- Opowiadanie: Staruch - Węgiel, papier, krew

Węgiel, papier, krew

Inspiracja – Jakub Różalski “Pz. Kpfm. IV Vielfrass”

(zdecydowałem się jednak umieścić grafikę na początku opowiadania, bo pod koniec tekstu się gubi).

I słowo na niedzielę ;) – kiedy przeczytałem o Projekcie 1920+, zdałem sobie sprawę, że w moich stronach rok 1920 kojarzy się głównie z innym wydarzeniem niż bitwa warszawska. I na tych, ważnych dla Śląska, ale i dla Polski, wydarzeniach osnułem treść swojego opka.

Starałem się, by było oparte na tak mocnych historycznych podstawach, jak to tylko możliwe. Wszelkie miejsca, budynki, kolej nawet – istnieją (lub istniały) naprawdę.

Uwaga: prawa autorskie do wykorzystanych zdjęć, grafik, map już wygasły (generalnie, prawa do takich materiałów wygasają 70 lat po śmierci autora, a treści prasowe oraz mapy nie są chronione tym prawem – też generalnie, bo są nieliczne wyjątki). Za możliwość wykorzystania zdjęć serdecznie dziękuję portalowi FOTOPOLSKA.EU.

Gazety z tamtych lat udostępnia Śląska Biblioteka Cyfrowa.

I jeszcze – z uwagi na limit, musiałem potwornie ciąć tekst. Mam nadzieję, że aż tak bardzo tego nie widać.

Zapraszam do lektury!

PS. Gdyby były obiekcje co do lekko przekroczonego limitu, mogę wywalić objaśnienia.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Węgiel, papier, krew

 

Ewald wśliznął się do olbrzymiej maszyny i przytulił gorący policzek do zimnego metalu. Niechciane myśli napłynęły do głowy chłopaka jak woda wzbierająca w zatapianym chodniku. Wilhelmina, hauptmann, burg…

 

***

 

Jak się tu w ogóle znalazł? On, Ewald Falkus, lat dziewiętnaście, syn Leona Falkusa, poległego na froncie zachodnim oraz Leokadii z Badurów, zmarłej z żałości po stracie męża. On, pomocnik markszejdera Georga Tomalli z kopalni „Giesche”, wcześniej operator mecha obsługującego kopalniany skład drzewa, wcześniej nikiszowy chachor, chodzący na haks na niedojrzałe jabłka i gruszki do sztygarskich ogródków na Giszowcu. On, członek Towarzystwa Śpiewaczego, do którego wstąpił, by być bliżej Maryjki Bywalcowej, w której się gorąco i skrycie podkochiwał.

Jak się tu znalazł? Zaczęło się chyba… Tak, zaczęło się od listu. Zwykłego listu w szarej kopercie, zaadresowanego urzędowym gotykiem – „Frau Leokadia Falkus, Besserstrasse 18, Nikischacht, Oberschlesien”. A w nim, poprawną, piękną niemczyzną słowa jak wybuchy granatów pod Verdun, jak trujący gaz pod Ypres, jak szarża czołgów pod Cambrai – „Szanowna Pani, z przykrością informuję, że mąż Pani bohatersko oddał życie za Kajzera i Vaterland na polach pod Passchendaele…” i tak dalej, i tak dalej. Podpisał – major Heinrich von Meierhoff, 22 Górnośląski Pułk Piechoty. Matka przeczytała ten list i więcej nie odezwała się słowem. Po miesiącu przestała się myć, po trzech – jeść, po pięciu – zgasła jak zdmuchnięta karbidka. Ewaldem zajęli się dziadkowie, a większość zmartwień związanych z wychowaniem niesfornego wnuka spadła na głowę starki Zefki.

Po roku od śmierci ojca do dziadków przyszedł gefrajter z ochrony kopalni. Przyniósł wezwanie do hauptmanna Otto Pfistera, który zamieszkiwał przy Schwendestrasse 2 w Gieschewaldzie.

 

 

Ewald poszedł do oficera z duszą na ramieniu i pustką w głowie. Czego mógł chcieć od niego Niemiec, i to jeszcze oficer? Musiał mieć nietęgą minę, bo Otto Pfister, niemłody, rudy mężczyzna z bujnym zarostem i wydatnym brzuszkiem, zaproponował sznapsa dla kurażu. Wypili, a kiedy chłopak trochę się rozluźnił, Niemiec spokojnie i wolno zaczął opowiadać. O tym, jak trafił do jednego oddziału z sąsiadem z leżącej o rzut kęsem węgla miejscowości, Leonem Falkusem, jak Leon został jego ordynansem, jak zawiązało się między nimi coś w rodzaju frontowej przyjaźni, i jak Leon umarł mu na rękach, trafiony angielską kulą. I jak obiecał umierającemu, że po powrocie na Śląsk zaopiekuje się jego żoną i synem. Wspominając żonę, Pfister spojrzał przepraszająco na Ewalda, ale że ten się nawet nie poruszył, więc Niemiec ciągnął dalej:

– I dlatego, młody człowieku, zgłosisz się jutro do Georga Tomalli, markszejdera na kopalni „Giesche” i zaczniesz z nim robić. Czytać umiesz? I rachować? To dobrze, bo u mierników to ważne. Ale przy Tomalli się poduczysz. Rozumiesz? Koniec dzieciństwa, od jutra – stajesz się dorosłym mężczyzną!

 

 

I Ewald poszedł. Ciężko mu było, ale zagryzł zęby i nigdy się nie skarżył. Polubił mrukliwego Tomallę, polubił nową pracę. Kiedy skręcił nogę na dole, Pfister załatwił mu czasowe przeniesienie na powierzchnię. Tu Ewald nauczył się obsługi zdezelowanych, zdemobilizowanych mechów, dźwigających kopalniane drewno na placu składowym. Na placu poznał Alojza Bywalca, niespokojnego, żywego jak srebro chłopca, którego wszędzie było pełno. Polubili się, chodzili po robocie do szynku na piwo, a kiedy Ewald poznał siostrę Alojza, Maryjkę, zakochał się bez pamięci. I może wszystko potoczyłoby się całkiem inaczej, gdyby… nie skończyła się Wielka Wojna.

A po Wojnie nastał chaos. Niemcy udawali, że nic się nie stało, Polacy chcieli Śląska dla siebie, a Ślązacy… Ślązacy, jak zwykle, czekali. Czekali i zastanawiali się. Zastanawiali się i czekali.

 

 

Jednego Alojza Bywalca zagarnęła polityka. Co i rusz wpadał do Ewalda, podtykał mu pod nos to propagandowe plakaty, to polskie gazety.

 

 

– Łobejrzyj to, mamlasie – rozgorączkowany machał egzemplarzem „Gońca Śląskiego”. – Tu godają, co „rząd berliński działa i celowo i pragnie bezwarunkowo kraj ten zdezorganizować, osłabić”. To ło nos, ło Ślonsku. Terozki momy szansa, szansa, coby być ponami u sia, a niy na cudzym. Jak tu bydzie Polska, to nikt nos za godka gonił niy bydzie, pra? I może Ślonzok bydzie móg zostać sztajgrem, abo i nawet – derechtorem gruby. Ech, to by było choby my siedli na ryczce kole samego Ponbóczka – rozmarzył się Bywalec.

 

 

– A jak niy?

– Co niy? Co niy? Toż Korfanty to Ślonzok jak my, niy do nom krziwdy zrobić. A jak co – to pódymy zaś do powstanio, jak niydowno.

Myśl o powstaniu zmroziła Ewalda.

– I co, miołbych strzylać do somsiadów?

– Katać tam somsiadów. Do Niymców przeca. Coby my byli somi u sia, a niy u cudzoka.

– Chyba bych niy umioł…

– Ewald, fajny z ciebie karlus, ale fanzolisz jak łożyrok po sztyrech halbach. Dej pokój i pódź z nami.

