Profil użytkownika


komentarze: 59, w dziale opowiadań: 55, opowiadania: 49

Ostatnie sto komentarzy

Ogólnie fajne - historia standardowa, ale dobrze się czytało. Oczywiście skupię się na tym, co mi się nie podobało :P

 

Całość spisku, przewijająca się prze opowiadanie, w ogóle mnie nie przekonała. Najpierw ksiązę chce zabić głównego bohatera, potem nie chce go zabić, potem wysyła ludzi który mają go zabić, w pewnym momencie główny bohater pyta czy ktoś chce go zabić, skrytobójcy udają że nie, potem znowu pyta czy ktoś chce go zabić, dwóch gości mówi że tak i umiera, potem magicznie domyśla się kto jest trzecim zabójcą i pyta czy ten chce go zabić, zapytany mówi że tak i umiera. Podsumowując, główny bohater magicznie zdobywa wiedzę o spiskach dokładnie wtedy, kiedy tego potrzebuje, a inni bohaterowi są nierozgarnięci i nic nie robią poza formalnym uczestnictwem w spisku.

 

Pustynia nie podobała mi się pod wzgledem estatycznym. Nie jestem pewien, czy motyw "w tym miejscu ludzie szaleją, chociaż nie wiadomo jak dlaczego i po co, ale gdzieś po kątach czai się ZŁO" był żartem, czy poważnym zabiegiem - tak czy siak, przy drugiej wzmiance o zabójczym pyle miałem dość.

Fajne. To jest wstęp do czegoś?

 

Motyw z demonem zmieniającym się w kota pojawia się na samym końcu i nic nie wnosi do wcześniejszych zdarzeń. Dlatego odnoszę wrażenie, że opowiadanie nie ma zakończenia.

 

Ze względu na uwagę o blędach, nie śmiem ich wytykać. 

Są badziewne i źle napisane, szczerze mówiąc :P Ale skąd to pytanie?

Mam nadzieję, że nie wziąłeś poprzedniego komentarza za bardzo do siebie, jest to moja opinia o tekście a nie jakiś przytyk osobisty.

Beztroski klimat żartów o kupach i penisach.

 

Rzuciła mi się w oczy jedna nieścisłość, oczywiście bardzo istotna. W opisie śmietniska występuje "Gnijący płód rozszarpywany przez szczury". Kto by wyrzucił na śmietnisko dobry płód, jeżeli (co było opisane wcześniej) takie rzeczy są chętnie zjadane nawet przez matki? Niewybaczalne :)

Nie podobało mi się. Chociaż nie ma tragedii, bo gładko dotarłem do końca, a gdyby był to wstęp do jakiejś dłuższej (sensownej!) historii, może bym się tak nie czepiał.

 

Bohaterka przeżywa OBE i słyszy głos. Ów głos nie mówi nic sensownego, nawet nie wiadomo skąd się wziął i po co. Samo odwołanie się do (potencjalnej) śmierci to za mało, żeby zrobić wrażenie.

 

Wtrącone wiersze nie niosą ze sobą żadnej wartości dodanej i raczej wyglądają na sztuczkę w stylu "wrzucę jakieś losowe poetyckie kawałki, to od razu tekst będzie taki bardziej poetycki". Nie.

 

Jako zamknięta całość, opowiadanie niczego zaskakującego nie prezentuje. Jedyny moment, w którym potencjalnie mogłoby się coś dziać, jest jednocześnie końcem. 

Przeczytałem, zgadzam się z poprzednimi komentarzami. To jedno z takich opowiadań, po których przeczytaniu człowiek myśli sobie "aha." i drapie się po nosie.

Przeczytałem. Bez zachwytu, ale nie jest źle.

 

Mam wrażenie, że język był nieudolnie stylizowany na fachowy. Na przykład fragment "daleko posunięte obniżenie nastroju, mające wyraźne cechy depresyjne" mnie zraził - czy zamiast tego nie wyraźniej byłoby "jest w stanie skrajnej depresji" or sth? Poza tym, poza podobnymi sformułowaniami cały tekst nie sprawia wrażenia profesjonalnego.

 

Nie podobały mi się opisy zachowania pacjenta. Tam, gdzie w ogóle ich nie ma, jakoś nie wczuwam się w sytuację. Tam, gdzie są, są podane w formie "pacjent był w dobrym/złym/ponurym/pogodnym nastroju" i też niewiele mówią. 

Znakomite opowiadanie. Dobrze się czytało, a pomimo standardowego klimatu "szkolych wybryków" miałem ochotę dowiedzieć się, co będzie dalej.

 

Początkowo tytuł mnie odstraszył, bo wywołał skojarzenie z "Porankiem kojota" i sprawił wrażenie, że autor nie ma dobrego pomysłu.

 

Na początku trochę zgubiłem się w tym, który z bohaterów ma topór, który jest verneńczykiem, faworytem pojedynku, mistrzem fechtunku, większym i młodszym młodzieńcem, etc.

 

Gwiazdki mogłyby być oddzielone od reszty tekstu, żeby się nie zlewały. 

Przeczytałem. Ładnie napisane.

 

To mogłoby być fajne zakończenie jakiejś dłuższej historii (w której np. poznalibyśmy osobę kapitana i jakoś się z nią zżyli). Jako osobna całość nie zrobiło na mnie wrażenia - z tego względu, że właściwie nic się nie dzieje. 

Jak na mój gust, tragedia. O ile pomysł "człowiek może o coś zapytać i pyta o jakąś błahą rzecz" mógłby ujść jako fajny, wykonanie jest słabe.

 

Tekst jest poetycki w bardzo złym sensie - o ile na początku można było coś zrozumieć, gdzieś w połowie w ogóle przestałem ogarniać, co się dzieje. I wcale nie mam ochoty się domyślać, bo opowiadanie sprawia wrażenie bredni szaleńca, a nie spójnej i przemyślanej całości.

Chciałbym się jakoś sensownie skomentować, ale nie ma czego, bo na razie nic się nie stało. Ale prawopodobnie przeczytam następną część, więc wstęp zadziałało.

 

Z pomniejszych rzeczy:

miast tylko wiatry i swędzenie powodować - jakoś zraziła mnie ta zmiana szyku...

