I
Po wielkiemu cichu idu sobie ku miastu na zwiadu.
Jest zimny, grudniowy poranek, pochmurno. Na ulicach praktycznie nie ma ludzi. W takie dni wszyscy albo zajmują się konsumpcją Internetową z miękkich, cieplutkich foteli, albo pracują dla Wielkiego Kapitalizmu, jedno z dwóch. Po mieście włóczą się najwyżej jednostki bez pracy, nieprzystosowane, właściwie na granicy bycia wymazanym ze społeczeństwa.
Przez chwilę zastanawiam się, ile jeszcze bezsensownego włóczenia się po ulicach, zanim zostanę wymazany. I co zniknie razem ze mną.
Zatrzymuję się na ławce pod pomnikiem na Rynku, za plecami mam Sukiennice. Pomnik przedstawia nieznanego mężczyznę. Przystojna twarz, ponura mina, modna fryzura. Rękę trzyma w kieszeni płaszcza, może ma w niej pistolet? Nie mam pojęcia, dawno nie byłem na Starówce, więc nawet nie zauważyłem, kiedy pomnik został zmieniony. Zresztą, poprzedni był bardzo podobny. Następny pewnie też będzie, w zależności od tego, jaka literatura akurat znajdzie się w czołówce sprzedaży w kraju. Kiedyś, przed Oświeceniem, pomnik był zawsze ten sam i przedstawiał jednego, konkretnego człowieka. Pamiętam, że taki był, ale nie pamiętam imienia, nazwiska, niczego konkretnego. Wszystko wymazane.
Koło mojej nogi zatrzymuje się gołąb. Przez chwilę patrzymy na siebie w milczeniu, po czym ptak odskakuje w popłochu i odlatuje. Słyszę kroki, ktoś staje obok mnie.
Dziewczyna jest młoda, ma najwyżej dwadzieścia kilka lat. Włosy farbowane, w kolorze pastelowego różu, ubrana również w pastele, najpewniej należy do jakiejś subkultury. Tym dziwniejsze, że nie jest teraz w pracy, w końcu żeby mieć hobby, potrzeba pieniędzy. Nie wspominając już o tym, że ludzie w jej wieku zazwyczaj nie pamiętają nawet czasów przed nadejściem Oświeconych, a wraz z nimi Wielkiego Kapitalizmu. Nie mają powodu, by nie konsumować.
– Cześć – rzuca dziewczyna w moją stronę. Czuję się trochę skonfundowany, raczej się nie znamy, w dodatku jestem od niej starszy zapewne o jakieś dwadzieścia lat, mimo to odpowiadam:
– Cześć…?
– Wyglądasz, jakbyś mógł pamiętać czasy pierwotnego pomnika. – Nie wiem, czy to stwierdzenie, czy pytanie, w każdym razie kiwam głową. Czuję się jednak trochę dziwnie, bratając się z (z mojego punktu widzenia) małolatą. Chyba wolałbym, żebyśmy nie byli od razu na „ty”.
– W takim razie może wiesz, kogo przedstawiał? Cokolwiek, każda informacja się przyda.
Kręcę przecząco głową. Oczywiście, że nic nie pamiętam. Jak w systemie stworzonym przez nadludzkie istoty, których samo istnienie przekracza pojmowanie naszego gatunku, miałaby istnieć jakaś luka? I to jeszcze miałbym być ja? Kiedy Fortuna rozdawała swoje błogosławieństwa, zdecydowanie byłem tym frajerem, który pozwolił, żeby wszystkie dzieci, staruszki i pieski ustawiły się w kolejce przed nim.
Pamiętałem tylko, że ów człowiek kiedyś wzbudzał we mnie dziwną mieszaninę podziwu, irytacji i niesmaku, co skumulowane objawiało się w postaci kompleksu niższości. Który to kompleks, nawiasem mówiąc, pozostał nawet po tym, jak jego przyczyna została wymazana ze świadomości i pamięci ludzkiej.
– No nic – wzdycha dziewczyna, siadając na ławce obok. – Myślałam, że może… No wiesz, tak intensywnie wpatrywałeś się w ten pomnik i najwyraźniej jesteś Wagarującym, więc miałam przez chwilę nadzieję… W sumie nie wiem, na co. Cud? Przeznaczenie? Zbieg okoliczności?
– Jeśli szukasz cudów, polecam raczej iść do księgarni i sięgnąć po pierwszą lepszą książkę. – Uśmiecham się lekko, choć wcale nie jest mi do śmiechu, nie przy tym temacie. – Im wyżej na liście sprzedaży, tym więcej zbiegów okoliczności, więcej niż logika jest w stanie przeżyć.
– W takim razie chyba dobrze, że już od dawna jest martwa. – Dziewczyna krzywi się, po czym podaje mi rękę. – Miki jestem – przedstawia się.
