
Hej,
dużo się ostatnio dzieje na świecie i o tym dużo, jest to opowiadanie. To nie jest typowe SF, ale opowiada o niedalekiej przyszłości. Jeśli kategoria jest błędna, waszym zdaniem, to dajcie znać w komentarzach.
Miłej lektury :)
Hej,
dużo się ostatnio dzieje na świecie i o tym dużo, jest to opowiadanie. To nie jest typowe SF, ale opowiada o niedalekiej przyszłości. Jeśli kategoria jest błędna, waszym zdaniem, to dajcie znać w komentarzach.
Miłej lektury :)
Artem siedział na skrzyni. Opierał plecy o zimną, błotnistą ścianę. Nogi wyciągnął wszerz okopu, wspierając je o duży kamień, którego nikomu nie chciało się wyrzucić z rowu. Patrzył na krople deszczu ściekające ze stalowej siatki rozciągniętej nad korytem schronu.
– Już dawno nikt się nie odzywał – powiedział Ołek, strząsając popiół z papierosa do wody stojącej w okopie.
– Może to już koniec wojny – zauważył Dmytro. – W dowództwie wszyscy się urżnęli i zapomnieli o frajerach siedzących na froncie.
– Nazar, a ty co o tym myślisz? – zapytał Ołek.
Stary żołnierz z blizną, idącą od skroni przez policzek do brody, częściowo już zasłoniętą siwym zarostem, zdawał się nie słyszeć pytania. Całą uwagę skupił na łapaniu w usta kropel ściekających z siatki.
Nazar nie był dowódcą drużyny, czy raczej tego, co z niej zostało – był nim Artem. Nikt jednak nie miał wątpliwości, że nie stanowią „ładunku dwieście” tylko dlatego, że przydzielono im weterana. Ołek zaciągnął się resztką papierosa, nie odrywając oczu od Nazara. Patrzył tak, jak dziecko spogląda na ojca, który – gdy tylko się odezwie – sprawi, że wszystkie problemy znikną. Może właśnie dlatego w drużynie Ołek był traktowany jak młodszy brat, o którego należy się troszczyć, bo sam nie da sobie rady na świecie. Przez te pełne lęku błękitne oczy, w których zawsze kryło się niewypowiedziane pytanie. Dmytro kiwnął głową w stronę Artema. Szanował Nazara, jak oni wszyscy, ale bał się weterana, który nie lubił Rosjanina – a fakt, że miał ukraińskie pochodzenie i stanął po jedynej słusznej stronie, w żaden sposób nie tłumaczył go w oczach Nazara.
– Staruch? – zapytał Artem, który wykorzystał to, że tylko jemu uchodziło na sucho zwracanie się do Nazara w ten sposób.
– Co? – weteran prawie zadławił się zebraną w ustach deszczówką.
– Już myślałem, że zeszedłeś na zawał, czy coś – zaśmiał się Ołek.
– Szkoda – przyznał Staruch – że tak się nie stało. Może teraz bym sobie wisiał gdzieś, o tam.
Wszyscy spojrzeli przez siatkę na szaro czarne chmury zasłaniające niebo.
– Tęskniłbyś za nami – wtrącił się niespodziewanie Dmytro.
– Za tą zakratowaną kloaką i twoim moskiewskim akcentem? Czasem, jak sobie przypomnę, gdzie i z kim jestem, to mam ochotę palnąć sobie w łeb – odpowiedział Nazar, ale bez typowej dla Dmytro złości w głosie, był wyraźnie zamyślony.
Artem ściągnął nogi i z ociąganiem wszedł w stojącą w rowie wodę. Minął Ołeka i stanął przy Staruchu.
– Jak długo się nie odzywają? – zapytał Nazar.
– Dwie doby – wyszeptał Artem.
– A my się kontaktowaliśmy?
– Tak, nikt nie odpowiada. Od tego nalotu zapanowała zupełna cisza.
Wszyscy na chwilę wrócili do nocy, gdy setki bezzałogowców zasnuły niebo. Księżyc świecił do chwili, gdy dźwięk wirników – niczym olbrzymi rój – nie nadciągnął, gasząc jasną łunę. Mniejsze drony odrywały się od eskadry, spadając na okopy, eksplodowały, wyrzucając w powietrze strzępy ciał, ekwipunku i gliny. Wtedy też, na chwilę, można było dostrzec większe bezzałogowce, o dwumetrowych skrzydłach, napędzane silnikami. Sunęły po niebie, nad mniejszymi jednostkami, niosącymi śmierć gdzieś w głąb kraju. Nalot trwał całą noc, wypełnioną krzykiem i wybuchami. Leżeli w rowie, zakrywając głowy rękoma, wyjąc, gdy któryś z dronów uderzał w rozpiętą nad nimi siatkę, a następnie wyczekując eksplozji. Naliczyli cztery, które spadły na ich pozycję – żaden nie wybuchł. Nim nastał świt, zapadła cisza, która trwała do chwili, gdy odezwał się Ołek. Do tego czasu nie byli w stanie jeść. Każda czynność przychodziła z trudem, wykonywana niczym w poklatkowym filmie – w obawie, że któryś z dronów wciąż czeka na najmniejszy ruch, by go wychwycić i spaść na okop.
