- Opowiadanie: beeeecki - Pochwała głupoty

Pochwała głupoty

Kolejne przygody dziewczynki Zavli.

Tekst jest sa­mo­dziel­ny, acz do­ty­czy świa­ta już parę razy prze­ze mnie za­pre­zen­to­wa­ne­go na Por­ta­lu. Nie jest wy­ma­ga­na zna­jo­mość po­przed­nich.

Tym razem nieco szerzej i dłużej, do oceny Czytelników, czy wyszło.

 

Betującym, bruce, Marszawie i Adamowi Huzarowi, cześć i chwała, wiele dobrego dali od siebie!

 

Po­zdra­wiam cie­plut­ko i miłej lektury życzę

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Pochwała głupoty

Zavla po­śli­zgnę­ła się na lo­dzie i wy­rżnę­ła o bruk.

– Psia­krew! – za­klę­ła.

Głowa pra­wie pękła jej z bólu. Leżąc po­obi­ja­na, pró­bo­wa­ła zo­rien­to­wać się, gdzie jest góra, a gdzie dół.

– Prze­klę­te kró­le­stwo musi bru­ko­wać wszyst­kie ulice – wy­mam­ro­ta­ła, ma­su­jąc czoło.

Czyjś wście­kły okrzyk uprzej­mie przy­po­mniał, że le­piej wziąć nogi za pas. W końcu ści­ga­ją­cy mogli zro­bić znacz­nie więk­szą krzyw­dę niż ka­mień ulicz­ny.

Rosły męż­czy­zna wy­padł zza za­krę­tu. Był bar­dzo bli­sko, a Zavla wciąż nie mogła się pod­nieść. Ści­ga­ją­cy się­gnął w jej kie­run­ku i wiel­ka łapa chwy­ci­ła kap­tur płasz­cza dziew­czy­ny, przy­du­sza­jąc ją. Nie­zgrab­ny unik nie­wie­le po­mógł.

– Nie wyj­dziesz z tego cało, ulicz­ny szczu­rze! – wy­ce­dził opraw­ca, uno­sząc pięść.

W tym mo­men­cie drugi zbir wy­biegł na ulicę i wpadł w po­ślizg, tak, jak Zavla wcze­śniej. Zde­rzy­li się, po­przew­ra­ca­li we trój­kę, na tyle szczę­śli­wie dla dziew­czy­ny, że żaden z ło­trów jej nie zgniótł. Tym razem ob­lo­dzo­na kost­ka bru­ko­wa wszyst­kim dała się we znaki.

Zavla za­mru­ga­ła zdez­o­rien­to­wa­na i zo­ba­czy­ła, jak z dziu­ra­wej kie­sze­ni jej płasz­cza wy­pa­da zło­ta­wy przed­miot, to­cząc się po śli­skiej ulicy z ci­chym zgrzy­tem. W tym mo­men­cie zbir chwy­cił ją za nogę i po­cią­gnął do sie­bie. Od­ru­cho­wo kop­nę­ła go w twarz. Nos miał tak twar­dy, że aż po­czu­ła ból w sto­pie, ale męż­czy­zna pu­ścił, war­cząc coś wście­kle. Wy­zwo­lo­na z uści­sku, prze­czoł­ga­ła się w kierunku swojego skarbu, chwyciła go i, mimo bólu, spraw­nie wsta­ła. Męż­czyź­ni do­pie­ro zbie­ra­li się z ziemi, gdy po­bie­gła dalej.

Go­ni­li ją aż do gra­ni­cy dziel­nic, gdzie znik­nę­ła im z oczu.

– Wed­den cię do­rwie, mała zdzi­ro! – usły­sza­ła krzyk.

Prze­szu­ka­li oko­li­cę, ale nie od­kry­li jej schro­nie­nia, znaj­du­ją­ce­go się w pu­stej i ciem­nej piw­ni­cy. Nawet chudy kot nie miał­by łatwo wśli­zgnąć się do środ­ka, a co do­pie­ro czło­wiek, nawet jeśli był mi­zer­nej, jak Zavla, po­stu­ry. Naj­wy­raź­niej skra­dzio­ny przez nią przed­miot był cenny, bo męż­czyź­ni zre­zy­gno­wa­li z po­szu­ki­wań do­pie­ro po dłuż­szej chwi­li, nie wie­dząc, że ich cel jest tuż pod nosem.

– Zwiał gdzieś dalej.

– To była dziew­czyn­ka – głos męż­czy­zny brzmiał po­nu­ro. – Teraz jej nie znaj­dzie­my, takie szczu­ry świet­nie się cho­wa­ją. W nocy chło­pa­ki wrócą z morza i pój­dzie­my grupą przez wszyst­kie za­uł­ki.

– Wed­den nas za­bi­je. To ja­kieś cenne, eg­zo­tycz­ne coś!

– Dla­te­go na razie nie musi wie­dzieć. Ponoć ma teraz gości, po­ten­cjal­nych na­byw­ców.

– I oni kupią coś, czego nie zo­ba­czą?

– To ja­kieś świry w kap­tu­rach. Za­gra­nicz­ni. Zba­je­ru­je ich!

Po tych sło­wach męż­czyź­ni ode­szli.

Zavla mil­cza­ła, choć serce wa­li­ło jej jak młot. Roz­ma­so­wa­ła guza i na­cią­gnę­ła prze­dziu­ra­wio­ny kap­tur na głowę. Zę­ba­mi cicho szczę­ka­ła z zimna, bo płasz­czyk miała zde­cy­do­wa­nie zbyt cien­ki na po­go­dę, która od kilku dni za­pa­no­wa­ła w całym mie­ście Darm­ness.

– Taka awan­tu­ra o ja­kieś małe coś – mruk­nę­ła, pa­trząc na skra­dzio­ny skarb.

Wy­glą­dał na cenny, nie żeby wi­dzia­ła w życiu wiele dro­gich rze­czy. Przy­po­mi­nał tro­chę błysz­czą­ce­go ziem­nia­ka, tylko że miał jesz­cze ja­kieś przy­ci­ski i za­wlecz­ki. Zavli cudo wy­da­wa­ło się po­dob­ne do ze­ga­ra na wieży ra­tu­sza, ale w kie­szon­ko­wej wer­sji.

– Nor­mal­nie nie okra­dam ta­kich zbi­rów jak Wed­den, przed­mio­ci­ku, więc bądź cenny, pro­szę cię.

Przez szpa­rę w oknie za­wiał mroź­ny wiatr i Zavla za­drża­ła, czu­jąc, że czas naj­wyż­szy się ogrzać.

– Wiel­kie dzię­ki, Ojcze Ludz­ko­ści, żeś ze­słał tę cho­ler­ną zimę – wark­nę­ła gra­mo­ląc się na ulicę. – Skoro już plu­jesz na nas śnie­giem, to może dał­byś cho­ciaż coś cie­płe­go do picia, co? – rzu­ci­ła w szare niebo, gdy już sta­nę­ła na nogi. Baer, Oj­ciec Ludz­ko­ści i opie­kun każ­de­go czło­wie­ka, nie od­po­wie­dział, ale za to śnie­żyn­ka wpa­dła jej do oka.

Sap­nę­ła, mru­ga­jąc.

– Tja… Szko­da, że nie ist­nie­jesz, bo bym ci po­wie­dzia­ła, jakim je­steś kre­ty­nem.

***

Star­sza De­tek­tyw Kró­lew­ska, Fryss z Myl­thu, była po­sta­cią pod wie­lo­ma wzglę­da­mi tra­gicz­ną, jed­nak nie lu­bo­wa­ła się w uża­la­niu. No może je­dy­nie trud­no było jej znieść obec­ność w tak za­py­zia­łym mie­ście jak Darm­ness. Dla elfa ten widok, ale przede wszyst­kim za­pach, były ni­czym tor­tu­ra.

– Klient prze­myt­ni­ka to podła rola – po­skar­żył się jej pod­wład­ny, na­rzu­ca­jąc el­fic­ki, szpi­cza­sty kap­tur.

– Ffo­lisz stać na mro­zie, hę? – mruk­nę­ła po­nu­ro, nic nie mogąc po­ra­dzić na świst, który wy­do­by­wał się przy każ­dym sło­wie z luki w miej­scu dwóch przed­nich zębów.

– To już trze­cia roz­mo­wa, nic nam to nie daje! – za­pro­te­sto­wał to­wa­rzysz.

– Toś kiep­ski roz­móf­f­ca – fuk­nę­ła Fryss. – Poza tym, daje. Ffi­dzia­ły­śmy jakąś zło­dziej­kę, która chyba zffi­nę­ła naszą zgubę – wy­ja­śni­ła, za­kła­da­jąc ko­smyk fio­le­to­wych wło­sów za ucho.

– I nie zła­pa­ły­ście jej? Mo­gli­by­śmy już wy­je­chać…

– Muszę znać jej zle­ce­nio­daf­f­cę. Sama zło­dziej­ka to tylko jakiś ulicz­ny szczur.

Od­dział Śled­czy Zwal­cza­nia Ma­gicz­ne­go Prze­my­tu, którym Fryss dowodziła, miał ostat­nio ręce pełne ro­bo­ty, ale to zle­ce­nie prze­ra­sta­ło po­zo­sta­łe. A przede wszyst­kim da­wa­ło Starszej Królewskiej Detektyw szan­sę, by się ze­mścić za utra­tę urody i dumy, tak cen­nych w mnie­ma­niu es­te­tycz­ne­go na­ro­du elfów.

– Mi­rith zna­la­zła w por­cie ko­lej­ny punkt za­cze­pie­nia. Jakiś mor­ski prze­myt­nik z re­no­mą. Po­pa­trzy­my, czy nasza zło­dziej­ka się tam po­ja­wi.

***

Smar­ki za­ma­rza­ły w nosie Zavli, gdy brnę­ła przez grzą­ską drogę.

– Le­piej już wpaść twa­rzą w błoto, niż huk­nąć o kost­kę bru­ko­wą – po­wta­rza­ła sobie, choć nie bar­dzo to w czym­kol­wiek po­ma­ga­ło.

Co gor­sza, ro­bi­ła się na­praw­dę głod­na.

 – Hej, bra­cisz­ku! – za­wo­ła­ła, gdy do­tar­ła na miej­sce.

– Czo­łem, księż­nicz­ko! Jeny, kto cię tak przy­ozdo­bił?

Teok ostat­ni­mi czasy stał się jej naj­bliż­szym ko­le­gą. Zavla lu­bi­ła go przede wszyst­kim za to, że po­tra­fił sobie ra­dzić i być z tego dum­nym. A że dalej po­zo­sta­wał dziec­kiem ulicy i jego los wcale się nie poprawiał… cóż, lo­gi­ka Darm­ness.

– Aż tak źle? – mruk­nę­ła Zavla, od­ru­cho­wo ma­su­jąc głowę.

– Ta, pa­skud­ny guz. Pa­su­je do resz­ty cie­bie – od­parł Teok, szcze­rząc okrop­nie żółte zęby.

Zavla zdzie­li­ła go pię­ścią w pa­ty­ko­wa­tą rękę. Teok był tak chudy, jakby miał się roz­le­cieć przy lek­kim po­dmu­chu wia­tru, a prze­cież był star­szy od Zavli i nie­któ­rzy chłop­cy w jego wieku wy­glą­da­li na cał­kiem sil­nych, nawet jeśli nie jedli przez kilka dni.

– Żeś się teraz zro­bił pu­cy­bu­tem? – Zavla kry­tycz­nie popatrzyła na kilka brud­nych szma­tek wokół Teoka, któ­ry­mi nie chcia­ła­by czy­ścić nawet błota z ulicy.

