- Opowiadanie: HollyHell91 - Cogito ergo stultus sum

Cogito ergo stultus sum

Opowiadanie początkowo było pisane na konkurs zewnętrzny, ale jak to zazwyczaj bywa, szybko zaczęło żyć własnym życiem. Historia dopiero się rozkręcała, gdy już przekroczyła limit 20 tysięcy znaków. Dlatego wrzucam tutaj.

Niestety nie wszystkie zdarzenia są fikcyjne.

Występują wulgaryzmy, choć jest ich niewiele.

 

Serdecznie dziękuję betującym: Galicyjskiemu Zakapiorowi i Marszawie.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Cogito ergo stultus sum

Kolejny ciężki, ale jakże satysfakcjonujący dzień miał za sobą. Chociaż musiał przyznać, że coraz częściej tęsknił za laboratorium, probówkami, analizami, rozpisywaniem zawiłych równań na cudownie białej tablicy… Jednak grzechem byłoby narzekać w tej sytuacji.

Świetnie odnajdywał się w blasku reflektorów, wywiadach, czy sesjach zdjęciowych. Z przyjemnością sprawdzał codzienne wiadomości i odczuwał rozczarowanie, gdy nie wspomniano o nim na jakiejś stronie.

“Genialny naukowiec odkrywa lek na Alzheimera”, “Naukowiec ze Wzgórz Idyllijskich poprawia jakość życia milionów ludzi”, “Pracownik Medenu i jego sposób na Alzheimera” – nagłówki artykułów łechtały ego naukowca tak intensywnie, że Mieszko autentycznie obawiał się przysłowiowego uderzenia sodówy do głowy.

Położył torbę i kartę wejściową (zwaną potocznie wejściówką) na półce w przedpokoju, zdjął buty i wszedł do salonu. Poomba tym razem się nie zacięła – zebrała wszystko z podłogi i nawet ugotowała jego ulubiony obiad. Zapach ramenu przyjemnie łaskotał nos, więc mężczyzna od razu podszedł do blatu kuchennego. Robot właśnie zamierzał nalać zupę do miski, ale Mieszko szybko go powstrzymał.

– Nie, zostaw! – Niemal krzyknął, widząc już oczami wyobraźni, jak Poomba rozlewa pyszny posiłek po blacie i podłodze. – Ja sobie sam naleję. Zakończ pracę.

Robot posłusznie wrócił do kąta, zgasły zielone kontrolki. Mieszko nalał sobie zupę z Thermofixa, rozkoszując się pysznym wyglądem i zapachem dania. Jednocześnie rozmyślał, jak to możliwe, że technologia poszła już tak do przodu, a roboty nadal nie potrafią przelać zupy do miski bez rozlewania. Nienawidził marnotrawstwa, zwłaszcza takich pyszności.

Wyszedł na balkon, postawił miskę na stoliku, usiadł na obszernym fotelu. Zmierzch otulał swoją złoto-różową kołdrą Wzgórza Idyllijskie. Mieszko uwielbiał zachody słońca i krajobraz miasta. Lubił obserwować budowle na wzgórzach, podobne do jego, projektowane zresztą przez tego samego architekta. Szklane domy o przezroczystej elewacji, która zależnie od położenia słońca, mieniła się barwami tęczy. W ścianach płynęła woda, która zimą ogrzewała budynki, latem zaś chłodziła. Domy usytuowane na wzgórzach były podparte fantazyjnymi LED-owymi kolumnami, które z daleka przypominały małe wodospady.

Mężczyzna mieszkał tu od niedawna, więc widok z balkonu jeszcze mu nie spowszedniał. Obserwował zachód do momentu, aż słońce całkowicie znikło za horyzontem, a jego miejsce zastąpiły gwiazdy, błyszcząc na granatowym niebie. Wtedy Mieszko spostrzegł, że posiłek niemal mu wystygł i natychmiast zabrał się do jedzenia.

Mobil leżący na stoliku zawibrował i wyświetlił powiadomienie od Postappa. To Przemysław, kolega z laboratorium. Mieszko sięgnął po urządzenie, żeby je wyciszyć. Spojrzał przelotnie na podgląd aplikacji i zamarł.

Stary, co ty odwalasz? – brzmiała wiadomość.

Poczuł ukłucie niepokoju. Kliknął na wyświetlacz, a wtedy rozwinęła się cała konwersacja, wraz z linkiem do nagrania na Ajtivi. Mieszko stuknął w link, na ekranie pojawiło się czerwono-białe logo, a pod nim automatycznie odtworzył się film.

Jakiś mężczyzna w kapturze, ubrany na czarno, chował się za śmietnikiem. Gdy ktoś przechodził obok, on nagle wyskakiwał zza czarnych kubłów. Ludzie reagowali różnie: ktoś się zaśmiał, ktoś opuścił mobil na chodnik i krzyczał na mężczyznę, inna osoba przewróciła się ze strachu, a jeszcze inna go goniła.

Na Świętą Hildegardę z Bingen, przecież to… prank. Facet robi pranki ludziom. Tego typu rzeczy są zakazane na planecie Cogitar. Nawet odtwarzanie takich filmów jest zabronione! Dlaczego Przemek wpakował go w coś takiego?

Już miał zamknąć aplikację, gdy ponownie zamarł. Na nagraniu jakiś rozjuszony przechodzień zdjął kaptur prankerowi. I wtedy Mieszko ujrzał…

Swoją twarz.

Zatrzymał film i wpatrywał się w ekran, czując, jak ogarnia go nieprzyjemne gorąco. Zakręciło mu się w głowie, zakłuło serce. Oddychał ciężko, nie wiedząc kompletnie, co począć.

Nagle zawładnęła nim furia. Zadzwonił do Przemysława. Wściekłość rosła z każdą sekundą oczekiwania na połączenie.

– No i? – usłyszał kolegę.

– Co ty mi wysyłasz? – wycedził Mieszko. – Co to ma być, jakiś szantaż? Myślałem, że się kumplujemy!

– Łoł, łoł, spokojnie – Przemek się zestresował. – Jaki szantaż? To właśnie ja miałem zapytać, co się z tobą dzieje. Już ci zbrzydło bycie gwiazdą i bohaterem?

– Przecież nie mieszkałbym na tej planecie, gdybym odwalał takie rzeczy! – ryknął Mieszko. Złapał się za skroń, próbując się uspokoić. – Skąd masz to nagranie?

– Pokazali mi w pracy. Z tego co widzę w opisie, film jest w obiegu od jakichś dwóch godzin.

Dwie godziny. Chryste Panie! Szef na pewno już to widział. Jak nic, zwolnią go z laboratorium. Ale nie zwolnienie było najgorsze.

Deportują go na planetę Stultus. Planetę ludzi, od których mieszkańcy Cogitar chcieli się odizolować. Ludzi, których Cogitanie się bali.

Na planetę głupców.

 

 

 

Mieszko przeszedł cały korytarz, obrócił się na pięcie i znów ruszył w stronę holu. Robił tak od kilkunastu minut i nie mógł przestać. Nerwowo zerkał na drzwi gabinetu dyrektora. Gdy nagle się uchyliły, mężczyzna prawie zemdlał.

– Panie Piastowski, zapraszamy – usłyszał suchy głos przełożonego.

Mieszko ledwo wyrwał się z odrętwienia. Na wpół świadomie przekroczył próg gabinetu.

Ku swemu przerażeniu, oprócz dyrektora, zobaczył jeszcze dwóch smutnych panów w garniturach, siedzących przy długim biurku.

Poczuł, że zbladł; bezwiednie zajął miejsce naprzeciwko nich.

– Zapewne domyśla się pan, dlaczego został wezwany – zaczął wolno przełożony. – Film został już przejęty przez odpowiednie służby i usunięty z platformy Ajtivi. Chcielibyśmy wiedzieć, co panu strzeliło do tego durnego łba i czemu pogrążył pan siebie, całą firmę oraz branżę naukową i medyczną. – Dyrektor błyskawicznie przeszedł z oficjalnego do obraźliwego tonu.

Mieszko chciał powiedzieć, że przecież to nie on, że ktoś z pewnością użył sztucznej inteligencji do stworzenia tego durnego filmu, że nie ma pojęcia, kto to mógł być, może ktoś mu zazdrości sukcesu…? Ale głos uwiązł mu w gardle. Świdrujące spojrzenia smutnych panów i błyskawice w oczach dyrektora przyprawiały go o mdłości.

– Nie wiem, czy zdaje pan sobie sprawę… – Dyrektor przerwał ciszę tak niespodziewanie, że naukowiec się wzdrygnął. – Ale w takich przypadkach nie jest konieczny nawet sąd. Jako przełożony mogę swojego pracownika samodzielnie odesłać na planetę Stultus.

Mężczyzna przełknął ślinę.

– Naprawdę pan uważa… – Głos miał zachrypnięty ze strachu, odchrząknął. – Naprawdę pan uważa, że osoba, która cieszy się pana szacunkiem i zaufaniem od piętnastu lat i która odkryła lek na Alzheimera, jest jednocześnie zdolna robić ludziom… krzywdę dla zabawy? I jeszcze to nagrywać? – Odzyskiwał powoli rezon, poprawił się na krześle. – Nie widzi tu pan sprzeczności? Nie doznaje pan dysonansu poznawczego?

– Owszem, doznaję – odpowiedział dyrektor. – Dlatego tym bardziej mi przykro, że muszę pana zesłać do Stultian…

– Moment, chwila, zaraz! – krzyknął Mieszko. Ujrzał zaskoczenie zmieszane z niesmakiem w oczach obserwujących, uniósł ręce w pokojowym geście. – Przecież to nie ja, ewidentnie ktoś próbuje mnie wrobić! Tłumaczę panu, że to niemożliwe, by jedna osoba mogła być lekarzem i naukowcem, która ratuje ludzkość, a po godzinach nagrywa pranki i wrzuca je do sieci… Taki człowiek musiałby cierpieć na poważne zaburzenia osobowości…

Przerwał, bo w oczach panów w garniturach pojawiła się ciekawość. Zdał sobie sprawę, że pogorszył sytuację.

Dyrektor uśmiechnął się smutno.