Klaus -  nie wiedzieć czemu, po przeczytaniu tego imienia wyobraziłem sobie świętego mikołaja :)

Jest scena walki powietrznej, postać prezydenta Stanów Zjednoczonych będącego szefem wszystkiego, konflikt z Rosją, motyw o odnalezionym gdzieś statku powietrznym obcych, podróż w czasie do czasów kiedy żyły dinozaury. Wszystkie rzeczy, które gdzieś już były, podane skrótowo w formie migawek, jakby urywki z jakiegoś coleśnie komercyjnego filmu. A tutaj nawet filmu nie ma.

 

Podsumowując, nie podobało mi się. 

ilusioner przeinterpretował (lub ja niedointerpretowałem :P)

 

Mam wrażenie, że w swojej kategorii to jest fajny szorcik. Chociaż mam wrażenie, że to jest kategoria poezji wyrażanej w języku aniołów, demonów i różych nadprzyrodzonych mocy, a takie klimaty jakoś ostatnio budzą mój lekki niesmak.

 

Jako krótka czytanka przy dźwiękach znanego i lubianego zespołu Burzum, sprawiło mi trochę frajdy.

Fajne, ogólnie na plus. Ale:

 

Scena, kiedy bohater rzuca drobne na stolik i opuszcza bar mi się nie podoba. To jest moment, w którym powoli narastające "napięcie" nienaturalnie skacze. O ile wcześniej opowiadanie rozkręcało się dość powoli, tutaj niespodziewanie człowiekowi odbija. Nieprzekonujące.

 

Końcówka jakoś nie budzi żadnych emocji. Ot, kolejna osoba nazwała gościa Mieczysławem, a jemu znowu nieprzekonująco odbija. Jeżeli idea była taka, że człowiek wcześniejsze zdarzenia uważa za sen - w ogóle tego nie zauważyłem w tekście.

 

Niektóre zdania jakoś mi nie leżą (chociaż poprawne). Przykłady:

 Wypiłem mocną kawę i zjadłem lekko zaschniętą drożdżówkę, gdyż nic innego w lodówce nie znalazłem.

 Nie zdążyłem uzyskać odpowiedzi, gdyż zemdlałem

 Po pierwsze musiałem być wcześniej w redakcji, a po drugie nie chciałem podejmować z tą kobietą dłuższej konwersacji, gdyż z wariatami to jest tak, iż są zdolni do wszystkiego. 

Patrząc idealistycznie: albo coś robisz i masz z tego frajdę, albo frajdy nie masz i wtedy nie robisz. Do dupy z rozważaniami o talencie czy też jego braku ;)

Ogólnie, nie zgadzam się (z pierwszym postem) - ostre "zjeżdżające" komentarze są jak najbardziej potrzebne. Opowiadania publikuje się na tej stronie po to, żeby poznać opinie nieznajomych o swoim tekście, a jeśli opinia brzmi "szit, do niczego się nie nadaje", to jest to raczej pożyteczna informacja zwrotna dla autora niż powód narzekania na komentującego. Motywowanie do pracy nad sobą czy pocieszanie po porażce to raczej sprawa rodziny i przyjaciół.

 

Byłoby miło, gdyby krytyka była bardziej konstruktywna, ale uważam, że nie ma tragedii. Pod większością opowiadań (tych w miarę dopracowanych) są jakieś komentarze, co było nie w porządku. Fun fact: większość tych komentarzy pochodzi od kilku osób, których jest istotnie mniej niż autorów publikujących swoje teksty i oczekujących na ową konstruktywną krytykę...

Przeczytałem. Pomysł, że człowiek został w tajemniczy sposób sklonowany i sam ze sobą porozmawiał przez telefon jest ciekawy, ale cała reszta mnie nie przekonała.

Tekst jest krótki, a mimo to przegadany. Historia ośrodka badawczego, opisy, jak bohater jeździł autobusem, załatwiał formalności czy jadł śniadanie i tym podobne elementy nic ze sobą nie wnoszą, a tylko niepotrzebnie rozpychają tekst.

Nie podobają mi się "naukowe" elementy. Jeśli wszystkie wyrywkowe naukowe szczegóły mają mnie naprowadzić na wniosek, że ten drugi Paweł był z antymaterii i nagle pojawił się w pokoju (nie anihilując z np. powietrzem :P), to pomysł jest zły. Z kolei, jeśli to jakieś"inne dziwne zjawisko" - naukowe wstawki są niepotrzebne.

Jeżeli "Porozmawiaj z Pauliną" miało być ważnym poetyckim momentem - trochę nie zadziałało, bo wątek tragicznego rozwodu jest trochę za bardzo zakopany pod innymi szczegółami w tle.

Fajny pomysł, który sprawił, że przeczytałem całość, ciekawy jak sytuacja się rozwinie. Pomimo tego, kilka rzeczy mnie zraziło, przez co ogólne wrażenie jest średnie.

Historia świata jest trochę naiwna. Opis w rodzaju "Kiedy wyszli z bunkrów okazało się, że reszta pozostałych przy życiu ludzi jest zmutowana." brzmi komediowo. Wizja, że gorsze kasty zgodnie stwierdziły "ok, jesteśmy zmutowani, będziemy wam służyć" nie mieści się w głowie. Wojna atomowa jest standardowa. Wydaje mi się, że lepiej byłoby te kwestie w ogóle przemilczeć.

Wizja rodów, trzymających władzę i spiskujących jednocześnie jest ciekawa w klimacie postapo i trąci ślepym przeniesiem realiów Gry o Tron. Tutaj mam ambiwalentne uczucia.

Motyw walki braci nie wzbudził u mnie ani emocji, ani zainteresowania. Ot, mniejszy ucieka, potem wydaje się, że dostanie bęcki, potem dziei sprytowi i ku zaskoczeniu czytelnika (hm...) wygrywa. W szczególności, kiedy Dante prowadził rozważania w rodzaju "takie są reguły tej gry", miałem wrażenie że cały wątek jest naciągany i wrzucony jako zapychacz.

Dziewczynka, która sama z siebie zaczyna chodzić do biblioteki, prowadzić jakieś tajne badania, jest znakomitym hakerem i odkrywa wielką tajemnicę, której nikt inny nie był w stanie odkryć. Przepakowana, nierzeczywista postać.

Scena, w której James bierze broń i wychodzi włączyć zasilaniezalatuje takim komiksowym heroizmem - a wcześniej klimat jest niekomiksowy, dlatego zraziła mnie ta nagła zmiana.

