- Opowiadanie: Bardjaskier - Ponad głębią

Ponad głębią

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Ponad głębią

– Ile tak już stoi? – zapytał jeden z policjantów.

– Będzie dwadzieścia minut – odpowiedział drugi i odepchnął któregoś z gapiów.

– Cofnąć się od taśmy! – wrzasnął pierwszy w stronę szepczącego tłumu. – Chryste, ja nie wytrzymałem nawet minuty.

– Bo to świr, najwyraźniej to lubi.

Dima ignorował rozmowę funkcjonariuszy. Odkąd postawił ich przy taśmie, by trzymali mieszkańców z daleka, mogli mówić, co tylko chcieli. Kolejnego wysłał do dziennikarzy, którym niemal udało się wedrzeć na trawnik niedaleko placu zabaw. Już trzykrotnie miejscowa policja nie dopilnowała postronnych. Najgorsze były kobiety, które wypuszczały gówniarzy samopas, a przy zdarzeniu podchodziły do zwłok, by upewnić się, że to nie ich dziecko leży w trawie.

Dima wyciągnął z kurtki garść słonecznika, skubał ziarna i wypluwał skorupki pod nogi. Syrena zapowiedziała przyjazd patologa, który z trudem przecisnął się przez gapiów.

– Cześć – powiedział, nie czekając na odpowiedź ze strony Dimy, dodał: – Dobrze, że cię mamy. W końcu ktoś panuje nad tym bajzlem.

Jedzący słonecznik pracownik Federalnej Służby Bezpieczeństwa nie odrywał spojrzenia od nagich zwłok pięciolatka. Ciało było spuchnięte i zsiniałe, twarz oblazły mrówki – żuwaczkami wpijały się w gałki oczne, wchodziły do uszu i nosa.

– No cóż, mamy tu to samo co w przypadku czterech ostatnich – powiedział patolog, założył rękawiczki i wierzchem dłoni strącił kilka owadów. – Nie widzę śladów przemocy.

– A przyczyna śmierci? – zapytał Dima.

– Tak jak w innych przypadkach, prawdopodobnie utonięcie.

– Macie tu jezioro. Jak się nazywa?

– Wodjanoj – powiedział patolog, przekręcił chłopca na bok. – Wszystkie ofiary znajdujemy na przedmieściu. Nic też nie wskazuje na to, by miały jakikolwiek kontakt z jeziorem. Żadnych wodnych stworzeń ani roślin w płucach, żadnego mułu na skórze.

– A gdyby sprawca usunął ślady?

– Coś by zostało. Chyba że poświęciłby na to dużo czasu – wyjaśnił patolog. – Jednak nic na to nie wskazuje. To dziecko zmarło wczoraj. Przybliżoną godzinę będę mógł określić po autopsji. By pozbyć się wszystkich śladów z Wodjanoja, trzeba by specjalistycznej wiedzy i znacznie więcej czasu.

– Będę potrzebował informacji, skąd wzięła się woda w płucach tego dziecka. Możesz to ustalić?

– Myślę, że tak – odparł patolog, zamykając napuchnięte usta chłopca.

– Dzisiaj znajdziemy jeszcze jedno – funkcjonariusz FSB zdawał się mówić do siebie.

– Wiem. Proszę zobaczyć – patolog kiwnął w stronę tłumu. – Już się rozchodzą, by szukać drugiego ciała.

– Zawsze są dwie ofiary – Dima szeptał pod nosem, ze skorupką słonecznika przyklejoną do wargi. – Dzieci porywane są za dnia, muszą umierać wieczorem, by sprawca miał czas na pozbycie się zwłok w nocy. Często jeszcze przed zgłoszeniem zaginięcia.

– Działa szybko – przyznał patolog.

– Czemu się spieszy? – zapytał funkcjonariusz.

Najwyraźniej nie oczekiwał odpowiedzi – wypluł skorupki i ruszył do samochodu.

 

 *

Sasza wyszedł z namiotu. Wyprężył plecy w pierwszych promieniach słońca. Wschodnia część jeziora mieniła się od czerwieni i żółci, bliżej brzegu dochodziła zieleń i biel zbitych ciasno liści, na których wyrastały kwiaty lilii. Rybak wyciągnął przynęty, spławiki i wędkę. Przygotował wszystko do połowu, następnie usiadł i wyciągnął konserwę. W trakcie krzątaniny nie usłyszał rozmowy – dopiero gdy wsłuchany w szum wody zaczął jeść, dotarł do niego przejęty, niemal rozpaczliwy głos:

– Zostały trzy, robię co mogę, ale mam za mało czasu.

– Dziewięć za jedno. Nim drzewa zaczną zrzucać liście.

Drugi głos był zimny, nieustępliwy i bulgoczący. Sasza miał wrażenie, że ten ktoś mówi z ustami pełnymi wody.

– Ile mi zostało czasu? – wykrztusił ten pierwszy.

– Za trzy noce wierzba zacznie przemianę, a czwartej pierwszy żółty liść zmąci taflę wody – zabulgotał w odpowiedzi ten drugi.

Sasza odłożył puszkę i wstał. Rozmowa dochodziła zza wysokich trzcin, których pałki delikatnie drżały na wietrze.

– Nie zdążę, nie dam rady zdobyć trzech.

– Czasu miałeś wystarczająco. – Coś chlupnęło w jeziorze zza szumiącej trzciny.

– Muszą być szczęśliwi, to wymaga czasu. Nie mogę się spieszyć, by woda była odpowiednia.

Sasza usłyszał łkanie.

– Tak. Woda zapamiętuje wszystko. Radość i rozpacz. Obiecałeś mi je. Dziewięcioro za tę jedną.

