- Opowiadanie: marzan - Zamek Cierni

Zamek Cierni

In­spi­ra­cją opo­wia­da­nia był za­rów­no zna­ko­mi­ty tekst Hun­te­ra, który w opo­wia­da­niu znaj­du­je się w ca­ło­ści (wy­różniony kur­sy­wą), jak i różne wer­sje baśni o Śpią­cej Kró­lew­nie, głów­nie Per­raul­ta, ale także te wcze­śniej­sze, obec­nie je­dy­nie wzmian­ko­wa­ne w in­ter­ne­cie.

Hi­sto­ria o Śpią­cej Kró­lew­nie, obec­nie cu­kier­ko­wa, wy­wo­dzi się z dość mrocz­nych, po­nu­rych i dra­stycz­nych opo­wie­ści – i taki kli­mat chcia­łem za­cho­wać. Czy się udało – zde­cy­duj­cie sami!

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Zamek Cierni

– Śpij… dzie­ci­no… śpij… spo­koj­nym snem – wy­szep­ta­łam i spoj­rza­łam na twarz dziew­czy­ny. Jesz­cze przed chwi­lą czoło po­kry­wa­ły zmarszcz­ki, a usta drża­ły, jakby chcia­ła coś po­wie­dzieć. Teraz rysy na­bra­ły spo­ko­ju. Chwi­lę gła­ska­łam ją po gło­wie, po­zwa­la­jąc dłu­gim, ja­snym wło­som prze­śli­zgi­wać się mię­dzy pal­ca­mi.

Jak co ty­dzień tchnę­łam magię w po­dusz­ki, na któ­rych le­ża­ła. Ich kształt był inny o po­ran­ku, w po­łu­dnie i w nocy. Gdyby nie one, stu­let­ni sen zmie­nił­by pięk­ne ciało dziew­czy­ny w krwa­wy wrzód.

– Sen ochro­ni cię przed twoim złem – wy­po­wie­dzia­łam ko­lej­ny wers pro­roc­twa i wsta­łam z klę­czek. Zdmuch­nę­łam świe­cę. Rzeź­bio­na skrzy­nia, na któ­rej stała, po stu la­tach wy­glą­da­ła jak ka­ska­da róż­no­ko­lo­ro­we­go wosku.

Za­mknę­łam drzwi kom­na­ty. Wy­dep­ta­na w kurzu ścież­ka zna­czy­ła mój stały szlak. Do­strze­głam po­kry­te kol­ca­mi macki pną­czy, które prze­bi­ły się przez okna i drzwi są­sied­nich izb. Czar­ne, bez­list­ne pędy coraz od­waż­niej pe­ne­tro­wa­ły wnę­trze zamku. Rzu­ci­łam za­klę­cie za­ka­zu na te, które za­nad­to zbli­ży­ły się do kom­na­ty dziew­czy­ny. Wie­dzia­łam, co mogą zro­bić z żywym cia­łem: za­pu­ścić w nim ko­rze­nie i po­wo­li wy­sy­sać za­war­tość. Utrzy­my­wa­ły ofia­rę jak naj­dłu­żej przy życiu, zra­sta­ły się z nią w jeden nie­ro­ze­rwal­ny twór. W końcu czar­ne włók­na w pełni za­stę­po­wa­ły mięk­kie tkan­ki. Po­wsta­wa­ła gro­te­sko­wa rzeź­ba, kości ob­ro­śnię­te ły­ko­wa­ty­mi splo­ta­mi, na któ­rych roz­pię­ta była za­su­szo­na skóra.

Przed­po­la zamku i po­dwó­rzec były pełne ciał śmiał­ków, któ­rzy chcie­li we­drzeć się do środ­ka. Le­gen­da o śpią­cej kró­lew­nie przy­cią­ga­ła jak ma­gnes. Jedni chcie­li pie­nię­dzy, inni sławy, a nie­któ­rzy ma­rzy­li o roz­ko­szy ob­co­wa­nia z na­sto­let­nim cia­łem. Za­bie­ra­li ze sobą żoł­da­ków, drwa­li, cza­ro­dzie­jów, nawet pi­ro­ma­nów. Chcie­li znisz­czyć cier­nio­wy mur, ale sami pa­da­li jego ofia­rą. Pną­cza tylko wy­da­wa­ły się nie­ru­cho­me – po­tra­fi­ły ata­ko­wać z szyb­ko­ścią bły­ska­wi­cy, a łyko pędów sta­wa­ło się tward­sze od stali. Wcią­ga­ły ich po­mię­dzy wę­żo­we splo­ty łodyg i wię­zi­ły w uści­sku, wci­ska­ły się mię­dzy płyty zbroi, wpeł­za­ły do ust i uszu, by zło­żyć tam na­sio­na. Ogień tylko je roz­ju­szał i utwar­dzał cien­ką, ale twar­dą korę. Soki prze­że­ra­ły stal, mo­siądz, a nawet sre­bro.

Ze­szłam do Sali Ry­cer­skiej, wciąż peł­nej uśpio­nych ciał dwo­rzan. Spraw­dzi­łam wszyst­kie ścia­ny, wy­pa­tru­jąc czar­nych ko­rzon­ków i mło­dych pędów. Kiedy szep­ta­łam słowa za­klęć, ro­śli­ny wiły się ni­czym przy­dep­ta­ne robaki i cho­wa­ły do wnę­trza szcze­lin. Pal­ca­mi prze­su­wa­łam po szorst­kim murze, wy­czu­wa­jąc opusz­ka­mi każde pęk­nię­cie i luźny okruch. Kiedy już uszczel­ni­łam ma­gicz­ną ba­rie­rę, po­czu­łam się zmę­czo­na i pusta. Zo­sta­wi­łam sobie tylko tyle magii, by otwo­rzyć nią drogę do wyj­ścia. Zanim opu­ści­łam po­miesz­cze­nie, spoj­rza­łam jesz­cze raz na nie­ru­cho­me syl­wet­ki, nie­któ­re ubra­ne w ba­lo­we stro­je. Kiedy kró­lew­na ukłu­ła się wrze­cio­nem, trwa­ły przy­go­to­wa­nia do uczty z oka­zji jej uro­dzin. Za­nu­ci­łam słowa pie­śni.

Nocą je­steś tam, gdzie każdy dzień

Cicho… cicho sza

Tam za­ba­wa, trwa

Je­stem ósmą wróż­ką. To mnie nie za­pro­szo­no, kiedy uro­dzi­ła się dziew­czyn­ka.

Król i kró­lo­wa zbyt­nio bali się tego, co chcia­łam im po­wie­dzieć. My, wróż­ki po­sia­da­my dar prze­wi­dy­wa­nia przy­szło­ści, ale nie wszyst­kie mamy od­wa­gę, by w nią wej­rzeć. Ja wi­dzia­łam, jak nici ludz­kich losów spla­ta­ją się w jeden wzór. Śmierć dziewczyny była jej przeznaczeniem.

 Lu­dzie rzad­ko poj­mu­ją isto­tę śmier­ci, na­pa­wa ich stra­chem od mo­men­tu, kiedy zy­ska­ją świa­do­mość ist­nie­nia. Życie to krąg: ży­wi­my się tkan­ka­mi mar­twych istot. Z pąka, li­ścia, kwia­tu mu­si­my w końcu zstą­pić po pniu życia, by zmie­nić się w ko­rzeń. Dzię­ki temu drze­wo bę­dzie sil­niej­sze.

Cza­sem kwiat powinien od­paść zaraz po tym, jak roz­wi­nie płat­ki. Nigdy nie wyda owocu. Jego gni­ją­ca tkan­ka za­ra­zi gałąź, konar, pień, aż w końcu za­bi­je drze­wo. Inne wróż­ki dały dziew­czy­nie urodę, wraż­li­wość, mą­drość, ta­lent. Po­zwo­li­ły jej roz­kwit­nąć, po­słu­cha­ły pod­szep­tów ocze­ki­wań. Czy nie czuły tego, co czaiło się w przy­szło­ści? Nie ro­zu­mia­ły, że czar­na nić, wple­cio­na w tka­ni­nę, roz­le­je barw­nik na całość?

Chcia­łam dać jej śmierć, by zo­sta­ła za­pa­mię­ta­na jako kwiat. Żal miał otwo­rzyć serca króla i kró­lo­wej, by za­czę­li czuć i my­śleć. Mieli prze­żyć gniew, roz­pacz, bez­sil­ność. Do­strzec sens cier­pie­nia i oswo­ić się z nim. Ich zwią­zek, zro­dzo­ny z kon­we­nan­sów, miał się zmie­nić w praw­dzi­wą mi­łość. Tak bar­dzo jej po­trze­bo­wa­li, by spro­stać ko­lej­nym pró­bom. By tka­ni­na, w którą są wple­ce­ni, wy­trzy­ma­ła szar­pa­nie zę­ba­mi, by po­de­szwy butów wroga nie roz­tar­ły jej w pył, by w pró­bach ognia, za­ra­zy i głodu nieść pod­da­nym na­dzie­ję i dawać siłę do walki.

Nie byli go­to­wi na przy­ję­cie daru. Moja sio­stra, siód­ma wróż­ka, zmie­ni­ła śmierć w sen. Odwlekła to, co nie­unik­nio­ne. Od kiedy zamek oplo­tły cier­nie, za­po­mnia­ła o nim, po­dob­nie jak inne wróż­ki. Może dla­te­go, że nikt ich tu nie po­dzi­wia, nie wy­po­wia­da ży­czeń, nie cie­szy się z ich przy­by­cia? Tylko ja od stu lat do­glą­dam uśpio­nych ciał. Nie na­zy­wa­ją mnie już wróż­ką, tylko cza­row­ni­cą. Bo któż inny wy­my­ślił­by zło­wro­gie, lu­do­żer­cze cier­nie?

One, po­dob­nie jak ja, są straż­ni­ka­mi prze­zna­cze­nia. Mają wy­brać czło­wie­ka, który bę­dzie wy­star­cza­ją­co silny, by spro­stać wy­zwa­niu. Nie mam na myśli próby, która czeka w Zamku Cier­ni. To tylko przed­smak tego, co na­stą­pi póź­niej.

 

* * *

Krok za kro­kiem brnę­ła błot­ni­stą drogą, cią­gnąc za sobą cięż­ki wózek. Kie­dyś za­przę­gnię­ty był do niego osioł, ale na wio­snę mu­sia­ła sprze­dać zwie­rzę, by kupić je­dze­nie dla dzie­ci. Pod­ję­ła de­cy­zję zbyt późno, a osła­bie­nie gło­dem ze­bra­ło żniwo: z dwój­ki dzie­ci zo­sta­ło tylko jedno.

Teraz wra­ca­ła z targu, nie­pew­na tego, co za­sta­nie w domu. Droga do mia­stecz­ka zaj­mo­wa­ła cały dzień. Po­przed­nią noc prze­le­ża­ła pod wóz­kiem, na wil­got­nej od desz­czu tra­wie, z nie­cier­pli­wo­ścią cze­ka­jąc na świt. Nie zmru­ży­ła oka nie tylko przez zimno. Kiedy przy­mknę­ła po­wie­ki, czuła za­pach dymu i go­rą­co pło­mie­ni, ogar­nia­ją­cych le­pian­kę, w któ­rej zo­sta­ła córka. Wi­dzia­ła dzi­kie zwie­rzę­ta, wy­cią­ga­ją­ce ją do lasu. Sły­sza­ła bul­go­ta­nie męt­nej, mu­li­stej wody, która po­chła­nia­ła dziew­czyn­kę.

