Długo zastanawiałam się, czy opublikować to opko czy nie, bo wydaje mi się trochę głupie. Ale co tam, zaryzykuję.
Teraz piszę nowe opko, które będzie lepsze ;-)
Długo zastanawiałam się, czy opublikować to opko czy nie, bo wydaje mi się trochę głupie. Ale co tam, zaryzykuję.
Teraz piszę nowe opko, które będzie lepsze ;-)
Pewnego dnia, przed dziesięciu laty, przesłałem się na Ziemię. Od lat byłem tam raczej gościem, przybywałem na krótko, a biociało przebywało bezpiecznie na Leydzie, czekając na mój powrót. Po załatwieniu swoich spraw, szybko odsyłałem świadomość do domu, wchodząc w biociało, jakby to było nieco zużyte, ale wygodne ubranie.
W młodości podróżowałem więcej, prowadziłem badania na odległych krańcach Galaktyki, widziałem formy życia, Ziemianom kojarzące się z potworami z dawnych mitów. Spędzałem wtedy więcej czasu w syntkorpie niż w biociele. Ale choć ludzkie życie można obecnie wydłużać niemal w nieskończoność, nadal, prędzej czy później, przychodzi czas, kiedy człowiek pragnie jedynie spokoju. Pomyślałem o Anyi, jej orzechowej twarzy, promiennym uśmiechu…
Wyszedłem z centrum przesyłowego. Dzień był słoneczny, nieliczne obłoki otaczały kopce, lśniące na tle błękitnego nieba. Wiał lekki wietrzyk, przynoszący zapach kwiatów.
A jednak czułem się obco, brakowało mi bezkresnego oceanu, szumu fal, rozbijających się o brzeg mojej wyspy, samotności. W Nowej Warszawie było zbyt klaustrofobicznie, zbyt tłoczno.
Niespiesznie poszedłem na przystanek kolejki. Na szczęście nie musiałem długo czekać, wkrótce, siedziałem w wagonie, mknąc po wstędze szyn, wijących się między kopcami mieszkalnymi, unoszony coraz wyżej i wyżej, trawa przypominała mi z tej wysokości morze. Ptaki, które wiły gniazda na drzewach porastających kopce, latały, szukając pożywienia dla świeżo wyklutych piskląt. Wiosna to trudny czas dla ptaków.
Moja ciotka mieszkała w jednym z nowszych kopców blisko centrum.
Ledwo zadzwoniłem, drzwi się otworzyły.
– Piotruś!
– Ciocia Hania!
Uściskaliśmy się szczerze. Moja ulubiona ciotka, łącznik z dzieciństwem, wysoka, chuda, lecz silna, choć teraz lekko przygarbiona. Skarbnica wiedzy, jak przystało na bibliotekarkę. To ona zachęciła mnie do studiowania egzobiologii na Uniwersytecie Marsjańskim.
– Siadaj. Tak dawno cię nie widziałam. Chcesz coś do jedzenia? Albo picia?
Syntkorp nie odczuwa głodu ani zmęczenia, jednak może wytwarzać doznania zmysłowe, odrobinę tylko słabsze od realnych, da się w nim też spożywać posiłki, więc ludzie w syntkorpach często jedzą i piją dla przyjemności.
– Dziękuję, ciociu, nie trzeba.
– W takim razie nie traćmy czasu na gadanie o głupstwach i przejdźmy od razu do rzeczy. Nie przyleciałeś tu, dlatego że stęskniłeś się za starą ciotką, prawda? Twoja wiadomość była bardzo tajemnicza.
Nie potwierdziłem ani nie zaprzeczyłem. Po co mówić oczywistości. Wyjąłem z kieszeni mały zagłuszacz i położyłem na stoliku do kawy.
– To na wszelki wypadek.
– Pewnie nie możesz mi powiedzieć, dlaczego… Dlaczego chcesz usłyszeć ponownie tę historię? Czemu teraz?
– Możliwe, że istnieje jeszcze jedna osoba, którą spotkało to, co ciebie. Albo coś podobnego.
– Anya?
– Nie chcę teraz o tym mówić… Ta cała sprawa jest… dziwna. Przeraża mnie. Nas. Anya jest roztrzęsiona. Niewiele mi powiedziała, ale to co wyznała, przypomniało twoją opowieść. Chciałbym usłyszeć ją jeszcze raz, żeby przypomnieć sobie szczegóły.
– Dobrze. Nie masz nic przeciwko temu, że będę chodzić? To pomaga mi się skupić.
– Ani trochę.
Ciotka wstała.
Byliśmy w małym saloniku, z oknami wychodzącymi na północ. Pod ścianami stały szczelnie zamknięte gabloty wypełnione kryształami danych, buteleczkami z ciekłymi książkami w różnych kolorach, dziwacznymi urządzeniami do zapisu informacji, pochodzącymi z różnych planet. Wokół nas nieustannie krążyły małe roboty czyszczące.
Ciotka obeszła cały pokój dwa razy, zanim zaczęła opowieść.
W końcu, po chwili pełnego napięcia milczenia, znalazła odpowiednie słowa.
***
To wydarzyło się z pół wieku temu. Byłam wtedy początkującą bibliotekarką, właśnie skończyłam staż i dostałam pierwsze samodzielne zlecenie.
Gromadziłam mity ludu Ashari z planety X-145-b, sto lat świetlnych od Ziemi. Właśnie zakończyła się trwająca tam od ziemskiego stulecia wojna pomiędzy dwiema wrogimi cywilizacjami, zamieszkującymi sąsiednie układy i tamten rejon został ponownie otwarty dla uczonych oraz bibliotekarzy.
