- Opowiadanie: dziko - Łośmiorniczka (BEZDROŻA 2012)

Łośmiorniczka (BEZDROŻA 2012)

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Łośmiorniczka (BEZDROŻA 2012)

– Powiem ci, Krzychu, że czasem cię nie rozumiem – mruknął Mietek Zawitkowski, patrząc przez okno na mijane chałupy. – Masz furę za sześć paczek, raty leasingowe wyjebane w kosmos, a żal ci jedenastu zeta na przejazd autostradą.

 

Kierujący samochodem Krzycho Płaskoń zmarszczył krzaczaste brwi i posłał pasażerowi przeciągłe krytyczne spojrzenie. Uwalniając solidną dawkę piwno-kiełbasianych aromatów, beknął głośno i w końcu odpowiedział:

 

– Właśnie dlatego, że pewnych spraw nie rozumiesz, to jeździsz białą Insignią w dieslu – ostatnie cztery słowa były wypowiedziane niemal z obrzydzeniem. – Nigdy na porządną brykę nie zarobisz, jak się nie nauczysz oszczędzać.

 

Zawitkowski rzucił okiem na konsolę centralą, gdzie komputer pokładowy pokazywał średnie spalanie piętnaście koma sześć dziesiątych litra. Otworzył usta, ale w ostatniej chwili powstrzymał się od komentarza.

 

Nawierzchnia wiejskiej drogi ostatni gruntowny remont przechodziła zapewne jeszcze w czasach Edwarda Gierka, ale zawieszenie luksusowego SUV-a doskonale tłumiło wszelkie nierówności. Gdy wyjeżdżali z obszaru zabudowanego, zachodzące słońce oświetliło na złoto rozległe łany pszenicy. Kilkaset metrów dalej pola urwały się gwałtownie, przechodząc w gęstniejący las. Ku zaskoczeniu kierowcy i pasażera, stan nawierzchni fundamentalnie się poprawił, jakby ktoś niedawno wylał nowy asfalt.

 

– Ograniczenie do trzydziestu – skrzywił się Płaskoń, wskazując na lśniący nowością znak zakazu tuż za skrzyżowaniem z jakąś leśną drogą. – Posrało kogoś?!

 

– Bez sensu – przytaknął Zawitkowski.

 

– Kurwa no, co za pomysły. Czy w tym kraju same pojeby żyją!? Pustki wokół, droga gładka jak dupcia gimnazjalistki… – zaczął głośno myśleć Płaskoń i, jakby na złość przepisom, docisnął pedał gazu.

 

– Może to miśki postawiły, a za zakrętem z suszarką czekają? – zasugerował pasażer, patrząc jak wskazówka prędkościomierza przekracza liczbę sto czterdzieści.

 

Range Rover zwolnił nieco przed ostrzejszym zakrętem, po czym na prostej zaczął znowu przyspieszać.

 

– Ten las ma w sobie coś niesamowitego – Zawitkowski nagle zmienił temat. – Jakiś taki dziwny majestat…

 

Kierowca spojrzał na pasażera z mieszanką zaskoczenia i podejrzliwości.

 

– Gadasz jak moja stara – odparł Płaskoń. – Chciałem ostatnio modrzew wyciąć, bo mi w okno włazi. A ona nie, bo on taki, kurwa, majestatyczny. Baby to ogólnie…

 

Nie dokończył. Kątem oka dostrzegł w świetle ksenonowych reflektorów wielki rogaty łeb na wysokości swoich oczu, na środku pasa, którym jechali. Nie miał już czasu na nic innego niż naciśnięcie pedału hamulca.

 

Uderzenie było tak silne, że zwierzę przefrunęło nad autem, przy okazji jednak miażdżąc zderzak i maskę i tłukąc przednią szybę. We wnętrzu odpaliły poduszki powietrzne. Samochód ustawił się w poprzek drogi, z tylnymi kołami na skraju trawiastego rowu.

 

– Ja pierdolę, no ja pierdolę! – łkał Zawitkowski, jedną ręką ocierając krew z nosa, drugą mocując się z pasem bezpieczeństwa.

 

Płaskoń dyszał ciężko. Był blady ja kreda; chyba cała krew odpłynęła mu z twarzy. Po jakichś dwóch minutach milczenia doszedł do siebie, rozpiął pas, otworzył drzwi i wytoczył się z auta. Chwiejnym krokiem okrążył samochód.