Jakoś tak wychodzi, że ucinamy sobie niezobowiązującą pogawędkę. Dowiaduję się, że Miki studiuje literaturę, ale nie jest zbyt przykładną studentką. Dzisiaj na przykład miała zajmować się analizą adaptacji filmowych serii romansów dla młodzieży z zeszłego miesiąca, ale zamiast tego postanowiła zmarnować trochę czasu na mieście – tak dla zasady.
– Generalnie nie narzekam na studia – mówi. – Uczę się w zasadzie tego, co chciałam, ale czasami irytuje mnie sam fakt, że daję się tak dobrze wykorzystać systemowi.
Miki jest buntowniczką. Wystarcza nam chwila rozmowy o literaturze, trochę narzekań wplecionych między wierszami, by zrozumieć, że mamy podobne poglądy. Nie ma co się zresztą dziwić, inaczej nie znaleźlibyśmy się w ten zimowy dzień na ławce przed pomnikiem. Przed tym konkretnym Pomnikiem.
Pytam Miki, skąd właściwie pomysł, by studiować literaturę. Odpowiada:
– Może kojarzysz, był taki japoński pisarz, który świetnie się sprzedawał dziesięć, jedenaście lat temu. Ale nie tylko się sprzedawał – faktycznie miał to coś, co sprawiało, że jednocześnie generował zysk i pisał dobre powieści.
Marszczę czoło. Wydaje mi się, że wiem, o kogo może jej chodzić, ale nie potrafię sobie przypomnieć ani imienia, ani żadnego tytułu.
– Niestety przyszła Trzecia Fala Lee Rin i jej pseudo-erotyków osadzonych w Tokio. – Miki wzdycha z żalem. Przypominam sobie ten okres, jakieś kilkanaście lat temu. Była ta trzecia i ostatnia taka fala popularności Lee Rin, chociaż jej książki wciąż sprzedają się na tyle dobrze, by autorka mogła sobie pozwolić na dalsze tworzenie. Najpewniej jeszcze przez dobrą dekadę będzie w stanie utrzymać się na powierzchni.
Powieści Lee Rin pogrzebały wielu autorów z Dalekiego Wschodu, z jednego prostego powodu – była łatwe i szybkie w konsumpcji. Do tego zapewniały dawkę przyjemności wprost proporcjonalną do spędzonego na lekturze czasu.
– W każdym razie, dzięki tamtemu człowiekowi kocham literaturę i ciągle mam nadzieję, że kiedyś powstanie tekst na tyle dobry i jednocześnie dochodowy, byśmy nie musieli się martwić, że kiedyś zniknie z naszej pamięci. Tekst ponadczasowy.
Ach. Ponadczasowy. „Ponadczasowy” to przymiotnik, który według mnie powinien zniknąć ze współczesnych słowników, jako słowo niemające już żadnego przełożenia na rzeczywistość. Na początku my – moje pokolenie, które weszło jeszcze młode i pełne zapału w erę Wielkiego Kapitalizmu – mieliśmy podobne ideały, co Miki, ale historia je zweryfikowała. Teraz moi rówieśnicy albo w najlepszym razie konsumują na potęgę, albo w najgorszym, skończyli w slumsach, zapomnieni.
Zastanawiam się, czy jej o tym powiedzieć. Jeszcze kiedy mnie żegna, by wrócić na zajęcia, ciągle się zastanawiam. Ostatecznie jednak wstyd mi poruszyć ten temat, bo musiałbym wtedy przyznać, że jestem pisarzem bez dochodów.
II
Następnego dnia idę do wydawcy. Nie wymyśliłem nic wartego uwagi, ale pieniądze się kończą. Może czeka na mnie jakaś drobna oferta na artykuł, felieton, cokolwiek. W tym momencie zgodziłbym się już nawet na napisanie czegoś w stylu poradnika „Sto sposobów na ugotowanie brokułów”. Mam do tego nie tylko kwalifikacje, ale też odpowiednie doświadczenie.
Bezak stoi za biurkiem z kamienną twarzą, pali papierosa. Nie pamiętam już, kiedy zniesiono zakaz palenia w pomieszczeniach, ale wystarczająco dawno, żebym pogodził się z tym, że prawdopodobnie umrę na raka płuc.
– No nie mam nic dla pana na chwilę obecną, niestety – mówi, pomiędzy wydmuchaniem jednej a drugiej chmury dymu. Spodziewałem się tych słów, ale i tak na wszelki wypadek pytam:
– Może chociaż spróbuję z tym poradnikiem do gotowania brokułów?
– Panie. – Bezak wywraca oczami zza kłębów dymu. – Jak mnie pan puści z torbami, razem pójdziemy na dno, ma pan tego świadomość?