Trwo­ga do­da­wa­ła jej sił, choć po­de­szwy butów z tru­dem znaj­do­wa­ły opar­cie na śli­skiej gli­nie, a ob­rę­cze kół po­grą­ża­ły się w ko­le­inach. Plecy pa­li­ły jak ogień, a kiedy pod­no­si­ła głowę, przed ocza­mi tań­czy­ły mrocz­ki. Zdy­sza­na, przy­sta­nę­ła na chwi­lę i się­gnę­ła do za­pa­sów zgro­ma­dzo­nych na wózku. Długo się wa­ha­ła, ale w końcu urwa­ła ka­wa­łe­czek chle­ba. My­śla­ła, że w ca­ło­ści za­cho­wa go dla córki, jako przy­smak, który wy­cza­ru­je na twa­rzy dziec­ka uśmiech. Potem zo­sta­ną im mąka i kasza, pełne ro­ba­ków, bo tylko na takie było ją stać.

Mu­sia­ła coś zjeść, by dojść do domu. Nie miała już siły, by szu­kać ko­rzon­ków i ryć w ziemi po­ra­nio­ny­mi dłoń­mi. We­pchnę­ła łap­czy­wie do ust ka­wa­łek boch­na. Na po­cząt­ku pra­wie się nim za­krztu­si­ła. Ból pro­mie­niu­ją­cy od cho­rych zębów prze­szył szczę­ki, ale mimo tego wy­trwa­le gry­zła twar­dą skór­kę, aż po­czu­ła na ję­zy­ku słod­ki smak.

Kiedy za­uwa­ży­ła sa­mot­ne­go męż­czy­znę, wy­stra­szy­ła się. Nie wy­glą­dał na tu­tej­sze­go. Był bar­czy­sty, a jego chód przy­wo­dził na myśl niedź­wie­dzia, kro­czą­ce­go na tyl­nych ła­pach. Miał dłu­gie, roz­czo­chra­ne włosy i zmierz­wio­ną brodę. Przez jedno ramię prze­wie­sił worek, zza dru­gie­go wy­sta­wa­ła rę­ko­jeść mie­cza.

Kim był? Jeśli my­śli­wym, to po co mu miecz? Może ra­czej na­jem­nym żoł­da­kiem, który zde­zer­te­ro­wał? Sa­mot­nym rze­zi­miesz­kiem? A może… Nie, nie mógł być ry­ce­rzem ani księ­ciem, oni za­wsze przy­by­wa­li z licz­ną świtą.

– Szu­kam Zamku Cier­ni. – Pod­niósł głowę i spoj­rzał jej w oczy. Słowa brzmia­ły to­por­nie, jak u ob­co­kra­jow­ca, ale w za­cho­wa­niu nie wy­czu­ła ty­po­wej nie­pew­no­ści. Strach nagle ją opu­ścił, jakby ciem­ny, szorst­ki głos mężczyzny oto­czył ją opie­ką. Po­spiesz­nie od­gar­nę­ła włosy z czoła i prze­łknę­ła reszt­kę chle­ba.

– Idę w tamtą stro­nę, panie.

Mi­nę­ły trzy lata, odkąd w oko­li­cy po­ja­wił się ostat­ni śmia­łek. Daw­niej było ich wielu. Pa­mię­ta­ła, gdy jako dziew­czyn­ka oglą­da­ła barw­ne or­sza­ki. Oj­ciec czę­sto za­bie­rał ją, by pa­trzy­ła na lśnią­ce zbro­je i wy­szy­wa­ne zło­tem szaty. Matka zaś się zło­ści­ła i prze­kli­na­ła pod nosem.

To ona miała rację. Wraz z brzę­czą­cy­mi mo­ne­ta­mi, przy­by­sze przy­nie­śli ze sobą cho­ro­by, któ­rych wcze­śniej nie znano w tych oko­li­cach. Nie­któ­rzy śmiał­ko­wie gi­nę­li bez wie­ści, na­kłu­ci na cier­nie. Inni wra­ca­li po­ko­na­ni, a go­rycz po­raż­ki mie­sza­ła ich zmy­sły. Jej wuj zgi­nął, kiedy pi­ja­ny ry­cerz wtar­gnął do do­mo­stwa. Nie zdo­byw­szy kró­lew­ny, chciał zna­leźć po­cie­sze­nie w ob­co­wa­niu z ja­ką­kol­wiek nie­wia­stą. Ry­cerz prze­szył wuja mie­czem i pobił ciot­kę tak, że nigdy już nie na­zy­wa­no jej pięk­ną. Nie po­niósł za to żad­nej kary.

Począwszy od tego wydarzenia, ich ro­dzi­na i cała wieś za­czę­ła pod­upa­dać. Przybysze traktowali ich coraz gorzej. Są­siedz­two Zamku Cier­ni już nie in­try­go­wa­ło, tylko było jak zło­wro­gi cień, coraz dłuż­szy i zim­niej­szy. Teraz z ca­łe­go rodu po­zo­sta­ła tylko ona i córka.

Kiedy uważ­niej przyj­rza­ła się ubra­niu męż­czy­zny, przy­po­mnia­ła sobie zasłyszane kiedyś opowieści. Lu­dzie-ogry, tak ich na­zy­wa­no. Miesz­ka­li za gó­ra­mi na pół­no­cy, w ba­gni­stej kra­inie oto­czo­nej la­sa­mi. Opowieści wspominały o ich okru­cień­stwie – ponoć nadal mieli zwy­czaj spo­ży­wać ciała po­ko­na­nych wro­gów, by zy­skać ich siłę.

Przy­bysz ski­nął głową. Bez słowa chwy­cił za drągi i wy­rwał koła wózka z błota jed­nym ru­chem, jakby po­jazd był za­baw­ką. Szli w mil­cze­niu, ale nie prze­szka­dza­ło jej to. Cza­sem od­wra­ca­ła się, by spoj­rzeć na jego syl­wet­kę, na mu­sku­lar­ne nogi i sze­ro­kie ra­mio­na. Po­dmu­chy wia­tru nio­sły woń futer i zwie­rzę­cych skór, zmie­sza­ne z potem męż­czy­zny.

– Do zamku wie­dzie tamta ścież­ka, panie. Kie­dyś była sze­ro­kim trak­tem, ale za­ro­sła. Mój dom jest na skra­ju wsi. Nie­wie­lu po­zo­sta­ło w niej miesz­kań­ców.

Mężczyzna za­pro­wa­dził wóz aż pod zasłonięte szmatą drzwi. Córka wy­bie­gła ze środka i za­trzy­ma­ła się wpół kroku. Trwoż­nie spo­glą­da­ła na przy­by­sza. Ko­bie­ta przy­wo­ła­ła ją i przy­tu­li­ła do pier­si.

– Nie­dłu­go zmierzch. Nie doj­dziesz do zamku przed za­cho­dem. Może zo­sta­niesz na noc? Ży­je­my skrom­nie, ale po­dzie­lę się wszyst­kim, co mam.

Uśmiech­nę­ła się, po­pra­wi­ła po­ła­ta­ny i za­bło­co­ny przy­odzie­wek, wy­pię­ła wątłe pier­si.

– Od­wdzię­czę się za pokazanie drogi, kiedy wrócę.

Wziął jej dłoń w swoją, za­le­d­wie na mo­ment, ale to wy­star­czy­ło, by po­czu­ła dreszcz. Zo­sta­wił ją, nie­ru­cho­mą, z pół­otwar­ty­mi usta­mi, i ru­szył w stro­nę zamku.

 

* * *

Kiedy do­tarł do kol­cza­ste­go muru, słoń­ce cho­wa­ło się za ho­ry­zont. Czer­wo­ny blask ostat­nich pro­mie­ni padł na wę­żo­we pędy, wień­czą­ce górną kra­wędź prze­gro­dy. Minął zbu­twia­łe reszt­ki żer­dzi, gni­ją­ce płót­na na­mio­tów i po­ra­sta­ją­ce chwa­sta­mi miej­sce po ogni­sku. U pod­nó­ża ścia­ny splą­ta­nych ro­ślin bie­li­ły się kości. Wy­da­wa­ło mu się, że w gę­stwi­nie widzi za­ry­sy ciał, ufor­mo­wa­ne ze zdrew­nia­łych pędów. Gdzie­nie­gdzie w ro­ślin­ną tkan­kę wro­śnię­te były ele­men­ty zbroi, ka­wał­ki roz­dar­tych tka­nin, sple­śnia­łe skó­rza­ne paski i po­kry­te pa­ty­ną sprzącz­ki.

Pod­szedł do pną­czy. Do­strzegł po­ru­sze­nie wśród łodyg – te naj­bli­żej niego co­fa­ły się, a te po bo­kach roz­pla­ta­ły i wy­su­wa­ły, jakby ro­śli­ny za­pra­sza­ły go do środ­ka. Wy­cią­gnął dłoń i do­tknął cien­kie­go, le­d­wie wi­docz­ne­go pędu.

Ło­dy­ga się na­prę­ży­ła, przez chwi­lę wiła ni­czym wąż, aż wresz­cie oplo­tła jego palce i uło­ży­ła się w kłę­bek we­wnątrz dłoni. Na czar­nej po­wierzch­ni kory po­ja­wi­ły się pęk­nię­cia, z któ­rych wy­chy­nę­ły grube, zie­lo­ne pąki. Każdy z nich otwo­rzył się w kwiat, mie­nią­cy się żół­cią, pur­pu­rą i gra­na­tem.

To był jego dar i prze­kleń­stwo za­ra­zem. Do­ty­kiem dłoni dawał mi­łość. Jed­nym mu­śnię­ciem pal­ców ocza­ro­wy­wał i roz­pa­lał. Kiedy jego matka, kró­lo­wa, we­zwa­ła na dwór cza­row­ni­ków i zło­ży­ła krwa­we ofia­ry, by nie­mow­lę otrzy­ma­ło wła­śnie taki dar, nie przy­pusz­cza­ła, jak to się skoń­czy. Chcia­ła dać synowi to, czego sama nie za­zna­ła, uchro­nić go od chło­du, który ranił jej wraż­li­we serce.

Za­miast tego sama zła­pa­ła się w pu­łap­kę do­ty­ku. Za­nie­dby­wa­ła rady, sądy, uczty, a nawet mo­dli­twy, by tylko po­czuć cu­dow­ne palce na swo­jej skó­rze. W nocy bier­nie zno­si­ła to, co robił z jej cia­łem mąż, cze­ka­jąc nie­cier­pli­wie na po­ra­nek i spo­tka­nie z synem.

Za­czę­ła poić króla winem, a sama wy­my­kać się w nocy do sy­pial­ni dzie­dzi­ca. Na po­cząt­ku tylko go przy­tu­la­ła, potem piesz­czo­ty sta­wa­ły się coraz bar­dziej wy­uz­da­ne. Pew­nej nocy król, mimo wy­pi­te­go al­ko­ho­lu, za­uwa­żył nie­obec­ność żony. Na­ka­zał dwo­rza­nom ją śle­dzić i wkrót­ce od­krył, dokąd się uda­wa­ła.