Pod koniec, kiedy czwórka bohaterów spotyka się i radośnie gaworzą o tym, co się stało, jest źle. Zawsze mnie bolą sceny, w których postacie nagle wyjaśniają sobie wszystko, co było niejasne we wcześniejszej fabule, żeby jak najłatwiej zamknąć historię. Scena zdecydowanie za długa.

Końcówka (po tym, jak Dante rzucił się na łóżko) jakoś do mnie nie przemówiła - koleś coś sobie postanawia, i co z tego?

Taka obrona nie może pozostać bez odpowiedzi z mojej strony ;)

1. W tej uwadze zawarłem moje wrażenia po przeczytaniu tylko tych kilku pierwszych zdań. Moje wrażenie nietrzymania się kupy wynikło częściowo z tego, że mam inne pojęcia o elfach i właśnie z tym obrazem Twój opis się nie zgadza.
Poza samą treścią, sposób prezentacji też się nie trzyma kupy. Istotna informacja, że elfy dysponują jakąś naturalną magią, jest schowana pomiędzy bezużytecznymi uwagami typu "Młodo, jak na ich możliwości, oczywiście." czy "Śmierć któregokolwiek jest niepowetowaną stratą. Niby każde życie jest bezcenne".
Nie lepiej byłoby zacząć do rzeczy, w stylu "Jest jedna rzecz, którą musicie wiedzieć o elfach: mają w sobie magię. Kiedy są młodzi, przypominają ludzi, ale z wiekiem..." i tak dalej.

2. Nie wiem jak było "przed wiekami", dlatego nie podejmuję dyskusji.
Żeby uniwersytet miał rację bytu i mogła powstać taka "współczesna" akademicka atmosfera, społeczeństwo musi w jakiś sposób doceniać/promować wartość wiedzy i edukacji. Coś takiego mi po prostu nie pasuje do wizji ciemnego i zabobonnego ludu, chociaż rozumiem że można to widzieć inaczej.

4. Motywacja dobra, tylko nie wyczytałem jej w tekście. Gdyby to był jakiś eksperyment, chociaż z pozorami podejścia naukowego, goście powinni wracać tam, patrzyć co się będzie działo, coś badać, albo chociażby wiedzieć gdzie leży ten ich magiczny amulet. Tymczasem ja to doświadczenia zrozumiałem jako "od razu zostawiamy i idziemy sobie", człowiek czego innego się spodziewa po profesorze ;)

Ja również pozdrawiam.

Jest kilka rzeczy, które mi się nie podobają.

Początek mnie prawie znieczęcił do czytania. Oto dowiaduję się, że wszystko co wcześniej słyszałem o elfach jest nieprawdziwe, a zamiast tego dostaję jakieś dziwne, nietrzymające się kupy informacje, podane w kilku pourywanych i chaotycznych zdaniach. Sam pomysł na rasę mógłby się obronić, jakby był trochę lepiej opisany, tylko czy ta rasa musi się nazywać 'Elfowie'?

Uniwersytet, wykłady i środowisko profesorskie mi przeszkadzały. Pomijając, że nie pasują mi do realiów (ale to w końcu fantastyka, od biedy można przymknąć oko) - zawiewają życiem codziennym, w takiej wersji o której nie mam ochoty czytać.

Edron i Syliena - mam wrażenie, że to jest dość typowa nietypowa miłość, ale nawet fajnie opisana. Tym niemniej, nie podoba mi się wstawka o historii Sylieny (pobieżna, bez emocji, po jej przeczytaniu miałem uczucie "wtf, po co to było?"), a romantyczne zakońćzenie "pokaż mi coś bardziej magicznego" w ogóle do mnie nie przemówiło.

Odprawianie czarej, zakazanej magii przez poproszenie wieśniaka, żeby umieścił jakiś amulet w grobie. Zupełnie mnie to nie przekowało - ci dwaj magowie chcieli coś w ten sposób uzyskać? COś zaobserwować? Czy kierowali się logiką pięciolatka robiącego coś dla zgrywy? Jeżeli tam była jakaś sensowna motywacja, to jest dla mnie niejasna.

Motyw 'utraconej miłości' Meridana jakoś mnie nie przekonał. Doceniam jako pomysł, żeby spiąć wszystko w kupę, ale miałem wrażenie, że jest wrzucony na siłę. Bez emocji.

Nie wspominam o rzeczach, które mi się spodobały, ale one tam są. Ogólne wrażenie całkiem pozytywne, poza tym co wytknąłem.

Zacne.

Zgrzytnęło mi trochę w momencie, kiedy pojawia się "siwowłosa staruszka" - nagła zmiana sceny, w żaden sposób nie zapowiedziana ani nie oddzielona od wcześniejszej części. Może gwiazdki or sth?

 

Nie podobało mi się. Bardzo.

Opis kompleksu badawczego i środowiska nie wnosi nic nowego. Jakieś tunele pod ziemią, niemiła szefowa, ludzie którzy gdzieś tam sobie siedzą i generalnie są gburami, poza jednym gościem. Rozumiem, że to jest tylko takie tło, ale jeżeli to samo tło yło opisywane kilkakrotnie przy innych okazjach, do tego o wiele lepiej, to trochę mi przeszkadza..

Podobnie z opisem eksperymentu - zwykły eksperyment genetyczny, bohaterka niby czyta jego opis, ale nie znajduje absolutnie nic zaskakującego.

Reakcja naukowców na inteligencję Denil jest absurdalna. Przez chwilę myślałem, że to były jakieś skomplikowane badania dotyczące mocy parapsychicznych - wtedy możnaby zrozumieć troskę o niebezpieczeństwo - ale to (prawie) zwykłe klonowanie! 

Dziewczynka nigdy wcześniej nie mówiła, ale nagle potrafi posługiwać się językiem. Co więcej, dziewczynka nagle zaczyna wymyślać obiekty, których nigdy wcześniej nie widziała i słowa, których nigdy wcześniej nie słyszała. Skąd?! Powtarzające się myśli "nigdy wcześniej nie znałam tego, ale wydaje mi się, że powinno się nazywać [nazwa]" wyglądają *bardzo* źle.

Na koniec Silvia widzi dziewczynkę i po bardzo szybkiej i pobieżnej analizie dochodzi do wniosku, że powina jej pomóc. Sztuczne, niewiarygodne, zrobione "na odczepnego". Czy ta scena nie miała być punktem kulminacyjnym opowiadania i nie powinna być chociaż trochę dopracowana? 