Rybak obszedł zarośla, przechodząc między drzewami. Zobaczył pomost, a na nim mężczyznę w żółtym sztormiaku, nachylonego nad jeziorem.

– Czy mogę ją zobaczyć?

– Jest tu, jak zawsze, gdy przychodzisz. – Bulgot przeszedł w zimny, nienaturalny głos, przywodzący na myśl trący o siebie metal.

– Jesteś… Kochanie, zdążę, będziemy razem, obiecuję.

Mężczyzna na pomoście wyciągnął rękę do jeziora. Sasza wyszedł zza drzew. Zobaczył, jak dłoń porusza się w wodzie delikatnie, jakby głaszcząc jej powierzchnię. Pod pomostem zakotłowała się, jezioro zafalowało. Sasza prawie runął na ziemię, gdy zrobił krok w tył na widok twarzy mężczyzny – o oczach przepełnionych nienawiścią, bladych policzkach, po których ściekały łzy, i wąskich drżących ustach.

Rybak dostrzegł między liliami płetwę i ciemny kształt oddalający się gdzieś w głąb Wodjanoja.

– Przepraszam, usłyszałem głos i… – zaczął Sasza, ale urwał, gdy zobaczył, że mężczyzna stoi wyprostowany, uśmiechnięty, a po emocjach, które jeszcze przed chwilą gościły na jego twarzy, nie został nawet ślad.

– Przestraszyłem pana? – zapytał ten w żółtym sztormiaku.

– Kim pan jest? – wybełkotał rybak.

– Ja jestem magikiem. Ćwiczyłem do kolejnego występu.

– Magikiem? – powtórzył Sasza.

– Tak – przyznał mężczyzna i złapał przelatującą ważkę.

Sasza patrzył, jak magik przykłada usta do zaciśniętej pięści, szepcze, a gdy otworzył dłoń, spoczywał na niej kwiat lilii. Nie zgnieciony, ale piękny i dorodny, niczym świeżo zakwitły.

– Cudowne – przyznał Sasza.

– To tylko sztuczka. I przepraszam, jeśli pana przestraszyłem – mężczyzna zgniótł kwiat i minął rybaka.

– A ta ryba?! Ten olbrzym?! – zawołał za magikiem Sasza.

– To – powiedział mężczyzna, znikając między drzewami. – To już była magia.

 

*

Zwłoki drugiego chłopca znaleziono niedaleko drogi wylotowej. Leżał w wysokiej trawie. Policję zawiadomił kierowca, który zatrzymał się, zaintrygowany latającymi nad ciałem wronami.

Dima kolejny dzień spędził na komisariacie – do nocy przyglądał się aktom sześciorga zmarłych chłopców. Żaden nie nosił śladów przemocy. Wszystkich znajdowano następnego dnia po zniknięciu. FSB-owiec odłożył teczki, gdy zadzwonił telefon.

– Tak?

– Z tej strony Pietrow – odezwał się patolog.

– Miło mi, że pan o mnie pamięta.

– To był cholernie długi dzień, a zapowiada się na równie długą noc.

– Co ma pan dla mnie? – uciął Dima.

– Niewiele, poza tym, że woda w płucach zawierała chlor i płyn do kąpieli. W treści żołądka znalazłem głównie słodycze, tak jak poprzednio.

– Kiedy nastąpił zgon obu chłopców? – dopytywał funkcjonariusz.

– Między osiemnastą a dwudziestą, może dwudziestą pierwszą – odpowiedział natychmiast patolog, najwyraźniej spodziewając się pytania.

– Musieli umrzeć w tym samym momencie – wyszeptał Dima.

– Też tak pomyślałem – powiedział Pietrow, nim zorientował się, że funkcjonariusz nie mówi do niego.

– Ale nie gwałtownie. Nie ma śladów przemocy, nie spodziewali się… aż do ostatniej chwili – szeptał Dima.

– Czy mogę jeszcze w czymś pomóc? – zapytał patolog.

– Właściwie to tak – odezwał się już przytomnie Dima. – Czy wie pan, kto w mieście stawia baseny?

– Baseny?

 

*

Misza bawił się razem z dziećmi z przedszkola. Zabawa szła nieźle – wszyscy rodzice byli zajęci rozmową i nie wtrącali się w sprawy pociech. Zebrali się przy dwóch ławkach i dyskutowali zawzięcie o czymś bardzo ważnym i zapewne niezwykle nudnym. Misza biegał razem z chłopakami z grupy. To nic, że spędzili cały dzień w przedszkolu – dopiero teraz, spuszczeni z oka dorosłych, mogli w pełni korzystać z wyobraźni.

Uciekali więc przed starszym chłopakiem, który włączył się, nie wiadomo kiedy, do zabawy. Misza wbiegł po schodach, przez ruchomy most, runął w rurę i na czworaka przeszedł w stronę zjeżdżalni. Już miał zjechać, gdy starszy chłopak zeskoczył z drewnianej barierki i pchnął Miszę z głośnym:

– Teraz ty go masz, śmierdzielu!

Misza zjechał, ale na brzuchu, a nie – jak planował – na pupie. Do tego rąbnął twarzą w piach. Chłopaki zebrali się wokół niego.

– No, teraz ty masz śmierdziela!

– Ty gonisz!

– No dawaj!

– Jedziesz, mały! – krzyczał starszy chłopak z góry zjeżdżalni.

Miszy nie podobał się nowy kolega, a jeszcze mniej to, że wszyscy chcieli, by brał udział w zabawie.

– Sami śmierdzicie – warknął Misza.

– No, teraz ty gonisz!

– Bawisz się?!

– Co?!

– Nie, nie bawię – odpowiedział kolegom z przedszkola.

– No to spadaj! – krzyknął starszy chłopak, zbiegając po zjeżdżalni. – A wy uciekajcie, ja gonię!