– Ano! – wy­szcze­rzył się chło­pak. – Na ten mróz lu­dzie za­kła­da­ją lep­sze buty i wolą ich nie znisz­czyć.

– Je­steś głupi – prych­nę­ła Zavla. – Prze­cież błoto za­mar­z­ło.

– A ty je­steś jesz­cze głup­sza, skoro mnie do cze­goś po­trze­bu­jesz – żach­nął się.

Zavla uśmiech­nę­ła się mi­mo­wol­nie.

– Tja, panie pu­cym­ro­zie. Wiesz może, co to jest? – Wło­ży­ła mu w dłoń skra­dzio­ny przed­miot.

Teok przyj­rzał się uważ­nie, wy­glą­da­jąc przy tym ni­czym znaw­ca. Po­cią­gnął kilka za­wle­czek, na­ci­snął w paru miej­scach, ale przed­miot po­zo­stał, jakim był.

– Nie mam po­ję­cia – po­wie­dział wresz­cie, wzru­sza­jąc ra­mio­na­mi.

– To od­da­waj – wark­nę­ła roz­cza­ro­wa­na Zavla, agre­syw­nie się­ga­jąc po swój ta­jem­ni­czy skarb.

– Spo­koj­nie, księż­nicz­ko. – Teok pod­niósł rękę, tak, by nie mogła do­się­gnąć. – So­lid­ny ma­te­riał, ale chyba nie złoto. No i ma jakiś me­cha­nizm, więc do cze­goś służy. Czyli nie­złe, cenne. Od kogo to masz?

– Od­da­waj, cwa­nia­ku! – zde­ner­wo­wa­ła się, ska­cząc i pró­bu­jąc wy­rwać swoją wła­sność, jed­nak dała radę je­dy­nie po­dra­pać go po ko­śla­wo za­ce­ro­wa­nym rę­ka­wie.

Teok ode­pchnął ją na zie­mię, wy­ka­zu­jąc, że nawet w jego mi­zer­nej ręce drze­mie jakaś siła.

– Bez ta­kich, Zav. Masz mnie za zło­dzie­ja? Wiele razy mó­wi­łem ci, że nie krad­nę – po­wie­dział ze szcze­rą urazą w gło­sie. – Od kogo to masz?

– Tja, nie je­steś zło­dzie­jem, tylko oszu­stem, też mi róż­ni­ca – prych­nę­ła Zavla, wsta­jąc z ziemi i otrze­pu­jąc por­t­ki z gru­dek za­mar­z­nię­te­go błota. Gdy upa­dła, kap­tur zsu­nął się z jej głowy, zatem na prze­kór mroź­nym po­wie­wom na­rzu­ci­ła go szyb­ko z po­wro­tem.

– Dla mnie jest róż­ni­ca. I to udo­wod­nię, bo ci po­mo­gę – od­po­wie­dział Teok, jakoś ak­cep­tu­jąc, że igno­ro­wa­ła jego py­ta­nia.

– I pew­nie mnie oszu­kasz, hę?

Teok od­po­wie­dział tylko przy­ja­znym uśmie­chem żół­tych zębów.

***

Kanał Po­słan­ni­czy sta­no­wił iście el­fic­ki wy­na­la­zek. Był prak­tycz­ny, nie­po­trzeb­nie es­te­tycz­ny, po­ma­gał w dwor­skich in­try­gach i wy­wo­ły­wał spory na­uko­we. Jed­nak Fryss nie była na­ukow­cem, a de­tek­ty­wem śled­czym z upraw­nie­nia­mi pro­ku­ra­to­ra oraz pra­wem do nie­ogra­ni­czo­ne­go ko­rzy­sta­nia z ma­gicz­nej sieci in­for­ma­cyj­nej.

Próż­nio­wy kwa­drat przed jej głową chwil­kę sy­czał, jak ga­szo­ny ogień, mi­ga­jąc na nie­bie­sko, aż Fryss wchło­nę­ła treść za­ko­do­wa­nej wia­do­mo­ści, tak jakby wdy­cha­ła za­pa­chy łąki kwiet­nej. Potem Kanał znik­nął

– Jakie wie­ści? – za­py­ta­ła Mi­rith, za­wsze nieco zbyt tro­skli­wa. – Etheld czeka już dzie­sięć klep­sydr, trze­ba go zmie­nić, bo…

Fryss uci­szy­ła ją ge­stem ręki.

– Niech po­mar­z­nie, bę­dzie mniej ma­ru­dził. Zresz­tą zna co naj­mniej pięt­na­ście za­klęć ogrzef­fa­ją­cych – mruk­nę­ła, nie pa­trząc na pod­wład­ną.

Ję­zy­kiem prze­je­cha­ła po przed­nich dzią­słach bez zębów. Wzrok miała wbity w ścia­nę tym­cza­so­wej kwa­te­ry od­dzia­łu, ale ocza­mi wi­dzia­ła zu­peł­nie co in­ne­go. Scenę sprzed kilku lat, w któ­rej zo­sta­ła po­ko­na­na i upo­ko­rzo­na. Ona, wy­kształ­co­na na ma­gicz­ną wo­jow­nicz­kę, prze­kwa­li­fi­ko­wa­na z li­to­ści na de­tek­ty­wa. A prze­cież wtedy na jej miejscu nikt by nie zwy­cię­żył­. Oczy­wi­ście, nie mogła tego do­wieść em­pi­rycz­nie, co dla elfów było świę­to­ścią, ale po­zo­sta­ła inna droga. Udo­wod­nić, że ze­msta zma­zu­je po­raż­kę.

Fryss otrzą­snę­ła się z za­my­śle­nia i po­pra­wi­ła na sobie płaszcz.

– Idzie­my zmie­nić tego pa­lan­ta. Bądź go­to­ffa, nie tylko my je­ste­śmy na ło­ffach.

***

Kró­le­stwo Fo­no­bo­ru mogło sobie robić ka­mien­ne ulice i po­sy­łać na nie ko­lej­ne pa­tro­le po­li­cyj­ne, ale rynsz­to­kow­cy, jak Zavla i Teok, za­wsze znaj­do­wa­li dla sie­bie miej­sce. Chło­pak po­pro­wa­dził ją pa­ro­ma skró­ta­mi i przej­ścia­mi przez sy­pią­ce się gru­za­mi bu­dyn­ki, aż zna­leź­li się w re­wi­rze por­to­wym, peł­nym so­lid­nych domów ku­piec­kich, któ­rych ścia­ny wy­bie­lo­no wap­nem. Zavla nie prze­pa­da­ła za tym miej­scem, bo­wiem szla­ja­ło się tu znacz­nie wię­cej osób go­to­wych zro­bić krzyw­dę bez żad­nej przy­czy­ny, ot choć­by pi­ja­ni ma­ry­na­rze.

– Kie­dyś spo­tka­łam tu praw­dzi­we­go mir­ti­sa. Nie ta­kie­go uda­wa­ne­go – szep­nę­ła, jakby ktoś miał ich pod­słu­chi­wać.

– Ta, a ja Baera z ro­dzi­ną – od­parł Teok.

– Ale ja na­praw­dę! – zde­ner­wo­wa­ła się, pod­no­sząc głos.

– „Darm­no się sta­rasz”, Zav – zbył ją sło­wa­mi, za po­mo­cą któ­rych im po­dob­ni miesz­kań­cy prze­ra­bia­li nazwę smut­ne­go mia­sta Darm­ness.

Ob­ra­żo­na Zavla za­szczę­ka­ła zę­ba­mi i już nic nie po­wie­dzia­ła.

W końcu sta­nę­li przed ma­syw­ny­mi drzwia­mi pię­tro­we­go domu ku­piec­kie­go, na któ­re­go szyl­dzie na­ma­lo­wa­no sta­tek z roz­wi­nię­ty­mi ża­gla­mi i jakiś napis.

– Po co wszę­dzie piszą. Tak, jakby każdy umiał czy­tać – żach­nę­ła się.

– To prze­klę­ty Fo­no­bor, księż­nicz­ko. Tu każdy umie czy­tać – od­parł Teok, choć ewi­dent­nie my­śla­mi był gdzieś in­dziej niż przy mało od­kryw­czych re­flek­sjach ko­le­żan­ki.

– Ty nie umiesz, ja nie umiem. A jesz­cze nawet…

– Szzzzz! – Teok uci­szył ją syk­nię­ciem i za­pu­kał do drzwi.

– Ty tak po pro­stu… – jęk­nę­ła Zavla. – Co to za miej­sce?

– Skąd masz ten przed­miot? – Tym razem Teok brzmiał bar­dzo po­waż­nie.

Zavla po­ka­za­ła mu język, choć na mro­zie szyb­ko po­ża­ło­wa­ła tej de­cy­zji.

– Chcę ci pomóc. Po­trak­tuj to serio – prze­strzegł, ki­wa­jąc pal­cem.

– Oddaj mi to, a może tak zro­bię.

Drzwi otwo­rzy­ły się, bu­cha­jąc na nich splotem zapachów i cie­płym po­wie­trzem, ni­czym z wnę­trza pieca.

– Czego, przy­błę­dy?! Po­że­braj­cie gdzieś in­dziej, albo do­sta­nie­cie w papę! – wark­nął ma­syw­ny męż­czy­zna, który pojawił się w wejściu i uniósł rękę, by speł­nić swoją groź­bę.

– Wy­ba­czy pan, ale szczur zna swego ad­mi­ra­ła – po­wie­dział szyb­ko Teok.

Męż­czy­zna za­trzy­mał się, jakby chło­pak rzu­cił na niego za­klę­cie. Nie żeby Zavla wie­dzia­ła, jak dzia­ła­ją za­klę­cia, ale być może tak też mogły. Jeśli w ogóle istniałty.

– Cie­bie to jesz­cze chyba wi­dzia­łem, ale to chu­chro? – mruk­nął, po­py­cha­jąc lekko Zavlę, która, pra­wie chud­sza od jego ręki, za­to­czy­ła się w tył.

– Szczu­rzy­ca, a co? – Teok zdą­żył rów­no­cze­śnie od­po­wie­dzieć, uchro­nić to­wa­rzysz­kę przed upad­kiem i za­trzy­mać ją przed wda­niem się w bójkę z odźwier­nym, które to star­cie by­ło­by po­dob­ne do walki ko­ma­ra z górą.

– Szczu­rzy­ca, hmm… – za­sta­no­wił się męż­czy­zna, przy­glą­da­jąc się Zavli uważ­nie . – Ad­mi­rał nie mówił, żeby was we­zwać, ale to mu się zda­rza. I tak ma teraz prze­rwę, przed ja­ki­miś go­ść­mi z za­gra­ni­cy. Tylko pa­mię­taj, że szczur szyb­ko opusz­cza okręt. Grzać mo­że­cie się przy kok­sow­ni­kach!

– Które znaj­du­ją się przy miej­skim gar­ni­zo­nie po­li­cji, oczy­wi­ście – od­po­wie­dział Teok ze zło­śli­wą uprzej­mo­ścią.

W środ­ku pełno było wszyst­kie­go. Odór potu, ty­to­niu i cze­goś ostre­go nie­mal zwa­lił ją z nóg, jed­nak cie­pło bu­cha­ją­ce z roz­pa­lo­ne­go ko­min­ka prze­ko­ny­wa­ło dziew­czy­nę, że warto jest znieść te trud­no­ści. Ślinka pociekła jej na widok pieczonego nad ogniem udźca.

– Oczy w pod­ło­gę i idź za mną – wark­nął Teok, cią­gnąc ją za rękę. Zavla rzuciła tęskne spojrzenie za obracanym nad płomieniami mięsem.