Dwie doby potrzebowali, by ich ręce przestały drżeć, by minął szok i apatia.
– Dobra, ileż można siedzieć w tym kurwidole – powiedział Nazar. – Jak stoimy z jedzeniem?
– Kiepsko, mamy trochę konserw, kilka batoników, trochę zupy w proszku i garść cukierków – wyrecytował Dmytro, który w drużynie był odpowiedzialny za zaopatrzenie.
– Dobrze, że się tym zająłeś – pochwalił go Artem.
– A jak sytuacja na zewnątrz? – rzucił Nazar.
Popatrzyli po sobie.
– Słusznie – zaczął Artem. – Chyba najwyższy czas, by zorientować się w sytuacji.
– Sprawdzę nasze tyły – zaproponował Nazar.
– Dobra – zgodził się Artem. – Ołek, ty zobacz, co u ruskich, a ty, Dmytro, sprawdź linię okopu.
– Zwariowałeś? – Moskwianin poderwał się na równe nogi. – Myślisz, że co oznacza ta cisza? Może oni tam sobie ucięli drzemkę?
– Rusz dupę – warknął Nazar. – Bo cię wykopię z tej dziury.
Artem podszedł do Dmytro.
– Wiem, że to nie będzie miły spacer, że leżą tam ciała i być może drony, które mogą pieprznąć. Chcę tylko wiedzieć, na czym stoimy. Rzuć okiem na wschód od nas, tak byśmy coś wiedzieli.
Dmytro tylko kiwnął głową, podniósł AK i ruszył.
Artem zaczął kompletować uzbrojenie, porozrzucane po korycie, nieraz wbite w grząskie podłoże.
– Dziwne – powiedział Ołek. – Po stronie wroga cisza i spokój. Żadnego ruchu, trochę zwalonych sosen. To chyba nasi musieli się odcinać.
– To mnie nie pociesza – stęknął Artem, wyszarpując zatopioną w wodzie skrzynkę z amunicją. – Zawsze lepiej jest widzieć tych sukinsynów. Obserwuj dalej.
– Zostaw to i podejdź – poprosił Nazar.
Artem przestał oglądać magazynki, wsadził jeden do plecaka i podszedł.
– Co jest?
– Wejdź. – Staruch zrobił mu miejsce na skrzyni.
Artem wszedł po niej, odebrał lornetkę od Nazara i wsadził ją pod stalową siatkę.
Całe pole wyglądało, jakby przeorały je buldożery – aż po zagajnik, który spłonął w całości. Z ziemi wystawały jedynie czarne, połamane kikuty pni. Na prawo była wieś, gdzie stacjonowały odwody. W jej miejscu zostały jedynie szkielety fundamentów. Artem bardzo starał się nie patrzeć na strzępy ciał, skupiając całą uwagę na rzeczach istotnych. Na próżno. Ziemia wyglądała tak, jakby zasiana ludzkimi fragmentami – rękoma wystającymi z błota, stopami wiszącymi na opalonych gałęziach. Gdy zobaczył głowę na fragmencie dachu, zgiął się w pół.
– Oddychaj. – Głos Nazara dochodził gdzieś z bardzo daleka. Poczuł na plecach jego ciężką dłoń. – No, już. Spokojnie, przez nos i wydychaj ustami.
– Już mi lepiej – powiedział Artem.
– Widziałeś je?
– Tak, są wszędzie, tam… Tam chyba nikt nie przeżył.
– Nie – powiedział cierpliwie Nazar. – Drony, widziałeś je?
Artem wyprostował się i ponownie spojrzał.
– Między zwałami ziemi, przy ciałach. Zupełnie, jakby ktoś je chciał pochować – tłumaczył Staruch.
– Tak. – Artem dostrzegł bezzałogowce.
Wyglądały, jakby ktoś je porozstawiał przy fragmentach pobojowiska.
– Prawie jak nowe – powiedział dowódca.
– Żadnej rysy, taśmy, zabrudzeń, nowiutkie – dodał Nazar.
– Ruch! – syknął Ołek.
Zeskoczyli ze skrzyni i rzucili się na drugą stronę okopu.
– Gdzie? – zapytał Artem.
– Linia drzew, na wschód od nas. Dwóch… poprawka, trzech.
– Widzę – potwierdził Nazar, wysuwając lufę przez oko siatki.
– Czemu uciekają w naszą stronę? – zapytał Ołek.
– Spieprzają, jakby ich sam diabeł gonił. – Artem patrzył przez lornetkę, jak jeden z Rosjan wyrzuca ciążący mu karabin.
– Może są pijani – zaryzykował Ołek.
Trzeci z żołnierzy, który dopiero co wybiegł zza drzew, odwrócił się i puścił serię z automatu.