Falkus na razie z Bywalcem nie poszedł. Poszedł za to do Pfistera i, jąkając się co drugie słowo, wyrzucił z siebie wszystkie wątpliwości.

– Ach so… Wy byście tu Polski chcieli, Ewald? Nie będę ci owijał w bawełnę, opowiadał propagandowych bajek o małpie i zegarku. Będzie plebiscyt – niech większość zadecyduje. Pamiętaj o jednym – raz rozpalona nienawiść płonie jak hałda. Tli się pod powierzchnią, ale wystarczy ruszyć łopatą, i nagle gorzeje wielki pożar. Ja mam całkiem odmienne zdanie niż ten twój Bywalec. Ale nie będę ci mówił jak głosować – to sprawa twojego sumienia. Tylko proszę cię – ze wszystkich sił unikaj wplątania się w awantury mogące skutkować rozlewem krwi!

 

 

Ewald posłuchał, od polityki trzymał się z dala. I od powstańców, i od freikorpsu.

Aż do chwili, kiedy pewnego dnia nie zastał u Bywalców Maryjki. Alojz przekazał mu, że Maryjka chodzi teraz co wieczór do „Cafe Otto” w Katowicach, gdzie z Sosnowca na pięknych koniach przyjeżdżają polscy oficerowie. Ileż to się ich podobno Maryjka nie nachwaliła – że uprzejmi, szarmanccy, nawet w rękę na powitanie całują. Ewald odwrócił się na pięcie i pobiegł pędem do Pfistera. I tak oto…

 

 

***

I tak oto, pewnego sierpniowego wieczoru, Ewald Falkus wsiadł na Nikiszu do Balkanu, kolejki wąskotorowej. Balkan kursował dwadzieścia osiem razy dziennie, wożąc pracowników pomiędzy szybami. Przy okazji też, całkiem bezpłatnie, mogły podróżować nim osoby cywilne. Ostatni przystanek kolejki był położony na Wilhelminie, całkiem blisko niemiecko-polskiej linii demarkacyjnej, obsadzonej przez Francuzów.

 

 

Wysiadł na ostatnim przystanku, który otulony był mgłą, napływającą z okolicznych stawów i łąk. Kamraci już czekali na niego, czekał także Otto Pfister, odziany w szary, wojskowy płaszcz i skórzany pas z ładownicami. On też poprowadził przybyłych dość długim marszem do drewnianej szopy, w której w której stały dwa burgi. Olbrzymie, uzbrojone, oczekujące. Nowiutkie, jak spod igły, nie tak zdezelowane, jak te kopalniane. Burgi. Łokery. Mechy. Różnie te zabójcze maszyny nazywano. W Rzeszy przyjęła się nazwa burgi, od plakietek przytwierdzanych do burt maszyn: „Ein feste Burg ist unser Gott”. To bogobojni luteranie z 10 Pułku Grenadierów ze Schweidnitz, który po raz pierwszy użyli ich w walce, postanowili dodatkowo wzmocnić pancerze mechów.

Ewald pomyślał mimochodem, że nazwa „twierdze” doskonale do tych potworów pasuje.

 

 

– Dotarły do mnie pewne wiadomości – bez zbędnych wstępów zagaił Pfister. – Polacy ruszają dziś w nocy, by zbrojnie zająć Katowice. Mamy za zadanie do tego nie dopuścić.

– Panie inżynierze, ale jak? – wyrwał się któryś z oczekujących.

– Od teraz nie jestem dla was inżynierem, ale hauptmannem – oznajmił sucho Pfister. – A jak? Mamy rozkaz nie przepuścić polskich bojówek na nasz teren. Z moich informacji wynika, że nadejdą od strony Sosnowca ku Wilhelminie. I tu ich musimy zatrzymać.

– A jeśli… Jeśli Polacy rzucą swoje łokery? I swoje tanki? I aeroplany? Co wtedy? – zabrzmiał, nie wiadomo czyj, zalękniony głos.

– Nie rzucą. Piłsudski jest bardziej zajęty Tuchaczewskim niż Śląskiem. Bez obaw. A teraz – podzielić się na załogi i zebrać przy maszynach. Będzie jak na ćwiczeniach!

Wielokrotnie ćwiczone „na sucho” czynności weszły już freikorpsowym ochotnikom w krew. Sprawnie ustawili się przy mechach.

– Na miejsca! – warknął hauptmann Otto Pfister.

„To twoja ostatnia szansa, by uciec”, bił się z myślami Falkus. „Jak to jest, że najpierw karmili cię gadkami o unikaniu rozlewu krwi, a teraz wchodzisz do najbardziej śmiercionośnej maszyny na świecie, by strzelać do rodaków? Kim ty w końcu jesteś – Niemcem? Polakiem?” Już miał rzucić się sprintem do ucieczki, gdy nagła myśl o Maryjce przykuła go do ziemi. „Jestem – Ślązakiem! I nie chcę, żeby rządzili mną obcy. Nawet, jeśli mówią podobną mową. A Pfister – obcy nie jest! Jest tutejszy, a czy rozmawia po niemiecku, po polsku czy po ślonsku, jakież to w końcu ma znaczenie?”. Takie myśli przebiegały przez głowę Ewalda, ale oczami wyobraźni widział tylko smukłe paluszki Maryjki, szorowane wąsiskami polskich oficerów.

Chłopak wspiął się do swojego olbrzyma i zajął miejsce – operatora maszynerii. Po chwili dowódca burga, w cywilu strzałowy Steller z niedalekiego Boerschachte, rozkazał: – Dołóż!

Chłopak zaczerpnął z zasobnika dennego szuflę węgla i wrzucił w otwartą gardziel paleniska. Czujnie sprawdzał ciśnienie pary, by zameldować:

– Ciśnienie w normie!

Dowódca przekazał meldunek Pfisterowi. Ten nasadził na głowę pamiętającą okopy Passchendaele pikielhaubę, zapalił fajkę i zakomenderował: – Zapamiętajcie ten dzień, meine Herren! Być może będziecie o nim opowiadać wnukom. O dwudziestym sierpnia 1920 roku! A teraz – vorwaerts!

Ewald pociągnął dźwignię rozruchową. Mechaniczny potwór zaryczał dziko, gdy nadmiar pary uchodził przez rurę wyrównującą, zapalił żółte oko reflektora, powstał chwiejnie na nogi i wyciągnął przed siebie morderczą kończynę – Maschinengewehr 18 BurG.

 

KONIEC

 

 

Jeśli coś komuś wydaje się niejasne:

– markszejder – miernik, geodeta górniczy

– chodzić na haks – podbierać owoce z cudzych sadów

– ryczka – małe krzesło, stołeczek

– katać – akurat

– fanzolisz jak łożyrok po sztyrech halbach – bredzisz jak pijak po wypiciu czterech półlitrówek

– Ein feste Burg ist unser Gott – Warownym grodem jest nasz Bóg – pierwszy wers pieśni napisanej przez Marcina Lutra; nieformalny hymn reformacji

– Piłsudski jest bardziej zajęty Tuchaczewskim niż Śląskiem – w dniach 13-25 sierpnia 1920 r. toczyła się bitwa warszawska

– w nocy z 19 na 20 sierpnia 1920 r. wybuchło drugie powstanie śląskie.

Koniec

Komentarze

Melduję, że przeczytałam.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Po szybkiej lekturze przy śniadaniu bardzo mi się podoba. Wrócę wieczorem, to zerknę jeszcze raz i może napiszę coś bardziej merytorycznego ;)

 

PS. Zastanawia mnie tylko jedno: jeśli Wielka Wojna skończyła się jak w realu, jak Niemcy doszli do sporej potęgi tak szybko?

http://altronapoleone.home.blog

Drakaino, czemu Niemcy doszli do potęgi? Bo mieli mechy? Czołgi też mieli (nieudane co prawda), tak jak i sojusznicy. W mojej wersji historii także obie strony miały mechy – tu łokery, tam burgi. I “siłowe” status quo zostało zachowane. Przecież to nie porażki w polu zadecydowały o klęsce Niemiec.