 

– Kurwa jebana mać… – wycharczał pod nosem. Bez dwóch zdań, czarny Range Rover Supercharged nie wyglądał już na swoje pięć paczek plus VAT.

 

Zawitkowski w końcu poradził sobie z pasami, wygramolił się z samochodu i stanął obok towarzysza.

 

– W Pleszewie by to wyklepali – stwierdził filozoficznym tonem.

 

– Przynajmniej przeżyliśmy, te dwie tony blachy swoje robi. W jakiejś, kurwa, Insignii, to by nas z bagażnika zdrapywali – Płaskoń uśmiechnął się krzywo, po czym sięgnął do kieszeni kurtki i wydobył komórkę. – Za zderzenie z łosiem płacą w dupę jebane Lasy Państwowe, zrobi się regres z auto casco – westchnął. – Dzwonię po assistance…

 

– No właśnie. – Zawitkowski wytarł rękawem koszuli krew z nosa. – A co z tym łosiem…

 

Truchło leżało na środku szosy, dobrych dwadzieścia metrów za samochodem. Zrobiło się już ciemnawo, musieli podejść bliżej, by lepiej się przyjrzeć martwemu zwierzęciu.

 

– Chuj mi w oko – wydukał Zawitkowski. – Co to, kurwa, jest???

 

Zmasakrowany zwierz miał co prawa łeb łosia, albo bardzo łosia przypominający, z wielkim łopatowatym porożem i podłużnym włochatym pyskiem, ale już od szyi w dół nijak nie wyglądał na parzystokopytnego ssaka. Od łba odchodziło osiem długich na jakieś trzy metry macek, brudnoszarych i częściowo porośniętych szczeciną. Posoka zwierza nie miała barwy czerwonej, ale brudnozieloną, i zdawała się nawet lekko fosforyzować.

 

– Nie wiem… – rzekł cicho Płaskoń, drapiąc się po spodniach w okolicach krocza. – Flaki mu się na wierzch wywróciły, czy może nogi zgubił…

 

Skonsternowani, milczeli przez chwilę. W końcu Krzycho gwałtownie odwrócił się w stronę samochodu i odblokował komórkę. Po połączeniu z infolinią wybrał opcję pomocy w miejscu wypadku, trochę czasu zajęło podanie numer polisy i swoich danych osobowych.

 

– Co się wydarzyło? – zapytała w końcu szczebiotliwym głosem panienka z call-center.

 

– Zderzyłem się z łosiem – warknął Płaskoń, nieco zniecierpliwiony wcześniejszymi formalnościami. – To znaczy z czymś, co wyglądało na łosia…

 

– Może pan powtórzyć, słabo pana słyszę.

 

– Jedna kreska zasięgu, pierdo… – ugryzł się w język. – To było zderzenie z łosiem, ale takim dziwnym, z mackami jak ośmiornica…

 

– Łoś z mackami? – Po drugiej stronie zapadło kilkusekundowe milczenie. – Czy pan…

 

– Przecież mówię! Cholera…

 

W telefonie coś zatrzeszczało, przez kilka sekund słychać było tylko szum. Potem jednak, ku zdumieniu Krzycha, odezwał się miły męski głos:

 

– Mamy problemy techniczne w call-center, uprzejmie pana przepraszam, będę kontynuował rozmowę za koleżankę. Zatem zanotowałem: zderzenie z łosiem. Proszę podać, gdzie doszło do wypadku.

 

Płaskoń opisał z grubsza swoją lokalizację.

 

– Dziękuję bardzo, już wysyłamy pomoc, powinni dotrzeć do pana w ciągu piętnastu minut. Proszę nie ruszać się z miejsca zdarzenia. Proszę też nie dotykać łosia!

 

Krzycho rozłączył się i schował telefon.

 

– Kurde, jaki uprzejmy facio! – Obrócił się w stronę Zawitkowskiego. – Co to jednak znaczy assistance super premium plus, mają być za kwadrans na tym zadupiu.

 

– Aż trudno uwierzyć. – Pokiwał głową Mietek.

 

Wrócili do samochodu. Płaskoń zapalił papierosa, oparł się o drzwi, westchnął ciężko i zrobił zafrasowaną minę.

 

– Nie przejmuj się – pocieszył go towarzysz. – To nie koniec świata…

 

– Niby tak, ale wiesz, ile się czeka na nowego Range’a w salonie…

 

– No… podobno Evoque’a można mieć w cztery tygodnie. To teraz super lans!

 

– Daj spokój! Tak pedalskiego…

 

Urwał nagle, marszcząc brwi i rozglądając się nerwowo.