Kolejnej nocy przy­szedł do sy­pial­ni syna. W gnie­wie wy­cią­gnął żonę z łoża i rzu­cił ją na pod­ło­gę. Wyjął szty­let, by po­de­rżnąć gar­dło dzie­dzi­co­wi, ale w ostat­niej chwi­li ten zła­pał go za nad­gar­stek i za­czął bła­gać o da­ro­wa­nie życia. Król pod­dał się magii do­ty­ku. Po jego twa­rzy po­cie­kły łzy. Od­rzu­cił szty­let na pod­ło­gę i padł na ko­la­na.

Syn nie zwol­nił uści­sku. Serce wład­cy biło coraz szyb­ciej, słowa i myśli za­czę­ły się plą­tać, krew na­pły­wa­ła do twa­rzy. Wszech­ogar­nia­ją­ca mi­łość, któ­rej nigdy nie wcze­śniej nie czuł, była zbyt sil­nym prze­ży­ciem. Król chwy­cił się za głowę i stra­cił przy­tom­ność. Kró­lo­wa we­zwa­ła dwo­rzan, a szty­let we­pchnę­ła pod skrzy­nię, by nikt się nie do­my­ślił, co za­szło w kom­na­cie.

Słu­dzy po­nie­śli króla do łoża, w któ­rym już po­zo­stał. Cza­sem na ce­re­mo­nie i świę­ta prze­no­szo­no go i sa­dza­no na tro­nie, a na­stęp­nie dys­kret­nie przy­pi­na­no głowę skó­rza­nym pa­skiem, by nie opa­da­ła. Dwo­rza­nie wy­cie­ra­li ślinę ciek­ną­cą z ką­ci­ka ust i po­pra­wia­li trzę­są­ce się dło­nie.

Dwa lata póź­niej kró­lo­wa uro­dzi­ła córkę, a po ko­lej­nym roku syna. Nie­któ­rzy mó­wi­li, że to dar za tro­skli­wą opie­kę nad cho­rym mężem. Na­dwor­ny poeta uło­żył pieśń, w któ­rej szcze­biot dzie­ci przed­sta­wiał jako głos wład­cy. Ci, któ­rzy sze­rzy­li inne plot­ki, skoń­czy­li jako karma dla świń. Kró­lo­wa ka­za­ła wy­sta­wić na placu tar­go­wym ko­ry­ta, do któ­rych wrzu­cano po­rą­ba­ne szcząt­ki, a na­stęp­nie wy­pusz­cza­no wy­gło­dzo­ne zwie­rzę­ta.

Kiedy kró­le­wicz stał się świadkiem takich scen, postanowił uciec z zamku. Straż­ni­cy przy bra­mie wy­pu­ści­li go bez za­jąk­nie­nia – wystarczyło, że po­ło­żył dło­nie na ich ra­mio­nach. Wy­szedł da­le­ko za mia­sto, na tar­ga­ne wia­trem wzgó­rza, i po raz pierw­szy od dłuż­sze­go czasu ode­tchnął głę­bo­ko, jakby pękły nie­wi­dzial­ne okowy na że­brach.

Na po­cząt­ku czę­sto ko­rzy­stał z mocy, która otwie­ra­ła mu wszyst­kie drzwi. Lu­dzie po­trze­bo­wa­li mi­ło­ści, niektórzy byli gotowi oddać za nią cały majątek. Potem, kiedy już minął strach pi­sklę­cia, które zbyt późno opu­ści­ło gniaz­do, za­czął się po­wstrzy­my­wać. Chciał po­czuć to wszyst­ko, przed czym chro­nił go kokon mi­ło­ści: głód, prze­ra­że­nie, roz­pacz. Zmęż­niał, a mło­dzień­cza twarz stop­nio­wo przy­bra­ła ostre rysy lu­dzi-ogrów. Na­uczył się wal­czyć i za­bi­jać. Cza­sem, kiedy wróg wy­da­wał ostat­nie tchnie­nie, ­klę­kał przy nim i kładł dłoń na jego czole.

Było uczu­cie, któ­re­go nigdy nie prze­żył: mi­łość. Ta, którą wzbu­dzał, zbyt szyb­ko za­głu­sza­ła wszyst­ko, co mogło uro­dzić się w jego sercu. Roz­ko­sze ciała były jesz­cze jed­nym fi­zycz­nym ćwi­cze­niem, a dotyk ko­biet przy­wo­ły­wał w końcu wspo­mnie­nie piesz­czot, któ­ry­mi da­rzy­ła go matka. Kiedy usły­szał opo­wieść o Zamku Cier­ni i kró­lew­nie, zmo­żo­nej stu­let­nim snem, wy­ru­szył bez wa­ha­nia na po­szu­ki­wa­nia.

 

Nad ranem wszyst­kie cier­nie po­kry­ły się kwia­ta­mi. Wstał z klę­czek i ode­pchnął ło­dy­gi, które ocie­ra­ły się o niego jak kot. Pną­cza roz­stę­po­wa­ły się przed każ­dym jego kro­kiem. Wi­dział zdrew­nia­łe szcząt­ki ludzi, które wy­glą­da­ły teraz jak ma­ne­ki­ny w od­święt­nych stro­jach, uszy­tych z barw­nych płat­ków. Je­dy­nie oczo­do­ły były wciąż ciem­ne i mar­twe.

Wkrót­ce sta­nął przed bramą zamku i na­parł ra­mie­niem na cięż­kie wrota. Prze­szedł przez ob­ro­śnię­te pną­cza­mi mia­sto. Ki­wa­ją­ce się ło­dy­gi przy­po­mnia­ły mu tłum, który witał jego ojca, po­wra­ca­ją­ce­go do domu po wy­gra­nej bi­twie. Wtedy jesz­cze był silny i dumny, a jego widok wle­wał w serca ludzi od­wa­gę.

Roz­su­nął kur­ty­nę z cier­nio­wych łodyg i wszedł do pa­ła­cu. Prze­szu­kał pię­tro po pię­trze, aż w końcu zna­lazł kom­na­tę kró­lew­ny. Przy­klęk­nął przy łożu. Po­wo­li ujął de­li­kat­ne palce w szorst­ką dłoń. Kró­lew­na była do­sko­na­le pięk­na. Wciąż spała. Nie rzu­ca­ła się na niego, jej oczy nie pło­nę­ły z pra­gnie­nia, uda nie drża­ły nie­cier­pli­wie. Była pierw­szą ko­bie­tą, w któ­rej się mógł za­ko­chać.

 

* * *

Wy­czu­łam, kiedy mur cier­ni za­kwitł. Na­sio­no po­sa­dzo­ne przez wróż­kę za­wsze za­cho­wu­je z nią więź. Po­czu­łam falę mi­ło­ści, która prze­bie­gła przez uśpio­ny zamek. W jedną noc wy­ro­sły pąki, kwia­ty roz­chy­li­ły płat­ki, a potem za­wią­za­ły owoce.

Na­za­jutrz po­czu­łam ból roz­ry­wa­nych tka­nek – rą­ba­nych sie­kie­ra­mi, prze­ci­na­nych szty­cha­mi łopat, wy­dzie­ra­nych łań­cu­cha­mi z ziemi. Ło­dy­gi pa­da­ły jedna po dru­giej, zanim na­sio­na zdą­ży­ły doj­rzeć. Życie jesz­cze się w nich tliło, kiedy za­czął je tra­wić ogień.

Zo­stał tylko jeden pęd, ukry­ty pod zwo­dzo­nym mo­stem. Jego owoc doj­rzał i okrył się twar­dą łu­pi­ną, mimo że prze­pra­wa cała dud­ni­ła od cięż­kich butów i pod­ków koni.

Prze­wi­dzia­łam, że po mnie przyj­dą. Kiedy drze­wa wy­szep­ta­ły, że prze­kro­czy­li gra­ni­ce Wiecz­ne­go Lasu, za­ło­ży­łam tę samą suk­nię, którą mia­łam na sobie w dniu uro­dzin dziew­czy­ny: skrom­ną, szarą, nie pa­su­ją­cą do wróż­ki. Do tego wy­god­ne, skó­rza­ne ci­żem­ki, każdy z wy­ha­fto­wa­nym ręcz­nie kwia­tem.

Usły­sza­łam uja­da­nie psów, tę­tent koni, szczęk me­ta­lu. Pod­la­łam wszyst­kie ro­śli­ny, a potem sia­dłam przed chatą i pa­trzy­łam na nie. Nie­wie­le roz­kwi­tło, więk­szość miała do­pie­ro pąki. Po­my­śla­łam, że nigdy nie zo­ba­czę kwia­tów i ukrad­kiem star­łam łzę.

Nie prze­wi­dzia­łam, że przyj­dzie aż tak wielu, ani tego, że wezwą wszyst­kie sie­dem wró­żek, w tym moją sio­strę. Dla­cze­go aż tak się bali? Nigdy nie uwa­ża­łam się za sil­niej­szą, mą­drzej­szą i spryt­niej­szą. Nie po­rów­ny­wa­łam się z in­ny­mi. Uży­wa­łam tyle magii, ile było mi po­trzeb­ne.

Kiedy za­czę­li ota­czać chatę zro­zu­mia­łam, że strach nie po­cho­dzi od nich, tylko od kró­lew­ny. Byli tylko ręką, która wy­ko­ny­wa­ła po­le­ce­nie. Uśmiech­nę­łam się, za­pew­ne po raz ostat­ni – nie my­li­łam się co do niej.

Pod­nio­słam ręce, by wi­dzie­li, że je­stem bez­bron­na. Wtedy wróż­ki za­czę­ły rzu­cać na mnie za­klę­cia. Ogień sma­gał włosy, dło­nie skuł lód, ka­mien­ne kaj­da­ny wcią­gnę­ły stopy pod zie­mię. Tylko moja sio­stra stała bez­rad­na. Pa­trzy­łam jej w oczy, do­pó­ki mo­głam, do­pó­ki wir wia­tru nie przy­giął mnie do ziemi, wy­krę­cił ręce, zła­mał żebra. Pod­nio­słam twarz, wy­plu­łam zie­mię z ust i zo­ba­czy­łam setki butów dep­czą­cych ogród.

Spę­ta­li mnie łań­cu­cha­mi, wrzu­ci­li na wóz i za­wieź­li do zamku. Po pną­czach zo­sta­ły jasne ślady przylg na mu­rach, lecz nawet te usu­wa­no szczot­ka­mi, pra­co­wi­cie, cal po calu. Za­pa­dał zmierzch, więc wóz usta­wio­no na głów­nym placu i tak po­zo­sta­wio­no mnie na noc.

O pół­no­cy straż­ni­ków zmo­rzył sen. Do­my­śli­łam się, że to spraw­ka mojej sio­stry. Usia­dła na wozie i skraw­kiem wil­got­nej szma­ty zmyła krew z mojej twa­rzy.

– Nie przy­pusz­cza­łam, że cię zwią­żą… Oni chcą tylko wie­dzieć, dla­cze­go rzu­ci­łaś urok.

– Nie oni, tylko kró­lew­na. A ona nie chce ni­cze­go wie­dzieć, chce ze­msty. Wej­rzyj w przy­szłość, sio­stro.

– Nie po­tra­fię!

– Wszyst­kie po­tra­fi­my, je­ste­śmy wróż­ka­mi. Pa­mię­tasz, jak sia­da­ły­śmy nad stru­mie­niem i ob­ser­wo­wa­ły­śmy wodę? Nurt może krę­cić, ale i tak spły­wa w końcu do morza. Podaj dłoń, sio­stro. Po­czuj to… teraz wi­dzisz?

Ści­snę­łam jej dłoń.

– Co wi­dzisz, sio­stro?

