
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Lało jak z cebra. Dwóch wędrujących samotnie krasnoludów mających przeciw ulewie tylko foliowe kaptury, biegło skulonych leśną drogą w stronę, taką w każdym razie mieli nadzieję, Gdańska.
Szybko dostrzegli, że las wokół nich robił się coraz bardziej nietutejszy. Typowe dla Polski sosny i buki, przeplatane gdzieniegdzie pokaźnymi dębami, zastąpiły wysokie drzewa o rozłożystych koronach, szczelnie zakrywające niebo, a przywodzące na myśl afrykańską dżunglę. Pomiędzy nimi, porozwieszane jak girlandy, majaczyły wysoko (w każdym razie wysoko dla krasnoluda) liany.
– Czy to, aby zwyczajne przyjacielu? – zagaił jeden.
– Jak to „zwyczajne”? Chyba „normalne”?
– Otóż, że normalne nie pozostawia dla mnie najmniejszej wątpliwości, ale normalne są też różowe żaby o ile widzisz je w Edenie, jednak gdzie indziej nie zwykły podróżować. Czyli tutaj nie byłyby zwyczajne. Czy sądzisz więc, że to zwyczajne, aby rąbek dżungli, pochodzący najpewniej ze strefy równikowej, zabłąkał się gdzieś w okolice Gdańska?
– Chyba masz rację Tomku, nie wydaje mi się to zwyczajne.
– Otóż to!
Parasol drzew uratował ich przed szaleńczym biegiem w poszukiwaniu schronienia i podróżni pozwolili sobie na chwilę odpoczynku u stóp hebanowca. Tomek, posmutniały na wspomnienie swojej panny młodej, wypatrującej go w oknie z utęsknieniem, spojrzał w niebo i zapytał przyjaciela:
– Maćku? Myślisz, że zdążymy przed zmierzchem?
– Nie jestem pewien, czy będziesz w stanie dostrzec różnice między nocą, a dniem. W tym lesie jest jak w jaskini – stwierdził Maciek z taką miną jakby zastanawiał się, czy nie wyciągnąć z torby swojego podróżnego kilofa i nie zbadać gruntu w poszukiwaniu złota.
– W jaskini drogi kolego, jest zdecydowanie bardziej sucho – odezwał się nieznajomy głos dochodzący wprost spod nich.
Tomek wstał jak poparzony, a Maciek o znacznie okazalszej tuszy zdołał się tylko przeturlać na bok, gdzie we właściwym sobie powolnym tempie podniósł się z ziemi.
W miejscu, na którym siedzieli pojawiły się dwie wielkie, włochate łapy rozgrzebujące ziemię, a za nimi głowa i reszta ciała okazałej bestii. Kudłaty zwierz, którego Tomek wziął za wyjątkowo zaniedbanego niedźwiedzia, uśmiechną się do nich ukazując rzędy zupełnie stępionych zębów, niezdradzających, by w paszczy tego stworzenia kiedykolwiek zagościło surowe mięso.
– Dzień dobry, szanowni panowie w podróży?
– Tak. Jestem Maciek z Wyzimy, a to Tomasz z Krainy Czarów.
– Cudownie, ja jestem Franciszek z Tąd.
– A można wiedzieć gdzie jest to TU?
– Co za głupie pytanie! TU jest w Tądziu.
– Aha, to najserdeczniej przepraszam, że usiadłem na pana domu. Niestety obawiam się, że zabłądziliśmy. Wskaże nam pan drogę do Gdańska?
– Hm… rzeczywiście zbłądziliście. A o dom proszę się nie martwić, jakiś wariat ciągle zakopuje nory biednym niedźwiedziom, żeby się podusiły.
– A więc dobrze zgadłem, że jest pan niedźwiedziem? – odezwał się Tomek.
– Musisz mi wybaczyć, ale w ciemnościach w ogóle nie widziałem lustra i nie mogłem się ostrzyc. Jeśli macie parę świec na zbyciu, to chętnie zaproszę was na ciastka i herbatę, a przy okazji zdradzę wam drogę na skróty, prosto do Gdańska.
– Lepiej! Mamy lampę!
* * *
W świetle lampy elektrycznej dom Franciszka ukazał im się jako prosta, okrągła jama pozbawiona wszelkich ozdób, wyposażona w mały kwadratowy stolik z czterema krzesłami, kuchenkę gazową, komodę i wysłużone łóżko polowe.
