Profil użytkownika


komentarze: 189, w dziale opowiadań: 185, opowiadania: 69

Ostatnie sto komentarzy

Cześć, Anet!

Dziękuję za komentarz i ostatniego klika.

Niby można się ogólnie domyślić, ale pozostało uczucie niedosytu.

Coś w tym jest. Krar też na to zwrócił uwagę i nie mogę się nie zgodzić. Mój błąd.

W ogóle jakoś ta pierwsza część bardziej mi podeszła.

A ja się obawiałem, że ta pierwsza część to będzie ta gorsza. :P

 

Pozdrawiam. :)

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Ode mnie także gratulacje dla wszystkich. :)

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Już poprawiłem. Z jakiegoś powodu Google Tłumacz w tym wypadku wypluwa zdania bez tych znaków specjalnych, w pozostałych przypadkach było inaczej.

 Dzięki za zwrócenie uwagi. :)

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Dzień dobry!

Nie wiem, jak się fachowo nazywa ten gatunek, ale chyba należą do niego też komiksy o Hellboyu (media, kultyści, te sprawy – jest nawet polskie Biuro Badań Paranormalnych :D).

Ja też nie wiem. Pierwszy raz pisałem coś, co miało być horrorem i robiłem to na wyczucie. Horrorów także nie czytam. Znam jedynie twórczość Poego, kilka opowiadań Lovecrafta, kilka powieści Kinga (które mnie bardzo wynudziły) oraz “Mnicha” M. G. Lewisa i “Zamczysko w Otranto” H. Walpole, przy czym te dwie ostatnie Wikipedia klasyfikuje jako powieść gotycką.

Jedna mała dziurka fabularna – skąd główny bohater wziął broń? W Polsce chyba trudniej ją dostać niż w USA, a pojawia się trochę znikąd.

W zamyśle dostał od moich dwóch agentów, ale być może nie wybrzmiewa to należycie.

Aha, i jeszcze dwie uwagi w kwestii języka – Elena płynnie mówi po polsku, ale i tak wrzuca randomowe wstawki po bułgarsku. Ludzie chyba zwykle tak nie robią, na pewno nie z takimi prostymi słówkami jak ,,tak” ani kiedy próbują przekazać coś ważnego.

Zgadzam się, że jej wypowiedzi brzmią nieco sztucznie, ale chodziło mi tylko o uwiarygodnienie postaci, o podkreślenie, że jest cudzoziemką. Myślałem nad tym, aby wystylizować jej mowę w języku polskim, ale do tego musiałbym znać nieco bułgarskiego, więc odpuściłem. Poza tym przypuszczam, że potem pod tekstem pojawiłyby się listy z błędami, itp. :P

Nie cierpię zwesternizowanej transkrypcji. :\

Uważasz, że lepszy byłby zapis cyrylicą? Nie zastanawiałem się nad tym, jakoś naturalnie przyjąłem, że lepiej zapisać alfabetem łacińskim, bo inaczej będzie dla większości nieczytelne.

 

Dziękuję za komentarz i pozdrawiam. :)

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

To mnie zaciekawiłeś teraz. Skąd te zapisy? Z jakichś gazet?

Można w przedmowie wspomnieć, że opierałeś się o oryginalne zapisy (z gazet?). Wtedy nie będzie żadnych wątpliwości.

Uważam, że przedmowy nie należy traktować, jako część tekstu i zawierać tam informacji, które mogą mieć znaczenie na odbiór tekstu. Z kolei w tekście podałem tytuł kwartalnika oraz tytuł załącznika, z którego pochodzą fragmenty.

Przegląd Geofizyczny, Relacje świadków wydarzenia w Jerzmanowicach w dniu 14 I 1993 R

Mógłbym jedynie uszczegółowić te informacje o: Rocznik XL, 1995, zeszyt IV, ale czy coś by to zmieniło?

Wreszcie i natrafili na wzmianki

 

Czy “i” jest błędem? Ja często piszę w ten sposób.

 

W tym miejscu i jest dla mnie kompletnie niezrozumiałe i nieuzasadnione.

Staram się zrozumieć twoje uwagi do zdania, sam nie wiem, czy nie popełniłem błędu, niemniej u Sienkiewicza też spotykamy takie sformułowanie:

Wreszcie i sam książę siadł na konia.

(„Ogniem i mieczem” str. 185, wersja cyfrowa z wolnelektury.pl)

Zajechał wreszcie i sam książę do Zbaraża

(str. 366, jak wyżej)

Być może właśnie, stamtąd je sobie przyswoiłem. Wracając jednak, w mojej ocenie użyłem tego sformułowania poprawnie, ale nie wykluczam, że czegoś nie dostrzegam.

Ale co jest dziecinnego w tym, że ją chwycił wpół? Czy widziałeś kiedyś, żeby jedno dziecko chwytało drugie w talii i przenosiło je na brzeg?

Definicja słowa dzieciak z sjp.pl

2. osoba dorosła postępująca w sposób niedojrzały

Rzecz jasna, to Elena, która nie należy do spontanicznych osób, uważa zachowanie Jerzego za niedojrzałe, nieprzystające osobie dorosłej. Nie wiem, jak inaczej to wytłumaczyć.

Mnie Google tłumaczy. Elena jest cudzoziemką, a narracja trzyma się Jerzego, on nie rozumie, co ona mówi. Poza tym sens jej słów nie ma znaczenia. Mogłaby również mówić w jakimś demonicznym języku, którego sama by nie rozumiała.

 

Tak, jak wspomniałam wyżej, Ty jako autor uznałeś sobie, że to nie ma znaczenia, ale ja jako czytelnik tego nie wiem.

Masz rację, że nie wiesz, ale skoro autor (w tym wypadku ja) ich nie tłumaczy to a.) należy założyć, że ich treść nie ma znaczenia lub b.) autor coś odwalił. Jeśli b.) to należy sobie zadać pytanie, czy coś w fabule jest niezrozumiałe, czy coś zostało niewyjaśnione. Jeśli nie to, to a.), jeśli tak to b.) i należy to poprawić.

Holly, czy wyłapałaś jakieś luki w fabule, które nie powstałyby, gdybym przetłumaczył te zdania?

I tylko tyle? Śmierć ukochanej głównego bohatera jest chyba dość ważnym wydarzeniem, a tutaj tego nie widać.

 

Powinien płakać jak bóbr i dokonać próby samobójczej? Jerzy ma temperament introwertyczny, jest zamknięty w sobie.

 

Może nie powinien od razu popełniać samobójstwa, ale dla mnie brak okazania jakichkolwiek emocji jest nienaturalny i zaburza moje zawieszenie niewiary. Albo bohater jest psychopatą, ale nie wyciągnęłam takich wniosków. A introwertyzm nie ma nic wspólnego z pohamowaniem emocji i procesowania żalu po stracie ukochanej.

Cytat z angielskiej Wikipedii, hasło “Extraversion and introversion”.

Extraversion (also spelled extroversion[2]) tends to be manifested in outgoing, talkative, energetic behavior, whereas introversion is manifested in more reflective and reserved behavior.[3]

Czy refleksyjne i powściągliwe zachowanie nie jest aby „pohamowaniem emocji”?

Niemniej, jeśli odejść od argumentów psychologicznych, pozostaje argument z konstrukcji tekstu. Uważam, że nie byłoby fair względem czytelnika, pisać o wielkiej tragedii i rozpaczy po śmierci Eleny, kiedy kilka akapitów dalej Elena wraca na karty historii i w sumie jest jedyną postacią, która przeżyła, choć w nieco odmiennym stanie.

Nie widzę żadnych związków z horrorem. Ani razu nie odczułam niepokoju czy strachu.Z ciekawości, czy mogłabyś, Holly, przedstawić swoje spojrzenie na horror? Jakoś zdefiniować? Co powinien zawierać tekst, aby uznać go za horror?

No, wydaje mi się, że swoje spojrzenie już przedstawiłam. Nie przestraszyłam się ani razu.

A ogólną definicję horroru można sprawdzić w internecie, zresztą już poniekąd przytoczyłam ją wyżej.

Zachęcony przez ciebie, Holly, poszperałem trochę i zauważyłem, że Wikipedia rozróżnia pomiędzy horrorem (literackim?), a filmowym:

Horror (łac. horror – strach), fantastyka grozy – odmiana fantastyki polegająca na budowaniu świata przedstawionego na wzór rzeczywistości i praw nią rządzących po to, aby wprowadzić w jego obręb zjawiska kwestionujące te prawa i niedające się wytłumaczyć bez odwoływania się do zjawisk nadprzyrodzonych.

Celem filmowego horroru jest wywołanie u widza klimatu grozy, niepokoju lub obrzydzenia i szoku.

Natomiast definicje ze słowników internetowych mieszają jedno z drugim. Moje opowiadanie – o, dziwo – wpisuje się w definicje horroru literackiego z Wikipedii. Aczkolwiek zdaje sobie sprawę, że rozumienie tego, czym jest horror, może się zmieniać i zaryzykuję hipotezę, że pod wpływem filmów (obecnie być może gier) postrzeganie horroru pisanego także się zmieniło. Stąd te zarzuty, nie tylko pod moim opowiadanie, że tekst nie wywołuje strachu. Tego, czy tekst jest horrorem, czy nie bronić się nie podejmuję i pozostawiam to do oceny jury. Nawiasem mówiąc, nie potrafię sobie wyobrazić, abym miał odczuwać strach w czasie czytania tekstu literackiego. To wszakże nie rachunek za prąd. :D

 

Raz jeszcze dziękuję za komentarz i chęci do dyskusji.

Pozdrawiam. :)

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Cześć, HollyHell91!

Amulet wyobrażał wijącego się węża.

→ przedstawiał

Wyobrażać

(1.1) tworzyć sobą jakiś obrazsymbol

Definicja z Wikisłownika. Błędnie użyłem słowa, czy może błędnie skonstruowałem zdanie?

Bo znalazł sobie młodszą i lepszą „lafiryndę”.

Czyli mama też była lafiryndą, tylko gorszą?

To są jakby myśli Tosi. Zresztą lafirynda jest w cudzysłowie.

Wesoły nastrój Tosi prysnął jak przebita bańka mydlana

Dlaczego bez przebita. Czy “przebita” duplikuje informację? Gdybyś mogła rozwinąć, byłbym wdzięczny.

Nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić. To znaczy, jestem, ale tworzy mi się wtedy w głowie naprawdę niepokojący obraz. O to chodziło?

Jakieś elementy grozy musiały się pojawić. :P

– To, co ci dolega?

→ – To co ci dolega?

Strona ortograf.pl pokazuje mi, że ma być przecinek. W gramatykę nie jestem najlepszy, czy mogłabyś przytoczyć zasadę, dlaczego bez?

Początkowo kula była widoczna jako przesuwające się światło o średnicy 1-2 (stopnia) za dosyć grubymi chmurami, spod których następnie się wyłoniła. Nie były słyszane żadne dźwięki.

Średnice określa się w stopniach? Coś mnie ominęło, czy byłam jeszcze gorsza z matmy niż myślę?

To zapis oryginalny. Tekst można pobrać na tej stronie (http://ptgeof.imgw.pl/?strona=5,28,4), jest pod numerem ósmym. Aczkolwiek pytanie ciekawe i fajnie, że to zauważyłaś. Na szybko nie potrafię na nie odpowiedzieć.

A to pogrubione zdanie jest tragiczne. Można je zamienić na przykład na:

→ Panowała kompletna cisza.

Tak, jak wyżej. To oryginalny zapis. Notatki umieściłem, aby uwiarygodnić całość.

Gdy występuje zaćmienie słońca też nie słychać żadnych dźwięków, prawda?

Wydaje mi się, że zaćmienie słońca, a uderzenie pioruna lub upadek asteroidy, a może i bomby, to nie to samo.

– Ale jestem i będę ci posłuszna – szeptała. – <To> Mnie wybrałeś na kapłankę, ona zaś <jest> tylko klaczą, tylko zabawką.

Nie rozumiem. Czy moje zdanie jest błędne? Mogłabyś jakoś uzasadnić?

I beg your pardon?

To moja własna, pocieszna twórczość. Dyskutowałem już o tym z regulatorzy. Jeśli cię to zainteresowało, możesz spojrzeć kilka postów wyżej. Jeśli chciałabyś coś dodać, rozwinąć, proszę, z chęcią podyskutuję. :)

Zjawisko zakończyło się nagle.

Nie, nie, to nie brzmi w ogóle. Zastanów się proszę nad tym zdaniem.

Tak, jak wyżej, to oryginalny zapis. Tak opisały to pani Maria i Romualda. Cóż, podejrzewam, że chciały być w swym opisie jak najbardziej ścisłe, nie zaś gramatycznie, czy estetycznie poprawne.

Wyzwolił Tosię z kajdan rozumu, otworzył przed nią nowy świat.

Mam wrażenie, że nie o to słowo Ci chodziło.

Zwracała mi już na to uwagę Ananke. Chodziło mi o logikę, racjonale myślenie, ład, prawa, itp., czyli coś, co reprezentuje rozum, jak mniemam? Nie chodzi mi o rozum, jako synonim mózgu, czy coś takiego, jeśli z kolei to miałaś na myśli. :)

Przeczytałam już ponad 30 tys. znaków, a nadal nie widzę oznak horroru. Co najwyżej thrillera, ale niepokoju też nie odczuwam.

Nie pisałem nigdy horrorów, wyszło takie opowiadanie fantasy z elementami grozy. W zamiarze straszyć chciałem kosmicznym bytem, wpleceniem w opowieść prawdziwych zdarzeń i przede wszystkim brakiem ojca i konsekwencją tego. Uważam, że to lepsze niż trupy wyskakujące z szafy, lejąca się krew i naiwni bohaterowie biegający bez celu. Ale może nie rozumiem koncepcji horroru?

Z pewnością pisałeś też tak wcześniej, ale może ze względu na późną porę i zmęczenie nie potrafiłam tego dostrzec i docenić w poprzednich fragmentach.

Dziękuję. :)

Czemu tak uparcie pożerasz ę?

Może to przez klawiaturę? Pisałem na takiej małej i składanej. A może dlatego, że opowiadanie często przepisywałem i dopadło mnie momentami zmęczenie? Kto wie? :P

Jejku, jej… Ten fragment jest bardzo chaotyczny. Dziwne jest to wtrącenie wspomnień, nic nie rozumiem.

Postaram się jeszcze coś z tym podziałać. Ale pewien chaos w tej sytuacji wydaje mi się na miejscu.

I wtedy on też <to> zobaczył.

Po co dodawać “to”? Czy to błąd?

Wcześniej wtrącenia po bułgarsku pisałeś kursywą.

Pewnie przeoczyłem, kiedy poprawiałem. Bywa. :)

Wreszcie i natrafili na wzmianki

Czy “i” jest błędem? Ja często piszę w ten sposób.

Nie rozumiem. Jak w drzwiach za nim stanęła Elena? Skoro dopiero zamierzał wyjść, to znaczy, że jeszcze był w domu. Czyli, skoro zamierzał wyjść z domu, stał przed drzwiami. A Elena za nim? To jak mogła stanąć w drzwiach, skoro była za nim? I czemu nagle się tam pojawiła? Nie pisałeś, że wchodziła razem z Jerzym.

W drzwiach prowadzących do pomieszczenia, w którym Jerzy rozmawia z Antoniną. Nie drzwiach wyjściowych. Jerzy stoi w izbie, drzwi są za nim, zamierza wyjść, a za nim, w drzwiach, staje Elena. Pojawia się nagle, pewnie wyszła z samochodu zniecierpliwiona, a Jerzy nie usłyszał, kiedy wchodziła, jest bądź co bądź, zajęty rozmową. Tak, ja to widzę, ale jeszcze się temu przyjrzę.

Wypadałoby dodać tłumaczenie, nie każdy zna bułgarski.

Uważam, że nie ma takiej potrzeby. Wstawki językowe mają tylko uwiarygodnić postać. Ich znaczenie jest bez znaczenia. Ta wypowiedź ma nieco większe znaczenie, ale o tym, że Elena wróciła w to miejsce, dowiadujemy się także i później. A z sytuacji moim zdaniem jasno wynika, że Elena rzuciła jakimś przekleństwem, pogroziła.

Ależ zaleciało seksizmem… ;p

Czemu nie? :P Tekst gdzieś tam zahacza o sferę erotyczną. Od razu uprzedzę, że nie wyrażam tutaj swoich poglądów.

Nie wydaje mi się, by to było typowe zachowanie dla dzieci.

Ale czy Elena nie mogła tak powiedzieć? Chodzi o to, że uważa zachowanie Jerzego za niepoważne, czyli dziecinne.

– Prizovavam Tebe, az, koĭto zhelaya da Ti se otdam! –

Ech. Tłumaczenie!

Znaczenie tych słów nie ma znaczenia, Elena po prostu „kastuje spela”. Tyle.

– Napravi me Tvoya zhena, Tvoya nalozhnitsa, Tvoya robinya!

Nie wiem, co to znaczy, bo tym razem Google tłumacz nie potrafi przenieść tego na cyrylicę i w rezultacie wychodzą jakieś bzdury. A wydaje mi się, że te słowa są dość kluczowe, a nawet jeśli nie są, to zapewne pomogłyby mi bardziej wczuć się w klimat, gdybym tylko je rozumiała…

Mnie Google tłumaczy. Elena jest cudzoziemką, a narracja trzyma się Jerzego, on nie rozumie, co ona mówi. Poza tym sens jej słów nie ma znaczenia. Mogłaby również mówić w jakimś demonicznym języku, którego sama by nie rozumiała.

Poddaję się. Coraz bardziej rośnie we mnie irytacja, bo nie wiem, co mówią.

O to właśnie chodzi. Bohater zostaje wciągnięty (heh) dosłownie w „wir historii”, on także nie rozumie, co się wokół dzieje. Mierząc się z czymś, czego się nie rozumie, no, nie rozumie się tego… Gdyby słowa te miały istotne znaczenie, napisałbym je po polsku, tak jak robię to w innych miejscach. Troszkę zaufania. :)

I tylko tyle? Śmierć ukochanej głównego bohatera jest chyba dość ważnym wydarzeniem, a tutaj tego nie widać.

Powinien płakać jak bóbr i dokonać próby samobójczej? Jerzy ma temperament introwertyczny, jest zamknięty w sobie. Z kolejnych partii tekstu wynika jednak, że jakoś to przeżywa. Na swój sposób, każdy przecież jest inny.

Zamieniła się w węża na jego oczach

Zaraz, przecież już wcześniej przyjęła postać węża…

Zgadza się, to są wspomnienia tego, co zdarzyło się kilka minut wcześniej.

Przebrnęłam do końca.

Błędów było więcej, ale byłam zbyt zmęczona, by je wszystkie wymienić. Zresztą, to nie beta :)

Dziękuję za to, co wyłapałaś, tam, gdzie nie miałem wątpliwości, nic nie pisałem. Błędy poprawię, jak będę miał więcej czasu.

Mnie się nie podobało.

Holly, moje opowiadanie nie musi ci się podobać, nie mam nic przeciwko temu.

Zmęczyło mnie to opowiadanie.

Cóż, niewiele mi to mówi. Wydaje mi się jednak, że to kwestia zależna w znacznym stopniu od czytelnika. Nie sposób wszystkich zadowolić.