Stary krętacz. Dobrze wiem, że nie trzyma mnie tylko z litości. Swego czasu mój poradnik o tym, jak ugotować ziemniaki przy możliwie najmniejszej ilości wody zaliczył niemały sukces wśród pomniejszych konsumentów i Bezak z pewnością wciąż oczekuje powtórki z tamtego razu. Skoro się nie zgodził, to najwidoczniej pomyliłem warzywo.
Ostatecznie wychodzę z wydawnictwa odprawiony z kwitkiem. Spróbowałem zaproponować jeszcze kilka innych poradników, ale Bezak bezlitośnie dał mi do zrozumienia, że teraz na rynku jest przesyt i dlatego koniec z poradnikami. Mogę najwyżej spróbować z przewodnikiem po Krakowie.
Pozostaje mi więc wrócić do włóczęgi i czekania, aż któregoś dnia skończą mi się pieniądze.
III
Tydzień później.
Pogoda się polepszyła, chociaż wciąż jest na minusie. Mimo to, trochę słońca wystarczyło, by fala konsumentów wylała się z mieszkań, by z kolei oblegać sklepy. Jeszcze wczoraj piękny, biały śnieg, dzisiaj może służyć jako synonim błota. Na Rynku, przed Pomnikiem spotykam Miki. Przypadkowo, ale nie niespodziewanie, gdyż ostatnio zdarzało mi się tędy przechodzić w nadziei, że na nią wpadnę. Dawno z nikim mi się tak dobrze nie rozmawiało, może też dlatego że jedyną konkurencję stanowi dla niej Bezak.
Jak przypuszczałem, w tym tygodniu Pomnik przedstawia już kogoś innego, chociaż znów jest to młody, przystojny mężczyzna w skórzanej kurtce i z naburmuszoną miną.
– To główny bohater serii „Dead don’t speak” Aurelii Krawiec – wyjaśnia Miki, która doskonale orientuje się w obecnych trendach literackich. – Płatny zabójca o mrocznym, ale w rzeczywistości melancholijnym usposobieniu, który ukrywa swoje uczucia pod maską twardziela. Dostaje zlecenie zabicia ojca głównej bohaterki, przez co stają się śmiertelnymi wrogami, ale na końcu okazuje się, że zbrodni dokonał szef lokalnej mafii, a młodzi się w sobie zakochują. W zeszłą sobotę wyszedł czwarty tom serii i teraz ten człowiek jest dosłownie wszędzie.
Kiwam głową, niby ze zrozumieniem, ale mam wrażenie, jakbym słyszał dokładnie tę samą historię, co w zeszłym miesiącu, kiedy stałem w kolejce za grupką nastolatek. Z tą różnicą, że w książce, o której one rozmawiały, chodziło nie o zabójcę, ale o księdza.
Miki widząc mój wyraz twarzy, domyśla się, co mi chodzi po głowie i dodaje:
– “Enemies to lovers” przeżywa swój renesans w tym kwartale, nawet nie wiem, który to już raz. Powraca jak bumerang.
W miarę jak rozmowa na temat popularnych obecnie romansów się rozwija, Miki ekscytuje się coraz bardziej, aż w końcu wyjawia mi swoją tajemnicę: całe te studia, jej badania oscylujące wokół współczesnej konsumpcji literatury, wszystko to ma na celu stworzenia dzieła, które byłoby jednocześnie na tyle „ponadczasowe”, by nie zniknąć z list sprzedaży, zarazem jednak stanowiło powrót do niegdysiejszych standardów, kiedy książka była czymś więcej, niż tylko towarem.
Znów mam dylemat, czy opowiedzieć jej o swoich niegdysiejszych ideałach i porażkach, czy też nie gasić jej młodzieńczego zapału. Nie ma nic gorszego, niż kiedy starzy ludzie na siłę próbują ci wytłumaczyć, że twoje ideały to nic innego, jak zwykły etap przejściowy. Może ja po wygłoszeniu tyrady poczułbym się chwilowo lepiej, ale potem na pewno dopadłyby mnie wyrzuty sumienia.
Na szczęście w tym momencie naszą uwagę przykuwa spore zamieszanie po stronie ulicy Floriańskiej. Wygląda na to, że trwa nagrywanie jakiegoś programu, co samo w sobie nie jest szczególnie wyjątkowym wydarzeniem. Wręcz przeciwnie, ludzi biegających z kamerami i smartfonami jest teraz więcej niż z psami na smyczy i dziećmi w wózkach.
