Morfeusz od dawna nie dzielił nocy ze swoimi bliskimi. Gdy słońce opuściło się, choć lekko za horyzont, zapadał w głęboki sen, lecz nie taki, nad którym nie sprawowałby kontroli. Wpadał do jednego z wielu światów snów, które w zdeterminowany sposób miały złączyć się w jedną wielką świadomość. Wydawać by się mogło, że sen jest zwykłą projekcją, lecz zachowania postaci w snach wypływały po części z poznania ich w rzeczywistości. Albo dobrych, albo złych.
Pewnego sierpniowego dnia, gdy słońce już nie pojawiało się pilnie na niebie, aby sprawować najdłuższe rządy w ciągu całego roku, spotkał na swojej drodze mędrca. Jak się okazało, ów mędrzec wędrował przez cały rok w poszukiwaniu jakiegoś wybrańca, który miał zbawić go od pewnej klątwy. Na początku nikt go nie znał, a ludzie których spotykał brali go za szaleńca, gdy słyszeli z czym się zmaga i w czym ma problem.
Morfeusz kończył swoją prace w kuźni, która polegała na wykuwaniu najlepszej broni w państwie. Pełnił on zlecenia od najznamienitszych wojowników, którzy przelewali krew wrogów litrami i nigdy nie wahali się przelewać jej więcej. Gdy kończył już pracę ze sporym przychodem z całego dnia, stawiając pewne kroki, lecz bliski obłędu przez zbliżającą się noc, ku jego oczom ukazało się utrapienie malujące się na twarzy mędrca.
– Przykro mi proszę pana, ale właśnie zmykam do swojego lokum.
– Myślisz sobie, że pojawiłem się za późno, lecz mam jeszcze czas, nim pożre całkowicie nas koszmar wielkiej świadomości. – powiedział stary mędrzec, gestykulując rękami tak, jakby nie zostało wiele czasu.
Morfeusza zatkało na moment, gdy usłyszał utrapionego starca. Po chwili jednak odpowiedział gniewnie, aby stąd spadał i nie prowokował ludzi do zrobienia mu jeszcze większej krzywdy, niż już mu uczynili.
Stary mędrzec wyglądał niezbyt schludnie. Jego odzienie było zmoknięte, lecz nawet woda nie zjednała jego brudnych plam w jeden kolor.
Morfeusz, aby wyjść ze swojej pracowni rzemieślniczej musiał zmusić jakoś starca, aby ten ustąpił mu miejsca.
– Proszę zejść mi z drogi. Nie mam za bardzo nastroju na użeranie się z panem. – wymusił przejście idąc pewnym krokiem, pomagając sobie rękoma.
– A co, nie możesz się już doczekać swojego śnienia? – Starzec zademonstrował swoje niepełne uzębienie, siląc się na uśmiech.
– Nawet nie wie pan, co to znaczy koszmar. – zatrzymał się jednak, aby dokończyć szaloną rozmowę.
– A więc w takim razie posłucham pana opowieści w krainie snów.
– Czy pan oszalał? – Morfeusz miał już zaciśnięte pięści, lecz w odpowiednim momencie zluzował swoje napięte nerwy.
– Spokojnie. Nie musisz mnie młodzieńcze od razu poniżać. Wiem, nie każdy bierze mnie na poważnie. Nie jeden już obił mi ryj. Myśleli że się zniechęcę do poszukiwania wybrańca, lecz sprawa jest zbyt poważna, abym się poddał.
– A o co chodzi z tym wybrańcem? Jak pan będzie wiedział że go…
– Po jego spotkaniu na jawie, spotkam go we śnie, lecz nie będzie to zwykły sen. Będzie to połączenie światów sennych wielkiego koszmaru, mojego i wybrańca. Ludzie mają mnie za mędrca, który oszalał, lecz jestem jedynie zwykłym potępionym przez mary starym człowiekiem.
– A jak ma panie mądralo pomóc wybraniec?
– Tego dowie się tylko on.