 

PS. Gdyby coś w tekście było jeszcze niejasne (gwarowe słowa np.), proszę dać znać. Uzupełnię przypisy.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Tekst czyta się płynnie, poza jedną rzeczą, ale o tym za chwilę. Dostajesz ode mnie klika, bo widać dobry research i tekst z pewnością wyróżni się na tle pozostałych konkursowych.

Zamiast martwić się, czy wszystko jest zrozumiałe, wywaliłbym w ogóle przypisy. Właśnie fajne w gwarze jest to, że nie zawsze się wszystko dokładnie rozumie. Dla przykładu, czytając coś takiego:

On, pomocnik markszejdera [1] Georga Tomalli z kopalni „Giesche”,

wiem z kontekstu, że chodzi o jakąś pracę w kopalni na dolnym szczeblu hierarchii. I tyle mi naprawdę wystarczy dla zrozumienia tekstu. Ani mnie za bardzo nie obchodzi, kim dokładnie jest pomocnik markszejdera, ani ta wiedza nie wzbogaci mojej lektury.

Natomiast z cyferki w nawiasach kwadratowych za każdym razem powodują u mnie wybicie się z rytmu czytania, tym bardziej, że nie działa indeks górny. Jeśli je zignoruję, to okazują się przecież niepotrzebne. A jeśli przejadę na dół strony, by sprawdzić znaczenie – to oznaczają sporą przerwę w czytaniu i wręcz rwą tekst.

A jeśli któreś znaczenie jest niezbędne dla lektury, to IMHO powinno być wplecione jakoś w tekst.

ironiczny podpis

Wow :) Jestem pod dużym wrażeniem. Niezwykle ciekawe opowiadanie. Nie dość, że świetnie napisane, to niosące za sobą tyle informacji. A poza tym tekst mocno oryginalny z pewnością wyróżniający się na tle innych konkursowych opowiadań. Naprawdę dobrze mi się czytało, wyrzuciłabym przypisy i wtedy będzie super. 

Dodatkowy plus za dołączone zdjęcia i grafiki. Powodzenia w konkursie :)

Dobra, to jeszcze jeden głos i wyrzucam przypisy :).

Ja to zawsze wolę wiedzieć, o czym czytam, ale skoro obce słowa nie budzą wątpliwości – vox populi, vox Dei!

Czekam na jeszcze jeden głos!

Dzięki za komentarze, Issanderze i Katiu!

Dobrze wyszło? To się cieszę, bo ta tematyka jest mi bardzo bliska (z kilku powodów). Toć to moje niemal rodzinne strony. Niemal, bo mieszkam ciut dalej.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Veni, vidi, legi

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

wyrzuć przypisy z tekstu zrób słowniczek na końcu dla ciekawskich.

rzut kęsem węgla – to jakoś nie bardzo – niech ciepie deklem od hasioka.

 

Ło Ponbóczku!

 

Mechy na Ślonsku!

Na wyngiel!

Wygrana na zicher!

 

;D 

 

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

Ok! Słowo się rzekło…

 

Wybranietz, kęs węgla ci się nie podoba? Nie chciałem “przegwarzyć” tego tekstu. Chciałem, żeby był w miarę zrozumiały także dla goroli ;).

I pragnąłbym zauważyć, że hasioki nie mają dekli (a przynajmniej – w mojej definicji tego słowa).

Mosz u mie flacha jabcoka abo biksa bombonów, jak zaś spotkomy sie na klachy!!!

 

Wojna bydzie? Bo wągiel je we wiosce :P?

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

O cholera, no nieźle. Typ opowiadania, na które czekałem (bo sam nie umiem i nie lubię w ten sposób pisać). Winszuję znajomości historii i sprawnego jej wykorzystania. Wrócę tu jeszcze kiedyś, bo nie wiem, co jest prawdą, a co dobrze ukrytą fikcją (i gdzie mnie oszukujesz ;). Chwilami szorty pachniał próbą przekupienia mnie ilością wtrąceń i użytych nawiązań do prawdziwych wydarzeń i bałem się, że opowiadanie okaże się pięknie pomalowaną, ale wydmuszką. Szczególnie gdzieś do pierwszej połowy, w której zarzucasz czytelnika historią bohatera. Ale się udało, przynajmniej u mnie – nie przekroczyłeś masy krytycznej i połknąłem całość.

Chociaż trochę mało fantastyki (tej oczywistej). Czegoś związanego z owymi burgami. Błysku czegoś potencjalnie nierealnego, może metafizycznego. Bo w tej chwili mamy kawał porządnej historii alternatywnej, ale mało fantastycznej. Spokojnie jednak, ta wymuszona łyżka dziegciu leci w Twoją paszczę, żebyś się od słodkości pochwał nie rozpłynął. ;)

No podobało się, no.

Szacun za research. Naprawdę ładnie. I te wszystkie fotki…

I gwara też robi wrażenie.

Zgadzam się z Stn, że maławo fantastyki. Tylko mechy, które właściwie nie odgrywają istotnej roli w fabule. Gdyby Niemiec próbował masakrować ludność jakąś machiną używaną w kopalni, nie byłoby różnicy.

Babska logika rządzi!

Fajnie pokazany kawałek historii Śląska i życia samego Ewalda. Podobały mi się te wszystkie grafiki uzupełniające. Napisane tak, że samo się czyta, no i ogromny plus za gwarę.

Ech, to by było choby my siedli na ryczce kole samego Ponbóczka 

To jest piękne <3

Ładny, mądry tekst o dokonywaniu wyborów.

"Fajne, a nawet jakby nie było fajne to i tak poszedłbym nominować, bo Drakaina powiedziała, że fajne". - MaSkrol

Podobało się. Wyrecytuję tylko szybko za resztą: gwara, research, historia, zagwozdka nad bohaterem. Czyta się tak szybko, że nie ma czasu szukać usterek.

Argument, że mecha można by zamienić na dowolny inny pojazd (?) zagłady jest prawdziwy. Ale taka jego natura. W Matrixie też mogli bronić Zionu czołgami, a chodzili w mechach. Co nie zmienia faktu, że mało fantastyki, a co też nie zmienia tego, że to bardzo dobre opowiadanie!

Jako bytomiance z urodzenia i pochodzenia bardzo mi się podobało – i pomysł, i wykonanie, i odniesienie do grafiki-inspiracji, i śląskość.

ninedin.home.blog

Jest pomysł, dobrze napisane, research na najwyższym poziomie. Ale przyznam, że zbyt duża ilość ilustracji wybiła mnie z rytmu czytania. Ale to też można zrzucić na karb czytania na ekranie. Na papierze wyglądałoby inaczej ;) Ostatnia scena mocna, a to ważne w szortach.

Słowniczka do limitu nie liczę, ale gdyby ktoś miał wątpliwości, to godnie z decyzją jury, przekroczenie limitu znaków mieści się w normie. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Nie ma to jak oddalić się od forum na dobę… :-/

No to po kolei (jak powiedział w 1977 roku głupek, który zlikwidował Balkan).

Prawdą jest niemal wszystko (za wyjątkiem fikcyjnych bohaterów i mechów). Bo już nawet nazwiska są w większości prawdziwe, zaczerpnąłem je od znanych mi osób. Nawet cytat w tekście pochodzi z gazety, której zrzut zamieściłem. Nie wiem tylko, gdzie walczył 22 Górnośląski Pułk Piechoty. Ale to w końcu historia alternatywna, to mógł i pod Paschendaele. 

Najbardziej fantastyczny, a jednak zupełnie prawdziwy, wydał mi się motyw kolejki Balkan. Darmowa? Dla wszystkich? Niemożliwe!

