Osoba
Przesunięcie między światami
Strych
Osoba
Przesunięcie między światami
Strych
Uliczki starówki ponownie zaczęły wypełniać się ludźmi. Turyści nasyceni atrakcjami miasta i okolic szukali najlepszego miejsca, by gdzieś usiąść i zjeść.
To był ostatni dzień urlopu Ignacego i Karoliny. Nazajutrz rano mieli lot do kraju, więc tym razem postawili na kolację w swoim apartamencie. Na początku przedłużonego weekendowego wypadu – przy okazji degustacji w modnej bottiglierii – kupili butelkę lokalnego czerwonego wina i aż do tego dnia nie mieli okazji go wypić.
Zbliżał się zmierzch. Przed kolacją wybrali się na ostatni spacer, by, nim zapadnie zmrok, pożegnać się z miastem. Szli niemal pustą nadmorską promenadą w kierunku portu. Przechadzkę postanowili zakończyć tuż przed Teatrem Margherita.
Weszli na molo, minęli opustoszałe stragany targu rybnego, by stamtąd jeszcze raz popatrzeć na piękną fasadę budynku. Gdy ustawiali się do selfie, jeden z trzech koczujących w pobliżu mężczyzn podszedł do nich i łamaną angielszczyzną zaproponował swoje usługi. Był szczupły i wysoki, nawet przystojny. Miał na sobie markowe ciuchy. Gdyby nie otaczał go smród potu, szczyn i alkoholu, wyglądałby jak turysta. Ignacy poczuł lekką obawę, ale przemógł się i podał nieznajomemu telefon.
Mężczyzna przejął komórkę, zrobił parze kilka zdjęć i zaproponował zmianę pozycji. Później zaczął wymyślał nowe ujęcia. Sytuacja stawała się irytująca i gdy grzeczne próby zakończenia sesji nie przyniosły rezultatu, Ignacy stanowczo zażądał zwrotu telefonu. Samozwańczy fotograf nic sobie z tego nie robił i coraz bardziej rozbawiony, nie przestając pstrykania, zaczął się wycofywać w kierunku swoich kompanów, którzy ze śmiechem obserwowali całą scenę. Ignacy podążył za nim, mimo usilnych prób Karoliny, by go powstrzymać. Poza nimi i włóczęgami nikogo na molo nie było. Ignacy doskonale zdawał sobie sprawę z nierównowagi sił, ale nie odpuszczał.
– Want this? Jump! – Bandyta zamachnął się i rzucił komórkę w morze, po czym splunął i usiadł przy kumplach.
Ignacy stał oszołomiony. Karolina podeszła do niego, chwyciła za rękaw i pociągnęła.
– Przecież wiesz, że musisz uważać na serce – próbowała przekonać męża do odejścia.
– Co? – Mężczyzna tempo spojrzał na żonę, jakby nie rozumiał, co się dzieje.
Nie było sensu tu pozostawać. Zaczęło robić się ciemno i, jak się przekonali, niebezpiecznie. Ignacy w końcu zrobił kilka kroków za żoną, ale pchnięty jakimś impulsem zawrócił. Chwycił kamień przytrzymujący plandekę na jednym z kramów i podszedł do grupki koczowników, którzy najwyraźniej już zdążyli o wszystkim zapomnieć.
Pierwszy cios w skroń powalił bezdomnego. Napastnik nie przestawał uderzać. Cały świat wokół przestał istnieć. Gdy z głowy ofiary została tylko krwawa miazga, wyprostował się i rozjuszony z wyzywającą pozą spojrzał na towarzyszy zamordowanego. Włóczędzy po pierwszym ciosie zerwali się na równe nogi, a potem stali przerażeni, nie rozumiejąc, co się dzieje. Nie byli chętni do walki. W końcu jeden z nich pokonał paraliż i wziął nogi za pas. Pobiegł w głąb mola między stojące tam budynki. Drugiego to otrzeźwiło i również uciekł. W barłogu zostawili wszystkie swoje skarby – pamiątki, szmaty, tobołki, po prostu swoje życie oraz towarzysza pozbawionego głowy. Ignacy nabrał powietrza. Spojrzał na zszokowaną żonę i zapytał:
– O co ci chodziło z tym sercem?
– Kochanie, wracajmy do domu – Karolina starała się mówić spokojnie. Powoli odebrała kamień z ręki męża i cisnęła w wodę.
Pobiegli w kierunku miasta. Szybko do nich dotarło, że jeśli nie chcieli wzbudzać podejrzeń, to powinni się uspokoić. Przyhamowali i teraz już powoli przemierzali uliczki zabytkowej części metropolii. Ignacy miał krew na rękach i ubraniu, ale było już ciemno, więc na szczęście dla nich nikt tego nie zauważał. Weszli w jakiś ciasny zaułek. Karolina rozpuściła włosy, założyła kurtkę, którą zabrała do plecaka, a Ignacemu kazała zdjąć sweter. Ponownie wmieszali się w tłum, by klucząc uliczkami w końcu wyjść ze starówki. Przy jakimś poidełku umyli ręce. Próbowali mylić tropy. Zachodzili do różnorakich lokali, by, jeśli to możliwe, innym wyjściem, zmieniając jakiś element garderoby, kontynuować wędrówkę. Karolina śmiała się, coś szeptała do męża, zastanawiała się nad kupnem suwenirów. Kierowała maskaradą, a Ignacy, nic nie mówiąc, poddawał się jej reżyserii.
