- Opowiadanie: skryty - Serce roju

Serce roju

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Serce roju

– Wszystko jasne? – spytał kocur, nabijając fajkę. 

– Nie podoba mi się to – mruknął Dart.

– Czemu?

– Będę musiał się narazić bardziej niż zwykle, a nie dostanę ani monety więcej.

Kocur wzruszył ramionami. Machnął zapałką i po chwili wypuścił spod wąsów pierwsze kółeczka dymu.

– Taka twoja praca – powiedział, rozkoszując się tytoniowym aromatem. – Przecież nie wysyłam cię na pewną śmierć.

Dart nie wyglądał na przekonanego. Roland zawarczał nerwowo z kabury.

– Przy każdym zleceniu ryzykujesz. A to, które ci proponuję, nie jest tak straszne, jak się wydaje – powiedział kot.

– Widać, że się stąd nie ruszasz.

– Już nie te lata, żeby zajmować się takimi rzeczami. Wolę spokojnie doczekać końca. – Wypuścił kilka chmurek dymu. – Przecież zawsze możesz odmówić.

Może i mógł, ale potrzebował tych pieniędzy. Łapał się każdego zlecenia jak tonący brzytwy. Sytuacja nie pozwalała mu wybierać.

– To jak? Bierzesz to, czy mam szukać kogoś innego?

Dart zagryzł zęby. 

– Biorę.

 

***

 

– Znasz zasady – powiedział kot i zaczął przetrząsać szuflady.

Trzasnął jedną, a zastawione różnymi przedmiotami biurko się zachwiało. Szklana kula niebezpiecznie podeszła do krawędzi. Dart cofnął ją palcem, niech takie rzeczy lepiej się nie tłuką. Kula pomachała rączkami w proteście, ale po chwili usiadła zrezygnowana na podstawce.

– Mam – powiedział kocur.

Zsunął wachlarze, słoiki i inne bibeloty na bok, po czym położył na biurko cztery fiolki. W każdej błyszczał jaskrawy grzyb. Zielony lub niebieski.

Kocur zamarł. Szybko zabrał dwie fiolki z blatu.

– Przepraszam, przyzwyczajenie.

– Nic się nie stało.

Kot przyjrzał mu się badawczo i powiedział:

– Transport i powrót.

Dart kiwnął głową.

– Zielony teraz, niebieski później – powiedział cicho.

– Muszę przypominać, że jeśli nie wykonasz zadania, zwracasz ich koszt?

– Nie.

Nie mógł zawalić. Jeśli się tego podejmował, to w grę wchodziło jedynie powodzenie.

Dart zgarnął fiolki i wrzucił je do saszetki przy pasie.

– Uważaj na siebie – powiedział kot. – Jesteś jednym z moich najlepszych łowców.

 

***

 

– Oszukał nas – powiedział Roland, gdy opuścili chatkę na kurzej łapie, w której kot miał sklep.

– Może – odparł Dart.

– Nie może. Wiedział, że potrzebujemy kasy. Wykorzystał nas. Za coś takiego innemu łowcy zapłaciłby dwa razy więcej.

Dart wyciągnął z kabury rewolwer, spojrzał mu w oczy.

– Miałem odmówić?

– Znasz odpowiedź. Obaj wiemy, że nie mogłeś.

– Liczy się to, że cokolwiek płaci.

– A będzie się liczyło, jeśli umrzesz?

– Nie umrę.

– Nigdy nie ma takiej pewności.

– Lepiej nie kusić losu.

Wyciągnął fiolkę z zielonym grzybem.

– Gotowy? – spytał.

Nie czekając na odpowiedź, wyrwał zębami zatyczkę. Przechylił szkło, grzyb wsunął mu się do gardła.

Efekt był natychmiastowy. Zanim grzyb dotarł do żołądka, Dart stracił równowagę.

 

***

 

Ból. Jaskrawe kolory. Wirowanie. Róż, żółć, czerwień. Obroty, obroty, obroty.

 

***

 

Wstał. Czuł się jak po suto zakrapianej imprezie. Bolała go głowa, miał sucho w gardle.

– Gdyby można to było jakoś zniwelować – mruknął, otrzepując ubranie.

Roland zakręcił bębenkiem.

– Mi też nie jest przyjemnie – powiedział.

Dart rozejrzał się po okolicy. Stał przed opuszczonym budynkiem. Jak nazwał go ten sierściuch? Basen? Coś takiego. Kot porównał go do łaźni.

Czyli Dart mógł się spodziewać wody. Splunął. Nie lubił wody.

Mężczyznę otaczały jakieś dziwne wysokie domy, ale nie takie rzeczy już widział. Łowca przemierzał różne rzeczywistości. Nigdy do końca nie wiedział, co tak naprawdę go spotka. Dysponował jedynie szczątkowymi informacjami przekazanymi przez zleceniodawcę. Musiał umieć dostosowywać się do wszystkich warunków, nawet tych najtrudniejszych.

– Załatwmy, co musimy i wróćmy – powiedział, ruszając w stronę basenu. – Nie mam zamiaru spędzić tu całego dnia.

Wyciągnął Rolanda z kabury i popchnął drzwi. Nie stawiły oporu.

W środku nikogo nie było. Rozbite szkło, napis „Kasa”. Połamane ławki, jeszcze więcej szkła. Brud i syf.

– To ogromny budynek – powiedział Roland. – Czuję to. Ciągnie się w dół… Zmienia…

Dart splunął.

– Czyli musimy poszukać zejścia, tak?

Przeszedł przez pierwszy lepszy korytarz. Znalazł się w pomieszczeniu otoczonym, niegdyś niebieskimi, drzwiami. Sczerniały i popękały. Wnętrze zagracał dziwaczny zlepek desek i zawiasów, który kiedyś mógł być szeregiem szafek.

– Tam – powiedział Roland i wskazał lufą zakręt.

Dart ruszył. Stawiał powoli kroki. Sam też czuł, że ich cel znajduje się pod ziemią. Łowcy nie byli obojętni na kłębiącą się moc. To było silne pulsowanie, którego nie dało się zignorować. Pod podłogą coś się poruszało. Żyło. Tysiące małych organizmów tworzyło tunele w twardym piachu.

Skrzypnięcie.

Dart szybko się obrócił, wycelował Rolanda.

– To tylko drzwiczki, nie ma się czego bać.

Dart przełknął ślinę, ruszył dalej.

Korytarz zaprowadził ich na ogromną salę, w której większość miejsca zajmowała czterometrowa prostokątna dziura, jakby zbiornik, w którym kiedyś przechowywano jakąś ciecz. Na drugim końcu pomieszczenia znajdowały się schody wiodące na górę.

Dart nachylił się do krawędzi dziury. Szybko sięgnął do saszetki przy pasie, Roland zawarczał.

W zbiorniku leżało coś, co przypominało wielkiego komara. Cienkie kończyny, długi, ostry, błyszczący szpikulec i malutkie gałki oczne, które spojrzały na łowcę z prośbą o litość.

– Nie chcę was skrzywdzić – powiedział komar.

Dart cofnął rękę, nie szukał już naboi w saszetce.

– Ja bym mu nie ufał – powiedział Roland.

– Nie jestem zły! Nic wam nie zrobię! 

– Każdy tak mówi – mruknął rewolwer.

Łowca wyobraził sobie, jak ten szpikulec wbija się w jego ciało i wysysa z niego całą krew. Ręka jeszcze raz ruszyła do saszetki, ale szybko ją cofnął. Nie. Nie każdego trzeba napakować ołowiem. Chociaż nie miał wątpliwości, że tego dnia zabije niezliczoną ilość podobnych stworzeń.

– Co tu robisz? – spytał. – To miała być zasadzka?

– Nie! Nie! Zgubiłem się. Rój nie jest stały. Zmienia się, łatwo z niego wypaść. Szukałem drogi… i… i trafiłem tutaj.

– Szukałeś drogi w tym zbiorniku, ciekawe – powiedział cicho Roland i poruszył kurkiem, jakby nie mógł się doczekać, kiedy wypluje z siebie pocisk.

Dart współczuł komarowi. Sam kiedyś był zagubiony, nie mógł znaleźć sobie miejsca na świecie. Między innymi dlatego trafił do cechu łowców. Zdawało mu się, że ten komar jest do niego podobny. Wyobcowany. Niby taki jak inni, ale jednak trzymający się na uboczu.

– I postanowiłeś się na nas zaczaić? – spytał.

– Usłyszałem, że ktoś nadchodzi. Naprawdę nie chciałem was zaatakować. Wolałem… wolałem, żebyście mnie nie zobaczyli.

– Nie zmieniłem zdania – powiedział Roland.

Łowca wypuścił głośno powietrze. 

– Idź przodem – rzucił do komara.

– To nieodpowiedzialne – wtrącił rewolwer.

– Na co czekasz? – spytał komara Dart, kompletnie ignorując swojego kompana. – Razem wrócimy do roju.

Stworzenie kiwnęło szpikulcem i wdrapało się cienkimi odnóżami na górę. 

– Dziękuję – powiedziało.

– Jeden fałszywy ruch i nie będę miał żadnych zahamowań, żeby cię zabić – odparł Dart.

– Możemy tego pożałować – mruknął rewolwer. – Od kiedy jesteś taki litościwy?

– Od dzisiaj.

– Przecież wiesz, że i tak będziemy musieli go zlikwidować.

– Może nie.

– Nadzieja matką głupich.

Dart splunął. Wiedział, że może żałować tej decyzji, ale to było silniejsze od niego. Nie. Nie mógł peszyć. Dla pewności splunął jeszcze raz.

– Schodami w górę – powiedział Roland. – Nie widzę innej drogi. Prowadź, komarze, skoro już z nami, niestety, jesteś.

Stworzenie nie oponowało. Pierwsze weszło po schodach i zatrzymało się na górze.

Dart zachowywał od niego wystarczający dystans, żeby w razie czego zdążyć sięgnąć po naboje. Zlitował się nad tym komarem, ale to nie znaczyło, że w pełni mu zaufał.

Komar znieruchomiał przy dziurze w pionowej ścianie, w której nie zmieściłby się stojący człowiek. Ostra pochyłość prowadziła w dół.

Nim Dart, czy Roland zdążyli zareagować, komar wszedł do środka i popędził, opierając się nóżkami o ścianki. Szybko zniknął im z oczu.

– Mówiłem, że powinniśmy go zabić.

– Czasem może masz rację.

Dart zajrzał w głąb dziury.