 

– Słyszałeś? – zapytał.

 

– Co?… O kurwa!

 

Gdy zobaczyli helikopter, maszyna znajdowała się już jakieś pięćdziesiąt metrów od nich, siadając na asfalcie w miejscu, gdzie las był przerzedzony i można było na styk wylądować między koronami drzew. Rotor śmigłowca był zaskakująco cichy; na pokrytym plamami maskującymi pancerzu brakowało jakichkolwiek cywilnych czy wojskowych oznaczeń.

 

Drzwi helikoptera otworzyły się i na ziemię wyskoczyło czterech ludzi w srebrnych kombinezonach, podobnych do tych, jakich używa pogotowie chemiczne. Przybysze pobiegli w stronę SUV-a, minęli jednak kierowcę i pasażera i zatrzymali się dopiero przy truchle łosia-nie-łosia.

 

Tuż za ludźmi w kombinezonach wysiadł mężczyzna w średnim wieku ubrany w czarny garnitur, białą koszulę i wąski czarny krawat. Nosił też okulary przeciwsłoneczne, co o tej porze dnia wyglądało nieco groteskowo. Spacerowym krokiem podszedł do poszkodowanych, zatrzymał na nich wzrok przez sekundę, po czym ruszył dalej, w stronę truchła, nad którym pochylali się już ludzie w kombinezonach. Stanął nad martwym zwierzęciem, zdjął okulary, podrapał się w nos, założył z powrotem okulary, po czym rzekł:

 

– Fuck!!!

 

Zawitkowski i Płaskoń wymienili zdziwione spojrzenia. Mężczyzna w czarnym garniturze obrócił się na pięcie i, wciąż spacerowym krokiem, podszedł do Range Rovera.

 

– Niestety, zabiliście łośmiornicę – oznajmił beznamiętnym tonem. Mówił z wyraźnym amerykańskim akcentem w stylu sławnego Mariusza Max Kolonko.

 

Mężczyźni wybałuszyli oczy.

 

– Zabiliście łośmiornicę – powtórzył. – Właściwie to łośmiorniczkę, to było jeszcze maleństwo. Spacerowała sobie tutaj na wybiegu.

 

Płaskoń ciężko przełknął ślinę i otarł pot z czoła.

 

– A co, ona jest pod jakąś ochroną? – dopytał Zawitkowski, robiąc głupkowatą minę.

 

Mężczyzna zdjął okulary i pociągnął ręką po zaczesanych do tyłu włosach.

 

– Oficjalnie… nie – odparł. Krzycho i Mietek odetchnęli z ulga. – Bo oficjalnie, rzecz jasna, nie istnieje – dodał.

 

Papieros wypadał z ręki Płaskonia na asfalt.

 

– Niemniej – kontynuował mężczyzna w garniturze – to taki zwierzak do zabawy, ten no, pet, you know… Ulubiona maskotka Cthulhu…

 

– Ktu-co? – spytał Zawitkowski, pogłębiając głupkowaty wyraz swojej fizjonomii.

 

– Cthulhu.

 

– To jakiś raper? – Płaskoń zmarszczył brwi.

 

– Przedwieczny.

 

– Przedwieczny raper???

 

Mężczyzna w garniturze zazgrzytał zębami i uniósł na chwilę oczy ku gwiazdom.

 

– Ale ubezpieczenie auta to chyba obejmuje, nie? – dopytał niepewnym głosem Zawitkowski.

 

– Obawiam się… – przybysz znów nałożył okulary. – Że żadne ubezpieczenie nie obejmuje konsekwencji tego, co się stało.

 

Płaskoń zrobił kwaśną minę.

 

– Pieprzenie – syknął. – Suma gwarantowana na mieniu z OC to jest pół miliona eurasów, koleżko. Ile może być warte takie pokraczne gówno tego no, Kiblu, czy jak mu tam…

 

– To chyba nie o to chodzi – wszedł mu w słowo Mietek, pod którym nagle ugięły się nogi. – Ten Ciulu to jakiś gangster, prawda?

 

Mężczyzna w garniturze uniósł kąciki ust w delikatnym uśmiechu.

 

– A wy jesteście z ABW czy Interpolu?

 

Tym razem mężczyzna w garniturze delikatnie pokręcił głową.

 

– Dobra, w pizdu to wszystko – warknął Płaskoń. – To co właściwie będzie?

 

Przybysz przeniósł wzrok na czubki swoich lakierków, potem na niebo, potem z powrotem na mężczyzn.

