- Opowiadanie: Mortis - Nekromancja Praktyczna cz. 1

Nekromancja Praktyczna cz. 1

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Nekromancja Praktyczna cz. 1

Rok tysiąc trzysta siedemdziesiąty szósty był dobrym rokiem. Wynaleziono wreszcie nową metodę uprawy, nazwaną trójpolówką, która w znacznej mierze wpłynęła na późniejszy przyrost ludności i zapobiegła głodowi. Odkryto coraz to nowe metody lecznicze, śmiało łącząc magię z nauką. Buteleczki z płynami i napary lecznicze zaczęły wreszcie pomagać, miast tylko wiatry i swędzenie powodować. Zamki budowano już wtedy gęsto i nowocześnie, jako budulca używając solidnego kamienia, miast podatnego na zniszczenie drewna. Wysyłano statki i wyprawy lądowe hen, daleko w nieznane. I coraz częściej te ekspedycje w ogóle wracały. Tak, rok tysiąc trzysta siedemdziesiąty szósty był dobrym rokiem. Tylko pod koniec się zepsuł.

 

***

 

– Tak więc, powiadacie, jak was zwą?

Ten, który pytał, siedział przy stole i co chwila popijał piwo z trzymanego w dłoni kubka. Był niewątpliwie stary, siwe włosy, długie i brudne, nosił w nieładzie. Garbił się też i co chwilę kasłał.

– Karn – odrzekł krótko mężczyzna siedzący obok. Nie pił piwa i był zdecydowanie młodszy od siwowłosego. Smukłą sylwetkę okrywała skórzana kurtka, pasująca do jego jasnej karnacji i ciemnych włosów.

– A tak, khe khe, pamiętam. – Staruszek upił znowu ze szklanki i zacharkał potężnie, po czym splunął na podłogę. – Pamiętam, jak przedstawialiście się karczmarzowi. Mówiliście, że izbę na jedną noc weźmiecie, że rano wyjeżdżać będziecie. Gdzie wam tak, khe khe, śpieszno?

Ciemnowłosy nie odpowiedział. Zapatrzył się przez chwilę w trzymany w dłoni nóż, którym od dłuższego czasu obracał zręcznie między palcami.

– Mieliście opowiedzieć o wydarzeniach sprzed pięciu lat – przypomniał cicho.

Staruszek dopił piwo do końca i z nadzieją spojrzał do dzbana. Zaklął cicho, kiedy ten okazał się pusty i zakaszlał jednocześnie, opluwając sobie brodę. Karn cierpliwie czekał.

– Anom, tak właśnie miałem zrobić – odezwał się starzec, kiedy już skończył wycierać sobie brodę. – Tylko piwa zbrakło, rozumiecie.

Karn kiwnął głową na znak, że owszem, rozumie. Na jego sygnał karczmarz zbliżył się z kolejnym dzbanem, na który od razu rzucił się siwowłosy. Długo pił, ale Karn nie ponaglał go. Wiedział, że w końcu i tak się wszystkiego dowie.

– Ciekawość, dlaczego wy tak wypytujecie o te sprawy? – wznowił po dłuższej przerwie starzec. – Khe khe, przecież głośno o tym było, musowo słyszeliście.

– Moja rzecz, czemu pytam. Nie było mnie tu wtedy.

– Dziwna rzecz – zamruczał staruszek. – Głośno o tym było, cały świat bez mała poruszony był tym, co tu się wydarzyło. A wy o niczym nie wiecie.

– Mówcie wreszcie. – Głos Karna schłodził się niebezpiecznie, a jego właściciel wpił palące spojrzenie w rozmówcę.

– Ano, zaczęło się od tego – rozpoczął swą opowieść dziadek, kiedy już wykaszlał się porządnie. – Że cmentarze i groby zrobiły się puste. Nikt nie wiedział, gdzie podziały się te wszystkie ciała, ani kto je zabrał. Ale i długo to tajemnicą nie pozostało.

 

***

 

– Przebijają się!

Krzyk, wyrywający się ponad bitewny zgiełk, nie przejął wcale Klausa. Pewną ręką sięgnął do wiadra po następną strzałę i prawie bez celowania posłał ją w stłoczoną pod murami masę.