A w stu procentach prawdziwe!

Fantastyka? Sam się złapałem na tym, że mój tekst nie przechodzi testu brzytwą Lema. Ale tylko jeśli brać go dosłownie. Bo fantastyka jest ukryta po słowie “koniec”. Mechy wkraczają do akcji. Powstania zostają zduszone. Śląsk nie trafia do Polski, zostaje protektoratem jakimś? (w stylu Wolnego Miasta Gdańska). W 1939 Śląsk zostaje wcielony do Niemiec (bo Polski tu nie było, czyż nie?). W 1945 roku Stalin mówi – Śląsk trafia do Polski. Na pytanie Churchilla – a Ślązacy? Stalin prawi – Ci Niemcy? Tam już nikogo nie ma! Bo jego hordy sieją taki terror, że wszyscy w popłochu zwiewają do Niemiec (tak jak to było w przypadku Prus Wschodnich). I w roku 2018 piszę sobie na portalu fantastisch.de. 

Jednak kawał fantastyki, prawda?

Co do zdjęć – przedstawiają Gieschewald (czyli Giszowiec), kopalnię “Giesche” (czyli dzisiejszy “Wieczorek”), kawiarnię “Otto” (dzisiejszą restaurację “Kryształowa”), kolejkę Balkan.

A mapka przedstawia rejony, do których mógłbym dojść piechotą :). Miejscowość, w której spędziłem kawał życia, też jest w tekście zasygnalizowana!

Jedno, co chciałem tym tekstem pokazać – sprawa wyboru Polska-Niemcy nie była wcale dla Ślązaków tak oczywista, jak się ją dziś przedstawia.

 

Dzięki za komentarze dla Stna, Finkli, AQQ, AC, ninedin, Deirdriu i Anet.

I oczywiście dla Śniącej, która mimo woli była inspiracją powstania tekstu :P!

 

PS> Czy ktoś zwrócił uwagę na kolory w tytule :P?

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Czy Ty usiłujesz jakoś przekabacic jurora, przymilajac się? ????

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

No to napisz sequela, będzie fantastyczny. ;-)

Nie zwróciłam uwagi na kolory. To flaga śląska? Bo chyba nie o Irak chodziło? Chyba że papier zżółknie, to można podciągnąć pod niemiecką. ;-)

Babska logika rządzi!

Śniąca – jeden juror po swojej stronie, why not :P? Bo Cień pewnie znowu się po mnie przejedzie jak walec! 

Ale to przecież sama prawda – gdyby Twoje pytanie o gwarę nie wstrzeliło się w czas konkursu, to opka by nie było.

 

Finkla – sequel? Właściwie wpadł mi do głowy pewien pomysł, ale z lat 70-tych, z retrospekcją sięgającą do wojny.

a kolory – TU.

I odpowiem na niezadane pytanie – w świecie Ewalda cesarz nie abdykował i Deutsches Kaiserreich jeszcze dycho.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Bo Cień pewnie znowu się po mnie przejedzie jak walec! 

Aż zostanie kropka. ;-)

Kolory. Czyli jednak Niemcy. Nie wiedziałam.

Babska logika rządzi!

Ewald się opowiedział po jednej stronie. Tej właśnie!

A tak w ogóle – zamiast krwi miała być minia. Krew brzmi strasznie… górnolotnie i pozersko.

Minia, bo Ewald miał burgi “doglądać” – czy to na kopalni, czy potem, te wojskowe. Ale miejsca zabrakło i minia wypadła :(.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Nie licząc borgów, fantastyki mamy tu mało, ale za to bardzo dobre opowiadanie historyczne. Klimacik robią dodatkowe grafiki i śląska gwara.

Osobiście nie przypadły mi do gustu początkowe akapity, wyjaśniające tło losów głównego bohatera. Informacje takie można było wpleść w tekst.

Za to reszta opowieści zacna. Zarysowałeś zwłaszcza dylematy narodowościowe umieszczone w realiach historycznych, co wyszło nawet całkiem przekonującą. Podobało się.

Dzięki Zrywosławie. Fajnie, że się spodobało. A co do nadmiaru informacji na początku tekstu – biorę na klatę, bo opko miało wyglądać całkiem inaczej.

Zacząłem pisać od ostatniej sceny. Ona jest, choć skrócona znacznie, wpleciona do tekstu powyżej. A potem powstała scena pierwsza. I scena trzecia – dziejąca się na dole kopalni. Aż tu nagle – 11 tys. znaków. I tekst został całkowicie przerobiony, część informacji musiałem przedstawić “kawa na ławę”. 

A opowiadanie miało zaczynać się tak:

 

– Wstawej, synek. Do roboty trza iść!

Ewald przetarł zaspane oczy i mozolnie wygramolił się z łóżka. Spojrzał koso na sprawczynię swego nagłego przebudzenia.

-Poli się, starko? Dyć zdąża.

Starsza kobieta o zaokrąglonych kształtach i siwiuteńkich włosach podparła się pod boki.

– Zdąża, zdąża… Każdy tak godo, a potem sztrofa za nieskore przyłażynie do roboty. Ech, synek, synek, ty giździe zatracony! – gderała kobieta, ale uśmiech błąkał się po jej twarzy. – Jakby co, sznity mosz na bifyju.

– A bajlaga jako?

Teraz dopiero kobieta obruszyła się na poważnie.

– Bajlaga? Z tustym mosz, jak codziyń. Bajlagi mu się zachciewo. Kyjzy może, ja? Jak derechtorem gruby zostaniesz, to ci nawet wusztu do chlyba dom, a terozki – mosz tuste i do roboty goń!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Doceniam pomysł i wykonanie. Bardzo ładnie współgra z założeniami konkursowymi, choć faktycznie fantastyka nie jest tu na pierwszym miejscu, ale mimo że to nie moje klimaty, tekst jest ciekawy i porusza interesującą cześć naszej historii, o której rzadko kiedy się wspomina w obecnej chwili. :)

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Thx, Morgiano :)!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Burza przeszła, a teraz oczekuję na gromy ;)!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Napisane jest po prostu pięknie, podziwiam i zazdroszczę. Research i gwara też zrobiły ogromne wrażenie. Świetnie wkomponowałeś je w opowieść i przekazałeś mnóstwo informacji w formie przyjemnej do przyswojenia.

Jedynie fabuły mógłbym się deczko doczepić. Opis śmierci rodziców bohatera, choć napisany wspaniale, wydaje mi się zbytnio rozbudowany. Dalej – gdzieś w środku akcja spowalnia i zaczyna lekko nużyć, na szczęście nie bardzo. W ogóle miałem wrażenie, że fabuła była tylko pretekstem do zaprezentowania historycznych wydarzeń.

Duży plus za konstrukcję psychiki bohatera, jego uczuć i przemyśleń. Wydawały się bardzo prawdziwe.

Oczywiście klik!

Paper is dead without words; Ink idle without a poem; All the world dead without stories; /Nightwish/

O, cóż za miłe słowa! Dziękuję, drogi Wilku!

Fabuła… No tak. Ale to opowiadanie jest takim literackim Frankensteinem – pozszywanymi fragmentami. Bo zamysł początkowy był inny. I została z niego właściwie tylko ostatnia scena. Zdaje się, że mam tendencję do rozgadywania się. Oraz fabuł pretekstowych, bo to już kolejna taka.

No nic, się kiedyś pisać może nauczę :).

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Już się nauczyłeś. Teraz pozostał tuning. :)

Paper is dead without words; Ink idle without a poem; All the world dead without stories; /Nightwish/

Przeszkadzało mi w opowiadaniu to, co w oczach większości uszło za zaletę, czyli gwara i mnogość ilustracji.