– Nie podoba mi się to zejście – powiedział. – Nie widać końca.

– A mamy jakieś inne opcje? 

– Nie.

Łowca obrócił się w stronę schodów. Zniknęły. Jego wzrok padł na surową ścianę, której nie mogło tu wcześniej być.

– Rój się zmienia – powiedział rewolwer.

– Widzę. Chyba nic innego nam nie pozostaje.

Wślizgnął się w dziurę nogami do przodu. Kilka razy odepchnął wolną ręką, ale szybko musiał zacząć nią hamować. Nabierał prędkości. Nie potrafił tego powstrzymać.

Zakręt.

Zjeżdżał coraz szybciej. Próbował zwolnić piętami, ale jedynie ślizgały się po powierzchni.

Kolejny zakręt. Jeszcze kolejny. Dart wirował.

Tunel był pokryty czymś śliskim. Olejem? Nie. Dopiero teraz poczuł wwiercający się w nozdrza smród.

Jeszcze więcej zakrętów. Ostre zmiany kierunku. Wir.

Zaczęło mu się kręcić w głowie. Czuł, jak ta nieskończona pętla wysysa z niego wszystkie siły.

Coś się zbliżało. Goniło go. Owijało wokół tunelu, przekopując ziemię.

– Nakarm mnie! – krzyknął Roland.

To był instynkt, odruch. Dart sięgnął do saszetki i, naginając wolę do granic możliwości, podrzucił garść naboi.

Roland wystawił język z bębenka, złapał amunicję i połknął.

Wtedy to coś dostało się do tunelu.

Otwór gębowy, otoczony ostrymi jak igły kłami, przebił się do środka.

Huk. Huk. Huk. Roland wypluwał z siebie pociski. Dart po trzecim strzale ogłuchł. Nadal zjeżdżał. Rewolwer błysnął jeszcze kilka razy. Stworzenie się cofnęło.

Łowca widział, że Roland coś do niego mówi, ale nie potrafił różnić słów. Rewolwer zaczął krzyczeć. Czego od niego chciał? Język broni wsunął się do saszetki, wyciągnął z niej kolejne naboje. Kilka spadło i poleciało w dół, wyprzedzając łowcę. Dart zrozumiał, o co chodziło jego towarzyszowi. To stworzenie jeszcze z nimi nie skończyło.

Brązowe pofałdowane cielsko przebiło się przez tunel i zagrodziło im drogę. Strzał, strzał, strzał. Pociski rozerwały grubą skórę. Dart wpadł w pozostałości, których nie zmasakrował rewolwer i zabrał je ze sobą.

Ochlapała go biała jucha. Splunął. Kawałek tego stworzenia dostał mu się do ust.

Zjeżdżał dalej. Roland nie krzyczał. Najwyraźniej to coś nie było już w stanie ich gonić.

Tunel nareszcie się skończył. Dart zatrzymał się stopami na niskiej ściance, przeszył go ból.

Wstał, zaczął powoli odzyskiwać słuch. Roland ponownie coś do niego mówił, ale na tyle cicho, że łowca jeszcze nie rozumiał słów.

Znów ogromna sala. Brak okien, białe, wywołujące dreszcz kafelki, dziura na środku. Łowca po chwili spostrzegł, że nie ma stąd żadnego wyjścia. Żadnych schodów, drzwi. Była tylko dziura i tunel, do którego za żadne skarby nie miał zamiaru wracać.

– Uratowałem cię – powiedział Roland.

Tym razem Dart zrozumiał, co mówi jego towarzysz.

– Dzięki – rzucił łowca. – Co to było? 

– A skąd ja mam wiedzieć? To ty jesteś tutaj specjalistą.

Stworzenie, które zaatakowało ich w tunelu, przypominało Dartowi ogromną gąsienicę. Ogromną gąsienicę z zabójczą i bezlitosną szczęką.

Spojrzał na swoje ubranie. Całe białe. Splunął z obrzydzeniem.

– Nigdy więcej takich przejść – powiedział.

Zbliżył się do dziury. Pusta. Tym razem nie zobaczył w niej ogromnego komara.

– Rozumiem, że kiedyś była tu woda – powiedział.

Żadnego wyjścia. Tylko ta szeroka, ciągnąca się przez całą salę, głęboka dziura.

– Schodzimy? – spytał rewolwer.

Dart wzruszył ramionami.

– Chyba musimy.

– Tam jest drabinka. – Roland wskazał ją lufą.

Łowca zszedł po metalowych stopniach, zawiesił się na ostatnim i zeskoczył. Czuł się dziwnie, jakby wchodził prosto w pułapkę. Ale co innego miał zrobić? Musiał dostać się do serca, więc nie miał innego wyjścia, niż tańczyć, tak jak mu rój zagra.

Dart rozejrzał się po dziurze. Te same surowe płytki. Nic więcej. Żadnego przejścia, korytarza, czy drzwi, które mogłyby prowadzić dalej.

– Spójrz tu – powiedział Roland.

W środkowych kafelkach, w równych odstępach, znajdowały się wąskie otwory.

– Co to? – zapytał Dart, przykładając oko do jednego z nich.

– Mnie pytasz?

Ciche tuptanie. Setki… Nie… Tysiące małych drepczących nóżek.

Dart zbladł.

– Co się dzieje? – spytał rewolwer.

– Chodźmy stąd.

– O co chodzi?

Łowca nie odpowiedział. Ruszył w stronę drabiny. Mógł jeszcze zdążyć. Usłyszał. Usłyszał nerwowe piski, głośne szczękanie, zgrzyt ocierających się o siebie zębów.

Brakowało kilku metrów, a dotknąłby miejsca, nad którym znajdowała się drabina. Wyciągnął rękę…

I wtedy dziurę zalała fala.

Ogromne ilości skłębionych, depczących po sobie ciałek.

Łowca schował Rolanda do kabury. Podskoczył, złapał ostatni szczebel drabinki.

Nie minęło kilka sekund, a malutkie stworzenia wypełniły całą dziurę. Próbowały doskoczyć do łowcy. Niektóre z nich wybiły się z pleców towarzyszy i zatopiły cieniutkie ząbki w łydce Darta.

Łowca krzyknął. Podciągnął się. Jeden błąd. Jeden błąd i zostanie zjedzony żywcem.

Ręka mu się ześlizgnęła. Zawisł. Oczami wyobraźni widział, jak wpada w rozszalałą masę krwiożerczych stworzeń. Złapał się krawędzi, znów podciągnął, włożył w to całą swoją siłę.

Udało mu się wydostać. Miał bardzo mało czasu. Musiał znaleźć wyjście, zanim te stworzenia zbiorą się pod ścianą i stworzą żywe schody.

– Co to jest? – wysapał Roland.

Dart nie wyciągnął go z kabury. Strzelanie do czegoś takiego mijało się z celem.

Łowca naparł na ścianę.

– Gdzie jest przejście?

A może nie było stąd żadnego wyjścia? Sięgnął do saszetki po fiolkę z grzybem. Nie. Jeszcze nie teraz. Nie mógł sobie pozwolić na porażkę.

Malutkie stworzenia nadal rozrywały skórę na jego nogach, ale nie zwracał na to uwagi.

– Szybciej! – krzyknął Roland.

– Nie pomagasz!

Stworzonka zaczęły wychodzić na górę. Na początku tylko kilku się to udało, ale po chwili w stronę Darta zmierzała cała gromada.

Odbiegł. Gdzieś tutaj musiało być wyjście. Szaleńczo napierał na ścianę w różnych miejscach, naciskał.

Stworzenia były naprawdę blisko. Sięgnął po fiolkę. Już miał ją odkorkować, ale jeszcze odskoczył w bok i ostatni raz przycisnął ręce do ściany.

Na nic nie liczył, pogodził się z porażką, ale ustąpiła pod naporem dłoni i wpadł do innego pomieszczenia. Wejście zatrzasnęło się od razu za nim. Fala stworzeń została po drugiej stronie. Dart zdjął te, które przyczepiły mu się do nóg i bez żadnych skrupułów rozdeptał podeszwą.

– Mamy szczęście – powiedział Roland.

– Wiem – odparł Dart i się rozejrzał.

Gęsta pajęczyna zasłaniała widok, nie mógł dojrzeć, co znajduje się dalej.

– Na pewno chcemy to kontynuować? – spytał rewolwer. – Niektórych rzeczy nie da się pokonać.

– Odpuścimy i co wtedy? Nie mamy pieniędzy. Kto zapłaci za grzyby? Za co kupimy złom?

– Możemy wziąć inne zlecenie.

– I gdzie je tak szybko znajdziemy, co? Zapominasz, że potrzebujemy ich na teraz. Twoi potomkowie nie mają co jeść.

– Nie podoba mi się, że jesteśmy tak bardzo pod ścianą.

– Mi też – odpowiedział Dart, przekładając nogę nad pajęczyną. – Ale czego nie robi się dla rodziny, prawda?

Zahaczył nitkę czubkiem buta, ale ta, zamiast się do niego przyczepić, delikatnie zadrgała. Fala rozniosła się po pajęczej sieci. Na podłogę spadł mały kawałek zwierzęcej skóry.

– Same problemy z tymi dziećmi – odparł rewolwer.

– Dobrze, że ja nigdy nie wpadłem na taki pomysł.

Podsunął Rolandowi naboje.

– Bądź gotowy – powiedział.

Rewolwer połknął amunicję.

Dart zagłębiał się w las pajęczyn. Białe nitki były tak gęste, że nie mógł ocenić wielkości pomieszczenia, w którym się znajdował. Musiał być ostrożny. Nie miał pewności czy razem z nim nie ma tu jakiegoś niebezpiecznego stworzenia, które tylko czekało, żeby rozerwać łowcy tchawicę.

Dart wyciągnął rękę, żeby zerwać nić, która zagradzała mu drogę. Szybko ją cofnął, wzdrygnął się, zaklął. Na pajęczynie zabłyszczały czerwone krople. Wystarczyłaby chwila nieuwagi, a straciłby wszystkie palce.

– Ta pajęczyna jest ostra – powiedział. – Ostra jak brzytwa.

Coś przebiegło obok. Coś dużego.

– Uważaj – powiedział Roland.

Łowca zobaczył cień. Ogromny cień.

– Słyszę – odparł Dart.

Dudniące, szybkie stąpanie. Z tyłu, po prawej, z przodu.

Roland strzelił w ciemno.

Nic. Żadnego pisku, kwiku, cisza.