– Tym bardziej nie możemy ryzykować. Jesteśmy liderem na rynku medycznym i farmaceutycznym, numerem jeden na świecie, możliwe, że nawet ci idioci ze Stultus nas kojarzą. Poza tym jeśli można by było udowodnić, że to nie pan jest autorem nagrania, wciąż musimy pana oddalić. Załóżmy, że faktycznie ktoś próbuje pana wrobić. Choć wątpię, by ktokolwiek na Cogitar chciał używać sztucznej inteligencji, która ogłupia i rozleniwia obywateli… W każdym razie takich nagrań w sieci może ukazać się więcej. Będą się mnożyć jak Stultianie. Głupota jest jak wirus, nie możemy pozwolić na to, by się tutaj rozprzestrzeniła. – Dyrektor odsunął się od biurka i wstał. – Przykro mi, że tak to się skończyło. I dziękujemy za wszystko, co zrobił pan dla Medenu.

Wyszedł z gabinetu. Po prostu.

Mieszko był tak osłupiały, że nawet nie próbował się bronić, gdy dwóch smutnych panów podeszło do niego i wzięło pod ręce. Ruszyli korytarzem.

Patrzył na swoje czarne, drogie buty stąpające po marmurowych płytkach korytarza. Nagle wszystko zaszło mgłą i uświadomił sobie, że pierwszy raz w życiu płacze.

 

 

 

Zdziwił się, gdy na lotnisku międzyplanetarnym pozostawiono go samemu sobie. Całą drogę przebył w przekonaniu, że zamkną go w jakimś więzieniu. Jednak smutni panowie w garniturach tylko odprowadzili go do budynku i wrócili od razu do poduszkowca.

Mieszko nie miał pojęcia, od czego zacząć. Wypadałoby najpierw znaleźć jakieś tymczasowe lokum, jak hotel i tam zastanowić się, co dalej. Z radością uświadomił sobie, że przecież nie zabrano mu osobistych rzeczy i pozwolono się spakować. Przynajmniej tyle. Miał więc na koncie sporo pieniędzy, z głodu na pewno nie umrze.

Ruszył, szukając wyjścia i postoju taksówek. Z zadowoleniem stwierdził, że wyjście było wyraźnie oznaczone wielkimi literami, a napisowi towarzyszył jeszcze wielki telebim z krótkim filmem, w jaki sposób należy opuścić lotnisko. Na nagraniu po prostu jakiś pan stanął przed drzwiami obrotowymi i grzecznie czekał, aż te ruszą do przodu. Po chwili wyświetliło się inne nagranie, podczas którego obraz był w dużej mierze zasłonięty pulsującym, czerwonym Iksem. Na tym nagraniu z kolei pan tłukł rękami o szklane drzwi lub próbował przepchnąć je głową. Komunikat był jasny: należy poczekać przed drzwiami, aż same ruszą, a nie walić głową.

Bardzo to zdziwiło i nieco przeraziło Mieszka. Zaczynał rozumieć, dlaczego nie wsadzono go do więzienia. To planeta Stultus była więzieniem.

Wyszedł i od razu znalazł postój taksówek, omal nie miażdżąc sobie nosa na ogromnej tablicy z wielkim napisem TAXI. Zapytał stojącego przed jednym z samochodów taksówkarza, czy można skorzystać.

– Właź pan – bardziej chrząknął niż powiedział kierowca w dziwnym stroju. Dopiero po chwili Mieszko się zorientował, że to, co jego oczy w pierwszym momencie uznały za osobliwe futro, w rzeczywistości było dziesiątkami jakichś puchatych stworków przyczepionych do dżinsowej kurtki.

– Co się tak gapi? – burknął taksówkarz. – Labudu żeś nie widział? Myślałem, że są już wszędzie.

– Labu… co?

Taksówkarz się uśmiechnął, odsłaniając bardzo wybrakowane uzębienie. Otworzył drzwi auta i usiadł za kierownicą.

Mieszko usiadł na tylnym siedzeniu.

– Dokąd jedzie? – zapytał chropowatym głosem taksówkarz.

Naukowiec się rozejrzał, nie będąc pewnym, do kogo mówi kierowca. Może rozmawiał z kimś przez mobil?

Zniecierpliwiony mężczyzna odwrócił się do Mieszka:

– Pytam, dokąd jedzie?

– Aaa, że ja… Nie wiem, do… do najbliższego hotelu.

Kierowca zmierzył go wzrokiem. Odwrócił się do kierownicy i rzucił w powietrze:

– Do hotelu “Mahoń”.

W głośniku auta zabrzmiał łagodny głos kobiety:

– Potwierdzam trasę do – hotel – “Mahoń”.

Po czym samochód ruszył bez udziału taksówkarza. Mieszko zastanawiał się, dlaczego na Cogitar nie ma takich aut – przecież z technologią na pewno nie są w tyle za Stultianami… Któregoś razu słyszał, że podobno Cogitanie też kiedyś mieli inteligentne auta, ale w którymś roku je wycofano i wrócono do starszych modeli.

Tymczasem taksówkarz stukał coś w swoim mobilu, tyko od czasu do czasu patrząc na drogę. Dziwnie było Mieszkowi jechać w ciszy, więc zagadnął:

– Ładna nazwa – Mahoń… Czy hotel w takim razie jest z mahoniu?

Kierowca przestał stukać w urządzenie i obejrzał się, zaskoczony.

– Co ty do mnie gadasz? Że z czego jest hotel?

– No… Z mahoniu… Jak nazwa sugeruje…

Kierowca znów go zmierzył spojrzeniem, a naukowca przeszły ciarki.

– Nie wiem, o czym do mnie mówisz. Mahoń to po prostu jakaś ładna nazwa i tyle. Zresztą… to już tutaj.

Samochód się zatrzymał, głos kobiety zakomunikował, że pasażerowie są na miejscu, a drzwi od strony Mieszka same się otworzyły. Mężczyzna jednak nie wysiadł, bo żaden budynek w okolicy nie przypominał hotelu.

– Gdzie mam iść, w lewo czy prawo?

Kierowca zrobił minę, jakby ktoś kazał mu rozwiązać skomplikowane zadanie arytmetyczne.

– W lewo, tam – burknął ledwo słyszalnie, jednocześnie wystawiając rękę w prawą stronę.

Mieszko zrobił kwaśną minę. Sięgnął do mobilu.

– Ile płacę?

Sparaliżowała go pewna myśl: a jeśli Stultianie mają jakąś inną walutę? Co z tego, że miał mnóstwo pieniędzy, skoro wszystkie były w złotówkach idyllijskich…

– Pięćdziesiąt lajków.

– Słucham?

– No, pięćdziesiąt lajków. Normalnie jest trzydzieści, ale jedziesz pan z samego lotniska, więc…

– Nie o ilość chodzi, tylko ja nie wiem, jakie lajki, co, gdzie…

Taksówkarz obejrzał się już któryś raz z rzędu i spojrzał na Mieszka. Tym razem się zaśmiał, choć dźwięk, jaki z siebie wydał, bardziej przypominał zużytą glebogryzarkę, która zahaczyła o beton.

– Aaa, już wiem… Jesteś z Cogitar, co nie?

Mieszko niepewnie kiwnął głową.

Uśmiech błyskawicznie zniknął z twarzy kierowcy.

– To będzie sto lajków.

 

 

 

Naukowiec położył torby w pokoju hotelowym i usiadł na łóżku. Nadal trawił system walutowy obowiązujący na planecie Stultus. Dłonie mu się trzęsły, bo choć myśli jeszcze kompletnie nie ukształtowały się w jego głowie, ciało wiedziało już, że czeka go koszmar.

Aby zapłacić taksówkarzowi i recepcjonistce w hotelu, musiał założyć konto na platformie Bank Polubień. Każdy zesłaniec ma na start zapas dwustu lajków, które potem musi odpracować. Czyli po prostu jest zmuszony do założenia konta na jakiejkolwiek platformie, na której da się zbierać polubienia. Taksówkarzowi musiał zapłacić dokładnie czterdzieści lajków na YouCube, trzydzieści na Instasramie, i ostatnie trzydzieści na Buttbooku. Recepcjonistka znalazła najtańszy pokój, który kosztował go dziesięć lajków na YouCubie dziennie. To oznaczało, że Mieszko ma tylko kilka dni, by w jakiś sposób zarobić polubienia, bo przecież będzie musiał jeszcze kupić jedzenie.

Kompletnie nie miał pomysłu, w jaki sposób mógłby zarabiać. Postanowił więc zajrzeć na konta recepcjonistki i taksówkarza w nadziei, że czymś się zainspiruje.

Najpierw kliknął na konto recepcjonistki, które automatycznie przerzuciło go do konta hotelu “Mahoń”. Jednak miniaturki nagrań nadal pokazywały wyłącznie recepcjonistkę… w skąpych ubraniach. Mieszko zmarszczył nos i kliknął jedno z nich. Film go nie zaskoczył – dziewczyna ubrana jedynie w biustonosz i krótką spódniczkę wyginała się do wątpliwej jakości muzyki, czasem podskoczyła, czasem podniosła rękę, wypięła pupę i na tym opierała się cała zawartość.

Zniesmaczony przeszedł do konta taksówkarza i szybko stwierdził, że nagrania recepcjonistki nie były takie złe. Mieszko pamiętał z lekcji KŚ (Kultury Światów) określenie na tego typu nagrania: patostreamy. Na każdym zapisie z live’a kierowca siedział po prostu przy stole, lejąc alkohol i paląc papierosy. Często kłócił się z żoną, zapraszał kolegów. W historii czatu Mieszko dostrzegł, że za odpowiednią kwotę mężczyzna robił to, czego domagali się ludzie. A ci prosili o różne rzeczy: o wyzywanie żony, uderzanie jej, wypicie półlitrówki naraz…

Mieszko odłożył mobil, zakręciło mu się w głowie, poczuł nudności.

Po raz drugi tego dnia i po raz drugi w życiu z jego oczu poleciały łzy.

 

 

 

Zamknął laptopa drżącą dłonią. Ręce wsunął we włosy, oparł się łokciami o kolana.

Co ten typ wogule gada?

Ktos kuma co to jest?

gosciu odkrył lek na alchajmera… a ja na niesmiertelnosc XD

kuamca !!!

pzecierz bys tu nie byl, gdybys byl naulkowcem, wez sie typie xd co za klaln

zrub wszystkim przysluge i sie zabij

Komentarze użytkowników ciągle krążyły Mieszkowi po głowie. Najczęściej ludzie pisali, że jest żałosnym kłamcą i żeby odebrał sobie życie. A on próbował tylko jakoś zarobić, poprowadzić streama na żywo, opowiedzieć o sobie, odpowiadać na pytania zainteresowanych. Nie rozumiał, dlaczego próba powiedzenia czegokolwiek spotkała się z taką nienawiścią. Odniósł wrażenie, że ludzie albo go nie słuchali, albo całkowicie przeinaczali jego wypowiedzi. Albo mu po prostu nie wierzyli.