– Puść, puść mnie!

Prze­krę­ci­łam głowę, by doj­rzeć jej twarz. Po po­licz­kach cie­kły łzy.

– Zerwę łań­cu­chy… oswo­bo­dzę cię, uciek­nie­my razem!

– Nie. Mój los musi się do­peł­nić.

Prze­tar­ła dło­nią mokre po­licz­ki. Usta za­drża­ły, jakby chcia­ła coś po­wie­dzieć, ale w końcu od­wró­ci­ła się i ode­szła ze spusz­czo­ną głową.

 

* * *

Jeszcze przed świtem gruby wo­jow­nik za­czął wbi­jać na środ­ku placu wiel­ki pal. Kiedy skoń­czył, oparł się o trzo­nek młota i przez chwi­lę po­dzi­wiał swoje dzie­ło, pod któ­rym inni za­czę­li już ukła­dać stos z chru­stu i polan. Sze­ściu ludzi chwy­ci­ło mnie i po­nio­sło w kie­run­ku miej­sca kaźni. Oglą­da­łam szpa­ler łucz­ni­ków i zer­ka­łam im w oczy, ponad wy­ce­lo­wa­ny­mi we mnie gro­ta­mi strzał.

Długo cze­ka­li, aż przyj­dzie kró­lew­na. Po­ja­wi­ła się w tej samej sukni, w któ­rej przespała sto lat. Wy­ba­wi­ciel kro­czył obok niej, trzy­ma­jąc za rękę. Spoj­rzał na mnie ocza­mi dra­pież­ni­ka. Po­marsz­czo­ne czoło i nos, ścią­gnię­te łuki brwi, drga­ją­cy kącik ust zda­wa­ły się ki­pieć gnie­wem. Był szcze­ry i rów­nie czy­sty co uczu­cie, któ­rym za­pa­łał do kró­lew­ny.

Zmie­szał się, kiedy nasze spoj­rze­nia się skrzy­żo­wa­ły. Wi­dzia­łam, że po­mi­mo zło­ści do­strzegł rany, ból i cier­pie­nie. Za­czerp­nę­łam tyle po­wie­trza, na ile po­zwa­la­ły mi łań­cu­chy, i wy­pu­ści­łam je z ulgą. Mój los się do­peł­nił – za­sia­łam w nim ziar­no, po­dob­nie, jak kie­dyś na­sio­na cier­nio­wych pną­czy wokół zamku.

Kró­lew­na stała nie­ru­cho­mo, jakby na coś cze­ka­ła. Po chwi­li wpro­wa­dzo­no wróż­ki. Zro­zu­mia­łam, że każe im pa­trzeć na kaźń, by wie­dzia­ły, co je cze­ka, jeśli się jej sprze­ci­wią. Potem przy­szedł bro­da­ty sta­rzec o roz­bie­ga­nym, nie­obec­nym spojrzeniu. Na ręku niósł sie­dem par kaj­dan. Po­brzę­ki­wa­ły, a w każ­dym od­gło­sie sły­sza­łam echo magii wią­żą­cej ogni­wa.

Kró­lew­na ka­za­ła je za­ło­żyć wróż­kom. Tłu­ma­czy­ła swoim pięk­nym gło­sem, że to tylko na czas mojej kary, by ła­twiej i spo­koj­niej mogły ją znieść. Po­ki­wa­łam głową: to był jeden z darów, które od nich otrzy­ma­ła. Dar śpie­wu, uwie­dze­nia myśli i duszy. Jedna po dru­giej za­kła­da­ły je, zer­ka­jąc po sobie na­wza­jem, jakby chcia­ły się utwier­dzić w prze­ko­na­niu, że po­stę­pu­ją słusz­nie. Je­dy­nie siód­ma wróż­ka pa­trzy­ła pro­sto w moje oczy. Wy­sta­wi­ła dło­nie przed sie­bie.

Już nigdy ich nie zrzucisz, ko­cha­na. Wi­dzia­łam to teraz tak wy­raź­nie, jak nigdy dotąd. Nici prze­zna­cze­nia splo­tły się w nową tka­ni­nę, tym razem czar­ną. Prze­nio­słam spoj­rze­nie na króla. Teraz to on był je­dy­nym bia­łym ście­giem. Pod war­stwa­mi zbroi, zwie­rzę­cych skór i na­pię­tych mię­śni czu­łam bicie czy­ste­go serca.

Wszy­scy cze­ka­li na pro­ces, py­ta­nia i wy­ja­śnie­nia, ale kró­lew­na nie po­wie­dzia­ła ani jed­ne­go słowa. Kiedy dwo­rza­nin podał jej po­chod­nię, szme­ry wśród tłumu zgro­ma­dzo­ne­go na placu uci­chły. Za­pach­nia­ło wo­skiem, tłusz­czem i smołą. Zanim po­de­szła do stosu, ski­nę­ła na gru­ba­sa z mło­tem, a na­stęp­nie wy­ce­lo­wa­ła dłoń w moją stro­nę. Sługa pod­szedł i za­mach­nął się. W ostat­niej chwi­li po­nie­chał ciosu, a obuch opadł na chrust. Stał przede mną, dy­sząc, ze wzro­kiem utkwio­nym w bruku. Za­czę­łam nucić, ochry­płym gło­sem i ze sztyw­nym ję­zy­kiem, bo od mo­men­tu po­rwa­nia nie dali mi kro­pli wody.

Chodź

Dzie­ci­no… chodź

Otrzy­masz dar

…YNAH­CO­KU NORT

…YNAH­CO­KU JAR

RAJ UKO­CHA­NY

Do­pie­ro wtedy ude­rzył, jakby chciał za­głu­szyć słowa. Przez tłum prze­szło wes­tchnie­nie, dla jed­nych jesz­cze zgro­zy, dla in­nych już ulgi. Nie prze­rwa­łam pie­śni, choć ból zgru­cho­ta­nych kości zda­wał się roz­ry­wać mnie od środ­ka.

Kró­lew­na po­de­szła do stosu. We­pchnę­ła po­chod­nię mię­dzy ga­łę­zie. Chrust naj­pierw za­sy­czał, a potem zajął się ogniem. Pło­mie­nie ła­ko­mie po­chło­nę­ły stopy i wkrót­ce wspię­ły się do ud. Prze­kro­czy­łam gra­ni­cę cier­pie­nia – teraz w my­ślach ist­nia­ły tylko słowa pie­śni, które wciąż się prze­bi­ja­ły przez trzask pło­mie­ni.

SEN

Jest chwi­lo­wym złu­dze­niem

Bo ON… po­da­ru­je ci wła­dzę

A TY – bez li­to­ści… na tro­nie… we krwi

Od­naj­dziesz się

Dusze wró­żek wzla­tu­ją wprost do nieba jako smuż­ki srebr­nych iskier, by kie­dyś po­now­nie po­ja­wić się na ziemi. Ja ostat­kiem sił zna­la­złam ziem­skie schro­nie­nie dla świa­do­mo­ści: łu­pi­nę ziar­na cier­ni­ste­go pną­cza, ukry­te­go pod zwo­dzo­nym mo­stem.

 

* * *

Kró­lew­na była do­peł­nie­niem cu­dow­ne­go do­ty­ku kró­le­wi­cza: bez­den­nym wor­kiem na mi­łość. Dzię­ki darom wró­żek za­wsze bu­dzi­ła za­chwyt. Je­dy­na córka wład­ców była po­dzi­wia­na i uwiel­bia­na, ale nie mu­sia­ła dawać nic od sie­bie. Mimo szes­na­stu lat świat jej uczuć był ubogi i być może dla­te­go tak łatwo się pod­da­ła nie­na­wi­ści.

Nie­na­wi­dzi­ła ósmej wróż­ki. Swoją prze­po­wied­nią zbu­rzy­ła jej świat, ska­za­ła ją na za­po­mnie­nie. Od kiedy wy­cię­to pną­cza, kró­lew­na ma­rzy­ła tylko o ze­mście. Kiedy swąd spa­lo­ne­go ciała wróż­ki wnik­nął głę­bo­ko w pa­ła­co­we mury, wład­czy­ni wcale się nie uspo­ko­iła. Owład­nął nią żal po­rzu­ce­nia przez ro­dzi­ców. To ich próż­ność spro­wa­dzi­ła wróż­ki i ścią­gnę­ła na nią fatum. Kiedy się ukłu­ła wrze­cio­nem i za­pa­dła w sen, ode­szli. A prze­cież mogli wal­czyć o nią, zmu­sić wróż­kę, by od­czy­ni­ła urok.

Usu­nę­ła wszyst­kie ślady ich obec­no­ści z zamku. Kiedy skoń­czy­ła, za­pra­gnę­ła spro­wa­dzić za­po­mnie­nie na cały ród: na­ka­za­ła kru­szyć po­są­gi, palić ob­ra­zy, wy­ry­wać stro­ny z ksiąg, skuć ze ścian ma­lo­wi­dła. Za­bro­ni­ła śpie­wać pie­śni sła­wią­ce bo­ha­te­rów. Od tej pory była tylko ona, jakby jej prze­bu­dze­nie za­czy­na­ło bieg hi­sto­rii.

Kró­le­wicz my­ślał, że kiedy kró­lew­na zbu­du­je wokół sie­bie nowy świat i oto­czy się po­dzi­wem pod­da­nych, od­naj­dzie uko­je­nie. Było wprost prze­ciw­nie: stała się nie­spo­koj­na i draż­li­wa. Szu­ka­ła no­we­go uj­ścia dla żalu.

Kiedy zamek oto­czy­ły cier­nie, po­bli­skie wło­ści stop­nio­wo przej­mo­wa­li są­sie­dzi. Po stu la­tach go­spo­da­ro­wa­li na nich od dwóch lub trzech po­ko­leń. Nawet nie chcie­li sły­szeć o do­bro­wol­nym od­da­niu te­re­nów, które przy­no­si­ły im nie­ma­łe wpły­wy z po­dat­ków.

Pew­ne­go ranka, po ko­lej­nych nie­uda­nych ne­go­cja­cjach, kró­lew­na bez słów po­da­ła kró­le­wi­czo­wi miecz. Z za­sko­cze­nia ude­rzy­li na straż­ni­cę i wy­wle­kli obroń­ców, a na­stęp­nie przy­wią­za­li ich do pa­li­sa­dy. Kiedy ka­za­li im przy­się­gać wier­ność nowej wład­czy­ni, ona prze­cha­dza­ła się wzdłuż sze­re­gu, pod­nie­co­na i wy­prę­żo­na jak stru­na. Oczy kró­lew­ny chło­nę­ły widok kaźni tych, któ­rzy ośmie­li­li się jej sprze­ci­wić.

Kró­le­wicz stał się jej że­la­zną dło­nią, ge­ne­ra­łem, katem. Za­wsze po­ja­wia­ła się w miej­scu po­tycz­ki i z da­le­ka ob­ser­wo­wa­ła prze­bieg walki. Lu­bo­wa­ła się w wy­my­śla­niu su­ro­wych kar dla poj­ma­nych jeń­ców. Do­kład­nie oglą­da­ła ciała po­le­głych – przy­klę­ka­ła przy każ­dym, do­ty­ka­ła, roz­cie­ra­ła krew na pal­cach, cza­sem nawet sma­ko­wa­ła.