Syntkorpy nie weszły jeszcze do powszechnego użycia, korzystałam z przeniesienia świadomości pierwszy raz. Trochę się bałam. Na szczęście wszystko poszło dobrze. Zasnęłam w Centrum na Ziemi, a obudziłam się na X-145-b, otoczona przez Ashari. To bardzo interesujący gatunek obcych. Czy wiesz, że komunikują się przy pomocy zapachów? Mój syntkorp był wyposażony w specjalny implant przetwarzający sygnały zapachowe na obrazy, a potem dopiero na słowa…
Ale nie odbiegajmy od tematu. Musisz mnie pilnować, Piotrusiu, znasz moją skłonność do dygresji…
Skończyłam zadanie, czekałam na przesył do biociała. Sprawdziłam po raz kolejny poprawność zapisu i już miałam iść do centrum, kiedy otrzymałam wiadomość od mojej mentorki, Sandry. Miałam przesłać się na planetę Quaqua w układzie HD 1039496 i ją zastąpić. Nie pamiętam już, dlaczego. Musiało jej wypaść coś ważnego…
Poszłam więc do centrum przesyłowego, gdzie podałam nowe współrzędne. Syntkorp miał być gotowy.
Nigdy nie dowiedziałam się, co właściwie zaszło. Czy to obsługa centrum popełniła błąd? A może komputer? Dlaczego nie udało się ustalić przyczyny, choć podobno przeprowadzono śledztwo?
Podejrzewam, że to na zawsze pozostanie tajemnicą.
Położyłam się na leżance, androidka podłączyła mnie do portu, a następnie uruchomiła igłę, która z kolei otworzyła mały tunel czasoprzestrzenny. Wszystko zgodnie z procedurą, żadnych podejrzanych zdarzeń nie zarejestrowano… Moja świadomość została przesłana przez tunel.
Nie ocknęłam się jednak na Quaqua.
To było zupełnie inne miejsce.
Leżałam na podłodze, a nie na leżance, co od razu mnie zaniepokoiło. Kiedy otworzyłam oczy, zostałam porażona przez jasne światło. Bolała mnie głowa.
Światło nieco przygasło. Chwilę trwało, zanim odzyskałam pełną ostrość widzenia. Wtedy zobaczyłam, że ktoś się nade mną pochyla.
Zrozumiem, jeśli mi nie uwierzysz, Piotrusiu. Sama bym nie uwierzyła, gdyby spotkało to kogoś innego. Ale ja to przeżyłam naprawdę, wiem, że to nie były halucynacje ani sen…
Zobaczyłam szaraka. Takiego, wiesz, jak ze starych filmów SF.
Miał wielką głowę, migdałowe czarne oczy, nieproporcjonalnie długie ramiona, był niski, jakiś metr dwadzieścia. Po prostu wzorzec kosmity!
Usiadłam i odsunęłam się jak najdalej od tej istoty. A ona wpatrywała się we mnie ogromnymi oczami, kiwając tak śmiesznie głową na boki.
Ja patrzyłam na nią.
Szarak nie próbował do mnie podejść. Siedziałam pod ścianą, szukając drogi ucieczki. Znajdowaliśmy się w owalnym, białym pomieszczeniu. Na suficie musiało być jakieś źródło światła, ale nie miałam odwagi, żeby spojrzeć w górę.
,,No pięknie. Niech się jeszcze okaże, że to cholerny spodek”, pomyślałam.
I wtedy, Piotrusiu, usłyszałam jego głos w mojej głowie!
– Co ty tu właściwie robisz?
– Jak to, co? Przecież mnie porwałeś!
– Ja? Po co miałbym cię porywać!?
– Skąd mam wiedzieć? Od lat uprowadzacie ludzi na swoje latające talerze, przeprowadzacie na nas eksperymenty!
– To nie tak… To nie my…
– A niby kto? Krasnoludki!? Zaraz… Jak my właściwie rozmawiamy? Przecież ja nic nie mówię!
– Jak to, jak? Telepatycznie. Tak jest najprościej.
– Ja nie potrafię…
– Nie szkodzi. Wystarczy, że ja potrafię. Ale wróćmy do tematu. Skąd się tu wzięłaś?
– Nie wiem. Nie mam pojęcia.
Byłam tak rozstrojona, że rozpłakałam się. Chyba pierwszy raz w życiu straciłam panowanie nad sobą do tego stopnia…
– Co robisz?
– Płaczę. Ludzie tak robią… kiedy są smutni… albo się boją.
Uspokoiłam się i wytarłam oczy ręką.
– Nie powinieneś tego wiedzieć, skoro badaliście nasz gatunek?
– Mówiłem już, to nie my! To bardziej skomplikowane.
Przez chwilę szarak nic nie mówił, tylko patrzył na mnie ogromnymi oczami. Pomyślałam, że właściwie wcale nie jest straszny.
– Nasza cywilizacja jest jedną z najstarszych w galaktyce, nazwanej przez twój gatunek Drogą Mleczną. Przemierzamy kosmos od gwiazdy do gwiazdy, badamy planety i księżyce. Odkrywamy pozostałości dawno wymarłych cywilizacji oraz zalążki nowego życia w młodych światach. Dotarliśmy także na waszą planetę. Ale nie porywaliśmy was. Tylko obserwowaliśmy. Spotkaliśmy się też z paroma Ziemianami, przebadaliśmy ich – za ich zgodą!
Ale nie tylko my patrzyliśmy. Istnieje coś… albo ktoś… tego nie jesteśmy pewni… kto potrafi przybrać dowolną postać. Nie wiemy, czym to jest ani skąd pochodzi. Może przybywa spoza naszego Wszechświata? Z innego wymiaru? Albo innego czasu? Zanim polecieliśmy do gwiazd, nawiedzało naszych przodków. I waszych. Opowieści o tej złowrogiej sile istnieją we wszystkich kulturach. My nazywamy ją Głębią. Szukam jej od lat. I chyba… Skąd się tu wzięłaś?
