
Zapraszam. :)
Zapraszam. :)
Marta leżała z laptopem na jedwabnej pościeli i z nudów przeglądała internet. Po obronie pracy licencjackiej w zasadzie nie miała za wiele do roboty. Właśnie rozpoczęła trzymiesięczne wakacje, po których czekały ją jeszcze studia magisterskie. Co to dla niej, a raczej dla ojcowskiego portfela? Pestka!
Za kilka dni miała wyjechać na zagraniczne, dwutygodniowe wczasy zafundowane jej i Jerzemu przez ukochanego tatusia. Jerzy, starszy o dwa lata, wprawdzie już pracował i to w prywatnej firmie wuja, ale tym razem pozwoliła mu skorzystać z tego hojnego prezentu. Za miesiąc to on z kolei miał odwzajemnić się niespodzianką. Marta wiedziała już, że będzie nią wymarzony Dubaj, Hotel Atlantis, ale udawała, że o niczym nie ma pojęcia, by nie sprawić ukochanemu przykrości.
Sączyła drinka, popijając nim słodkości, i wertowała portal społecznościowy, gdy nagle wśród ciągle tych samych reklam i krzykliwych zaproszeń na najrozmaitsze imprezy jej uwagę przykuło zdjęcie dziewiętnastowiecznego obrazu. Akurat pochłaniała pokaźny kęs przepysznego sernika z owocami. Dłoń, niosąca łyżeczkę z porcją ciasta zatrzymała się w powietrzu, a wzrok dziewczyny zamarł na ukazanej przez malarza postaci małego chłopca. Był cały pobrudzony, w łachmanach, bosy. Wyczerpany, spał na ulicy, oparty o jakiś mur, a w szyję wbijał mu się sznurek ze skrzynką, zawierającą bukieciki fiołków. Jeden z nich spadł na bruk.
(Fernand Pelez, 1885 – Męczennik, pl.artprinta.com)
Mechanicznym ruchem, jakby stała się nagle robotem, Marta odłożyła łyżeczkę. Odstawiła jedzenie i picie wraz ze stoliczkiem, po czym zaczęła szukać w internecie jakichkolwiek informacji o tym dziecku. Zadzwonił telefon, w oko wpadły znowu jakieś reklamy, a ona, nie zwracając na to wszystko uwagi i spoglądając co rusz na zminimalizowany obrazek i namalowaną, wzruszającą postać kilkulatka, zajmowała się tylko szukaniem, porównywaniem, sprawdzaniem…
Sama nawet nie zauważyła, kiedy zaczęła płakać. Dziecko na obrazie wywołało w jej umyśle i sercu niezwykłe poruszenie. Potoki łez cisnęły się mimowolnie do oczu. Całe ciało objęły spazmy. Zdumiona trzęsła się, nie potrafiąc uspokoić. Przebiegała oczami po maleńkim, chuderlawym ciałku, stopkach i dłoniach, po otwartej buzi i zamkniętych oczkach. Po całej sylwetce, tak błogiej podczas tych kilku chwil zakazanego odpoczynku.
Co go spotkało, kiedy się wybudził? Ile kopniaków i batów dostał za zniszczenie zgubionego bukieciku i za zaśnięcie podczas pracy? Czy zdołał cokolwiek zarobić na tych nędznych kwiatach? Gdzie jeszcze pracował? Czy przetrwał na ulicy?
Pytania cisnęły się do głowy Marty, a ona płakała coraz rzewniej.
– Kotku, czemu nie odbierasz? – Jerzy wszedł do pokoju Marty, usiadł obok i ucałował ją w policzek.
Nagle uśmiech zniknął z twarzy mężczyzny.
– Ty płaczesz? Co jest?
Dziewczyna rozbeczała się na całego, tuląc do niego roztrzęsione ciało, niczym mały brzdąc, szukający zwykłego, ludzkiego pocieszenia.
