- Opowiadanie: BarbarianCataphract - [Baśniowiec] Piękno niedoskonałości

[Baśniowiec] Piękno niedoskonałości

Zapraszam Was do lektury nowego opowiadania z uniwersum Baśniowców <3

 

Na wstępie podziękowania dla najlepszych SNDWLKR i Anoi, którzy dzielnie betowali opowiadanie. Dzięki ich skrupulatności i wyłapywaniu szczególików tekst przeszedł długą drogę ku lepszemu.

 

Tym razem przenosimy się do VIII-wiecznej Brytanii, targanej wojnami domowymi, w której pojawił się nowy wróg ,,z północy”.

Lucius, Baśniowiec celtyckiego pochodzenia wyrusza do klasztoru Lindisfarne, który dopiero co został najechany przez wikingów. Jego celem jest egzorcyzm złych duchów, które się tam zagnieździły, jednak spotyka coś, co na zawsze odmieniło życie młodzieńca...

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

[Baśniowiec] Piękno niedoskonałości

Tamtego ranka mistrz Alfred przekazał mi kolejne wezwanie z Niebios. Miałem nadzieję na jakąś lepszą robotę, może udałoby się ubić nocną marę czy inną śmiercionośną zjawę. Powiedzieli jedynie – ,,coś zalęgło się w Lindisfarne” i ,,pojedź sprawdzić, czy to nie jest przypadkiem Kain”.

Krwawy najazd, którego ofiarą padł odizolowany klasztor na malutkiej wysepce przy wybrzeżu Brytanii, okazał się być pierwszym spotkaniem między Anglosasami a Skandynawami. W każdym razie tak mi powiedziano.

Cóż, po raz kolejny zmierzam do oddalonego o setki mil celu, nawet nie wiedząc, czego się spodziewać. Typowa biurokracja Niebios… Pachołki mają robić, co im każą. A co im każą? No, robić wszystko samemu.

 

***

 

Podróż z Yorku zajęła mi dobre pięć dni. Zawsze mogło być gorzej. Miałem szczęście, że nie spotkałem na drodze grupy rozjuszonych obdartusów, widzących we mnie szansę na wypełnienie swych sakiewek. W tych niepewnych czasach wszystko było możliwe, zwłaszcza na northumbryjskich drogach.

Nieraz potrafiło chlusnąć takim deszczem, że miałem ochotę zwinąć się w kłębek w najbliższej karczmie i tam zostać. Paskudna pogoda Brytanii dawała mi się we znaki i siedemset lat temu, i teraz. Miałem płonne nadzieje, że coś się poprawiło, chociaż pojęcia nie mam dlaczego. Oczekiwałem, że będzie słoneczniej? Cieplej? Zastałem jedynie pluchę i przenikliwy wiatr, czyli nic nowego. Stara, dobra Brytania.

Udało mi się przybyć akurat w porę odpływu – co mnie ucieszyło, bo nie garnąłem się ani do czekania, ani do przeprawy wpław. Bezczynne siedzenie na dupie było ostatnim, czego teraz chciałem.

Wjechałem na mieliznę – drewniane pale, wyznaczające najbezpieczniejszą drogę towarzyszyły mi i wierzchowcowi, gdy opuściliśmy wybrzeże Northumbrii.

Nigdy nie widziałem takiej ścieżki. Trzeba przyznać, że osadnicy, którzy postanowili wybudować wioskę z klasztorem na tej względnie oddzielonej od lądu wysepce, musieli być nieźle zawzięci, żeby pokonać naturalne przeciwności losu i przekształcić odizolowane łąki w miejsce zdatne do życia.

Przebyłem mieliznę i znalazłem się pośród wysokich traw. Jechałem spokojnie, rozglądając się po pustej i płaskiej wyspie. Poza resztkami sakralnych budowli niczego tutaj w zasadzie nie było. Zastałem jedynie zielone równiny i ruiny domów oraz kościoła.

,,Paskudny pech”, pomyślałem, obserwując z daleka zniszczoną wioskę, będącą jeszcze niedawno domem dla mnichów, dumy northumbryjskiego chrześcijaństwa. Wzniesiony na nizinie klasztor spoglądał na zatokę, która oddzielała monaster od reszty Brytanii. Konwent otaczały zielone, płaskie łąki, do bólu zwyczajne.

Ot, trawa. I więcej trawy. Ciekawe, co pomyśleli najeźdźcy, gdy przybyli tutaj po raz pierwszy?

Poza tym, że obudził się w nich zew walki i bogactwa. Płynęli przez otwarte morze nie wiadomo ile czasu, zrezygnowani, aż tu nagle wyrosła przed nimi wioska. Tak o. Pewnie zrodziła się myśl, że będą musieli zawalczyć o złoto, spotkają nieznanych wojowników zza bezkresu wody, a tu niespodzianka.

Bezbronni duchowni.

Ktoś mógłby pomyśleć – jak można atakować pokojowo nastawionych ludzi? Znaczy się, oczywiście mowa o kimś, kto nie zajmuje się wojaczką. Przybyszów z Danii widocznie to nie zraziło. Ach, zresztą, większości rozjuszonych wojowników by to nie zniechęciło, czy to Jutów, czy wyznawców Chrystusa. Wszystko jedno, najważniejszy jest zysk.

Wydawało mi się, że słyszę echa krzyków mordowanych mnichów. A może to po prostu samotność, doskwierająca mi od kilku dni dawała się we znaki? Człowiek zaczyna sobie wyobrażać najdziwniejsze rzeczy, niekoniecznie mające cokolwiek wspólnego z prawdą. Po wielu rozmowach z duchami, demonami i po porankach, podczas których jedynym moim towarzystwem był koń, rozpoznawanie rzeczywistości stawało się nieco problematyczne.

Pożar, który niecały miesiąc temu strawił drewniane budynki tworzące główną masę konwentu, zgasł już dawno, pozostawiając jedynie przygnębiające zgliszcza. Wolałem nie myśleć, czy ktoś wtedy znajdował się w środku i spłonął żywcem, chociaż moja wyobraźnia nie dawała za wygraną i próbowała przebić postawioną przeze mnie blokadę. Okropna wizja wepchnęła się przed oczy, przysłoniła rzeczywistość i spowodowała, że oglądanie zniszczonej wioski było jeszcze bardziej przybijające.

Powoli skracałem odległość do pierwszej linii budowli. Błotnista ścieżka, przecinająca wyspę, rozszerzała się do większej uliczki będącej czymś na wzór głównego placyku wioski połączonej z monasterem.

Dotarłem do najmniej zniszczonego budynku poza kościołem i zsiadłem z konia. Poklepałem wiernego wierzchowca po szyi, a ten zarżał cichutko, nastawiając uszy do przodu.

– Dobry z ciebie kompan – powiedziałem do zwierzęcia, uśmiechając się ciepło. Chwyciłem go za uzdę i, prowadząc ze sobą, wszedłem na teren klasztoru.

Widok był co najmniej przykry. Zawalone chaty, połamane narzędzia, zniszczone ozdoby. Ach, i oczywiście. I zaschnięte, wyblakłe już ślady krwi, częściowo zmyte przez deszcz, szpecące ściany ruin.

,,Zostało mieć nadzieję, że chociaż część z nich znalazła spokój w Niebiosach”, pomyślałem, idąc z mym jedynym towarzyszem w stronę trzymającego się wciąż kawałka drewnianego płotu. Uwiązałem ogiera w miejscu, gdzie ostało się chociaż trochę trawy, i skierowałem kroki w głąb konwentu.

Wyobraziłem sobie sceny mordu na niewinnych. Zrodziło się we mnie dziwne uczucie, jak gdybym naruszył zasady moralnej etykiety naszych wymiarów. Niosłem przypięty do pasa gladius i pomyślałem, że duchy tego miejsca mogły odebrać wejście z bronią na miejsce takiej tragedii  jako zniewagę.

Zaglądałem do każdej ruiny z osobna, jednak w żadnej z nich nie znalazłem ani krzty demonicznej siły. ,,Dziwne”, pomyślałem, ,,czyżby ta energia skupiła się w centralnym budynku całej wioski?”. Coś musiało wybrać sobie konkretne miejsce na gniazdo i się tam wygodnie usadowić.

Umocnione części klasztoru pozostały raczej nietknięte. Na środku monasteru wciąż stał podbudowany kamiennymi wstawkami kościół. Żelazny krzyż, wieńczący dach drewnianej świątyni, spoglądał na mnie z rezygnacją. Oczekiwał, że mu pomogę? Może. A przynajmniej tak to sobie wyobrażałem. Bo co mogłem zrobić? Już się dokonało.

Zresztą, tak miało być. To był ten ,,główny” bieg historii, który za żadne skarby nie może zostać zmieniony ani przez demony, ani przez nas. Trzeba pogodzić się z gorzką prawdą, trudno.

 Zapewne byłem jedynie kolejnym pionkiem w grze Andaheimuru i Niebios, ale cóż, taka robota. Dbać o to, żeby historia szła wydeptaną ścieżką i nie zbaczała w gęstwinę nieznanego.

Minąłem spalone na popiół ogrody zielne i podszedłem pod drzwi samego kościoła. Wrota nosiły ślady uderzeń. Kawałki poszarpanego drewna zwisały z zauważalnych tu i ówdzie żłobień od cięcia mieczem i toporem, ale wbrew pozorom sama budowla zachowała się całkiem dobrze.

Zawahałem się. Nie wiedziałem, czego oczekiwać po drugiej stronie. Trupów? A co poza tym? Coś musiało się tam zagnieździć, skoro postanowiono nie zasiedlać klasztoru ponownie. Niestety szczegółów nie otrzymałem, więc mogłem jedynie się domyślać.

Naparłem na drzwi, jednak te nie chciały drgnąć. ,,W takim razie wytrzymały ofensywę, dobrze”, pomyślałem. Wciąż dzielnie pełniły rolę obrońcy ostatniego bastionu. Gdzieś musiały być inne wrota, a przynajmniej taką miałem nadzieję.

Obszedłem pokaźnej wielkości świątynię i ku mojemu niezadowoleniu nie odkryłem żadnego alternatywnego wejścia, poza rozbitym oknem, prowadzącym prosto do prezbiterium.