Tym razem jednak najwyraźniej chodzi o coś dużego, gdyż ludzie reagują większym entuzjazem niż zwykle. Odwracam się do Miki, by podzielić się z nią tym spostrzeżeniem, a ona w tym samym czasie ciągnie mnie gwałtownie za rękaw i coś pokazuje. Podążam wzrokiem we wskazanym kierunku, by dostrzec prawdziwą przyczynę zamieszania. W cieniu Kościoła Mariackiego, stoi nienaturalnie wysoka i szczupła postać, a ludzie instynktownie odsuwają się od niej jak najdalej, jednocześnie nie mogąc powstrzymać się od gorączkowych szeptów. Jest to Oświecony, bardzo rzadki widok, gdyż obecna rasa panująca woli raczej nie pokazywać się ludziom. Czasami jednak zdarza się, że wychodzą jak to nazywamy, „na żer” i materializują się nagle w środku gęsto zaludnionych, głośnych miejsc, by wystawać godzinami, niepomni na otoczenie, jakby napawając się gwarem i atmosferą skupisk ludzkich. Czy faktycznie żywią się nami w jakiś sposób, czy też wychodzą między nas z innego powodu, tego nikt nie wiem na pewno. Tak czy siak, od dawna budzą we mnie skrajnie nieprzyjemne uczucia.
W przeciwieństwie do teraz podwójnie podekscytowanych tłumów, zniesmaczony i zaniepokojony obecnością istoty, spuszczam wzrok, ale zaraz złoszczę się sam na siebie za tchórzostwo. Z głupiej przekory wracam wzrokiem do Oświeconego, a tu niespodzianka – obrzydlistwa już nie ma, zniknęło dosłownie w przeciągu kilku sekund. Zanim jestem w stanie odetchnąć z ulgą, słyszę obok zduszony krzyk Miki. Jednocześnie czyjaś zimna obecność pojawia się za moimi plecami. Odruchowo odskakuję, choć jeszcze nawet nie zdążyłem się zorientować, o co chodzi. Moje ciało najwyraźniej instynktownie reaguje spazmem obrzydzenia na bliskość abominacji zwanej Oświeconym, bo to on pojawia się nagle w zasięgu mojego wzroku.
Serce na moment przestaje mi bić, ale tyczkowata istota nie zwraca na mnie uwagi i sunie dalej w inną stronę. Skąd do cholery wziął się nagle za moimi plecami – nie wiem, ale najwyraźniej nie chodzi mu o nas. Zatrzymuje się przed chłopcem stojącym nieopodal. Chłopak ma tak na oko dwanaście, góra trzynaście lat i wygląda, jakby miał ochotę dać nogi za pas jeszcze w tym momencie, ale najprawdopodobniej nie ma odwagi odwrócić się plecami do napastnika. W jednej chwili wszelki ruch w okolicy zamiera, jakby tłum ludzi dookoła naraz wstrzymał oddech. Oświecony jednak nie wykonuje żadnego ruchu, tylko patrzy. Nawet stojąc z boku mam wrażenie, jakby jego wielkie, lśniące oczy osadzone w kredowo białej twarzy przyciągały mnie i cały świat wokół niczym magnes.
Ułamek sekundy później jest już po wszystkim. Istota odpływa dziwacznym, posuwistym krokiem, który sprawia, że wygląda, jakby ślizgała się po ziemi. Jest przy tym nieludzko szybka, nic dziwnego, że przed chwilą mnie zaskoczyła. Uwolniony spod władzy jej spojrzenia dzieciak traci równowagę i upada na ziemię. Siedzi tak z otwartymi ustami, a ja czuję, jak zimny pot spływa mi strużką po plecach. Mam nadzieję, że to mój pierwszy i ostatni raz tak blisko Oświeconego.
IV
Istnieje kilka procedur, które ponoć należy przeprowadzić po bliskim kontakcie z Oświeconym. Tym właśnie się zajmujemy, we troje, zaszywszy się w pierwszej lepszej kawiarni z dala od tłumu. Początkowy skład został poszerzony o pechowego dzieciaka, którego pociągnąłem za sobą częściowo z ciekawości, a częściowo z litości, bo istniało spore prawdopodobieństwo, że gdy ludzie otrząsną się już z pierwszego szoku, rzucą się na niego z pytaniami, smartfonami i nie wiadomo czym jeszcze.
Chłopak na imię ma Franek, udało nam się również ustalić, że pamięta swoje miejsce zamieszkania, nazwisko i członków rodziny, co dobrze rokowało. Główny problem z Oświeconymi polega na tym, że nigdy nie interesują się ludźmi, jeżeli nie mają ku temu powodu. Innymi słowy, jeżeli wykazali tobą zainteresowanie, najprawdopodobniej coś ci poprzestawiali w głowie. Ich największą przewagą i powodem, dla którego tak szybko przejęli władzę nad naszym społeczeństwem i kulturą jest umiejętność absolutnej kontroli nad informacjami znajdującymi się w ludzkich mózgach.
– No dobrze, czyli najważniejsze mały pamięta. W takim razie my już za dużo nie pomożemy, musi sam poszukać dziur w swojej pamięci – podsumowuje Miki, dosypując cukru do kawy zarówno sobie, jak i z jakiegoś powodu Frankowi, na co chłopak reaguje głośnym protestem. Swoich preferencji najwyraźniej nie zapomniał.