Starzec w końcu ustąpił pola do namysłu Morfeuszowi, a ten miał zamiar kierować się do kwatery. Resztę dnia miał on rozmyślać o losie starca, który jeszcze trochę a straci rozgłos jako mędrzec, a zasłynie jako szalony dziadyga. Przez krótką chwilę obserwował oddalającą się postać, aby ta w końcu znikła za rogiem głównego placu.
Tak oto stary mędrzec, jak i Morfeusz rozeszli się na jawie. Lecz ich losy miały się jeszcze zetknąć.
@@@
Starzec zapłacił należycie za swój pobyt w pensjonacie Sowa. Do drewnianej miski wlali mu wody, aby mógł się obmyć. Młoda damulka pracująca w pensjonacie zadbała także o jego zapach i odzienie. Nie prała go. Po prostu wzięła zmoknięte ubrania, jak zwykłe szmaty i wyrzuciła je za tył budynku, do wielkiego pojemnika na śmieci. Zwłoki zakopywali oczywiście kawałek dalej w ziemi, co nie uszło uwadze mędrca. Widział on grabarza trudniącego się swoim ponurym fachem, gdy zakopywał właśnie zwłoki jakiegoś awanturnika, który zginął przez przypadek.
Mędrzec w porównaniu do Morfeusza, został Łaskaw dysponować pełnowartościową obsługą klienta. Ta natomiast zajmować by się miała spełnieniem coraz to bardziej wygórowanych oczekiwań i zachcianek mędrca.
Morfeusz obmył się po całodniowym wysiłku i właśnie zasiadł do swojego małego okrągłego stołu, w jednym z dwóch pokoi w jego lokum. Lada chwila miała zjawić się jego kobieta, z którą mieszkał pod jednym dachem, z może jakieś dwa lata. On sam miał nadzieje że zdąży zjeść swoją ulubioną potrawę, która jak na jego czasy, odświeżała całkiem, całkiem oddech. Wszamał może to w trzy minuty i zdążył jeszcze wziąć parę haustów naparu z mięty. Ta rosła na jego ogródku, jak szalona, wraz z winogronem.
W miarę jego świeżości, wskoczył do swojego posłania. Czekał na swoją wybrankę, za zasłoniętą kotarą. Ta gdy przyszła, nie była zbytnio w nastroju na figle, i chciała pokrzyczeć sobie na swojego chłopa, którego ku jej zdziwieniu nie było. Po krótkiej chwili przestała krzyczeć i wyszła z lokum. Czarna kotara rozsunęła się, a za nią młodzieniec przestał się już kryć z urażonymi ambicjami i nietęgą miną. W miarę szybko wskoczył w swój domowy strój, który nie krępował go w ruchach.
Amelia, bo tak miało na imię dziewczę Morfeusza, nie zdążyła rozwinąć swojego wybuchowego temperamentu, ale ten i tak wiedział w czym zawinił. Jego przyszły teść zlecił mu niedawno pewną fuchę, a ten z kolei nie był w stanie jej wykonać. Musiał on wykuć uzbrojenie dla pewnej ekipy z jego starej wioski, którą opuszczali co jakiś czas i jakimś trafem wylądowali u Morfeusza, skąpo wyposażeni, gdyż pewnej nocy, tak mocno się gdzieś upili, że ich okradli do naga, włącznie z monetami które mieli, a mieli ich sporo, bo byli po robocie. Na szczęście mieli ukryty poprzedni łup. Wzięli go w całości i przyszli do najlepszego kowala w tym państwie. Jeszcze mieli kilka drobnych, by zamieszkać w pensjonacie do czasu, aż Morfeusz wykuje wszystko, co trzeba.
@@@
Mędrzec kryć przecież musiał jakieś imię. W czasach gdy nie było dowodów osobistych, mógł sobie wymyślać co rusz, to nowe dane. Ludzie mieli jednak pewną nadzieje, iż przedstawia on prawdę o sobie i obcy mu fałsz. Prawdy o sobie wiele nie mówił, gdyż pochłonęły go sny, które stały się jego nową rzeczywistością. To była rzeczywistość zupełnie obca zwykłym śmiertelnikom i co raz to bardziej wydawał się dziwolągiem, tracąc status mędrca, który szuka wybrańca. Zresztą ludzie nie mieli pojęcia kim on może być. Może to jakiś łachudrak, albo co gorsza jakiś alkoholik, nie panujący nad swoimi własnymi emocjami.
