- Opowiadanie: Anonimowy bajkoholik - Pstryk

Pstryk

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Biblioteka:

JolkaK, Ambush

Oceny

Pstryk

Marta le­ża­ła z lap­to­pem na je­dwab­nej po­ście­li i z nudów prze­glą­da­ła in­ter­net. Po obro­nie pracy li­cen­cjac­kiej w za­sa­dzie nie miała za wiele do ro­bo­ty. Wła­śnie roz­po­czę­ła trzy­mie­sięcz­ne wa­ka­cje, po któ­rych cze­ka­ły ją jesz­cze stu­dia ma­gi­ster­skie. Co to dla niej, a ra­czej dla oj­cow­skie­go port­fe­la? Pest­ka!

Za kilka dni miała wy­jechać na za­gra­nicz­ne, dwu­ty­go­dnio­we wcza­sy za­fun­do­wa­ne jej i Je­rze­mu przez uko­cha­ne­go ta­tu­sia. Jerzy, star­szy o dwa lata, wpraw­dzie już pra­co­wał i to w pry­wat­nej fir­mie wuja, ale tym razem po­zwo­li­ła mu sko­rzy­stać z tego hoj­ne­go pre­zen­tu. Za mie­siąc to on z kolei miał od­wza­jem­nić się nie­spo­dzian­ką. Marta wie­dzia­ła już, że bę­dzie nią wy­ma­rzo­ny Dubaj, Hotel Atlan­tis, ale uda­wa­ła, że o ni­czym nie ma po­ję­cia, by nie spra­wić uko­cha­ne­mu przy­kro­ści.

Są­czy­ła drin­ka, popijając nim słodkości, i wer­to­wa­ła por­tal spo­łecz­no­ścio­wy, gdy nagle wśród cią­gle tych sa­mych re­klam i krzy­kli­wych za­pro­szeń na naj­roz­ma­it­sze im­pre­zy jej uwagę przy­ku­ło zdję­cie dzie­więt­na­sto­wiecz­ne­go ob­ra­zu. Aku­rat po­chła­nia­ła po­kaź­ny kęs prze­pysz­ne­go ser­ni­ka z owo­ca­mi. Dłoń, nio­są­ca ły­żecz­kę z por­cją cia­sta za­trzy­ma­ła się w po­wie­trzu, a wzrok dziew­czy­ny za­marł na uka­za­nej przez ma­la­rza po­sta­ci ma­łe­go chłop­ca. Był cały po­bru­dzo­ny, w łach­ma­nach, bosy. Wy­czer­pa­ny, spał na ulicy, opar­ty o jakiś mur, a w szyję wbi­jał mu się sznu­rek ze skrzyn­ką, za­wie­ra­ją­cą bu­kie­ci­ki fioł­ków. Jeden z nich spadł na bruk.

 

 

(Fer­nand Pelez, 1885 – Mę­czen­nik, pl.artprinta.com)

 

Me­cha­nicz­nym ruchem, jakby stała się nagle ro­bo­tem, Marta odłożyła łyżeczkę. Odstawiła jedzenie i picie wraz ze stoliczkiem, po czym za­czę­ła szu­kać w in­ter­ne­cie ja­kich­kol­wiek in­for­ma­cji o tym dziec­ku. Za­dzwo­nił te­le­fon, w oko wpa­dły znowu ja­kieś re­kla­my, a ona, nie zwra­ca­jąc na to wszyst­ko uwagi i spo­glą­da­jąc co rusz na zmi­ni­ma­li­zo­wa­ny ob­ra­zek i na­ma­lo­wa­ną, wzru­sza­ją­cą po­stać kil­ku­lat­ka, zaj­mo­wa­ła się tylko szu­ka­niem, po­rów­ny­wa­niem, spraw­dza­niem…

Sama nawet nie za­uwa­ży­ła, kiedy za­czę­ła pła­kać. Dziec­ko na ob­ra­zie wy­wo­ła­ło w jej umy­śle i sercu nie­zwy­kłe po­ru­sze­nie. Po­to­ki łez ci­snę­ły się mi­mo­wol­nie do oczu. Całe ciało ob­ję­ły spa­zmy. Zdumiona trzę­sła się, nie po­tra­fiąc uspo­ko­ić. Prze­bie­ga­ła ocza­mi po ma­leń­kim, chu­der­la­wym ciał­ku, stop­kach i dło­niach, po otwar­tej buzi i za­mknię­tych oczkach. Po całej syl­wet­ce, tak bło­giej pod­czas tych kilku chwil za­ka­za­ne­go od­po­czyn­ku.