Po­cząt­ko­wo na­po­ty­ka­li głów­nie utwo­rzo­ne w na­pręd­ce od­dzia­ły chło­pów, dzier­żą­cych włócz­nie, widły i lesz­czy­no­we łuki. Ko­men­de­ro­wa­li nimi ry­ce­rze, któ­rzy nie mieli po­ję­cia o sztu­ce wo­jen­nej. Kró­lew­na szyb­ko od­zy­ski­wa­ła zie­mie, a są­sie­dzi z nad­spo­dzie­wa­ną ocho­tą pod­ję­li prze­rwa­ne roz­mo­wy i sami za­pro­po­no­wa­li ustęp­stwa.

Wkrót­ce oka­za­ło się, że chcie­li je­dy­nie kupić tro­chę czasu, by po­ta­jem­nie zgro­ma­dzić za­cięż­ne woj­sko. Po kilku ty­go­dniach na spor­ne zie­mie wkro­czy­ły od­dzia­ły do­brze uzbro­jo­nych i wy­szko­lo­nych na­jem­ni­ków.

W od­po­wie­dzi młoda wład­czy­ni po­sta­no­wi­ła użyć wró­żek. Trans­por­to­wa­no je na miej­sce bitwy w klat­ce, przy­ku­te ma­gicz­ny­mi kaj­da­na­mi do prę­tów. Za­wsze po­ja­wia­ła się tylko jedna – wszyst­kie po­zo­sta­łe, uwię­zio­ne w zamku, sta­wa­ły się za­kład­nicz­ka­mi. Rzad­ko ata­ko­wa­ły bez­po­śred­nio. Ła­twiej było im ob­da­rzać wal­czą­cych da­ra­mi, po­dob­nie, jak uczy­ni­ły kie­dyś wobec kró­lew­ny.

Spryt po­zwa­lał wo­jow­ni­kom oszu­kać prze­ciw­ni­ków. Groź­ny wy­gląd spra­wiał, że serca wro­gów ogar­nia­ła trwo­ga jesz­cze przed roz­po­czę­ciem walki. Pie­śni bo­jo­we po­dwa­ja­ły siłę i zapał, a humor po­zwa­lał szy­dzić z wroga. Naj­sku­tecz­niej­szy oka­zał się ta­niec: dzię­ki gra­cji ru­chów żoł­nie­rze kró­lew­ny uni­ka­li cio­sów, a sami za­da­wa­li je bez trudu.

Tylko siód­mej wróż­ki nie wy­pro­wa­dzo­no z lochu. Nie­któ­rzy po­wia­da­li, że po śmier­ci sio­stry owład­nę­ło nią sza­leń­stwo, inni, że sama za­pa­dła w sen, by za­po­mnieć o cier­pie­niu. Kiedy dzie­ciom śniły się kosz­ma­ry ma­wia­no, że to moc wróż­ki prze­ni­ka grube mury.

Po pię­ciu mie­sią­cach walk są­sie­dzi mu­sie­li w końcu się uko­rzyć przed kró­lew­ną. Tylko jedna gra­ni­ca wciąż sta­no­wi­ła za­gro­że­nie – ta, za którą roz­po­czy­nał się kraj lu­dzi-ogrów. Kró­le­wicz prze­czu­wał, że w końcu przyj­dzie mu się zmie­rzyć z matką, od któ­rej uciekł w mło­do­ści, a być może rów­nież z wła­sny­mi dzieć­mi. Łu­dził się, że je­sien­ne słoty prze­rwą wojnę i od­wle­ką mo­ment kon­fron­ta­cji do na­stęp­ne­go roku. Jak na złość po­go­da była jed­nak sło­necz­na i cie­pła, a zwia­dow­cy przy­no­si­li ko­lej­ne wie­ści o zbie­ra­ją­cej się za gó­ra­mi armii lu­dzi-ogrów.

 

Kró­le­wicz wspiął się na wzgó­rze i spoj­rzał na mia­sto. Zamek Cier­ni coraz bar­dziej przy­po­mi­nał mu miej­sce, z któ­re­go uciekł za mło­dych lat. Pod bu­ta­mi chrzę­ści­ły reszt­ki ka­mien­nych po­są­gów po­przed­nich wład­ców, wy­wie­zio­ne wo­za­mi i stłu­czo­ne na mia­zgę.

Wie­dział, że za chwi­lę czeka go roz­mo­wa, w trak­cie któ­rej będą mu­sie­li pod­jąć de­cy­zje o woj­nie – lub ra­czej wy­słu­cha tego, co po­sta­no­wi­ła kró­lew­na. Nie spie­szył się z po­wro­tem, choć słoń­ce cho­wa­ło się już za chmu­ry, a od gór wiał zimny wiatr. Kiedy wresz­cie ru­szył w stro­nę zamku czuł, jakby miał nogi z oło­wiu. Czy dzie­ci nazwą go star­szym bra­tem, choć jest ich ojcem? Jak zo­sta­ły wy­cho­wa­ne, czy kró­lo­wa nadal chcia­ła uczy­nić je źró­dłem mi­ło­ści, jak jego, czy może za­pra­gnę­ła wlać w nie su­ro­wość ojca? Czy mają jego oczy, usta, nos? Czy zo­ba­czy je, kiedy bę­dzie mu­siał z nimi wal­czyć?

Był tak za­my­ślo­ny, że kiedy prze­cho­dząc przez most roz­pi­nał fu­trza­ną kapę, upu­ścił złotą bro­szę. Jak wszyst­kie ozdo­by, miała kształt wrze­cio­na. To był znak roz­po­znaw­czy kró­lew­ny, któ­rym chcia­ła po­ka­zać świa­tu, że ni­cze­go już się nie boi.

Bro­sza wpa­dła po­mię­dzy deski. Kró­le­wicz za­wró­cił i zszedł po stro­mej skar­pie. Kiedy wresz­cie od­na­lazł ozdo­bę wśród chwa­stów, jego spoj­rze­nie wy­ło­wi­ło jesz­cze jeden przed­miot. Na mar­twym pę­dzie kol­cza­ste­go pną­cza lśni­ła gład­ka łu­pi­na na­sio­na. Kró­le­wicz się za­wa­hał, a potem szyb­kim ru­chem ze­rwał owoc i scho­wał do kie­sze­ni. Kiedy przez mo­ment trzy­mał go w dłoni, po­czuł przy­jem­ny dreszcz, jakby moc miłości zo­sta­ła od­wza­jem­nio­na.

Przy bramie zamku zobaczył strażnika, pochylonego nad ciałem kobiety ubranej w łachmany.

– Obłąkana. Wydzierała się, że zamek jej wszystko odebrał. Królewna kazała ją zabić, była zbyt głośna.

Królewicz klęknął i odwrócił głowę kobiety. Zaklął. Nigdy nie dopełnił obietnicy. Chwycił stygnącą dłoń w swoją.

 

Kró­lew­na cze­ka­ła na łożu, gła­dząc swój na­pię­ty brzuch. Kiedy pod­szedł, ujęła jego dłoń i przy­tknę­ła do ciała.

– Czu­jesz, jak się po­ru­sza? Dzie­dzic dwóch tro­nów aż rwie się do walki!

– Dwóch? Ledwo od­zy­ska­li­śmy twoje zie­mie, a na gra­ni­cy wciąż jest nie­spo­koj­nie.

– Czas, żebyś ode­brał to, co ci na­leż­ne.

– Do­brze wiesz, że wy­rze­kłem się wszyst­kie­go.

– Nie mo­żesz się wy­rzec tronu, prawo do niego jest za­pi­sa­ne w two­jej krwi! Ona pul­su­je rów­nież w jego ży­łach! – Przy­ci­snę­ła jesz­cze moc­niej dłoń do brzu­cha.

– Jak mam się upo­mnieć? Woj­sko lu­dzi-ogrów zmiaż­dży naszą armię. Za pa­no­wa­nia ojca nie mieli sobie rów­nych, a od tam­te­go czasu ich siła tylko rosła.

– Mamy wróż­ki! – Jej oczy za­lśni­ły, a palce moc­niej ści­snę­ły jego dłoń.

– Nawet one nie po­mo­gą. Po­win­ni­śmy dzię­ko­wać opatrzności, że lu­dzie-ogry jesz­cze nie zde­cy­do­wa­li się ude­rzyć. Czy nie le­piej za­pla­no­wać obro­nę?

– Czemu po pro­stu nie od­wie­dzi­my twego ro­dzeń­stwa?

Kró­le­wicz mi­mo­wol­nie za­drżał, bo­wiem nie wy­ja­wił jej praw­dy o po­cho­dze­niu dzie­ci kró­lo­wej.

– Matka każe nas uwię­zić. Być może po­da­dzą nasze ciała na uczcie, jak to zwy­kli czy­nić z po­ko­na­ny­mi wro­ga­mi.

– Mężu, za­ufaj mi. Za­bie­rze­my ze sobą wróż­kę, by było nam raź­niej.

– Żadna z nich nie ma ta­kiej mocy, by nas ochro­nić! Do­brze znam ich moż­li­wo­ści z bitew!

– Nie znasz wróżki, która bę­dzie nam to­wa­rzy­szyć.

– Czyż­byś mó­wi­ła o tej, która osza­la­ła z roz­pa­czy?

– Czy sza­leń­stwo nie jest naj­moc­niej­szą bro­nią? Wy­ru­szy­my o świ­cie.

– W twoim sta­nie wy­pra­wa jest sza­leń­stwem! Zgu­bisz nie tylko nas, ale i dziec­ko!

– Zbu­du­ję mu lep­szy świat. Ile bę­dzie warte jego życie, jeśli ma się ukry­wać za mu­ra­mi? A teraz od­po­czy­waj, mężu, czeka nas długa droga.

Kiw­nął głową. Na­uczył się już, że nie wygra z jej ob­se­sja­mi. Kiedy od­szedł od łoża, by scho­wać przy­odzie­wek, mi­mo­wol­nie się­gnął do kie­sze­ni. Na­sio­no wy­da­ło mu się dziw­nie cięż­kie, a za­ra­zem cie­płe. Za­ci­snął na nim dłoń. W gło­wie za­czę­ły roz­brzmie­wać słowa pie­śni. Znał ten głos. Wtedy, na placu, wy­ło­wił go spo­śród trza­ska­nia pło­ną­cych ga­łę­zi.

Kosz­mar mija gdy… za­pa­dasz w sen

Sen uchro­ni cię przed twoim złem

Wróci, kiedy dzień… roz­to­czy czar

… UKO­CHA­NY TRON… UKO­CHA­NY RAJ!

!az­dałw!ałis!asak­ka­sa! siła! wła­dza!

SEN… jest je­dy­nie złu­dze­niem

Bo ON… zrobi wszyst­ko! Co ze­chcesz!

A TY… bez li­to­ści, na tro­nie we krwi

Od­naj­dziesz

…Sie­dem ście­żek w mrok… pro­wa­dzi w mrok!

Wi­jesz się jak ktoś… kto zo­sta­je

Cho­ciaż bar­dzo chciał odejść

 

* * *

Obu­dził go po­ca­łu­nek. Zo­ba­czył nad sobą twarz kró­lew­ny. Uśmie­cha­ła się, wy­raź­nie pod­nie­co­na, jakby nie­cier­pli­wie cze­ka­ła na ten mo­ment. Od­wró­cił głowę i zo­ba­czył swój dzie­cię­cy pokój.

