Profil użytkownika

Nie można porządnie podać miejsc inspirujących twórczość w zakładce Miasto, więc będą tutaj. Przede wszystkim Trójmiasto i Podhale. Mogą się zlewać we wspólny nieokreślony twór (coś jakby Turów Róg).


komentarze: 2467, w dziale opowiadań: 1942, opowiadania: 558

Ostatnie sto komentarzy

Odrobinę mnie rozbroiłeś, nie mogę teraz wyrzucić z głowy obrazu lejka poetyckiego, galicyjskiego w dodatku (a przecież tekst jest bardzo galicyjski)…

Naturalnie cieszy mnie, że doceniasz nastrój, temat i ogólną estetykę. Górską zimę, muszę przyznać, też znam bardziej z lektur niż z autopsji, a fraza “dziś w nocy będzie ciemno” parę lat temu była wręcz memem w środowiskach górskich.

Podmiot liryczny uprzedza o “dniach gniewu” i o “zerze bezwzględnym” ale raczej nie jest to proroctwo epoki lodu

Jasna sprawa, starałem się tutaj wystawić czytelnikowi ten kontrast, że klimat coraz cieplejszy, a ludzie coraz bardziej tandeta, co symbolizuję zimą – ale sam mam gigantyczne wątpliwości, na ile czytelnie i sensownie to wyszło. Antropomorfizowane zero bezwzględne niszczące ludzi za chęć pomocy innym można czytać jako element fantastyczny – albo i nie, bo żyjemy w Polsce – albo jako odniesienie do śmierci cieplnej Wszechświata, czyli do wyboru, do koloru…

nie ma tu chyba średniówki, albo przynajmniej nie wszędzie jest. (…) chyba takie długie wersy lepiej by wchodziły, gdyby była?

Czułem, że temu wierszowi powinna pasować pewna szorstkość toku, ale głównie był to rodzaj wyzwania rzuconego sobie samemu – czy potrafię zmusić jedenastozgłoskowiec, żeby dobrze brzmiał bez średniówki. Takie eksperymenty to na własną odpowiedzialność i jeżeli zgodna opinia czytelników będzie taka, że “nie brzmi”, mogę tylko położyć czułki po sobie.

 

Pozdrawiam ślimaczo!

Witaj, bruce!

Ogromne podziękowania za pierwszy komentarz. Twoje miłe, pozytywne słowa zawsze potrafią podnieść na duchu o poranku (bo zaglądałem na NF już z myślą, że pewnie nie warto było upubliczniać tej głupotki). Trudno byłoby mi powiedzieć w paru słowach, o czym jest ten tekst, w pierwszym odruchu nie nazwałbym go nostalgicznym, ale chyba dobrze trafiłaś: że przekazuję wrażenia kogoś, kto rósł przekonany, iż żyje i będzie żył w najlepszych czasach kiedykolwiek, a wraz ze świadomym pojmowaniem koncepcji “końca historii” musiał ją po kawałku wynosić do lamusa.

Na pewno cieszę się, że nie zwróciłaś uwagi na ewentualne wady toku wiersza, bo pozwoliłem tu sobie na parę manewrów, których komu innemu bym nie polecił – co prawda sam chciałem uczynić go chropowatym w porównaniu do niesamowitej płynności takich Kaprysów Herostratesa, ale granica między chropowatością a rażącym zgrzytem zawsze jest cienka, a nie mam słuchu rytmicznego, żeby to dobrze ocenić. Oryginalność rymów? Tak z głowy nie rzucę przykładami, ale założę się, że co najmniej połowy ktoś już kiedyś użył.

Dziękuję za klika, pozdrawiam serdecznie, dobrej środy!

No, ale pozytywy bez sytuacji są jakieś takie samotne…

To może “który w każdej sytuacji usiłował znaleźć pozytywy”?

Ale zmieniała na różne kolory.

“Od czegoś po coś” rozumiałbym tak, że pierwsze ma być na początku, a drugie na końcu, jak “od kołyski po grób”. Też nie jestem pewien, jak to zręcznie wyrazić. Może na przykład “przyjmowała nowe barwy” zamiast “zmieniała barwę”, wtedy byłoby jasne, że potem już podajesz zakres tych nowych barw.

 

Na pewno nie staram się umyślnie zaciemniać rad, jeśli więc coś jeszcze budziło Twoje wątpliwości, oczywiście dawaj znać, dla mnie to też nauka!

Wspaniali Portalowicze i Fantaści!

Z wielką przyjemnością i nie mniejszym opóźnieniem mogę ogłosić wyniki plebiscytu na najlepsze opowiadanie za rok 2024 – w zastępstwie Irki_Luz, która w lipcu ustąpiła ze stanowiska przewodniczącej Loży. Podziękowania za dotarcie do wyników i przekazanie ich Loży należą się jednak nie mnie, a PsychoFishowi. Podziękowania należą się także każdemu z głosujących, których było 15 (tak samo jak w zeszłym roku); wiadomość o organizacji plebiscytu znajdowała się w wątku https://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/33449.

Nie pragnąc narażać na szwank Waszej cierpliwości ani chwili dłużej, spieszę z przedstawieniem wyników:

 

dzielone 9–10. miejsce, po 1 głosie:

adam_c4 – Ofiara

Żongler – Przyjdź, Królestwo Plagi

 

8. miejsce, 2 głosy:

Staruch – Wiedza to sucz

 

dzielone 5–7. miejsce, po 3 głosy:

Rossa – Amba znaczy tygrys

Żongler – Animalia Profana

Caern – Pani szefowa

 

dzielone 3–4. miejsce, po 4 głosy:

zygfryd89 – Nocne Radio znów nadaje. Chłopiec w kapeluszu

Edward Pitowski – Deus vapor machina

 

2. miejsce, 7 głosów:

Outta Sewer – Wejście smoczka

 

1. miejsce, 10 głosów:

Zanais – Prawdy ukryte w mirażu

 

Serdeczne gratulacje dla zwycięzców – życzę, by wena zawsze dopisywała, a każdy kolejny utwór był tylko lepszy!

Cześć, Ambush! Ślimak wysuwa czułki i bada tekst…

Miło, że dałaś się tak barwnie zainspirować, czyta się to lekko. Pomimo pewnej baśniowości widać, że świat nie jest cukierkowy i choć trochę przebijają z niego realia epoki preindustrialnej… Kreacje księcia i pasterki ciekawe, pewnie nie ma sensu za mocno doszukiwać się przesłania w takiej opowiastce, ale jest tu coś o przejmowaniu inicjatywy i odpowiedzialności za własne życie, i jakaś dyskusja nad tematem “żadna praca nie hańbi”. Gratuluję szybkiego trafienia do Biblioteki!

Ponieważ utwór nie jest szczególnie długi, pokuszę się o solidny przegląd redakcyjny – nie wątpię, że uda Ci się skorzystać na przyszłość:

pozytywy sytuacji.

SJP PWN definiuje pozytyw jako “dodatnią stronę jakiejś sprawy lub sytuacji”, więc wydaje mi się, że to może już być pleonazm.

Wszyscy, no może poza Korogwizdem, rozumieli, że ich położenie było fatalne.

Powinno być “położenie jest fatalne” – następstwo czasów w zdaniu podrzędnym dopełnieniowym: “było” mówiłoby o jakimś przeszłym położeniu, które w relacjonowanym momencie już ustało.

Wędrowali między rzekami, górami, jaskiniami i smokami, bezskutecznie szukając szczęścia.

Równoważnik zdania podrzędnego.

Wszyscy dobijali już czterdziestki,

Dobijać do czterdziestki (dobiegać czterdziestki).

w którym ogłoszono turniej, czy inne rycerskie wyzwanie

Raczej bez przecinka, to jest zwykła alternatywa, jak “lub”.

stojący na ławie, niemal pusty gąsiorek

Też nie dawałbym przecinka: raczej “stojący na ławie” określa “niemal pusty gąsiorek” niż “stojący na ławie” i “niemal pusty” niezależnie określają gąsiorek.

nowoprzybyłą

“Nowo” z przymiotnikami osobno.

– Chcę poślubić księżniczkę Walerię! – jęknął głosem rozkapryszonego dziecka.

– A nie jakąkolwiek damę z zamkiem? – spytała, składając usta w ciup.

– Nie. Może kiedyś, ale po tym, co mi powiedziała… – Książę przełknął ślinę.

– Konkretnie co?

– Nieważne: zamek, twierdza(-,) czy lenno!

Ten dialog jakoś się nie skleja w całość – chwilami wygląda na to, że koniecznie pragnie poślubić Walerię, a chwilami, że jakąkolwiek damę z jakąkolwiek posiadłością, bo Waleria go śmiertelnie obraziła.

poderwała się z krzesła

Przed chwilą siedziała na tronie.

A damy zaklaskały w dłonie, śmiejąc się perliście.

śmiertelność bywa większa przy zasadzaniu się(-,) niż przy strzyży.

Nie ma rozdzielnych orzeczeń.

Wyjaśnię ci, jak możesz zdobyć przędzę

– Nie! Gobliny są wredne, kłótliwe i narcystyczne, ale przekupne. Dlatego masz szansę, niewielką przyznam, ale będzie cię to kosztować niemało! No, a opłatę biorą od każdej głowy… Stać cię? – spytała z wrednym uśmiechem.

A ponieważ chodzi o gobliny, to, co wpłaciłeś, potraktujemy jako pierwszą ratę.

Tak, każdego dnia zajmował się pokrytymi brodawkami, porośniętymi włosami zielonkawymi, niczym mech i oszpeconymi cuchnącymi ropniami stopami.

Nie wiem, czy zielonkawe są włosy, czy całe stopy – od tego zależy przecinek przed “zielonkawymi”, ale na pewno nie powinno go być przed “niczym”.

twego konkurenta, Strachsława ktoś zastrzelił

“Strachsława” to niewyraźne wtrącenie, wydzielić przecinkami obustronnie lub wcale.

sprzedał część bezcennej przędzy

Jeżeli część sprzedał, to nie była (dla niego) bezcenna; może to świadomy zabieg stylistyczny, ale jak dla mnie tworzy pewien dysonans.

podczas tkania zmieniała barwę, od bieli po purpurę i szmaragd.

A pisałaś, że pierwotnie była niebieska, nie biała?

którą młodej parze przekazał szczodry król Spysomach.

Właściwszy szyk: parze młodej.

 

Pozdrawiam serdecznie –

Ślimak

Naprawdę się cieszę, że doceniasz krytykę! Wcale nie chciałbym Cię namawiać, żebyś usuwał tekst – widzisz, że przynajmniej części odbiorców spodobał się w takiej formie, z lektury dyskusji też ktoś teoretycznie może odnieść korzyść, ale ostatecznie to zawsze Twoja decyzja.

Powitanie na Portalu nowego autora wierszy to zawsze przyjemność, ale do tego utworu miałbym znaczące zastrzeżenia, w zasadzie moim zdaniem może on wymagać przepisania od nowa.

Przedstawianie punktu widzenia znanych, ale nieco pobocznych postaci mitologicznych czy literackich to uznany i pozwalający osiągać barwne efekty gatunek, ważne jest jednak, żeby sytuacja i motywy tych postaci pozostawały w bliskim związku z oryginalnymi. U Szekspira ta scena, przynajmniej według mojego rozumienia, kształtuje się następująco: Malcolm, prawowity dziedzic króla obalonego przez Makbeta i przywódca rebelii, spotyka się z Macduffem, doświadczonym i szanowanym wodzem, którego wsparcia potrzebuje. Malcolm zaczyna rozmowę od tego, że opowiada o sobie same najgorsze rzeczy, dowodząc, że nie nadaje się na władcę. Macduff uznaje, że pozostaje mu wyemigrować ze Szkocji na zawsze (a może najpierw go zabić). Malcolm odpowiada, że liczył na taką reakcję, bo opowiadał o sobie kłamstwa, żeby go przetestować, czy jest godzien (!) dołączenia do Sprawy. Macduff przewraca oczami: widzi teraz, że chłopak ma głowę nabitą literackimi ideami, dziwaczne pomysły, nie umie się obchodzić z ludźmi i rzeczywiście nie nadaje się na władcę, ale bądź co bądź można go wesprzeć przeciw tyranowi, a potem się zobaczy. Następnie dopiero Macduff otrzymuje wiadomość, że jego rodzina została wymordowana z rozkazu Makbeta, więc z potrzeby zemsty praktycznie przejmuje dowodzenie nad rebelią, odsuwając na bok mało sprawczego Malcolma.

U Ciebie rozmowa wygląda inaczej. Tak naprawdę trudno odgadnąć jej sens, ale jeżeli dobrze rozumiem, Twój Malcolm najpierw szczerze mówi, że chce zostać królem wyłącznie z próżności, nie widząc w tym nic nieadekwatnego. Wtedy przychodzi wiadomość o tragedii rodzinnej Macduffa, która wstrząsa postawą moralną Malcolma i sprawia, że zaczyna się wahać, czy istotnie nadaje się na władcę. To jest zupełnie inny dialog zupełnie innych postaci! Nie wiadomo, z jakiej racji utożsamiasz je z bohaterami Szekspira.

Twój utwór jest pełen fatalnych, błędnych stylistycznie lub nieczytelnych wyrażeń:

Aby śpiewano do mego frontu,

Na czym polega śpiewanie do czyjegoś frontu, gdzie człowiek ma front?

By pamiętano każdego lata

Co pamiętano?

Dlaczego płaczesz, cieszysz się z króla?

Zgaduję, że to pytanie miało znaczyć “Dlaczego płaczesz? Czy to z radości, że masz takiego króla?”, ale… nie znaczy. Ani płakać, ani cieszyć się nie można “z kogoś”. Można ewentualnie się z kogoś śmiać.

Po co ci władca, którego sługa

Cierpi, stojąc i płacząc nad truchłem?

Kompletnie niejasne.

Co się objawia, gdy tracę męstwo

Przecież chyba chodzi o to, że przekleństwo objawia się utratą męstwa, a nie że objawia się z chwilą, gdy on to męstwo traci?

Że na Was spojrzę, gdy umrzesz z bólem

Że gdy Was skrzywdzą, zaprotestuję

Dlaczego nagle “Was”, dlaczego “umrzesz z bólem”?

 

Pod względem technicznym: zasadniczym budulcem Twojego wiersza jest ewidentnie dziesięciozgłoskowiec 5+5, ale ten rytm nie jest w pełni utrzymany. Masz dwa przypadkowe jedenastozgłoskowce (Aby stawano…, Zasiądę…) i jedną dziesiątkę 4+6 (Cierpi, stojąc…). Parę rymów zbyt zgranych (lata – świata, królem – bólem, gramatyczny obiecuję – zaprotestuję), inne mocno niedokładne.

Próbuj dalej, życzę wiele weny i cierpliwości! Z pozdrowieniami –

Ślimak Zagłady

Jak zwykle z początkiem miesiąca przedstawiam sytuację:

 

Marszawa – Miłość pachnąca wrotyczem – 8/5 głosów, 1 TAK (bruce, beeeecki), nominacja!

GalicyjskiZakapior – Władimirówna – 3/5 głosów, 0,5 TAKA (bruce);

pusia – Dziwadełko – 3/5 głosów, 0,5 TAKA (bruce);

zygfryd89 – Nocne Radio znów nadaje. Królicza nora – 3/5 głosów, 0,5 TAKA (bruce).

 

Zgłoszenia Loży:

BardjaskierPonad głębią (Ambush);

Galicyjski ZakapiorWładymirówna (Ambush).

Beta opowiadań konkursowych: według mojej wiedzy i przekonania jest odpowiedzialnością autora, aby upewnić się, czy nie zaprasza do betowania jurora. Raczej nie ma możliwości technicznej, żeby całkowicie zrezygnować z raz zaakceptowanej bety (dla pewności można zapytać administratorów, ale bardzo wątpię). Gdyby przydarzyła Ci się taka niefortunna pomyłka i zorientowałabyś się w sytuacji zaraz po przyjęciu zaproszenia, moim zdaniem mogłabyś jawnie zadeklarować, że nie będziesz brała udziału w becie ani do niej zaglądała ze względu na obowiązki jurorskie, i na tym zakończyć sprawę. Gdybyś jednak zdążyła wnieść istotny wkład w opowiadanie (lub gdyby zachodziło podejrzenie, że autor zrobił to umyślnie), moim zdaniem byłaby to przesłanka do dyskwalifikacji tekstu, co nie byłoby przecież w najmniejszej mierze Twoją winą. W każdym razie ostateczną decyzję podjęłoby jury konkursu, nie ma w tych sprawach ogólnych reguł portalowych.

Nominowanie opowiadań konkursowych przez jurorów: Loża może przyjąć tajne nominacje (wiadomością prywatną, tak jak piszesz) i udzielić dyspensy od obowiązku zamieszczenia komentarza merytorycznego, jeżeli konkurs kończy się po ósmym dniu kolejnego miesiąca względem daty publikacji tekstu (czyli w tym konkursie dotyczy to tylko publikacji październikowych). Podobnie też mogą dokonywać anonimowych nominacji zasiadający w jury członkowie Loży. Z kolei anonimowy autor, którego utwór miałby trafić pod głosowanie piórkowe, a który nie mógłby się ujawnić ze względu na regulamin konkursu, także byłby zobowiązany do skrytego przekazania swoich danych wskazanemu członkowi Loży.

Nie ma za co, ponownie i serdecznie pozdrawiam!

Cześć, bruce!

Trochę mi niezręcznie, że tak rzadko komentuję Twoje miniaturki historyczne. Często nie wiem, jak się do nich rzetelnie odnieść i udzielić przydatnych porad – nie jest to gatunek, w którym czułbym się pewnie. W każdym razie jest w nich wiele humoru i czułości, przybliżasz też czytelnikom mało znane zdarzenia i postaci.

Ta historia jest malowniczo pomyślana, chociaż trochę mnie zastanawia to, że (o ile się nie mylę) w pojęciu chrześcijańskim magia jest wyłącznie wynikiem paktu z diabłem lub opętania, więc jeśli nawet czarnoksiężnikowi udałoby się odpokutować grzechy i trafić do Nieba, to nie miałby więcej do niej dostępu. Mniej mnie już dziwi, że postanowiliby kogoś cudownie ocalić, ale pozostawić go okaleczonego. Tak mi się przypomniało w luźnym skojarzeniu z końcowym zdjęciem – oczywiście to inny Jakub i w ogóle inna historia:

I w tym spotkaniu na bydlęcej drodze

Bóg uległ i Jakuba błogosławił,

wprzód mu odjąwszy władzę w jednej nodze,

by wolnych poznać po tym, że kulawi.

 

Wybacz ewentualne wprowadzenie w błąd, bo moja znajomość hiszpańskiego jest praktycznie zerowa, ale jestem w miarę pewien, że “Rozstrzelany” to el Fusilado. Przy bardzo pobieżnym przeglądzie rzuciło mi się jeszcze w oczy:

– Może powinniśmy porzucić ciało wśród trupów towarzyszy Wenceslao Moguela?

Tak ogólniej to mam nadzieję, że wszystko u Ciebie w porządku. Pamiętaj, że zawsze możesz śmiało pisać, gdybyś potrzebowała pomocy w sprawach literackich czy zwłaszcza związanych z działaniem Portalu. Pozdrawiam serdecznie!

Starałem się, żeby moja odpowiedź była dostosowana w tonie lub nawet nieco złagodzona względem pytań kolejnych po Tobie Użytkowników, którzy są weteranami forum i mieli wielokrotnie okazje do interakcji z Irką. Przykro mi, że wzięłaś ten ton do siebie, Iyumi; naturalnie powinienem był to przewidzieć. Jasne też, że należała Ci się odpowiedź w krótszym terminie niż miesięczny: po prostu do czasu mieliśmy nadzieję, że przecież te wyniki dostaniemy i razem z ich publikacją przeprosimy za opóźnienie. Bądź co bądź trzymam czułki, byś wciąż zaglądała tu od czasu do czasu, bardzo miło wspominam naszą ostatnią rozmowę!

Ciepła opowieść w Twoim stylu. Ładnie ujmujesz tematykę stosunków rodzinnych, podążania za swoimi uczuciami i predyspozycjami. Szkoda tylko, że tu naprawdę był potencjał na dłuższą formę, a ta wydaje się wręcz ściśnięta na siłę. Przykładowo trudno uwierzyć w studenta medycyny, nawet magicznej, który zajmuje się pacjentami już po pierwszym roku. Albo “Znajomi magowie ojca próbowali zaglądać nam do umysłów, ale szybko zbudowałam u Dalii i u mnie blokady nie do przejścia dla ciekawskich” – przecież to byłby materiał na piękną scenę, jeżeli nie kilka.

Mam nadzieję, że już odzyskałeś okulary, bo Twój tekst błaga o ponowną redakcję. Tu dosłownie każde zdanie trzeba by czujnie sprawdzić. Dla przykładu pierwszy akapit:

Dalia i ja, Mina, jesteśmy bliźniaczkami. Starsza ode mnie o kwadrans(-,) Dalia(-,) ma talent przewidywania [przepowiadania?] przyszłości osoby, na którą w tym celu spojrzy [każdego, na kogo spojrzy?]. Poza tym [Inne?] magiczne działania [czynności?] przychodzą jej z trudem. Chyba(-,) że dotyczą roślin lub zwierząt. Ja nie umiem nic przewidzieć, za to magia jest dla da mnie naturalna. Wszelkie zaklęcia, zwłaszcza działające na ludzi, same mi wchodzą do głowy, zwłaszcza dotyczące ludzi. Nawet wymyślałam wymyślam własne i stosowałam z różnym skutkiem [i próbuję ich używać, jak dotąd z różnymi skutkami?].

Pozdrawiam, życzę dużo weny i eukaliptusa!

Może nie mieszajmy różnych kwestii? Jeżeli chodzi o plebiscyt, możecie mnie obarczać znaczną częścią odpowiedzialności, że przejmując po Irce stanowisko przewodniczącego Loży, nie upewniłem się, czy będziemy w stanie go rozstrzygnąć. Niemniej ośmielę się delikatnie napomknąć, że kiedy tak odpowiedzialna i zasłużona dla Społeczności osoba nie dostarcza wyników głosowania, które rozpisała, to ja osobiście nie wynikami najbardziej bym się przejmował. Jeżeli natomiast chodzi o piórka, to zapewniam Was, że ja ani Finkla nikomu ich nie przypniemy. Przeprowadzenie grudniowych wyborów do Loży, o ile się nie mylę, leży także w gestii administracji.