– Mówiłem przecież, że wiem, że coś jest nie tak, nawet i bez tego przesłuchania. – Franek marszczy czoło sfrustrowany i patrzy krzywo na Miki.
– Sprawdzić zawsze warto – uciszam młodego. – Tym bardziej, że sytuacja jest…niecodzienna.
Przypomnienie o spotkaniu z Oświeconym wystarcza, by Franek spoważniał. Na jego twarzy maluje się niepokój, którego już nawet nie próbuje kryć.
– On zrobił mi coś z głową, prawda? – Pyta, a jego głos drży. – I już nigdy sobie nie przypomnę?
Milczymy, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć. Zwinęliśmy chłopaka, nie myśląc zbyt dużo, ale w tym momencie zdajemy sobie sprawę z tego, że on nie tylko przeżył właśnie coś strasznego, ale na dodatek jedynym jego wsparciem jest dwoje obcych ludzi. Odchrząkam z zakłopotaniem, a Miki nieporadnie kładzie Frankowi rękę na ramieniu.
– Będzie dobrze, młody – mówi. – Wiesz kim jesteś i że masz rodzinę, a resztę jakoś da się wypracować od nowa.
Franek milczy przez chwilę, po czym kiwa głową. Marne to pocieszenie, ale zawsze jakieś. Chłopiec bierze głęboki oddech i wraca do przerwanej wcześniej rozmowy.
– No na chwilę obecną nie potrafię przypomnieć sobie tylko tego, po co dzisiaj wyszedłem z domu. – Marszczy czoło. – A wiem, że coś ważnego miałem do roboty, ale kiedy tylko o tym pomyślę, to nagle wszystko robi się puste i białe, i mi umyka.
Rozkłada ręce w geście bezsilności. Patrzymy po sobie z Miki i drapiemy się zgodnie po głowach. Ale po co? Po co wymazywać dziecku takie banalne wspomnienia? Bez sensu, ale z drugiej strony jak człowiek miałby zrozumieć Oświeconego?
– A, no i jeszcze jedno – Franek klaszcze nagle w dłonie i spogląda na mnie jakoś dziwnie. – Nie potrafię sobie przypomnieć, skąd pana znam.
Znowu zapada cisza, tym razem dłuższa.
– Acha – odzywam się w końcu. – No to w sumie tak samo jak ja.
V
Kolejny dzień i kolejna bezsensowna wędrówka po mieście. Chociaż nie, tym razem właściwie mam cel i nie jest nim pokój redakcyjny. Znowu nie będę zarabiał pieniędzy.
Jakoś tak wyszło, że zaczęliśmy spotykać się we troje – ja, Miki i Franek, w kawiarni niedaleko Rynku, by rozmawiać. Początkowo próbowaliśmy rozwikłać zagadkę moich domniemanych powiązań z Frankiem, ale bardzo szybko okazało się, że mamy wiele innych wspólnych tematów. Szczególnie Miki złapała z nim wspólny język, gdy okazało się, że dzieciak jest synem właściciela sieci popularnych księgarni.
– Ojciec prowadził kiedyś antykwariat, jeszcze przed moimi narodzinami – opowiedział nam któregoś dnia. – Ale po Oświeceniu w przeciągu kilka lat okazało się, że ponad połowa jego towaru już tak jakby nie istnieje, bo wszyscy o tych książkach…zapomnieli? Przestali być w stanie je czytać? Nie wiem, jak to konkretnie działa, kiedy Oświeceni coś wymazują…No może poza wspomnieniami – dodał z gorzkim uśmiechem. – Tylko że ojciec był uparty i dalej sprzedawał to, co chciał, a nie to, co faktycznie się sprzedawało. Wreszcie skończyli z mamą w slumsach, a potem ja się urodziłem i podobno to dało ojcu takiego kopa, że postanowił odbić się od dna. Teraz zarabia pieniądze, ale w domu non stop narzeka na “te szmiry”, które sprzedaje.
– Musisz nas kiedyś zapoznać. – Tak brzmiała reakcja Miki na opowieść Franka i dziewczyna wypowiedziała te słowa bardzo, bardzo poważnie.
Dzisiaj jednak Miki jest w złym humorze. Pije już trzecią kawę i wydaje się w ogóle nie słuchać naszej rozmowy, mimo że namówiony przez chłopca dzielę się wspomnieniami (które jeszcze mi zostały) sprzed Oświecenia, co oboje uwielbiają.
– Hej, mała. – W końcu nie wytrzymuję i zagaduję Miki na wpół żartobliwie. – Wszystko w porządku?