Wszyscy się rozbiegli. Misza podszedł do ścianek wspinaczkowych ustawionych w trójkąt i wszedł między nie poprzez podkop w piasku. Przez okrągłe wycięcia obserwował zabawę w piaskownicy, wściekły na kolegów. Nic nie wskazywało na to, że pozostałym dzieciom brakuje jego towarzystwa. Postanowił zmienić otwór – na ten wychodzący na narzędzia do ćwiczeń, ustawione tuż za ogrodzeniem placu zabaw.

Na rowerku siedział mężczyzna w żółtym płaszczu przeciwdeszczowym. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby – poza pedałowaniem – nie patrzył wprost na Miszę. Facet uśmiechał się trochę tak, jak klauni w cyrku, i zupełnie jak oni niespodziewanie wyciągnął trzy piłki z kieszeni, którymi sprawnie zaczął żonglować. Misza zrobił szybki podkop z drugiej strony konstrukcji wspinaczkowej. Wyczołgał się w chwili, gdy mężczyzna podszedł do ogrodzenia. Wyglądał na trochę zaniepokojonego, mimo to wciąż był uśmiechnięty i patrzył na chłopca. Misza podszedł.

– Cześć – powiedział mężczyzna.

Chłopiec zacisnął wargi, ale bardzo ciekawiło go, gdzie podziały się piłeczki.

– Jesteś nieśmiały – zauważył nieznajomy. – Ale to nic, chcę ci coś pokazać. Lubisz magię?

Misza pokiwał na znak, że lubi.

– Świetnie. – Mężczyzna odgarnął za ucho czarne włosy i wyciągnął zza nich najdłuższą, jaką chłopiec widział, szpilkę.

– Jak ona się tam zmieściła? – zapytał Misza, nie odrywając oczu od szpili.

– Widzisz, bo jest zaczarowana. Ale to nic, bo potrafi o wiele więcej, spójrz.

Mężczyzna wycelował ostry koniec w przelatującego motyla i jednym pchnięciem przebił stworzenie. Misza patrzył na nadzianego owada, który wciąż machał skrzydłami, zupełnie nieświadom, że przechodzi przez niego kilkucentymetrowe ostrze.

– Chcesz spróbować? – zapytał nieznajomy, spoglądając gdzieś na plac zabaw.

Misza złapał w palce szpilę.

– Zobacz, tam leci kolejny. Spróbuj go złapać – zachęcił mężczyzna.

Misza podbiegł do motyla, pchnął i otworzył usta, bo owad znalazł się na szpilce. Mając dwa trofea, zaczął patrzeć za następnym.

– Widzisz tego z czerwonymi skrzydłami? – zapytał nieznajomy, stając za chłopcem.

– Widzę – wyszeptał Misza.

– No to, do dzieła.

Motyle wpadały na szpilę, jeden po drugim. Mężczyzna gratulował kolejnych zdobyczy i zaraz wskazywał nowy cel. Misza miał już pełną szpilkę, gdy usłyszał dźwięk otwieranych drzwi.

Nieznajomy stał przy dużym samochodzie, takim, jakim nieraz jeździ się na wycieczki z przedszkola. W środku siedziało dwóch chłopców, obaj trzymali szpilki z motylami. Wnętrze samochodu, ozdobione naklejkami zwierzaków lecących na balonikach, oświetlała lampa zmieniająca kolory z niebieskiego na żółty, z żółtego na zielony.

– Tak, jak wam powiedziałem – mężczyzna zwrócił się do chłopców w samochodzie. – Zbieramy jeszcze tylko jednego i jedziemy na imprezę.

– Jaką imprezę? – zainteresował się Misza.

– Na taką z balonami, basenem, pianą i masą słodyczy. Widzisz, wasze mamy postanowiły zrobić wam niespodziankę.

– Mama… – Misza zmarszczył czoło i obrócił się, ale nie dostrzegł placu zabaw, tylko płot cmentarza, nieopodal parku.

– Zobacz, Misza. – Mężczyzna wszedł do samochodu, złapał szpilki siedzących tam chłopców i jednym ruchem rąk ściągnął z nich owady.

Trójka dzieci patrzyła na zaciśnięte pięści nieznajomego, a gdy się otwarły, wyleciały z nich motyle, wypełniając furgonetkę.

– Ja też chcę! – zawołał Misza.

– No to chodź – powiedział mężczyzna, wziął chłopca pod pachy i wsadził do samochodu. – Zaczekaj, muszę zamknąć drzwi, bo nam wszystkie odlecą.

 

*

Dima cierpliwie czekał na wykaz klientów sklepu. Stanął przy popielniczce i skubał ziarna słonecznika.

– To chyba wszyscy – powiedział sprzedawca.

Funkcjonariusz spojrzał na wydruk.

– Co to znaczy? – zapytał.

– To jest typ basenu – wyjaśnił sprzedawca.

– Większość się powtarza.

– Tak, głównie takie sprzedajemy, są proste w montażu, klient sam może taki basen postawić.

– A czy wykonujecie pracę u klienta, chodzi mi o taki basen w stylu amerykańskim? – drążył Dima.

– Nie, w naszym klimacie taki basen nie ma sensu. – Sprzedawca wyglądał na rozbawionego, ale szybko mu przeszło.

– Jeśli robicie coś na boku, to i tak wyjdzie. – Dima nie podniósł głosu, nie zabrzmiała nawet nuta groźby, a jednak sprzedawca zbladł. – To jak? Macie jakieś ekstra zlecenia?

– Czasem coś wpada.

– To znaczy co?

– Głównie chodzi o liczniki wody…

– Nie o to mi chodzi – przerwał Dima. – O basen, może nietypową wannę lub zabudowę pod coś w tym stylu.