Co go spo­tka­ło, kiedy się wy­bu­dził? Ile kop­nia­ków i batów do­stał za znisz­cze­nie zgu­bio­ne­go bu­kie­ci­ku i za za­śnię­cie pod­czas pracy? Czy zdo­łał co­kol­wiek za­ro­bić na tych nędz­nych kwia­tach? Gdzie jesz­cze pra­co­wał? Czy prze­trwał na ulicy?

Py­ta­nia ci­snę­ły się do głowy Marty, a ona pła­ka­ła coraz rzew­niej.

 

– Kotku, czemu nie od­bie­rasz? – Jerzy wszedł do po­ko­ju Marty, usiadł obok i uca­ło­wał ją w po­li­czek.

Nagle uśmiech znik­nął z twa­rzy męż­czy­zny.

– Ty pła­czesz? Co jest?

Dziew­czy­na roz­be­cza­ła się na ca­łe­go, tuląc do niego roz­trzę­sio­ne ciało, ni­czym mały brzdąc, szu­ka­ją­cy zwy­kłe­go, ludz­kie­go po­cie­sze­nia.

Gła­dził chwi­lę jej włosy, nic nie ro­zu­mie­jąc.

– No, ciii, spo­koj­nie. Co jest, ma­leń­ka?

– T-e-en chło-opiec – ją­ka­ła się, łka­jąc i po­ka­zu­jąc na mo­ni­to­rze re­pro­duk­cję ob­ra­zu.

– Co? – nie zro­zu­miał.

– Po­patrz, jak on…. Jak on wy­glą­da.

– E, to fake news, pełno ich w sieci, daj sobie spo­kój i za­mknij komp! Za­bie­ram cię do eks­klu­zyw­nej re­stau­ra­cji!

Marta po­pa­trzy­ła, jak na ob­ce­go.

– Jerzy, to dziec­ko umie­ra.

– Co ta­kie­go?

– Ono umie­ra. Z głodu, z wy­czer­pa­nia, z wy­sił­ku ponad jego siły.

– Ono nie ist­nie­je – po­wie­dział z na­ci­skiem.

– To nie­praw­da!

– Ko­cha­na, je­steś taka wraż­li­wa. – Po­ca­ło­wał ją w czu­bek głowy i wstał. – No, prze­bie­raj się, raz, dwa, bo już po­łu­dnie! Je­dzie­my twoim wozem, czy moim?

Marta nie umia­ła tego lo­gicz­nie wy­ja­śnić, ale po­czu­ła nagłe mdło­ści. Ro­zej­rza­ła się po swoim po­ko­ju ze zło­ścią. Naj­droż­sze meble, naj­now­sze ubra­nia, naj­lep­szy sprzęt. Wszę­dzie po­rzą­dek, o który dbał sztab wy­naj­mo­wa­nych przez ro­dzi­ców ludzi. Po­pa­trzy­ła na swoje palce z błysz­czą­cym la­kie­rem w kil­ku­na­stu od­cie­niach, na złotą bi­żu­te­rię, kap­cie in­kru­sto­wa­ne szla­chet­ny­mi ka­mie­nia­mi. Pie­nią­dze i prze­pych krzy­cza­ły wszę­dzie do­oko­ła niej przez całe dwa­dzie­ścia trzy lata życia.

I ze­mdli­ło ją po­now­nie.

– Chyba zaraz pusz­czę pawia – wy­szep­ta­ła z prze­ra­ża­niem w oczach, za­kry­wa­jąc dłoń­mi usta.

– E…, spo­koj­nie, tylko nie na mnie! To nowe wdzian­ko i nie było ono naj­tań­sze! – za­wo­łał Jerzy, od­ska­ku­jąc na bez­piecz­ną od­le­głość i lekko uno­sząc ręce, jakby chciał się pod­dać.

Marta wpa­dła do ła­zien­ki i dy­sząc cięż­ko ob­le­wa­ła twarz lo­do­wa­tą wodą, zmy­wa­jąc przy oka­zji łzy i ma­ki­jaż. Pła­ka­ła coraz gło­śniej, spa­zma­tycz­nie, wręcz hi­ste­rycz­nie.

Wy­szła za­la­na wodą i po­bru­dzo­na roz­ma­za­nym czar­nym tu­szem i cie­nia­mi do po­wiek.

Jerzy wy­trzesz­czył oczy.

– Wy­glą­dasz, jak śmierć. Dasz radę dziś je­chać?

Po­krę­ci­ła głową i ru­nę­ła twa­rzą na łóżko.

