- Opowiadanie: Anonimowy bajkoholik - Hałasy na strychu

Hałasy na strychu

Kiedy zobaczyłem, jakie hasła wybrało szanowne Jury, zrozumiałem, że muszę w konkursie wystąpić :).

Które to hasła? A te:

I. Informacja

II. Uczynienie niewidocznym

III. TADAM! – Strych

 

Znaczy – anonimizacja to ogólnie fajna sprawa, ale myślę jednak, że niekoniecznie w moim przypadku ;).

I jeszcze dwie sprawy techniczne i trzy sprawy ogólne.

Pierwsza techniczna – pojęcie mapy potraktowałem dość nieortodoksyjnie. Ale przypominam, że w biznesie i polityce istnieje pojęcie “mapa drogowa”, generalnie oznaczające zestaw wskazówek. Więc chyba może być.
Druga techniczna – zdaję sobie sprawę, że mój tekst idzie trochę “na skróty”,  główny bohater w mig rozwiązuje wszystkie zadania. Sprawny pisarz pewnie stworzyłby na jego podstawie powieść, a pisarz fantasy – może i pięcioksiąg. Ale ja się brzydzę okrutnie laniem wody.

Pierwsza ogólna – SF jest w moim opku śladowe, ale jednak jest!

Druga ogólna – zastanawiam się, czy poniższy tekst nie będzie zbyt hermetyczny, czy jeszcze dzielę z kimś z młodszego pokolenia wspólne lektury?

Trzecia ogólna – straszną miałem frajdę pisząc to opko. Jeśli choć trochę Was ono zaciekawi, to będę szczęśliwy!
Rozgadałem się, więc – zapraszam do lektury!

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Biblioteka:

GalicyjskiZakapior, Bardjaskier

Oceny

Hałasy na strychu

Maks znów siedział skwaszony przed ekranem.

Tyle tylko, że tym razem miał do skwaszenia dobry powód.

Powód ten był właściwie niewielki, ale jednak trudny do przeoczenia.

Otóż na ekranie monitora, czarnego w przeważającej części, widniały trzy zdania, elegancko wypisane w lewym górnym rogu bursztynową czcionką Calibri. Pod nimi monotonnie pulsował kursor.

Taką czcionką posługiwał się tylko Maksiowy Dziadek. Mawiał, że to bardzo oldskulowe. Nie byłoby tu może powodu do skwaszenia, a nawet do choćby niewielkiej irytacji, gdyby nie fakt, że Dziadek nie mógł napisać wiadomości bursztyniącej się przed Maksem. Z tego prostego powodu, że nie żył już od trzech miesięcy.

Dodatkowym powodem irytacji młodego nerda komputerowego była treść owej informacji.

„Jeśli chcesz wiedzieć, co w życiu ważne, wpisz odpowiedź na pytanie.

Zagadka brzmi: czego ci potrzeba, by ruszyć dalej? Potrzebujesz tego, czym potrafisz się posługiwać Ty, ale nie Janka. Pamiętaj, że czas ucieka, a droga która cię czeka, długą będzie”.

***

Ale ale…

Niegrzecznie to z mojej strony, prawda?

Tak zaczynać bez wstępu.

Wobec tego już poprawiam swój błąd i krótko przedstawię dramatis personae.

Przynajmniej te, które już się pojawiły.

Maks (lat 13) – osoba płci męskiej, aspirująca usilnie do dorosłości (głównie w celu możliwości rozdysponowania pełni rozporządzalnego czasu na wszelakiego typu aktywności internetowe). Wiecznie niezadowolona z życia, co ważne w tej opowieści. Powodów do utyskiwań było wiele: a to kompletnie niepotrzebna marchewka w zupie, a to buty za ciasne, a to deszcz tłucze w szyby, a to internet za wolny… Maks nie był chyba nigdy w życiu zadowolony (tak przynajmniej twierdził Dziadek).

Janka (lat 6) – siostra Maksa, dumny przedszkolak, źródło wszelkich utrapień i niepożądanych ustępstw, wymuszanych na Rodzicach.

Dziadek – jak nazwa wskazuje, genetyczny przodek Maksa i Janki. Chełpliwie oznajmiał rodzinie, że gdyby nie jego jedynie słuszne metody wychowawcze, wymienione powyżej rodzeństwo dawno już zeszłoby na psy i utonęło w odmętach internetu.

Dziadek zmarł nagle trzy miesiące temu, nie zdążając… Nie, nie będę wyprzedzał wypadków, bo przecież po to opowiadam, aby ich nie wyprzedzać.

Do tego wystąpią jeszcze rodzice: Mama i Tata. W wieku średnim, średniej budowy ciał, o średnich zarobkach, z klasy średniej… No w ogóle tacy średni!