Kolana mężczyzny zadrżały gwałtownie, zdjął z nich ręce. Zajrzał do kalendarza w mobilu. Zostały mu tylko trzy dni do spłacenia kredytu, poza tym potrzebował też lajków na podstawowe potrzeby. Nie mógł znaleźć żadnego kantoru. Próbował skontaktować się z działem kadr Medenu, by zapytać, czy jest możliwość przewalutowania złotówek idyllijskich na lajki, ale nikt mu do tej pory nie odpowiedział. Pewnie dostali przykaz z samej góry, by odrzucać wszystkie połączenia od niego i nie otwierać maili.

Przeszło mu przez myśl, że mógłby zapytać byłej partnerki, ale szybko zrezygnował z tego pomysłu. Nie miał wątpliwości, że Świętosława go nienawidziła i jeśli wiedziała o jego sytuacji, to z pewnością uważała, że sobie na nią zasłużył. I nie winił jej za to – gdyby zamienili się miejscami, on prawdopodobnie zareagowałby tak samo.

Oczy mu się rozszerzyły pod wpływem nowej myśli: może to właśnie ona go wrobiła?

Potrząsnął głową. Świętosława była świetną tłumaczką, ale kompletnie nie znała się na cyfryzacji czy animacji, nie byłaby w stanie podrobić takiego filmu. Chyba że ktoś jej pomógł…

Wziął głęboki oddech. Nie mógł teraz się nad tym zastanawiać, najpierw musiał stanąć na nogi. Czas leciał nieubłaganie.

 

 

 

W głowie Mieszka szalało poczucie beznadziei i pustki, dłonie miał spocone, a twarz przypudrowaną. Kierownik planu pokazywał mu na palcach czas odliczany w sekundach. Za pięć, cztery, trzy, dwa, jeden…

– Przywitajcie gromkimi brawami naszego gościa specjalnego! Mieszka z planety Cogitar! – usłyszał przytłumiony głos prowadzącego i wyszedł drzwiami uchylonymi przez pracownika. Idąc, wbijał spojrzenie w swoje czarne buty, ale nagła wrzawa kazała mu podnieść głowę.

Połowę studia wypełniali ludzie, którzy wstali z krzeseł i skandowali jego imię. Odnosiło się wrażenie, że ich reakcja była autentyczna i kierownik planu nawet nie musiał nimi dyrygować.

Mieszko czuł się przytłoczony i oszołomiony. Prowadzący program wskazał mu krzesło na scenie. Obok niego stało jeszcze jedno, puste. Naukowiec poczuł nudności, bo wiedział, co za chwilę się stanie – zresztą, jak każdy uczestnik talk-show.

– Mieszko – zaczął prowadzący, a publiczność natychmiast ucichła. – Podobno przyleciałeś do nas z planety Cogitar. Czy to prawda?

– Tak.

– Co przeskrobałeś?

W studiu zaszumiało śmiechem. “Może nie są aż tak głupi, skoro zdają sobie sprawę ze swojej pozycji we wszechświecie” – przemknęło mężczyźnie przez głowę.

– Nie wiem – odpowiedział szczerze i smutno.

Po widowni przeszedł szmer współczucia. To zaskoczyło Mieszka – był pewny, że wszyscy Stultianie go nienawidzą. Wtedy kątem oka dostrzegł dyrygenta widowni, który pokazywał publiczności jakąś tabliczkę.

– Może nie jest tak źle, co? – drążył showman. – Jak długo tu już jesteś?

– Prawie dwa tygodnie.

– A co najbardziej podoba ci się na naszej planecie?

Mieszko przełknął ślinę, nagle poczuł silne pragnienie. Powiódł spojrzeniem po publiczności i to był błąd: wszyscy wpatrywali się w niego, jakby polowali na zwierzynę. Poluzował nieco krawat.

– Macie… – odchrząknął. – Macie… – Wiedział, co ma powiedzieć, ale nie mógł się przemóc. Pot czuł już nawet na plecach. Rozejrzał się odruchowo, szukając ratunku. Jedyne, co dostrzegł, to reżyserkę stojącą tuż za ogromnym ekranem LED-owym na skraju sceny, pokazującą mu jednoznaczne gesty, które nie wyglądały na pokojowe.

– Macie tu fajne dupeczki z wielkimi cyckami – wykrztusił z siebie i natychmiast się zarumienił.

Widownia dosłownie zawyła, prowadzący zachłysnął się ze śmiechu.

– Więc to dlatego zrobiłeś dziecko jednej ze Stultianek? – zapytał showman po chwili.

Mieszko milczał. Poczuł żar wstydu tlący się w klatce piersiowej.

– Zapraszamy do nas Amandę! Przywitajcie ją serdecznie!

Publiczność wrzeszczała i klaskała, ale pozostała na krzesłach.

Na scenę weszła… kobieta? Mieszko nie miał pewności. Przypominała bardziej żywy szkic początkującego karykaturzysty niż człowieka. Naukowiec nie wiedział do tej pory, że ciało ludzkie jest zdolne przyjąć tyle plastiku i botoksu.

Amanda usiadła obok, a Mieszko odruchowo się odsunął. Na jakimś poziomie podświadomości bał się zarażenia chorobą, na jakąkolwiek cierpiała kobieta.

“Głupota jest jak wirus, nie możemy pozwolić na to, by się tutaj rozprzestrzeniła.” – Głos dyrektora Medenu odbił mu się w czaszce.

Mężczyzna czuł nie tylko zażenowanie, ale też autentyczne obrzydzenie. Czy ktokolwiek uwierzy, że on się przespał z tym… czymś? Przecież jego ciało wręcz krzyczy, że nie chce tu być. Czy Stultianie są a ż  t a k głupi?

– Amando, jak poznałaś Mieszka? – zapytał prowadzący, który najwyraźniej z reakcji naukowca miał niezły ubaw.

Kobieta pogładziła swoje długie, czarne włosy. Jej dłonie zdobiły, a raczej szpeciły, tak długie tipsy, że nie powstydziłby się ich sam Wolverine. Wypięła biust: dwie idealnie okrągłe piłki. Były dobrze widoczne w głębokim dekolcie, u którego swój bieg zaczynał zamek błyskawiczny, ciągnący się aż do dolnej krawędzi obcisłej, czerwonej sukienki. Kobieta miała do tego stopnia zniekształcone usta, że aby osiągnąć taki efekt, musiała je chyba włożyć do uruchomionego odkurzacza.

– Czat LGBT nam pomógł – odpowiedziała dziwnie zniekształconym głosem, jakby ktoś trzymał ją za twarz. – Czilowałam w barze na Instastreet z moimi bestis. Nagrywałyśmy rolkę na RIPtoka, akurat miałyśmy czelendż, która więcej wyrzyga do wiaderka na szampana. I wtedy go wylukałam, tego hendsoma, jak zamula pałę przy barze, hehe… Postukałam więc w czata, jak zagadać typa, żeby stawiał nam drinki. No i się udało, już po dziewięciu prosecco poszliśmy do mnie na kwadrat i się ciupaliśmy całą noc… – Przerwała, marszcząc narysowane brwi, a publiczność rechotała.

Mieszko pomyślał, że to stworzenie chyba zapomniało tekstu i dlatego się tak zastanawia. Mimo to naprawdę nieźle jej poszło, zapamiętała zaskakująco dużo zdań, jak na mózg zapchany silikonem.

– Mieszko mnie zapłodnił! – krzyknęła nagle triumfalnie, a studio zalał skowyt, który w ich języku miał być chyba śmiechem.

Prowadzący po dłuższej chwili uspokoił publiczność i zapowiedział przerwę na reklamy. Widownia się rozluźniła, pracownicy planu chodzili po scenie.

Reżyserka tłumaczyła Amandzie, że nie powinna używać słowa “zapłodnił”, bo większość widzów może jej nie zrozumieć. Najlepiej, by mówiła, że Mieszko “zrobił jej dziecko”. Kobieta kiwała głową jak zepsuty mechanizm sprężynowy.

Naukowca paliła twarz tak intensywnie, że czuł, jakby topiła mu się głowa. “Więc powiedzenie spalić się ze wstydu nie jest jedynie metaforą…” – pomyślał.

– Na Salzberga, co się pan tak pocisz, a? – Niemal krzyknęła na niego jakaś kobieta z małym kuferkiem w ręce. Otworzyła go i wyjęła puder, którym zaczęła okładać twarz Mieszka. Jednak odłożyła go po chwili i powiedziała, krzywiąc usta:

– Chyba będzie lepiej, jak się pan umyjesz po prostu.

– Przecież nie zdążę…

– W dwie godziny pan nie zdążysz? To co pan tam robisz pod prysznicem? Srasz? Hehe.

– Ja… Na Hildegardę… – Odruchowo przyłożył dłoń do czoła. – Zaraz… Jak to dwie godziny?

– No… reklamy zawsze trwają dwie godziny, nie? – Makijażystka poruszała ustami, jakby żuła gumę. – Co, u was, mądralińskich, nie ma reklam?

Odeszła, nie czekając na odpowiedź.

Mieszko delikatnie uniósł pachę i uznał, że musi wziąć sobie radę makijażystki do serca.

 

 

 

Sytuacja Mieszka była ambiwalentna: pogorszyła się, a jednocześnie nieco poprawiła.

Poprawiła się pod tym względem, że już nie musiał martwić się o dostateczną ilość lajków. Starczało mu na wynajęcie przyzwoitej kawalerki, na jedzenie, a nawet na drobne przyjemności.

Pogorszyła dlatego, że… Aby przeżyć, musiał dawać się poniżać i to przynajmniej raz w tygodniu. Okazało się, że odcinek z obywatelem planety Cogitar odnotował najwyższą oglądalność w historii programu “Potyczki Stultian”. Producenci zaproponowali mu więc rolę wiecznego gościa. Widzowie pokochali “mądralińskiego z Cogitar” – niezmiernie bawiły ich reakcje Mieszka, który czasami wymiotował z obrzydzenia, często płakał i zawsze się rumienił.

Jego upadek był ich pożywieniem.

Mieszko zgodził się na stały udział w programie, bo nie potrafił zarobić lajków w inny sposób. Jeśli występował raz w tygodniu, na jego konto w Banku Polubień wpływało okrągłych pięćset łapek w górę. Zdążył już się zorientować, że to przyzwoita wypłata.

