynikać z tekstu – więc posypuję głowę popiołem.

Wydaje mi się, że trochę masz rację, a trochę nie. Bo faktycznie, tekst nie powinien być przegadany, a jeśli coś chcesz uzasadnić rzeczą, którą już wcześniej nam podałeś, to dobrze, aby było to w miarę intuicyjne, tak żebym miał lepszą szansę się połapać.

Ale, zauważ, że moja uwaga jest podobna do tej, którą zostawiłem pod “W matni algorytmów”. Za szybko momentami, zbyt nienaturalnie. To w ogóle nie są zarzuty z cyklu “poważny błąd”, to bardziej moje odczucie jako czytelnika.

Do czego chcę przejść, to założenia Twoich tekstów, które są bardzo ciekawe. Scenki z nieodległej przyszłości, w która pozostaje w ścisłym związku z naszą obecną rzeczywistością, od początku wydają mi się nie mieć porwać nas pościgami i wybuchami, dokładnym opisem akcji, intrygi i niebywale porywającym i złożonym bohaterem, ale swoim wydźwiękiem. Trochę traktuję je jak swoiste “przypowieści z przyszłości”, gdzie akcja się dzieje i nie męczy, ale tłem jest jakieś zagadnienie społeczne, psychiczne, kulturowe itp. I to założenie wychodzi bardzo dobrze w każdym tekście. A że dialogi nie zawsze najświetniejsze, czy drobne dziury logiczne, niespójności w bohaterach, tak, to zdarzyć się może. 

Dlatego, jeśli coś mi nie do końca zagra, wyda mi się naciągane, to będę zwracał na to uwagę, ale jeśli wydźwięk tekstu będzie spójny i będzie wpisywał się w to, co jak zakładam, chcesz osiągnąć cyklem swoich opowiadań, to jest to tylko drobne szczekanie psa na karawanę, która sunie do celu i trzymam kciuki, aby sunęła dalej, bo dobrze się to czyta :).

Pozdrawiam!

Beeeecki, dziękuję jeszcze raz! Uznałem, że Twoje uwagi powinny być jakoś pokryte, więc rozsiałem kilka drobnych, dodatkowych akcentów wzmacniających moją logikę, która stała za fabułą i takim, a nie innym zachowaniem nastolatków. Jeśli chodzi o dialogi, to starałem się, by Arti i Pati brzmiali inaczej niż Domi i Berni, ale może nie w każdym miejscu to wyszło. 

Dzięki Twoim uwagom myślę, że tekst będzie jaśniejszy.

Pzdr

z

 

Berni… Domi zerwa­ła się na równe nogi. Gdzie on jest? Jak mogła o nim za­po­mnieć?

Muszę go zna­leźć – po­wta­rza­ła w my­ślach, prze­ci­ska­jąc się przez za­tło­czo­ne po­miesz­cze­nia, do czasu gdy spo­tka­ła Ar­tie­go.

– Wi­dzia­łeś Ber­nie­go? – spy­ta­ła ner­wo­wo. Czuła mrowienie w dziąsłach i nienaturalną energię, która wstąpiła w jej dopiero co zwiotczałe od nadmiaru alkoholu ciało.

– Kogo? – wy­beł­ko­tał. Jego wzrok był nie­obec­ny.

– Ber­nie­go! Do ja­snej cho­le­ry, ty nas tu przy­pro­wa­dzi­łeś! – krzyknęła Domi, ale otumaniony od używek Arti nie zareagował, czym wytrącił ją z równowagi. Naprawdę byli mu aż tak obojętni? Ramiona jej opadły.

– Czemu to ro­bisz? – spy­ta­ła wściekła.

– Ale co? Co niby robię? 

– Je­steś dup­kiem! Uda­jesz ta­kie­go niby w po­rząd­ku ko­le­sia, a za­le­ży ci tylko na chla­niu i ćpa­niu! Po co ci to? – Krążaca w żyłach Domi substancja dodała jej odwagi.