I jeszcze miejsce akcji: dom jednorodzinny, dwukondygnacyjny (co ma niebagatelne znaczenie), stojący na przedmieściach K. Ani nowy, ani stary. Mniej więcej pięćdziesięcioletni. Wybudowany przez Dziadka „tymi ręcami”, jak lubił się chwalić.

To już chyba wszyscy i wszystko, co potrzebne do opowiedzenia tej historii.

A nie, jestem jeszcze ja, Narrator. Który wam tę historię opowiada. Ponieważ jednak moja osoba jest w tej historii, na razie przynajmniej, nieistotna, chwilowo swój opis zastąpię milczeniem.

***

No, to teraz już mogę wrócić do opowiadania.

Maks czuł się zaniepokojony wyświetlaną wiadomością nie tylko dlatego, że otrzymał ją od nieżyjącej osoby. Przypuszczał, że majstrując z Domową Sztuczną Inteligencją spokojnie dałby radę osiągnąć taki rezultat. Był tylko zdziwiony, że Dziadka to nie przerosło, bo nie wyglądało na to, by ten zajmował się grzebaniem w kodach i amatorską hakerką.

Bardziej niepokoiła go wzmianka o czymś, co było mottem życiowym Dziadka. Staruszek (mówiąc raczej metaforycznie, bo kiedy nagle i niespodziewanie dopadła go śmierć, był jeszcze w pełni sił) zawsze powtarzał: „wnusiu, kiedy już dorośniesz, powiem ci, co jest w życiu najważniejsze. Ale najpierw do tej prawdy objawionej musisz dorosnąć”. I tu Dziadek zawsze mrugał jednym okiem. Najpierw lewym, potem prawym.

Reasumując – Maks wiedział, że to wiadomość od wiadomej osoby. To nie był fejk, na przykład w wykonaniu Rudego Romana, Mysikrólika czy któregoś innego z jego kolegów. Na pewno nie! Zaintrygowała go za to jej treść, w formie zagadki. Dziadek lubował się we wszelkich krzyżówkach i łamigłówkach, więc to do niego pasowało. Także cel zadania był jasny – poznać życiowe motto nestora rodu.

Teraz tylko trzeba było rozwiązać zagadkę.

„Czym ja się potrafię posługiwać, a ta siuśmajtka nie?”, zastanawiał się chłopak. Sznurówkami na przykład. Albo nożem przy obiedzie, choć uczciwie trzeba było przyznać, że Janka robiła powolne postępy. Albo zaawansowanymi funkcjami Sieci. Ale to, biorąc pod uwagę twórcę wiadomości, nie wchodziło w rachubę.

I tak już od godziny Maks wpatrywał się tępo w ekran, obracając w głowie tysiączne możliwości, które jednak nie okazywały się tymi właściwymi.

– Koooolaaacjaaaa! – zakrzyknęła z kuchni Mama.

– Co? – ocknął się chłopak. – Idę już mamo, idę.

Nagle zamarł.

”Czas ucieka”.

Ale przecież nie widać żadnego zegara, odliczającego czas do wybuchu bomby, jak na amerykańskich filmach. Więc czas nie ucieka. Przynajmniej nie ten przeznaczony na rozwiązanie zagadki. Tryby w głowie Maksa zaczęły się z wolna rozpędzać.

Ja…

Janka…

Czas…

I nagle przypomniał sobie straszną awanturę sprzed miesiąca, kiedy to Janka zlekceważyła polecenie rodziców. Mama z Tatą wybierali się wtedy do teatru i przykazali smarkuli przez pół godziny rysować szlaczki w zeszycie, jako formę przygotowań do obowiązków szkolnych. Mieli na myśli wyrabianie nadgarstka, koordynację oko-ręka i inne użyteczne wychowawczo sprawności, o których można wyczytać w podręcznikach dla młodych rodziców.

Kiedy wrócili, wpadli w furię widząc efekt zleconej pracy – trzy smętne grzybki w rogu prawie czystej kartki. Dziewczynka broniła się twierdząc, że pół godziny to trzeba jej było na numerkach określić (te smarkula już znała, bo nauczyła się ich sama licząc punkty w grach), a nie zostawiać z jakimś dziwactwem. Dziwactwo był to pamiątkowy zegar z kurantami i wahadłem, będący pamiątką po jakichś szlacheckich przodkach (tak przynajmniej mówił Dziadek). Bo ona (Janka znaczy) nie wie, co te spiczaste paluchy wskazują.

„Ja wiem, jak odczytać z takiego zegara czas”, zreflektował się Maks. „A Janka nie”.

„Bo ja wiem, co wskazują…”

I wystukał na klawiaturze: „Wskazówki”.

Obraz na ekranie nagle wystrzelił fajerwerkami i wyświetlił ogromną czcionką: „BRAWO!!!”

„Czy chcesz zatem wskazówki?”