Za­dźwię­czał te­le­fon Je­rze­go. Spoj­rzał na ekra­nik, a potem na nią.

– Dziś sobie chyba od­pu­ści­my ten wypad. Kuruj się, skar­bie. Może to chwi­lo­wa nie­dy­spo­zy­cja. Wpad­nę jutro. Teraz lecę, pa! – cmok­nął spod drzwi na po­że­gna­nie i wy­biegł.

 

Marta ledwo żywa przy­su­nę­ła się bli­żej włą­czo­ne­go nadal lap­to­pa i spoj­rza­ła znowu na obraz. Wy­gląd tego chłop­ca po­wo­do­wał, że wszyst­kie dro­gie rze­czy, ota­cza­ją­ce ją od uro­dze­nia, wy­wo­ły­wa­ły teraz trud­ne do opi­sa­nia emo­cje. Głow­nie od­ra­zę i wstręt. No i wstyd. Do sie­bie. Czuła się podle i bo­la­ło ją po­twor­nie to, kim była. Nie­na­wi­dzi­ła się za to, co ota­cza­ło ją każ­de­go dnia.

Od lat na utrzy­ma­niu bo­ga­tych ro­dzi­ców i ich wciąż no­wych part­ne­rów, za­wsze oczko w gło­wie mamy i taty, miała wszyst­kie­go w bród. Naj­lep­sze pry­wat­ne szko­ły i uczel­nie, naj­droż­sze ubra­nia i ko­sme­ty­ki, naj­no­wo­cze­śniej­sze za­baw­ki, sa­mo­cho­dy… Nigdy ni­cze­go jej nie bra­ko­wa­ło, nigdy nie mu­sia­ła pra­co­wać ani mar­twić się o jutro. Teraz pła­ka­ła chyba pierw­szy raz w całym swoim wspa­nia­łym, peł­nym prze­py­chu, lecz rów­no­cze­śnie – jakże pu­stym i dur­no­wa­tym życiu.

Coś pa­li­ło ją nie­mi­ło­sier­nie w środ­ku. Jakby była zło­dziej­ką i oszust­ką, która sama od­bie­ra­ła temu chłop­cu chleb i nędz­ne gro­sze za­ro­bio­ne za owe po­wy­sy­cha­ne, zwię­dłe fioł­ki.

Ileż to dziec­ko da­ło­by pew­nie, aby choć jeden dzień móc spę­dzić w takim domu?

Zro­bi­ło jej się nie­zmier­nie przy­kro. Płacz nie usta­wał, wy­rzu­ty su­mie­nia także. Pa­trząc na buzię śpią­ce­go chłop­czy­ka za­pra­gnę­ła nagle z całej siły, aby wspo­móc go, dać cie­pło i mi­łość, umyć i na­kar­mić. Oca­lić. Po­ka­zać, że nie musi już tak cier­pieć…

 

– Wi­dzia­łaś obraz tego ma­łe­go? – roz­le­gło się nagle tuż obok.

W po­ko­ju Marty stała dzi­wacz­nie ubra­na, sę­dzi­wa ko­bie­ta. Uśmie­cha­ła się szy­der­czo prze­rze­dzo­ny­mi, po­czer­nia­ły­mi zę­ba­mi.

– Kim je­steś? – Dziew­czy­na pra­wie znie­ru­cho­mia­ła ze stra­chu i nie­po­ko­ju.

– Grzecz­niej, gów­nia­ro, do star­sze­go od sie­bie mó­wisz! – roz­gnie­wa­ła się sta­rusz­ka.

– Ty do mnie tak samo, to i ja do cie­bie!

– Py­ska­ta smar­ku­la! – ro­ze­śmia­ła się pa­skud­nie. – We łbach i w du­pach się po­przew­ra­ca­ło od tych pie­nię­dzy, no to sza­cun­ku nie znają! Grzecz­niej, mówię! – ryk­nę­ła nagle, ścią­ga­jąc gniew­nie brwi.

– U sie­bie je­stem. Mówię, jak mi się po­do­ba! – po­wie­dzia­ła hardo Marta i także spoj­rza­ła pew­nym wzro­kiem.

– Pstryk! – wrza­snę­ła roz­sier­dzo­na wiedź­ma i pstryk­nę­ła pal­ca­mi.

Śpią­cy że­brak z ob­ra­zu zna­lazł się nagle pod ścia­ną w po­ko­ju.

Za­sko­czo­na Marta za­mknę­ła dłoń­mi usta, aby nie wrza­snąć gło­śno i nie zbu­dzić go. Przy­pa­try­wa­ła się z bo­le­snym wy­ra­zem twa­rzy, pra­wie nie od­dy­cha­jąc.

