osoba, schowanie, asteroida
Tekst nie był betowany w trosce o zachowanie anonimowości.
osoba, schowanie, asteroida
Tekst nie był betowany w trosce o zachowanie anonimowości.
I
Mój ojciec wiele opowiadał mi o Małym Księciu. O jego włosach koloru pszenicy, o Róży, którą się opiekował, o Baranku, którego mój ojciec mu narysował i o tym, jak Mały Książę nigdy nie rezygnował z raz zadanego pytania.
Na łożu śmierci kazał mi obiecać, że odnajdę Małego Księcia i sprawdzę, czy Baranek nie zjadł Róży. Całe życie prześladowała go myśl, że brak narysowanego skórzanego paska spowoduje tragedię na planecie chłopca. Musiałem sprawdzić, czy wszystko jest z nim w porządku.
II
Ojciec nauczył mnie wielu rzeczy. Dzięki niemu świetnie pilotowałem statek kosmiczny, miałem świetną orientację we wszechświecie i rękę do rysunków. Uważał, że rysuję od niego o wiele lepiej, choć ja się z tym nie zgadzałem. Nikt nie szkicował tak wymownie otwartych i zamkniętych węży boa jak on.
Wkrótce wylądowałem na asteroidzie B 612, lecz nikogo nie zastałem. W kilka kroków obszedłem całą planetę i jedyne, co ujrzałem, to: trzy wygasłe wulkany, klosz oraz krzewy baobabów. Dziwne, że nie rozsadziły planety. Przyjrzałem się im… Zwiędły. Tylko dlatego oszczędziły asteroidę.
Ale gdzie znajdował się Mały Książę?
Nagle zapadła noc, a ja przemierzając planetę, potknąłem się o coś. Po chwili zaczęło wstawać Słońce i już wiedziałem, na co wyklinać. Winowajcą było krzesło.
Nagle mnie olśniło. Mały Książę przecież uwielbiał zachody słońca! Siedział na tym krześle, przesuwał je, by móc jak najczęściej oglądać ten niesamowity spektakl wystawiany przez naturę…
Jeśli Mały Książę żył, to z pewnością przeniósł się na planetę, na której można było często oglądać zachody słońca.
III
Wszechświat jest ogromny, niektórzy mówią nawet, że nieskończony. Jak w takim razie miałem odnaleźć małego chłopca w żółtym szaliku?
Gdyby nie przysięga złożona ojcu leżącemu na łożu śmierci, pewnie zaniechałbym tej próby. Niespełniona obietnica nie dawałaby mi spokoju; musiałem więc odnaleźć Małego Księcia, choćby mi to zajęło całe życie.
IV
Pierwszą planetą, którą odwiedziłem podczas mojej podróży, była asteroida B 325. Nadal władał nią Król, który uwielbiał rozkazywać, ale bardzo cierpiał, bo nie miał komu.
Toteż gdy tylko mnie zobaczył, zawołał:
– Oto i mój poddany!
– Dzień dobry, Wasza wysokość… – Ukłoniłem się lekko. Trochę poczułem się jak głupiec, ale jeśli chciałem uzyskać jakiekolwiek informacje, musiałem mu się przypodobać.
– Witam cię, poddańcze – odrzekł zadowolony Król. – Skąd przybywasz?
– Z planety Ziemia…
– O! – zawołał, podniósłszy się nieco na tronie. – Mają tam królów?
– Tak, i to wielu… Chciałem cię zapytać, Najjaśniejszy Panie…
– Rozkazuję ci pytać.
– Czy nie widziałeś w ostatnim czasie małego chłopca… O złotych włosach i w żółtym szaliku? Może też coś opowiadał o Róży… Albo o zachodach słońca?
– Hm, hm – zastanawiał się Król. – Był tu taki, ale daaawno temu. Chciałem go mianować Ministrem Sprawiedliwości, lecz i tak mnie opuścił. Nie okazał się wiernym poddanym, toteż nie interesują mnie jego dalsze losy.
– Rozumiem.
Zapadła cisza. Rozejrzałem się po malutkiej planecie i wzruszyłem ramionami.