– Chwileczkę, był taki facet. Poprosił o naprawdę dziwną rzecz, coś w stylu Houdiniego.

– Kiedy to było?

– Miesiąc temu. Klient miał dziwne mieszkanie, wyglądało jak park zabaw dla dzieci. Pluszaki, trampoliny, takie suche baseny z piłeczkami i ściany pomalowane jak w pokoju dla dzieci. Tylko, że wszędzie. Mówił, że jest magikiem, czy coś w tym stylu…

– Jak się nazywał ten klient? – wtrącił Dima.

– Iwan Masłow.

 

*

– Chłopaki, muszę was odwieźć do waszych rodziców – powiedział Iwan, przerywając zabawę.

Misza wyskoczył zza pluszowego misia i złapał kolejną mydlaną bańkę, pozostali przerwali turlanie się w basenie z piłeczkami.

– Tak! – krzyknęli chórem.

– Nie mogę was odstawić takich brudnych. – Iwan wyłączył przenośny głośnik. – Zapraszam do kąpieli. Możecie tu zostawić ubrania, a jeśli się wstydzicie iść na golasa, to możecie włożyć stroje.

Magik wyciągnął zza pleców trzy szlafroki w kolorach tygrysa, lisa i niedźwiedzia. Każdy miał odpowiedni ogon oraz uszy na kapturze. Misza zdobył ten misiowy. Chłopcy zrzucili ubrania i przyozdobieni w zwierzęce przebrania ruszyli do łazienki.

 

*

Dima zaparkował samochód. Wyszedł i rozejrzał się po okolicy. Z wzniesienia prowadziła ścieżka do jeziora rozlanego między wzgórzami gęsto porośniętymi sosnowym lasem. Na parkingu stał czarny van. Dima sprawdził tablicę – zgadzały się z tymi, których używał Masłow.

 

*

Misza nigdy nie widział tak dużej łazienki i tak pustej. Pomieszczenie było wyłożone białymi kafelkami, a w połowie przecięte murkiem sięgającym chłopakom do pępków. Na jednej ze ścian wisiała gigantyczna szyba.

– To tutaj – powiedział Iwan. – Wyskakujcie z przebrań, a ja puszczę wodę.

– A co jest w tej skrzyni? – zapytał Misza.

– Zobaczcie. – Magik zatkał odpływ w pochyłej podłodze i odkręcił kran, wiszący na wysokości klatki piersiowej Iwana.

– Tu są zabawki! – zawołał jeden z chłopców.

– Które możemy zabrać?! – zapytał drugi.

– Wszystkie! – zawołał Iwan.

Chwycił skrzynię, wysypał zawartość za murek. Po kolei dźwigał chłopaków i wsadzał do brodzika. Woda z wolna zalewała kafelki.

– Nie jest za zimna? – zapytał magik.

Chłopcy nie zwracali na niego uwagi, zajęci łódeczkami i gumowymi zabawkami. Iwan wyciągnął z brodzika butelkę z płynem do kąpieli i wlał zawartość do wody. Podszedł do szyby z plexi. Ostrożnie oderwał ją od ściany. Musiał poprowadzić osłonę przez całe pomieszczenie, nim spoczęła na uszczelce zamontowanej po przeciwnej stronie i zablokowała się na zewnętrznym zamku. Misza był zachwycony szybą, która zaszła parą. Razem z pozostałymi chłopcami zaczęli odbijać na niej dłonie i zabawki.

 

*

Dima przeszedł wzdłuż brzegu Wodjanoja, nim odnalazł ścieżkę prowadzącą w górę zbocza. Okolica była bezludna, towarzyszył mu jedynie wiatr szeleszczący trzcinami, kołyszący koronami drzew i trzask rozłupywanych ziaren słonecznika.

 

*

Wody przybywało, osiągnęła poziom brodzika i zaczęła sięgać szyby. Iwan siedział po turecku, uważnie obserwował zabawę chłopców. Misza przestał się uśmiechać, odstawił plastikowy stateczek. Masłow wstał i nacisnął włącznik przy świetle. Z rurki wystającej nad plexi wyleciały bańki. Zasypały dzieci zanurzone po pachy w wodzie. Misza wyciągnął ręce, by złapać największą, która leciała wprost nad nim.

– Jeszcze nie teraz, jeszcze chwila – szeptał Iwan.

 

*

Dima usiadł na kamieniu. Miał z niego piękny widok na jezioro, którego północna część znikała gdzieś między wzgórzami. Odpoczynek przerwał mu dzwonek telefonu.

– Dima.

– Posterunkowy Popow. Otrzymaliśmy kolejne zgłoszenia o zaginięciach.

– Ilu?

– Trzech tym razem.

Dima rozłączył rozmowę. Wstał i ruszył do posiadłości stojącej na szczycie wzgórza.

 

*

Iwan zatkał uszy, wzrok utkwił w kafelkach. Krzyki dzieci mieszały się z chlupotem wody lecącej z kranu, nieubłaganie wypełniającej część pomieszczenia oddzieloną szybą z plexi. Słyszał już tylko dwójkę – trzeci z chłopców poślizgnął się i zanurzył. Bił jeszcze rękami o wodę, nim znieruchomiał. Misza nie miał już siły krzyczeć. Woda sięgała mu brody, gdy zanosił się od szlochu. Wyciągnął rękę i na zaparowanej szybie napisał: „Mama”.

 

*

Dima zadzwonił do drzwi. Zaczekał chwilę, nim zaczął się dobijać. Usłyszał trzask. Podszedł do okna i kolbą pistoletu zbił szybę.

