- Opowiadanie: bruce - Jedyny taki

Jedyny taki

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

Użytkownicy II, Ambush, Finkla

Oceny

Jedyny taki

Za­wsze sto­so­wa­łam się do prze­stróg krew­nych, aby od po­dej­rza­nie wy­glą­da­ją­cych sprze­daw­ców ni­cze­go nie ku­po­wać, a jed­nak wtedy sku­si­łam się, ab­so­lut­nie nie słu­cha­jąc głosu roz­sąd­ku. Staruszek, sie­dzą­cy przy wej­ściu na wiel­kie miej­skie tar­go­wi­sko, wy­glą­dał na­praw­dę sym­pa­tycz­nie. W do­dat­ku sprze­da­wał coś, czego aku­rat po­szu­ki­wa­łam: świe­żo ze­bra­ne leśne grzy­by. Pach­nia­ły tak, jakby chcia­ły udo­wod­nić, że ni­g­dzie in­dziej już iść nie muszę, aby na­pa­wać się ich wy­bor­nym sma­kiem. Za­pa­dał zmrok, więc ku­pi­łam w po­śpie­chu kilka ki­lo­gra­mów i za­do­wo­lo­na wró­ci­łam do domu.

 

 

 

Póź­nym wie­czo­rem za­nie­po­ko­ił mnie po­dej­rza­ny za­pach, wy­do­by­wa­ją­cy się z mied­nicz­ki, do któ­rej wsy­pa­łam owe leśne skar­by. Cała kuch­nia na­pstrzo­na była ob­le­śny­mi, tłu­sty­mi i nie­ustan­nie bzy­czą­cy­mi mu­cha­mi, a z po­jem­ni­ka cuch­nę­ło, ni­czym ze świe­że­go obor­ni­ka. Z prze­ra­że­niem zer­k­nę­łam na im­po­nu­ją­co wy­glą­da­ją­ce jesz­cze kilka go­dzin temu bo­ro­wi­ki, pod­grzyb­ki, koź­la­rze i ma­śla­ki. Za­miast do­rod­nych ka­pe­lu­szy uj­rza­łam ma­zi­stą, czar­ną breję. Nic w niej nie było po­dob­ne do za­ku­pio­nych przed tar­giem grzy­bów. Z miej­sca mnie ze­mdli­ło, więc uzna­łam, że nie mam wyj­ścia.

Znie­chę­co­na po­rwa­łam mied­nicz­kę i wy­bie­głam z nią pro­sto do ogro­du, po czym wy­rzu­ci­łam za­war­tość mię­dzy so­sen­ki, mo­drze­wie i świer­ki, z tru­dem ha­mu­jąc na­tu­ral­ne od­ru­chy. Zda­wa­łam sobie spra­wę, że z tej śmier­dzą­cej masy nie ura­tu­ję już nawet jed­ne­go mar­ne­go grzyb­ka.

Po po­wro­cie szyb­ko się po­ło­ży­łam.

W nocy zbu­dził mnie jed­no­staj­ny od­głos ulewy, ude­rza­ją­cej o dach. Długo nie mo­głam za­snąć i w końcu wyj­rza­łam przez okno. Ogród skry­ty w mroku zda­wał się lekko fa­lo­wać, po­ru­szać w roz­ma­ite stro­ny, żyć jakoś nie­na­tu­ral­nie i ma­gicz­nie… Było to o tyle dziw­ne, że do­cho­dzą­ce do oglą­da­nej czę­ści drze­wek, nikłe świa­tło ulicz­nych la­tarń, mi­go­czą­ce przez rzę­si­stą ulewę, po­zwa­la­ło je­dy­nie na do­strze­że­nie od czasu do czasu frag­men­ta­rycz­nych ele­men­tów: ga­łę­zi, wierz­choł­ków, ogro­dze­nia. Wpa­try­wa­łam się upar­cie w jedno miej­sce i do­pie­ro wró­ciw­szy do łóżka uświa­do­mi­łam sobie, że tam wła­śnie tkwi­ły wszyst­kie za­ku­pio­ne od sta­rusz­ka, znisz­czo­ne grzy­by.

Przy­po­mnia­ła mi się początkowa ra­dość z zakupu, szybko zastąpiona przez wiel­ką złość, że stra­ci­łam szan­sę na sma­ko­wi­ty obiad i przy­go­to­wa­nie kilku sło­ików z prze­two­ra­mi na zimę. A potem mo­men­tal­nie za­snę­łam.