Prze­ci­snę­li się przez kilka zbi­tych gru­pek, od któ­rych za­la­ty­wał gęsty, dziw­nie czer­wo­ny, dym fajek. Gości było za­ska­ku­ją­co dużo, jak na dom ku­piec­ki, a więk­szość z nich wcale nie wy­glą­da­ła na han­dla­rzy. Ktoś za ich ple­ca­mi krzyk­nął, sły­chać było dźwięk od­su­wa­nych krze­seł i prze­wró­co­nych sto­sów monet.

„Oczy w pod­ło­gę” po­wtó­rzy­ła w my­ślach Zavla, zna­jąc swoją zgub­ną cie­ka­wość. Spoj­rza­ła tylko ukrad­kiem i do­strze­gła błysk noża w dru­giej czę­ści izby. Po­wsta­łe za­mie­sza­nie znik­nę­ło im z oczu, gdy ze­szli ciem­ny­mi scho­da­mi, wzdłuż któ­rych po­wie­szo­no mrocz­ne por­tre­ty do­stoj­nie wy­glą­da­ją­cych ludzi oraz ob­ra­zy ze sce­na­mi mor­ski­mi. Były one krót­ko pod­pi­sa­ne, co Zavla znów uzna­ła za głu­pie i par­sk­nę­ła gniew­nie.

Za­trzy­ma­li się w nie­wiel­kim przed­po­ko­ju, gdzie ledwo do­bie­ga­ły ha­ła­sy z góry. Z ich zmro­żo­nych ubrań ska­py­wa­ła woda, szyb­ko two­rząc ka­łu­że wokół obło­co­nych butów.

Teok wy­cią­gnął skarb Zavli i zbli­żył do nosa, za­cią­ga­jąc się głęboko. Na­stęp­nie przy­sta­wił go do twa­rzy dziew­czy­ny. Za­pach był tak ostry i draż­nią­cy, że aż za­kasz­la­ła.

– Przy­pra­wa wul­ka­nicz­na – mruk­nął Teok, zwin­nie za­bie­ra­jąc rękę, gdy chcia­ła wy­rwać mu przed­miot. – Ad­mi­rał to jeden z han­dla­rzy przy­pra­wą. Może wie­dzieć, co to, a nawet dać ci dobrą cenę.

– Mo­głeś się mnie za­py­tać zanim tu we­szli­śmy! – zde­ner­wo­wa­ła się Zavla, otrze­pu­jąc wodę z rę­ka­wów i kap­tu­ra.

– To mo­głaś nie wcho­dzić. Je­steś tylko dziew­czyn­ką, Zav, i mu­sisz się wiele na­uczyć.

– Nie chcia­łeś mi tego oddać i…

– Nie ze­psuj nic, a może do­sta­niesz za to taką cenę, że bę­dziesz do końca zimy mieć co jeść. Może nawet wezmą cię na parę zle­ceń i po­sie­dzisz chwi­lę w cie­ple – prze­rwał, cały czas mó­wiąc cicho i wes­tchnął. – Wszyst­ko mi jedno, od kogo to masz, ale każdy z odro­bi­ną ro­zu­mu ra­czej by cię okradł niż za­pła­cił. A ad­mi­rał może być uczci­wy – wy­ja­śnił wy­ro­zu­mia­lej. Cza­sa­mi za­cho­wy­wał się jakby na­praw­dę był jej bra­tem i co wię­cej, dość roz­sąd­nym.

– Ad­mi­rał? – Słowo brzmia­ło co naj­mniej dziw­nie dla Zavli. – Zresz­tą, może być uczci­wy, ta? Bo to niby nie zło­dziej?

– Nie, to prze­myt­nik – od­parł z uśmie­chem Teok i za­stu­kał do drzwi.

– Prze­rwę mam! – krzyk­nął chra­pli­wy głos ze środ­ka, po któ­rym wy­brzmia­ło kilka gniew­nych słów w ja­kimś obcym, szorst­kim ję­zy­ku.

– Jeśli mnie wko­pa­łeś, to po­ża­łu­jesz – syk­nę­ła, przez krót­ką chwi­lę mając wąt­pli­wość, co do in­ten­cji Teoka.

– Tu twój szczur, ad­mi­ra­le! – od­parł gło­śno chło­pak, pa­trząc po­waż­nie na Zavlę.

Na chwi­lę za­pa­no­wa­ła cisza.

– Wejdź na po­kład, szczu­rze.

W środ­ku pa­no­wał pół­mrok, ale świa­tła było dość, by Zavla zo­ba­czy­ła mno­gość półek i szaf, na któ­rych po­upy­cha­no… wszyst­ko. Per­ga­mi­ny, zwoje, fiol­ki, torby, pę­ka­te worki, broń, różne wi­chaj­stry, a nawet ro­śli­ny, sło­iki z owa­da­mi i nie­wiel­kie klat­ki z ma­ły­mi gry­zo­nia­mi. W cen­trum pokoju stał bu­ja­ny fotel. Sie­dział w nim odzia­ny w długi płaszcz czło­wiek, pa­lą­cy fajkę, z któ­rej wy­do­by­wał się czer­wo­ny dym. Znów ten sam za­pach wdarł się do nosa Zavli, zmu­sza­jąc ją do kasz­lu.

– Na­stęp­nym razem, gdy za­mel­du­jesz tylko sie­bie, a wej­dziesz z kimś, to nie wyj­dzie­cie stąd oboje – mruk­nął go­spo­darz, dmu­cha­jąc w fajkę, któ­rej żar na oka­mgnie­nie oświe­tlił twarz. Na jej widok Zavla za­drża­ła.

– Wiem, ad­mi­ra­le. To wy­ją­tek – po­wie­dział spokojnie Teok. Jeśli oba­wiał się ad­mi­ra­ła, zna­ko­mi­cie to ukry­wał.

Męż­czy­zna mach­nął ręką, po­zwa­la­jąc im po­dejść bli­żej i buch­nął czer­wo­nym dymem z ust. W pół­cie­niu jego skóra miała ciem­ny, nie­mal bru­nat­ny od­cień, na­to­miast żółte oczy zda­wa­ły się świe­cić w sła­bym żarze fajki.

– Co to za chło­pak? – mruk­nął chra­pli­wie go­spo­darz, po­ka­zu­jąc na Zavlę.

– To moja ko­le­żan­ka, szczu­rzy­ca.

– I po co mi ona? – Gdy męż­czy­zna mówił, po­ka­zy­wał szpi­cza­ście za­koń­czo­ne zęby, jak u dra­pież­ne­go zwie­rzę­cia.

Zavla znów kaszl­nę­ła od dymu.

– Cher­lak nie może nawet znieść mojej przy­pra­wy. Wy­star­czy odro­bi­na Rów­ni­ny Wul­ka­nicz­nej, by fo­no­bor­skie gar­deł­ko wy­sia­dło – za­śmiał się po­gar­dli­wie męż­czy­zna. Śmiech miał pełny, jak ktoś, kogo nikt nie może prze­stra­szyć. I jak ktoś najedzony.

– Ad­mi­ra­le, moja szczu­rzy­ca zna­la­zła coś, co może cię za­in­te­re­so­wać. Dla swo­je­go i na­sze­go zysku, pro­si­my cię o pomoc – po­wie­dział grzecz­nie, ale za­czep­nie Teok.

Zalva już chcia­ła wtrą­cić, że nie jest żadną „moją szczu­rzy­cą”, ale spoj­rze­nie oczu ad­mi­ra­ła sku­tecz­nie ją zmro­zi­ło. Za­czy­na­ła wąt­pić, czy jest to czło­wiek. Cza­sa­mi w dziel­ni­cy por­to­wej po­ja­wia­li się przy­by­sze z in­nych ras, ale po­dob­nych do tego tutaj jesz­cze nie wi­dzia­ła.

Teok po­ka­zał przed­miot męż­czyź­nie, a ten wziął go w dłoń i zbli­żył do twa­rzy. Po krót­kiej ob­ser­wa­cji prze­stał się bujać w fo­te­lu, odło­żył fajkę i wstał zde­cy­do­wa­nie. Wtedy oka­za­ło się, że był na­praw­dę wiel­ki. Zavla po­czu­ła, jak ciar­ki prze­bie­gły jej po ple­cach.

– Ma na sobie gra­wer po­trój­ne­go węża! – wark­nął ad­mi­rał i zbli­żył się do nich, się­ga­jąc ręką do pasa, gdzie za­tknię­ty miał ostry to­po­rek. We­pchnął przed­miot z po­wro­tem do dłoni Teoka, a zro­bił to tak dy­na­micz­nie, że aż ode­pchnął chło­pa­ka do drzwi.– Masz mnie za głup­ca, szczu­rze?!

Ad­mi­rał na chwi­lę od­wró­cił się, pod­cho­dząc do swo­ich półek i prze­szu­ku­jąc je szyb­ko. Zavla po­my­śla­ła o uciecz­ce, ale strach ją spa­ra­li­żo­wał, po­dob­nie zresz­tą Teoka. „Przy­naj­mniej mnie nie wko­pał, bo też się boi tego… kogoś” po­my­śla­ła. W końcu ad­mi­rał zna­lazł fiol­kę z bur­gun­do­wym pły­nem, od­kor­ko­wał ją zę­ba­mi, a za­war­tość wylał na dłoń, po­cie­ra­jąc in­ten­syw­nie palce, jakby zmy­wał z sie­bie tru­ci­znę. Gdy skoń­czył, spoj­rzał na nich dziko.

– Kto­kol­wiek was przy­słał, jest głup­cem. Po­tra­fię sobie ra­dzić z ta­ki­mi cu­da­mi, tępe dzie­cia­ki – wark­nął, a jego dłoń znów się­gnę­ła do to­por­ka.

Zavla, jak za­wsze w nie­od­po­wied­nim mo­men­cie, po­czu­ła przy­pływ nie­mal wi­siel­czej od­wa­gi. Unio­sła głowę, by pa­trzeć w dziw­ne, żółte oczy ad­mi­ra­ła.

– Nie je­ste­śmy głu­pi­mi dzie­cia­ka­mi. Ty je­steś głupi, jeśli nie chcesz na­sze­go skar­bu. Znaj­dzie­my sobie in­ne­go fra­je­ra, który to od nas kupi. Chciał go mieć Wed­den, bę­dzie chcia­ło wielu in­nych! – wy­pa­li­ła bez prze­rwy, oba­wia­jąc się, że gdy się za­trzy­ma, to już nigdy nie od­zy­ska ta­kiej pew­no­ści sie­bie.

Ad­mi­rał za­milkł, mie­rząc ją spoj­rze­niem i gła­dząc obuch to­por­ka. Chwil­ka wy­star­czy­ła, by Zavla po­now­nie się sku­li­ła, go­to­wa przy­jąć wszyst­ko, co naj­gor­sze. A męż­czy­zna wy­glą­dał, jak za­po­wiedź złych rze­czy.

– Okła­ma­łeś mnie, szczur­ku – po­wie­dział powoli ni­skim gło­sem. – To nie szczu­rzy­ca, to mała srocz­ka, która gło­śno krzy­czy i zbie­ra skar­by. Wiesz, co ro­bi­my ze srocz­ka­mi na Rów­ni­nie Wul­ka­nicz­nej? Tre­su­je­my je, by dla nas szpie­go­wa­ły i kra­dły bły­skot­ki – mówił, pod­cho­dząc bli­żej do dziew­czy­ny. – Nie macie po­ję­cia, co to, hę?

Gdy po­krę­ci­li gło­wa­mi, kon­ty­nu­ował, nieco spo­koj­niej:

– Je­steś spryt­na i głu­pia, skoro zwi­nę­łaś to od Wed­de­na. W in­nych oko­licz­no­ściach mój szczur miał­by rację i dał­bym ci szan­sę… – Uśmiech­nął się krzy­wo. – Macie szczę­ście, nie za­bi­ję was. Ale zrobi to ktoś inny.