Nie widzę żadnych związków z horrorem. Ani razu nie odczułam niepokoju czy strachu.

Z ciekawości, czy mogłabyś, Holly, przedstawić swoje spojrzenie na horror? Jakoś zdefiniować? Co powinien zawierać tekst, aby uznać go za horror?

Zdarzały się babole w ekspozycji, oj tak.

Jeśli masz czas i chęci, prosiłby o rozwinięcie. Bo teraz mogę się jedynie domyślać. Aczkolwiek jeśli chodzi o coś w stylu „pokaż, nie mów”, to ja nie jestem fanatykiem tej zasady i tak zarówno lubię pokazywać, jak i mówić, w zależności, co uważam za ważne i warte pokazania.

No ale, wszyscy się ciągle uczymy, prawda? Tak naprawdę to całe życie się uczymy.

Pewnie, że tak. :)

Tak czy owak, życzę wszystkiego dobrego i powodzenia na konkursie!

Dziękuję i pozdrawiam. :)

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

W porządku. A więc ujmę to tak. Przekazałeś mi swoją opinię na temat błędów konstrukcyjnych, które według Ciebie znajdują się w tekście.

Zrozumiałem i zapamiętam: mówić albo dobrze, albo wcale. Zatem odmeldowuję się, zanim z tej gęstej atmosfery, zrodzą się prawdziwe demony; tych nam nie potrzeba.

Cóż może następnym razem się uda.

Życzę powodzenia i pozdrawiam. :)

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Dziękuję za niezwykle rozbudowany komentarz.

Proszę bardzo. :)

Widzę, że bardzo wiele elementów Ci się nie spodobało, co przyjmuję do wiadomości. 

Edwardzie, dla mnie kwestia, czy coś mi się podoba, czy nie, jest drugorzędna. Mój komentarz dotyczył konstrukcji tekstu i błędów w tejże, nie zaś mojego guściku. Zresztą, o tym, co mi się w tekście nie podoba, nie napisałem chyba wcale, z niektórych moich (cha, cha) żarcików i uszczypliwości można dojść do tego, ale byłyby to kwestie światopoglądowe, a tekst nie musi wyrażać moich poglądów; to także zupełnie inna warstwa. O tym, co mi się podobało, napisałem na sam koniec, lecz dla mnie liczy się konstrukcja: świat przedstawiony, relacje pomiędzy poszczególnymi elementami, wiarygodność, itp. To nie są sprawy zależne ode mnie (może wiarygodność trochę?), a jeśli poddając krytyce powyższe elementy, pomyliłem się lub wykazałem złą wolą, dałem dojść do głosu właśnie mojemu guścikowi, zachęcam do wejścia w polemikę.

 

Pozdrawiam raz jeszcze. :)

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Cześć, Edwardzie!

 

1.) Narracja

Opowiadanie jest w pierwszej osobie, jednak moim zdanie w narracji nie pojawia się to, dlaczego warto pisać z tej perspektywy. Brakuje anegdotek, slangu, branżowego słownictwa, oddania mentalności profesjonalnego mordercy z bliska setką ludzkich istnień na koncie. Tekst czyta się jak przygody zakochanego mężczyzny i szczęśliwego tatusia, który trochę oszalał.

 

2.) Tło

Po lekturze stwierdzam, że w tekście nie ma spójnej wizji dotyczącej tego, kim są te fantastyczne istoty. Bo z jednej strony strzał nie czyni Wodrwig krzywdy.

Strzeliłem dwa razy, w głowę i w serce, przypominając sobie słowa z karteczki: Za żadne skarby nie pozwól jej gadać”. Ciało staruchy oklapło. Jednak zaraz coś podniosło jej tułów do góry. Jej kończyny wygięły się nienaturalnie, na twarzy pojawił się krzywy uśmiech, oczy zaszły bielmem.

Opis jej ciała sugeruje, że to ciało jest tylko pozorne,

Otrząsnąłem się z tego, wziąłem głęboki oddech i zacząłem kroić jej skórę, mięśnie i kości, mając wrażenie, że tnę stare, spróchniałe drewno, a nie ludzkie ciało. Żadnych płynów ustrojowych, żadnej krwi, niczego, co potwierdzałoby, że jest żywą istotą.

a z drugiej strony

Zaszedłem ją bezszelestnie od tyłu i wbiłem strzykawkę z końską dawką środka uspokajającego. Od razu straciła przytomność.

Tak, nagle traci przytomność po strzykawce ze środkiem uspokajającym. Ona nie ma krwi i jest martwa. Mówi po strzeleniu w mózg. Położył ją środek uspokajający (tak jak tego gościa z początku, hmm…).

 

To chyba najbardziej mnie uwierało, dałoby się jeszcze znaleźć coś, ale zdaję sobie sprawę, że tekst jest ubogi pod tym względem i nie na tym się koncentruje, i jestem w stanie przymknąć na to oko.

 

3.) Główny bohater

Największy kłopot mam jednak z Oskarem. Uważam, że jego działanie i myślenie jest niewiarygodne jak na profesjonalnego mordercę (nie określasz go ani razu jako profesjonalistę, ale wyciągam taki wniosek z informacji o blisko setce zabitych osób i scenie z policją, która zdaje się go nie znać, a więc nie wpadł ani razu, nie był nawet podejrzany). Oskar jest ufny wobec ludzi. Zaprzyjaźnił się z teściami, z żoną. Czy ktoś taki nie powinien się obawiać, że może się czymś zdradzić? Że jego żona lub teściowie to wtyki policji lub jego wrogów? Tych musi mieć bezliku.

To profilaktyka, działanie na wszelki wypadek, bo w tej branży nigdy nie można być zbyt ostrożnym.

Sam mówi, że trzeba być ostrożnym. A mimo to ani cienia podejrzeń wobec żony, wobec teściów.

Wypijaliśmy zazwyczaj po piwie albo dwóch, stroniłem co prawda od alkoholu, ale z nim wszystko smakowało lepiej.

Ba, z teściem popija piwo, a co jeśli po alkoholu wygada się, jak to zabił emerytkę?

Tak powiedział mały, przerażający chłopiec, a ja uwierzyłem mu od razu.

Jak sam przyznaje od razu uwierzył temu dziwnemu chłopcu. Seryjny morderca? Od razu? Ja rozumiem, że trudna sytuacja, ale gdzie jakieś nawyki?

A to wszystko przez osobliwe zlecenie, oblepione wszystkimi znakami ostrzegawczymi, krzyczące, abym za nic w świecie go nie brał.

A jednak wziął, bo spełnienie głupiej zachcianki żony i narażanie się przez to na wykrycie (nagły przypływ gotówki), to żaden problem.

Stąd wnoszę, że Oskar jest mało rozumny.

Mówi się, że sztuka to doskonały sposób na pranie pieniędzy, w naszym wypadku była to maszynka do ich tracenia.

Wprowadziłeś element, którym by można wytłumaczyć jego wysokie przychody, ale zarazem zabiłeś ten element. Dlaczego? Zupełnie tego nie rozumiem.

konsultantem zarządzającym, który pomagał tajemniczym klientom rozwiązywać kryzysy ich wielkich korporacji

To wyrzucił mi Gogle:

Konsultant zarządzający działa jako łącznik między klientem a zespołem IT.

Nie do końca więc pokrywa się z tym, jak to wyjaśniasz, ale niech będzie. Nie znam się. Chodzi mi o to, ile taki konsultant zarabia. Od 10 tys. do 30 tys.? Później Oskar w dwa miesiące ma ogarnąć pół miliona? Nie ukrywa swoich przychodów, wykorzystując działalność żony, więc jak to robi? Nikt się tym nie interesuje? W Polsce?

Poza tym brakuje w tekście, o czym już wspominałem, detali, które by uwiarygodniały postać, że on rzeczywiście się para mordowaniem. Są jedynie przebrania i darkweb. Za mało.

 

4.) Fabuła

Jest, jaka jest. Pominę bezmyślność działań Oskara, do inteligentów nie należy. Z jednym mam jednak poważny kłopot. Nie rozumiem, jak zabicie (ale takie bardziej) Wordwig uratowało Wiolę.

Wiola ma jakieś obrażenia zadane nożem.

Byłem w swoim mieszkaniu i zadałem Wioli kilka bardzo poważnych ran ciętych kuchennym nożem.

Potem uciskałem, starałem się ograniczyć krwawienie.

Kilkadziesiąt metrów dalej leżała Wiola w śpiączce, podpięta do wspierającej aparatury.

A teraz gasła od moich ciosów.

– Cześć – przywitałem się. – Uprzedzając pytanie, z Wiolą na razie bez zmian. Ale jest stabilnie, więc bądźmy dobrej myśli. A teraz powiedz, co się dzieje.

Jeśli słowa Oskara nie są kłamstwem, stan Wioli jest stabilny. Ma ona „kilka poważnych ran ciętych”. Gdzie? Na twarzy? Na piersi? Nie mówisz. Ale niech będzie, że mimo wszystko umiera. Okej.

Wiemy, że starucha rzuciła klątwę

Przeklinam cię ty kurwo ludzka, ty larwo pierdolona, ty mały, śmierdzący gównem, żywy trupie.

– Zaraz cię zjem, zjem na śniadanie. Smaczniutki Oskarek w sosie własnym, ach co za przepyszne pyszności. A potem… potem zrobię sobie z twojej rodziny smakowity gulasz. Pyszne danie z Wioli i Ady, z ich kosteczek, serduszek, mózgów w wielkim parującym kotle…

I choć tak nie do końca wynika to z jej treści, to realizuje się ona tym, że Oskar chce pozabijać swoich bliskich.

Jestem w stanie przyjąć, że zabicie Wordwig sprawi, że Oskar nie zabije już swojego dziecka (nawet założę, że gdyby Oskar popełnił samobójstwo, to starucha i tak by dopadła jego dziecko, więc trzeba było ją ukatrupić), ale jak ocalił tym żonę?

Natomiast faktem jest, że urządzenie monitorujące puls Wioli zaczyna intensywniej pikać, a ona sama zdaje się poruszać palcem, potem dłonią.

Agata wybudza się, patrzy na córkę powracającą do życia i nie może w to wszystko uwierzyć.

Jego żona ma rany od noża. Nie jest przeklęta. Nóż nie był magiczny.

Złapałem największy kuchenny nóż

Zupełnie mi się to nie klei.

 

5.) Pozostałe

Otumaniłem go strzykawką

Raczej środkiem, który był w strzykawce. To idealne miejsce właśnie na detal, który by pokazywał profesjonalizm Oskara, że się na tym zna. Jakaś medyczna nazwy, itp.

Potem wziąłem się do pracy. Rozebrałem go do naga, na stoliku rozłożyłem kokainę, tabletki ekstazy i w połowie puste pudełko po środkach uspokajających

potem wepchnąłem do ust połowę zawartości opakowania, wmuszając w niego whisky

Przyszły samobójca ma do wyboru kokainę, ekstazy i środki uspokajające. Wybiera środki uspakajające? Dlaczego? Istnieje tu jakaś podstawa? Nie znam się, dlatego pytam, a jest to dla mnie mało zrozumiałe.

poza tym to będzie skomplikowana sprawa, o której nikt nie będzie chciał gadać, bo przecież nie mówiło się źle o zmarłym, więc jak wytłumaczyć jego śmierć?

W sensie Oskar uważa, że „o zmarłym się źle nie mówi”, dlatego nie da się wyjaśnić jego śmierci? Albo nikt się tego nie podejmie, bo o zmarłym nie można źle powiedzieć? To przypomina jakieś plemienne tabu i w jakimś buszu by się może sprawdziło. Ale akcja dzieje się w Polsce w XXI wieku, więc…

Więc gdy jej mąż zamówił prostytutkę, zamiast niej przyszedłem ja.

Do kosza na przystanku wyrzuciłem sztuczną brodę.

Czy ofiara Oskara zamówiła prostytutkę z brodą? Te dzisiejsze fetysze.

Zamknęli ją po kontroli, która wykazała praktyki pracowników, znęcających się bez powodu nad bezbronnymi zwierzętami.

Kontrola ma coś takiego wykazać? Jak oni to kontrolują? W Internecie na szybko znalazłem informacje o śledztwie wszczynanym przez prokuraturę. W jednej sprawie, gdzie były nagrania, później kontrola dokumentacji i monitoringu, skończyło się zwolnieniem dwóch pracowników i naganą dla trzeciego. Więc przesadzasz i to grubo. 

Małe piekło na ziemi, jedno z bardzo wielu rozsianych po całej Polsce.

Zabiłem blisko sto osób i przez większość czasu nie robiło to na mnie wrażenia.

I to są myśli seryjnego mordercy? No tak, ale wszyscy wiemy, że wujek Adi też miał psa. Coś tych ludobójców chyba łączy.

Niewypowiedziane krzyki, stłumione wrzaski, płacz bez łez.

W sensie piszesz teraz o cierpieniu świnek, krówek lub kurczaków?

Nikt nigdy nie kwestionował mojej przykrywki.

Pierwszy! :P

Wieczorem opowiedzieliśmy z Adą sytuacje ze szkoły.

Dziwne brzmi to zdanie.

Nawet jeśli właśnie to było trzecie, największe kłamstwo.

Zabijanie ludzi? Nie. To opinia na temat pracy/hobby żony jest największym kłamstwem. Czy ja dobrze rozumiem?

Jednak kochała to ponad życie, więc mordowałem ludzi, by mogła spełniać swoje marzenie.

Jakie to… romantyczne?

Ogłoszenie w darkwebie było dosyć enigmatyczne, twierdząc, że: Gdy go zobaczysz, będziesz wiedział, o który budynek chodzi”.

Przypomniałem sobie treść ogłoszenia, które wspominało o mieszkaniu na ostatniej kondygnacji.

W ogłoszeniu jest podany adres. Czy policja nie monitoruje takich miejsc w Internecie? Jedyne, co ratuje akurat to ogłoszenie, to to, że prowadzi ono do fantastycznej kamienicy, ale Oskara i tak nie dziwi treść ogłoszenia. No, niby dziwi tak z ogółu, ale tak jakoś mało.

– Nie rób tego – powiedział mały chłopiec o dziwnym wzroku, który pojawił się na półpiętrze niżej, nie wiadomo skąd.

– Co masz na myśli? – spytałem, ale on tylko zbiegł niżej, znikając z pola widzenia.

Ruszyłem za nim, ale zniknął bez śladu.

No tak, a potem będzie, że no, ale przecież ostrzegałem.

– Mówiłem ci, żebyś tego nie robił – stwierdził nagle męski głos. Odwróciłem się i zobaczyłem chłopca, tego samego co wcześniej.

Nie mógł się zatrzymać i wyjaśnić, bo zepsułby fabułę. xD

Siedzieliśmy u rodziców Wioli, zajadając się niedzielnym obiadem i powietrze można było ciąć nożem.

Dziwne brzmi to zdanie.

Koordynaty wskazywały punkt w lesie Parku Krajobrazowego Puszczy Rominckiej.

Brzmi to mało naturalnie. Jakby pod tag konkursowy.

Starucha była lekka, jakby składała się z wyschniętej na wiór skóry i cienkich, pustych kości. Mimo to miałem wrażenie, że niosę wielki ciężar.

Jeśli Oskar czuje, że „niesie wielki ciężar”, to skąd twierdzenie, że starucha jest lekka? To narracja 1-os, czy obiektywny narrator?

Skrzeczała niczym stwór w obcym języku. Jej twarz zdawała się zmieniać w dziób z ostrymi zębami, gdy wypowiadała kolejne słowa:

– Zaraz cię zjem, zjem na śniadanie.

To „skrzeczała w obcym języku”, czy jednak mówi po polsku, czy Oskar tłumaczy ten obcy język w głowie? Nie ma jeszcze tych palców, aby rozumieć.

Zadałem sobie rany tym samym nożem, którym zaatakowałem własną żonę. Wywróciłem stolik, zrzuciłem rzeczy z kuchennego stołu.

Odciski palców, zapewne są też różnice w cięciu samego siebie od cięcia kogoś, inaczej układa się ręka, rana, etc. Profesjonał.

A potem upadłem na podłogę, czując, jak z biciem serca ulatnia się ze mnie krew. Chyba rany, które sobie zadałem, były poważniejsze, niż mi się zdawało.

Widać, że gość zna się na robocie. Tłumaczą go nieco dziwne przeżycia.

Po prostu proszę się zgłosić, gdyby się pan gdzieś wybierał.

– Ma pani nakaz?

– To na razie prośba.

Cóż będę dobry i założę, że policja jednak wcale go nie obserwuje, dlatego po tym krótkim występie już się nie pojawia i wątek ten umiera.

– Ada. Gdzie. To. Znalazłaś?

– Pod poduszką. Jak obudziłam się, to już tam było.

Czy to Oskar jej podłożył? Nie było mowy ani sugestii, że zabrał staruszce tę nóżkę, którą ona miała. Czy to przejaw działania klątwy? Jeśli tak, to trochę dziwny. A może to tylko niepotrzebna scena, bo ona nic właściwie nie dodaje, czy się mylę?

To przecież moja córeczka, jedyna rzecz, która jeszcze definiowała moje człowieczeństwo.

Nie, to najprawdopodobniej tylko bełkot. Kto tak myśli? Seryjni mordercy? Weganie? Wujek Adi?

– Tam musisz już wejść sam.

– Co tam jest?

– Zobaczysz.

Przełknąłem ślinę i wsadziłem dłonie do kurtki. Zacisnąłem je na pistolecie i kastecie. Chłopiec popatrzył na mnie z drwiącym uśmiechem, jakby te przygotowywania były bardzo zabawne.

Wszedłem do łazienki, czując metaliczny zapach oblepiający całe ciało.

Słucha się jak dziecko. Morderca? A może to znudzony życiem konsulat, który otumanił się środkami uspakajającymi i fantazjuje? Ta interpretacja tłumaczyłaby uproszczenia.

Przyspieszam wędrówkę o ile to możliwe, gdy człowiek czołga się, używając tylko jednej ręki.

Dziwnie to brzmi. Tu wędrówka, a tu czołganie. No, nie wiem…

Chowałem do torby dwa pistolety, nóż, kastet, gotówkę, trzy fałszywe dowody osobiste i prawa jazdy, kodeinę, strzykawki i morfinę. Te trzy ostatnie szczególnie mogą mi się przydać.

O, i to jest to, o co mi chodziło na początku. Szkoda, że tak mało.

To oczywiście była wina dwóch palców, z których obłęd powoli przesączał się do mojego ciała. Musiałem się odizolować od Ady i Wioli i mieć nadzieję, że nie zabiję swoich bliskich.

Bo bardzo chciałem mordować, chciałem, by ludzie błagali, bym ich oszczędził, chciałem czuć smak krwi na ustach i języku.

To palce, czy jego prawdziwe myśli? Bo, mówiąc szczerze, właśnie czegoś takie spodziewał bym się po seryjnym mordercy. Tutaj jest to trochę przerysowane, podkręcone, ale idące właśnie w tym „dobrym” kierunku. Moim zdaniem, rzecz jasna.

Do tego głowa, ręce i nogi były tuż obok, choć zakopałem je przecież kilkanaście metrów stąd!

Jakby coś ściągnęło je z powrotem siłą niesamowitej woli.