I tak, znalazłem tam krew. Ledwo widoczną, ale jednak. Ktoś ewidentnie próbował tędy uciekać, ale raczej… miał pecha. Chociaż trudno było stwierdzić, bo większość ciał i tak została stąd zabrana, a w każdym razie tak podejrzewałem.

Oczyszczanie przejścia z kawałków ostrego szkła okazało się uciążliwszym zadaniem niż sądziłem, ale po krótkiej chwili dziura w ścianie była już czysta. Wcisnąłem się w wąską szparę i postawiłem stopę na skrzypiącej, drewnianej podłodze kościoła, chrzęszcząc deptanymi okruchami kryształu.

Rozgrabiona świątynia okazała się być jeszcze bardziej przykrym widokiem, niż się spodziewałem. Zniszczony, nędzny już ołtarz, splamiony krwią wyglądał przerażająco. Czy przeprowadzono na nim egzekucję? Być może. Niegdyś bogato zdobiony, teraz wyglądał jak zwykły blok z kamienia, niewyróżniający się niczym, poza wyrytym na nim krzyżem.

Najgorszym widokiem okazało się to, co zajmowało samo centrum nawy głównej. Z pół tuzina brązowych szat leżało w przeróżnych pozach. Jedne przykryte drugimi, inne rozrzucone w pewnej odległości od reszty. Te szaty, poszarpane i pokryte plamami zaschniętej krwi skrywały żółtozielone ciała zamordowanych duchownych. Czyli jednak… Nie udało im się obronić.

Niektórym ze zwłok brakowało przeróżnych części ciała. No tak, podczas masakry potrafiły latać głowy. I nie tylko. Na widok odciętych kończyn zawsze robiło mi się słabo, nawet pomimo ujrzenia podobnych rzeczy podczas powstania Boudiki. Chociaż całe ciała aż tak mną nie wstrząsały, to te ciężko okaleczone dalej powodowały, że zalewała mnie fala zimna, przez którą prawie zwróciłem dzisiejsze śniadanie.

No dobrze, ale skoro mnisi zostali zamordowani, to kto zamknął wrota? Wątpię, żeby najeźdźcy wpadli do środka przez to jedno okno, najeżone jeszcze moment temu odłamkami szkła. 

Nic nie wskazywało na to, że ktoś był tutaj ze mną. Jedyne odgłosy, które mi towarzyszyły, to pogwizdywania wiatru, przedzierającego się przez szpary w budowli, i chrzęst resztek okna, kruszących się pod moimi podeszwami.

Ale jednak coś albo ktoś musiał zamknąć te drzwi i… już stąd nie wyjść. Bo jak? Postanowiłem zbadać budynek dokładniej w poszukiwaniu tajnego wyjścia. Może mieli podziemny tunel? Klapę na dachu?

Kręciłem się w te i we w te, próbując odnaleźć potencjalną drogę ucieczki, ale niczego takiego nie byłem w stanie znaleźć. Świątynia miała tylko jedno wejście.

Kucnąłem przy zwłokach najbliżej wrót. Ciało było w pozycji półsiedzącej, z rękoma luźno ułożonymi po bokach.

Rozerwane w kilku miejscach szaty, bynajmniej nie od miecza. Przez dziury w odzieniu zauważyłem, że na przedramionach, nogach i nawet na brzuchu znajdowały się… ślady ugryzień. Obok nich, pod mostkiem skórę szpeciły bardzo brutalne zadrapania, jak gdyby ktoś próbował gołymi rękami wypatroszyć tego biedaka.

Zakrwawione dłonie. Czyli albo uciskał własne rany, albo czyjeś.

Ścieżka wyblakłej juchy, ciągnąca się od innych zwłok aż do miejsca jego spoczynku. Belka blokująca wrota do świątyni także była umazana posoką.

Czyżby się przed kimś bronił? Chociaż bardziej… przed czymś. Mógł być jedyną ostoją cnoty w tym opuszczonym przez Niebiosa miejscu. Może to on zablokował wejście, by nie dopuścić do ucieczki tego… czegoś, co go zabiło.

Kaptur całkowicie zasłaniał oblicze martwego mnicha, więc spokojnie i powoli zacząłem odchylać kawałek materiału.

Zobaczyłem, jak można było się spodziewać, zielonkawe oblicze gnijącego ciała. Chrząstka nosa okazała się nieobecna, ale trudno było określić, czy wynikało to z rozkładu, czy uszkodzeń. Zwłoki miały rozwarte powieki, a martwe źrenice wpatrywały się we mnie.

We mnie? Wpatrywały? Dziwne – gałki oczne nieszczęśnika wyglądały, jakby ustawiły się w moją stronę. Odsunąłem się w prawo, a zamglony wzrok podążył za mną. Przeszedłem na lewą stronę trupa, a ten cały czas sprawiał wrażenie, jakby skupiał się na mnie. Może mi się jedynie wydawało, a może…

Zrobiłem krok do tyłu. Zwinnym ruchem wyszarpnąłem gladius z pochwy. Z moich ust wypłynęły słowa modlitwy błogosławiącej ostrze. Po chwili klinga rozbłysnęła błękitnym światłem. Gdzieś w sercu zaczęło narastać charakterystyczne napięcie. Jednak czułem, że to nie jest zwykły niepokój.

Nie, ja czułem aurę Odbicia. 

Coś chwyciło moją łydkę i odruchowo skoczyłem w bok jak oparzony. Spojrzałem pod nogi. Jedna z ofiar ataku pełzła po deskach, wystawiając ku mnie nadżarte przez rozkład przedramię. Wycofałem się jeszcze bardziej i rozejrzałem po świątyni.

Moje najgorsze przeczucia stały się rzeczywistością. Martwi mnisi zaczęli podnosić się z ziemi i zwracać ku mnie puste oczy. Dreszcz przebiegł wzdłuż mojego kręgosłupa, zacisnąłem palce na rękojeści miecza.

Tak jak myślałem – draugrzy.

Najeźdźcy przynieśli ze sobą własną demoniczną zarazę. Było to coś nowego dla anglosaskich osadników, więc widok poruszających się, martwych ciał musiał być nie tylko paskudny, ale i kompletnie niezrozumiały.

Kolejny trup złapał mnie za kostkę i odruchowo ciąłem w miejsce, w którym spodziewałem się kontrolowanego przez demona nieszczęśnika. Odgłos żelaza tnącego mięso i kość towarzyszył moim ruchom, a do tego dołączyły gardłowe pomrukiwania i charczenie draugrów, powoli budzących się do tej upiornej imitacji życia.

Inny potwór ruszył w moją stronę z wyciągniętymi ramionami. Palce, ledwo trzymające się na ścięgnach i więzadłach, próbowały mnie chwycić, ale spotkały się jedynie z gorącym żelazem gladiusa. Przedramiona truposza mlasnęły przy upadku, a po chwili do nich dołączyła głowa, która, odcięta od reszty ciała, roztrzaskała się o posadzkę.

Jedne monstra pełzły ku mnie, kolejne próbowały ustać na kruszących się nogach i pójść w moim kierunku. Żałosny widok. Zapewne wcześniej, w początkowych fazach rozkładu, byliby bardziej niebezpieczni. Teraz wyglądali jedynie jak parodia okropieństwa, jakim byli draugrzy. Nordyckie demony nie miały jeszcze zbyt dużej siły, z racji tego, że Duńczycy przybyli tu jedynie na moment, po czym wrócili do siebie. Na ich rodzimych terenach nawet po dziesięcioleciach od śmierci nieumarli mogli być nieprzeciętnie skuteczni.

Czułem się okropnie. Nie dość, że niedługo przede mną obcy z zimną krwią mordowali mieszkańców Lindisfarne, to teraz robiłem prawie to samo, po raz drugi. Od pewnego momentu machałem mieczem na oślep, próbując jak najszybciej zakończyć tę makabryczną scenę.

Wreszcie wszystko ucichło. Już miałem chować gladius do pochwy, gdy coś rzuciło się na mnie od tyłu i chwyciło oślizgłymi łapskami za klatkę piersiową. Wyjątkowo silny jak na stan swojego ciała draugr spętał moje ramiona, uniemożliwiając walkę mieczem.

Spojrzałem szybko w lewo i uderzył mnie smród zgnilizny, pochodzący z gardła monstrum. Zaraz przed moją twarzą pojawiła się rozwarta gęba, w której widniała para zaostrzonych dziwnie kłów.

Żuchwa trupa kłapała zajadle, próbując odgryźć kawałek mojej twarzy. Odchyliłem głowę najmocniej jak potrafiłem i naprężyłem całe ciało, próbując siłą barków rozerwać uścisk śmierci. Szczęka mnicha była coraz bliżej, a ja traciłem siły, nie mogąc się uwolnić.

Draugr zmienił w ostatniej chwili taktykę i spróbował rozharatać mój obojczyk. Poczułem, jak wybrakowana żuchwa i szczęka wgryzają mi się w skórzaną kamizelę. Ta na szczęście uniemożliwiła monstrum wbicie się w mięśnie. Sam ból od uścisku był jednak paskudnie odczuwalny. Wydałem pełen frustracji krzyk, który płynnie przerodził się w soczyste przekleństwo.

Traciłem kontrolę nad sytuacją. Pochyliłem się do przodu, unosząc stopy trupa w powietrze. Wyprostowałem się gwałtownie, przez co trup nie mógł odzyskać równowagi. Zacząłem się szamotać. Próbowałem wyślizgnąć się z uścisku. Zrobiłem kilka kroków do tyłu.

Potknęliśmy się obaj. Wnętrzności podeszły mi pod żebra.

Łupnęliśmy obaj w kamienny ołtarz i coś mlasnęło z chrupnięciem. Trupi uścisk zelżał i ręce ,,ożywieńca” opadły bezwładnie na deski. Odwróciłem się i jednym pełnym złości ruchem przebiłem serce draugra ostrzem rozpalonego gladiusa.

Oparłem się na własnych kolanach, próbując złapać oddech. ,,O, ffyc, to się mogło słabo skończyć”, próbowałem pozbierać myśli. ,,Lucius, ty idioto… Sukinsyn leżał za ołtarzem i mnie zaszedł od tyłu”.