Gładził chwilę jej włosy, nic nie rozumiejąc.
– No, ciii, spokojnie. Co jest, maleńka?
– T-e-en chło-opiec – jąkała się, łkając i pokazując na monitorze reprodukcję obrazu.
– Co? – nie zrozumiał.
– Popatrz, jak on…. Jak on wygląda.
– E, to fake news, pełno ich w sieci, daj sobie spokój i zamknij komp! Zabieram cię do ekskluzywnej restauracji!
Marta popatrzyła, jak na obcego.
– Jerzy, to dziecko umiera.
– Co takiego?
– Ono umiera. Z głodu, z wyczerpania, z wysiłku ponad jego siły.
– Ono nie istnieje – powiedział z naciskiem.
– To nieprawda!
– Kochana, jesteś taka wrażliwa. – Pocałował ją w czubek głowy i wstał. – No, przebieraj się, raz, dwa, bo już południe! Jedziemy twoim wozem, czy moim?
Marta nie umiała tego logicznie wyjaśnić, ale poczuła nagłe mdłości. Rozejrzała się po swoim pokoju ze złością. Najdroższe meble, najnowsze ubrania, najlepszy sprzęt. Wszędzie porządek, o który dbał sztab wynajmowanych przez rodziców ludzi. Popatrzyła na swoje palce z błyszczącym lakierem w kilkunastu odcieniach, na złotą biżuterię, kapcie inkrustowane szlachetnymi kamieniami. Pieniądze i przepych krzyczały wszędzie dookoła niej przez całe dwadzieścia trzy lata życia.
I zemdliło ją ponownie.
– Chyba zaraz puszczę pawia – wyszeptała z przerażaniem w oczach, zakrywając dłońmi usta.
– E…, spokojnie, tylko nie na mnie! To nowe wdzianko i nie było ono najtańsze! – zawołał Jerzy, odskakując na bezpieczną odległość i lekko unosząc ręce, jakby chciał się poddać.
Marta wpadła do łazienki i dysząc ciężko oblewała twarz lodowatą wodą, zmywając przy okazji łzy i makijaż. Płakała coraz głośniej, spazmatycznie, wręcz histerycznie.
Wyszła zalana wodą i pobrudzona rozmazanym czarnym tuszem i cieniami do powiek.
Jerzy wytrzeszczył oczy.
– Wyglądasz, jak śmierć. Dasz radę dziś jechać?
Pokręciła głową i runęła twarzą na łóżko.
Zadźwięczał telefon Jerzego. Spojrzał na ekranik, a potem na nią.
– Dziś sobie chyba odpuścimy ten wypad. Kuruj się, skarbie. Może to chwilowa niedyspozycja. Wpadnę jutro. Teraz lecę, pa! – cmoknął spod drzwi na pożegnanie i wybiegł.
Marta ledwo żywa przysunęła się bliżej włączonego nadal laptopa i spojrzała znowu na obraz. Wygląd tego chłopca powodował, że wszystkie drogie rzeczy, otaczające ją od urodzenia, wywoływały teraz trudne do opisania emocje. Głownie odrazę i wstręt. No i wstyd. Do siebie. Czuła się podle i bolało ją potwornie to, kim była. Nienawidziła się za to, co otaczało ją każdego dnia.
Od lat na utrzymaniu bogatych rodziców i ich wciąż nowych partnerów, zawsze oczko w głowie mamy i taty, miała wszystkiego w bród. Najlepsze prywatne szkoły i uczelnie, najdroższe ubrania i kosmetyki, najnowocześniejsze zabawki, samochody… Nigdy niczego jej nie brakowało, nigdy nie musiała pracować ani martwić się o jutro. Teraz płakała chyba pierwszy raz w całym swoim wspaniałym, pełnym przepychu, lecz równocześnie – jakże pustym i durnowatym życiu.