Fajne. Ale oczywiście będę narzekał.

Podwójne wykorzystanie pomysłu "jedni stoją na urwisku, drudzy ich zaskakują". Niedobrze.

Kiedy dochodzi do konfrontacji, przychodzą źli ludzie i ze szczegółami opisują swój diabelski plan. Osobiście bardzo nie lubię tego motywu, a tutaj do tego wyszedł nienaturalniej niż zwykle. Dobrze, że bohaterowie pod koniec zginęli, bo byłoby mega źle :)

Na końcu nie podobała mi się łopatologia tłumaczenia, że to był samiec i samica, a zaraz pojawią się młode.

Co do historii potwora - przypomniała mi się obelga z gimnazjum: "A Ty masz dwóch tatusiów" :P

Chyba tyle. Pozdrawiam! 

Naoglądał się martwic mózgu i martwych zeł, a potem pisze :P Znakomite.

Ogólne wrażenie średnie - trochę fajnego pomysłu, a trochę kiepskich rozwiązań.

Nie podobał mi się początek. Scena gościa siedzącego przed komputerem i klikającego w coś jak na mój gust nie jest ciekawa. Poza tym, bohater sobie klika w jakąś tajemniczą witrynę i mamy niejasne opisy tego, co dzieje się na ekranie. Taka fantastyka informatyczna prawie zawsze budzi mój niesmak jako pozbawiona sensu (wyjątek: Greg Egan "Miasto Permutacji").

Dalej nie dowiadujemy się, jaki związek miało to "magiczne" klikanie z resztą i co z niego wynikało - karny jeżyk za obszerny opis czegoś niepotrzebnego.

 Postacie w dialogach opisują swoją sytuację życiową, co wypada bardzo sztucznie. Weźmy taki przykład: "Internet nam pomaga. Tutaj się poznaliśmy" - jakby dziewczyna miała zaniki pamięci i trzeba jej było przypominać :P Nie lepiej jakiś sugestywny komentarz "mnie też męczy internetowa znajomość" or sth? Wtedy jest przynajmniej liche wrażenie, że rzeczywiście rozmawiają.

Wstawka o matce jakoś mnie zraziła. Taka dziwna choroba, że nie mogli się przytulać, przez co synek jest smutny. Myślę, że dałoby się ten zamysł uratować, gdyby go jakoś inaczej - może bardziej kwieciście i mniej łopatologicznie? - opisać.

Tyle marudzenia. Pozdrawiam serdecznie :) 

Komentarze o niesmaczności są chyba trochę na kredyt, bo o niesmaczność to się nawet nie otarło ;)

W skrócie: kolo wpieprzał tyle kiłbasy, że w końcu sam zamienił się w kiełbasę. Pomysł nie zachwyca, ale opisany w krótkim i rześkim opowiadanku trochę mnie ucieszył.

"co nie?" na końcu trochę mi nie zagrało. 

Oczy wypływające z orbit, po czym eksplodujące, jakoś mi zgrzytnęły. Nie mogłyby zamiast tego np. dobrze się upiec, w międzyczasie gapiąc się z jakimś wyrazem, a potem wypaść? Chociaż sam nie wiem jak wyglądają piekące się oczy :)

Trochę fajne, a trochę nie.

Ogólny klimat trochę mi przypomina Kapitana Bombę, co jest dużym plusem. Nie ma żadnego żartu o fallusach, trochę szkoda, ale swojskie imiona, specyficzny poziom "nietrzymania się kupy" i pewna poczciwość wszystkich bohaterów uradowały mnie.

Zasmuciło mnie, że słabo napisane. Innymi słowy, zgadzam się z powyższymi uwagami.

Pozdrawiam :) 

Podobało mi się, nawet bardzo. 

Nie zgadzam się z dyskusją odnośnie mechaniki kwantowej. O ile często się czepiam takich rzeczy, tutaj złe rozumienie "eksperymentu" z kotem Schrodingera jest tak wyraźne, że wywarło na mnie wrażenie całkowicie zamierzonego i nie pobudziło do fizycznych refleksji, jednocześnie trochę przywodząc na myśl Zagubioną Autostradę, a lubię ten film. Uważam, że czasem nie ma sensu dawać jakiegokolwiek wyjaśnienia, w szczególności kiedy jest ono niepotrzebne i stanowiłoby nudny, pseudonaukowy bełkot. 

podniósł leżący na ziemi kamień, przymierzył i rzucił. Trafiona ciężką grudą ziemi - czy kamień w locie zamienił się w grudę ziemi?

Tropiciel poczuł silne uderzenie i osunął się na chodnik. Po całym jego ciele rozeszła się fala paraliżującego bólu. Nic się nie zgadzało. Magazynek pistoletu był pełny, a przecież kula bez wątpienia pochodziła z jego własnej broni - ten kawałek mi zgrzytnął. Kiedy w cytanie występuje słowo "kula" pomyślałem sobie: "kurde, jaka kula"?

Na koniec okazuje się, że elegancki koleś jest szatanem a Tom idzie do piekła - znakomity motyw, ale jakiś taki standardowy...  

Zaczynam od szczegółów:
ale przez odległość kanał komunikacyjny tak się zwęził, że spokojnie radzi sobie z nim jedna z anten pomocniczych - jak jest dalej, to trzeba więcej mocy, więc dlaczego wystarczy pomocnicza antena?
moc rośnie liniowo dopiero od jakiegoś czasu - słowo "liniowo" jakoś tak natchnęło mnie do przemyślenia. Moc sygnału jest proporcjonalna do odwrotności kwadratu odległości, czyli sonda poruszała się bardzo dziwnym ruchem... Oczywiście to szczegół nad szczegóły :P
nie zmieniła się ani orientacja, ani prędkość statku, zostaliśmy tylko obróceni o 180 stopni - nie pasuje mi słowo 'orientacja'. Czy to było świadoma rezygnacja z fachowego słowa "kierunek"?
Gdy go skończę, każę komputerowi go zablokować - pierwsze "go" to niepotrzebne powtórzenie

