Była ciemna bezksiężycowa noc, gdy wracałem z pracy.
Znajdowałem się już blisko domu, na skraju niewielkiej wioski. Zostało jedynie przejść przez teren, którego nie lubiłem najbardziej – pola.
Idąc przez nie, czułem się jak poza wszelką cywilizacją, a całkiem zachmurzone niebo tylko potęgowało uczucie izolacji.
Stanąłem na wąskiej, pokrytej trawą ścieżce, włączyłem latarkę w telefonie i już po chwili usłyszałem szelest gałęzi i trzask krzaków nieopodal.
Z nerwów przełknąłem ślinę i przyspieszyłem kroku.
Wszyscy powtarzali, że nie ma tu nic groźnego, co najwyżej sarny i wiewiórki, ale mimo wszystko nie mogłem pozbyć się niepokoju, że za chwilę coś wyskoczy z ciemności.
Szedłem, słysząc szelest liści i własny ciężki oddech. Chciałem jak najszybciej znaleźć się w domu i zamknąć za sobą drzwi.
Nagle szelest się nasilił i gdy odwróciłem się w kierunku źródła dźwięku, zobaczyłem je – dwie czerwone plamy w mroku. Oczy. Wpatrzone prosto we mnie zza krzaków.
Zamarłem.
Telefon o mało nie wypadł mi z dłoni. Nogi miałem jak z waty, gdy powoli przesuwałem się w kierunku bezpiecznego domu.
Powtarzałem sobie w myślach, że to na pewno jakieś złudzenie, może odbicie światła, ale nic nie pomagało. Czerwone oczy obserwowały każdy mój ruch.
Nie wiedziałem, co robić. Chciałem pobiec, ale jeśli było to jakieś dzikie zwierze, mógłbym sprowokować pościg.
Po chwili czerwone światła zaczęły znikać, chować się w ciemności. Poczułem taką ulgę, że brakło mi tchu.
Czym prędzej pobiegłem do domu nie mogąc przestać oglądać się za siebie, ale wyglądało na to, że nic mnie już nie obserwuje.
•••
Gdy tylko otworzyłem drzwi usłyszałem płacz młodszej siostry. W środku panował półmrok – ojciec lubił oszczędzać prąd.
Dom był mały, więc już po kilku krokach zobaczyłem Agnieszkę i kompletnie pijanego ojca, stojącego nad nią z pasem.
Kiedy nasze spojrzenia się spotkały, uciekła za moje plecy.
– Nie ukrywaj jej! – zabełkotał Adam, czerwony na twarzy. – Zasłużyła na lanie! Ledwo się szkoła zaczęła, a już dostała jedynkę!
Wiedziałem, że nie ma sensu kłócić się ojcem, kiedy był w takim stanie, nie chciałem jeszcze bardziej pogarszać sytuacji.
– Nauczy się, poprawi ocenę, pomogę jej – powiedziałem spokojnie.
Adam zataczając się sprawiał wrażenie spokojniejszego. Chwycił butelkę wódki ze stołu, pociągnął łyk i wskazał na mnie palcem.
– Oby tak było, bo inaczej tobie też się dostanie.
Odwrócił się i poszedł do swojej sypialni, trzaskając drzwiami. Agnieszka przytuliła się do mnie mocno, łkając mi w ramiona.
Chciałem coś powiedzieć, jakoś ją pocieszyć, ale nic nie przychodziło mi do głowy, więc po prostu głaskałem ją po głowie, chcąc dodać otuchy.
– Bardzo cię zbił? – zapytałem, gdy odprowadziłem siostrę do pokoju.
Ona przecząco pokręciła głową.
– Tylko trochę – wyszeptała – ale już nie boli. – Uśmiechnęła się delikatnie, ale jej wciąż wilgotne od łez oczy wyrażały tylko ból i cierpienie.
Na ten widok zachciało mi się płakać.