Dom przypominał salę zabaw, gdyby nie cisza zalegająca w pokojach. Zaczął sprawdzać jeden po drugim. Wszędzie znajdował porozrzucane zabawki, materiałowe tunele, namioty, plastikowe domki, trampoliny i baseniki wypełnione piłeczkami. Wdepnął w mokrą wykładzinę. Zobaczył wodę pod drzwiami. Wpadł do łazienki. Dwóch chłopców unosiło się w brodziku. Zza strzaskanej szyby z plexi ciekła woda. Na podłodze, oklejony pianą, leżał trzeci chłopiec. Dima zaczął reanimację. Usłyszał trzask drzwi. Zaklął. Wykonał kolejne wdechy i uciski na klatkę piersiową. Chłopiec wypluł wodę. Dima przekręcił go na bok.

– Jak się nazywasz?! – szarpnął chłopakiem. – No jak?!

– Misza – wykrztusił.

– Dobrze, już dobrze. – Dima sprawdził puls dwóch pozostałych, wyciągnął ciała z brodzika. – Jak on wygląda?

Misza patrzył na nieruchomych chłopców.

– Misza, musisz mi powiedzieć choć jedną rzecz.

– Długie, czarne włosy i żółta kurtka – wyszeptał.

– Jesteś dzielny. – Dima podniósł chłopca i wyniósł do pokoju z zabawkami. – Posłuchaj uważnie, wejdziesz do tego namiotu i zostaniesz tam, dopóki nie wrócę. Misza zareagował dopiero, gdy funkcjonariusz Służby Bezpieczeństwa spróbował go odłożyć – zacisnął mocno ręce wokół szyi Dimy.

– Muszę sprawdzić, czy jest bezpiecznie, zostań tu – powiedział, równocześnie siłą odrywając chłopca.

Wybiegł, nie zwracając uwagi na błagania Miszy. Był przekonany, że Iwan będzie próbował dostać się do vana.

 

*

Dima pędził na złamanie karku ścieżką między sosnami, gdy zobaczył żółty sztormiak. Wpadł na drzewo i niemal runął na ziemię, chwytając za gałąź. Utrzymał równowagę. Mężczyzna klęczał na skraju pomostu.

– Oddaję ci radość i lęk trzech. Niech spłyną do ciebie wraz z wodą. – Iwan przechylił baniak, wylewając zawartość do jeziora.

Dima wyszedł zza drzew i wyciągnął przed siebie broń. Coś zabulgotało pod pomostem:

– Razem dziewięciu. Ich śmiech rozbrzmiewać będzie wśród ciemnych głębin. Ich szloch będzie drżał na tafli jeziora.

– Daj mi ją! – Iwan ledwie panował nad głosem.

– Teraz, jeśli chcesz, możecie być razem. – Bulgotanie ucichło.

– Federalna Służba Bezpieczeństwa! – wrzasnął Dima. – Wstań i odwróć się powoli, albo będę strzelał!

Iwan sięgał rękami do wody.

– Nie ruszaj się…! – Dima oparł palec na spuście.

Nie strzelił. Masłow wyciągnął z wody nagą dziewczynkę, może w wieku chłopca, którego Dima reanimował.

– Już dobrze, Swietłana, moje maleństwo, córeczko. – Iwan przycisnął dziecko, tulił i głaskał.

Dima widział zielono-brązowe wodorosty wplecione w jasne włosy. Błonę pławną rozpiętą między żebrami a ręką dziecka. Zrogowaciałą, sczerniałą skórę, sine usta, spomiędzy których wychodziły ostre, drobne zęby i oczy – pozbawione powiek, wbite w Dimę, wielkie, niebieskie i dzikie.

Iwan zsunął się z krawędzi pomostu wprost do wody.

Dima podbiegł. Tuż pod liśćmi lilii zobaczył długi kształt, zarys ramion i pleców, z których ponad wodę sięgała płetwa przecinająca taflę jeziora. Za ludzkim korpusem ciągnął się owalny kształt, niczym węgorz, zakończony rybim ogonem. Nim stworzenie zniknęło w głębinach, Dima dostrzegł fragment żółtego płaszcza, który zapadł się w ciemnościach wraz ze stworem.

 

*

Jegor już nie chciał się kąpać. Wytarty do sucha, uzbrojony w ciastka, ruszył wzdłuż brzegu. Chciał karmić kaczki, ale jak na złość wszystkie zniknęły, choć jeszcze przed chwilą obserwował je zza ramienia matki. Postanowił sprawdzić za wysoką trzciną. Bez powodzenia. Już miał zawrócić, gdy dostrzegł czubek głowy o długich czarnych włosach, wystający ponad powierzchnię wody. Chwilę później – oczy, nos i szeroki uśmiech. Tuż przy brzegu, z jeziora, wyłonił się mężczyzna w żółtym płaszczu sztormowym.

Nieznajomy wyciągnął palec wskazujący o długim paznokciu, którym szybkim ruchem ręki przebił przelatującą ważkę. Owad, mimo że tkwił nadziany na szpon, wciąż poruszał skrzydłami. Czarnowłosy ściągnął ważkę i zamknął ją w dłoni, a gdy rozwarł palce, z wnętrza wyleciały, unoszone przez wiatr, białe płatki kwiatów.

– To magia? – zapytał Jegor.

– Najprawdziwsza – odparł mężczyzna. – Tak jak i to.

Chłopiec zobaczył, że spod wody czarnowłosy wyciąga dziewczynkę w różowej sukience. Jej stopy oparł na liściu lilii, który nie tonął, zamiast tego uniósł dziecko, jakby nic nie ważyło.

– Calineczka! – zawołał Jegor.

– Chcesz spróbować? – zapytał mężczyzna i nim chłopiec odpowiedział, chwycił go za ręce, uniósł, a następnie posadził na sąsiednim liściu.