Nie podobał mi się wpis wyjaśniający cele misji. Zdaję sobie sprawę, że trudno było tutaj sensownie wkomponować taki opis, ale notka w stylu "ktoś mi kazał i mi się nie chce" jest jednocześnie niewiarygodna i źle brzmi.
Samobójstwo kapitana pod koniec niczego sensownego nie wnosi, a tylko uniewiarygadnia historię.
Punkcik 4. (o FTL-u) mi się nie podoba jako nieuzasadnione wykorzystanie znanego pomysłu. Rozumiem że to jest dodane, żeby wyjaśnić jak sonda obróciła statek (tak?), ale uważam, że niepotrzebnie, bo jeżeli ktoś gdzie indziej słyszał o czymś w stylu FTL, to skojarzy że to był "jakiś skok", a jak ktoś nie słyszał, to skrótu nie zrozumie :P

Oczywiście narzekam, ale ogólny odbiór jest jak najbardziej na plus (i gdybym oceniał, to byłoby 5). Podoba mi się zakończenie, pod koniec niespodziewanie okazuje się, że tytuł jest trafny i człowiek odnosi wrażenie, że opowiadanie jest przemyślaną, spójną całością.

Niestety jestem na nie.

Zgadzam się z komentarzem Aprila i dorzucam od siebie:

Zapach przywrócił starszemu jegomościowi bieg wydarzeń. Pamięć szaleńczo przeskoczyła do początków wydarzeń - szkaradne powtórzenie powodujące, że chciałem rzucić tekst w cholerę

Jeżeli atmosfera była taka potwornie zimna, że przecięcie kombinezonu groziło przynajmniej poważnym odmrożeniem, nie wyobrażam sobie jak górnicy mogli zapalać laski dynamitu.

Fabuła bez żadnego pomysłu, raczej przybliżona adaptacja historii do realiów sf, zakończona morałem, że złego człowieka trzeba ukarać. Tutaj bardzo duży minus.

Wspomniane elementy sf również trochę mnie zraziły, między innymi dlatego, że nie wnoszą niczego nietypowego do wydarzeń. Czołgi mogłoby być nieantygrawitacyjne, kopalnia mogłaby być na ziemi. Za to też minus, chociaż mniejszy niż poprzedni.

Pozdrawiam, oczywiście serdecznie :) 

Podoba mi się pomysł.

Wykonanie niby dobre, jednak końcówka jakoś mi nie zagrała. Chyba o chwilę za późno zorientowałem się, że żabę zeżarł bocian, przez co pytanie "co się stało" przesłoniło mi pytanie "co z tego wynika".

Ogólnie, w miarę pozytywny odbiór.

a o smak wolności należy zapytać się bociana - "się" niepotrzebne i wytwarza dodatkowy zdrzyt. 

Pierwsze zdanie wzmaga raczej chęć do niekonstruktywnego zgnębienia autora niż do łagodnego przyjęcia debiutanta, chociaż może to być tylko moje uprzedzenie :P

Zmusza do powolnego czytania, czego nie kwalifikuję ani jako wadę, ani jako zaletę.

Wszystkie opisy i akcję zrozumiałem, tekst ewidentnie dopracowany, za co plus.

Morał o tym, że biedny Guntar miał patologiczną rodzinę i dlatego bogowie nie istnieją uważam za mało odkrywczy i bardzo kiepski. Jakoś nigdy nie ruszają mnie mądrości bezpośrednio wypowiadane przez narratora czy bohaterów. Z drugiej strony, ostatni akapit trochę ratuje sytuację i gdyby poprzedzało go coś innego, prawdopodobnie bym pochwalił.

Opis historii społecznej sytuacji duchownych w sam raz, wyczerpujący i jednocześnie nie za długi, a jego żartobliwa absurdalność w moim odczuciu jest największą zaletą tekstu. Akcja jest raczej koniecznym tłem dla tego opisu, więc ogólnie nie komentuję, ale scenę ze zmuszeniem arcybiskupa do wydania odpustu uważam za znakomitą.

Nawet gdzieś w kącie umysłu miałem ten komentarz, a jeśli byłeś ciekaw reakcji, toż właśnie nad moimi reakcjami tak się rozwodzę :P

Wydaje mi się, że nie chodzi o bogaty świat, tylko o świat interesujący, zaskakujący i wiarygodny.  

Brak nowych wątków jest dobrą wiadomością :)

Nagła zmiana opisu podejścia Fakira do Mistrza, która sprawia wrażenie, że zakończenie poprzedniej części było wymyślone ad hoc, a wcześniej autor nie miał pojęcia o roli głównego bohatera. Za to minus.

Nietypowa relacja "uczeń"-mistrz. Za to plus, pomimo że motyw nienowy.

Odbiór umiarkowanie pozytywny, czekam co będzie dalej :) 

Przeczytałem, chociaż szczerze mówiąc, w połowie miałem ochotę rzucić w cholerę i nigdy nie wracać.

W którymś z poprzednich odcinków napisałem, że dużo gadaniny i nic się nie dzieje. Podtrzymuję to zdanie, ale chyba już wiem, co mnie tak razi.

Opisujesz wstępy do kilku róznych, chociaz powiązanych ze sobą rzeczy. O ile w pierwszej części był to wstęp dość interesujący i zachęcający do kontynuowania lektury, przez kolejne dwie nie doczekał się on żadnego dalszego ciągu, a zamiast tego roztaczasz coraz bardziej obszerny opis świata i wszystkich zależności w nim panujących. Ja już się w tym pogubiłem.

Jeżeli nie masz jeszcze precyzyjnej wizji, jak pociągnąć całą opowieść do zakończenia (lub chociażby: do przodu) to pewnie przynajmniej połowy z tych pracowicie budowanych faktów nie wykorzystasz, więc po cholerę zarzucać nimi czytelnika?

Z drugiej strony, jeżeli taką wizję masz, musisz popracować nad formułowaniem myśli. To tak jak z wykładami - nie wystarczy dogłębna wiedza merytoryczna, trzeba również tę wiedzę odpowiednio podać, nie mówiąc wszystkiego co się wie, a raczej ograniczając się do interesującego minimum, wystarczającego do zrozumienia tematu.

Jeżeli ogólnym pomysłem ma być powtórka z dawnej masakry, być może w innym wydaniu lub nawet tylko jako widmo, wiszące nad ową ucztą, czy potrzeba aż tylu szczegółów i biografii każdej postaci?