– Niech pa­trzy i niech su­mie­nie ją gry­zie! Wy macie wszyst­ko, on nie ma nic! A ta­kich, jak on, są mi­lio­ny! Żyj w świa­do­mo­ści, że chleb od­bie­rasz tym ma­lu­chom fir­cy­ko­wa­ty­mi fa­ta­łasz­ka­mi – po­wie­dzia­ła po­gar­dli­wie i strzep­nę­ła na pod­ło­gę z uchy­lo­nych drzwi szafy kilka ubrań Marty, na potem za­czę­ła zrzu­cać ko­lej­ne rze­czy – świe­ci­deł­ka­mi, pie­niędz­mi. Głu­po­ta­mi. Nędz­ny­mi, pu­sty­mi, zby­tecz­ny­mi! Na cóż wam ich aż tyle? Do grobu tego nie weź­mie­cie, kiedy ko­niec na­dej­dzie! A może to na­stą­pić ry­chlej, niż­by­ście się spo­dzie­wa­li, prze­klę­ci bo­ga­cze! – ryk­nę­ła ze zło­ścią i splu­nę­ła pod nogi prze­ra­żo­nej Marty.

– Ci­szej! Zbu­dzi pani to dziec­ko. – Za­lęk­nio­na dziew­czy­na spo­glą­da­ła nadal z tro­ską na chłop­czy­ka.

– Co? Coś ty po­wie­dzia­ła? – za­py­ta­ła zdzi­wio­na sta­ru­cha.

– Prze­cież on śpi. Niech go pani nie budzi – po­wie­dzia­ła z czu­ło­ścią.

– Nie wy­pę­dzasz mnie, nie gro­zisz, nie kłó­cisz się, jak inni? – Wiedź­ma nie mogła uwie­rzyć.

– Dajmy mu jesz­cze od­po­cząć. A potem na­kar­mi­my i prze­bie­rze­my w coś ład­ne­go i no­we­go. Zaraz kupię…

– Chyba nie do końca ro­zu­miesz, pusta i głu­pia dziew­czy­no, że…

Ko­bie­ta po­pa­trzy­ła uważ­niej na twarz Marty.

– Ty… pła­czesz?

Marta usia­dła przy lap­to­pie i za­czę­ła prze­glą­dać stro­ny z dzie­cię­cy­mi ubra­nia­mi.

– Hej, mówię do cie­bie!

– Sły­szę, pro­szę pani – od­par­ła, nadal pa­trząc w mo­ni­tor. – Ale teraz naj­waż­niej­sze, aby pomóc temu chłop­cu.

Sta­ru­cha po­de­szła do niej i po­wie­dzia­ła bar­dzo po­wo­li:

– Nie ro­zu­miesz? Jemu już pomóc nie można. To dziec­ko od dawna nie żyje. Zmar­ło na ulicy kilka chwil po tym, jak uwiecz­nił je na swym ob­ra­zie ma­larz.

W miarę jej mó­wie­nia, Marta po­ru­sza­ła pal­cem po lap­to­pie coraz wol­niej, wresz­cie znie­ru­cho­mia­ła, od­wró­ci­ła się do cza­row­ni­cy i po­pa­trzy­ła za­łza­wio­ny­mi ocza­mi.

– To pani nic nie ro­zu­mie. Ma­łe­mu po­trzeb­ne są nowe ubran­ka, za­baw­ki, je­dze­nie i picie oraz cie­pła ką­piel i me­bel­ki do po­ko­iku. Chcę je teraz kupić. Ja wszyst­ko urzą­dzę! – stwier­dzi­ła z upo­rem i dużą pew­no­ścią w gło­sie.

– Ahaaa, za­ła­pa­łam, do czego zmie­rzasz, spry­ciu­lo! – syk­nę­ła prze­cią­gle cza­row­ni­ca. – Znu­dzi­ły się już wszyst­kie znane, zatem szu­kasz sobie ko­lej­nej, jesz­cze bar­dziej ory­gi­nal­nej za­baw­ki?! Tym razem żywej? Nie małp­ki, czy świn­ki, pie­ska albo szczur­ka, ale dziec­ka, tak?! Bę­dziesz trzy­mać je w klat­ce i po­ka­zy­wać zna­jo­mym pod­czas pi­jac­kich li­ba­cji?!