Gdy wstąpił do pensjonatu pewnym krokiem, pracownicy od razu wiedzieli o kogo chodzi. Jego długa specyficzna broda, nie była widziana u golibrody, chyba nigdy, a jego łysa głowa pokryta była tatuażami w jakieś dziwne wzorki dla oka zwykłego prostego człowieka. W pewnym sensie wyglądał na kogoś groźnego, ale miał reputacje kogoś delikatnego, który używa przemocy tylko w sytuacjach tego wymagających.
Akurat schodził on po skrzypiących drewnianych schodach, które niby były dwa dni po renowacji, lecz mogło to być dla kogoś nietutejszego bardzo wątpliwe. Dębowe szczebelki już były umazane kropelkami jakiejś czerwonej cieczy. Możliwe że krwi, albo wina. Po drodze akurat przechadzał się na górę jakiś mocno sponiewierany przez procentowe trunki dżentelmen. Był to jeden z czterech wojów, którzy dali zlecenie Morfeuszowi, gdy ten z kolei rozgniewał brakiem dyspozycyjności ojca swojej kobiety.
Zahaczył on starego mędrca.
– Pładziwy dżęłmender śśśłłłęęę nłe upijła. – zachwiał się na nogach i był bliski obalenia się na sam dół.
Pan mądrala złapał go w ostatniej chwili, a temu nagle z ust zaczęła toczyć się papka rzygowin, niczym z węża ogrodowego. Opryskał go wprost na świeżo co założone ubrania w jaskrawe kolory. Tak oto zmiana nastroju zmieniła się diametralnie, a pod wpływem impulsu człek ochlapany przez zwracającą się przez przełyk papkę, puścił go. Ten nietrzeźwy idiota spadł akurat na ostatni stopień schodów. Huk było słychać aż przy barze. Mędrzec na chwile zasłabł, gdy z głowy upadłej stu kilogramowej bestii zaczęła tryskać lekkim strumieniem krew. Do niekwalifikowanego mądrali od zabójstw podbiegła grupka wieśniaków. Wśród nich jednak pojawili się wojownicy, którym Morfeusz był bliski wykucia całego opancerzenia, potrzebnego do kolejnych zleceń i zarabiania na nich srebrników.
– Coś ty narobił dziadzie cholerny? – jeden z grupki zabrał głos, lekko pijany.
– Czy ktoś widział, co się stało? – spytał kolejny z wojów.
Rozpętał się głośny gwar mający na celu dojść do sedna problemu, jakim był sztywniak tuż przy schodach.
– Słyszałem tylko huk. Ja też. Tak. Dlatego przyleciałem tutaj. Choć głośno rozmawiałem, to usłyszałem to. To straszne. O nie. Kolejny trup. Na tyłach już jest mało miejsca na kolejny grób. Nie znam go. Pewnie wędrowiec. Tak. Nietutejszy. – rozpętała się burza mózgów, która nie za wiele wniosła do sprawy.
Nikt nie widział, ażeby starzec doprowadził w jakiś sposób do śmierci jednego z wojów.
– To nasz towarzysz. Zapłacisz za to łachudraku. Już my się tobą zajmiemy. Na tyły z nim.
Z tłumu wieśniaków wyłoniła się garstka. Było ich trzech. Więc łącznie gdy przybyli do wioski, było ich czterech. Byli cali roztrzęsieni, a przecież widzieli, że ich towarzysz, był ostro podchmielony. Piwo i wino lało się strumieniami, aż dziw, że ci tutaj trzymali się na nogach. Najwidoczniej po ostatniej wpadce, gdy obudzili się w nieznanym im rowie, zaczęli się pilnować.
Mędrzec nie był taki w cieniu bity, choć nie raz ludzie go sponiewierali, przez podobne sytuacje do tej. W pojedynkę był on bowiem w stanie postawić się awanturnikowi. Od jakiegoś czasu zaczął się zbroić i miał na talii zawieszony pas ze sprzętem. Dwa kastety i nóż. Nie zawahał się ich użyć. Wojownicy nie mieli osprzętu, lecz byli nieco wprawieni w rozbrajaniu swoich przeciwników z lekkiej broni.