Nie zmieniało to jednak faktu, że każdego dnia, każdej godziny i minuty przeżywał psychiczne tortury. Głupota mieszkańców nieustannie zaskakiwała naukowca. Za każdym razem, gdy już myślał, że ze stanem intelektualnym Stultian nie może być gorzej, okazywało się, że i owszem.

Nigdy nie zapomniał sytuacji, gdy jednego wieczoru idąc do marketu, zobaczył ludzi nagrywających rolkę na RIPtoka. Nie było w tym nic dziwnego; influencerów spotykało się dosłownie na każdym kroku, za każdym rogiem, ale tamta nagrywka szczególnie mu zapadła w pamięć, bo kobieta mówiąca do kamery miała na szyi… zarzuconą pętlę.

Wędrował spojrzeniem po linie, która skłębiona leżała na ziemi i z kłębowiska podążała gdzieś dalej. Ze zgrozą spostrzegł, że jej koniec był przywiązany do zderzaka stojącego nieopodal samochodu. Usłyszał, że kobieta mówi o jakichś kremach… Chyba reklamowała produkt. Ale po cholerę miała pętlę na szyi?

W pierwszej chwili pomyślał, że kobieta planuje popełnić samobójstwo… Dla zasięgów. Skierował swoje kroki w stronę influencerów. W miarę, jak się zbliżał, rozpoznawał coraz więcej słów, wypluwanych z ust kobiety.

– Kupujcie krem “LaBuzia”, link w opisie! Efekty widoczne już po tygodniu! Jeśli kłamię, to niech zadusi mnie ta lina…

Samochód ruszył, zwijając za sobą linę. Kłębowisko szybko się zmniejszało. Mieszko był oddalony o dosłownie kilka metrów – wyjął szybko scyzoryk, który zawsze nosił przy sobie.

Pojawił się przy kobiecie w ostatniej sekundzie. Lina szarpnęła nią gwałtownie, RIPtokerka zaczęła się dusić. Mieszko zdecydowanym ruchem odciął sznur – na szczęście nie był gruby.

Kierowca auta i mężczyzna, który nagrywał zdarzenie, podbiegli do kobiety. Powoli odzyskiwała oddech. Podziękowała Mieszkowi za uratowanie życia.

– Ej, to nie jest ten typ z “Potyczek”? – krzyknął influencer, natychmiast zapominając o koleżance.

Kierowca potwierdził.

– Tak, to on! – Niemal zapiszczał. – Mogę selfiaka? Plizka!

W Mieszku dosłownie wrzało. Gdyby byli w kreskówce, z jego uszu wylatywałby dym.

– Powaliło was do reszty?! – ryknął. – Nagrywacie samobójstwo? Jesteście… jesteście… – Nie mógł znaleźć słów.

– Jakie samobójstwo, typie – odezwał się influencer. – To miała być reklama, bejzikowana na czelendżu. Są dwie linie i ta, którą miała Dżesika na szyi, nie była przywiązana do auta. Nie wiem, co poszło nie tak…

– Musiały się splątać – powiedział kierowca, na co Mieszko klasnął przesadnie głośno.

– Brawo, idioto! – Naukowiec aż pluł z wściekłości. – Prawie zabiliście kobietę, ogarnijcie się… Przestańcie robić te durne czelendże na RIPtoku czy innym Instasramie… Przestańcie! Nie da się inaczej zareklamować kremu? Jesteście chorzy…

Przerwał, bo zrobiło mu się słabo. Pochylił się do przodu, łapczywie wdychając powietrze.

Influencer podszedł do niego i nic nie mówiąc, pokazał tatuaż na nadgarstku.

SSS.

Mieszko spojrzał pytająco na chłopaka.

– Co to jest?

– To nasze motto. Bez tego nie da się nagrać nic, co miałoby dużo wyświetleń i lajków. Bez tego umrzemy z głodu.

– Co to oznacza?

– Skandal, seks, szok.

 

 

 

Mieszko patrzył w milczeniu, jak Świętosława pakuje swoją szczoteczkę do zębów i kosmetyki. Zaledwie tydzień temu przyniosła te rzeczy do jego mieszkania, żeby teraz pospiesznie je wrzucać do torebki. Rozejrzała się po łazience i wyszła z niej, trącając ramieniem mężczyznę.

– Ty tak na serio? – sarknął, obserwując, jak kobieta wchodzi do sypialni, zagląda do szafy i wyciąga z niej sukienki. – Strzelasz focha, bo co, bo mam pracę? I to absurdalnie ważną pracę? Przecież doskonale wiesz, nad czym pracuję!

Odwróciła się do niego, trzymając wieszak z niebieską sukienką.

– Nie, nie dlatego, i dobrze o tym wiesz – mówiła cicho, akcentując każde słowo.

– Tłumaczyłem ci tysiące razy, że nie mogę teraz przerwać badań. To najważniejszy moment w mojej karierze. Niedługo skończy się ten chaos i ci wszystko wynagrodzę… Obiecuję.

Podszedł i nieśmiało położył obie dłonie na jej ramionach. Ku zaskoczeniu Mieszka natychmiast je z siebie strąciła.

– Mam dosyć ciągłego wystawiania mnie. Co się umawiamy, to ty w ostatniej chwili dzwonisz, że nie przyjdziesz. Na weselu Zofii byłam jedyna bez partnera, bo znowu coś ci wyskoczyło. Wszyscy mieli kogoś, z kim mogli zatańczyć, albo po prostu wyjść na dwór. Tylko nie ja. Cały wieczór musiałam udawać, że wszystko jest w porządku, choć ściskało mnie w gardle, a łzy cisnęły się do oczu. Mam dosyć. Jeśli przytykanie kabelków do łysiejących czaszek staruchów jest ważniejsze ode mnie, to najwyraźniej musimy się rozstać.

Poczuł napływającą falę gniewu w klatce piersiowej. Jednym zdaniem i pogardliwym tonem Świętosława sprawiła, że na kilka sekund dzieło jego życia wydało się nieistotne i niewarte wysiłku.

Zacisnął szczękę.

– Uważam, że poprawa jakości życia milionów ludzi jest ważniejsza niż jedna, wiecznie jazgocząca baba.

Akurat pochylała się nad sukienkami rzuconymi na łóżko, gdy nagle zastygła. Odwróciła się powoli do niego.

– Co ty powiedziałeś? – syknęła.

Wtedy nie żałował tych słów. Żal dotarł o kilka dni za późno.

Wtedy powiedział:

– To, co słyszałaś. I tak, masz rację, powinniśmy się rozstać.

Kobieta zbladła. Usta i podbródek zadrżały. Nagle zebrała się w sobie, pomrugała błyszczącymi od łez oczami i powiedziała twardo:

– I ja z takim dupkiem chciałam mieć dziecko…

Mieszko prychnął.

– A pomyślałaś, że może ja nie chcę mieć dzieci? – Zaśmiał się pogardliwie. – Nie lubię dzieci i nigdy nie będę ich miał! A na pewno nie z tobą, samolubna panienko.

Świętosława nigdy nie myślała, że to słowo można powiedzieć w tak obraźliwy sposób.

Wzięła swoje rzeczy, schyliła się w przedpokoju po buty i stanęła w drzwiach wyjściowych. Spojrzała na Mieszka. Pomyślał mimowolnie, że gdyby można było zabić spojrzeniem, on leżałby już pocięty na podłodze.

– Mam nadzieję, że nie uda ci się wynaleźć tego leku… – syczała przez zaciśnięte zęby – I że sam dostaniesz tego Alzheimera, bardzo wcześnie. Tego ci życzę.

Wyszła. Trzasnęła drzwiami tak potężnie, że lustro w holu rozprysło się na kawałki.

 

 

 

Wspomnienie wróciło do niego niespodziewanie, gdy wracał do domu po ciężkim dniu nagrań. Dziś oprócz niego gośćmi byli: kobieta, która odmawiała noszenia ubrań i facet, który ożenił się z koniem.

Nie wiedział, co było bodźcem, który wywołał wspomnienie. Kiedy to wszystko się wydarzyło? Z piętnaście, szesnaście lat temu? Dość dawno. Ale pamiętał wszystko wyraźnie, jakby wydarzyło się wczoraj.

Otworzył drzwi wejściówką, wszedł do kawalerki, odłożył kartę na komodę. Zdjął buty i z ciężkim westchnieniem rozejrzał się po małym mieszkanku.

Wszędzie walały się pudełka po pizzy i puszki po napojach gazowanych. Sterta ciuchów leżała na kanapie, niektóre spadły już na podłogę. W powietrzu unosił się dziwny zapach – po chwili przypomniał sobie, że dawno tu nie wietrzył.

Pokonał stosy kwadratowych pudełek, dotarł do okna i je otworzył. Wrócił spojrzeniem do jednego, wielkiego pokoju. Pomyślał, że przydałoby się posprzątać… Mógłby też znaleźć większe mieszkanie, było go na to stać.

Ale nie miał siły. Był wycieńczony, nie tyle pod względem fizycznym, co psychicznym. Głowę miał nieustannie ciężką, ogólnie każda czynność wydawała mu się absurdalnie trudna do wykonania. Ukojenie znajdował tylko w dwóch stanach: snu i upojenia alkoholowego.

Sięgnął po napoczętą whisky stojące na biurku obok komputera i wychylił z niej potężny łyk. Już dawno przestał lać alkohol do szklanek, i tak nikt go nie widział, był sam.

W sumie to był sam nawet wtedy, gdy otaczali go ludzie. Znamienne jest, że na Cogitar unikał ludzi, a nie czuł się samotny. Na Stultus ciągle ktoś go zaczepiał, poklepywał, zagadywał… A Mieszko czuł się tak, jakby znajdował się za grubą szybą, która go oddziela od innych i nie rozumie, co oni mówią.

To skojarzenie nie było przypadkowe. W programie, w którym regularnie występował, pełnił przecież funkcję orki pływającej za szybą, która nie ma własnego życia, a wszyscy ją obserwują. Był jak małpa w zoo, jak klaun w cyrku. Nie miał co do tego żadnych złudzeń, nie mógł siebie samego oszukiwać, nawet jeśli chciał, ze wszystkich sił…

Zapomnieć, nie myśleć, chociaż na chwilę. Alkohol – był. Dopamina. “Rozpaczliwie potrzebuję dopaminy…” – pomyślał bliski płaczu.

Wcześniej próbował się ratować w inny sposób, oczywiście, że tak. Miejscowi psychoterapeuci doradzali mu bieganie na poprawę zdrowia psychicznego. Gdy Mieszko twierdził, że mu się nie poprawia, usłyszał, że pewnie ma złe buty do biegania.