Po­pa­trzy­ła za twarz Marty i za­mil­kła. Dziew­czy­na sta­ra­ła się nie zwra­cać uwagi na zrzę­dze­nie ko­bie­ty. Bez prze­rwy pła­ka­ła, ocie­ra­ła ner­wo­wo łzy i nadal prze­szu­ki­wa­ła in­ter­net, za­ku­pu­jąc dla ma­lu­cha rze­czy do jego no­we­go po­ko­iku.

 

– Mar­tu­niu, je­steś tam? – roz­le­gło się nagle za drzwia­mi.

– Tak, mamo! – od­po­wie­dzia­ła dziew­czy­na.

– Jerzy dzwo­nił. Mówił, że źle się po­czu­łaś i nie po­je­cha­li­ście do re­stau­ra­cji. Wszyst­ko już do­brze?

– Tak, od­po­czy­wam.

– To na razie, ko­cha­nie! Je­dzie­my z Art­kiem do kina!

– Pa! Baw się do­brze!

– Będę na pewno!

Matka ze­szła na dół.

Cza­row­ni­ca spoj­rza­ła na dziew­czy­nę.

– Czemu mnie nie wy­da­łaś?

– Kim on jest? – Marta zbyła py­ta­nie i wciąż pa­trzy­ła z czu­ło­ścią na chłop­czy­ka.

– Nie wiem. To bez­i­mien­ny chło­piec.

– Mu­siał mieć ja­kieś imię.

– Nie za­cho­wał się o nim żad­en ślad.

– A jak ty się na­zy­wasz?

– Ja? – Sta­rusz­ka zdu­mia­ła się.

– Tak.

– Jean. To po fran­cu­sku, bo stam­tąd oboje po­cho­dzi­my. Po pol­sku to zna­czy Ja­ni­na.

– Zatem on bę­dzie się na­zy­wać Jan, po fran­cu­sku Jean. Po swo­jej babci. – Uśmiech­nę­ła się wy­ro­zu­mia­le.

– Do­my­śli­łaś się? Skąd? 

– Nie było trud­no. Macie iden­tycz­ne rysy.

– Cóż, tak na­praw­dę je­stem bab­cią dla ty­się­cy ta­kich, jak on… 

– Tym więk­szy mój po­dziw dla cie­bie.

– I czy ty… na­praw­dę? Chcesz… – Wiedź­ma nie po­tra­fi­ła uwie­rzyć.

Jej twarz stop­nio­wo wy­po­ga­dza­ła się.

– Tak.

Marta za­dzwo­ni­ła do go­spo­si:

– Trze­ba przy­go­to­wać pokój go­ścin­ny. To zna­czy dwa. Meble i wszyst­kie po­trzeb­ne rze­czy przywiozą jutro, naj­póź­niej po­ju­trze. Teraz po­je­dziesz do skle­pu i za­ku­pisz naj­po­trzeb­niej­sze ar­ty­ku­ły. Spis wy­sy­łam ci SMS-em.

– Jego matka była nie­wie­le star­sza od cie­bie – stwier­dzi­ła wiedź­ma, nadal oszo­ło­mio­na tym, co tu za­szło. – Przez całe dzie­się­cio­le­cia szu­ka­łam dla Jasia ko­cha­ją­ce­go domu. Już stra­ci­łam wszel­ką na­dzie­ję. Za­wsze byłam wy­ga­nia­na, znie­wa­ża­na, wy­pę­dza­na. Kto by się spo­dzie­wał, że znaj­dzie go tutaj… U cie­bie… W tej willi… – Spoj­rza­ła kry­tycz­nie na mar­mu­ro­we po­sadz­ki i prze­bo­ga­ty wy­strój po­miesz­cze­nia.

– Ten pokój tylko z ze­wnątrz jest ko­lo­ro­wy i pięk­ny. W środ­ku zieje czar­ną pust­ką. Ni­co­ścią – stwier­dzi­ła cicho Marta.

– Cie­szy mnie, że tak my­ślisz. Przyznam szczerze, je­stem mile za­sko­czo­na. Nikt dotąd nie pa­trzył na dziec­ko, lecz każdy – je­dy­nie na świet­nie do­bra­ne od­cie­nie barw, farby i grę świa­teł, mi­strzow­ski pę­dzel oraz ta­lent twór­cy. Lu­dzie pa­trzy­li na obraz. Nie na uka­za­ne­go czło­wie­ka.

Marta słu­cha­ła jej, a jed­no­cze­śnie pod­cho­dzi­ła ostroż­nie i po­wo­li do śpią­ce­go bez­tro­sko chłop­ca.

– Nie wie­rzysz mi, że on nie żyje? – za­py­ta­ła ze smut­kiem wiedź­ma.