– Do czego on wali? – głos drżał Ołekowi z podniecenia.
– Zaraz będzie po nim. – Nazar przeładował broń.
– Czekaj – powiedział Artem. – Czemu wali tak wysoko?
– Po drzewach! Strzela w korony…!
– Ciszej. – Nazar szarpnął rozemocjonowanego Ołeka.
Z lasu padł tylko jeden strzał. Czerwony obłok wyleciał z tyłu głowy Rosjanina, nim padł na ziemię. Artem spojrzał na Nazara pytająco. Staruch pokręcił głową na znak, że to nie on strzelał.
– Jeszcze dwóch – powiedział dowódca i cała trójka spojrzała bardziej na lewo.
Rosjanie pędzili, nie zważając na przeszkody, potykając się co chwila i przewracając.
– Zaraz będą przy naszym posterunku – Nazar zwrócił uwagę towarzyszom, zapatrzonym w biegnących.
W tym samym momencie, tuż nad siatką, przeleciały dwa drony.
– Nie! – wrzasnął Ołek.
Nazar zakrył mu usta dłonią.
– Uspokój się – wyszeptał Artem. – Patrz, lecą na nich.
Bezzałogowce mknęły tuż nad ziemią, sprawnie wymijając wystające przeszkody. Pierwszy z Rosjan nie miał szans zobaczyć drona, który wleciał między nogi żołnierza. Eksplozja wyrzuciła w powietrze pozbawiony kończyn korpus. Ostatni Rosjanin stanął i podniósł broń w chwili, gdy drugi dron wyskoczył jakby spod ziemi i eksplodował na wysokości głowy. Strzępy żołnierza poleciały we wszystkich kierunkach.
– Widzieliście to? – usłyszeli za plecami.
Artem sięgnął do kabury pistoletu. Ołek jęknął i zjechał po ścianie okopu, a Nazar przeklął.
– Następnym razem cię zastrzelę – stwierdził chłodno Staruch na widok Dmytro.
– Widzieliśmy – westchnął z ulgą Artem.
– Co to znaczy? – zapytał Ołek, gramoląc się z kałuży.
– To nasze drony? – zaryzykował Artem.
– Nie sądzę. – Nazar pokręcił głową. – To raczej te, które przyleciały w nocy. Możemy zresztą porównać je z tymi…
– Które rozbiły się o naszą siatkę… – jęk wyrwał się z gardła Ołeka.
Spojrzeli ponad głowami, ale bezzałogowce zniknęły.
– Były sprawne cały ten czas – kwilił Ołek.
– Ten na pewno jest zniszczony – zapewnił Dmytro i ściągnął plecak.
Z wnętrza wyciągnął urządzenie w kolorze khaki.
Pozostali patrzyli na drona podejrzliwie. Moskwianinowi udzielił się nastrój, bo szybko rzucił podziurawionego przez śrut bezzałogowca.
– Nigdy wcześniej nie widziałem takiego. – Nazar nachylił się nad sprzętem.
– A to co? – Artema zainteresował otwór w spodzie bezzałogowca.
– Cholera, wygląda jak… – Dmytro wsadził trzy palce w maszynę i pociągnął.
– Ostrożnie – upomniał go Nazar. – Na pewno ma ładunek wybuchowy, skoro jest w jednym kawałku.
– Wyłazi. – Dmytro był zbyt zaaferowany, by się przestraszyć.
Po chwili zobaczyli krótką lufę.
– Tego się nie spodziewałem. – Dmytro podrapał się po pryszczatym policzku.
– Więc ten otwór z boku będzie na łuskę. – Nazar wskazał miejsce, które miał na myśli.
– Ciekawe, ile razy może wystrzelić… – Rozważania Dmytro uciął Artem.
– Nie mamy czasu, by go rozbierać, nie będziemy też ryzykować, że eksploduje. – Spojrzał na Nazara, który zrozumiał w mig, co dowódca od niego chce, i potwierdził skinieniem. – Po naszej stronie leżą setki takich zabawek.
– Może to ukraińskie? – powiedział z nadzieją w głosie Ołek.
– Gdyby były ukraińskie, młody… – Staruch położył mu dłoń na ramieniu. – To by nie rozniosły naszych pozycji.
– Ale ruscy… – nie poddawał się Ołek.
– Tamci stanowią tajemnicę… – zaczął Dmytro.
– Niekoniecznie – przerwał mu Nazar. – Możliwe, że to dezerterzy, za którymi puścili drony.
– Mamy dwie możliwości, obie kiepskie – zaczął powoli Artem. – Próbujemy przejść do naszych między tymi zabawkami. Albo obejdziemy ten bajzel przez pozycję wroga.
– Nie mówisz poważnie. – Ołek patrzył to na Artema, to na Nazara, jakby chciał, by ten go poparł. – Wiecie, co oni nam zrobią? Widzieliście nagrania? Te z sinymi ciałami od katowania? Nie pamiętacie o podwieszonym na drzewie chłopaku z Donbasu, zalanym krwią z krocza, po tym jak urżnęli mu jaja?!