Włączył komputer, wszedł na YouCube’a, na kanał “Potyczki Stultian”.

“Ludzie, dajcie mi jakiś sens…” – Przeszło mu przez głowę, gdy przeglądał komentarze.

Jakiś czas temu przyłapał się na tym, że nie potrafił już żyć bez tych komentarzy. Chociaż przez chwilę nie czuł się jak nic niewarta, brudna ściera, gdy czytał opinie Stultian:

Mjeszko, jesteś najlepszy! Nie zmieniaj siem :)

Kocham cię, mieszkooo ! !!

powinienieś prowadzic to szoł! nie wyobrarzam sobie rzadnego odcinka bez ciebie…

mieszko mjeszko! muj kolezko! hehe

hyba sie w panu skrashowalam :P jest pan taki czystojny

potyczki nie majom juz sensu bez mjeszka… Mjeszko rulez!

Naukowiec uśmiechał się do siebie, gdy nagle zamarł, a serce zaczęło bić jak szalone.

Jeden negatywny komentarz. Tylko jeden, a sprawił, że nagle wszystkie pozostałe przestały mieć znaczenie.

JESTEŚ ŻAŁOSNYM ŚMIECIEM.

Te trzy słowa niemal go zahipnotyzowały. Nie spuszczając ich z oczu, sięgnął po butelkę i tak długo pił, że aż się prawie zachłysnął.

Natychmiast zrobiło mu się niedobrze, powstrzymał jednak wymioty. Poczuł w piersi nieprzyjemny żar, który nie tylko palił, ale i niemal wypychał żebra.

Dopiero po dłuższej chwili zaczął zwracać uwagę na szczegóły. Po pierwsze, nazwa użytkownika nie była imieniem i rokiem urodzenia, jak u większości. jawszystkowidzę.

Drugą dziwną rzeczą był brak błędów ortograficznych.

Mieszko kliknął w nazwę użytkownika, ukazała mu się zawartość konta jawszystkowidzę. Na profilu był tylko jeden film. Gdy go odtworzył, zamarł ponownie.

Pranker o twarzy Mieszka wyskakujący na ludzi. Film, przez który wszystko stracił…

Patrzył tępo w miniaturkę nagrania. Alkohol zaszumiał w głowie, obciążył ją jeszcze bardziej. Mieszko bujał się bezwiednie na krześle w lewo i w prawo.

“Muszę się dowiedzieć, kto to jest” – postanowił nagle.

Tylko jak? Nie był hakerem. Ale na pewno istniały jakieś poradniki, jak po profilu czy komentarzu odnaleźć adres IP… A po adresie IP można już łatwo odnaleźć lokalizację geograficzną.

Rozpoczął poszukiwania danego tutorialu, jednak szybko się zorientował, że Stultian albo przerastają intelektualnie takie kwestie, albo po prostu ich nie interesują, bo nie mógł znaleźć nawet nic na kształt poradnika o takim temacie.

Ale już w Cogitonecie na pewno były takie filmy. Tylko znów pojawił się ten sam problem: jak do niego się dostać ze Stultus?

Gdy chciał wpisać w wyszukiwarkę hasło “Jak dostać się do Cogitonetu?”, przy słowie “jak” pojawiły mu się propozycje najczęstszych wyszukiwań. Przerwał pisanie.

“jak urzyc cebuli zeby nie zajsc w cionze?”

“Jak miau na imie Zbyszko z Bogdanica?”

“Jak mam wrucić do domu?”

Potrząsnął głową. Wystukał całe hasło i na szczęście ukazał się film, jakiego potrzebował. Prawdopodobnie został nagrany przez innego zesłańca, bo mężczyzna w poradniku wypowiadał się składnie i nie robił co chwilę aluzji ani do aktu defekacji, ani do stosunku płciowego.

Podążył za wskazówkami youcubera. Uzyskał adres IP. Uzyskał położenie geograficzne.

Tak jak się spodziewał, użytkownik był mieszkańcem planety Cogitar. Co więcej, Mieszko odwiedzał ten adres wielokrotnie…

Tam mieszkała Świętosława.

 

 

 

Długo bił się z myślami. Jak się odegrać, co zrobić. Znaleźć ją, chociażby w sieci… Ale co wtedy? Zwyzywa ją? A co to zmieni?

Tak czy siak zdecydował poszukać profilu Świętosławy w Cogitonecie. Zaciekawiło go, jakie życie wiedzie była partnerka. Wpisał w wyszukiwarkę nazwę użytkownika jawszystkowidzę, a Booble powiązał ją bez trudu z kontem na Wielkiej Księdze Twarzy (cogitańskim odpowiednikiem Buttbooka). Kliknął w link i faktycznie ujrzał Świętosławę… tylko bardzo… odmłodzoną?

Oczywiście pousuwała ich wszystkie wspólne zdjęcia, a jakże. W sumie czemu miałaby nie usunąć… Postąpiłby tak samo. Choć zrobiło mu się trochę przykro. Scrollował zdjęcia, a na każdym Świętosława wyglądała bardzo młodo… Albo je retuszowała, albo wstawiała same stare fotografie. “Czasu nie oszukasz” – pomyślał złośliwie.

Nie pasowało mu w tych zdjęciach coś jeszcze. Nie kojarzył okoliczności, w jakich były robione, i nie pasowały też do zainteresowań byłej dziewczyny. Na przykład selfie zrobione w Centrum Kopernika. To nie było do niej podobne.

Zaskoczyło go powiadomienie o nowej wiadomości, które pojawiło się w rogu ekranu. Na avatarze uśmiechała się do niego młoda Świętosława.

Na Hildegardę, to ona… Napisała do niego. Co on miał zrobić?

Zastygł na dłuższą chwilę. Myślenie i kojarzenie przychodziło mu z trudem, zły był na siebie, że tyle wcześniej wypił.

Gdy się tak zastanawiał, co zrobić z faktem, że Świętosława do niego napisała, nagle do niego dotarło, że imię się nie zgadza. Otrzymał wiadomość nie od Świętosławy, lecz… Marii.

Zmarszczył brwi. Czyżby zmieniła imię? Ale po co?

Kliknął na wiadomość, pojawiło się okienko czatu.

Jak się żyje na Stultus?

“Złośliwa małpa” – pomyślał. Postanowił przejść do konkretów.

Rozumiem, że cię zraniłem, ale to nie powód, żeby mnie wyzywać od żałosnych śmieci i wysyłać na planetę debili. Odkręć to.

Po chwili dopisał:

I czemu zmieniłaś imię, w co ty grasz?

Przez kilkanaście długich sekund widział tylko trzy animowane kropeczki. Już się zaczął denerwować, gdy wyskoczyła wiadomość.

Nie zmieniłam imienia. A co, ty myślisz, że jestem Świętosławą?

Palce zawisły nad klawiaturą. Wystukał:

A co miałem myśleć? Masz na profilu jej zdjęcia. To kim jesteś do cholery?

Osoba po drugiej stronie długo nie odpisywała. Alkohol przymykał Mieszkowi oczy. Odlatywał już w krainę snów, gdy nagle doznał zrywu sennego. Przetarł powieki i spojrzał na ekran.

Twoją córką.

 

 

 

Mieszko siedział w garderobie studia, zajadał burgera i analizował sytuację. Miał dużo czasu, bo reklamy powinny lecieć jeszcze przynajmniej przez godzinę.

Według Marii Świętosława była w ciąży, gdy się z nim rozstała. Tamtego dnia chciała mu o tym powiedzieć, ale po raz setny ją wystawił, więc wieczorem przyszła po swoje rzeczy i nie chciała mieć z nim nic wspólnego. Uznała, że nawet pojawienie się dziecka nie zmieni jego podejścia do pracy. Słowa Mieszka o tym, że nie chce mieć potomstwa, utwierdziły ją w przekonaniu, że dobrze zrobiła, nie wspominając o swoim stanie.

Nie zmieniło to jednak faktu, że było jej cholernie ciężko. Mimo że Świętosława nigdy się nie skarżyła i nigdy nie powiedziała złego słowa na byłego partnera (choć miała do tego pełne prawo), Maria musiała całe życie obserwować, jak matka się wykańcza, harując na dwa etaty i niemal co wieczór wzdychając do jego zdjęcia. Często w nocy budziła się, słysząc płacz zza ściany, co tylko podsycało jej nienawiść do Mieszka.

On wtedy odpisał, że nie wie, co powiedzieć i że gdyby wiedział o ciąży, na pewno zachowałby się inaczej… Choć sam nie był pewien, czy to prawda. Piętnaście lat temu był bardzo samolubny… Co jest ironiczne, bo takimi słowami określił Świętosławę.

Gdy Maria dowiedziała się o sukcesie Mieszka, niemal oszalała z wściekłości. Uznała, że taki dupek nie zasługuje na uznanie, pieniądze i szczęście.

Od zawsze interesowała się tworzeniem filmów i animacją, więc umieszczenie fałszywego nagrania w Cogitonecie było dla niej drobnostką.

Próbował jeszcze przekonać Marię, że jeśli ona odkręci to wszystko, to Mieszko wróci do swojej pracy i zacznie dostawać pieniądze za rewolucyjny lek, a wtedy wesprze je finansowo i o nic już nie będą musiały się martwić. Jednak dziewczyna okazała się dumna jak matka i nie chciała żadnych pieniędzy. Pragnęła tylko zemsty.

Mieszko z samego rana, gdy tylko nieco wytrzeźwiał, zrobił screeny rozmowy z domniemaną córką i wysłał, gdzie się dało. Do komisariatu policji na Wzgórzach Idyllijskich, do biura Medenu, nawet do magazynów rozrywkowych… Pozostało czekać. Może w końcu się do niego odezwą, skoro przedstawił im dowody, że to nie on prankował ludzi na ulicy.

Nagle usłyszał swoje imię. To był kierownik planu.

– Zaczynamy za dziesięć minut! – wydzierał się zza ściany.

Naukowiec westchnął ciężko. Spróbował uśmiechnąć się do lustra, ale w odbiciu ujrzał niepokojący grymas i przerażone oczy.

 

 

 

Siedział na krześle, na scenie, przed kamerami i zastanawiał się, kiedy show dobiegnie końca. Od rozmowy z Marią miał mniej cierpliwości do idiotów niż zwykle.