Też nie mam żadnego słuchu muzycznego ani nawet wyczucia rytmu z prawdziwego zdarzenia, ale przynajmniej zliczanie sylab i akcentów przychodzi mi zupełnie odruchowo…

Dziękuję! Tak abstrakcyjnie to bardzo chętnie, ale wiesz, jak to działa – powolny Ślimak zawinięty w introwertyczną skorupę, te sprawy. W końcu będę się musiał zmobilizować i przypełznąć na jakiś Kapitularz.

Może niejasno to napisałem, ale mnie też się ogólnie podobało, potem zacząłem się wgłębiać w detale. Moja orientacyjna znajomość teorii metryki i wersyfikacji nie jest czymś lepszym od naturalnego poczucia rytmu, tylko raczej jego protezą. Skoro mówisz, że nic Ci nie zgrzytało, pozostaje mi uwierzyć na słowo, chociaż trochę się zdziwię, jeżeli nie potykałaś się na tych dłuższych wersach, zwłaszcza tym z “kramem”.

Zresztą tu nie ma żadnej wiedzy tajemnej, jeśli będziesz chciała, to możemy kiedyś przysiąść na godzinę czy dwie i podzielę się swoimi wiadomościami w tej dziedzinie, u osób czujących się swobodnie w naukach ścisłych to idzie zupełnie szybko.

Właśnie kombinowałem na zasadzie, że jeżeli w tamtych czasach spróbowałaby sprzedać złoto poza oficjalnym obiegiem, i to nie mając znajomości w półświatku, to prawie na pewno skończyłoby się taką czy inną katastrofą – ale myślę, że Ty lepiej znasz realia.

Na Twoich tekstach czytelnikowi trudno się zawieść i ten nie odstaje od poziomu. Akcja jest logicznie poprowadzona, postaci i ich motywacje wydają się wiarygodne, zakończenie odpowiednio wybrzmiewa. Ciekaw byłem, jak może wyglądać “nieco lżejsze” opowiadanie o Nocnym Radiu. Tematyka hazardu nie jest mi szczególnie bliska, więc może przez to mnie jakoś wyjątkowo nie zachwyciło, ale odegrało swoją rolę. Jaki Argoland, taka królicza nora…

Z perspektywy Jadzi niezłym wyjściem w tym punkcie mogłoby być zgłoszenie służbom, że przyjechali do niej jacyś dziwaczni obcokrajowcy i zapłacili złotem, żeby móc w ciągu nocy zebrać “naturalną polską marchew”. Uregulowałaby podatek dochodowy i odsunęła od siebie od razu dwie z trzech podejrzanych spraw – tyle że Janusza wciąż brakuje.

Bardzo fajna literówka.

O! Gratulacje, Finklo! Widziałem fajną literówkę przy pierwszym pobieżnym przeglądzie tekstu, a potem szukałem jej co najmniej parę minut i nie mogłem wytropić…

Oczywiście klikam i pozdrawiam ślimaczo!

było z mojej strony tragicznym błędem.

Gdzie tam. Tragiczny błąd byłby wówczas, gdyby publiczna lektura Twojego wiersza spowodowała masową panikę i wypadki zatratowania na śmierć; ten jest zupełnie niewinny i możliwy do naprawienia.

Zdaję sobie również sprawę, że stylistycznie nie pasuję do współczesnych standardów, przyznam też, że niektóre użyte przeze mnie sformułowania są dość kliszowe. Ta archaiczność powstrzymywała mnie przez dłuższy czas przed publikowaniem czegokolwiek, cóż jednak mogę poradzić, jeśli taka a nie inna forma mnie osobiście interesuje. Nie chciałbym jednak być głuchy na cudzy głos, lecz na chwilę obecną ciężko będzie zmienić mi stylistykę.

Jak mówiłem, trudno mi Ci radzić, gdy sam nie całkiem wyzbyłem się podobnych ciągot i problemów twórczych. Przypuszczam jednak, że interesuje Cię właśnie pewna tradycyjność formy, świadome nawiązywanie do dziedzictwa romantyków czy Młodej Polski, a niekoniecznie sięganie po zużyte już kolokacje językowe i sposoby obrazowania. Co by Ci tu polecić… Kaczmarskiego znasz? Mógłbyś spróbować przyjrzeć się tekstom takim jak Rechot SłowackiegoCzaty śmiełowskieEwaRequiem rozbiorowe, które bardzo wyraźnie odnoszą się do tych dawnych wzorców, ale ich nie kopiują, zachowują świeżość wyrazu poetyckiego.

Liczbę zgłosek wydawało mi się, że zachowałem równą, to jest po siedem, najwyraźniej przyjąłem błędny sposób liczenia.

A tak, najwyraźniej. Przyimki “w”, “z” nie mogą tworzyć samodzielnej sylaby. Do sylaby potrzeba samogłoski, w praktyce inne niż te dwa przykłady wyrazów bezsamogłoskowych są niezmiernie rzadkie, ale to samo tyczy się chociażby dawnego “ku” ściągniętego (Archanioł Boży Gabriel, / posłan do Panny Maryi / z majestatu Trójcy Świętej, / tak sprawował poselstwo k’ niej…).

Pozdrawiam ponownie i ślimaczo!

Cześć, Ridziu!

Zawsze jest miło powitać na Portalu nowego autora prób wierszowanych. Ta ma swoje zalety, postarałeś się ekspresyjnie przedstawić pewną wizję czy marzenie i w niejakiej mierze Ci się to udało. Jednak te przecinki ogromnie utrudniają odbiór. Interpunkcja w języku polskim pełni przede wszystkim rolę logiczno-składniową. Obecnie wielu poetów w ogóle z niej rezygnuje, zwłaszcza w wierszach wolnych, powierzając granicom wersów tę rolę uwypuklania powiązań między słowami – ale i to jest ryzykowne, na jeden taki udany zabieg może przypadać dziesięć albo sto utworów okaleczonych. Jeżeli jeszcze podkreślasz te granice przecinkami, to znaczy, że próbujesz zmusić odbiorcę do uwierzenia, jakoby na przykład “to jeno” odnosiło się do czasownika “pragnę”, a nie do “patrzymy”. Chyba nie ten efekt chciałeś osiągnąć.

Jeżeli chodzi o pozostałe aspekty twórcze, język utworu, choć miejscami ładny, wydaje mi się sztucznie podniosły. Chętnie sięgasz po archaizmy (skier, mej, żywota mego, jeno, na się wzajem) i skostniałe połączenia (toń nieba, bijący snop światła, padół ziemski, dech więźnie). Mnie również zdarza się grawitować w tym kierunku, ale ogólna opinia panuje taka, że dużo lepsze efekty poetyckie przynosi świeżość i naturalność wyrażeń, zaskakujące spotkania słów. Jednak z zaskakiwaniem też trzeba uważać, ponieważ zniekształcenia przyjętych form łatwo sprawiają wrażenie błędu, a nie swobody poetyckiej: spoczywa się w czymś, a nie w coś (i w ogóle może to dawać mylny pogląd, że podmiot liryczny jest w stanie nieżywym); przyjmuje się rolę, a nie dolę.

Rytm jest nierówny, chyba nieumyślnie waha się od sześciu do siedmiu zgłosek i od dwóch do trzech akcentów w wersie. Rymy poprawne, ale nic szczególnie oryginalnego.

Nowym użytkownikom staram się zawsze polecać wspaniały poradnik Drakainy https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842842, dowiesz się wiele o tym, jak się tutaj odnaleźć, jak funkcjonuje nasza społeczność.

Pozdrawiam i życzę wiele weny!

Cześć, Hayvenie – Ślimak wślizguje się ponownie!

Ze względu na kompletną nieznajomość estońskiego mogę się odnieść tylko do tego, co widzę. Myślę, że to i tak pierwszy punkt oceny każdego przekładu literackiego: czy broni się jako samodzielny utwór. Ten wydaje się wypełniać założenia gatunkowe ballady z pewnym dramatyzmem i bogactwem obrazowania, chociaż sama historia występku i nadprzyrodzonej kary jest poprowadzona prosto, mnie przynajmniej treść nie podsuwa świeżych przemyśleń. Widzę miejsca, w których potencjalnie byłaby szansa zwiększenia napięcia fabularnego. Na początku zamiast “poczuł dziwną żądzę”, które bohatera nie stawia w złym świetle i niemal tłumaczy, można by pokazać, jak inni walczący widzieli w poległych przeciwnikach ludzi, których tragicznie musieli zabić, a Pontus – tylko materiał na sprzedaż. Potem szukałbym podkreślenia tego, jak zrazu miał nadzieję trafić do nieba, a wyczerpany tułaczką zaczyna pojmować swoje czyny i w końcu wita diabła prawie że z ulgą (emendacja “tuż, tuż aureola!” jakby szła w tym kierunku).

Co do technikaliów: oczywiście nie wiem, jak wygląda estońska metryka i wersyfikacja (niejasno tylko kojarzę, że pewnie u nich iloczas wciąż jest żywy w kształtowaniu toku wiersza), ale tutaj te piętnastozgłoskowce wydają mi się przykrym zgrzytem. Może u nich ostatnia sylaba nie jest jednak akcentowana i to są wciąż siódemki trocheiczne, tyle że z hiperkataleksą? Pomimo tej dominującej roli trocheju łączenie w pary wersów, z których jeden ma średniówkę po szóstej, a drugi po ósmej sylabie (np. „Skoro tak, podajmy ręce” – mówi pan nabywca,„Tobół bierz, chodź za mną, dziś zakończysz los pół-żywca!”) moim zdaniem może sprawiać wrażenie niezręczności. I jeszcze ogromnie ciekawy szczegół, akurat w jednym z tych wydłużonych wersów:

Z Lasnamäe kram w czarnoc wyruszy, wioząc zapas skór,

Rozumiem, że chciałbyś to czytać tak, jak zaznaczyłem, ale z “kramem” jest kłopot. Kiedy zbiegają się dwa porównywalnie silne akcenty, to im bliższy jest ich związek znaczeniowy, tym łatwiej cichnie ten pierwszy, a im mocniejsza jest między nimi granica składniowa, tym łatwiej wygłuszyć drugi. Przykładowo (Słowacki):

By odciąć drabinę, wziął sztylet kochanki.

Choć broń była żeńska, to stal damasceńska – za pierwszym razem orzeczenie i dopełnienie bliższe, akcent może pójść do przodu; za drugim podmiot i orzeczenie, akcent może pójść do tyłu. U Ciebie granica “kram | w czarną noc wyruszy” jest jedną z najsilniejszych, jakie mogą istnieć wewnątrz zdania pojedynczego (w sumie bardzo podobny jest przykład z Mickiewicza “noc-wąż | w ustach smaki zatruje”, gdzie akcent oczywiście pada na węża).

Możliwe zresztą, że teoria, którą tu opisuję, była tworzona bardziej z myślą o wierszach trójkowych, bo w dwójkowych (trochej, jamb) para silnych akcentów z granicą składniową ma w ogóle skłonność do wytwarzania pauzy o wartości sylaby. Pod tym kątem (i pod różnymi innymi kątami) mogę polecić świetną Jurgowską karczmę Lieberta.

Jeszcze parę drobiazgów z tekstu:

Targu z interesantami dobić niesposobna:

Tu nie lepiej “niepodobna”?

trzecie pokolenie zmógł,

Ładne wyrażenie, ale niezbyt jasne, a gdybyś zdołał je czymś zastąpić, to “korbowód końskich nóg” też jest do odżałowania.

Chlupią mięs ochłapy, każdy: siny, krwawy, łysy,

Szramy, zadrapania w udach ma i w dłoniach rysy.

A tutaj całego dwuwiersza nie rozumiem.

 

Dziękuję za podzielenie się utworem i pozdrawiam ślimaczo!

Cześć, AP!

Kiedy czytałem tekst jeszcze anonimowy, nie bardzo miałem pomysł, kto mógł go napisać, ale rzeczywiście do Ciebie pasuje. Także miałem skojarzenie z “Christine”. Narracja traktująca zauroczenie samochodem na równi z uczuciem erotycznym wydaje się głównie pomyślana jako element humoru, ale może też jakoś mi naświetlać temat pociągu do motoryzacji, którego sam raczej nigdy nie czułem. Wybór imienia ciekawy: czytałem, że ma dla muzułmanów na tyle szczególne znaczenie kulturowe, iż nazywanie tak dzieci w rodzinach niepowiązanych z tą religią bywa przez nich odbierane jako brak szacunku, ale Twój algierski rzemieślnik i tak musiałby być niezłym oryginałem, więc pewnie to się składa w całość.

nowopoznany mężczyzna

“Nowo” z przymiotnikami osobno (ewentualnie oprócz Jezusa nowonarodzonego jako toposu w sztuce).

Paweł spojrzał z niedowierzaniem. Tamten pospieszył z wyjaśnieniem:

Jakieś niezgrabne.

Bardziej niż na kasie, zależy mi, by trafiła w dobre ręce.

Nie dawałbym tego pierwszego przecinka, nie widać tutaj rozdzielności składowej.

W pracy też poprawił swoje towarzyskie notowania.

Raczej zbędny zaimek.

 

Z przyjemnością polecam do Biblioteki i pozdrawiam!

Zanaisie, mnie również zależy na tym, żeby nie posądzano Cię o próby sabotażu. Uznałem za zrozumiałe samo przez się, że kandydowanie do Loży wymagałoby najpierw powrotu do umiarkowanej aktywności, ale masz rację, należało to zaznaczyć przy deklaracji hipotetycznego poparcia. Przyznam, że źle pamiętałem i byłem przekonany, iż w zeszłym roku wypisałeś się z głosowania. Bądź co bądź mam nadzieję, że nieraz Cię jeszcze najdzie chęć, żeby się tu trochę poudzielać!

BruceZanaisie, wydaje mi się, że Wasza rozmowa wynikła z prostego nieporozumienia na początku. Kiedy bruce napisała “Cieszy dodanie wspomnianego punktu – jako nominująca bardzo chciałabym wiedzieć, jakie kryteria oceny spowodowały, że Piórko nie zostało przyznane. :)”, chodziło Jej moim zdaniem o wyrażenie ogólnej aprobaty dla komentowania nominowanych tekstów przez członków Loży oraz informowania w protokole o tej aktywności komentatorskiej. Z kolei Zanais najwyraźniej odebrał to jako prośbę o dodatkowe wyjaśnienie, dlaczego ten konkretny tekst nie został nagrodzony Piórkiem, i stąd cały dalszy przebieg rozmowy.

 

Zanaisie, wklejony przez bruce wycinek świadczy o tym, że na nominację Bajki starego myśliwego nie padły żadne głosy użytkowników, a nominowanie tego tekstu było wyłączną, suwerenną decyzją Ambush. O ile pamiętam, za Twoich czasów w Loży protokoły nominacji wyglądały bardzo podobnie, ale jeżeli nie jest to dla Ciebie czytelne, może należałoby ten schemat raportowania jakoś ulepszyć?

W każdym razie Twoje uwagi co do wyróżniania tekstów są bardzo cenne i – zapewniam Cię – nadal widziałbym Cię jako lepszego kandydata do Loży od chyba każdego z obecnych tu rozmówców (a zwłaszcza od siebie!), tylko że potrzebowałbyś się na tę kandydaturę zgodzić.

 

Bruce, w uwagi Zanaisa zawsze warto się wczytać, ale Jego intencją z całą pewnością nie było zniechęcanie Cię do czytania i komentowania.

Jak wiesz, mieliśmy ostatnio sporą dyskusję w tajnym wątku lożowym, która na razie zaowocowała tym dodatkiem w protokole. Ze względu na tajność nie mogę ujawniać szczegółów, ale nie będzie wielkim złamaniem sekretu, gdy powiem, że między innymi padło tam zdanie i opinia: że Twoje nominacje są cenne, bo pozwalają zwrócić uwagę na nieoczywiste teksty, którym warto dać drugą szansę i wczytać się w nie pilniej.

Z drugiej strony, wydaje mi się, że y z być jest rdzeniowe (bo nie wariant brzmieniowy i po spółgłosce twardej, tylko ‘prawdziwe’ y z prabałtosłowiańskiego ū).

Dobrze wiedzieć, że ktoś tutaj uczył się historycznego rozwoju języków rzetelnie, a nie ciekawostkowo jak ja…

Wyobrażam sobie, że gdyby w którymś z tych tam imperiów obowiązywał zakaz rozrywek intelektualnych, to jak najbardziej mógłby przemycać warcaby i mogłoby to nawet być wdzięcznym materiałem na sequel.

“Ja w kraju łaskę mam u ochmistrzyni cór

i, w braku lepszych ksiąg, czyta mnie nawet dwór.

Stąd mimo carskich gróźb, na złość strażnikom ceł,

przemyca w Litwę Żyd tomiki moich dzieł”.

imponująca czupryna, w odróżnieniu od chłopskiej, nie wyrasta jedynie ze skalpu, ale też z karku i skóry dookoła uszu. → Obawiam się, że ze skalpu nic nie wyrasta (poza tym, czym skalp już był porośnięty) bo to nie jest miejsce na głowie, a skóra z włosami zdarta z czaszki pokonanego wroga.

Regulatorzy, jak zwykle jesteś niezastąpiona! Przecież teoretycznie doskonale wiem, że skalp w znaczeniu “skóra głowy wciąż jeszcze połączona z właścicielem” to paskudny anglicyzm, a i tak mi jakoś umknęło przy przeglądzie. Dziękuję.

Rzucali się w oczy o wiele bardziej, niż by tego chcieli. → Rzucali się w oczy o wiele bardziej, niżby tego chcieli.

Tak, jeszcze do końca roku…

– Tukej! – usłyszeli nad sobą przeraźliwy wrzask. → – Tukej! – Usłyszeli nad sobą przeraźliwy wrzask.

tukej nie jestem taki pewien. W sumie to Ty uczyłaś mnie zasad zapisu dialogów, nie śmiem więc podważać Twoich kompetencji (zresztą wydaje mi się, że w tej kwestii może istnieć jakaś kontrowersja nawet wśród językoznawców), ale może dałabyś radę rzucić okiem na https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Narracja-po-dialogach;18625.html i dać znać, co o tym myślisz?

Cześć, Realucu!

Zastanawiające. Z jednej strony jestem pod wrażeniem, ile wątków zdołałeś zmieścić w tak krótkim tekście, zwroty akcji nie pozwalały stracić czujności przy lekturze i sprawiły, że wydawała się dużo dłuższa. Z drugiej strony moim skromnym zdaniem mogło to wyjść niespójne kompozycyjnie, kiedy przy tylu otwartych wątkach prawie żadnego skutecznie nie kończysz, utwór rozpada się na kilka oderwanych scenek. Tematyka konkursu nastraja na opowiadanie erotyczne; po pierwszej scenie wydaje się, że będziesz mówił o tolerancji albo o władcy, który utracił kontakt z oczekiwaniami społecznymi; potem zmysłowo zapowiadająca się scena skręca w kliszę “nie ufać tajemniczej uwodzicielce”, na parę linijek wchodzimy w horror i uprzedmiotowienie głównego bohatera; tylko że on sam nic sobie z tego nie robi, nie czuje się zraniony, całość spina mocno abstrakcyjny żart na temat rozmiaru przyrodzenia; do końca nie wiem, po co wprowadziłeś kozę, co ona miała symbolizować.

Szybki przegląd…

Zluzował krokodyli pas opinający brzuch, do którego przymocowaną miał króciutką pochwę z wężowej skóry.

Odwróciłbym szyk (opinający brzuch krokodyli pas), skoro raczej miał przymocowaną do pasa, a nie do brzucha.

prędzej sprawdziłby się w boju z pajdą chleba, niźli z przeciwnikiem z krwi i kości.

Bez przecinka (brak odrębnych orzeczeń).

niegodny nawet dzikiemu zwierzęciu.

“Niegodny” zwykle łączy się z dopełniaczem (nawet dzikiego zwierzęcia), chyba że próbowałeś osiągnąć jakiś szczególny efekt stylistyczny.

Koza wydała z siebie donośne meczenie, chcąc tym samym potwierdzić słowa przedmówcy.

“Chcąc” czy “jak gdyby chciała”? Ta forma sugeruje ze stanowiska narratora wszechwiedzącego, że mamy tu do czynienia z inteligentną kozą.

– Królu królów, po raz drugi proszę wybacz śmiałość.

Dałbym przecinek po “proszę” (i ewentualnie też przed, w zależności od tego, czy to osobny wtręt, czy prosi po raz drugi).

Echę

Tutaj ogonek jest celowy?

Aby mi ją obrzydzić, rzekniesz teraz

Równoważnik zdania podrzędnego.

Czując wilgotne usta na przyrodzeniu, wygiął się niczym sierpowy księżyc

Raczej nie spotykałem takiej formy. Niczym sierp księżycaNiczym cieniejący księżyc?

Rozpalam cię, mój królu, już długi czas

Grupa wołacza.

Jedną dłonią naciągnęła penisa szacha

Naciągnęła kogo? co? – penis.

Zluzował krokodyli pas opinający brzuch

Jak wyżej.

 

Gratuluję szybkiego trafienia do Biblioteki i pozdrawiam!

Tak czy inaczej wybór był świadomą częścią stylizacji (a stylizacja – głównym celem):

Owszem, masz rację, nie powinienem tego wskazywać jako wady tekstu, kiedy od razu zapowiedziałeś, że świadomie stylizujesz na utwory epickie Mickiewicza, to oczywiście taki dobór rymów też pełni tę funkcję.

I świat był na kształt gmachu sklepionego,

A niebo na kształt sklepu ruchomego

Tu prawdopodobnie dostrzegasz nie gorzej ode mnie, że współbrzmienie tych wersów opiera się na kunsztownej hybrydzie łączności i przeciwstawienia równie jak na rymie.

Akurat to mi się wydaje najpaskudniejszym, najbardziej wymuszonym i grafomańskim elementem całego utworu :D

Twierdziłem tylko, że ta przenośnia jest niesztampowa, a nie że wyjątkowo udana. Niemniej warstwa metaforyczna jest pewną moją piętą achillesową przy własnych próbach wierszowanych.

Czy byłem + wodziłem jest rymem w 100% gramatycznym – nie jestem pewien, bo jednak -y/i– należy do tematu, a nie końcówki.

