
Zapraszam Was na baję i mam nadzieję, że się Wam spodoba. :) Dziękuję za Wasz czas. :) Pozdrawiam. :)
Zapraszam Was na baję i mam nadzieję, że się Wam spodoba. :) Dziękuję za Wasz czas. :) Pozdrawiam. :)
Zawsze stosowałam się do przestróg krewnych, aby od podejrzanie wyglądających sprzedawców niczego nie kupować, a jednak wtedy skusiłam się, absolutnie nie słuchając głosu rozsądku. Staruszek, siedzący przy wejściu na wielkie miejskie targowisko, wyglądał naprawdę sympatycznie. W dodatku sprzedawał coś, czego akurat poszukiwałam: świeżo zebrane leśne grzyby. Pachniały tak, jakby chciały udowodnić, że nigdzie indziej już iść nie muszę, aby napawać się ich wybornym smakiem. Zapadał zmrok, więc kupiłam w pośpiechu kilka kilogramów i zadowolona wróciłam do domu.
Późnym wieczorem zaniepokoił mnie podejrzany zapach, wydobywający się z miedniczki, do której wsypałam owe leśne skarby. Cała kuchnia napstrzona była obleśnymi, tłustymi i nieustannie bzyczącymi muchami, a z pojemnika cuchnęło, niczym ze świeżego obornika. Z przerażeniem zerknęłam na imponująco wyglądające jeszcze kilka godzin temu borowiki, podgrzybki, koźlarze i maślaki. Zamiast dorodnych kapeluszy ujrzałam mazistą, czarną breję. Nic w niej nie było podobne do zakupionych przed targiem grzybów. Z miejsca mnie zemdliło, więc uznałam, że nie mam wyjścia.
Zniechęcona porwałam miedniczkę i wybiegłam z nią prosto do ogrodu, po czym wyrzuciłam zawartość między sosenki, modrzewie i świerki, z trudem hamując naturalne odruchy. Zdawałam sobie sprawę, że z tej śmierdzącej masy nie uratuję już nawet jednego marnego grzybka.
Po powrocie szybko się położyłam.
W nocy zbudził mnie jednostajny odgłos ulewy, uderzającej o dach. Długo nie mogłam zasnąć i w końcu wyjrzałam przez okno. Ogród skryty w mroku zdawał się lekko falować, poruszać w rozmaite strony, żyć jakoś nienaturalnie i magicznie… Było to o tyle dziwne, że dochodzące do oglądanej części drzewek, nikłe światło ulicznych latarń, migoczące przez rzęsistą ulewę, pozwalało jedynie na dostrzeżenie od czasu do czasu fragmentarycznych elementów: gałęzi, wierzchołków, ogrodzenia. Wpatrywałam się uparcie w jedno miejsce i dopiero wróciwszy do łóżka uświadomiłam sobie, że tam właśnie tkwiły wszystkie zakupione od staruszka, zniszczone grzyby.
Przypomniała mi się początkowa radość z zakupu, szybko zastąpiona przez wielką złość, że straciłam szansę na smakowity obiad i przygotowanie kilku słoików z przetworami na zimę. A potem momentalnie zasnęłam.
Kiedy ponownie się obudziłam, była druga w nocy i deszcz całkiem już ustał. Księżyc w koniunkcji z sąsiednimi planetami oświetlał przepięknie całą okolicę. Wyjrzałam przez okno, bo odniosłam wrażenie, że z ogrodu dobiegają nietypowe hałasy. A kiedy popatrzyłam uważniej, zamarłam ze zdumienia.
Tam, gdzie powinny znajdować się resztki grzybów, rósł teraz olbrzymi muchomor. Imponował nie tylko wielkością, ale także dostojnym wyglądem. Wokół uwijały się rozmaite zwierzaki, miniaturowe wobec górującego nad nimi, nakrapianego kolosa.
Przetarłam oczy ze zdumienia, uchyliłam okno i wpatrywałam się w nienaturalną scenę z przekonaniem, że musi to być jedynie sen.
– Chciałbym przy restauracyjnym stoliku zjeść schabowego! – usłyszałam nagle męski baryton.
Kapelusz grzyba nieco się ugiął, jakby przyzwalał na spełnienie niecodziennego życzenia błękitnego owada i za moment księżyc oświetlił, niczym reflektor na teatralnej scenie, pokaźnego żuka, zręcznie posługującego się sztućcami i spożywającego z talerza kotlet wieprzowy, ziemniaki i tarte buraczki.