Wordwig „wskrzesza się” sama, ale Oskar musi wskrzesić ją lepiej, aby potem ją zabić bardziej?

Wbijam palce Melidegida w klatkę i otwieram zrośnięte obrażenie.

Jak „otwiera się zrośnięte obrażenia”? Co to znaczy?

Potem grzebię paznokciem w zabliźnionej ranie

Nie doszedłem do tego, ile czasu minęło od wykopania staruchy, ale niech będzie, że rana szybko się zabliźniła. Tyle że zabliźniona rana to tylko jaśniejsze miejsce na skórze. To, co on robi? Grzebie palce po skórze? Może to ma sens, ale go na ten moment nie chwytam. Jeśli to miało tylko fajnie brzmieć, no to ok, niech będzie.

– Wszystko dla niej – powiedziałem cicho. A potem wbiłem pazury palców Melidegida we własną klatkę piersiową i nie bacząc na lejącą się krew, wsadziłem do środka serce staruchy.

– Co zagubione musi być odnalezione – mówię, trzymając w dłoni pulsujące złym światłem serce Wodrwig. – Co zabrane musi być zwrócone.

Niby nie napisałeś, że Oskar wsadził serce staruchy zamiast swojego, ale to jakby samo się nasuwa (analogicznie jak z palcami), a potem tenże Oskar wyjął sobie serce, w sensie to serce staruchy, i co? Został bez serca? Morderca bez serca?

Padam na ziemię i jedynym okiem, które jeszcze rejestruje cokolwiek, obserwuję co dzieje się dokoła.

Wychodzi na to, że tak. Ile trwa umieranie, kiedy nagle ktoś wyjmie ci serce?

Machineria zaczyna się rozkręcać na dobre, ze zgromadzonego cierpienia może odrodzić się ona. Silniejsza, potężniejsza, śmiejąca się śmierci i śmiertelnikom w twarz.

Więcej „cierpienia” to chyba było przy naszym seryjnym mordercy (blisko setka osób na koncie), ach, nie, cierpienie krówek i świnek lepsze. Ok.

– No to już w ogóle. – Zaśmiałem się i dotknąłem palcem jej nosa. – Więc nawet jej nie lubisz, a stanęłaś w obronie. Ola cię odepchnęła, więc oddałaś tym samym. Marysia uderzyła w ramię, ty ją w brzuch.

Przypominam sobie, co powiedziała mi Ada, wtedy gdy po raz drugi pobiła Marysię: Musiałam to zrobić tatusiu. Inaczej ona nigdy by nie przestała, nigdy się nie nauczyła”. Moja mała, genialna córeczka, wie, jak działa świat, lepiej ode mnie.

Ta analogia jest fałszywa. Ada stanęła w obronie obcej osoby, a gdy prześladowczyni chciała się mścić (?), obroniła się, uderzyła ją, cokolwiek. Oskar natomiast przyjął dziwne zlecenie, aby spełnić zachciankę swej żony, zamordował staruszkę, a potem wskrzesił ją i zamordował jeszcze raz, bo ta się mściła, że ją zabił. Gdzie tu podobieństwo?

Ale, jeśli to jest pokaz myślenia Oskara, no to cóż, nie ma już wątpliwości, że do istot rozumnych nie można go zaliczyć.

Kręci głową, bo nie może zrozumieć, że ludzie to takie głupie marionetki, że wszystko zrobią, jeśli tylko opowie się im wystarczająco dużo kłamstw.

To przydatna i użyteczna wiedza.

Na pewno wykorzysta ją już niebawem.

Nie, to tylko Oskar. Czekaj, Oskar… Oskarki? Julki? (Poczułem dreszczyk na plecach).

 

6.) A na koniec deserek.

Piszesz całkiem sprawnie i opowiadanie się nie dłużyło. Nie popadłeś w „słodkość” w relacjach Oskara z żoną i córką, z teściem (xD), choć momentami jesteś na granicy, i to też oceniam na plus. Podobały mi się opisy z drogi do rzeźni, w szczególności ten pierwszy, kiedy jeszcze nie wiem, kim jest bohater. Są mroczne, klimatyczne, mocne. Starucha fajnie rzucała klątwę, był w tym taki dynamizm, charakter, te zdrobnienia, itp. No i walka z dentystą też wyszła.

 

Pozdrawiam i życzę powodzenia w konkursie. :)

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Hm, ale mi chodziło o to, że narracja jest z perspektywy Tosi, więc trudno uwierzyć, że dziewczyna myśli coś w stylu: “Zazdroszczę jej tej dziecinnej radości”, bo to raczej warto pokazać w tekście, w sensie tę dziecinną radość (zwłaszcza że mamy później Jadwigę i romans, więc to się gryzie).

Rozumiem, co masz na myśli, ale pozostanę przy swoim. :)

Mamy styczeń, przy czym dostajemy informację, że jest “tak ciepły”, ale (…)

Teraz rozumiem. Dziękuję za wyjaśnienia. Poprawiłem, mam nadzieję, że nie na gorzej. :P

Nie brzmi najlepiej, bo nie oddaje do końca tego, co zaszło. Rozbicie, roztrzaskanie – to się kojarzy z nieodwracalnym uszkodzeniem, bardziej z chorobą psychiczną niż otwarciem umysły na to, co pokazał wąż.

Ale tu po części o to chodzi. Rozum w tej koncepcji jest czymś, co krępuje prawdziwe poznanie. Czyli szaleńcy wiedzą więcej.

Nie, chodzi o dodanie czegoś do zdania. :D Ale to już od Ciebie zależy, co dodasz. ;)

Teraz widzę. :)

No tak, ale w tekście raczej nie miało to wielkiego znaczenia. ;)

Nie, dałoby się do rozegrać inaczej, ale taki był pomysł. Dlatego też opisuję to skrótowo, tyle tylko by dało się wyłapać, o co chodzi.

Tylko że przez znalezienie amuletu Tosia była raczej kimś, kto zyskał moc poprzez demona.

Przyznaję, że można to tak postrzegać. Błąd z mojej strony. Dodałem informacje, że o babce Tosi krążyły dziwne legendy. To powinno zaburzyć taką interpretację.

O, ale modyfikowałeś obie części czy tylko drugą?

Drugą część. Starałem się zastosować do rady Bruna.

Może warto jakoś go uczłowieczyć, na przykład dodać kilka scen z jego dorastania jak go poniewiarano, jak dziwne rzeczy się działy itp… Jak mu doskwiera, że jest sierotą. Trochę się go czytelnikowi żal i może będzie mu kibicował.

To niewielkie zmiany.

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Cześć, RaaginVeergernerze!

Mówiono we wsi, iż ta noc była straszna, wręcz przerażająca. Mówiono, iż była to Noc Świtu – noc, o której opowiadano od dawien dawna. Opowiadano o niej niemal przed stoma laty, gdy na terenach prastarej i dzikiej krainy Morávij szerzyło się wszelakie zło, jakie tylko widział świat. Powiadano wtedy, iż podczas Nocy Świtu wydarzy się coś strasznego.

Zaczęło się o zmierzchu, który tego dnia zapadł wyjątkowo wcześniej niż zwykle. Tego niezwykle chłodnego, zimowego wieczora, ujrzała zło, jakiego od bardzo dawna nie widywano na tych ziemiach, a ona dostrzegała je nadzwyczaj wyraźnie.

Pogrubione “M” na początku.

Usunąłbym ten początek albo przerobił go tak, jak pisana jest pozostała część tekst. Ta nagła zmiana podmiotu, która dokonuje się na w drugim akapicie, moim zdaniem, wybija z rytmu.

powracali z polowania, niosąc na plecach upolowaną zwierzynę.

Usunąłbym upolowaną.

swą wiarę do Starych Bogów – przestali ich nawet czcić.

wiarę w Starych Bogów

Czuli się przez nich wręcz opuszczeni, w chwili, gdy najbardziej ich potrzebowali.

Nie wierzą w Bogów, ale czują się przez nich opuszczeni?

– Dhōrr ghassh Dhōrarr!1*

Usunąłbym przypis i nie tłumaczył tych zdań. Ich znaczenie nie ma większego znaczenia, a można się domyślić, że te stwory nie mówią nic miłego.

– Kaj, znajdź druga… złe idzie ku nam…

Druga to imię?

 

Pozdrawiam.

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Cześć, Ananke!

Narracja z punktu widzenia Jadwigi, a tu trochę mylący przeskok. Poza tym – Jadwiga jest starsza siedem lat, więc Tosia ma trzynaście lat. I trzynastolatka zazdrości „dziecinnej radości”?

Dziecinna radość, młodość jest stanem umysłu, nie liczbą lat. O to mi chodziło.

zdawał się czymś nie na miejscu. Zapowiedzią czegoś niedobrego.

Niezgrabne w połączeniu.

Wyjaśnisz albo przedstawisz jakąś poprawkę tak, abym mógł zrozumieć, o co chodzi.

Trochę powtarzalna scena: tu siostra odkrywa medalik, cała scena o tym, jak mają się nawzajem kryć przed matką, a tu dalej scena z matką, znowu odkrycie medalionu z wężem.

Zgadza się. Głównie chodziło mi w tej scenie o sen i pokazanie mocy Tosi oraz relacji z matką. No i trzeba było trochę pchnąć fabułę do przodu. Ale ogółem trafna uwaga.

Przy amulecie z wężem miałam skojarzenie z Ginny i dziennikiem Voldemorta. ;)

Świadomie Harrym Potterem się nie inspirowałem, ale naczytałem się go tyle w podstawówce, że nie zdziwiłbym się, gdyby od czasu do czasu sam ze mnie wychodził.

Hm, rozbicie, roztrzaskanie umysłu?

Uważasz, że to bez sensu, czy że nie brzmi najlepiej? Chodzi oczywiście o to, że sprowadził na nią szaleństwo, przynajmniej częściowo.

Pierwsza część za mną. Mam trochę wrażenie, że czytam fantasy, a nie horror.

Kilku komentujących już to wcześniej zauważyło. Ja sam też miałem takie przeczucia. Co zrobić? :P

czy byłaby pani powiedzieć coś o moich rodzicach?

Brakuje czegoś. :)

Chodzi o wielką literę na początku? :P

I nagle, jako już prawie trzydziestolatek, szuka. Trochę późno, hm…

Nie jest powiedziane, że nie szukał wcześniej. Może mniej intensywniej, miał też inne zajęcia na głowie. To, co się zmieniło to, że od niedawna zaczął korzystać z pomocy jasnowidzów. Uznałem, że nie warto szerzej to wyjaśniać, można coś sobie dopowiedzieć.

Nie do końca rozumiem, jaki sens ma przywołanie tych wszystkich dawnych wspomnień (…)

Chodziło o taką iluzję cofnięcia się w czasie. Żeby skontaktować się z Ażdachą, bohaterowie nie przyzwali go ponownie (zresztą nie wiem, czy byłoby to możliwe, w zamyśle miała być to potężna istota), a „dostali się” w czas i miejsce, gdzie kiedyś się znajdował.

Choć zdolności wyprowadziły mnie w pole, muszę przyznać. Nie rozumiem, dlaczego je miał, trochę to wygląda jakby w planach Jerzy był synem ażdacha, ale żeby nie było tak prosto to okazuje się, że jednak nim nie jest, tyle że zdolności zostały jako zmyłka.

Trochę zmyłka. Ale nie taka bez przyczyny. Tosia też ma zdolności. Ogółem chodziło mi, że cała rodzina wywodzi się z jakiejś rodziny kapłańskiej, która tysiące lat temu sprawowała kult Ażdachy. Między innymi dlatego Tosia znajduje amulet, czy też raczej amulet znajduje ją, a sam Ażdacha wyprawia się na Ziemię.

Ogólnie trochę rozjeżdżały mi się obie te części, brakowało tu bohaterki z początku

W założeniu druga część miała wyjaśniać pierwszą. Ale tak, krar już mi to wypomniał. Tylko gdybym chciał jeszcze wprowadzać Jadwigę albo zwiększyć rolę Tosi, to musiałbym całość bardziej rozbudować.

o Jadwidze nic nie wiemy

Jadwiga najpewniej oszalała i zmarła. Historię starałem się osadzić w takim lovecraftowskim świecie, przynajmniej tak z grubsza. Ażdacha miał być tajemniczym kosmicznym bytem, a kontakt z nim prowadzić do szaleństwa.

Tosia nagle taka stara

Tosia nie zwariowała, nie zabrali jej do psychiatryka, dała radę tak funkcjonować?

Tosia jest zniszczona, dręczona przez sumienie i szaleństwo. Opiekuje się nią sąsiadka. W internetach czytam, że bez zgody do psychiatryka może być przyjęta tylko osoba chora psychicznie, która zagraża własnemu życiu lub innych.

co robił ażdacha tyle czasu, był u Tosi ukryty i przez krzyże się nie wydostał?

Heh. Ażdacha to kosmiczny byt, który przybiera postać węża, a przynajmniej tak jest postrzegany przez zmysły. W założeniu to taki lokalny, lovecraftowy przedwieczny. Jego to wszystko zapewne niewiele interesuje. Może tylko się bawił? Może miał ważniejsze sprawy na głowie? Czas pewno także inaczej mu płynie.

Poza tym, na co marudziłam, czytało mi się dobrze, nie miałam poczucia zmęczenia, historia wciągnęła, pozwalała na rozmyślania, klikam. ;)

Dziękuję. :)

 

Pozdrawiam.

 

PS Obecnie staram się zmodyfikować nieco tekst zgodnie z wcześniejszymi uwagami i tam dopiero poprawię błędy.

 

PPS Poprawione.

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

 Cześć, AHTKasprzyk!

Doceniam wykonanie i piękne zdania, w które obfituje tekst, ale w mojej opinii, zachodzi tu przerost formy nad treścią. Cała historia zdaje się dość prosta, kluczowe wydarzenia właściwie dzieją się przez przypadek, o czym pisała Ananke. Nie rozumiem też motywu choroby Gapir, ale nie wykluczam, że się trochę w tym zagubiłem. Ogółem to chyba nie mój styl, ale było to ciekawe doświadczenie. Najbardziej spodobała mi się pieśń.

Pozdrawiam. :)

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

To jeszcze raz. Mówimy o cieniach, które materializują sie im są bliżej ofiary. w pozostałych przypadkach są niematerialne.

W przytoczonym przeze mnie fragmencie cień wcale się nie materializuje. Według mnie dobrym pomysłem byłoby opisać ten proces, choćby jednym zdaniem.

Najwięcej czasu dostaje Karolinka, która nie tylko nie jest negatywna, ale wręcz najważniejsza na świecie dla Wojtka. 

Karolinka jest dzieckiem, dziewczynką, nie kobietą. Poza tym mogłaby być dalej postacią negatywną, a dalej najważniejszą dla Wojtka, nie wiem, co masz tutaj na myśli.

I to jestem w stanie zrozumieć i zaakceptować. Nie podobało się i tyle ;)

Cezary ja nigdzie nie napisałem, że tekst mi się podobał lub nie, zresztą nie twoją rolą jest zadowolić mój guścik. Uważam, że tekst ma pewne wady w konstrukcji, które ledwo zaznaczyłem w podsumowaniu, ale nie rozwinąłem, ponieważ do tego musiałbym tekst przeczytać kilkukrotnie.

 

W każdym razie wydaje mi się, że mniej więcej wyjaśniłeś mi pewne nieścisłości i nie ma potrzeby więcej na ten temat pisać.

Pięknie dziękuję za rozmowę i raz jeszcze pozdrawiam. :)

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Encyklopedii reguł wykreowanego świata nie udostępniłem, ale od samego początku starałem się pokazać, jakiego rodzaju istoty są tutaj wrogami.

Nie potrzeba żadnej encyklopedii, wystarczą dobre dialogi i narracja.

 Zwroc uwagę, że już pierwszy cień, jeszcze zanim Wojtek dotarł do kościoła, materializuje się w miarę zbliżania się do protagonisty. Te cienie nie są klasycznymi demonami, które opętują ludzi. Zwróć uwagę, co zrobiły z lekarzem, one go wyssały;)

I o to mi właśnie chodzi, one nie są niematerialne, po co więc pisać, że są? Chodzi mi konkretnie w tym fragmencie, który przytoczyłem.

 Ksiądz ma swoją wizję wiary, która nie jest do końca zgodna z doktryną Kościoła.

To heretyk. Może dlatego gonią go demony? Niech będzie i tak.

Sędzia i Ewa to wiedźmy, nie są opętane. Kelnerkę śledzą cienie. Pielęgniarka to demon. Poza tym jest pracownica kancelarii, aptekarka i obie są całkiem normalne.

Wspomniana była jeszcze biegaczka. Ale co by nie było, mam zatem racje, każda kobieta pojawiająca się na dłużej w tekście to postać negatywna. Oczywiście moje pierwsze zdanie na ten temat było celowo uproszczone i przesadzone. Chodziło mi tylko o wrażenia z lektury.

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

To już zależy od księdza i okoliczności. Sam kiedyś przeprowadziłem podczas spowiedzi bardzo ciekawą rozmowę księdzem, więc mogę mówić z doświadczenia.

Nie twierdzę, że to nie może zajść w praktyce, raczej podnoszę kwestię, czy powinno. Chociaż, patrząc na późniejsze wypowiedzi twojego księdza, nie powinno mnie dziwić, że lekceważy on pewne sprawy, także jest w tym spójność.

Duchy są niematerialne, a jednak w literaturze fantasy często się pojawiają i nawet wyrządzają ludziom krzywdę. Gdyby tekst należał do sci-fi, to bym się z Tobą zgodził.

Fantasy wprowadza pewne dodatkowe reguły do naszego świata i w ten sposób powołuje nowe byty i relacje z nimi. Nie ma więc uniwersalnego pojęcia ducha dla całej literatury fantasy i co uniwersum będzie on inny. W twoim tekście nie znalazłem żadnych reguł, natomiast istnienie księdza egzorcysty kieruje mnie w stronę reguł “chrześcijańskich”. Demony zaś nie są bytami materialnymi i dlatego opętują, aby zdobyć materialne ciało.

Niemniej bardziej chodziło mi o to, że jest to wypowiedź narratora, który mówi o niematerialnych bytach, a następnie ten niematerialny byt “zjada” bohaterowi rękę, co oznacza, że ów byt wcale nie jest niematerialny. Gdyby to była myśl Wojtka, to co innego, ale mówi o tym narrator.

Zatrzymał się przed obrazem przedstawiającym drugą stację drogi krzyżowej, przedstawiającą Chrystusa biorącego krzyż na swoje ramiona. I po co ci to było? Takie poświęcenie, tyle cierpienia, a na twoim Ojcu i tak nie zrobiło to wrażenia.

 

Ten ksiądz chodził do seminarium, czy powtarzał gimnazjum?

 

Nie rozumiem tego komentarza, serio.

Ksiądz, aby być księdzem, ukończył seminarium. Powinien mieć więc niejakie pojęcie o teologii. Znać Ojców Kościoła, św. Tomasza i innych. Powinien rozumieć sens misji Chrystusa na Ziemi. Jego myśli zaś zdradzają poziom gimnazjalny. Po pierwsze, czy Chrystus przybył na Ziemię, aby zaimponować Ojcu? Po drugie, Syn i Ojciec to ten sam Bóg, tylko dwie osoby, czy więc Bóg miał zaimponować sam sobie? Jeśli chciałeś podkreślić tym nędzę intelektualną księdza to w porządku, być może niepotrzebnie się czepiam.