 

(…) 

 

Domi czuła się przy­tło­czo­na śmia­ły­mi de­kla­ra­cja­mi Ber­nie­go. Chło­pak mówił z prze­ko­na­niem i pasją, inaczej niż zwykle. Coś dziw­ne­go do­strze­gła w jego roz­bie­ga­nych oczach. Nie wiedziała, że jest pod wpływem devlonu. Berni był natomiast przekonany, że zgłębił istotę wszystkich swoich problemów.

 

teksty publikuję również na www.zygisonar.com

Beeeecki, dziękuję jeszcze raz! Uznałem, że Twoje uwagi powinny być jakoś pokryte, więc rozsiałem kilka drobnych, dodatkowych akcentów wzmacniających moją logikę, która stała za fabułą i takim, a nie innym zachowaniem nastolatków. Jeśli chodzi o dialogi, to starałem się, by Arti i Pati brzmiali inaczej niż Domi i Berni, ale może nie w każdym miejscu to wyszło. 

Dzięki Twoim uwagom myślę, że tekst będzie jaśniejszy.

Pzdr

z

 

Berni… Domi zerwa­ła się na równe nogi. Gdzie on jest? Jak mogła o nim za­po­mnieć?

Muszę go zna­leźć – po­wta­rza­ła w my­ślach, prze­ci­ska­jąc się przez za­tło­czo­ne po­miesz­cze­nia, do czasu gdy spo­tka­ła Ar­tie­go.

– Wi­dzia­łeś Ber­nie­go? – spy­ta­ła ner­wo­wo. Czuła mrowienie w dziąsłach i nienaturalną energię, która wstąpiła w jej dopiero co zwiotczałe od nadmiaru alkoholu ciało.

– Kogo? – wy­beł­ko­tał. Jego wzrok był nie­obec­ny.

– Ber­nie­go! Do ja­snej cho­le­ry, ty nas tu przy­pro­wa­dzi­łeś! – krzyknęła Domi, ale otumaniony od używek Arti nie zareagował, czym wytrącił ją z równowagi. Naprawdę byli mu aż tak obojętni? Ramiona jej opadły.

– Czemu to ro­bisz? – spy­ta­ła wściekła.

– Ale co? Co niby robię? 

– Je­steś dup­kiem! Uda­jesz ta­kie­go niby w po­rząd­ku ko­le­sia, a za­le­ży ci tylko na chla­niu i ćpa­niu! Po co ci to? – Krążaca w żyłach Domi substancja dodała jej odwagi.

 

(…) 

 

Domi czuła się przy­tło­czo­na śmia­ły­mi de­kla­ra­cja­mi Ber­nie­go. Chło­pak mówił z prze­ko­na­niem i pasją, inaczej niż zwykle. Coś dziw­ne­go do­strze­gła w jego roz­bie­ga­nych oczach. Nie wiedziała, że jest pod wpływem devlonu. Berni był natomiast przekonany, że zgłębił istotę wszystkich swoich problemów.

 

teksty publikuję również na www.zygisonar.com

Witam,

 

opowiadanie zasługuje na docenienie. Mamy ciekawy świat przedstawiony, dobrze skonstruowaną historię z mnóstwem przemyśleń na temat wolności i niezłą prozę. Przeczytałem z przyjemnością.

 

Niemniej, odczułem też pewne jego wady:

– tekst się raczej powoli rozkręca

– dialogi wydały mi się raczej sztuczne. Wypowiedzi bohaterów służą jako mechanizm dostarczania ekspozycji, albo przemyśleń autora. Rzadko brzmią jak rozmowa między ludźmi. Nie są jakieś bardzo złe, raczej odstają od całości, bo Twoją narrację czyta się dobrze.

– emocje bohaterów zmieniają się jak w kalejdoskopie, a co gorsza wydają się głównie zależeć od narkotyku, jaki akurat wzięli. Przez to odczuwałem je jako “tanie”, jakby miały stracić znaczenie gdy tylko bohaterowie przetrzeźwieją, albo wciągną coś nowego. Fajniej by było, gdyby z Berniego zrobił się taki figo fago nie pod wpływem narkotyku, a pod wpływem jakiegoś przeżycia, nie wiem, otarcia się o śmierć?