Zajadły atak demonicznych pomiotów mniej mną wstrząsnął niż nieludzka agonia wykrzywiająca twarze mnichów, które jakby prosiły mnie o zlitowanie nad ich duszami.

Spotkałem się już ze śmiercią, z posoką, z ciężko okaleczonymi ciałami, ale tego dnia poczułem coś kompletnie nowego.

– Na pewno spotkałeś się już ze Śmiercią? – Kobiecy głos rozległ się echem, chociaż nie w świątyni, a w mojej głowie. Tak, jakbym sam pomyślał te słowa.

Rozejrzałem się na boki, ale nic nowego nie przykuło mojej uwagi. Wciąż te same trupy, które na szczęście leżały już bez ruchu. Zrobiło mi się zimno. Skąd się wziął ten głos?

– Mógłbyś zmienić ten miecz na coś… nowszego. – Ponownie usłyszałem obcą kobietę, jednak nie mogłem za żadne skarby jej namierzyć. – Tutaj jestem. Spójrz za siebie.

Nie chciałem się odwracać. Czułem blokadę, trzymającą moje ciało w bezruchu. Nie wiedziałem czego się spodziewać. Kolejny demon? Draugr, mówiący kobiecym głosem? Czego to Niebiosa i Andaheimur nie wymyślą…

– Luciusie, proszę. Nie musisz się niczego bać.

A, no tak. Astralne byty znają imiona każdego śmiertelnika. Jakkolwiek brzmiało irytująco i niepokojąco, to było normą, chociaż wciąż potrafiło wywołać u mnie znajome uczucie chłodu w trzewiach.

Zebrałem w sobie siłę, żeby obrócić się na pięcie. Lepiej mieć potencjalnego napastnika na widoku, prawda?

– O co chodzi…? – zacząłem, ale gdy tylko ujrzałem kobietę stojącą za mną, nogi się prawie pode mną ugięły. Gapiłem się na białowłosą, bladą istotę, która do złudzenia przypominała kobietę. Aż dziwnie piękną, jak na… ducha? Nie wiedziałem do końca z czym miałem do czynienia.

– Nie jestem duchem, chociaż rozumiem, dlaczego tak myślisz. – Nieznajoma wlepiała we mnie wielkie źrenice, otoczone szarymi jak futro myszy tęczówkami. – Dziękuję za komplementy, w każdym razie. Trudno dopasować sobie urodziwą formę.

Przełknąłem ślinę. Najwyraźniej to, o czym myślałem, było jak głośny monolog dla tajemniczej rozmówczyni.

– Nie… przepraszam… ja… – Jak się okazuje, jąkanie potrafi dopaść człowieka nawet w jego własnych myślach.

– Nie martw się, taki był mój cel. Żebyś się mnie nie bał, znaczy się. – Kobieta uśmiechnęła się delikatnie. – Spokojnie, nie jestem ani człowiekiem, ani demonem.

Wciąż trzymając miecz w dłoni, mierzyłem wzrokiem jej sylwetkę, próbując znaleźć jakieś oznaki tego, że jest demonem. Daremnie.

– Czym jesteś? – zapytałem. Nie czułem już ani aury Odbicia, ani Cnoty. Miałem pewność, że ten byt nie miał natury materialnej. Omijał wszelkie znane mi zasady działania światów. – To ty porwałaś fragmenty dusz tych nieszczęśników, żeby się nimi pobawić?

– Jestem prawdziwym końcem. Wielu się mnie boi, lecz inni widzą we mnie ucieczkę. – Czarna szata, okrywająca ciało istoty wydawała się być nieskończoną głębią, ciemnością, w której znajdował się inny wymiar. – To ja decyduję co się dzieje z duszami po odejściu fizycznego ciała. Wiesz, o czym mówię?

Istota usiadła na kamiennym ołtarzu i spojrzała w bok, na zmasakrowane zwłoki duchownych. Wpatrywałem się w nią bez słowa, czując, jak pokaźnych rozmiarów gula formuje się w gardle, chociaż i tak nie musiałem używać ust, by mówić.

– Jak widzisz – dodała i nieznacznie podniosła kąciki ust – jestem Śmiercią we własnej osobie, Luciusie. – Przerwała na moment, po czym kontynuowała. – Dziękuję. Nikt nie powinien wskrzeszać tego, co już raz umarło. To okazanie absolutnego braku szacunku dla tych nieszczęśników. – Śmierć westchnęła, a w jej głosie dało się usłyszeć prawdziwy ból. Istoty spoza fizycznego świata potrafiły odczuwać emocje? Na to wychodziło. – Ta demoniczna zaraza zaczyna wymykać się spod kontroli. Przechwycenie frakcji duszy i wepchnięcie jej z powrotem do martwego ciała… Najgorsze, co można zrobić czującej istocie.

– Śmierć, tak? Czyli Śmierć istnieje? Znaczy się, jesteś bytem? – Dobieranie prawidłowych słów i formułowanie zdań okazało się być całkiem wymagającą czynnością. Nie mogłem uspokoić myśli, wiele pytań kołatało mi w głowie. Schowałem gladius do pochwy, chcąc sprawiać wrażenie niegroźnego. Chociaż czy to robiło jej jakąkolwiek różnicę? I tak musiałem wyglądać śmiesznie, nie mogąc się poprawnie wysłowić.

Spotkanie ze Śmiercią okazało się być mniej straszne, niż się spodziewałem. Kto by pomyślał, że będę miał możliwość rozmowy w cztery oczy z największym postrachem ludzkości? Postrachem, który okazał się nie tak przerażający, jak go, a raczej ją malują.

– Co tu robisz? – rzuciłem pytanie, które samo w sobie zabrzmiało nieco… głupio. Jak można zapytać Śmierć co robi w miejscu masowego mordu?

– Wypełniam swoje obowiązki – odpowiedziała, a czułem, że powie właśnie coś takiego. Wiedziała o tym, ale i tak postanowiła rozjaśnić sytuację. – Odbieram to, co od samego początku przeznaczone było dla mnie. Dusze tych biedaków wciąż częściowo gniły w ciałach, a dzięki tobie mogą nareszcie dołączyć do reszty i odpocząć. Pozostało jedynie, żebyś odbył egzorcyzm. Ja nie mogę się tego podjąć, moim zadaniem jest przeniesienie ich na tamten świat. Odebranie ich od ciebie, rozumiesz, o co mi chodzi.

Trudno mi było to wszystko połączyć w całość. Rozmawiałem właśnie z samą Śmiercią o istocie… cóż, śmierci. Ale dlaczego mi się objawiła? Naprawdę rzadko się zdarzało, że odwiedzała kogokolwiek. Ostatnią taką sytuacją, o której słyszałem, był przypadek Joszuy z Nazaretu, a i on nie podzielił się zbytnio szczegółami z resztą niebiańskiego półświatka.

– Masz otwarty umysł, Luciusie – Śmierć wtrąciła się w moje myśli, odpowiadając na niewypowiedziane pytanie. – Jestem zmęczona tym konfliktem. Obie strony podążają za mrzonką, niemożliwym do uzyskania celem, który uważają za porządek absolutny. A ja wiem, że ty… jesteś inny. Co czułeś, gdy tu przybyłeś?

Jakie były moje odczucia?

– Czułem się… rozdarty. Wciąż tak się czuję! – zacząłem odpowiadać, chociaż w głębi serca wiedziałem, że moja rozmówczyni znała moje emocje co do najmniejszego szczegółu, zapewne lepiej, niż ja sam. – Wiem, że taki jest bieg historii, ale oglądanie tego wszystkiego, samemu pozostając biernym jest… męczące. Rozumiesz mnie?

– Tak, Luciusie. Z jednej strony od zawsze byłam neutralna wobec tego bałaganu. Powstałam, aby nieść ulgę duszom. Tyle. Nie miałam zagłębiać się w konflikt, targający ludzkością od zarania dziejów. Pomiędzy Cnotą i Pokusą, Nieśmiertelnością i Potępieniem, Wzorem i Odbiciem. – Ból ponownie wypełnił głos Śmierci. Siła emocji, bijąca z każdego jej słowa, uderzyła mnie, pozostawiając na policzku piekące uczucie wstydu. – Ale już nie mogę. Od nieskończoności współistnieję z eterycznymi cząstkami każdego człowieka i wiesz co? Ja czuję ich ból. Czuję, gdy któryś ze zmarłych żałuje, że nie osiągnął idealnego dobra za życia. To się ciągnie za nimi nawet do tamtego świata… a ja nie mogę nic na to poradzić.

– Masz dość walki dobra ze złem? – zapytałem, mając wrażenie, że brzmię jak sześciolatek pytający mamę o najdziwniejsze rzeczy tworzące nasz świat.

– A czym jest dobro? Czym jest zło? – Śmierć bezszelestnie przefrunęła nade mną i stanęła pośród ciał mnichów. Podniosła ramiona, wskazując na swoje otoczenie. – Według najeźdźców to wcale nie jest czymś złym. Przybyli, ograbili, więc przywieźli do domów bogactwa, które zapewnią ich rodzinom dobrobyt. A to, że zamordowali grupę mnichów? Trudno, byli obcy, innego wyznania, więc dlaczego miałoby to ich w jakiś sposób nękać?

– Chciałbym się z tobą zgodzić, ale czy mogę? Mam zobowiązania wobec Niebios, które muszę wypełnić. Taka jest moja rola na tym świecie…

Śmierć nie pozwoliła mi skończyć:

– Rola, którą tobie narzucono. Nie miałeś innego wyboru, jak ją przyjąć. Ci wszyscy Baśniowcy… są jedynie marionetkami, biorącymi udział w chorej grze, bez krzty własnej woli. Mają jeden cel – utrzymać niezmienny bieg wydarzeń, a wszystko po to, żeby podporządkowywanie ludzkości szło jak najwydajniej.