– Dziękuję więc… za wszystko – powiedziałem, choć nie miałem za co dziękować. Odwróciłem się, by wsiąść do statku unoszącego się tuż przy asteroidzie.
– Czekaj! – zawołał Król. – Nie wiem, gdzie jest Mały Książę, ale wskażę ci osobę, która może wiedzieć, gdzie on się znajduje. Mam tylko jeden warunek. Zostań ze mną na… cztery zachody słońca i spełniaj moje rozkazy.
Zgodziłem się, bo dni na asteroidzie B 325 mijały bardzo szybko. Rozkazy były łatwe do spełnienia: raz miałem coś opowiedzieć o Ziemi, raz miałem stanąć na głowie (dla mnie to akurat jest proste), a innym razem miałem się głośno śmiać, bo Król już zapomniał, jak brzmi śmiech.
W końcu minęły cztery zachody Słońca i Król dotrzymał obietnicy.
Na asteroidzie B 330 powinienem był znaleźć Geografa, który posiadał mapy większości układów planet w najbliższym otoczeniu. Mógł też wiedzieć, na których z nich można najczęściej oglądać zachody słońca.
Potem Król władczym tonem nakazał mi opuścić planetę.
V
Na szczęście droga do asteroidy B 330 była prosta i nie nastręczała trudności. Zastałem Geografa przy biurku, tak jak wiele lat temu zastał go Mały Książę.
– Oto i Eksplorator! – zawołał radośnie Geograf, odrywając spojrzenie od jakiejś dużej mapy. – Skąd przybywasz, młodzieńcze?
– Z planety Ziemia – odpowiedziałem. – Poszukuję…
– O! – przerwał mi mężczyzna. – Słyszałem, że jest ogromna! Ile macie tam rzek? Ile gór? A ile mórz?
– Nie wiem, nie liczyłem…
– Jak to? Jak możesz mieszkać w tak fascynującym miejscu i nie wiedzieć, ile jest gór, rzek i mórz?
– Ziemia jest ogromna, a ja się nie zajmuję liczeniem…
– O! – zdziwił się Geograf, zmrużył oczy i jednocześnie zmierzył mnie spojrzeniem. – Ale to dlatego, że jesteś młody. Jak będziesz dorosły, to będziesz ciągle liczył.
– Nie wydaje mi się…
– Będziesz liczył godziny, dni, tygodnie, pieniądze, odległości, ile masz przejechać tym samochodem, ile masz jeszcze zapłacić, ile wytrzymać… Tak, tak, u dorosłych “ile” jest słowem kluczowym.
Poczułem irytację. Potrzebowałem znaleźć Małego Księcia, a nie wykładu o słowie “ile”. Wziąłem głęboki wdech:
– Czy wie pan może, gdzie teraz znajduje się Mały Książę? Mały chłopiec o złotych włosach i w żółtym szaliku…
Geograf zastanawiał się przez chwilę, marszcząc brwi. Patrzył na mnie intensywnie, po czym zapytał:
– A ile jest rzek, mórz i gór na Ziemi?
Zacisnąłem oczy i pięści.
– Tysiąc pięćset sto dziewięćset – odparowałem złośliwie. Obserwowałem ze zdumieniem, jak Geograf zapisywał moje słowa.
– …sto… dziewięćset – mruknął, po czym spojrzał na swoje zapiski z ukosa. – Dziwna liczba.
– To wie pan, gdzie znajduje się Mały Książę?
Oderwał wzrok od notatek i spojrzał na mnie przeciągle. Po kilku sekundach odsunął się od biurka i wyciągnął z szuflad kilka map.
– Gdy ostatnio mnie odwiedził, mówił ciągle o jakiejś Róży i zachodach słońca… Na żadnej planecie w okolicy nie znajdziesz róż, z wyjątkiem planety Ziemia, ale wątpię, by tam się wybrał. Tam za rzadko występują zachody słońca, a za często występują węże, których chłopak panicznie się boi. Sprawdziłbym więc planety, na których można praktycznie co chwilę oglądać wschody i zachody słońca…
Po czym zakreślił na mapach asteroidy, które, jego zdaniem, powinienem był sprawdzić.