– Tak, tak – odpowiada nieobecnym głosem, po czym dodaje – Znaczy…trochę tak, trochę nie. Po prostu zaczęłam ostatnio sporo myśleć o życiu, o tym, jaki chciałabym osiągnąć cel i co mogę zrobić w tym kierunku… Takie tam, nieprzyjemne dylematy.
Natychmiast czuję zalewającą mnie falę smutku, gdyż zdaję sobie sprawę, że nasze rozmowy najprawdopodobniej przyczyniły się do tego w dużym stopniu. Z jednej strony wiem, że czas na zrewidowanie swoich ideałów musi nadejść dla każdego, ale i tak nie chciałem przykładać do tego ręki, zwłaszcza po bardziej bezpośrednim zetknięciem się z zapałem i pasję dziewczyny.
Teraz jest już chyba za późno.
VI
Jakoś udało mi się dożyć do kolejnego miesiąca, głównie dzięki moim technikom kulinarnym i wsparciu Franka, który uparł się, by stawiać mi coś za każdym razem, gdy wybieraliśmy się we troje do kawiarni. Początkowo mocno protestowałem, ale kiedy bez ogródek wyjawił mi, ile zarabia jego ojciec, wszelkie wyrzuty sumienia zniknęły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Tym razem, już któryś dzień z rzędu, Franka nie ma z nami, więc piję z własnej kieszeni i to boli. A pieniądze znikają szybko, bo korzystając z faktu, że jesteśmy w gronie dorosłych, wybraliśmy się do baru. Skłamałbym jednak, gdybym powiedział, że teraz nie żałuję tego wyboru, gdyż Miki jest w jeszcze gorszym humorze niż kiedy widzieliśmy się ostatnim razem, a alkohol wcale jej nie pomaga. Coraz bardziej zamyka się w sobie.
W końcu nie wytrzymuję. Upijanie się w milczeniu jest nieznośne.
– Dobrze się czujesz? – Pytam niepewnie. – Może wolałabyś wrócić do domu?
Miki kręci przecząco głową. Wciąż ta okropna cisza.
– Nie – odpowiada w końcu, dzięki Bogu. – Nie jest aż tak źle. Po prostu ostatnio za dużo myślę.
– To chyba nic złego? – odpowiadam ostrożnie. Miki uśmiecha się na to krzywo. Zdecydowanie nie jest sobą, ale teraz przynajmniej zaczęła się odzywać.
– Pewnie mówiłbyś co innego, gdybyś wiedział, o czym myślę.
Patrzy na mnie jakoś dziwnie i nagle zdaję sobie sprawę, że siedzi przede mną właściwie obca mi osoba. Przez ostatnie tygodnie dałem się ponieść ekscytacji płynącej z obcowania z drugim człowiekiem, ze znalezienia ludzi podobnych do mnie, ale kiedy teraz o tym myślę minęły nie aż tygodnie, ale tylko tygodnie. Tak naprawdę nie jestem w stanie stwierdzić, czy Miki zachowuje się „jakby była sobą”. Podobnie jak nie jestem w stanie stwierdzić, czy Franek naprawdę jest tym, za kogo się podaje.
Potrząsam głową z irytacja, próbując pozbyć się nieprzyjemnych myśli. Też mi się nagle zebrało na przemyślenia.
– W takim razie spróbuj mi wytłumaczyć – zachęcam dziewczynę.
– No dobrze, niech będzie – Miki przystaje na moją propozycję tak, jakby podejmowała rzucone jej wyzwanie. Chociaż czy mi się wydaje, czy lekko drży jej głos? – Pamiętasz, jak ci mówiłam, że chciałabym kiedyś przyłożyć rękę do powstania nowej literatury? Takiej, która miałaby w sobie moc poruszania serc i umysłów, a jednocześnie sprzedawała się równie dobrze, co współczesne książki?
Przerywa na chwilę, by wziąć łyk koktajlu. Łapię się na tym, że podświadomie nachylam się w jej stronę, by lepiej słyszeć.
– Ale to nie wszystko – wyznaje w końcu. – Ja nie chcę tak po prostu „przyłożyć do tego ręki”. Ja chcę sama stworzyć taką powieść. Chcę pisać.
Oddycham z ulgą. Całe napięcie ze mnie ulatuje. Przecież to wiedziałem już od dawna. Swój zawsze pozna swego. Żadna straszna rewelacja. Mam ochotę to powiedzieć na głos, ale coś w jej oczach mnie powstrzymuje.
– Początkowo brakowało mi odwagi, by się do tego przed sobą przyznać, ale poznałam ciebie i zaczęliśmy rozmawiać o książkach, o pisaniu. A potem pojawił się Franek i jego historia, historia jego ojca…Pamiętasz, jak mówił, że ten ojciec jest twoim fanem? Pomyślałam sobie: teraz albo nigdy. Posiadam wiedzę, posiadam umiejętności, ja też mogę napisać coś podobnego do mistrzów sprzed Oświecenia. Przez te ostatnie tygodnie dzień w dzień pisałam, pisałam i pisałam. Kiedy tylko nie byłam z wami, cały czas.