Nastała cisza. Cisza przed burzą.

– Wyjdźmy stąd, zanim to coś spróbuje nas zabić – powiedział Dart i jeszcze bardziej zagłębił się w las pajęczyn.

– Nie zdążymy – odparł Roland.

Nadal cisza. Coś było nie tak. Może rewolwer jednak trafił?

Łowca uważał, żeby nie dotknąć nawet najmniejszej nitki.

Cisza. Przerażająca cisza. Żadnego stąpania, ruchu. Byli bezpieczni? Rewolwer pozbył się zagrożenia?

Już po wszystkim?

Skrzek. Wykręcający wnętrzności skrzek. Dart się obrócił, Roland wypluł serię pocisków.

Za późno. Wszystko za późno. Dali się podejść. Roland trafił, ale to coś wpadło w łowcę z całym impetem. Dart poleciał do tyłu, w ciągu sekundy pogodził się ze śmiercią, widział, jak bardzo najeżona pajęczynami jest przestrzeń za nim. Czekał, aż zabójcze nici podzielą go na kilka części.

Nic takiego się nie wydarzyło. Musiał mieć szczęście, minąć pajęczynę o milimetry.

Skrzek.

Dart poczuł na twarzy kropelki śliny. Coś przycisnęło go do ziemi. Przypominające glizdy macki wyszły z gęby tego czegoś i zaczęły owijać tułów łowcy.

– Nie mam amunicji! – krzyknął Roland.

Dart zobaczył kilka wklęśnięć w skorupie tego czegoś. Strzały nic mu nie zrobiły. Wrażliwą część miało pod brzuchem. Na mackach były ledwo widoczne wypustki. One tworzyły tę dziwną, ostrą pajęczynę?

– Pomóż mi! – krzyknął rewolwer, próbując dostać się do saszetki.

Przeszkadzało mu ogromne cielsko, leżące na Darcie.

Tak umrze? Zostanie owinięty pajęczyną, która przetnie każdy centymetr jego skóry, wykrwawi się, a potem co? Ten stwór go zje? Macki coraz mocniej go oplatały. Miał z tym walczyć? Może właśnie nadszedł moment na zejście ze sceny? Ciągle ryzykował życie. Kiedyś wreszcie trzeba odpocząć.

– Zrób coś!

Glizdowe macki ograniczały mu ruchy. Stworzenie skrzeczało, jakby cieszyło się posiłkiem, który miał je czekać.

Nie. Nie mógł się poddać. Kiedyś nadejdzie taki dzień, gdy zginie podczas zlecenia, ale na pewno nie dzisiaj.

Włożył dłoń do saszetki, była blisko, wystarczyło tylko ruszyć nadgarstkiem. Naboje rozsypały się po podłodze.

Roland zgarnął językiem amunicję, połknął.

Strzał. Strzał. Strzał. Strzał.

Każdy w odsłonięte ciało stworzenia. Zapiszczało. To już nie był skrzek radości, a skrzek przepełniony bólem.

Po chwili macki przestały ściskać łowcę. Spróbował się oswobodzić, naparł na martwe cielsko, uniosło się trochę, ale nie na tyle, by spod niego wyjść.

Musiał do tego podejść w inny sposób, wyczołgał się spod stworzenia, uważając, żeby nie trącić pajęczyny.

– Mogłeś nas zabić – powiedział Roland.

– Mogłem.

– Miałeś naboje pod ręką…

– Wiem. Dopadło mnie chwilowe załamanie.

Rewolwer westchnął. 

– Mam nadzieję, że to jednorazowa sytuacja.

– Chyba.

Dart wstał, wcześniej upewniając się, że nie zahaczy żadnej nitki.

Stworzenie było wielkie. Dopiero teraz mógł mu się dobrze przyjrzeć. Przypominało powiększonego żuka gnojowego. Jego tylne odnóża wyglądały jak żabie, a wokół cielska leżały nieruchomo oślizgłe macki, które jeszcze chwilę temu owijały swoją ofiarę.

– W drogę? – spytał łowca.

– W drogę.

Ruszyli. Po jakimś czasie pajęczyna zaczęła się rozrzedzać.

Dart zobaczył jasny korytarz na końcu pomieszczenia. Zwykłe, proste przejście, na pierwszy rzut oka wyglądało na bezpieczne. Łowca nie pobiegł, nadal musiał być uważny, żeby nie wpaść w jakąś ledwo widoczną nić.

Korytarz zaczął się obniżać. Zapadać. Zanim Dart wydostał się z pajęczynowego labiryntu, po tunelu nie został nawet ślad. Tylko biała ściana. Dotknął jej, ale szybko cofnął rękę. Wyczuł pod palcami, jak się porusza.

Czarna otchłań zaczęła się wyłaniać z góry. Łowca poczekał aż zajmie miejsce korytarza.

– Rój się zmienia – mruknął.

Patrzył w nieprzeniknioną, kompletną ciemność.

– Coraz lepiej – dodał.

– Jeszcze możemy się wycofać – powiedział rewolwer.

– Już o tym rozmawialiśmy.

Dart wyciągnął z kieszeni paczkę zapałek.

– W drogę – powiedział.

Wszedł w mrok. Odpalił zapałkę. Wcześniej schował Rolanda do kabury, żeby móc to zrobić, ale teraz znów go wyciągnął. Nie czuł się tutaj bezpiecznie. Malutki płomyk ginął w ciemnościach.

Otaczała go cisza. Wolałby cokolwiek innego. Kroki, ruch, piski, skrzek. Wszystko tylko nie ciszę. Ona jedyna sprawiała, że czuł się niepewnie. Nie wiedział, co znajduje się w tym pomieszczeniu, bo milczało.

Płomyk oświetlał jedynie jego buty.

Ciemność była tak gęsta, że można by ją kroić nożem. Otulała go. Czuł, jakby czarna niewidzialna ręka zaciskała się na jego szyi. Wszystkie włoski stanęły mu dęba.

Dart chciał się stąd jak najszybciej wydostać.

A co jeśli się zgubi? Na zawsze zostanie w tych ciemnościach?

Płomyk zszedł na sam dół drewnianej wykałaczki i otarł się o skórę łowcy. Dart przygniótł zapałkę butem, odpalił nową. Nic nie dawała, ale robił to… dla otuchy?

Wyciągnął naboje, podsunął Rolandowi.

– Na wszelki – powiedział.

Dart czuł się, jakby coś ich obserwowało. Tysiące oczu śledzących każdy ruch.

I ta cisza.

Postawił stopę, ale nie wyczuł podłogi. Stracił równowagę. Poleciał w dół. Zapałka wyleciała mu z dłoni.

Spadał. Spadał w ciemność. W nicość.

Taki miał być jego koniec?

Miał się rozpłaszczyć na twardej powierzchni?

Z całej siły zaciskał dłoń na rękojeści Rolanda. Nie mógł go teraz wypuścić. Kiedy ostatnio się rozłączyli? Gdy zginęła partnerka Darta. To był jedyny moment w jego życiu, który pamiętał, kiedy oddalił się od swojego przyjaciela na więcej niż kilkadziesiąt metrów.

Nadal spadał. Ostre podmuchy powietrza uderzały go w twarz.

Sięgnął do saszetki, poszukał ręką fiolki z grzybem.

– Nie. Nie!

Nie było jej.

Wyleciała mu? Co się z nią stało?

Nic gorszego nie mogło go spotkać. Jak wróci? Wątpił, że uda mu się znaleźć wyjście. Rój go nie wypuści. Będzie się tułał po zmieniających pomieszczeniach, błądził pod ziemią, aż wreszcie skończy jako pokarm dla robaków.

Grzyb był drogą do domu. Stracił ją.

Zamknął oczy. Nic to nie zmieniło. Dlaczego przez cały czas trzymał je otwarte?

Pamiętał, jak chował fiolkę w bezpieczną przegródkę, dokładnie ją zamknął. Jakim cudem ją zgubił? Nie był pewnym siebie początkującym, który bezmyślnie wierzy w swoją siłę. Miał doświadczenie. Dlaczego dopuścił do czegoś takiego? Zawiódł. Zawiódł siebie. Rolanda. Kocura. Zawiódł.

Gdy tak spadał, miał wrażenie, że nie istnieje. Przebywa w przestrzeni poza światami. Tam, gdzie nie ma nic oprócz zagubionych przedmiotów i ludzi, którzy nie potrafili znaleźć sobie miejsca w wieloświecie. Jedynie ciepła rączka rewolweru dawała mu poczucie realności. Był tu. W głębi roju. Spadał, istniał.

Nagle poczuł chłód. Wodę. Otaczała go. Nie mógł nabrać powietrza. Zimna jak lód ciecz wlewała się do jego płuc. Nadal twardo trzymał Rolanda. Próbował wypłynąć. Woda była gęsta. Gęsta jak zupa z tysiącem składników. Ciągnęła go w dół.

To będzie szybka śmierć, czy jednak trochę się pomęczy?

Otworzył oczy.

Znajdował się w pomieszczeniu. Takim jak wcześniej. Głęboka dziura na środku, surowe ściany, na suficie szkło dające światło.

Zrobił pierwszy krok, kolejny. Zachwiał się.

Z przerażeniem spostrzegł, że podłoga ugina się pod stopami. Kafelki zaczęły się poruszać. Dno dziury uniosło się i zmierzało w jego stronę. Pomieszczenie straciło swój pierwotny kształt, wyginało się, zmniejszało, jakby chciało go zmiażdżyć.

Nie było ścian, dziury, czy podłogi. Tylko miliony białych mrówek, które jak jeden organizm szły po niego.

Roland nie strzelał. Był naładowany, ale to nie miało sensu. Może zabiłby kilka mrówek, ale co z tego, gdy ich miejsce zajęłyby inne. Inne, kolejne głodne jego krwi.

– Fiolka! – krzyknął rewolwer. – Nie ma co tu dłużej bawić.

Pomieszczenie coraz bardziej malało. Mrówki ich otaczały. Pierwsze z nich zaczęły wspinać się po nogach Darta. Łowca usłyszał, że warczą.

– Nie mam – powiedział.

– Co?

– Nie mam. Zgubiłem.

– To nie jest moment na żarty.

– W tym problem, że nie żartuję.

Z dużej sali zrobiło się pomieszczenie wielkości schowka na niepotrzebne rzeczy.

– Co robimy? – spytał rewolwer.

W jego głosie słychać było strach.