– Śpij dobrze, jutro będzie lepiej – powiedziałem, odgarniając jej włosy z twarzy.
Powtarzałem to co noc i miałem nadzieję, że któregoś dnia te słowa naprawdę się spełnią.
***
Obudziło mnie blade poranne światło.
Miałem dziś wolne, więc postanowiłem spędzić trochę czasu z siostrą, kiedy wróci ze szkoły.
Wstałem z łóżka i wyjrzałem przez okno. Nad wioską unosiła się gęsta jak mleko mgła.
Było po siódmej, więc Agnieszka powinna już szykować się do szkoły.
Nic jednak nie wskazywało na to, że siostra w ogóle się obudziła, więc otworzyłem drzwi jej pokoju i zamarłem… łóżko było puste. Serce od razu zaczęło walić mi w piersi. Tłumaczyłem sobie, że może wyszła wcześniej, ale nie mogłem się uspokoić.
Wszedłem do pokoju ojca, który spał w najlepsze. Obok niego leżała flaszka po wódce i zdjęcie zmarłej mamy.
Trzęsącymi się rękami sięgnąłem po telefon i napisałem do siostry wiadomość: „Jesteś już w szkole?”.
Czekałem na jakikolwiek znak, ale nic się nie działo.
Coraz bardziej bałem się, że uciekła, ale gdyby to planowała… przecież by mi powiedziała.
Wybiegłem z domu i ruszyłem w stronę szkoły. Miałem nadzieję, że złapię ją gdzieś po drodze i moja panika zniknie.
Mgła utrudniała widoczność. Świat zniknął – widziałem jedynie biel i zarysy budynków.
Gdy dotarłem pod szkołę, przy bramie stali nauczyciele. Ich twarze były napięte, oczy niespokojnie.
Serce po raz kolejny mocniej zabiło w mojej piersi.
– Dzień dobry – powiedziałem do nauczycieli, którzy od razu odwrócili się w moją stronę. – Czy… Agnieszka jest w szkole? – zapytałem.
Starszej nauczycielce zadrżała warga.
– Nie ma nikogo… – odparła.
– Jak to nikogo? – zapytałem, czując, że coś ściska mi gardło.
Kobieta poprawiła okulary i spuściła wzrok.
– Żadne dziecko nie przyszło dziś do szkoły.
Kiedy to usłyszałem, pociemniało mi przed oczami.
***
Czekaliśmy jeszcze jakiś czas, ale żadne dziecko nie przyszło. Wydawało się, że wszystkie wyparowały – jakby rozpłynęły się w powietrzu.
Do akcji wkroczyła policja, przesłuchując nauczycieli i rodziców. Nikt nie miał nic do powiedzenia, nikt nie rozumiał, co się wydarzyło. Staliśmy przed szkołą, a z każdą minutą przybywało coraz więcej rodziców.
– Jest coś o czym muszę wspomnieć… – powiedziałem do jednego z policjantów. – Może to nic, ale… wczorajszej nocy widziałem coś dziwnego na polach, jakby… czerwone oczy… – mówiłem nieskładnie i czułem, że wszyscy patrzą na mnie jak na wariata.
– I sądzi pan, że czerwone oczy porwały dzieci? – zapytał policjant bez śladu rozbawienia. Jego ton był ostry, zmęczony, jakby słyszał już zbyt wiele głupich żartów.
– Nie wiem, po prostu… uznałem, że to może być ważne… – odparłem cicho, spuszczając głowę.
Policjanci podziękowali za złożenie zeznań, obiecując, że zrobią wszystko, by odnaleźć dzieci całe i zdrowe.
Cała ta sprawa nie dawała mi spokoju. Zamiast wrócić do domu udałem się w stronę pól. Mgła nie ustępowała. Unosiła się nad ziemią, zasłaniając mi widok.