Nie potrafiąc się powstrzymać, parsknęłam śmiechem.
Wszystkie zgromadzone w ogrodzie zwierzęta, włączając w to degustującego smakowite danie żuka oraz ogromny muchomor, skierowały się w moją stronę. Stałam tak przy oknie, patrząc na nie, a one na mnie i nikt z wrażenia nie mógł się poruszyć. Po kilku sekundach przy dziwacznym grzybie znowu zrobiło się rojno i gwarno, a mieszkańcy ogrodu i sąsiedniego lasku zapomnieli o moim istnieniu.
Tymczasem wielki muchomor zaczął zmieniać kolory oraz kształty.
– Niech nareszcie będę bogaczką, opływającą w złoto! – zaskrzeczała stojąca przy nim sroka.
Po chwili chodziła z dumną miną po trawie w imponującej sukni, obwieszona najdroższą biżuterią.
– A ja chcę być baletnicą! – zawtórowała jej mrówka, za moment tańcząc z gracją w baletkach.
Inne zwierzątka także wyrażały swoje życzenia, a kapelusz zmieniającego się ciągle grzyba tylko przytakiwał i natychmiast je spełniał.
– Rewelacyjny sen! – roześmiałam się głośno, spoglądając z sympatią na zabawne scenki, rozgrywające się w moim ogrodzie.
Zwierzaki znowu na moment zastygły, popatrzyły na mnie pytająco, po czym spokojnie wróciły do swoich kolejek, prowadzących ku magicznemu grzybowi, który teraz zaczął upodabniać się do kani czubajki. Najwyraźniej spieszyło im się, bo coraz częściej spoglądały w niebo. Czyżby obawiały się nadejścia świtu?
– Spokojnie, pośpię jeszcze trochę, więc na pewno wszystkie zdążycie! – uspokajająco rzuciłam do nich przez szybę.
A one znów na ułamek sekundy zastygły, patrząc na mnie z zaciekawieniem, po czym pognały ku grzybowi. Zauważyłam, że każde z nich odłamywało kawałeczek magicznego kapelusza, spożywało go, a potem wypowiadało życzenie, ustępując miejsca kolejnemu czekającemu.
Natomiast sam spełniacz owych życzeń stał się teraz dla odmiany ogromnym borowikiem.
W końcu, po załatwieniu wszystkich interesantów, uniósł kapelusz, spojrzał w moje okno i powiedział życzliwym tonem:
– A ty, Aniu, nie masz żadnego marzenia?
Zwierzaki znowu popatrzyły mi w oczy. Zastygłam. Uświadomiwszy sobie, że to tylko nadzwyczaj realny sen, uśmiechnęłam się nieśmiało i odpowiedziałam:
– Skoro posiadasz taki dar, magiczny grzybie, zamień mnie w motyla, abym mogła choć raz w życiu pofruwać i ujrzeć cały świat z wysokości!
Kapelusz drgnął i w usta wleciał mi jakiś niewielki, słodkawy kęs, który szybko przeżułam i połknęłam.
Ani się obejrzałam, a u ramion pojawiły się śliczne, barwne skrzydła. Zatrzepotałam nimi i przez otwarte okno uniosłam się bardzo wysoko, ponad dom. Pofrunęłam nad sąsiednie ulice.
Księżyc powoli blaknął, a na wschodzie zajaśniały zorze. Kiedy wróciłam po kilku godzinach upojnego lotu, w ogrodzie panowała zwyczajowa cisza, zaś po zwierzakach oraz wielkim grzybie nie było śladu. Słońce prażyło, ukazując znane mi zakamarki, zarośla i drzewa. Wleciałam przez okno do domu i popatrzyłam w lustro. Skrzydła wyglądały naprawdę magicznie!
Wszystko fajnie, sen jest cudowny, ale najwyższy czas się zbudzić – pomyślałam.
Ku wielkiemu zdumieniu stwierdziłam, że nie tylko nie śpię, ale na dodatek nie mogę pozbyć się kolorowych motylich ozdób, przyczepionych do pleców.
– Chyba nie stałam się motylem – stwierdziłam szeptem, coraz bardziej zdenerwowana.