Zabrawszy kartki, podziękowałem mu i się pożegnałem. Wyruszyłem w drogę z nową nadzieją.
VI
Najbliższą planetą zakreśloną na mapie przez Geografa była asteroida B 427. Ponieważ nie była tak malutka jak ta władana przez Króla, musiałem na niej wylądować, by się dokładniej rozejrzeć.
Jednak znalazłem na niej tylko Polityka. Był ubrany w garnitur i trzymał uśmiechniętą maskę, podobną do tych z dramatów greckich.
– Oto i mój niewolnik! – zawołał radośnie.
– Słucham? – Aż przystanąłem.
– To znaczy… Wyborca, szanowny obywatel – poprawił się. Przyłożył uśmiechniętą maskę do twarzy. – Zawsze mam na względzie dobro obywateli.
Bez słowa poszedłem dalej, poszukując Małego Księcia lub jakiegokolwiek śladu po nim. Gdy okrążyłem planetę i nic nie znalazłem, wróciłem do Polityka.
– Widział pan może Małego Księcia? Chłopca o złotych włosach i w żółtym…
– Oczywiście, że tak!
Moje serce podskoczyło do gardła.
– Jejku, naprawdę? Kiedy?
Polityk odsunął uśmiechniętą maskę od twarzy. Był lekko zakłopotany.
– Ekhm… To znaczy, nie, nie widziałem żadnego chłopca…
– Co?
– Nie widziałem żadnego chłopca, w ogóle nikogo nie widziałem od dłuższego czasu…
– To dlaczego mówi pan, że go widział, skoro go pan nie widział?
– Nie wiem. Tak już mam.
– Czyli co, chce mi pan wmówić, że tak już pan po prostu ma, że kłamie?
– To nie ja, to moi poprzednicy.
Westchnąłem głęboko.
Bez pożegnania wsiadłem do statku kosmicznego. W kabinie wyjąłem mapę i przekreśliłem na niej asteroidę B 427.
Skierowałem się do następnej wyznaczonej przez Geografa – B 531.
VII
Planetę B 531 zamieszkiwał Urzędnik skarbowy.
– Oto i mój podatnik! – krzyknął, odrywając spojrzenie od jakichś dokumentów, które ścieliły się gęsto na mahoniowym biurku. – Rozliczyłeś każdą rzecz, którą sprzedałeś w internecie?
– Słucham? – wyrwało mi się. – Nie wiem, o czym pan mówi. Ale może zechce mi pan pomóc… Szukam małego chłopca…
– Trzeba wszystko rozliczyć, nawet jak sprzedajesz toster, młodzieńcze, czy zużyte buty, porządek musi być!
– Ja rozumiem, ale ja przecież tu nawet nie mieszkam…
– Będzie kara! – Urzędnik wstał gwałtownie. Fotel na kółkach odjechał do tyłu i po chwili spadł z asteroidy. – Będzie kara! Wszystko trzeba rozliczać na bieżąco!
– Krzesło panu spadło…
Mężczyzna obejrzał się za siebie. Wrócił spojrzeniem do mnie.
– Za to też mi zapłacisz!
– Co? Ale ja nic nie zrobiłem…
– Nie zapłaciłeś! A za to, że tu stoisz i zużywasz powietrze… Też nie zapłaciłeś! Podatek od powietrza i zajmowania przestrzeni publicznej wzrósł o dwa procent!
Nie było sensu dyskutować z nim dłużej. Obróciłem się na pięcie i wsiadłem do statku.
Mały Książę miał rację – dorośli byli bardzo dziwni…
VIII
Kolejna planeta znacznie różniła się od poprzednich.
Przede wszystkim była kilkakrotnie większa i bogatsza w kolory. Podczas gdy asteroidy Króla, Geografa, Polityka i Urzędnika skarbowego pokrywał jedynie szary popiół wulkaniczny, na asteroidzie B 621 gęsto ścieliły się kwiaty.
Bo na niej mieszkał Ogrodnik.
Nie znalazłem tam Małego Księcia, ale znalazłem spokój. Uznałem, że należy mi się odpoczynek – nie robiłem przerwy, odkąd opuściłem Ziemię.