Skąd ten pomysł?

Sędzia, Ewa, kelnerka, pielęgniarka, nie licząc córki, w tekście nie pojawia się na dłużej żadna inna kobieca postać. Żaden mężczyzna również nie jest opętany przez cienie. Chyba że się mylę? Jeśli tak, to przepraszam.

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Cześć, Cezary!

Youtu­be

YouTube

Niczego nie sugeruję. Jedynie słucham spowiedzi i staram się zrozumieć, na czym polega twój problem.

Spowiedź nie na tym polega. To obrzęd oczyszczenia z grzechów, nie rozmowa z psychologiem.

Ka­ro­li­ny Ko­wal­skiej…

Błąd w nazwisku?

nie­kry­wa­ną

literówka

po­pel­nił

literówka

wy­ksztu­sić

literówka, ort.

za­miast tego nad­cho­dzi­ły po­wo­li, lecz me­to­dycz­nie.

To się nie wyklucza, dlaczego więc „lecz”?

W tym samym mo­men­cie cie­nie do­pa­dły sie­dzą­ce­go na pod­ło­dze Wojt­ka. Ten wy­ko­nał gest, jakby usi­ło­wał ode­pchnąć nie­ma­te­rial­ne byty, a potem krzyk­nął z nie­wy­obra­żal­ne­go bólu. Oto za­miast dłoni, jego rękę wień­czył po­czer­nia­ły kikut, przy­po­mi­na­ją­cy ra­czej frag­ment roz­kła­da­ją­cych się zwłok.

Jeśli owe byty są niematerialne, to Wojtek nie powinien ich ani widzieć, ani móc im cokolwiek zrobić. 

Za­trzy­mał się przed ob­ra­zem przed­sta­wia­ją­cym drugą sta­cję drogi krzy­żo­wej, przed­sta­wia­ją­cą Chry­stu­sa bio­rą­ce­go krzyż na swoje ra­mio­na. I po co ci to było? Takie po­świę­ce­nie, tyle cier­pie­nia, a na twoim Ojcu i tak nie zro­bi­ło to wra­że­nia.

Ten ksiądz chodził do seminarium, czy powtarzał gimnazjum?

– Wi­dzisz – du­chow­ny wes­tchnął – eg­zor­cy­zmy to wy­jąt­ko­wo trud­ny i ob­cią­ża­ją­cy duszę sa­kra­ment

Egzorcyzm to nie sakrament, tylko sakramentalia. Poza tym, dlaczego sakrament ma „obciążać duszę”?

od­czyucie

literówka

po­chło­nać

literówka

 

Rozprawa sądowa zachwiała moją wiarę w realność zdarzeń, była zbyt karykaturalna, i niestety później nic jej nie przywróciło, przez co do końca tekst czytałem bardziej jako opowiadanie humorystyczne. Ksiądz, który co rusz wyskakuje jak królik z kapelusza. Demony, które opętały każdą kobietę w mieście i wreszcie finał, w którym bohater, przypadkowo zabija swoją córkę kozikiem, tylko mnie w tym utwierdził.

 

Pozdrawiam i życzę powodzenia w konkursie.

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Cześć, beeeecki!

Przeczytałem całość i tak się zastanawiam, czy jest sens pisać tekst takiej objętości, kreować postacie i świat, tylko po to, żeby na koniec przyszło ArcyZło i pstryknięciem palców wszystko obróciło w perzynę? Ja czuję się zawiedziony. Właściwie okazuje się, że z trzech postaci po stronie dobra, dwie z nich są zbędne, tak jak i większość tego, co opisujesz.

A jeśli takie miało być przesłanie tekstu, taki był twój cel, aby pokazać, że przed Największym Złem nic się nie oprze, to jego realizacja mnie nie przekonuje. Być może komuś przypadnie to do gustu, ale do mnie nie trafia.

– Chodzicie po tych murach codziennie, dlaczego musi to robić w środku burzy? – napierała Irhed, gładząc jego dłoń. Zarówno ona, jak i on mieli bardzo długie palce.

– Masz zimne dłonie – zmienił temat król.

– Każdy tu ma zimne dłonie. Zmieniasz temat – zauważyła.

– Każdy tu zmienia temat – odparł i zamilkli na chwilę, gładząc swoje dłonie. Ciszę przerwał dźwięk otworzenia drzwi.

Podoba mi się ten dialog, choć pozbyłbym się niepotrzebnych didaskaliów, bo trochę nadają temu posmak narratora z “Dlaczego ja?”.

– Chodzicie po tych murach codziennie, dlaczego musi to robić w środku burzy? – napierała Irhed, gładząc jego dłoń.

– Masz zimne dłonie – odparł król.

– Każdy tu ma zimne dłonie. Zmieniasz temat.

– Każdy tu zmienia temat.

Liczyłem jednak, że te zimne dłonie będą na coś wskazywać. Na chorobę tego króla, rychłą śmierć. A tu, zdaje się, niczemu nie służą, choć pojawiają się i w dalszej części tekstu.

 

Niech Elfy wzmacniają pośpiesznie mury zamku, przygotowując się na burze. Niech się boją, ukrywają. Niech główni bohaterowie mają jakieś trudności, które muszą przezwyciężyć i to wystawia ich charaktery na próbę.

Słuszna uwaga, Malah, tego właśnie brakuje.

 

Pozdrawiam.

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Cześć, Danielooo!

Przeczytałem 30 tys. znaków i na tym koniec. Najbardziej zniechęciły mnie powtórzenia. Słowa pochodne od „lokalnie” na długości 26 tys. znaków występują osiemnaście razy; pochodne od „ponury” dwanaście razy; a słowo na „k” na długości 9 tys. znaków pada, aż jedenaście razy i ja również przy tym padłem.

– Tak zgadza się, bo wampir to też upiór. Widzisz według wierzeń naszych przodków po śmierci człowiek przechodził w inny wymiar wraz ze swoją duszą. Ale jeśli było się czarnoksiężnikiem, pałało się czarną magią, albo zmarło się w nienaturalny sposób, to wtedy stawało się istotą, która błąka się w poszukiwaniu swojej duszy, czyli wampirem.

I żeby przeżyć trzeba było pić ludzką krew.

Po pierwsze za sjp:

pałać

1. «świecić jasno, roztaczać blask, ciepło»

2. «być rozgrzanym, rozpalonym»

3. «doznawać bardzo silnych uczuć»

Chyba miałeś na myśli „parać się”.

Po drugie to nie są wierzenia naszych przodków, chyba że bohaterzy są tubylcami. Według mapki na Wikipedii tereny te w ostatnich wiekach zamieszkiwali Bojkowie. Aczkolwiek baczowie, o których piszesz, według mojego szybkiego przeglądu internetu, należą do kultury łemkowskiej. Nie chcę tutaj wchodzić w spory o przynależność narodową Łemków (ci mają nawet w Polsce status mniejszości etnicznej), czy Bojków, zwracam jednak uwagę, że nie sposób ich wierzeń przekładać na wierzenia prapolskie.

Po trzecie nie sądzę, aby Łemkowie wierzyli w jakiś „wymiar”. Jeśli się mylę, przepraszam, ale chcę dowód na ten „wymiar”.

– Wow nie wiedziałem, że wiara naszych przodków w różne stworzenia była tak rozbudowana.– Powiedział dziennikarz, zapisując informacje o łowcach wampirów w swoim notesie.

Pomijając już „wow”, historyk opowiedział mu o duszy, czarnoksiężniku i wampirze. Co w tym „rozbudowanego”? Gdzie tutaj „różne stworzenia”?

i w noc kupały dokonało morderstwa, zabiło całą rodzinę. Baczowie więc udali się do jego siedliska.

Dlaczego noc kupały? Aby było bardziej „słowiańsko”? 

Mężczyzna bez słowa podsunął Tymoteuszowi teczkę, którą ten natychmiast otworzył. W teczce znajdował się artykuł z lokalnej gazety poświęcony odnalezieniu ciała młodej dziewczyny (…)

– Dlaczego nie wydrukowano tego artykułu? – Zapytał Tymoteusz, który od razu zauważył, że artykuł był jeszcze surowej formie przed korektą redaktora.

Piszesz, że w teczce znajduje się artykuł z gazety, po czym Tymoteusz pyta, dlaczego go nie wydrukowano. Jeśli go nie wydrukowano, to ten artykuł nie może pochodzić z gazety. Poza tym nie ma w tym artykule nic zaskakującego zarówno dla mieszkańców, którzy swoje podania znają, jak i dla czytelnika. O wszystkim już wiemy.

Według Wikipedia w miejscowości mieszkało nieco ponad sto osób więc wszyscy wszystkich znali,

Sprawdziłem. Wikipedia podaje 163 osoby na rok 2020, to nieco więcej niż „nieco ponad sto osób”, przynajmniej według mnie. A dane z lat poprzednich podają tylko większą ilość.

był tutaj: jeden sklep, bar, lokalna gospoda i pięciogwiazdkowy hotel, w którym zatrzymywali się przyjezdni chcący chodzić po Bieszczadach, które otaczały całą miejscowość.

Wikipedia wcale nie podaje takich informacji (chyba że ktoś edytował). Na szybko na mapach Googla naliczyłem siedem noclegowni.

poranne wakacyjne piwo.

Przynajmniej już nie lokalne. :)

 

I tym pozytywnym akcentem kończę komentarz. Pozwolę sobie wierzyć, że się starałeś, aczkolwiek nie wyszło. Doceniam to, że sięgnąłeś po miejscowe legendy, ale samo to nie wystarczy. Powodzenia w szlifowaniu umiejętności.

Pozdrawiam.

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Gratulacje. :)

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Cześć, Bruno!

Dziękuję za komentarz.

Może warto jakoś go uczłowieczyć, na przykład dodać kilka scen z jego dorastania jak go poniewiarano, jak dziwne rzeczy się działy itp… Jak mu doskwiera, że jest sierotą. Trochę się go czytelnikowi żal i może będzie mu kibicował.

Przemyślę to sobie, może uda mi się coś zdziałać w tej sprawie.

 

Również pozdrawiam. :)

 

 

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

ale po lekturze Twojego opowiadania dużo na ten temat googlałem i czytałem:)

Bardzo mnie to cieszy. Ten incydent zasługuje na większą sławę. I lepsze wyjaśnienia. :p

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Cześć, krarze!

Właściwie nie mam, z czym polemizować (no, chyba że z tą częścią “chwalącą” :P), bo uważam, że trafnie zlokalizowałeś słabości tekstu.

Po lekturze mam natomiast wątpliwości, czy jest to horror, lub groza ogółem, bo kompletnie inaczej to widzę.

Też się nad tym zastanawiałem. Ale jak pisało się do tej pory przygodówki fantasy, to, chcąc nie chcąc, wyszła przygodówka fantasy. Co zrobić? :P

Do konkursu zachęcił mnie przede wszystkim wymóg polskiej lokalizacji i na tym bardziej się skupiłem. Może za bardzo?

Do końca lektury miałem nadzieję, że ktoś z części pierwszej jeszcze odegra jakąś rolę, coś wniesie, sprawi, że tekst stanie się jedną opowieścią, a tak się nie stało, przez co czuję niedosyt.

Mógłbym co prawda tłumaczyć się limitem, ale przyznaję, że o tym nie pomyślałem. Mój błąd, choć gdybym chciał rozbudować drugą część, aby któraś z sióstr mogła coś zdziałać, pewnie bym się nie zmieścił w 80 tys. A więc limit. :)

Dziękuję za odwiedziny i piękny komentarz. :)

Pozdrawiam.

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

A, faktycznie, z Elei też był. A który z nich był od paradoksów?

Właśnie ten z Elei.

Nie no, nie zabijaj tak szybko Zenka, on się jeszcze może przydać…

Zobaczymy, co wena podpowie. :p

 

 

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Cześć, Finklo!

Filozof Zenon skojarzył mi się oczywiście ze stoikiem.

Był jeszcze Zenon z Elei. Imię wybrałem tak, aby kojarzyło się z filozofią jako taką, nie żadną konkretną.

A w takim razie odczuwałam niedobór normalnych greckich bóstw, ale to drobiazg.

Pomysł na religię mam własny, choć inspirowany politeizmem helleńskim. Będę go rozwijał w dalszych opowiadaniach z cyklu.

Czytało się przyjemnie,

Dziękuję.

bohater bardzo pozytywny, Sokrates niemalże.

Nie wiem, może to wpływy dialogów Platona? Nawiasem mówiąc, rozważałem, czy nie urządzić mu takiej śmierci (a przynajmniej postawić w podobnej sytuacji), jaką miał Sokrates właśnie. :P

 

Dziękuję za komentarz i pozdrawiam. :)

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Cześć, Denstarze!

Według mnie pomysł całkiem ciekawy. Znać, że wiesz, o czym chciałeś napisać. Warsztatowo trochę zabrakło, ale tekst zawsze można poprawić. :)

 

Pozdrawiam i życzę powodzenia.

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Tekst miał być w założeniu prosty, co miało ci się prawo nie podobać i dobrze, że zwracasz na to uwagę.

Nie pisałem nic o tym, czy prostota tekstu mi się podoba, czy nie. Napisałem, że historia jest w swej konstrukcji tak prosta, że w swej obecnej formie nie nadaje się na dłuższy tekst. Jeśli byś jednak nad nią popracował, to kto wie.

Zatem Brunon dziwi się, że demon opęta świnię, bo:

Jakoś ta wizja nie pasuje mi do demonów.

Ale nie rozwija swojej wypowiedzi, właściwie trudno powiedzieć, co mu nie pasuje. Natomiast łowca zaczyna się wymądrzać. Brunon nic nie powiedział o wyższości ras inteligentnych nad zwierzętami ani o hierarchii, ani równości lub jej braku wobec śmierci, czy współpracy między goblinami a ludźmi i zakopywaniu toporów wojennych.

Według mnie łowca powinien odpowiedzieć: "On chce się po prostu nażreć. Ludzie, gobliny, świnie, co za różnica". (Co nie byłoby może całkiem zgodne z prawdą, o czym pisałem wyżej, ale niech będzie). Albo dopytać, o co chodzi Brunonowi. Albo dać do zrozumienia, że skoro Brunon się na demonach nie zna i nie potrafił sobie z jednym z nich poradzić, to niech się nie odzywa.

Nie potrzebnie tymi naiwnymi przemyśleniami mieszasz w tekście. Dobrze przynajmniej, że mówi o tym łowca, a nie narrator. Dobrze dla opowieści, nie dla łowcy. Ten w moich oczach niczego nie zyskał.

Chyba, że nie zrozumiałem komentarza, lub własnego tekstu xd

Jeśli masz wątpliwości, to znaczy, że coś poszło nie tak. Ja mogę czegoś nie zrozumieć, coś przeoczyć, coś przeinaczyć, ty musisz wiedzieć, o czym piszesz.

W każdym razie powodzenia przy pisaniu kolejnych tekstów.

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Cześć, Porfiry!

W mojej opinii przedstawiona przez ciebie historia nie nadaje się na opowiadanie. Jest to historyjka, którą bohater mógłby przedstawić w kilku zdaniach przy ognisku i spuentować, choćby i tak, jak zrobiłeś to w tekście. Brakuje tutaj przede wszystkim przeszkód, które stanęłyby bohaterowi na drodze do celu, a które ten musiałby przezwyciężyć.

Na początku tekstu narobiłeś smaku goblinami, a ostatecznie nie mają one najmniejszego znaczenia i ich istnienie ogranicza się do samej nazwy. Moim zdaniem należałoby albo zwiększyć rolę goblinów w opowiadaniu (choćby w ten sposób, że na goblinach potwór szybko się utuczył, co na ludziach zajęłoby mu lata), albo zamienić konflikt na plemiona ludzi kontra ludzie z miasta.

Poza tym:

Demon cały czas żeruje na ofierze i w końcu wykańcza go tak bardzo, że nie jest w stanie się nim dłużej posługiwać.

Zakładam więc, że chodzi o „wysysanie energii”, takiej fizycznej, nie zaś jakiś „sił życiowych” lub psychicznych? A jeśli tak, to łowca w wypowiedzi poniżej próżno mędrkuje:

Ludzie i inne inteligentne rasy mają bardzo dziwne przekonanie, że są lepsi od reszty zwierząt, a dla takiego demona nie ma to najmniejszego znaczenia. On chce się po prostu nażreć i nic go nie obchodzi ważność, czy hierarchia.

Bo jeśli demon chce się „nażreć” i potrafi decydować, powinien wybierać takie organizmy, które dostarczą mu dużo energii, będą łatwe w opętaniu i łatwe w konsumowaniu. Ludzie zaś (inne rasy nie wiem) nie są wysoce energetyczni, mogą bronić się przed opętaniem i przed konsumpcją (amulety, talizmany, rytuały, o ile te istnieją w twoim świecie), co zresztą pokazał twój bohater.

Co więcej, przekonanie inteligentnych ras o swej wyższości nie jest dziwaczne, ponieważ inteligentne rasy układają hierarchię bytów według „inteligencji” nie zaś wartości energetycznej swoich ciał, co znów potwierdził twój bohater, rozprawiając się z demonem za pomocą „inteligencji”, której to brakło samemu demonowi. Może więc dla demona nie ma to znaczenia, ale to właśnie "inteligencja" go pokonała.

Wniosek, zanim zaczniesz kreować łowcę na „mrocznego” typa i mizantropa, zadbaj o sensowność jego wypowiedzi.

Pozdrawiam. :)

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Cześć, Bolly!

Melduję, że przeczytałem i nie dopatrzyłem się żadnych błędów fabularno-światotwórczych, słowem, nie mam się do czego przyczepić. :P Historia prosta, acz sprawnie poprowadzona i zakończona.

Pozdrawiam.

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Pragnę też dodać, Atreju, że wszystkie moje uwagi to tylko sugestie i propozycje – to jest Twoje opowiadanie i będzie napisane słowami, które uznasz za najwłaściwsze.

Jasna sprawa i dziękuję za wszelkie uwagi. :)

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Powiedzenia: serce z kamienia i wstać lewą nogą to związki frazeologiczne, czyli, jak definiuje SJP PWN: «ustabilizowane w danym języku połączenie wyrazów, którego znaczenie nie wynika ze znaczeń tych wyrazów»

Oczywiście, aby jednak coś stało się normą, wpierw musi być „nienormą”, czyż nie?

No to będziesz musiał zmienić zdanie, bo podłogą jest każda płaszczyzna w pomieszczeniu, po której chodzimy i na której ustawia się meble. Podłoga może być wykonana z różnych materiałów, także z płytek, ale to nadal będzie podłoga.

Płytki są zatem uszczegółowieniem podłogi, że tak to ujmę, po co więc zamieniać na podłogę?

Trudno mi sobie wyobrazić, że mogła tak powiedzieć.

Chcąc być przesadnie miłą? W dodatku jest cudzoziemką. Ona i tak mówi zbyt poprawnie.

Wszystkie ganki, które dotychczas widziałam, a było ich całkiem sporo, to niewielkie przybudówki z daszkiem wspartym na słupkach/ kolumienkach. Obawiam się, że mylisz ganek z sienią/ korytarzem.