Jak następna część będzie podobna, może to być mój ostatni komentarz. Tym niemniej pozdrawiam i życzę powodzenia :) 

Coś pomyliłeś, nie ma na tym forum użytkowników Lem i Dick :)

Nie uważam tej dokładności za przesadzoną. Przecież nikt nie skreśla opowiadania za jedno nietrafione porównanie i jest to raczej wypunktowanie drobnych zgrzytów, które pojawiły się podczas czytania. Jeśli czytam "postękująca maszyna", wyobrażam sobie maszynę, która jakoś pracuje, wydając z siebie charakterystyczne dźwięki, podobnie "burcząca dysza" przywodzi na myśl dyszę, z której wydobywa się burczenie, będące odgłosem czegoś dziejącego się po drugiej stronie, tymczasem postękujący procesor uznałem właśnie za drobny zgrzyt, bo zobaczyłem nieruchomą, kwadratową kostkę, która robi "uch" :) Takie moje odczucie, a na pewno niektórzy się z nim nie zgodzą.

Ale już bardziej się nie czepiam, miejmy nadzieję że wypowie się ktoś inny. Pozdrawiam :) 

Jest źle. O ile początek mógłby być nawet trochę zabawny, to od "Posłuchaj mnie uważnie" zaczyna się tragedia. Bo nie ma żadnego ciekawego pomysłu, a tylko brednie kończące się nieodkrywczą puentą. 

I jeszcze szczegóły:

koksowy sok - nie myślałem, że z węgla można zrobić sok :D
mojego wielkiego penisa ssały trzy brunetki lesbijki-bliźniaczki - jak były lesbijkami, to dlaczego tak chętnie ssały penisa? :P 

spacja po wielokropku... 

Pierwszy raz słyszę to słowo. Ale, biorąc pod uwagę definicję, zdanie wydaje mi się bez sensu - bohater wcześniej uczył się nie reagować na "postękiwania procesorów", a teraz ten proces poznawczy utracił? Czyli reaguje na coś? Nie rozumiem.

Poza tym, o ile procesor nie jest magicznie ożywiony, nie wyobrażam sobie jak mógłby postękiwać :P

Jeżeli 16 w nicku oznacza 16 lat, trzeba człowieka raczej uświadamiać niż gnębić.
Opowiadanie nawet przeczytałem. Rzeczywiście zapis jest dramatyczny i ewidentnie zabrakło tego etapu, kiedy autor po kilku dniach jeszcze raz czyta tekst, krytycznie, po czym na dopracowaniu go spędza mniej więcej tyle czasu, co na pisaniu.
Gdzieś na tym forum jest podpięty wątek z poradami dla piszących, zalecam odnalezienie i zapoznanie się.
Ogólny pomysł nawet mógłby ujść, chociaż niektóre rzeczy mnie wyjątkowo zraziły. Postać Morfeusza - nie wiemy o nim nic, poza tym że ma się kojarzyć z bohaterem Matrixa. Jest to wyjątkowo niehonorowe zapożyczenie postaci.
Grupa przewrotowców spotyka się pod Sfinksem i nic z tego nie wynika. Potem się spotykają gdzie indziej i znowu nic. Jakby byli kindermafią, której działalność polega na spotykaniu się w różnych miejscach.
Źli ludzie działający jako agenci w garniturkach - to też już było w Matrixie. Chciałbym bardziej pomysłowych wrogów.
Daremnie przedstawiony główny bohater. Dywagacje na temat jego romansów (jak sądzę) mają budować obraz super gościa, ale cały czas nie wiemy jaki ten super gość jest, równie dobrze może być pacynką nabitą na kij.
Podsumowując, jest źle. Pozdrawiam i życzę poprawy :)

Trudno mi sprecyzować, co dokładnie jest nie tak, ale spróbujmy.
Areną jest płaski szczyt góry, który ma środku ma pieczarę, a po bokach zarośla i w miarę strome zbocza. Taki obrazek wydaje mi się nieprawdopodobny i zbudowany sztucznie, tylko na potrzeby walki. Za to minus.
Początek walki. Mag rzuca kulę ognia (swoją drogą, niezbyt przekonująca broń przeciwko smokom), a przeciwniczka ją zatrzymuje i przez chwilę się magicznie siłują. Zupełnie nie widzi mi się taka scena, a wzbudza pewne negatywne skojarzenia z jakąś kreskówką pochodzenia japońskiego ;) A gdyby laska od razu uciekła w górę, z pominięciem źle kojarzącego się fragmentu?
Dalej, mag chwyta przeciwniczkę jakimiś magicznymi, białymi sznurkami. Przyznaj się: Diablo 2, filmik następujący po drugim akcie, a mag wygląda jak jeden z kupców w akcie czwartym? Tutaj mam uczucia "gdzieś już to widziałem" oraz "magia działa zgodnie z zasadą: można zrobić wszystko, jeśli tylko doprowadzi to do spektakularnego rozwoju akcji" (czyli znowu problem z wiarygodnością).
Potem boss zostaje pokonany, ale powraca w potężniejszej formie. Motyw powtarzający się w co drugiej grze, w której jest boss, straszne.
Potem następuje więcej ataków i magicznych barier powstrzymujących te ataki, co przywodzi na myśl grę komputerową w którą może bym chciał zagrać, ale żeby od razu o tym czytać?
Chyba bym wolał, żeby magia była mniej potężna. Może rzucić atakującego smoka na skały magicznym porywem wiatru? Może zakląć wykałaczkę, żeby poszybowała w powietrze i dźgnęła bestię w oko? Połaskotać lub uderzyć w bok powtora, który goni towarzysza, a potem za karę być wyrzuconym w górę machnięciem ogona i uratować się przed śmiertelnym upadkiem zaklęciem lekkości? Chcę czytać świeże pomysły, połączone w sprytny sposób, a nie opisy potężnych czarów rodem z (komputerowego) erpega.
Co do uwag o sformułowaniach: Bardziej naturalnie mi brzmi "ogromnych rozmiarów topór". A "taki popiół pozostaje po drzewie spalonym w bardzo wysokiej temperaturze" jest ok, ale we fragmencie który zacytowałem to jest napisane inaczej, bardziej dzikim szykiem, i tego się czepiałem.
No dobra - przejechałem się po tekście, ale sam tego chciałeś. Pozdrawiam serdecznie :)