– Nie ro­zu­miem – po­wie­dzie­li pra­wie jed­no­cze­śnie Zavla i Teok.

Admirał skrzyżował ręce na piersi i odetchnął głębiej.

– To coś ma na sobie trój­gło­we­go węża, pięt­no Gli­gho­ru – od­parł ad­mi­rał, wska­zu­jąc na przed­miot w dłoni chło­pa­ka.

– Pięty kogo? – wymsknęło się Zavli.

– P i ę t n o. Uni­ka­to­we za­klę­cie, które na­zna­cza każ­de­go, kto do­tknie przed­mio­tu i daje sy­gnał sek­cie or­kow­skich cza­ro­dzie­jów. To ich przed­miot i będą chcie­li go z po­wro­tem, a dzię­ki temu znaj­dą was bez pro­ble­mu – wy­ja­śnił, nie­zbyt prze­ję­ty admirał.

– Znaj­dą nas? – prze­stra­szył się Teok.

Gospodarz wy­szcze­rzył spi­cza­ste zęby.

– Mnie nie i dla­te­go was nie za­bi­ję. Mam kilka znie­czu­la­czy magii, a zaraz spo­tkam się z cza­ro­dzie­jem, który jakoś to ścią­gnie. Teraz tylko od­su­nie­cie ode mnie ostat­nie po­dej­rze­nia.

– Ale… To nie­uczci­we! – To były je­dy­ne słowa, które przy­szły Zavli do głowy.

– Mała srocz­ko, je­steś cał­kiem od­waż­na, ale głu­piut­ka – wes­tchnął ad­mi­rał i za­my­ślił się. – Byłeś przy­dat­ny, szczu­rze, a twoja srocz­ka ma jakiś ta­lent. Wed­den za­szedł mi za skórę. Może, jak we­pchnie­cie mu to z po­wro­tem, Gli­ghor o was za­po­mni. Pew­nie nie za­wsze wy­kry­wa­ją wszyst­kich, kto to wie. Umó­wię spo­tka­nie z Wed­de­nem w ma­ga­zy­nie Sta­rej Stocz­ni. Od­da­cie mu to coś, w za­mian, po­wiedz­my, za­pła­cę wam kilka mie­dzia­ków, a jak się uspo­koi, to zo­ba­czy­my, co dalej.

– Trzy­dzie­ści mie­dzia­ków – od­parł od razu Teok, zanim Zavla zdą­ży­ła zro­zu­mieć, co do niej po­wie­dzia­no.

– Zgoda – mruk­nął z chy­trym uśmie­chem ad­mi­rał.

– Co? – wtrą­ci­ła Zavla, ale nikt nie zwró­cił na nią uwagi.

– Stara Stocz­nia. Wie­czo­rem – przy­po­mniał ad­mi­rał, sia­da­jąc po­now­nie w fo­te­lu. – Uwa­żaj­cie na za­kap­tu­rzo­ne isto­ty w ma­skach. To cza­ro­dzie­je Gli­gho­ru, całe życie kryją swoje twa­rze i nikt nie wie, kim są. A teraz zjeż­dżaj­cie. – Ad­mi­rał brzmiał na tyle wład­czo, że mi­mo­wol­nie go po­słu­cha­li.

***

Izba cuch­nę­ła strasz­li­wie, przede wszyst­kim przy­pra­wą wul­ka­nicz­ną, która ostat­nio ro­bi­ła nie­by­wa­łą ka­rie­rę w całej kra­inie. Fryss jed­nak nie miała na­stro­ju ani czasu na sub­stan­cje o wła­ści­wo­ściach nar­ko­ty­zu­ją­cych, choć nie­je­den elf by sobie tego nie od­mó­wił.

Wraz z Mi­rith mu­sia­ły prze­pchnąć się przez zbity tłum w głów­nym po­miesz­cze­niu, co uwła­cza­ło ich el­fic­kiej god­no­ści, ale po­roz­sta­wia­nie wszyst­kich po ką­tach pa­ro­ma za­klę­cia­mi mo­gło­by nie zo­stać mile przy­ję­te.

Gdy scho­dzi­ły ciem­ny­mi scho­da­mi, obok nich prze­mknę­ły dwie nie­po­zor­ne isto­ty. Aku­rat wzrok Fryss miała zna­ko­mi­ty, co wy­star­czy­ło, by roz­po­znać zło­dziej­kę z rana.

– Go­spo­darz ma towar, to te zło­dzie­jasz­ki – mruk­nę­ła krót­ko, gdy sta­nę­ły przed drzwia­mi.

Za­ło­ży­ły za­bez­pie­czo­ne sil­ny­mi za­klę­cia­mi neu­tra­li­zu­ją­cy­mi rę­ka­wicz­ki i ski­nę­ły sobie gło­wa­mi, wcho­dząc do środ­ka.

– Cie­szę się bar­dzo, że je­ste­ście, szla­chet­ne elfy! – po­wi­tał je go­spo­darz.

Zda­rza­li się szar­manc­cy i ele­ganc­cy or­ko­wie, ale to nie był jeden z nich. Fryss zdą­ży­ła oce­nić go w uła­mek chwi­li i mogła stwier­dzić, że uprzej­mość nie sta­no­wi jed­nej z jego zalet. I dla­te­go nie ona miała mówić.

– Witaj, panie. Za­pro­po­no­wa­łeś nam spo­tka­nie, oto je­ste­śmy. – Uda­wa­nie elo­kwent­nej elfki było łatwe, gdy miało się powab Mi­rith. – Czy masz okaz, o któ­rym nam wspo­mnia­no?

Ad­mi­rał uśmiech­nął się krzy­wo. Po jego skroni spływała kropelka potu.

– Mam – od­parł. – Ale nie tutaj.

Fryss już go­to­wa była ci­snąć za­klę­ciem, ale po­wstrzy­ma­ła w sobie przy­pływ mocy, przede wszyst­kim dla­te­go, że ork mógł kła­mać, a też nie miała ocho­ty to­czyć walki z całą szaj­ką zbirów u góry. Król Wszyst­kich Elfów wy­so­ce cenił dys­kret­ność tej misji i zamierzała spełnić jego wolę.

– Wy­bacz na­chal­ność, ale jak mo­że­my kupić coś, czego nie wi­dzia­ły­śmy na oczy? – Mir­tih uśmiech­nę­ła się na­iw­nie.

– Od­da­ję ar­te­fakt za darmo, ale w za­mian wy­świad­czy­cie mi drob­ną przy­słu­gę. Po­trze­bu­ję sil­nych elik­si­rów an­ty­ma­gicz­nych.

Na­stęp­nie opo­wie­dział, co się wy­da­rzy­ło.

Fryss już wcze­śniej wie­dzia­ła, w czym rzecz i spo­dzie­wa­ła się proś­by or­kow­skie­go prze­myt­ni­ka. Wy­chwy­ci­ła zatem każdą de­spe­rac­ką nutę w jego gło­sie. Po­nad­to, ob­wie­si­ły się z Mi­rith ta­ni­mi ar­te­fak­ta­mi, by wy­paść wia­ry­god­nie jako uta­len­to­wa­ne cza­ro­dziej­ki i al­che­micz­ki. Kto wi­dział w el­fach tylko pięk­ne i po­grą­żo­ne w nauce isto­ty, do­strze­gał je­dy­nie mniej istot­ną część tej mo­ne­ty. In­try­ganc­two, od ma­łych sztu­czek po wiel­kie spi­ski, pły­nę­ło w ży­łach każ­de­go przed­sta­wi­cie­la Na­ro­du Mą­dro­ści.

– Zatem apli­ku­je­my ci elik­sir, który zmyje efekt za­klę­cia, a ty prze­ka­żesz nam lo­ka­li­za­cję? Skąd jed­nak wiemy, że nas nie okła­miesz? – pod­su­mo­wa­ła Mir­tih, która nawet wąt­pli­wo­ści prze­ka­zy­wa­ła w uro­czy spo­sób, mru­ga­jąc ocza­mi.

Ad­mi­rał kiwał głową na każde jej słowo.

– Nie chcę mieć nic wspól­ne­go z tym czymś. Po­wie­dzia­łem całą praw­dę, przysięgam na moje plemię. – Wykonał gest ręką, który w jego mniemaniu miał zapewne podkreślać przysięgę. – To musi wam wy­star­czyć.

„Och, oczy­wi­ście, że nam wy­star­czy” po­my­śla­ła Fryss, dając ze­zwo­le­nie ge­stem głowy i pa­trząc, jak Mi­rith wy­cią­ga z torby elik­sir praw­do­mów­no­ści. Po chwi­li zie­lo­ny płyn zo­stał wpusz­czo­ny do krwi ad­mi­ra­ła przez spe­cjal­ną strzy­ka­wę.

– Ma­ga­zyn Sta­rej Stocz­ni, tak? – za­py­ta­ła po­now­nie Mi­rith, gdy eliksir zaczął działać.

– Tak, po zmierz­chu. Bę­dzie go miała dwój­ka dzie­ci. Nie oba­wiaj­cie się, usunę je po wszyst­kim, więc ślad się urwie.

Ad­mi­rał zażył wcze­śniej kilka od­tru­tek, a za­pew­ne i wie­rzył w uod­par­nia­ją­ce dzia­ła­nie przy­pra­wy. Fryss chcia­ło się śmiać, wi­dząc jego brak ro­ze­zna­nia. Do­ce­nie­nie kunsz­tu al­che­micz­ne­go i ma­gicz­ne­go elfów było jed­nym, ale zro­zu­mie­nie, jak ogrom­ną prze­wa­gę on daje, dru­gim. Ad­mi­rał po­zo­stał przy pierw­szym kroku.

– Jeszcze jeden, dla pew­no­ści. Elf nie wy­ba­czy sobie, gdy jego elik­sir nie za­dzia­ła – Mir­tih uśmiech­nę­ła się prze­słod­ko, wy­cią­ga­jąc spe­cjal­nie przy­go­to­wa­ną tru­ci­znę.

Ad­mi­rał znów ją wstrzy­mał, pod­szedł do swo­ich półek, by zażyć ko­lej­ną bez­oaro­wą od­trut­kę. Potem wypił elik­sir do dna.

– Na nas już czas. Ro­bie­nie z tobą in­te­re­sów, to czy­sta przy­jem­ność – po­że­gna­ła się Mi­rith i razem opu­ści­ły po­miesz­cze­nie.

– Mamy dwie-trzy klep­sy­dry nim za­cznie dzia­łać – stwier­dzi­ła al­che­micz­ka.

– Jeśli ffszyst­ko do­brze ob­li­czy­łaś – mruk­nę­ła Fryss.

– Trzy księ­ży­ce pi­sa­łam rów­na­nie na elik­sir. Nie po­my­li­łam się. – Grzecz­ność wy­pa­ro­wa­ła z Mi­rith, gdy za­kwe­stio­no­wa­no jej umie­jęt­no­ści.

– Do­brze – uśmiech­nę­ła się prze­ło­żo­na. – Ffszyst­ko się po­tf­fier­dza. Gli­ghor też szuka.

Mi­rith zro­bi­ła skrzy­wio­ną minę.

– To gli­ghor­scy cza­ro­dzie­je zro­bi­li ci… – Nie do­koń­czy­ła, ale su­ge­styw­nie po­ka­za­ła na swoje zęby.

Fryss prze­wró­ci­ła ocza­mi, zra­żo­na de­li­kat­no­ścią to­wa­rzysz­ki.

– Tym razem oni po­ła­mią zęby.

***

– Wy­rzu­ca­my to do morza i za­szy­wa­my się u sie­bie – po­sta­no­wił Teok, gdy tylko od­da­li­li się od domu ad­mi­ra­ła.