Kiedy po­now­nie się obu­dzi­łam, była druga w nocy i deszcz cał­kiem już ustał. Księ­życ w ko­niunk­cji z są­sied­ni­mi pla­ne­ta­mi oświe­tlał prze­pięk­nie całą oko­li­cę. Wyj­rza­łam przez okno, bo od­nio­słam wra­że­nie, że z ogro­du do­bie­ga­ją nie­ty­po­we ha­ła­sy. A kiedy po­pa­trzy­łam uważ­niej, za­mar­łam ze zdu­mie­nia.

Tam, gdzie po­win­ny znaj­do­wać się reszt­ki grzy­bów, rósł teraz ol­brzy­mi mu­cho­mor. Im­po­no­wał nie tylko wiel­ko­ścią, ale także do­stoj­nym wy­glą­dem. Wokół uwi­ja­ły się roz­ma­ite zwie­rza­ki, mi­nia­tu­ro­we wobec gó­ru­ją­ce­go nad nimi, na­kra­pia­ne­go ko­lo­sa.

 

 

 

Prze­tar­łam oczy ze zdu­mie­nia, uchy­li­łam okno i wpa­try­wa­łam się w nie­na­tu­ral­ną scenę z prze­ko­na­niem, że musi to być je­dy­nie sen.

– Chciał­bym przy re­stau­ra­cyj­nym sto­li­ku zjeść scha­bo­we­go! – usły­sza­łam nagle męski ba­ry­ton.

Ka­pe­lusz grzy­ba nieco się ugiął, jakby przy­zwa­lał na speł­nie­nie nie­co­dzien­ne­go ży­cze­nia błę­kit­ne­go owada i za mo­ment księ­życ oświe­tlił, ni­czym re­flek­tor na te­atral­nej sce­nie, po­kaź­ne­go żuka, zręcznie posługującego się sztuć­ca­mi i spo­ży­wa­ją­ce­go z ta­le­rza ko­tlet wie­przo­wy, ziem­nia­ki i tarte bu­racz­ki.

 

 

 

Nie po­tra­fiąc się po­wstrzy­mać, par­sk­nę­łam śmie­chem.

Wszyst­kie zgro­ma­dzo­ne w ogro­dzie zwie­rzę­ta, włą­cza­jąc w to de­gu­stu­ją­ce­go sma­ko­wi­te danie żuka oraz ogrom­ny mu­cho­mor, skie­ro­wa­ły się w moją stro­nę. Sta­łam tak przy oknie, pa­trząc na nie, a one na mnie i nikt z wra­że­nia nie mógł się po­ru­szyć. Po kilku se­kun­dach przy dzi­wacz­nym grzy­bie znowu zro­bi­ło się rojno i gwar­no, a miesz­kań­cy ogro­du i sąsiedniego lasku za­po­mnie­li o moim ist­nie­niu.

Tym­cza­sem wiel­ki mu­cho­mor za­czął zmie­niać ko­lo­ry oraz kształ­ty.

 

 

 

– Niech na­resz­cie będę bo­gacz­ką, opły­wa­ją­cą w złoto! – za­skrze­cza­ła sto­ją­ca przy nim sroka.

Po chwi­li cho­dzi­ła z dumną miną po tra­wie w im­po­nu­ją­cej sukni, ob­wie­szo­na naj­droż­szą bi­żu­te­rią.

– A ja chcę być ba­let­ni­cą! – za­wtó­ro­wa­ła jej mrów­ka, za mo­ment tań­cząc z gra­cją w ba­let­kach.

 

 

 

 

Inne zwie­rząt­ka także wy­ra­ża­ły swoje ży­cze­nia, a ka­pe­lusz zmie­nia­ją­ce­go się cią­gle grzy­ba tylko przy­ta­ki­wał i na­tych­miast je speł­niał.

– Re­we­la­cyj­ny sen! – ro­ze­śmia­łam się gło­śno, spo­glą­da­jąc z sym­pa­tią na za­baw­ne scen­ki, roz­gry­wa­ją­ce się w moim ogro­dzie.

Zwie­rza­ki znowu na mo­ment za­sty­gły, po­pa­trzy­ły na mnie py­ta­ją­co, po czym spo­koj­nie wró­ci­ły do swo­ich ko­le­jek, pro­wa­dzą­cych ku ma­gicz­ne­mu grzy­bo­wi, który teraz za­czął upo­dab­niać się do kani czu­baj­ki. Naj­wy­raź­niej spie­szy­ło im się, bo coraz czę­ściej spo­glą­da­ły w niebo. Czyż­by oba­wia­ły się na­dej­ścia świtu?