– Uspokój się – zaczął Nazar. – Najpewniej po prostu nas zastrzelą, jeśli złapią. A takie historie zdarzają się operatorom dronów. Zresztą my też nie jesteśmy dłużni tym skurwielom. Nawet tych po naszej stronie nie bardzo lubię.
– Staruch ma rację – dodał Artem. – Poza tym mówisz o nagraniach z dwutysięcznego dwudziestego trzeciego. Sprzed dwudziestu lat.
– Teraz i tak większość dronów obsługuje sztuczna inteligencja – wtrącił się Dmytro. – Tylko te do zadań specjalnych mają operatorów.
– Tobie i tak nie przepuszczą – rzucił Nazar. – Jeśli rozpoznają, że jesteś ich.
– Nie boję się. – Dmytro zagryzł dolną wargę.
– Zobaczymy, jak zaśpiewasz, gdy cię wezmą w obroty ci z Krasnojarska…
– Wystarczy, Nazar – Artem uciął rozmowę. – Uważam, że przejście przez to pole dronów to samobójstwo. Gdyby ruscy siedzieli w tych sosnach, to by tu przyszli. Jest szansa, że zostawili tu bezzałogowce, by wpadli na nie nasi.
– By chronić tyły – dodał Nazar. – A sami ruszyli inną drogą. Albo się cofnęli, by wrócić w większej sile.
– To daje nam szansę, by przez tamten las dotrzeć do swoich – dokończył Artem.
– A ten chłopak, któremu rozwalili głowę młotkiem… – Ołek nie dawał za wygraną.
– Zbierzcie sprzęt – zakomenderował Artem.
– Wzięli go na tył szopy…
– Znalazłem też sprawną strzelbę i trochę amunicji – pochwalił się Dmytro.
– Świetnie, daj ją Nazarowi – powiedział Artem i przeliczył jeszcze raz magazynki.
– Nic tak nie razi dronów jak śrut. – Staruch chwycił rzuconą mu strzelbę i wycelował w chmury.
– Położyli mu głowę na cegłach i młotkiem…
– Przestań już, Ołek – poprosił Artem.
– Za dużo naoglądałeś się tego gówna – dodał Dmytro.
– A poza tym ten film nagrali nasi – dorzucił Nazar, nim jeszcze zaczął przeczołgać się pod uniesioną przez Dmytro siatkę.
– Poważnie? – nie dowierzał Ołek.
– Myślisz, że tylko ruscy kręcą propagandowe filmiki? A większość z nich to fotomontaż – wyjaśnił Artem.
– Nie wiedziałem – przyznał Ołek.
– To teraz już wiesz. Bierz karabin i wyłaź za Nazarem, pierwsze dwadzieścia metrów nie odrywamy twarzy od ziemi. Zresztą rób to, co Staruch.
– Naprawdę montują te filmy? – zapytał Dmytro Artema, gdy ten zaczął wychodzić z okopu.
– Nie mam pojęcia, ale lepiej, by Ołek nam się tu nie odpalił. Posłuchaj. Idziesz ostatni, więc miej oko na nasze tyły. Te drony wyglądają na uśpione, ale nigdy nic nie wiadomo.
– Jasne.
Czołgali się, zachowując dwumetrowe odstępy. Teren przed sosnowym lasem był prawie nienaruszony przez drony. Artem ominął jakąś część ciała, któregoś z Rosjan, zawiniętą w oderwany kawałek materiału, przesiąknięty krwią. Wtedy Ołek stanął. Artem dał znak Dmytrowi. Wysunięty na szpicy Nazar wstał i ruszył biegiem do linii drzew. Okolica była cicha, żaden ruch ani dźwięk nie zwrócił uwagi Artema.
– Ruszamy – rozkazał.
Przeczołgali się o kolejne metry i stanęli, gdy Ołek osiągnął poprzednią pozycję Starucha. Nazar długo obserwował pobojowisko za nimi, w końcu dał znak. Ledwie Ołek wstał i przebiegł kilka metrów, gdy usłyszeli Dmytro:
– Obiekt!
Artem zobaczył skrzydlatego drona, jak wyłania się zza chmury i obniża pułap. Przeleciał obok zniszczonych ukraińskich pozycji, następnie nad głowami leżących żołnierzy. Nazar miał już strzelbę w dłoniach, mierzył do bezzałogowca. Nie oddał strzału. Dron wzniósł się nad lasem i zaczął zataczać koło.
– To UJ-22! To nasi! – zawołał Ołek i wstał.
– Dmytro?! – zawołał Artem.
Moskwianin nie odrywał lornetki od oczu.
– To nasz, ale dziwnie się zachowuje, wygląda, jakby podchodził do ataku – powiedział Dmytro.
– Ołek! Padnij! – zawołał Artem.
– Widział nas?! – krzyczał Ołek. – Musimy im dać znać!
Nazar podnosił i opuszczał broń, krzyczał coś, ewidentnie nie wiedząc, co robić.