– Nie wiem! Byłam na X-145-b, miałam zostać przesłana do syntkorpu na Quaqua, zamiast tego trafiłam tutaj. Jeśli to nie ty… to musiała być awaria… Ale… ty nie miałeś syntkorpu, prawda? Więc… zostałam teleportowana tutaj przed przesyłem? Nic nie rozumiem!
– Często miewacie takie awarie?
– Oczywiście, że nie! Już nie. Sądzisz, że to ta… siła czy też inteligencja?
– Może.
Szarak podniósł rękę, z otworu w suficie wyleciała świecąca kula. Obcy gładził ją dłonią, a ona zmieniała kolory ze złotego, poprzez czerwony, aż po niebieski, wydając dziwny cichy dźwięk, jakby śpiew. ,,Czy to instrument? Chyba nie, dlaczego ktoś miałby grać w takiej chwili”, pomyślałam, nie spuszczając oczu z kosmity. Muzyka to cichła, to stawała się głośniejsza, próbowałam uchwycić melodię, ale brzmiała zbyt obco dla ludzkiego ucha, jednocześnie pogodna i pełna żałości. Jeszcze teraz słyszę ją w głowie, choć powinnam zapomnieć…
Niespodziewanie oślepił nas rozbłysk.
– Co to było? – zapytałam, nieco zdezorientowana. – Gdzie jesteśmy?
– Miałem rację!
Nie znajdowaliśmy się już na statku kosmicznym. Byliśmy w lesie. Zwyczajnym, ziemskim lesie. Staliśmy na ścieżce, wokół szumiały drzewa, kołysane wiatrem, głównie sosny. Piękny dzień, słońce, lato.
– Co ty zrobiłeś?
– Nic. To ona. Głębia! Gdzieś nas przeniosła!
Wciąż trzymał w rękach tę świecącą kulę, zaglądał do wnętrza, kłębiły się tam jakieś znaki. Poczułam się dziwnie, jakbym wpadła do nieskończenie długiego tunelu…
– Hej!
Obcy szturchnął mnie palcem.
– Nie powinnaś patrzeć. Nie zostałaś przeszkolona. Nic ci nie jest?
– Chyba nie… Co to?
– Samoświadomy Akcelerator-Detektor Dystorsji Czasoprzestrzennych. Teraz jest w trybie odbioru, ale i tak trzeba uważać.
– Dobra, nieważne!
Machnęłam ręką. Za dużo było już tych dziwnych, obcych rzeczy. Chciałam wrócić do domu.
– Wytłumacz mi w końcu, co się dzieje! Co to za miejsce? Wygląda jak Ziemia!
– Bo to jest Ziemia.
– Świetnie. Gdzieś niedaleko musi być wyjście z tego lasu. Wezwę…
Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę z czegoś bardzo istotnego. W głowie miałam kompletną pustkę. Nie wyczuwałam Sieci.
– To jest Ziemia, ale w dwudziestym pierwszym wieku. Jest dwunasty czerwca, dwa tysiące dwudziestego czwartego roku czasu ziemskiego.
– Cofnęliśmy się w czasie?
– Zostaliśmy umieszczeni w innym punkcie czasoprzestrzeni. To wymaga ogromnej ilości energii. Żadna z istniejących cywilizacji nie mogłaby tak zakrzywić czasoprzestrzeni…
– Spójrz na to!
Moją uwagę zwróciła mgła.
Wypełzała z lasu.
Wznosiła się, aż przesłoniła słońce. Temperatura spadła.
Kula szaraka zapłonęła na czerwono.
– Nie jest dobrze.
– Co znowu?
– Kula wykryła…
– Dystorsję czasoprzestrzeni?
– Właśnie. Czas płynie wolniej w promieniu dziesięciu kilometrów od nas.
– Czujesz to?
– Co?
– Mam wrażenie, że ktoś nas obserwuje.
Wydawało mi się, że dostrzegam coś kątem oka. Włosy jeżyły mi się na karku. Nie byliśmy sami, Piotrusiu, w tej nienaturalnej mgle, w tym lesie. Coś było z nami, samo ukryte przed naszym wzrokiem.
– Możemy się stąd wydostać?
– Możemy spróbować. Nie ma sensu stać tu i czekać.
Ruszyliśmy ścieżką. Las ucichł, jakby ktoś wyłączył dźwięk, cisza dzwoniła w uszach. Wiatr ustał zupełnie. Wszystko zamarło w oczekiwaniu… na co? Na atak?
Szarak wydawał się całkiem spokojny. A może to jego sprawka? Może prowadzi mnie prosto w pułapkę?
A może to wszystko to tylko halucynacje? Sen? Symulacja? Skąd miałam mieć pewność, że otaczający mnie świat był realny? Nie mogłam ufać zmysłom. Nie mogłam ufać niczemu, nikomu…
Ale nie miałam wyjścia. Nie wiedziałam, co robić. Mogłam jedynie iść naprzód.
Mgła nie znikała, przeciwnie, stawała się coraz bardziej gęsta. Szliśmy już niemal po omacku, potykając się co chwilę o korzenie.
Nagle zobaczyliśmy sylwetkę.
Ktoś szedł w naszym kierunku.
Stanęliśmy i tamten ktoś stanął również.
– Kto to? – zapytałam w myślach – cały czas porozumiewaliśmy się telepatycznie.
– Chyba człowiek. Nie jestem pewien, dystorsja może zakłócać odczyty.
Tamten zrobił krok do przodu, my – do tyłu.
Na chwilę mgła rozrzedziła się i wtedy zobaczyliśmy, że to rzeczywiście człowiek – mężczyzna w średnim wieku, z koszykiem, w dresach. Grzybiarz.