A planeta B 621 oferowała najlepsze warunki do wypoczynku. Po pierwsze: Ogrodnik nic nie mówił. Nie wiem, czy był niemową, czy milczał z wyboru. W każdym razie, po dziwnych wymianach zdań z poprzednimi rozmówcami, milczenie Ogrodnika okazało się zaletą. Po drugie: asteroida stanowiła jeden wielki ogród, podobny do tych, które można zobaczyć na Ziemi.
Pożyczałem więc od gospodarza leżak, zajmowałem miejsce w centrum ogrodu i odpoczywałem.
Zamykałem oczy i pozwalałem, by moją twarz muskał delikatny, ciepły wiatr. Wokół mnie szumiały gęste trawy i gałęzie jabłonek.
Potem rozchylałem powieki i napawałem się widokiem. Krzewy białego i fioletowego bzu uginały się powabnie pod wpływem wiatru. Róż na drzewach wiśni i zieleń fikusów również ulegały pływom powietrza, liście wyglądały, jakby próbowały tańczyć. Ogromne rabaty czerwonych i żółtych tulipanów ścieliły dywan, rozciągający się prawie po sam horyzont. O wschodzie słońca niebo nabierało jasnozielonej barwy, a o zachodzie – jasnoniebieskiej.
Któregoś razu przyszło mi do głowy, że z pewnością spodobałoby się tu Małemu Księciu. Ta myśl przypomniała mi o misji, której wciąż nie spełniłem. Poszedłem więc po mapę i studiowałem ją uważnie, siedząc na leżaku.
W pewnym momencie podszedł do mnie Ogrodnik. Zapytał oczami, czy może sprawdzić, co tak przeglądam. Oczywiście mu pozwoliłem, przecież mnie gościł już od tak długiego czasu. Oglądał mapę, gdy nagle jego twarz przybrała wyraz zaskoczenia. Odszedł i zniknął za krzewami bzu. Po chwili wrócił z czerwonym pisakiem w dłoni. Zaczął kreślić coś na mojej mapie.
Odruchowo chciałem krzyknąć i wyrwać kartkę, bo przestraszyłem się, że mi ją zniszczy. Ale gdy zobaczyłem, że na jednej planecie rysuje róże z kolcami… Serce zabiło mi mocniej.
– Planeta róż? Cała w różach? – zapytałem, nie dowierzając.
Przytaknął.
Patrzyłem na niego i czułem, jak bolały mnie oczy, bo tak je wytrzeszczałem. Miałem ochotę się zerwać i natychmiast pobiec do statku.
“Ale Mały Książę kochał tylko jedną Różę… Więc to by do niego nie pasowało…” – pomyślałem, a entuzjazm całkiem ze mnie wyparował.
Wróciłem spojrzeniem do krzaków bzu. Za nimi właśnie zachodziło słońce, jasnoniebieska poświata przesłaniała horyzont.
“Z drugiej strony…” – myślałem dalej. “I tak muszę sprawdzać każdą planetę oznaczoną przez Geografa. A ta z różami jest jednocześnie tą, na której można często oglądać zachody słońca!”.
Wstałem z leżaka tak gwałtownie, że Ogrodnik nieco się przestraszył.
– Przepraszam – wydukałem. – Muszę ruszać. Bardzo panu dziękuję za gościnę.
Mężczyzna nieco posmutniał, ale pokiwał głową na znak, że rozumie.
– Odwiedzę pana po drodze… Jak będę wracał!
Ciepło i uśmiech wystąpiły na twarzy Ogrodnika.
Na drogę podarował mi szarlotkę i poklepał po plecach.
Wsiadłem do statku i go uruchomiłem. W piersi rozpierała mnie radość, ale jednocześnie w gardle dusił niepokój.
IX
To była najdłuższa podróż bez przystanków. Planetę zaznaczoną przez Ogrodnika rozpoznałem bez trudu, i to z bardzo daleka. Spodziewałem się wielu róż na asteroidzie, ale nie asteroidy dosłownie zalanej różami…
Z pewnym wahaniem wylądowałem na planecie. Nie chciałem zgnieść kwiatów, jednak nie miałem wyjścia. Gdy wyszedłem na zewnątrz, od razu go zobaczyłem.