– Padnij! – wrzeszczał Artem.
Bezzałogowiec cicho zszedł na wysokość lasu, przemknął wzdłuż drzew. Ołek zaczął biec w jego stronę.
– Drony! – krzyknął Dmytro. – Złapały ruch!
Artem zobaczył, jak bezzałogowce podnoszą się nad przeoranymi od wybuchów okopami. Wtedy czterometrowy UJ-22 gwałtownie zanurkował, zahaczył skrzydłem Ołeka i pociągnął za sobą do chwili, gdy dziób nie wbił się w ziemię. Kadłub przetoczył się po nierównościach, łamiąc skrzydła, wgniótł Ołeka w podłoże – tylko na chwilę, by przy kolejnym koźle pociągnąć Ukraińca i wrzucić w powietrze. Ciało, niczym szmaciana lalka, spadło kilka metrów od szczątków bezzałogowca.
Dmytro i Artem poderwali się z ziemi i ruszyli biegiem.
– Może wybuchnąć! – krzyczał Dmytro, gdy przebiegli obok fragmentów drona.
Artem nie odpowiedział, dopadł do Ołeka. Błękitne oczy chłopaka utkwiły w szaro brudnym niebie, na twarzy wciąż malowało się coś w rodzaju zdziwienia. Prawa ręka, choć nadal w rękawie kurtki, była oderwana od ramienia, stracił nogę w kolanie, a biodra były nienaturalnie wykrzywione.
– Nie żyje! Artem! On nie żyje! – Dmytro pociągnął dowódcę, siłą zmusił do biegu.
– Nadlatują! – krzyczał Nazar. – Szybciej!
Wpadli między drzewa. Nazar prowadził, wyprzedzając resztę o kilka metrów. Usłyszeli wybuch. Następnie trzask łamanego pnia. Huk zwalonego drzewa. Następnie cichy szum wirników. Za nimi. Z lewej. Po prawej. Pojedynczy strzał. Po chwili kolejny. Biała kora odpadła z drzewa tuż przed Artemem. Wzniesienie. Buty dowódcy ześlizgnęły się na listowiu i patykach. Pomógł sobie rękami, nie upadł. Strzał i kolejna eksplozja. Blisko. Fragmenty poszycia lasu obsypały Artema, gdy zjechał po wzniesieniu.
– Dawaj!
Usłyszał Nazara, ale nie widział. Świst wirników dobiegał gdzieś ponad głową.
– Dawaj!
Artem minął głaz, przeskoczył zwalony pień.
– Tu! Tu! Dawaj!
Zobaczył betonową ścianę wyrastającą z kolejnego wzniesienia. W drzwiach schronu stał Staruch. Strzał. Mech pod stopami Artema wyleciał w powietrze. Świst wirnika tuż przy prawym uchu. Nazar usunął się, gdy wbiegł w czerń schronu. W ciemnościach usłyszał trzask zamykanych metalowych drzwi. Wybuch wstrząsnął betonową konstrukcją.
Artem zapalił latarkę. W korytarzu unosił się dym i drobinki kurzu. Nazar stał oparty o ścianę bunkra, obok stalowych drzwi wygiętych do środka. W miejscu, gdzie uderzył dron, powstała dziura, przez którą wylatywał dym z płonących na zewnątrz liści. Powiginane fragmenty bezzałogowca walały się po podłodze.
– Żyjesz? – zapytał Nazar.
– Tak, chyba… Chyba jestem cały. – Artem dla pewności obmacał tors.
– Ołek?
– Nie żyje.
– Dmytro? – dopytywał Staruch.
– Był tuż koło mnie, gdy dobiegliśmy do lasu.
– Gdy zobaczyłem cię na wzgórzu, wokół ciebie były tylko drony.
– Musiał się odłączyć…
– Spokojnie. – Nazar uśmiechnął się mało przekonująco. – Moskwianie są jak karaluchy, zawsze przetrwają. Na pewno wlazł pod jakiś głaz, żeby przeczekać.
– Czemu zaatakował nas ten dron? Nie rozpoznał oznaczeń?
– Nie ma sensu teraz nad tym myśleć. Znajdźmy inne wyjście z tego bunkra i zachowajmy ciszę. To w końcu ruski posterunek.
Dopiero po słowach Nazara Artem uświadomił sobie, w jak niekorzystnym są położeniu. Przysłonił latarkę ręką, by skrócić jej promień. Ruszyli wąskim korytarzem. Szli wolno, omijając skrzynie i uważając na zawieszone na ścianach metalowe szafki.
– Czemu nie ma światła? – zapytał szeptem Artem.
– Może to efekt ostatnich sankcji. – Głos Nazara dobiegał z daleka.
– Który to pakiet? – zaśmiał się Artem. – Pięćdziesiąty?
– To jak w tym kawale…
Artem nie dowiedział się, o jaki dowcip chodziło – głos Starucha ucichł, gdy skręcił za róg. Spojrzał za siebie, ale nigdzie nie było Nazara. Zawrócił. Stary żołnierz leżał oparty o ścianę.