– Za tymi drzwiami – poinformował ich gospodarz – jest toaleta.
Kiedy ich kaptury ociekały z wody na wieszaku, podróżni popijali herbatkę, a niedźwiedź szukał w szafce jakichś przysmaków. W końcu udało mu się wygrzebać ciasteczka z migdałami. Maciek skosztował jedno, ale stwierdził, że jest całkowicie czerstwe i z trudem dało się je ugryźć.
– Jak długo tutaj siedzisz?
Franek wyjrzał niepewnie przez wylot jamy.
– Chyba od zeszłej zimy…
Tomek otworzył oczy szeroko ze zdziwienia.
– Nie martw się, obżarłem się na jesieni. Poza tym, przespałem też spory kawałek wiosny, a i potem mi się nie nudziło, bo kopałem wyjście.
Nastąpiła chwila ciszy. Niedźwiedź, siedział ze skrzyżowanymi nogami, wygodnie rozparty na swoim krześle. Krasnoludy kończyły herbatkę. Pierwszy odezwał się Maciek:
– Muszę się odlać.
– Świetnie, ja w tym czasie, wyjaśnię Tomkowi, gdzie szukać drogi do Gdańska.
Kiedy drzwi zamknęły się za Maćkiem, Franek usadowił się wygodniej i zaczął objawiać Tomkowi tajemnicę drogi dla niedźwiedzi, która ponoć prowadziła prosto, do upragnionego przez nich miasta. Gdy Maciek opuszczał toaletę, nie mogąc wyjść z podziwu dla samoczyszczącej, obrotowej, deski klozetowej, Tomek już żegnał się z Frankiem gotowy do wyjścia.
* * *
Dokładnie jak przewidział niedźwiedź, po krótkiej przeprawie na wskroś przez las, podróżni znaleźli się na brukowanym gościńcu.
– No patrz, a ja myślałem, że znajdziemy tu tylko bezdroża… – rozważał Maciek.
– To jeszcze nie jest droga dla niedźwiedzi – oznajmił Tomek. – Powinna być za najbliższym zakrętem.
I tak oto, kiedy już minęli wspomniany zakręt, dostrzegli rozwidlenie. Jedna droga, biegła nadal szerokim, brukowanym gościńcem. Druga była wąska, ułożona z kamiennych płytek w taki sposób, że wyglądały jak jedna. Maciek, niewzruszony, ruszył dalej po bruku.
– Czekaj gdzie lecisz!
– Do Gdańska tędy. Zobacz, znak.
I rzeczywiście na środku rozwidlenia, jak nóż, którym rozcięto całą drogę, stał znak, wskazujący na brukowaną drogę, opatrzony napisem: „Gdańsk” i na drugą rażąc rysunkiem czaszki i skrzyżowanych piszczeli.
– Niedźwiedź powiedział, że to skrót, tylko dla niedźwiedzi i stąd takie oznaczenie.
– Naprawdę? Ja tam bym nie ryzykował.
Tomek spojrzał błagalnie na przyjaciela.
– To szybsza droga…
– Dobrze – westchną Maciek. – Jeszcze spóźnisz się na własny ślub!
Tomek, zadowolony, ignorując znak wszedł na płatkowaną drogę, a zaraz za nim Maciek.
Ledwo postawili pierwsze kroki, a poczuli gwałtowne szarpnięcie pod stopami.
– Co to? – zapytał zaniepokojony Maciek.
Zanim Tomek zdążył coś powiedzieć, następne szarpnięcie zwaliło ich z nóg, a potem droga zaczęła się zwijać jak dywan, zamykając ich w swoich objęciach. Zwijała się z niespodziewaną prędkością tworząc rulon, gwałtownie zwiększający swoją średnicę. Krasnoludy całkiem straciły orientację gdzie jest góra, a gdzie dół. Po dłuższym czasie nastąpiło gwałtowne zatrzymanie i z pośród wirującego świata, daleko w dole dostrzegli las, ale żaden nie mógł w najmniejszym stopniu poruszyć głową by zerknąć choćby kawałeczek dalej.
– I oto jest, cholera, twój pieprzony skrót! – wykrzyczał Maciek.
Tomek w odpowiedzi zdobył się tylko na stwierdzenie, że zaraz puści pawia. Maciek miał znów wrzasnąć na przyjaciela, kiedy zdał sobie sprawę, że ten zniknął.