Definicja z sjp.pwn:

1. «przybudówka przed wejściem do budynku, nakryta daszkiem, wspartym na słupach»

Definicja z Wikipedii:

Przybudówka z zewnętrznymi schodami przed wejściem do budynku, nakryta daszkiem podpartym słupkami, otwarta lub zamknięta ścianami z oknami.

Obiekt, który opisuję, to wysunięta część budynku, nieduża (może 3 × 6 metrów), jest zamknięta i ma okna z trzech stron, stanowi główne i jedyne wejście do budynku, przykryta jest również daszkiem.

Pod definicję z Wikipedii taki obiekt już podpada. Brakuje jedynie schodów.

Być może był to kiedyś bardziej „gankowaty” ganek, ale bieda, brak zmysłu estetycznego i potrzeba zmusiły mieszkańców, aby wykorzystać wolną przestrzeń i upchnąć tam małą łazienkę (łazienka zajmuje około 5/8 powierzchni albo i mniej), a także wstawić kuchenkę gazową, przenośną. Nie jest zatem to żaden estetyczny ganek, absolutnie nie ma się, czym zachwycać, ale jest i niech straszy.

Dziękuję raz jeszcze za uwagi, przez tę małą dyskusję na pewno łatwiej mi wejdą do głowy.

Pozdrawiam raz jeszcze. :)

 

Dziękuję Ambush za klika, dopiero teraz zauważyłem. :)

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Cześć, Outta!

Ale napisane nieźle, kliknę. Jednak na konkretniejszy komentarz musisz poczekać do końca etapu I konkursu :)

Dziękuję za klika i czekam z niecierpliwością.

Również pozdrawiam. :)

 

Cześć, reg!

Dziękuję za odwiedziny i łapankę. Czytałem tekst wielokrotnie, ale wyszło, jak zwykle. Moje oczy, to jednak nie to, co twoje. Tym bardziej dziękuję. :)

Wypadki dziejące się krytycznej nocy były zaiste osobliwe i jestem zdumiona, że – poza żołnierzami, którzy się zjawili, a nad ranem nie było po nich śladu – nikt się sprawą nie interesował, ani jej nie badał.

Opowieść wzorowałem na faktach. Sprawę badano, ale niewiele z tych badań wynikło, a jeszcze mniej, co by miało znaczenie dla opowieści, dlatego ograniczyłem się do kilku wstawek z relacji świadków. Dostępu do akt wojskowych nie mam, więc musiałbym zmyślać. Z kolei z faktu istnienia pana Glika i jego stanu wiedzy, można wnioskować, że ktoś się tym jednak interesował, przynajmniej w mojej wersji.

Rozumiem, że miał być horror, ale nic nie poradzę, że działalność jasnowidzów budzi mój sprzeciw i nie jest w stanie nijak mnie zaciekawić.

Nic na to nie poradzę. :(

Brakło mi też choćby wzmianki, co do dalszych losów Jadwigi.

Uznałem, że czytelnik sam może sobie to dopowiedzieć. Najpewniej zmarła, a wcześniej oszalała.

Wykonanie, co stwierdzam z ogromnym smutkiem

Nie smuć się, reg, to nie twoje błędy. :)

Do błędów i usterek z łapanki dodam jeszcze, że niepotrzebnie używasz formy grzecznościowej pani/ pan, za każdym razem kiedy piszesz o Antoninie, Elenie czy Gliku.

Przemyślę to sobie.

Sukienki, jeśli nie są rozpinane od góry do dołu, nie mają pół.

Za SJP PWN: poła «dolny fragment jednej z dwóch części ubioru rozpinającego się z przodu»

Tak z ciekawości, czy jest jakieś określenie na dolną część sukni lub sukienki?

Ale zdążyła coś uszczypnąć oczami. → Jak się szczypie oczami???

Jeśli można „mieć serce z kamienia” lub „wstać lewą nogą”, to i można coś „uszczypnąć oczami”. To mój wymysł, proszę, reg, nie strzelaj. :P

odczuto wrażenie wstrząsu budynkiem. → …odniesiono wrażenie wstrząsu budynku. Lub: Poczuto, że budynkiem wstrząsnęło

później nastąpił silny wicher… → …później zerwał się silny wicher

To oryginalna pisownia. Tym razem to nie ja.

Na płytkach leżały kawałki rozbitego talerza… → Płytki bywają różne i są w różnych miejscach.

Proponuję: Na podłodze leżały kawałki rozbitego talerza

Nie pasuje mi podłoga w kuchni.

Chciałbym, aby pani… czy byłaby pani powiedzieć coś o moich rodzicach. → Pewnie miało być: Chciałbym, aby pani… czy mogłaby pani powiedzieć coś o moich rodzicach? Lub: Chciałbym, aby pani… czy byłaby pani w stanie powiedzieć coś o moich rodzicach?

Bohater jest zdenerwowany, nie myśli w tej chwili o poprawnej polszczyźnie. A nagromadzenie „by” dodaje nieco „bełkotliwości” wypowiedzi.

Mmh… Pozwoli pan, że skorzystam z łazienki. → Elena jest u siebie, nie musi prosić Jerzego o pozwolenie pójścia do łazienki. Może natomiast przeprosić, że na chwilę go opuści.

Trudno się nie zgodzić, jednak, czy nie mogła tak powiedzieć?

i z chęcią opowiedziałaby o niejednej Cariczinie. → Kim/ czym jest Cariczina?

Cariczina to wieś w Bułgarii. Elena o niej mówi akapit wyżej.

Moja mama pracowała w Cariczinie, brała udział w operacji Promień Słońca, słyszał pan?

Działkę ogradzał płot z przegniłych balasek… → Działkę ogradzał płot z przegniłych sztachet

Z tego co wiem, balas może być elementem balustrady, nie płotu. Jest rodzaju męskiego.

U mnie w domu w ten sposób się mówi. Nigdy nie zastanawiałem się, czy to poprawne.

Z ganku wszedł do sieni. → Kiedy wyszedł na ganek, skoro wcześniej wszedł do środka, zaglądał do kuchni, do łazienki i oglądał plamę na suficie?

W tym przypadku łazienka jest częścią ganku (ganek składa się z dwóch izb), a kuchenka jest zaraz przy wejściu. Rozkład pomieszczeń wzorowałem na znanym mi starym domu. Rozumiem, że może to zastanawiać, ale nie widzę potrzeby dokładniej opisywać rozkładu pomieszczeń.

 

Dziękuję raz jeszcze i pozdrawiam. :)

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Dzięki, Anet. :D

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Cześć, Ambush!

Dzięki za wyłapanie baboli.

Już nie wątpiła, że zarówno słusznym było doń zajrzeń przed Nowym Rokiem, jak i wykraść go naiwnej Jadwidze z plecaka.

Coś się odmiana posypała. Bo było co, czyli zajrzenie (może lepiej zaglądniecie) i wykradzenie.

Powinno być „zajrzeć”. Zdarza mi się popełniać taki dziwny błąd, niezależnie czy piszę ręcznie, czy na klawiaturze, że zamieniam „ć” z „ń” na końcach wyrazów.

Pozdrawiam. :)

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Cześć, Erasielu!

Przedstawiona przez ciebie historia, w mojej opinii, jest dość prosta, ale nie brak jej pomysłu. Detektyw De ma w sobie charakter i potencjał, szkoda tylko, że wszystko przychodzi mu zbyt łatwo.

Niestety tekst wymaga solidnej korekty. Polecam sprawdzić go choćby na stronie ortograf.pl

o kół nich zaczął zbierać się tłum

gromadzących się o koło.

wszyscy o koło spojrzeli po sobie

zbudowanych o kół polnej drogi

ciemność o kół niego

Czy to celowa stylizacja? Czy błąd? Dlaczego nie "wokół"? W tekście "wokół" nie pada ani razu. Intrygująca sprawa. Przydałaby się pomoc detektywa.

Pozdrawiam. :)

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Cześć, Nikolzollernie!

Cieszy mnie, że tekst przypadł ci do gustu.

Jedyne, co wydało się nie do końca przekonujące, to, że bohater stawia czoło demonowi bez Boga, co jest wprawdzie typowe dla horrorów, ale dalekie od rzeczywistości. Człowiek dla demona to żaden przeciwnik, tak jak demon dla Boga.

Zgadzam się, nie chciałem jednak zanadto mieszać Pana Boga do tekstu, bądź co bądź, rozrywkowego. Wydaje mi się także, iż gdybym chciał pójść w zaproponowanym przez ciebie kierunku, tekst mógłby przerodzić się w powieść: duchowej przemiany nie sposób przejść w ciągu jednego dnia.

Dziękuję za komentarz i klika.

Pozdrawiam. :)

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Sugerujesz, że nie dość skutecznie zabiłem ojca we frazie: „Po tych słowach Jan stracił przytomność i już jej nie odzyskał”? Może i faktycznie można to odczytać, że zapadł w śpiączkę?

Zupełnie mi te słowa umknęły, a to dlatego, że wcześniej przyswoiłem już sobie informacje, że twój bohater przeżył. Odzywał się i słuchał rozmowy. Można by podkreślić tę informację o śmierci i napisać o „piszczącym” EKG lub dodać jakiś okrzyk ze strony pielęgniarki. Oczywiście, jeśli widzisz sens takiej zmiany, to twój tekst.

Stylizacja wypowiedzi Fryderyka – dokonując cięć, żeby się zmieścić w limicie, usunąłem fragment o tym, że dopóki miał prąd to słuchał radia, a w nim audycji w stylu dawnego „Klubu ludzi ciekawych wszystkiego” w Trójce.

Limity potrafią napsuć krwi, ale to przynajmniej tłumaczyłoby stan jego wiedzy oraz styl wypowiedzi.

Raz jeszcze pięknie dziękuję za uwagi!

Ja z kolei dziękuję za pigułkę wiedzy o diable. :)

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Cześć, Wilku!

Pomysł ciekawy, szczególnie końcówka, ale nie przekonała mnie jego realizacja.

Najbardziej uwierała mnie relacja ojca z synem, na której mocno się skupiasz, a jak dla mnie jet zbyt czuła, słodkawa, nie mówię, że niemożliwa w rzeczywistości, tylko jakoś mało literacka. Odniosłem wrażenie, że służy głównie do tłumaczenia oczywistości.

 

Szkoda, że nie pokusiłeś się o stylizację opowieści Fryderyka. W mojej opinii, pomimo że opowiada ją kaleka, dawny dróżnik, człowiek zniszczony życiem o niezbyt wysokiej kulturze osobistej, brzmi jakbyś ty, Wilku, ją opowiadał. Szczególnie początek. Czy Fryderyk dowiedział się tego z książek? Studiował? Czy coś? Może przeoczyłem. Bo brzmi to, według mnie, bardzo podręcznikowo.

czy nie skłamać i nie zaprzeczyć

Nie wystarczyłoby jedno z tych dwóch?

Coś tam słyszałech…

Zastanawia mnie, czy to literówka, czy gwara? Bo, jeśli niczego nie przeoczyłem, później się nie pojawia podobny zabieg.

to smaży w pięty.

Chyba powinno być: smaży pięty? Ale może się mylę.

Gdy dotarli do wzgórza, stwierdzili, że nie są sami. Łysy mężczyzna ubrany w bojówki i kamizelkę z licznymi, naszytymi kieszonkami, patrzył na jakieś wydruki i coś mruczał pod nosem.

Oni spotkali go tam tak przypadkiem?

wobec kogoś nie fair.

Nie pasuje mi to wyrażenie nie tylko, dlatego że to wtręt z angielskiego, ale wcześniej o ekspedientce pisałeś niewiasta, jakoś mi się to gryzie, ale to może tylko moje odczucia.

Media jeszcze przez kilka dni donosiły o akcji ratunkowej i śmierci ojca i syna oraz o odkryciu nieznanej dotąd jaskini.

Jan żyje, więc tylko śmieć syna.

Jan widział, że rozmawiają ze sobą, ale nie rozumiał słów.

 

Cześć, Heskecie.

Bazą źródłową w tym temacie była dla mnie zazwyczaj Biblia, myślę, że tam jest najwięcej na temat diabła, ale podkreślam, nie jestem żadnym ekspertem w tej kwestii.

Tutaj wychodzi twoja nieznajomość Bibli, w której to wcale nie ma o nim wiele. Najwięcej chyba w Księdze Hioba i przy kuszeniu Jezusa. Przynajmniej tam jest zaznaczona jego obecność. Ale ja również specjalistą nie jestem i całego Starego Testamentu nie czytałem. Może Wilk wie więcej, skoro temat badał.

Diabeł jest upadłym aniołem, istotą duchową, nie ma więc ciała.

 

W Księdze Ezechiela 28,12-19 jest opisany jego prawdziwy wygląd: „Ty, który byłeś odbiciem doskonałości, pełnym mądrości i skończonego piękna … Obok cheruba, który bronił wstępu, postawiłem cię; byłeś na świętej górze Bożej … Nienagannym byłeś w postępowaniu swoim od dnia, gdy zostałeś stworzony …

 

Powyższy fragment ze strony: https://aktywnechrzescijanstwo.pl/co-biblia-mowi-o-szatanie

Kojarzy mi się hipoteza, że diabeł nabył rogów i kopyt od greckiego Pana.

 

Pozdrawiam.

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

akcja opowiadania nie toczy się w Tatrach (bohatera poszukuje GOPR a nie TOPR).

Pisałeś o słowackiej stronie gór, więc przyszły mi na myśl Pieniny i Tatry. Wybrałem te drugie z racji tego, że łatwiej wyobrazić mi sobie złą przygodę w Tatrach, niemniej nie pasowały mi do tej wizji domy i las, ale mniejsza o to. Według mnie tekst mógłby zyskać nieco charakteru, gdybyś osadził go w konkretnym miejscu, a wiedźma dla przykładu byłaby Wiedźmą z Doliny Kościeliskiej.

Celowo pominąłem tu wszelkie aspekty geograficzne chcąc podkreślić, że najistotniejsze jest dla mnie to co dzieje się w głowie bohatera.

I tak można. :)

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Cześć, Sajmonie.

Przeczytałem i cóż… nie mogę się pozbyć wrażenia, że opisałeś swoje fantazje, niż napisałeś opowiadanie z gatunku fantasy. Może się mylę, ale przeświadczenie to sprawia, że trudno napisać mi coś sensownego na temat całości lub poddać krytyce poszczególne elementy fabuły.

Jeśli jednak miałbym wskazać coś, co najbardziej mnie uwierało, to będzie to miejsce akcji. Rzecz dzieje się bowiem w Tatrach, czyż nie? Bardzo konkretne miejsce, a zamiast wymienić choćby któryś ze szczytów, którąś z dolin posługujesz się ogólnikami. Główny bohater także jedzie do miasta i przejeżdża przez miejscowości, dlaczego nie jakieś konkretne?

Moim zdaniem należałoby zdecydować i albo uszczegółowić miejsce akcji, albo przenieść je w sferę marzeń i oderwać zupełnie od rzeczywistości. No, chyba że widzisz to jakoś inaczej.

Pozdrawiam. :)

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Cześć, Milis.

…że mam stopień inżyniera, – inżynier nie jest stopniem naukowym

A było sprawdzić. Potraktowałem inżyniera jako odpowiednik doktora.

Pozdrawiam i życzę powodzenia w konkursie :)

Również pozdrawiam i dziękuję za komentarz.

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Cześć, Heskecie.

Autor chyba ma słabość do pieprzyków :-)

Heh, to raczej tak mi się tylko napisało. :P

W tej chałupinie nazwałeś go bodajże Jurek zamiast Jerzy.

Rzeczywiście, to dlatego, że wcześniej stosowałem wymiennie i tu mi się jeden zawieruszył.

Miałem trochę wrażenie, że sposób w jaki prowadzisz narrację jest zbyt suchy, jakby był tylko relacją.

Może. Nigdy dotąd nie pisałem horroru i podszedłem do tego intuicyjnie, bez większych przemyśleń, jak powinien być skonstruowany dobry horror.

Mimo to, czytało się całkiem dobrze, chociaż nie przestraszyłeś mnie wcale.

Dzięki i cóż ważne, że od strony warsztatowej nie straszy.

Pozdrawiam.

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Cześć, Algas!

Kinga zamknęła oczy i próbowała przywołać twarz mężczyzny, który cyklicznie wyrządzał przyrodzie tyle szkód.

Kinga nie wie, kim jest podpalacz, ale przywołuje twarz mężczyzny? W sensie jakiegokolwiek? Wiem, że jest uprzedzona, o czym sama mówi:

Na początku założyłam, że to zwykły facet, ale…

Ale, no, nie wiem, pachnie mi to amatorszczyzną. Niby przeszła dwa stopnie inicjacji, a zamiast pozwolić, aby jakieś ślady wywołały w niej wizję, narzuca tym śladom swoją wizję i później jest zaskoczona.

Natomiast, dzieci poświęcone ogniu to zupełnie inna historia. Chłopiec z takimi zdolnościami musiał zostać unicestwiony, ponieważ był zagrożeniem dla wolnych wiedźm.

Nie rozumiem, dlaczego chłopcy muszą być zabijani (chyba że to przejaw uprzedzeń kowenu), bo w sumie nie ma wyjaśnione (albo przeoczyłem), dlaczego stanowią zagrożenie.

Miał też napisy w słowiańskim języku

Nie ma takiego języka. Są języki słowiańskie, ale nie ma języka słowiańskiego. Chyba że masz na myśli hipotetyczny język prasłowiański.

Była to fantastyka, ale zgodnie ze swoim przeczuciem znalazła tam kila ciekawych wskazówek.

Literówka.

Czy ona poszukuje informacji o świcie w książkach fantastycznych? W „Hobbicie”, „Eragonie”, etc.? W sensie to nawet nie musi być głupie, ale należałoby podać tytuł, nawet i zmyślić. Fantastyka jest pojęciem zbyt wiele w sobie mieszczącym.

Ponieważ Kinga wybrała w pracy nadgodziny, następne dni spędzała na dodatkowych treningach, czytaniu i szukaniu informacji o męskich wiedźmach i ich krewnych.

Wybrała nadgodziny, dlatego ma czas wolny?

Ciekawią mnie wierzenia Słowian i kult jakim otaczali szeptuchy

Bazując jedynie na wiki, nie znalazłem nic o kulcie szeptuch wśród Słowian. Co ciekawe, choć to łatwe do zamiany, wiki podaje, że szptuchy wywodzą swoje moce od Chrystusa. Słowem, nie musi być to nawet żadna prechrześcijańska praktyka. Pamiętam także, iż w jakieś książce (niestety nie pamiętam w jakiej więc podaję tylko jako ciekawostkę) czytałem, że szeptuchy występują jedynie na obszarze Rusi Białej, nie zaś całej Słowiańszczyzny.

 

Mam wrażenie, nie wiem, czy taki był twój zamiar, że z tekstu da się wynieś jakoby istniała jakaś kultura wszechsłowiańska. Mamy jakiś „język słowiański”, „kult szeptuch wśród Słowian”, „słowiańską stylistykę” itp. Tymczasem zupełnie tak nie jest. To, co łączy ze sobą ludy słowiańskie, to chyba jedynie pokrewieństwo językowe, mamy różne alfabety, różne tradycje, różne państwa, historie, i wierzenia. Same wierzenia przed chrześcijańskie najpewniej też były zróżnicowane (dlaczego by nie?), a jeśli twoja historia dzieje się, powiedzmy te 1000 lat później od Chrztu Polski, choć na Bałkanach chrześcijaństwo jest starsze, tym bardziej powinny się zróżnicować.