W apartamencie Karolina wrzuciła ubranie do pralki, mężowi kazała wejść pod prysznic i zabrała się za kolację. Gdy Ignacy wyszedł z łazienki, spaghetti frutti di mare czekało na stole.
– Otworzysz? – zapytała z uśmiechem, jak gdyby nigdy nic, wskazując butelkę wina.
– Musimy iść na policję – Ignacy, który pod zimnym strumieniem wody trochę ochłonął, pierwszy raz od incydentu na molo w końcu wydobył z siebie głos.
– I co im powiemy? – zapytała trzeźwo żona.
– Prawdę.
– Czyli?
– Zamordowałem człowieka.
– Człowieka? Jesteś pewien? A może to był zwykły…
– Jak możesz tak mówić? Cały czas powtarzasz „kto niszczy jedno życie, jakby zniszczył cały świat”. A teraz to?
– Nie zrozumiałeś! Szanuję każde życie. Ale wiesz, co myślę o świecie, o naszej roli, o wędrówce…
– Nie! Nie i nie! Nie chcę już słuchać tego newage’owego pierdolenia. Myślałem, że trzydzieści lat temu z tym skończyłaś!
– Dobra. Po pierwsze, skąd ci się wziął ten new age? To, co myślę, wynika z czystej fizyki, ze wzorów i… I… I nie rozumiem, czemu przywołujesz te argumenty… Te głupie argumenty… Jak możesz? To takie… Ale okej, nie wracajmy do tego. – Karolina zacisnęła zęby i kontynuowała – Zamordowałeś, tak? A ja pomogłam ci uciec. Zamordowałeś? Ty zamordowałeś! Ty! I myślisz, że tylko ty poniesiesz karę? A pomyślałeś o mnie, o dzieciach? Czemu chcesz nas karać za swój durny czyn? Coś ci się nagle w mózgu na kilka sekund przestawiło. Kilka sekund zamroczenia i chcesz przekreślić całe życie?
– Przestań…
– To był jakiś degenerat. Zabiłeś człowieka? Ty? Byłeś wtedy sobą? Myślałeś logicznie? To ten śmieć przestawił ci wajchę w mózgu i zrobił z ciebie zabójcę. To on jest odpowiedzialny! A ty chcesz ukarać wszystkich swoich bliskich? O nie, mój drogi, nie zasłużyliśmy na to! Uczciwie będzie, jak sam poniesiesz ten krzyż i nikogo więcej nim nie obciążysz. Wiem, będzie ciężko, ale nie odwrócimy tego i nic dobrego nie wyniknie, jak się przyznasz.
Karolina mówiła i mówiła. Sama otworzyła wino i rozlała do kieliszków. I mówiła. Napiła się, zjadła i mówiła.
– Odnaleźliśmy się. Nawet nie wiesz, jakie to trudne… Jak dwie połówki pomarańczy… Mówisz, że mnie kochasz. Jeśli tak, to zapomnimy o wszystkim albo i nie zapomnimy, ale nikomu nie powiemy… Odnaleźliśmy się. Nawet nie wiesz… – bełkotała. Alkohol robił swoje.
– Nie jestem głodny. Idę spać.
A ona wciąż mówiła. Dokończyła kolację, dopiła wino, zapuściła zmywarkę i położyła się obok męża.
Pierwsza wstała Karolina. Do worka na śmieci włożyła zawartość pralki. Dopakowała przygotowane na powrót plecaki, sprzątnęła łazienkę, opróżniła lodówkę, wzięła prysznic. I obudziła męża.
Wyrwany ze snu Ignacy szybko przypomniał sobie zdarzenia poprzedniego dnia.
– Złapią nas – powiedział w taki sposób, jakby to nie było stwierdzenie faktu, ale pytanie o plan.
– Wątpię. Ta trójka pewnie była tu nielegalnie. Byli naćpani. Znajdą ciało, pewnie już znaleźli, policja uzna, że to była kłótnia między nimi. Tych dwóch uciekło i będą się ukrywać. A nawet jak ich znajdą, to co powiedzą? Że zaatakowała ich para staruszków? Kto im uwierzy? A nawet jeśli… Tu są tysiące turystów… Nie, nie… To się kupy nie trzyma. Umorzą, nie będą drążyć, zamiotą pod dywan.
– A kamery?