Ci wszyscy Baśniowcy? Przecież też jestem Baśniowcem, więc o co mogło jej w tym momencie chodzić, że oddzielała mnie od moich braci i sióstr? Poza tym… podporządkowywanie ludzkości? Co to ma znaczyć? Uczono mnie, że Niebiosa są przedstawicielem dobra, tego, co utrzymuje ludzkie dusze w czystości.

Kobieta kucnęła przy jednych ze zwłok, których powieki były szeroko rozwarte. Przejechała palcami po twarzy mnicha i zamknęła jego oczy, chociaż zwłokom na tym etapie rozkładu ścisnąć powiek się już raczej nie dało.

– Dobro i zło są względne, Luciusie. Kto ma prawo decydować, co jest słuszne, a co nie? Każdy postrzega je inaczej, więc narzucanie pewnego systemu jest… bezduszne. Niebiańscy patriarchowie naginają ustalone zasady, by ułatwić sobie życie. Uzasadniają to jakimiś pokrętnymi teoriami i interpretacjami nauk, za którymi podążają.

Nie chciałem jej winić, że próbowała wpłynąć na to, jak postrzegam świat. Miała rację, przynajmniej po części, ale trudno mi było to przyznać, bo miałem zobowiązania wobec dzierżycieli mojej duszy. Zostało mi powierzone zadanie pilnowania historii i ludzi, tak więc wizja zbuntowania się była… niepoprawna? Nie wiem, namieszało mi to w głowie.

– Punkt widzenia zależy od miejsca siedzenia. Dlatego ten konflikt pewnie się nigdy nie skończy. W każdym razie jeśli ktoś go nie zakończy za nich, za samozwańczych nosicieli jedynej słusznej prawdy. – Śmierć spojrzała mi prosto w oczy. – Ludzie powinni móc doceniać pełnię możliwości ich własnych dusz, żyć w zgodzie ze swoim umysłem. To, co czyni was niedoskonałymi jest… doskonałe. A ty to dostrzegasz, prawda? Każdy Baśniowiec wraz ze wstąpieniem w szeregi bojowników Niebios traci możliwość krytycznej oceny rzeczywistości. Jednak czasami zdarzają się wyjątki. – Puściła do mnie oko.

Stałem jak wryty, wsłuchując się w każde słowo Śmierci. Nie byłem w stanie odpowiedzieć. To, co miało być jedynie zwykłą misją oczyszczania klasztoru z demonicznych sił, okazało się niespodziewanym spotkaniem z najpotężniejszą siłą wszechświata, która wbrew pozorom była… bardziej współczująca, niż ktokolwiek mógłby pomyśleć.

– Zostawię cię samego. Przemyśl to wszystko na spokojnie. – Kobieta wstała i zbliżyła się do okna, przez które chwilę temu wszedłem. – Pamiętaj proszę o egzorcyzmie i… naprawdę mógłbyś zmienić broń na coś bardziej współczesnego. Za bardzo się wyróżniasz. – Uśmiechnęła się pogodnie, patrząc na moją pełną konsternacji minę, i dodała: – Żegnaj, Luciusie. Do następnego razu.

– Do następnego…?

I zniknęła.

Za bardzo się wyróżniam? Nie powiem, pewna część mnie lubi, gdy przykuwam uwagę, chociaż faktycznie, błyszczenie jak gwiazda na nocnym niebie mogłoby okazać się zgubne w skutkach.

Dziwne przeżycie. Wciąż wlepiałem wzrok w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stała Śmierć i próbowałem uporządkować natłok myśli. Dlaczego ja? Co spowodowało, że akurat mnie odwiedziła i ze mną podzieliła się swoimi spostrzeżeniami na temat… moralności? Chyba o to jej chodziło.

Gdybałem jeszcze chwilę, po czym przystąpiłem do uwalniania spętanych w martwych ciałach fragmentów dusz, wrzuconych w puste skorupy wbrew ich woli. Siedem tożsamości, które przekazałem Śmierci, aby ta mogła je umieścić w dobrej pośmiertnej rzeczywistości. Miałem nadzieję, że wszyscy spotkają się w Niebiosach, chociaż po rozmowie z nią zacząłem w to wątpić, nie rozumiejąc jednak do końca dlaczego.

 

***

 

Po zakończeniu tego, co do mnie należało, odblokowałem główne wejście do kościoła i wyszedłem na świeże powietrze. Odetchnąłem bryzą i rozejrzałem się ponownie po zniszczonym dziedzińcu klasztoru. Nic się nie zmieniło. Wszystko wciąż było martwe tak, jak to zastałem.

Przynajmniej miałem pewność, że ci, którzy i tak już nie stąpali po tym świecie, opuścili go raz na zawsze. Tyle mogłem zrobić. Umożliwiłem nowemu pokoleniu mnichów ponowne zasiedlenie tej osady, mając nadzieję, że już żadna tragedia jej nie spotka. 

Przeszedłem pomiędzy zgliszczami, ominąłem złamany krzyż, stojący na środku konwentu, i wróciłem do wierzchowca. Przygotowywałem konia do podróży, ale zauważyłem coś, co sprawiło, że przystanąłem w pół kroku. Spojrzałem w kierunku budynku mieszkalnego, na którego szczycie znajdowały się dwie sylwetki. Wytężyłem wzrok i dostrzegłem parę ptaków. Ciemnego orła i gołębia.

Siedziały obok siebie w spokoju. Nie walczyły. Koegzystowały. Drapieżnik i ofiara, jednak nie widziałem żadnego sporu. Jasne, orły polują na gołębie głównie wtedy, gdy już naprawdę są głodne, ale jednak.

Napawałem się tym widokiem jeszcze chwilę, po czym wsiadłem na gniadego towarzysza. Spojrzałem jeszcze raz na szczątki konwentu i ruszyłem z powrotem na drogę, wiodącą wśród wysokich traw.

W końcu znalazłem się znowu pomiędzy palami. Zachodzące słońce odbijało się w kałużach morskiej wody, która pozostała na mieliźnie, zdobiąc szlak pielgrzymów.

– W co ja się wpakowałem? – rzuciłem do konia, nie oczekując od niego odpowiedzi. Sam musiałem jej poszukać.

Koniec

Komentarze

Cześć BarbarianCataphract

 

Tak się składa, że czytałem dwa poprzednie twoje opowiadania. Muszę powiedzieć, że to jest najlepsze. Czyta się bardzo płynnie. Fajnie jest wszystko opisane. Bardzo podobał mi się motyw śmierci a najbardziej jak wplotłeś w to Joszue z Nazaretu. To było niezwykle oryginalne i tym samym bardzo fajne. Powiem ci, że wystarczy jeden taki motyw i opek zostaje w pamięci :)

 

Pozdrawiam!!!

Jestem niepełnosprawny...

Hej, Dawid!

 

Bardzo mi miło, że przeczytałeś i masz takie pozytywne odczucia <3

 

Cieszę się niezmiernie, że to opowiadanie jest wg Ciebie lepsze od poprzednich – to oznacza, że jest postęp!

 

Pozdrawiam :3

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Autorze, rzeczywiście dobrze się czytało, z zaciekawieniem. Kilka drobiazgów wzbudziło wątpliwości misia

Tak o. 

???

Wolałem nie myśleć (+,) czy ktoś wtedy znajdował się w środku i spłonął żywcem, chociaż moja wyobraźnia nie dawała za wygraną i próbowała przebić postawioną przeze mnie blokadę.

Przecinek.

Ach, i oczywiście. Zaschnięte, wyblakłe już ślady krwi, częściowo zmyte przez deszcz, szpecące ściany ruin.

Może: I zaschnięte, wyblakłe już ślady krwi, częściowo zmyte przez deszcz, szpecące ściany ruin.

Belka, (-,) blokująca wrota do świątyni także była umazana posoką.

 

Dziękuję Misiu za zajrzenie do opowiadania i zostawienie opinii. Bardzo mi miło ^^

 

Pozdrawiam!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Witam! Gratulacje ukończenia opowiadania, ma bardzo przyjemną w czytaniu formę. Pare rzeczy zwróciło moją uwagę, więc postanowiłem zebrać je poniżej.

 

Muszę przyznać, że przez pierwsze zdanie parę razy sprawdziłem, czy nie pominąłem akapitu albo wstępu – wygląda jak oderwane w połowie. Może dla Ciebie ono działa doskonale, niemniej pomyślałem, że może odrobine dłuższe by pomogło, np:

 

“Tamtego ranka mistrz Alfred przekazał mi kolejne wezwanie z Niebios”

 

Ale to tylko moja interpretacja :)

 

“Miałem nadzieję na jakąś większą fuchę, może udałoby się ubić jakąś nocną marę czy inną śmiercionośną zjawę.”

 

Tu można znaleźć zamiennik, szczególnie, że to zdanie otwierające opowiadanie. Przyznam, że wyraz często się powtarza w opowiadaniu i niezbyt pasuje do klimatu – ale może tylko mnie :) 

 

“Powiedzieli jedynie – coś zalęgło się w Lindisfarne i pojedź sprawdzić, czy to nie jest przypadkiem Kain.”

 

Wydaje mi się, że powinno być:

 

”(…) coś zalęgło się w Lindisfarne, pojedź sprawdzić (…)”

 

Albo:

 

“Powiedzieli jedynie, że “coś zalęgło się w Lindisfarne” i “pojedź sprawdzić, czy to nie jest przypadkiem Kain”.”

 

“(…)pierwszym spotkaniem między Anglosasami, a Skandynawami.”

Tu przecinek zbędny

 

 

“Cóż, po raz kolejny zmierzam do oddalonego o setki mil celu (…)”

Tu rodzi się moje pytanie, bo cala historia jest w czasie przeszłym, czemu tutaj jest czas teraźniejszy? Przez co na początku myślałem, że będzie to rodzaj dziennika, co byłoby rownież ciekawe.

 

Od tego momentu tekst czytało mi się swietnie, przyjemne opisy, trafne przemyślenia bohatera, może troche niejasny “pech” związany z rozbitym oknem, ale poza tym swietnie. Sama walka rownież ciekawa, aczkolwiek “zacząłem szybko biec do tyłu” brzmi dziwnie. 