Mrówki objęły już całe nogi łowcy. Białe ściany ściskały ich z każdej strony. Żywe ściany stworzone z milionów miniaturowych organizmów.

– Nic. Nic nie możemy – odpowiedział.

I wtedy porwała ich fala mrówek. Nieskończona ilość cienkich odnóży dreptała po ciele. Czuł, jakby to igły wbijały się w jego skórę. Zamknął usta, oczy. Pojedyncze owady dostały się do jego gardła, przecisnęły pod mocno zaciśniętymi wargami. Przełknął. Nie mógł niczego innego zrobić. Wchodziły mu do nosa, zaplątywały się we włoskach i szaleńczo drapały kończynami.

To, co się wydarzyło, było dla Darta zbiorem oderwanych od siebie obrazów.

Gdzieś szły. Niosły go jak ofiarę dla robaczego boga. Malutkie organizmy niczym jedność przenosiły jego ciało. Co jakiś czas jego głowa wychodziła poza biały kłąb. Łapał wtedy jak najwięcej powietrza, zanim znów zatapiał się w żywej fali. Nie miał odwagi otworzyć oczu.

Poczuł, jak mrówki próbują wyrwać mu z dłoni Rolanda. Stawiał się, ale nie miał żadnych szans. Malutkie stworzenia wgryzły się w dłoń. Puścił. Zabrali go od niego.

Fala, powietrze, fala, powietrze.

Zahaczył głową o coś twardego. Posypała się na niego skruszona ziemia.

Mrówki nadal go niosły, jak zdobyty sztandar wroga.

Gdzie był Roland? Oddzielili go? A może nadal znajdował się w tej żywej fali?

Po jakimś czasie unoszenia się i opadania, łowca otworzył oczy. Zobaczył, że podążają wyrytym w ziemi tunelem. Nawet przy niknącym w oddali zakręcie widać było kupę białych ciałek, które nieprzerwanie ciągnęły do przodu. Pod sufitem latały świecące muchy. Wyglądały jak świetliki, ale drapieżniej. Były większe, szczerzyły ostre kły, jakby ekscytowały się obecnością Darta.

Zamknął oczy, znów zniknął w białej masie.

Słyszał głosy. Po powietrzu czuł, że już nie znajdują się w tunelu. To było jakieś większe pomieszczenie.

– Do królowej! Do królowej!

Na chwilę wszystko zamilkło. Stracił przytomność?

Masa białych mrówek wyrzuciła go z siebie. Poleciał, uderzył w nierówny kamienny podest, wystające ząbki wyryły w jego skórze czerwone ścieżki.

– Miło cię znowu widzieć – usłyszał.

Wstał. Pierwszym co zobaczył, był komar. Ten wielki komar, którego postanowił oszczędzić. Dart mógł przysiąc, że owad śmieje mu się w twarz. Gdyby komar miał usta, zapewne zobaczyłby na nich wykpiwający uśmieszek.

– Stęskniłem się – powiedział insekt i pochylił przed kamiennym tronem. – Przyniosłem pożywienie, pani.

Jego szpikulec zaczął się rozciągać. Wydawało się, że zaraz pęknie. Puchł jak złamana kończyna. Przypominał teraz bardziej zwinięty koc, czy trąbę słonia, niż komarzą igłę. Wystrzeliła z niego pomieszana z krwią ropa. Brudny biało-czerwony chlust spadł na kamienną posadzkę. Z napęczniałego szpikulca wysunął się człowiek. Martwy człowiek.

– Przyjmij mój dar – powiedział komar, pochylając główkę.

Zwłoki zostały podniesione.

Komar z wyzwaniem w oczach spojrzał na Darta.

– Ciesz się, że wracałem z łowów – powiedział owad. – Inaczej nigdy byś tutaj nie dotarł. Wyssałbym z ciebie wszystkie organy i zostawił tylko skorupę. Może ktoś litościwy by ją zjadł. Na przykład mrówki? Masz szczęście, że byłem pełny, spowolniony. Chociaż… patrząc na twoją sytuację, nie wiem, czy to nie byłoby lepsze.

Warknął, a może to był śmiech? Ukłonił się przed tronem i odbiegł.

Tron. Wysoki kamienny tron. Dart uniósł wzrok. Znalazł to, czego szukał.

Na tronie siedziała kobieta. Mogłaby ujść za zwykłego człowieka, gdyby jej ciało się nie poruszało. Mrówki, komary, świetliki, dżdżownice, opite krwią kleszcze ściśnięte w jedno ciało, ruszające niemrawo kończynami, jakby nie wiedziały, co się dzieje.

Trzymała zwłoki. Zwłoki człowieka. To był jakiś mężczyzna. Pustym wzrokiem patrzył w dal, jakby szukał czegoś, co może go uratować.

Kobieta przyglądała się ciału przez dłuższą chwilę. Otworzyła buzię, Dart z przerażeniem zauważył, że jej zęby były stworzone z ustawionych na sztorc szpikulców komarów. Oblizała twarde ułożone z czarnych pancerzy usta. Odsunęła od siebie zwłoki, jakby oceniała zdobycz i nagle w mgnieniu oka jej ręka wbiła się w martwe ciało.

Grzebała, szukała czegoś w klatce piersiowej mężczyzny, aż wreszcie zacisnęła na tym palce i pociągnęła. Z mlaśnięciem wyrwała mu serce. Zbliżyła je do ust. Robaki tworzące jej ciało poruszały się bardziej energicznie, jakby nie mogły doczekać pożywienia. Kobieta zatopiła zęby, odgryzła kęs, przeżuła powoli.

– To dla was, moje ukochane mróweczki – powiedziała i rzuciła przed Darta zwłoki pozbawione serca. – Za wykonanie zadania.

Fala białych mrówek porwała martwe ciało i zniknęła w korytarzu.

Kobieta zmierzyła Darta wzrokiem. Jej oczy były puste jakby szklane.

– Czego tu szukałeś? – spytała, opierając brodę na dłoni.

Kilka robaków wykorzystało to, żeby przeskoczyć na jej twarz.

Gdzie był Roland? Jeśli Dart miał w ogóle myśleć o ucieczce, musiał go wcześniej uratować. Nie mógł zostawić tutaj, wśród tych żądnych krwi stworzeń, swojego przyjaciela, z którym wykonał tyle zleceń, misji. Albo obaj, albo nikt. Rozejrzał się. Każde czarne, prowadzące nie wiadomo dokąd, wyjście blokowały ogromne komary, które machały szpikulcami, jakby tylko czekały, żeby zatopić je w ciele łowcy.

– Nie próbuj uciekać – powiedziała kobieta. – Nawet jeśli uda ci się pokonać straż, wiesz, co będzie potem? Będziesz błądził po tych tunelach w nieskończoność. Rój się zmienia. Zaczniesz polować na moich poddanych, żeby cokolwiek włożyć do ust. Opuszczą cię wszystkie siły. Robaki zastąpi ziemia. Będziesz ją żarł, aż piach wypełni cały twój żołądek. Mam powiedzieć jak to się skończy, czy już sam sobie dopowiesz? Umrzesz z głodu, a my i tak cię znajdziemy. To będzie wykwintna uczta. Uczta z martwego łowcy.

Dart splunął. Miał sucho w gardle, ale nie mógł sobie odmówić tego gestu.

– I co z tego? Gdzie jest mój rewolwer?

– W bezpiecznym miejscu. Wiesz… mogłabym cię teraz zabić.

To na co czekasz? – cisnęło się na język Darta, ale nie miał odwagi, żeby to powiedzieć. Pewnie i tak tu zginie, pogodził się z tym.

Jednak nie byłby sobą, gdyby się poddał. Już to przecież dzisiaj przerabiał. Moment na zejście ze sceny przyjdzie w najmniej spodziewanym momencie, może to nawet był ten dzień, ale jeśli miał się przenieść na drugi świat, świat, z którego nie było powrotu, świat martwych, to jedynie na swoich warunkach.

– Ale? – spytał.

– Myślałam o tym… jak dobrze byłoby mieć własnego łowcę. Łowcę bez woli, który wykonałby mój każdy rozkaz. Potrafisz to sobie wyobrazić? To by było coś pięknego. Zlecałabym mu wszystkie brudne roboty, a on biegałby za mną jak potulny piesek.

Zaśmiała się, odsłaniając nieludzkie zęby.

– Sprowadziłam tu kilku z innych wymiarów – kontynuowała – ale żaden nie spełnił moich oczekiwań.

Innych wymiarów? Te robaki wychodziły poza swój świat?

– Wiesz, co im zrobiłam? – zapytała kobieta i zamilkła, jakby czekała na reakcję Darta, ale on nie dał jej tej satysfakcji. – Urwałam głowy i przekazałam do zabawy wszom. Nigdy nie widziałam ich tak zadowolonych.

Świdrowała go wzrokiem.

– Ty jesteś inny. Nieustępliwy? Na pierwszy rzut oka widać, że masz charakter prawdziwego łowcy. – Zaśmiała się. – Większość z was obróciłaby się na pięcie i uciekła, ale ty z jakiegoś powodu brnąłeś dalej.

– Gdzie jest Roland?

– Ten rewolwer? Na twoim miejscu martwiłabym się sobą. Podejdź.

Dart posłuchał, co innego miał zrobić? W tym momencie był skazany na łaskę tej kobiety.

– Bliżej. Nie wstydź się.

Podszedł.

Kobieta przesunęła się na krawędź tronu. Wyciągnęła dłoń. Dart zadrżał, ale nie cofnął się nawet o krok. Złapała go za brodę. Robaki na jej ciele zaczęły chaotycznie biegać, wiele z nich skłębiło się na ramieniu, ale żaden nie przeskoczył na twarz łowcy. Jakby powstrzymywała je siłą woli.

– Piękna twarz, mój słodziaku – powiedziała powoli kobieta, delektując się każdym słowem. – A jaka skóra, niczego sobie. Szkoda by było, gdyby się zestarzała. Nie martw się, moi poddani ją zakonserwują. Nie wiesz, jak kilka tych małych, cudownych stworzeń w żyłach potrafi dobrze wpłynąć na urodę.

– Nie chcę wiedzieć – odparł Dart.

Nadal trzymała go za podbródek. Ściskała mocno, palce wbijały się w jego skórę.

– Dowiesz się. Dowiesz. W swoim czasie.

– Gdzie jest Roland?

– Powtarzasz się – odpowiedziała z uśmiechem. – Zresztą… mogę ci powiedzieć. Tak będzie ciekawiej.