– Jakie kamery? Może nie ma tam kamer? Koczowali na molo od jakiegoś czasu… Jakby były kamery, to policja przegoniłaby ich już dawno. Tamci też pewnie wybrali takie miejsce, by być niewidoczni… Wątpię, by były tam kamery. I to nie były świętoszki. Pewnie mieli niejedno na sumieniu. Narkotyki, kradzieże… Kryminaliści… I do tego byli nielegalni… Nie… Na pewno uciekli… Policja przyjmie, że to były porachunki między nimi… Kto im uwierzy, że para staruszków…
– Przestań już z tymi staruszkami!
– … tak ni z tego, ni z owego ich zaatakowała? Nie. Nie! Oni byli nielegalni…
– Jak wrócimy bez mojej komórki? – Ignacy przerwał wywody żony. Przyjął jej argumenty (nie miał wyjścia) i teraz chciał posunąć sprawy do przodu. – Mówiłem, żeby na wszelki wypadek wydrukować bilety. Teraz musimy u ciebie zainstalować aplikację Ryanaira.
– Mam pdfy. Przesłałeś mi. Pamiętasz? Już sprawdziłam. Mam bilety w pobranych.
Na lotnisko dotarli autobusem podmiejskim. Przejrzeli polskie portale informacyjne. Nie było żadnej informacji o zbrodni. Głębiej, choć ich kusiło, zadając szczegółowe pytania, nie szukali.
Karolina wylosowała miejsce z przodu samolotu, a Ignacy z tyłu. Rozstali się tuż przed wejściem na pokład.
– Uważaj na siebie! Kocham cię.
– Ja ciebie też. Nie wytrzymam tych dwóch godzin.
– Może uda się nam przesiąść. A jak nie, to tylko dwie godziny. Mamy przed sobą całe życie. Zróbmy wszystko, by spędzić je razem. Odnaleźliśmy się, nie straćmy tego. Nawet, jeśli to będzie więcej niż dwie godziny… – kobieta urwała w pół zdania, wytarła łzy, przytuliła męża i szepnęła do ucha – kocham nasze dzieci, ale to ty jesteś moim skarbem i szczęściem, jedyną osobą, dla której widzę sens, by żyć. Pamiętaj i nie rób niczego głupiego, proszę!
Ignacy zajął miejsce przy oknie. Fotele obok były puste. Trzymał kciuki, żeby tak zostało do odlotu. Gdy wszyscy pasażerowie byli już wewnątrz i zamknęły się drzwi, poprosił stewardesę, by przyprowadziła żonę. Niestety musiał zaczekać, aż wystartują i osiągną odpowiedni pułap. Niby to tylko kilka minut, ale poczuł, jak ogarnia go niepokój.
Samolot zaczął kołować.
– Dzień dobry, mówi kapitan Jakub Da Costa. Mam dla Państwa kilka informacji dotyczących naszego lotu…
Panie z obsługi stanęły w przejściu i machały rękami, ilustrując dobywające się z głośników komunikaty.
Wszystkie czynności zdawały się trwać wieczność i niepokój zaczął zamieniać się w panikę. Gdy można już było odpiąć pasy, na pokładzie zaczął się ruch i zanim Ignacy zdołał przypomnieć się stewardesie, jakiś facet zajął miejsce obok, a chwilę później dosiadła się kobieta.
– Przepraszam, ale to siedzenie jest zajęte.
– Przez kogo?
– Tu zaraz przyjdzie moja żona.
– Ma wykupiony bilet na to miejsce?
– Nie, ale rozmawiałem już z obsługą…
– Wie, pan, kto pierwszy ten lepszy. A poza tym i tak na naszych fotelach już ktoś siedzi.
Ignacy poddał się. Wiedział, że nic nie ugra, a i tak zrobiło się nieprzyjemnie. Tylko zepsuł humor współpasażerom. Odruchowo sięgnął do kieszeni i wyjął tabletkę. Poprosił przechodzącą obok stewardesę o wodę i zanim doczekał się plastikowego kubka, przyjrzał się pigułce. Wcześniej nigdy żadnych lekarstw na uspokojenie nie zażywał i nie przypominał sobie, żeby miał je przy sobie. Pewnie to robota Karoliny – pomyślał.
Przysypiając, ledwie przetrwał do Pyrzowic. Z samolotu wyszedł jako jeden z ostatnich. Nie miał sił powalczyć o swoje, w ogóle nigdy nie był zbyt przebojowy i przepuszczał wszystkich, jak leci. Gdy w końcu znalazł się na zewnątrz, nikt na niego nie czekał. Tkwił tak bezmyślnie jeszcze chwilę, aż kazano mu opuścić płytę lotniska. W hali przylotów też nie było żony. Cały budynek opustoszał i tylko gdzieniegdzie kręcili się pracownicy portu. Ignacy był zagubiony i bezradny. Nie miał pojęcia, co robić.
– Tu jesteś! No, cześć, tato. Umawialiśmy się przed wejściem. Pamiętasz? Jak było? Opaliłeś się!