– Nie, Aniu – odezwał się nagle chodzący po ścianie pajęczak. – Poprosiłaś Czarodziejski Grzyb o spełnienie życzenia tuż przed świtem. Teraz musisz poczekać aż zapadnie zmrok i znowu zjeść jego cząstkę.
– Cząstkę?
– Tak. Wtedy czar pryśnie.
– A skąd on się wziął? To nie był sen? – Wpatrywałam się zaskoczona w gadającego kątnika.
Pajęczak roześmiał się.
– Nie, to jawa. Czarodziejski Grzyb wyrósł z pozostałości, które wyrzuciłaś wieczorem do ogrodu. Pamiętasz je?
– Chodzi o tę cuchnącą masę? – zapytałam, mimowolnie krzywiąc się na samo wspomnienie.
– Stworzyłaś coś niepowtarzalnego z nasiąkniętych magią skarbów leśnych i dzięki temu to właśnie w naszym ogrodzie pojawił się Zaczarowany Grzyb.
– Jakoś trudno mi uwierzyć, że z takich śmieci mogło powstać fantastyczne cudo – mruknęłam powątpiewająco.
– Dlaczego w takim razie masz skrzydła?
– No tak, racja. – Dotknęłam delikatnych błonek. – Muszę więc czekać do nocy?
– Nie masz innego wyjścia. Mój syn też czeka, bo nie zdążył odwołać życzenia. – Wskazał mi Spider-Mana, zwisającego z sufitu.
– Może poszukałabym tego sprzedawcy?
– Zbyteczny kłopot. Był tam tylko raz i tylko dla ciebie, Aniu.
– Naprawdę?
– Każdy człowiek spotyka tylko raz taką osobę i albo ją mija, albo kupuje od niej oferowane, magiczne towary.
– Nie wiedziałam… Hmm, a moje obowiązki, praca?
– Jakoś sobie poradzisz – kątnik uspokoił mnie z uśmiechem i wrócił do tkania pajęczej sieci.
Wieczorem rzeczywiście w ogrodzie znowu zaroiło się od zwierzaków, a pokaźny muchomor na powrót pojawił się w miejscu wyrzucenia przeze mnie pozostałości po zakupionych u tajemniczego sprzedawcy grzybów. Po odstaniu swego w kolejce, połknęłam kawałeczek odłamanego dla mnie kapelusza (który od razu odrósł na nowo), zrzuciłam skrzydła i dla odmiany poprosiłam o wielkie łapska dinozaura. Dzięki nim w kilka minut przemierzyłam cały glob.
Odtąd wraz z innymi mieszkańcami mojego domu, ogrodu i pobliskiego lasu, ku zazdrości sąsiadów, co noc spełniam jedno życzenie, połykając kawałeczek kapelusza Czarodziejskiego Grzyba.
Nie wnikam: skąd, jak i dlaczego. Cieszę się, że – choć niezamierzenie – przyczyniłam się do jego powstania i dzięki temu mam ów unikat u siebie. Jedyny taki.
Cześć, bruce
Piękny, pozytywny szort. Chyba każdy chciałby mieć takiego grzyba. Jedyne, co przeszkadza mi w odbiorze Twoich tekstów, to… nazwałbym styl urzędowy. Momentami wybrzmiewa mi w umyśle, jakbym siedział w wydziale komunikacji. Tekst jest dobry, nie dostrzegłem błędów, ale dlaczego tak oficjalnie.
Ogólnie, podobało mi się. Klik.
Pozdrawiam
Kolejna kwestia, nad którą muszę jeszcze sporo popracować… :)
Wielkie dzięki, Heskecie, pozdrawiam ciepło.
Pecunia non olet
Piękna opowieść, dla dużych i małych. Każdy chciałby mieć taki grzybek w ogródku, choćby czar miał trwa jedynie chwilę.
delulu managment
Prawda, nikt nie pogardziłby takim grzybkiem.
Czy bohaterka nie będzie potwornie niewyspana od takiego trybu życia?
Babska logika rządzi!
Dziękuję za tak miłą opinię, Ambush. :)
Bardzo bym chciała mieć taki cudowny grzyb. :)
Pozdrowionka! :)
Finklo, przypuszczam, że bohaterka w razie niewyspania po prostu sformułuje odpowiednie życzenie. ;)
Dziękuję i pozdrawiam ciepło. :)
Pecunia non olet