Starzec nie pomyślał nawet, aby dobyć noża, a ci już rzucili się na niego. Okrążyli go, tworząc trójkąt. Gdy było ich jeszcze czterech, to okrążali przeciwników formując kwadrat. Grube łapska jednego z wojów zacisnęły się na szyi mędrca. Kolejne chciały złapać go obezwładnić i rzucić na glebę, pobić go w parterze do nieprzytomności. Nim jednak zdążyli zareagować, sprawa obrała nieoczekiwany zwrot akcji. Mędrzec jako młodzieniec, nieco starszy od Morfeusza pobierał praktyki u jednego azjatyckiego mnicha, który po spędzeniu z nim troszkę czasu przeszedł na ateizm, zabił kilku kapłanów gołymi rękami. Wtedy przestał być kojarzony z mnichem. Oddał się na banicje i przybrał przydomek Atien.
Przechodząc do meritum. Mając ręce na szyi, gdy jeszcze pozostali nie reagowali, chwycił swego oprawce dwoma wprawionymi rękoma za barki. Z całych sił się oddalił ruchem wahadłowym, prostując ręce.
Wtem nagle z szybkością błyskawicy, przyciągnął jego ciało i uderzył go głową w nos. Temu poleciała krew i zalał się lada moment łzami. Nie był zdolny do dalszej walki. Nie stało się tak, dlatego iż był kiepskim wojownikiem, ale dlatego, że alkohol odebrał mu parę w łapie.
Wieśniacy, którzy zjeżdżali się do tego pensjonatu słynęli ze swoich skłonności do awantur. Nie bez powodu na tyłach działki zakopywano zwłoki. Jeden całkiem łebski gość wiedział jak rozruszać imprezę i sprowokował towarzystwo do włączenia się w bójkę.
– Gubernator powiedział mi na osobności, że wy ludzie jesteście debilami i nie umiecie czytać. – skłamał łebski gość.
Po chwili w całym pomieszczeniu usłyszeć można było burdę i tłukące się szkło. Mędrzec dobył z pasa nóż, którym w miarę dobrze się posługiwał. Wtem wymachiwał nim na prawo i lewo z obłąkańczą miną, jakby ktoś polał go wrzątkiem.
– Nie dacie mi rady, wy cholerne mary. Jestem bliski odnalezienia wybrańca. Nie macie szans zawładnąć jego przeznaczeniem. On zniszczy…
Mędrzec pod naporem pozostałej dwójki, zmuszony był wycofać się do wyjścia z budynku, kierowany na tyły podwórza, gdzie zakopywali trupy.
Słońce chyliło się już ku zachodowi. Lada moment a słońce miało schować się za horyzont i pozbawić jawy Morfeusza i starca. Sam starzec zszedł na dół pensjonatu tylko na chwile, po trunek, Miał zaschnięte gardło i doprowadzało go to do szału. Miało mu to zająć kilka minut, ale wyszło, jak wyszło.
Mędrzec wiedział że jego sytuacja jest opłakana, nawet jakby zabił tę dwójkę. Gdy słońce znikało za horyzont i zaczynała powoli władać świadomość senna, nie ważne czy stał, siedział, czy leżał w łożu, zasypiał i budził się dopiero gdy słońce znów witało na nieboskłonie. Nocą rządziły koszmary, a ranek był wybawieniem.
Cofał się na tyły. Wyszedł już na zewnątrz. Kilku wieśniaków postanowiło mu pomóc i od tyłu zaatakowali wojów. Ci mimo upojenia alkoholowego, szybko sobie poradzili z garstką niedoświadczonych w boju leszczy i zaczęli po kolei uspokajać sytuacje, nokautując jednego za drugim.
@@@
W pensjonacie Sowa wystarczyła iskra, aby wznieść pożar emocjonalny klientów. Ci gdy już byli gotowi skoczyć sobie do gardeł, robili to bez chwili wahania. Oczywiście zdarzały się wyjątki. Wszelkiej maści cech osobowości, które wykluczały swych użytkowników. Najbardziej jednak nie lubiono tchórzy, którym rozbijano od razu butelki o głowy, gdy ci nieszczęśnicy próbowali uciekać jak najdalej od tego przesiąkniętego, przemocą miejsca.