Też się teraz zacząłem wahać. Gdybyś zrymował “żułem – poczułem”, czy tym bardziej “biegłem – przyżegłem”, pewnie taki rym nie wydałby mi się “w 100% gramatyczny”, natomiast końcówkę “-iłem, -yłem” przyjmuje chyba większość czasowników ogółem, więc ta “tematyczność” może się zacierać. Zgadzam się rzecz jasna, że – jak napisałem w niedawnej dyskusji:

z rymem gramatycznym sensu stricto (wadliwym) mamy do czynienia wtedy, gdy współbrzmienie rymowe pojawia się wskutek zgodności końcówek gramatycznych (…) Kiedy współbrzmienie pochodzi z rdzenia wyrazu, zgodność końcówek nie tworzy rymu, lecz tylko go uzupełnia, i nie jest to (błędny) rym gramatyczny. (…) Pisze na przykład niemal współczesny poeta polski Barańczak, tłumacząc niemal współczesnego rosyjskiego noblistę Brodskiego:

W nocnym ogrodzie pod dojrzałym, żółtym mangiem

nasz cesarz tańczy coś, co wkrótce będzie tangiem.

Wracają cienie kołującym bumerangiem… –

i przy pełnej zgodności końcówek gramatycznych (3 x lpoj. N) nie jest to strofa wadliwa, a wręcz przeciwnie: całkiem wyszukana.

Tak czy inaczej, cieszę się, że będzie z kim rozmawiać o technikaliach poetyckich!

GabrieluKorbusie, Ślimak wita z powrotem!

Pod Twoim tekstem Świniowiec tryumfator – podstępny Świniowiec zostawiłem kiedyś komentarz prozą i wierszem, był to jeden z moich pierwszych wpisów na Portalu, a teraz (tysiące wpisów później) niespodziewanie wracasz. Tylko że tamto opowiadanie usunąłeś, ale to już trudno, było oparte na bardzo podobnych wątkach, a ja swój wierszyk pamiętam. A ten mi się raczej podoba, wyobraźnię i sposoby przedstawienia scen masz miejscami porywające. Nie czuję się znawcą co do kształtowania toku współczesnego wiersza nieregularnego, ale mam wrażenie, że raczej umiesz to robić.

Jednak sens niektórych fragmentów zdaje mi się ciemny nie do odczytania. Dwa razy chyba niepotrzebnie sięgasz po słowa z rejestru rażąco odstającego od stylistyki całości (“faceci” i “jebanie” – jeżeli koniecznie chcesz pozostawić to drugie, daj w przedmowie ostrzeżenie o wulgaryzmach). Parę kłopotliwych wyrażeń:

Ich krew malowała mu podłogi,

Które inne później zlizywały.

Można zlizywać krew z podłóg, ale zlizywać podłogi jako takie mógłby tylko, bo ja wiem, jakiś monstrualny termit?

Ale sułtan kazał patrzeć tylko na siebie.

Wcześniej powiedziałeś, że miał formę mrocznego Barona (Harkonnena?…), więc czemu nagle nazywasz go sułtanem?

Stworzył tą możliwość Świniowiec, ale się nie zdradził,

TĘ!!!

Jakim było to wnętrze pałacu,

Jaką (otchłań jest rodzaju żeńskiego).

Pozdrawiam serdecznie,

Ślimak Zagłady

Cześć, Hayvenie!

Miło mi się wślizgnąć z powitaniem nowego użytkownika. Czyta się to płynnie, bez potknięć, na pewno należy pochwalić czysto utrzymany wzorzec jedenastozgłoskowca 5+6. Rymy niestety mało wyszukane, niektóre całkiem gramatyczne (byłem – wodziłem, wołającego – złego). W ogóle maniera archaiczna, nawet bez przedmowy łatwo skojarzyłbym to z Grażyną. Gdybyś takim mickiewiczowskim językiem przełożył autentyczną estońską elegię czy fragment eposu, byłaby to piękna robota, ale jako XXI-wieczny oryginał moim skromnym zdaniem nie bardzo się broni. Nie ma tutaj szczególnego przekazu, oprócz jedynej “wiekuistej nocy niezaćmionego gałęziami słońca” metafory i inne środki stylistyczne są sztampowe. Niemniej obraz smoka gromiącego flotę inwazyjną – rozkoszny. Co najmniej masz podłoże techniczne, żeby podejmować kolejne i ambitniejsze próby wierszowane.

Co w bój cię wzywał, będąc wszakże mężnym,

To w burzy wieków przerzedzonym znacznie,

Czy sens nie byłby jaśniejszy “wprawdzie mężnym, lecz w burzy wieków…”?

Wszystko zamilkło, bo tu żadne bogi

Chyba dostojniej “skoro żadne bogi”.

 

Absolutnie nie nalegam, ale pomyślałem, że może Cię zainteresować porównawczo mój Król Wężów.

Stanowczo natomiast polecam poradnik Drakainy Portal dla żółtodziobów, dowiesz się bardzo wiele o tym, co tutaj można robić, jak funkcjonujemy i pomagamy sobie nawzajem.

Pozdrawiam ślimaczo!

Cóż, ostatecznie Diuna to Hamlet i Król Lew to w sumie też Hamlet.

W sumie spotykałem się z opinią, że po Szekspirze już prawie nie pojawiały się nowe motywy literackie, oprócz tych wynikających z postępu nauki.

Poprawiam, aczkolwiek może warto zaznaczyć, że oba internetowe słowniki (wsjp i pwn) zdają się dopuszczać obie formy (w znaczeniu “to coś na murze”).

Mocno mnie zaskoczyłeś, ale po prześledzeniu sprawy muszę zwrócić honor. Starsze słowniki także dopuszczają obie formy (choć żeńską zawsze jako rzadszą czy oboczną) i wygląda na to, że jest to raczej efekt pierwotnie dwurodzajowego zapożyczenia z łaciny niż zadawnionego błędu. Dziękuję, nauczyłem się czegoś nowego – zawsze myślałem, że tylko “blank” jest prawidłową formą.

wydaje mi się (a przynajmniej w to celowałem), że jest tu co najmniej kilka wiarygodnych motywacji.

Zauważ, że moja największa wątpliwość co do motywacji Ratka dotyczyła czego innego. Tak jak napisałem: kniaziówna przecież słusznie zauważa, że zarazem zemścić się na niej i wzbogacić mógłby na miejscu, nie musiał ciągnąć jej przez pół kontynentu, udawać miłości, dawać się pogryźć… Apetyt na zemstę szczególnie wymyślną mógł mieć względem Władimira, ale emocje w stosunku do jego córki właśnie raczej dwuznaczne, nie wydało mi się wiarygodne, że podejmowałby takie wysiłki i ryzyko, byle tylko jej jak najmocniej dopiec. Kombinowałem raczej w kierunku, że może z jednej strony czuje się zobligowany do zemsty na bliskich kniazia, bo sam stracił rodziców, z drugiej ma do Lamii co najmniej wiele sentymentu – i w końcu próbuje uspokoić sumienie, oddając ją na cele naukowe zamiast rozszalałej czerni lub zwykłym handlarzom niewolnikami. Niemniej to jest takie dopisywanie na siłę, nie rozbudowałeś postaci Ratka na tyle, żeby miało realne oparcie w tekście.

Zacząłem się teraz zastanawiać, jak wypadłoby opowiadanie po odwróceniu akcentów: główny bohater ze szczegółami zapowiada konającemu kniaziowi, co zamierza zrobić jego córce, wszystko zmierza w tym kierunku, ale w podróży zbliżają się do siebie, aż w ostatniej chwili wycofuje się i ją ochrania (czy przynajmniej próbuje). Mam wrażenie, że byłaby to historia bardziej logiczna i piękniejsza, ale też niestety dużo bardziej przewidywalna; a w każdym razie fundamentalnie inna, nie Twoja.

No i Ślimak Zagłady rozwiązał dylemat, dziękuję, raz jeszcze sory za sugestię wprowadzającą w błąd, jakoś Wołacz zawsze do mnie… Woła, że przecinka jednak wymaga. :) 

Dziękuję, ale niczego tak naprawdę nie rozwiązałem, tylko podzieliłem się swoją opinią. Nie mogę całkiem wykluczyć, że to ja wprowadzam w błąd, a największe autorytety polonistyczne poparłyby Twoje stanowisko.

W dodatku, tak mi przyszło do głowy a propos trwającego właśnie “Konkursu uzupełniającego z erotyki” – może bohater po prostu chciał jeszcze dodatkowo upokorzyć dziewczynę, stąd jego ostatnie “poczynania” przed wydaniem jej w ręce oprawców?

Właściwie ona sama zauważa coś podobnego – chyba ten sens trafił do Ciebie wyraźniej niż do mnie.

Wiem, że autorowi nie wypada się upominać w tej sprawie, więc postanowiłem wystąpić w roli adwokata ;).

Kliczek się nie kliknął, dziękuję, poprawiłem!

Cześć, Zakapiorze Galicyjski!

Prawie do końca zdawało mi się, że mamy tutaj taką tylko opowiastkę fantasy, pewnie napisaną z większą od mojej sprawnością pióra, ale w sumie zmontowaną z dwóch klasycznych tropów, które nazwałbym skrótowo “Azja Tuhajbejowicz” i “wampiryczna arystokracja”. Całą robotę musi tutaj wykonać zakończenie, które rzeczywiście zaskakuje i nie pozwala zapomnieć o tekście. Pod tym względem jest na pewno udane, a pozostałą część wrażeń mam mieszaną. Otóż parę razy dawałeś znać, że Ratkowi się kłębią w głowie ciemne myśli, ale raczej pozwoliłeś czytelnikowi kibicować parze głównych bohaterów, żeby sobie szczęśliwie ułożyli życie. Skoro na końcu te nadzieje brutalnie obalasz, to moim zdaniem znaczy (a może się mylę?), że odsuwasz rozrywkę na rzecz przesłania. Jakie może być to przesłanie? Ujęcie go słowami “raz zdrajca, na zawsze zdrajca” byłoby chyba nieuczciwym spłyceniem. Bohater nie wydaje się poważnie chory psychicznie, nie ma zaburzonego toku myślenia, a kniaziówna przecież słusznie zauważa, że zarazem zemścić się na niej i wzbogacić mógłby na miejscu, nie musiał ciągnąć jej przez pół kontynentu, udawać miłości, dawać się pogryźć… Poza tym skoro Ratko chował się jako sierota na dworze kniazia, to trudno wyjaśnić, kiedy zdołał nawiązać kontakt z imperialnymi uczonymi i obiecać im sprowadzenie wampira. Myślę, że gdyby udało Ci się pokazać, co powodowało głównym bohaterem i dlaczego jego postępowanie jest wiarygodne, w sposób dający się stosować także do relacji w naszym świecie, opowiadanie mogłoby otrzeć się o wybitność; w każdym razie jest bardzo przyjemne.

Jak zwykle u Ciebie zwróciłem uwagę na celnie ukazywane w opisach detale, czyniące świat przedstawiony wręcz namacalnym, przykładowo tutaj:

Połyskująca w krwawym blasku zachodzącego słońca platynowa grzywa nadawała mu iście zwierzęcy wygląd – władyka miał na sobie tylko proste hajdawery, więc aż zbyt dobrze było widać, że imponująca czupryna, w odróżnieniu od chłopskiej, nie wyrasta jedynie ze skalpu, ale też z karku i skóry dookoła uszu.

Ratko nie miał możliwości zbyt długo podziwiać anatomii kniazia

A już scena z kniaziówną budzącą się w worku jest godna podziwu: nie wiedziałbym, jak postawić się w położeniu takiej osoby i ukazać jej reakcje, bałbym się, że wyjdzie mi to parodystycznie, a u Ciebie wydaje się zupełnie przekonujące, i to przy wadze tego fragmentu dla wymowy całego tekstu.

 

Mały przegląd językowy…

o którym Lamia słyszała, i który często wyobrażała sobie przy książce

Bez przecinka – spójnik “i” zastępuje go w takiej konstrukcji (rozdział 8 w moim i Tarniny poradniczku).

Po ostatnim uderzeniu poczuł za plecami zimne kamienie blanki.

Ten blank. Blanka to imię kobiece.

Ratko nie cieszył się właściwymi dla szlachty nadludzkimi zmysłami

Lepiej: właściwymi szlachcie.

mąż o krwi równie szlachetnej

W tej konstrukcji raczej bez “o” (zresztą kawałek dalej tak właśnie masz).

Ratko usiadł tuż obok władyki, opierając się o blankę, i spojrzał w niebo.

Jak poprzednio.

Muskularny tors nachylającego się nad nią dworzanina był całkowicie nagi, a jako szlachcianka widziała w mroku wszystkie szczegóły.

Uwierz, w mig się skończy “synowanie”.

Spoważniała, gdy zwróciła uwagę na minę przyjaciela, ściskaną w ręku szablę i plamę krwi na suknie hajdawerów. Nie musiała pytać „co się dzieje?”

Drugi cudzysłów to prawidłowy polski; pierwszy też by uszedł, ale lepiej nie mieszać stylów w jednym tekście.

jakby była zmuszona do wyłupania własnego oka

Lepiej: wyłupienia.

Załapała go pod pachy, przycisnęła do piersi o wiele mocniej, niż było to konieczne, i wyskoczyła przez okno, w noc.

Domknięcie wtrącenia.

– Domyśl się, Lam: ogarniałem transport.

Organizowałem, zapewniałem, umawiałem.

Czuła brytany z pieniącymi pyskami.

Spienionymi, pieniącymi się.

Jeśli nie dało się uciekać w górę, o ucieczce nie mogło być mowy!

ale dla niego to wystarczyło.

Lepiej: jemu.

 

I jeszcze ta kwestia:

– Brońcie mnie (przecinek?) wszystkie bogi, żebym miał się tykać szlachcianki.

Nie ma to jak ładny problem interpunkcyjny… Nie stawiałbym tego przecinka. Wołacz jest tutaj szczątkowy czy też zintegrowany z tokiem zdania, osoba mówiąca nie zwraca się do żadnych bogów w sensie faktycznym, więc moim zdaniem należy to traktować podobnie do zwrotów “darz bór”, “kup pan cegłę”, “chroń mnie Boże od przyjaciół”. Albo na przykład:

“Ratuj mnie Najświętsza Panienko, żebym wydał taką niewinność na pohańbienie!”

“Ratuj mnie, Najświętsza Panienko, bo te drzwi zaraz wylecą z zawiasów!”

Nie znalazłem nigdzie tego tematu naprawdę dobrze omówionego, ale dla porównania: https://www.ekorekta24.pl/przecinek-a-wolacz/https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Interpunkcyjne-byc-albo-nie-byc;17945.html.

Polecam do Biblioteki i pozdrawiam!

Cześć!

Miłe opowiadanie obyczajowe, rzeczywiście ukazuje szkołę z nieco innej perspektywy, niż ją zwykle widzimy w literaturze. Również uważam, że wymyślone imiona i nazwy to jeszcze nie fantastyka. Skoro świat jest fikcyjny, rozumiem, że użyty przez Ciebie tag “XIX wiek” ma oznaczać przybliżony poziom jego rozwoju? To wcześnie jak na klub dyskusji politycznych dla uczniów, łatwo zostałby uznany za pomysł bezczelny czy wręcz wywrotowy; zresztą pod innymi względami też mam wrażenie, że struktura społeczna i sposób myślenia postaci są nowocześniejsze.

Pod kątem językowym mógłbym znaleźć sporo uwag, ale widzę, że na razie nie poprawiałaś wcześniejszych, więc wypunktuję tylko taką ciekawostkę:

Teodolit naprawdę powinien nauczyć się, że na niektórych pagórkach nie warto umierać.

To uderzająca kalka z angielskiego (some hills are not worth dying on), po polsku nie mamy żadnego powiedzenia o umieraniu na wzgórzu.

 

Pozwolę sobie podpowiedzieć, że Portal działa przede wszystkim na zasadzie wzajemnej pomocy literackiej. Jeżeli zależy Ci na przyciągnięciu czytelników, zdecydowanie warto reagować na wpisy pod swoimi tekstami i udzielać się przy komentowaniu cudzych. Jak zwykle polecam poradnik Drakainy https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842842, wiele kwestii związanych z naszą społecznością jest tam świetnie wyjaśnionych.

Pozdrawiam,

Ślimak Zagłady

Skoro nikt się jak dotąd nie wyrywa do odpowiedzi… Stężenie pośmiertne (rigor mortis) rzecz jasna jest prawdziwym zjawiskiem, pojawia się zwykle po kilku godzinach, ale w szczególnych przypadkach nawet bezpośrednio po zgonie. Jednak w Twoim opowiadaniu, jeżeli dobrze rozumiem, patolog wnioskuje na podstawie stopnia tegoż stężenia o trybie życia denata – nie czuję się kompetentny, żeby oceniać, na ile to realne. To już dużo trudniejsze pytanie, pewnie mogłaby Ci pomóc Wiktor Orłowski, gdyby przypadkiem akurat zajrzała.

Cześć, Prosiaczku!

Dziękuję za możliwość lektury. Pomysł z młodym, zapalczywym szlachcicem usiłującym wbrew życzeniom starszych wprowadzić na salony dziewczynę z ludu zupełnie nie jest czymś nowym, ale napisałeś to umiejętnie, akcja wydaje mi się wartka, kreacja świata udana. Dlatego bardzo mnie zbiło z tropu tudzież pantałyku zakończenie, gdy w momencie największego napięcia nagle (jeśli były jakieś znaki ostrzegawcze, to przeoczyłem) następuje nadnaturalna interwencja i wszyscy giną; niemal jak gdyby twórca zmęczył się światem. Gdyby nie ono, opowiadanie mogłoby być doprawdy udane, a i tak niewątpliwie należy mu się kliknięcie do Biblioteki.

Co do warsztatu, mogę tylko powtórzyć zdanie przedmówców o ogólnie porządnej jakości oraz czasami dziwnych wyborach w zakresie stylistyki i przenośni.

Octavius klapnął na zydlu jak smutny osiołek.

Klapnął na zydel, oklapł na zydlu.

z powagą właściwą pustelniczemu mędrcowi

Pustelniczy może być tryb życia, ale człowiek chyba nie bardzo, ja napisałbym pewnie “mędrcowi eremicie”.

Umowa, którą podpiszemy, będzie niezwykle ważna. Poza tym spotkaniem oczywiście czeka mnie wiele innych. Na bankiet przybędą dziesiątki ważnych osobistości.

Skreśliłbym drugie “ważnych”, osobistość i tak jest ważna jakby z definicji.

Pozdrawiam ślimaczo!

Ślimak Zagłady nadpełza i wita nową użytkowniczkę!

Dość przyjemna miniaturka. Ukazuje emocje, wydaje mi się, w miarę wiarygodnie i bez zbędnego patosu. Bez szerszego przedstawienia tła konflikt wypada trochę sztucznie, nie dowiadujemy się, dlaczego tym władzom opłaca się zakazywać technologii służącej do ratowania życia, czy nie mają podobnych do naszych klauzul o działaniu w stanie wyższej konieczności, czy to w ogóle jest jakaś totalitarna junta. Nie jest jasne, na ile “Czy wasze dawne wcielenia miały szansę się spotkać?” jest tylko symbolicznym pytaniem mającym wyrazić siłę uczuć, czy w świecie przedstawionym reinkarnacja jest faktem. Istnieje tutaj potencjał do rozbudowy – dałoby się pokazać inne wydarzenia interesujące dla czytelnika, prześledzić losy bohaterek na dłuższą metę i odnieść się do pytań o przeznaczenie, które na razie tylko zarysowujesz. Jednak w dłuższym tekście użyta przez Ciebie narracja drugoosobowa mogłaby okazać się męcząca.

Mały przegląd redakcyjny…

Ujmujesz jej rękę, usianą wzorzystymi łuskami, i kolejno całujesz każdy palec

Domknięcie wtrącenia.

Zgięta wpół łapiesz oddech.

“Wpół” pisze się razem jako przysłówek, a osobno, gdy “pół” pełni samodzielną rolę liczebnika (w pół drogi versus wpół ogłuszony).

Masz na sobie kombinezon do kosmicznych podróży

Lepiej “podróży kosmicznych” (przymiotnik, który definiuje pojęcie wraz z rzeczownikiem, zasadniczo trafia za ten rzeczownik).

po obydwu twoich bokach

Przy obydwu bokach, po obydwu stronach.

– Jak… KA? – teraz dopiero dociera do niej kategoria, która została ci przypisana.

Wolałbym “jaka kategoria została ci przypisana” (informacja do niej dociera, a nie fizycznie kategoria).

przyciska dłonie do swoich skroni

Bardziej naturalnie “przyciska sobie dłonie do skroni”.

Podtrzymywała cię aparatura dotleniająca

Może “Twoje ciało podłączono do aparatury tlenowej”? Zresztą wygląda to trochę dziwnie, że mamy społeczeństwo wielogatunkowe, zdolne do podróży międzygalaktycznych, a nie posługują się swobodnie pojęciami “śmierć kliniczna, reanimacja”.

 

Nowicjuszom staram się polecać wspaniały poradnik Drakainy Portal dla żółtodziobów, można się z niego wiele dowiedzieć o działaniu naszej strony i społeczności. Jeżeli chcesz, możesz też przywitać się ze wszystkimi w wątku https://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/56842845. Pozdrawiam serdecznie!

Ślimaku, sądzę, że bohater zgadywał, za kogo kobieta jest przebrana. Bo mogła się przebrać na przykład za Angelę Merkel, Hermionę Granger albo Izydę.

Może nie dość uważnie czytałem, a może należało to lepiej napisać, bo jak dla mnie nic nie wskazywało na to, że w “Czarnym Kruku” trwa końcówka halloweenowego balu maskowego i bohaterka ma być przebrana za kogoś konkretnego, uznałem tylko, że ma na sobie kaptur i grubą warstwę makijażu.

Widzę, że podjęłaś się jakiegoś większego rajdu po zeszłorocznych opowiadaniach? Podziwiam zapał, mnie na pewno nie chciałoby się komentować tekstu, którego autorka po otrzymaniu pierwszego bardziej krytycznego wpisu zawinęła się w siną dal.

Dziękuję, Szanowny Panie

Na ogół wszyscy traktujemy się tutaj jako znajomi i zwracamy do siebie przez “Ty”. Jeżeli Pan będzie wolał formy oficjalne, pewnie większość z nas postara się dostosować do tego życzenia, ale naprawdę nie ma takiej potrzeby.

obecną sytuację. Dla wielu moich rodaków słodkie życie beztroskiego uchodźcy wkrótce się skończy. Czyż to nie powód, by pamiętać o tym symbolicznym znaczeniu?