Z drżącym sercem i suchością w ustach ruszyłem naprzód. Nie wiem, czego szukałem, ale nie chciałem siedzieć bezczynnie i czekać.
Rozglądałem się dookoła, gotowy na wszystko. Każdy szelest sprawiał, że podskakiwałem ze strachu, a gęsią skórkę czułem nawet na karku.
Po chwili marszu zauważyłem coś na jednym z krzaków. Gdy podszedłem bliżej zauważyłem, że to niebieska wstążka, najpewniej należąca do jakiejś dziewczynki. Była pokryta dziwną, lepką, zielonkawą substancją o nieprzyjemnym, gnijącym zapachu, który uderzył mnie w twarz jak cios. Na ziemi zauważyłem więcej śladów mazi. Ruszyłem w ich kierunku, gdy nagle usłyszałem kroki we mgle. Ze strachu otworzyłem szeroko oczy. Byłem gotów do ucieczki, serce waliło mi jak szalone, twarz zrobiła się cała mokra od potu.
Nikogo jednak nie dostrzegłem, żadnych czerwonych oczu, więc zacząłem się uspokajać. W polach żyją też normalne zwierzęta, nie tylko potwory, powtarzałem sobie.
Na drżących nogach ruszyłem dalej. Myślałem nawet, że może najlepiej byłoby zawiadomić policję, ale chciałem działać szybko! Być może gdzieś tu, niedaleko, była moja siostra!
Kawałek dalej znajdowała się polana.
Zaschło mi w gardle! Czułem, że jestem już tak blisko! Cała maź zdawała się zbiegać w jedno miejsce – na środek.
Nogi mi się trzęsły, ale szedłem dalej.
Gdy dotarłem na środek, całe buty miałem pokryte tajemniczą substancją.
Kucnąłem, przyłożyłem dłoń do ziemi i poczułem, że powierzchnia delikatnie wibruje, jakby w rytmie bicia serca.
Kompletnie nie wiedziałem, co o tym myśleć.
Zacząłem powoli kopać rękami, a w głowie kołatała mi się myśl, że chyba całkiem oszalałem i wtedy znów usłyszałem kroki.
Spojrzałem w kierunku dźwięku i po raz kolejny zobaczyłem czerwone oczy.
Wyglądały jak małe światełka unoszące się w gęstej mgle.
Wstałem ledwo łapiąc oddech.
Stwór powoli zmierzał w moim kierunku. Widziałem zarys jego sylwetki. To… coś… poruszało się na dwóch nogach, ale nie mógł to być człowiek – ludzie nie byli tak wysocy.
Całkiem spanikowałem. Myślałem, że oto nadszedł mój koniec. Zerwałem się do biegu.
Nigdy w życiu nie pędziłem tak szybko. Co chwilę spoglądałem za siebie, ale oczy zniknęły, jakby nigdy ich nie było.
***
Wróciłem do domu i zobaczyłem ojca, od którego od razu poczułem alkohol. Ciarki przeszły mi po ciele – to nigdy nie zwiastowało nic dobrego.
Mężczyzna był wyraźnie wzburzony, cały czerwony na twarzy, z dłońmi zaciśniętymi w pięści.
Nawet nie zdążyłem zdjąć butów, a on ruszył w moim kierunku, jak wściekły byk.
– Gdzie ona jest?! – krzyknął, chwytając mnie za ramiona.
– Nie… nie wiem… wszystkie dzieciaki… zniknęły – mówiłem drżącym głosem, ale ojciec sprawiał wrażenie, jakby nie rozumiał ani jednego słowa.
– Żartujesz sobie ze mnie? – warknął, zbliżając twarz do mojej. – Ukrywasz ją przede mną? Tak sobie pogrywasz?