– Czekam na matkę. Jest z tobą?
– Tato, dobrze się czujesz? – Tomka zmroziły słowa ojca.
– Tak, tak, po prostu… tak się zastanawiam… Zamyśliłem się. – Ignacy poczuł, że za chwilę napłyną mu łzy do oczu. Nie chciał, by syn to zauważył, więc przerwał tłumaczenia. – Gdzie stoisz? – zapytał i ruszył dziarskim krokiem w kierunku parkingu.
Tomasz pełen niepokoju ruszył za ojcem. Zastanawiał się, czy pytanie o matkę było tylko efektem jakiegoś wzruszającego wspomnienia, które zostało wywołane wyprawą na południe Włoch, czy świadczyło o demencji. Żadnych oznak wcześniej nie zauważył, ale teraz będzie musiał uważnie obserwować zachowanie rodzica.
Jechali w milczeniu. Ignacy próbował poukładać sobie zdarzenia ostatnich tygodni. Miał wrażenie, że jego życie rozsypało się jak klocki puzzli, a niektóre kawałki pochodziły z innego zestawu. Będzie musiał na nowo je poskładać. Nadmiarowe fragmenty najwyżej wyrzuci do śmieci.
Poprosił syna, by zboczył z drogi i zajechał na cmentarz.
Usiadł na ławeczce i na spokojnie odtworzył sobie ostatnie trzydzieści kilka lat. Ślub, potem dzieci, dorabianie się i… Burzliwe zakończenie kariery Karoliny na uczelni. Wspierał ją, ale nie miał przekonania, że racja leży po stronie żony. Podejrzewał nawet, że jej odbiło albo, że dostała się pod wpływy jakiejś dalekowschodniej sekty. Potem wszystko wróciło do normy. Małżeństwo. Małe radości i wielkie problemy. Kłótnie i pretensje. Codzienne trudności, finansowe zawirowania, kredyty, romanse… Ale i plany dalekich podróży i wieczne ich odkładanie. Nie doczekali się. Żonę dotknęła cholerna chińska zaraza.
Jedynie ostatni tydzień był wyrwą w tym smutnym świecie, który sobie przy grobie poukładał. Były dwie równoprawne wersje. Ta prawdziwa: łażenie po miejscach kiczowatych i nudnych, poznawanie dołującej historii kraju i doświadczanie marketingowego przekrętu, wykorzystującego obiektywnie piękne widoki i dla ludzi północy uroczy wakacyjny (posezonowy) klimat oraz ta druga, romantyczna: trzymanie ukochanej za rękę, doświadczanie przyjemnej temperatury, ożywczej bryzy, napawanie się wschodami słońca, zabytkami, smaczną kuchnią, wyśmienitym winem i satysfakcjonującym seksem.
– Nie odbierałeś. Masz wyłączony telefon? – zapytał syn, gdy z powrotem siedzieli w samochodzie.
– Wpadł mi do wody. Niechcący wypuściłem go z ręki, gdy robiłem zdjęcie.
– To masz kłopot. Trzeba ci szybko kupić nowy. Zdjęcia pewnie są w chmurze, ale…
– Wiesz, że ja nie lubię takich rzeczy. Nie mam żadnej chmury. Nie dam się inwigilować.
– Oj, tato, dobra już. Ważne, żebyś miał wspomnienia.
Chmura, pieprzona chmura – Ignacy nie mógł przestać o niej myśleć. Martwił się, co może w niej znaleźć.
Zjechali z autostrady. W głowie Ignacego się kotłowało. Rozsądek podpowiadał psychiczne załamanie, ale całym sercem się przed tym buntował. Męczyły go te myśli, ale i coś z zewnątrz, czego nie potrafił zdefiniować. W końcu uświadomił sobie, co było źródłem niepokoju. Gwałtownym ruchem wyłączył radio akurat, gdy usłyszał „Idziesz wiecznie sam i już nic nie zmieni się…”.
Tomek ledwo się powstrzymał, by nie włączyć muzyki z powrotem, zagryzł wargi, ale zaraz, nie bez wyrzutu, powiedział:
– To była ulubiona piosenka mamy.
– Myślisz, że nie wiem?
– Zadowolony jesteś z urlopu? – zapytał po chwili, by zmienić temat.
– Jak cholera!
Odpowiedź ojca tylko utwierdziła obawy, ale zamiast delikatnie podejść do wyjaśnienia, co było źródłem frustracji ojca, stwierdził:
– Z domu pamiętam tylko ciągłe kłótnie.
– Kochałem twoją matkę. Mieliśmy kłopoty, ale byliśmy szczęśliwi. Wiesz, nie bierz tego do siebie, ale… – Ignacy powstrzymał się. O relacji z Karoliną chciał powiedzieć synowi mniej więcej to samo, co na ten temat usłyszał od niej tuż przed rozstaniem, gdy wchodzili do samolotu, ale się powstrzymał i tylko rzucił – to nie twoja sprawa.