 

 

 

 

– Spo­koj­nie, po­śpię jesz­cze tro­chę, więc na pewno wszyst­kie zdą­ży­cie! – uspo­ka­ja­ją­co rzu­ci­łam do nich przez szybę.

A one znów na uła­mek se­kun­dy za­sty­gły, pa­trząc na mnie z za­cie­ka­wie­niem, po czym po­gna­ły ku grzy­bo­wi. Za­uwa­ży­łam, że każde z nich odła­my­wa­ło ka­wa­łe­czek ma­gicz­ne­go ka­pe­lu­sza, spo­ży­wa­ło go, a potem wy­po­wia­da­ło ży­cze­nie, ustę­pu­jąc miej­sca ko­lej­ne­mu cze­ka­ją­ce­mu.

Na­to­miast sam speł­niacz owych ży­czeń stał się teraz dla od­mia­ny ogrom­nym bo­ro­wi­kiem.

 

 

 

 

W końcu, po za­ła­twie­niu wszyst­kich in­te­re­san­tów, uniósł ka­pe­lusz, spoj­rzał w moje okno i po­wie­dział życz­li­wym tonem:

– A ty, Aniu, nie masz żad­ne­go ma­rze­nia?

Zwie­rza­ki znowu po­pa­trzy­ły mi w oczy. Za­sty­głam. Uświa­do­miw­szy sobie, że to tylko nad­zwy­czaj re­al­ny sen, uśmiech­nę­łam się nie­śmia­ło i od­po­wie­dzia­łam:

– Skoro po­sia­dasz taki dar, ma­gicz­ny grzy­bie, za­mień mnie w mo­ty­la, abym mogła choć raz w życiu po­fru­wać i uj­rzeć cały świat z wy­so­ko­ści!

Ka­pe­lusz drgnął i w usta wle­ciał mi jakiś nie­wiel­ki, słod­ka­wy kęs, który szyb­ko prze­żu­łam i po­łknę­łam.

Ani się obej­rza­łam, a u ra­mion po­ja­wi­ły się ślicz­ne, barw­ne skrzy­dła. Za­trze­po­ta­łam nimi i przez otwar­te okno unio­słam się bar­dzo wy­so­ko, ponad dom. Po­fru­nę­łam nad są­sied­nie ulice.

 

 

 

 

Księ­życ po­wo­li blak­nął, a na wscho­dzie za­ja­śnia­ły zorze. Kiedy wró­ci­łam po kilku go­dzi­nach upoj­ne­go lotu, w ogro­dzie pa­no­wa­ła zwy­cza­jo­wa cisza, zaś po zwie­rza­kach oraz wiel­kim grzy­bie nie było śladu. Słoń­ce pra­ży­ło, uka­zu­jąc znane mi za­ka­mar­ki, za­ro­śla i drze­wa. Wle­cia­łam przez okno do domu i po­pa­trzy­łam w lu­stro. Skrzy­dła wy­glą­da­ły na­praw­dę ma­gicz­nie!

Wszyst­ko faj­nie, sen jest cu­dow­ny, ale naj­wyż­szy czas się zbu­dzić – po­my­śla­łam.

Ku wiel­kie­mu zdu­mie­niu stwier­dzi­łam, że nie tylko nie śpię, ale na do­da­tek nie mogę po­zbyć się ko­lo­ro­wych mo­ty­lich ozdób, przy­cze­pio­nych do ple­ców.

– Chyba nie sta­łam się mo­ty­lem – stwier­dzi­łam szep­tem, coraz bar­dziej zde­ner­wo­wa­na.

– Nie, Aniu – ode­zwał się nagle cho­dzą­cy po ścia­nie pa­ję­czak. – Po­pro­si­łaś Cza­ro­dziej­ski Grzyb o speł­nie­nie ży­cze­nia tuż przed świ­tem. Teraz mu­sisz po­cze­kać aż za­pad­nie zmrok i znowu zjeść jego cząst­kę.

– Cząst­kę?

– Tak. Wtedy czar pry­śnie.

– A skąd on się wziął? To nie był sen? – Wpa­try­wa­łam się za­sko­czo­na w ga­da­ją­ce­go kąt­ni­ka.

Pa­ję­czak ro­ze­śmiał się.

– Nie, to jawa. Cza­ro­dziej­ski Grzyb wy­rósł z po­zo­sta­ło­ści, które wy­rzu­ci­łaś wie­czo­rem do ogro­du. Pa­mię­tasz je?

– Cho­dzi o tę cuch­ną­cą masę? – za­py­ta­łam, mi­mo­wol­nie krzy­wiąc się na samo wspo­mnie­nie.