Na szczęście, choć nie przepadam za gwarami, w tym opowiadaniu jest ona jak najbardziej uzasadniona, a tekst nią nasycony okazał się całkiem czytelny. Nie miałam żadnego problemu ze zrozumieniem tego, co napisałeś. Natomiast ilustracje nieco dekoncentrowały i wytrącały mnie z rytmu. Jednakowoż rozumiem ten zabieg, bo sporo opowiedziałeś prezentując je, nie naruszając przy tym limitu znaków. ;)

Mimo tych zastrzeżeń nie mogę nie dostrzec ciekawej historii, którą przedstawiłeś w sposób nader zajmujący, a choć traktuje o sprawach dość odległych, to na pewno wartych przypomnienia i poświęcenia im chwili. Choćby miała to być tylko chwila przeznaczona na przeczytanie tego opowiadania.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki, Reg :)!

A łapanka? Bo się czuję zawiedziony ;).

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Cóż, Staruchu, fragmentów napisanych gwarą nawet nie śmiałabym tykać, a reszta tekstu zwróciła mają uwagę jedynie tym, że prezentuje się bardzo porządnie. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

No proszę. Udało mi się? Idę wysłać Totolotka, może też mi się uda :D

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Mam wrażenie, że to raczej mnie się udało, bo obeszło się bez łapanki. ;)

A kolekturę odwiedź niezależnie od wszystkiego. Życzę szczęścia. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo dobry tekst, narracyjnie dopracowany, opowiada bardzo wiarygodną, zamkniętą historię. Ciekawą i nietypową. Dla mnie trochę za dużo ilustracji, przynajmniej jedną można byłoby wyciąć, na przykład tę z cukiernią i kawiarnią albo zdjęcie pociągu – wielkiego związku z akcją nie ma. Przy okazji ciekawe studium psychologiczne. 

Bardzo interesujące zastosowanie gwary śląskiej.

I co ciekawe, pierwsze opowiadanie z przeczytanych przeze mnie, w którym autor podaje dane dotyczące maszyn bojowych. I to bardzo sensowne.

Tekst biblioteczny, więc kliknąłem, a nie wiem, czy nie piórkowy.

Pozdrówka.

Niesłychanie miło się czyta takie komentarze, Rogerze :). A co do ilustracji – koncepcja Projektu 1920+ opiera się w lwiej części na prawdziwej historii Polski tamtego czasu. I ilustracjami chciałem podkreślić, że tło mojego opka jest w 100% prawdziwe. Miejsca, budynki, kolejka, gazety itp. Nawet MG 18 istniał, ale w wersji TuG. Trochę go tylko podrasowałem (a właściwie – podciągnąłem nazwę pod obrazek p. Różalskiego).

I jest to tylko “maźnięte” kleksem fantastyki. Ale tak to już chyba jest z historią alternatywną? Sporo historii, a alternatywa w domyśle?

Jeszcze raz – dziękuję! I pozdrówka!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

 

 

Myślisz o MG 08 czy o karabinie lotniczym?

Rogerze, chodziło mi o ten karabin, MG 18 TuF (sorry za literówkę)

http://guns.wikia.com/wiki/MG_18_TuF 

I chociaż właściwie broń na obrazku Różalskiego wygląda jak wariacja tegoż MG 18 na mocnych sterydach, nie mogłem się powstrzymać przed podaniem tak smakowitej nazwy ;).

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

 

Dzięki.

Tak prezentuje się ta broń, a podstawy mogą być różne.Dobrze pomyślane jako uzbrojenie tych machin. W sumie, według ówczesnego nazewnictwa, najcięższy karabin maszynowy o dużym kalibrze, sile rażenia i sporej szybkostrzelności.

Jak pisałem, tekst dopracowany w szczegółach, i to bardzo wiarygodnie. Jeden z jego atutów. 

Pozdrawiam.

jak zawiązało się między nimi coś w rodzaju frontowej przyjaźni, i jak Leon umarł mu na rękach, trafiony angielską kulą. I jak obiecał umierającemu, że po powrocie na Śląsk zaopiekuje się jego żoną i synem. Wspominając żonę, Pfister spojrzał przepraszająco na Ewalda, ale że ten się nawet nie poruszył, więc Niemiec ciągnął dalej:

I dlatego, młody człowieku, zgłosisz się jutro do Georga Tomalli, markszejdera na kopalni „Giesche” zaczniesz z nim robić. Czytać umiesz? I rachować?

Trochę dużo tych “i”.

 

Koniec dzieciństwa, od jutra – stajesz się dorosłym mężczyzną!

Ta półpauza jest moim zdaniem zbędna, niepotrzebnie dzieli zdanie. W normalnej, ustnej wypowiedzi człon “od jutra stajesz się dorosłym mężczyzną” raczej byłby wyartykułowany jednym ciagiem. Poza tym, jak głosi fantazmatowy poradnik, półpauz jako separatorów poszczególnych fragmentów zdania powinno się raczej wystrzegać, żeby nie myliły się z tymi, które wprowadzają wypowiedź i didaskalia.

 

Ślonzok bydzie móg zostać sztajgrem, abo i nawet – derechtorem gruby.

 

j.w.

 

Będzie plebiscyt – niech większość zadecyduje. Pamiętaj o jednym – raz rozpalona nienawiść płonie jak hałda. Tli się pod powierzchnią, ale wystarczy ruszyć łopatą, i nagle gorzeje wielki pożar. Ja mam całkiem odmienne zdanie niż ten twój Bywalec. Ale nie będę ci mówił jak głosować – to sprawa twojego sumienia. Tylko proszę cię – ze wszystkich sił unikaj wplątania się w awantury[-,] mogące skutkować rozlewem krwi!

Półpauza wydziela fragmenty zdania mocniej niż przecinek i to jest zauważalne w tekście. Już abstrahując od jej użycia w dialogach, tutaj mamy ich całkiem spory natłok. Zamieniłbym niektóre z nich na przecinki, choćby pierwszą i trzecią, tu moim zdaniem wydzielenie jest za mocne. Pozbyłbym się też przecinka po “awantury”, bo imiesłów “mogące” raczej je definiuje, niż o nich dopowiada.

 

Jestem – Ślązakiem! I nie chcę, żeby rządzili mną obcy. Nawet, jeśli mówią podobną mową. A Pfister – obcy nie jest!

Tutaj półpauzy jest już wg mnie najzupełniej zbędne. Znaki interpunkcyjne przynajmniej w pewnym stopniu odzwierciedlają dynamikę i robienie przerw w wypowiedzi. Wstaw sobie zamiast tych półpauz przecinki i zobacz, jak wyglądałyby te zdania. Lepiej tutaj sprawdziłyby się chyba wielokropki, bo one podkreśliłyby zawahanie bohatera: “Jestem… Ślązakiem!”; “A Pfister… obcy nie jest!”

 

Ogólnie rzecz biorąc, duże plusy za wierne oddanie realiów międzywojennego Śląska i ciekawą motywację głównego bohatera do opowiedzenia się po niemieckiej stronie. Wrzuciłeś tutaj tyle ilustracji, że właściwie to już chyba opowieść graficzna, ale dzięki temu mogłem fajnie się wczuć w klimat.

 

Tylko te mechy jakoś mało widoczne… Przez większą część lektury odnosiłem wrażenie, że czytałem realistyczne opowiadanie historyczne, a nie fantastykę. Mech do przenoszenia drewna równie dobrze mógłby być jakąś ładowarką/suwnicą, a mech bojowy opancerzonym wozem. Ten tekst mógłby nie wyjść cało w starciu z brzytwą Lema… Dodam tyle, że sam za nią nie przepadam :)

 

PS. No i mały plus do nawiązanie do Hymnu Lutra, David Weber zrobił to samo w “Schronieniu”, jednym z moich ulubionych cykli SF :)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Wickedzie – zacznę od końca.

Hymn Lutra pojawił się, bo akurat wróciłem ze Świątyni Pokoju w Jaworze. I tak się jakoś zbiegło.