Zamek padał. Horda umarłych, którą nekromanci rzucili na mury, nacierała nieustannie. Drabiny, a raczej niechlujnie pocięte i połączone razem drzewa, raz za razem stukały o zamkowe blanki. Obrońcy odpychali je, strącając wspinających się ożywieńców i zgniatając tych stłoczonych na dole, ale drabiny po jakimś czasie znów podnoszono i podstawiano pod mury.

Klaus z żalem wystrzelił ostatnią strzałę i odłożył łuk. Każdy łucznik początkowo miał ze sobą po trzy kołczany, ale w końcu przynoszono im strzały wiadrami. Strzelec z westchnieniem wyjął miecz i zszedł po schodach z wieży. Na murach trwała rozpaczliwa rąbanina, dominującym akcentem otoczenia były walające się wszędzie odcięte kończyny. Można było przebijać ich i miażdżyć, ale ożywieńce nie ustępowały. Początkowo obrońcy nie mieli problemów ze zrzucaniem ich z drabin podczas wchodzenia. Lecz kiedy żołnierze zaczęli zdawać sobie sprawę, że po raz któryś z kolei widują tych samych nacierających umarłych, zaczęli obcinać ich kończyny. W ten sposób nekromanci, którzy do powtórnego ożywienia dostawali same korpusy, zaprzestali wskrzeszania w ogóle.

Klaus stanął w wejściu i jakby z daleka przyglądał się, jak wdzierający się samą masą nieumarli robią rzeź wśród obrońców. Na jego oczach samotny żołnierz przebił na wylot jednego z atakujących. Lecz ten, uparcie sunąc do przodu i wsuwając klingę miecza głębiej w swoje ciało, chwycił przerażonego mężczyznę łapami i zaczął dusić, niewiele sobie robiąc z wystającego mu z pleców żelaza.

Kilku innych obrońców przybiegło, zapełniając wyłom i spychając nieumartych do tyłu. Trzymali się. Ramię przy ramieniu, twardzi i nieugięci. Klaus przełknął ślinę i dołączył do walczących. Zamierzał walczyć do samego końca.

Ale nie miał złudzeń.

Koniec

Komentarze

Chciałbym się jakoś sensownie skomentować, ale nie ma czego, bo na razie nic się nie stało. Ale prawopodobnie przeczytam następną część, więc wstęp zadziałało.

 

Z pomniejszych rzeczy:

miast tylko wiatry i swędzenie powodować - jakoś zraziła mnie ta zmiana szyku...

Klaus -  nie wiedzieć czemu, po przeczytaniu tego imienia wyobraziłem sobie świętego mikołaja :)

Drugie zdanie miało się kończyć "więc jako wstęp zadziałało". Brak możliwości edycji = zło :)

Wszystko można sensownie skomentować, imho. Tu do skomentowania jest całkiem sporo, mimo tak krótkiego fragmentu. Mam jedno wielkie zastrzeżenie - stylizowany język brzmi momentami strasznie koślawo - i kilka mniejszych.

 

"Odkryto coraz to nowe metody lecznicze" - odkrywano raczej, skoro "coraz to" nowe

"Buteleczki z płynami i napary lecznicze zaczęły wreszcie pomagać, miast tylko wiatry i swędzenie powodować. Zamki budowano już wtedy gęsto i nowocześnie, jako budulca używając solidnego kamienia, miast podatnego na zniszczenie drewna." - dostrzegam tu pewne powtórzenie

"Nie pił piwa i był zdecydowanie młodszy od siwowłosego." - od siwowłosego KOGO, bo, poprawcie mnie, jeśli się mylę, ale "siwowłosy" jest przymiotnikiem (tak samo jak, kawałek dalej, "ciemnowłosy")

"Smukłą sylwetkę okrywała skórzana kurtka, pasująca do jego jasnej karnacji i ciemnych włosów." Myślę, że w 1376 to, czy kurtka pasowała do jasnej karnacji i ciemnych włosów, było kluczową kwestią

"Zaklął cicho, kiedy ten okazał się pusty (przecinek) i zakaszlał jednocześnie, opluwając sobie brodę."