Marta po­trzą­snę­ła głową. Nadal lekko się uśmie­cha­ła.

– Czemu?

– Bo sły­szę jego od­dech. I bicie ser­dusz­ka – po­wie­dzia­ła cicho z uśmie­chem, sia­da­jąc przy malcu.

– Jak?

Marta lekko do­tknę­ła serca.

– No, zrób, co masz za­miar. Nie każ mi tyle cze­kać! – Po­pa­trzy­ła na nią. – Je­że­li chcesz, też mo­żesz z nami za­miesz­kać – doda­ła nie­ocze­ki­wa­nie do nie­zwy­kłe­go go­ścia.

– Nieee… Nie pa­su­ję tu. Z niego jakoś się wszyst­kim wy­tłu­ma­czysz, że go ad­op­tu­jesz, czy – że bo­cian zo­sta­wił przy progu, lub – że leżał w li­ściach ka­pu­sty. A ze mnie, sta­re­go próch­na?

– No, rób już to, co masz! – po­na­gli­ła znowu znie­cier­pli­wio­na dziew­czy­na.

Wiedź­ma kiw­nę­ła głową i pstryk­nę­ła, wy­po­wia­da­jąc na głos słowo: „Pstryk!”. Chłop­czyk otwarł oczka i ro­zej­rzał się ze zdu­mie­niem.

– Gdzie ja je­stem? – za­py­tał.

– W domu – od­po­wie­dzia­ła ra­do­śnie Marta.

Wiedź­ma uchwy­ci­ła jej spoj­rze­nie, w mig po­ję­ła, pstryk­nę­ła znowu, szep­cząc: „Pstryk!”, a po cięż­kiej skrzyn­ce na sznur­ku i bu­kie­ci­kach fioł­ków nie było śladu.

– Ale, jak to, prze­cież miesz­kam w piw­ni­cy, a jedna pani mó­wi­ła, że mama od dawna cho­dzi na ulice, do tych panów… – Ma­luch nadal był zdez­o­rien­to­wa­ny.

– Nie, ko­cha­nie, to tylko zły sen. Ubru­dzi­łeś się pod­czas za­ba­wy na po­dwór­ku, ale pia­stun­ka Ja­ni­na zaraz po­mo­że cię wy­ką­pać i prze­brać w czy­ste ubran­ka, które lada mo­ment dotrą.

– Pia­stun­ka Ja­ni­na? – po­wtó­rzy­ła cza­row­ni­ca z uśmie­chem.

– Muszę mieć prze­cież kogoś do po­mo­cy. Przy­naj­mniej na razie. Nie mam po­ję­cia o opie­ce nad dzieć­mi. Mo­żesz za­miesz­kać w po­ko­ju obok? Od­po­wia­da ci?

Wiedź­ma uśmiech­nę­ła się ser­decz­nie do Marty. Jej twarz wy­po­go­dzi­ła się cał­ko­wi­cie, włosy na­bra­ły barwy kasz­ta­no­wej, oczy po­ja­śnia­ły, zęby wy­glą­da­ły zdro­wo i pięk­nie. Po po­dar­tych, cuch­ną­cych łach­ma­nach także nie było śladu, za­stą­pi­ła je ele­ganc­ka su­kien­ka i ślicz­ne pan­to­fle. Ze zgar­bio­nej, sta­rej, po­marsz­czo­nej wiedź­my zmie­ni­ła się w wy­twor­ną damę.

– A co z wcza­sa­mi?

– Za­bio­rę tam ma­łe­go. Po­wi­nien na­brać sił i so­lid­nie wy­po­cząć.

– Jerzy się zgo­dzi?

– Sporo o mnie wiesz…

– W końcu je­stem cza­row­ni­cą.

– Nie dbam o to, czy wy­ra­zi zgodę, czy nie.

– To lek­ko­duch o ka­mien­nym sercu. Nie bę­dzie za­do­wo­lo­ny.

Mało mnie in-te-re-re on i jego po­glą­dy. W każ­dej chwi­li mogę ze­rwać tę zna­jo­mość. Raz i na za­wsze.

– Nie ko­chasz go?

– Kie­dyś my­śla­łam, że tak, ale do­pie­ro teraz zro­zu­mia­łam, co to zna­czy tak na­praw­dę ko­chać i chcieć wszyst­kie­go, co naj­lep­sze, dla uko­cha­nej osoby. – Po­pa­trzy­ła znowu czule na wtu­lo­ne w nią dziec­ko.

