Czuję, że nasz czas się kończy. Sanie podskakują. Zerkam za siebie. Myśl gna ku proroctwu. Jak to było? Bezwodny obszar. Śmierć i zniszczenie.
Rzucam okiem na Rarę, która powozi zaprzęgiem. Na panią Koralis, jej oblicze bielsze od śniegu, ledwo się unoszącą w oddechu pierś, na odbicie szarego nieba w kryształowej łzie naszyjnika. Znów patrzę za siebie.
– Szybciej, Raro! – nakazuję. Rara zacina batem. Płozy napotykają nierówność. Kolebie. – Szybciej!
Patrzę na dłonie. Lewą mnę kartki. Prawa drży. Szkoda, że nie jestem choć trochę jak pani. Mądra. Oczytana. Znająca języki. Znam jeden. Nasz. A i w nim brak mi słów. Ale przyszedł czas… Czas, gdy skromna przyboczna nawireny Koralis musi opowiedzieć los wielkich tego świata. Nikt inny przecież nie może.
* * *
Był to dziwny rok, znaki na płyciznach i w głębinach zwiastowały klęski i nadzwyczajne zdarzenia. Drżało dno oceanu. Wstrząsy burzyły wodę, po samą powierzchnię. Wznosiły potężne fale. Wywoływały wiry. Wulkan w okolicach Kiru, śpiący przez setki lat, zbudził się, pomrukiwał i groził. W Głębinie Kwiatów urodził się delfin z dwiema głowami, w południowych prowincjach umierały rafy koralowe, na Lazurowych Płytach pasma pnąży rosły na opak, zieloną częścią w dół, a w stolicy, Perle w Perle, na szczycie kopuły pojawił się grzyb o trójkątnym kształcie jakby grobu.
Gdy wszyscy zwracali oczy ku Dzikim Wodom, skąd spodziewano się niebezpieczeństwa, odwiedziłyśmy tamtejsze świątynie. Pani szukała najstarszych zapisów proroctw. Po miesiącach badań, z wielkim stosem notatek odpłynęłyśmy do stolicy. Pomiędzy zapiskami wiersze Koralis. Zapamiętałam jeden:
Już nie mieszka śpiew twój we mnie
błękitne słońca oko nie spoziera
szukam blasku twego nadaremnie
żaden promień nie dociera
W stolicznej bibliotece upływały nam całe dnie. Próbowałam przekonywać, byśmy wyjrzały spomiędzy ksiąg i zobaczyły paradę raptarii z okazji Święta Barw.
– Nono, przecież ty się boisz trytonów!
– Tak, pani, boję. Ale…
– Ale co?
– Raptareny są piękne! Te ich lśniące ladry! Kolorowe kropierze!
– Tu masz opracowanie o raptarenach. A tam atlas zwierząt, po sofijsku, ale też są obrazki.
Zostałyśmy w krainie liter. Kiedyś pani nie przepuściłaby okazji, by zobaczyć raptarię i jej dowódcę, bellarusa Emeta. Długie haptyny Koralis pracowała przy pulpicie, a ja pływałam między regałami, zmieniałam świece magnezjowe i przynosiłam żądane pisma. Rysowała dokładnie litery, gdy książki były w innych językach. Wracałam właśnie z naręczem ciężkich woluminów, gdy wpłynęła Auroris.
Starsza siostra Koralis miała prawie dwa razy większe od niej płetwy, dłuższy ogon i pełniejsze piersi. Piękna, dumna i władcza. Za to jej przyboczna, Kuno, była szkaradna.
– Co cię sprowadza, siostro? – spytała pani. – Parada się skończyła?
– Potrzebuję cię. Udzielisz nam połączenia?
Koralis z impetem odłożyła księgę. Prąd poderwał z pulpitu parę kartek, przewrócił barwidło. Podpłynęłam posprzątać ten bałagan.
– Ja? Czemu ja?
– Jesteś nawireną.
Koralis przygryzła wargę. Milczenie przedłużało się. Auroris odgarnęła włosy. Jasnożółte, falujące pasma odsłoniły na moment drgające mięśnie karku, pulsujące tętnice na szyi. Bałam się, że użyje daru głosu. Zamiast tego wysyczała:
– Nie zachowuj się jak narybek!
Pani przekrzywiła głowę. Diadem nawireny zalśnił na jej czarnych włosach.
– Wiesz, co dzisiaj odkryłam? Jeśli nawet pominiemy, odbiegającą bardzo mocno wersję algijską, zostają trzy różne tłumaczenia księgi Janis i proroctwa Azunaris. Końcówka przepowiedni brzmi:
i tak oto zrodzi się z gniewu odwiecznej Irais,
jej współistna córka, wcielona Nemezis,
by po prawicy matki sądzić żywych i umarłych
Wersja sofijska nic nie mówi o „współistności”. Obie stawiają Nemezis poniżej Irais, belijska na odwrót…
– Nie zmieniaj tematu. Zostaw te teologiczne rozważania dla swych nawinor, nawireno.
Koralis milczała. Auroris położyła rękę na ramieniu siostry:
– Przestań rozdrapywać stare rany. Emet był z tobą. Też mi z tym trudno. Bez przerwy będzie nas porównywał. Ale jesteśmy rodziną, prawda? Przestań o nim myśleć, jak o…
Koralis strąciła rękę siostry:
– Wyrzuciłam go ze swoich myśli, gdy wróciłaś z belijskiej akademii wojennej. Skreśliłam pierwszą literę imienia. Zostało Met, co po gnozyjsku oznacza „Śmierć”. Emet dla mnie umarł.
– Ściągniesz nieszczęście!
Do sali wpłynęła młoda noroda. Wyhamowała bardziej wyrzutem ramion niż płetw, jednocześnie gnąc się w ukłonie.
– Gigarena prosi do siebie. Przyszły wieści z Dzikich Wód.
* * *
Nasza gigarena, w towarzystwie córek (najstarsze pływały tuż za tronem, przytrzymując się zdobionych poręczy po obu stronach – po prawej Auroris, a po lewej Koralis), udzieliła audiencji poselstwu cesarstwa Bellis.
Bellisy przepłynęły szpalerem utworzonym przez najdostojniejsze nawinory, legatisy i belareny królestwa. Posłanki pokłoniły się dumnie, otwierając inkrustowany złotem, platyną i szylkretem kufer. Z podświetlonego magnezjowymi lampkami wnętrza uniosły się bąbelki powietrza, odsłaniając bogactwa: szaty utkane z cienkiego i przezroczystego jak parasol meduzy dnowabiu, wysadzana drogimi kamieniami broń, oprawiane rekinią skórą księgi.