– Tja… – prych­nę­ła Zavla, są­dząc, że przy­ja­ciel żar­tu­je.

Teok po­pa­trzył na nią na tyle groź­nie, na ile mógł to zro­bić taki cher­la­wy ob­dar­tus.

– Ty tak serio? Po grzy­ba kra­dłam skarb, skoro chcesz go wy­wa­lić? Może od razu sami się rzu­ci­my, pew­nie w wo­dzie nie jest się nawet głod­nym! – wark­nę­ła, bo pusty brzuch czy­nił ją zde­ner­wo­wa­ną.

– A weź to sobie – mruk­nął chło­pak, rzu­ca­jąc skarb na zie­mię. Na­stęp­nie po­tarł nos, owi­nął się szczel­niej przy­krót­ką na­rzu­tą i od­wró­cił.

Zavla po­pa­trzy­ła na niego, zbyt zła, by móc wy­ra­zić zdzi­wie­nie, ale schy­li­ła się po uczci­wie skra­dzio­ną wła­sność.

– Je­steś głupi – burk­nę­ła, bo do tego, mniej wię­cej, spro­wa­dza­ły się wszyst­kie jej myśli.

Wy­star­czy­ło, by po­ru­szyć w Teoku tę jego dziw­ną dumę.

– Ja głupi? Po­patrz na sie­bie! Wy­da­je ci się, że z cie­bie ja­kieś wcie­le­nie Baera, czy co?! My­ślisz, że Wed­den nie za­dźga ta­kie­go chu­chra i jesz­cze za­pła­ci?! Że ad­mi­rał nas nie wy­sta­wił, coby za­trzeć ślady? A nawet jeśli, to, że nie znaj­dzie nas ten cały Gli­ghor?! – krzyk­nął.

Do­tych­czas ni­ko­mu nie udało się prze­mó­wić Zavli do roz­sąd­ku, zatem nie dziw­nym było, że i Teok po­legł. W tym mo­men­cie dziew­czy­na upar­ła się tak bar­dzo, że jej od­por­ność na lo­gicz­ne my­śle­nie wzro­sła kil­ka­krot­nie.

– Bre­dzisz. Bre­dzisz i tyle! Nie wiem, jak ty, ale ja chcę prze­trwać. Może masz lep­szy spo­sób, ale to jest mój. Jedna duża akcja i mam tę cho­ler­ną zimę z głowy! – mó­wi­ła ma­cha­jąc rę­ka­mi i ro­biąc krót­kie od­de­chy, by nie zdą­żył jej prze­rwać. – Nie ob­cho­dzi mnie, kogo okrad­nę, bo i tego kogoś nie bę­dzie to ob­cho­dzić. Je­stem zbyt gówno warta, żeby kto­kol­wiek chciał mnie ści­gać!

– Wed­den, ad­mi­rał, ta sekta…

– A kij mnie ob­cho­dzi jakaś sekta! Bła­gam cię, wie­rzysz w takie bujdy?! Ja­kichś orków i cza­ro­dzie­jów w ma­skach? Może i sam Baer, co?! A nawet jeśli, to oni wszy­scy mają swoje, lep­sze ode mnie, spra­wy, gdzieś tam! – Po­ka­za­ła ręką w lo­so­wą stro­nę. – A tu i teraz je­stem głod­na i jest mi cho­ler­nie zimno! – wy­rzu­ci­ła ze zło­ścią, po­cią­ga­jąc nosem przy co dru­gim sło­wie. Mróz za­czął wy­ci­skać z jej oczu drob­ne łezki i za­mra­żać smar­ki w nosie, przez co wy­glą­da­ła jesz­cze ża­ło­śniej.

Teok po­ki­wał głową, za­ci­ska­jąc po­si­nia­łe usta. Ze szro­nem na roz­czo­chra­nej czu­pry­nie wy­glą­dał dziw­nie po­waż­niej, jakby był siwy i stary.

– Zav, je­ste­śmy tylko głod­ny­mi dzieć­mi. Ad­mi­rał to przy­wód­ca or­kow­skiej szaj­ki prze­myt­ni­czej, nie mó­wiąc już o tych cza­ro­dziej­kach. Trze­ba znać swoje miej­sce – za­koń­czył po­waż­nie, jak do­ro­sły, a nie tylko chło­pak zdol­ny do dumy ze swo­je­go ulicz­ne­go życia.

Nie lu­bi­ła, gdy prze­ma­wiał tak jakby był od niej kilka razy mą­drzej­szy, głów­nie dla­te­go, że był od niej kilka razy mą­drzej­szy. Po pro­stu uj­mo­wa­nie tego tak wprost na­ru­sza­ło jej rynsz­to­ko­wą ety­kie­tę.

– Sam po­wie­dzia­łeś, że je­stem głu­pia, więc mogę robić głu­pie rze­czy – od­burk­nę­ła, znów po­cią­ga­jąc nosem. Bra­ko­wa­ło jej ar­gu­men­tów, więc po­sta­no­wi­ła się­gnąć po naj­lep­szy, jaki zna­la­zła. Pod­nio­sła grudę zmar­z­nię­tej ziemi i rzu­ci­ła w Teoka. Nie tra­fi­ła, a po­cisk roz­pry­snął się efek­tow­nie na ulicy.

– Masz rację, do­pó­ki ży­jesz, mo­żesz robić głu­pie rze­czy – mruk­nął Teok ze zło­śli­wym uśmie­chem, po czym wło­żył ręce do po­szar­pa­nych kie­sze­ni, od­wró­cił się i od­szedł.

– I do­brze. Wię­cej mie­dzia­ków dla mnie!

Nie ob­cho­dzi­ło jej, dokąd po­szedł. Na ten mo­ment miała go po dziur­ki w nosie. Być może i ro­zu­mia­ła ry­zy­ko, o któ­rym mówił, ale Wed­den, czy inny, ist­nie­ją­cy lub nie (do tego dnia Zavla nie sądziła, by orkowie byli prawdziwi) zbir, nie stał nad nią z nożem. Z kolei mróz i wiatr prze­ni­ka­ły ją aż do kości, zaś nie­kar­mio­ny brzuch coraz bar­dziej do­ma­gał się cze­go­kol­wiek do je­dze­nia. To było praw­dzi­we za­gro­że­nie.

Zna­le­zie­nie ma­ga­zy­nu Sta­rej Stocz­ni nie oka­za­ło się łatwe, przede wszyst­kim dla­te­go, że w dziel­ni­cy por­to­wej stało pełno magazynów sta­rych stocz­ni. Jed­nak t a „Stara Stocz­nia” była tylko jedna – ogrom­ny i pu­sta­wy bu­dy­nek, w któ­rym śmia­ło po­mie­ści­ły­by się duchy wszyst­kich ma­ry­na­rzy, któ­rych za­bra­ło morze. Przy­naj­mniej w oce­nie Zavli, która nie do końca roz­róż­nia­ła „dwa­dzie­ścia” od „dwu­stu” lub „dwu­dzie­stu ty­się­cy”.

Po­krę­ci­ła się chwi­lę wokół po­nu­re­go, okrut­nie ci­che­go bu­dyn­ku, a gdy za­czę­ło się ściem­niać, wśli­zgnę­ła się do środ­ka. We­wnątrz pa­no­wał już pół­mrok, przez co od lat ku­rzą­ce się ster­ty ma­łych i du­żych skrzyń wy­glą­da­ły ni­czym dziw­ne, kan­cia­ste po­two­ry.

Z nie­przy­jem­ny­mi ciar­ka­mi Zavla obe­szła halę przy akom­pa­nia­men­cie po­gło­su wła­snych kro­ków. Obej­rza­ła kilka skrzyń, za­pa­mię­ta­ła parę miejsc na kry­jów­kę i wy­my­śli­ła drogi uciecz­ki. Po­czu­ła się przez to bar­dzo roz­sąd­na, dużo roz­sąd­niej­sza niż jakiś tępy Teok, który sobie po­szedł. Oj tak.

Przez za­do­wo­le­nie z sie­bie nie za­uwa­ży­ła, że na ze­wnątrz za­padł już wie­czór. Je­dy­nie wąska smuga świa­tła bla­de­go, zi­mo­we­go księ­ży­ca wpadająca przez okno po­zwa­la­ła co­kol­wiek zo­ba­czyć w ma­ga­zy­nie. Wy­star­czy­ło jed­nak, by Zavla do­strze­gła, jak do środ­ka wcho­dzi pięć ciem­nych kształ­tów.

Dzia­ła­jąc po swo­je­mu, po­win­na prze­kraść się obok i uciec, tylko wtedy nie do­sta­ła­by za­pła­ty, a wizja cie­płej zupy w ogrze­wa­nej karcz­mie od­da­li­ła­by się bez­pow­rot­nie. Nie­ste­ty, mu­sia­ła być jak Teok, uda­wać pewną sie­bie, nawet, jeśli bała się okrut­nie.

Za­ci­ska­jąc coraz moc­niej palce na przed­mio­cie, poszło ku przy­by­szom, mo­dląc się do Baera, żeby jed­nak ist­niał i jej po­mógł.

– Przy­by­li­ście! – krzyk­nę­ła, bar­dziej jak he­rold ob­wiesz­cza­ją­cy zja­wie­nie się go­ścia na kró­lew­skie przy­ję­cie, niż prze­stęp­ca pró­bu­ją­cy za­ro­bić. – Mamy in­te­res do ubi­cia!

Ciem­ne kształ­ty sta­nę­ły przed nią, a środ­ko­wy z nich par­sk­nął śmie­chem.

– Ubi­je­my, ubi­je­my – po­wie­dział, ki­wa­jąc głową.

Zavla z prze­ra­że­niem za­uwa­ży­ła, że dwa cie­nie ją okrą­ża­ją.

– Ubi­je­my cie­bie, tak jak ktoś ubił ad­mi­ra­ła.

***

– Chcę mieć chło­pa­ka i dzief­f­czy­nę żyf­fych, prze­słu­cha­my ich.

Elfy wie­dzia­ły, jak kro­czyć po cie­niach, by w czar­nych płasz­czach być pra­wie nie­wi­docz­ny­mi. Zresz­tą w mroź­ny wie­czór i tak ni­ko­go nie było na ulicy.

– To ja­kieś szczu­ry rynsztokowe. Nie chcę cię roz­cza­ro­wać, ale nie każdy to cenne źró­dło in­for­ma­cji – wes­tchnął Etheld.

– Taki mam ka­prys – wark­nę­ła Fryss, nie za­mie­rza­jąc się kłó­cić. Nie teraz, gdy ze­msta była bli­sko.

Prze­mknę­li ka­wa­łek dalej, sta­jąc pod ścia­ną Sta­rej Stocz­ni. Wi­dzie­li, jak przed chwi­lą do środ­ka we­szła grupa zbi­rów, ale Fryss na­ka­za­ła się nie śpie­szyć. Paru mor­do­bij­ców nie miało zna­cze­nia wobec per­spek­ty­wy star­cia z gli­ghor­ski­mi cza­ro­dzie­ja­mi, któ­rych nikt nigdy nie po­ko­nał, a przy­naj­mniej nie na tyle, by ze­drzeć z ich twa­rzy maski i ujaw­nić ca­łe­mu świa­tu, kim są. Star­sza De­tek­tyw Kró­lew­ska za­mie­rza­ła być pierw­szą i wziąć so­lid­ny re­wanż za po­tycz­kę, w któ­rej stra­ci­ła urodę, re­pu­ta­cję i ka­rie­rę.

Każdy elf znał co naj­mniej kilka ję­zy­ków mi­go­wych, zatem wśli­zgu­jąc się do środ­ka, bez zbęd­nych słów wy­ja­śni­li ostat­nie kwe­stie ge­sta­mi. Mi­rith wcze­śniej po­da­ła im elik­sir, dzię­ki któ­re­mu oczy le­piej wi­dzia­ły w ciem­no­ści, bez trudu do­strze­gli zatem grupę pię­ciu zbi­rów ko­pią­cych w coś ze śmie­chem.