Za barem stał zmęczony, nieco senny barman, obok którego przeleciał drewniany kufel od piwa. Akurat ziewnął i nieco rozciągnął swoje ręce ku górze, tak jakby leżał w stojącym pionowo łóżku. Akurat schylił się, bo opaska z jego głowy od dłuższego czasu była poluzowana, a teraz mu spadła na podłoże. W ten oto sposób uniknął kolejnego kufla, który był nie wczas, wymierzony wprost w jego głowę.
Alkoholowa ciecz rozchlapała się o barek. Trzy butelki drogiego alkoholu, spadły strącone i rozbiły się. Dopiero co wprowadzono dwa z nich do menu. W czasach tamtejszych, nie było przywileju, zbyt wielkiej produkcji takich naczyń. Technologia opierała się głównie na pracach rzemieślniczych. We wsi istniał tylko jeden zakład produkujący ceramikę. Butelki które spadły, były wytworzone przez największy talent rzemieślniczy tejże wioski. Był prekursorem ekskluzywnych butelek do piwa i wina.
Barman przysnął przykucnięty z chustką w prawej dłoni. Nie budził się, mimo wrzasków. Awantura trwała w najlepsze.
Wojak z uszkodzonym nosem, klęczał przy zwłokach swojego kumpla. Bestia. Ponad sto kilogramów wagi, sterowanego wcześniej ciała, przez mózg, który uległ mechanicznej destrukcji. W miarę duża kałuża krwi, która wypłynęła z jego głowy, była lepka jak wino, które wcześniej pił.
Jakiś chuderlawy awanturnik, który chciał młotkiem, trzymanym w ręku znokautować wojaka, biorąc zamach, przewrócił się na lepkiej krwi. Przewrócił się. Zawył z bólu, a młotek uleciawszy wysoko w górę, pod wpływem praw grawitacji, zaczął jej ciążyć i lecąc wprost na głowę chudzielca, wykończył go. Kto młotkiem bierze zamach, ten od młotka ginie.
– Aaaaaaaaa. – Tak brzmiały jego ostatnie, wyartykułowane z ust słowa.
Wojak powstał z rządzą dokonania rękodzieła, aby zrekompensować stłuczone butelki. Rękodzieło te jednak różniło się od innych. W tamtejszych czasach zwać można to było: Mordobiciem przy użyciu prawej ręki. Mordobiciem przy użyciu lewej ręki. Przeplatanka z prawej, na lewą i odwrotnie, oraz przemodelowanie twarzy.
Na parterze tańcowali sobie chłopy, wieśniacy i wojownik Jack.
– Fioletowe fiołki… Oczy podkrążone… Malowane sińce… Oczy podbite… – Śpiewał Jack, gdy po kolei uspokajał zbieraninę chłopów i wieśniaków.
– Prawy sierpowy… szczęka połamana… W pensjonacie Sowy… Ręka obolała…
W tym samym czasie, gdy Jack tłukł wszystkich bez wyjątku, Johnson zielonooki i Jason zajmowali się starym mędrcem. Ten wiedząc o nadchodzącym śnie, spojrzał na horyzont, po czym runął na ziemie, tracąc kontakt z jawą.
Prócz Morfeusza i starego mędrca, wszyscy ludzie na tejże planecie, którzy już przysypiali, bądź już smacznie chrapali, przebudzili się w szoku, a serce łomotało im ze strachu. Barman wstał jak oparzony z kucek i przeraźliwie krzyknął zagłuszając awanturników.
Witaj. :)
Gratuluję debiutu i to już w dniu rejestracji, w dodatku – aż dwoma opowiadaniami równocześnie. :)
Ogólnie Autorom łatwiej jest zamieszczać teksty z kilkudniową przerwą, aby mieć czas na poprawienie usterek i odpowiadanie Komentującym oraz czytanie innych opowiadań. :)
Zachęcam do zapoznania się z działem Publicystyka, gdzie są m. in. niezwykle pomocne nam wszystkim poradniki, w tym: Drakainy – dla Nowicjuszy, poprawnego zapisu dialogów, myśli, interpunkcyjne, językowe i inne. :) W HP także są świetne wątki, gdzie można dopytać o pewne wątpliwości, np. merytoryczne czy dialogowe. :)
W tym tekście na pewno do generalnej poprawy są dialogi.