Chociaż ogólny sens “słodkie życie nieuchronnie się kończy” był dość czytelny, nie wpadłem dokładnie na tę interpretację. Niemniej większość uchodźców, których miałem okazję spotkać, nie bytuje beztrosko, lecz ciężko pracuje i zmaga się z trudnościami, próbując ułożyć sobie życie w nowym kraju.

Jeżeli zgłosi się jakiś lekarz, to może mnie poprawi, ale moim zdaniem pytasz na tyle ogólnikowo, że trudno tu sensownie pomóc. Czasami zakażona rana w końcu oczyści się z ropy i zziarninuje, a czasami bakterie rozprzestrzeniają się po organizmie i pacjent umiera we wstrząsie septycznym, może to zależeć od mnóstwa różnych czynników. Wydaje mi się, że rany nieprzekraczające w głąb tkanki podskórnej rzadko prowadzą do śmiertelnego zakażenia (chyba że delikwent zostałby pokąsany przez wściekłe zwierzę lub miałby kontakt z zarodnikami tężca), rany drążące do jam ciała i narządów wewnętrznych bardzo często, a dla złamań i obrażeń mięśni szanse kształtują się jakoś pośrednio, ale na pewno są różne wyjątki. Skoro mówisz, że bohater czytuje dużo przygodowych powieści, to akcja rozgrywa się mniej więcej współcześnie, więc powinien wziąć na wyprawę podstawowe środki dezynfekcyjne i opatrunkowe.

Jeśli natomiast Twoje ZUO jest bardziej metafizyczne, niewątpliwie masz znaczną swobodę autorską. Frodo nie przeżyłby bez wykwalifikowanej pomocy i w ogóle sceny, w których bohater zwalcza mroczne skażenie dzięki potędze miłości lub heroizmowi ducha, zwykle wypadają nieznośnie patetycznie, ale i to można dobrze napisać (THIS! IS!! NOT!!! MY!!!! COW!!!!!).

Witam nowego użytkownika!

Na początek napiszę, że mnóstwo informacji o Portalu i wiedzy przydatnej nowicjuszom znajduje się w poradniku Drakainy https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842842, serdecznie zachęcam, żeby się z nim zapoznać.

Pomysł tutaj wydaje się nawet zgrabny – dostrzeżenie niezwykłości i tropu mitologicznego w scence z życia codziennego, nie osnułoby się na tej kanwie dłuższego tekstu, ale w sam raz wystarczy do wprawki na przywitanie się z Portalem. Niestety już widać, że będziesz potrzebował ogromu pracy, żeby przystępnie przekazywać wizje, które masz w wyobraźni, nie odstręczać czytelników błędami stylistycznymi i logicznymi. Ponieważ utwór nie jest długi, postaram się go rzetelnie przeorać, choć wymaga to analizy prawie każdego zdania…

Ale znalezienie tego sklepu nie jest trudne.

Spójnik na początku zdania to zawsze trochę ryzykowny chwyt stylistyczny, tutaj nie jest raczej do niczego potrzebny.

Nie tylko warszawski ekspert to potrafi.

“Warszawski ekspert” to ekspert z dowolnej dziedziny mieszkający w Warszawie. Tu na przykład: Uda się to nie tylko znawcom Warszawy.

Jeśli zaczynasz od Starego Miasta

Lepiej: Jeśli wyruszasz ze Starego Miasta.

Tą trasą należy podążać od Placu Zamkowego, wzdłuż Krakowskiego Przedmieścia, a stamtąd z kolei płynie Nowy Świat.

Wcześniej nie było mowy o żadnej trasie. “Płynie” to także bardzo osobliwe wyrażenie dla opisu ulicy. Może coś w rodzaju: Po trafieniu na Plac Zamkowy należy podążać trasą wzdłuż Krakowskiego Przedmieścia, a od niego już odchodzi Nowy Świat.

Ulica nie jest zbyt duża

Zbyt długa.

więc znalezienie na niej tzatziki nie będzie trudne.

A dlaczego nagle szukamy tzatziki??

Oto on

Tzatziki jest rodzaju nijakiego (ale chyba miałeś na myśli w ogóle coś innego).

Aleją Jerozolimską

Alejami Jerozolimskimi.

plus lub minus

Plus minus.

Owszem, jak już się znajdzie z cukiernię

Zbędne “z”.

W tej, o której mówię, oprócz sprzedaży lizaków, robi się je też demonstracyjnie.

Robić coś demonstracyjnie znaczy “w sposób nachalny, chcąc coś komuś udowodnić”. “Demonstracyjnie odmówili opuszczenia mównicy”. “Demonstracyjnie ściągnął koszulę i pokazał blizny po chłoście”. Tu może “można nie tylko kupować lizaki, ale też obejrzeć demonstrację ich wyrobu” – lub, prościej i chyba lepiej, “oglądać, jak są wyrabiane”.

na prawo karmienia z kameralną salą widowiskową.

Pewnie miało być “kawiarnia”, a nie “karmienia”.

widać z holu, ta nawet z ulicy

Chyba “a nawet”.

A tam dzieje się to, co następuje.

Dałbym bez “to” i na końcu dwukropek zamiast kropki.

ubrane zgodnie z dress codem cukierni

To teraz tak: częściej spotykam zapis jednowyrazowy “dresscode”, ale obydwa są poprawne. Zgodnie z regułami odmiany wyrazów obcych wzorcowo należałoby napisać “dresscode’em”, ale mało kto tego przestrzega, Twoja forma jest dużo częstsza. Najgorsze jednak, że ten opis i tak jest dla czytelnika pusty znaczeniowo – przecież chciałbym się dowiedzieć, jak mianowicie są ubrane.

z dumą wyczarowują nad rozgrzaną, gęstą karmelową melasą, powoli wypływającą ze specjalnych kranów.

Czegoś tu brakuje, nie wiadomo, co wyczarowują.

Pierwsza dziewczyna, otwierając krany, łączy i splata, skręcając wielobarwne nici w jedną osłonkę.

Lepiej: łączy i splata wielobarwne nici, by skręcić je w jedną osłonkę.

Druga, przechwytujące słodko pachnącą osłonkę

Właściwie myślę, że najbardziej pasowałby tu imiesłów uprzedni, przechwyciwszy.

Trzecia dziewczyna sprawia, że karmel nie ma końca.

Zdanie niezrozumiałe, w ogóle nie da się odgadnąć, co chciałeś przez to powiedzieć.

czujnie tnie słodkiej nadziei, która przychodzi do niej w mniej więcej równych porcjach.

Nie wiem, co miało znaczyć “tnie słodkiej nadziei”, ale tutaj coś też szwankuje logicznie: przecież to ona tnie tę nić na mniej więcej równe porcje, nie zaś dostaje ją już w równych porcjach.

Wiecie, w przypadku cukinii

Pewnie miało być “cukierni”, ale ten “przypadek” też nie pasuje, może po prostu w cukierni o nich słyszeli, a nie w przypadku cukierni.

o mojrach (wróżkach)

Mojry jako konkretne boginie pisze się wielką literą. I nie są to wróżki.

dlaczego sugerują

Pewnie raczej “co sugeruje ta liczba”.

I jasne jest, dlaczego milczą

Ta uwaga wybrzmiałaby mocniej, gdybyś wcześniej napisał, że dziewczyny nigdy nie odzywają się do klientów i tylko uśmiechają tajemniczo, a tak jest nieco zawieszona w próżni.

kupujący z niewtajemniczonych nie powinien zastanawiać się nad przemijalnością bytu.

Lepiej zwyczajnie “niewtajemniczony kupujący” i “nad przemijaniem”.

kupi kawałek słodkiego cukierka w cukierni.

Ostatni dopisek zbędny, wiadomo, że nigdzie indziej.

 

Twój nick w połączeniu z dosyć nietypowymi potknięciami językowymi daje mi do myślenia, czy przypadkiem nie uczysz się dopiero polskiego. Jeżeli tak, podjąłeś się ambitnego wyzwania, ale nie wątpię, że systematyczny wysiłek pozwoli Ci dojść do poziomu, na którym lektura Twoich tekstów stanie się płynna, umożliwiając skupienie na zawartej w nich treści.

Pozdrawiam,

Ślimak Zagłady

Owszem, istnieje czasownik “ocykać się” (a także formy czynne: ocknąć, ocykać kogoś), nie mogę powiedzieć, żeby którakolwiek z tych możliwości była popularna po I wojnie światowej, ale figurują jeszcze w słowniku Doroszewskiego. Zawsze możesz też sięgnąć po coś w rodzaju “cucić się ze snu”.

Sążnisty i wywierający nie lada wrażenie wywód! Podziwiam pracę, jaką musiałaś włożyć w przygotowanie takiego tekstu. Jest napisany bardzo dobrym, barwnym językiem i daje dużo paszy treściwej do przemyśleń. Myślę, że udało Ci się zrealizować podstawowe cele, jeżeli było nimi rozprawienie się z błędami w konkretnym artykule poświęconym etyce robotów oraz szersze zwrócenie uwagi na zagrożenia związane z antropomorfizacją i przypisywaniem powinności etycznych programom komputerowym. Są jednak różne ciekawe miejsca, które w moim odczuciu pozostawiają pole do dyskusji – na ogół nie czuję się kompetentny do polemiki, ale chciałbym podzielić się wątpliwościami i dowiedzieć, czego ewentualnie nie doprecyzowałaś lub czego nie zrozumiałem.

 

Na początek: w pierwszej części mocno gubiłem się w tym, które elementy Twojego wywodu są do utrzymania w świetle nowoczesnych teorii filozoficznych, a które wymagają przyjęcia stanowiska Arystotelesa. Mam wrażenie, może mylne, że konfrontujesz je tylko z kartezjańskim, gdy tymczasem filozofia zachodnia rozwinęła się znacznie od czasów Kartezjusza i spodziewałbym się kłopotów ze znalezieniem współczesnego filozofa czy etyka, który twierdziłby na przykład, że kot “nie chce niczego, nie widzi, nie słyszy, nie czuje bólu i nie pamięta”. Skądinąd cała ta partia tekstu z kotem jest kapitalnie napisana i mam wrażenie, że dzięki niej wreszcie dobrze przyswoiłem pojęcie formy substancjalnej!

Wspominasz tylko mimochodem, że “w ogóle celowość u Arystotelesa jest wszędzie (…) po prostu rzeczy w przyrodzie mają cele”. Otóż w ramach amatorskich lektur o historii filozofii chyba nie raz spotkałem się z twierdzeniem, że takie postawienie sprawy było karygodnym błędem i bez mała katastrofą cywilizacyjną, która przez tysiąclecia hamowała rozwój nauki. Na przykład skoro pozwolimy sobie stwierdzić, że niebo jest niebieskie, a zaćmienie Księżyca czerwone w tym celu, ażeby zaspokajać ludzki zmysł estetyczny oraz budzić nasz podziw nad pięknem i potęgą Natury, to prawa rozpraszania Rayleigha już raczej nie odkryjemy. Nie mówię, że to kwestia centralna dla Twojego rozumowania, sygnalizuję tylko, że w tym miejscu czytelnik nieznający się profesjonalnie na filozofii może się potknąć i odnieść korzyść z jakiegoś uzupełnienia.

 

Anglosasi po dziś dzień mawiają „it was the alcohol speaking”, kiedy ktoś się urżnął i wygarnął innym po chamsku, a teraz próbuje udawać, że to nie jego wina.

Spotkałem się też z frazą “it was the torture speaking”, kiedy ktoś wygarnął innym po chamsku, bo wyczerpał siły psychiczne i samokontrolę, nie udzielając odpowiedzi, które jakiś inny podmiot moralny nadmiernie pragnął poznać; na szczęście rzadko potrzebną we współczesnych cywilizowanych kręgach.

 

Na przykład, jeśli weźmiemy dwie liczby, coś z nimi zrobimy i wyjdzie poprawna suma, ale na podstawie samej reguły, którą się posłużyliśmy, nie możemy stwierdzić, jaki wynik da ta sama operacja na dwóch dowolnych liczbach, to to nie jest dodawanie (czyli ogólna operacja na dowolnych liczbach). Wynik wyszedł przypadkiem.

Dokładnie tak! Tylko – czy to dowodzi tego, co starasz się zreferować, czy czegoś wręcz przeciwnego? Pojęcia matematyczne, najbardziej bezsprzecznie ze wszystkich pojęć, mają znaczenia i mają fizyczne reprezentacje, które możemy trzymać zarówno w mózgu, jak i na nośnikach zewnętrznych, a zatem uzgadniać sens za ich pośrednictwem. Jeżeli uczeń opiera swoje rozumienie dodawania na pamięciowej znajomości wszystkich wyników działań do 57, a każde większe obliczenie jest dlań skokiem w ciemność i nie umie wyjaśnić nawet ostatniemu scholastykowi, dlaczego wynik nie wyniesie nagle 5, to znaczy, że został źle nauczony. Argument Kripkego – nie tylko tak, jak go przedstawiasz, bo poszukałem też w innych źródłach – wydaje mi się opierać na fundamentalnym niezrozumieniu matematyki, idei definicji i dowodu; co jest o tyle niepokojące, iż rzeczony Kripke najwyraźniej zajmował się logiką matematyczną na poziomie przerastającym moje aktualne możliwości.

Spróbuję przybliżyć swoją amatorską opinię: pojęcia same w sobie nie są materialne, ale mogą mieć reprezentacje materialne, równie dobrze w mózgu, jak i na liczydle. To, że pojęcie trójkąta nie wiąże się z trójkątem konkretnej wielkości, nie znaczy, że nie może być wiernie przechowane na materialnym nośniku, te dwa fakty wydają się nie mieć w ogóle związku. Kiedy uczymy się, czym jest ten nieszczęsny trójkąt czy dodawanie, nie dzieją się czary, lecz powstają wzorce aktywacji naszych neuronów reprezentujące dane pojęcie (czego dowodzi nie wprost, że możemy do niego utracić dostęp na skutek choroby czy urazu mózgu). Natura świadomości i rozumności – czyli to, co sprawia, że mamy subiektywne poczucie bezpośredniego dostępu do takiej reprezentacji, że potrafimy ją pojmować – pozostaje niezbadana naukowo. Nie umiem dostrzec, jakoby cokolwiek w podanym wywodzie istotnie przemawiało za tezą, że jest to magiczna własność dostępna z natury urodzenia ludziom i tylko ludziom. Twoja argumentacja, jak sądzę, dość przekonująco pokazuje, że współczesne maszyny nie myślą, ale nie to, że zbudowanie myślącej maszyny jest niemożliwe. Tu trzeba przejść do drugiej części…

Algorytmy zaś układają z zasady ludzie. Owszem, istnieje coś takiego, jak automatyzacja rozumowań, i używa się tego między innymi do badania, czy program jest poprawny. Modele językowe bywają też używane do wytwarzania nowego kodu(xlix), i ten nowy kod może być nawet poprawny – przypadkiem. Ale algorytmy nie układają się same.

Jeżeli ciotka Zenobia zacznie w miarę powtarzalnie pisać działające programy komputerowe – czy, co gorsza, poprawne dowody matematyczne! – będziemy skłonni przyjąć, że nie wychodzi jej to przypadkiem raz za razem, tylko opanowała te umiejętności. Kiedy robi to LLM, oczywiście mamy większe opory ze względu na wiedzę teoretyczną, że działa to-to na zasadzie statystycznego doboru kolejnych morfemów wyrazowych i w każdej chwili tworzenia tekstu może z niezerowym prawdopodobieństwem kontynuować np. “In Bodenstown churchyard there is a green grave…”, podczas gdy napisanie takiego programu powinno wymagać zaplanowania od A do Z i właśnie operowania pojęciami. Nie można jednak twierdzić, że za każdym razem zdarza się to losowo. Wygląda to na solidny przykład cechy emergentnej (tylko w jednym miejscu mimochodem wspominasz o emergencji) – układ jest dostatecznie złożony, żeby przyjąć własności, których według jego podstawowego opisu nie powinien mieć i przynajmniej na razie nie udało nam się zrozumieć, dlaczego je jednak ma.

Naturalnie obecność jednej cechy emergentnej (zdolności do programowania) nie świadczy w żaden sposób o obecności innej (rozumności). Daje jednak, moim zdaniem, ostrożnie do myślenia, czy taka cecha nie mogłaby się pojawić w jeszcze bardziej złożonym układzie zdolnym do ustanawiania sobie nowych reprezentacji pojęć abstrakcyjnych i wykonywania na nich operacji.

Dennett twierdzi, że nie da się „obiektywnie” stwierdzić, czy jakiś byt spełnia wymienione przez niego warunki konieczne bycia osobą: rozumność; świadomość i intencjonalność (co u niego oznacza zajmowanie różnych postaw, przekonania, ogólnie myślenie sobie czegoś); bycie traktowaną jako osoba przez inne osoby (chodzi o przypisywanie intencjonalności); zdolność do traktowania innych jako osób; zdolność do używania języka; samoświadomość.

W sumie przemęczyliśmy się dobre kilkanaście wpisów nad bardzo zbliżonym tematem pod opowiadaniem https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/30953. Raczej zaskakują mnie warunki Dennetta, ponieważ wychodziłem tam od strony nieco odmiennego problemu: czy opis z natury może nie wystarczać do podjęcia decyzji w eksperymencie etycznym, ponieważ nie wiemy, czy istota, której dotyczy ta decyzja, jest osobą? Znaczyłoby to moim zdaniem, że zamiast możliwie najlepiej ustalić na podstawie samego opisu, czy ta istota “jest samoświadoma, formuje więzi społeczne, tworzy kulturę, nadaje znaczenie abstraktom”, próbujemy zaprotezować tę definicję pytaniem (na które nie ma odpowiedzi w historyjce, a z jakiegoś powodu wydaje nam się potrzebne): czy “to istota, której istnienie jest uznawane w kontekście danej kultury za równie ważne jak wszystkich innych osób i nieskończenie ważniejsze od wszystkich istot nieosobowych”. Miałem wrażenie, rzecz prosta, że obydwa sformułowania mogą być uznawane za definiujące pojęcie osoby, ale tylko to pierwsze jest uniwersalne i użyteczne etycznie.

 

I wreszcie w części trzeciej taki drobiażdżek…

Lewis mówi o tym w odniesieniu do dyskusji o karze śmierci, która się w jego czasach przetoczyła przez Anglię – ale nie samą karę śmierci uważa tu za istotną, tylko, jak to nazywa, „humanitarystyczną teorię kary”, wyznawaną przez wielu jego współobywateli, według której karanie człowieka, ponieważ na to zasłużył, w takim stopniu, w jakim zasłużył, to zemsta – i jako takie jest barbarzyństwem.

Ten problem mnie mocno zaciekawił i dał sporo do myślenia – nie mówię, że nie jest dobrze znany, ale dotychczas go jakoś głębiej nie analizowałem. Zastanawiam się na przykład (to bardziej historia literatury niż etyka), czy aby nie w kontrze do tej opinii Lewisa padły zdania “Wielu spośród tych, którzy żyją, zasługuje na śmierć, a wielu spośród tych, którzy umarli, zasługuje na życie. Czy potrafisz im je przywrócić? Nie szafuj więc śmiercią w imię sprawiedliwości, nawet bowiem najmędrsi z nas nie wiedzą wszystkiego”.

jakoś nie mówi się o tym, że to „leczenie” ma być tak samo przymusowe, jak przymusowa była kara.

Nie wiem, kto o tym nie mówi lub wtedy nie mówił, ale nie wygląda to na wielką tajemnicę. W sumie jak ktoś koniecznie chce siedzieć w tunelu pod dworcem Gdańsk Główny i prątkować, to odwiezienie go na przymusowe leczenie też jest jedynym rozsądnym wyjściem z sytuacji.

Sedno Lewisowej krytyki leży w tym, że w takim podejściu kara nie ma nic wspólnego z winą – więc także ze sprawiedliwością, bo z definicji tylko kara zasłużona i proporcjonalna do winy może być sprawiedliwa.

Nie jest przecież bez znaczenia, czy da się wywnioskować, dlaczego sprawca postąpił tak, jak postąpił (czy jego działanie było w danym kontekście logiczne), czy dysponował niezakłóconą autonomią.

Czy ten żył za mnie, co nie zna mej winy,

czy ten, co nawet zna onej przyczyny?

nie ma już osoby, której przysługują prawa, tylko przedmiot działania, które może być skuteczne albo nie, ale nijak się ma do uznania godności delikwenta jako istoty rozumnej.

Wydaje mi się, że ten argument musi wychodzić z konkretnego paradygmatu etycznego? Niemniej pewnie nie budzi większych kontrowersji, gdy w uznaniu godności delikwenta decydujemy się zastosować środki łagodniejsze od tych, które wydają się najskuteczniejsze pod kątem rehabilitacji i prewencji. Dziwniejsza – i rzeczywiście budząca obawy o bałamutne usprawiedliwianie zemsty – byłaby sytuacja, gdy postanawiamy ukarać go surowiej.

Każdy człowiek, jako istota rozumna, jest mniej więcej równie kompetentny, żeby się wypowiadać w sprawach sprawiedliwości(vi) – ale na leczeniu znają się tylko specjaliści. A specjaliści to też ludzie. Mają swoje interesy (a czasem się mylą) i podlegają władzy, która potrafi o te interesy zadbać. W swoim własnym interesie, bo „humanitarystyczna” teoria kary pozwala jej robić z poddanymi wszystko, o czym specjaliści dostatecznie głośno orzekną, że jest „dla ich dobra”.

Pierwsze zdanie wydaje mi się źle ugruntowane. Sądziłbym, że między innymi po to ludzie czytają o etyce i nawet ją studiują, żeby rozwinąć w sobie te kompetencje, dobrze odróżniać sprawiedliwość od zemsty i nie zostać przypadkiem częścią tłumu wyjącego “Uwolnij nam Barabasza!”. Nie ma tak, ażeby współcześnie czyjkolwiek system pojęć mógł wyrosnąć w całkowitym oderwaniu od poglądów specjalistów, ostatnim w Polsce prawdziwie samorodnym talentem tego rodzaju był zapewne Jan Krzeptowski-Sabała (1809–1894), a i jego opinie przytaczano raczej jako anegdoty niż istotne inspiracje etyczne.