Był tak zatopiony w myślach, że dopiero po chwili się zorientował, że jakiś mężczyzna ciągle go obrażał. Co oni tym razem wymyślili? Acha, podobno przespał się z jego małżonką. Publiczność obserwowała w skupieniu reakcję Mieszka na wyzwiska.

Chcieli krzyków. Pragnęli kłótni, bijatyk. Pożądali krwi.

Jak w rzymskim Koloseum.

– Jak mogłeś to zrobić, Mieszko? – krzyczał mężczyzna histerycznie. Zdaniem naukowca za bardzo się wysilał i przesadzał z reakcją, ale kogo to obchodziło. Nie miało być naturalnie, miało być kontrowersyjnie. – Jak mogłeś się przespać z moją żoną? Jesteś ludzkim śmieciem!

W głowie Mieszka otworzyła się szuflada, którą chciał na zawsze zamknąć.

JESTEŚ ŻAŁOSNYM ŚMIECIEM”.

– Pieprzony dupku, powinieneś zdechnąć! – Mężczyzna dopiero się rozkręcał.

zrub wszystkim przysluge i sie zabij”

“Mam nadzieję, że sam dostaniesz tego Alzheimera, bardzo wcześnie”

Mężczyzna zirytowany brakiem reakcji Mieszka postanowił wytoczyć cięższe działa.

– Twoją starą jebał pies!

Mieszko zacisnął zęby, złożył dłonie w pięści.

“Co panu strzeliło do tego durnego łba?”

“I ja z takim dupkiem chciałam mieć dziecko…”

– Pierdolisz swoją córkę!

Ostatnie zdanie scenicznego przeciwnika dosłownie przeszyło mózg Mieszka.

Potem wszystko działo się błyskawicznie.

Naukowiec wpadł w szał berserka. Rzucił się na mężczyznę, który był tak zaskoczony, że z łatwością dał się powalić. Mieszko przygwoździł jego ręce kolanami i uderzał pięściami w twarz. Krzyki publiczności słyszał jak przez mgłę. Sapał ciężko, zmęczony, bo nigdy wcześniej się nie bił, ale nie potrafił przestać.

Nienawidził tych ludzi, tego studia, tego, jak potoczyło się jego życie. Nienawidził Świętosławy za to, że zaszła w ciążę i nienawidził Marii za to, że zesłała go na to piekło. Nienawidził byłego szefa, panów w ciemnych garniturach. Nienawidził tej planety, głupoty… Tak bardzo nienawidził głupoty!

Ślina ściekała mu z ust, oczy zaszły mgłą. W końcu przestał uderzać, opadł z sił. Jego ciężki oddech był jedynym dźwiękiem wypełniającym studio.

Oprzytomniał po dłuższej chwili. Cisza zaczęła mrozić krew w żyłach, mgła z oczu opadła i ujrzał twarz przeciwnika leżącego pod nim. Była tak zalana krwią, że rozpoznanie go nastręczało trudności. Chyba nie oddychał.

Mieszko spojrzał na swoje zakrwawione pięści… Odebrało mu dech, dosłownie. Czuł, jak niewidzialny sztylet przebił klatkę piersiową aż do pleców. Fantomowe ręce ściskały gardło, chciały go udusić.

Wtedy prawie ogłuchł, bo nagle widownia zawrzeszczała jak nigdy wcześniej. Nie był to jednak wrzask przerażenia, wręcz przeciwnie. Ludzie skakali, wymachiwali pięściami, skandowali jego imię, przebierali nogami z ekscytacji… Operator kamery podbiegł do Mieszka, celując obiektyw prosto w jego twarz.

Naukowiec umierał z przerażenia. Chciał krzyknąć do kamerzysty, do prowadzącego, do wszystkich ludzi…

Zostawcie mnie w spokoju!

Ale nie mógł, przerażenie go sparaliżowało.

Ktoś zrzucił Mieszka z zakrwawionego mężczyzny, na scenę weszli ratownicy. Jeden z nich obmywał twarz poszkodowanego, a drugi mówił do wyciągniętego na ręce mobilu:

– Piri, jak pomóc osobie ciężko pobitej, która mocno krwawi?

 

 

 

Od tamtego zdarzenia pił jeszcze więcej, choć jeszcze niedawno myślał, że było to niemożliwe.

Pobity mężczyzna na szczęście przeżył, ale Mieszko wiedział, że gdyby miał więcej siły, to by go zabił. Zabiłby człowieka. Był tak blisko popełnienia czynu, który prześladowałby go przez całe życie.

Musiał opuścić to chore miejsce. Nie wiedział, jak to zrobi, ale musiał.

Drżał, gdy przeglądał połączenia wychodzące z jego mobilu, które nigdy nie zostały odebrane. Sprawdzał skrzynkę mailową i zastygł. Dostał wiadomość. Co prawda nie od policji, tylko od magazynu informacyjnego, ale zawsze coś.

Napisali, że screeny rozmowy z córką mogły zostać sfabrykowane i nie stanowią żadnego dowodu. To wszystko.

Walczył z nadchodzącymi łzami, gdy zadzwonił mobil. Pełen nadziei rzucił spojrzeniem w jego stronę, ale szybko się rozczarował. To producent “Potyczek”. Powoli sięgnął po telefon.

– Słucham?

– Mieszko, brachu! Jesteś gwiazdą, wiesz o tym?

– Dlatego że prawie zabiłem człowieka?

– Nie żartuj… Ale tak. W sumie już wcześniej nią byłeś! Słuchaj, rozmawialiśmy z reżyserką i właścicielami kanału na YouCube i doszliśmy do zniosku…

– Do wniosku…

– Acha, acha, do zniosku, że powinieneś prowadzić program “Potyczki Stultian”! Będziesz dostawał pięćdziesiąt tysięcy lajków za odcinek… Pięćdziesiąt tysięcy! Dupeczki zawsze na zawołanie, koks… Co tylko chcesz! No i? Co ty na to?

Mieszko w odpowiedzi ścisnął mobil tak mocno, że ekran urządzenia zaczął pękać.

Oddalił go od ucha i z całych sił rzucił o ścianę.

 

 

 

Bardzo się denerwował. Ręce tak mu się pociły, że co chwilę wyślizgiwał się z nich nowy mobil; poprzedni nie przetrwał zderzenia ze ścianą. Schował go do bocznej kieszeni plecaka.

Miał takie “szczęście”, że trafił na tego samego taksówkarza, który pierwszego dnia pobytu na Stultus zawoził go z lotniska do hotelu. Mężczyzna milczał jednak całą drogę, rozparty z łokciami za głową na fotelu i czasem spoglądał na Mieszka przez lusterko wsteczne.

Gdy dotarli do lotniska, dosłownie w biegu zapłacił taksówkarzowi dając sto lajków napiwku i wszedł szybkim krokiem do terminalu. Odprawił bagaż, ustawił się w kolejce do skanowania dokumentów i twarzy.

Gdy nadeszła jego kolej, znów zaczął się pocić. Serce waliło mu jak oszalałe.

Niemal poczuł wiązkę lasera skanującą jego twarz. Mimowolnie wstrzymał oddech.

Bramka zapiszczała tak samo, jak u innych pasażerów. Zielone światło pozwoliło przejść dalej.

Miał ochotę płakać ze szczęścia. Z szerokim uśmiechem dołączył do ludzi oczekujących na lądowanie poduszkowca.

I to tyle? To było takie proste? Dlaczego wcześniej tego nie próbował?

 

 

 

Odpowiedź przyszła szybko, zaraz po lądowaniu na Cogitar. Był tak szczęśliwy przejściem przez kontrolę na Stultus, że całkowicie zapomniał o kontroli na Cogitar. To dlatego wcześniej nie próbował… Bo wiedział, że go nie wpuszczą na planetę.

Ale może już odsiedział wyrok? Może uda się przekonać pracowników lotniska i policję, że jest jednym z nich, że jest niewinny?

Wysiadł z poduszkowca i skierował się do bramek skanujących. Nie potrafił zapanować nad drgawkami. Obawiał się, że od tego telepania maszyna go nie rozpozna.

Stojący przed nim mężczyzna wyszedł już przez bramkę. Teraz kolej Mieszka.

Niepewnie podszedł do bramki, przyłożył palec do skanera, podniósł głowę. Serce prawie wypadało mu z piersi.

Bramka zapiszczała tak samo, jak u innych pasażerów. Błysnęło zielone światło.

Zamarł. Na Hildegardę… Przeszedł! Był w domu!

– Ruszaj się, pan! – Usłyszał za sobą.

Ponaglony przeszedł przez bramkę.

Chciał skakać, tańczyć, śpiewać! Ciężar spadł mu z serca. Wróci do swojego pięknego domu, wyjaśni całą sytuację z szefem, odzyska pracę i szacunek, dogada się ze Świętosławą, przeprosi ją, porozmawia z Marią, może mu nawet wybaczy? A może nawet… zostaną rodziną?

Nagle uśmiech mu zrzedł i gwałtownie się zatrzymał. Na końcu terminala stali…

Smutni panowie w ciemnych garniturach.

Mieszko skręcił w stronę toalet. Przyspieszył kroku, ale mężczyźni od razu podążyli za nim. Zaczął biec, ale zanim nabrał rozpędu, już został złapany.

 

 

 

Całą drogę powrotną na Stultus odbył mając za towarzyszy panów w garniturach i trawiąc to, co się właściwie wydarzyło.

Okazało się, że pracownicy lotniska na Stultus poinformowali obsługę lotniska na Cogitar, że Mieszko do nich leci. Mieli obowiązek podążać tą procedurą za każdym razem, gdy którykolwiek zesłaniec próbuje opuścić planetę. Dlatego panowie w garniturach byli gotowi i czekali na Mieszka, jeszcze zanim wsiadł do poduszkowca.

Mieszko zapytał, dlaczego nie został zatrzymany już na Stultus, albo na bramkach w Cogitar i czemu właściwie nie zmienią procedur na sensowniejsze. Dowiedział się, że procedura zatrzymania zbiega jest dla Stultian zbyt skomplikowana, a na Cogitar kazali pracownikom dać mu spokojnie przejść, by nie blokować bramek i nie siać paniki wśród pasażerów.

Pozostałą drogę przebyli w milczeniu.

Po lądowaniu wyprowadzili go na płytę lotniska i wrócili do poduszkowca, tak jak ostatnio.

Mieszko stał dłuższą chwilę na płycie, dopóki nie został przepędzony przez pracowników. Skierował się do terminalu, rozejrzał po ludziach.