Fajne. Jestem ciekawy, co będzie dalej.
Może to osobiste uprzedzenie, ale nie podobał mi się Arystoteles. Zawsze, jak jakiś sławny człowiek jest przywoływany w ten sposób, zastanawiam się po co, i w tym przypadku nie widzę sensownego uzasadnienia.
Tytułowy motyw genialny. Trochę mi nie pasuje nazywanie tego spotkania sabatem.
Kilka rzeczy rzuciło mi się w oczy jako nieładne:
złamane mi przyrzeczenie
Na sabacie zostały ustalone wszelkie zasady, Czarna Księga liczy ponad 2500 stron, więc nie będę ci opisywał wszystkich zasad,
nabrał ciemniejszego polotu
napisy zapisane

Przeczytałem obie części. Jestem zaciekawiony, ale druga wydaje mi się gorsza od pierwszej. Właściwie cały rozdział skupia się wokół kombinowania i dywagacji na tematy polityczne, tego jest za dużo! Wydaje mi się, że dobrze opisany spisek to taki, gdzie wraz z innymi wydarzeniami powoli wyjaśnia się, o co chodzi, tymczasem tutaj mamy tylko planowanie i dyskusje z których nic nie wynika. A miałem nadzieję, że akcja przyspieszy, a nie zwolni.

Poza tym, dwa szczegóły które rzuciły mi się w oczy:

Chyba nie sądzisz, że mam z tym cokolwiek wspólnego? - wypowiedź w stylu "to nie ja, mamo!", jakoś tak mnie zraziła 
 nie uznajemy większości kompromisów - co to za deklaracja? Takie "Mówimy nie, chyba że powiemy tak", jw :)

Bijatyka bez żadnego szczególnego pomysłu, napisana w sposób "co ślina na język przyniesie". Ale od bidy da się czytać.

Parę sformułowań rzuciło mi się w oczy jako niezgrabne:

owa pieczara służy za legowisko smoka.
wyprawa potrwa mniej czasu.
topór o imponujących rozmiarach
Obie te bronie były tak wielkie, że nigdy bym się nie odważył podnieść choćby jednego z nich
Spod stalowych płyt, dostrzegłem napięte mięśnie
Z pomiędzy jego palców ulatywał się delikatny, niebieski dym.
Taki popiół zostaje po spalonym drewnie w bardzo wysokiej temperaturze
Zasadniczo, to takm 

Przeczytałem. Zadziałało, w środku zaliczyłem wtf'a, a na końcu krótkiego lol'a.

Czepnąłbym się, ale za bardzo nie ma czego. Pozdrawiam :) 

Nie podobało mi się. Sporo powtórzeń i zdania, sprawiające wrażenie pourywanych, trochę przeszkadzają przy czytaniu, ale większym problemem jest fabuła, która wygląda mniej więcej tak: najpierw gość słyszy legendę że w lesie jest upiór, potem spotyka upiora w lesie, potem upiór go zabija, potem ktoś inny też spotyka upiora. Żadnej niepewności, żadnego zaskoczenia, żadnego nietypowego pomysłu, a to błąd.

Odpowiadając od końca - może to wynikać stąd, że długo pisałem komentarz i już chciałem iść :) Podtrzymuję tamte stwierdzenia, z zastrzeżeniem że "zakomitą postać" rozumiem jako po prostu pozytywną opinię, a nie czołobitną, podkoloryzowaną pochwałę.

W komentarzu odnośnie "spuszczonych uszu" nie marudziłem na kreowanie postaci, tylko na zakończenie. W sumie to kwestia gustu i może nie warto głębiej w nie wchodzić.

Jestem w stanie wymyślić prostszą drogę pozyskania "darmowych niewolników", niż negocjacje z kapitanką :)

Widzę, że masz wyobrażenie, jak wygląda ten świat, więc wszystkie nietrafione komentarze uznaję za (pośrednią) krytykę sposobu prezentacji, a nie samej treści merytorycznej :D

Znakomite opowiadanie. Szkoda że jeszcze nie mogę oceniać, bo by poleciał max. Normalnie bym się przyczepił do jakichś niezgodności lub bezsensów w fabule, ale żadnych nie zauważyłem, co uznaję za plus.
Ze szczegółów, dwie rzeczy rzuciły mi się w oczy:
by ustąpić polom, na jakim uwijali się ludzie.
Osobiście stworzył potwory, jakie nie dawały mu odejść
Wydaje mi się, że "jaki" nie jest symonimem "który" i ta zamiana mnie razi :)

Kilka sformuowań rzuciło mi się w oczy:

chlusnęła mu mokrymi drobinkami w twarz, które siekły niczym szkło - zmienić szyk?

Doskonale wiedział, iż płeć piękna albo raczej wijące się, śliskie, jadem plujące żmije potrafią być zaciekłe jak diabli - a co chodzi w tym zdaniu?

zasięgające po kąpiel - czy kąpiel to jakiś przedmiot?

oraz w celach towarowych - jakoś mi nie pasuje

Cory nie zaskoczyła narodowość napastników, ale swa bezmyślność - może jej własna bezmyślność, or sth?

Ze ściśniętej grupy cieni wystąpił mężczyzna, w którym można było rozpoznać człowieka - to feministyczny podtekst, że mężczyzna to nie człowiek? :P

docenić uczucie o jakim nie miała pojęcia - nie brzmi

tego samego, co na wszelki wypadek odciął jej drogę ucieczki

po uderzeniu Huntera, przez które chociażby nie upadł, ale się zatoczył. - jw

zmniejszając stopień dotykania jej o opadające na twarz kosmyki. - stopień dotykania? co to za wyrażenie "dotykać o"?

Poza tym, dygresje historyczno-polityczno-kulturowe uznaję za straszne. Tym straszniejsze, że zupełnie niepotrzebne (np. żeby uzasadnić jakieś niestandardowe zachowanie bohaterów).

Fabuła sprawia wrażenie mocno naciąganej:

Źli ludzie, którzy przekradli się ze statku handlowego i przez dwa dni wisieli na sznurkach za burtą, zanim zaatakowali. Naprawdę? Jeśli dorzucimy do tego ich króla, który razem z nimi dynda na tych sznureczkach, to raczej materiał na opowiadanie humorystyczne.

Potem pani kapitan prosi złych ludzi, żeby nic nie robili jej załodze i przyjaźnie porozmawiali. A źli ludzie mówią "ok, nie ma problemu" i walka się kończy. Czyli te dwa dni dyndania za burtą były tak dla zabawy?