– Przedwieczna Nemezis, w swej wspaniałomyślności śle dary, bo wiele słyszała o twej mądrości i pobożności.
Posłanka wyjęła z kufra szatę.
– Oto suknia przymierza. Czerwień symbolizuje prastary klan Bellis, od którego nazwę wzięło nasze cesarstwo. Czerń gorsetu jest symbolem bogini Nemezis. Fioletowoczerwone syberyty, czarne moriony i ciemnoburgundowe agaty mówią o naszych podstawowych wartościach: wierze, posłuszeństwie i wierności. A tu dary dla twych córek. Dla walecznej beladory Auroris, szabla, na której rękojeści poza agatami, są również rubiny, symbolizujące odwagę. Pastorał dla nawireny Koralis. Wykonany z czarnych kości dennika, zdobiony brylantowymi czaszkami.
Gigarena nakazała odebrać dary, dała ręką znak i wniesiono perłową skrzynię:
– Przekażcie mój skromny podarek dla gigareny Nemezis. Obręcz ogonowa stu diamentów. Utkana z tytanowej sieci. Niech przyjaźń równie mocna jak ta sieć, na zawsze trwa pomiędzy Arkadis i Bellis. Niech kwitnie handel i pokój.
Po zwyczajowej wymianie grzecznościowych zwrotów, Bellisy przeszły do rzeczy:
– Bogini, niech będzie błogosławiony jej majestat, wzywa cię pani, byś oficjalnie uznała Nemezis za najwyższą boginię królestwa Arkadis. A gdy to zrobisz, najświętsza Nemezis dar ma dla ciebie jeszcze jeden, dar niezwykły: uzna cię za swoją córkę i namiestniczkę prowincji Arkadis.
Zapadła cisza. Auroris spurpurowiała. Koralis pobladła. Trytoni zacisnęli mocniej dłonie na trójzębach.
Stara gigarena zachowała spokój.
– Rzeknijcie waszej pani, że za dary dziękuję. Ale namiestnictwa prowincji Arkadis nie może mi ofiarować. Arkadis jest niezależnym królestwem, a nie prowincją. Jestem gigareną. Nie namiestniczką.
– Uznaj Nemezis za Boginię, złóż ofiary na jej cześć i nakaż ludowi wierzyć w nią, a nasza miłosierna pani łaskawym okiem spojrzy na Arkadis. Zostawi ci tytuł gigareny, jeśli modlić się będziesz odpowiednio żarliwie.
– Mamy własną wiarę, w której najwyższą boginią jest Vitalis, a nie Irais i jej córka, Nemezis. Nie narzucamy wiary poddanym. Wolność jest prawem Arkadii. W tym, wolność wyznania.
Posłanka podpłynęła gwałtownie ku górze, zmarszczyła brwi.
– Zważ swoje słowa, dumna gigareno! – Wzniosła prawicę, rozcapierzone szpony nagłym ruchem zwinęła w pięść. – Nasze armie bez trudu zgniotą twe nieliczne wojska. Nie chcesz chyba doprowadzić do wojny?!
– Jak sądzę, Nemezis również wojny nie pragnie. Przekaż jej moje słowa i dary i zapewnij ją o przyjaźni.
– Przekażę. Nie spodziewaj się, że Bogini będzie litościwa!
* * *
I tak się zaczęła wojna, której nie mogłyśmy wygrać.
Siły Bellis bez trudu zdobyły graniczne miasta i płynęły na stolicę. Dowodziła nimi Raptis, zwana krwawą. Na drodze do Perły zatrzymać je mogły dwie twierdze – silnie umocniony Kir i Głębina Kwiatów.
Woda pod kopułą Perły w Perle zaroiła się od wojska i cywili, wypełniła bulgotem pławnych pęcherzy, chrzęstem zębatych kół, szczękiem oręża i pokrzykiwaniami dowódczyń. Zwożono zapasy żywności, amunicji i magnezjum. Przedmieścia zatętniły kolorami – złocistymi sztandarami, wielobarwnymi kropierzami raptarenów, ciemnogranatowymi zbrojami trytonów. Szlaki u sklepienia kopuły zalśniły srebrnymi tarczami świątynnych strażniczek, bąblami wypychanych na powierzchnię gromomiotów, bańkami sieci zaporowych. Wokół unosiła się woń nadciągającej wojny – słony zapach tysięcy opancerzonych trytonów, smród maszyn obronnych i kwaśno-słodki aromat zakonserwowanej żywności. Stajnie raptarenów rozwarły faliste dachy, zgłębniki pracowały pełną parą, oksyrenia rozbijały wodę na wybuchowe gazy. Senne zazwyczaj sącznie mieliły wodę wszystkimi sitami, elektrownie buczały przeciążone. Chóry kapłańskie wznosiły modły a jak wiedziałam od pani, niewidoczne dla mnie linie splendoru, tenoru i eteru spowiły ciasnymi splotami miasto. Nad zewnętrzną, trzecią kopułą uwijały się tysiące subren, wznosząc pancerny klosz.
Belladora Auroris w granatowym dolmanie ze złotym szamerunkiem pochylała się nad mapą. Linki szamerunku na biuście napinały się groźnie, jakby miały zaraz pęknąć. Jasne włosy tańczyły wokół niej w nieładzie. Obok beladory unosiły się legatisy sztabu i belarus Emet. Szczękę miał kwadratową, z wysuniętym podbródkiem, spojrzenie przeszywające, a w oczach mrok. Ciemne, gęste brwi. Płetwy potężne, ogon lśniący i mocny. Odziany był w zbroję paradną, w tym samym odcieniu granatu, co mundur Auroris, lamowaną złotymi pasmami.
Auroris wskazała szponem figurki na mapie.
– Belladora Raptis ściąga ciężki sprzęt. Kiru szybko nie zdobędą, pewnie Raptis go obejdzie i ruszy na Głębinę Kwiatów. Legatisa Schylosis zastąpi jej drogę, a jeśli to nie pomoże, zamknie się w mieście. Legatisa Oirerlis ma zbyt mało sił, by przyjść z odsieczą, skupi się więc na opóźnianiu.
– Musimy uderzyć na linie dosyłowe Raptis – zaproponowała Morais, najstarsza z legatis.