Uśmiechała się coraz szerzej.

– I tak stąd nie wyjdziesz. Na pewno nie taki sam. – Wskazała jeden z ciemnych tuneli. – Jest tam. Nie martw się. Ma opiekę. Skończy tak samo, jak ty. Pomyśl jakie to piękne. Będziecie o wiele bliżej, blisko jak jedno ciało, organizm.

Jej palce coraz mocniej ściskały podbródek łowcy. Nie wyrwał się, mimo że chciał. Tak bardzo chciał. Czuł do tej kobiety obrzydzenie.

– Życie jest niesprawiedliwe – kontynuowała. – Zanim zmienisz się na lepsze… chciałabym się jeszcze czegoś dowiedzieć. Czego tu szukałeś? Na co dostałeś zlecenie? To bardzo ciekawe. Nie odmawiaj mi tej przyjemności.

Zapadła cisza. Dart patrzył tej przerażającej robaczej królowej prosto w oczy.

– Ciebie – powiedział i wbił rękę w jej ciało.

Weszła miękko. Nie spodziewał się, że nie napotka żadnego oporu. Zacisnął dłoń na jej sercu, było chłodne, jakby martwe. Czuł, jak się kurczy. Biło. Wolniej niż u człowieka.

W szklanych oczach kobiety pojawiło się przerażenie. Robaki z jej ciała zaatakowały. Wszy, glizdy, żuki, pchły. Chroniły królową. Słyszał, że komary, stojące na straży, ruszyły w jego stronę. Nie miał czasu, musiał działać.

Pociągnął, włożył w to całą swoją siłę. Serce wypadło z klatki piersiowej. Chlusnęła brązowa krew. Robale rozpierzchły się na wszystkie strony, uciekały w popłochu, depcząc sobie po plecach. Dart kątem oka zauważył, że komary stanęły jak wryte. Zamarły, jakby nie wiedziały, co mają zrobić, jakby nić, którą łączyła ich przez długi czas, pękła.

Wtedy zobaczył coś, co sprawiło, że jego świat obrócił się do góry nogami.

Znał tę twarz. Pamiętał to ciało. Zamarł.

To była ona. Jan. Jego pierwsza miłość. Jego partnerka. Najlepszy łowca, którego kiedykolwiek poznał.

Teraz już wiedział, dlaczego robaki przemieszczały się do innych światów. Kto ich tego nauczył.

Pochylił się nad poranionym ciałem. Dotknął strzępków, które zostały z jej palców. Palców, które kiedyś tak ogniście wbijały się w jego plecy. Dotknął dziury w klatce piersiowej.

To on ją zabił. Zabił swoją ukochaną. Był mordercą. Zabójcą. Nie zasługiwał na miłość. Na przyjaźń. Nie zasługiwał na życie.

Cały czas zaciskał dłoń na sercu, ukochanym sercu. Jeszcze pulsowało.

Zobaczył, że na jej ustach tli się ostatni ognik bezzębnego, delikatnego uśmiechu.

Odwrócił wzrok. Komary nadchodziły, otrząsnęły się z szoku.

Dart uniknął pierwszych szpikulców, które wystrzeliły jak groty włóczni. Kopnął komara w odnóże. Cienka kończyna ugięła się pod ciosem. Zyskał czas. Pobiegł w stronę tunelu. Tam miał być Roland. Musiał go odzyskać.

Dart zmierzał prosto w kierunku dwóch komarów. Odskoczył, szpikulec otarł się o niego. Przerwał materiał spodni, zranił skórę. Łowca kopnął komara w tułów. Owad poleciał w górę, uderzył w sufit.

Drugi z nich zaatakował. Szpikulec leciał w klatkę piersiową Darta. Nie miał czasu na unik. Złapał długą igłę jedną ręką. Ostre krawędzie rozrywały dłoń. Komar pchał, Dart trzymał tę bezlitosną jak brzytwa broń ze wszystkich sił. Owad wygrywał, był silniejszy. Brakowało kilku sekund, żeby szpikulec zagłębił się w ludzkie ciało. Łowca od początku miał przegrać ten pojedynek.

Musiał coś zrobić. Nie mógł zawieść przyjaciela, nie mógł zawieść jego rodziny. Z tyłu nadbiegały kolejne komary.

Dart, zamiast pchać, pociągnął w bok. Szpikulec ugiął się pod jego naporem. Pękł. Kilka kropel krwi skapnęło na ziemię. Komar pochylił głowę, posmutniał.

Łowca nie miał ani sekundy więcej. Wbiegł w tunel.

 

***

 

Było ciemno. Jedynie fluorescencyjne niebieskie chwasty, choć trochę rozbijały mrok. Dart biegł przed siebie. W ręku nadal trzymał serce, przestało bić.

Wydawało mu się, że tunel faluje pod jego stopami. Jakby go wyczuwał, jakby żył.

Nadal goniły go komary, słyszał, jak ich cienkie odnóża wbijają się w ziemię.

Tunel zadrżał. Droga przed łowcą uniosła się w górę. Buty zaczęły mu się ślizgać po stromej powierzchni. Nie miał na to czasu.

Parł do przodu, mimo że nogi odmawiały mu posłuszeństwa. Potrzebował odpoczynku.

Wbiegł na szczyt wzniesienia. W tym miejscu tunel rozdzielał się na dwie odnogi. Która prowadzi do Rolanda? Którą wybiorą komary? Jeśli miał wyjść z tego cało, musiał wybrać tę prowadzącą donikąd. Lewo czy prawo. Wolałby rzucić monetą niż samemu zdecydować. Nie. Nie miał czasu.

Wybrał lewo. Ukrył się w ciemnej głębi. Tutaj nie rosła żadna świecąca roślina. Nic nie mogło zdradzić jego obecności. Chyba że wpadną na niego komary. Wtedy nie wiedział, co zrobi.

Nasłuchiwał. Wdrapywały się na górkę. Wybrał dobrą odnogę?

Fala grudek twardej ziemi poleciała w dół. Weszły.

Widział je, stały naprzeciwko. Zauważyły go?

Sekundy się wydłużały. Wejdą głębiej? Cały jego plan opierał się na elemencie zaskoczenia. Bez niego… mógł się pożegnać z jakąkolwiek myślą o ucieczce. Jak inaczej miał sobie poradzić bez broni, w tak ciasnej przestrzeni, z dwoma przeciwnikami.

Komary cofnęły się i ruszyły w drugą odnogę, jakby przez ten czas jedynie zastanawiały się, którą wybrać.

Tak. To był ten moment. Pobiegł.

Insekty niczego się nie spodziewały. Pierwszego kopnął z całej siły tak, że uderzył w ścianę tunelu. Zanim drugi zdążył się chociażby odwrócić, przycisnął go stopą i oderwał mu nogę. Ani jedna kropla krwi nie splamiła ziemi. Dobił owada stąpnięciem, które zmiażdżyło głowę. Teraz chlusnęło trochę czerwonej juchy.

Pierwszy komar zdążył się otrząsnąć. Zaatakował. Dart w ostatniej chwili zrobił unik, złapał krwiopijcę za łeb. Pociągnął. Coś trzasnęło. Martwe ciało drgało jeszcze przez kilka sekund.

Łowca zamknął oczy. Zrobił kilka głębokich wdechów.

Poczuł, że ma mokre spodnie. Spojrzał.

Z serca kapała brązowa ciecz. Za mocno ścisnął?

Odwrócił wzrok, nie chciał na nie patrzeć.

Chwilę odpoczął i gdy w pełni wyregulował oddech, ruszył dalej.

Szedł na ślepo. Tam, gdzie walczył z komarami, rosło jeszcze kilka świecących roślin. Nim bardziej się zagłębiał, tym mniej ich było. Mrok z każdym krokiem gęstniał.

Tunel zafalował. Tym razem mocniej niż wcześniej. Łowca stracił równowagę. Zarył twarzą w ziemię. Nie wstał od razu. Poczekał chwilę. Na wszelki wypadek, gdyby coś takiego miało się powtórzyć.

Te tunele przypominały mu ludzkie jelita. Nie miał wątpliwości, że miejsce, w którym się znajduje, żyje.

Wstał. Nie czuł się tu bezpiecznie. Miał wrażenie, że ten organizm, organizm stworzony z podziemnych tuneli, wie o jego istnieniu. A co jeśli nie pozwoli mu dotrzeć do Rolanda? Dart potrząsnął głową. Uratuje go, choćby nie wiem co. Nie. Nie tylko jego. Byli jeszcze oni. Synowie Rolanda, których los również ważył się na tej szali. Głodowali. Dart musiał dla nich dokończyć to zlecenie. Musiał zarobić pieniądze. Dźwigał na barkach nie tylko swoją przyszłość. Ten ciężar go przygniatał, ale jednocześnie motywował do działania. Musiał go znieść, musiał wygrać, uratować Rolanda, wrócić do swojego świata. Od powodzenia zależało więcej niż jedno życie.

Dart liczył się z tym, że rój rozpadnie się bez królowej, a on zostanie przysypany tonami zimnej ziemi. Jednak rój nadal istniał, jakby strata władczyni była tylko chwilowym szokiem.

Szedł dalej przez ciemność. Tunel ocierał się o jego boki.

Przeszedł go dreszcz. Z każdym krokiem czuł narastający niepokój. A może będzie tak błądził, aż umrze lub oszaleje?

Nie. Znajdzie Rolanda.

Usłyszał ruch. Ruch za ścianą tunelu. Coś przeszło obok. Zadrżał. Może mu się wydawało?

Znów.

Teraz nie miał wątpliwości, że się nie przesłyszał.

Szedł dalej. Nie chciał się zatrzymywać. Ostrożnie stawiał kroki, ale nieprzerwanie parł naprzód.

Poczuł delikatne pulsowanie. Dobiegało z każdej strony. Towarzyszyło mu przez całą drogę, czy zwrócił na nie uwagę dopiero teraz?

Znów ruch. Jakby kilka kroków, po których następowała cisza.

Przyśpieszył. Dłoń trzymał przy ścianie, prowadziła go.

Pulsowanie stało się głośniejsze.

Jeszcze bardziej przyśpieszył, prawie biegł. Nie chciał tu być ani chwili dłużej.

Nagle wszystko ucichło. Nie było już żadnego pulsowania, ruchu za ścianą. Został tylko Dart i ciemność. Nieprzenikniona ciemność.