„Tak”, gorączkowo wcisnął klawisze chłopak.

„Oto i ona: ubi thesaurus tuus, ibi Cor meum”.

– Maks, gałganie, ile cię mogę wołać? – niecierpliwiła się Mama.

– Już, już! – nieprzytomnie odkrzyknął Maks, choć w głowie miał już tylko słowa wskazówki.

Rodzicielka nie dawała za wygraną i przy stole kuchennym.

– Tylko żebyś mi nie grymasił, bo od twoich grymasów alergii już dostaję! Do tego twoja siostrunia horrorów się chyba naoglądała, bo głosy na strychu słyszy!

– Muzykę, mamusiu, muzykę, a nie żadne głosy – gniewnie odparła dziewczynka.

– Chyba chóry anielskie – zakończyła rozmowę zagniewana Mama.

***

Skądś znał słowa wskazówki.

Skądś je znał, gdzieś już je słyszał, obijały się po jego głowie jak kostki do gry w kubku przed rzutem. Aczkolwiek… Coś mu tu nie grało. Bo znał je, ale jakby nie znał. Język rozpoznał, choć nigdy się go nie uczył. Dziadek miał zwyczaj czytania mu książek przed snem, żeby, jak to mówił: „dzieciak nasiąknął odrobiną kultury, a nie tylko tym odmóżdżającym szlamem z mrugających obrazków”. W zakres późniejszych lektur weszła cała „Trylogia” Sienkiewicza, podczas lektury której staruszek objaśnił, co to łacina i co nieco przetłumaczył.

Właśnie, lektury! Eureka!

Mimo ucha puścił narzekania smarkuli na jakieś dziwne dźwięki na strychu.

– Mamo, tam jakby muzyka grała! Może to jak z bajki o Kreciku, zwierzęta tworzą muzykę? – Zastanawiała się dziewczynka.

Nie zważając na zoologiczne fantazje siostry, Maks połknął kolację niemal bez żucia i popędził na strych. Bo na strychu Dziadek uwił sobie gniazdko, w którym przebywał ostatnio większą część dni i nocy. Stał tam spory regał z książkami, na którym kurzyły się, dość nieporządnie ułożone, ulubione lektury najstarszego z rodu. Jest! Nienacki! Templariusze! Kortumowo! Ubi thesaurus tuus, ibi cor tuum! Tam skarb twój, gdzie serce twoje!

Ale przecież… Dlaczego w podpowiedzi jest Cor meum? Po co jednak mądrzy ludzie wynaleźli internet? Szybki rzut okiem do sieciowego słownika i już wiadomo: cor tuum to serce twoje, a cor meum – serce moje.

Maks zasępił się mocno, pionowa bruzda przekreśliła jego czoło. Wchodził w „tryb pomysłowego Dobromira”, jak to mawiał Tata. Znaczy – głęboko nad czymś rozmyślał.

I nie były to myśli wesołe.

„Co ten staruszek, oszalał?”, biegły myśli chłopaka. „Jego serce podróżuje teraz w stratosferze, troposferze i w pozostałych warstwach atmosfery. Wszak został skremowany trzy dni po śmierci. Chyba, że o popioły mu chodziło. Nie, odpada, przecież na pewno nie chciał, żebym rodzinny grobowiec rozkuwał?”, dumał chłopak, przypominając sobie składanie urny do głębokiego grobowca i rozmowę ojca z pracownikami przedsiębiorstwa pogrzebowego o konieczności jej dobrego zamurowania.

„Co ten stary piernik znowu wymyślił?”, pieklił się Maks układając do snu. Ale łacińskie słowa pędziły mu pod czaszką jak wehikuł Pana Samochodzika po szerokiej szosie.

W życiu chłopaka nastąpiły dni pełne rozmyślań, ale także odklejenia od życia codziennego. Maks w każdym szkolnym zeszyciu bazgrał serca w różnych konfiguracjach, co poważnie zaniepokoiło chłopaków z jego paczki. Czyżby on pierwszy się wyłamał z męskiego paktu i zakochał się w jakiejś, tfu tfu, dziewczynie?

I tak męka trwała dni kilka, pełnych cierpień umysłu, łapiącego błyskawicznie każdy najmniejszy trop i jeszcze szybciej go porzucającego. Aż przyśniły mu się dwa serca, jedno obleczone w szatę zakonną z czarnym krzyżem, drugie – w szatę z krzyżem czerwonym. Krzyżak i templariusz. Serce twoje i moje. Postacie długo okładały się dwuręcznymi mieczami. Zażarta walka zdarła z postaci zakonne płaszcze i chłopak dostrzegł, że ciała rycerzy są misternie splecione z liter. Templariusz powoli zdobywał przewagę, bo, jak dostrzegł Maks, był większy. Ale dlaczego? Dopiero teraz to spostrzegł: „c” budujące templariusza było znacznie większe niż to, z którego składał się Krzyżak.