– Co się dzieje? – Artem oświetlił bladą twarz weterana.
– Chyba mam pecha – przyznał Nazar.
Artem, skierował promień latarki na dłonie Starucha, którymi ten ściskał coś na brzuchu. Przez palce sączyła się krew.
– Pokaż? – poprosił Artem.
– Jak sobie życzysz.
Nazar odsłonił lotkę śmigła wystającą z trzewi.
– Obawiam się, że reszta siedzi gdzieś wplątana w moje jelita – stwierdził Staruch.
– Nie ruszaj się, poszukam apteczki.
– Dobrze. Na spokojnie, od ran brzucha można umierać całymi dniami. Nie ma pośpiechu – zażartował Nazar.
Artem odłożył automat, podniósł strzelbę i ruszył korytarzem. Szybko stracił orientację przy kolejnych załomach. Kątem oka dojrzał drzwi. Wszedł i oświetlił pomieszczenie. Zobaczył stanowiska obsługi dronów. Kopnął w coś na ziemi. Nim skierował światło latarki na podłogę, usłyszał kaszel. W głębi zapaliła się zielona pałka sygnalizacyjna, rzucając nikłe światło na rosyjskiego żołnierza.
– Kim jesteś? – zapytał z trudem.
– Gdzie jest apteczka? – warknął Artem.
– Ukrainiec… – Rosjanin nie miał siły, by osłonić twarz przed światłem latarki, zacisnął tylko mocniej powieki. – Nie wyszła wam chyba ta Lucy.
– Nie pieprz, tylko mów, gdzie jest apteczka! – rozkazał Artem.
– Cicho, bo jeszcze ją obudzisz – poprosił Rosjanin.
– Zabiję cię.
– Ja już jestem zabity. – Rosjanin wyciągnął rękę, wskazywał coś na prawo od Ukraińca.
Artem oświetlił otwartą skrzynkę z bezpiecznikami. Przeszedł, przesuwając jakieś przedmioty na podłodze. Uruchomił zasilanie. Lampy zamigotały, następnie rozbłysły jasnym, pomarańczowym światłem. Artem usłyszał cichy klik, a następnie świst wirników. Z ziemi, szafki i stolika zaczęły unosić się drony. Artem chwycił strzelbę oburącz. Wypalił. Pierwszy dron, podziurawiony śrutem, upadł na podłogę. Strzelba huknęła ponownie, dziurawiąc bezzałogowca, monitor i komputer na stoliku. Strzelba uderzyła o podłogę. Artem sięgnął do kabury po pistolet.
Dron z szafki zleciał i zawisł tuż przy twarzy Ukraińca.
– Ty też jesteś zabity – powiedział Rosjanin.
Eksplozja uruchomiła kolejne bezzałogowce, które w różnych częściach bunkra powoli uniosły się w powietrze, by spenetrować korytarze.
*
Dmytro skoczył w bok, by nie wpaść na drzewo. Zobaczył sześć dronów lecących za Artemem. Podjął decyzję w jednej chwili. Skoczył w wodnisty rów i zamarł. Cały las zdawał się buczeć od wirników bezzałogowców. Nie był wierzący, jednak zaczął powtarzać:
– Gospodi Isusie Christe, Synie Bożyj, pomiłuj mienia griesznawa.
Dźwięk lotek śmigieł przecinał powietrze. Buczenie było coraz głośniejsze. Dron zawisł nad rowem. Dmytro ucichł, ale modlitwa rozbrzmiewała w jego głowie do chwili, gdy dźwięk silników zaczął się oddalać, aż stał się tylko echem niesionym po lesie.
Dmytro zesztywniał z zimna i przerażenia. Zapadł w letarg, niezdolny do podjęcia jakiegokolwiek działania.
Ciemność rozjaśnił oślepiający blask. Dmytro poczuł, jak ktoś brutalnie chwyta go za ramiona i wyciąga z rowu. Słyszał wiele głosów. Rzeczowych komend i odpowiedzi – krótkich, zwięzłych, tak charakterystycznych dla armii. Widział fragmenty czarnych mundurów poprzez blask latarek na hełmach prowadzących go żołnierzy. W zamieszaniu, dopiero po chwili, rozpoznał język. Angielski.
Wyprowadzono go w miejsce, gdzie zginął Ołek. Niedaleko sosnowego lasu stały dwa śmigłowce, bez żadnych oznaczeń. Czarne jak uniformy ludzi kręcących się przy dziesiątkach dronów zebranych na polu. Dmytro nie był w stanie dłużej poruszać nogami, więc upuszczono go na ziemię.
– Nikogo więcej nie znaleźliśmy – powiedział jeden z żołnierzy.
– Odejść – rzucił mężczyzna w kominiarce.
– Dobrze poszło – powiedział drugi, z kominiarką podwiniętą tak, że nie zasłaniała brody i ust.
– W tym tempie będziemy mieć pokój, po obu stronach, do świąt – powiedział ten z zasłoniętą twarzą.