– Nie – odparła twardo Auroris. – Raptis na to czeka. Jest jak stara, cwana ośmiornica. Jedną macką owija Kir, dwoma sięga Głębiny Kwiatów, pięć trzyma w pogotowiu.
– Jeśli Raptis ominie Kir, będzie w pułapce. Kir z jednej strony – Morais stuknęła szponem w ikonę twierdzy na mapie – Głębina Kwiatów z drugiej, po bokach pola pnąży. Będziemy ją kąsać, aż się wykrwawi, złapana w kleszcze.
– Nie. Raptis zdobędzie Głębinę Kwiatów. Nie cofnie się. Poznałam ją w czasie nauki w akademii. Jest uparta. Ambitna.
– I okrutna. Mówisz królewno, jakbyś ją podziwiała.
– Tak. Poniekąd podziwiam. Nie przegrała żadnej bitwy.
– Co więc proponujesz? – spytała Morais.
– Uderzyć w serce. W Nemezis!
Morais żachnęła się:
– Dopiero co mówiłaś, że nie mamy szans z Raptis, a chcesz się mierzyć z Nemezis? Jak chcesz pokonać oddzielające ją od nas liczne garnizony i olbrzymią połać oceanu?
Wsparła ją inna stara legatisa, Kongwais:
– Nikt nie może sobie ot tak, po prostu, wpłynąć na teren Bellis i zabić im gigarenę!
– To niemożliwe! – poparła inna z legatis.
Auroris ucięła rumor uderzeniem ogona w posadzkę. Krzyknęła:
– Dość!
Łagodniej już dodała:
– Wpłynąć na obszar Bellis się nie da. Ale można tam… wjechać. – Wskazała szary obszar na mapie.
– Lodowcem? – oburzyła się Morais – To obłęd! Zamarzniemy!
Czoło Auroris przeorała bruzda. Brwi się ściągnęły. Znałam tę minę. Zasłoniłam twarz w obawie, że uderzy darem głosu. Miast tego łagodnym tonem spytała:
– Belarusie Emecie, mógłbyś?
Ton, którym mówił Emet, bardziej basowy niż reszty trytonów, teraz stał się jeszcze głębszy i niższy. Opowiadał o trudach jazdy przez śnieżną krainę. O zimnie. Odwodnieniu.
– Nordisy wyhodowały specjalny gatunek raptarenów. Nazywano je nortaremami – Wrzucił do miedzianego wyświetlacza odrobinę magnezjum i oczom zebranych ukazał się obraz zwierzęcia – Są mniejsze i mają szczypce niewiele większe niż mój tułów. Za to odnóża kroczne są mocniejsze i wytrzymalsze. Poruszają się po lądzie czy lodzie szybciej od większych krewniaków.
Omówił budowę sań. Potem pokazał hełm:
– To zasłona na twarz. Koncha ogrzewa powietrze pobierane zza pleców. Te kawałki skóry i futrzany wyłóg izolują. Podobne są zbroje. Nieco pękate, ale ciepłe.
Wtem wpłynęła zdyszana młoda dyroda. Zatrzymała się, wahając, czy płynąć dalej. Auroris zmarszczyła brwi:
– Kuszilis! Jakie wieści?
– Złe, belladoro.
– Co się stało? Mów!
– Kir… wzięty!
* * *
Koralis odłożyła księgę i patrząc mi prosto w oczy powiedziała:
– Popłyniesz do mojej siostry. Muszę się z nią spotkać. Bez świadków. Czekaj! Przebierz się za zwykłą subrenę. Nie spiesz się. Płyń powoli. Pokręć się po obozie. Posłuchaj, co subreny i norody gadają. O czym dyskutują dyrody. Chcę wiedzieć, co ocean szepce, nim wypełzniemy na lód.
– Rozumiem, pani.
– Dam ci list. Jeśli by ktoś był z Auroris, powiesz, żeby przeczytała jak będzie sama.
– Tak, pani.
Pływałam więc bez celu. Byłam jak lustroryba. Odbijałam w sobie życie obozu, niezauważona, nieważna. Zbierałam plotki. Ale najbardziej zaniepokoiło mnie, co zobaczyłam w kwaterze Auroris.
Wracając, układałam w głowie, jak mam to powiedzieć.
– Nono, kiedy siostra będzie miała czas się spotkać?
– Nie wiem, pani. Przekazałam jej list, bo ktoś z nią był.
– Kto?
Zawahałam się.
– No mów, kto!
– Belarus Emet.
Koralis zaśmiała się krótko.
– Moja kochana Nono. Tak o mnie dbasz. – Pogładziła mnie po twarzy, po czym się odwróciła i znad książki powiedziała szybko – Mogłaś przy nim mówić. Auroris nie ma przed nim tajemnic. Opowiadaj, czego dowiedziałaś się po drodze.
– Nikt, nawet dyrody, nie wie czemu płyniemy tak daleko na północ.
– To dobrze. Trzeba utrzymać tajemnicę jak najdłużej.
– Snują najróżniejsze przypuszczenia. Że Auroris chce uderzyć na Oysterburg. Że chce zniszczyć pnążowiska Bellis. Albo wpaść na Dzikie Wody od strony północnej, wykorzystując szybki prąd zatokowy. Odciąć Raptis od zaopatrzenia. Że to wszystko zmyłka i nasza druga, tajna armia szykuje się by odbić Kir, a my zawrócimy by pomóc stolicy.
– Im więcej wersji tym lepiej. Nie ma przecieków. Przeprawa przez lodowiec, tak szalona i absurdalna, żadnej nie przyjdzie do głowy.
– Pojawiają się też inne plotki. Że Nemezis naprawdę jest Boginią. I że walka przeciw niej nie ma sensu. Że opór jest świętokradztwem. Że powinnyśmy złożyć broń i się podporządkować.
Koralis zasępiła się. Spytała gniewnie:
– Kto tak mówi? Subreny?
Pokręciłam przecząco głową:
– Nie. Subreny najmniej. Norody często. Ale najwięcej dyrody.
Koralis schowała twarz w dłoniach. Milczała. Odgarnęła gwałtownie włosy, poprawiła diadem i spytała:
– Które dyrody?
– Praktycznie każda mówiła to samo. Jakby nie wierzyły w powodzenie.
– Dziękuję, Nono, przebierz się i zrób listę tych dyrod.
– Tak, pani… Jest jeszcze coś.
– Tak?
– Coś podejrzanego. Co widziałam u Auroris.