 

W paru miejscach jest tekst z wytłuszczeniem. Zakładam, że to nie było celowe, tylko tak się skądś skopiowało?

 

Pozdrawiam i kliknąłbym, ale widzę, że już naklikane :O

GalicyjskiZakapiorze, serdecznie Ci dziękuję za odwiedziny i komentarz.

 

Co do naturalności dialogów – przyjmuję z pokorą. Od zawsze miałem z tym problem, chyba jest lepiej niż było, ale rozumiem że mam wciąż jest czym pracować. Takie wrażenie zostawia pewnie wypowiedź lamparta, ale ją trochę w tym kierunku stylizowałem. Chciałem też, aby styl Berniego i Domi (wyższych sfer ze Strefy) był poprawny, a nle nie nadęty, natomiast Arti i Pati to już młodzieńczy bunt i przesadza w drugą stronę (np. – Dewotom ze Strefy też się czasem nudzi w ich wypucowanym kurwidołku – zaśmiał się Arti. – A jak już skaczą w bok, to od razu po bandzie. Prosto w rynsztok.).

 

Co do emocji – nie powinienem tego tłumaczyć, bo liczy się tylko tekst, a nie to, co chciałem przekazać, natomiast tutaj musiałem iść na kompromisy posługując się chwytem z narkotykami. Zwłaszcza jeśli chodzi o Berniego, bo Domi od początku była zapowiedziana tak “Zwykle była ciepła i życzliwa, ale gdy jej na czymś zależało, na wierzch wypływał temperament. To właśnie pociągało Berniego.”

 

W przypadku Berniego, kompromis z narkotykami był konieczny, bo na więcej w tym opku po prostu nie było miejsca. Cokolwiek innego nie byłoby wiarygodne – w normalnym świecie wyzbycie się lęków i uporanie z zaniżoną oceną własnej wartości wymaga wielomiesięcznej terapii u psychoterapeuty. To chyba nie jest tak, że jedno zdarzenie może zmienić glinę, z której się jest zrobionym. Poza tym dostrzegam pewne plusy w tym, że to narkotyk go zmienia – po pierwsze, nie ma pewności, czy zmiana jest trwała, po drugie Domi może wątpić w jej autentyczność dostrzegając pewne sygnały o tym, że jest pod wpływem.

 

Co do wyboldowanych fragmentów – dzięki, że na to zwróciłeś. To są takie, które dodałem wczoraj późnym wieczorem i najwyraźniej już ze zmęczenia zostawiłem ja wytłuszczoną czcionką.

teksty publikuję również na www.zygisonar.com

Zygi,

cieszę się, że uznałeś moje uwagi za przydatne. Widzę, że Galicyjski Zakapior miał podobne odczucia, co chyba potwierdza, że dialogi i emocje są nieco subsydiarne wobec przesłania i refleksji. Tylko, czy mi to przeszkadza? Nie bardzo :)

Beeeecki – a mnie podwójnie cieszy to, co teraz napisałeś. Gdy tak o tym myślę, faktycznie jako czytelnik sam wybaczałem różne kompromisy (które np. – kosztem realizmu – świadomie popełniał Philip K. Dick, przez co trafił na peryferia ówczesnego sc-fi fandomu; ciekawie o tym w przedmowach do “Trzech Stygmatów Palmera Eldricha” czy “Androidy marzą o elektrycznych owcach”). 

Co nie zmienia faktu, że w miarę możliwości powinienem się starać, by były one możliwie najmniej dostrzegalne. 

Jeszcze raz dzięki

teksty publikuję również na www.zygisonar.com

Nie bardzo wiem, co jeszcze mogłabym dodać do tak trafnych wypowiedzi wcześniej komentujących, więc ograniczę się do wniosku, że rodzicom nigdy nie uda się zaplanować i przeżyć życia dzieci. Choćby nie wiem jak bardzo kochali potomstwo i ze wszystkich sił starali się ochronić je przed wszelkimi „niebezpieczeństwami”, to wcześniej czy później boleśnie przekonają się, że nie tędy droga. I to niezależnie od tego czy rzecz dzieje się współcześnie, czy w odległej przyszłości.