Na nasz widok krzyknął i uciekł, nie patrząc za siebie. Chyba szarak go wystraszył.
– Dziwne, że nie zrobił zdjęcia, miałby dowód.
– Na co?
– Na twoje istnienie.
– Pewnie tak. Oby nic mu się nie stało. Mgła znowu gęstnieje.
– Nie mógł uciec daleko przy takiej widoczności. Pewnie zaraz go spotkamy.
Choć szliśmy dalej, nie natknęliśmy się więcej na przerażonego grzybiarza. Mógł zejść ze ścieżki, zagubić się we mgle, między drzewami…
– Lepiej trzymajmy się razem – usłyszałam w myślach głos szaraka. Przyznałam mu rację. Zaczynałam się już przyzwyczajać do telepatii, niemal żałowałam, że ludzie ją odrzucili – technika umożliwiłaby jej stosowanie, ale większość Ziemian obawiała się utraty prywatności, więc techno-telepatia została zakazana w większości ziemskich prowincji, byłam wtedy dzieckiem… Pamiętam tamte spory, moja matka mówiła…
Znowu dygresja, przepraszam, na starość zrobiłam się gadatliwa.
Szliśmy bardzo powoli, oglądając się przez ramię. Ktoś patrzył.
– Wykrywam dość silne promieniowanie. Grawitony, tachiony, promieniowanie elektromagnetyczne… Musimy iść prosto przed siebie.
– Widzisz to?
Przed nami widać było czerwonawą poświatę, wyraźnie słyszałam ciche brzęczenie.
–To musi być to!
– Co?
– To, co próbujemy badać od wieków.
Z powodu mgły trudno było ocenić odległość, posuwaliśmy się do przodu, potykając się o korzenie. W końcu jednak podeszliśmy blisko do źródła czerwonego światła: lewitującej około pół metra nad ziemią sfery. Widzę po twojej minie, że wiesz, o czym mówię.
Biło od niej ciepło. A wewnątrz… kosmos. Cały Wszechświat zamknięty w kuli o średnicy dwóch metrów. Jak zapewne wiesz, Wszechświat w największej skali przypomina pianę. Widziałam tę pianę z zewnątrz, w głowie słyszałam miliardy miliardów głosów, kosmos tętniący życiem, jego początek, narodziny pierwszych gwiazd, narodziny życia i jego kres, wszystko w jednym momencie, jakby to był namalowany obraz.
– Co to jest?
– Nazywamy to ,,Dziwadełkiem”.
Trzask.
– Słyszałeś to?
Coś nadchodziło. Ukryte w coraz gęstszej mgle, zdradzało swą obecność trzaskiem łamanych gałązek, dochodzącym ze wszystkich stron.
Cienie. Ogromne humanoidalne sylwetki. Za wysokie na ludzi.
– Wytrzymały jest ten twój syntkorp?
– Dosyć. Przetrwa w próżni, w niskich i wysokich temperaturach. A co?
– Nie wiem, dokąd trafimy. Mam nadzieję, że to będzie przyjazne miejsce.
Ciało szaraka otoczyła przezroczysta błona.
– Chodź!
Chwycił mnie za rękę, drugą wskazywał Dziwadełko.
To była jedyna droga.
Weszliśmy.
Nie umiem opisać słowami tej podróży. Znaleźliśmy się poza czasem, w odwiecznej nicości sprzed powstania wszystkiego. Nigdy nie byłam taka samotna. Tylko moje ,,ja”, a wokoło wszystko, co istnieje, istniało, będzie istnieć albo mogło zaistnieć, każdy możliwy moment jako punkt w nieskończonej sieci powiązań nie do rozwikłania. Mój umysł nie mógł tego pojąć.
I wtedy znikąd pojawiła się jasna jakby gwiazda. Przyciągała mnie.
– Mam cię!
Powoli wracałam do rzeczywistości. Szarak trzymał mnie za rękę.
Rozejrzałam się ostrożnie dookoła, wciąż lekko kręciło mi się w głowie.
– Gdzie my jesteśmy?
Horyzont przesłaniała ogromna planeta, w kolorze seledynowym, podobna do Urana. Na czarnym niebie widać było gwiazdy oraz odległe, czerwone słońce, nie dające wiele światła. Opuściliśmy Układ Słoneczny.
Dziwadełko wciąż tu było. Wirowało w ciszy.
– Rzuciło nas na drugi koniec Galaktyki. Znajdujemy się na księżycu gazowego olbrzyma, krążącego wokół czerwonego karła odległego o dziesięć tysięcy lat świetlnych od Ziemi – stwierdził szarak.
– Ta twoja kula… wydostała mnie stamtąd?
– Owszem. Jest przydatna.
– Dzięki.
Poczułam delikatne swędzenie ręki.
– A niech to!
– Co… ach!
– Ej, nie czytaj mi w myślach!
– Przepraszam. Mamy mało czasu, prawda?
– Dwanaście godzin.
Jak zapewne wiesz, Piotrusiu, dawne syntkorpy miały krótszy okres żywotności niż obecnie, wynosił on zaledwie dobę.
Usiadłam ostrożnie.
– Jeśli nie znajdziemy sposobu, żebym wróciła do ludzkiej cywilizacji, za dwanaście godzin mój syntkorp się rozpuści, a ja… umrę.
– Mogę wysłać do Dziwadełka Detektor, żeby spróbował namierzyć mój statek i sprowadził go tutaj. Oczywiście, może trafić na przykład do jądra gwiazdy albo do czarnej dziury… ale warto spróbować.
Szarak przez dobrą minutę wpatrywał się w kulę, po czym puścił ją, a ona wleciała do Dziwadełka. A my mogliśmy jedynie czekać.
– A jeśli będziemy musieli uciekać, to czy ten twój Detektor nas znajdzie?