Podjechali pod dom. Ignacy miał nadzieję zostać sam, ale Tomek nie odpuszczał. Wszedł za ojcem, zdjął buty i zaczął kręcić się po kuchni.
– Poradzę sobie. Dzięki za wszystko. Pozdrów dzieciaki.
– Magda przygotowała obiad. Odgrzeję i zaraz pojadę. Ty się ogarnij.
– Jaka Magda?
– Moja żona, matka twoich wnuków – Tomek odpowiedział ze śmiechem, ale i odnotował w pamięci kolejny niepokojący przypadek.
– A tak, jasne, bo wiesz, poznałem taką jedną i teraz… nieważne…
Ignacy bezradny stał przez chwilę. Wolałby pozbyć się syna z domu, by na spokojnie włączyć laptopa i przejrzeć chmurę bez narażania się, że zostanie przyłapany. Zamiast tego rzucił plecak w kąt i poszedł na strych. Nie lubił tam zaglądać. Przed otwarciem drzwi zawsze robił dużo hałasu, by przegonić myszy.
Przez lata wynosili na poddasze wszystkie skarby, rzeczy, które powinni wyrzucić na śmietnik. Ze sterty pudeł wydobył karton podpisany Karolina Praca. Postawił go na stoliku i usiadł na taborecie. Zaczął wyjmować wszystko ze środka. Część rzeczy rozpoznał – sam je tam pakował. Były to jakieś książki, broszury: Gorgiasz – myśli, Wittgensteina O pewności, jakieś teczki z nieopublikowanymi pracami żony – Krzywa Ebbinghausa – nowe spojrzenie, Pozornie zamknięte krzywe czasopodobne, czyli jak uniknąć paradoksów pętli czasowych, Splątane rzeczywistości solipsystycznych umysłów. Wstęp do teorii i dużo innych. Poza stertą papierów w pudle znalazł różne inne przedmioty. Harcerski nóż w skórzanym futerale, działającą latarkę na baterię R12, plik kluczy, rowerową pompkę i…
Poczuł ukłucie w sercu.
Będąc bardzo małym dzieckiem, Ignacy ciągle słyszał jakieś szalone historie o wujku. Był przekonany, że właśnie od niego dostał finkę. Gdy trochę dorósł, dowiedział się, że to nie mogła być prawda. Urodził się bowiem długo po tym, jak brat mamy wyjechał z kraju. Wtedy stracił zupełnie sentyment do noża i gdzieś go zapodział.
Kiedyś w szkole koledzy zamknęli go w piwnicy. Strasznie się bał. Znalazł wyjście dzięki latarce, którą namacał na jednym z metalowych regałów i o której kompletnie zapomniał, kiedy wrócił do domu.
Rowerowej pompki pozbył się podczas wycieczki ze znajomymi. Jedna z koleżanek złapała gumę. Pomógł jej zakleić dziurę, ale okazało się, że jego pompka nie pasowała do wentyla w dętce dziewczyny. Razem z koleżanką prowadzili rowery przez kilkanaście kilometrów. Potem byli parą przez wiele lat.
Pewnego dnia, kiedy z Karoliną robili porządki, znaleźli te wszystkie przedmioty między różnymi rupieciami. Ignacy wahał się, czy ich nie wyrzucić, ale żona nie pozwoliła na to. Schowała je, nie wiadomo po co, do pudła na strychu.
Wszystkie te rzeczy miały swoją historię. To, że znalazły się w domu, było dziwne, ale jakoś dawało się wytłumaczyć.
A co z tym?
Wyjął komórkę i przyłożył kciuk. Bateria była naładowana w osiemdziesięciu procentach. Zawahał się, ale po chwili klepnął w galerię. Ekran wypełnił się ikonami zdjęć. Przewinął listę i stuknął na jedno, zrobione trzy dni wcześniej.
Uśmiechnięta Karolina stała na tle domu ze spiczastym dachem. Przewinął dziesiątki zdjęć, by z Alberobello przenieść się do Polignano a Mare. Wygłupiał się, robiąc stójkę na jednej nodze i śpiewając „Volare oh, oh”. I kolejne: pod pomnikiem Świętego Mikołaja, z profiterolką na talerzu i aperolem w kieliszku i w końcu te z ostatniego dnia, gdy szli promenadą Lungomare. Serce biło jak szalone.