 

Po tym fragmencie dzieje się dla mnie cos nie do końca jasnego, a może coś co zwraca szczególnie moją uwagę, mianowicie poziom w jaki wypowiada się Śmierć jest podobny do poziomu wypowiedzi głównego bohatera. Zadbałbym, byśmy mogli poczuć, że kwestie obu postaci się różnią. Rownież bohater zaczyna zachowywać się w niepokojący sposób niedojrzale. 

 

“Zebrałem w sobie siłę, żeby obrócić się na pięcie.”

 

Nie rozumiem celu, czy chodziło o “odwrócić się”? Czy po prostu chodzi o taki dobór słów?

 

“– O co chodzi…? – zacząłem,(…)”

 

Wybija mnie z rytmu i klimatu taka odzywka, całkowicie nie pasująca do chwili jak również do powagi, wydawałoby się, sytuacji. Poźniej śmierć jak i główny bohater zyskują na inteligencji i dialogi zaczynają być takie jakie powinny – Śmierć snuje jakoby skromną opowieść, a bohater stara się nie wyjść na głupca zadając pytania, jednak zdaje sobie z prawe, że czasem na niego wychodzi :)

 

“– W co ja się wpakowałem? – rzuciłem do konia, nie oczekując od niego odpowiedzi. Sam musiałem ich poszukać.” 

 

Czy tu nie pasowało by bardziej “jej”?

 

Samo zakończenie rownież dobrze mi się czytało. Pozostaje we mnie jednak pytanie co pogryzło mnicha :)

 

Pozdrawiam!

Środkową część opowiadania, opis walki z zombiakami, czyta się jak rasowy horror. Dobrze opisane sceny walki, sama świątynia, odczucia bohatera. Pojawienie się kobiety (nie będę zdradzać, kim była) to ciekawy twist. Postać Luciusa wydaje się interesująca, chociaż podobną już znamy z literatury. 

Będę się czepiać początku, moim zdaniem – przegadany, za długi. Końcowa scena rozmowy też mogłaby być krótsza. Jednak widać postępy w porównaniu z wcześniejszymi opowiadaniami. 

Hej, Velendil!

 

Dziękuję za przeczytanie i zostawienie komentarza :)

Niezmiernie mi miło, że czytało Ci się dobrze! Jednak płynność lektury daje bardzo dużo, a skoro to w ten sposób odebrałeś, to oznacza, że poszedłem z pisaniem do przodu. :3

Oczywiście łapankę za moment ogarnę i poprawię wskazane przez Ciebie usterki.

 

Tu rodzi się moje pytanie, bo cala historia jest w czasie przeszłym, czemu tutaj jest czas teraźniejszy? Przez co na początku myślałem, że będzie to rodzaj dziennika, co byłoby rownież ciekawe.

Moim celem było wskazanie, że wstęp był pisany w momencie przyjęcia zlecenia. Spisał na szybko swoje myśli i wyruszył w drogę.

Za to cała reszta opowiadania była napisana już w formie przeszłej, ponieważ Lucius spisał swoje przeżycia po powrocie do jakiegoś bezpiecznego miejsca. :3

 

 

Od tego momentu tekst czytało mi się swietnie, przyjemne opisy, trafne przemyślenia bohatera, może troche niejasny “pech” związany z rozbitym oknem, ale poza tym swietnie. Sama walka rownież ciekawa, aczkolwiek “zacząłem szybko biec do tyłu” brzmi dziwnie. 

Faktycznie, ,,zacząłem szybko biec do tyłu” brzmi nieco dziwnie. :P

Jestem bardzo szczęśliwy, że:

1. Czytało Ci się świetnie

Pierwszy raz opublikowałem opowiadanie, napisane z pierwszej osoby, więc tym bardziej się cieszę, że przedstawienie w ten sposób bohatera było autentyczne!

Wybija mnie z rytmu i klimatu taka odzywka, całkowicie nie pasująca do chwili jak również do powagi, wydawałoby się, sytuacji. Poźniej śmierć jak i główny bohater zyskują na inteligencji i dialogi zaczynają być takie jakie powinny – Śmierć snuje jakoby skromną opowieść, a bohater stara się nie wyjść na głupca zadając pytania, jednak zdaje sobie z prawe, że czasem na niego wychodzi :)

Tutaj chciałem wskazać na ogólne zmieszanie Luciusa. Był zmęczony walką, do tego został zaskoczony od tyłu (co mogło skończyć się fatalnie, gdyby nie “main hero shield” :D) a na sam koniec jeszcze pojawiła się jakaś kobieta. Co sądzisz? Czy jednak zmienić?

 

Ando!

Rozpromieniłem się wręcz ^^

Cieszę się bardzo, że walka i świątynia były opisane dobrze według Ciebie. Całe to opowiadanie to taki trochę eksperyment (chociaż tak naprawdę to wszystko co piszę jest eksperymentem, bo wciąż jestem w powijakach jako pisarz hobbysta :D), więc tym bardziej mi milutko, że te elementy odebrałaś pozytywnie.

I odnośnie początku – tak, jest w tym trochę racji, zgadzam się. Jednak chciałem wprowadzić czytelnika bardziej w świat, żeby łatwiej mu było naszkicować przedstawioną sytuację. Rozumiem, że mogło to być nieco za długie :P

 

Jeszcze jedno pytanko – o jaką postać podobną do Luciusa chodzi? Zaintrygowałaś mnie.

 

Pozdrawiam Was obojga! ^^

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Drogi autorze, postarałeś się.

 

Opisy scenerii mimo, że obszerne, to zostały na tyle starannie wykonane, że nie przeszkadzały mi w lekturze. Nawet przeciwnie – pozwalały zachować stałe, wygodne tempo niemal do końca utworu. Co prawda podczas sceny walki mógłbym sobie życzyć, by to tempo było odpowiednio szybsze, ale tutaj dzięki temu neutralizacja draugrów przypominała smutną formalność i bardzo mi to pasowało. Wyjątkiem był ostatni z nich, bo dopiero w tym przypadku była okazja by wyczuć rzeczywiste zagrożenie. Niestety manewr rzucenia się w tył opisałeś tutaj jak chłodno przemyślaną strategię, a nie paniczny odruch, przez co moje tętno nie miało okazji podskoczyć również tutaj.

 

Nie wydaje mi się, by oddzielanie myśli cudzysłowem było konieczne. To były dla mnie momenty pauzy. Narrator ma tutaj bardzo mocny głos, miejscami nawet za mocny, więc bez wysiłku zdołałbyś je wpleść w resztę tekstu. Śmierć podczas rozmowy odnosiła się fragmentów narracji, a nie świadomych myśli Luciusa. To dało przyjemnie zaskakujący efekt. Sam na początku poczułem się trochę nagi i bezbronny zanim do tego przywykłem.

 

Chyba ostatnia z moich wątpliwości, to co wyróżnia Luciusa na tle Baśniowców? Możliwe, że odpowiedź znalazłbym w poprzednich opowiadaniach, ale że ich nie widziałem, to ograniczam się do tego. Wyczytałem, że wykazuje się między innymi otwartością umysłu i zdolnością do krytycznego myślenia, ale jaki to ma wpływ na jego działania? Domyślam się, że inny Baśniowiec nie byłby tak współczujący w stosunku do ożywionych mnichów i widziałby w nich raczej tylko potwory do wyeliminowania, ale zadanie wciąż wykonaliby w ten sam sposób. Według mnie przydałby się jakiś dodatkowy fizyczny gest, który osobiście mógłbym dostrzec zanim Śmierć zwróci na to moją uwagę.

 

P3rshingu!

 

Zobaczyć tak obszerny komentarz od Ciebie to zaszczyt.

Tym bardziej, że pojawiło się w nim całkiem sporo pozytywnych odczuć, co mnie bardzo cieszy!

Tak jak wspomniałem w poprzednim komentarzu – niektóre z zabiegów, których się podjąłem były eksperymentami, nowinkami na mojej drodze, jednak jak widać – użycie ich opłaciło się, zadowoliło czytelnika. ^^

 

Odnośnie ostatniego rzutu w tył – uważasz, że zmiana tego teraz na mniej przemyślany ruch byłaby w porządku, czy lepiej już tego nie ruszać?

 

Chyba ostatnia z moich wątpliwości, to co wyróżnia Luciusa na tle Baśniowców? Możliwe, że odpowiedź znalazłbym w poprzednich opowiadaniach, ale że ich nie widziałem, to ograniczam się do tego. Wyczytałem, że wykazuje się między innymi otwartością umysłu i zdolnością do krytycznego myślenia, ale jaki to ma wpływ na jego działania? Domyślam się, że inny Baśniowiec nie byłby tak współczujący w stosunku do ożywionych mnichów i widziałby w nich raczej tylko potwory do wyeliminowania, ale zadanie wciąż wykonaliby w ten sam sposób. Według mnie przydałby się jakiś dodatkowy fizyczny gest, który osobiście mógłbym dostrzec zanim Śmierć zwróci na to moją uwagę.

Hmm, może faktycznie warto by było dodać jakiś taki ewidentny znak, który oddziela go od innych jego pokroju wojowników czymś w rodzaju przesłony…

Z drugiej strony chciałem zostawić czytelnika z tą namiastką charakteru i myśli Luciusa, przedstawioną tutaj. Postaram się w przyszłości może nieco bardziej podkreślać to, co czyni Luciusa ,,innym”.

Dziękuję jeszcze raz za to, że przeczytałeś opowiadanie i zostawiłeś ten komentarz. Wiele to dla mnie znaczy. :)

 

Pozdrawiam!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Zgadzam się z przedmówcami – zdecydowanie najlepiej napisane i zredagowane opowiadanie w uniwersum! Nieprzegadane, czytało się lekko i płynnie, do tego bardzo obrazowe, a przy tym nienużące opisy… No i Skandynawia, za to masz u mnie plus już na wstępie ;) 

 

Nie zwracałam szczególnej uwagi na błędy (co świadczy o tym, że nie było ich za wiele), ale jedno zdanie mi się narzuciło:

 

Zaraz przed moją twarzą pojawiła się rozwarta gęba, w których widniała para zaostrzonych dziwnie kłów. → w której

 

Klikam do biblioteki, należy Ci się :D Pozdrawiam i czekam na kolejnych Baśniowców!