Chłopak obudził się zlany potem. Rzucił okiem na zegar – 3:43. Ale nie mógł wytrzymać i wywołał ze stanu czuwania swój komputer. Tak, to „C” było napisane wielką literą. Teraz zerknął do książki Nienackiego: tu „cor” wydrukowano literami małymi. Maks wrócił do łóżka, pomyślał „co ty znowu kombinujesz, dziadku?” i zasnął snem sprawiedliwego.

***

Myśli chłopaka galopowały jak mustangi po prerii: ”Serce. Właśnie tak. Serce z dużej litery! Nazwa własna? Przecież Dziadek nie nadał własnemu sercu nazwy, nie miał go za osobę przecież. Więc co? Co jeszcze piszemy wielkimi literami?”

Trzymana w ręku książka wypadła z młodych rąk i trzasnęła z hukiem o podłogę. Chłopak ją podniósł i machinalnie przeczytał: Z. Nienacki…

„No tak, nazwiska pisze się z dużej litery! Ale czy Dziadek znał jakąś panią Serce? A może… pana Serce? Bingo! Jana Serce!”.

Gdyby Maks mógł odśpiewać jakąś dziękczynną suplikę do Najwyższego jak templariusz po zdobyciu Aszkelonu, to mury domu zatrzęsłyby się w posadach. Zamiast tego, znowu pogalopował na strych.

***

Tutaj muszę się znowu wtrącić ja, Narrator. Bo przecież skąd moglibyście wiedzieć, po co Maks pobiegł na strych?

O regale na książki już wspominałem. Ale obok niego stała trochę mniejsza, acz także słusznych rozmiarów, witryna z równo poukładanymi zbiorami filmowymi Dziadka, efekt jego kinomaniaczego, krótkiego zapału. Okładki filmów DVD z coraz większą beznadzieją zachęcały: mnie, mnie obejrzyj! Na niej stał również…

Ale to może przejdźmy już do Maksia.

***

A Maksio sięgnął pewnie po zakurzone pudełko z jednym z ulubionych seriali Staruszka, uwiecznionym na srebrnych płytach. Na okładce widniała duża głowa sympatycznego pana w średnim wieku oraz pięć mniejszych, kobiecych. Nazwiska z tyłu okładki: Kaczor, Nehrebecka, Szykulska, Kociniak nic chłopakowi nie mówiły, za to jego dziadkowi bardzo wiele.

 Maks otworzył pudełko i…

Jest! Na płycie z serialem „Jan Serce”, która zawierała odcinki o numerach 7 i 8, ktoś starannie nakleił żółtą karteczkę, dla pewności przytrzymując ją do płyty grubą taśmą samoprzylepną. Tożsamość „ktosia” nie była dla Maksa tajemnicą.

Kartka była pusta!

„No nie, nie, to jakiś jego kolejny psikus. Tu musi coś być ukryte”. Chłopak oderwał kartkę od płyty, obrócił. Na rewersie też ani śladu jakiejś wskazówki. Ale…

Od karteczki bił ledwo uchwytny, ale jednak wyraźny zapach. Cytrusów? Ależ tak, przypomniał sobie, kiedyś dziadek nudził coś o atramentach sympatycznych. Widzialnych tylko w pewnych warunkach.

„Specjalnie uczynił ten zapis niewidocznym, dowcipniś jeden. Kwas cytrynowy trzeba potraktować wysoką temperaturą, wtedy pojawią się litery”.

Maks pognał do kuchni, potrzymał chwilę karteluszek nad płomieniem palnika gazowego. Po chwili dostrzegł brunatne litery powoli się uwyraźniające, aż w końcu mógł przeczytać cały tekst:

„Hey You,

Is There Anybody Out There?,

The Show Must Go On,

Stop”

Oraz dopisek „wers ostatni”. I cytat: „Pamiętajcie, że głowa jest ponad sercem”. Do tego gruba strzałka wskazywała miejsce, w którym na płycie nadrukowana była cyfra 7.

Chłopak jęknął. „Dziadku, nie przesadzasz aby trochę?”.

Jakby w odpowiedzi na jęk, rozległ się dźwięk. (rym nieplanowany – przyp. Narratora).

Dochodzący jakby… ze ścian? I co to było? Gwizdanie?

„Hej ho, hej ho? To z Disneja chyba. Do pracy mam się wziąć? Ktoś tu bardzo przesadza!”, złościł się Maks. „No i skąd to gra? W duchy nie uwierzę, ale coś tu jest grubo nie tak”.