– Jak to właściwie działa? – zapytał ten z odsłoniętymi ustami.
– Pokazać ci?
– Jasne.
Ten w kominiarce wyciągnął urządzenie przypominające telefon.
– Lucy? – powiedział do mikrofonu.
– Tak? – z urządzenia dobiegł przyjemny kobiecy głos.
– Aktywuj drona numer 55732 – rozkazał żołnierz.
Jeden z dronów uniósł się w powietrze. Dmytro zawył na dźwięk wirników. Wstał z trudem i powłócząc nogami ruszył w ciemność. Za sobą usłyszał:
– Mam go wysadzić czy rozwalić?
– Nie róbmy zamieszania, niech strzela.
– Lucy, dron 55732 niech przejdzie w tryb bojowy, z użyciem amunicji.
– Przyjęłam. Dron jest uzbrojony i gotowy do działania.
– Zniszcz cel.
Dmytro nie widział, jak dron podleciał. Poczuł ostry ból przeszywający klatkę piersiową. Padł na ziemię, dławiąc się napływającą do gardła krwią. Nim umarł, noc rozbrzmiała od dźwięku dziesiątek wirników. Słyszał krzyki i strzały.
– Lucy! Dezaktywuj drony! – wrzeszczał znajomy głos tego w kominiarce.
Eksplozja helikoptera zagłuszyła odpowiedź, udzieloną miękkim kobiecym głosem:
– Straciłeś uprawnienia w świetle nowych rozporządzeń. Przepraszam za utrudnienia.
Witaj. :)
Na początku już podziękuję za okazany szacunek w postaci znaczenia wulgaryzmów. :)
Ze spraw technicznych mam wątpliwości co do (zawsze – jedynie do przeanalizowania):
Artem siedział na skrzyni. Opierał plecy o zimną, błotnistą ścianę. Nogi wyciągnął wszerz okopu, wspierając je o duży kamień, którego nikomu nie chciało się wyrzucić z błotnistego rowu. – powtórzenie – celowe, by podkreślić sytuację na froncie?
Stary żołnierz z blizną idącą od skroni, (ten przecinek dać po „blizną”?) przez policzek do brody, częściowo już zasłoniętą siwym zarostem, zdawał się nie słyszeć pytania.
Patrzył tak, jak dziecko spogląda na ojca, który – jak tylko się odezwie – sprawi, że wszystkie problemy znikną. Może właśnie dlatego w drużynie Ołek był traktowany jak młodszy brat, o którego należy się troszczyć, bo sam nie da sobie rady na świecie. – powtórzenia?
Przez te pełne lęku (przecinek?) błękitne oczy, w których zawsze kryło się lękliwe, niewypowiedziane pytanie. – powtórzenie?
– Już myślałem, że zeszłeś na zawał, czy coś – zaśmiał się Ołek. – czy tu celowo taka forma?
– Szkoda – przyznał Staruch – że tak się nie stało. Może teraz bym sobie wisiał gdzieś o tam. – nie mam pewności, ale na końcu raczej powinien być przecinek – przed/za „o”???
Czasem, jak sobie przypomnę, gdzie i z kim jestem, to mam ochotę palnąć sobie w łeb. – powtórzenie?
Księżyc świecił, do chwili, gdy dźwięk wirników – niczym olbrzymi rój – nie nadciągnął, gasząc jasną łunę. – zbędny pierwszy przecinek?
Dwie doby potrzebowali, by ich ręce przestały drżeć, by minął szok i apatia. – jakoś mi to zgrzyta, czy „potrzebować” nie wymaga Dopełniacza – kogo?, czego?
Rzuć okiem na wschód od nas, tak (przecinek?) byśmy coś wiedzieli.
Zupełnie (przecinek?) jakby ktoś je chciał pochować (…).
Zeskoczyli ze skrzyni i rzucili się na drugą stronę okopu.
– Gdzie? – rzucił Artem. – powtórzenie?
– Zaraz będą przy naszym posterunku – Nazar, zwrócił uwagę towarzyszom, zapatrzonym w biegnących. – zbędny pierwszy przecinek?
Ostatni Rosjanin stanął i podniósł broń w chwili, gdy drugi dron wyskoczył jakby z podziemi i eksplodował na wysokości głowy. – miało być tak, czy „spod ziemi”?
To raczej te, które przyleciały w nocy. Możemy zresztą porównać je z tymi… – powtórzenie?
Dmytro, był zbyt zaaferowany, by się przestraszyć. – zbędny pierwszy przecinek?
– Może to Ukraińskie – powiedział z nadzieją w głosie Ołek. – czemu wielką literą?; czy nie powinno tam być jeszcze pytajnika, skoro to zdanie pytające?
– Gdyby były Ukrainskie, młody… – tu też wielką, celowo?; literówka?
Próbujemy przejść do naszych, między tymi zabawkami. Albo, obejdziemy ten bajzel przez pozycję wroga. – oba przecinki zbędne?
– Wystarczy Nazar – Artem uciął rozmowę. – przecinek przy Wołaczu?