„Bóg jest Panem aniołów i ludzi, i elfów” – J.R.R. Tolkien

Nati! Dziękuję za to, że wpadłaś, przeczytałaś i zostawiłaś komentarz.

 

Zawsze pojawia się banan na mojej twarzy, gdy widzę Twoje komentarze pod nowymi Baśniowcami ^^

W końcu byłaś świadkiem narodzin tego uniwersum i to jeszcze jako beta! Gdy widzę komentarz, że jest zdecydowanie lepiej, niż było to mi się cieplutko na serduszku robi <3

 

Cieszę się, że Ci się spodobało, tym bardziej się cieszę, że polubiłaś świat Baśniowców i czekasz na kolejne teksty z tego uniwersum :3

 

Już się zabieram za poprawę tego błędu.

 

A, i właśnie. Dziękuję bardzo mocno za klika do biblioteki!

 

Pozdrawiam ^^

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Czuję się zaszczycona! ^_^ Zdążyłam się już zadomowić w Twoim uniwersum, więc kolejne opowiadania cieszą ;)

„Bóg jest Panem aniołów i ludzi, i elfów” – J.R.R. Tolkien

BarbarianCataphract, Lucius skojarzył mi się klasycznie, z Wiedźminem, ze względu na sposób działania. Obaj wypełniają zlecenia, walczą ze złem. Różnice też zauważyłam. Lucius wydaje się bogatszy wewnętrznie, np. tutaj:

Tamtego ranka mistrz Alfred przekazał mi kolejne wezwanie z Niebios.

Trochę przypomina to zdolności Mordimera z cyklu inkwizytorskiego Piekary, ale tamta postać była zupełnie inna z charakteru.

Chętnie przeczytałabym Twoje opowiadanie napisane poza cyklem Baśniowca.

Tak myślałem właśnie, Ando! Wolałem się jednak upewnić.

Ale skojarzenie słuszne, bo uniwersum Wiedźmina było dla mnie jedną z inspiracji dla stworzenia świata Baśniowców.

Właśnie pracuję nad opowiadaniem, które nie jest powiązane z Baśniowcami w żaden sposób i widzę, że wysłałaś propozycję betowania, więc z chęcią Cię przyjmę. Chętnie skorzystam z Twojej pomocy. ^^

 

 

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

uważasz, że zmiana tego teraz na mniej przemyślany ruch byłaby w porządku, czy lepiej już tego nie ruszać?

Tylko jeśli Twoim zamiarem było wywołanie uczucia zagrożenia. Lucius miał na początku pełną kontrolę na sytuacją, w końcu potwory były już mocno niekompletne i mało groźne pomimo przewagi liczebnej. Walczył z nimi metodycznie i z opanowaniem. Ostatnie ciosy poszły na oślep, ale to bardziej z chęci litościwie szybkiego zakończenia potyczki, nie walki o swoje życie. Utrata tej kontroli mogłaby wywołać już paniczny odruch. Lucius nie sprawia wrażenia superbohatera, więc to rozwiązanie jak najbardziej ma sens. Dodatkowo, nazwanie swojej twarzy “facjatą” w tych okolicznościach sprawia mylne wrażenie, jakoby Lucius był rozbawiony staraniami draugra. To również odejmuje dramatyzmu. 

Te uwagi to bardziej mój widzimiś niż poważny zarzut. Swoje propozycje staram się składać ostrożnie, bo nie znam ani reszty materiału, ani Twoich zamiarów. Postępuj według własnego sumienia. 

 

A skoro o propozycjach mowa. Co sądzisz o tym, by Lucius z własnej woli dokonał egzorcyzmów, mimo że polecono mu jedynie usunięcie potworów? To ma szansę go wyróżnić, a nawet przekonać Śmierć do ujawnienia mu się. 

 

 

Dziękuję za rozwinięcie, P3rshingu. 

Pomyślę co z tym fantem zrobić ;)

 

A odnośnie końcówki – egzorcyzm jest stałym elementem kończenia misji przez Baśniowców. Uczą ich, że w ten sposób te dusze mogą w ten sposób połączyć się w całość i znaleźć spokój, jednak to, co tutaj Luciusa nieco wyróżniło to właśnie wątpliwość w ten „wieczny spokój”. 

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Tak jak zasugerowałeś – zmieniłem ostateczny moment walki z mnichem na mniej przewidywalny, żeby zachować uczucie grozy i braku kontroli nad sytuacją. ^^

 

Pozdrawiam!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Zobaczyłam, bo nieźle to opisałeś, zarówno podróż Luciusa, jak i jego pobyt w klasztorze, a także wszystkie perypetie, które dane mu tam było przeżyć. Dysputy filozoficzne nie są tym, czego szukam w opowiadaniach, ale tę przeczytałam bez przykrości i znużenia.

Mam nadzieję dotrzeć kiedyś do innych Baśniowców i lepiej poznać Twój świat.

 

Mia­łem na­dzie­ję na jakąś więk­szą fuchę… → Ten dość współczesny potocyzm nie powinien znaleźć się w opowiadaniu.

 

,,po­jedź spraw­dzić, czy to nie jest przy­pad­kiem Kain.” → „po­jedź spraw­dzić, czy to nie jest przy­pad­kiem Kain.

Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.

 

Coś mu­sia­ło wy­brać sobie kon­kret­ne miej­sce za gniaz­do… → Coś mu­sia­ło wy­brać sobie kon­kret­ne miej­sce na gniaz­do

 

Ktoś ewi­dent­nie pró­bo­wał tędy ucie­kać, ale ra­czej…. miał pecha. → Zbędna kropka po wielokropku. Wielokropek ma zawsze trzy kropki.

 

Krę­ci­łem się w te i wewte… → Krę­ci­łem się w te i we w te

 

Opa­da­ją­ce przed­ra­mio­na tru­po­sza mla­snę­ły przy upad­ku… → Nie brzmi to najlepiej.

 

Wy­da­łem z sie­bie pełen fru­stra­cji krzyk… → Zbędny zaimek – czy mógł wydać krzyk z kogoś innego? Czy w czasach kiedy dzieje się to opowiadanie, znano słowo frustracja?

 

gdy tylko uj­rza­łem ko­bie­tę sto­ją­cą za sobą… → …gdy tylko uj­rza­łem ko­bie­tę sto­ją­cą za mną

Nie wydaje mi się, aby kobieta mogła stać za sobą.

 

czu­jąc, jak po­kaź­nych roz­mia­rów gula for­mu­je się w moim gar­dle… → Zbędny zaimek.

 

Pod­nio­sła ra­mio­na, wska­zu­jąc scenę ota­cza­ją­cą jej syl­wet­kę. → Nie wydaje mi się, aby scena mogła otaczać sylwetkę.

Ktoś może stać w środku pewnej sceny, wokół mogą rozgrywać się określone wydarzenia, ale scena nie może kogoś otaczać.

 

Nie chcia­łem jej winić, że pró­bo­wa­ła wpły­nąć na mój świa­to­po­gląd. → Pojęcie światopogląd/ Weltanschauung powstało w Niemczech w XIX wieku, więc nie powinno być znane Twojemu bohaterowi.

 

pa­trząc na moją skon­ster­no­wa­ną minę… → Skonsternowany może być człowiek, ale nie jego mina.

 

Ode­tchną­łem nad­mor­ską bryzą… → Zbędne dopowiedzenie – bryza jest nadmorska z definicji.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy!

 

Cieszy mnie to, że dotarłaś do tego opowiadania.

Jeszcze bardziej mnie cieszy to, że masz nadzieję dotrzeć kiedyś do innych Baśniowców!

 

Zobaczyłam, bo nieźle to opisałeś, zarówno podróż Luciusa, jak i jego pobyt w klasztorze, a także wszystkie perypetie, które dane mu tam było przeżyć. Dysputy filozoficzne nie są tym, czego szukam w opowiadaniach, ale tę przeczytałam bez przykrości i znużenia.

 

To znaczy, że poszedłem z pisaniem do przodu względem poprzednich opowiadań. Takie informacje bardzo ogrzewają moje serce. Dziękuję ^^

 

Oczywiście poprawki zamieszczę w tekście.

 

Pozdrawiam!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

I ja się bardzo ciesze, Barbarianie, że mój krótki komentarzyk sprawił Ci przyjemność.

A skoro obiecujesz naprawić usterki, udaję się do klikarni. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję, Reg, za klika! To wiele dla mnie znaczy <3

 

I poprawki już wprowadzone do tekstu (żebym nie był gołosłowny :P).

 

 

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Bardzo proszę, Barbarianie, cała przyjemność po mojej stronie. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej, ho! :) Pierwsze opowiadanie z tego uniwersum, a zatem skok na głęboką wodę… Zobaczymy, co z tego wyjdzie. devil

 

Najpierw najważniejsze – czyli przypiełdołki.

 

Typowa biurokracja Niebios… Pachołki mają robić, co im każą. A co im każą? No, robić wszystko samemu.

Ten pogrubiony fragment taki trochę maślany. Zaproponuję tak:

Typowa niebiańska biurokracja… Pachołki mają robić, co im każą. Robić, a nie pytać. (Robić i nie pytać.)

 

grupy rozjuszonych obdartusów

Bandyci niekoniecznie są rozjuszeni… A obdartusy uderzają mnie jako słowo wciśnięte na siłę, żeby być oryginalnym i nie użyć słowa “bandyci”. ;)

 

Miałem płonne nadzieje, że coś się poprawiło, chociaż pojęcia nie mam dlaczego.

https://sjp.pwn.pl/korpus/szukaj/%22p%C5%82onne%22.html – Na tych przykładach możesz zobaczyć, że “płonne” to takie skwitowanie dodane raczej po wyrażeniu nadziei. Nie określa się nadziei jako płonnych przed określeniem samych nadziei, o. ;)

 

Trochę za długi ten paragraf o pogodzie… Dałoby się chyba uciąć o połowę. ^^’ Podobnie:

Udało mi się przybyć akurat w porę odpływu – w przeciwnym wypadku musiałbym poczekać, aż woda ponownie się cofnie, a nie marzyło mi się bezczynne tkwienie w miejscu.