Niemniej dziś każdy może uzyskać potrzebną wiedzę i wykształcenie, aby odpowiedzialnie włączyć się w ten dialog i odnosić do orzeczeń znawców, podobnie jak w przypadku medycyny. Nie widzę, w jaki sposób ma to grozić upadkiem demokracji. To właśnie jest lub byłaby jedna z największych przewag dobrze funkcjonującej demokracji, że każdy rozwija się w interesujących go dziedzinach i po osiągnięciu odpowiedniej biegłości ma szansę wpływać na decyzje dotyczące ogółu.

 

Jeszcze raz serdecznie dziękuję za ogrom materiału do przemyśleń i pozdrawiam!

myślałam o wpleceniu podpowiadającej Herostratesowi bogini obłędu, lecz zaniechałam tego. :)

Naturalnie nie mogę mieć pewności, ale myślę, że była to bardzo trafna decyzja!

Pierwotnie przy pisaniu tego wiersza, stworzonego dziś naprędce

I tego właśnie nie umiem pojąć. Rozumiem doskonale, że jakość artystyczna może się bardzo wahać u tego samego autora w zależności od inspiracji, samopoczucia i innych czynników, że często spontanicznie pisane utwory wychodzą najlepsze. Skąd jednak takie różnice w umiejętnościach technicznych? Jak to jest, że tutaj machnęłaś od ręki wiersz w metrum na tyle kunsztownym, że dobry poeta musiałby dobrze ślęczeć prawie nad każdym zestrojem akcentowym, a kiedy indziej zdarza Ci się mylić w najbardziej popularnych wzorcach? Przepraszam, jeśli takie pytanie zakrawa na wścibstwo; chciałbym umieć Ci coś poradzić, żebyś jak najczęściej wspinała się na wyżyny możliwości, ale pewnie nie potrafię tego rozgryźć.

Gdy wciąż buty zamawiają bogaci -

Przyglądałem się jeszcze temu wersowi. Myślę, że można by go zakończyć zwyczajnie kropką, natomiast jeżeli zdecydowałaś się na myślnik, to powinna być dłuższa kreska (“–”, znak interpunkcyjny), a nie ta krótka (łącznik “-”, znak ortograficzny). Oczywiście to zupełny drobiazg.

Również Ci serdecznie dziękuję i pozdrawiam, ogromnie mi miło, że tak przychylnie odebrałaś moją opinię!

Ślimak wślizguje się w lekturę…

Ładna miniaturka! Pomysł zrealizowany w akurat pasującej mu objętości, ani przycięty, ani rozwleczony. Kreacja nowego mitu wpisująca się, o ile umiem ocenić, w ducha i napięcie jego podłoża, bo jeżeli Parki są stateczne i nie ulegają kaprysom, to jakie może być lepsze wyjaśnienie nagłych i niewyjaśnionych zgonów niż kocięta, którymi by się opiekowały? Co mnie ewentualnie zatrzymuje, to pytanie, czy ta urocza literacko koncepcja nie uraziłaby wrażliwości kogoś, kto właśnie ostatnio doznał takiej tragedii w rodzinie, ale co ja tam wiem? Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono.

Pomysł, że panny są sklonowane, ich rozważania i spory na ten temat – też całkiem zabawne. Przypominam sobie, że gdzieś kiedyś czytałem spekulacje, iż te wszystkie trójki sióstr są skutkami ewolucji dużo starszego, praindoeuropejskiego jeszcze mitu. Jednak wszyscy wiemy, że Miś jest dużo lepiej oczytany, niż to zwykle pokazuje, i zapewne orientuje się w tym głębiej ode mnie.

Nie często się to zdarza.

“Nie” z przymiotnikami razem, gdy nie ma wyraźnego przeciwstawienia.

Urd(Przeznaczenie), Werdanda(Stawanie się) i Skuld(Obowiązek).

Tu jeszcze zgubiły się spacje przed nawiasami.

Nordycy

Tutaj lekko osłupiałem, ponieważ to słowo kojarzy mi się głównie z bredniami o rasie panów. Zdaje się, że nie mamy na tę grupę ludów dobrego wyrazu, bo “Normanie” tyczy się głównie tych już osiadłych na południu, a “wikingowie” to przedstawiciele konkretnego zawodu. Sprawdziłem teraz, że Czesi używają określenia “Seveřané”. My pewnie możemy powiedzieć coś w rodzaju “ludy nordyckie”, “Germanie nordyccy”, “Germanie północni”.

Zespół trzech kociąt dostarcza boginiom stale rozrywki.

Chyba bardziej naturalny szyk “stale dostarcza boginiom rozrywki”.

 

Przypomniał mi się jeszcze ten piękny i smutny wiersz Słowackiego (“A ty, jak trupek w krześle, pod zamętem / Cicha, podobna do Park, życia matek”…). W ogóle jako metafizyczny Ślimak Zagłady mam z Paniami Losu takie trochę napięte stosunki.

Klikam i pozdrawiam serdecznie!

Powiedz mi, proszę, co mam o tym myśleć, bo właściwie nie rozumiem… Kiedy dzielisz się wierszami, nieraz są to rzeczywiście naiwne rymowanki, w których na dodatek miewasz kłopoty z utrzymaniem schematów tak typowych jak trzynastozgłoskowiec. Aż tu nagle pojawiasz się z czymś takim, że chapeau bas, nic tylko bić brawo i zazdrościć! To już jest studium postaci pełną gębą, wiarygodnie ukazujące jej drogę od znużenia monotonną pracą do szaleństwa i pomieszania hierarchii pojęć, w sposób jak najbardziej pozwalający odnieść to także do współczesnych doświadczeń. Utwory tego rodzaju, przyjmujące perspektywę postaci historycznej lub mitologicznej, pisywali na przykład Herbert czy Kaczmarski; i choć na pewno wiele z nich jest jeszcze wyraźnie lepszych, to myślę, że nie wszystkie.

I przecież to metrum! Już sam jedenastozgłoskowiec 4+7 jest rzadko spotykany, a tutaj w każdym wersie masz silne przyciski na trzeciej, siódmej i dziesiątej sylabie, przy czym te na pierwszej i piątej są prawie wszędzie wyraźnie poboczne. W rezultacie powstaje czysty anapest dwuhiperkatalektyczny, bez jednego błędnego akcentu w całym wierszu! Pojedyncze wersy tego rodzaju pojawiały się np. u Słowackiego w “Śnie srebrnym Salomei” (Żem nie Moskal; pierwej pójdę na cmentarz…), ale żeby ktoś z nich uczynił tworzywo całych strof, to raczej sobie nie przypominam. I ten natarczywy pieśniowy rytm tutaj świetnie pasuje artystycznie, ukazując umysł szaleńca poruszający się tymi samymi, coraz to głębszymi torami.

Nie tak łatwo jest odwagą wciąż błyszczeć,

A szczególnie, gdy się nie chce wzbogacić.

W tym jednym miejscu, moim zdaniem, wyraźnie gubi się sens – Herostrates nie może się wypowiedzieć, czy mu łatwo, czy nie tak łatwo “wciąż błyszczeć” odwagą, bo przecież te wszystkie wyliczone przykłady odwagi pozostają tylko w sferze wyobrażeń, nie stanowią treści jego życia (i nie wydaje się, żeby mylił te wyobrażenia z rzeczywistością). Nic też nie wskazuje na to, by rzeczywiście się nie chciał wzbogacić, gdyby nadarzyła mu się jakaś dobra okazja. Może spróbowałbym na przykład jakoś tak:

Brak okazji, by odwagą tak błyszczeć,

Gdy wciąż buty zamawiają bogaci –

ale nie zdziwię się, jeżeli Ty potrafisz lepiej.

Powiem śmiało, nim założą kajdany,

Może “nim mi włożą kajdany”, może (ciut archaicznie) “nim mnie skują w kajdany”, ale to już zupełnie uznaniowe.

 

Pewnie należy odnotować, że warstwa metaforyczna wydaje mi się tutaj nieco uboga i jeżeli ktoś uważa metafory za główny wyróżnik poezji, to może nie uzna wiersza za dobry. Co do mnie, sądzę jednak, że autor nie jest zobligowany kontraktem do użytkowania przenośni i trafne wykorzystanie innych środków stylistycznych może to dobrze zrekompensować. W Kaprysach Herostratesa mamy ładne wyliczenia, rozciągniętą na cały utwór eskalację, smakowitą epiforę ze “współbraćmi”, tu i ówdzie ślady aliteracji, udane pytania retoryczne – chyba powinno wystarczyć?

Pozdrawiam serdecznie i z przyjemnością klikam do Biblioteki!

Cześć, Nikodemie!

Miło, że podzieliłeś się tekstem, ale mnie tym razem nie wciągnął zbytnio. Historyjka i działania postaci są pretekstowe, z góry wiadomo, że pojadą do opuszczonego domku i spotka ich tam coś złego. Szczegóły budzą wątpliwości, jak chwiejna wiara w słowa wujaszka (raz nie ufają, czy rzeczywiście ma daczę, a raz myślą, że trzyma tam złoto…) albo ta działająca lampa naftowa i w sam raz dwa krzesła. Zresztą od razu informujesz “postanowiłem napisać coś na kształt creepypasty”, więc mogę założyć, że świadomie wpisujesz się w niezbyt ambitne założenia gatunku.

Zakończenie daje się przewidzieć z pewnym wyprzedzeniem: najpierw Matthew wraca do chatki jakiś zmieniony i “zwierzęco wysuwa głowę”, potem mamy “I boję się, że wciąż się uczy…” i wszystko jest jasne. Moim zdaniem to akurat atut, horror jest mocniejszy, kiedy uważny czytelnik może zawczasu spostrzec zagrożenie, którego postać jeszcze nie widzi. Jeżeli tutaj nie wpłynęło to za bardzo na odbiór, to pewnie przez to, o czym pisał Bard, że bohaterowie nie są ciekawi czy pogłębieni, nie dałeś nam czasu i okazji, żeby przejąć się ich losami.

Pod względem językowym potknąłem się tu i ówdzie, ale niezwykła Regulatorka wychwyciła już te miejsca, które mnie najbardziej raziły, i jak zwykle parę innych. Z przecinkami też bywa rozmaicie:

on w odpowiedzi na tę tragedię, nie tylko sam odżył

Nieuzasadniony – po rozpakowaniu struktury to jest “odżył w odpowiedzi”, prosty okolicznik.

Z domkiem zrób, co chcesz.

Zdanie podrzędne.

Co prawda, trochę czasu minęło

Tego rodzaju zwroty – niewiążące się ze zdaniem głównym, lecz służące podtrzymaniu kontaktu z rozmówcą (“pełniące funkcję fatyczną”) – wydzielamy przecinkami.

Od miasta dzieliło nas kilka dobrych mil.

Chyba lepiej “dobre kilka mil” – tutaj dobre w znaczeniu “z górą, tyle lub więcej” dookreśla przecież liczebnik, bo mila jest miarą stałą.

Drewniane bale, które chyba przytargali tu jeszcze Indianie

Bal jest z definicji drewniany, lepiej podać gatunek drzewa lub np. “sękate”.

wyglądały, jakby mogło je rozwalić byle kopnięcie.

Zdanie podrzędne.

Po wyjściu z auta wygląd budynku wcale nie był lepszy, a perspektywa spędzenia tu nocy była iście absurdalna.

Podwójne “być” – i dlaczego właściwie miałby być lepszy po wyjściu z auta?

Cholerne zapewnienia wujka, że damy radę tu przenocować, były chyba dla kogoś z innego wieku.

Zdanie wtrącone.

 

Pozdrawiam,

Ślimak Zagłady

Będzie się nadawał, można też komórki macierzyste szpiku zmodyfikować “na miejscu” jakimś CRISPR-em albo podobnym, wyobrażonym mechanizmem.

Tak ściślej, z tego co wiem, te dwie kwestie przy obecnych możliwościach są połączone – szpik się pobiera, edytuje CRISPR-em, potem pacjentowi trzeba wytłuc jego własny i dokonać autoprzeszczepu tych zmienionych komórek macierzystych. Oczywiście to procedura ogromnie obciążająca i ryzykowna.

Można też zamiast modyfikować genom człowieka wszczepić mu wirus z zakodowaną wiadomością, który by sobie w jego krwi pływał.

To niezupełnie, w chorobach wirusowych okres wiremii jest krótkotrwały – organizm szybko eliminuje wirusy krążące we krwi. Te, które pozostają w organizmie, ukrywają się we wnętrzu jakichś komórek (na przykład: wirusy zapalenia wątroby w hepatocytach, HIV w limfocytach) i są trudne do bezpośredniego wykrycia, testy przesiewowe na takie choroby opierają się raczej na badaniu przeciwciał.

Można natomiast używać wirusów jako wektorów terapii genowej, przygotowując je, żeby modyfikowały kod zakażanych komórek w konkretny sposób, ale wydaje mi się, że przynajmniej na razie jest to metoda mniej precyzyjna.

 

W sumie był jakiś starożytny Grek, który wytatuował niewolnikowi wiadomość na głowie, poczekał, aż mu odrosną włosy, i wysłał jako kuriera do zaprzyjaźnionego władcy. Metoda trochę mniej wysublimowana, ale zupełnie podobna.

Idąc dalej tym tropem – a gdyby wszczepić temu człowiekowi jakieś mało zjadliwe pasożyty i to one, a nie on sam, miałyby wiadomość zaszyfrowaną w kodzie genetycznym? Koniec końców lepiej mieć owsicę niż przeszczepiony szpik.

Cześć, Ambush!

Bardzo przyjemna miniaturka. Budowa tak krótkiego utworu może opierać się na pojedynczym twiście, ale widzę tu jeszcze jedną istotną warstwę, coś w rodzaju czystej afirmacji życia i potęgi. (I pożerania ludzi, oczywiście). Myślę, że może to pozostawiać miłe uczucie po lekturze, motywować do czerpania pełnymi garściami z każdego dnia. Poza tym wreszcie smoki w odpowiednio imponującej skali, a nie jakieś pokurcze, którym byle rycerzyk może zrobić krzywdę.

Zmieniłam na igranie. Zobaczymy, jaki będzie odbiór.

Moim zdaniem kojarzy się jeszcze mocniej niż “baraszkowanie”. A może “taplaliśmy się w wodzie jak dzieci”?

 

Już od samego tytułu przeczuwam dodatkową inspirację, a przynajmniej dość niezwykły zestaw przypadkowych zbieżności, mianowicie Romantyczność (Do sztambucha) Kaczmarskiego:

Wspomnij, Alusiu, jakeśmy byli

Na wzgórzu ponad jeziorem

Pewni wieczności, niepewni chwili

Piątego lipca wieczorem.

Potem oglądaliśmy zachód słońca, a tonące promienie zamigotały rubinowym blaskiem na gładkiej skórze Greas, co sprawiło, że nie mogłem się jej oprzeć.

Nagle, na pustym już nieboskłonie

Rosną bezkresne witraże,

Jezioro płonie i niebo płonie,

I w jednym stoją pożarze.

 

Tkwimy pośrodku ognistej tęczy

Jak rozżarzone polana…

Ciebie coś dręczy i mnie coś dręczy –

Udręka to niezrównana.

Całowałem szyję, grzbiet i brzuszek ukochanej. Nic wam do tego, co było potem!

Wieczorna bryza przyniosła niespodziewany chłód, więc przyciągnąłem trochę wysuszonych na słońcu desek i konarów drzew i z łatwością rozpaliłem ognisko.

Jam ci powoli wsuwał w usteczka

Homara grzbiet – samo zdrowie,

I potoczyła się kropeleczka,

Ale którędy – nie powiem.

– Nie ma się czego bać. To natura. Weszliśmy na ich teren, więc poczuły się zagrożone. Po prostu jedz, tylko starannie wypluwaj skorupki!

Dla przykładu zgarnąłem pierwszą garść. Wysysałem ze skorupek mięso, a szyszaki, miecze i zbroje wypluwałem na kupkę.

Moja ukochana była nieco zaskoczona całą sytuacją, ale nie dała się długo prosić. Zajadaliśmy się nimi, aż do niestrawności.

Tyś mi ostrygę dała świeżutką,

Jam w pasji morskość jej wsysał.

Ale doznanie trwało zbyt krótko,

Żebym je zdołał opisać.

Dobrze być młodym, pięknym i zdrowym.

Dobrze być smokiem.

Bo po tym, cośmy wtedy przeżyli,

Może jesteśmy mniej rzewni,

Już pewni siebie i pewni chwili…

Za to wieczności niepewni.

Pozdrawiam ślimaczo i na wszelki wypadek wzmacniam skorupę!

Nie czułbym się na siłach pisać poradników na wymienione tematy, a gdyby Tarnina się tego podjęła, sam czytałbym z zajęciem. Na razie możesz jeszcze spojrzeć na W świetle rozumu można spaść na łeb w ciemnej piwnicy, odnoszące się w pewnej mierze do części z tych kwestii.

W każdym razie również sądzę, że nie ma uniwersalnego sposobu, żeby komuś wpoić wiedzę wystarczającą do stania się dobrym pisarzem.

Ave, cesarzu syjamski!

Muszę przyznać, że tym razem opowiadanie mnie nie wciągnęło. Gdybym streścił główne wydarzenia – że bohater przybył do klasztoru, stracił przytomność, znalazł dziennik itd. – to w zasadzie byłoby wszystko, co w nim dla siebie znalazłem. Trudno mi komuś radzić, jak ma pisać, gdy sam nie czuję się w żadnej mierze autorytetem, ale mam niejasne wrażenie, że mogło tu zabraknąć jakiegoś pogłębienia postaci. Nie dostrzegłem na przykład lęku bohatera ani jego determinacji, by wyrwać się z pułapki, dzięki czemu mógłbym zacząć kibicować mu w tych próbach. Nie dowiedziałem się, co go motywowało, żeby rozwiązać problem – żarliwość religijna, chęć zdobycia sławy, rzetelnego wykonania swojej roboty? Wydaje się też statyczną postacią, nie widzę u niego w toku akcji zmian światopoglądu czy rozwoju osobowości, które mogłyby nadać sens jego przeżyciom, powiązać je z doświadczeniami czytelnika. Wreszcie byłaby i taka opcja, żeby znacznie mocniej pokazać niekorzystne cechy inkwizytora, uczynić go antypatycznym, tak aby odbiorca doznał na koniec ulgi i oczyszczenia, znajdując go w piekle wiecznego lub czyśćcu wielokrotnego* powrotu – bez tego, moim zdaniem, pozostaje on tylko ładnym chwytem technicznym. Ostatecznie, w tej formie, opowiadanie uważam za porządne i zasłużenie biblioteczne, ale zdecydowanie nie piórkowe.

Zupełnie na marginesie, moc psucia nowoczesnej technologii wydaje się dziwnie arbitralna – między wynalezieniem lampy naftowej a żarówki naprawdę nie upłynęło tak dużo czasu.

Przy tym tekst wciąż jest dosyć mocno niedopracowany technicznie, głównie w zakresie interpunkcji i literówek. Przejrzę dla przykładu końcówkę:

W teorii byłem szkolony, by bez lęku w sercu stawiać czoło wszelkim przejawom herezji oraz siłom piekielnym.

Zdanie podrzędne.

serce waliło mi jak oszalałe, a skronie zrosiły krople zimnego potu.

Raczej nie jest to błąd, ale napisałbym “rosiły” (kwestia uzgodnienia aspektu).

jednak mimo największego wysiłku nie potrafiłem ich zrozumieć.

żelazne okowy logiki rozpadły się na nieskończoną liczbę kawałków

Trochę “purpurowe”, w każdym razie mocno się wyróżnia stylistycznie spośród otaczających fragmentów.

masywny, złoty krzyż

Raczej bez przecinka (porównaj rozdział 9 w nowym poradniku), poza tym zastanawiam się, czy przymiotnik “masywny” w ogóle jest tutaj najwłaściwszy.

– Czy wiesz, kim jesteś, mistrzu inkwizytorze?

Zdanie podrzędne.

Mam wrażenie, że chyba jednak zapomniałeś. – Powiedział łagodnym, niemalże ojcowskim głosem.

Czynność gębowa, bez kropki i mała litera.

– Straciłem już rachubę, od jak dawna toczymy te nasze… gierki.

Zdanie podrzędne.

Sięgnąłem do wewnętrznej kieszeni płaszcza i wyciągnąłem czarny wolumen. Pamiętałem doskonale tę wyświechtaną, czarną okładkę.

Dwa razy “czarny”. To nie błąd, ale wydaje mi się, że w tym znaczeniu forma “wolumin” jest zdecydowanie częstsza.

To ci się oczywiście nie uda, więc poprosisz, żebym odebrał ci wspomnienia.

Żebyś mógł wrócić, gotowy by spróbować kolejny raz.

Przecinek przed “gotowy” wydaje się opcjonalny, ale przed “by” na pewno jest potrzebny.

Kolejne metry pokonywałem w zupełnej ciemności, ale z jakiegoś powodu to mi nie przeszkadzało.

“Z jakiegoś powodu” to wykręt, trudno sobie wyobrazić, jakim sposobem mu nie przeszkadzało; chciałbym znać odczucia bohatera w tym względzie.

Czy celowo wysłano mnie, bym odnalazł zagładę

Czy to w znaczeniu “wysłano mnie na stracenie”?

wyciągnęła pokrytą wrzodami dłoń w kierunku mojej szyi.

Brama klasztoru była zbyt wąska, by wjechać do środka

W głosie mężczyzny było coś, niepokojącego.

Przecinek nieuzasadniony.

 

* – Podobno w środowisku geologów funkcjonuje powiedzenie “zmarzlina jest wieloletnia, wieczne jest tylko odpoczywanie”.

Pozdrawiam,

Ślimak Zagłady

Czy to nie byłaby równie uprawniona interpretacja?

Owszem, wydaje mi się równie uprawniona, może nawet bardziej naturalna, choć to pewnie zależałoby od kontekstu.

Bardzo dobrze, że ktoś wreszcie zebrał te zasady w jednym miejscu i do tego z jasnymi przykładami.

Tych zasad jeszcze trochę jest, ten tekst nie ma stanowić kompletnego wykładu, pominęliśmy tutaj niektóre rzadsze i trudniejsze zagadnienia polskiej interpunkcji. W każdym razie mam nadzieję, że się przyda, i dziękuję za wszystkie miłe słowa!