Po­wo­li przy­po­mniał sobie po­dróż do ro­dzin­ne­go kraju w to­wa­rzy­stwie wróż­ki, prze­bra­nej za służ­kę. Tak jak przy­pusz­czał, tuż za gra­ni­cą zo­sta­li poj­ma­ni i do­pro­wa­dze­ni do zamku. Tam ich spę­ta­no, rzu­co­no na pod­ło­gę Sali Tro­no­wej i ka­za­no ocze­ki­wać przy­by­cia wład­czy­ni. Kiedy leżał na zim­nej po­sadz­ce, upo­ko­rzo­ny, ze ści­śnię­tym żo­łąd­kiem i ser­cem bi­ją­cym jak młot, nie­spo­dzie­wa­nie po­czuł sła­bość, a po­wie­ki same opa­dły, po­grą­ża­jąc go w głę­bo­kim śnie.

– Witaj, drogi mężu. Czas, żebyś za­siadł na na­leż­nym ci tro­nie.

Pró­bo­wał od­gad­nąć, jakim spo­so­bem zna­lazł się w kom­na­cie i co zna­czą słowa kró­lew­ny. Ta pa­trzy­ła na niego tak, jak jesz­cze nigdy dotąd. Za­nu­rzy­ła palce w jego wło­sach, do­tknę­ła szyi i po­ca­ło­wa­ła jesz­cze raz, na­mięt­nie i ła­ko­mie. Kiedy skoń­czy­ła, po­czuł, że go mdli. W po­wie­trzu wy­czu­wał dziw­ny odór.

– Co ze straż­ni­ka­mi, dla­cze­go je­ste­śmy wolni? Jak to moż­li­we, że kró­lo­wa zmie­ni­ła zda­nie?

– Wróż­ka uśpi­ła cały zamek i mia­sto.

– Co nam po tro­nie, skoro od­bio­rą go, jak tylko się obu­dzą?

– Nie od­bio­rą! – Spoj­rza­ła na niego błysz­czą­cy­mi ocza­mi, a w sze­ro­ko otwar­tych źre­ni­cach i drga­ją­cych ką­ci­kach ust do­strzegł iskrę sza­leń­stwa. – Za­bi­łam ich wszyst­kich. Za­ję­ło mi to sie­dem dni i sie­dem nocy. Zanim cię prze­bu­dzi­łam, za­nu­rzy­łam się w balii, by obmyć ciało. Kiedy z niej wy­cho­dzi­łam, woda była czer­wo­na jak barszcz.

– Co z moją matką i ro­dzeń­stwem?!

– Za­cho­wa­łam tra­dy­cję. Po­trak­to­wa­łam ich tak, jak na­ka­zu­ją oby­cza­je lu­dzi-ogrów.

Zrzu­cił jej na­tręt­ne dło­nie z szyi i wstał. Po­wo­li do­cie­ra­ło do niego zna­cze­nie jej słów. Po­cząt­ko­wo był za­sko­czo­ny, ale teraz rysy jego twa­rzy zdo­mi­no­wa­ło obrzy­dze­nie.

– Co? Co z nimi zro­bi­łaś?

– Po­zwo­li­łam, by dzie­dzic skosz­to­wał ich siły. – Po­gła­dzi­ła się po cią­żo­wym brzu­chu. – Wraz z moją krwią mą­drość i spryt prze­pły­ną do jego żył. Czy nie jest to lep­szy dar niż za­klę­cia wró­żek? Skoro o nich mowa… wróż­ki nie będą już po­trzeb­ne. Wy­sła­łam do zamku go­łę­bia z li­ści­kiem, by je za­bi­to, a ciała spa­lo­no. Siód­ma wróż­ka uła­twi­ła mi za­da­nie i sama ode­bra­ła sobie życie. Wra­ca­jąc zaś do waż­niej­szych spraw… przy­go­to­wa­łam strój, byś mógł z dumą otwo­rzyć bramy mia­sta przed pod­da­ny­mi. Leży tam, na skrzy­ni.

W szcze­li­nie mię­dzy nóż­ka­mi drew­nia­ne­go kufra za­lśni­ła rę­ko­jeść szty­le­tu. Aż dziw, że przez tyle lat nikt go stam­tąd nie wyjął. Przy­klęk­nął. Udał, że oglą­da ozdob­ne zło­ce­nia na kró­lew­skim płasz­czu i wy­cią­gnął broń spod skrzyni, a na­stęp­nie ukrył w fał­dach stro­ju. Kiedy zdej­mo­wał stary ka­ftan, w kie­sze­ni po­czuł okrą­gły przed­miot. Naj­wy­raź­niej straż­ni­kom czar­ne na­sio­no nie wy­da­wa­ło się groź­ne.

Na­ło­żył płaszcz i pod­szedł do kró­lew­ny. W jed­nej dłoni czuł zimno me­ta­lu, w dru­giej łu­pi­na za­czę­ła pul­so­wać po­mię­dzy pal­ca­mi.

Na sukni kró­lew­ny wy­kwi­tła czer­wo­na plama. Trzy­mał ją w ra­mio­nach, do­pó­ki jej serce nie ude­rzy­ło ostat­ni raz. Na­sio­no wy­pa­dło mu z ręki i po­to­czy­ło się po ka­mien­nej pod­ło­dze. Kiedy na­po­tka­ło głę­bo­ką rysę, łu­pi­na pękła, a wę­żo­wy ko­rzeń bły­ska­wicz­nie wpił się w za­głę­bie­nie. Gięt­kie macki pną­czy naj­pierw oplo­tły kom­na­tę, a potem się­gnę­ły do jego ciała. Kiedy owi­nę­ły się wokół głowy, wy­da­ło mu się, że sły­szy słowa pie­śni…

… śpij… dzie­ci­no… śpij… spo­koj­nym snem

On uchro­ni cię… przed twoim złym

… SNEM!

Bę­dzie tylko wspo­mnie­niem

Bo JA dam ci wszyst­ko! Co ze­chcesz!

A TY… sie­dem ście­żek zo­ba­czysz we krwi

Od­naj­dziesz je

Od­naj­dą cię

Od­naj­dę cię

Od­naj­dziesz się…

Koniec

Komentarze

Hej, ciekawy Sequel taki dość mroczny i lekko makabryczny:). Masz bardzo ciekawe opisy i czytało się bardzo dobrze. Jedno mi się rzuciło – w drugiej części historii miałem takie wrażenie streszczenia, tak jakbyś chciał więcej zmieścić niż Ci znaki pozwalają i opisałeś część wydarzeń skrótowo. Klikam i pozdrawiam :).

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Jest to przyzwoicie napisane i ciekawe opowiadanie. Ma tylko problem z tempem – początek jest nieco przegadany, a w końcówce, jak to już zauważył szanowny przedpiśca, nagle bardzo przyspiesza.

 

Klimat mroczny, ponury i drastyczny zdecydowanie udało się zachować.

 

Każe nad uwięzić

Literóweczka tu jest.

 

Pozdrawiam i klik

 

BardzieJaskrze, dziękuję!

Masz rację co do końcówki. Nie dałem rady zachować zasady “pokaż, nie opisuj”, ponieważ chciałem domknąć pewne wątki fabularne i wykorzystać wprowadzone symbole, a limit bardzo uwierał.

Myślę, że mogłem mniej pastwić się nad kaźnią ósmej wróżki, a lepiej pokazać ewolucję charakteru królewny. W dzień publikacji rozmiar opowiadania przekraczał 41 tysięcy znaków, więc cięcia były dość rozpaczliwe i sprzyjały nie tylko rozmnażaniu chochlików, ale i nadmiernym uproszczeniom.

Makabryczność nie jest tylko moją zasługą. Niektóre średniowieczne wersje baśni idą dalej, niż ja zabrnąłem.

No właśnie, zawsze, a może prawie zawsze ;) po obmyśleniu fabuły nagle okazuje się, że za cholerę nie da się wszystkiego zmieścić i wtedy trzeba kombinować :) 

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Galicyjski Zakapiorze, pozdrawiam serdecznie i dziękuję za przeczytanie! Literówka poprawiona, podobnie jak kilka innych skutków działania chochlików.

W pierwotnym zamyśle zakończenie miało zawierać jeszcze scenę spotkania z królową-matką Być może taki zabieg wyrównałby nieco tempo całości.

Cieszę się, że czytałam tekst teraz, a nie wieczorem, bo miałabym koszmary! Bajka wciągająca, świetne opisy pnączy, zachowany mroczny klimat. Bohaterowie również interesujący, księżniczka – samo zło w czystej postaci i książę z miłością – serce w dotyku dłonią. 

Jestem pod wrażeniem lekkiego pióra!

 

Pozdrawiam serdecznie i klikamsmiley

"bądź dobrej myśli, bo po co być złej" Lem

Fajna interpretacja bajki.

Stawiasz miłość w ciekawym świetle – stanowi raczej przekleństwo niż błogosławieństwo, a biedny książę ma przerąbane. Wygląda na to, że trzeba być niespełna rozumu, żeby prosić wróżkę o dar. Nie ma co zagarniać więcej niż się człowiekowi należy.

Babska logika rządzi!

Prime Video: The Ambush

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

GochoW – dziękuję za odwiedziny i cieszę się, że trochę się podobało, a trochę straszyło. Mnie straszyły dwa widma – zbliżającego się końca konkursu i rosnącej objętości tekstu.

Finklo – każdy morał z baśni cieszy, a Twój jest trafiony. Zarówno królewna, jak i królewicz dostali dary nie tyle od wróżek, ile od rodziców. Każde spełniało ambicje rodziców lub się od nich odwracało, ale i tak byli ich niewolnikami.

Gdyby jako dorośli sami wybrali dary wróżek, w oparciu o własne doświadczenia, pragnienia i potrzeby serca, zapewne ich los byłby mniej tragiczny. A tak stali się toksycznymi dziećmi toksycznych rodziców.

Dary nie są złe, ale według mnie najwspanialszy prezent dla dziecka to biała karta. Zażyczysz sobie, kiedy już wiesz, czego chcesz.

Miłość, której się sami nie nauczymy, może być przekleństwem – tutaj masz całkowitą rację.

Może uderzyłem w zbyt pesymistyczny ton, bo nie pokazałem alternatywy. Ale optymiści zauważą, że ósma wróżka kochała ogród i mimo spalenia na stosie przetrwała jako roślinka. Zauważą, prawda? wink

Ambush – dziękuję za przeczytanie!

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Zauważą, prawda?

Tak, ta ósma wróżka wychodzi na jedną z najbardziej pozytywnych postaci w Twoim porąbanym świecie życzeń. I nawet od początku ma rację.

Babska logika rządzi!

Hej, marzanie, przybyłam, przeczytałam, zachwyciłam się. 

Fajnie podszedłeś do bardzo oklepanego motywu z bajki. Przypomniało mi się nawet, że jak byłam mała to czytałam książkę “Księżniczka głogu” – niby ta sama bajka a inna. I tu jest podobnie. Tworzysz ciekawą historię. W opowiadaniu zawarłeś tyle treści, że aż przytłacza. Ale tylko trochę! Poza tym jest bardzo ciekawie, nikt nie jest tu oczywisty, a na koniec fabuła biegnie ku okrucieństwu i szaleństwu.  Klimatu dodaje oczywiście tekst piosenki zręcznie wpleciony w opko. 

Kilka drobiazgów do wzięcia pod uwagę:

 

„Poprzednią nocy przeleżała pod wózkiem,”

 Literówka.

 

„Od tego momentu ich rodzina i cała wieś zaczęła podupadać.”