Dziewczynka o złotych włosach złapała Jegora za dłonie. Kręcili się w kółko na powierzchni jeziora, a dookoła nich latały ważki. Chłopiec śmiał się wraz ze złotowłosą, wsłuchany w brzęczenie skrzydeł i szum trzcin. Dziewczyna niespodziewanie puściła dłonie Jegora i wszystkie odgłosy ucichły. Chłopiec dryfował z dala od brzegu. Usłyszał wołanie matki. Chciał odpowiedzieć, gdy z wody wynurzyła się płetwa. Toń pod liściem zaczęła bulgotać. Jegor wrzasnął. Dostrzegł owalny kształt zakończony rybim ogonem. Runął w jezioro. Woda zakotłowała się, a następnie zastygła, unosząc na powierzchni zielone liście ozdobione białymi kwiatami lilii.

 

Koniec

Komentarze

Cześć, Bardjaskier 

Jeden z lepszych horrorów, jakie dane mi było przeczytać do tej pory na portalu. Dopatrzyłem się literówki, ale to nic, nawet nie będę jej szukał. 

Opowiadanie zawiera sporo tajemnic i dobrze, bo horror powinien zawierać pewną dozę niewyjaśnionych kwestii. Zaczynasz z grubej rury, prowadząc dynamicznie całość, utrzymujesz czytelnika w napięciu do samego końca – i to świetnie, na tym to przecież polega, żeby się nie nudzić. Pomysł z klaunem siłą rzeczy skojarzył mi się z To, maestro Kinga – ciekawy zabieg, szczególnie biorąc pod uwagę, że to realia wschodnie, a nie Jues end ej. Jakoś specjalnie mi to nie przeszkadzało, a nawet i dobrze, ponieważ zrobiłeś to po swojemu i całkiem sprawnie. Piszesz dobrze, widać, że konstrukcja tekstu jest przemyślana. Nic nie bierze się z przypadku i jedno wynika z drugiego, chociaż nie jestem wielbicielem konstrukcji sprecyzowanych aż tak bardzo, pewien element improwizacji jest wskazany, to zaciekawiłeś mnie bardzo. 

Oddziaływujesz na emocje czytelnika, to spora umiejętność. Dialogi są wiarygodne i naturalne. 

Podsumowując: 

Tekst zawiera wszystko to, co powinien mieć dobry horror. 

Teleportuję się do klikarni. 

Pozdrawiam 

Hmm ciekawe. Jest tu horror i napięcie, ale z drugiej strony ten tekst odebrałem jako taki spokojny, wręcz flegmatyczny. Jakby w świecie przedstawionym takie okropieństwa działy się często i już trochę była znieczulica? Nie wiem, ale ciekawy efekt.

 

Myślę, że opowiadanie mogłoby zyskać, gdyby którąś z postaci (Dimę albo Jegora) bardziej rozbudować. O Dimie nie wiemy w sumie nic, on po prostu robi rzeczy, a motywacje Jegora owszem znamy, ale przez większość czasu ma on na sobie tę “maskę” wesołego magika, więc też nie mamy okazji dobrze przyjrzeć się jego procesom wewnętrznym.

 

W każdym razie podobało mi się, także klikam i pozdrawiam.

Dlaczemu nasz język jest taki ciężki

Witam pierwszych czytelników :). 

 

dziękuję za odwiedziny komentarze oraz kliki :)

 

 Hesket 

 

“Jeden z lepszych horrorów, jakie dane mi było przeczytać do tej pory na portalu. Dopatrzyłem się literówki, ale to nic, nawet nie będę jej szukał. “ 

 

Dziękuję, ale czytałem lepsze (innych autorów ;)) na portalu :) 

 

“Pomysł z klaunem siłą rzeczy skojarzył mi się z To, maestro Kinga”

 

Takie skojarzenie miał Misza, zastanawiałem się by dać “estradowy uśmiech” ale to jest zbyt wyszukane słowo jak dla pięciolatka :)

 

“Piszesz dobrze, widać, że konstrukcja tekstu jest przemyślana. Nic nie bierze się z przypadku i jedno wynika z drugiego, chociaż nie jestem wielbicielem konstrukcji sprecyzowanych aż tak bardzo, pewien element improwizacji jest wskazany, to zaciekawiłeś mnie bardzo. “

 

Staram się jak mogę :). Dziękuję za docenienie.

 

 

GalicyjskiZakapior

 

”Jest tu horror i napięcie, ale z drugiej strony ten tekst odebrałem jako taki spokojny, wręcz flegmatyczny. Jakby w świecie przedstawionym takie okropieństwa działy się często i już trochę była znieczulica? Nie wiem, ale ciekawy efekt.”

 

Może dlatego, że jest poukładany. Idziemy razem z Dimą po nitce do kłębka i chyba nie mamy wątpliwości, że coś się po drodze wydarzy :). Trochę mnie zaskoczyłeś z tą znieczulicą. Ale też historię prowadzi policjant i patolog. To z ich perspektywy podążamy do Masłowa. A to jednak fachowcy ;).

 

 

“Myślę, że opowiadanie mogłoby zyskać, gdyby którąś z postaci (Dimę albo Jegora) bardziej rozbudować.”

 

Chyba Dimę albo Miszę ;). Tylko trzeba sobie zadać pytanie, kto tu jest bohaterem? Kogo chcemy poznać? Dla mnie kimś takim jest Masłow i to go poznajemy przez całe opowiadanie :). Dima jest tylko przewodnikiem, kimś kto prowadzi czytelnika do finału a jeśli chodzi o Iwana, to wydaje mi się, że powinien się pojawić wyraźny rys tej postaci, motywacja, leki, determinacja. No chyba, że spieprzyłem robotę ;) 

 

“W każdym razie podobało mi się, także klikam i pozdrawiam.”