 

Oczywiście dziękuję też pozostałym Komentującym, jest mi ogromnie przyjemnie, że zaglądacie i doceniacie!

Hej, Jolko!

Zdecydowanie spodobało mi się to opowiadanie. Pomysł na eterycznych kosmitów-duchów przejmujących ludzkie ciała pewnie nie jest stuprocentowo nowy, ale nie zgrany i dobrze wykorzystany. Spięłaś go z nieoczywistą intrygą oraz ciekawą kreacją głównej bohaterki. W tym przypadku jest dla mnie jasne, że nie ma ona stanowić realistycznego studium osobowości mnogiej, lecz raczej metaforę zagubienia i przeciążenia bodźcami, które każdy może odczuwać we współczesnym świecie. “Brak poczucia jedności” wydaje mi się udaną frazą. Dalej w tym samym duchu: błyskotliwie przeciwstawiasz myślenie korporacyjne indywidualnej działalności twórczej (wiedźma). Korespondencja z Dziadami także pyszna. Parę ładnych detali, jak choćby “ale prezes podejrzewał, że to jednak był psychopata erotoman, a nie naukowiec, bo dawno to wszystko stanęło w martwym punkcie” albo całe przedstawienie Marty (praktycznie zmuszasz czytelnika, żeby do niego wrócił już po zakończeniu lektury, ale nie jest to żadna przykrość).

Aby nie poprzestawać na samych pozytywach: koncepcja wiązania kosmitów z duszami ostatnio zmarłych ludzi wydała mi się przekombinowana i niepotrzebna. Zupełnie wystarczyłoby moim zdaniem, gdyby Koral walczyła tylko o kontrolę i rozmawiała w myślach z poprzednią lokatorką ciała – przy okazji trochę by to uprościło monologi wewnętrzne, miejscami jednak uciążliwe w lekturze. Zresztą nie jest to do końca uzasadnione w logice opowieści, skoro Koral słyszy te dodatkowe głosy od początku, zanim jeszcze pojawiła się w instytucie, gdzie mieli dokonywać owego powiązania. Poza tym “Opracowali system samoobrony organizmu, warunkowany przymus zgłaszania się do instytutu” uważam za powierzchowne, mało przekonujące wyjaśnienie – i czy Marta nie chciałaby przede wszystkim przestrzec głównej bohaterki, żeby się tam nie zgłaszała? Wreszcie myślę, że tekst zyskałby, gdyby tytułowy wątek pamięci o swoim imieniu miał jaśniejsze znaczenie symboliczne, wiązał się wyraźnie z jakąś postawą, którą Marcie udało się odnaleźć, a Koral nie – możliwe jednak, że tutaj to ja coś przeoczam. W każdym razie to są uwagi do utworu dojrzałego i bogatego w znaczenia, próbuję raczej wybadać, co mogłoby ewentualnie uczynić go wybitnym.

Pod kątem językowym jest całkiem solidnie, za co wypada pochwalić i Autorkę, i Betujących. W przeglądzie wyłapałem głównie drobiazgi interpunkcyjne:

znowu ta gonitwa myśli, nie wiadomo(-,) skąd.

Samotnego zaimka względnego na końcu zdania nie oddzielamy przecinkiem.

Dziewczyno, stoisz tu bez ruchu, jak po udarze, i śpiewasz pod nosem.

Szpony, rozczapierzone szeroko, wpijały się mocno w leśne podłoże, starając się utrzymać starą chatę, i Koral była niemal pewna, że to żywy organizm.

Domknięcia wtrąceń.

jak najszybciej zakończyć sprawę, tak, by za tydzień nikt o niej nie pamiętał.

I które nie znikną, nawet, gdy schowa się pod biurkiem.

Takiego przysłówka czy partykuły przed spójnikiem lub zaimkiem względnym nie wydziela się przecinkami obustronnie – należy zdecydować, czy odnosi się do poprzedniego zdania, czy do sensu spójnika, i postawić przecinek odpowiednio.

– No, nie wszystko jest w papierach. Chociaż całkiem sporo. Co naprawdę robicie?

– Noż, wie pan, że nie mogę o niektórych sprawach rozmawiać? Rozumie pan pojęcie tajemnicy przedsiębiorstwa?

W tej okolicy miałem wrażenie, że jest za dużo “no”.

– To zależy, jakiej pomocy potrzebuje, my nie jesteśmy szpitalem!

odcięła się Koral, zdziwiona, jak bardzo ma ochotę skręcić kark staruszce, która nawet nie tknęła jej bluzki.

Wydzielanie zdań podrzędnych.

Byli już u nas tacy, jak ty

Nie ma tu rozbudowanego porównania, więc nie ma powodu stawiać przecinka.

Nie było sensu się kłócić, że to jedno i to samo, w końcu to prezes.

Tak ogólnie to nie, informacja nie jest tym samym co energia (w sensie fizycznym), a jeżeli takie stwierdzenie ma jakiś szczególny sens w kontekście Twojego świata przedstawionego, moim zdaniem nie jest to dostatecznie naświetlone.

W końcu wstała i podeszła do leżącej na podłodze dziewczyny, mrucząc pod nosem:

Gdy doszedł do chatki, poczuł, że jest tam, gdzie powinien.

Kto właściwie? Na końcu poprzedniego akapitu była mowa o prezesie, ale z logiki tekstu wydaje się wynikać, że to ten fałszywy detektyw (który w dodatku dość nagle okazuje się pasierbem wiedźmy), w każdym razie jest to dość mylące.

Do instytutu przekazałam, co trzeba, niech tam myślą, jak oczyścić atmosferę, jakiej bariery trzeba, bo ja tego nie wiem.

Teraz dziwi mnie złość prezesa na kogoś, kto najwyraźniej nie próbuje wyprzeć jego firmy z rynku, lecz dzieli się informacjami i otwiera pole do współpracy.

 

W sumie głos na TAK powinien być dostatecznie uzasadniony. Pozdrawiam serdecznie i ślimaczo!

Proszę się częstować podsumowaniem końcowym!

 

cezary_cezary – Co tak naprawdę wydarzyło się w klasztorze (…) – 7/5 głosów, 0,5 TAKA (regulatorzy), nominacja!

JolkaK – Pamiętaj, jak masz na imię – 2/5 głosów;

dorjee – Dar martwoty – 1/5 głosów;

Outta Sewer – Wartość niepomijalna – 1/5 głosów.

 

Zgłoszenia Loży:

JolkaK – Pamiętaj, jak masz na imię (cezary_cezary).

Hmmm. Zastanawiam się, jak wyglądają/działają nakładające się horyzonty zdarzeń czarnych dziur. Zagadnienie mnie przerosło, ale na pewno jest ciekawe.

Horyzonty zdarzeń nie mogą się nakładać w stabilnym układzie binarnym czarnych dziur, ponieważ w takim wypadku przynajmniej jedna z nich musiałaby przekroczyć prędkość światła w ruchu orbitalnym, by siła odśrodkowa zrównoważyła wzajemne przyciąganie. Do złączenia horyzontów dochodzi jedynie w ostatniej fazie zderzenia. Wówczas ten łączący się ośrodek, zanim ustabilizuje się w formie mniej więcej kulistej, podlega niespotykanie gwałtownym oscylacjom. Przynajmniej kilka mas Słońca zostaje wypromieniowanych w postaci fal grawitacyjnych, przez ułamek sekundy przekraczając łączną moc gwiazd w obserwowalnym wszechświecie (zobacz https://en.wikipedia.org/wiki/First_observation_of_gravitational_waves). Mamy Użytkowników zajmujących się fizyką, którzy na pewno potrafią to wyjaśnić zwięźlej i rzetelniej ode mnie, gdybyś potrzebowała dopytać.

Wydaje mi się, że najprościej będzie “… stanowiła widomy dowód tezy przeciwnej”. Poza tym “Świecie pod Chmurami”, ponieważ w wielowyrazowych nazwach miejscowych przyimki i spójniki pisze się małą literą (np. Nowe Miasto nad Pilicą, Dolina do Siedmiu Źródeł, Przełęcz koło Drąga).

Dziękuję za obszerną i zajmującą odpowiedź, Sewerze!

a że niedawno z musu naczytałem się również o transplantacjach

To nie brzmi najlepiej. Mam nadzieję, że “mus” wynikał z czegoś niewinnego, ale na wszelki wypadek życzę dużo zdrowia Tobie i rodzinie!

Chyba nie do końca rozumiem Twoje obawy, Ślimaku. Nie jestem zwolennikiem teorii spiskowych. Można nawet mnie uznać za zagorzałego przeciwnika tychże, a jeśli już jakąś wykorzystuję, to po to by ją obśmiać.

Przepraszam: nie mam wątpliwości co do Twoich intencji, pisałem tylko, że zawsze przy takich tekstach jestem czujny, czy nie mogą niechcący wpisać się w szkodliwe przekonania i posłużyć komuś do propagandy spiskowej. Pewnie widziałeś, jakie bzdury wypisują w komentarzach pod dowolnym tekstem o transplantacji na portalach informacyjnych.

Wyszedłem z założenia, że taki zajmujący się handlem organami kartel może mieć jakąś ludzką farmę, w której trzyma więźniów i kiedy wpada zlecenie wybiera odpowiedniego, kroi go, a zamówiony narząd dostarcza klientowi. Nie uważam, żeby to było jakoś wielce nieprawdopodobne.

Jasne, obawiam się, że takie rzeczy się zdarzają – ale tak, jak to opisałeś, narrator nie był ofiarą handlu ludźmi przetrzymywaną i pracującą na farmie, z której od czasu do czasu wybierają kogoś na narządy, lecz przypadkowo porwanym i od razu zamordowanym turystą. (Ewentualnie nie wiem, czy zauważyłeś mój komentarz z 17:21, tuż nad Twoim).

Toby nigdzie nie pojechał.

Po pobraniu narządu nie można długo czekać z wszczepieniem. Najlepiej robić jedno i drugie w tym samym ośrodku; czasami przewozi się organ pogotowiem lotniczym, ale też nie jestem pewien, na jak duże odległości (jeżeli kartel w ogóle miałby taką możliwość).

Myślę, że kartele mogą mieć dostęp do specjalistycznego sprzętu i zespołu, który to ogarnie.

Też tego nie wykluczam – tu konkretnie rozmawiałem z Tarniną o kwestii znieczulenia.

 

Pozdrawiam serdecznie,

Ś.

albo dużo potencjalnych ofiar, które możesz dopasowywać do konkretnego biorcy składającego zamówienie.

Autodopisek po chwili namysłu: a gdyby napisać, że narrator wygrał wycieczkę do Meksyku w loterii promocyjnej dla klientów firmy przeprowadzającej badania genetyczne na zamówienie? (Wszelkie podobieństwo do realnie istniejących korporacji całkowicie przypadkowe).

Nic nie ma. Chodzi o to, że próbuje sobie sam (i czytelnikowi) wmówić, że ma, a to właśnie jest wiarygodne psychologicznie (ludzie nie lubią się przyznawać do złych czynów).

Owszem. Mam na myśli, że te jego rozważania to w zasadzie szkielet tekstu – powracają na całej długości, tytuł, pointa – więc raczej się zgadzamy, że jeżeli ich treść nie jest wciągająca dla czytelnika, stanowi to pewien problem konstrukcyjny.

chociaż jednocześnie próbuję wykombinować najlepszy modus operandi dla kosmicznych piratów… (co myślisz o podstępnej zasadzce?).

Trochę mało informacji: czy ci piraci są, powiedzmy, bardziej jak stado wilków, czy bardziej jak gepard, jakie możliwości ma ofiara, czy ktoś może przyjść jej z pomocą, jak wygląda łączność… W każdym razie nie miałbym nic przeciwko, gdybyś chciała powrócić do tamtej bety.

Mmmm, no, to skoro wszystko miało miejsce w Ameryce Południowej, a kurara mogłaby tak działać… to może.

Ten Meksyk czy Ameryka Południowa nie wydał mi się tu kluczowy w ocenie prawdopodobieństwa. Pomijając już środki syntetyczne, choćby nasz rodzimy szczwół zawiera całkiem podobnie działający alkaloid (ale zawsze miałem wrażenie, że i tak orientujesz się w tych truciznach roślinnych lepiej ode mnie). Kwestia jest raczej taka, że jak już kogoś zwiotczasz, to porażasz też mięśnie oddechowe, więc musisz go zaintubować albo przynajmniej użyć worka samorozprężalnego, żeby się po prostu nie udusił. A celem byłoby tutaj, żeby przy pobieraniu narządów podtrzymać perfuzję najdłużej, jak się da – tak czy inaczej potrzeba specjalistycznego zespołu i sali operacyjnej, żeby cokolwiek się potem nadawało do wszczepienia – wnętrzności wycięte w garażu można co najwyżej rzucić psu jako podroby.

Nawiasem mówiąc, widzę tu inną wątpliwość w zakresie wiedzy medycznej: Toby jedzie do ośrodka mafii, żeby zapłacić za przeszczep, tamci porywają przypadkowego turystę – i magicznie ci dwaj wykazują zgodność tkankową? Realnie albo masz listę oczekujących biorców i dopasowujesz do nich kolejno pojawiających się dawców (tak to wygląda w normalnych programach transplantacji), albo dużo potencjalnych ofiar, które możesz dopasowywać do konkretnego biorcy składającego zamówienie.

Ponadto: cześć, Outta. Myślałam, że to Ananke XD

Ja w sumie obstawiałem Galicyjskiego. Miałem przelotne skojarzenie z jednym dawnym tekstem Outty, ale nawet nie na tyle, żeby wyraźnie sformułować myśl, iż może on to napisał.

Tekst pozostawił mnie z mieszanymi wrażeniami. Pomysł nieoczywisty, zwięzłe ujęcie, dużo barwnych detali pozwalających wczuć się w świat przedstawiony – to wszystko na plus. Co do rozważań narratora, nie mogę wykluczyć, że byłyby prawdopodobne psychologicznie w danej sytuacji, ale zajęły stosunkowo dużo miejsca w utworze, a z perspektywy czytelnika nie wydały mi się interesujące: skoro wyraźnie pozostał agentem moralnym i podejmuje decyzje, to co to ma do rzeczy względem jego odpowiedzialności za czyny, czy nie pozostało mu wcale oryginalnego ciała, czy może 0,5%… Przy tekstach podobnie wykorzystujących wątki medyczne staram się zachowywać czujność, czy nie wpasowują się niechcący w jakieś teorie spiskowe, ale ten jest chyba zbyt jawnie oderwany od realiów, żeby mu to groziło. Przynajmniej mam taką nadzieję. Komentarz Tarniny kapitalny – szczegółowość językowa, filozoficzna, skojarzenie z tropami kultury japońskiej – nic, tylko się uczyć.

O ile wiem, znieczula się, ekhm, pacjenta w takiej sytuacji nie po to, żeby nie czuł, tylko po to, żeby się nie ruszał i nie utrudniał. Ale skonsultuj to.

Przygotowanie farmakologiczne do operacji składa się z trzech głównych części – pacjenta trzeba zwiotczyć (żeby się nie ruszał i nie utrudniał), uśpić (żeby nie przeżywał zabiegu świadomie) i znieczulić (żeby go we śnie nie bolało). Leki mogą wpływać w jakimś stopniu na wszystkie te trzy kwestie albo występować w przygotowanych mieszankach, ale są i takie środki, które wyłącznie zwiotczają. Takim dość znanym jest kurara, z syntetycznych np. suksametonium. Teoretycznie nie można zatem wykluczyć takiego przygotowania delikwenta do zabiegu, żeby zachował przytomność i czucie – oczywiście w praktyce nie zrobi tego ani laik, ani anestezjolog.

 

Doklikuję do Biblioteki i dziękuję za możliwość lektury!

Ja tymczasem zacząłem się wahać, czy to rzeczywiście dopełnienie dalsze, czy raczej jakiś obowiązkowy okolicznik. Słyszałem kiedyś, że istnieją rzadkie formy, które zacierają granicę pomiędzy tymi klasami, może właśnie na taką trafiliśmy. Tak czy inaczej, nie wpływa to (chyba?) na analizę pod kątem przecinka.

Myślę, że wolno. Parę przykładów wygrzebanych z NKJP:

Każdy z tych przedmiotów miał na pewno swoją, jeśli nie starożytną, to nowożytną historię. (Edward Stachura);

Wyjście jest tuż w zasięgu jeśli nie ręki, to wzroku. (Jacek Głębski);

I zapewniam pana, że płeć piękna, jeśli nie przeważa, to jest liczebnie nie mniej silna niż mężczyźni. (Andrzej Sapkowski);

Warunkiem jest oczywista, by słowo, czyli księga, była tańsza jeśli nie od talii kart, to od gąsiora wódki, jako że jest to kwestia wyboru. (ponownie Sapkowski).

Co do przecinka: jak widać, bywa z nim różnie, i to nawet w praktyce jednego autora. Moim skromnym zdaniem jest niezasadny: “prosto na cmentarz” nie można uważać za wtrącenie, ponieważ stanowi to główną treść dopełnienia, dla której dopiero dalszy człon dookreśla limes inferior. A przecinka między grupą orzeczenia a grupą dopełnienia umieszczać nie należy.

Jednakże znalazłem poradę, w której prof. Kłosińska każe przecinek stawiać – tylko nie bardzo wiem, na jakiej podstawie, skoro zgadza się, że w tej konstrukcji jeśli nie nie wprowadza zdania podrzędnego. W każdym razie bardzo ciekawy problem!

Zasadniczo dla grup imiesłowów przymiotnikowych istnieje pewna swoboda autorska. Moim zdaniem tu akurat przecinek jest potrzebny, ponieważ to szczególny przypadek, gdy imiesłów nie jest właściwie przydawką, lecz orzecznikiem w równoważniku zdania podrzędnego przydawkowego z łącznikiem domyślnym (będąc witana). Niemniej to trudna reguła, której już dziś przestrzega mało który z uznanych autorów i pewnie prędzej czy później wypadnie z polskiej interpunkcji. Porównaj: https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/przecinek-a-imieslowy-przymiotnikowe;10407.html.

Jeżeli chodzi o moją interpretację, napisałam ją wyżej.

Uznałem, że Cię zaciekawi i może bardziej się przyda na przyszłość, gdy zinterpretuję tekst tak, jak potrafię bez korzystania z wyjaśnień autorskich.

mam słabość do ładnych metafor. I pewnie upieranie się przy jakimś sformułowaniu, bo mnie urzeka, nie jest najdojrzalsze literacko, ale może mi przejdzie z czasem.

Masz do takich fraz dobre pióro, bardzo zatrzymują uwagę na Twoich wierszach. Mam nadzieję, że Ci nie przejdą, tylko z czasem nauczysz się je lepiej zszywać z kontekstem, może notować do wykorzystania w utworach, w których się najbardziej przydadzą.

I że mogłabym w sumie napisać opowiadanie o fabryce księżyców, w której smaży się je jak naleśniki.

Czytałbym! Moim zdaniem to nie jest dziecinne, przynajmniej nie w złym sensie: może świadczyć o przetrwaniu dziecięcej ciekawości świata i plastyczności wyobrażeń, bardzo przecież potrzebnej twórcom, a nie o niedojrzałości.

Co do 7 września, zupełnie nie wiedziałam, że będzie całkowite zaćmienie księżyca. Ale teraz strasznie mnie to ekscytuje. I jeszcze przeczytałam, że księżyc będzie czerwony. Dziękuję, że o tym napisałeś, bo chyba bym zwariowała, gdybym ominęła takie coś.

Wobec tego cieszę się, że szczęśliwie udało mi się podpowiedzieć. Zaćmienie będzie nisko, potrzebujesz wybrać miejsce z otwartym widokiem na południowo-wschodni horyzont. Kolor wynika z tego, że kiedy Ziemia blokuje bezpośrednie oświetlenie Księżyca przez Słońce, to jedynym światłem, które do niego dociera, jest to ugięte w atmosferze ziemskiej, a więc głównie światło na dłuższym krańcu spektrum widzialnego, czyli czerwone (prawo rozpraszania Rayleigha – utrzymanie siły promieniowania przy przejściu przez ośrodek jest proporcjonalne do czwartej potęgi długości fali). A ponieważ atmosfera się zmienia, to i całkowite zaćmienia Księżyca wyglądają różnie – czasem barwa jest ceglasta, czasem krwawa, rzadziej bardzo ciemna, prawie czarna – nie potrafimy tego zawczasu przewidzieć.

 

Pozdrawiam ponownie, życzę wspaniałej nocy i samych księżycowych snów!

Brałbym też pod uwagę, że w ramach tej historii alternatywnej Kościuszko poznałby Napoleona jako bardzo młodego generała, którego poglądy miałby szanse jeszcze ukształtować, nie jako cesarza Francuzów.

Niestety, nie znałam wspomnianego opowiadania, ciekawy pomysł, ukłony za nawiązanie do niego.

Może niejasno się wyraziłem, to niestety nie było opowiadanie, a jedynie luźno rzucony pomysł.

dla spokoju (własnego, ale i Innych) pozostaje anonimem do “bezpiecznego już dnia” – 11 września. :)

Wystarczy do 6 września. Punkt 10 regulaminu nominacji: Loża nie będzie brała pod uwagę nominacji dla tekstów opublikowanych przez Autorów Anonimowych, jeżeli nie ujawnią się oni do końca piątego dnia następnego miesiąca.

Hej, DyingPoet!

Właściwie podzielam wrażenie Przedmówców, że przeczytałem coś bardzo ładnego, ale wymyka mi się spójny przekaz. Nawiązanie do Kochanowskiego oczywiście uderza mnie przy lekturze jako pierwsze, wydaje się jednak powierzchowne, raczej nie wchodzisz w dialog z tamtym wierszem. Pierwszą i ostatnią strofkę najprędzej uznałbym za opis stanu kogoś, kto dławi się od nadmiaru wdzięczności i nie daje rady jej wyrazić (rosnące serce, łzy chyba szczęścia czy roztkliwienia, dotyk chłodnej dłoni sugeruje czyjeś wsparcie i tak dalej).

Dwa pierwsze wersy środkowej zwrotki odczytałbym jako niewątpliwe nawiązanie do religii czy przynajmniej chrześcijańskiego podłoża kulturowego. Chrystus “posuwa palec po piasku” (skądinąd niezła aliteracja!) dokładnie raz, w słynnej scenie z jawnogrzesznicą, a kiedy mocą liryki zrównujesz te dwie akcje, to jak gdyby pokazujesz i twierdzisz, że skruszenie sumień tłumu jest równie trudne jak stworzenie świata. Owszem, jeżeli się zastanowić, to nawet ma jakiś związek z poprzednio proponowanym wątkiem, ale blado zarysowany.