– Byli spleceni? Może belladora się nie powinna afiszować, ale ja jej tego nie powiem.
– Byli spleceni, jak podczas tańca godowego. Straże mnie wpuściły, mimo że pewnie nie powinny. Byli bardzo sobą zajęci. Pływałam dłuższą chwilę nim się ośmieliłam odezwać. Widziałam u Auroris na pulpicie z mapami książkę.
– Rzeczywiście niezwykłe! Moja siostra bardzo rzadko czyta – zachichotała. – Pewnie o technice oblężniczej albo o przeprawie przez lodowiec? Zapamiętałaś tytuł?
– Tak, „Sekrety cyklu płciowego nadden”.
– O! Jak miło. Moje tłumaczenie z sofijskiego. Dałam jej pierwszy egzemplarz. To cię tak zaniepokoiło?
– Nie, pani. Z książki wystawał list. Widziałam parę ostatnich linijek i zamaszysty podpis. Udało mi się przyjrzeć na tyle, by powtórzyć parę razy w myśli i zapamiętać.
– No i?
– Tam było napisane:
(…) rozważ moją propozycję. Teraz, gdy Twoja matka popadła w szaleństwo, jesteś jedyną nadzieją dla swojego ludu,
pozdrawiam,
Twoja najszczersza przyjaciółka
Raptis
* * *
Moja pani nie ufała już belladorze. Próbowałam posiłków nim Koralis po nie sięgnęła. Teraz rozkazała Rarze, subrenie ze straży świątynnej, która pełniła u nas funkcję woźnicy, sprawdzać je przede mną.
– Nie mogę cię stracić, Nono. Nie zniosłabym twojej śmierci – wyznała mi w pewnym momencie.
Koralis była przekonana, że ktoś ją śledzi.
– Ciągle widuję w pobliżu subreny tej samej ikry co Auroris. Uważaj.
Podwoiła liczebność gwardii przybocznej, a reszcie straży świątynnej nakazała trzymać się z dala od wojsk świeckich. W czasie postojów tworzyłyśmy osobny, warowny obóz.
Jedenastego wieczora wypełzłyśmy na lód. Trytoni rozpalili ogniska. Wymieszali się z dyrodami i norodami, i grali na lutniach. Oficerowie – na harfach. Subreny trzymały się z dala, na obrzeżach obozu. Jedynie przyboczne miały szansę posłuchać pieśni. Pani rzuciła na cały obóz aurę rozgrzewającą i ochronną.
Pełzłyśmy ku ognisku, wokół którego skupiły się legatisy i najwyższe kapłanki – nawinory. Młody tryton śpiewał o losie Welanis.
Piękna Welanis się nie spodziewała,
Że nie ujdzie żywo z tej potyczki,
Że zdrada przyjdzie od siostrzyczki,
Którą najbardziej ukochała
Drgnęłam na przypomnienie krwawej historii. Spytałam pani:
– Jak siostra mogła zabić siostrę?
– Pytasz o Welanis?
– Tak.
– Często zdrada przychodzi z najmniej spodzianej strony – wyjaśniła. – Azunaris została zdradzona przez ulubioną uczennicę. Siostra Welanis nade wszystko pożądała władzy. To Emet gra? Posłuchajmy.
Pani unikała Emeta, ale chyba bardziej niż jego, chciała uniknąć niewygodnego tematu. Dyrody lekko dysząc, gromadziły się wokół harfiarza.
– Drań – szepnęła do mnie Koralis – wplótł tony pieśni godowej!
Mnie zew do niczego nie wzywał, więc mogłam go słuchać w spokoju. Tryton grał i śpiewał pięknie. Smutno. Dyrody skupiały się coraz bliżej i bliżej. Pierwsza się otrząsnęła Auroris. Odłamała kawałek lodu i rzuciła nim w trytona:
– Przestań!
Emet uśmiechnął się krzywo i burknął:
– Przepraszam. Tak mi się zagrało. Harfa źle nastrojona.
Podjął nową, wesołą pieśń.
– Tak to możesz nam grać, grajku! – śmiała się Kongwais, wznosząc ręce i wybijając rytm.
Emet zagrał kolejną pieśń, po czym odłożył harfę i zrobił miejsce jednemu ze swoich oficerów, który zaintonował humorystyczną przyśpiewkę. Koralis chwyciła mnie za rękę, wbijając boleśnie szpony i zawróciła w kierunku namiotu. Tryton nas dogonił.
– Zaczekaj, królewno!
Koralis puściła moją rękę i odwróciła się.
– Czego chcesz, bellarusie?
– Ostatnio mnie unikasz.
– Twoje oddziały potrzebują modlitewnego wsparcia? Zaklęcia rozgrzewającego?
Zadarłam głowę. Patrząc z dołu, jak Emet i Koralis mierzyli się spojrzeniami, przyszło mi do głowy, że są jak dwa dumne i gniewne posągi. Koralis miała ściągnięte brwi, wysoko uniesione czoło, które rozświetlał diadem nawireny. Po twarzy Emeta, ocienionej i jakby wykutej w skale, nie przebiegał żaden ruch, jedynie podbródek się naprężał, a oczy zdawały się ciemniejsze niż zazwyczaj.
Czy Emet wie o korespondencji z Raptis? Ale przecież musiał wiedzieć! Więc i on był w spisku!
– Ta wyprawa przyniesie nam nieśmiertelność.
– Albo śmierć.
– Będą o nas śpiewać pieśni.
Spojrzał ku ognisku:
– Nie takie jak ta. Wielkie, epickie poematy. Powtarzane długo po tym, gdy nasze kości rozsypią się w pył. Czyż to nie jest piękne, Koralis?
– Czego chcesz?
– Chcę, byś trzymała się blisko siostry.
Koralis pokręciła głową.
– Niemożliwe. Ale ty możesz.
Emet odwrócił się powoli i wyszczerzył zęby w uśmiechu:
– Słyszałem, jak skracasz moje imię. Wierz mi, będę z nią do samej śmierci.
– To bądź. I broń jej przed śmiercią jak najdłużej.
Kuno, przyboczna Auroris szturchnęła mnie w żebro.
– Co się gapisz, Nono?
Nie wiem, skąd się wzięła tak nagle.
– Szlachetna belladora Auroris, prosi was do namiotu dowodzenia.
Emet szepnął na tyle głośno, że każda z nas usłyszała:
– Czasem śmierć jest bramą do nieśmiertelności.