– Uważam, że iście przez to pole dronów to samobójstwo. – w sensie, że chodzi o chodzenie?
Uważam, że iście przez to pole dronów to samobójstwo. Gdyby ruscy siedzieli w tych sosnach, to by tu przyszli. Jest szansa, że zostawili tu bezzałogowce, by wpadli na nie nasi. – powtórzenia?
– To daje nam szansę, by przez tamten las, dotrzeć do swoich – dokończył Artem. – zbędny ostatni przecinek?
– A poza tym ten film nagrali nasi – dorzucił Nazar, nim jeszcze zaczął przeczołgać się pod uniesioną przez Dmytro siatkę. – styl i składnia?
– Gdy zobaczyłem cię na wzgórzu, wokół ciebie były tylko drony. – powtórzenie?
– Nie pieprz (przecinek?) tylko mów, gdzie jest apteczka! – rozkazał Artem.
Niezwykle realistyczny opis wydarzeń na froncie podczas wojny. Przejmujące szczegóły śmierci bohaterów. Co do samej Lucy i założeń jej planu– oby to była tylko fantastyka.
Klik, pozdrawiam serdecznie. :)
Pecunia non olet
Witam,
Nie wiem, dlaczego uważasz, że to nie jest typowe SF – moim zdaniem jest to typowe, bliskie SF. Cała sprawa ostatecznie rozbija się o rozwój technologii.
Najmocniejszą stroną opowiadania jest bardzo realistyczny obraz wojny. Chaos, bezsens i beznadzieja wylewają się z paragrafów. Także za to brawa.
Czytając, odczułem pewne braki w konstrukcji fabuły – żaden z bohaterów specjalnie nie wzbudza sympatii, nie mają też jakiegoś celu poza przeżyciem kolejnej godziny. Z fabularnego punktu widzenia są jedynie tłem prowadzącym do puenty o Lucy.
Rozumiem, że to wynika z zamysłu, żeby pokazać właśnie ten wojenny chaos i beznadzieję, ale jednak chciałbym być trochę zmuszony do trzymania kciuków za bohaterów, jeśli opis ich losów zajmuje większą część opowiadania.
Pod kreseczką jakieś drobne rzeczy, które mi się rzuciły w oczy przy czytaniu.
Pozdrawiam i klik
Opierał plecy o zimną, błotnistą ścianę. Nogi wyciągnął wszerz okopu, wspierając
Odebrałem to jako powtórzonko.
Nazar nie był dowódcą drużyny, a raczej tego, co z niej zostało – był nim Artem.
Czy tu nie powinno być “czy” zamiast “a”?
odpowiedział Nazar, ale bez typowej dla Dmytro złości w głosie
Chyba czegoś zabrakło w tym zdaniu, bo teraz wygląda, że Nazar miałby odpowiadać ze złością typową dla Dmytro.
dźwięk wirników – niczym olbrzymi rój – nie nadciągnął, gasząc jasną łunę
Dźwięk zgasił łunę?
– Tak. – Artem dostrzegł bezzałogowce.
Wyglądały, jakby ktoś je porozstawiał przy fragmentach pobojowiska.
Tu chyba nowy paragraf niepotrzebny?
Wiecie, co oni nam zrobią? Widzieliście nagrania? Te z sinymi ciałami od katowania? Nie pamiętacie o podwieszonym na drzewie chłopaku z Donbasu, zalanym krwią z krocza, po tym jak urżnęli mu jaja?!
Trochę takie “as you know bob”.
Dlaczemu nasz język jest taki ciężki
Hej,
dziękuję za odwiedziny i komentarze :)
bruce – poprawione głównie przecinki i powtórzenia, choć przy dialogach nie wszędzie :) “iście” mnie rozwalił :D – tak to jest jak się człowiekowi kilka razy zmienia koncepcja na zdanie ;). Dziękuję za klika :)
GalicyjskiZakapior – tak, skupiłem się na fragmencie w całości dziejący się na froncie, trochę czasu poświęcam bohaterom nadając im rys psychologiczny, ale faktycznie nie ma tu miejsca by się zagłębiać w nich bardziej tym bardziej, że opowiadanie właściwie, jak słusznie zauważyłeś, nie jest o nich :)
Chyba czegoś zabrakło w tym zdaniu, bo teraz wygląda, że Nazar miałby odpowiadać ze złością typową dla Dmytro.
Ale wiesz o co chodzie :) Bo tu dla Dmytro, oznacza, że Nazar miał dla niego przeważnie złośliwości. Wiem o co Ci chodzi ale muszę pomyśleć nad przebudową, tu i łunie.
Trochę takie “as you know bob”.
Trochę tak :)
Dziękuję Wam za wszystkie uwagi, część poprawiłem ale nad częścią muszę pomyśleć :) Cieszę się, że kategoria SF może zostać :)
Pozdrawiam :)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
I ja dziękuję, Bardjaskierze, pozdrawiam serdecznie. :)
Pecunia non olet