Jednakże pisanie snów końcówką księżyca, przy całej śliczności wyrazu, nie wydaje mi się z niczym wiązać. Zresztą różne odniesienia do księżyca wydają się już w Twoich tekstach prawidłowością: w ogóle księżycowa panna z Ciebie. Planujesz może coś spektakularnego na 7 września?

Nie czuję się ekspertem od nowoczesnej wersyfikacji. Na pewno dostrzegam tutaj, może intuicyjną, próbę kształtowania rytmiki wiersza – zaczynasz od trzech akcentów na linijkę, schodząc ku dwóm i w końcu jednemu – ale potrzebowałabyś kogoś bardziej doświadczonego, żeby ocenił, czy to “dobrze brzmi” i odpowiada uznanym formom.

Pozdrawiam serdecznie!

Ślimak nadpełza i wita! Mam wrażenie, że dobrze rozpoznaję Anonima…

Całkiem przyjemnie tu sobie pogdybałaś! Przemycasz solidną porcję wiedzy, a warstwa historii alternatywnej pomaga utrzymać czytelnika w niepewności, żeby dobrze się bawił przy lekturze. Na razie to głównie tekst rozrywkowy, ale na pewno dałoby się go rozbudować tak, żeby wyrażał istotną treść: albo przez analogie geopolityczne, albo jako opowieść o depresji, gdzie kapitan Nemo symbolizowałby część życia wewnętrznego bohatera. W ogóle pokazujesz interakcje między postaciami z dużą czułością, dzięki czemu parę razy można się i uśmiechnąć, mimo że rozmowa bardzo poważna.

Co do słabszych stron: rzucają się jeszcze w oczy niedociągnięcia narracyjne typu “jak wiesz, przyjacielu” – postaci opowiadają sobie dla pożytku czytelnika rzeczy, które powinny być dla nich samych oczywiste, przez co rozmowa wypada nienaturalnie. Pewnie trudno tego uniknąć przy takim eksperymencie gatunkowym. Chyba najbardziej rażąco tutaj:

– Co? Prędzej bym się końca świata spodziewał! Chyba mi nie powiesz, że Katarzyna swym rozkazem…

– Nie, oczywiście, że nie. Ona nienawidzi cię z całej duszy i, gdyby tylko mogła…

– … udusiłaby mnie gołymi rękami. Wiem, wiem…

Znowu milczeli chwilę.

– Kto zatem mnie uwolni? – dopytywał wódz.

– Car Paweł.

– Nieznoszący matki syn i następca?

– Będzie zmieniał prawie każdy jej rozkaz, by choć pośmiertnie przeciwstawić się okrutnej rodzicielce.

Jestem dziwnie przekonany, że Kościuszko doskonale zdawał sobie sprawę, kto ma być następcą Katarzyny II i dlaczego jej śmierć może oznaczać dla niego radykalną poprawę losu. Notabene gdyby naprawdę bardzo chciała udusić go gołymi rękami, to w sumie nikt by się jej skutecznie nie sprzeciwił.

Pomysł na powiązanie z tym wszystkim akurat kapitana Nemo i jego dualnej narodowości bardzo oryginalny, chociaż…

– Ponieważ w obawie przed reakcją Rosji nakazano mojemu twórcy, aby zmienił narodowość głównego bohatera powieści, jak również pochodzenie i cel, czyniąc mnie Hindusem, atakującym z zemsty statki brytyjskie! Odebrano mi zatem godność, odbierając prawdziwą narodowość i korzenie! – wycedził ze złością Nemo.

– Jaką zatem narodowość przypisze ci wówczas autor powieści, kapitanie?

– O to się nie frasuj, wodzu. W książce mogę być nawet Hindusem, mniejsza z tym. Już przywykłem. Dużo ważniejsza będzie dla mnie autentyczna osobowość, moja rodzina i korzenie.

… właściwie dziwnie szybko zmienił swój stosunek do tej narodowości.

 

Twój tekst przykuł moją uwagę również dlatego, że mam świeżo w pamięci inną, absolutnie prawdopodobną historię alternatywną w zbliżonym klimacie, obmyśloną niedawno przez Drakainę. Mianowicie: co by się mogło zdarzyć, gdyby Dyrektoriat w roku 1798, zamiast do Egiptu, wysłał Napoleona z Wolfem Tonem do Irlandii? To było powstanie przeciwko bardzo przeważającym siłom, ale może właśnie on byłby w stanie je zwycięsko poprowadzić… Jak powiedział sam Tone w swojej przedśmiertnej mowie:

Nie mam do nikogo żalu. W takich wypadkach wszystko zależy od powodzenia. Washington wygrał; Kościuszko przegrał

Juliusza Verne

Poprawnie “Verne’a” (dwukrotnie w tekście).

Myślę, że kliczek jest zupełnie zasadny. Pozdrawiam ślimaczo!

Tym razem, szczerze mówiąc, drabble mnie nie zachwycił. Pomysł z bilionem ludzi sygnalizującym odległą przyszłość wydaje mi się raczej nieczytelny. Całość odnosi się do aktualnych lęków, moim zdaniem, zbyt powierzchownie, nie widzę tutaj oryginalnej myśli wykraczającej poza kliszę “bot magicznie zyskuje zdolność do kreowania własnych celów i postanawia przejąć władzę nad światem”, ale może coś przeoczam.

Dużo zdrowia, Koalo! Przyznaj, że to nie była żadna prosta droga, tylko zwyczajnie spadłeś z eukaliptusa.

Moim zdaniem, Renfri, wiele zależy od tego, co sprawia, że chcesz pisać. Miarą rynku wydawniczego pewnie warto mierzyć się wtedy, gdyby bycie wydrukowaną stanowiło Twoje nadrzędne pragnienie. Jeżeli jednak – jak się tutaj częściej zdarza – piszesz z potrzeby wewnętrznej, dla przyjemności własnej i grona czytelników o zbliżonych zainteresowaniach? Wtedy poziom dopieszczania tekstu wynika z wyczucia jakości, która zaspokoi Twoją pasję oraz okaże szacunek tym odbiorcom (nie można przecież marnować ich czasu, dając do czytania gniota). Z drugiej strony głupio byłoby zostać tym bohaterem Dżumy Camusa, który chciał napisać powieść i latami cyzelował pierwsze zdanie. Każdy szuka swojego złotego środka, mój znajduje się może dość wysoko, ale Tarniny wyżej. Jeszcze przykład ze względu na osoby Szanownych Rozmówczyń (z noblisty, a jakże):

Być może, kiedy Adam obudził się w ogrodzie, zwierzęta oblizywały pyski, ziewając przyjaźnie, a kły ich tudzież ogon smagający boki były figuratywne i dzierzba gąsiorek, później, o wiele później Lanius collurio nazwana, nie wbijała gąsienic na kolce tarniny.

Osobiście miałbym dużo więcej satysfakcji z tworzenia, gdyby udawało mi się składać tak piękne zdania, więc myślę, że warto ćwiczyć i rozwijać się w tym kierunku.

 

Ponieważ widzę, że jesteś nowiutką użytkowniczką, serdecznie polecam błyskotliwy poradnik Drakainy https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842842, może nie odpowie na część pytań egzystencjalnych, ale pomoże Ci odnaleźć się i poczuć swobodnie na Portalu. Opieramy się na zasadzie wzajemnej pomocy literackiej, więc zawsze wypada komentować inne teksty, zwłaszcza gdy pisanie własnych idzie powoli!

A odnośnie tamtego spornego przecinka odgrzebałem właśnie poradę Bańki https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/nadmiar-przecinkow;8801.html (omówioną kiedyś w wątku językowym przez Bolly’ego i Dogsdumpling). Kluczowe zdanie: “Gdyby jednak zaimek miał być wydzielony przecinkami w taki sposób, nic nie szkodzi”. Czyli interpretuję to w taki sposób, że zastosowanie tamtego podpunktu b) i postawienie przecinka po zaimku względnym “gdy” jest przynajmniej równie uprawnione jak po spójniku łącznym lub rozłącznym, a może wręcz zalecane. Ukłony dla Twojej kobiecej intuicji, Finklo!

Raczej tak, ale temat jest trochę zawiły. Postawienie przecinka pomiędzy grupami opisującymi tę samą osobę zależy od ich wzajemnej roli w zdaniu, ponieważ ta druga niekoniecznie musi być wtrąceniem. Przykładowo:

W składzie delegacji znalazł się również szewc Stanisław Hiszpański.

Autor podaje przede wszystkim informację o nazwisku delegata, a jego zawód dodatkowo – “szewc” jest więc przydawką rzeczowną, której nie należy oddzielać przecinkiem.

W składzie delegacji znalazł się również szewc, Stanisław Hiszpański.

Autor podaje przede wszystkim informację o zawodzie (może jest zaskoczony czy wręcz oburzony, że członkiem delegacji został zwykły rzemieślnik), a nazwisko dodatkowo. “Stanisław Hiszpański” jest zatem dopowiedzeniem (w dłuższym zdaniu stałoby się wtrąceniem), które należy oddzielić przecinkiem.

Inne ciekawe przykłady bez przecinka…

Andrzej Waligórski: Gdyby konus król Łokietek wpadł w Ojcowie Czechom w ręce, to już byśmy dzisiaj mieli knedle i dobrobyt. Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że “król Łokietek” jest wtrąceniem, ale to fałszywe wrażenie – mowa właśnie o tym, co by było, gdyby schwytany został Łokietek, a nie jakiś przypadkowy konus, więc “konus” niewątpliwie jest przydawką i przecinków stawiać nie należało.

Henryk Sienkiewicz: Dzisiaj cała rodzina, tj. sam Abdul Hafir, jego żona pani Zaira, córka Fatyma i syn Selim, śpieszyła do Stambułu. Rzadki smaczek! Wzajemny status grup “jego żona” i “pani Zaira” można wywnioskować tylko z szerszego kontekstu – na ile znaliśmy już wcześniej panią Zairę – ale przecinka tak czy inaczej nie może być, bo stworzyłby fałszywe wrażenie, iż mowa o dwóch różnych osobach.

Wracając do pierwotnego pytania: zapewne w danym kontekście “tym okrutnikiem” dostatecznie określa, o kim mowa, czyli “lordem Davis” stanowi wtrącenie i przecinek musi być. Mógłbym jednak bez trudu skonstruować i taką wypowiedź, w której “tym okrutnikiem” okazałoby się emfatyczną przydawką. Tak zgaduję, bo cała sytuacja wygląda podejrzanie – w normalnych realiach arystokracie nie wypadałoby traktować teściów jak służących, a tym bardziej nie mógłby ich oficjalnie przyjąć na służbę.

Czy jego nazwisko się nie odmienia?

Nazwisko by się odmieniało, ale może to godność odmiejscowa? Jeśli pełne personalia “tego okrutnika” to coś w rodzaju “James Weatherby, 8. baron Davis”, to wtedy poprawnie “lordem Davis”.

Sewerze, punkt ósmy zasad stwierdza “Loża nie będzie również brała pod uwagę zgłoszeń od użytkowników, którzy nie wypowiedzieli się na temat opowiadania w miejscu, w którym zostało opublikowane”, więc moim zdaniem mamy tutaj mało pola manewru. Zakładam, że jako doświadczony użytkownik zetknąłeś się już parę razy z dyskusjami o tym, na ile wypada nominować betowane przez siebie teksty, w każdym razie to zawsze Twoja decyzja.

Nie mam zdolności poznawczych, które pozwoliłyby mi dogłębnie zanalizować zjawisko poczucia humoru, więc nie odwdzięczę się podobną analizą.

W każdym razie z Twojego opisu wynika, że absurd jest tu wzorcowy.

Bynajmniej nie jestem przesadnie zadowolony ze swojej analizy. Czytałem W oparach absurdu Tuwima i Słonimskiego i parę innych pozycji, starając się zrozumieć, dlaczego nielogiczności, które część odbiorców najwyraźniej bawią, mnie wydają się puste treściowo i frustrujące, ale trudno coś na to poradzić. Mam nadzieję, że dysponuję dostateczną wiedzą teoretyczną, żeby rozpoznawać wartość arcydzieł absurdu, ale “jak zachwyca, kiedy nie zachwyca”. Staram się pisać komentarze piórkowe jak najbardziej rzetelnie, niemniej po to Loża ma dziewięcioro członków, żeby wyrównywały się indywidualne osobliwości i niedociągnięcia. Przy okazji szczerze gratuluję wyróżnienia!

Świrszczyńska, owszem, krytykowała organizatorów Powstania Warszawskiego, ale niech przemówi sama:

Mogę tutaj dostrzec współczucie, gotowość do poświęcenia, ale zapał bojowy chyba nie bardzo. Oczywiście nie zaręczę, czy każdy czytelnik potraktuje to podobnie lub co powiedziałaby sama autorka. Zgoda, jeśli bohaterka ma się porównywać tylko z dobrze rozpoznawalnymi polskimi poetkami (a nie przykładowo z Tyrteuszem), to o lepszy typ może być trudno.

Do tej kwestii odnosi się reguła PWN https://sjp.pwn.pl/zasady/367-90-b-4-imies%C5%82%C3%B3w-zako%C5%84czony-na-%C4%85c-%C5%82szy-wszy;629779.html, uwagi a) i b). Z tym zastrzeżeniem, że według mojego doświadczenia podpunkt b) stosuje się jedynie lub niemal jedynie przy spójnikach łącznych i rozłącznych (czyli gdy nie zachodzi zjawisko analogiczne do cofnięcia przecinka przed spójnikami złożonymi typu “zwłaszcza że”), ale nie znajdę na to od ręki solidnych źródeł.

Jakkolwiek doceniam lekkość pióra i wyraziste postaci, muszę przyznać, że niezupełnie do mnie przemówił ten tekst. Być może lepiej by było, gdyby oceniał go ktoś bardziej obeznany z konwencją i tematyką, jako że nigdy nie byłem fanem groteski ani też nie mam zbyt wiele do czynienia z ludnością wiejską, której obyczajowość jest tutaj (jak rozumiem) przejaskrawiana i krytykowana.

Co do warstwy groteskowej, niestety nic mnie tutaj nie rozśmieszyło, ale w ogóle jestem trudno rozśmieszalny i nie da się tego uznać jako obiektywnego argumentu za czymkolwiek. Spróbuję to choć trochę zobiektywizować na przykładzie:

– Na nocnej zmianie w sklepie czuję się z tym raźniej – wyjaśniłam. – Nie martw się, tatuś sprowadził dla mnie Papuasów, którzy od wczesnego dzieciństwa uczyli mnie fechtunku. W jego branży cała rodzina musi być gotowa na wszystko.

W odpowiedzi Gwidon chwycił wiszący nad tucznikami mauser gewehr 98 i dwa granatniki granatenwerfer 16.

– Pamiątka po pradziadku. Zawsze mówił, że każdy łowi rybę ze wspólnej rzeki do własnego kosza. Dotąd nie rozumiałem, co to ma wspólnego z bronią, i nigdy nie zrozumiem, bo nie żyje od czterystu lat, ale tak właśnie mówił.

W jaki sposób informacja, że tatuś zatrudnił Papuasów jako nauczycieli fechtunku, wzbogaca opowiadanie lub czyni je zabawniejszym? Odgaduję, że może to aluzja do popisywania się bogactwem poprzez wysyłanie dzieci na egzotyczne zajęcia albo do kolonialnych wyobrażeń o egzotycznych kulturach. Skądinąd kojarzę, że w Papui-Nowej Gwinei władze sobie rzeczywiście nie radzą z problemem porachunków gangsterskich i bójek na noże, więc może też erudycyjne odniesienie do tego tematu. Niemniej wszystko to wydaje mi się naciągane.

W kwestii pradziadka nic się nie zgadza: jeżeli zmarł czterysta lat temu, pamiątką po nim nie może być nowożytna broń, nie wiadomo też, skąd Gwidon miałby wiedzieć, co mówił (i jak w ogóle można mieć pradziadka odległego o czterysta lat) – o ile niczego nie przeoczyłem, nigdzie indziej nie było wzmianek, aby w tej rodzince występowała wyjątkowa długowieczność. Nie wykluczam, że dla niektórych czytelników taka niespójność chronologiczna jest śmieszna; dla mnie, obawiam się, raczej frustrująca.

Przy okazji zaznaczyłem brakujący przecinek (domknięcie wtrącenia).

 

W sprawie komentarzy obyczajowych: niektóre na pewno są celne. Na przykład ten z myśliwym, który pomylił śmigłowiec z dzikiem, więc czapkujące lobby myśliwskiemu władze, zamiast go osądzić, wydały zakaz lotów nad powiatem – ten jest nawet tragicznie aktualny, tylko że wpisy i obrazki satyryczne o zbliżonej konstrukcji widzi się wszędzie.

Inne jednak wydały mi się zbyt przerysowane, często do nieczytelności, jak chociażby ten z łoszą wychowującą nastolatka albo z ogrzewaniem tucznikami. Albo też wielokrotnie podkreślana kwestia braku obuwia głównej bohaterki – zakładałem, że będzie stanowić satyrę na wyobrażenia o łączności ludności wiejskiej z naturą albo ewentualnie dążyć do wątku erotycznego, ale w sumie nie wydaje się pełnić jednej ani drugiej funkcji.

 

Z przypadkowych drobiazgów:

Słońce dopiero próbowało wyłonić się zza horyzontu, gdy(-,) trzymając pióro w zębach, szukałam kluczy w torebce.

O ile wiem, takie przecinki między spójnikami a imiesłowami raczej nie są zalecane.

Prumchly

Prumchla – Prumchli (Prumchła – Prumchły).

Zastąpił go jednak nasz bojowy zapał. Zawsze w głębi serca czułam się raczej Świrszczyńską niż Pawlikowską-Jasnorzewską. Gdy nasze spojrzenia się spotkały, były pełne ognia.

I Świrszczyńska ma tu odgrywać rolę poetki sławiącej i uosabiającej zapał bojowy?…

 

W głosowaniu piórkowym na NIE, ale cieszę się, że miałem okazję przeczytać i przemyśleć ten utwór. Miło słyszeć, Autorze, że ma to szansę zachęcić Cię do intensywniejszego pisania i może też udzielania się w komentarzach. Pozdrawiam i życzę wiele weny!

Hej, Holly! Pomimo że w głosowaniu piórkowym po sporych wahaniach byłem na nie, opowiadanie całkiem mi się spodobało i cieszę się, że zwyciężyło w konkursie. Nie masz nic przeciwko malutkiej polemice językowej?

– Tylko nie mam takiego daru, jak babcia

Przy porównaniach nie stawiamy przecinka przed jak.

Kwestia przecinków przed “jak” jest mocno złożona. O ile pamiętam, też się tutaj wahałem, czy nie interweniować interpunkcyjnie: zgodzę się, że w tym przypadku podstawowy zapis jest bez przecinka (zgodnie z regułą https://sjp.pwn.pl/zasady/381-90-h-3-por%C3%B3wnania-paralelne-o-konstrukcji-tak-jak-r%C3%B3wnie-jak-taki-jaki-tyle-co;629799.html), ale moim zdaniem trudno odmówić autorowi prawa do jego postawienia, gdyby chciał zaznaczyć dopowiedzenie, odrębność myśli. Zapis bez przecinka to zwykłe “nie mam takiego daru, jaki ma babcia”, podczas gdy z przecinkiem uzyskujemy coś w rodzaju “nie mam tego daru, o którym mówimy; tego, który babcia ma”.

Poczuła wyraźnie, że coś dotknęło jej od środka

Tutaj się stanowczo nie zgodzę. Jak to kiedyś opisałem w którymś zaginionym wątku, podstępny czasownik “dotknąć” przyjmuje rekcję dopełniaczową w znaczeniu fizycznym, biernikową w znaczeniu abstrakcyjnym:

Jedna z wijących się macek niemal dotknęła Andzi (jej).

Okazywana przez tłum pogarda niemal dotknęła Andzię (ją).

I pora na podsumowanie końcowe:

 

Outta Sewer .exe/geza – 5/5 głosów, 0,5 TAKA (regulatorzy), nominacja!

JolkaK – Ziarna słów – 2/5 głosów;

AP – Epizod – 1/5 głosów;

Finkla – Atak na święty gaj Florei – 1/5 głosów;

Adexx – Moja dwunożna – 1/5 głosów;

Takislaw – Dziecko z Głębi – Antologia B.O.R – 1/5 głosów;

Marcin_Maksymilian – Artefakt – 1/5 głosów.

 

Zgłoszenia Loży:

bruce – Żebrowi (Finkla);

bruce – Reinkarno (Ambush);

cd4093 – Dzień z życia wiejskiej poetki (zygfryd89).

Cześć, Outta!

Napiszę od razu, że to bardzo porządne, dające się dobrze czytać opowiadanie – już od jakiegoś czasu nie schodzisz poniżej naprawdę przyjemnego poziomu. Psychologia postaci wydaje się wiarygodna (a w każdym razie lepsza od tego, co udaje się mnie), kreacja świata ciekawa, a zabawa w neologizmy religijno-informatyczne wręcz miodna. Niemniej muszę przyznać, że nie przypadło mi do gustu tak bardzo jak kilka Twoich poprzednich tekstów (nb. co się stało z najlepszym z nich Wejściem smoczka?). Postaram się to zobiektywizować. Nie oczekuję koniecznie w opowiadaniu bohatera, który budziłby moją sympatię, ale tutaj nie za bardzo był nawet taki, którego intencje bym rozumiał. “Wielki plan” Kościoła jest podany tylko w najogólniejszym zarysie i nie wiemy nawet, czy biskup osobiście jest do niego przekonany. Chudzielec AI – też nie wiadomo, na ile mówi szczerze, a na ile zmyśla, ostatnia rozmowa w dużej mierze przekreśla tę z nim, ale czy na pewno? I przede wszystkim Karwiński – jeśli to rasowy polityk, który wiarę dotychczas traktował instrumentalnie, to dlaczego postanowił złożyć w ofierze swoją tożsamość i zbudowaną markę, na czym mu właściwie zależy? Druga kwestia to złożoność intrygi, która dobrze o Tobie świadczy pod kątem obmyślania fabuły, ale chwilami wydawała mi się przekraczać realnie wiarygodne granice: skąd mogliby tak dokładnie wiedzieć, jaka będzie reakcja opinii publicznej na opisane wydarzenia albo że któraś z kolejnych wcielonych instancji AI nie zareaguje bardziej nieprzewidywalnie i niebezpiecznie?