Trochę mi tu zgrzyta „ten moment”. Może lepiej “wkrótce” lub coś w tym rodzaju, bo podupadanie jednak trwa trochę…

 

„Teraz z całego rodu pozostała tylko ona i córka.”

Jeśli mieszkają we wsi w lepiance, to raczej nie ród…może krewni, krewniacy…

 

„– Odwdzięczę się, kiedy wrócę.”

Ale za co? Skoro nie przyjął noclegu i posiłku, tylko od razu poszedł? Chyba, że odwdzięczy się za samą propozycję…

 

„Króla poddał się magii dotyku.”

Literówka. 

 

„Ci, którzy szerzyli inne plotki, skończyli jako karma dla świń. Królowa kazała wystawić na placu targowym koryta, do których wrzucono porąbane szczątki, a następnie wypuszczono wygłodzone zwierzęta.”

 

Zmieniłabym na „wrzucano” i „wypuszczano” aby podkreślić ilość i częstotliwość.  :)

 

„Dzięki darmo wróżek zawsze budziła zachwyt.”

Literówka. 

 

Językowo bardzo mi się podobało – plastycznie, obrazowo. Pnącza opisane jako agresorzy, pięknie zmieniają się na końcu w litościwe narzędzie.

Rośliny nie są złe ani dobre, to my je w takie zmieniamy…

 

Idę klikać, marzanie, bo pięknie Ci wyszło! To jest dobra robota!

Pozdrawiam i powodzenia w konkursie! 

 

P.S. Nie znalazłam żaby! Ale może źle patrzyłam… :D 

Jolko! Ogromnie dziękuję za bardzo uważne przejrzenie opowiadania. Zostawiłem tylko ród, bo to ma podkreślać upadek, zapewne ich stare domy zawaliły się, pozbawione opieki, lub podpalili je rozgoryczeni porażką rycerze.

 

Cieszę się, że się podobało!

 

Żaby nie ma tym razem. Ale po tym konkursie trochę przystopuję ze stawaniem w szranki, bo dręczy mnie ten kołek w Kharafce, muszę go wreszcie wyciągnąć :D (zdanie zrozumiałe tylko dla wtajemniczonych, i to nie jest korek, tylko kołek, proszę nie poprawiać XD). I wtedy będą dwie kolejne żaby.

No, to czekam na rechot w szuwarach i kołek! XD

Była żaba, w żabie kołek? ;-O

Babska logika rządzi!

Bardzo dobrze napisane. Świetnie się czytało. Baśń o Śpiącej Królewnie wydaje się tylko punktem wyjścia dla Twojej historii, chyba że są jakieś wcześniejsze wersje, które nie kończą się obudzeniem królewny pod wpływem pocałunku. Zastanawiałem się nad kwestią porzuconego wątku kobiety, która wskazała drogę królewiczowi, ale wyjaśniło mi się po przeczytaniu komentarzy i Twoich odpowiedzi. Winna walka z limitem, która również tłumaczy kwestię rozłożenia akcentów na różne wątki, tempo zdarzeń i ilości opisów.  

Taki drobiazg: wyciągnął broń spod ksrzyni.

 

Bardzo mi się podobało.

 

Pozdrawiam!

Kojarzę żarcik, że to wcale nie pocałunek obudził śpiącą królewnę… ;-)

Babska logika rządzi!

To dawaj ten żarcik!

Hmmm, wydawało mi się, że już opisałam – to był normalny stosunek, a nie żadne buziaczki.

Względnie wariant tego kawału:

– A z pocałunkiem to na razie się wstrzymamy – powiedział książę, zadzierając sukienkę śpiącej królewny.

Babska logika rządzi!

AP, Dziękuję za wizytę i za dobre słowo!

Przyznam, że ta kobieta też mnie dręczyła (w przenośni) i to do tego stopnia, że po Twoim komentarzu stwierdziłem, że tak być nie może. Bo miała mieć swoją scenę. A limit ją uciął.

Zatem ciąłem wszystko: zaimki osobowe, zdublowane przymiotniki, aż w końcu wygospodarowałem wystarczającą ilość znaków i pojawiło się coś takiego:

 

Przy bramie zamku zobaczył strażnika, pochylonego nad ciałem kobiety ubranej w łachmany.

– Obłąkana. Wydzierała się, że zamek jej wszystko odebrał. Królewna kazała ją zabić, była zbyt głośna.

Królewicz klęknął i odwrócił głowę kobiety. Zaklął. Nigdy nie dopełnił obietnicy. Chwycił stygnącą dłoń w swoją.

Względnie wariant tego kawału:

– A z pocałunkiem to na razie się wstrzymamy – powiedział książę, zadzierając sukienkę śpiącej królewny.

Finklo, to nie jest kawał. To jest średniowieczny oryginał w łagodnej wersji. Myślisz, że skąd wzięło się to zarzynanie dzieci? To był taki twardy morał, że królowa ma prawo zgładzić bękarty. Ja tylko przetworzyłem dostępne źródła i dodam, że często przywoływałem w myślach Twoje dążenie do uzyskania prawdopodobnej i logicznej fabuły.

W średniowieczu nie mieli Milczenia Owiec, mieli Śpiącą Królewnę.

Że normalny stosunek, to jasne. Spodziewałem się po prostu jakiejś rozbudowanej historyjki.

 

Myślisz, że skąd wzięło się to zarzynanie dzieci?

Jakie zarzynanie dzieci w średniowieczu masz na myśli?

AP, nie chodzi o dosłowne zarzynanie dzieci w średniowieczu – taki skrót myślowy wyszedł z tego zdania po kilku przetworzeniach go :), tylko o chęć pozbycia się dzieci z nieprawego łoża w średniowiecznych historiach.

Zarówno w wersji Perraultta (francuska), jak i Giambattisty Basile (włoska) w opowieści występują dwie części. W drugiej części pojawia się królowa, która chce pozbyć się królewny i jej dzieci w dość brutalny sposób.

Perrault tłumaczy to w ten sposób, że kobieta pochodzi z rodu ludzi-ogrów. Okrucieństwo nie jest zatem cechą do końca “ludzką”, co ma pozwolić czytelnikowi łatwiej przełknąć taki makabryczny moment.

Wersja Giambattisty zawiera mniej elementów fantastycznych. Tam już nie ma ludzi-ogrów, tylko są zwyczajni ludzie. Zamiast królewicza-singla jest król, który gwałci królewnę we śnie, a ta potem rodzi dzieci (również przez sen). Kiedy królowa (małżonka gwałciciela) dowiaduje się o tym, że mąż miał kochankę, która urodziła mu dzieci, zaprasza ją z dziećmi na zamek. Królowa chce ugotować mężowi na obiad najpierw dzieci, a potem kochankę.

 

Giambattista również tego sam nie wymyślił. Podawane jest kilka inspiracji dla baśni. Jako ogólną inspirację wzmiankuje się historie o wczesnych chrześcijankach-męczennicach, które musiały również ukrywać dzieci Niestety, nikt nie podaje konkretnej historyjki. Jest to “szlachetniejszy” wariant źródeł. Chęć pożarcia dzieci można odczytać jako metaforę pogaństwa.

Szczerze mówiąc nie do końca wierzę tej interpretacji. Większość męczennic, o których słyszałem, nie miała dzieci

 

Gorzej moralnie wypada dosłowna interpretacja, w której ważny jest nie tyle sposób wykonania kary, a sama kara. Nieważne że gwałcicielem był król i że to on jest winien całej sytuacji. Królowa ma przyzwolenie społeczne (przynajmniej na swoim dworze) na pozbycie się bękartów i kochanki. Tutaj owo “zarzynanie dzieci” jest realnym zagrożeniem. Warto zauważyć, że historia podaje sposoby oszukania królowej, np. przez podanie jagnięciny, ale unika konfrontacji

marzanie, dzięki za wyjaśnienie. Zastanawiałem się, czy odnosisz się do jakichś konkretnych średniowiecznych praktyk, które przekształcone ludowymi podaniami znalazły odzwierciedlenie w baśniach. Teraz mam jasność, co miałeś na myśli. 

Aż się prosi, żeby się jakiś znawca tematu wtrącił – bo przecież motyw kanibalizmu dzieci w średniowiecznych baśniach występuje, i chciałbym się dowiedzieć, czy Jaś i Małgosia mają wspólne źródło ze Śpiącą Królewną. Pewne elementy wspólne są – jest przechytrzenie “ogra”, ale jest też sporo różnic. W żadnej wersji JiM (Jimie, nie chodzi o Ciebie XD) Jaś i Małgosia nie są bękartami i owocem zdrady małżeńskiej.

 

Goldberg, Christine (2000). "Gretel's Duck: The Escape from the Ogre in AaTh 327". Fabula. 41 (1–2): 42–51

Oskarżenia o porywanie dzieci, by dokonać na nich mordu rytualnego lub w celu wykorzystania ich krwi do produkcji macy zdarzają do dziś.

W żadnej wersji JiM (Jimie, nie chodzi o Ciebie XD) Jaś i Małgosia nie są bękartami i owocem zdrady małżeńskiej.

Ale nie mają matki, tylko macochę. Motywacja podobna. A jeśli jeszcze akurat panuje głód, to ona próbuje pozbyć się obcych genetycznie dzieci, żeby zwiększyć swoje szanse na przeżycie.

Babska logika rządzi!

Tak tylko nadpełzam z rewizytą…

Orientuję się oczywiście, że bardzo dawne, pierwotne wersje baśni są na ogół nieporównanie bardziej drastyczne od tych publikowanych w miarę współcześnie. Nigdy mnie ten temat nie zajął na tyle, bym celowo poszukiwał tych oryginałów, ale kojarzę jakąś wersję Śpiącej królewny, w której królewna dorabia się dwojga dzieci, wciąż pozostając w śpiączce, i dopiero jedno z nich przy karmieniu przypadkowo wysysa matce zatrute wrzeciono. Jak widać, warto po te warianty sięgać, bo Ciebie zainspirowały wspaniale i lektura jest naprawdę godna uwagi.

Jedną z głównych kwestii powracających w fabule i zaprzątających myśli czytelnika jest pochodzenie zła królewny: czy rzeczywiście mamy do czynienia z predestynacją, jej los był od początku związany czarną nicią, którą wyczuła ósma wróżka? Czy wręcz przeciwnie, stała się taka właśnie dlatego, że nie dano jej domniemania niewinności i prewencyjnie wyrządzono krzywdę, jak mawiają Anglicy: then let me be evil? Tego rodzaju pytania nie są obecnie popularne, bo i sama teoria predestynacji nie jest popularna, ale można je łatwo czytać jako nawiązanie do zjawisk w rodzaju profilowania etnicznego. Wykluwa się więc z tego intrygująca i wartościowa treść, trochę tylko szkoda, że oś konfliktu z Mniejszego zła Sapkowskiego przebiegała niemal dokładnie tak samo. To z kolei wzorowane na Królewnie Śnieżce i tutaj też można by podejrzewać istnienie wspólnej prabaśni (potrzebne dalsze poszukiwania znawcy tematu).