Pani kapitan na różne sposoby denerwuje i obraża złego króla, ale tak naprawdę nikomu, z samym złym królem na czele, to nie przeszkadza. W sumie możliwe, że to są tacy demokratyczni barbarzyńcy, którzy szanują i rozumieją wolność słowa...

Na koniec szefowa wywołuje drugiego oficera, a on przychodzi ze spuszczonymi uszami. Brakowało tylko, żeby podszedł do złego króla i powiedział "przepraszam, pani zły królu, nie chciałem".

Poza tą krytyką, niektóre rzeczy są fajne.

Na początku drugi oficer sprytnie oszukuje najeźdźców, co jest ciekawe i nawet dobrze przedstawione.

Pani kapitan, poza tym że trochę za młoda, jest znakomitą postacią.

Obrazek załogi statku, która się dobrze zna i traktuje jak jedna wielka rodzina, jest nierealny, ale ma w sobie pewien urok.

Głowny bohater jest (stał się) początkującym mnichem z zamiłowaniem do wiedzy. Dość standardowe i przez to mało ciekawe.

Nie podobały mi się niezrozumiałe opisy mądrości, zawartych w tych księgach. Zawsze jak coś takiego się pojawia, to zastanawim się czy autor ma jasną wizję na czym polegają te tajemnice i oszczędnie ją zdradza, czy może tworzy bezsensowny, losowy bełkot z nadzieją, że czytelnik będzie nim zafascynowany. Ciekawe, jak jest w tym przypadku?

Fabuła w rodzaju "drużyna idzie do jakiegoś mądrego kolesia, a tem mądry koleś w dziwny sposób wie wszystko i mówi im, co mają dalej zrobić" zalatuje licealną sesją rpg. Ja osobiście nie trawię :)

Odnoszę wrażenie, że tekst był pisany na zasadzie "opiszę wszystko, co wymyśliłem, jeszcze nie mam pojęcia o co chodzi ale potem może się wyjaśni". Ja bym wolał, żeby autor najpierw dokładnie wiedział, o co mu chodzi, a dopiero potem wprowadzał w to mnie, zaciekawionego czytelnika.

Podsumowując, jest bardzo słabo, słabiej niż w pierwszej części. Życzę poprawy :)

Językowo, dwie rzeczy mnie ubodły:

Od każdej decyzji mogło decydować nasze życie.

Jedyne zajęcie tutaj to oczekiwanie na pomoc, a raczej na śmierć, bo raczej nikt nie zdoła nas ocalić. 

Poza tym:

Podwładny nagle wydający rozkazy przełożonemu - nienaturalne i IMO zupełnie nieuzasadnione

Naukowiec, który po pięciu minutach z całkowitą pewnością tłumaczy dziwne zjawisko. Taka scena pojawia się bardzo często i prawie zawsze jest naciągana. Minus.

Ludzie, po ugryzieniu potwora przemieniający się w takie same potwory. Za pierwszym razem pomysł był dobry.

Potwory, których nie da się zabić. Znowu...

Podsumowując: słabo, bo mało pomysłów.  

W zasadzie zgadzam się z poprzednikami.

Merytorycznie, nawet ciekawie, obiecuje dłuższą opowieść którą może bym chciał poznać. Ale tekst nie jest napisany po polsku i podejrzewam że po napisaniu nie był nawet ponownie przeczytany, przez co ląduje bardzo nisko. 

Przeszkadza mi niejasny rozwój wypadków. Trochę uwypuklając:
Najpierw bohater, w obliczu problemu, umawia się z dawnym mentorem. Przez jakiś czas sobie rozmawiają, po czym nagle i bezzasadnie profesor Nork zostaje uznany za starego wariata. Dlaczego? Tu miałem duże zdziwko, słowo "wariat" występuje zdecydowanie za wcześnie.
Potem umawia się z szefem i wyjaśnia mu podstawoy problem ich badań. Na koniec rozmowy - uwaga - zgadza się, żeby wykonać jeszcze jeden eksperyment na nim. Po co?! Żeby dostać jakieś nieokreślone kody do nieokreślonych danych, które nie wiadomo po co są mu potrzebne? Tutaj rozwój wypadków sprawia wrażenie bardzo naciąganego.
Poza tym, opis "systemu zabezpieczeń" nie trzyma się kupy. Zabezpieczenia, do których przejścia wystarcza znajomość algorytmu, do niczego się nie nadają. To oczywiście szczegół ;)
Jeszcze jeden szczegół: "tylko ten kto znał algorytm albo go miał " - co to znaczy mieć algorytm? Ostatnie trzy słowa wyrzucić, bo są wyjątkowo rażące.
Poza tym, podoba mi się że tam pod spodem jest większy "obrazek", który nie jest opisany, ale jednoznacznie wynika z podanych informacji. Nie licząc rzeczy, do których przyczepiłem się powyżej, sprawia to dobre wrażenie przemyślanej fabuły.

Niesmaczne żarty na poziomie gimnazjum i ogólny zboczono-nierealistyczny klimat. Jednym słowem, mistrzostwo! :)

Od początku się wyczuwa, że dzieciak skoczy z okna, a potem dzieciak skacze z okna. Ostatnie zdaniem IMO niepotrzebne.

Oczywiście się czepnąłem. Ale poza tym miłe opowiadanko ;) 

Jedyna informacja, jaką wyciągnąłem z tego kawałka tekstu, to że jakiś kolo stoi sobie w rogu pomarańczowego kwadratu o polu 25ha

Jak dla mnie ani rąk ani nóg. Tak jakby sama atmosfera opowiadania (swoją drogą całkiem fajna) bez żadnego opowiadania ;)

Czepnę się tylko jednego kawałka:

"W każdym bądź razie ten zbiór krzywizn wyłaniających się właśnie z półmroku sprawiał, iż niejeden mężczyzna pragnął stać się częścią wspólną tego zbioru."

Poetyckie czy nie, nieprawidłowe użycie pojęcia matematycznego zawsze boli (można mówić o *części wspólnej* powiedzmy dwóch zbiorów, gramatycznie to się zachowuje jak *suma* czy *iloczyn*).

Podoba mi się postać profesora Moczara. Część miłosno-romantyczna w ogóle mi nie podeszła, ale to ja ;)

Nowa Fantastyka