Inne kwestie językowe (sugestie i wątpliwości – zawsze – tylko do przemyślenia):
Gdy słońce opuściło się, choć lekko za horyzont, zapadał w głęboki sen, lecz nie taki, nad którym nie sprawowałby kontroli. – zbędny pierwszy przecinek?
Na początku nikt go nie znał, a ludzie (przecinek?) których spotykał (i tu?) brali go za szaleńca, gdy słyszeli (i tu?) z czym się zmaga i w czym ma problem.
Morfeusz kończył swoją prace w kuźni, która polegała na wykuwaniu najlepszej broni w państwie. – literówka?
Gdy kończył już pracę ze sporym przychodem z całego dnia, stawiając pewne kroki, lecz bliski obłędu przez zbliżającą się noc, ku jego oczom ukazało się utrapienie malujące się na twarzy mędrca. – stylistyczny?; zdanie nazbyt rozbudowane, trzeba je podzielić na mniejsze?
Mega sztucznie brzmią te wypowiedzi, trzeba je pozmieniać, dodatkowo w pierwszej brak przecinka przy Wołaczu:
– Przykro mi proszę pana, ale właśnie zmykam do swojego lokum.
– Myślisz sobie, że pojawiłem się za późno, lecz mam jeszcze czas, nim pożre całkowicie nas koszmar wielkiej świadomości.
Poniższe zdania też trzeba rozbudować/przeredagować, szczególnie drugie, bo są niejasne:
Morfeusza zatkało na moment, gdy usłyszał utrapionego starca. Po chwili jednak odpowiedział gniewnie, aby stąd spadał i nie prowokował ludzi do zrobienia mu jeszcze większej krzywdy, niż już mu uczynili.
Jego odzienie było zmoknięte, lecz nawet woda nie zjednała jego brudnych plam w jeden kolor. – styl?
Morfeusz, aby wyjść ze swojej pracowni rzemieślniczej (przecinek?) musiał zmusić jakoś starca, aby ten ustąpił mu miejsca. – powtórzenie?
Nie musisz mnie młodzieńcze od razu poniżać. Wiem, nie każdy bierze mnie na poważnie. – powtórzenie?
Nie musisz mnie młodzieńcze od razu poniżać. – aliteracja?
Nie jeden już obił mi ryj. – ortograficzny – razem?
Myśleli (przecinek?) że się zniechęcę do poszukiwania wybrańca, lecz sprawa jest zbyt poważna, abym się poddał.
Jak pan będzie wiedział (i tu?) że go…
Ludzie mają mnie za mędrca, który oszalał, lecz jestem jedynie zwykłym potępionym przez mary (przecinek?) starym człowiekiem.
– A jak ma panie mądralo pomóc wybraniec? – ponownie brak przecinków przy Wołaczu?
Starzec w końcu ustąpił pola do namysłu Morfeuszowi, a ten miał zamiar kierować się do kwatery. – dwukrotnie: styl?
Starzec w końcu ustąpił pola do namysłu Morfeuszowi, a ten miał zamiar kierować się do kwatery. Resztę dnia miał on rozmyślać o losie starca, który jeszcze trochę (przecinek?) a straci rozgłos jako mędrzec, a zasłynie jako szalony dziadyga. – powtórzenia?
Zwłoki zakopywali oczywiście kawałek dalej w ziemi, co nie uszło uwadze mędrca. Widział on grabarza trudniącego się swoim ponurym fachem, gdy zakopywał właśnie zwłoki jakiegoś awanturnika, który zginął przez przypadek. – powtórzenia?; skąd wiadomo, że to był „awanturnik, który zginął przez przypadek”?
Mędrzec w porównaniu do Morfeusza, został Łaskaw dysponować pełnowartościową obsługą klienta. – styl?; zdanie niezrozumiałe (?)