 

 

Dziękuję za docenienie i pozdrawiam :) 

 

 

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Wszystko fajnie, ale coś mi się tu nie zgadza, bo jeden został uratowany, a i tak Masłow dopiął swego?A grozy to tu za bardzo nie ma, klimat raczej określiłbym jako baśniowy. Przypuszczam, że to przynajmniej po części dlatego, że historię śledzimy bez bliższego poznania któregokolwiek z bohaterów.

Hej freki, dziękuję za odwiedziny i komentarz:). Masłow osiągnął swój cel bo miał dostarczyć radość i lęk 9 dzieci i to mu się udało. A jeśli chodzi o grozę, to w poprzedniej opowieści o dronach myślałem, że jej nie ma, a okazuje się, że jest, w tej myślałem, że jest a jej nie ma :). Tak to jest freki, każdego straszy coś innego. Pozdrawiam :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Fajna historia. Spodobał mi się pomysł handlowania z potworem. I to nie takiego zwyczajnego – dostarczanie dóbr i usług, tylko kupczenie o życie najbliższych. Ciekawa rzecz.

Chlor. Czy to był poziom właściwy dla basenów czy dla kranówki? Bo jednak na basenie jest więcej chloru, a Jegor topił dzieci w kranówie. A patolog podkreślał, jakby chodziło o poziom przekraczający ten dopuszczalny w zwyczajnej wodzie pitnej. I cała ścieżka do mordercy na tym się opiera.

Babska logika rządzi!

Hej Finkla, dziękuję za odwiedziny i komentarz oraz klika :). Miło mi, że pomysł się spodobały. Chlor raczej skojarzyłem z tym, że Iwan po takiej kąpieli musiał wyczyścić ten swój "basen", a chlor wydaje się najodpowiedniejszy do usuwania śladów. Choć pewnie inne środki też by się nadawały :). Może dodam, że Dima chyba też nie brał tego tropu za pewnik, o czym może świadczyć to, że nie śpieszył się by sprawdzić Masłowa. Raczej kierował się przeczuciem, które nie zawiodło ;) Pozdrawiam:)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Ale poleciał do sprzedawcy basenów, a nie środków czyszczących. ;-)

Babska logika rządzi!

No tak :). Ja to widzę tak, że w płucach była woda z płynem u chlorem, dzieci umierały w tym samym czasie i nie nosiły śladów przemocy. Przyczyna śmierci utonięcie. Więc nasz FSBowiec, pomyślał o basenie :).

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Był tam także płyn do kąpieli, chyba niekoniecznie występujący w basenach.

Babska logika rządzi!

No właśnie, ale w wannie pięciolatka czy sześciolatka już jest trudno utopić, a dwóch naraz to dopiero ( kolega mi opowiadał, jak coś ;)), a ofiary, jak już pisałem, nie nosiły śladów przemocy, więc mogły być wrzucane do basenu, choć wtedy nie pasuje płyn do kąpieli :). No ale czegoś się nasz funkcjonariusz musiał złapać, a jak było naprawdę, to Dima przekonał się pod koniec:). Wiem do czego zamierzasz, czy aby nasz FSBowiec nie miał zbyt dużego szczęści, może, ale jakiś logiczny tok rozumowania, jest w jego metodzie działania :). Przynajmniej jak dla mnie;)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Dziń dybry,

 

Pod pomostem zakotłowała się, jezioro zafalowało.

Co zakotłowała się?

 

Miszy był zachwycony szybą, która zaszła parą.

Misza

 

Dom przypominał salę zabaw, gdyby nie cisza zalegająca w pokojach.

przypominałby

 

Dom przypominał salę zabaw, gdyby nie cisza zalegająca w pokojach. Zaczął sprawdzać jeden po drugim.

Dom sprawdzał pokoje?

 

Miał już zawrócić

Już miał zawrócić

 

 

Ciekawy horror, z pewnością niesztampowy.

Tylko nie rozumiem, czemu podwodny stwór nadal porywał dzieci, skoro Ivan już odzyskał swoją córeczkę.

Trochę mi przeszkadzała prędkość i styl tekstu – odnosiłam wrażenie, jakbym czytała raport, a nie opowiadanie. Zwolniłabym trochę tempo, ale to tylko moja sugestia.

 

Życzę wszystkiego dobrego i pozdrawiam serdecznie :)

Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć

Hej Holly dziękuję za odwiedziny, komentarz i wskazówki do tekstu :). Jak tylko będę przy komputerze to się w nie bardziej zagłębie:). Miło mi, że się opowiadanie podobało, a co do stwora, to straszydła z głębin, chyba, tak już mają :). Pozdrawiam :) 

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Czołem Bardzie!

Jak zawsze zastrzegam, że na horrorach się nie znam, ale gdy portalowy Mistrz Horrorów pisze, to wypada się pochylić ;). Także moje uwagi to tak “piąte przez dziesiąte” bym potraktował.

Zawsze są dwie ofiary – Dima szeptał pod nosem, ze skorupką słonecznika przyklejoną do wargi. – Dzieci porywane są za dnia, muszą umierać wieczorem, by sprawca miał czas na pozbycie się zwłok w nocy. Często jeszcze przed zgłoszeniem zaginięcia.

Nienaturalny fragment ekspozycji w wypowiedzi. Wydaje się, że można by było to jakoś zmienić, choćby rozbić na dwie wymiany zdań lub przemycić przez narratora jakoś.

– Zostały trzy, robię co mogę, ale mam za mało czasu.

– Dziewięć za jedno. Nim drzewa zaczną zrzucać liście.

Drugi głos był zimny, nieustępliwy i bulgoczący. Sasza miał wrażenie, że ten ktoś mówi z ustami pełnymi wody.