Sięgnął do mobilu, wybrał numer producenta “Potyczek Stultian”. Czekał długo. Już myślał, że nie odbierze, jednak nagle usłyszał jego głos:

– Zmądrzałeś?

Mieszko przełknął ślinę.

– Zmądrzałem.

 

 

 

Kolejny ciężki, i jakże upokarzający dzień miał za sobą. Dziś w programie gościł dwójkę influencerów, którzy robili wyzwanie, kto szybciej zmoczy sobie spodnie. Potem wprowadzono dwie kobiety: jedna z nich urodziła dziecko w naturalny sposób, a druga przez cesarskie cięcie. Oczywiście ta po naturalnym porodzie obrażała tę drugą, twierdząc, że nie jest prawdziwą matką. Skończyło się tylko na wyrwaniu kilku włosów i paznokci, więc nie było tak źle.

Mieszko odłożył wejściówkę na komodę, wszedł do salonu i z zadowoleniem stwierdził, że Poomba niczego nie rozwaliła. Grzecznie posprzątała walące się sterty pudełek po pizzy i butelek po whisky.

Zajrzał do barku gęsto wypełnionego alkoholem. Otworzył butelkę ginu i wyszedł z nią na balkon.

Usiadł w dużym fotelu i pociągnął solidny łyk trunku. Podziwiał widoki.

Majacząca na horyzoncie Góra Śmieci nieco urosła, a nagromadzone na niej puszki po napojach gazowanych uroczo błyszczały w zachodzącym słońcu. Z daleka wyglądały jak małe diamenty. Ogromne centra przetwarzania danych czatu LGBT rozciągały się po dolinach i wzgórzach, przypominając szare pola uprawne.

Mieszko odłożył butelkę na stolik, nie wypuszczając jej z dłoni i mimowolnie spojrzał na tatuaż na nadgarstku.

Cogito ergo stultus sum.

Myślę, więc jestem głupi.

Bo tylko głupcy rozpamiętują ciągle przeszłość, na którą nie mają już żadnego wpływu. Mądrzy ludzie potrafią się cieszyć teraźniejszością.

Koniec

Komentarze

Witaj. :)

 

Ze spraw technicznych mam wątpliwości i sugestie co do (zawsze – tylko do przemyślenia):

Robot właśnie zamierzał nalać zupę do miski, ale Mieszko szybko powstrzymał. – go?

Mieszkańcy planety są pisani czasem małą, a czasem wielką literą:

Ludzi, których cogitanie się bali.

Kiedyś słyszał, że podobno Cogitanie też kiedyś mieli inteligentne auta, ale w którymś roku je wycofano i wrócono do starszych modeli. – tu jest też powtórzenie, czy celowe (by podkreślić przekaz zdania)?

Jesteśmy liderem na rynku medycznym i farmaceutycznym, numer (numerem?) jeden na świecie, możliwe, że nawet ci idioci ze Stultus nas kojarzą. Poza tym (przecinek?) nawet jeśli można by było udowodnić, że to nie pan jest autorem nagrania, wciąż musimy pana oddalić. – powtórzenie?

Zaczynał rozumieć, dlaczego nie zamknięto go do więzienia. – trochę mi to zgrzyta (?)

– Właź pan – bardziej chrząknął niż powiedział kierowca dziwnym stroju. – w?

Co z tego, że miał mnóstwo pieniędzy, skoro wszystko miał w złotówkach idyllijskich… – powtórzenie?

Odnosiło się wrażenie, że ich reakcja była autentyczna i kierownik planu nawet nie musiał im dyrygować. – nimi?

Ze zgrozą spostrzegł, że jej koniec był przywiązany do zderzaka nieopodal stojącego samochodu. – zamienić kolejność: Ze zgrozą spostrzegł, że jej koniec był przywiązany do zderzaka stojącego nieopodal samochodu(?).

Sięgnął po napoczęte whisky stojące na biurku obok komputera i wychylił z niej potężny łyk. – napoczętą?

Ale na pewno istniały jakieś poradniki, jak po profilu czy komentarzu odnaleźć adres IP… A po adresie IP można już łatwo odnaleźć lokalizację geograficzną. – powtórzenie?

Acha, podobno przespał się z jego małżonką. – aha? – a może to celowo?

– Jak mogłeś to zrobić, Mieszko? – krzyczał mężczyzna histerycznie. – wykrzyknik przy krzyku?

– Dlatego (przecinek?) że prawie zabiłem człowieka?

 

 

Bardzo dziękuję za oznaczenie wulgaryzmów. :)

Pokazany (Wszech)świat i sam tytuł ogromnie przypadły mi do gustu. Treść całego opowiadania jest niesamowita, trzyma w napięciu do ostatniego słowa! Niesamowicie gorzki, mocno przejmujący przekaz, brawa! :)

Podwójny klik, trzymam kciuki, powodzenia. :)

Pozdrawiam serdecznie. :) 

Pecunia non olet

Zapach ramenu przyjemnie łaskotał nos, więc od razu podszedł do blatu kuchennego – Straciłem tu na chwilę podmiot. Że ramen gdzieś poszedł?

 

Mieszko wtedy spostrzegł, że posiłek niemal mu wystygł i natychmiast zabrał się do jedzenia. – Szyk niezbyt mi osobiście pasuje. Może: Wtedy Mieszko spostrzegł, co tam spostrzec miał?

 

Bardzo fajne tempo, historia wciąga i intryguje. Mieszko Piastowki, tak? No człowiek-prank zaiste. Dziwne, że dyrektor i dwóch smutnych panów aż tak go onieśmieliło. Fakt, miał się Mieszko czym stresować, ale człekiem obytym w występach był w końcu… Wywiady, sesje…

 

Nazewnictwo portali idealnie! tak zabawne, jak nastrojowe.

 

A potem wciągnęła mnie ta opowieść bez litości, co powodem jest i wytłumaczeniem moim, żem więcej grzechów nie spamiętał, a błędów nie dość, że nie znalazł to i nie szukał. Niniejszym żal za ostatnie wyrażam, gdyż błędy jak każdy człek jeden wytykać lubię, nawet, gdy błędnymi tylko w mych oczach są, a może i głównie wtedy właśnie…

 

Świetne. Pozdrawiam!

Beta-besti! :D 

 

Niby ponad 50 tysięcy znaków, ale wcale się tego nie odczuwa. Jest śmiesznie, absurdalnie i trochę przerażająco, bo nie wszystkie zawarte tu obrazki są tylko fantastyką. „Cogito ergo stultus sum” to trochę ironiczna refleksja nad światem, w którym im mniej rozumiesz, tym łatwiej żyjesz. Trudno o trafniejsze podsumowanie.

 

Klikam x2 i pozdrawiam! :) 

Dziń dybry, bruce!

 

Ach, jak miło wrócić na portal i od razu widzieć Twój komentarz :)

 

A widzisz, Ty to masz wprawne oko! Mogę siedzieć godzinami nad tekstem a i tak wszystkiego nie zauważę… Dziękuję Ci bardzo, poprawki wprowadzone.

 

Bardzo dziękuję za oznaczenie wulgaryzmów. :)

:)

 

Pokazany (Wszech)świat i sam tytuł ogromnie przypadły mi do gustu. Treść całego opowiadania jest niesamowita, trzyma w napięciu do ostatniego słowa! Niesamowicie gorzki, mocno przejmujący przekaz, brawa! :)

Łiiiiiiii!

 

Podwójny klik, trzymam kciuki, powodzenia. :)

Łiiiiiii x2!

 

Pozdrawiam serdecznie. :) 

Pozdrawiam również! heart


 

Noo cześć, Kurojatka!

swoją drogą, zabawny nick, podoba mi się :)

 

Poprawki wprowadzone, dziękuję!

 

Nazewnictwo portali idealnie! tak zabawne, jak nastrojowe.

 

A potem wciągnęła mnie ta opowieść bez litości, co powodem jest i wytłumaczeniem moim, żem więcej grzechów nie spamiętał, a błędów nie dość, że nie znalazł to i nie szukał. Niniejszym żal za ostatnie wyrażam, gdyż błędy jak każdy człek jeden wytykać lubię, nawet, gdy błędnymi tylko w mych oczach są, a może i głównie wtedy właśnie…

O kurczaczki, cóż za komplement! Pąsowieję blush

Może nie znalazłeś wiele błędów, bo miałam za sobą świetny beta-team, który jednym machnięciem różdżki pokraki przepędził… Ale nie bój nic, jak wjedzie tutaj Tarnina na białym koniu, to wnet pokraki swoim skanerem ocznym wykryje… (Tak, pomieszały mi się style, gatunki i język, chyba pora spać).

 

Świetne. Pozdrawiam!

Dziękuję, pozdrawiam również!

 


 

Hejoo…

Beta-besti! :D 

Łiii!

 

 

Niby ponad 50 tysięcy znaków, ale wcale się tego nie odczuwa. Jest śmiesznie, absurdalnie i trochę przerażająco, bo nie wszystkie zawarte tu obrazki są tylko fantastyką. „Cogito ergo stultus sum” to trochę ironiczna refleksja nad światem, którym im mniej rozumiesz, tym łatwiej żyjesz. Trudno o trafniejsze podsumowanie.

<wzruszona emotikonka>

 

Klikam x2 i pozdrawiam! :) 

łoł, ale szał! heart

Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć

Oj, nie, nie, Kochana HollyHell91, dziękuję za dobre słowo, ale to zawsze są tylko sugestie ze znakiem zapytania, nigdy pewności nie mam co do wypisywanych wątpliwości, a jakoś moje “wprawne oko” u mnie w opkach żadnych usterek nie dostrzega i nadal popełniam błędy wręcz makabryczne… blushno

To ja dziękuję, stworzyłaś znakomite opowiadanie, oparte na znakomitym i super oryginalnym pomyśle. Trzymam kciuki, życzę Piórka i pozdrawiam serdecznie. smileyyes

Pecunia non olet

Serwus,

Ciekawa historia z przesłaniem – smutno-zabawna. Mimo 50 tys. znaków, nie czuć ciężaru tekstu.

Pozdrawiam i klikam.

No, naprawdę ciekawe. Jest trochę humoru, ale jednak po chwili miałem przemyślenia, które już takie zabawne nie były. Bardzo dobry tekst.

Serdeczny klik ode mnie.

Pozdrawiam!

You cannot petition the Lord with prayer!

Smutny humor, a najgorsze, że może być prorocze. Oby nie. :(

No, nieźle obsmarowałaś kawałek naszej rzeczywistości. 