Elfy po­de­szły bli­żej, każdy ze swo­jej stro­ny.

– Wy­star­czy. Wy­fi­le­tu­je­my tę zło­dziej­ską rybkę – roz­legł się sa­dy­stycz­ny głos, a w sła­bym świe­tle bły­snął nóż.

Fryss dała sy­gnał i naraz roz­bły­sła magia trzech za­klęć. Nóż przy­wód­cy zbi­rów, wbrew mu­sku­lar­nej ręce, zwró­cił się prze­ciw niemu i wbił głę­bo­ko w gar­dło. Męż­czy­zna za­char­czał krwią, a trzech jego to­wa­rzy­szy krzyk­nę­ło prze­stra­szo­nych. Czwar­ty zdą­żył już wy­lą­do­wać w ścia­nie, przy­szpi­lo­ny na­pro­wa­dza­nym ma­gicz­nie beł­tem kuszy. Grupa spa­ni­ko­wa­ła, do­by­wa­jąc broni i roz­glą­da­jąc się za wro­giem.

Fryss z uśmie­chem wy­szła im na spo­tka­nie, tak by mogli ją zo­ba­czyć i za­ata­ko­wać. Unio­sła dło­nie, z któ­rych są­czy­ły się mgli­ste, nie­bie­skie wstę­gi mocy. Dwóch zbi­rów zo­sta­ło pod­nie­sio­nych i ci­śnię­tych na bok, gdzie Etheld po­de­rżnął ogłu­szo­nym gar­dła. Ostat­ni chciał ucie­kać, ale Fryss spę­ta­ła mu nogi za­klę­ciem i przy­cią­gnę­ła do sie­bie tak, że nabił się na ostrze jej szty­le­tu.

Gdy po­zba­wio­ne życia ciało osu­nę­ło się na zie­mię, el­fic­ki od­dział pod­szedł do zwi­nię­tej w po­si­nia­czo­ną kulkę, drżą­cej dziew­czy­ny. Obok niej le­ża­ło za­krwa­wio­ne ciel­sko prze­myt­ni­ka Wed­de­na, w któ­re­go mar­twej dłoni spo­czy­wał zło­ta­wy przed­miot. Fryss przy­cią­gnę­ła go do sie­bie, chwy­ta­jąc w an­ty­ma­gicz­ną rę­ka­wicz­kę.

– Weźmy to i zmy­waj­my się. Może unik­nie­my gli­ghor­skich agen­tów – rzu­cił Etheld, roz­glą­da­jąc się po ma­ga­zy­nie.

– Ffąt­pię. – Fryss wciąż uśmie­cha­ła się pod nosem.

– Wiesz cho­ciaż, co to jest?

–To gli­ghor­ski sprzęt, a tych nikt ich nie zna. Nie sły­sza­łam o ja­kim­kol­wiek przy­pad­ku, by zna­le­zio­no ich przed­miot. To może być pierw­szy przy­pa­dek w hi­sto­rii – wtrą­ci­ła Mi­rith, gło­sem jakby czy­ta­ła el­fic­ki pod­ręcz­nik.

– Cała ta sekta, to jedna wiel­ka ta­jem­ni­ca. Nikt nie wie, kim są, co robią, jakie mają cele. Po co w ogóle się w to mie­szać?! Odejdź­my stąd wresz­cie! – Etheld roz­glą­dał się ner­wo­wo.

– Za­pef­f­ne to na­zy­ffa­ją kom­pa­sa­mi ma­gicz­ny­mi – stwier­dzi­ła za­do­wo­lo­na Fryss. – Ponoć tego użyf­fa­ją do ffy­krf­fa­nia uta­len­tof­fa­nych ma­gicz­nie dzie­ci, które potem re­kru­tu­ją.

– Skąd to niby wiesz? – prych­nął Etheld.

– Po­tra­fisz to otwo­rzyć? – za­cie­ka­wi­ła się Mi­rith.

Fryss ode­tchnę­ła, zbie­ra­jąc w sobie magię.

– Nie teraz. Ffy­star­czy to trzy­mać, by ffy­czuć, że już tu są.

***

Bała się otwo­rzyć oczy. Sły­sza­ła strzęp­ki słów i kro­ków, ale nie ukła­da­ły się w jeden spój­ny sens. A może ukła­da­ły, lecz je­dy­nym, co czuła, był ból. Na całym ciele. Wszę­dzie. Nie po­tra­fi­ła po­wstrzy­mać dresz­czy.

Zbiry Wed­de­na miały twar­de buty i ko­ści­ste pię­ści. Każdy cios za­zna­czył się na ciele, jakby wbito tam nóż. Tak przy­naj­mniej to czuła.

Ktoś cho­dził wokół niej, coś się błysz­cza­ło, lecz nie pró­bo­wa­ła nawet tego zro­zu­mieć. Chcia­ła po pro­stu umrzeć. Była szan­sa, że to za­koń­czy­ło­by ból. Prze­cież los nie mógł być aż tak bez­czel­nie bru­tal­ny, by także w za­świa­tach pa­stwić się nad Zavlą.

Nic nie mogło wy­rwać jej z otę­pie­nia. Nic, poza gi­gan­tycz­nym wy­bu­chem peł­nym krwi­ste­go, kar­mi­no­we­go ognia, który roz­pry­snął się o coś nie­wi­dzial­ne­go nie­daleko od niej, two­rząc pło­mien­ną ścia­nę. Jak się oka­za­ło, coś ta­kie­go obu­dzi­ło w niej strach, on zaś przy­po­mniał, aby za­wal­czyć o prze­ży­cie.

Otwo­rzy­ła sze­rzej oczy, by zo­ba­czyć trzy smu­kłe po­sta­ci, uwi­ja­ją­ce się wśród błysz­czą­cych wstęg i pło­mie­ni. Było to cał­kiem ładne, więc od­czoł­gu­jąc się do naj­bliż­szej z wcze­śniej zna­le­zio­nych kry­jó­wek, wciąż pa­trzy­ła jed­nym okiem na zma­ga­nia nie­zna­jo­mych. Jedna z wal­czą­cych, z fio­le­to­wy­mi wło­sa­mi, nawet rzu­ci­ła spoj­rze­nie ku Zavli, ale ry­chło ogień i inne bły­ski od­wró­ci­ły jej uwagę.

Dra­pież­ny pło­mień nadal pró­bo­wał po­żreć trzy dłu­go­wło­se po­sta­ci, jed­nak nie­wi­dzial­na blo­ka­da po­zo­sta­wa­ła sku­tecz­ną. Oprócz tego po­wie­trze prze­ci­na­ły dzie­siąt­ki czar­nych i fio­le­to­wych po­ci­sków, śmi­ga­ją­cych wokół głów wal­czą­cych. Wszyst­ko hu­cza­ło ma­ły­mi i du­ży­mi wy­bu­cha­mi.

Jeden z cza­ro­dzie­jów zo­stał pod­cię­ty przez coś w ro­dza­ju mgli­stej, czar­nej kosy i upadł bo­le­śnie na zie­mię. Ścia­na krwa­we­go ognia za­gię­ła się bar­dziej nad po­zo­sta­łą dwój­ką, pra­wie do­ty­ka­jąc ich płasz­czy. Zavla do­strze­gła, jak spo­mię­dzy pło­mie­nia­mi wy­cho­dzą trzy za­kap­tu­rzo­ne i odzia­ne w me­ta­licz­ne maski po­sta­ci.

Potem wczoł­ga­ła się mię­dzy skrzy­nie i bitwa znik­nę­ła jej sprzed oczu.

***

Ogień zu­peł­nie nie pod­da­wał się kon­tro­li, tak jakby nie miał nic wspól­ne­go za­rów­no ze świa­tem rze­czy­wi­stym, jak i świa­tem magii. To był inny, trze­ci świat, obcy i nie­po­wstrzy­ma­ny, którego nawet elficcy czarodzieje nie potrafili okiełznać.

Etheld padł pierw­szy, a coś ciem­ne­go prze­bi­ło mu pierś i wyjąc wy­ssa­ło z niego życie tak, że zo­sta­ła tylko po­marsz­czo­na, po­sza­rza­ła skóra. Mi­rith nigdy nie była uta­len­to­wa­ną cza­ro­dziej­ką, lecz wal­czy­ła dziel­nie, choć bezskutecznie. Ogień wy­pa­lił twarz pięk­nej elfki, gdy zła­ma­ła się jej tar­cza. Teraz po­czer­nia­łe ciało le­ża­ło zaraz obok nogi Fryss.

Star­sza De­tek­tyw Kró­lew­ska wciąż wal­czy­ła, z drżą­cy­mi rę­ka­mi wy­cią­gnię­ty­mi przed sie­bie, by utrzy­mać ba­rie­rę blo­ku­ją­cą ogień. Była na skra­ju wy­trzy­ma­ło­ści i mocy, lecz czer­piąc z nie­prze­bra­nych za­so­bów nie­na­wi­ści, po­tra­fi­ła się opie­rać.

Wtedy ich zo­ba­czy­ła. Trzy smu­kłe, czar­ne isto­ty, z po­nu­ry­mi, me­ta­lo­wy­mi ma­ska­mi bez wy­ra­zu za­miast twa­rzy. Bez żad­nych emo­cji, bez nie­po­trzeb­nych ru­chów, bez słów, były prze­ci­wień­stwem życia.

Po­wol­nym kro­kiem prze­szli przez roz­stę­pu­ją­ce się pło­mie­nie, ob­cho­dząc Fryss, dla któ­rej ogień nie był tak przy­ja­zny. Ich obec­ność za ple­ca­mi spra­wi­ła, że do jej nie­na­wi­ści wkradł się strach.

Mach­nę­ła jedną ręką, chcąc rzu­cić za­klę­cie na gli­ghor­skich cza­ro­dzie­jów. Błę­kit­na strza­ła roz­pry­snę­ła się o dłoń jed­ne­go z nich, a rów­no­cze­śnie ogień prze­ła­mał osła­bio­ną ba­rie­rę elfki, do­ty­ka­jąc twa­rzy.

I nagle ból ustał.

***

Zavla dy­sza­ła cięż­ko, nie po­tra­fiąc od­su­nąć się dalej. Mo­ty­wa­cyj­ne­go stra­chu wy­star­czy­ło na scho­wa­nie się, potem opu­ści­ły ją siły. Ból wró­cił z po­dwój­ną mocą, tak że nie mogła po­ru­szyć żadną koń­czy­ną.

Nagle ktoś chwy­cił dziew­czy­nę za ramię.

– Księż­nicz­ko. – Ktoś po­trzą­snął ra­mie­niem Zavli, wy­ry­wa­jąc ją na chwi­lę z otę­pie­nia. – Ciii. Nic nie mów, spa­da­my stąd. – Po­zna­ła głos Teoka, choć nie miała pew­no­ści, czy to praw­dzi­wy chło­pak, czy jakaś ma­gicz­na ułuda. Po wi­do­kach sprzed chwi­li by­ła­by w sta­nie uwie­rzyć we wszyst­ko.

Teok wziął ją pod ramię i dźwi­gnął z tru­dem.

– Wi­dzie­li cię? – mruk­nął ci­chut­ko.

Zavla jęk­nę­ła coś na kształt „nie” w od­po­wie­dzi. Teok po­ki­wał głową i prze­cią­gnął ją nieco dalej mię­dzy la­bi­rynt pu­stych skrzyń.

– Mu­si­my stąd ucie­kać. Dasz radę? – szep­nął.