– Ile mi zostało czasu? – wykrztusił ten pierwszy.

– Za trzy noce wierzba zacznie przemianę, a czwartej pierwszy żółty liść zmąci taflę wody – zabulgotał w odpowiedzi ten drugi.

Sasza odłożył puszkę i wstał. Rozmowa dochodziła zza wysokich trzcin, których pałki delikatnie drżały na wietrze.

– Nie zdążę, nie dam rady zdobyć trzech.

– Czasu miałeś wystarczająco. – Coś chlupnęło w jeziorze zza szumiącej trzciny.

– Muszą być szczęśliwi, to wymaga czasu. Nie mogę się spieszyć, by woda była odpowiednia.

O choćby tutaj przemyciłeś bardzo dużo informacji, a wypada to w miarę naturalnie. Chociaż zastanawiam się na ile dobrze ujawniać te kwestie już tak szybko, czy nie potrzymać tajemnicy dłużej.

– Zobacz, Misza. – Mężczyzna wszedł do samochodu, złapał szpilki siedzących tam chłopców i jednym ruchem rąk ściągnął z nich owady.

W sumie skąd mężczyzna wie, jak się nazywa chłopiec?

 

After all…

Z jednej strony tekst ma super klimat, co jest Twoim znakiem rozpoznawczym. Faktycznie wciąga i jest to narastające poczucie grozy. A pomysł z jeziorem ma w Twoim wydaniu świeżość i stanowi ciekawe połączenie czegoś ala mitów o wodnikach i utopcach oraz takiej postkomunistycznej, wyblakłej rzeczywistości. 

Z drugiej strony, jak już rozbić to sobie na detale, to mam wrażenie pewnych niedociągnięć, albo może uproszczeń na potrzeby tekstu. Na przykład zabrakło mi tego, że jednak miasteczko/miejscowość żyje tematem ostatnich morderstw. Że ludzie mówią tylko o tym, że nawet dzieci coś o tym wiedzą, bo rodzice bardzo ich pilnują. To podbudowałoby strach oraz stworzyło zupełną nieuniknioność – nieważne jak się starasz chronić dziecko i tak spotka je straszny los.

Jakoś nie przekonała mnie też postać Dimy – za mało w nim dynamiczności. Jakby w miasteczku co miesiąc od 5 lat składano chłopca w ofierze jezioru, to wtedy zrozumiałbym jego chłodne żucie słonecznika. Ale w takiej sytuacji, gdy coś jest nagle, zabrakło mi jego emocji, pojawiły się dopiero pod koniec, ale skrótowo. Pewnie podbudowałoby, gdyby sam miał albo stracił kiedyś syna.

No i jeszcze pytanie, czy wobec takiej strasznej sytuacji Dima działałby faktycznie sam? Raczej miałby partnera albo zespół.

Powyższe są moim zdaniem kwestią tego, że tekst jest dość krótki, a z kolei intryga wymaga wielu wyjaśnień tj. musiałeś nam opowiedzieć szczegóły paktu, ale też choćby konstrukcji baseny/akwarium. Dlatego mówię o uproszczeniach w pozostałym zakresie. 

 

Ale za to fajnie wybrzmiała końcówka. Podtrzymałeś grozę, że żadne spełnienie jakichkolwiek paktów nie sprawi, że potwór/zła moc, przestanie być złe. To ciekawe.

 

Klika masz oczywiście. Nie wiem, czy jeszcze trzeba, ale masz, a co(!), nie wydaj na głupoty ;)

 

Pozdrawiam serdecznie!

Hej, 

 

beeeecki dziękuje za odwiedziny klika i komentarz :). Nad dialogami obiecuję popracować. Co do fabuły, no cóż, wyszedłem z założenia, że do małej rosyjskiej miejscowości nikt nie będzie wysyłał całej ekipy. Dima to pracownik FSB więc zaprawiony w boju glina. Takie miałem założenie i wiadomo, że można tu wiele wątków rozwinąć, więcej pokazać niż wyjaśniać w dialogach, ale chciałem zmieścić się do 30 tyś znaków :). Mam trochę spraw na głowie i zwyczajnie nie mam czasu na pisanie historii na 70-80 tyś :). 

 

“ale gdy portalowy Mistrz Horrorów pisze, to wypada się pochylić ;)”

“Z jednej strony tekst ma super klimat, co jest Twoim znakiem rozpoznawczym.”

 

Dziękuję bardzo :) 

 

I korzystając z okazji, bo niestety nie mogę założyć nowego wątku w HP, więc serdecznie zapraszam wszystkich do podbitego tematu Księgi Miliona i Jednej Rozkoszy i zapoznanie się z moim komentarzem :). 

Jest szansa na publikację w ekspresowym tempie :) 

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Miszy był zachwycony szybą, która zaszła parą.

 

Misza?

 

Ło matko, moja matko! Dobrze, że przeczytałam to rankiem, bo bym chyba nie zasnęła. 

Codzienna groza, coś czego boję się najbardziej. Happyend perfidny, wręcz chamski, straszny Spełniły się marzenia faceta w sztormiaku i teraz… wszystko już będzie okropnie. 

Poczułam tę grozę całą sobą. Bardzo plastycznie wyszło i mimo niesamowitości, bardzo realistycznie. 

delulu managment

Hej Ambush:) Bardzo mi miło, że Cię przestraszyłem :). Wiesz, to jak z kominkiem, nie ma nic gorszego niż nieśmieszny żart, z horrorem jest tak samo, tylko w drugą stronę:). Dziękuję za do klikanie, komentarz i wyłapanie Miszy, poprawię, jak tylko usiądę do kompa :). Pozdrawiam :) 

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Nowa Fantastyka