Myśli w głowie znów zaczęły się kłębić. „Hej ty, czy jest tam ktoś? Przedstawienie musi trwać, stop” na gorąco tłumaczył Maks. „Coś ty znowu wymyślił, dziadku? Skąd tu wers? Czego to wers? Piosenki grupy Queen? Nie, bo pod koniec tylko powtarza się tytuł. Ech! Może z tą siódemką pójdzie lepiej? Może tytuł odcinka coś znaczy?”.

Szybkie sprawdzenie w necie i… Odcinek siódmy serialu „Jan Serce” nosi tytuł: „Raz kozie śmierć”.

„Mało pomocne”, osądził chłopak. „Chyba, że to podpowiedź na później”.

Zapisany cytat, ten z sercem i głową, pochodził za to z ust kardynała Stefana Wyszyńskiego. Jako że Dziadek nie był przesadnie wierzący (choć, jak się Maks orientował, w Boga wierzył), konotacje religijne należało raczej wykluczyć.

Czyli to angielskie słowa były sednem zagadki, wydedukował chłopak.

***

Stan beznadziejnego zablokowania, tkwienia w ślepej uliczce towarzyszył chłopcu kilka dni. Skwaszony był już do tego stopnia, że na jego widok samoistnie skisłyby ogórki.

Aż do środowego powrotu Janki z przedszkola.

 – Ja do szkoły nie pójdę! – perorowała dziewczynka zdumionym rodzicom. – To pralnia mózgów. I… i… i… przerabiają tam dzieci na robaki!

Tu wybuchnęła potokiem łez, szlochając rozpaczliwie.

– Ale jak to? Kto ci takich bzdur nagadał? – Próbowała załagodzić sytuację Mama.

– Sama widziałam. Tomek przyniósł filmik. Z jutuba. Tam dzieci wpadają do takiej maszynki, co czasem mielisz mięso, i zmieniały się w robaki!

Tym razem to Ojciec wpadł w „tryb pomysłowego Dobromira”.

– Czekaj, czekaj – mruknął do Mamy i pogalopował po telefon.

Chwilę w niego postukał i rozległa się piosenka:

We don’t need no education…”.

– Tak tak, to to! – Dziewczynka trochę poweselała. – Tomek jeszcze mówił, że nie potrzebujemy tej, no… dedukacji. Szkoły, no! – Tupnęła nóżką na potwierdzenie własnych słów.

W tym momencie Mama i Maks wbili osłupiały wzrok (Narrator wie, że forma „osłupiałe wzroki” nie istnieje, ale nie wie jak ją zastąpić) w Tatę, który zaczął się dosłownie tarzać po podłodze. Ze śmiechu.

Duet M&M musiał odczekać trochę, aż Tata się uspokoi.

– Więc? – natarli oboje.

– A bo… – Tata dalej ocierał łzy. – Jest taki kawałek, napisany przez sfrustrowanego młodzieńca, któremu najwyraźniej nie szło w szkole. Traf chciał, że młodzieniec został gwiazdą rocka, a ten utwór megaprzebojem. Zobaczcie sami ten teledysk.

Rzeczywiście, obrazki zgadzały się z opisem Janki.

– Toż to… Pink Floyd. – Mama wykazała się dogłębną wiedzą na temat historii muzyki rockowej.

– Ano! – Potwierdził Tata. – Młodzież przedszkolna musiała gdzieś trafić na ich muzykę i stąd ta afera.

– Janko… – Ojciec zwrócił się do córki.

Ale Maks już nie słuchał, tylko pognał na złamanie karku na strych. Pink Floyd i ten kawałek! Oczywiście! Dziadek w ramach edukacji wnuka nie oszczędził mu również muzyki, którą zasłuchiwał się w młodości. Co przydało się teraz, bo chłopak rozpoznał utwory które znalazły się na jednej z płyt. Tej, której okładka oprawiona w szkło pyszniła się, dyskretnie oświetlona, na jednej ze ścian szczytowych strychu.

„Ostatni wers, ostatni wers…”, mamrotał do siebie Maks.

Chłopak niezwykle delikatnie zdjął ze ściany wiszącą na niej okładkę i obrócił. Ostatni utwór na płycie nosił tytuł „Outside The Wall”. Szybkie zapytanie Wujka Gugla i oto jest. Ostatni wers, brzmiący następująco: „Banging your heart against some mad buggers wall”, czyli „Bo jak długo można łomotać sercem w mur, za którym obłęd się skrył?”.

Tym razem chwila załamania Maksia trwała tylko moment. A potem, już standardowo, włączył się Pomysłowy Dobromir.

„Znaczy, mam walnąć czymś w mur? Sercem?”, skrupulatnie rozkładał informację na czynniki pierwsze. „No nie, to nie Harry Angel, serca sobie wycinał nie będę”.

Szybki rzut oka na notatkę, przyklejoną do filmu DVD: „aha, to po to ten cytat z Wyszyńskiego. Nie sercem, a głową. Powaliło tego dziadka chyba”, złościł się nastolatek. „Co to ja, ekipa rozbiórkowa? Dom mam rozburzyć czy jak? Przecież wszystkich ścian nie będę makówką opukiwał”.