Nie zdawał sobie sprawy, jak dużo chwil utrwalił. Nastrój, piękne widoki i poczucie, że za chwilę skończy się ta idylla. Selfie, Karolina, on, pocztówka i kolejne mniej lub bardziej udane, z lampą nad głową i takie, które wyszły głupio, bo zamknięte oczy, bo mina nie taka, bo ktoś coś, bo napatoczył się ni z tego, ni z owego jakiś grubas, nie bacząc na wysiłek zakochanej pary, by ujęcie było idealne, bo ucięte nogi, bo prześwietlone…
A w dali teatr „na wodzie” i betonowe molo. Unikał ludzi. Chciał uwiecznić tylko siebie z Karoliną w pięknym otoczeniu. Oni i scena. Morze, fale rozbijające się o kamienie, czyste niebo, promenada, zabudowania i… Koczujący na molo włóczędzy. Czemu wcześniej ich nie zauważył? Tak pilnie przymierzał się do każdego ujęcia. Odczekiwał, aż inni znikną z ekranu i będą sami. Ale gdzieś tam w tle, w miarę wędrówki coraz bliżej niemal na każdej fotce uwiecznił trójkę bezdomnych. Najpierw siedzieli w swoim barłogu. Potem spostrzegli zbliżającą się parę. Któryś wyciągnął rękę, Ignacy zbliżył, aparat miał dobry, więc na powiększeniu dostrzegł zaciśniętą pięść z wyciągniętym środkowym palcem. Potem już, gdy byli blisko, wyraźnie rozpoznał emocje fotografowanego „elementu” tła, nadającego kolorytu miejscu. Złość, frustracja, wypięta blada goła dupa…
I seria zdjęć z Ignacym i Karoliną na tle ciemnozielonej fasady Teatru „Margherita”. Profesjonalnie wykadrowane i oświetlone, z odpowiednio dobraną głębią ostrości, a oni z uśmiechem, bez żadnych cieni na policzkach, niezłapani na mruganiu ani z przekrzywionymi minami.
I kolejna grupa zdjęć. On z zaciśniętymi ustami, ona z mieszanką bezradności i złości na twarzy, zatroskana i machająca rękami w geście rezygnacji.
Ignacy nie rozpoznawał siebie. Potwornie zdenerwowany, z pretensją i wzgardą patrzący w kierunku trzymającego aparat.
I ostatnie zdjęcie. Jakiś bladoniebieski maziaj z wyraźnymi kroplami wody u góry. Smartfon wpadając do wody, uwiecznił chwilę tuż przed zanurzeniem.
Ignacy zablokował ekran i odłożył telefon z powrotem do pudła. Był wstrząśnięty tym, co zobaczył, ale nie po to tu przyszedł.
Karolina kiedyś próbowała wytłumaczyć mu swoje koncepcje, to, na co wpadła w toku swoich badań. Przyjmował jej opowieści z pobłażaniem, ale i z przestrachem, czy nie traci ukochanej. Był przekonany, że pogrążała się w obłędzie i gdy się poddała, zwolniła z pracy i zajęła domem, to mu ulżyło. Musieli radzić sobie z jednej pensji, ale przynajmniej było normalnie. Z kłopotami, ale normalnie.
Wcześniej, jeszcze przed konfliktem na uczelni, próbowała mu wytłumaczyć, nad czym pracuje. Przypomniał sobie o tym, słuchając w samochodzie Szczęśliwej drogi już czas.
W odzyskanym zeszycie formatu A4, w którym jako dziecko prowadziła różne zapiski, a okładkę ozdobiła namalowanym odręcznie sercem, na jednej z nielicznych pozostałych kartek napisała „Mapa życia”. Długopisem naniosła kilka linii, a od nich parę odgałęzień.
– To linie twojego życia – powiedziała. – Wszystkie potencjalne.
Potem wzięła czerwony flamaster i poprowadziła kolejną.
– Ta również symbolizuje twoje życie. Ale to prawdziwe. Źle mówię. One wszystkie symbolizują prawdziwe rzeczywistości, ale tylko w tej jednej masz coś, co możemy nazwać, powiedzmy dla uproszczenia, świadomością. Rozumiesz?
– Duszą?
– Niech będzie. Te inne linie również reprezentują rzeczywistości wynikające z twojego istnienia i co więcej możesz przeskakiwać między nimi, oczywiście pod pewnymi warunkami. One, choć rozwijają się tylko potencjalnie, to zgodnie ze wzorami, z fizyką, istnieją. Te wszystkie rzeczywistości są twoją emanacją, matematycznym bytem, ale tylko jedna jest materializowana twoją duszą. I czasami, zdarza się to bardzo rzadko, jest to niezwykle mało prawdopodobne, jedna z tych linii jest wspólna dla dwóch dusz. I powiedzmy, że twoja czerwona linia połączy się z jakąś inną, niech będzie żółtą. Gdy się złączą, dadzą pomarańczową ścieżkę rzeczywistości. Rozumiesz? W tej chwili to wszystko wokół tworzymy razem, my we dwoje. Znaleźliśmy się.

Nie traktował wywodów żony poważnie. Brał je jako wyraz miłości, poetycką opowieść czerpiącą z zasobu pojęć teorii wieloświatów, którymi zajmowała się naukowo.
Próbował polemizować.
– Te światy muszą być identyczne.
– Czemu tak myślisz?
– Skoro przeskakuję z jednej do drugiej rzeczywistości i tego nie zauważam, to jakie jest inne wytłumaczenie?