– Stwo­rzy­łaś coś nie­po­wta­rzal­ne­go z na­siąk­nię­tych magią skar­bów le­śnych i dzię­ki temu to wła­śnie w na­szym ogro­dzie po­ja­wił się Za­cza­ro­wa­ny Grzyb.

– Jakoś trud­no mi uwie­rzyć, że z ta­kich śmie­ci mogło po­wstać fan­ta­stycz­ne­ cudo – mruk­nę­łam po­wąt­pie­wa­ją­co.

– Dla­cze­go w takim razie masz skrzy­dła?

– No tak, racja. – Do­tknę­łam de­li­kat­nych bło­nek. – Muszę więc cze­kać do nocy?

– Nie masz in­ne­go wyj­ścia. Mój syn też czeka, bo nie zdą­żył od­wo­łać ży­cze­nia. – Wska­zał mi Spi­der­-Ma­na, zwi­sa­ją­ce­go z su­fi­tu.

– Może po­szu­ka­ła­bym tego sprze­daw­cy?

– Zby­tecz­ny kło­pot. Był tam tylko raz i tylko dla cie­bie, Aniu.

– Na­praw­dę?

– Każdy czło­wiek spo­ty­ka tylko raz taką osobę i albo ją mija, albo ku­pu­je od niej ofe­ro­wa­ne, ma­gicz­ne to­wa­ry.

– Nie wie­dzia­łam… Hmm, a moje obo­wiąz­ki, praca?

– Jakoś sobie po­ra­dzisz – kąt­nik uspo­ko­ił mnie z uśmie­chem i wró­cił do tka­nia pa­ję­czej sieci.

Wie­czo­rem rze­czy­wi­ście w ogro­dzie znowu za­ro­iło się od zwie­rza­ków, a po­kaź­ny mu­cho­mor na po­wrót po­ja­wił się w miej­scu wy­rzu­ce­nia prze­ze mnie po­zo­sta­ło­ści po za­ku­pio­nych u ta­jem­ni­cze­go sprze­daw­cy grzy­bów. Po od­sta­niu swego w ko­lej­ce, po­łknę­łam ka­wa­łe­czek odła­ma­ne­go dla mnie ka­pe­lu­sza (który od razu od­rósł na nowo), zrzu­ci­łam skrzy­dła i dla od­mia­ny po­pro­si­łam o wiel­kie łap­ska di­no­zau­ra. Dzię­ki nim w kilka minut prze­mie­rzy­łam cały glob.

Odtąd wraz z in­ny­mi miesz­kań­ca­mi mo­je­go domu, ogro­du i pobliskiego lasu, ku za­zdro­ści są­sia­dów, co noc speł­niam jedno ży­cze­nie, po­ły­ka­jąc ka­wa­łe­czek ka­pe­lu­sza Cza­ro­dziej­skie­go Grzy­ba.

Nie wni­kam: skąd, jak i dla­cze­go. Cie­szę się, że – choć nie­za­mie­rze­nie – przy­czy­ni­łam się do jego po­wsta­nia i dzię­ki temu mam ów uni­kat u sie­bie. Je­dy­ny taki.

Koniec

Komentarze

Cześć, bruce

Piękny, pozytywny szort. Chyba każdy chciałby mieć takiego grzyba. Jedyne, co przeszkadza mi w odbiorze Twoich tekstów, to… nazwałbym styl urzędowy. Momentami wybrzmiewa mi w umyśle, jakbym siedział w wydziale komunikacji. Tekst jest dobry, nie dostrzegłem błędów, ale dlaczego tak oficjalnie. 

Ogólnie, podobało mi się. Klik. 

Pozdrawiam

 

Kolejna kwestia, nad którą muszę jeszcze sporo popracować… :)

Wielkie dzięki, Heskecie, pozdrawiam ciepło. smiley

Pecunia non olet

Piękna opowieść, dla dużych i małych. Każdy chciałby mieć taki grzybek w ogródku, choćby czar miał trwa jedynie chwilę.

delulu managment

Prawda, nikt nie pogardziłby takim grzybkiem.

Czy bohaterka nie będzie potwornie niewyspana od takiego trybu życia?

Babska logika rządzi!

Dziękuję za tak miłą opinię, Ambush. :)

Bardzo bym chciała mieć taki cudowny grzyb. :)

Pozdrowionka! :)

 

Finklo, przypuszczam, że bohaterka w razie niewyspania po prostu sformułuje odpowiednie życzenie. ;)

Dziękuję i pozdrawiam ciepło. :)

Pecunia non olet

Nowa Fantastyka