Mówiła z takim naciskiem, że mężczyzna poczuł ucisk w żołądku

Jest w tym sens, ale nie brzmi to najlepiej.

Sprostuję tylko, że to poprawna nazwa również dla mężczyzny, bo Makosz zapoczątkowała rody czarowskie i na jej cześć w nazewnictwie nie ma rozgraniczenia na płcie.

Przyjmijmy, że tak jest, ale słowo wiedźma nie wywodzi się od słowa Makosz. Gdyby tym określeniem na wiedźmę było słowo „makosz” to w porządku, ale tak nie widzę w tym większego sensu.

Kto ze zwykłych ludzi przyjąłby ze spokojem informację o żyjących wśród nich wiedźmach?

Gdyby powiedziano o tym w telewizji, nakręcono filmiki na YouTubie i Tik-Toku myślę, że zwykli ludzie przyjęliby wszystko ze spokojem lub niepokojem w zależności od intencji twórców.

Tyle wiedzy, którą mu przekazała nie przyjąłby żaden człowiek.

Nie było tego jakoś dużo. Za bardzo wyolbrzymiasz. Chyba że miałaś na myśli niezwykłość tej wiedzy. Ale trzeba by poprawić.

Tomasza uwierała jeszcze jedna rzecz, mianowicie zwrócił uwagę na obsesyjną religijność rodziców. Frapujący wniosek o fanatycznym katolicyzmie potwierdzało przekonanie, że opiekunowie, którzy zauważyliby przejaw zdolności nadprzyrodzonych u córki, uznaliby to za opętanie i poddali dziecko egzorcyzmom.

Z czego Tomasz wnosi o „fanatycznym katolicyzmie”, czymkolwiek ten jest, i jak to potwierdza całą tę resztę? Przyjrzyj się temu fragmentowi, bo nieźle tu namieszane i trudno dojść, o co chodzi. Może porozbijaj na mniejsze zdania?

Pozdrawiam. :)

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Cześć, GreasySmooth!

Gdy dotarli do karczmy, Alojzy wylewnie podziękował, ale chłop nawet na niego nie spojrzał, tylko ruszył dalej w drogę, wyraźnie stropiony. Alojzy nie miał siły zastanawiać się, czym go zraził. Ruszył do karczmy, głodny i zmęczony długim marszem.

Alojzy najpierw dotarł do karczmy, a potem do niej idzie? Może powinno być, że wszedł do karczmy?

Poprosił karczmarza o strawę, wyobrażając sobie sztukę mięsa albo kiełbasę. Dostał jednka pod nos misę kaszy z nielicznymi liśćmi kapusty i kilkoma ledwie skwarkami.

Literówka. Poza tym, jak poprosił o strawę, niech się nie dziwi, że dostał losowe danie.

Kartograf wrócił do pomiarów, wciąż jednak wracał myślami do tajemniczej postaci.

Powtórzenie.

Po powrocie do karczmy Alozjy spędził bitą godzinę, szorując buty i myjąc spodnie.

Literówka. Może piorąc? Chyba lepiej brzmi.

Podirytowany ruszył w stronę rzeki, zostawiając toboły ze sprzętem. Stanął nad brzegiem i zaczął podziwiać krajobraz. Płynąca wartko woda skrzyła się w promieniach słońca. Szum wiatru przerywały trele ptaków. Zaczął marzyć o tym, by z tego przedziwnego miejsca wyjechać jak najszybciej.

Domyślam się, że nie o to ci chodziło, ale można odnieść wrażenie, jakby dziwność tego miejsca polegała na tym, że woda płynie w rzekach, wiatr szumi, a ptaki śpiewają.

– Wszystko to zaczęło się, na moją rachubę, jak ometra do wsi zaszedł. Jak to tłumaczyć, Maryno?

Nie jestem pewien, czy jest takie słowo. Niemniej i tak skracasz tego „geometrę” tak znikąd, jeśli mogę tak to określić, pomimo że wcześniej wprowadziłeś jeometrę jako wyraz starszy na mierniczego. Nie rozumiem, po co obcinać jeszcze „je”. No, chyba że to literówka, ale pojawia się i później.

– Przestaniecie mnie nękać, jad wywabicie, a za to za wami do Piekła pójdę…

Boruta wyciągnął przed siebie otwartą dłoń, na której zaraz pojawił się pergamin ze starodawnym pismem.

– Pocałujcie pieczęć – powiedział rzeczowo, podsuwając druk pod usta.

Alojzy pocałował pieczęć, a całe pismo zajaśniało na karminowo.

– …Tego Piekła, co jest na zachód od Sieradza – szepnął Alojzy.

Rozumiem, że to miał być żart lub pisane żartobliwie, ale… Skoro Alojzy zgodził się iść do Piekła, nawet jeśli to Piekło w pobliżu Sieradza, to umowy nie dotrzymał. Czy to dlatego, że diabeł podarł umowę, zrywając ją w ten sposób? Pytanie po co? Po drodze mogłoby się wiele zdarzyć. Co więcej, tym sposoem pozbyliby się go z wioski.

Poczuł chłód w żołądku

Głód?

Koń cwałował ku Alojzemu z wielką prędkością.

Jeśli cwałował, to wiadomo, że szybko. Cwał to najszybszy chód konia.

 

W tekście zabrakło mi jakiegoś pomocnika/ucznia, który towarzyszyłby Alojzemu. Ktoś w końcu musiał nosić sprzęt, zapisywać dane, rysować mapki? Sam jeden miał się tym zajmować?

Pozdrawiam.

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Ale on nie ma na imię „Bożydar”.

Przepraszam za pomyłkę, chyba odebrałem to jako zdrobnienie. Niemniej nie zmienia to sensu mojej wypowiedzi. Bożyk, Bożydar, Bogumił – wszystkie te imiona kojarzą się, moim zdaniem, w pierwszej kolejności z Bogiem chrześcijańskim, dopiero później, jeśli w ogóle, z bogami słowiańskimi. Nawiasem mówiąc, zastanawia mnie, czy takie imię przeszłoby w urzędzie.

Mówisz jak każdy, kto nie czytał „O wpływach niefizycznych na celność broni palnej” Bronisława Matematyka. Bożyk też jeszcze nie przeczytał.

Google nie wyszukuje mi takiej książki, więc założę, że to pozycja z twojego uniwersum. Nie ma to jednak znaczenia. Nie chodzi mi o to, że byty niefizyczne nie mogą wpływać na rzeczywistość, przecież oryginalne przysłowie także o tym mówi, a o to, że taka podmiana to leniwy zabieg, co więcej, Perunowi przypisywane są dęby, pioruny, topory, skały (informacje z wiki), gdzie tu związek z losem, przeznaczeniem?

Obiecałeś:

Wszystko spowite magią Słowian

A ja tu nic takiego nie znalazłem.

Atreju też ma wpływ na bohatera.

Niestety Michale nie rozumiem, co masz na myśli. :)

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Cześć, Michale Bronisławie!

W tekście skupiasz się na budowaniu postaci i relacji między nimi, fabuła zaś nie istnieje. Powoli się zawiązuje, w „mocniejszy sposób” dopiero na koniec, a tymczasem tekst się skończył. Nie odpowiedziałeś nawet na pytanie, które przewija się przez całość: czy rodzice chcieli oddać Bożyka do domu dziecka? Dlatego według mnie tekst opowiadaniem nie jest, a fragmentem, o czym zresztą sam piszesz:

Opowiadanie stanowi wstęp do czegoś większego.

 

W opowiadaniu nie ma fantastyki. Pojawiają się tylko jakieś zaczątki w postaci talentu głównego bohatera. Chyba że coś przeoczyłem? Na ten moment dla mnie to za mało, by uznać to za fantasy.

 

Tag o „słowiańskości” opowiadania na ten moment w ogóle nieuzasadniony. Imię „Bożydar” jest staropolskie, nie kojarzy mi się szczególnie ze słowiańskością, raczej z chrześcijaństwem (no, chyba że łączysz jakoś te dwa światy, a nie przeciwstawiasz, jako to ma zazwyczaj miejsce). Nawet jeśli pierwotnie miało nieco inne znaczenie (znam etymologie) to trzeba by coś o tym w tekście w jakieś formie wspomnieć. Ot, choćby że „nowa wiara” (co prawda w PRL mająca już 1000 lat!) przywłaszczyła sobie stare zwyczaje. Także podmienienie słowa w przysłowiu nic nie dodaje słowiańskości, nie wiem także jaki związek ma Perun z „noszeniem kul”, nie jest on żadnym panem losu, celności, żaden człowiek nie jest w „jego ręku” ani od niego zależny, a i pewnie nie wie nawet, co to kule i pistolet.

Pozdrawiam.

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Cześć, Bardzie!

Michał zaginął, jego matka odchodzą od zmysłów

literówka

Idąc, odczuwam narastający niepokój.

Dlaczego czas teraźniejszy?

– Wiem, gdzie jest Michał – powiedziałem natychmiast gdy odebrał. 

Brakuje przecinka.

Klimczaka z oczu, a dy znów spojrzał w zaułek, marida już nie było.

Literówka

 

Początkowy natłok imion sprawił, że strasznie się pogubiłem w tym, kim kto jest. Niemniej pod koniec, jak już padło nieco trupów, zrobiło się przejrzyściej. ;p

Nie wiem też, czy to celowe niedopowiedzenie, czy mnie coś umknęło (czytałem tylko raz), ale nie rozumiem motywacji i celu działań Henryka.

 

Pozdrawiam i życzę powodzenia w konkursie.

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Cześć, Ambush.

Fajnie, że wpadłaś i dzięki za komentarz. Poprawiłem, co uznałem za stosowne.

 

Pozdrawiam. :)

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Cześć, WDKarawelu!

Przeczytałem do końca i nie powiem, aby sprawiło mi to przyjemność. Nie rozumiem sensu tego opowiadania. Po co się to wszystko dzieje? Kim są Erdanowie? Czego chcą? Nie wiem, czy na te pytania są odpowiedzi w tekście, nie wyłapałem tego za pierwszym podejściem, a niestety tekst jest na tyle, w mojej ocenie, nieporadnie napisany, że nie zachęca do głębszej analizy.

Motyw oblężonego miasta skazanego na zagładę i bronionego przez bohaterów występuje także w „Druss Legenda” Davida Gemmella. Twoje opowiadanie to właściwie taki „Druss Legenda” bez Drussa (heh, może dlatego miasto zostało zdobyte?). Jeśli interesuje cię tego typu proza, przeczytaj (no, chyba że już czytałeś), może wyniesiesz coś dla siebie.

Pozdrawiam.

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Dziękuję, Sagittcie, za dyskusje. Również Pozdrawiam.

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

To, że miasto było otoczone murami, to jakaś cecha, a zaczynasz od cechy, zamiast od podmiotu.

Jeżeli napiszę „Widzę piękną kobietę”, to źle? Bo powinno być: „Widzę kobietę, piękną”?

Można to zdanie napisać krócej i z takim samym sensem

„Do niego” kontra „Nowego gościa”, 8 kontra13, różnica pięciu znaków. Warto zmieniać?

Konstrukcja zdania – od podmiotu zaczynając.

Dalej nie rozumiem, czy jest jakaś zasada nakazująca pisać w taki sposób? Czy mógłbyś mi to jaśniej wytłumaczyć, byłbym wdzięczny.

Napisałeś tutaj kilka rzeczy, których w tekście nie było (…) nie mam prawa tego wiedzieć. Piszesz o ustroju, o którym nie było większej mowy (albo nie wyczytałem tego w mrowiu znaków).

 

– Kierujcie wdzięczność do zatroskanego obywatela naszego wolnego miasta – wysapał, przyciskając czubek noża do żeber zjadacza.

Trójka oprychów z początku jest obywatelami i, o czym świadczy ich zachowanie, nie są z wyższych sfer. Pierwsza poszlaka.

– Głupcy! – warknął jeździec. – Że też tacy mają głos w naszym mieście.

Druga poszlaka. Klejnias mówi o tym dość jasno.

Że uda się przegłosować na, tfu, zgromadzeniu, co trzeba.

Trzecia poszlaka. Wydaje mi się, że nie jest to żadne ekskluzywne nawiązanie, ale może się mylę.

Dobra, są obywatelami i mają prawo głosu. Ale ja to widzę tak: syn garbarza. Garbarz był brudnym zajęciem z nizin, do tego stopnia, że osoby trudniące się tym zawodem w niektórych kulturach zaliczani byli do najniższych kast.

Masz rację, w niektórych kulturach, ale niekoniecznie w tej. Poza tym obecność tych panów na ucznie ma pokazywać, że wielki arystokrata musiał zniżyć się i dogadać z takimi osobami, którymi normalnie pogardza.

Więc gość, który co prawda jest obywatelem, który jest tylko synem człowieka wykonującego parszywe zajęcie – dla mnie jest nikim. Dosłownie nikim.

Sagittcie, jak żyjesz w naszym kraju ze świadomością, że na twój los, w pewnym sensie, mają wpływ nie tylko garbarze, ale i prostytutki, więźniowie oraz szaleńcy? Jeśli ani sąd, ani Trybunał Stanu nie odebrał im czynnych praw wyborczych, to oni także decydują w pewnym sensie o twoim życiu. W demokracji bezpośredniej to po prostu lepiej widać.

Wiesz, w polityce i w relacjach społecznych (…). Tym bardziej w Twoim świecie, gdzie są niewolnicy.

Zgadzam się i przecież Hyradios to właśnie mówi, czyż nie? No, chyba że napisałem to jakoś nieprecyzyjnie. Jakiś pomysł na zmianę?

No możesz krytykować, ale dla mnie tekst mógłby być treściwszy, bo coś już tam przeczytałem i mam porównanie. Bardzo dużo pisarzy mówi o tym, że trzeba ciąć, by wydobyć więcej mięsa, że tak to kolokwialnie ujmę.

Najlepiej sprzedającymi się pisarzami fantasy są m.in.: G.R.R. Martin i B. Sanderson, którzy piszą „kobyły”. J.K. Rowling też w ostatnich tomach poleciała. O cięciach pisał S. King (który także pisze „kobyły” – spójrz na „To”) w „Pamiętniku Rzemieślnika”. Jeśli dobrze pamiętam, sugerował, aby wycinać z założenia 10% „finalnej” wersji tekstu. Innych pisarzy, którzy by o tym mówili, nie znam.

Wracając do rzeczy, moje opowiadanie w najdłuższej wersji miało około 70 tys. Później ściąłem je do 62 tys. A po trzech miesiącach dołożyłem tysiąc, bo uznałem, że pewne rzeczy mogą być niejasne. To, co poleciało do ścięcia, to właśnie sytuacja z początku, co do której masz uwagi, a mam wrażenie, że właśnie dlatego, że ją uprościłem. Druga pod topór poszła polityka.

 

Według mnie pewna część twoich uwag wynika z tego, że tekst jest częścią większej całości, jak i nie jest on klasycznym tekstem: początek – rozwiniecie – zakończenie. Na „pierwszym planie” jest uczta, a pozostała część ma obrazować w jakiś „naturalny” sposób to, co zostało na uczcie powiedziane. Jest statyczny, nie ma tutaj pościgów, wybuchów i cycków. Nie miałem takiej intencji. Chodziło o rozmowę o lore. Jeśli nie zaciekawi cię styl, w jakim piszę oraz lore, będziesz się nudził. Z pewnością nie jest to opowiadanie dla wszystkich.

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

W porządku – rozumiem, co masz na myśli, (…), bo nie o tym jest tekst.

Czyli twoim zdaniem lepiej jest zaserwować slogan „nastała teokracja”? Czytelnik wszystko łyknie? Byleby było trochę bluzgów, seksu i złych księży?

Jest to, moim zdaniem, wystarczająca wizja, aby dało radę zrozumieć tekst.

No, fabuła tego tekstu to: X-owie wydobywają Y-eki i przynoszą je do „domu”. Y-eki niszczą dom. Wiele, aby to zrozumieć, nie potrzeba.

Nic więcej nie trzeba – to tak jak w Star Warsach masz w pierwszej trylogii wystarczającą ilość informacji, aby wiedzieć, co się dzieje. Nie potrzebujesz kolejnych części i dziesięciu seriali, które pogłębiają lore.

Tak, i wzorem Georga Lucasa, źli chodzą na czarno, a dobrzy na biało. A prawa fizyki nie obowiązują.

Mimo to Gwiezdne Wojny mają jedną zaletą, dzieją się dawno, dawno temu w odległej galaktyce i to pozwala im uciec od naszej ziemskiej historii. Pozwala wiele wybaczyć. Mogłeś pójść w podobnym kierunku. Według mnie nawet jeden krok w tę stronę wykonałeś, ot, Kościół Odrodzony. Czemu w tym duchu nie pozamieniać i reszty nazw?

Nie zgadzam się, co do anyklerykalizmu.

Sam stwierdziłeś, że szkoda znaków na przedstawienie przeszłości, że lepiej to wszystko zastąpić ogólnikiem „nastała teokracja”. A potem przedstawiasz wypaczony obraz Kościoła. Nie podajesz przyczyny, dla której tak się stało, nie różnicujesz kleru. W mojej ocenie u podstawy tego stoi właśnie antyklerykalizm. Bez różnicy, czy ty podzielasz taki pogląd, czy tylko bazujesz na nim, aby wywołać kontrowersje.

Kościół jako firma to coś złego?

Tak, Kościół jako firma to jest coś złego, bo celem firm jest zarabianie, a to pociąga za sobą konsekwencje. Przykładem tego jest to opowiadanie, no nie?

Przypominam, że daje szanse odkupienia grzesznikom

W Piekle, z którego czerpią korzyści.

i mimo wszystko wspomaga wyczerpaną energetycznie Ziemię.

A czy taki jest sens istnienia Kościoła?

Gdzie tu problem? Niewiarygodny bohater, a na dodatek morderca. No kryształowy to on nie jest, jasne. Informacji nie ma, bo jest pionkiem.

Taki, że to z jego perspektywy obserwujemy świat i tylko na nim mogę bazować. Jednym z członków misji mógłby być ochotnik albo nawet ksiądz. Dałoby to możliwość wprowadzić nieco innej perspektywy, uzupełnić luki, zróżnicować obraz. Albo trzeba było lepiej dobrać bohatera.

Tafił do więzienia, bo przejechał księdza, a w więzieniu zapisał się do Programu.

Czyli początek tekstu wprowadza w błąd. Bo bohater pracuje w Piekle z własnej woli, a nie w ramach kary.

Nie bardzo rozumiem, o czym mówisz. Po pierwsze, facet w celi śmierci wybiera Program niż śmierć, to chyba jasna motywacja. Potem widzi Piekło i śmierć nie przeraża go już tak bardzo, jak wizja, że skończy w tym piekle.

Ale śmierć to właśnie oznacza. Śmierć równa się pójść do Piekła (chyba że jest Niebo lub coś innego). Czyli jeśli boi się Piekła, to boi się śmierci. Śmierć to tylko moment przejścia. Jeśli ja powiem, że nie boję się ciosu, ale boję się bólu? To, czy w istocie nie boję się bólu?