Coś paliło ją niemiłosiernie w środku. Jakby była złodziejką i oszustką, która sama odbierała temu chłopcu chleb i nędzne grosze zarobione za owe powysychane, zwiędłe fiołki.
Ileż to dziecko dałoby pewnie, aby choć jeden dzień móc spędzić w takim domu?
Zrobiło jej się niezmiernie przykro. Płacz nie ustawał, wyrzuty sumienia także. Patrząc na buzię śpiącego chłopczyka zapragnęła nagle z całej siły, aby wspomóc go, dać ciepło i miłość, umyć i nakarmić. Ocalić. Pokazać, że nie musi już tak cierpieć…
– Widziałaś obraz tego małego? – rozległo się nagle tuż obok.
W pokoju Marty stała dziwacznie ubrana, sędziwa kobieta. Uśmiechała się szyderczo przerzedzonymi, poczerniałymi zębami.
– Kim jesteś? – Dziewczyna prawie znieruchomiała ze strachu i niepokoju.
– Grzeczniej, gówniaro, do starszego od siebie mówisz! – rozgniewała się staruszka.
– Ty do mnie tak samo, to i ja do ciebie!
– Pyskata smarkula! – roześmiała się paskudnie. – We łbach i w dupach się poprzewracało od tych pieniędzy, no to szacunku nie znają! Grzeczniej, mówię! – ryknęła nagle, ściągając gniewnie brwi.
– U siebie jestem. Mówię, jak mi się podoba! – powiedziała hardo Marta i także spojrzała pewnym wzrokiem.
– Pstryk! – wrzasnęła rozsierdzona wiedźma i pstryknęła palcami.
Śpiący żebrak z obrazu znalazł się nagle pod ścianą w pokoju.
Zaskoczona Marta zamknęła dłońmi usta, aby nie wrzasnąć głośno i nie zbudzić go. Przypatrywała się z bolesnym wyrazem twarzy, prawie nie oddychając.
– Niech patrzy i niech sumienie ją gryzie! Wy macie wszystko, on nie ma nic! A takich, jak on, są miliony! Żyj w świadomości, że chleb odbierasz tym maluchom fircykowatymi fatałaszkami – powiedziała pogardliwie i strzepnęła na podłogę z uchylonych drzwi szafy kilka ubrań Marty, na potem zaczęła zrzucać kolejne rzeczy – świecidełkami, pieniędzmi. Głupotami. Nędznymi, pustymi, zbytecznymi! Na cóż wam ich aż tyle? Do grobu tego nie weźmiecie, kiedy koniec nadejdzie! A może to nastąpić rychlej, niżbyście się spodziewali, przeklęci bogacze! – ryknęła ze złością i splunęła pod nogi przerażonej Marty.
– Ciszej! Zbudzi pani to dziecko. – Zalękniona dziewczyna spoglądała nadal z troską na chłopczyka.
– Co? Coś ty powiedziała? – zapytała zdziwiona starucha.
– Przecież on śpi. Niech go pani nie budzi – powiedziała z czułością.
– Nie wypędzasz mnie, nie grozisz, nie kłócisz się, jak inni? – Wiedźma nie mogła uwierzyć.
– Dajmy mu jeszcze odpocząć. A potem nakarmimy i przebierzemy w coś ładnego i nowego. Zaraz kupię…
– Chyba nie do końca rozumiesz, pusta i głupia dziewczyno, że…
Kobieta popatrzyła uważniej na twarz Marty.
– Ty… płaczesz?
Marta usiadła przy laptopie i zaczęła przeglądać strony z dziecięcymi ubraniami.
– Hej, mówię do ciebie!
– Słyszę, proszę pani – odparła, nadal patrząc w monitor. – Ale teraz najważniejsze, aby pomóc temu chłopcu.
Starucha podeszła do niej i powiedziała bardzo powoli:
– Nie rozumiesz? Jemu już pomóc nie można. To dziecko od dawna nie żyje. Zmarło na ulicy kilka chwil po tym, jak uwiecznił je na swym obrazie malarz.