– Pogrywam?! – krzyknąłem i odepchnąłem go z taką siłą, że Adam upadł na podłogę. – Jakbyś wyszedł z domu, może wiedziałbyś, co się dzieje! Agnieszka zniknęła, pozostałe dzieciaki też! Ale może i dobrze! Gdziekolwiek się znajduje, na pewno jest jej lepiej niż z tobą! – Słowa wylewały się ze mnie, jedno po drugim, jakbym tracił nad sobą panowanie.
Adam wstał z podłogi i uderzył mnie w twarz tak mocno, że pociemniało mi przed oczami.
Przed upadkiem powstrzymała mnie tylko ściana, na którą wpadłem.
– Jeszcze raz odezwiesz się do mnie w ten sposób – mówił ojciec z wycelowanym we mnie palcem – i jeszcze raz mnie zaatakujesz, to cię zabiję. A teraz lepiej znajdź tę sukę, swoją siostrę.
To powiedziawszy podszedł do lodówki, z której wyciągnął piwo.
Nie chciałem przebywać z tym człowiekiem w jednym pomieszczeniu, więc wyszedłem na zewnątrz. Im ciemniej się robiło, tym większy niepokój czułem. Widziałem migające światła policyjnych radiowozów. Ludzie chodzili po całej wiosce i wołali dzieciaki po imieniu.
Stałem przed domem i patrzyłem w stronę pól, ale nie dostrzegłem nic oprócz ciemności.
Zupełnie nie wiedziałem, co robić. Temperatura stawała się coraz chłodniejsza, a Agnieszka nadal nie wracała.
Zastanawiałem się, gdzie jest, czy wszystko z nią w porządku. Te myśli nie dawały mi spokoju. Tak bardzo chciałem cokolwiek zrobić, ale czułem się absolutnie bezsilny.
Patrzyłem w pola. Coś tam było, coś strasznego. Przez chwilę miałem ochotę pobiec w tamtą stronę, do pulsującej ziemi, ale po prostu się bałem. Zamiast tego wróciłem do domu. Jak tchórz.
***
Nie mogłem spać.
Tej nocy drzwi nie zostały zamknięte na klucz – w razie, gdyby Agnieszka wróciła.
Leżałem wpatrzony w sufit, słuchając panującej dookoła ciszy.
W pewnym momencie oczy same mi się zamknęły.
Obudziły mnie czyjeś kroki w pokoju. Pomyślałem, że to ojciec wszedł po pijaku, ale gdy spojrzałem w kierunku źródła dźwięku, całkowicie zamarłem.
Przede mną stała Agnieszka. Jej oczy świeciły czerwienią, a ubrania miała pokryte tą samą zieloną mazią, którą widziałem w polach.
– Ja… wróciłam… – powiedziała głosem pozbawionym emocji.
Wstałem na drżących nogach i ostrożnie zbliżyłem się do siostry.
Jej czerwone oczy obserwowały każdy mój ruch. Nie myślałem, że kiedyś powiem coś takiego, ale autentycznie bałem się Agnieszki. Była taka nienaturalna, inna.
– Gdzie… gdzie byłaś? – zapytałem drżącym głosem.
– Tam. – Wskazała palcem na okno, w stronę pól. – Coś mnie wołało. Musiałam iść. Znajdowałam się pod ziemią, z innymi dziećmi i… coś jeszcze tam było, coś dziwnego, wyglądało jak potwór, ale czuliśmy się tacy spokojni, jak w pięknym śnie. Tak pięknym, że nie chciałam wracać.
Słuchałem jej, i z każdym kolejnym słowem czułem coraz większy niepokój.
Zbliżyłem dłoń do Agnieszki i kiedy dotknąłem jej twarzy, była zimna jak lód.
Głośno przełknąłem ślinę.
– Jesteś bezpieczna, wszystko będzie w porządku. – Próbowałem się uśmiechnąć, ale wyszedł mi tylko nieprzyjemny grymas.
– Chcę spać. Muszę iść do siebie.
Odprowadziłem ją do pokoju i gdy wychodząc zamknąłem drzwi – odetchnąłem.