Chłopiec o złotych włosach i w żółtym szaliku podlewał wielką konewką swoje róże. Nieopodal stało krzesło służące do obserwacji zachodów słońca. Bez wątpienia odnalazłem Małego Księcia.
Powoli odłożył konewkę na ziemi i jeszcze wolniej się wyprostował. Spojrzał mi twardo w oczy.
– Kim jesteś i co robisz na mojej planecie?
Nie spodziewałem się tak ostrego tonu. W opowieściach mojego ojca Mały Książę był po prostu chłopcem i zachowywał się jak chłopiec. A tutaj miałem dziecko z wyglądu, ale dorosłego z zachowania.
– Mój ojciec… Kiedyś spotkałeś mojego ojca… na Ziemi – dukałem, prawie kuląc się pod wpływem jego ostrego spojrzenia. – Narysował ci Baranka, który miał zjadać krzewy baobabów i… ale zapomniał dorysować skórzany pasek i martwił się, że Baranek zjadł twoją Różę… Kazał mi obiecać, że cię odnajdę i sprawdzę, czy wszystko jest w porządku…
– Nic nie jest w porządku. Baranek zjadł Różę. A Róża przekłuła mu kolcami przełyk i też umarł.
Sparaliżowało mnie ze zgrozy. Mój ojciec przez całe życie miał z tyłu głowy tę natrętną myśl, że zdarzy się to, co się właśnie zdarzyło. Podróżowałem tyle kosmicznych mil, by się dowiedzieć, że… wszyscy najbliżsi Małego Księcia odeszli. By się dowiedzieć, że Mały Książę już nie jest dzieckiem. Wydoroślał. Nie wiem, co było większym rozczarowaniem.
Rozejrzałem się. Otaczało nas morze róż.
– Skąd masz tyle róż? – zapytałem i zauważyłem, że bryły lodu w jego oczach nieco stopniały.
– Z Ziemi. – Wzruszył ramionami. – Po spotkaniu z twoim ojcem byłem tam jeszcze parokrotnie.
Przełknąłem to stwierdzenie. Ojca na pewno zabolałby fakt, że Mały Książę go nie odwiedził.
Chrząknąłem i mimowolnie spojrzałem na swój statek.
– Przepraszam, że przygniotłem ci kwiaty… – powiedziałem, obawiając się wybuchu gniewu czy smutku.
Ale on tylko wzruszył ramionami.
– Tego kwiatu całego światu – skwitował lekceważąco.
Nie wierzyłem, że to była ta sama osoba, którą przed laty spotkał mój ojciec. Mały Książę stał się zgorzkniały, marudny. Smutny. Dziwny.
Jak dorośli, których spotykałem po drodze.
– Na pewno bardzo przeżyłeś śmierć Róży… Była dla ciebie tą jedyną…
Nagle na jego twarzy wystąpiła tak gwałtowna zmiana, że aż się zaniepokoiłem. Uśmiechał się szyderczo.
– Jesteście bardzo naiwni. Wszyscy uwierzyliście w tę bujdę z Różą… Że była dla mnie tą wyjątkową, że ten czas, który jej poświęcałem, sprawiał, że jest jedyna w swoim rodzaju, bla bla…
Poczułem, że zbladłem. Zakręciło mi się w głowie.
– Czyli… to nie była prawda? – szepnąłem, bo zaschło mi w gardle.
– Rozejrzyj się. Tu są dziesiątki róż. Setki. Tysiące. I wszystkie są piękne. O wszystkie dbam. Dlaczego tylko jedna miałaby zasługiwać na opiekę, na czułość, na miłość?
Milczałem. Kołatały mi się w głowie różne myśli i nie były one przyjemne.
– No ale… – odważyłem się odezwać po chwili. – Ale czy nie jest tak, że jeśli je wszystkie czynisz wyjątkowymi, to już właściwie żadna nie jest wyjątkowa?
Mały Książę machnął ręką.
– Cóż… Najwidoczniej jestem typem, który lubi skakać z kwiatka na kwiatek.