W miarę jej mówienia, Marta poruszała palcem po laptopie coraz wolniej, wreszcie znieruchomiała, odwróciła się do czarownicy i popatrzyła załzawionymi oczami.
– To pani nic nie rozumie. Małemu potrzebne są nowe ubranka, zabawki, jedzenie i picie oraz ciepła kąpiel i mebelki do pokoiku. Chcę je teraz kupić. Ja wszystko urządzę! – stwierdziła z uporem i dużą pewnością w głosie.
– Ahaaa, załapałam, do czego zmierzasz, spryciulo! – syknęła przeciągle czarownica. – Znudziły się już wszystkie znane, zatem szukasz sobie kolejnej, jeszcze bardziej oryginalnej zabawki?! Tym razem żywej? Nie małpki, czy świnki, pieska albo szczurka, ale dziecka, tak?! Będziesz trzymać je w klatce i pokazywać znajomym podczas pijackich libacji?!
Popatrzyła za twarz Marty i zamilkła. Dziewczyna starała się nie zwracać uwagi na zrzędzenie kobiety. Bez przerwy płakała, ocierała nerwowo łzy i nadal przeszukiwała internet, zakupując dla malucha rzeczy do jego nowego pokoiku.
– Martuniu, jesteś tam? – rozległo się nagle za drzwiami.
– Tak, mamo! – odpowiedziała dziewczyna.
– Jerzy dzwonił. Mówił, że źle się poczułaś i nie pojechaliście do restauracji. Wszystko już dobrze?
– Tak, odpoczywam.
– To na razie, kochanie! Jedziemy z Artkiem do kina!
– Pa! Baw się dobrze!
– Będę na pewno!
Matka zeszła na dół.
Czarownica spojrzała na dziewczynę.
– Czemu mnie nie wydałaś?
– Kim on jest? – Marta zbyła pytanie i wciąż patrzyła z czułością na chłopczyka.
– Nie wiem. To bezimienny chłopiec.
– Musiał mieć jakieś imię.
– Nie zachował się o nim żaden ślad.
– A jak ty się nazywasz?
– Ja? – Staruszka zdumiała się.
– Tak.
– Jean. To po francusku, bo stamtąd oboje pochodzimy. Po polsku to znaczy Janina.
– Zatem on będzie się nazywać Jan, po francusku Jean. Po swojej babci. – Uśmiechnęła się wyrozumiale.
– Domyśliłaś się? Skąd?
– Nie było trudno. Macie identyczne rysy.
– Cóż, tak naprawdę jestem babcią dla tysięcy takich, jak on…
– Tym większy mój podziw dla ciebie.
– I czy ty… naprawdę? Chcesz… – Wiedźma nie potrafiła uwierzyć.
Jej twarz stopniowo wypogadzała się.
– Tak.
Marta zadzwoniła do gosposi:
– Trzeba przygotować pokój gościnny. To znaczy dwa. Meble i wszystkie potrzebne rzeczy przywiozą jutro, najpóźniej pojutrze. Teraz pojedziesz do sklepu i zakupisz najpotrzebniejsze artykuły. Spis wysyłam ci SMS-em.
– Jego matka była niewiele starsza od ciebie – stwierdziła wiedźma, nadal oszołomiona tym, co tu zaszło. – Przez całe dziesięciolecia szukałam dla Jasia kochającego domu. Już straciłam wszelką nadzieję. Zawsze byłam wyganiana, znieważana, wypędzana. Kto by się spodziewał, że znajdzie go tutaj… U ciebie… W tej willi… – Spojrzała krytycznie na marmurowe posadzki i przebogaty wystrój pomieszczenia.
– Ten pokój tylko z zewnątrz jest kolorowy i piękny. W środku zieje czarną pustką. Nicością – stwierdziła cicho Marta.