– Co… – zanim dokończył, zniknął.
* * *
Obudzili się dysząc ciężko na ziemi. Nad nimi pochylony stał jakiś człowiek.
– Ktoś ty? – zdziwił się Maciek.
– Jestem czarownik Kacper.
Maciek się nie przedstawił, tylko wstał ociężale i rozejrzał się. Byli ciągle w tym samym lesie, tyle, że gdzieś na uboczu drogi, która stała teraz zwinięta w niewyobrażalnych rozmiarów zwój. Kawałek dalej była polana, na której siedziała monstrualnej wielkości żaba, próbująca zmieścić do paszczy, wspomnianą drogę, która stanowiła jej język.
Krasnolud stanął jak wryty, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Zaraz za nim wstał Tomek i przyjrzał się całej scenie, z niemniejszym osłupieniem.
– Nie martwcie się, to moja pułapka na niedźwiedzie – oznajmił czarownik. – Niestety wyczarowałem jej za długi język i nie mieści się w paszczy żaby, ale gdyby nie on już byście nie żyli! Zabawne prawda? Za długi język…
– Pan żartuje? A jakim cudem nikt tego nie zauważył?
– A myślisz, że po co mi taki wysoki las? Te szkodniki, niedźwiedzie, kradną mi cały miód, więc zorganizowałem pułapkę.
– Niedźwiedź nas tędy wysłał.
– Widzisz, jaki wredny? Nigdy nie ufaj niedźwiedziom!
Tomek ze zrezygnowany przyjrzał się koleinie pozostawionej przez zwiniętą pułapkę. Przed nimi daleka droga…
– Wie pan jak się dostać do Gdańska? – zapytał.
– Mogę was tam przenieść, jeśli chcecie.
„Dzięki ci niebiosa!” pomyślał Maciek.
– Ale może najpierw wpadniecie na herbatę? Mam też świeże ciastka.
– Widzi pan, nam się bardzo śpieszy…
Opowiadanie mocno naiwne. Jakby pisane przez nastolatka – i to raczej dwunasto-, niż dziewiętnastolatka. Nieciekawe. Bardzo nieciekawe. Nie wiem cóż więcej mógłbym dodać.
Z uwag wstępnych:
Problemy z interpunkcją. Wiele zdań można było podzielić. A dalej:
Dwóch wędrujących samotnie krasnoludów mających przeciw ulewie tylko foliowe kaptury, skuleni biegli leśną drogą w stronę
dwóch krasnoludów skuleni biegli? a może biegło skulonych?
zagaił jeden do drugiego.
Z tego co wiem, nie zagaja się „do kogoś”.
uśmiechną się do nich ukazując rzędy zupełnie stępionych zębów, niezdradzających, by w paszczy tego stworzenia kiedykolwiek zagościło surowe mięso.
- Cudownie, ja jestem Franciszek z Tąd.
- A można wiedzieć gdzie jest to TU?
- Co za głupie pytanie! TU jest w Tądziu.
Z Tąd? Czy z Tądzia? Nie wyszło ; >
Korzystajcie dowoli.
Do woli.
Nie martw się, obżarłem się na jesieni.
„Na jesieni” brzmi tak swojsko... ; )
do ich upragnionego przez nich miasta.
Albo do ich upragnionego albo do upragnionego przez nich.
Samoczyszcząca się deska klozetowa? To co on, za przeproszeniem, na tę deskę zrobił, żeby się musiała czyścić?
I tak oto, kiedy już minęli wspomniany zakręt, dostrzegli rozwidlenie, gdzie jedna droga, biegła nadal szerokim, brukowanym gościńcem, a druga była wąska, ułożona z kamiennych płytek w taki sposób, że wyglądały jak jedna
Przykład skopanego zdania wielokrotnie złożonego. Ostatnie słowo nie sugeruje, że wyglądały jak jedna płytka, ale jak jedna droga. Nie lepiej zapisać to mniej chaotycznie?
„I tak oto, kiedy minęli wspomniany zakręt dostrzegli rozwidlenie. Jedna droga biegła szerokim brukowanym gościńcem. Druga była wąska, ułożona z kamiennych płytek w taki sposób, że wyglądały jak jedna”.