"wznowił po dłuższej przerwie starzec" - co wznowił?

"Głos Karna schłodził się niebezpiecznie, " - ochłodził chyba

"– Ano, zaczęło się od tego – rozpoczął swą opowieść dziadek, kiedy już wykaszlał się porządnie. – Że cmentarze i groby zrobiły się puste." - wyrzuciłabym tę kropkę i zaczęła od małego "że", bo w tej chwili wygląda dziwnie

"Nikt nie wiedział, gdzie podziały się te wszystkie ciała, ani kto je zabrał. " - a tu wyrzuciłabym przecinek

"z daleka przyglądał się, jak wdzierający się samą masą nieumarli robią rzeź wśród obrońców" - "nieumarłych" zamieniłabym miejscami z "samą masą". Bo wygląda, jakby "wdzierali się samą masą". Aha, i nie wiem, czy można "robić rzeź"

I jeszcze - strzały w wiadrach. Nie znam się, z łuku nigdy nie strzelałam, strzał nikomu nie podawałam, ale strzały w wiadrze mnie bawią.

 

To tyle drobiazgowego czepiania. Jak mówiłam - miejscami stylizacja wygląda odrobinę komicznie, czasem tylko nieporadnie "Anom, tak właśnie miałem zrobić " (Anom? Że co? Ale jak "anom", to już nie "miałem"... Nie wiem, tak tylko rozważam). Nigdy mnie w stronę quasi-średniowieczna nie ciągnęło, ale coś tu jednak zgrzyta. Zatem - wygładziłabym ten styl. Na chwilę obecną czyta się średnio przyjemnie.

Jestem za to ciekawa kolejnej części, bo tytuł wskazywał na coś niekoniecznie do końca poważnego, więc czekam, co wyjdzie. A nekromancja sama w sobie jest tematem interesującym.

Myślę, że w 1376 roku w moim skromnym świecie może to mieć znaczenie, jeśli tak ustalę.

I własnie nieumarli wdzierali się samą masą, o to chodzi. A zwrot "robić rzeź" słyszałem już nie raz. Jeśli jest błędny, poprawcie mnie.

Strzały w widrach miały być elementem nie do końca komicznym, ale też sugerującym, że kończyły się w takim tempie, że kołczanami nie dawali rady ich donosić.

Co do "Anom..." to już jest wypowiedź staruszka, która jest jak najbardziej zamierzona. To już, proszę pana komentującego i z całym szacunkiem, błędy postaci, nie autora :)

Z całą resztą się zgadzam i ogólnie dzięki za poświecony czas.

Myślę, że twoje prawo, mnie się gryzło. Ale może to dlatego, że tego skromnego świata tylko malutki kawałeczek dostałam.

A ja myślałam, że wdzierali się nieumarli, a samą masą robili rzeź. No pacz pan, jak się człowiek z człowiekiem zrozumieć nie może.

Pytanie tylko, skąd oni tyle tych strzał mieli. I czy wiadro jest takie wygodne, toć się te strzały jakoś tak pomieszać mogą, powysypywać... Jak mówiłam, nie znam się, twoje prawo nosić strzały wiadrami ;)

Proszę pana odpisującego, rozmawia pan z niewiastą, ale to już tak nawiasem mówiąc. Weny życzę na kolejne części.

No bo i wdzierali się nieumarli, tyle, że własnie tą samą masą :)

Szczerze mówiąc sądze, że jak się ma odpowiednio głębokie wiadra to taka strzały raczej z nich nie wypadną, zwłaszcza jeśli są jakoś upchnięte. Tak sądze.

I wybaczenia się dopraszam, będę pamiętał o twojej płci :)

Trochę zauważyłam powtórzyeń na początku. Ja również chętnie przeczytam następną część :) Natomiast rozmowa z dziadkem spojarzyła mi się z Panem Sabkowskim, ciekawość czemu ;-) CHyba podobny język pisania ;-)

"Odkryto coraz to nowe metody lecznicze, śmiało łącząc magię z nauką" - chyba odkrywano, jeśli ma to być jakaś ciągłość.

Nowa Fantastyka