Drugi wątek, który stanowczo (nomen omen) przykuł moją uwagę, to zachowanie pozostałych wróżek. Najpierw można się zdziwić, że pozwalają się uwięzić bez żadnych oporów, pod zupełnie nieprzekonującym pretekstem. A potem, kiedy ta siódma dotknięta szaleństwem odbiera sobie życie, można pomyśleć: skoro ich dusze po śmierci wzlatują do nieba i wracają, a tutaj one same cierpiały i były zmuszane do czynienia krzywd, dlaczego samobójstwo nie było logicznym rozwiązaniem dla wszystkich? Odpowiadam sobie w ten sposób (może tego rodzaju odpowiedź mogłaby paść i w tekście): bo tak właśnie postępują wróżki, bo jeżeli nawet na poziomie logicznym rozumieją zło, to są wobec niego bezradne, organicznie niezdolne do skutecznych reakcji. Właściwie czytam to jako metaforę instytucji demokratycznych łamanych przez rozwijającą się dyktaturę i wcale nie będę zdziwiony, jeżeli istotnie zamierzyłeś taką interpretację.

Parę przypadkowych drobiazgów odłowionych w tekście…

Kiedy usłyszał opowieść o Zamku Cierni i królewnie, zmorzonej stuletnim snem, wyruszył bez wahania na poszukiwania.

Zmorzyć znaczy właściwie “zamęczyć jak gdyby na śmierć”, a zmóc “zwyciężyć, pokonać, obalić”. Ktoś może więc zasnąć zmorzony wysiłkiem, gorączką, słuchaniem polityków; jednak zmożony snem to chyba bardziej logiczna kolokacja. Oczywiście istnieje utarte wyrażenie “sen kogoś zmorzył”, co prawda takie frazy zwykle nie podlegają modyfikacjom, ale nie jestem pewien, jak w tym przypadku. Prof. Bańko dopuszcza oboczność, czyli w każdym razie to szczegół redakcyjny, a nie znaczący błąd.

Już nigdy ich nie zdejmiesz, kochana.

Już nigdy ci ich nie zdejmą albo Już nigdy ich nie zrzucisz.

Wydaje mi się, że a nawet wymaga przecinka:

Soki przeżerały stal, mosiądz, a nawet srebro.

Zaniedbywała rady, sądy, uczty, a nawet modlitwy

Tu i ówdzie brakuje przecinków domykających wtrącenia, konstruujesz sporo zdań wielokrotnie złożonych, więc dosyć często zwracałem na to uwagę przy lekturze. Na przykład:

Ich związek, zrodzony z konwenansów, miał się zmienić w prawdziwą miłość.

Kiedy jego matka, królowa, wezwała na dwór czarowników i złożyła krwawe ofiary

Zaczerpnęłam tyle powietrza, na ile pozwalały mi łańcuchy, i wypuściłam je z ulgą.

Na pewno widzę tutaj poważną kandydaturę do zwycięstwa w konkursie (i tym bardziej doceniam wysiłek, który wkładasz w ulepszenie konkurencyjnych tekstów). Dziękuję za możliwość lektury, życzę powodzenia i pozdrawiam!

Ślimaku Zagłady,

 

Naprawdę świetne i merytoryczne sugestie. Cieszę się bardzo, że w komentarzu wyciągasz wiele wątków, o których myślałem podczas pisania, ale nie wszystkie dałem radę uwypuklić w tekście.

Istotnie, Królewna buduje dyktaturę, a los wróżek jest dość dramatyczny. Pozwoliły się wciągnąć w rozgrywkę między królewną a ósmą wróżką – to nawiązanie do utrwalonego w popkulturze wizerunku ósmej wróżki jako tej “złej”, a nawet diabelskiej. Walka ze złem wskazanym zewnętrznie jest sytuacją, w której łatwo jest zapomnieć o wytycznych własnego sumienia. Bezradność wróżek i trudność z wycofaniem się w odpowiednim momencie jest metaforą zachowań ludzkich w państwie totalitarnym i jest to jak najbardziej zamierzony efekt. W dodatku wróżki są przyzwyczajone do spełniania życzeń, a ta ósma, która odważyła się postępować inaczej, żyje na marginesie ich społeczności (celowo przeniosłem ją z oryginalnej wieży do chaty w lesie).

Cud, że przy tak ściśniętych przez limit opisach zdołałeś to zauważyć!

Również rozważania pochodzenia samego zła królewny są ciekawe, bliskie zamierzeniom dla których powstało opowiadanie i myślę, że wiele wniosłaby również wersja, w której królewna nie ukłuła się wrzecionem. W przedstawionej wersji mamy w dalszym ciągu dramatyczne wydarzenie, które burzy jej świat. Być może gdyby się nie zdarzyło, pozostałaby jedynie niedojrzałą emocjonalnie, ale stosunkowo mało szkodliwą władczynią. Szaleństwo siódmej wróżki można interpretować jako narastające poczucie winy – nie tylko za śmierć ósmej wróżki i bezradność, ale za przyczynienie się do tego, kim stała się królewna.

 

Trafne i przemyślane poprawki językowe, zgadzam się i wprowadzam. Jestem pełen podziwu dla dbałości o szczegóły. Moim żywiołem jest chaos, ale do komentarzy zawsze podchodzę zadaniowo, ponieważ widzę, jak szybko rozwija to zarówno warsztat, jak i wyobraźnię – trzeba zrozumieć wykreowane przez innych światy. Miło jest startować w konkursie, w którym można podać sobie ręce, zamiast rozpychać się łokciami.

Finklo,

 

ona próbuje pozbyć się obcych genetycznie dzieci, żeby zwiększyć swoje szanse na przeżycie.

Masz absolutną rację: pod względem genetyki eliminacja bękartów jest zbliżona do eliminacji dzieci z poprzedniego związku.

Różnice wystąpią dopiero w postrzeganiu obu sytuacji i społecznej akceptacji, czyli naszej cywilizacyjnej “nakładce” na proces wymiany genów.

Ciekawe jest to, że genetykę intuicyjnie pojmowaną można odnaleźć w wielu baśniach i legendach. Są nawet tacy, którzy modną ostatnio epigenetykę znajdują w zapisach Biblii.

Pod względem dziedziczenia to kiedyś genetykę zastępowała “krew z krwi”. I to chyba był jasny koncept. To Rzymianie z powszechnym adoptowaniem kogo popadnie byli dziwni.

Babska logika rządzi!

Ave, Marzanie! Czas na komentarz jurorski.

 

I to jest antybajka, o jaką walczyłem. Przyjemnie makabryczna, wypaczająca zarówno historię oryginału, jak i jego przesłanie. Miłość przezwyciężająca wszelkie przeciwności losu jest przereklamowaną, hollywoodzką kliszą.

 

Utwór Huntera wykorzystałeś bardzo dobrze, naprawdę umiejętnie wplotłeś go w fabułę.

 

Przyznam jednak, że spodziewałem się nieco innego tekstu. Bardziej humorystycznego (trochę wbrew tytułowi, wybranej piosence, oraz tagom opowiadania). Nie mogę jednak napisać, że się zawiodłem, a wręcz przeciwnie.

 

Na marginesie, król siedzący na tronie, niczym manekin, z głową przywiązaną paskiem, żeby nie spadł, przywodzi na myśl imperatora ludzkości zasiadającego (dogorywającego) na złotym tronie. Podobieństwa zamierzone, czy jestem spaczony? :D

 

Pozdrawiam!

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Cezary,

 

Dziękuję za przeczytanie, i za budujący komentarz. Sam komentarz skłonił mnie do zastanowienia, jak dużo jest w tym opowiadaniu klisz, i czy, ponieważ większość scen już kiedyś ktoś wymyślił, pisanie nie jest tylko umiejętnym ich wykorzystaniem. W szczególności, że zabrałem się za bardzo stary motyw, który kultura zdążyła przetrawić i wypluć dziesiątki razy.

Zawieszony między życiem i śmiercią imperator jest pewnie jednym z obrazów, których ciężko się pozbyć z głowy, więc coś w tym jest :)

Równocześnie myślałem o tym, co musiał czuć główny bohater, kiedy oglądał ojca w tym stanie. Ojciec chciał go zabić, ale równocześnie jego gniew był głosem sprzeciwu wobec tego, co działo się między królową a królewiczem. Ten jedyny głos został stłamszony. Królewicz pozwolił się później zdominować królewnie, więc koszmar przeszłości musiał go dręczyć podwójnie.

 

A co do spodziewanego humoru – w tym opowiadaniu zaliczyłem back to black, ale humor kiedyś powróci :)

Marzanie,

 

po długim opóźnieniu udało mi się przeczytać i muszę powiedzieć, że była to satysfakcjonująca przygoda.

Z tego co mniej mi siadło, to nagłe przyśpieszenie akcji i moment bardziej opisowy, gdzieś od momentu

Królewna była dopełnieniem cudownego dotyku królewicza:

Poczułem nagłe zagubienie, jakby kierowca, który jechał dotychczas 30 km/h przyśpieszył w 2 sekundy do 100. Nie mam jednak pewności, czy dałoby się to inaczej OGRać (miejsce na śmiech). A trzeba oddać, że i pędzenie 100 na godzinę okazało się niezłe w Twoim wykonaniu. 

 

Zastanawiam się również tutaj:

Powinniśmy dziękować Bogu, że ludzie-ogry jeszcze nie zdecydowali się uderzyć. Czy nie lepiej zaplanować obronę?

W starych baśniach występuje Bóg, fakt, ale nie wiem, czy to tutaj jest konieczne, mi nie pasuje.

 

A z pozytywów, bardzo nie po polsku powiem, ale mega klimatyczne. Plastyczne opisy, dość niezłe dialogi, wciągająca fabuła i intrygujący świat stworzony. Z dużą przyjemnością się to czytało, brawo.

 

Pozdrawiam!

beecki

 

Przyśpieszenie zauważyli też inni czytelnicy. Był to mniej więcej ten moment, kiedy zauważyłem, jaką objętość ma już opowiadanie, a jednocześnie zdałem sobie sprawę, że dla przekonującego zbudowania historii trzeba zamknąć większość wątków.

 

Długo się nad tym zastanawiałem i wybrałem właśnie taki wariant, zamiast odchudzać wcześniejsze fragmenty. Założyłem, że większość czytelników usadowiła się już na tyle wygodnie, że się nie pogubią. I może wybaczą ten ryzykowny manewr blush Mniej więcej w tym miejscu, które zauważyłeś zaczyna się też dążenie do sedna, skupienie jedynie na najważniejszych wątkach, takie obieranie opowiadania do szkieletu fabularnego.

A być może obawiałem się, że jeśli będę tak jednostajnie lał smołę, to czytelnicy w niej utoną?

 

Powinniśmy dziękować Bogu, że ludzie-ogry jeszcze nie zdecydowali się uderzyć. Czy nie lepiej zaplanować obronę?

Bardzo trafnie wyczułeś miejsce, w którym też się wahałem. Oryginały są średniowieczne, ale trudno w nich odnaleźć odniesienia do Boga, być może ze względu na brutalność. Mogłem zasugerować pochodzenie pogańskie rdzenia baśni (niektórzy piszą, że jest to region Bałtyku, być może sprzed chrystianizacji) i zastosować liczbę mnogą (bogom). Taki manewr jest ryzykowny, bo powołałabym się na jedną z wielu teorii. W dodatku częściej można spotkać zapiski o włoskiej wersji opowieści, a przecież te tereny uległy wpływom chrześcijaństwa bardzo wcześnie, zanim powstała baśń.

Czytając Twój komentarz mam pomysł, jak to bezpiecznie zmienić: opatrzności. Opatrzność w domyśle jest boska, ale tak nie razi i nie odwołuje się do konkretnego boga/Boga.

 

Jeszcze raz dzięki za miłą wizytę i dokładne wczytanie się w opowiadanie!

Nowa Fantastyka