– Dla­cze­go… Dla­cze­go wró­ci­łeś?

– Ad­mi­rał nie żyje. Resz­ta chyba jasna – mruk­nął. – Dasz radę ucie­kać?

Zavla po­wo­li za­czy­na­ła znów my­śleć trzeź­wo. Wzrok stał się wy­raź­niej­szy, a do koń­czyn na­pły­nę­ło tro­chę ener­gii. Z po­mo­cą przy­ja­cie­la pod­nio­sła się, bar­dziej pcha­na stra­chem niż siłą. Ma­ga­zyn wciąż dud­nił wy­bu­cha­mi i sy­kiem ognia.

– Chodź, idzie­my – wes­tchnął Teok, krzy­wiąc się na widok po­obi­ja­nej Zavli.

Jęk­nę­ła w pro­te­ście.

– Nie wy­głu­piaj się, Zav. Nie teraz.

– Ad­mi­rał… po­wie­dział, że to coś… za­pa­mię­tu­je, kto… trzy­mał. Mu­si­my… wie­dzieć, czy będą nas… szu­kać – wy­sa­pa­ła.

Teok po­ki­wał głową z nie­do­wie­rza­niem i uśmiech­nął się krzy­wo.

– Jak cię zbić, to nagle ro­bisz się mądra – stwier­dził, aż Zavla par­sk­nę­ła, wbrew bó­lo­wi.

Nie­zdar­nie prze­kra­dli się do kry­jów­ki, z któ­rej mieli widok na walkę. Ich kroki za­głu­sza­ły od­gło­sy ma­gicz­ne­go star­cia. Do­tar­li do ukry­cia w sam raz, by zo­ba­czyć, jak bitwa usta­je.

***

Twarz cuch­nę­ła spa­le­ni­zną, ale wciąż mogła wi­dzieć i sły­szeć. Obok niej leżało dużo bardziej zniszczone ciało Mirith.

Bo­la­ło, ale nie tak bar­dzo, jak ko­lej­na po­raż­ka. Jakaś siła wy­rwa­ła jej zza paska od­zy­ska­ny ar­te­fakt. Mogła tylko pa­trzeć, jak lą­du­je w dłoni za­ma­sko­wa­ne­go czar­no­księż­ni­ka, którego otaczało fioletowawe, magiczne światło.

– Masz nie­na­wiść i cie­ka­wość, de­tek­tyw Fryss z Myl­thu – ode­zwał się. Ich maski ukształ­to­wa­no w for­mie twa­rzy zu­peł­nie po­zba­wio­nych wy­ra­zu. Taki sam był ten głos. Kom­plet­nie bez emo­cji, odar­ty z cze­go­kol­wiek, co po­zwa­la­ło zi­den­ty­fi­ko­wać mó­wią­ce­go. – Twoje dzia­ła­nia służą woli Gli­gho­ru – kon­ty­nu­ował, prze­jeż­dża­jąc pal­ca­mi po ar­te­fak­cie, ob­ra­ca­jąc go w dłoni.

Przed­miot po­szy­bo­wał w górę, wy­ko­nu­jąc ob­ro­ty wokół wła­snej osi. Potem roz­dzie­lił się na kilka ele­men­tów, a ze środ­ka wy­pły­nę­ła nie­bie­ska mgła, wy­peł­nia­jąc prze­strzeń do­oko­ła i roz­bły­sku­jąc srebr­ny­mi punk­ta­mi. Jedne z nich świe­ci­ły ja­śniej, inne były le­d­wie wi­docz­ne, po­dob­nie jak gwiaz­dy w nocy.

– Za­pew­ne do­my­śli­łaś się, że to jeden z kom­pa­sów magii – po­wie­dział bez­oso­bo­wy głos. – Pięt­no Gli­gho­ru to tylko zabezpieczenie służące re­ali­za­cji jego woli. Wszyst­ko, co na­le­ży do Gli­gho­ru, wraca do Gli­gho­ru. Przed­mio­ty… – prze­rwał cza­ro­dziej, przy­glą­da­jąc się sre­brzy­stym punk­tom. – Ale też twoja nie­na­wiść. Twoje upo­ko­rze­nie. Wszyst­ko służy nam.

Słów było dość, by Fryss zmu­si­ła się do rzu­ce­nia za­klę­cia, by­le­by czar­no­księż­nik prze­stał mówić. Żaden z za­ma­sko­wa­nych nawet nie ru­szył ręką, a świe­tli­sty po­cisk i tak roz­pły­nął się w po­wie­trzu.

– Win­szu­ję, udało się wam pra­wie za­ma­sko­wać przed na­szym pięt­nem. – Cza­ro­dziej od­su­nął pal­cem trzy świe­tli­ste punk­ty na bok. – Ad­mi­ra­ła i tego dru­gie­go za­bi­li­ście przed nami. Usu­nę­li­śmy jesz­cze paru ich pod­wład­nych i wcze­śniej­szy kon­takt Wed­de­na. Wszyst­ko. – Ko­lej­ne punk­ty usu­nię­to na bok. – Je­ste­śmy wdzięcz­ni za waszą pomoc – sar­kazm wy­po­wie­dzia­ny kom­plet­nie nie­emo­cjo­nal­nym gło­sem brzmiał jesz­cze zło­śli­wiej.

– A te dwa małe punk­ty? – wtrą­cił się drugi cza­ro­dziej.

– Zbyt nie­wy­raź­ne, nawet na ludzi. To ja­kieś bar­dziej wraż­li­we na magię zwie­rzę­ta – od­parł prze­glą­da­ją­cy.

– Ad­mi­rał miał sporo zwie­rząt. Wed­den także – zgo­dził się trze­ci.

Po tych sło­wach kom­pas za­mknię­to i błę­kit­na mgieł­ka zo­sta­ła wcią­gnię­ta do środ­ka. Okrut­nie neu­tral­ne spoj­rze­nia me­ta­lo­wych masek spo­czę­ły na Fryss.

– Wolą Gli­gho­ru jest, byś żyła – stwier­dził cza­ro­dziej. – Za­słu­gu­jesz, by wie­dzieć, że co­kol­wiek zro­bisz, i tak speł­nisz naszą wolę.

Po tych sło­wach czar­no­księż­ni­cy od­wró­ci­li się i ode­szli, a ota­cza­ją­ce ich ma­gicz­ne świa­tło zga­sło.

Fryss le­ża­ła na ziemi w ciem­no­ści, pła­cząc i śmie­jąc się rów­no­cze­śnie. Je­dy­nym jej zwy­cię­stwem po­zo­sta­ło to, że gli­ghor­scy agen­ci nie roz­po­zna­li dwój­ki ulicz­nych dzie­ci, które trzy­ma­ły ich kom­pas. Tylko na taki triumf było stać Star­szą De­tek­tyw Kró­lew­ską.

***

– Już myśl…

– Wcale nie ode­szli tak da­le­ko. I zo­sta­ła jesz­cze ona – szep­nął Teok i dla­te­go od­cze­ka­li jesz­cze dłuż­szą chwi­lę.

Fio­le­to­wo­wło­sa ko­bie­ta le­ża­ła nie­ru­cho­mo na środ­ku ma­ga­zy­nu, ob­la­na świa­tłem księ­ży­ca. Sły­chać było jej cięż­ki od­dech i mam­ro­ta­nie pod nosem. Nie wy­da­wa­ła się groź­na, ale wo­le­li od­cze­kać, aż odej­dzie. W końcu znała magię, a Teok z Zavlą tyle wie­dzie­li o cza­rach, że przed chwi­lą za­bi­ły Wed­de­na i jego ludzi oraz dwój­kę to­wa­rzy­szy fio­le­to­wo­wło­sej.

Wresz­cie cza­ro­dziej­ka po­wo­li wsta­ła i nie­dba­le prze­nio­sła spoj­rze­nie do­kład­nie w miej­sce, w któ­rym byli scho­wa­ni. Schy­li­li się, za­mie­ra­jąc w bez­ru­chu. Chwi­lę trwa­ła cisza, a potem do­biegł ich od­głos od­da­la­ją­cych się, nie­rów­nych kro­ków oraz otwie­ra­nych wrót ma­ga­zy­nu.

Do­pie­ro wtedy wsta­li. Teok pod­szedł jesz­cze ogląd­nąć trupy, a Zavla pró­bo­wa­ła roz­ma­so­wać naj­bar­dziej do­tkli­we si­nia­ki. Strach minął cał­kiem i ból wró­cił ze zdwo­jo­ną siłą.

Mu­sia­ła bar­dzo opie­rać się na Teoku, by wyjść z ma­ga­zy­nu. Krę­ci­ło się jej w gło­wie i miała ocho­tę zwy­mio­to­wać, lecz żo­łą­dek nie miał nawet czego z sie­bie wy­rzu­cić. Gdyby Zavla miała łóżko, chęt­nie prze­le­ża­ła­by w nim ko­lej­nych kilka dni. Darm­ness od­ucza­ło jed­nak de­li­kat­no­ści.

– Nie wy­glą­dasz tak źle. To tylko si­nia­ki – za­pew­nił ją Teok, gdy wy­szli na ze­wnątrz.

– Na­stęp­nym razem za­sta­no­wię się, zanim kogoś okrad­nę – po­wie­dzia­ła, słabo się uśmie­cha­jąc i szczę­ka­jąc zę­ba­mi z zimna.

Teok mach­nął ręką.

– Coś z tego mamy – mruk­nął z uśmie­chem, wy­cią­ga­jąc na­bi­ty mie­szek. – Trzy­dzie­ści mie­dzia­ków. Uczci­we oszu­stwo.

Zavla par­sk­nę­ła śmie­chem.

– Chodź, pój­dzie­my na fa­so­lo­wą z suchą bułką i jakoś się po­zbie­rasz. Kupię ci ziół­ka – rzu­cił Teok, otu­la­jąc ją ra­mie­niem, by nie upa­dła.

 Cały dzień spę­dzi­li na bie­ga­niu, nie­uda­nych ne­go­cja­cjach, zbie­ra­niu cio­sów i oglą­da­niu po­ka­zów cu­dzej po­tę­gi, tylko po to, by stać ich było na prze­sie­dze­nie nocy w karcz­mie i cie­pły po­si­łek.

– Mamy szczę­ście – mruk­nę­ła za­do­wo­lo­na Zavla, my­śląc o tym wszyst­kim.

– Tja… – od­parł Teok i ro­ze­śmiał się.

Chi­cho­ta­jąc cicho, ru­szy­li pustą ulicą, z myślą, że cza­sa­mi opła­ca­ło się być tak małym, aby buty wiel­kich nie mogły nawet ich zdep­tać.

Koniec

Komentarze

Witaj. :)

Powtórzę z bety: zawsze tworzysz w opowiadaniach świat niezwykły, wciągający i tajemniczy. :) I za to bardzo dziękuję. :) Miło jest czytać tak oryginalne teksty. ;) Podobnie jest teraz. :) Głowna bohaterka, jakkolwiek czasem nieco zaskakując w swych działaniach, wzbudza mimowolnie sympatię i współczucie. :) Arcyciekawy wątek ze skradzionym przedmiotem i jego właściwościami. :) 

Pozdrawiam serdecznie i klikam, raz jeszcze gratulując pomysłu oraz wykonania. :) 

Pecunia non olet

bruce

Powtórzę z bety: zawsze tworzysz w opowiadaniach świat niezwykły, wciągający i tajemniczy. :) I za to bardzo dziękuję

Raduje mnie, że tak to odbierasz. 

Głowna bohaterka, jakkolwiek czasem nieco zaskakując w swych działaniach, wzbudza mimowolnie sympatię i współczucie.

Cieszy, bo to jest jeden z istotniejszych celów tekstów o Zavli!