I rzeczywiście na środku rozwidlenia, jak nóż, którym rozcięto całą tę drogę
Zbudowałeś zdanie tak, że znak nie jest tutaj przedstawiony jako metaforyczny nóż. Zdanie mówi nam, że nożem rozcięto drogę. No i niepotrzebne tutaj żadne „tę”. Wiadomo o którą drogę chodzi.
stał znak, wskazujący równolegle z brukiem: „Gdańsk” i w drugą stronę rażąc rysunkiem czaszki i skrzyżowanych piszczeli.
Wskazujący równolegle z brukiem? Seriously? I co właściwie znaczy „i w drugą stronę rażąc rysunkiem czaszki i skrzyżowanych piszczeli”?
Poczuli szarpnięcie, znaczy, że ich coś szarpało? Ale z tego co mamy dalej wychodzi na to, że niekoniecznie dobrze dobrałeś słowo...
zaczęła się zwijać jak dywan, zamykając ich w swoich objęciach. Zwijała się z niespodziewaną prędkością
Krasnoludy całkiem straciły orientację gdzie jest góra, a gdzie dół. Po dłuższym czasie nastąpiło gwałtowne zatrzymanie i z pośród wirującego świata, daleko w dole dostrzegli las, ale żaden nie mógł w najmniejszym stopniu poruszyć głową by zerknąć choćby kawałeczek dalej.
Nie rozumiem. Droga zamknęła ich, ale widzieli, będąc zamkniętymi przecież, las? Skoro droga utworzyła rulon, to raczej musiał on zawisnąć poziomo. I dlaczego właściwie nie mogli poruszyć głowami?
- Co… - zanim dokończył, jego też już nie było.
„Zanim” duża literą.
Żeby zachować przynajmniej jakąś logikę winno być „już TAM go nie było”, bo przecież nie wcale go nie było, gdzieś był.
Nad nimi pochylony stał jakiś człowiek.
Mistrz Yoda?
Dalej nawet nie chce mi się wymieniać, bo za dużo tego naraz.
Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)
Kiedy mi to pokazałeś, to aż się uśmiałem :D Gapa ze mnie. Poprawiłem trochę tak, żeby nie męczyło przy czytaniu. Niestety zapóźno już na Grafomanię :P
Podoba mi się dobór imion, sama historia jednak, jak Beryl słusznie zauważył, nieszczególnie ciekawa i kupy się trzymająca...
różowe żaby o ile widzisz je - przecinek przed o
dostrzec różnice - różnicę?
Maciek skosztował jedno - raczej jednego ciasteczka?
Niedźwiedź, siedział ze skrzyżowanymi ngami - zbędny przecinek
Która ponoć prowadziła rosto, do upragnionego - zbędny przecinek
To raczej nie deska była samoczyszcząca, tylko muszla... chyba że ktoś celowo szcza na deskę i to deski samoczyszczącej potrzebuje, a nie sedesu... ; /
Skomplikowane zdania drogowe rozłożył na części Berylek, więc pomijam.
Nie z pośród, tylko spośród
próbująca zmieścić do paszczy, wspomnianą drogę - zbędny przecinek
To tak z grubsza, co dziabnęło mnie w oko najbardziej. Ogólnie strzelasz przecinkami jakoś tak asekuracyjnie, byle więcej. Zdania budujesz długie, skomplikowane i niekoniecznie przez to poprawne. Prostota przede wszystkim. ; )
Na razie tyle, ogólne wrażenia na koniec konkursu - dziękuję za udział!
Pozdrawiam.
"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr
Byłem czytałem - takie sobie.
@joseheim - wezmę te uwagi do serca. Krótsze zdania, mniej zamotania :D
@homar - w każdym razie dzięki, że przeczytałeś
Trochę fajne, a trochę nie.
Ogólny klimat trochę mi przypomina Kapitana Bombę, co jest dużym plusem. Nie ma żadnego żartu o fallusach, trochę szkoda, ale swojskie imiona, specyficzny poziom "nietrzymania się kupy" i pewna poczciwość wszystkich bohaterów uradowały mnie.
Zasmuciło mnie, że słabo napisane. Innymi słowy, zgadzam się z powyższymi uwagami.
Pozdrawiam :)
Czyli, czeka mnie ciężka praca nad warsztatem
Wielkie dzięki, za przeczytanie :)
"- Czy to, aby zwyczajne"
Czy to, aby poprawne?