On sam miał nadzieje (przecinek?) że zdąży zjeść swoją ulubioną potrawę, która jak na jego czasy, odświeżała całkiem, całkiem oddech. – literówka?; styl?
W miarę jego świeżości, wskoczył do swojego posłania. – zdanie niezrozumiałe (?)
Czekał na swoją wybrankę, za zasłoniętą kotarą. – zbędny przecinek?
Ta (przecinek?) gdy przyszła, nie była zbytnio w nastroju na figle, i chciała pokrzyczeć sobie na swojego chłopa, którego ku jej zdziwieniu nie było. Po krótkiej chwili przestała krzyczeć i wyszła z lokum. – powtórzenie?
Amelia, bo tak miało na imię dziewczę Morfeusza, nie zdążyła rozwinąć swojego wybuchowego temperamentu, ale ten i tak wiedział (przecinek?) w czym zawinił. – niepoprawna konstrukcja zdania? – brzmi tak, jakby to ów temperament dziewczyny wiedział i zawinił
Jego przyszły teść zlecił mu niedawno pewną fuchę, a ten z kolei nie był w stanie jej wykonać. Musiał on wykuć uzbrojenie dla pewnej ekipy z jego starej wioski, którą opuszczali co jakiś czas i jakimś trafem wylądowali u Morfeusza, skąpo wyposażeni, gdyż pewnej nocy, (zbędny przecinek?) tak mocno się gdzieś upili, że ich okradli do naga, włącznie z monetami (przecinek?) które mieli, a mieli ich sporo, bo byli po robocie. Na szczęście mieli ukryty poprzedni łup. – powtórzenia?; w dodatku jest to fragment całkowicie niejasny – do czego/kogo odnoszą się wyrazy: „opuszczali”, „wylądowali”, „upili”, „ich”, „mieli”, „byli”? – przecież cały czas wcześniej pisałeś o postaciach w liczbie pojedynczej: „teść zlecił”, „ten (Morfeusz) nie był w stanie (…) musiał on wykuć”, a tu nagle pełno orzeczeń i zaimków w liczbie mnogiej – jak kolejni Czytelnicy mogą to zrozumieć?
Reszty błędów językowych już nie wypisuję, lecz do samego końca jest ich bardzo dużo.
Cały tekst jest złożony głównie ze zdań dziwacznie stylizowanych i nietypowo zbudowanych, zawierających w związku z tym błędy stylistyczne i często całkowicie niezrozumiałych. Trzeba zatem solidnie popracować nie tylko nad stroną językową, lecz i nad samym stylem całego opowiadania. :) Widać tu pomysł, lecz wykonanie go zatraciło/przytłoczyło i uniemożliwiło podczas czytania śledzenie fabuły. :)
W dodatku, doczytawszy do końca, odnoszę wrażenie, że to fragment, a nie samodzielne opowiadanie, gdyż nie ma ono żadnego zakończenia, a tylko urwaną akcję. Jeśli tak jest w rzeczywistości, trzeba zmienić poprzez edycję kategorię tekstu z: „opowiadanie” na: „fragment”, bo one rządzą się na tym Portalu całkiem innymi prawami (więcej we wspomnianym już Poradniku Drakainy). :)
Pozdrawiam serdecznie, powodzenia. :)
Pecunia non olet
Dziękuję za uświadomienie mi błędów, jakie wykonuję. Bardzo pomocny komentarz w moim rozwoju. Co do tekstu, to rzeczywiście miało z niego powstać coś znacznie większego, lecz brak dyscypliny mi to uniemożliwił. Mam nadzieje, że mój rozregulowany zegar biologiczny, wróci do normy i wezmę się za pracę twórczą.
Na spokojnie, błędy popełniamy wszyscy. :) Nie myli się tylko ten, kto nic nie robi. :)
Mam nadzieje, że mój rozregulowany zegar biologiczny, a co za tym idzie mój sen wróci do normy i wezmę się za pracę twórczą.
Tego Ci życzę, Szanowny Autorze, również dziękuję, życzę powodzenia i pozdrawiam serdecznie. :)
Pecunia non olet