– Powinien. Zwykle wracały.
– Badaliście już Dziwadełka?
– Kilka razy. Nie jest łatwo trafić na coś takiego.
– Co to właściwie jest? Jakiś rodzaj tunelu czasoprzestrzennego?
– Niezupełnie. To jakby inny rodzaj przestrzeni istniejący poza Wszechświatem, z którego można się przenieść do dowolnego punktu w czasoprzestrzeni.
Spoglądałam na Dziwadełko jednocześnie z zachwytem i przerażeniem. Kto mógł stworzyć coś takiego? Czy szarak miał rację i stoi za tym jakaś inteligencja? Czy tamte sylwetki, które widzieliśmy we mgle… to była jakaś jej manifestacja? Chyba tak, na to w każdym razie wyglądało.
A szarak? Nic o nim nie wiedziałam. Czy mogłam mu zaufać? Do tej pory mnie nie skrzywdził, ale kto wie, jakie w rzeczywistości miał zamiary?
Spotkało mnie coś przerażającego, niesamowitego. Nie wiedziałam, czy wrócę do domu. Siedziałam na księżycu obcej planety, pod obcymi gwiazdami, w towarzystwie istoty ze starych legend. Kosmos wydał mi się nagle obcy, zimny, pusty. Wcześniej żyłam w przekonaniu, że dzięki technologii oswoiliśmy złowrogą przestrzeń międzygwiezdną, że nie ma dla nas problemów nie do rozwiązania, a Wszechświat to taka większa wersja Ziemi: pełno w nim zamieszkanych planet, światów rozrzuconych jak wyspy na oceanie, czekające, aż przybędą ludzie, by je zbadać. Spotykaliśmy czasem dziwne istoty, z którymi nie mogliśmy się porozumieć… lecz ileż było takich, z którymi nawiązaliśmy kontakt! Mogłam w tym uczestniczyć i byłam z tego dumna. Po to właśnie przyszłam na świat: by gromadzić opowieści o innych, obcych kulturach, żeby nie przepadły. Żeby zanieść na odległe planety opowieści ludzi. Znam tyle historii, że nie starczyłoby mi czasu na opowiedzenie ich wszystkich.
I oto zderzyłam się z tajemnicą. Niepojętą, obcą, milczącą.
Miałam umrzeć z dala od domu. Nikt nigdy nie dowiedziałby się, co mnie spotkało, moje zaginięcie miało pozostać jeszcze jedną nierozwiązaną zagadką. Jeszcze jedną opowieścią.
Szarak milczał. Patrzył na gwiazdy. Ciekawa byłam, o czym myślał?
– Śpiewam pieśni o moim utraconym domu. Chcesz posłuchać?
Słyszałam ją w głowie wyraźnie, jednocześnie widziałam obrazy – równie dobrze jak teraz ciebie: układ planetarny opuszczany przez miliony statków kosmicznych, zanim został zniszczony przez gwiazdę macierzystą. Podróż przez kosmos, kosmicznych nomadów pozbawionych domu.
– Narodziłem się w kosmosie, lata młodości spędziłem, obserwując Ziemię. Może dlatego nie wydaję ci się obcy. My, nomadzi powoli absorbujemy kultury, które napotykamy.
– Jesteście trochę jak bibliotekarze. My również badamy inne kultury. Zbieramy opowieści, bo to one nas tworzą. Teraz znam także twoją.
Czekaliśmy. Czas płynął.
Nagle zobaczyłam… małpkę. Małą, podobną do kapucynki. Siedziała w odległości kilkunastu metrów, przekrzywiała łebek i patrzyła na nas. Spojrzenie miała całkiem rozumne.
– Ty… też to widzisz?
– Taaak. To nie halucynacje.
– To wróciło!
– Patrz!
Spojrzałam we wskazanym przez szaraka kierunku. Były jeszcze dwie małpki: wykonywały długie skoki, wzbijając tumany pyłu. Szybko zbliżały się do nas. Wstaliśmy, niemal straciłam równowagę.
– Co robimy? Znowu uciekamy przez Dziwadełko?
Małpki opadły łagodnie kilka metrów od nas i zatrzymały się.
Pojawił się jakby znikąd. Wyglądał jak… klaun? Szmaciana lalka?
Chciałam uciekać, ale nie mogłam, jakbym została sparaliżowana. Upiorna twarz tego czegoś była coraz bliżej mojej.
Dwa czerwone guziki zamiast oczu. Usta z włóczki.
,,Świetnie, zabije mnie antyczna dziecięca zabawka”, zdążyłam jeszcze pomyśleć, zanim straciłam przytomność.
Powoli odzyskiwałam zmysły. Dotyk. Węch. Słuch. Wreszcie wzrok. Nadal nie mogłam się ruszyć, oplatało mnie coś na kształt pajęczyny. Moje próby wyswobodzenia oplecionych mocnym włóknem kończyn spełzły na niczym.
Znajdowałam się w małym pokoju. Na środku stał drewniany stół i cztery krzesła wokół niego. Przy stole siedział klaun; nalewał do filiżanki brązowy płyn.
Wyczułam znajomy aromat.
Herbata?
Nigdzie nie widziałam szaraka.
Istota spojrzała na mnie. Patrzyła na mnie nieruchomymi oczami z guzików, przyprawiając mnie o dreszcze. Nagle wstała. Ujęła ostrożnie filiżankę szmacianymi dłońmi i zaczęła się zbliżać, ciągle wbijając we mnie wzrok.
– Kim jesteś?
To coś nie odpowiedziało. Było coraz bliżej.
– Czego chcesz?
Nic.
– Co zrobiłeś z szarakiem?
Klaun stanął tuż przede mną. Podniósłszy filiżankę, przyłożył mi ją do ust. Przechylił ostrożnie.