I kiedy tak gorączkowo rozglądał się po strychu, w miejscu z którego zdjął przed chwilą okładkę płyty, zobaczył czerwoną kropkę.

„Oho”, pomyślał. Rękami zaczął wodzić po murze wokół, ale nie wyczuł nic niezwykłego. Włączył więc lupę w telefonie i przyjrzał się kropce z bliska. Okazało się, że nie była to kropka, a miniaturowa tarcza strzelecka.

„Aha, czyli walić tu”, pomyślał. „Ale trochę głowy szkoda. Może młotkiem?”

Już zrobił krok w kierunku schodów, by pobiec po narzędzia, kiedy znowu ze ścian rozległ się dźwięk. Tym razem był to dźwięk niepowodzenia. Taki jak wtedy, kiedy kulka w cyfrowym fliperze wypada ze stołu. Wtedy przypomniał sobie jeszcze o grubej strzałce z notatki. I tytule odcinka: „Raz kozie śmierć”.

„Czyli jednak głową”, zafrasował się. „No trudno, Dziadek chyba wiedział, co robi”.

Zbliżył się do ściany, zamachnął głową i…

W ostatniej chwili zrejterował.

„No weź, głupie to przecież, czoło sobie rozwalę”, tłukło się w głowie chłopaka. „To jakieś bzdury. Ale przecież Staruszek nie bawiłby się w te głupoty tylko po to, żeby się ze mnie naśmiewać, nie?”.

Zamachnął się jeszcze raz, trafił i… Tym razem głowa gładko przeszła przez coś, co tylko zdawało się murem. I jednak delikatnie stuknął w cegły wewnątrz. Choć krzywdy sobie nie zrobił, bo twórca skrytki (bez wątpienia był to Dziadek), wyłożył ją pianką dla złagodzenia uderzenia.

Dziwne! Wcześniej był tu mur, teraz dłonie chłopca przechodziły przezeń jak przez warstewkę wody, lekko tylko odczuwając samą chwilę przejścia. Uderzenie czołem w nibymur chyba dezaktywowało zabezpieczenie i teraz już ręce swobodnie przez iluzję muru przechodziły.

„Takiej sztuczki jeszcze nie widziałem. No, no, Staruszku”, z podziwem pomyślał chłopak. „Ale czemu czoło przeszło, a wcześniej ręce nie? Jakieś linie papilarne na czole czy jak?”

Skrytka miała kształt niewielkiego prostopadłościanu. Na jej dnie leżała kartka.

„Znowu?”, jęknął chłopak.

Wyglądała następująco.

 

 

„I co to znowu jest? Dan.Al.Inf.C.XXIII.126? I jakaś dziwna gwiazdka? Ech, ten Dziadek… Figli mu się zachciało”, zżymał się chłopak.

Nauczony doświadczeniem, sięgnął pamięcią do książek, filmów i muzyki, które prezentował mu w przeszłości Staruszek. I zagadka okazała się najprostsza ze wszystkich.

„Dan.Al.Inf. to oczywiście z <Szatana z siódmej klasy>. Tylko liczby się nie zgadzają. Więc to nie o drzwiach”.

Chłopak prześlizgnął się wzrokiem po tytułach książek w biblioteczce. Jest! Oczywiście! Tłumaczenie Juliana Korsaka. Odpowiednia linijka była nawet podkreślona markerem.

„Wers 126 pieśni XXIII części „Piekło” „Boskiej komedii” brzmi: <Czy jaki otwór ma w prawo ta ściana>. No tak, znowu zamaskowana skrytka w tym murze? Ale gdzie? Hm, do tego pewnie służy ten drugi symbol”.

Trochę czasu do namysłu i rozwiązanie pojawiło się po krótkiej chwili.

„No teraz to poszedłeś na łatwiznę. Znowu templariusze. Wszak ten symbol znaczy <na poziomie ziemi>. Dobra, już się schylam”.

Maksiu zaczął macać przy podłodze na prawo od miejsca zawieszenia płyty. I rzeczywiście, tam znowu była dziura zamaskowana obrazem fałszywego muru. Włożył w nią rękę i…

 KLIK!

Nagle zapaliły się wszystkie światła (Maks zdziwił się, że aż tyle ich na strychu było), zagrały triumfalne fanfary.

– Witaj młodzieńcze! Dawno się nie słyszeliśmy. – Zabrzmiał lekko schrypnięty, tak dobrze znajomy chłopcu głos.

– Eeee… aaaa… yyy… – zagulgotał Maks.