Mechy niewidoczne – no tak. Ale cały Projekt 1920+ tak wygląda – normalny świat, w który Różalski wrzuca jakiś zaburzający, mechaniczny element. I tak to jest w moim opku. Może, gdyby limit był większy? Ale i wtedy pewnie nie. Bo mechy mają zrobić swoje już po końcu opowiadania.

I teraz – półpauzy ;). Ja tak mówię. Może to dlatego, że sporo rozmawiam z dziećmi, i w pewnych momentach zawieszam głos, żeby druga część zdania mogła wybrzmieć dosadniej. Jeśli tak to przeczytasz, to półpauzy w wypowiedzi dają radę. Ale rzeczywiście, mam do nich jakąś słabość. Spróbuję się ograniczać następnym razem, bo na razie zostawię.

A “i” w tej pierwszej wypowiedzi też były świadome. Miały stwarzać wrażenie pewnego natłoku – że to się zdarzyło, i to, i jeszcze tamto, i owo.

Dziękuję, Wickedzie, za rozbudowany komentarz!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

 

Bardzo interesujący tekst. Na starcie doceniam ogrom historycznych, językowych, technicznych, obyczajowych detali, które wypełniają to opowiadanie, nadając mu wiarygodność i mocne osadzając w prawie historycznych (a przecież alternatywnych) realiach. Włożyłeś w to sporo pracy wartej docenienia. No właśnie. To zaleta ale i trochę wada. Opowiadanie trąci nieco publicystyką. Nie pokazujesz, ale opisujesz wydarzenia w Twojej małej Ojczyźnie, Staruchu. Przedstawiasz odwieczny śląski dylemat, dywagujesz na temat śląskiej tożsamości, przynależności i autonomii. Gdyby nie mechy, byłoby to nie fantastyczny, ale niemal historyczny (trochę tylko fabularyzowany) wykład o śląskości. Potrafisz jednak pisać barwnie i sprawnie, bogato i literacko. Potrafisz pokazać oraz opisać prawdziwe, życiowe sytuacje, przedstawić meandry historii na przykładzie jednostki, pokazać tragedię śląskiej społeczności stojącej na rozdrożu i podejmującej trudne wybory nieraz z bardzo prozaicznych powodów. Na koniec wielki plus za Twój lokalny patriotyzm i tematykę, jaką wybrałeś. Ale sam przyznajesz, że 1920 rok właśnie z tym Ci się kojarzy.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Mr Marasie, fajnie, że przeczytałeś, jeszcze fajniej, że wrzuciłeś tak obszerny komentarz.

Publicystyka, wynikająca z konstrukcji opowiadania, niestety wyszła “sama”. A dokładniej – kiedy zacząłem pisać, temat rozsadził ramy limitu. I trochę musiałem wydarzenia opowiedzieć, zamiast pokazać. Jeszcze nie umiem robić tego literacko, więc wyszło publicystycznie niestety :(. Ale fabuły miało być więcej (inna sprawa, czy byłbym w stanie przekazać wydarzeniami to, co po prostu zainfodumpowałem).

W każdym razie – miło, że dostrzegłeś sporo plusów!

 

EDIT: Jeszcze jedna sprawa pozostaje do wyjaśnienia, dziwne, że nikt nie pytał :). Czemu Ewald myśli po polsku, a nie po śląsku? Otóż nie chciałem przeładować opka gwarą, bo wymagałoby wtedy opasłego słowniczka. Więc wymyśliłem sobie, że każdy myśli w “języku naturalnym”, który potem przekłada się na polski, niemiecki, śląski. I napisałem tak, by było – komunikatywnie po prostu.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Piękne opowiadanie. Dla mnie tym bardziej, że część mojej rodziny pochodzi ze Śląska. Przez to i ten dylemat między polskością, a niemieckością jest mi bliski, choć na szczęście już nie osobiście, to rodzinnie tak. Szkoda, że Ewald wybrał tę niewłaściwą stronę :P

No i zastanawia mnie, jakie szanse w tym Twoim uniwersum mają powstania śląskie. Bo nie wiem czy determinacja wystarczy przeciw mechom. Chyba, że powstańcy też mają je gdzieś poukrywane, albo dostaną z Polski (choć to raczej przed trzecim powstaniem).

Dzięki, Światowiderze :).

Czy Ewald wybrał niewłaściwą stronę? To zależy, z którego punktu widzenia. Ale zdaje się, że osobiście na tym przegrał.

A powstania? II na pewno nie uda się w takim stopniu, jak w rzeczywistości. A co później? Jeszcze nie całkiem wiadomo, ale zacytuję siebie:

Śląsk nie trafia do Polski, zostaje protektoratem jakimś? (w stylu Wolnego Miasta Gdańska). W 1939 Śląsk zostaje wcielony do Niemiec (bo Polski tu nie było, czyż nie?). W 1945 roku Stalin mówi – Śląsk trafia do Polski. Na pytanie Churchilla – a Ślązacy? Stalin prawi – Ci Niemcy? Tam już nikogo nie ma! Bo jego hordy sieją taki terror, że wszyscy w popłochu zwiewają do Niemiec (tak jak to było w przypadku Prus Wschodnich). I w roku 2018 piszę sobie na portalu fantastisch.de. 

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Czy Ewald wybrał niewłaściwą stronę? To zależy, z którego punktu widzenia.

Oczywiście, że zależy od punktu widzenia. Stronę nazwałem niewłaściwą czysto subiektywnie ;)

 

W 1945 roku Stalin mówi – Śląsk trafia do Polski.

A może jednak taki zniemczały Śląsk trafiłby do NRD, wszyscy by przecież nie uciekli. Choć z drugiej strony Szczecin też dostała Polska, choć ostatnio był w jej posiadaniu chyba za Krzywoustego…

Raczej dostałby się Polsce, bo Stalin chciał jakoś zrekompensować Kresy Wschodnie. A czy wszyscy by nie uciekli? Polecam książkę Marka Sołonina “Nic dobrego na wojnie”, a w niej rozdział “Wiosna zwycięstwa. Zapomniana zbrodnia Stalina” – jak to należało spowodować ucieczkę Niemców z Prus Wschodnich. I jakimi metodami. Zapewniam – mało kto na Śląsku pozostałby.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

No, powiem Ci Staruchu, że pomysł wzięcia na warsztat powstania śląskiego naprawdę jest ciekawy. Trochę ryzykowne, bo dla osób spoza Śląska pewnie temat Polska-Śląsk-Niemcy jest odbierany trochę inaczej niż dla osób w tym regionie wychowanych (nie mówię o własnych poglądach, a o tym, że można było mieć styczność z osobami mocno siedzącymi w śląskości i że pewnie w szkole otarło się o trochę więcej wzmianek na temat historii Śląska).

Ciekawe podejście, dobre pokazanie jak to mogło wyglądać z punktu widzenia zwykłych robotników, w dodatku bardzo młodych (zarówno z punktu widzenia głównej postaci, jak i Alojza). No i wrzucenie zupełnie innej nazwy mechów bardzo mi się spodobało.

Jedno, co dziwnie wygląda:

czy rozmawia po niemiecku, po polsku czy gwarą,

– czy bardziej naturalnie by nie było, gdyby zamiast “gwara” padło “po ślonsku”? Albo godka zamiast gwary?

A, wracając do Borgów – motyw z dokładaniem węgla i wyrównywaniem ciśnienia jak ulał pasuje do scenerii Śląska tamtych czasów :-)

Masz rację Wilku, brzmiałoby bardziej naturalnie. Najbardziej naturalnie oczywiście, gdyby cały ten wewnętrzny monolog był napisany gwarą. Ale, jak już mówiłem, nie chciałem “przefajnić”. I dodawać opasłego słowniczka do w sumie bardzo krótkiego opowiadania. Toteż Ewald myśli – po polsku.