– Czasami zauważasz, ale szybko zapominasz. Pamiętasz to, co jest sensowne, co przydatne w nowym świecie, inne wspomnienia traktujesz jak sen… Przyjmujesz, że pamięć płata figle. Déjà vu, czegoś szukasz i nie ma, potem omiatasz wzrokiem to samo miejsce i jest. A taki efekt Mandeli? Ten działacz zmarł w latach osiemdziesiątych, a wciąż wielu twierdzi, że wyszedł z więzienia, został prezydentem RPA i spotykał się z najważniejszymi przywódcami świata.
Na wszystko miała odpowiedź.
Z czasem zorientował się, że mówiła serio. Uznał, że jej odbiło. Ześwirowała na punkcie swoich koncepcji i odrzucenia ich przez środowisko. Rezygnacja z kariery było wybawieniem. Wszystko wróciło do normy.
Otworzył zeszyt na pierwszej stronie. U góry znajdował się znajomy napis, którym Karolina zatytułowała szkic: „Mapa życia”. Pod nim reszta kartki była całkowicie zamazana. Linie pięły się ku górze, gdzieniegdzie lekko skręcały to w jedną to drugą stronę, a czasami się zapętlały, tworzyły wiry, w centrum których nie można było już dostrzec osobnej kreski. Linia pomarańczowa wiła się w tym gąszczu i już na samym szczycie tej plątaniny rozdzieliła się na dwie żółtą i czerwoną. Ta ostatnia została zwieńczona znacznikiem lokalizacji, który widuje się na turystycznych mapach. „Tu jesteś. Zobacz na następnej stronie”. Przewrócił kartkę. Szybko przeanalizował rysunek przypominający schemat blokowy.
Spojrzał na zegarek. Energicznie spakował wszystkie szpargały z powrotem do pudła i odstawił je na miejsce. Zszedł na dół i mijając salon, skierował się do wyjścia.
– Gdzie byłeś? Wychodzisz? Obiad jest gotowy, zaraz nakryję do stołu.
Ignacy spojrzał na syna rozstawiającego talerze i potem na zegarek. Miał niewiele czasu, ale podszedł do Tomka.
– Co tam, tato? Zgłodniałeś?
Ojciec zawahał się.
– Kiedy zmarł Mandela? – zapytał.
– Kto?
– Nelson Mandela. Możesz sprawdzić?
Tomek wyciągnął komórkę i po chwili odpowiedział:
– Mister Gugel nie zna człowieka. Czemu pytasz?
– A nic, tak tylko mi się przypomniało. Pamiętaj, że cię kocham. Nie martw się. Będzie, co ma być – powiedział i szybkim krokiem wyszedł z domu.
Na chodniku spojrzał ponownie na zegarek, po czym zamknął oczy i odliczał sekundy „sto dwadzieścia jeden, sto dwadzieścia dwa…” do sześciu, po czym zrobił krok naprzód wprost pod nadjeżdżające bmw.
Nie spał spokojnie. Czuł się obolały, miał koszmary i do tego dobiegał go natarczywy hałas.
– Panie, musisz pan tak cały czas oglądać te wiadomości? – zapytał z wyrzutem sąsiada, gdy otrząsnął się ze snu.
– Środek dnia jest. Co mam robić?
Karolina wciąż nie wracała z papierami. Już chyba z godzinę drzemał na niewygodnym krześle.
Spojrzał na telewizor. Od kilku dni relacjonowali zdarzenia z Bari. Zamieszki, próby podpaleń, demonstracje w obronie atakowanych uchodźców. Sytuacja powoli się uspokajała, gdy nagle pojawił się przeciek, że policja ma nagranie zabójców, którzy uciekali tuż po morderstwie. Chciano ukręcić sprawie łeb, ale plik wyciekł do mediów. Wszystko wskazywało na to, że „zabójstwo na molo” nie było wewnętrzną sprawką w grupie migrantów.
W rogu ekranu siedziało kilku ekspertów, którzy na czynniki pierwsze rozkładali wszystkie aspekty związane ze zdarzeniem, a resztę wypełniał zapętlony filmik, jak tuż po morderstwie z mola ucieka para starszych osób, kobieta i mężczyzna.
– Ten facet wygląda jak ty, identyczny sweterek – zauważył ze śmiechem Tomek, który wszedł do sali. Zaraz za nim pojawiła się również Karolina.
– Jesteście w końcu. Macie wypis?
– Tak, możemy iść.
– Pokaż.
– Tomek się spieszy. Przeczytasz w domu, ale niczego nowego się nie dowiesz. Wyniki masz w porządku. Nic nie wskazuje na zawał. Dostałeś receptę, coś na uspokojenie. No i zalecenie, by skonsultować się z neurologiem i psychologiem.
– To jednak coś znaleźli?
– Według doktora to był bardzo silny atak nerwicy, „żołnierskie serce”, jak to nazwał.
– Ta, wiem.
Zapakowali się do samochodu i ruszyli do domu.