 

No i jakże ja mam Ci dziękować za znakomitą betę? Nawet uznając, że pomysł był dobry, to bardzo pomogłaś mu ujrzeć światło dzienne w strawnej formie. Jestem za to ogromnie wdzięczny.

 

Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie!

To ja pozdrawiam i chylę czoła. :)

Jak wielokrotnie Ci pisałam, Szanowny Autorze, chciałabym mieć tak doskonałe pomysły i tak wybitne teksty, jakie Ty masz. :) 

Pecunia non olet

bruce

no już nie będę się kłócił, choć nie zasługuję na takie słowa :). Bardzo mi miło. Przy takich Betujących i Czytających jak Ty, od razu chce się bardziej pisać :)

Jeszcze raz dziękuję!

Dużo głów na początku. A ja zawsze zwracam uwagę na dobre początki, później już tak po łebkach. Przepraszam, kpie sobie :-) Jakby trzasnęła łbem, to wydawało by się uderzenie mocniejszym.

 

Zderzyli się, poprzewracali we trójkę… Poprzewracali?

 

Najwyraźniej skradziony przez nią przedmiot był cenny – no raczej! Wszak złoty i ciężki, skoro aż zgrzytał, tocząc się po lodzie.

 

– Normalnie nie okradam takich zbirów jak Wedden, przedmiociku, więc bądź cenny, proszę cię – powiedziała. A komu? Może lepiej, żeby szeptała z jakąś nadzieją, skoro w ukryciu.

 

No może jedynie trudno było jej znieść obecność w tak zapyziałym mieście jak Darmness. – A czyją obecność? Jej własną, no tak. Chwilę, przyznam, mi to zajęło.

 

Klient przemytnika to podła rola – znów musiałem się pochylić, celem zrozumienia. Może bycie klientem?

 

W tym miejscu będąc zwróciłem uwagę, że o skład się pokusiłeś. Myślę, że to zbędny zabieg na etapie elektronicznej „próbki”.

 

ale to zlecenie przerastało pozostałe – dodałbym tutaj uwagę pod jakim kątem przerastało. Rangą, może poziomem trudności?

 

Gdy upadła, kaptur zsunął się z jej głowy, zatem na przekór mroźnym powiewom narzuciła go szybko z powrotem – Na przekór zimnym powiewom, to by kaptura nie zakładała.

 

A przecież nikt na jej miejscu nie zwyciężyłby wtedy. – Zdanie sugeruje, że to pora była najważniejsza. Zmieniłbym szyk, bo teraz jest nacisk na „wtedy”.

 

Fajna ta pani elf. Mnie rzuca się nieco w oczy szczegół, drobnostka mała, że przy braku jedynek miałaby większe trudności z wymówieniem „c”, „s”, czy „sz”, nie natomiast „w”. Ale z drugiej strony nie przejmowałbym się tym za bardzo.

 

– Po co wszędzie piszą.(?) Tak, jakby każdy umiał czytać – żachnęła się.

 

– Szzzzz! – Teok uciszył ją syknięciem i zapukał do drzwi. – No wiem, że syknął, bo właśnie syknął.

 

Pergaminy, zwoje, fiolki, torby, pękate worki, broń, różne wichajstry, a nawet rośliny, słoiki z owadami i niewielkie klatki z małymi gryzoniami. Centrum stanowił bujany fotel. – Fotel był w centrum szafy? „Wie heist er” niby jest legalnym, pełnoprawnym słowem potocznym, ale bym go raczej unikał.

 

mruknął gospodarz, dmuchając w fajkę, której żar na okamgnienie oświetlił twarz. Na jej widok Zavla zadrżała. – On w tę fajkę dmuchnął, czy zaciągnął się tytoniem? Potem wypuścił obłoczek więc… Fajkę się tego, no… ciągnie :-)

 

Fryss już gotowa była cisnąć zaklęciem, ale powstrzymała w sobie przypływ mocy, przede wszystkim dlatego, że ork mógł kłamać, a też nie miała ochoty toczyć walki z całą szajką zbirów u góry. – Gdzie? Jakiej znowu góry? Domyślam się, że na piętrze wyczuła smród niemytych stópek, czy coś? ;-P

 

– Nie teraz. Ffystarczy to trzymać, by wyczuć, że już tu są. – O, w końcu wymówiła? ;-P

 

Uwagi, jak to ze wszystkim bywa, mocno subiektywne, więc zalecam stosowanie z umiarem niczym leki na potencję.

 

Bardzo ciekawe to to. I choć późna już pora kiedy to czytam, to jestem ciekawy co dalej. No bo: co dalej? Gładko się to przelatuje, fabuła szybko wciąga, bohaterka żywa, a jej przemyślenia i kwestie budują jej realność. Walka jak dla mnie spokojna. Mało tam brutalności, ale może i tak ma być. Nie każdy musi od razu widzieć flaki na zewnątrz. W końcu to magia.

 

Przyjemne, dzięki. Pozdro!

Beeeecki, dziękuję i pozdrawiam. heart

Pecunia non olet

Hej, opowiadanie przeszło małą metamorfozę i efekt jest świetny! Dzięki dodatkowej narracji z perspektywy Fryss mamy więcej „pokazywania” niż „opowiadania”. Zadziorna Zavla to bohaterka, która zostaje w pamięci, a całość domyka się satysfakcjonującą klamrą, pozostawiając jednocześnie uchylone drzwi dla kolejnych historii. Jest też ciekawy, zamarznięty świat – pełen magii i przeróżnych fantastycznych postaci. Bardzo mi się podobało. :)

 

Trochę się czepiałam tych przysłówków i pewnie jeszczek kilka bym usunęła, ale nie będę już zrzędzić. :D 

 

Klikam i pozdrawiam! 

 

Kurojatko

Uwagi, jak to ze wszystkim bywa, mocno subiektywne, więc zalecam stosowanie z umiarem niczym leki na potencję.

To może zaczynając od tego – dziękuję za wpadnięcie i wnikliwe przejrzenie tekstu. Cieszę się, że uznałeś lekturę za przyjemną, mimo objętości opka i jego wad.

Dużo głów na początku. A ja zawsze zwracam uwagę na dobre początki, później już tak po łebkach. Przepraszam, kpie sobie :-) Jakby trzasnęła łbem, to wydawało by się uderzenie mocniejszym.

Zacnie sobie kpisz, zaśmiałem się na głos :). Słuszna uwaga!

Zderzyli się, poprzewracali we trójkę… Poprzewracali?

A no, poprzewracali się :)

https://sjp.pwn.pl/slowniki/poprzewraca%C4%87%20si%C4%99.html 

Najwyraźniej skradziony przez nią przedmiot był cenny – no raczej! Wszak złoty i ciężki, skoro aż zgrzytał, tocząc się po lodzie.

Trochę kwestia ekspozycji, nie wydaje mi się, by aż tak z tego wcześniejszego zdarzenia to wynikało. Zresztą, tutaj narrator myśli trochę razem z Zavlą :)

– Normalnie nie okradam takich zbirów jak Wedden, przedmiociku, więc bądź cenny, proszę cię – powiedziała. A komu? Może lepiej, żeby szeptała z jakąś nadzieją, skoro w ukryciu.

Można właściwie “powiedzieć coś do siebie”. Ale zmienię, a co.

No może jedynie trudno było jej znieść obecność w tak zapyziałym mieście jak Darmness. – A czyją obecność? Jej własną, no tak. Chwilę, przyznam, mi to zajęło.

Skoro jednak doszedłeś do celu, to zostawię :)

Klient przemytnika to podła rola – znów musiałem się pochylić, celem zrozumienia. Może bycie klientem?

Gdyby to mówił narrator, to bym zmienił za Twoją sugestią. Ale, że to wypowiedź bohatera, to zostawię. 

W tym miejscu będąc zwróciłem uwagę, że o skład się pokusiłeś. Myślę, że to zbędny zabieg na etapie elektronicznej „próbki”.

W sensie, że na dzielenie z użyciem znaku: *** ? Dla mnie to jakieś intuicyjne przy przejściu narracji.

ale to zlecenie przerastało pozostałe – dodałbym tutaj uwagę pod jakim kątem przerastało. Rangą, może poziomem trudności?

Słusznie.

Gdy upadła, kaptur zsunął się z jej głowy, zatem na przekór mroźnym powiewom narzuciła go szybko z powrotem – Na przekór zimnym powiewom, to by kaptura nie zakładała.

E tam, jak wieje to się człek okrywa, choć mu zwiewa.

A przecież nikt na jej miejscu nie zwyciężyłby wtedy. – Zdanie sugeruje, że to pora była najważniejsza. Zmieniłbym szyk, bo teraz jest nacisk na „wtedy”.

Właśnie coś mi nie grało z tym zdaniem, ale potrzebowałem to usłyszeć. Dziękuję.

Fajna ta pani elf. Mnie rzuca się nieco w oczy szczegół, drobnostka mała, że przy braku jedynek miałaby większe trudności z wymówieniem „c”, „s”, czy „sz”, nie natomiast „w”. Ale z drugiej strony nie przejmowałbym się tym za bardzo.

Zostawiłem tylko jedną dysfunkcję, bo wdrożenie wszystkich rozwaliłoby czytelność wypowiedzi.

– Szzzzz! – Teok uciszył ją syknięciem i zapukał do drzwi. – No wiem, że syknął, bo właśnie syknął.

Celne. 

Pergaminy, zwoje, fiolki, torby, pękate worki, broń, różne wichajstry, a nawet rośliny, słoiki z owadami i niewielkie klatki z małymi gryzoniami. Centrum stanowił bujany fotel. – Fotel był w centrum szafy? „Wie heist er” niby jest legalnym, pełnoprawnym słowem potocznym, ale bym go raczej unikał.

Z fotelem trafne. Od wihajstra nie odstąpię, bo to taki piękny germanizm :).

Fryss już gotowa była cisnąć zaklęciem, ale powstrzymała w sobie przypływ mocy, przede wszystkim dlatego, że ork mógł kłamać, a też nie miała ochoty toczyć walki z całą szajką zbirów u góry. – Gdzie? Jakiej znowu góry? Domyślam się, że na piętrze wyczuła smród niemytych stópek, czy coś? ;-P

Wydaje mi się, że to akurat jest jasne, bo wcześniej wskazywałem, że do gabinetu się schodziło , a w izbie głównej, powyżej tegoż gabinetu, pełno było chłopa.

– Nie teraz. Ffystarczy to trzymać, by wyczuć, że już tu są. – O, w końcu wymówiła? ;-P

Kusi żeby zostawić i dać jej tą radość :)

Walka jak dla mnie spokojna. Mało tam brutalności, ale może i tak ma być. Nie każdy musi od razu widzieć flaki na zewnątrz. W końcu to magia.

Faktycznie walka nie była tu centrum. Ale spalone ciała są, więc znowu nie aż tak delikatnie ;)

 

Jeszcze raz dzięki, poprawki w całości pewnie naniosę jutro!

 

Pozdrawiam!

 

Marszawo

 Hej, opowiadanie przeszło małą metamorfozę i efekt jest świetny!

Duża w tym Twoja zasługa, jako betującej ;)

Zadziorna Zavla to bohaterka, która zostaje w pamięci, a całość domyka się satysfakcjonującą klamrą, pozostawiając jednocześnie uchylone drzwi dla kolejnych historii.

Cieszy mnie to bardzo. Jestem uzależniony od klamr kompozycyjnych…

Trochę się czepiałam tych przysłówków i pewnie jeszczek kilka bym usunęła, ale nie będę już zrzędzić. :D 

A i tak trochę usunąłem! Ale czymże byłby świat, gdyby nie było pola do poprawy? ;)

 

Jeszcze raz wielkie dzięki, pozdrawiam!

Nowa Fantastyka