* * *
Na naradzie czekano tylko na nas. Auroris, nie zwlekając, wskazała na mapę:
– Rankiem każda z kolumn wyruszy swoim szlakiem. Emet z raptarią przodem. Kongwais pójdzie szlakiem wschodnim, Morais zachodnim, ja z siostrą środkowym. Połączymy się, schodząc z lodu do oceanu.
– Belladoro – zaczęła Morais – jeśli masz rację, że Nemezis zaczęła tańce godowe i strzeże ją parę tysięcy karsen, nie potrzebujesz całej armii. Pozwól zabrać moje oddziały i ruszyć na pomoc stolicy.
– Nie, Morais. Po drugiej stronie lodu każda szabla będzie potrzebna. Emet wysłał już trytonów na przetarcie szlaku. Spieszmy się, by zdążyć zabić Nemezis, nim stolica padnie.
– Wiesz, jak szybko wzięty został Kir. Bez pomocy stolica będzie się bronić niewiele dłużej. Pozwól popłynąć na odsiecz.
– Nie.
– Przebiję się do miasta i przekonam gigarenę, by je opuściła!
– Moja matka nie będzie się chciała ratować, jeśli Perła padnie. Jedyna szansa to droga przez lód!
– Obłęd zwiesz szansą? Zginiemy! Zamiast walczyć! Zamiast bronić tego, co ważne! Miej litość chociaż dla swojej rodzicielki!
– To nie jest świat dla starych dyrod! Jeśli się boisz lodowca, odeślę cię na tyły. Samą. Bez oddziałów.
Stara legatisa milczała. Na jej twarzy drgały wszystkie mięśnie. Myślałam, że krzyknie coś teraz. Że wybuchnie. Ale miast z gniewem, odpowiedziała żałosnym tonem:
– Nie boję się lodowca! A głupiej śmierci całej armii. Armii, której można użyć do obrony!
Auroris zniżyła głos do szeptu, który przeszedł w syk:
– Jesteś ze mną albo przeciw mnie!
Morais spuściła głowę:
– Jestem z tobą, pani.
– Idź teraz odpocznij, wczesnym rankiem wyruszamy. Ty, tak samo, Koralis.
* * *
Mróz nie oszczędzał nikogo. Mimo rozpalanych ogni, namiotów i rozgrzewających zaklęć, każdego ranka znajdywałyśmy kilka ciał przytulonych do siebie zamarzniętych subren. Czasem i któraś z norod nie dotrwała świtu. Dyrody trzymały się dobrze, ale niektóre poodmrażały sobie palce lub płetwy. Z daleka od ognisk, mróz wyciskał z nas ostatki ciepła. Gdy kuliłyśmy się blisko ognia, na plecach czuć było dotyk zimna. Nawet gdy wtulałyśmy się w siebie w namiotach, przenikał nas do szpiku kości chłód.
Chłód panował też pomiędzy siostrami. Zresztą nie tylko między nimi.
Auroris zarządziła ciszę w eterze. Łączność z kolumnami Kongwais i Morais utrzymywano przy pomocy marswallowek – niewielkich ptaszków, zwanych siostrami burzy. Potrafiły latać w bardzo złych warunkach, zaatakowane używały mocy piorunów przeciw napastnikowi.
Wśród subren zaczęłyśmy nazywać tę pocztę „fruwającą żałobą”. Z reguły przynosiła wieści, ile naszych z kolumny Morais albo Kongwais zamarzło lub zmarło z odwodnienia.
Trzeciego dnia złapała nas burza śnieżna. Gdzieś w górze, wśród fioletowego blasku, zderzały się z hukiem chmury. W lodowiec biły trójzęby błyskawic. Trwożliwie odliczałam czas między błyskiem i gromem. Ściana śniegu napierała na nas z każdej strony. Zrobiło się ciemno. Wznosiłam modły do wszystkich bogiń. Chwyciłam panią rozpaczliwie za rękę. Przytuliła mnie.
Gdy w końcu burza minęła i znalazłyśmy miejsce, gdzie można się schronić na nocleg, doliczyłyśmy się połowy sań. Zbłąkane zjeżdżały przez całą noc. Część nie dotarła. Podnosiły się coraz głośniejsze głosy, że wyprawa jest zbiorowym samobójstwem.
Pokręciłam się po obozowisku, po czym przyniosłam te wieści mojej pani. Koralis siedziała zasępiona nad księgą, twarz miała schowaną w dłoniach. Nie czytała. Miałam wrażenie, że pani kłóci się z kimś za murem powiek. Przez jej lica przebiegały jakby dreszcze. Zaniepokoiłam się. Może była chora?
– A co, jeśli te wszystkie niezadowolone mówią prawdę? Jak sądzisz, Nono? Co, jeśli Morais ma rację?
– Nie wiem, pani.
– Ty nigdy nic nie wiesz!
– Przepraszam.
Sięgnęła po lusterko. Poprawiła diadem. Przyglądała się kolczykom.
– Nie, Nono. To ja przepraszam. Co ty możesz o tym wszystkim wiedzieć? Auroris chce nas zgubić. Emet wie, ale nie zdradzi ukochanej. Wysłała go przodem. To może być szerszy spisek. Nie! To musi być szerszy spisek. Kto jeszcze? Kogo wtajemniczyła?
Odłożyła lusterko tak gwałtownie, że myślałam, że je zbije.
– Wyprawa przez lód! By zabić Nemezis! Byłam szalona, że uwierzyłam. Jak narybek! Wszystko przez to, że każdy przebyty gulrok przybliżał mnie do mojego własnego marzenia!
Do namiotu wsunęła się Rara:
– Pani, siostra wzywa cię do siebie.
– Przyszykuj mnie, Nono. A ty Raro, zaalarmuj straż świątynną. Napiszę wam instrukcje, co robić, gdybym długo nie wracała.
* * *
Do namiotu belladory przybyłyśmy heptynę później. Podobnie jak wcześniej Koralis z Emetem, tak teraz siostry, wyprostowane, niczym gniewne posągi, walczyły na spojrzenia wysoko nad moją głową. Auroris, wyższa o dwie dłonie, spytała podniesionym tonem:
– Trzymasz się osobno. Jest jakiś mur między nami. Co się stało?
– Jestem zmęczona. Jak wszyscy.
Auroris patrzała na Koralis długo. Po czym wybuchnęła gniewem:
– Chodzi o Emeta, tak? Jesteś aż tak zazdrosna?!