W jej obecności czułem przerażenie, jakby wewnątrz niej coś czaiło się, gotowe do ataku.
Wróciłem do łóżka i nie potrafiłem zasnąć.
Co się stało z Agnieszką? Czym się stała? – pytałem samego siebie i w oczach zaszkliły mi się łzy.
Miałem nadzieję, że rano wszystko będzie dobrze.
Że nie straciłem siostry.
***
Na zewnątrz wstawało słońce i przez okno wpadały jego jasne, poranne promienie. Nie zmrużyłem oka, odkąd Agnieszka wróciła. Leżałem wsłuchany w ciszę, aż w końcu usłyszałem odgłos dobiegający zza drzwi – z pokoju ojca.
Następne były kroki na korytarzu – szedł do Agnieszki.
Głośno przełknąłem ślinę, czekając w napięciu, co się wydarzy.
Otworzył drzwi. Słyszałem charakterystyczne skrzypnięcie. Serce waliło mi jak oszalałe.
– Agnieszka! – ryknął Adam. – Gdzieś była cały dzień?! – wrzasnął po raz kolejny.
Siostra nie odpowiedziała, a ja zerwałem się z łóżka.
– Odpowiadaj, jak do ciebie mówię! – krzyczał bez przerwy.
Nie zdążyłem nawet wyjść z pokoju, gdy usłyszałem przeraźliwy ryk, jakby dzikiego zwierzęcia.
Po nim rozpaczliwy krzyk ojca i głuchy łomot.
Zamarłem.
Krzyki ojca odbijały mi się w głowię jak echo.
Cicho otworzyłem drzwi i wyszedłem na korytarz. Zobaczyłem, że pokój siostry był otwarty, a z wnętrza powoli sączyła się krew, tworząc ciemną smugę na podłodze.
Nogi miałem jak z waty, ale szedłem dalej. Z przerażenia zacząłem się pocić, jakby w domu było sto stopni.
Zajrzałem do środka.
Ojciec leżał martwy, rozszarpany. Na skórze miał ślady pazurów, a krew wylewała się z każdej rany.
Na łóżku siedziała Agnieszka, cała we krwi.
Jej twarz nie przypominała twarzy siostry. Zdeformowana, blada. Z ust wydobywała się zielona maź, a na głowie znajdowały się jedynie szczątki jej niegdyś długich, czarnych włosów.
Spojrzała na mnie niesymetrycznie ułożonymi, czerwonymi oczami i odezwała chrapiącym głosem:
– On… zaatakował mnie – mówiła tak niewyraźnie, że ledwo ją rozumiałem.
Wstała.
Zobaczyłem jej dłonie zakończone pazurami
Odruchowo się cofnąłem, drżąc na całym ciele.
Ona jednak podchodziła do mnie powoli.
Na zewnątrz rozległy się krzyki. Agnieszka spojrzała w stronę okna i pomyślałem, że to najlepsza okazja do ucieczki.
Wybiegłem z domu, wprost w gęstą mgłę.
Na ulicy panował chaos. Mieszkańcy walczyli ze stworami, które jeszcze niedawno były ich dziećmi.
Jeden z mężczyzn zaatakował dziewczynkę z niebieską wstążką na ręce, a ona po prostu rzuciła się na niego, rozszarpując długimi pazurami.
Nie wiedziałem, co zrobić. Jedyne o czym myślałem, to żeby jak najszybciej wydostać się z tego koszmaru.
Spojrzałem w stronę pól. Był tam, wysoki, nieporuszony.
Patrzył, jakby się bawił. Jak kot, który jeszcze nie zabił myszy.
Wiedziałem, że nigdy nie zapomnę tego widoku.
Odwróciłem się i pobiegłem przez mgłe, byle dalej od tego piekła.
Za plecami słyszałem krzyki konających ludzi, a ja biegłem dopóki nie zapadła cisza.