Nie chciałam tego pić. A jednak wypiłam, jakby jakaś zewnętrzna siła nagięła moją wolę. Piłam, przełykając ostrożnie, bo herbata była gorąca.
Bo to rzeczywiście była herbata, Piotrusiu. Absurdalne, prawda? I to dobra. Taka, jaką lubię.
Nie bałam się. Jednocześnie nie byłam odurzona, miałam w pełni jasny umysł.
Kiedy klaun mnie napoił, wrócił do stołu, odstawił filiżankę…
Wtedy stało się ze mną coś dziwnego.
Nie potrafię opisać tego słowami. Ale spróbuję.
Obraz zmienił się, miałam wrażenie, że patrzę przez kalejdoskop. Widziałam klauna (nie wiem, jak inaczej mogłabym nazwać tę istotę) wszędzie wokół mnie, coraz więcej i więcej, aż jego postać wypełniła całe moje pole widzenia.
Jednocześnie sama byłam rozkładana na czynniki pierwsze. Syntetyczne mięśnie i kości, narządy wewnętrzne, wszystko zostało rozdzielone i wystawione na zewnątrz. Obserwowałam moje bijące serce, oddychające płuca… a zarazem wciąż żyłam. Nie czułam bólu, syntkorp potrafi wyłączać nieprzyjemne bodźce.
Widziałam moje myśli, nawet te najskrytsze, nikomu nie wyjawione…
Słyszałam kakofonię dźwięków, wspomnienia przesuwające się przed oczami, pomieszane.
Nagle – eksplozja światła! Blask pochłonął wszystko, łącznie ze mną.
Potem zapadła ciemność.
Mój syntkorp umierał.
Głos przenikający do mojej świadomości był przytłumiony. Znałam ten głos…
To szarak?
– Nie martw się. Mam pomysł, jak zachować twoją świadomość – uspokajał.
***
Znajdowałam się w pustce. Myślałam, że umarłam.
Było mi dobrze. Nic mnie nie dręczyło.
Po jakimś czasie znowu zaczęły do mnie docierać obrazy. W ciemności zobaczyłam gwiazdy. Tak wiele gwiazd nade mną!
Nie znałam ich, to było obce niebo.
Nie unosiłam się w przestrzeni kosmicznej, czułam, że znajduję się na twardym podłożu. Mogłam się poruszać. Sunęłam do przodu powoli w całkowitej ciemności.
Nagle – światło. Jakieś ogromne sylwetki. Próbowałam spojrzeć w górę, ale nie mogłam…
***
Ocknęłam się na Ziemi. Kiedy otworzyłam oczy, uśmiechnięta pielęgniarka zawołała lekarza, a ten z kolei poinformował mnie, że jestem zupełnie zdrowa, mózg pracuje prawidłowo i niedługo będę mogła wrócić do domu.
– Co się stało? Jak…
– Nastąpił błąd. Pani świadomość nie została przesłana na Quaqua tylko do starego automatycznego laboratorium na asteroidzie wokół gwiazdy HD… coś tam. W każdym razie, miała pani dużo szczęścia, ledwie zdołali panią namierzyć.
To podobno dziwne miejsce, autolaby często donoszą o anomaliach, astronauci widują tam jakieś tajemnicze światła… Tak mi opowiadał jeden kolega.
Proszę odpoczywać. Jeszcze tego popołudnia panią wypiszemy.
Wieczorem znalazłam się tutaj – ciągle mieszkam w tym samym miejscu.
Zaraz połączyłam się z moją mentorką i opowiedziałam jej o wszystkim, co mnie spotkało. Wysłuchała mnie nawet z pewnym zainteresowaniem, ale od razu zorientowałam się, że mi nie uwierzyła.
– To bardzo ciekawa historia, Hanno, ale czy nie uważasz, że trochę mało prawdopodobna? Pomyśl… czy ten cały szarak nie był zbyt… ludzki? Oczywiste jest, że we Wszechświecie życie jest powszechne, przeważnie są to jednak dość proste organizmy. Inteligencja to rzadkość. Istoty, z którymi nawiązaliśmy kontakt są tak obce, że wciąż nasze superkomputery analizują dane zgromadzone przez bibliotekarzy, jak wiesz, z mizernym skutkiem. Ich sposób myślenia, percepcja… są tak odmienne, że mimo lat badań, nie rozumiemy ich kultur, języków, procesów myślowych… A oni nie rozumieją nas. A ile jest cywilizacji, które nie zareagowały na próby kontaktu! Istnieją gdzieś obok, w kosmosie, obserwujemy czasem efekty ich działalności, ale trzymamy się z daleka. A szarak zachowywał się zupełnie jak człowiek. Szaraki, jak wiesz, są wytworem dwudziestowiecznej, prymitywnej kultury. Wyrazem lęków naszych przodków. Nie ma dowodów na ich istnienie.
Nie zrozum mnie źle, nie mówię, że ci nie wierzę. Po prostu… sądzę, że to wytwór twojego umysłu. Twoja świadomość musiała dzielić miejsce ze sztuczną inteligencją autolabu, przeżyłaś szok. Dobrze, że szybko wracasz do zdrowia.
Uznałam argumenty Sandry za całkiem racjonalne. Po krótkim namyśle przyznałam jej rację. Westchnęłam z ulgą. To wszystko się nie wydarzyło.
Po rozmowie, usiadłam tu, w tym fotelu. Czekałam na filiżankę herbaty. Spojrzałam na stolik i zamarłam.
Na samym środku leżał czerwony guzik.
***
Ciocia Hania podeszła do biurka. Wyjęła coś z jednej z licznych szufladek. Średniej wielkości guzik, w ładnym odcieniu czerwieni.
Stuknąłem prawy nadgarstek, wywołując ekran a na nim – zdjęcie identycznego czerwonego guzika.