– Nie jestem zazdrosna!
– Kłamiesz!
Koralis nic nie odpowiedziała. Wsparła się mocniej na pastorale. Przymknęła oczy. Pochyliła. Auroris wymachując rękami podpełzła do niej i zaczęła szarpać moją panią za ramiona. Nie wiedziałam, co mam zrobić.
– Nie jesteś zazdrosna? Więc, o co ci chodzi? Czemu nie jesteśmy sobie bliskie jak dawniej? Czemu mi nie ufasz? Odpowiadaj! – Szarpała ją coraz mocniej. – Odpowiadaj!
– Co mam ci odpowiedzieć?
– Czemu się tak zachowujesz?
– A ty?
– Co ja?
– Czemu korespondujesz z Raptis?
Auroris puściła panią gwałtownie, odwróciła się i zatoczyła się w wielkim wzburzeniu w głąb namiotu.
– A, więc o to ci chodzi. Koresponduję z Raptis! Koresponduję! Ha!
Auroris złapała naszyjnik i wyciągnęła spomiędzy piersi bogato zdobiony klucz. Pochyliła się nad niewielką szkatułką. Zamek szczęknął. Wyjęła ze środka kilka kartek. Cisnęła nimi w Koralis.
– Masz. Czytaj. Czytaj! Koresponduję? Dobre sobie!
Koralis schyliła się po rozrzucone kartki.
– Aż sześć listów?
– Sześć. Zobacz ostatni. Jest najciekawszy. No czytaj! Czytaj na głos!
Belladora Raptis do belladory Auroris
Moja droga, jak widzisz, nie zraża mnie, że nie raczysz odpowiadać na listy. I tak wiem dobrze, co się u Ciebie dzieje. Donoszą mi regularnie. Można więc powiedzieć, moja przyjaciółko, że jestem bliżej Ciebie, niż myślisz.
Jeszcze nie jest za późno, by przerwać tę wojnę.
Pisałam Ci, jakim smutkiem napełnił mnie fakt, że musiałam waleczną legatisę Schylosis wydać na mękę, czułam się, jakby to moje ciało szarpano, moje płetwy łamano, moje piersi wyrywano. I wszystko dlaczego? Bo w głupim uporze nie potrafiła uznać cesarzowej za Boginię!
Błagam Cię, nie idź śladem legatisy. Złóż broń, poddaj się, a wstawię się u Bogini, by po zdobyciu Perły w Perle, nie tylko darowała Ci życie, ale by uczyniła Cię namiestniczką.
A może myślisz, że nie wiem, że zmierzasz na północ? Że nie wiem, po co? Naddeny oddane Bogini można znaleźć wszędzie, nawet w Twojej armii. Wiem wszystko o każdym Twoim ruchu. Wyprzedzam Cię o dwa kroki. Zmierzasz w pułapkę, którą sama na siebie zastawiłaś. Jeśli błagam Cię, byś się opamiętała, to jedynie z sympatii, którą do Ciebie żywię. Jeszcze nie jest za późno! Złóż broń!
Jeśli nie myślisz o sobie, pomyśl, o poddanych. Przerwijmy krwawą jatkę! Dlatego błagam, rozważ moją propozycję. Teraz, gdy Twoja matka popadła w szaleństwo, jesteś jedyną nadzieją dla swojego ludu,
pozdrawiam,
Twoja najszczersza przyjaciółka
Raptis
Koralis przestała czytać i przeglądała pozostałe kartki.
– Nie wiem, ile ona wie – powiedziała Auroris – listy znajduję w dziwnych miejscach. Otoczone jesteśmy przez szpiegów i zdrajczynie. Na szczęście, nie mają jak donieść, co się dzieje, odkąd ogłosiłam ciszę w eterze. Teraz, każde splątanie eteru jest widoczne. Każde drgnięcie splendoru i tenoru jest podejrzane. Zresztą, ty wiesz to najlepiej.
– Nie odpisywałaś jej?
– A ty byś odpisała?
Twarz mojej pani na przemian purpurowiała i bledła.
– Odłączę się jutro, w połowie dnia. Muszę znaleźć grobowiec Azunaris.
– Wiesz, że potrzebuję każdej szabli! Także twoich. I twoich modlitw i zaklęć.
– Całe życie szukałam, a teraz mam okazję odnaleźć. Udowodnić, że Nemezis żadną boginią nie jest.
– Gdy obetnę jej głowę, nikt ją już za boginię nie weźmie. Jedź dalej z nami. Nie wiesz nawet, gdzie dokładnie jest ten grobowiec.
– Nie wiem.
Auroris wybuchnęła gniewem:
– Po co go szukać, Koralis? Możesz zginąć wśród śniegu i zimna, kości, legend, zapisów proroctw. Co jeśli jedyne co tam czeka, to śmierć?
– Orężnie stawisz czoła najgorszemu złu naszych czasów, a o mnie się obawiasz?
Auroris znów chwyciła ją za ramiona:
– O nas obie. Musimy się trzymać razem. Prosiłam Emeta, by cię do tego przekonał. Rozmawiał z tobą, prawda? Czuję, że gdy odłączysz, już się nie zobaczymy. Wszędzie czai się zguba.
– Są zadania, które lepiej podjąć niż odrzucić, choćby u ich kresu czekała zguba.
Auroris usiadła przy pulpicie z mapami. Teraz to Koralis nad nią górowała.
– Koralis, proszę… czemu chcesz tak ryzykować? Liczą się czyny, a nie słowa przepowiedni!
– Nie, siostro, czyny się nie liczą, lecz myśli.
– Ty i twoje mądrości! Tylko działanie ma znaczenie. Zabiję Nemezis i zmienię wszystko. Wszystko, rozumiesz? Myśli również. Nemezis już myśleć nie będzie.
Koralis uśmiechnęła się lekko.
– Nie znasz potęgi wiary. One wierzą, że Nemezis jest Boginią.
– Gdy ją zabiję, zabiję i wiarę w nią.
– A co jeśli nie przestaną wierzyć?
– Jakie to będzie miało znaczenie? Poćwiartuję ciało i dam jej własnym rekinom do pożarcia. By nie mogła zmartwychwstać!
– A gdy ktoś powie, że po trzech dniach Nemezis powróciła?
Belladora walnęła ręką w stolik. Żetony oddziałów rozprysły się na wszystkie strony.
– Przecież to będzie kłamstwo!
Koralis usiadła obok Auroris. Schyliła się po czarne serce symbolizujące Nemezis i położyła je z powrotem na mapie.