Dla równowagi wspomnę o dwóch nieoczywistych kwestiach, które korzystnie zwróciły moją uwagę. Pierwsza to szachowy klucz do nowo nadawanych nazwisk (Laufer “Goniec”, Turman “Wieżowski”). Druga to skojarzenie “dziewiątego sakramentu” – nie wiem, czy zamierzone przez Ciebie – z pewnymi odłamami prawosławnej sekty skopców, którzy uważali kastrację za oczyszczającą z wszelkich dotychczasowych grzechów. Podobno niektóre z tych grup doszły do zupełnego występku i rozpasania oraz odcinania części intymnych nieprzytomnym już konającym albo i świeżo zmarłym, aby zapewnić im niebo – ale może tak tylko twierdziła nieprzychylna staroobrzędowcom propaganda carska.

Język utworu wydał mi się nieco niedopracowany. Wypiszę z przypadkowego miejsca parę rzeczy, na których się potykałem:

Jedyny, który został, i uważam, że cały ten szajs to jakaś cholerna pomyłka!

Zdania wtrącone wydzielamy przecinkami obustronnie. Tego trochę jest w tekście (np. tak samo “demon, który go opętlał…”).

Głos Karwińskiego złamał się

Nie twierdzę, że to ściśle błędne, ale zwykle raczej mówimy, że głos się załamał.

nie mielibyśmy mieć prawa

Niezręczne wyrażenie (podwójne “mieć”).

postawą małostkową i niechrześcijańską.

Zjadło ogonek przy “ś”.

– To jeden z etapów, którego celem jest zalegalizowanie przemysłowej hodowli biologicznych naczyń.

Czy tu przypadkiem nie zabrakło wyrazu “planu”?

Zamiana ułomniejszych istot doskonalszymi, będącymi gwarantem triumfu

Zamiana na doskonalsze (ewentualnie: zastąpienie doskonalszymi), będące gwarantami (bo liczba mnoga).

Materiały, zawierające informacje na temat nowej tożsamości

Przecinek nieuzasadniony, ponieważ grupa imiesłowu przymiotnikowego nie jest tutaj wtrąceniem, lecz częścią definicji, informacją o materiałach konieczną do ich opisania. (A gdyby to było wtrącenie, to oczywiście należałoby je domknąć drugim przecinkiem).

 

Dziękuję za podzielenie się ciekawym opowiadaniem! Piórkowo skłaniam się w stronę głosu na NIE, ale dam sobie jeszcze trochę czasu do namysłu, bo ma ono też niezaprzeczalne i istotne zalety.

Pozdrawiam serdecznie,

Ś.

Zgadza się, historycznie byłoby raczej czymś niezwykłym, gdyby państwo młodzi nie mieli wspólnej pary praprapradziadków albo często i bliższych przodków – wśród arystokracji z powodu koligacji rodowych, wśród ludności wiejskiej z powodu ograniczonej liczby partnerów w niewielkiej społeczności.

Podczas dyskusji pod Szarańczą na naszych polach Finkli zrobiłem pobieżne obliczenia i wyszło mi, że ryzyko typowych chorób genetycznych (dziedziczonych autosomalnie recesywnie, jak mukowiscydoza) rośnie ponaddwukrotnie dopiero przy związku z krewną piątego stopnia, dajmy na to córką kuzyna. Czyli i tak pozostaje nieznaczne, bo nawet dla najczęstszych chorób to jest liczone w promilach lub dziesiętnych promila.

Ciekawostką jest, że wiele kultur (chyba głównie plemion afrykańskich, ale nie tylko) rozróżnia parallel cousins (dziecko stryja lub siostry matki) od cross cousins (dziecko wuja lub siostry ojca), dopuszczając małżeństwa pomiędzy tymi drugimi. Jeżeli się zastanowić, może to nawet mieć pewien sens.

najważniejszy jest taki, że staram się zachować odrębność liryki

i jej pierwotną czystość – atakowaną wynalazkami z gatunku epiki;

Arystofanes z Bizancjum – którego uważa się za ojca interpunkcji

Niestety aż do dzisiaj omijała mnie znajomość z Arystofanesem z Bizancjum (widać luki w wykształceniu klasycznym), dziękuję za podsunięcie tak interesującej postaci! Przypuszczałem dotychczas, widać mylnie, że główną motywacją stojącą za wybieranymi przez Ciebie formami zapisu jest godzenie się z nowoczesnymi trendami, nie zaś tak rozumiany powrót do korzeni liryki.

Co do mnie, na razie pozostaję z odczuciem, że interpunkcja i wielkie litery mogą stanowić co najmniej istotne uzupełnienie treści – zwłaszcza gdy w polszczyźnie pełnią rolę bardziej logiczno-składniową niż retoryczną – ale nie mogę wykluczyć, że z czasem skłonię się jeszcze ku Twojemu stanowisku.

jednak zgadzam się z uwagą Ślimaka o tyle

że w swoim utworze również poruszam kwestie przemijania czasu;

(…)

zestawienie mojego wiersza z poezją Mickiewicza

to dla mnie zaszczyt;

Chyba najbardziej zwróciło moją uwagę to, że u Ciebie “wieczność jest przecież / w długim śnie zaklęta // wszystko jest chwilą”, czyli podobnie do wskazanego fragmentu z Mickiewicza wychodzisz poza utartą kliszę “jesteśmy mali wobec wieczności”, twierdząc (jeśli dobrze rozumiem), że z odpowiedniej perspektywy sama wieczność może być czymś pomniejszym, konstruktem czy ułudą.

Z mojej strony to wyszukiwanie kontekstów jest manierą, pamiętasz, że przynajmniej raz tęgo się przez to pomyliłem w interpretacji Twojego wiersza. Niemniej zgadzam się, że kiedy utwór kojarzy się z Mickiewiczem i nie przez cytat lub bezpośrednią kalkę obrazowania, uchodzi to za komplement.

wiersz powstał po śmierci syna pewnej Poetki;

zdobywał koronę Tatr i zginął w górach, które tak bardzo kochał;

stąd dedykacja;

Wyrazy współczucia, jeżeli to Twoi przyjaciele czy bliscy znajomi. Ciekawe, że podczas pierwszej lektury miałem też przelotne skojarzenie ze Z Tatr Przybosia, ale nie chciałem już przesadzać z tym wypisywaniem kontekstów. Uznałem, że może to tylko przez zakończenie “w popękanej ciszy”, tak jak tam strofę kończy “gromobicie ciszy”, błahe, pewnie przypadkowe podobieństwo tekstu. Oczywiście teraz widzę, że dużo mocniejsza paralela znajduje się w dedykacji, ale tego nie pamiętałem. Myślę, że to także pochlebne skojarzenie – ostatecznie, jak wiemy, Awangardzistów było bardzo wielu. / Podziwu godny jest z nich tylko Przyboś.

 

Dopycham do Biblioteki (piąty klik od GochyW na razie proceduje się w wątku). Pozwolę sobie przypomnieć, że jeżeli chcesz, by Twój tekst pokazał się na stronie głównej, to potrzebujesz go wyedytować, zanim zostanie doklikany, dodając choć jeden tag oraz wpisując w odpowiednim okienku fragment biblioteczny.

Ponownie pozdrawiam i życzę udanej niedzieli!

Lecz te, co jutro błysną, czym są dzisiaj gromy?

Iskrą tylko.

Czym jest wieków ciąg cały, nam z dziejów wiadomy?

Jedną chwilką.

Z czego rodzi się cały człowiek, mały światek?

Z iskry tylko.

Czym jest śmierć, która przerwie myśli mych dostatek?

Jedną chwilką.

Czym był Bóg, póki światy trzymał w swoim łonie?

Iskrą tylko.

Czym będzie wieczność świata, gdy On ją pochłonie?

Jedną chwilką.

 

Szanowny AS-ie, oczywiście nie twierdzę, że piszesz dokładnie na ten sam temat ani że świadomie się na tym wzorowałeś, niemniej osobiście odczuwam ten kontekst dosyć wyraźnie. Zastanawiam się – również pod kątem własnych prób wierszowanych – co straciłby ten utwór na tradycyjnym zapisie, który zwykłem stosować:

Życie – to może tylko przebudzenie.

Wieczność jest przecież w długim śnie zaklęta.

Wszystko jest chwilą, mgnieniem oka, drgnieniem,

przebłyskiem światła i fragmentem ciepła,

a my? Tęsknimy w popękanej ciszy.

Pewnie za cenę czytelności ubyłoby mu atmosfery nowoczesności i tajemniczości, ale sens pozostałby ten sam. Czego by nie mówić, to jest klasyczna jedenastka 5+6. Miejsca średniówek i mocniejsze znaki interpunkcyjne pozwalają chyba zaznaczyć wszystko to, czego szukasz w łamaniu wersów – ale to tylko moje zdanie.

Podoba mi się przywołująca baśniowe obrazy “wieczność zaklęta w długim śnie” i “popękana cisza”, nie przekonuje mnie natomiast wyrażenie “fragment ciepła” i rym “przebudzenie – drgnieniem”.

Dziękuję za podzielenie się wierszem i serdecznie pozdrawiam!

A ja teraz zacząłem się zastanawiać, czemu w połowie naszej rozmowy zaczęłaś nazywać Venitkę Veritką i czemu dałem się na to nabrać. Czyli moja uwaga

Między innymi przez ten związek z “prawdą” mniej lub bardziej świadomie oczekiwałem, że na koniec posłużysz się tą postacią do wyrażenia zamierzonego przesłania.

była kompletnie bezprzedmiotowa – jeżeli nawet miałem takie podświadome oczekiwania, to ewidentnie nie z tego powodu.

Cześć, Krarze!

I tak się kończy odkładanie komentarza na później… Miło, że wpis Anet mi przypomniał.

Teraz już tak pokrótce: czytało się to bardzo przyjemnie, akcja wciąga, postacie zarysowane barwną kreską. Miałem tylko wrażenie, że rzecz jest zszyta z dwóch odmiennych gatunkowo kawałków, najpierw dramat psychologiczny z kuszeniem księdza i subtelnymi wątkami paranormalnymi, a potem opowiadanie akcji, w którym duchowni niespodziewanie okazują się jakimiś ninjami walczącymi z ucieleśnionym Złem… Co jeszcze mnie zatrzymywało, to kwestia zranienia Klary: utrata palców u dłoni, w szczególności kciuka, to jednak poważne okaleczenie, dziewczyna zwłaszcza na początku potrzebowałaby pomocy w wielu sprawach życia codziennego, a ona w pełni bierze udział w wydarzeniach i nawet przełazi przez jakiś mur.

Przypadkowo wyłowione z tekstu:

Wczoraj po kolacji, nieco ośmielona przez pozostałych uczestników zwierzyła się, że niedawno straciła palce u lewej dłoni.

“Nieco ośmielona przez pozostałych uczestników” to niewyraźne wtrącenie, wydzielić przecinkami obustronnie lub wcale.

Runął do przodu, w akompaniamencie histerycznego śmiechu.

Bardziej typowa kolokacja to “pod akompaniament”, ewentualnie “z akompaniamentem”. Przecinek dopuszczalny, jeżeli potrzebujesz wyraźnie zaznaczyć dopowiedzenie, ale zwykle się takiego nie stawia.

Klara słuchała z pokerową twarzą, zbladła wprawdzie, ale wyglądała raczej na zaciekawioną niż przerażoną.

To chyba nie jest pokerowa twarz, skoro można czytać jak w otwartej księdze?

 

Dziękuję za satysfakcjonującą lekturę i pozdrawiam ślimaczo!

Cześć, anonimie!

Perfekcyjnie utrzymany dziesięciozgłoskowiec 5+5. Rymy są, jakie są, ale chyba to nawet pasuje do konwencji wierszyka dla dzieci. Ogólnie zgadzam się, że ładne. Co tu jest zaskakującego – użycie symboliki pór roku do pokazania czegoś nieuchronnego i nieodwracalnego zamiast jak zwykle cykliczności. Dlatego wydaje mi się, że przy tej dziecięcej powierzchowności utwór da się czytać jako metaforę czegoś poważniejszego, przykrych przemian osobistych lub cywilizacyjnych. Dostrzegam pewne rozchwianie stylu między wzniosłym a potocznym (od “hojnymi nagrodzą dary” do “smyrgną”), ale nie jest to bardzo rażące.

Po “tonąc w jesieni” postawiłbym przecinek (domknięcie wtrącenia). Ze względu na naturalność szyku zdania rozważyłbym przeredagowanie w rodzaju “magicy będą tęsknić za pracą, / kwiaty powiędną, dni zaś się skrócą”, ale nie nalegam.

Pozdrawiam bardzo serdecznie!

Cześć! Czujesz się gotowa na odwiedziny Ślimaka?

Widzę tutaj poszukiwanie zapomnienia w pracy po nieudanym związku. Efektowna zwięzłość w ujęciu tematu, chociaż nie upieram się, że każdy zinterpretuje tak samo, mogę sobie wyobrazić bardziej fantastyczne skojarzenia. Poza tym trudno coś więcej powiedzieć – może tyle, że ładne jambiczne 4m+7, zdarzają się takie wersy wtrącane jako nietypowe w tradycyjny tok 5+6, ale chyba nie widziałem ich nigdy jako tworzywa samodzielnego utworu, nawet tak krótkiego.

W prozie obydwa przecinki byłyby nieuzasadnione, mowa wiązana oczywiście dopuszcza większą dowolność. Jeżeli nazwa “Wierszyk1” nie jest istotną częścią Twojego zamysłu twórczego, to rozważyłbym tytuł dający czytelnikowi jakieś pojęcie o zawartości, np. “Fraszka krawca”.

Pozdrawiam i życzę weny na coś dłuższego!

Ogółem ciekawy numer. Pomyślałem, że warto się odezwać w sprawie Rdzy, ponieważ to nietypowa miniaturka, z zaletami i wadami powyżej przeciętnej, a zresztą dawno nie miałem okazji komentować nic Morteciusa. Najważniejszą mocną stroną jest nietypowe poprowadzenie narracji. Przez większość tekstu mamy w ogóle zagwozdkę, kto jest osobą mówiącą, aż wreszcie okazuje się (nie przesadzając ze spoilerami), że należy to-to do klasy bytów, którym nikt nie zwykł oddawać głosu, i raczej nie spodziewalibyśmy się po tym nawet świadomości, tym mniej jakichkolwiek pozytywnych cech, a jeszcze mniej – gotowości do poświęcenia się za głównego bohatera. Niewielki rozmiar opowiadania dobrze do tego pasuje, przy względnie typowej pozostałej konstrukcji świata trudno powiedzieć, czy ten chwyt pociągnąłby dłuższy tekst, a tak wypada wręcz błyskotliwie.

W sprawie zastrzeżeń: na początek pozbyłbym się zdania “Chociaż wtedy przestanę istnieć”, jak na moje wyczucie zbyt wcześnie i zbyt mocno odsłania rozwiązanie zagadki. Gorsza sprawa jest z tym złowrogim planem, o którym – jak wynika z tekstu – miałaby do jakiegoś stopnia wiedzieć większość lekarzy na świecie. To nie tylko niedorzeczne, ale przede wszystkim nieprzyjemnie kojarzy się ze skrajnie szkodliwą teorią spiskową, jakoby szczepienia służyły do trucia i depopulacji. Oczywiście wierzę, że ten pomysł nie miał służyć jako metafora takiej tezy, lecz po prostu wynikał z kłopotów w zwięzłym domknięciu logiki świata przedstawionego. Niemniej jak dla mnie to naprawdę poważna wada utworu.

Z rzeczy zupełnie ubocznych nie bardzo widzę, dlaczego rozmówczyni “jest wychudzona, brakuje jej kilku zębów”. Ostatecznie wykonują całkiem skomplikowane zabiegi, zapraszają też głównego bohatera, żeby jadł do woli, więc nie ma wyraźnego powodu, żeby sami nie mogli sobie zapewnić opieki dentystycznej i nie dojadali. To raczej jedna z klisz obrazowania ruchu oporu; osobiście umieściłbym w tym miejscu raczej zdziwienie narratora, że ona wygląda zupełnie zwyczajnie, że nie dostrzegłby nic podejrzanego, mijając ją na ulicy. (Nie tak łatwo poluje się na człowieka, który nie wygląda na ściganego: ostatnio wyczytałem, że podobno Michael Collins zaczerpnął tę myśl z lektury Chestertona). Przemiana głównego bohatera – od pragnącego jak najszybciej wrócić do systemu do pragnącego go obalić tak bardzo, że w pokazie determinacji rani się paznokciami do żywego mięsa – także wydała mi się odrobinę zbyt nagła. Te kwestie akurat można by ładnie powiązać, pokazując na przykład, jak pierwszy raz je świeże pieczywo, sery i desery, a nie półpłynną mieszankę odżywczą RB-75 o smaku mało osolonej tektury (to również nieco sztampowe rozwiązanie, ale tak kombinuję nad możliwym kierunkiem).

W sumie warto było przeczytać, niewątpliwie zapada w pamięć i może inspirować.

A jak już zajmuje się tymi fakturami, to siłą rzeczy co i rusz coś obrachuje, bo inaczej przedsiębiorstwo by podupadło… Po angielsku jest to znane jako Scunthorpe problem, może wywoływać kuriozalne błędy programistyczne – pół biedy, jeżeli taki skrypt do cenzury automatycznej tylko wygwiazdkuje tekst na czacie, gorzej, gdy nie pozwoli komuś wprowadzić nazwiska czy właśnie miejsca zamieszkania.

W 90% moje pisanie wierszy opiera się na tym, że nagle czuję inspirację, układam sobie w głowie kilka wersów, biegnę po telefon, by je zapisać, a potem w ciągu około 15-20 minut wymyślam resztę. I potem już wiersza raczej nie edytuję (nie licząc poszczególnych wersów).

Przyznam, że miewam podobnie. Nie to, żebym pisał wiersze tak szybko, ale kiedy już ukończę jakiś tekst, zwykle trudno mi się przemóc, żeby do niego wrócić, rozgrzebać i wprowadzić jakieś większe zmiany. Nie jest to jednak godne polecenia. Ilekroć miałem okazję uczyć się od lepszych autorów – czy nawet oglądać reprodukcje rękopisów wybitnych poetów – przekonywałem się, że robią w swoich utworach wieloetapową redakcję, z licznymi zmianami, skreśleniami, dodatkami. Pewnie to częściowo też zależy od zaufania do siebie, że poprawka będzie poprawką, a nie zepsuciem.

Mam jeden bardziej oryginalny wiersz (ChatGPT mi napisał, że mój najlepszy hahahah) i mogę go jutro udostępnić. (…) o ile nieoczywistość tego wiersza jest dużą zaletą, to nie wiem, czy satysfakcjonuje mnie technicznie…

Co do ChatuGPT to osobiście uważałbym z optymizmem. Jego architektura opiera się na doborze najbardziej prawdopodobnych wyrazów w danym kontekście (ściślej: tzw. tokenów, mniej więcej odpowiadających morfemom wyrazowym), przez co może być mniej adekwatna do tworzenia i odbioru poezji, w której ważne są właśnie zaskakujące połączenia słów i świeże metafory. Rzuciłem okiem na ten wiersz, jeżeli to ten nowy, który pokazałaś. Może coś tam pod nim jeszcze dopiszę, jeżeli przyjdzie mi na myśl więcej ważnych uwag, ale tak skrótowo: zgodzę się, że w pierwszej wersji jest zalążek ciekawego pomysłu, który wymagałby dopracowania, a druga za bardzo upraszcza uczucia osoby mówiącej i formułowane przez nią oskarżenia. Zresztą chyba sama czujesz, że utwór może zasługiwać na dalszą pracę.

Pozdrawiam i życzę bardzo udanego tygodnia!

Ciepła, satysfakcjonująca opowieść o tym, że inteligencja nie definiuje wartości człowieka, czy tam innej istoty. Zręcznie pokazujesz, jak ork nie do końca zdaje sobie sprawę z wrażenia, jakie wywiera na osobach postronnych. Oprócz tego jednak nie sądzę, żeby coś mi tutaj zapadło w pamięć na dłużej.

Mały przegląd redakcyjny…

przysłowiowa głupota orka

Jest jakieś przysłowie o głupocie orków?

Poprosiłem o konsultację ‘merytoryczną’

Proponowałbym regularny polski cudzysłów.

występował w moich szortach.

Wyrażenie dwuznaczne (“zakładał moje krótkie spodnie i grywał w przedstawieniach”).

Wyszukałem firmę produkującą metalowe długopisy, których nawet on nie łamał, i kupiłem ich kilkadziesiąt.

Domknięcie wtrącenia. Z logiki tekstu wynika, że ork nie miał wcześniej kontaktu z tymi długopisami, więc raczej “nie powinien złamać” albo coś w tym stylu.

Siedzący tam ludzie(-,) byli tak przejęci, że wcale nie zdziwił ich mój widok.

Bez przecinka między podmiotem a orzeczeniem!

Organizatorzy musieli sprowadzić metalowy taboret, bo drewniane krzesła się łamały pode mną, i to trochę opóźniło rozpoczęcie testu, ale nikt nie protestował.

To mi także wygląda na wtrącenie.

To mi wystarczyło, bo na członkowskie składki nie byłoby mnie stać.

Raczej “składki członkowskie”, cecha istotowa (chyba że chcesz pozostawić jako osobliwość języka Kosmatego).

 

Dziękuję za podzielenie się tekstem i pozdrawiam ślimaczo!

Nie mówię, że Veritka ma osobiście dokonywać wyborów cywilizacyjnych, zwłaszcza w tym wieku, tylko że jej reakcja mogła być wyraźniejszym komentarzem na ich temat i podsumowaniem tekstu. Chociaż tu już może niepotrzebnie się powtarzam z pierwszego wpisu. Rzeczywiście nie zagadywałem o imię jej czy Guerra, bo ich źródłosłów nie budzi wątpliwości. Między innymi przez ten związek z “prawdą” mniej lub bardziej świadomie oczekiwałem, że na koniec posłużysz się tą postacią do wyrażenia zamierzonego przesłania.

Nowa Fantastyka