– A twoje dal­sze plany? Stu­dia? Nie­ła­two po­go­dzić naukę i bo­ga­te życie stu­denc­kie z opie­ką nad dziec­kiem…

– Je­stem już zmę­czo­na tym „bo­ga­tym” ży­ciem. Czu­łam się w nim sztucz­nie i źle. W rze­czy­wi­sto­ści jest bar­dzo puste. Nie wnosi żad­nych war­to­ści. A stu­dia mogą po­cze­kać. Pójdę do zwy­kłej, nor­mal­nej pracy. Jak każdy.

– Widzę, że mó­wisz po­waż­nie.

– Oczy­wi­ście. Ty masz uprosz­czo­ne za­da­nie we wszyst­kim, wy­star­czy, że tylko pstryk­niesz…

– O, bar­dzo się my­lisz, wierz mi! Znacz­nie ła­twiej jest spro­wa­dzić i prze­bu­dzić magią dziec­ko sprzed stu­le­ci niż uczy­nić to z su­mie­niem bo­ga­czy.

– Masz pew­nie rację.

Mil­cza­ły chwi­lę, spo­glą­da­jąc na ma­lu­cha. Ja­ni­na po­de­szła do wska­za­nej lo­dów­ki i przy­go­to­wa­ła kilka ka­na­pek.

– Będę po­trze­bo­wa­ła wy­chod­ne­go – do­da­ła szep­tem, aby malec nie zro­zu­miał. – Co naj­mniej raz w ty­go­dniu.

– Wy­chod­ne­go?

– Wiesz, ile mam jesz­cze ta­kich spor­tre­to­wa­nych dzie­cia­ków? Jaś nie jest prze­cież je­dy­nym.

– Ro­zu­miem. Do­brze, oczy­wi­ście. I po­pro­szę cię jesz­cze o jedno… – Marta tu­li­ła je­dzą­ce­go chłop­ca, a jed­no­cze­śnie wska­zy­wa­ła Ja­ni­nie na lap­to­pie ogło­sze­nia o cha­ry­ta­tyw­nych zbiór­kach. – Czy mo­gła­byś do­ko­nać za mnie kilku wpłat? Te chore dzie­ci na­praw­dę po­trze­bu­ją na­tych­mia­sto­wej po­mo­cy!

– Nie oba­wiasz się prze­ka­zy­wać mi da­nych do swo­je­go konta ban­ko­we­go? – zdu­mia­ła się wiedź­ma.

– Gdy­byś chcia­ła, już dawno byś je opróż­ni­ła, praw­da? Prze­cież masz ma­gicz­ne moce. – Marta uśmiech­nę­ła się i nadal tu­li­ła umo­ru­sa­ne­go Janka, czę­stu­jąc go przy­go­to­wa­ną na szyb­ko ka­nap­ką z szyn­ką. – Wy­star­czył­by pstryk.

Ja­ni­na kiw­nę­ła głową i prze­ję­ła lap­top.

– Czy ty je­steś moją nową mamą? – za­py­tał Jaś.

– A chciał­byś? 

– Bar­dzo. 

– Ja też. 

Chwi­lę mil­cze­li.

– Mamo…

– Tak, ko­cha­nie?

– Dzię­ku­ję.

– Nie, to ja tobie dzię­ku­ję. – Po­ca­ło­wa­ła go czule w głów­kę i otar­ła łzy.

– Nic nie zro­bi­łem.

– Zro­bi­łeś wię­cej niż są­dzisz, Janku.

– A co, a co? – do­py­ty­wał, uśmie­cha­jąc się i prze­ły­ka­jąc kęsy je­dze­nia.

– Po­ka­za­łeś mi, że je­stem czło­wie­kiem.

Koniec

Komentarze

Bomba! I to ta najgorsza, której nie da się rozbroić, bo emocjonalna. Pstryk jest również krytyką wyborów twardych serc. Bo ponad bezinteresowność, przedkładają materializm. Ale, aby tak czynić, świadomie, najpierw musiały uodpornić się na miłość. U Marty jest odwrotnie. Gdy zrozumiała, że jest człowiekiem, zaczęła mieć w głębokim poważaniu cały świat. Silny super-bohater!

Dobra wiedźma? Czy wiedźmy w ogóle mogą być dobre? To ciekawa sprzeczność, więc szkoda, że Autor nie wyjaśnił kim tak naprawdę jest Janina?