Ale dlaczego powrót teokracji ma oznaczać stosy?

Odebrałem stosy metaforycznie, jako tropienie heretyków, stąd moje zdziwienie.

Ale kto kogo poucza. To pierwszoosobówka, Jack sobie myśli. Jack ekologiem nie jest ;)

Po prostu nie lubię takich mądrości. Brzmią naiwnie. Czy wnoszą coś do fabuły? Czy to także Netflixowa checklista? :P

Coś poważniejszego nie oznacza od razu małżeństwa. (…) Jednak po katastrofie są nadal ze sobą, aż do końca.

No, i tam „się pieprzą”. A wcześniej chyba też, poza tym nic więcej. A miało być, jeśli dobrze pamiętam, „coś więcej”.

Myślę, że gdyby Jo była narratorką, opisywałaby bohatera jako białego. To opisywanie przez porównanie, np. W przeciwieństwie do Stefana, miał jasne włosy. Czyli wiemy, że Stefan miał ciemne.

Pisałeś przedtem, że historia i inne takie są nieistotne z punktu widzenia fabuły, a czy kolor skóry niewiele do tej fabuły wnoszącej postaci (gdyby jej nie było, coś by to zmieniło?) jest ważny?

Niewiedza jest naprawdę fajna, szczególnie w horrorze.

Niewiedza jest dobrą wymówką, aby ukryć dziury w fabule. Jeśli to one miały straszyć, to okej. Przyznaję, że ilość pytań, jaka się nagromadziła w mojej głowie, trochę mnie przeraziła. Przyznaję, Zanaise, że z tego wszystkiego nie mogłem nawet zasnąć. Więc, heh, horror chyba udany. Będę pamiętał, aby nie czytać innych twoich horrorów przed snem.

Gdyby karmiła się tylko kościelną narracją, nie zaszłaby w ciążę z przypadkowym facetem i dokonała aborcji ;)

Bo chrześcijanie nie grzeszą?

Kiedy Kościół mówi, że to Piekło, a potem Kościół sobie bardzo nie radzi egzorcyzmami itp. to człowiek zaczyna się zastanawiać, co jest grane.

A bedąc tylko "czarnoskórą pięknością", przeżywszy ten moment zastanowienia, zagląda do internetu, gdzie odpowiednie osóby już wszystko tlumaczą.

Pieprzyć bardziej pasuje mi do Jacka niż “oddajemy się miłosnym igraszkom”.

Wcześniej mówi do Jo „Kochanie”, to już pasuje? W myślach łatwiej jest ukryć czułość niż w słowach. Zawsze można o tym nie pisać. Niewiedza o takich zdarzeniach także bywa fajna.

Dziękuję za wnikliwą analizę, mogę jedynie powiedzieć, że zwracam uwagę (może prawidłowo, może nie), na to, co bohater może wiedzieć i co powinien wiedzieć czytelnik, bo widzę, że chodzi głównie o brak wyjaśnień.

W istocie o to chodzi. Jak się nie mylę, w pewnym momencie bohaterowie słuchają radio, a Jack od czasu do czasu rzuca jakimiś wyjaśnieniami, zatem w części się dało. Gdyby w tekście było mniej „pieprzenia”, to może i by się znalazł czas. Jo, mogłaby się choćby interesować historią, dałoby jej to możliwość, później zasugerować, że to nie jest prawdziwe piekło, mogłaby uzupełnić luki w historii, byłaby czymś więcej niż „czarnoskórą pięknością”. Byłaby drugim źródłem informacji o świecie, można by skonfrontować jej wiadomości z Jackiem.

Gdybym na becie dostał jakiś odzew, że brakuje tej a tej informacji, pewnie bym się mocniej pochylił nad wytłumaczeniem, ale ani kilka osób na becie, ani redakcja z Phantom Books nie wspomniały o tym problemie.

Postulujesz jakiś dogmat o nieomylności betujących i redakcji? Czy próbujesz mi coś powiedzieć? Spoko, już idę. :D

 

Raz jeszcze pozdrawiam. :)

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Cześć, Sagitt!

Nie wiem, co bohater miał (…), że sam w sumie jest prostakiem, zamiast zwyczajnie podziękować.

Bohater nie „robi sceny” trzem nieznajomy, przecież oni go zaczepili. Po czym wnosisz, że jest prostakiem? Czy w zacytowanym przez ciebie zdaniu nie próbuje dowiedzieć się, z kim ma przyjemność?

Galopującego konia słychać z daleka, a tu pojawia się mocno niespodziewanie.

Miejscem akcji jest coś w rodzaju kanionu, a trakt przebiega obok jego wylotu. Powiedzmy, że takie „T”. Jeśli Klejnias galopował traktem („daszkiem”), a potem wjechał do kanionu, to pojawił się właśnie dość niespodziewanie, w szczególności, że akcja ma miejsce blisko wyjścia.

Szyk zdania tutaj kuleje: Stanęli na wzniesieniu, skąd rozciągał się widok na miasto leżące w dolinie, otoczone masywnymi murami.

Dlaczego? Według mnie w zaproponowanym przez ciebie zdaniu ta część o murach brzmi, jakby autor zapomniał o tym wspomnieć wcześniej i dorzucił na koniec. Jest jakaś zasada, mówiąc, czemu tak jest poprawnie?

W powyższym zdaniu Beltram jest wręcz podwójnym podmiotem

Czy to błąd?

Strojniś/piękni/człowieczek/nasz bohater (użyte wiele razy) itp – nie wiem, ale te określenia psują mi klimat.

Ja lubię takie określania. Jeśli nie są to twoje klimaty, nie zmuszam do czytania.

Generalnie klimat, jak na zagadnienia, które zostały poruszone, jest przegadany, lekki i momentami bajkowy.

Prosiłbym o rozwinięcie, bo ani nie wiem, czy to wada, czy zaleta.

Antagonista jest przerysowany – brakuje tylko złowieszczego śmiechu i wykrzyczenia: "patrzcie, jaki jestem zły!"

Masz racje. A to dlatego, że intryga w tym opowiadaniu jest drugorzędna i główny antagonista, jeśli tak traktować Klejniasa, jest celowo uproszczony.

przez co trudno traktować go poważnie.

Toteż i nikt nie traktuje go poważnie. Może z wyjątkiem Epigne i Beltrama. Ale oni są w podobnym wieku i ostatecznie żadna z tych postaci mu nie ulega.

Jeden był rzemieślnikiem, co pod względem politycznym i tak wyglądało słabo, a drugi był tylko synem rzemieślnika. Dlaczego mieliby być politycznymi przyjaciółmi? Jakie znajomości czy wpływy mogliby mieć?

Akcja dzieje się w polis o ustroju demokratycznym. Obywateli jest tam może półtora tysiąca. Może mniej. Na głosowania i tak zapewne przychodzi jeszcze mniej. Arystarch to przypuszczalnie syn jakiegoś dorobkiewicza, przedstawiciel „złotej młodzieży”. Dajloch z kolei to rzemieślnik, zapewne jednak posiada niewolników, którzy na niego pracują, sam zaś zajmuje się filozofowaniem i polityką. Jeden i drugi są w stanie zwerbować kilkanaście lub więcej osób, czy to mało?

Dlaczego mieliby być politycznymi przyjaciółmi?

Dlatego, że łączy ich jedynie wspólny interes? Są jak koledzy posłowie.

– Byłem im całkowicie powolny.

???

Kiedyś jednak powolny to był także taki, który stosował się do woli nie swojej, lecz cudzej. Był powolny – komuś.

Cytat z Gazety Wyborczej, wypowiedź Jerzego Bralczyka. Wyświetla się jako pierwsze po wpisaniu w Google.

Logika tego zdania dla mnie: jestem bezbronny i zależny od nich – nie mają powodu mnie atakować. No nie ma to sensu.

Trafnie je odczytałeś, ale nie dostrzegam tu braku logiki. Jeśli jest bezbronny i zależny od nich, to po co mają go atakować? Przecież realizuje ich cele. Gdzie tu błąd?

Szyk zdania – Biesiadnicy się zamyślili.

Znów nie rozumiem dlaczego. Patrząc na cały akapit, jakoś mi to nie pasuje.

Dziwi mnie, że nie zareagował na te słowa.

A tutaj przyznaję ci rację. Postaram się poprawić w wolnej chwili.

Potem niby się wyjaśnia, ale w tym zestawie to sens jest zachwiany.

W czasie uczty Beltram mówi już o duszach-ptakach.

Podsumowując, gubiłem się czytając. Wprowadziłeś bardzo wiele pojęć religijno-społeczno-kulturowo-geograficznych, które nie miały (w moim odczuciu) wielkiego wpływu na fabułę, a jedynie mnie dezorientowały.

Bez konkretów nie powiem, dlaczego zdecydowałem się wprowadzić daną rzecz. Zwracam jednak uwagę, że fabuła w tym opowiadaniu stoi na drugim miejscu, na pierwszym jest: wprowadzenie zagadnień religijnych, zarysowanie kultury, etc., stąd właśnie pomysł na ucztę.

Bohaterów nie ma zbyt wielu, ale mam podobnie jak Reg – czasami ich nie rozróżniałem.

Starałem się każdemu nadać choć jedną cechę charakterystyczną. Rozumiem, że to mogło nie wystarczyć, ale wydaje mi się, że jest tutaj kłopot tego typu: zbyt mało bohaterów – świat sprawia wrażenie pustego; zbyt wielu – możliwość, że czytelnik się pogubi. Ja w tym konflikcie skłaniam się ku drugiej opcji i robię, co mogę, aby było czytelnie.

Wypowiadali się bardzo podobnie i praktycznie każdy z nich był gadułą.

Ani Arszak, ani Arystarch dużo nie mówią. Hyradios i Klejnias tylko w sytuacji, w której „ się otwierają”. Epigne, jak to kobieta i to w emocjach, dużo mówi, a Dajloch to rzeczywiście gaduła. Beltram, nie licząc swej mowy, również mało mówi. Ponadto trzej bohaterowie wygłaszają mowy, w końcu to uczta. Heh, aż kusi mnie policzyć słowa.

 

Nie starałem się bardzo różnicować ich mów. Może i jest to wadą, ale nie chciałem „przedobrzyć”, nie zaćmić tego, co istotne, czyli treści wypowiedzi. Jeśliby szukać jakiegoś uzasadnienia w świcie przedstawionym, to zwracam uwagę, że mamy do czynienia z demokracją, a w tej „wszystko” dąży do jakiegoś „środka”. Obecnie także trudno poznać, czy rozmawiamy z politykiem, studentem, czy robotnikiem – każdy krzyczy „wyp***dalać”.

Swoją drogą, nie tak wyobrażam sobie spotkanie kilku facetów

Starałem się przedstawić grecki sympozjon, bazując na "Uczcie" Platona oraz "Sympozjonie" Ksenofnta.

Zresztą zaznaczyłem w pewnym momencie, że być może to pierwsza i ostatnia uczta w Meonii, bo oprócz głównych mówców, to żaden z pozostałych bohaterów raczej się do tego nie nadaje.

Nie znam wszystkich motywów bohaterów – w przypadku głównego bohatera praktycznie do końca nie wiedziałem, dlaczego to wszystko robi.

Prosiłbym o konkretne postacie, sprawdziłbym wówczas, czy da się to wynieść z tekstu. Beltram zaś chce dokonać, w swoim mniemaniu, czegoś wielkiego. O czym, zdaje mi się, piszę wprost:

Ja za sławę, za sławę chciałem wskrzesić trupa, chociaż przeczuwałem, że nikłe ma on szanse….

 

Wydarzenia nie wynikały z ciągu przyczynowo-skutkowego, a raczej sprawiały wrażenie odgórnie zaplanowanych.

Przedstaw mi, jak to widzisz i gdzie jest „ręka” autora. W ten sposób ani nie jestem w stanie odpowiedzieć, ani się poprawić.

Opowiadanie jest zdecydowanie zbyt długie i można byłoby je odchudzić o dwadzieścia (przynajmniej) tysięcy znaków, aby zachować sens i zagęścić to co się wydarzyło.

Tak, wycinając ucztę, która jest istotą tekstu.

Ten tekst to fabularyzowane wprowadzenie do świata. Z takim założeniem go pisałem. Jest on drugim z cyklu planowanego na kilka opowiadań. Jeśli szukasz czegoś bardziej klasycznego, gdzie starałem się wprowadzić głównego bohatera i brałem pod uwagę „przeskok” pomiędzy naszą, a tą fantastyczną rzeczywistością, to zapraszam do pierwszego tekstu o tytule „Beltram”. Opowiadanie dostało się do biblioteki, zyskało kilku czytelników, więc chyba „chwyciło”, choć nie obeszło się bez pewnych wad, które starałem się poprawić.

Ze swojej strony proponuję pójść w stronę krótszych opowiadań, w których łatwiej będzie kontrolować tempo akcji i bohaterów

Nie lubię ani czytać, ani pisać krótkich tekstów. W mojej opinii zazwyczaj są powierzchowne i skupiają się tylko na tym, aby czymś zaskoczyć. Nie moja bajka.

oraz w stronę betowania i czytania innych.

Czytam średnio jedną książkę tygodniowo, jeśli to mi nie pomaga, to raczej nie widzę dla siebie ratunku i chyba czas się leczyć z grafomanii. Jeśli zaś sam mam braki warsztatowe, to co ja pomogę w becie?

 

Dziękuję za komentarz, nie ukrywam, że takie lubię najbardziej. :)

Pozdrawiam.

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Może w ten sposób?

 

Zawołałam Sarę na obiad:

– Sara, kochanie! – ale odpowiedziała mi cisza.

 

Już bardziej nie mogła panikować.

Może za pierwszym razem trzeba ją było trochę pohamować? :p

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Cześć, Zanaisie!

W mojej ocenie główny bohater jest największym i w sumie jednym plusem opowiadania. Czuć, że ma osobowość. Fabuła jest bardzo prosta, właściwie stanowi tylko pretekst, aby przedstawić wizje świata, czego nie postrzegam jako wadę; tekst jest na tyle krótki, że to się sprawdza. Niestety sama wizja świata jest bardzo płytka i oparta, w moim odczuciu, na emocjach, nie na rozumie, co postaram się udowodnić. Jeśli w swoim rozumowaniu gdzieś popełniłem błąd lub coś przeoczyłem, przepraszam i liczę na wyjaśnienia.

Miliardy dolarów zainwestowane przez Prometex w rozwinięcie teorii Glenna-Browna o podróżach międzywymiarowych znalazły uzasadnienie właśnie w Jabłkach.

Prometex to korporacja kościelna – jedna z wielu, które powstały wraz z nastaniem teokracji i jedna z nielicznych, które osiągnęły prawdziwy sukces.

A zatem najpierw „nastaje teokracja”. Potem powstają korporacje kościelne. Następnie jedna z nich inwestuje pieniądze w teorię o podróżach międzywymiarowych, odkrywa inny wymiar, który nazywa Piekłem i eksploatuje go? Dobrze rozumiem?

 

Co to znaczy, że „nastała teokracja”? W sensie jaka? Kościół Odrodzony? Co to jest? Chodzi o to, że Watykan stworzył jakieś imperium międzyatlantyckie? Jak do tego doszło? Czy ta „teokracja” ma coś wspólnego z Kościołem Katolickim? Bo z tekstu wynika, że nie, oprócz jakiś szczątkowych form. A jeśli nie, czy nie lepiej było wytworzyć własne słownictwo, nawet bazując na tym tradycyjnym, jak choćby „Kościół Odrodzony”?

 

Uważam, że gdyby wpierw odkryto Piekło, miałoby to więcej sensu. Mogłoby to stanowić przyczynę utworzenia takiej teokracji wyrosłej z Watykanu, powstania „Kościoła Odrodzonego”. Powód, według mnie i tak raczej słaby, ale zawierający potencjał do oddziaływania na masy. Ale w takim wypadku Piekło musiałoby zostać odkryte przez zwykłe korporacje i to one zaczęłyby jego początkową eksploatację. Dopiero potem Watykan mógłby próbować odbić interes, o ile rzeczywiście urósłby w taką potęgę. Zakładając jednak taki scenariusz, nawiązania do tradycji kościelnej w tekście są bezsensu. Sensowne byłoby jedynie nakładanie pewnych pojęć na to, co nieznane, jak demon, dusz, jabłko, piekło (ale kościół to raczej powinien walczyć o „czystość” tych pojęć) oraz wytwarzanie nowych pojęć jak infernautyka (nawiasem mówiąc mały plusik ode mnie za to słowo).

To nowa krucjata, splunięcie w twarz samemu szatanowi przez Kościół Odrodzony, który powoli zajmuje cały świat. Kraje wciąż tkwiące w oparach demokracji albo innych, fałszywych religii muszą przyjąć jedyną słuszną wiarę albo, pozbawione Jabłek, dokonają cywilizacyjnego samobójstwa.

„Nastała teokracja”, ale Kościół Odrodzony dopiero „powoli zajmuje cały świat”? To jakie obszary on do tej pory kontroluje prócz SZAP i dlaczego właśnie ich?

 

Bazując na tekście trudno mi sobie wyobrazić świat, który kreujesz. Jest to bardzo uproszczona wizja, podszyta antyklerykalizmem. Szkoda, że nie dałeś dojść do głosu żadnemu przedstawicielowi "systemu". Głównemu bohaterowi trudno uwierzyć: jest mordercą, jego koledzy także, jest zmuszony pracować dla korpo, w mojej ocenie nie jest wiarygodny. Sam także nie posiada zbyt wielu informacji.

W mojej ocenie tekst jest taką pisanką pomalowaną w kontrowersje.

 

Prócz tego mam jeszcze kilka uwag.

Dlaczego? Ponieważ wypiłem parę drinków za dużo i rozjechałem osiemnastokołowcem emerytowanego księdza wracającego z balu charytatywnego.

A nie dlatego, że zapisał się do Programu? Cytat:

Siedzieliśmy razem i razem wstąpiliśmy do Programu.

Podróż do „Piekła” nie jest karą za popełnione przestępstwo. Nie wynika to z tekstu. Karą jest np.: dożywocie lub kara śmierci. O czym sam piszesz:

Nie reklamuje swojego Programu, tylko upewnia się, że każdy grzesznik skazany na dożywocie w więzieniu o zaostrzonym rygorze albo na bilet w jedną stronę do pokoiku z tiopentalem wie o możliwości wyboru.

To nie śmierć mnie przeraża, tylko świadomość, że gdzieś tutaj jest miejsce specjalnie dla mnie; czeka, bym zajął je na wieczność, na nieskończone eony cierpienia.

Czyli to właśnie śmierć go przeraża, bo śmierć właśnie to by oznaczała, zakładając, że do tego Piekła właśnie trafi. Mylę się?

Spotkałem też faceta, który twierdził, że kilku fizyków ma swoje zdanie na ten temat, ale trzymają gęby na kłódkę. Czasy stosów minęły, czasy ekskomuniki – wręcz odwrotnie.

„Nastała teokracja” czasy stosów powinny wrócić. Policja kościelna i cenzura, czyż nie? Fizycy zaś, jeśli są tak oddani prawdzie, niech złożą w jej ofierze życie. Bo, jak widać, „czasy konsensusów” także minęły.