– Cieszy mnie, że tak myślisz. Przyznam szczerze, jestem mile zaskoczona. Nikt dotąd nie patrzył na dziecko, lecz każdy – jedynie na świetnie dobrane odcienie barw, farby i grę świateł, mistrzowski pędzel oraz talent twórcy. Ludzie patrzyli na obraz. Nie na ukazanego człowieka.
Marta słuchała jej, a jednocześnie podchodziła ostrożnie i powoli do śpiącego beztrosko chłopca.
– Nie wierzysz mi, że on nie żyje? – zapytała ze smutkiem wiedźma.
Marta potrząsnęła głową. Nadal lekko się uśmiechała.
– Czemu?
– Bo słyszę jego oddech. I bicie serduszka – powiedziała cicho z uśmiechem, siadając przy malcu.
– Jak?
Marta lekko dotknęła serca.
– No, zrób, co masz zamiar. Nie każ mi tyle czekać! – Popatrzyła na nią. – Jeżeli chcesz, też możesz z nami zamieszkać – dodała nieoczekiwanie do niezwykłego gościa.
– Nieee… Nie pasuję tu. Z niego jakoś się wszystkim wytłumaczysz, że go adoptujesz, czy – że bocian zostawił przy progu, lub – że leżał w liściach kapusty. A ze mnie, starego próchna?
– No, rób już to, co masz! – ponagliła znowu zniecierpliwiona dziewczyna.
Wiedźma kiwnęła głową i pstryknęła, wypowiadając na głos słowo: „Pstryk!”. Chłopczyk otwarł oczka i rozejrzał się ze zdumieniem.
– Gdzie ja jestem? – zapytał.
– W domu – odpowiedziała radośnie Marta.
Wiedźma uchwyciła jej spojrzenie, w mig pojęła, pstryknęła znowu, szepcząc: „Pstryk!”, a po ciężkiej skrzynce na sznurku i bukiecikach fiołków nie było śladu.
– Ale, jak to, przecież mieszkam w piwnicy, a jedna pani mówiła, że mama od dawna chodzi na ulice, do tych panów… – Maluch nadal był zdezorientowany.
– Nie, kochanie, to tylko zły sen. Ubrudziłeś się podczas zabawy na podwórku, ale piastunka Janina zaraz pomoże cię wykąpać i przebrać w czyste ubranka, które lada moment dotrą.
– Piastunka Janina? – powtórzyła czarownica z uśmiechem.
– Muszę mieć przecież kogoś do pomocy. Przynajmniej na razie. Nie mam pojęcia o opiece nad dziećmi. Możesz zamieszkać w pokoju obok? Odpowiada ci?
Wiedźma uśmiechnęła się serdecznie do Marty. Jej twarz wypogodziła się całkowicie, włosy nabrały barwy kasztanowej, oczy pojaśniały, zęby wyglądały zdrowo i pięknie. Po podartych, cuchnących łachmanach także nie było śladu, zastąpiła je elegancka sukienka i śliczne pantofle. Ze zgarbionej, starej, pomarszczonej wiedźmy zmieniła się w wytworną damę.
– A co z wczasami?
– Zabiorę tam małego. Powinien nabrać sił i solidnie wypocząć.
– Jerzy się zgodzi?
– Sporo o mnie wiesz…
– W końcu jestem czarownicą.
– Nie dbam o to, czy wyrazi zgodę, czy nie.
– To lekkoduch o kamiennym sercu. Nie będzie zadowolony.
– Mało mnie in-te-re-re on i jego poglądy. W każdej chwili mogę zerwać tę znajomość. Raz i na zawsze.
– Nie kochasz go?
– Kiedyś myślałam, że tak, ale dopiero teraz zrozumiałam, co to znaczy tak naprawdę kochać i chcieć wszystkiego, co najlepsze, dla ukochanej osoby. – Popatrzyła znowu czule na wtulone w nią dziecko.