– Prawdziwość bóstw weryfikuje wiara wyznawców. Nic więcej. Fakty mogą być zupełnie inne. Wiara ma swoją prawdę, niezależną od rzeczywistości.
Auroris sięgnęła po resztę żetonów i otoczyła nimi symbol bellijskiej cesarzowej.
– Pamiętasz, czego naucza Historia Podwodna? – spytała Auroris, szczerząc kły w niewesołym uśmiechu.
Koralis odpowiedziała takim samym, smutnym uśmiechem.
– Nasza ulubiona pieśń dzieciństwa. „Naucza wytrwałych, jak tu żyć, żeby zgnić”.
– Tak. – Auroris długo wpatrywała się w siostrę, po czym powiedziała: – I obawiam się, dalszego ciągu!
– To znaczy?
– Że cały sens znowu wklęsł!
Roześmiały się. Przytuliły. Żetony znów pospadały ze stołu.
* * *
Poszukiwania były żmudne, ale ciekawiły mnie te obce budowle.
– Po co na dachach te rury?
– Nie wiem, Nono, nie umiem wymyślić dla nich żadnego pożytku.
Błąkałyśmy się po salach i korytarzach, szukając drogi wśród kolumnad, portyków i pomostów. Pełzać przez te złomy marmuru, lodu i bazaltu, nie było wcale łatwe. Już w pierwszych ruinach pod trzema subrenami zarwała się posadzka. Runęły w bezdenną przepaść.
Pani odprawiła obrządek żałobny i długo karmiła nas słowami księgi. Potem śmierć w mechanicznej pułapce poniosła noroda z chóru. Cztery subreny zginęły pod zwalonym kawałkiem ściany. Sama Koralis była zagrożona, gdy osunęły się pod jej ciężarem przęsła pomostu.
Ceremonie się stawały krótsze. Moja ciekawość ostygła, zastąpiły ją strach i zniechęcenie.
– Czemu szukamy wśród śniegów, pani? – spytałam w jednym z ciemnych zaułków – Mówiłaś, że Azunaris była nawireną klanu Gnosis, daleko na południu.
– Gnosis wyginęły a Nordisy przeniosły grobowiec w głąb swojego państwa. Według map, właśnie tu.
Gdy już zwątpiłam, że kiedykolwiek odnajdziemy cokolwiek w tej krainie zimna i śmierci, Koralis nakazała, głosem rozdzierającym, jakby sama miała zaraz umierać:
– Więcej światła!
Gdy oświetliłam po kolei archiwoltę i tympanon (mam nadzieję, że dobrze zapamiętałam te trudne słowa, chodziło o łuk nad drzwiami i trójkątne pole pod nim), moja pani przeczytała:
– „Grób Azunaris, zwanej Światłą. Wielkiej prorokini. Naszej matki”. Znalazłam!
Koralis odmówiła modlitwę, którą zakończyła słowami:
– Wybacz, Azunaris, że zmącę twój spokój, ale musisz mi odpowiedzieć na parę pytań.
Z nabożną czcią wpełzłyśmy do grobowca. Na środku stał sarkofag pokryty scenami z azunariów i napisami w kilku językach. Po bokach, na stojakach stały rzędy urn. Moja pani wyjęła z jednej z nich jakiś zwój.
Zaczęła czytać:
Dwa tysiące lat temu w czasach Wielkiego Rozbicia, nawirena Azunaris, tuż przed śmiercią, wygłosiła swoją ostatnią przepowiednię. W jej słowa wsłuchiwało się dwanaście nawinor, uczennic Azunaris.
Żadnej z nich nie przyszło jednak wtedy do głowy, by zapisać właśnie usłyszaną wizję.
Siedemdziesiąt lat po śmierci Azunaris zaczęły powstawać azunaria, czyli opisy jej czynów i słów. Większość zaginęła, lub uznano je za herezje. Ostały się cztery z nich.
– Na urnach są znaki z datami według Nordis. W tamtą stronę powinny być coraz starsze.
– Mam – wykrzyknęła – Znalazłam!
– Co takiego, pani?
Oczy Koralis płonęły, jakby były wykonane z magnezjum.
– Oto szansa dla Koralis, nawireny Arkadis, by pokazać swoją wartość!
Zaczęła mi tłumaczyć:
– Wiesz, kim była Azunaris?
– Każda to wie.
– Azunarium Janis zawiera zapis proroctwa.
– Tego, które się zaczyna od „widzę na końcu czasu?” – wysiliłam pamięć – a kończy „nadejdzie wcielona Nemezis, by sądzić żywych i umarłych”?
– Tak, właśnie tego. Spójrzmy, jak brzmiało przy pierwszym zapisie.
Pani zaczęła studiować materiały. Porównywać z notatkami. W jej oczach płonął ogień:
– Nemezis zbudowała swą legendę na fałszu! Ten znak alfabetu i ten. To nie oznacza „miotające”. Lecz „żywiące się”. A tu jest rodzaj męski. Męski, rozumiesz?
– Nie rozumiem!
– Jeśli kardory albo karseny Nemezis byłyby tymi istotami o lśniących ciałach… musiałyby być trytonami! A Belisy nie ufają trytonom. Nemezis swoich partnerów morduje zaraz po tańcu godowym! Oddziały kardor są złożone z norod, a karsen z subren i nie żywią się mocą piorunów, a nią miotają!
Pani mówiła spiesznie, jakby ktoś ją gonił:
– Wróćmy do początku. Nemezis się pyszni, że jej po wylince nie odpadły nogi. Że jest tą dwunożną istotą, która przybyła zza bezwodnego obszaru, bo w młodości przebyła pustynię na wyspie Saar… Dziś Nemezis jest zbyt ogromna i te nogi nie byłyby w stanie jej unieść. Mimo to, nadal się uważa za dwunożną istotę z przepowiedni. Rozgłasza, że jest wcieloną boginią. W tekście jest inaczej. Tych istot ma być całe plemię!
– Nie rozumiem, pani. Jestem za głupiutka – odpowiedziałam. Głowa puchła od rzeczy, które mówiła.