– Znalazła go na nocnym stoliku.
Ciotka pokiwała głową.
– Niby zwykły guzik. Od stu lat się takich nie wytwarza. Jestem pewna, że nie miałam takiego w domu. Pojawił się znikąd.
Zamilkła, zamyśliwszy się na moment.
– Widziałam wiele w ciągu swojej pracy. Kosmiczne fortece Rrarów, starsze niż ludzkość, mroczne, doprowadzające niedoświadczonych do obłędu. Żywe kryształy z Colletar. Milczących Świadków Nirox – 3. A jednak nic nie było tak dziwaczne jak Głębia. Mam tylko jedną prośbę, Piotrusiu. Nie szukajcie Głębi. Ona sama was znajdzie. Czuję jej obecność. To coś obrzydliwie realnego, choć nienamacalnego. Czasem nocą budzi mnie światło za oknem. Czasem dźwięk – przypomina brzęczenie roju pszczół. Boję się, że to po mnie wróci. Jeśli zniknę, nie szukajcie mnie. Jeśli zaginę, to będzie znaczyło, że pochłonęła mnie Głębia. Tym razem na zawsze.
***
Po wyjściu z mieszkania cioci Hani pojechałem prosto do hotelu. Kiedy tylko znalazłem się w pokoju, nagrałem wiadomość i wysłałem ją Anyi.
Usiadłem w fotelu i pogrążyłem się w ponurych rozmyślaniach.
Historia ciotki potwierdziła, że to, co spotkało Anyę, nie było wytworem jej wyobraźni ani halucynacją.
Trzy ziemskie miesiące wcześniej, Anya badała dno oceaniczne na południe od naszej wyspy, kiedy zniknęła. Szukaliśmy jej dwa dni – bezskutecznie.
Jej batyskaf pojawił się nagle, na drugiej półkuli.
Kiedy Anya doszła do siebie, opowiedziała niezwykłą historię, zupełnie niewiarygodną, szaloną. Ze wstydem przyznaję, że na początku nie uwierzyłem jej.
Jednak kiedy kilka dni po tajemniczym zaginięciu i równie tajemniczym odnalezieniu pokazała mi czerwony guzik… obudziło to we mnie dawne wspomnienie. Wspomnienie, w którym ciotka Hania opowiedziała mi, co się jej kiedyś przydarzyło… pokazała mi identyczny guzik. Starego typu, od lat się takich nie używa.
Zbadaliśmy guzik Anyi. Nic niezwykłego nie odkryliśmy.
– To jego oczy – szlochała. – Jego oczy!
Położyłem się, ale nie mogłem zasnąć. Wstałem. Zamówiłem gorące mleko. Podobno pomaga…
Mnie nie pomogło. Patrząc w okno, czekałem na świt.
Jeśli opowieść cioci Hani była prawdziwa, to znaczyło, że Głębia, przybiera jakąś materialną postać, nie ma jednak stałej formy. Dlaczego więc i cioci i Anyi objawiła się w tym samym kształcie? Dlaczego ten guzik?
Historia Anyi różniła się od historii ciotki w wielu detalach.
Ale ta pokraczna szmaciana zabawka…
Czułem niepokój. Próbowałem skontaktować się z Anyą, ale nie odpowiadała. Pomyślałem, że śpi albo system komunikacji podprzestrzennej jest przeciążony…
Z samego rana pojechałem do centrum przesyłu.
Przesłano mnie prosto do biociała na wyspie.
– Anya! Wróciłem! Anya?
Obszedłem cały dom, całą wyspę. Szukałem i wołałem. Wzywałem Anyę przez komunikator. Na próżno. Zniknęła bez śladu.
Nie można było namierzyć jej sygnału.
Ciągle szukam Anyi po całej Galaktyce, ale straciłem nadzieję, że ją odnajdę.
Został mi po niej ten guzik. Prześladuje mnie w snach – wydaje mi się, że to oko, które ciągle mnie obserwuje. Wyrzuciłem go do oceanu, a on wrócił.
Chyba tracę rozum.
Nic już nie rozumiem.
Nic nie wiem.
Witaj. :)
Ze spraw technicznych wpadły mi w oko pewne przecinki oraz powtórzenia i po dwa znaki interpunkcyjne przy dialogach (celowe?). :)
Skupiłam się jednak tylko na treści, bo ta szybko wciągnęła. :) Dość niezwykłe, pełne tajemnic, zagadek i dramatów opowiadanie. :) Podoba mi się ten niezwykły pomysł na tyle, że bardzo chciałabym, aby zajrzał tu jeszcze Ktoś znający się dużo lepiej na sf. :)
Stąd też podwójny klik, pozdrawiam serdecznie, powodzenia. ;)
Pecunia non olet
Bruce: Dzięki, cieszę się! Te znaki poprawię jutro, robią mi się takie, kiedy kopiuję z Worda do NF.
To ja dziękuję i chylę czoła. W życiu nie potrafiłabym napisać takiego tekstu sf! ![]()

Pecunia non olet
Od lat byłem tam raczej gościem, przesyłałem się na krótko, a moje biociało przebywało bezpiecznie na Leydzie, czekając na mój powrót.
Troszkę mojoza.
Nie będzie ci przeszkadzać, jeśli będę chodzić?
Będzioza.
Zgadzam się z bruce, że doskonale wychodzi Ci SF.
Co prawda nie do końca złapałam, co stało się z orzechową ukochaną, ale czytało mi się bardzo dobrze.