Nachylił się nad nimi i… zaczął je liczyć.
– Jedna, druga, trzecia, czwarta…
W brzuchu poczułem mdłości, a w oczach nadchodzące łzy. Mały Książę liczył kwiaty, dokładnie jak Biznesmen na asteroidzie B 328 liczył gwiazdy… Jak Geograf liczył rzeki i morza…!
– Żegnaj, Mały Książę – powiedziałem szybko, bo nie chciałem, żeby zobaczył moje łzy.
Ale on nawet nie podniósł głowy.
– Żegnaj – powiedział odczepnie i wrócił do liczenia kwiatów.
Wsiadłem do statku i zasunąłem śluzę. Zająłem miejsce przed kokpitem, włączyłem autopilota. Łzy zasłaniały mi widoczność, nie mogłem prowadzić.
Wzbijając się w powietrze zobaczyłem przez okno ostatni raz Małego Księcia, który nieprzerwanie liczył swoje róże.
X
Spełniłem prośbę ojca, lecz czułem się tak, jakbym jej nie spełnił. To, co się przydarzyło Małemu Księciu nie było moją winą, a jednak czułem się winny.
Wróciłem prosto na Ziemię, nie odwiedziwszy po drodze Ogrodnika. Postanowiłem przylecieć do niego, jak tylko nabiorę sił. W tamtym momencie nie chciałem nikogo spotykać.
Siedząc na fotelu, przeglądałem rysunki ojca. Ten z baobabami, które zarosły planetę leniucha, był naprawdę świetny.
Zastygłem przy ostatnim rysunku. Dla każdej innej osoby ten szkic wydawałby się nic nie wartym, ale ja znałem jego wagę.
Rysunek przedstawiał miejsce, w którym ojciec widział Małego Księcia po raz ostatni. Kiedy chłopca ukąsił wąż i tym sposobem odesłał go do domu.
Odłożyłem rysunki, wstałem i wyjrzałem przez okno, wpatrując się w granatowe niebo i złote gwiazdy. Wielokrotnie widziałem, jak robił to mój ojciec. Twierdził wtedy, że słyszy śmiech Małego Księcia, który przypominał tysiące dzwoneczków.
Nasłuchiwałem, ale nie dotarł do mnie żaden śmiech.
Jakie to ładne… A jakie smutne :( Mały Książę dorósł, zgorzkniał i stracił całą dziecięcą radość…
Bardzo ładnie napisany tekst. Jest mapa, jest podróż, może przygód trochę mało, za to zwrot akcji nieoczekiwany.
Nadal na niej piastował Król…
To mnie tylko zatrzymało na chwilę – piastował kogo, co? Trochę nieskładnie.
Poza tym jest elegancko i czytało się całkiem przyjemnie :)
Przybyłam, zobaczyłam, pozdrowiłam,
ślad swój zostawiłam,
uważnie przeczytałam,
za udział podziękowałam;
bruce :)
Hej, @Nana!
Dziękuję za miłe słowa :) Niestety jest to smutne, mimo moich starań, opowiadanie musiało się tak skończyć.
Nadal na niej piastował Król…
To mnie tylko zatrzymało na chwilę – piastował kogo, co? Trochę nieskładnie.
Masz rację, już poprawiam.
Pozdrawiam serdecznie!
Witam szanowną jurorkę @bruce 


Melduję, że przeczytałam.
Hej, tak to już jest, że czasem nie warto spotykać ludzi z opowieści, bo można się rozczarować:). Nie wiem czy tak nauka płynie z przygody naszego bohatera. Nie jestem też pewien czy trzeba znać Małego Księcia by dobrze odczytać Twoje opowiadanie. Wiem na pewno, że Mały Książę nie był lekturą która mnie porwała, za to opowiadanie czytało się całkiem przyjemnie :). Klikam i pozdrawiam :)
Hej!
Uważał, że ja rysuję od niego o wiele lepiej, choć ja się z tym nie zgadzałem.
Jedno “ja” myślę, że jest niepotrzebne.
Bardzo ciekawy pomysł na losy Małego Księcia, gdy już dorośnie. Czasem wyrzucamy sobie sytuacje w których zawiniliśmy, kiedy druga strona, teoretycznie pokrzywdzona, nawet pięciu sekund o nich nie myśli.