 

***

 

Mrok zaczął się rozrzedzać. Łowca zwolnił, za zakrętem coś było.

Nie wiedział, jak długo szedł tym tunelem. Tak daleko zabrali Rolanda? A może rój wydłużał jego drogę, ciesząc się z każdej chwili, którą łowca spędzał w ciemności.

Dart usłyszał głosy.

– Obssssydliwa broń.

– Ssssła.

– Ssła. Ssła.

– Barrrdso ssła.

Wychylił głowę.

Zobaczył Rolanda. Otaczały go ogromne jak grube gałęzie dżdżownice. Ślizgały się wokół broni, zachowując bezpieczny dystans. Rewolwer najwyraźniej nie próżnował, bo w kącie pomieszczenia leżało nieruchome zwaliste cielsko.

Dart zauważył coś, co sprawiło, że kamień spadł mu w serca. Obok Rolanda stała na korku fiolka. Fiolka z grzybem.

Wziął rozbieg, skoczył. Przeleciał nad różowymi robalami. Złapał za rękojeść swojego przyjaciela, a drugą ręką, w której nadal trzymał serce, zgarnął fiolkę.

Pamiętał, że przed spadaniem Roland połknął naboje. Ile z nich wystrzelił, broniąc się przed robalami? Zostało pięć? Sześć? Dartowi białe mrówki zabrały saszetkę, więc każdy pocisk był na wagę złota.

Trzy dżdżownice, trzy szybkie celne strzały.

Huk. Huk. Huk.

– Już myślałem, że nigdy po mnie nie przyjdziesz.

Różowe ciała po chwili znieruchomiały.

– Zwątpiłeś? – spytał Dart.

– Wolę zwątpienie niż złudną nadzieję.

Łowca z uśmiechem pokręcił głową.

– Cały ty.

– Nie moja wina, że tak się guzdrałeś. Wracamy?

– Nie. Mamy coś jeszcze do zrobienia.

 

***

 

Nie wiedział, ile tego szukał. Był głodny, potrzebował wody, ale nie mógł teraz odpuścić.

Wycelował Rolanda. W drugiej dłoni trzymał serce, a fiolkę przypiął bezpiecznie za pasem.

– Ani kroku dalej – powiedział.

– Coś mi to przypomina – odparł komar. – Długo się nie widzieliśmy, co?

Obok, na żądle, siedziała osa. Z ziemi tutaj wyrastały ogromne ilości różnokolorowych grzybów.

Tym razem Dart nie miał skrupułów. Pociągnął za spust. Pocisk rozerwał komara.

– Został ostatni strzał – powiedział cicho Roland.

Dart zbliżył się do osy. Nie opuścił broni.

– Wiesz, jak się hoduje grzyby? – zapytał.

Osa milczała.

– Odpowiadaj albo skończysz jak twój kompan.

Poruszyła czułkami.

– Tak, wiem.

– Kto jeszcze wie oprócz ciebie?

Chwila ciszy.

– Królowa, ale ona… nie żyje.

– Co tu robił ten komar?

– Miał mnie chronić.

Dart pokiwał głową.

– Nie zabijesz mnie? – spytała osa.

Łowca nie odpowiedział, nacisnął spust.

Przez chwilę patrzył na martwe ciała owadów. Zamknął oczy, odetchnął.

Zaczął niszczyć wyrastające z ziemi grzyby. Deptał, kopał, miażdżył stopami, aż nie został nawet jeden.

– Robactwo powinno zostać w swoim świecie – powiedział. – Pora na nas.

Schował Rolanda do kabury. Wyciągnął fiolkę, wyrwał zatyczkę zębami. Przechylił szkło, niebieski grzyb wsunął się do jego gardła.

 

***

 

Kocur odebrał serce od Darta, zaciągnął się jeszcze kilka razy fajką i odłożył je na srebrną tackę. Zlustrował łowcę wzrokiem.

– Nie wyglądasz za dobrze – powiedział i rzucił na stół sakiewkę pełną monet. – Idź odpocząć.

– Nie.

Kocur spojrzał na niego pytająco.

– No tak. Pewnie chcesz kupić złom.

– Nie.

Kot zatrząsł wąsikami.

– O co chodzi? – spytał.

Dart patrzył na niego przez chwilę.

– Wiedziałeś?

Zleceniodawca odwrócił wzrok, pociągnął z fajki. Równe kółka dymu opuściły jego usta.

– Wiedziałeś? – powtórzył pytanie łowca.

– Tak.

Zapadła cisza.

– Dlaczego wcześniej mi nie powiedziałeś?

– Czułem się winny.

– Okłamałeś mnie.

– Nie.

– Mówiłeś, że zabili ją ludzie… że zginęła od pocisku.

Kocur poderwał się z fotelu. Fajka spadła na podłogę.

– A co innego miałem zrobić? Pozwolić ci, żebyś też zginął? Przecież obaj wiemy, że gdybyś wiedział, popędziłbyś tam, zapominając o jakimkolwiek rozsądku.

– Coś się zmieniło? Nic. Nic się nie zmieniło. Wysłałeś mnie na śmierć i bardzo dobrze o tym wiedziałeś.

– Nie. – Kot pokręcił głową. – To był rzut monetą. Albo zwycięstwo, albo śmierć. Nie mogłem ci o tym powiedzieć. Nie mogłem pozwolić, żebyś wszedł w rój, mając z tyłu głowy myśl, że ona jest jego częścią. Za długo. Za długo była tym, czym się stała.

– Dlaczego? Nie rozumiem dlaczego? Mogliśmy zebrać grupę…

– Nie. Jakbyś się czuł, gdyby ktoś inny ją uwolnił? To musiałeś być ty. To była tylko twoja podróż. To było jedyne zadośćuczynienie, które mogłem ci dać.

– Nigdy nie chciałem od ciebie żadnego zadośćuczynienia. Śmierć łowcy jest codziennością.

– Ale to, co ją spotkało, już nie.

Dart pokręcił głową.

– Nigdy cię za to nie winiłem.

– Za to siebie już tak, prawda?

Łowca odwrócił wzrok.

– Nie musisz odpowiadać – powiedział kocur.

Spojrzał w sufit, zmrużył oczy i zaciągnął się dymem. Powoli wypuszczał szare chmurki z ust, jakby próbował się uspokoić.

Milczeli. Jedynie trzaski pękającego drewna w kominku naruszały ciszę. Między nimi na srebrnej tacce leżało serce. Pojedyncze brązowe krople rozlewały się po błyszczącej powierzchni.

– Dart? Co się dzieje? – Roland odezwał się pierwszy raz, odkąd weszli do domu na kurzej łapie. – Dart?

Łowca drżał. Pierwsze łzy spłynęły po jego policzkach.

– Dart?

Teraz już nic nie powstrzymywało smutku, który zbierał się w nim przez ostatnie lata. Zaszlochał. Schował twarz w dłoniach. Słone krople przechodziły między palcami.

Kocur odłożył fajkę, wstał, podszedł. Położył mu łapę na barku.

– Już dobrze. Dart, już dobrze.

Łowca go odepchnął. Kocur uderzył plecami w biurko. Srebrna tacka zabrzęczała.

– Zostaw mnie! – krzyknął Dart. – Zrobiłeś to dla siebie. Tylko i wyłącznie dla siebie!

Kot podniósł się, otrzepał futro, posmutniał.

– Nie. Nie tylko dla siebie. Dla nas.

– Nie wybaczę ci – wysyczał łowca przez łzy. – Nigdy ci nie wybaczę.

Kocur odwrócił się plecami do Darta.

– Z czasem zrozumiesz, że wybrałem najlepszą opcję – powiedział.

Szybkim ruchem, jakby pod wpływem impulsu, podniósł serce. Kleknął przed kominkiem i włożył je powoli, z czcią, w ogień. Nie zważał na to, że zagubione ogniki przypalają mu futro.

Dart nie wybiegł na zewnątrz. Stał w bezruchu i przez długi czas patrzył, jak żywioł powoli spala na popiół serce jego ukochanej. Płakał. Łzy kapały na podłogę.

Gdy już było po wszystkim, zamknął oczy. Przetarł twarz.

 

***

 

Dart szedł powoli leśną ścieżka. Pchał ciężką taczkę wypełnioną po brzegi złomem. Odpadami, które trafiały tu przez załamania międzywymiarowe. Chwilowe pęknięcia w przestrzeni wyrzucające z siebie różnorodne przedmioty. Nikt nie wiedział, dlaczego tak się dzieje, ale odkrycie powodu tego zjawiska było tylko kwestią czasu. Niejednego to interesowało i niejeden poświęcał życie badaniom.

Dart był ostrożny. Rozglądał się, wypatrywał choćby najmniejszego ruchu w leśnej głuszy. W razie czego Roland, naładowany, czekał w kaburze. Zawartość taczki nie należała do tanich rzeczy. Znalazłoby się wielu śmiałków, którzy spróbowaliby okraść łowcę dla takiego zysku. Większość raczej nie uszłaby z tego z życiem.

Kocur był wyjątkowo hojny. Sprzedał złom po taniości, a do tego dorzucił nową saszetkę i zapas naboi. W ramach przeprosin? Dart nie zaprzątał sobie tym głowy. Musiał zająć się bliskimi. Tymi, którzy nadal żyją.

– Dart? – spytał Roland.

– Hm?

– Wiesz, że zawsze możesz mi o wszystkim powiedzieć? Jeśli będziesz chciał pogadać…

– Wiem. Dzięki.

– Nie dziękuj. Od tego są przyjaciele, prawda?

Weszli do domu. Dart musiał wyłamać zamek, bo klucz zaginął z poprzednią saszetką.

Wprowadził taczkę. Położył Rolanda na ziemi. Rewolwer korzystając z długiego języka, jak z nogi, ruszył w głąb domu.

Łowca został jeszcze chwilę w przedsionku.

Zdjął buty. Zdecydowanie potrzebował nowych, ale teraz nie mieli na to pieniędzy. Zamknął oczy, zrobił kilka wdechów. Wybrał nie za duży kawałek żelastwa z kupki złomu i ruszył za Rolandem.

Zamarł w progu.

Rewolwer się nie cieszył. Opierał się na rękojeści i nawet nie drgnął, jakby przeżywał szok.

Wokół niego skakały dwa małe rewolwerki. Miały jeszcze niewyrośnięte lufy, wąskie kabłąki i przykrótkie kurki. Gadały jak najęte, ale Roland nie słuchał. Wpatrywał się w gołą podłogę.