I co może jeszcze ważniejsze, wszystkie te galaktyki, satelity, skafandry o wymyślnych nazwach, są takie… normalne. Czyli czytam i wierzę Ci, że tak to było, lub mogło być. Wszystko układa mi się w całość i przekonuje mnie.
delulu managment
Hej, Ambush, cieszę się, że ci się podobało. Co do narzeczonej – nikt nie wie, co się z nią stało, czy żyje, a jeśli tak, to czy wciąż znajduje się w naszym Wszechświecie? W każdym etapie wygląda na to, że zabrała ją Głębia, czymkolwiek ona jest:-(
Przyjemnie się czytało :)
Przynoszę radość :)
Dziękuję, Anet, miło mi :-)
Pusiu, nie mogę odmówić Ci fantazji, ale historia cioci Hani nie zdołała wzbudzić we mnie szczególnych emocji, głównie dlatego, że to jest jej opowieść. A skoro, co wiemy od początku, wszystko po wielu latach relacjonuje Piotrusiowi, rzecz musiała się skończyć dobrze. Obawą natomiast napawa los Anyi…
W lekturze przeszkadzał mi nadmiar zaimków i czasem powtórzenia.
…przed dziesięciu laty, przesłałem się na Ziemię. Od lat byłem tam raczej gościem, przesyłałem się na krótko… → Czy to celowe powtórzenie?
Niewiele mi powiedziała, ale to, co mi wyznała przypomniało mi twoją opowieść. → Czy to celowe powtórzenia?
A może wystarczy: Niewiele mi powiedziała, ale to co wyznała, przypomniało twoją opowieść.
…od razu mnie zaniepokoiło. Kiedy otworzyłam oczy, poraziło mnie jasne światło. Bolała mnie głowa. → Czy wszystkie zaimki są konieczne?
A ona wpatrywała się we mnie tymi ogromnymi oczami… → Zbędny zaimek?
Szarak nie próbował do mnie podejść. → Wcześniej napisałaś: Wtedy zobaczyłam, że ktoś się nade mną pochyla. […] był niski, jakiś metr dwadzieścia. → Mam wrażenie, że taki kurdupel, aby móc pochylić się nad Hanią, musiał do niej podejść.
– Płaczę. Ludzie tak robią…, kiedy są smutni… albo się boją. → Zbędny przecinek po wielokropku. Po wielokropku nie stawia się przecinka!
…tylko patrzył na mnie tymi ogromnymi oczami. → Zbędny zaimek.
…wyleciała świecąca kula. Obcy gładził kulę dłonią… → Czy to celowe powtórzenie?
–To musi być to! → Brak spacji po półpauzie.
…krążącego wokół czerwonego karła odległego o dziesięć tysięcy lat świetlnych od Ziemi – stwierdził Szarak. → Do tej pory pisałaś o nim małą literą.
…do jądra gwiazdy albo do czarnej dziury…, ale… → Zbędny przecinek po wielokropku.
…z którymi nie mogliśmy się porozumieć…, lecz… → Jak wyżej.
Siedziała kilkanaście metrów od nas, przekrzywiała łebek, patrząc na nas. → Nie brzmi to najlepiej.
Proponuję: Siedziała w odległości kilkunastu metrów, przekrzywiała łebek i patrzyła na nas.
Istota spojrzała na mnie. Patrzyła na mnie tymi nieruchomymi oczami z guzików, przyprawiając mnie o dreszcze. Nagle wstała. Ujęła ostrożnie filiżankę szmacianymi dłońmi i zaczęła się zbliżać, ciągle na mnie patrząc. → Czy wszystkie zaimki i powtórzenia są konieczne?
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
reg: Dziękuję bardzo, poprawione
Rzeczywiście, trudno jest wzbudzić emocje w czytelniku, kiedy wiadomo, że bohater na pewno przeżyje.
Bardzo proszę, Pusiu. I do spotkania pod Twoim kolejnym opowiadaniem. :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Nie powiedziałbym, że opowiadanie jest głupie, jak to sugerujesz w przedmowie, natomiast jest nieco, hm… naiwne? Chaotyczne? Rzeczy się dzieją, często niespodziewanie i przypadkowo, i nie zawsze miałem wrażenie, że tworzą spójną historię, która do czegoś prowadzi.
Natomiast jest dość ładnie napisane, a wizja niezrozumiałej, kosmicznej siły, która czasem porywa ludzi przenoszących swoją świadomość, objawia się pod postacią lalki i zostawia po sobie guzik bardzo do mnie trafia.
Pozdrawiam
Dlaczemu nasz język jest taki ciężki
Dzięki, GalicyjskiZakapiorze, za przeczytanie i opinię. Również pozdrawiam
Witaj pusiu,
bardzo ciekawa i tajemnicza historia. Podoba mi się, jak wplatasz w opowiadanie różne szczegóły i ciekawostki ze stworzonego przez Ciebie świata. Przykładowo, takie rzeczy jak buteleczki z ciekłymi książkami czy techno-telepatia nadają całości wyjątkowy futurystyczny klimat. Wszystko jest obrazowo opisane, przez co łatwo to sobie wyobrazić, jakby się tam było.
Pozdrawiam i oczywiście klikam! :)
Marszawa: Dzięki!
Historia cioci jest raczej chaotyczna – miota ciotuchną po całym Wszechświecie w tę i z powrotem. Pozostaje przy tym dość naiwna – dotychczas ludzkość nie napotkała (jak rozumiem) inteligentnej cywilizacji, z którą mogłaby się porozumieć, a ciocia zaliczyła od razu dwie rasy. I nikt jej nie uwierzył pomimo materialnego dowodu w postaci guzika. A potem to samo spotkało inną znajomą narratora. I to już wygląda na bardzo nieprawdopodobny zbieg okoliczności. Jakby dwie osoby z Ziemi wygrały w galaktycznym totolotku i obie były z jednej rodziny.
Pod koniec opowieść robi się bardziej stateczna i poważna, wieje horrorem.
Za tę końcówkę klikam.
Babska logika rządzi!