Kto by pomyślał, że Mały Książę będzie wpisywał się w definicje Geografa o dorosłych, czyli życie mottem “ile”.
Klikam.
– Tysiąc pięćset sto dziewięćset – odparowałem złośliwie.
Śmieszna wstawka. :D
Pozdrawiam serdecznie!
Witam drugą jurorkę @śniąca,
Cześć, @Bardjaskier,
Hej, tak to już jest, że czasem nie warto spotykać ludzi z opowieści, bo można się rozczarować:). Nie wiem czy tak nauka płynie z przygody naszego bohatera.
Nie myślał_m o tym, ale moim zdaniem każda interpretacja jest właściwa, bo po to jest sztuka, żeby ją interpretować na własne potrzeby.
Nie jestem też pewien czy trzeba znać Małego Księcia by dobrze odczytać Twoje opowiadanie.
Raczej tak, ale kto nie zna? Chyba nie ma takiej osoby, a na pewno nie tu ;p
Wiem na pewno, że Mały Książę nie był lekturą która mnie porwała, za to opowiadanie czytało się całkiem przyjemnie :). Klikam i pozdrawiam :)
O, to tym bardziej się cieszę, że opowiadanie przypadło Ci do gustu, pozdrawiam również!
Witaj, @MichaelBullfinch,
Uważał, że ja rysuję od niego o wiele lepiej, choć ja się z tym nie zgadzałem.
Jedno “ja” myślę, że jest niepotrzebne.
Masz rację. Usunięte.
Czasem wyrzucamy sobie sytuacje w których zawiniliśmy, kiedy druga strona, teoretycznie pokrzywdzona, nawet pięciu sekund o nich nie myśli.
Bardzo trafne spostrzeżenie.
Kto by pomyślał, że Mały Książę będzie wpisywał się w definicje Geografa o dorosłych, czyli życie mottem “ile”.
Prawda? Bardzo to smutne.
Klikam.
Dziękuję :)
– Tysiąc pięćset sto dziewięćset – odparowałem złośliwie.
Śmieszna wstawka. :D
Hehe, też mnie bawi. Tym bardziej że Geograf zapisał liczbę…
Pozdrawiam również serdecznie!
Przeczytałem jakiś czas temu. Uznałem, że opowiadanie błyskawicznie trafi do biblioteki. Jest naprawdę dobre! Fajnie wpasowałeś się (zwrot do anonima, ale podejrzewam, że autorem jest kobieta) w styl pierwowzoru. Przynajmniej tak zakładam, bo czytałem dawno i fanem nie jestem.
Historia gorzka, ale chyba i tak zakończenie lepsze niż w oryginale.
“Mały Książę” zawsze na propsie. Bardzo mi się kiedyś spodobała ta książka.
Smutne, że książę dorósł. Ale tak chyba musi być. Szkoda, że w taki sposób, bo poszedł z rozwojem z nieodpowiednią stronę. Zdarzają się przecież fajni dorośli. Ciepli i sympatyczni. Prawda?
Mam wrażenie, że traktujesz asteroidy i planety jak synonimy. A raczej nimi nie są.
Pożyczałem więc od gospodarza leżak, zajmowałem miejsce w centrum planety i odpoczywałem.
W jądrze planety? ;-)
Cześć, @AP,
dziękuję za klika!
Uznałem, że opowiadanie błyskawicznie trafi do biblioteki.
No, ja też, ale heh, mały ruch tu ostatnio. Chyba wszyscy się skupiają na pisaniu własnych opowiadań, bo deadline już blisko.
Fajnie wpasowałeś się (zwrot do anonima, ale podejrzewam, że autorem jest kobieta)
:D
w styl pierwowzoru. Przynajmniej tak zakładam, bo czytałem dawno i fanem nie jestem.
Dokładnie, przeczytał_m “Małego Księcia” jeszcze raz przed napisaniem opowiadania.
Historia gorzka, ale chyba i tak zakończenie lepsze niż w oryginale.
A to ci komplement!