Młode rewolwery zauważyły łowcę i podbiegły do niego na językach. Może nie do końca do niego, a do kawałka złomu, który trzymał w ręce. Podał im go. Metal z innego wymiaru szybko zniknął zmiażdżony szczękami dwóch bębenków.

Dart podszedł do Rolanda.

– Spóźniliśmy się – powiedział rewolwer. – Spóźniliśmy się…

Łowca po raz kolejny zawiódł swoich bliskich.

Dlaczego? Dlaczego nawet ich nie był w stanie uchronić? 

– Były głodne… – powiedział Roland i nagle urwał, bo głos mu się załamał. – Musiały sobie jakoś poradzić…

Dart milczał. Patrzył tam gdzie Roland. Nie mógł oderwać oczu, nieważne, jak bardzo nie chciał tego widzieć.

– Niech to się okaże złym snem – powiedział rewolwer. – Zaraz się obudzę, prawda?

– Nie. Nie obudzimy się.

– To… nie może…

– Wiem.

Za ich plecami małe rewolwery gaworzyły ze sobą. Nie były świadome. Nie wiedziały, co zrobiły. Nikt nie mógł ich za to winić.

Roland załkał. Pochylił lufę nad błyszczącymi skrawkami metalu. Resztki rękojeści, nadgryziona szczerbinka, kawałek spustu albo kabłąka. Skrawkami, które jeszcze niedawno były częścią jego dziecka.

Trzeciego dziecka.

Roland miał trójkę dzieci.

Koniec

Komentarze

Komentarz pobetowy, więc krótki i na temat. Opowiadanie ma nieszablonową fabułę, dość obleśny, ale gęsty klimat i przykuwa uwagę od początku do samego końca. Złośliwości Rolanda burzą grozę, ale są bardzo fajnym smaczkiem.

 

Całość jest bardziej przygodowa, niż straszna, ale czytało się bardzo dobrze ;)

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Witaj. :)

Ze spraw technicznych mam wątpliwości co do zdań (zawsze – tylko do przemyślenia)::

Łowca widział, że Roland coś do niego mówi, ale nie potrafił różnić słów. – czy na pewno ten wyraz?

A co jeśli nie pozwoli mu dotrzeć do Rolanda? Dart potrząsnął głową. Uratuje go nieważne co. Nie. Nie tylko go. Byli jeszcze oni. – zgrzyta mi wytłuszczone zdanie (?)

Kocur poderwał się z fotelu. – to podobnie

Nie rozumiem (przecinek?) dlaczego?

– Ale to, co ją spotkało (i tu?) już nie.

Niejednego to interesowało i nie jeden poświęcał życie badaniom. – ort. – razem?

Nie mógł oderwać oczu, nie ważne, jak bardzo nie chciał tego widzieć. – ort. – razem?

 

 

Świetny nade wszystko pomysł oraz fabuła, czyta się z zapartym tchem do końca. Dla mnie horror znakomity, oryginalny i nieprzewidywalny, dlatego daję podwójny klik. :) Gorąco namawiam do napisania książki na podstawie tego opka! :)

Powodzenia w Konkursie i przy nominacjach, pozdrawiam serdecznie. :) 

Pecunia non olet

CC,

 

przede wszystkim dziękuję za pomoc przy becie :D. No i cieszę się, że przykuwa uwagę, bo na tym mi zależy :)

 

 

Bruce,

 

zgrzyta mi wytłuszczone zdanie (?)

to chyba zostawię

 

Kocur poderwał się z fotelu. – to podobnie

a to czemu zgrzyta? o.o

 

Nie rozumiem (przecinek?) dlaczego?

tutaj nie jestem przekonany. No bo on mówi, że nie rozumie dlaczego, a nie że nie rozumie – przerwa– dlaczego. Nie wiem jak to wytłumaczyć ;-;

 

 

resztę poprawiłem, dzięki!

 

Wooo, ile miłych słów :D To moja pierwsza nominacja do piórka, dziękuję! Miło mi, że poświęciłaś czas na to opowiadanie :)

 

Pozdrawiam!

 

 

Kto wie? >;

Jasne, jasne, wiesz, zgrzyty i wszelkie wątpliwości są – jak zawsze u mnie – wypisywane na czuja, podobnie jak przecinki, ale jeśli jesteś przekonany, zostawiaj. :) 

Bardzo podobali mi się bohaterowie oraz niespodziewane zwroty akcji, a nade wszystko – tytułowe miejsce, te stworzenia, przejścia, królowa, odczucia dwóch przyjaciół. Na końcu myślałam, że bracia zjedli matkę. :) 

Pozdrawiam, powodzenia. :) 

Pecunia non olet

Jasne, jasne, wiesz, zgrzyty i wszelkie wątpliwości są – jak zawsze u mnie – wypisywane na czuja, podobnie jak przecinki, ale jeśli jesteś przekonany, zostawiaj. :) 

Wiadomo. Większość chyba tak robi oprócz Reg i Tarniny :D

 

 

Cieszę się, że przypadło do gustu :3

Właśnie chciałem stworzyć takie charakterystyczne miejsce, które będzie się wyróżniać. No i bohaterów. Pomysł na Rolanda przyszedł mi już dawno i jakoś tak wokół tego zacząłem budować tę historię :)

 

Pozdrawiam i dziękuję

Kto wie? >;

Hej,

Przybywam po becie :D

 

Świetna fabuła, definitywnie mnie wciągneło. Mimo ilości znaków, wcale się nie dłużyło. Miejscami obrzydliwe, ale w pozytywnym (jeśli można tak to ująć) znaczeniu – dodaje klimatu. No masz do tego talent i chyba odkryłeś powołanie do pisania o robalach o.o Postać Rolanda wyszła ciekawie, aż sam bym chciał taki gadający rewolwer… Ogólnie, dobrze przedstawiasz bohaterów. Wszystko się ze sobą zgrywa i jest przejrzyście.

 

Pozdrawiam i podwójnie udaje się do klikarni :)

 

 

Udało się, Skryty, znakomicie I bardzo mnie cieszy nominacja Pnzrdiv.117. :)

Pecunia non olet

Czyli już 4 :D Jeszcze tylko jeden, ale super.

 

bardzo mnie cieszy nominacja Pnzrdiv.117. :)

mnie też i to bardzo :))

 

 

Pnzrdiv:

chyba odkryłeś powołanie do pisania o robalach o.o

właśnie nie wiem, co mi się ostatnio stało. Ciągle te robaki i robaki xd Nawet moja nieszczęsna książka, którą muszę zacząć poprawiać ma w sobie trochę robaków :)

 

Też bym chciał taki rewolwer. Chociaż gdyby mi tak ciągle gadał, to trudno byłoby wytrzymać. Dziękuję za betę!

Kto wie? >;

Wyobraźnia – jest. Wartka akcja – jest. Robactwo – jest. Zwroty akcji – są. Całkiem niezłe opowiadanie, przede wszystkim bardzo ciekawy jest świat, w którym ma miejsce.

 

Szczególnie przypadł mi do gustu ożywiony rewolwer z dziećmi o kanibalistycznych ciągotach. No miód malina po prostu :D

 

Jedyne co mi nie przypadło do gustu to ostatnia rozmowa z kotem. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego tak naprawdę wysłał głównego bohatera na samodzielną misję. Ale Dart najwyraźniej też nie, więc może to tak miało być?

 

 

Poniżej kilka nieśmiałych uwag/propozycji:

 

> w przeciągu mrugnięcia

Może raczej "w mgnieniu oka"?

 

> Czuł, jak się skurcza

Raczej "jak się kurczy", nie ma takiego czasownika jak “skurczać się”.

 

> Uratuje go nieważne co.

To chyba jakiś regionalizm? Może raczej “Uratuje go, choćby nie wiem co”? Albo “mimo wszystko”?

 

> Nie tylko go.

Na końcu zdania raczej “jego”.

 

 

Pozdrawiam

 

Hej! 

 

Dzięki za docenienie pomysłu :D

Nie lubię tłumaczyć swoich tekstów, ale chyba to zrobię. Kot wysłał Darta na misję, bo Jan przestała być człowiekiem. No i jej los nie był za dobry. Chciał i uważał, że Dart powinien ją uwolnić, że to jego przywilej. Ale jeśli nie zrozumiałeś, to znaczy, że coś zepsułem.

 

Dziękuję za poświęcony czas! Poprawkami zajmę się później :) 

Kto wie? >;

GalicyjskiZakapiorze:

 

To chyba jakiś regionalizm? Może raczej “Uratuje go, choćby nie wiem co”? Albo “mimo wszystko”?

W sumie nie wiem czy to niepoprawne. Ale jesteś już drugą osobą, która mi to wskazała, więc zmienię.

 

 

Poprawiłem wszystko :)

Pozdrawiam!

Kto wie? >;

Opowieść przerażająca w swej obrzydliwości. Do tego najobrzydliwszy horror jaki czytałam.

Podobało mi się miejsce, którego użyłeś. Właśnie ono zrobiło na mnie największe wrażenie.

Już na becie zgłaszałam, że tekst ma również potencjał komediowy, co może nieco osłabiać grozę.

Jednak zarówno falujące korytarze, jak również (może jednak przede wszystkim) gadający pistolet, pożerający naboje sprawiły, że będę pamiętać o Twoim tekście.

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Dziękuję, Ambush. Za betę, za odwiedziny i miłe słowa. Cieszę się, że tekst zapada w pamięć, to chyba najlepszy komplement, który można dostać :D

 

Pozdrawiam!

Kto wie? >;

Hmm… Przyznam, że jestem pod wrażeniem Twojej wyobraźni. Czyta się bdb. Powyżej już prawie wszystko napisano, ja dodam tylko, że idę do kiklrni :)

 

Zapamiętam te robale sobielaugh

Fajnego czwartku! 

"bądź dobrej myśli, bo po co być złej" Lem

Ooo, cześć Gocho! Dziękuję za przeczytanie i miłe słowa :D No i również fajnego czwartkowego popołudnia :)

Kto wie? >;

Podobało mi się: wciągająca fabuła, niesamowity, dziwaczny świat, interesujący bohaterowie. Przeczytałam z dużą przyjemnością.

Ciekawy świat. Ale nie rozumiem go, jak dla mnie jest zbyt oniryczny – wygląda jak we śnie, bez przejmowania się jakąś tam logiką. Komary tworzą rój razem z mrówkami i przędącymi pajęczyny gąsienicami… Ogólnie – bogactwo świata fajne, ale nieznajomość reguł nim rządzących mnie męczyła.