– Spróbuję przełożyć na nasz język. Posłuchaj, jak naprawdę brzmiało proroctwo. Początek jest taki sam:
Widzę na końcu czasu
Z dalekiej pustki
Zza bezwodnego obszaru
Następna linijka też prawie jak była: „w metalowych muszlach o ognistych ogonach”. Dlatego Nemezis stworzyła swoją muszlową artylerię. Ale to nie „metalowe muszle” a „w metalowych muszlach”! Zupełnie inny przypadek gramatyczny: Inessivus a nie Nominativus! Słuchaj dalej:
W metalowych muszlach o ognistych ogonach
Nadejdzie krwiożercze dwunożne plemię
By siać śmierć i zniszczenie
Widzisz? Wyraz „plemię”! Nie jedna, dwunożna istota, a całe mnóstwo! Nie o niej mowa!
– Więc o kim?
– Nie wiem. Ważne, że nie o niej. Zresztą, posłuchaj:
A za nimi przybędą
Niepodobne do nich
Podobne w swej nienawiści
Nieżywe ale poruszające się
Bezmózgie ale inteligentne
Kolejna różnica: „bezmózgie” a nie „bezmyślne”!
Żywiące się mocą piorunów
Istoty o lśniących ciałach
Zabójcy własnych ojców
Drżyjcie więc
Bo czas jest bliski
I koniec. Zamyka się ładną klamrą o czasie. Nie ma nic o wcieleniu. Sfałszowano je.
Pani uśmiechnęła się tryumfalnie.
– Teraz ogłosimy światu, że łże-Nemezis nie jest żadną boginią. Wyślę ptaka z wieścią.
* * *
Nadleciała odpowiedź od Auroris:
Cieszę się, że znalazłaś to, czego szukałaś. Koncentruję armię, pojutrze schodzę z lodowca do oceanu. Może zdołasz nas dognać. Spiesz się!
Pędziłyśmy dzień i noc. Jednak w końcu trzeba było dać odpocząć nortaremom. Zatrzymałyśmy się na nocleg w dobrze zachowanych ruinach Otranto, zamczyska Nordis, o dzień drogi od morza.
Zbudził nas rumor.
Wypełzłam za panią na mury.
Na dole czekał oddział naszych. Strasznie poranionych. Na czoło wysunęła się Morais. Bez hełmu, biżuterii, cała poobijana.
– Co tu robisz? – spytała Koralis. – Bitwa z Nemezis wygrana?
– Nie było żadnej bitwy!
– Jak to?!
– Nie zeszłyśmy nawet z lodu – wysapała Morais. – To była rzeź. Musisz uciekać!
– Pułapka?
– Tak.
– Jakim cudem? Była cisza w eterze, skąd Nemezis…
– To nie Nemezis…
– Nie rozumiem!
– Nemezis pewnie nawet o tym nie wie.
– Więc? Co się stało?
– Emet. I jego raptaria. Napadli na nas w nocy, tuż przed ostatnim etapem drogi po lodzie.
– On? Faworyt mojej siostry? Czemu miałby to robić?!
– Zdejmijcie hełmy, które rozdał wam przeklęty zdrajca! Planował to od początku. Hełmy, które niby miały nas bronić przed zimnem, uniemożliwiają użycie daru głosu. Nie miałyśmy żadnych szans, gdy uderzyli.
– Emet nigdy by nie podniósł ręki na moją siostrę. Kochał ją!
Widziałam, że Koralis się zawahała. Przypomniały mi się słowa pieśni, w której siostra zdradziła siostrę. Czy Morais mówiła prawdę? A może sama była zdrajczynią?
– Opatrzcie im rany – rzuciła Koralis.
Szykowałyśmy się do obrony. Ale czy mogłyśmy liczyć, że garstką sił oprzemy się Emetowi i jego raptarii?
Koralis kazała świątynnemu chórowi śpiewać pieśń „Miejcie nadzieję”.
Morais, z ręką na temblaku, wpełzła do nas na mury.
– Subreny odnalazły pod zamkiem drogę ucieczki. Tunel pod lodem. Zatrzymamy zdrajców, ile się da. Ratuj się. Sanie są gotowe do drogi!
– Nie, Morais. Gra się toczy o coś większego, niż moja, czy twoja głowa. Zresztą, nie ma już czasu, patrz, widzisz tę kurzawę?!
Bellarus Emet, w lśniącej zbroi, wśród oficerów, nadjechał w gondoli potężnego raptarena.
– Poddaj się, Koralis, a uczynię twą śmierć szybką i bezbolesną!
– Liczysz na nagrodę za zdradę? Czeka cię tylko śmierć!
– To bez znaczenia. Nie stawiaj oporu, męka będzie krótsza.
– Co zyskasz, składając hołd Nemezis? Ona zabija po tańcu godowym!
– Czyż nie wiesz, że każdy z trytonów, który się zbliży z Boginią, będzie zbawiony? Będę więcej niż jednym z nich. Za tysiąc lat będą śpiewać o mnie pieśni.
– Emecie, nie musimy walczyć. Mam dowody, że Nemezis jest oszustką. Rzuciła czar. Odczaruję cię. Czas zabić fałszywą Boginię. Jej śmierć jest ważniejsza, niż moje czy twoje życie.
– Nie! Jej życie jest ważniejsze niż czyjakolwiek śmierć!
Emet wzniósł jakiś przedmiot. Koralis pobladła. Odwróciła wzrok. Zamknęła oczy. Ja patrzyłam. Emet śmiał się, trzymając za włosy głowę Auroris.
Chór śpiewał właśnie „Miejcie nadzieję! Nie tę lichą, marną”.
Koralis nagle otworzyła oczy i uderzyła w trytona darem głosu. Cały mur zadrżał. Gdy się otrząsnęłam i wyjrzałam za blanki, dostrzegłam raptarena bez gondoli. Po Emecie ani śladu. Pani leżała obok mnie bez czucia.
– Na sanie i jedźcie tajnym szlakiem, byle dalej stąd! – rozkazała Morais – Opisz, co się stało. Opisz zdradę. Śmierć Auroris. Dam wam czas na ucieczkę. Jedźcie już!
Złożyłyśmy panią na saniach i we trzy; ja, woźnica Rara i nieprzytomna Koralis, pojechałyśmy.
* * *
Sanie podskakują. Patrzę na dłoń. Niegodną dłoń, którą spisałam historię dużo lepszych ode mnie. Myśl gna ku proroctwu. Odwracam się za siebie. Biała pustka. Ślad sań. Nie widać pogoni. Ale nasz czas się kończy. A mnie się kończą strony. Sięgam po urnę, by schować co nagryzmoliłam. W głowie kołaczą słowa proroctwa:
Drżyjcie więc, bo czas jest bliski!