Ukrywa twarz w dłoniach. To taki znajomy widok. Wiem nawet, jakie słowa zaraz padną.
– I co z tego wyszło? Gówno, nie literatura. Jak mogłam w ogóle pomyśleć, że mam w sobie chociaż odrobinę geniuszu?
Dziecko, czego ty od siebie oczekujesz? Nagle odczuwam większą niż kiedykolwiek ochotę, by podzielić się z nią moimi własnymi porażkami, frustracjami, rozczarowaniami. Już otwieram usta, ale ostatecznie Miki nie daje mi dojść do słowa. Podnosi na mnie wzrok i znów w jej oczach jest ten niepokojący, dziwaczny błysk.
– Powiedz, nie chciałbyś mieć ze mną dziecka?
Nagle okazuje się, że siedzę z otwartymi ustami i nie mogę wydusić z siebie ani słowa. Co to za dziwaczna zmiana tematu? W pierwszej chwili myślę, że się przesłyszałem.
– Co proszę? – To jedyna odpowiedź, na jaką mnie stać.
– Nie musisz nic do mnie czuć. – Miki nachyla się, mówi szybko, gorączkowo. – Chodzi tylko o dziecko. Może ty nie jesteś geniuszem. Może ja też nie. Ale nasze dziecko mogłoby być. Przekazalibyśmy mu nasze ideały, miłość do literatury. Dzięki temu zostałabym chociaż matką mesjasza, nawet jeżeli nie mesjaszem nowej literatury.
Patrzy na mnie z czymś w rodzaju fanatyzmu, ale też i rozpaczy. Odsuwam się gwałtownie. Być może powinienem czuć przerażenie albo nawet odrazę. Tymczasem ogarnia mnie przemożne zmęczenie.
Nie. Miki – odpowiadam zdecydowanie. – Nie. Zrozum. Za bardzo cię szanuję, by przystać na taką propozycję. Przepraszam.
Zapewne jest rozczarowana, może też w jakiś sposób upokorzona, ale ja już na nią nie patrzę. Rzucam ostatnie pieniądze barmanowi i uciekam gdzie pieprz rośnie. Jezu, gdyby tylko Franek dzisiaj tu z nami był. Może ta okropna propozycja by nie padła. Czułem się tak bardzo źle z tym, że w ogóle ją usłyszałem.
Epilog
Tamtego dnia znów padał śnieg. Było przeraźliwie zimno, pochmurno, ciemno. Styczeń zbliżał się ku końcowi, a ja dalej nie miałem żadnych wieści ani od Miki, ani od Franka. I o ile skrycie cieszyłem się z tego pierwszego, to drugie mnie martwiło.
Rankiem jednak dostałem wiadomość od Miki z prośbą o spotkanie pod Pomnikiem, tak jak zwykle. Nie miałem nic lepszego do roboty, poza tym tęskniłem za kontaktem z drugim człowiekiem, więc pomimo świadomości panującej pomiędzy nami niezręcznej atmosfery, udałem się na Rynek. Miki już tam na mnie czekała, rozcierając zziębnięte ręce. Na jej widok zalały mnie nieprzyjemne wspomnienia, ale nie zwolniłem kroku.
– Cześć – zagadałem, siląc się na neutralny ton. – Co słychać?
Miki poderwała się na mój widok i natychmiast zrozumiałem, że coś jest nie tak. Wnioskując z mocno zaniepokojonego wyrazu twarzy, prawdopodobnie nie chodziło tylko o naprawianie naszych relacji.
– Pewnie nie czytałeś jeszcze żadnych newsów? – zapytała bez żadnych wstępów czy nawet prostego przywitania.
– Nie? Coś się stało?
Miki podetknęła mi ekran smartfona pod nos.
– Aresztowali Franka. Z całą rodziną.
– Co? Dlaczego? – W pierwszej chwili nie byłem w stanie zdobyć się na żadną inną reakcję. W miarę jednak, jak moje oczy przeskakiwały przez kolejne linijki tekstu, zaczynałem wszystko rozumieć lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. Ojciec Franka, jak się okazało, nie tylko był bajecznie bogatym przedsiębiorcą, ale także wpływowym zwolennikiem rewolucji. Nigdy nie potrafiłem zrozumieć, skąd biorą się ludzie, którzy w miejsce rozsądku mają tyle odwagi, by próbować obalić rząd, za którym stoją wszechpotężni Oświeceni. Księgarz jednak poszedł najwidoczniej o krok dalej, bo zamiast przewrotu zbrojnego, latami udawało mu się finansować i utrzymywać kulturowe podziemie. Oczywiście w końcu wszystko się sypnęło, ale wyglądało na to, że i tak zdążył wielu ludziom skutecznie pomieszać w głowach i na wieść o jego aresztowaniu w całym kraju wybuchły zamieszki.