– A twoje dalsze plany? Studia? Niełatwo pogodzić naukę i bogate życie studenckie z opieką nad dzieckiem…
– Jestem już zmęczona tym „bogatym” życiem. Czułam się w nim sztucznie i źle. W rzeczywistości jest bardzo puste. Nie wnosi żadnych wartości. A studia mogą poczekać. Pójdę do zwykłej, normalnej pracy. Jak każdy.
– Widzę, że mówisz poważnie.
– Oczywiście. Ty masz uproszczone zadanie we wszystkim, wystarczy, że tylko pstrykniesz…
– O, bardzo się mylisz, wierz mi! Znacznie łatwiej jest sprowadzić i przebudzić magią dziecko sprzed stuleci niż uczynić to z sumieniem bogaczy.
– Masz pewnie rację.
Milczały chwilę, spoglądając na malucha. Janina podeszła do wskazanej lodówki i przygotowała kilka kanapek.
– Będę potrzebowała wychodnego – dodała szeptem, aby malec nie zrozumiał. – Co najmniej raz w tygodniu.
– Wychodnego?
– Wiesz, ile mam jeszcze takich sportretowanych dzieciaków? Jaś nie jest przecież jedynym.
– Rozumiem. Dobrze, oczywiście. I poproszę cię jeszcze o jedno… – Marta tuliła jedzącego chłopca, a jednocześnie wskazywała Janinie na laptopie ogłoszenia o charytatywnych zbiórkach. – Czy mogłabyś dokonać za mnie kilku wpłat? Te chore dzieci naprawdę potrzebują natychmiastowej pomocy!
– Nie obawiasz się przekazywać mi danych do swojego konta bankowego? – zdumiała się wiedźma.
– Gdybyś chciała, już dawno byś je opróżniła, prawda? Przecież masz magiczne moce. – Marta uśmiechnęła się i nadal tuliła umorusanego Janka, częstując go przygotowaną na szybko kanapką z szynką. – Wystarczyłby pstryk.
Janina kiwnęła głową i przejęła laptop.
– Czy ty jesteś moją nową mamą? – zapytał Jaś.
– A chciałbyś?
– Bardzo.
– Ja też.
Chwilę milczeli.
– Mamo…
– Tak, kochanie?
– Dziękuję.
– Nie, to ja tobie dziękuję. – Pocałowała go czule w główkę i otarła łzy.
– Nic nie zrobiłem.
– Zrobiłeś więcej niż sądzisz, Janku.
– A co, a co? – dopytywał, uśmiechając się i przełykając kęsy jedzenia.
– Pokazałeś mi, że jestem człowiekiem.
Bomba! I to ta najgorsza, której nie da się rozbroić, bo emocjonalna. Pstryk jest również krytyką wyborów twardych serc. Bo ponad bezinteresowność, przedkładają materializm. Ale, aby tak czynić, świadomie, najpierw musiały uodpornić się na miłość. U Marty jest odwrotnie. Gdy zrozumiała, że jest człowiekiem, zaczęła mieć w głębokim poważaniu cały świat. Silny super-bohater!
Dobra wiedźma? Czy wiedźmy w ogóle mogą być dobre? To ciekawa sprzeczność, więc szkoda, że Autor nie wyjaśnił kim tak naprawdę jest Janina?
TaToja, dziękuję, kłaniam się i pozdrawiam. :) Z Janiną to ciekawa podpowiedź. :) Dopiszę, że to babcia, dziękuję za sugestię, aby dopowiedzieć. ;) Pierwotnie miała być po prostu – w domyśle – wiedźmą dobrą tylko dla umierających żebraków, a złą dla bogaczy, ale – ok. ;)
Babcia to już coś! I trochę wyjaśnia to jej altruizm. Bo chyba trochę trzeba go wyjaśnić, bo to altruizm jest właśnie wspólnym mianownikiem Marty i Janiny.
Słuszna uwaga, dziękuję, TaTojota. :)
Piękny przykład sentymentalizmu.