 

Blade światło lewitującej latarni skąpo oświetlało ich twarze… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Lewitująca latarnia skąpo oświetlała ich twarze

 

Nie miała żadnych wczepów… → Czy tu aby nie miało być: Nie miała żadnych wszczepów

 

Ferry Jack, tak woła na mnie gównażeria… → – Ferry Jack, tak woła na mnie gówniażeria

 

…potrzebowała chwili, by zmierzyć się z nieznanym uczuciem.

Ubitą ścieżką zmierzali w głąb Doliny Środkowej Wisły. → Nie brzmi to najlepiej.

 

odsłonił gałąź, która zwisała na ścieżkę. → Dlaczego gałąź była zasłonięta?

A może miało być: …odsunął gałąź, która zwisała na ścieżkę.

 

bez technologii, cofnięci o sto lat wstecz. → Zbędne dookreślenie – wszak nie można się cofnąć w przód. Wystarczy: …bez technologii, cofnięci o sto lat.

 

Plac, przy którym siedzieli, oświetlało ciepłe światło rozwieszonych na czarnych kablach żarówek… → Nie brzmi to najlepiej.

 

– Dziewczyno, tu dzieją się naprawdę ciężkie historie. –> – Dziewczyno, tu dzieją się naprawdę paskudne/ okropne/ straszne historie.

Ciężko a trudno – Słownik języka polskiego PWN

 

Mi już wystarczy – powiedziała Domi… → Mnie już wystarczy – powiedziała Domi

mnie czy mi? tobie czy ci? – Słownik języka polskiego PWN

 

by prosto z nadgasrtka wciągnąć małą porcję… → Literówka.

 

Powieki zaszły mu łzami, choć usilnie próbował to ukryć… → Łzy płyną spod powiek, więc nie bardzo wiem, jak powieki mogłyby zajść łzami.

A może miało być: Oczy zaszły mu łzami, choć usilnie próbował to ukryć, przymykając powieki

 

Dżin znów pojawiał się i znikał, puszczając mu oko z psotliwym uśmiechem. → Oko puszczamy do kogoś, nie komuś. Czy to na pewno było oko z psotliwym uśmiechem?

Proponuję: Dżin znów pojawiał się i znikał, z psotliwym uśmiechem puszczając do niego oko.

 

Wskazał na głowę pacjenta. → Wskazał głowę pacjenta.

Wskazujemy coś, nie na coś.

 

Z małym, kilku procentowym udziałem własnym w szkodzie. → Z małym, kilkuprocentowym udziałem własnym w szkodzie.

 

mogą mieć do siebie ciężkie pretensje. → …mogą mieć do siebie wielkie pretensje.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy, dziękuję za trafny komentarz. Jeśli chodzi o uwagi językowe, bardzo za nie dziękuję, wszystkie wprowadziłem. Jak zwykle jestem pod wrażeniem Twojej wiedzy i dokładności.

Pozdrawiam,

Zygi

teksty publikuję również na www.zygisonar.com

Bardzo proszę, Zygi_Sonarze, cieszę się, że uznałeś uwagi za przydatne i że zostawiłam po sobie dobre wrażenie.

Powodzenia w dalszej pracy twórczej!

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dużo myślałem o zgłoszonych uwagach, częściowo spójnych w kilku komentarzach. Wydaje mi się, że mogły odnosić się w szczególności do rozmowy Berniego z wokalistą, którą sam uznawałem za słaby punkt (z różnych przyczyn, a w tym – nienaturalnych dialogów), nie mając pomysłu jak zrobić to inaczej. Dziś wprowadziłem tam zmiany – niektóre zaznaczone poniżej (już nie zaznaczałem dokłdnie co skreśliłem, ale widać, co dodałem).