– Po twojej reakcji widzę, że gotów jesteś uwierzyć w duchy. – W głosie słychać było nutki uśmiechu. – Nie, nie, to żadna magia czy siły nadprzyrodzone. Po prostu po kryjomu, wieczorami eksperymentowałem trochę z…

– Domową Sztuczną Inteligencją?

– O, widzę że wracasz powoli do siebie. Owszem, choć nie mów o tym nikomu, bo takie poczynania stoją dziś na wąskiej granicy między prawem a bezprawiem. Chyba nie chciałbyś mnie znowu stracić, co?

Maks przysiągłby, że staruszek mruga do niego okiem. Raz lewym, raz prawym.

– Dokonałem pewnych ingerencji w wewnętrzną sieć, a także w różne domowe instalacje. Na przykład projektor holo zmodyfikowałem tak, że wyświetla również obiekty materialne. Jak ten nibymur, który przebiłeś głową. No i skoro przebiłeś, to należy ci się nagroda, nie?

Znów ten uśmiech. Maks przysiągłby, że Dziadek z niego pokpiwa.

– Oto ono! Moje motto!

Ze ścian dobiegła muzyka. Muzyka bez instrumentów, ale ze słowami. Chłopak słuchał jak urzeczony.

– O, tu, to jest ten fragment. – Dziadek lekko podgłośnił śpiewany tekst:

„Don't worry

Be happy

Here I give you my phone number

When you worry call me

I'll make you happy

Don't worry, be happy”

Chłopak wyszeptał:

– Więc to wszystko tylko po to…

– A tak, żeby poinformować cię o moim istnieniu. Że mogę ci być pomocny jak kiedyś, a nawet i lepiej niż kiedyś. No i podać moje życiowe motto – nie martw się, żyj! Nie bądź taki wiecznie skwaszony. Chyba nie miałeś na to czasu, zajmując się tymi maleńkimi zadaniami ode mnie, co? No i dostałeś maleńki bonusik.

– A wszystkie te zagadki…

– Sporo przygotowałem wcześniej, bo w końcu nie znasz dnia i tak dalej. A reszta… Kto powiedział, że ja też nie mogę mieć z tego po-życia trochę frajdy?

***

I w tym miejscu ja, Narrator, kończę tę opowieść, choć zapewne będzie jeszcze miała ciąg dalszy. A może i ciągi dalsze.

Aha, ostatnia już zagadka. Pewnie domyśliliście się już, kim jestem?

Koniec

Komentarze

Taki świetny język i nagle … Stan ZBLOKOWANIA … Taki brzydki, rozpleniony ogromnie błąd ? AUTORZE , zajrzyj do SJP co znaczy słowo zblokować ! A Tobie zapewne chodziło o zAblokowanie, czyli unieruchomienie, uniemożliwienie działania …

Ja się domyślam

a man is holding a piece of wood with the hashtag #uncharteredmovie on the bottom

@SPW – dzięki, poprawione!

Sympatyczne opowiadanko i bardzo ładnie napisane. Zagadki dziadka zostały sprytnie zaprojektowane z dużą dozą nawiązań, więc ciekawie się o nich czyta.

 

Zabrakło mi tu jakiegoś suspensu. Maksio rozwiązuje kolejne zagadki poprzez, czasem poprzez “przypomniał sobie” albo “przyśniło mu się”, i jakoś w żadnym momencie nie miałem odczucia, że całe przedsięwzięcie może się nie powieść, a gdyby, to z jakimi konsekwencjami by się to wiązało.

 

Ale przypominam, że w biznesie i polityce istnieje pojęcie “mapa drogowa”, generalnie oznaczające zestaw wskazówek.

Mapa drogowa to raczej plan działań. Ale to na szczęście nie mój problem, tylko szanownego Jury xd

 

W każdym razie, podobało mi się, tak że klikam i pozdrawiam


„Oto i ona:

ubi thesaurus tuus, ibi Cor meum ”.

Spacja przed cudzysłowem niepotrzebna i ten enter chyba też nie?

 

Bo na strychu Dziadek uwił sobie gniazdko, w którym przebywał ostatnio większą część dni i nocy.

Jeśli nie żył od trzech miesięcy, to czy można powiedzieć, że “ostatnio”?

 

Cor meum?

Tu nie widać w cytacie, ale literka “C” jest niepochylona. Chyba że tak miało być?

 

 

@Galicyjski Zakapior

Dzięki za lekturę :)

 

Zabrakło mi tu jakiegoś suspensu.

Suspens to mógłby być w powieści ;). Tu jest prosta historia, więc gaz do dechy i do przodu.

Spacja przed cudzysłowem niepotrzebna i ten enter chyba też nie?

Poprawione.

Jeśli nie żył od trzech miesięcy, to czy można powiedzieć, że “ostatnio”?

Tu mam zagwozdkę. Dla mnie ostatnio były spotkania na grobach, czyli rok temu. Więc zależy od przyjętej definicji.