Pokręciłem głową z niedowierzaniem.
– Tutaj piszą, że w aferę była zamieszana cała rodzina. Włącznie z synem.
– Nie uważasz, że to wiele wyjaśnia? – Miki wpatrywała się we mnie intensywnie. – Dlaczego Oświecony zainteresował się Frankiem i wymazał mu wspomnienia? Dlaczego Franek znał cię, choć nie wiedział skąd?
– Zapewne chcieli mnie zrekrutować – przytaknąłem, a fakty same wskakiwały na swoje miejsca w układance. – Dlatego ojciec wysłał do mnie młodego. Pech chciał, że w bardzo niekorzystnym momencie.
Z wrażenia aż usiadłem na ławce. Po chwili Miki usiadła obok mnie. Oddałem jej smartfon i później siedzieliśmy już w zgodnej ciszy. Nie byłem pewien, czy czułem się oszukany, czy raczej zmartwiony losem młodego przyjaciela.
– Jednego tylko nie rozumiem – przerwała w końcu ciszę dziewczyna. – Po co usuwać mu wspomnienia? Nie prościej było już wtedy go zgarnąć? Przecież ten Oświecony musiał z jego wspomnień wszystko wyczytać. Wymazanie tych wspomnień po prostu nie ma sensu. Zupełnie jakby…No jakby dawał mu drugą szansę?
– Cholera ich wie, ohydne abominacje – mruknąłem, pierwszy raz od lat pozwalając sobie na takie inwektywy na głos.
Za przestępstwa tego kalibru całą rodzinę w najlepszym wypadku czekało usuniecie wspomnień i wygnanie do slumsów. Cały majątek zostanie skonfiskowany i zapewne przekazany innemu przedsiębiorcy, bo interes musi się kręcić. Oświeceni potrzebują naszej pracy i naszych pieniędzy. Wyrok jednak z pewnością nie zapadnie od razu. Wszystkie zainteresowane strony zapragną wycisnąć z całego zamieszania, ile tylko się da. Tak długo, jak rodzina pozostanie medialna, będzie generować zasięgi, a zatem i zyski, Oświeceni nie tkną ich wspomnień, bo bez nich przestaliby mieć wartość dla mediów. Ale kiedy sprawa ucichnie, Franek z rodzicami, pracownikami i innymi zaangażowanymi w rebelię znikną – z miasta, z ust ludzi i z naszej pamięci. Dosłownie znikną.
Pogrążony w ponurych myślach, w pierwszej chwili nie zauważyłem, że telefon wibruje mi w kieszeni. Machinalnie spojrzałem na ekran. Dzwonił Bezak. Miałem ochotę go zignorować, ale przypomniałem sobie, że nie mam nic do jedzenia na dzisiejszą kolację.
Miki obserwowała mnie z boku, podczas gdy rozmawiałem z redaktorem.
– Dostałeś wreszcie jakieś zlecenie? – zapytała, po tym jak skończyłem rozmawiać.
– Tak – powiedziałem, czując się jakby nieobecny. Wstałem z ławki i bez pożegnania ruszyłem w stronę Szewskiej.
– Widzimy się jutro tam gdzie zwykle? – zawołała jeszcze za mną Miki, ale ja tylko uniosłem dłoń w bliżej nieokreślonym geście.
Bezak zaproponował mi pracę. I to nie byle jaką. Pracę reportera.
– Od samego rana wszystkie telefony w redakcji wyją! – jeszcze chwilę temu darł mi się do ucha. – Takiej akcji nie było już dawno! Brakuje nam ludzi, więc przybiegaj w podskokach! Musimy kogoś wysłać do Warszawy na proces, a ty kiedyś tam mieszkałeś i mówiłeś, że masz znajomości…
Wspomnienie urywa się w tym miejscu. Będę miał pieniądze, będę miał co jeść. A mimo to czuję pierwszy raz od dawna całkowitą pustkę w sercu.
Ciekawe, czy gdy dzisiaj będę jadł ciepły posiłek w pociągu pędzącym do stolicy, poczuję się jak sęp pożerający padlinę?
Przechodzę Krupniczą w stronę Alei. Jak one się kiedyś nazywały? Pamiętam tylko, że tak samo, jak człowiek od Pomnika. Ten, którego dawno temu podziwiałem.
Przez dosłownie ułamek sekundy, natykam się w czeluściach mojej pamięci na słowa starej piosenki z dawnych lat, ale zaraz znowu zapominam.
Bo przecież już ich nie ma. Nie ma kosmonautów i nie ma papieży. Nie ma Słowackiego i nie ma Tuwima. Nie ma Mickiewicza i nie ma Miłosza.