Planeta Stultus wykreowana wspaniale. Cholera, nie wiem, czy gdzieś już jej nie widziałam. Na szczęście nie jestem jej więźniem. Waluta po prostu w punkt.

Ale prawa na planecie mózgowców nie są zbyt sprytne – żeby zesłać człowieka na banicję wystarczy jeden filmik i nikt tego nie sprawdza, ale skriny rozmów pewnie zostały podrobione, więc to żaden dowód.

Fabuła fajna, twisty we właściwych momentach, na koniec ładna klamra i morał. 

Bohaterowie też w porządku. Najbardziej koncentrujesz się na protagoniście, pozostali raczej schematyczni, ale przy takiej konstrukcji chyba nie mogło być inaczej. 

Dobry tekst.

Aha, pisze się właśnie “aha”, nie “acha”. “Ach” też jest prawidłowe, ale znaczy coś innego.

Babska logika rządzi!

Witam i przybywam z komentarzem pobetniczym.

 

Przedstawiłaś nam przerażającą wizję teraźniejszości. Niestety nawet nie tak bardzo przesadzoną.

 

Częstym problemem w tego typu agresywnie satyrycznych wizjach jest brak jakiejkolwiek spójnej fabuły, który sprawia, że po dwóch akapitach mamy wrażenie, że wiemy już, co autor chciał nam powiedzieć i właściwie nie ma po co czytać dalej.

Tutaj nie ma tego problemu – sprawnie połączyłaś wizję świata z osobistym wątkiem bohatera, który jest dobrze skonstruowany i niepozbawiony twistów, przez co czytało się przyjemnie aż do końca.

 

Jak już pisałem, jedynie wstęp trochę mi się dłużył, ale innym się podobał, więc widocznie to z moim attention spanem jest problem :)

 

Pozdrawiam i klikam

Dlaczemu nasz język jest taki ciężki

Hej, Chyba jest problem z kategorią, bo SF jest tu skąpo, ale to nie jest największy problem tekstu, a to o czym jest. Pokazałaś fragment naszej rzeczywistości w mocno przekoloryzowany sposób, ale dając jasno do zrozumienia, kto w naszej rzeczywistości zasługuje na pogardę. Tekst przypomina mi trochę komentarze z opowiadania, jest mocny i stanowczy, niemal krzyczy – kto jest ze mną. Oczywiście, że patologie nas denerwują ale świat nie dzieli się na głupich i mądrych. By to zrozumieć wystarczy czasem bliżej poznać tę drugą stronę. I tego mi brakuje w tekście. Bo tu mamy już sprawę przesądziną i nie dajesz nawet odrobiny nadzieji, że nastąpi jakaś przemiana, o którą, ten tekst aż się prosi. Nasz bohater wpada w łajno i pozostaje mu już tylko w tym łajnie utonąć. Jest też sprawa samej intrygi, która jest dość prosta i mam wrażenie, że została wymyślona tylko po to by poznęcać się nad tym co Cię denerwuje. No niestety ale opowiadanie mi się dłużyło i nie zaskoczył mnie niczym. A szkoda bo jest świetną okazją do przełamywania barier, których jest tak dużo w naszym codziennym życiu. Na koniec dodam, że tekst jest sprawnie napisany i już za to należy się klik:). Życzę mniej marudzenia pod opowiadaniem i pozdrawiam.

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Cześć, HollyHell!

Widać, że opowiadanie jest solidnie przemyślane, zaplanowane od początku do końca, jednak dla mnie też bardzo nieprzyjemne w odbiorze – co niekoniecznie jest wadą, ale zupełnie nie odgaduję, co ktoś powyżej dostrzegł w nim zabawnego. Piszesz o człowieku żyjącym w niegodnym go świecie, zmuszonym do upadlania się intelektualnie i moralnie. Zakończenie nie oferuje żadnego konstruktywnego podejścia, bo nie można go odczytać jako sportowego “zapomnieć o niewykorzystanych okazjach i iść naprzód”, lecz raczej “życie jest nie do wytrzymania, gdy rządzi nim bezsilny gniew”, więc trzeba pogodzić się ze światem i zniżyć do jego poziomu. Pod tym kątem przypomina to bardziej starogrecki dramat niż nowele dydaktyczne pozytywistów, a w każdym razie działa dosyć depresyjnie.

Relacja tekstu z naszą rzeczywistością wygląda mi na ważny i interesujący aspekt. Jasne, jak to wskazywali Przedmówcy, że jest jeden do jednego w zakresie głównego wątku, to znaczy porównania świata nauki ze światem celebrytów i patostreamerów: ujęcie ich jako dwóch rozdzielnych planet wydaje mi się w pełni usprawiedliwionym zabiegiem retorycznym. Nie jestem jednak tak pewien, czy wtedy zesłanie głównego bohatera traktować jako pasujący do tego element fantastyczny dystopii, czy także jako odniesienie do naszej rzeczywistości, to znaczy po prostu metaforę zwolnienia z pracy. W pierwszym przypadku można dziwić się, jakim sposobem tak funkcjonujące społeczeństwo miałoby się wciąż rozwijać i prosperować; w drugim nieraz spotyka się też dotyczącą naszych realiów krytykę odwrotną, to znaczy opinię, że osobom znanym i odnoszącym sukcesy zbyt wiele zachowań uchodzi płazem. Wreszcie intryga Marii sprawia wrażenie zbyt prostej, pretekstowej, ten wątek moim zdaniem trochę niefortunnie powiela stereotyp, że wybitny badacz ma koniecznie mieć niepoukładane życie osobiste.

Na marginesie przeszło mi przez głowę, że ktoś mógłby Twojego bohatera przypadkiem skojarzyć z prof. Gajduskiem, bądź co bądź także skazanym noblistą zajmującym się chorobami mózgu – nie jestem pewien, czy koniecznie by Ci to odpowiadało.

Całkiem przypadkowo wyłowione z tekstu:

Całą drogę powrotną na Stultus odbył, mając za towarzyszy panów w garniturach i trawiąc to, co się właściwie wydarzyło.

Wydzielenie przecinkiem równoważnika zdania podrzędnego.

 

Widzę, że polecić do Biblioteki już nie zdążyłem, ale z pewnością zamierzałem. Pozdrawiam serdecznie!

PS. Gdzieś po drodze wreszcie się połapałem, że Twoje “Dziń dybry” to chyba z ’Allo ’Allo!

Przeczytałem. I całkiem ciekawie mi się czytało. No ale po kolei. 

 

 

Z minusów

 

To na pewno są dwie, różne planety? Bo prędkość łączności czy podróży to wygląda jakby to był przelot nad Atlantykiem max. W ogóle nie widać tych kosmicznych odległości. Domyślam się, że hard sf nie był priorytetem przy pisaniu tekstu no ale mnie rzuca się to w oczy. 

 

Idiotyzm geniuszy. Czyli wystarczy wrzucić randomowy filmik w sieć aby kogoś upupić? I nie ma żadnego domniemania niewinności, żadnego procesu, zbierania dowodów, ot randomowy filmik w necie niewiadomego pochodzenia i wylatujesz na śmietnik historii. No nie są ci geniusze zbyt lotni. Nie wiem jak im sie udało zbudować tak zaawansowane społeczeństwo. Póki człowiek człowiekiem to natury swojej nie oszuka a więc ludzie będą podkładać innym świnie, kłamać, oszukiwać, wyzyskiwać. Zaporą przed tym jest państwo, prawo, aparat sądowniczy, przepisy BHP, prawo pracownicze itd. Tutaj niby planeta geniuszy a jeden filmik może wywalić na śmietnik nawet dobroczyńcę ludzkości. Aparat w ogóle nie jest przygotowany na taką okoliczność. Mnie to się wydaje skrajnie nieprawdopodobne więc psuje mi immersję. Domyślam się jednak, że to jeden z gwoździ fabuły bez jakiego nie było dalszego ciągu. 

 

 

Niezbyt mnie przekonuje funkcjonowanie planety głupców. Nawet jak tam rządzi SI a fizyczne prace mogą wykonywać autmaty to chociaż część populacji musiałaby nie być całkowitymi idiotami. Ale tu mogę przymknąć oko na to, bo mogli się nie pojawiać przed okiem kamery narratora. No i sam tekst też raczej nie jest chyba zbyt dosłowny a bardziej przypowieść filozoficzna. 

 

 

Niezbyt mnie przekonuje, że Mieszko absolutnie nic nie wie o sąsiedniej planecie np. to jaka jest tam waluta. Dla mnie to sytuacja jakby Polak nie wiedział, że w Niemczech używaja euro a wcześniej marek. I to jak jest połączenie transportowe i satelitarne pomiędzy planetami. Domyślam się, że po raz kolejny chodziło o podkreślenie szoku kulturowego przybysza no ale mimo wszystko trochę to mi zgrzyta. 

 

 

Z plusów

 

 

– Bardzo ciekawie opisana planeta głupców. Idiokracja na pełnej. Robi wrażenie. Podoba mi się pomysł lajków jako waluta. Oryginalne, nie widziałem tego wcześniej. 

 

– Jest przemiana bohatera. To nie zawsze się udaje ująć w tak krótkiej formie. Ale samo opisanie przemiany uważam za plus. 

 

– Zabawna była zamiana nazw znanych nam platform. Ciekawy pomysł, zwłaszcza, że nowe nazwy były całkiem sensownie dobrane. To właśnie dodało ironii i groteski tej zamianie. To też na plus. 

 

– Zaczęcie intrygi kto wrobił Mieszka i jej rozwiązanie. Irytujące są opowiadania gdzie od startu do mety, nie wiadomo ocb.

 

 

 

Ogólnie

 

 

– Ogólnie opowiadanie oceniam na plus. Ma werwę, jest wewnętrznie spójne (o ile nie traktować jej zbyt dosłownie a jedynie jako przypowieść), ma swoją logikę, postacie nie są idealne. Nawet główny bohater wyraźnie podupadł moralnie na swoim zesłaniu. Jest przemiana bohatera, od świeżaka po wielką rybę. Do tego jest to czytelnie pokazane i nie trzeba się domyślać. Póki traktować ten tekst z przymrużeniem oka to wyszedł całkiem nieźle. Powodzenia w klawiaturze przy pisaniu kolejnych tekstów :)

 

Cześć.

Fajna historia i napisana w taki sposób, że się nie dłuży. Świat posunięty do granic absurdu. I człowiek, który nie ma wyjścia jak się w ten świat zanurzyć. Dobre. Dzięki za mile spędzone popołudnie.

Nowa Fantastyka