Czy ten pogrubiony fragment na pewno jest konieczny…? ^^’ A jak już, to wyjaśniłabym to jakoś mniej “ostentacyjnie”.

 

Mógłbym jeszcze podjąć się nad wyraz trudnej przeprawy wpław, ale nie byłem przygotowany na taki obrót spraw, więc mogłem liczyć na dobre wyczucie czasu, albo siedzenie na dupie.

Ło Boziu. Znowu super szczegółowe wyjaśnienie. W połączeniu z poprzednim zdaniem – wiem już absolutnie wszystko, tylko trochę się zniecierpliwiłam, a może nawet przysnęłam. ;)

 

Co Ty na to:

Udało mi się przybyć akurat w porę odpływu – co mnie ucieszyło, bo nie garnąłem się ani do czekania, ani do przeprawy wpław. Wjechałem na mieliznę (…)

– i już wiadomo, że dzięki odpływowi mógł sobie przejechać przez mieliznę. Oczywiście to tylko przykład, można to sformułować jakoś inaczej.

 

Wjechałem na mieliznę – drewniane pale, wyznaczające najbezpieczniejszą drogę towarzyszyły mi i wierzchowcowi, gdy opuściliśmy wybrzeże Northumbrii.

ŁO BOZIU. surprise

towarzyszyły mi i wierzchowcowi – może informację o koniu wrzuć wcześniej… Ja wyobrażałam sobie wóz. Zresztą w tym miejscu stanowi to mega niezgrabne ultra-doprecyzowanie.

gdy opuściliśmy wybrzeże Northumbrii – tak właściwie to go nie opuścili, "wybrzeże” to trochę szersze pojęcie niż plaża wyznaczana w danym momencie przez linię wody. ^^’ Zresztą tutaj jest to maksymalnie niepotrzebne i brzmi po prostu… nie za dobrze.

Gdyby miało zostać tak jak jest, to bez pogrubionego przecinka. Ale – IMO – lepiej coś w tym stylu:

Wjechałem na mieliznę, obierając najbezpieczniejszą drogę, wyznaczaną przez drewniane pale.

 

na tej względnie oddzielonej od lądu wysepce,

Eee… Nie da się być “względnie oddzielonym”? Chyba jedynym wyjątkiem jest głowa Prawie Bezgłowego Nicka taka była… ;) Chyba: “względnie oddalonej”?

 

Wzniesiony na nizinie klasztor spoglądał na zatokę, która oddzielała monaster od reszty Brytanii.

Dlaczego nie: która oddzielała GO od…?

 

większości rozjuszonych wojowników

Co oni wszyscy tacy rozjuszeni? xDDD (Wybacz, ale ÓMARŁAM. xD)

 

A może to po prostu samotność, doskwierająca mi od kilku dni, dawała się we znaki?

Brakuje przecinka.

 

Pożar, który niecały miesiąc temu strawił drewniane budynki tworzące główną masę konwentu, zgasł już dawno, pozostawiając jedynie przygnębiające zgliszcza.

Hm… Raczej wiadomo, że już dawno zgasł. ^^’

Po pożarze, który niecały miesiąc temu strawił (…), pozostały jedynie przygnębiające zgliszcza. ?

 

Powoli skracałem odległość między sobą a pierwszą linią budowli.

Odległość “między sobą a czymś innym”? surprise

 

Błotnista ścieżka, przecinająca wyspę, rozszerzała się do większej uliczki będącej czymś na wzór głównego placyku wioski połączonej z monasterem.

Błotnista ścieżka przecinająca wyspę przechodziła /

Przecinająca wyspę błotnista ścieżka przechodziła w szerszą uliczkę pełniącą funkcję głównego placu otaczającej monaster wioski.

Ale trochę to wszystko skomplikowane. W każdym razie mnie osobiście nie podoba się za bardzo wioska połączona z monasterem. ^^’

 

Dotarłem do najmniej zniszczonego budynku poza kościołem i zsiadłem z konia. Poklepałem wiernego wierzchowca po szyi, a ten zarżał cichutko, nastawiając uszy do przodu.

– Dobry z ciebie kompan – powiedziałem do zwierzęcia, uśmiechając się ciepło. Chwyciłem go za uzdę i, prowadząc ze sobą, wszedłem na teren klasztoru.

^^’ Ten fragment wydaje mi się strasznie na siłę – jakbyś koniecznie chciał opisać więź bohatera z koniem, jak w wiedźminie. Tymczasem koń nawet nie został nazwany z imienia. ^^’ A pochwała jest taka trochę bez powodu, ni z gruszki, ni z pietruszki. Nie wiem, czy inni też mają takie odczucia… Moim zdaniem jest to niepotrzebne. (Chyba że to jakiś “stały” koń, o którym nie wiem, bo to moje pierwsze Twoje opowiadanie.)

 

zniszczone ozdoby.

Eee… Nie wiem, czy ludzie w tamtych czasach inwestowali w “ozdoby”. Może by tak opisać jakiś inny szczegół…? Porozbijane garnki itp.?

 

Ach, i oczywiście. I zaschnięte, wyblakłe już ślady krwi,

Powtórzone i. To drugie bym po prostu usunęła.

 

częściowo zmyte przez deszcz, szpecące ściany ruin.

Ruiny, przynajmniej te, w domyśle są nie za ładne – czy na pewno plamy krwi zdołały je jeszcze bardziej oszpecić? ;)

 

Tyle na dzisiaj, więcej nie dam już o tej porze rady. ;) Opiszę jeszcze swoje ogólne wrażenia. angel

 

Pozdrawiam ;)

 

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Hej, DHBW!

 

Obszerny komentarz, to odpowiedź też będzie obszerna! Czekając na Twoje podsumowanie samego tekstu jako ogółu odniosę się do Twoich wskazówek. :3

 

Bandyci niekoniecznie są rozjuszeni… A obdartusy uderzają mnie jako słowo wciśnięte na siłę, żeby być oryginalnym i nie użyć słowa “bandyci”. ;)

Ale rozjuszeni zdecydowanie byliby bardziej chętni do walki z uzbrojonym najemnikiem-druidem ^^

Obdartusy to najzwyczajniej w świecie synonim, aby uniknąć powtórzenia. A działa, bo drogowi napastnicy z reguły nie należą do najpiękniejszych z ludzi. ;)

 

Miałem płonne nadzieje, że coś się poprawiło, chociaż pojęcia nie mam dlaczego.

https://sjp.pwn.pl/korpus/szukaj/%22p%C5%82onne%22.html – Na tych przykładach możesz zobaczyć, że “płonne” to takie skwitowanie dodane raczej po wyrażeniu nadziei. Nie określa się nadziei jako płonnych przed określeniem samych nadziei, o. ;)

Na stronie, którą mi podesłałaś widnieje przykład z nadziejami. Myślę, że określenie tego, że jego nadzieje okazały się płonne mogłyby pojawić się jeszcze przed określeniem samych nadziei, niekoniecznie na końcu. Oczywiście, mógłbym zmienić to na zdanie typu “Myślałem, że coś się poprawiło, jednak moje nadzieje były płonne”, ale nie wiem, czy by to brzmiało lepiej. Niemniej dziękuję za wskazówkę!

 

Udało mi się przybyć akurat w porę odpływu – co mnie ucieszyło, bo nie garnąłem się ani do czekania, ani do przeprawy wpław. Wjechałem na mieliznę (…)

O, całkiem dobre!

 

gdy opuściliśmy wybrzeże Northumbrii – tak właściwie to go nie opuścili, "wybrzeże” to trochę szersze pojęcie niż plaża wyznaczana w danym momencie przez linię wody. ^^

Chciałem w ten sposób wskazać na opuszczenie stałego lądu jako tako. Może lepiej by brzmiało wybrzeże Brytanii? Chociaż ta opcja, która aktualnie się znajduje w tekście mi się podoba. :P

 

Eee… Nie da się być “względnie oddzielonym”? Chyba jedynym wyjątkiem jest głowa Prawie Bezgłowego Nicka taka była… ;) Chyba: “względnie oddalonej”?

Względnie oddzielona, bo raz odłącza ją od lądu morze, a raz można suchą stopą do niej dojść. ;)

 

Dlaczego nie: która oddzielała GO od…?

A to chyba moja wewnętrzna walka z zaimkozą xDD

 

większości rozjuszonych wojowników

Co oni wszyscy tacy rozjuszeni? xDDD (Wybacz, ale ÓMARŁAM. xD)

Brutalny świat! XD

 

Odległość “między sobą a czymś innym”? surprise

O, fakt, miałem to zmienić już wcześniej, ale wypadło mi z głowy.

 

n fragment wydaje mi się strasznie na siłę – jakbyś koniecznie chciał opisać więź bohatera z koniem, jak w wiedźminie. Tymczasem koń nawet nie został nazwany z imienia. ^^’ A pochwała jest taka trochę bez powodu, ni z gruszki, ni z pietruszki. Nie wiem, czy inni też mają takie odczucia… Moim zdaniem jest to niepotrzebne. (Chyba że to jakiś “stały” koń, o którym nie wiem, bo to moje pierwsze Twoje opowiadanie.)

Z reguły konie stanowią jedynie bezosobową ozdobę, a w tym momencie chciałem trochę wyrwać się z tego schematu, nadając zwierzęciu trochę emocjonalności. Poczułem potrzebę stworzenia jakiejś (nawet całkiem prostej) interakcji pomiędzy bohaterem, a jego towarzyszem!

 

Eee… Nie wiem, czy ludzie w tamtych czasach inwestowali w “ozdoby”. Może by tak opisać jakiś inny szczegół…? Porozbijane garnki itp.?

W klasztorach? O tak, w końcu dlatego wikingowie najeżdżali Brytanię jeszcze przez wiele kolejnych lat. ;)

 

Dzięki i pozdrawiam!

 

 

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Hej, ho! Doczytałam. :)

 

Co do ozdób, to nie wątpię, że były, ale raczej w samym kościele – a nie w jego otoczeniu. Piszesz o chatach i narzędziach:

Zawalone chaty, połamane narzędzia

– a potem nagle o tych ozdobach. Poraziły mnie jako nieprzystające. :) Chętniej widziałabym tam właśnie osmolone okiennice, potłuczone garnki… Tego rodzaju rzeczy. Bardziej obrazowe niż “zniszczone ozdoby”. ;)

 

Obdartusy to najzwyczajniej w świecie synonim, aby uniknąć powtórzenia.