@Finklo,
Tobie również dziękuję za klika!
Smutne, że książę dorósł. Ale tak chyba musi być. Szkoda, że w taki sposób, bo poszedł z rozwojem z nieodpowiednią stronę. Zdarzają się przecież fajni dorośli. Ciepli i sympatyczni. Prawda?
No tak, ale to nie moja wina, że poszedł z rozwojem w taką, a nie inną stronę… Tak musiało być.
Mam wrażenie, że traktujesz asteroidy i planety jak synonimy. A raczej nimi nie są.
Być może, astronomem (lub astronomką? hehe… jest w ogóle takie słowo?) nie jestem, ale Antoine robił to samo, więc mam nadzieję, że mnie też to zostanie wybaczone.
Pożyczałem więc od gospodarza leżak, zajmowałem miejsce w centrum planety i odpoczywałem.
W jądrze planety? ;-)
Słuszna uwaga. Tylko jak to zmienić. Hm, hm. Może:
→ Pożyczałem więc od gospodarza leżak, umieszczałem go na środku planety i odpoczywałem.
?
Antoine nie miał Wikipedii pod ręką, żeby sprawdzać różne drobiazgi.
Środek planety jeszcze bardziej kojarzy się z jądrem. Centrum ogrodu? Punkt z pięknym widokiem?
Antoine nie miał Wikipedii pod ręką, żeby sprawdzać różne drobiazgi.
No, już bez przesady, nie można aż tak pobłażać autorom sprzed ery internetu, tylko dlatego że nie mieli dostępu do Wikipedii. Mieli dostęp do bibliotek i językowców.
Środek planety jeszcze bardziej kojarzy się z jądrem. Centrum ogrodu? Punkt z pięknym widokiem?
O, centrum ogrodu brzmi najlepiej. Albo środek ogrodu.
Nie wiem, czy wtedy astronomowie już to dokładnie definiowali. W końcu Pluton wtedy jeszcze był planetą.
No i “Mały Książę” wyszedł podczas II światowej. To mogło nie sprzyjać wyprawom do biblioteki…
Ale OK – to jest jakiś argument, że trzymasz się stylu pierwowzoru.
Ale OK – to jest jakiś argument, że trzymasz się stylu pierwowzoru.
Tak, właśnie o to chodzi. Ale zachowam w pamięci, że planeta to nie to samo co asteroida.
No i “Mały Książę” wyszedł podczas II światowej. To mogło nie sprzyjać wyprawom do biblioteki…
Wojna nie przeszkodziła Antoine’owi w wycieczkach samolotowych i zdradzaniu żony, więc myślę, że tym bardziej mógł się wybrać do biblioteki :)
Czekaj, czekaj, żona-kochanka-biblioteka to całkiem inny trójkąt. ;-)
Byle nie bermudzki :) czy też wrocławski. Choć ten drugi jest już nieaktualny. Kiedyś tam mieszkał_m, to mogę potwierdzić.
No, nie wiem, nie wiem… Tożsamość Ci wcięło, została tylko osobowość, jak uśmiech kota z Cheshire… ;-)
Dzięki, teraz nie zasnę w nocy. Wygooglał_m sobie tego kota, bo nie był_m pewn_, czy dobrze kojarzę.
Oj tam, oj tam. Do nocy jeszcze mnóstwo czasu. Przeczytaj parę horrorów, to Ci ząbki kotełka znikną z pamięci. ;-)

Baśniowe, smutne, a jednak z wieloma wesołymi akcentami. Niczego mi tutaj nie brakowało. Przyznam, że nie pamiętam już dokładnie historii Małego Księcia, ale podczas lektury tego opowiadania wiele szczegółów nagle do mnie wróciło. Była to więc dla mnie nie tylko podróż z asteroidy na asteroidę, ale także nostalgiczna wyprawa w przeszłość, którą bardzo przyjemnie się czytało.
Dobijam do Biblioteki!
Pozdrawiam :)
Witam jurorkę, @Tarninę,
Cześć, @Marszawo!
no i mamy to, dobiliśmy do Biblio, uf, a już zacz_ł_m się martwić ;p
Dziękuję za miły komentarz 