Tu nie widać w cytacie, ale literka “C” jest niepochylona. Chyba że tak miało być?

A to sprawdzę, bo w sumie nie wiem.

 

Dzięki za klika :)

 

 

 

Przybyłam, zobaczyłam, pozdrowiłam,

ślad swój zostawiłam,

uważnie przeczytałam,

za udział podziękowałam;

bruce :)

Witam Jurorkę :)

Po pierwsze: jedne gwiazdki ze środka uciekły Ci na lewo ;)

Po drugie: sprawdź tekst Don't worry, be happy, bo masz literówkę w number ;)

A po trzecie: gdzieś spotkałam bardzo brzydkie powtórzenie, gdzie w jednym zdaniu było coś w stylu "chwilę zajęło mu (…) i po chwili". Dokładnie nie przytoczę, bo nie mogę teraz znaleźć, a mój sprytny plan skopiowania tego zdania i wklejenia w komentarzu się nie powiódł, bo strona bardzo nie lubi komentarzy z telefonu :/

 

Ale, ale! Za Pana Samochodzika Szatana z siódmej klasy to szanuję, jedne z najlepszych książek, jakimi zaczytywałam się w podstawówce :) Szatan… był moją ulubioną lekturą szkolną. A już Pan Samochodzik Templariusze był w absolutnej topce u mnie :D

 

Podejście do tematu oryginalne. Wciągnęło mnie, fajnie się czytało, może nie było jakiegoś solidnego tąpnięcia, ale i tak jak dla mnie tekst jest na pięć z plusem :) I ten plus nie tylko za książki, ale i oprawę muzyczną ;)

@NaNa

Babole poprawione, dzięki :)

 

Cieszę się, że się podobało!

Melduję, że przeczytałam.

Ciąg zagadek rozwiązywanych kolejno przez bohatera, przywodzi mi na myśl jeszcze jedną lekturę z dzieciństwa – “Klub włóczykijów” Edmunda Niziurskiego :)

Pomysł z mapą drogową kupuję. Tekst jest bardzo relaksujący i przyjemnie się go czytało. Może nie zaszkodziłoby, gdyby Maks raz lub dwa poszedł błędnym topem, albo wpakował w jakąś poważniejszą kabałę, próbując rozwiązać zagadkę, ale zagadki wymyślone przez dziadka są na tyle pomysłowe, że dają radę utrzymać zainteresowanie czytelnika.

A dla dociekliwych miłośników zagadek, mam jeszcze jedną (nietrudną): Gdzie w opowiadaniu ukryty jest “Mt 6, 21”? :)

@Śniąca – witam serdecznie :)

 

@Czeke – miło mi bardzo, że zainteresowanie tekst utrzymał!

Błędne tropy to już byłby materiał na znacznie dłuższe opowiadanie, a nawet na powieść. Co mnie nie interesowało specjalnie, bo świetnie się bawiłem przy wymyślaniu tych zagadek, a rozwiązywanie już mniej mnie interesowało. I one miały być proste (jeśli ktoś czytał, oglądał czy słuchał uważnie Dziadkowych polecajek). Nie mogły być skomplikowane, bo przecież Staruszek czekał z niecierpliwością, aż Maksiu się do niego odezwie. Toteż rozkmin wielkich nie było.

I tak, Nienacki ściągnął cytat z Biblii. Chyba że użył go któryś z zakonników, ale tak daleko już nie drążyłem.

 

Dziękuję Państwu bardzo :D

Hej, 

 

Anonimie, który nie zostawiłeś wątpliwości, co do Twojego nicku :). Widzę, że nostalgia Cię dopadła. Opowiadanie jest dobre, wpadamy z jednej zagadki w drugą, a każda z nich przypomina nam o dawnych, "lepszych" czasach. I fajnie, bo każdy lubi powspominać:). Ja jednak przedawkowałem zawartą w tekście nostalgię, a brak zwrotów akcji ( bo nie zostawiasz wątpliwości, co do tego, że wszystko skończy się po myśli dziadka ) otula nas kocykiem tamtych lat, w którym sobie siedzimy aż do "KONIEC":). Więc czytało się dobrze, choć brakowało mi by ktoś kopnął w ten uporządkowany stolik ;). 

Klikam i pozdrawiam :) 

@Bardjaskier – witam :)

choć brakowało mi by ktoś kopnął w ten uporządkowany stolik ;)

Nie taki był zamysł, cel tego opka. Bo zdaję sobie sprawę z jego mankamentów, ale ono MNIE miało dać frajdę.

I dało!

Wielką!!!

 

Pozdrawiam i dziękuję za lekturę!

No i właśnie o to chodzi w pisaniu :) Jeśli zaczynasz pisać bez frajdy, to znaczy, że coś poszło nie tak:) 

Nowa Fantastyka