Był pomysł, żeby pokazać, że ów węgiel to ten sam typ węgla “nadenergetycznego”, co u Hoddera, w cyklu powieści o Burtonie i Swinburnie. To dopiero był napęd! Ale – limit :(…

Dzięki za miły komentarz!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Wiec może ten ślonski byłby dobrym kompromisem. Znam takich Ślązaków, co na “gwarę” potrafią się wręcz oburzyć :) W ogóle to ciekawy myk narracyjny z mieszkańcami Sosnowca przybywającymi na pięknych koniach (w domyśle zapewne jak książęta na białych rumakach) ;-) 

Właściwie to masz rację. Zmieniłem. 

A w temacie Sosnowca – prawie tak było. Tzn. to powstańcy udali się do Sosnowca, po broń i rozkaz wybuchu powstania. Inna sprawa, że mieszkańcy Sosnowca (jako ci, kojarzeni najmocniej z Polską), szybko przeobrazili się w powszechnych wyobrażeniach w kolejnych “obcych”, wyzyskujących Śląsk.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Bardzo udany szort. Dobrze przedstawione śląskie realia, rzadko eksploatowany w fantastyce motyw powstań śląskich, fajnie wykorzystane mechy. Trochę drażnił mnie fragment z gwarą, rozśmieszyły somsiady (ale to pewnie przez popularne teraz memy).

Powodzenia w konkursie :)

Dzięki Belhaju :).

Drażnił fragment z gwarą? Hm, u nas się tak mówi. Znaczy – godo.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

W temacie gwary przypomniał mi się kawał, jak początkujący pisarz przychodzi do kolegów, a oni do niego:

– Skocz po halba!

Poczatkujący pisarz na to:

– Ej, koledzy, ale co to jest halba?

Oni na to:

– Racja, skocz po dwie halby!

 

 

* W oryginale młody budowlaniec w rozmowie z majstrem.

Taa, i słynna definicja:

– Co to jest nic?

– Nic to jest flaszka na dwóch ;).

 

Albo że na Śląsku wszystkie słowa zaczynają się na “g” :D.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Definicja z czasów, gdy Wirtualna Polska miała własną wyszukiwarkę i wprowadziła do niej funkcję kalkulatora :-)

Ale z tym na g to nie słyszałem albo nie pamiętam, to jakaś fest przesada.

Nie słyszałeś?

Młody chłopak z centralnej Polski przyjmuje się do pracy na kopalni. Po miesiącu pisze do domu:

“Fajnie na tym Śląsku, ale oni tu wszystkie słowa zaczynają od “g”. Na kopalnię mówią gruba, na wypłatę – geltag, a na mnie – gorol”.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

A gorzej “gorol” czy “gizd”?

Babska logika rządzi!

Gizd, najduch, podciep – to raczej określenia dla niegrzecznych dzieci, ewentualnie psocących dorosłych. A “gorol” – to po prostu niehanys, człowiek spoza Śląska. Toteż właściwie gorol nie jest nacechowany negatywnie. Ale że najwięcej u nas goroli z Sosnowca, o których hanysy mają jak najgorsze zdanie, zrobił się z tego epitet. Gorol – czyli ten co nie rozumie, nie umie, etos pracy ma za nic i takie tam.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Dobry.

Znaczy – dzień dobry ;) A tekst, cóż… też dobry :)

Czytało się bardzo dobrze, szacun za research i worldbuilding (choć historia trochę Ci w tym pomogła). Stylizacja raczej udana, choć te ślunskie godonie trochę mnie irytowało – zwyczajnie zacząłem się potykać na Twoim stylu.

Pod względem narracji wyszło specyficznie, bo dość kronikarsko. Dość jednostajnie, poukładanie… Sam nie wiem, czy to wada czy zaleta. Przy długim tekście pisanym w ten sposób poczułbym znużenie, w przypadku szorta jest ok.

A, jeszcze mus mi wspomnieć, że wpakowałeś trochę za dużo ilustracji. Nie zbudujesz immersji, co chwila rozpraszając czytelnika jakimś plakatem/skanem. To się sprawdza w książkach historycznych, ale zwróć uwagi, że wtedy ilustracje są podane łącznie, w jednym bloku.

W kwestii warsztatowej – jest git majonez, miałem wątpliwość tylko tu:

Koniec dzieciństwa, od jutra stajesz się dorosłym mężczyzną!

Po coś pan tam władował tę półpauzę, panie Staruch? ;)

 

Trzym się.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Miło, że przeczytałeś, panie Hrabio :).

Gwara jak to gwara – taka jest i już.

Ilustracje – tak wiem, że dużo. Ale raz – są po to, by podkreślić, że realia są w 100% prawdziwe, po drugie – pan Różalski to malarz, nie? I na niego bardziej działają bodźce wzrokowe. Może znajdzie inspirację ;)?

A półpauza – już tłumaczyłem. Ja tak mówię. Zawieszam głos w połowie zdania, żeby druga wybrzmiała bardziej dosadnie. Stąd ta półpauza.

Dzięki za koment, panie Count :)!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

E, napływowych Tyszan choć technicznie są gorolami, to hanysy tak ich nie nazywają :) Pszczynian też tolerują :) 

 

@Count Dzięki tym ilustracjom to opowiadanie ma posmak podręcznika z historii ;) 

Bo w Tychach hanysów nie ma, to kto ma od goroli wyzywać :)?

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Są, są. Nawet jakieś pokoleniowe rodziny dumne ze swojej śląskości. Ale chodziło mi o to, jak hanysy z miast sąsiednich reagują – Tyszanie to swoi i już.

Na Starych jacyś autochtoni? A Tychy są "u nos", toteż i mieszkańcy nasi.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Zaraz na Starych, po całym mieście rozsiani. Koleżanka kiedyś jak kiedyś trafiła na takich przy pierwszym spotkaniu z Tyszanami, to długo nie dała sobie wytłumaczyć, ze to miasto nie jest pełne antygorolskości :D 

Jakie to smutne, ale i przecież prawdziwe, jak uczucia jednej osoby mogą wpłynąć na historię całej społeczności.

Napisane ładnie, poprawnie, ale jakoś tak trochę sucho. Nie chcę porównywać do wykładu historycznego, ale w moich oczach tak to wygląda.

Za to w swej ponurości tekst doskonale oddaje mroczny klimat grafiki.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Tak mi jakoś wyszło – dydaktycznie.

Dzięki, Śniąca!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Strasznie lubię tak, Dużą Historię przez małe szkiełko indywidualnych losów. I pokazanie, jakie to niejednoznaczne, pogmatwane czasem ścieżki powodują, że nie da się, no po prostu nie da się żyć bez opowiadania się po jakiejś stronie, bo nawet jeśli Duża Historia nie dociśnie bezpośrednio, to jej odpryski zranią tam, gdzie boli najbardziej. A to już starcza, by przełamać wahanie.

Gwara, mechy, mocne osadzenie w faktycznych zdarzeniach historycznych, dopracowane użycie realiów historycznych i społecznych, nienawiść jak żar i górnicza metafora – ująłeś mię, Staruchu :-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Moja górnicza dusza cieszy się bardzo, PsychoRybko :)!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Interesujące. Świetnie budujesz klimat, niestandardowo prowadzisz rozwój bohatera. No bo przecież Ślązak i Polak, dwa bratanki… A tu – bohater wybiera sąsiadów. Mi to się naprawdę spodobało :)

Do tego śląska gwara, spojrzenie na wydarzenia historyczne od innej strony, zdjęcia, które fajnie uzupełniają opowieść – no naprawdę na plus.

I do tego jedna łyżka dziegciu – można by wywalić te elementy fantastyczne, te mechy i zastąpić je rzeczywistym uzbrojeniem czy maszynami. Efekt byłby podobny. Czekał na coś, co świadczyłoby o wpływie takich wynalazków na świat. Cokolwiek – inny podział na jednostki wojskowe, wojna Piłsudskiego z Carem zamiast z Armią Czerwoną. No cokolwiek, co zmieniłoby świat. I niestety się nie doczekałem.