Fabuła całkiem zacna.

Bohaterowie też interesujący, szczególnie Roland. Bo nimi dlaczego metalowe przedmioty nie mogą żyć. Ale znowu – jak działają, jak zakładają rodziny…

Dużo zalet i brak porządnych zasad, które by je połączyły w sprawnie funkcjonującą całość.

Babska logika rządzi!

Pusio:

 

Super, że się podobało. Dziękuję za przeczytanie :D

 

 

Finklo:

 

Rozumiem o co ci chodzi, ale jakoś tak nie mogłem tłumaczyć. Wolałem postawić na bohaterów i trzymać się założeń zamiast wyjaśniać jakie one są. Gdybym tak wszystko próbował wytłumaczyć np zakładanie rodziny przez rewolwery to by nie starczyło mi miejsca. Myślę, że czytelnik nie musi wszystkiego wiedzieć, bo niektóre rzeczy po prostu nie są ważne dla historii. Ale szanuję twoją opinię, dzięki za poświęcenie mojemu tekstowi swojego czasu :)

 

Pozdrawiam!

Kto wie? >;

Hej, 

 

bardzo ciekawy świat, w którym najbardziej spodobał mi się Roland i Kot. Gadająca spluwa, robaki i dziwna misja. Stworzyłeś abstrakcyjny mało poważny świat, w którym chciałeś upchać bardzo poważne sprawy – śmierć ukochanej i rewolwerątka, ale to mi się nie spina. Nie można poważnie traktować śmierci broni dziecka nawet jeśli nadaliśmy boni ludzkie cechy – niezła próba i to doceniam bo pomysł jest zacny ale karkołomny – w mojej ocenie :). Myślę, że gdybyś poszedł w luźniejszą formę, przygodówkę z elementami horroru klasy B to tekst by zyskał. Jeszcze raz podkreślę, że bardzo imponuje mi świat który stworzyłeś, jednak fabuła mi się z nim nie skleja. Widzę też problem w tym, jak odbierze tekst widownia Siaka, nieprzyzwyczajona do takich abstrakcji, ale może właśnie wyrwanie się ze schematu pozwoli tekstowi przebić się przez konkurencję :). Powodzenia w konkursie i pozdrawiam :).  

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Hej,

 

miło, że wpadłeś :D

Hmm… moim zdaniem sposób w jaki traktujemy bohatera, nawet jeśli jest absurdalny, zależy od więzi między nim a czytelnikiem. No bo np to by mógł być, nie wiem, dinozauro ptak i gdyby mu się stało coś tragicznego to czytelnik również by to odczuwał w tragicznym sensie, a nie mało poważnym, jeśli ten dinozauro ptak zdobyłby wcześniej jego sympatię, nawiązał z nim jakąś więź. Ja to tak widzę. Gorzej jeśli tekst jest od początku stylizowany na komediowy, zabawny, a ten moim zdaniem nie był. Absurdalny tak, komediowy nie. Ja to tak widzę, ale rozumiem, że mogłeś odebrać to opowiadanie na swój sposób :)

No i tak. Ciekawi mnie jak ten tekst wypadnie na YT, bo jest czyimś innym niż rzeczy, które Siak regularnie publikuje. Troszkę ryzykuję, ale bez ryzyka nie ma zabawy, a poza tym chciałem to napisać. Zobaczymy :)

 

Dzięki i pozdrawiam :)

Kto wie? >;

Być może to jest świat na miarę powieści i w limicie opowiadania mu zbyt ciasno. A być może to ja jestem marudna.

Babska logika rządzi!

Finklo, nie jesteś marudna ://

Kto wie? >;

No to obmyślaj fabułę i pisz tę powieść. :-)

Babska logika rządzi!

Jedną niedawno skończyłem :) Muszę się zająć poprawkami i może wtedy… zastanawiam się czy nie podejść do tego jak są zrobione pierwsze Wiedźminy – że najpierw zbiór opowiadań :3

Kto wie? >;

Muszę cię pochwalić za kreatywność. Mimo, że długie nie czułem znużenia.

A teraz po kolei:

Roland zjadający naboje. Jego imię i pewnie nawiązanie do innego Rolanda. Świetne.

Królowa to kolejna ciekawa postać, jej wizualizacja również.

Kot też całkiem przyjemny. Kot zawsze się sprzeda ;)

Hodowla grzybków pod przygotowanie inwazji też w moim stylu.

Twist z dziećmi i kanibalizacją super.

 

Zrobiłeś kawał dobrej roboty tym opkiem.

Hej! Dzięki za przeczytanie!

 

No tak Roland – Rewolwer może budzić pewne skojarzenia i specjalnie dałem mu to imię :D Super, że się podobało :) 

 

Pozdrawiam! 

Kto wie? >;

Ech, Skryty, nie mogę odmówić Ci fantazji, i choć tę historię czytało się całkiem nieźle, to muszę powiedzieć, że przez przynajmniej połowę opowiadania irytowało mnie, że nie wiedziałam, na czym polegało zlecenie Darta, no i byłam mocno zdumiona, że rzecz toczy się w tak robaczywym świecie.

Spodobała mi się szczególna relacja między Dartem i Rolandem.

Wykonanie pozostawia nieco do życzenia.

 

Dart zagryzł zęby. → Można zagryźć wargę/ usta, ale nie można zagryźć zębów.

Proponuję: Dart zacisnął zęby

 

Mi też nie jest przyjemnie – powiedział. → Mnie też nie jest przyjemnie – powiedział.

mnie czy mi? tobie czy ci? – Słownik języka polskiego PWN

 

Korytarz zaprowadził ich na ogromną salę… → Korytarz zaprowadził ich do ogromnej sali

 

Nie. Nie mógł peszyć. Dla pewności splunął jeszcze raz. → Pewnie miało być: Nie. Nie mógł zapeszyć. Dla pewności splunął jeszcze raz.

Sprawdź znaczenie słów peszyć i zapeszyć.

 

Roland coś do niego mówi, ale nie potrafił różnić słów. → …Roland coś do niego mówi, ale nie potrafił rozróżnić słów.

Różnić może się coś od czegoś, ale jeśli ktoś mówi niewyraźnie, to nie można rozróżnić słów.

 

wyciągnął z niej kolejne naboje. Kilka spadło i poleciało w dół… → Czy dookreślenie jest konieczne? Czy to co spada może polecieć w górę?

 

Złapał się krawędzi, znów podciągnął, włożył w to całą swoją siłę. → A może: Chwycił krawędź, znów się podciągnął, włożył w to całą siłę.

Czy mógł w to włożyć cudzą siłę? Miejscami nadużywasz zaimków.

 

Mi też – odpowiedział Dart… → Mnie też – odpowiedział Dart

 

Nie wiedział, co znajduje się w tym pomieszczeniu, bo milczało.

Płomyk oświetlał jedynie jego buty.

Ciemność była tak gęsta, że można by kroić nożem. Otulała go. Czuł, jakby czarna niewidzialna ręka zaciskała się na jego szyi. Wszystkie włoski stanęły mu dęba. → Czy wszystkie zaimki są konieczne?

 

Płomyk zszedł na sam dół drewnianej wykałaczki i otarł się o skórę łowcy. → Zapałka i wykałaczka nie są synonimami.

Proponuję: Płomyk zszedł na sam dół drewienka i otarł się o skórę łowcy.

 

Stracił równowagę. Poleciał w dół. Zapałka wyleciała mu z dłoni. → Nie brzmi to najlepiej. Czy, przewróciwszy się, mógł polecieć w górę?

Proponuję: Stracił równowagę i przewrócił się. Zapałka wyleciała z dłoni.

 

na suficie szkło dające światło. → W jaki sposób szkło daje światło?

 

Pojedyncze owady dostały się do jego gardła, przecisnęły pod mocno zaciśniętymi wargami. → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Pojedyncze owady przedostały się do gardła, mimo mocno zaciśniętych warg.

 

przenosiły jego ciało. Co jakiś czas jego głowa… → Czy oba zaimki są konieczne?

 

Zobaczył, że podążają wyrytym w ziemi tunelem. → Raczej: Zobaczył, że podążają wydrążonym w ziemi tunelem.

 

Kobieta przyglądała się ciału przez dłuższą chwilę. Otworzyła buzię… → Buzię mają dzieci. Nie wydaje mi się też, aby opisana istota miała usta.

Proponuję: Otworzyła otwór gębowy

 

Moment na zejście ze sceny przyjdzie w najmniej spodziewanym momencie… → Brzmi to fatalnie.

Proponuję: Zejście ze sceny nastąpi w najmniej spodziewanym momencie

 

 Nim bardziej się zagłębiał, tym mniej ich było.Im bardziej się zagłębiał, tym mniej ich było.

 

Słone krople przechodziły między palcami. → A może: Słone krople przeciekały między palcami.

 

Kleknął przed kominkiem… → Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej, Reg!

 

Dzięki za przeczytanie!

 

Nie zdradzanie treści zlecenia to trochę taki zabieg, żeby zaciekawić/utrzymać uwagę czytelnika. Szkoda, że w twoim wypadku to nie zadziałało, a wręcz przeciwnie, denerwowało :c

A że byłaś zdumiona to chyba dobrze. Miało być dziwnie i nietypowo :D

 

Poprawki obiecuję wprowadzić, ale zrobię to dopiero jutro, bo dzisiaj ciężki dzień. Dzięki za nie!

Kto wie? >;

Bardzo proszę, Skryty, miło mi, że mogłam się przydać.

 

Nie zdradzanie treści zlecenia to trochę taki zabieg, żeby zaciekawić/utrzymać uwagę czytelnika.

Staram się zrozumieć Twoje intencje, ale cóż… Taki zabieg na mnie nie działa, a skutek jest taki, że dość długo miałam wrażenie czytania fragmentu, że coś mnie ominęło i teraz zostałam wrzucona w tok zdarzeń, których nie rozumiem i nie wiem dlaczego się dzieją.

Mam nadzieję, że Twoje przyszłe opowiadania będą napisane jaśniej i czytelniej.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg,

rozumiem. Zdecydowałem się na coś takiego, bo ja sam lubię razem z biegiem opowiadania dowiadywać się coraz więcej. No bo początek, w którym tłumaczy się wszystko może moim zdaniem wynudzić.

 

Pozdrawiam :) 

Kto wie? >;

Nowa Fantastyka