 

***

 

Berni stał w po­miesz­cze­niu, które wy­glą­da­ło jak pro­wi­zo­rycz­na kuch­nia. Nie wie­dział, jak się tam zna­lazł, ani gdzie są Domi, Arti i Pati.

– Co taki stre­fiak, jak ty, robi w ber­mudz­kiej dzi­czy? – spy­tał wo­ka­li­sta. 

– Aż tak to widać? – za­fra­po­wał się Berni.

– Oj tak, z da­le­ka. Jak­byś świe­cił w ciem­no­ści – za­śmiał się czło­wiek-lam­part. 

Roz­mo­wie przy­słu­chi­wał się wy­so­ki, ży­la­sty chło­pak, na­tręt­nie ob­ser­wu­jąc Ber­nie­go. Nie nosił żad­nej ko­szul­ki, był za to gęsto po­kry­ty ta­tu­aża­mi – nawet na twa­rzy, po któ­rej spły­wa­ły atra­men­to­we łzy.

– To był mocny tekst. Masz ta­lent. – Berni zwrócił się do lamparta. Chciał zmie­nić temat, sta­rał się igno­ro­wać obec­ność tego dru­gie­go. 

 – Ta­lent? Wiesz, co ja mam? Tylko tę chwi­lę. Ta chwi­la to je­dy­ne, co mam.

 – Masz też wol­ność.

Chudzielec wyjął z kie­sze­ni nóż mo­tyl­ko­wy i za­czął się nim bawić – na prze­mian skła­da­jąc go i roz­kła­da­jąc. Robił to bar­dzo wpraw­nie, wciąż nic nie mó­wiąc.

– Oj nie, bra­cie – od­parł lam­part, po czym wyrecytował kilka wersów:

 

Je­stem za­kład­ni­kiem formy i czasu,

 Gryzę me­ta­lo­we kraty ko­smo­su,

 Czę­sto więzi mnie głód i chłód,

o prze­ży­cie toczę wojny

i nie myślę nawet o tym, czy je­stem wolny

 

Berni był wciąż pi­ja­ny, wzrok mu się za­czął roz­my­wać. Lam­part kon­ty­nu­ował:

– Więc zadam inne py­ta­nie: czy kto­kol­wiek jest na­praw­dę wolny? A może tylko bywa wolny? Jest jeszcze pytanie: o co tyle zachodu? Ja na przy­kład cał­kiem lubię szy­bo­wać… tak sobie ha­lu­cy­no­wać, to mnie znie­wa­la… i całe szczę­ście.

Berni zmarsz­czył czoło. Nie był pe­wien, czy go ro­zu­mie. Słowa wo­ka­li­sty były pełne abs­trak­cji. Wysoki chudzielec westchnął głośno, najwyraźniej znudzony rozmową, scho­wał nóż do kie­sze­ni i przy­su­nął się do Ber­nie­go. Berni aż od­sko­czył. 

 

 

 

 

– Kuki? Chciałbyś coś dodać? – Lam­part zwró­cił się do chudzielca, kładąc mu rękę na ramieniu.

– Stary, ja nigdy nie wiem, co ty pier­do­lisz. Za dużo mę­dr­ku­jesz, a spra­wa jest pro­sta. Żyjąc na ulicy nie masz głu­pich myśli. Gdy się za­ga­pisz, to zni­kasz. I na co ta ga­da­ni­na?

Lam­part, który wciąż trzy­mał rękę na jego ra­mie­niu, nagle wbił w nie palce z taką siłą, aż się tam­ten zgiął z bólu. Wtedy ude­rzył go czo­łem pro­sto w łuk brwio­wy, z któ­re­go pry­snę­ła krew. Wyszczerzył spiłowane, zwierzęce zęby i wycedził obniżonym, demonicznym głosem, najwyraźniej modulowanym przez wszczep krtani:

– Może gadam od rze­czy, bo je­stem po­pier­do­lo­ny? Nie za­po­mi­naj o tym, pil­nuj swo­je­go miej­sca i zo­staw mło­de­go w spo­ko­ju. – Na­stęp­ne słowa lam­part skie­ro­wał do Ber­nie­go, jego głos był na powrót normalny:

– In­ny­mi słowy, biorę na klatę cię­ża­ry i idę po swoje, krop­ka. Ale co taki stre­fiak może o tym wie­dzieć? – rzu­cił z iro­nicz­nym uśmie­chem, trafiając Ber­nie­go w czuły punkt. 