Podsumowując: ładny, historyczny koncert fajerwerków – mi się podobał, nawet jeśli elementy fantastyczne były jedynie tłem.

Co do przypisów – są fajne, ale zbędne. Pierwszy raz zajrzałem, ale że potem nie mogłem odnaleźć miejsca w tekście, gdzie przerwałem, to niestety sobie darowałem. To raczej wina techniki. Gdyby dało się kliknąć na to [1] i wyświetliłby się od razu przypis, byłbym kontent ;)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

No tak, fantastyka dość głęboko zakopana. Z tym że – ona zaczyna rozwijać skrzydła po słowie koniec. I wtedy – że zacytuję siebie :):

Mechy wkraczają do akcji. Powstania zostają zduszone. Śląsk nie trafia do Polski, zostaje protektoratem jakimś? (w stylu Wolnego Miasta Gdańska). W 1939 Śląsk zostaje wcielony do Niemiec (bo Polski tu nie było, czyż nie?). W 1945 roku Stalin mówi – Śląsk trafia do Polski. Na pytanie Churchilla – a Ślązacy? Stalin prawi – Ci Niemcy? Tam już nikogo nie ma! Bo jego hordy sieją taki terror, że wszyscy w popłochu zwiewają do Niemiec (tak jak to było w przypadku Prus Wschodnich). I w roku 2018 piszę sobie na portalu fantastisch.de. 

Jednak kawał fantastyki, prawda?

Dodatkowo – tak mi się kojarzą prace pana Różalskiego. Czyli świat jak najbardziej historyczny, z wrzuconym elementem fantastycznym jakby trochę od czapy.

Przypisy w wersji klikalnej byłyby super, szczególnie w opku o parafiliach. Szkoda, że się nie da. Ale jakoś nie udaje mi się trafić z objaśnieniami w złoty środek – albo informacji za dużo, albo za mało.

 

W każdym razie – dziękuję za konstruktywną krytykę i beczkę miodu, a jeszcze bardziej – za łyżkę dziegciu!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Kolejny mocny punkt programu i, przy okazji, moment zaiste historyczny. Doszło bowiem do tego, że Staruch, którego od gadów kopalnianych różni tylko to, że nie jest gadem, zdołał wreszcie usatysfakcjonować pewnego marudę. Choć, rzecz jasna, nie do końca.

Ale może po kolei.

Pierwsze, co sobie pomyślałem podczas lektury: no cóż, przegadane. I ten zarzut, już po przeczytaniu, podtrzymuję. Generalnie historia bohatera tak w całości – młodość, sytuacja w domu, itd. – choć w sumie fajna, bo wojenna (źle to brzmi, wiem), a przy tym ładnie buduje klimat tekstu, bo jest okraszona masą szczegółów i słówek, które nawet mnie – do czego stosunek mam raczej mało entuzjastyczny – administracyjnie i poniekąd familijnie Ślązaka, wprawiały w pewną konsternację, mogłaby być jednak odrobinę skrócona, bo taki trochę dziennikarski styl – sucha relacja – szybko męczy.

Zahaczając jeszcze o gwarę: jakoś tak od małego… a może i od stóp… zawsze drażniła mnie ta śląska. Jestem z nią otrzaskany – bądź co bądź mam na co dzień z tym językiem sporo styczności – a jednak nie lubię. No nie i już. Tak, jak nie lubię pomidorów i hip-hopu. Okey, za dzieciaka, kiedy byłem lokalnym patriotą w wydaniu bardziej ortodoksyjnym, wyglądało to o wiele, wiele gorzej niż dzisiaj, ale wciąż – męczy mnie to wasze godanie. A mimo wszystko – a może właśnie dlatego – chylę czoła przed tak znamienitym, przekonującym i, przede wszystkim, wkurzającym wykorzystaniem owej gwary. Kawał naprawdę gryfnej roboty, chopie.

Ale wracając – osobiście zdecydowanie wolałbym, żeby było mniej wspominek, a więcej właściwej akcji. Przy czym nie jestem też entuzjastą wstępów typu: “Jak ja się tu znalazłem? Aha, no tak…”. Trochę to zbyt banalne i trąci infodumpem.

Mimo wszystko jednak wyszła Ci naprawdę fajna, absorbująca historia z ciekawym okresem historycznym w tle i całkiem przekonującym bohaterem. To znaczy koleś jest głupi jak pomysł kupowania skarpet pod choinkę, ale właśnie dlatego mnie kupił – w końcu też miałem te naście lat i jakąś swoją w tamtych czasach Maryjkę. Chwalić Boga ledwo pamiętam jej twarz, a przy tym poważnie wątpię, bym za jej przyczyną, uniesiony słusznym gniewem, uniósł rękę na kogokolwiek, a już szczególnie na swoich, ale jednak potrafię gnojka zrozumieć. Nie wiem czy usprawiedliwić ani, ewentualnie, wybaczyć, ale na pewno zrozumieć.

Samo jego zagubienie i niełatwy, a przy tym – z punktu widzenia w miarę rozsądnego, żyjącego niemal stulecie później Polaka – ostatecznie zły wybór, również stanowią o sile tego opowiadania. Finał zmusza do refleksji.

 

Odnośnie wykorzystania grafiki, to, prawdę mówiąc, mogłoby być lepiej. Niby inspiracja jest wyraźna i całkiem fajna – ta nienachalność też ma swoje plusy – ale tak naprawdę można by wziąć niemal dowolną grafikę z hasztagiem “1920” w tytule i pasowałaby równie dobrze. Ale nie jest to jakaś wielka przywara tego opowiadania. Inspiracja była i posłużyła słusznej sprawie, a to najważniejsze.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Staruch, którego od gadów kopalnianych różni tylko to, że nie jest gadem, zdołał wreszcie usatysfakcjonować pewnego marudę

Ależ Cieniu, co Cień…

No dobra, mowę mi odebrało, ale na chwilę tylko. Powtórzę się – opowiadanie miało wyglądać mniej “wypracowaniowo”, a bardziej “scenkowo”, ale zabił mnie limit.

Z resztą (jak zwykle w przypadku twoich komentarzy, do czego jednak głośno się nie przyznaję) niestety się zgadzam. No, za wyjątkiem niechęci do gwary, bo to piękna rzecz jest!

W każdym razie – spodziewałem się gradobicia, a tu ledwie jakieś pomruki na horyzoncie? Cieniu, starzejesz się ;).

W każdym razie – dzięki!

 

EDIT: Aha, co do grafiki. Jak ją sobie trochę powiększysz, to zobaczysz, do kogo gość z fają jest podobny. Wobec czego – nie dałoby się tej grafiki zastąpić inną!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Przybywam już chyba po wszystkich, ale przynajmniej mogę teraz pogratulować sukcesu w konkursie! :D

Jakiś czas temu, korzystając z nocy muzeów, wybrałem się do Muzeum Śląskiego i wystawa dotycząca dziejów Śląska w XIX i XX wieku najbardziej mnie zainteresowała. To opowiadanie bardzo fajnie się z nią dopełnia. Oczywiście można się tu i ówdzie doczepić, że fantastyki w sumie nie ma, bo jakby te mechy wywalić to nic by nie zostało (a wywalać można śmiało)… Ale pod względem historycznym tekst wypada bardzo sympatycznie i może wręcz niepotrzebnie krzywdziłeś go fantastyką – choć wiem, że specyfika konkursu i samego forum to wymusiła. No cóż, nie można mieć wszystkiego. Rewelacyjne fotki, swoją drogą!

Thx, MrB.

Fantastykę już tłumaczyłem, nie jest tak strasznie źle ;). 

A fotki – polecam stronkę FOTOPOLSKA.EU, tam dopiero są różne ciekawe rzeczy!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Nowa Fantastyka