TaToja, dziękuję, kłaniam się i pozdrawiam. :) Z Janiną to ciekawa podpowiedź. :) Dopiszę, że to babcia, dziękuję za sugestię, aby dopowiedzieć. ;) Pierwotnie miała być po prostu – w domyśle – wiedźmą dobrą tylko dla umierających żebraków, a złą dla bogaczy, ale – ok. ;) 

Babcia to już coś! I trochę wyjaśnia to jej altruizm. Bo chyba trochę trzeba go wyjaśnić, bo to altruizm jest właśnie wspólnym mianownikiem Marty i Janiny. 

Słuszna uwaga, dziękuję, TaTojota. :)

smiley

Piękny przykład sentymentalizmu.

Veni, vidi, revertar!…

Fascynatorze, nieustanne ukłony dla Ciebie. :)

Hej, bruce, zajrzałam i już nie mogłam wyjść, no bo też Marta i wiedźma i, sama rozumiesz, zostałam i przeczytałam. 

Przyjemna lektura, z tych, co to łapią za serduszko i nie odpuszczają. Interesujący pomysł z obrazem, wybuchem obudzonych emocji, które gdzieś tam przecież w każdym drzemią. 

Bardzo charakterystyczne dla ludzi zanurzonych w konsumpcjonizmie, że pierwsze odruchy prowadziły do urządzania pokoju, zamawiania mebli, ubrań, gdy w istocie chodzi przecież o coś zupełnie innego. Dobrze, że Marta się obudziła, dobrze, że wiedźma trafiła na nią. 

 

Kilka znalezionych miejsc, gdzie można by dopieścić tekst (tylko jeżeli zechcesz) :

 

Za kilka dni wyjeżdżała na zagraniczne,

Czasy się mieszają, przyszły z przeszłym – za kilka dni – wyjeżdżała. Niby potocznie się tak właśnie mówi, ale może lepiej by brzmiało jako zamiar: za kilka dni miała wyjechać…

 

Sączyła drinka i wertowała portal społecznościowy, gdy nagle wśród ciągle tych samych reklam i krzykliwych zaproszeń na najrozmaitsze imprezy jej uwagę przykuło zdjęcie dziewiętnastowiecznego obrazu. Akurat pochłaniała pokaźny kęs przepysznego sernika z owocami.

W jednym zdaniu sączy drinka w drugim je sernik. :) 

 

Marta odłożyła łyżeczkę ruchem mechanicznym, jakby stała się nagle robotem. Odstawiła z całym stolikiem jedzenie i picie…

Zmieniłabym szyk: mechanicznym ruchem. Drugie zdanie do poprawienia. Może: Odstawiła stolik z jedzeniem i piciem. 

 

ani martwic się o jutro.

Literówka. 

 

Nie zachował się o nim żadnej ślad.

Tez literówka. :) 

 

– Cieszy mnie, że tak myślisz, lecz mimo wszystko jestem mile zaskoczona.

Cieszy się i jest mile zaskoczona (nie mimo wszystko, bo to nie są przeciwstawne uczucia. 

 

Dzięki za miłą lekturę na popołudnie, mimo że umocowaną w nowoczesności, to z takim dziewiętnastowiecznym duchem romantyzmu, malarskich emocji, budzenia uniesień i przypominajką o współodczuwaniu. 

Pozdrawiam cieplutko i idę klikać! :)

 

 

 

Wielkie dzięki, Jolu, anonim zaraz poprawia i pozdrawia. :) 

No tak, przepraszam, Anonimie, to nie żadna bruce, tylko Ty! :) 

Pozdrawiam!

laughkiss

Mechanicznym ruchem, jakby stała się nagle robote[m], Marta odłożyła łyżeczkę.

 

Z całym stolikiem odstawiła jedzenie i picie, po czym zaczęła szukać w internecie jakichkolwiek informacji o tym dziecku.

Wolałaby, odstawiła jedzenie i picie wraz ze stoliczkiem.

 

zdumiewające spazmy

Po pierwsze zdumiewająca spazmy brzmią źle po drugie spazmy są na tyle mocne, że chyba starczą solo. 

 

Historia ładna i wzruszająca, choć dla mnie nieco zbyt łzawa.

Chociaż ukochany pozostawiający dziewczynę, która źle się czuje, raczej kiepski.

 

Hej, Ambush, dzięki za sugestie i wskazówki, zaraz poprawiam. :)

Historia ładna i wzruszająca, choć dla mnie nieco zbyt łzawa.

Jak wiesz, anonim takie lubi. :)

Chociaż ukochany pozostawiający dziewczynę, która źle się czuje, raczej kiepski.

I o to chodziło – Marta nie ma żadnych oporów, by go porzucić. :)

Pozdrawiam. kiss

Nowa Fantastyka