^^’ Wybacz, Barbarzyńco, ale ani nie jest to synonim – ani nie unikasz tam żadnego powtórzenia, bo przecież nie używasz tam nigdzie słowa “bandyta”. ;D

https://sjp.pwn.pl/szukaj/obdartus.html – to może być każdy, niekoniecznie bandyta.

I nadal upieram się, że “rozjuszeni” nie jest najlepszym określeniem. Raczej powinni podchodzić do napadu z zimną głową. ;) Żeby byli rozjuszeni, musieliby mieć jakiś konkretny powód – inaczej mogą być co najwyżej rozgoryczeni, rozczarowani swoim losem czy coś takiego. ;)

 

No, a co do wrażeń…

Początek moim zdaniem przydługi – głównie dlatego, że zbyt szczegółowo wszystko opisujesz, tak jak z tą mielizną.

Dalej ten problem nie znika. Np.:

Przejechała palcami po twarzy mnicha i zamknęła jego oczy, chociaż zwłokom na tym etapie rozkładu ścisnąć powiek się już raczej nie dało.

Pogrubiony fragment kompletnie psuje atmosferę. ^^’ Może warto byłoby wymyślić coś innego, co mogłaby zrobić. (Swoją drogą, była niefizyczna – czy powinna być w stanie zamknąć komuś powieki…?).

(Podobnie: w jaki sposób zniknęła? Wspominasz o oknie – czy wyszła przez nie? Może warto dopisać, że się rozpłynęła/przeniknęła przez ścianę.)

Albo cały ten fragment z rozglądaniem się i szukaniem innego wyjścia, w tym m.in.:

Może mieli podziemny tunel? Klapę na dachu?

Myślę, że można by to napisać w jednym paragrafie zamiast w kilku, i to nawet bez wyliczania wszystkich możliwości. ;)

Ja również mam ten problem, Barbarzyńco – chcę, żeby czytelnik widział dokładnie to co ja, żeby wiedział wszystko to, co ja i bohaterzy. Ale czasem jest to zbędne – spokojnie możesz zostawić pewne rzeczy niedopowiedziane, żeby czytelnik sam się ich domyślił. Oszczędzisz w ten sposób literki, a Twój styl prawdopodobnie mocno na tym zyska. ;)

 

Niestety nie podoba mi się również styl narracji bohatera. Czytając, miałam trochę wrażenie, jakbym oglądała jakiegoś młodego YouTubera zdającego relację z podróży. Nie wiem co prawda dużo o tym bohaterze – nie czytałam pozostałych opowiadań – ale uważam, że jego język nieco odstaje od ówczesnych realiów. I trochę mnie nie przekonuje ten jego szok, jego strach, wstręt, litość – wydaje mi się, że mimo wszystko powinien być do tych rzeczy bardziej przyzwyczajony. (Chyba że na tym opierasz całą postać – kto wie, rozmowa ze Śmiercią trochę na to wskazuje.)

 

Z plusów:

Nagłe przebudzenie trupów było dla mnie sporym zaskoczeniem. Walka ciekawie opisana, trzymała mnie w napięciu.

Pojawienie się Śmierci – zaskakujące. Rozmowa całkiem interesująca, domyślam się, że w następnych częściach możemy spodziewać się jakiegoś rozwinięcia.

A tak poza tym – jakoś szczególnie spodobało mi się to zdanie:

Dobieranie prawidłowych słów i formułowanie zdań okazało się być całkiem wymagającą czynnością.

– bo w gruncie rzeczy to całkiem ciekawe spostrzeżenie. To musi być trudne, kiedy wiesz, że ktoś czyta ci w myślach.

 

Nie mogę powiedzieć, że jestem zachwycona. Te rzeczy, które wypisałam powyżej, mocno utrudniały mi skupianie się na samej treści i czerpanie przyjemności z czytania. Ale podobno robisz postępy, toteż czekam na następne części. :)

 

Pozdrawiam i mam nadzieję, że nie byłam zbyt surowa dla mojego ulubionego Barbarzyńcy <3 xD

 

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Hej, DHBW! 

Z tymi obdartusami – tu się musiało dużo pozmieniać w trakcie bety i widocznie nie dopatrzyłem, że usunąłem bandytów ostatecznie – racja :3 

 

Wiele z uwag, którymi się podzieliłaś rozumiem i doceniam. Wiem, że większość z nich jest subiektywna i jednym osobom spodobają się dane rozwiązania, a innym nie.

Przykładowo opisy – jedni wolą szczegółowe, inni preferują przejście do tematu od razu. :3

Tak samo narracja – celowałem w uniwersalny język, żeby zunifikować to, w jaki sposób on się wypowiada w swoich zapiskach – w końcu jest podróżnikiem w czasie! Starożytność, średniowiecze…

kto wie, co będzie dalej?

 

Bardzo mnie raduje to, że elementy, na których najbardziej się skupiłem Ciebie zadowoliły – jak postać Śmierci i walka z draugrami. :3 

Mam nadzieję, że w innych moich opowiadaniach znajdziesz więcej rzeczy dla siebie ^^

 

Też jesteś moim ulubionym Ziemniaczkiem na portalu :D

 

Pozdrawiam i dzięki za uwagi! 

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Ojojoj, teraz jestem szczęśliwym Ziemniaczkiem xDDD

 

No widzisz, tak właśnie myślałam, że on może być podróżnikiem w czasie – i tak sobie nawet ten język wytłumaczyłam. Ale mimo wszystko jako czytelnik wolałabym, żeby jego wypowiedzi i przemyślenia były mniej “youtubowe”. ;)

 

Pozdrawiam :)

 

 

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Ale mimo wszystko jako czytelnik wolałabym, żeby jego wypowiedzi i przemyślenia były mniej “youtubowe”. ;)

Wziąłem to pod uwagę przy pisaniu kolejnego Baśniowcowego opowiadania. ^^

Tak samo, jak spostrzeżenia innych, że język w Baśniowcach jest zbyt współczesny. Próbuję tym razem upoważnić język, żeby bardziej pasował do średniowiecza.

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Potknęliśmy się obaj. Wnętrzności podeszły mi pod żebra.

Łupnęliśmy obaj w kamienny ołtarz i coś mlasnęło z chrupnięciem.

Oparłem się na własnych kolanach, próbując złapać oddech. ,,O, ffyc, to się mogło słabo skończyć”, próbowałem pozbierać myśli. ,,Lucius, ty idioto… Sukinsyn leżał za ołtarzem i mnie zaszedł od tyłu”Narracja pierwszoosobowa jest strumieniem myśli bohatera, nie musisz ich wyodrębniać z narracji. 

Całkiem zgrabne opowiadanie. Cieszę się, że wracasz do bohaterów, których wcześniej pokazałeś i mam szczerą nadzieję, że Lucjusz znowu się pojawi (zarysowałeś nam jego konflikt wewnętrzny i aż się prosi, żeby go dalej rozwijać). Z dialogami jeszcze pokombinuj, zwłaszcza w przypadku Śmierci. Trochę ciężko było się wczuć z jej słów byt, którym była. Całkiem fajnie poradziłeś sobie z narracją pierwszoosobową, która wcale łatwą nie jest, niepotrzebnych informacji jest coraz mniej a opisy bardzo plastyczne. Trochę brakowało mi w nich tylko innych zmysłów niż sam wzrok (zwłaszcza zapach aż się prosił, żeby o nim napomknąć). Opowiadanie było ciekawe i wciągające, wiec do następnego ;)

Ośmiornico!

 

Udało Ci się dotrwać do (dotychczasowego) ostatniego opowiadania Baśniowców. Nie obawiaj się jednak, bo to dopiero początek. :D

 

Cieszę się bardzo, że Ci się spodobało. Dzięki za wskazanie jakichś mankamentów. :3

 

Pozostało mi zaprosić Ciebie do przyszłych tekstów z uniwersum. ^^

Pozdrawiam!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Faktycznie, nieco wiedźmińskie to fantasy – misja wypełniona, potwory pokonane, można jechać dalej, do następnej misjo-przygody. Nie twierdzę, że to złe podejście.

Rozmowa ze Śmiercią jakby sugerowała, że bohatera czeka zawrotna kariera, skoro zawodnik aż takiej klasy zajrzał, żeby wytłumaczyć mu parę rzeczy.

Czytało się OK.

Babska logika rządzi!

Finklo!

 

Bardzo fajnie, że zdecydowałaś się zajrzeć do nieco starszego opka. ^^

Zdecydowanie Piękno niedoskonałości jest bardziej „wiedźminopodobne” niż Matka zza morza, chociaż staram się dodawać nieco od siebie, żeby nie wyszła z tego kolejna kalka twórczości Sapkowskiego. I z tego co widzę – wychodzi całkiem nieźle. :D

I tak, Lucius jest wrzucony w środek jednego z największych konfliktów jakie targały te ziemię, stąd zabiegania różnych eterycznych frontów o jego uwagę. 

Dziękuję za zajrzenie, komentarz i kliczka! 

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Fajna opowieść. Jest w niej wszystko co trzeba, nawet śmierc, jakże inna niż zazwyczaj;)

Fajnie malujesz kolejne obrazy, piękne pejzaże i odrażające trupy.

Tych umarlaków na prawdę się bałam.

 

Nie podobało mi się za to to zdanie. Jakoś wnętrzności bardziej kojarzyły mi się z gnijącymi mnichami, niż z Baśniowcem.

Wnętrzności podeszły mi pod żebra.

Lożanka bezprenumeratowa

Ambush!

 

Cieszę się bardzo, że Ci się spodobało. :D

Nie sądziłem, że jeszcze ktokolwiek tutaj zawita, a tutaj bardzo miła niespodzianka. <3

Dziękuję też za klika. Kto wie, może jeszcze jakiś zabłąkany wędrowiec tutaj zajdzie. :P

Pozdrawiam!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Nowa Fantastyka