– Naucz mnie – od­po­wie­dział Berni bez za­wa­ha­nia.  

– Jest pe­wien spo­sób, jeśli bar­dzo chcesz. – Lam­part po­ka­zał mu mały kwa­dra­cik, który wy­glą­dał jak sta­ro­daw­ny zna­czek. Berni wi­dział takie w mu­zeum.

– Chcę – rzu­cił krót­ko, bez za­sta­no­wie­nia.

– Nawet nie wiesz, co to jest. Ale ci po­wiem, bo warto. To jest de­vlon. Kła­dziesz na język i cze­kasz. To nie jest takie zwy­kłe ćpań­sko. Po­sze­rza ho­ry­zon­ty, uświa­da­miasz sobie pewne spra­wy. To zmie­nia życie, potem już ina­czej na nie pa­trzysz.

Berni wy­cią­gnął dłoń, jed­nak lam­part cof­nął się o krok i wy­ko­nał gest da­ją­cy do zro­zu­mie­nia, że naj­pierw trze­ba za­pła­cić. Stre­fo­wicz przy­tak­nął ze zro­zu­mie­niem i się­gnął do kie­sze­ni po mo­ne­ty, które do­stał od Ar­tie­go.

 

***

 

Jest jeszcze jedna rzecz, którą chciałem dodać, aby przyciągnąć uwagę czytelnika na samym początku – ale to może innym razem.

 

teksty publikuję również na www.zygisonar.com

Świetny pomysł na świat, w którym rozgrywa się akcja. Śmiało można rozbudować fabułę na powieść, bądź osadzić w tych realiach innych bohaterów. Uważam, że jest tu potencjał na coś więcej.

Podoba mi się podział Warszawy i zrobienie z Pragi tzw. Bermudów. Na początku miałem wrażenie, że ciut za mało jest informacji o Bernim i Domi, ale po zakończeniu już tak nie twierdzę.

Podobają mi się nawiązania do piosenek, np. “zapomniana ballada Scorpionsów”.

 

Natomiast ciężko mi czyta się tekst, w którym jest aż tyle myślników czy dwukropków. Przykład:

“Jak to możliwe, że tak późno to zrozumiałem? Berni bił się z myślami.

Nagle przetarł oczy z niedowierzaniem – dostrzegł niebieskiego dżina, takiego jak w bajce, którą oglądał w dzieciństwie. Latał między ludźmi, skory do psot, po czym zniknął.” – ja bym dał myślnik po zrozumiałem a przed Berni, natomiast wyrzucił ten między niedowierzaniem a dostrzegł i zastąpił go słowem, np. gdy, w momencie gdy, itp.

 

Ogólnie bardzo ciekawe opowiadanie, szybko się czyta, z mocnym akcentem na końcu.

Jaru

Jaru, dzięki za lekturę i komentarz.

Zdaję sobie sprawę, że mam tendencję do nadużywania pauz (tak jak i wielokropków), dlatego tym bardziej takie komentarze są cenne. To dobra motywacja, by stosować ich mniej (już chciałem użyć pauzy, ale się powstrzymałem).

Pzdr

z

teksty publikuję również na www.zygisonar.com

Serwus, Zygi_Sonar,

 

Bardzo dobre opowiadanie – dobrze zbudowany świat, wciągająca fabuła, ciekawa akcja.

Gratuluję udanego tekstu!

 

Pozdrawiam,

rr

Robercie Raksie,

dziękuję że wpadłeś i przeczytałeś ten dość długi tekst. Cieszę się, że przypadł Ci do gustu.

Pozdrawiam, zs

teksty publikuję również na www.zygisonar.com

Nowa Fantastyka