– Szkoda, że mi się to przytrafiło. Za trzy tygodnie mieliśmy jechać na urlop.
– A czemu mielibyśmy nie jechać? Doktor powiedział, że mamy żyć, jak wcześniej. A za parę dni wszystko w tym Bari się uspokoi. Nie masz się czego obawiać.
Po chwili dodała:
– A ten facet rzeczywiście wyglądał jak ty.
– Jaki facet?
– Ten na molo, identyczny. I nie chodzi tylko o sweter. Tak samo śmiesznie stawia nogi, jak biegnie, ale przecież masz alibi, leżałeś w tym czasie w szpitalu.
Karolina z synem mieli dobry humor. Całą drogę żartowali.
– Tato, napędziłeś wszystkim stracha. Nerwica, kto by przypuszczał? No nic, trzymajcie się zdrowo. Lecę. W niedzielę widzimy się u nas. Anka już piecze ciasta.
Pożegnali syna i weszli do domu. Karolina zaczęła przygotowywać obiad, a mężowi kazała odpoczywać w fotelu. Ignacy jednak nie mógł usiedzieć. Poszedł na strych.
– I po co tam leziesz? – zapytała, stojąc u dołu schodów, gdy już miał otwierać drzwi.
– Muszę coś sprawdzić.
– Nie musisz. To ja.
– No wiem, że ty. Któż by inny?
– To ja – powtórzyła z uśmiechem, ale stanowczo i zawróciła do kuchni.
Ignacy wyjął z pudła zeszyt z sercem na okładce. Na drugiej stronie zobaczył…
Wybieraj!
Linia pomarańczowa
… pomarańczową linię.
Linia czerwona
… czerwoną linię.
Przybyłam, zobaczyłam, pozdrowiłam,
ślad swój zostawiłam,
uważnie przeczytałam,
za udział podziękowałam;
bruce :)
Ze stery pudeł wydobył karton podpisany Karolina Praca. Postawił go na stolik i usiadł na taborecie.
Chyba ze sterty i na pewno na stoliku ;)
Doskonałe, naprawdę doskonałe. Ciekawy pomysł, historia świetnie poprowadzona, technicznie też jest bardzo dobrze, poza taką drobną kosmetyką jak powyższe.
Bardzo mi się podobało :)
Na początku trochę się zmieszałem: postawili na kolację w apartamencie, ale przeszli się, ale coś jeszcze, bo mieli butelkę… a potem nagle historia ruszyła i nie mogłem się oderwać. Majstersztyk, wg mnie. Dawno nic nie wciągnęło mnie aż tak. Chociaż końcówki, to jednak nie zrozumiałem. “Co ona?”
Dziękuję za historię i pozdrawiam!
Us, jurorko @bruce!
Hej, @Nana!
Trochę mnie zatkało. Wielkie dzięki!
Hej, @Kurojatka!
Łał! Bardzo dziękuję za opinię!
Ignacy nie był pewny, czy ta ostatnia Karolina jest prawdziwa, czy „wirtualna”. Wcześniej zorientował się, że mapa na bieżąco pokazuje, na jakim jest etapie życia, więc poszedł na strych, by poszukać odpowiedzi. Linia pomarańczowa oznaczałaby, że to ta, dla której rzucił się pod samochód. Linia czerwona znaczyłaby, że w tym świecie jest sam. Autor postanowił, by zakończenie tej historii wybrał sobie czytelnik.
Serdecznie pozdrawiam wszystkich czytelników!

Us, jurorko @bruce!


Ahoj, @Tarnino!
Stopy wody pod kilem :)
Melduję, że przeczytałam.
Hej,
Zacznę do końca, bo też miałem chwilę zwątpienia na końcówce. Czyli znając miejsca przecięcia się linii życia, można połączyć dwa różne życia? Ale, czy to oznacza również, że te życie się zmienia staje się alternatywnym? Twoje tłumaczenie Anonimie nie wyjaśnia wszystkiego, ale coś tam wyjaśnia;). Dobra, bo jestem słaby w takich gierkach naukowo fantastycznych. Za to doceniam jak jest zbudowana relacja między Ignacym, a Karoliną. Przedstawienie więzi za pomocą przedmiotów na strychu i zbudowanie w ten sposób bohaterów naprawdę mi się podoba. Konstrukcję opowiadania uważam za pełną, mimo, że nadal mam wrażenie, że działanie mapy gdzieś mi uciekło, i szalenie wciągającą. Bardzo dobry tekst :). Pozdrawiam :)
Czołem, @śniąca!
Meldunek przyjęty. Dziękuję!
Hej, @BardJaskrze!
Narrator wie tyle, co z teorii Karoliny zrozumiał i zapamiętał Ignacy. To nie wyjaśnia wszystkiego, co się wydarzyło w opowiadaniu i zapewne teoria Karoliny też nie dałaby kompletu odpowiedzi.
Dziękuję za opinię i klika.