 

– Koniec świata – oznajmił.

 

Mietek przykucnął i oparł się plecami o koło samochodu. Krzycho rozejrzał się niepewnie, jakby szukając pomocy w zakamarkach ciemnego lasu.

 

– No jasne! – mruknął sarkastycznie i wyłuskał z paczki papierosa. – A ja jestem, kurwa, królowa angielska. Weźcie się wszyscy leczcie!

 

Zapalił papierosa, przysiadł na poboczu i spojrzał na bezchmurne niebo. Zza wierzchołków drzew wyłonił się wielki księżyc.

 

Zajebiście wielki księżyc…

 

Koniec

Komentarze

Taki lekki tekst na weekend o niebezpieczeństwach na polskich drogach...

 

BTW: jutro i pewnie pojutrze będę na warszawskiej Avangardzie (pewnie głównie na blokach literackich) więc może jest jakaś szansa spotkać się z Wami na żywo.

Miłej i owocnej dyskusji.

Łoświadczam, że przeczytałam, łośmiałam się i nie łośmielę się na żadne uwagi.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

"Przedwieczny raper" - mistrzostwo :)

Chciałem się czepiać, ale nie ma czego. 

"(...) to jeździsz białą Insignią w dieslu (...) "
O rany! Jak cudownie obrzydliwe jest to sformułowanie! Jak ja go nienawidzę! Jak doskonale pasuje do postaci! Jestem pełna podziwu dla słuchu pisarskiego autora.

 

Podobało mi się. Ale ostrzegam, jestem nieobiektywna, lubię Cthulhu w tej formie.

Fajne. Przyjemnie się czytało.

Bardzo pozytywny, wartościowy jest ten tekst. Wskazuje na niebezpieczeństwa kryjące się w naszych kniejach a czyni to przy tym w formie lekkiej, nie przeciążonej zbytecznym mentorstwem, pod maską opowiadania fantastycznego. Warto przy tym podkreślić, że sedno opowiadania jest jak najbardziej prawdziwe - wszędzie tam, gdzie ustawiony jest znak ostrzegawczy "Uwaga, dzikie zwierzęta" trzeba zachować najdalej posuniętą ostrożność i nie wywoływać wilkołaka z lasu.

Hi, hi. Dobre to to. Podobało mi się.

Mastiff

Ostatnio wsadzanie Cthulu gdzie popadnie stało się nagminne, wiec uważam pomysł za nieciekawy. Samo wykonanie poprawne, i tylko poprawne.

:-) Jeżeli niczego nie czepnę się, pomyślisz, że zachorowałem na absolutną przychylność dla piszących. A więc: dlaczego wybieg nie był szczelnie, w sposób uniemożliwiający znalezienie się na nim osób niepowołanych, ogrodzony? No, dlaczego?  :-)  

Ponieważ gdyby był, nie powstałoby bardzo lekkie i dobre opowiadanko z dwoma bardzo udanie pokazanymi typkami. 

Ukłony.

Łoś-miorniczka i jeden facet w czerni! Fajna humoreska!

Płaskonia i Zawitkowskiego to z godzinę temu spotkałam na stacji benzynowej -- poznałam ich po charakterystycznych wtrętach  w prowadzonym dialogu. Płaskoń chyba jednak wyklepał tę gablotę!

 

Adamie, mnie też się ostatnio nie czepiałeś. Może jesteś chory? Chociaż tutaj faktycznie nie bardzo jest czego się czepiać. Bdb. :)

---> Świętomir. 

Bo się Ciebie boję.  :-)

Mnie? Bogowie, z jakiego powodu? ;)

A tak jakoś, w zbyt dobrej jesteś komitywie z Welesem i jego ferajną...   :-)

Ktoś musi dbać o zbiorową pamięć... :)

Bardzo dobre opowiadanie. Poprzeczka w konkursie podniesiona wysoko:) 

Fajne, fajne!

Ale znalazłam literówkę, hihi -> "Krzycho i Mietek odethcnęli z ulga." ; P

Ciulu rządzi. XD

Dziękuję za udział w konkursie ; )

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Też mam literówkę:

trochę czasu zajęło podanie numer polisy i swoich danych osobowych.  numeru :P

Fajnie się czytało.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Z przyjemnością. Aż nie zwracałam uwagi na literówki ;)

Przyjemne i zabawne "Przedwieczny raper" - rozłożył mnie na łopatki.

Nowa Fantastyka