Veni, vidi, revertar!…
Fascynatorze, nieustanne ukłony dla Ciebie. :)
Hej, bruce, zajrzałam i już nie mogłam wyjść, no bo też Marta i wiedźma i, sama rozumiesz, zostałam i przeczytałam.
Przyjemna lektura, z tych, co to łapią za serduszko i nie odpuszczają. Interesujący pomysł z obrazem, wybuchem obudzonych emocji, które gdzieś tam przecież w każdym drzemią.
Bardzo charakterystyczne dla ludzi zanurzonych w konsumpcjonizmie, że pierwsze odruchy prowadziły do urządzania pokoju, zamawiania mebli, ubrań, gdy w istocie chodzi przecież o coś zupełnie innego. Dobrze, że Marta się obudziła, dobrze, że wiedźma trafiła na nią.
Kilka znalezionych miejsc, gdzie można by dopieścić tekst (tylko jeżeli zechcesz) :
Za kilka dni wyjeżdżała na zagraniczne,
Czasy się mieszają, przyszły z przeszłym – za kilka dni – wyjeżdżała. Niby potocznie się tak właśnie mówi, ale może lepiej by brzmiało jako zamiar: za kilka dni miała wyjechać…
Sączyła drinka i wertowała portal społecznościowy, gdy nagle wśród ciągle tych samych reklam i krzykliwych zaproszeń na najrozmaitsze imprezy jej uwagę przykuło zdjęcie dziewiętnastowiecznego obrazu. Akurat pochłaniała pokaźny kęs przepysznego sernika z owocami.
W jednym zdaniu sączy drinka w drugim je sernik. :)
Marta odłożyła łyżeczkę ruchem mechanicznym, jakby stała się nagle robotem. Odstawiła z całym stolikiem jedzenie i picie…
Zmieniłabym szyk: mechanicznym ruchem. Drugie zdanie do poprawienia. Może: Odstawiła stolik z jedzeniem i piciem.
ani martwic się o jutro.
Literówka.
Nie zachował się o nim żadnej ślad.
Tez literówka. :)
– Cieszy mnie, że tak myślisz, lecz mimo wszystko jestem mile zaskoczona.
Cieszy się i jest mile zaskoczona (nie mimo wszystko, bo to nie są przeciwstawne uczucia.
Dzięki za miłą lekturę na popołudnie, mimo że umocowaną w nowoczesności, to z takim dziewiętnastowiecznym duchem romantyzmu, malarskich emocji, budzenia uniesień i przypominajką o współodczuwaniu.
Pozdrawiam cieplutko i idę klikać! :)
Wielkie dzięki, Jolu, anonim zaraz poprawia i pozdrawia. :)
No tak, przepraszam, Anonimie, to nie żadna bruce, tylko Ty! :)
Pozdrawiam!
Mechanicznym ruchem, jakby stała się nagle robote[m], Marta odłożyła łyżeczkę.
Z całym stolikiem odstawiła jedzenie i picie, po czym zaczęła szukać w internecie jakichkolwiek informacji o tym dziecku.
Wolałaby, odstawiła jedzenie i picie wraz ze stoliczkiem.
zdumiewające spazmy
Po pierwsze zdumiewająca spazmy brzmią źle po drugie spazmy są na tyle mocne, że chyba starczą solo.
Historia ładna i wzruszająca, choć dla mnie nieco zbyt łzawa.
Chociaż ukochany pozostawiający dziewczynę, która źle się czuje, raczej kiepski.
Hej, Ambush, dzięki za sugestie i wskazówki, zaraz poprawiam. :)
Historia ładna i wzruszająca, choć dla mnie nieco zbyt łzawa.
Jak wiesz, anonim takie lubi. :)
Chociaż ukochany pozostawiający dziewczynę, która źle się czuje, raczej kiepski.
I o to chodziło – Marta nie ma żadnych oporów, by go porzucić. :)
Pozdrawiam.