Takie problemy nie interesują nikogo w Prometexie, nikogo w rządzie i nikogo wśród społeczeństwa.

W jakim rządzie skoro „nastała teokrcja”? Chodzi o papieża? Jakiś rodzaj sanhedrynu?

Korzystaliśmy z niej bezmyślnie przez dziesiątki lat, więc i teraz nie potrafimy się ograniczyć. Z pewnych przyzwyczajeń trudno zrezygnować.

Ach, nie ma to, jak być pouczonym przez mordercę. Może jakieś konkrety, jak lepiej wykorzystać trzeba było tę energię? Nie, żeby coś, ale Jack wykorzystał ją, by rozjechać księdza emeryta.

Rodzina się jej wyrzekła, kościelni potępili, sędzia wlepił czapę.

To w końcu jest ta teokracja czy jej nie ma, co tu robi ten sędzia? Może inkwizytor? Lub coś?

Ruszacie na misję, która zapisze się w historii tej firmy, narodu amerykańskiego oraz całego świata.

Czy SZAP dalej istnieje? Jest państwem teokratycznym? Rządzi nim papież? Zasiada w Białym Domu? Jakaś ta wizja niekonsekwentna.

Z początku łączył nas tylko seks, ale teraz to już coś poważniejszego.

Więcej seksu? Między tą dwójką nic więcej się nie dzieje.

Biały podkoszulek kontrastuje z jej czarną skórą.

Moja ciemnoskóra piękność ma cholerny żal do Prometexu.

To jakieś odhaczanie netflixsowej checklisty? To jedyna bohatera, którą charakteryzujesz przez kolor skóry. Co to wnosi? Nawiasem mówiąc, o Jo wiemy tyle, że jest czarna i „zaszła z przypadkowym facetem na imprezie”, co, mówiąc szczerze, nie czyni z niej ciekawej postaci.

Brown – jeden z twórców infernautyki – stwierdził, że na Ziemi demony są anomalią, (…) łkającą szwami tkaninę albo… cokolwiek.

A nasza rzeczywistość nie oddziałuje w żaden sposób na nich? Dlaczego to działa tylko w jedną stronę? Dlaczego ludzie w Piekle nie byli żadnym błędem?

– Jack, posłuchaj mnie. To nie było „nasze” Piekło! To… kosmici, obcy, nazwij ich, jak chcesz, ale to nie pieprzone diabły! Jack! Jack, zgadzasz się?

Jak ona na to wpadła? Przecież „karmi się”, jak mniemam, tylko kościelną narracją. Aby interesowała się historią lub filozofią nie ma ani słowa. A tu nagle przebłysk geniuszu?

Wieczorami pieprzymy się, by zapomnieć, potem patrzymy tępo w pustkę, każde zagubione we własnej wizji zaświatów.

Po pierwsze ja się nie kocham. Ja się pieprzę… ostro

E. L. James, Pięćdziesiąt twarzy Greya

Uwielbiam to sformułowanie, pokazuje bezradność autora w opisywaniu scen miłosnych. Ale to narracja 1-os. Można wybaczyć.

 

Ode mnie to wszystko.

Pozdrawiam. :)

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Cześć, HollyHell!

Zawołałam Sarę na obiad, ale odpowiedziała mi cisza.

– Sara, kochanie!

Sugeruję albo zamienić zdania kolejnością, albo usunąć kwestię mówioną. No, chyba że Barbara woła po raz drugi.

Już jej nie miał. Całej ręki, aż po obojczyk.

Kevin stracił rękę we mgle. Czy nie powinno to bardziej przerazić Barbary niż stan córki? Z dwóch dziwnych sytuacji odcięta ręka wydaja mi się lepszym powodem do paniki. Stan córki można tłumaczyć chorobą, rękę odciętą przez mgłę – chyba czarami.

Wstałam powoli, widoczność wciąż była zamazana przez łzy.

Nie brzmi to najlepiej; ta widoczność.

Rozpędziłam się na tyle, na ile pozwoliła mi długość wąskiej spiżarni. Uderzyłam w drzwi z całą mocą; zawyłam z bólu, od którego pulsowało mi ramię.

Ale byłam wolna. Oszołomiłam Kevina potężnym uderzeniem i dzięki temu miałam przynajmniej kilkanaście sekund przewagi.

Uderzyła w drzwi i to oszołomiło Kevina, czy Kevina oszołomiła potem? Coś tu nie gra. Jakby brakuje zdania. Te dwa "uderzenia" trochę mylą.

 

Opowiadanie jest w porządku, ale całość zdaje się jedynie fantazją brata niszczącego domek dla lalek lub siostry, która stara sobie wytłumaczyć w ten sposób szkody. Czyli coś w rodzaju: to tylko był sen. No, nie powiem, aby mnie to przestraszyło, ale nigdy nie bawiłem się lalkami. ;p

Pozdrawiam.

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Jeszcze raz bardzo ci dziękuję za poświęcony mi czas!

Nie ma sprawy. Życzę powodzenia przy pisaniu kolejnych opowiadań. :)

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Ave, Cesarzowo!

Dziękuję za odwiedziny.

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Cześć, kam_mod!

Starałem się nadać komentarzowi jakąś strukturę, żeby był czytelniejszy. Zacznę od fabuły.

 

Ia. Zlanie się jaźni i wskrzeszenie

– Jaźń Filipa po śmierci zlała się w jedno z jaźnią z sąsiedniej rzeczywistości

Dlaczego tak się stało? Czy to normalne w tym świecie? Jak do tego doszło? Czy teraz Filip ma dwie jaźnie? Ma dwie przeszłości? O ile niczego nie przeoczyłem, w tekście nie ma odpowiedzi na te pytania.

Niestety w tej Filip nigdy nie zebrał się na odwagę, by zagadać do Sary, gdy jeszcze chodzili razem do szkoły. Niefortunny zbieg okoliczności.

Gdyby było inaczej, coś by to zmieniło? Sara z naszej rzeczywistości i tak byłaby sama, czyż nie?

Gdy Sara poprosiła mnie o pomoc, nie zastanawiałem się – dodaje bies. – Zgodzili się bez wahania na przywrócenie Filipa z sąsiedniej rzeczywistości w zamian za wyrok śmierci w waszym wymiarze…

Kim są oni (zgodzili się)? Dlaczego bies się nie wahał? Co on z tego ma? To tak z dobroci serca? Co to znaczy, że przywrócili (znów oni?) Filipa z sąsiedniej rzeczywistości? W sensie przenieśli tamtego ze zlanymi jaźniami? Wskrzesili ciało tego zmarłego i wrócili mu jaźń? Mam wrażenie, że to tylko puste słowa.

 

Ib. Wyrok śmierci

To był człowiek. Człowiek pragnie twojej śmierci. Umrzesz za pięć lat od ostatniej pełni księżyca.

Oczywiście, nie jest trudno dodać dwa do dwóch. Życie za życie.

Moja ofiara za jego drugą szansę.

Jeśli poprawnie rozumuję: wyrok śmierci jest rodzajem paktu. Filip wraca do żywych, Witold umiera. No, tylko że nie. Filip już żyje, a Witold żył będzie jeszcze pięć lat. Jego śmierć nie jest zatem potrzebna, aby Filip żył. Co, jeśli Witold umrze wcześniej? Po co wówczas cały ten pakt? Jeśli dało się przełożyć śmierć o pięć lat, to może i o pięćdziesiąt też się da? Jak Filip w ogóle te pięć lat wytargowała i w sumie to z kim się targował? Z biesem? Zupełnie mi się to nie klei.

 

Ic. Finał

– Ty nigdy go nie zaczepiałeś – zalewa mnie głos biesa – ale moja podróż po sąsiadujących rzeczywistościach skończyła się konkluzją, że to twoja obecność zintensyfikowała dręczenie Filipa w szkole.

Jak? Jeśli założymy istnienie alternatywnych rzeczywistości (w tym takiej, gdzie Filip nie miał Sary za żonę), to i są takie rzeczywistości, gdzie Witold nie „intensyfikuje” dręczenia Filipa, bo i są rzeczywistości, gdzie Filip nie jest dręczony, a nawet w takie, gdzie nie chodzą razem do szkoły i… i tak w nieskończoność?

– Nie, reszta chciała zaimponować Maćkowi. Ale to ty byłeś punktem zapalnym. To od ciebie wszystko się zaczęło. Nie powiesz mi, że byłeś niewinny.

Jeśli istnieją inne rzeczywistości, to ta niewinność, dokładniej, wolny wybór, w moim odczuciu, traci na znaczeniu. Czy w ogóle istnieje?

– Przepraszam.

Za co? Przecież istnieją inne rzeczywistości, gdzie są najlepszymi przyjaciółmi? No, nie?

– Nieważne. Jeśli mnie rozwiążesz, nigdy już nie będę cię niepokoić. Ani teraz, ani po mojej śmierci. Obiecuję.

Czyli Witold nagle postanowił, że ok, umrze za pięć lat. Bo poruszyła go ckliwa historia?

 

Id. Sara

Gdy Sara poprosiła mnie o pomoc, nie zastanawiałem się – dodaje bies.

Sara poprosiła o pomoc, a potem zniknęła…

Po chwili znika za drzwiami.

Za drzwiami, lecz już w tekście się nie pojawia, o ile niczego nie przeoczyłem.

 

Podsumowując, jest słabo. Mgliste pojęcia. Alternatywne rzeczywistości, które więcej komplikują, niż wyjaśniają. Sensu bieżących działań bohatera nawet nie oceniam, bo to trudne, jeśli grunt jest tak grząski.

 

II. Świat przedstawiony

Biorę pod uwagę, że określasz to opowiadanie jako prolog. Niemniej na ten moment nie rozumiem, dlaczego w tekście pojawia się Weles, południca, bies, a wspomniane są strzygi i rusałki. Postacie w tekście zdają mi się nie mieć wiele wspólnego z tymi z mitologii (folkloru?), ale nie jestem specjalistą, jeśli się mylę, proszę o poprawę.

Fulguryt jest zabójczy dla stworzeń nadprzyrodzonych. Od jednego zadraśnięcia odpadają im kończyny, a dobrze zatopiony sztylet obraca demona w proch.

Jakie to szczęście, że istnieje takie coś. Bardzo to wygodne. Tylko dlaczego wszystkie „stworzenia nadprzyrodzone” giną od fulgurytu? To, jakby twierdzić, że istnieje jakaś substancja zdolna obracać zwierzęta wszystkich gatunków w proch. Czy te „stworzenia nadprzyrodzone” to taki monolit? Nie zbyt podoba mi się ta koncepcja.

Wiem, że to bies, bo przed wyjściem rano z domu skonsultowałem swój problem z internetem. Dowiedziałem się, że biesy mają ludzką twarz i ciało dzika, ich spełnione życzenia są odwracalne, a ja prawdopodobnie mam raka.

Wiki przedstawia biesa jako złego ducha, diabła. A reszta stron to reklama perfum. Nie ma więc racji. No chyba, że to SI mu tak powiedziała, to byłbym skłonny uwierzyć.

Początkowo myślałem nawet, że żartujesz, lecz:

Bies parska, opadając znów na cztery racice.

Zatem informacje w świecie przedstawionym są prawdziwe. A więc Weles, południca, itp. nie są tym samym, co w naszej rzeczywistości. Nie lepiej było im nadać własne nazwy? Skorzystać co najwyższej z tych bardziej potocznych. Bies, na przykład, jest w porządku, z niczym konkretnym się nie kojarzy. 

Cóż to tylko moje zdanie i tylko prolog, rozumiem, że później może być to lepiej rozwinięte.

 

III. ???

Umrzesz za pięć lat od ostatniej pełni księżyca.

Brzmi to dziwnie, jakby na siłę ta pełnia jest wepchnięte. Ale może to tylko moje odczucie. To, że księżyca, jest oczywiste, czyż nie? Nie ma więc sensu dodawać.

Poinformowałem ją, że póki żyję, będę trzymał się od dzieci z daleka.

Informowanie pojawia się w tekście dość często. Naliczyłem sześć razy. Według mnie nie pasuje to do głównego bohatera.

Tydzień przed ostatnią sesją zginął w głupim wypadku – wychodząc spod prysznica, poślizgnął się i nadział okiem na szczotkę od sedesu. Mózg mu przebiło.

Okej, dobrze, że moja szczotka ma plastikową rączkę i schowana jest za sedesem, bo nie wszedłbym już pod prysznic.

Południca nie ma telefonu, ale dzwoni z krypty zaprzyjaźnionego strzygi.

Bo strzygi w krypcie mają już telefon? Ach, zapomniałem.

metodycznie poukładane

metodyczny

1. «dotyczący metody lub metodyki czegoś, zwłaszcza nauczania»

2. «prowadzony zgodnie z jakimiś zasadami lub z planem»

3. «postępujący konsekwentnie według pewnej metody lub jakiegoś planu»

 

Czy jedno nie wynika z drugiego?

Znajduję na podłodze wczorajsze spodnie

Brzmi to dziwnie, te spodnie, ale grunt, że to nie bielizna.

Ty nie jesteś podwładnym Welesa, tylko jego dziwką

Weles nie płaci mu za to, co robi, czyż nie? Jeśli dobrze pamiętam, Witold odpracowuje dług. Zatem to porównanie, w mojej opinii, niezbyt trafne. Prędzej jest jego niewolnikiem, niewolnikiem (niewolnicą) seksualną? O ile oni ten teges…

– Chcesz jeszcze raz?

No jasne, że chciałem.

Lucynka jak na ostrą babkę nieprzebierającą w słowach przystało lubi ulegać uległym mężczyzną. Prawdziwa z niej południca. Też takie lubię.

Mam pytanie? Jeśli on jest dziwką, kim ona jest? Może chodziło o to, że jest jej dziwką? Tylko się przejęzyczyła?

gotów wskoczyć w krzaki, gdyby się odwróciła

Wiadomo, kiedy ktoś na ciebie spojrzy, wskakuj w krzaki. Zawsze działa. Im krzaki bardziej krzaczaste, tym lepiej. Mieszkam w Nowej Hucie, wiem, co mówię.

W milczeniu dochodzę do końca uliczki, gdzie wokół kontenerów na śmieci walają się wypchane, czarne worki. Na wszelki wypadek zaglądam do środka z nożem w dłoni.

Ale że z nożem? Do worka? Do kontenera? Do końca uliczki?

– Ryj, kurwa!

Też lubię rzucić mięsem z okna.

Odgarniam folię budowlaną i zatrzymuję się na środku pomieszczenia w stanie surowym. Surowe są nieotynkowane pustaki i surowy jest beton na podłodze.

Surowa jest także twarz Filipa

To jest zabawne, przyznaję. Za to ode mnie wielki plus. :D

Surowa jest także twarz Filipa, która nagle pojawia się przede mną.

Nagle? Znikąd? Sama twarz? Jak bies później? Czy to kwantowy Filip?

Pręt zbrojeniowy leci na mnie ze świstem. Blokuję go ramieniem, które przeszywa ból, a z ust wyrywa mi się krzyk. Filip zamachuje się znowu i tym razem jestem zbyt wolny. Obrywam w potylicę.

Jeśli ani Witold, ani Filip nie zmienili pozycji, to jak Filip trafił w potylicę? To tył głowy.

Ciemnieje mi przed oczami. Na ślepo rzucam się w stronę zwinnej postaci i z braku innych środków bojowych, używam własnego ciała w charakterze tarana.

Filip jest przed nim, mniej więcej na długość pręta. Witold rozkołysał się w miejscu i w niego uderzył? Z czółka? Z brzuszka?

Obaj przewracamy się na beton, pręt z brzdękiem turla się niedaleko od nas.

I go powalił? Bez podcięcia nóg, czy czegoś, dostawszy raz w głowę? A Filip stał i czekał? Nie cofnął się?

Rusza w stronę ściany, ale łapię go za kostkę, a gdy znów ląduje na betonie, pół kroku od pręta zbrojeniowego, dopadam do niego i siadam okrakiem na jego piersi.

Filip rusza, lecz nie wstał. Z kolei Witold na nim siada, ale też zapomniał wstać.

Wyrywa się z rykiem, próbując zrzucić mnie z siebie.

No, jak wcześniej stał jak kołek, to teraz trzeba się poruszać, ale to może przez tę surową twarz.

Jego ręka opada do tyłu, tuż obok pręta zbrojeniowego. Palce zaciskają się na metalu, a Filip zamachuje się po raz ostatni i na ślepo pcha prętem przed siebie. Ból eksploduje w moim ramieniu. Przewracam się na bok z wrzaskiem, a chłopak wykorzystuje nieuwagę, by się podnieść. Wycofuje się na bezpieczną odległość.

Dostał nożem po ręce. A teraz leżąc, chwyta pręt i ot tak przebija mu prętem ramię? Jak on to zrobił? Ja też chcę. Też jestem molem książkowym. To nie w porządku, że ja tak nie potrafię.

Zwykle mój szef przychodzi, gdy go wołam. Nie po psiemu, nie zawsze można na niego liczyć, ale bardziej jak kot, którego właściciel trzyma w ręku saszetkę karmy.

To kto w końcu jest tu czyją dziwką? Bo się pogubiłem.

– I całe szczęście. Weles, musisz mi powiedzieć, o co chodzi z Filipem. Jestem pewien, że znasz się na wskrzeszaniu ludzi lepiej niż ja.

Co takiego zaszło, że Weles nagle dzieli się informacjami? Wcześniej nie mógł, bo fabuła za szybko poszłaby do przodu? Zjawił się jak pies na zawołanie, przepraszam, kot, a teraz wyjawia wszystko ot tak sobie, a przedtem taił; w sumie też bez powodu.

Bóg śmierci i bydła zakłada nogę na nogę, jakby brał udział w spotkaniu biznesowym.

Jest szkieletem, czyż nie. To może piszczel na kość udową?

Gawędzimy sobie kulturalnie, więc niemal zapominam, że rozmawiam z demonem. To znaczy, bogiem.

To znaczy, bytem zdecydowanie nieludzkim.

Yyy… jest szkieletem? Jak mógł zapomnieć. On go nie widzi?

Tereska dopytuje podejrzliwie, a ja niepodejrzliwie jak najmniej wyjaśniam.

Yyy… Że co? xD

Odkąd dwa lata temu podpisałem pakt z Welesem, żeby uratować ojczyma, moje życie przypominało dziką kolejkę górską, pełną niespodziewanych wypadków, wałęsania się po obrzeżach Olsztyna i okazjonalnych wizyt w szpitalu.

Czyli wałęsanie się po obrzeżach Olsztyna to prawdziwy rollercoaster? Żegnaj Nowa Huto, jadę do Olsztyna.

Następnym logicznym krokiem jest włamanie się do mieszkania Filipa i Sary.

Oj, Witold i logika. XD Dlaczego nie przyczai się w krzakach? Wcześniej chciał w nie wskakiwać.

 rzucam się przed siebie.

Frontalny atak zawsze działa. Z nożem na dzika z ludzką twarzą. Jazda!

Nawet uprzejme z jego strony, że nie próbuje zabić.

Bo to nowoczesny bies lub coś? On najpierw tłumaczy…

Przy kolejnym ruchu wymierzam kopniaka w powietrze w chwili, gdy bies dopiero się materializuje. Wkładam w to wszystkie siły, jakie jeszcze mi pozostały, oraz trochę więcej.

Oj chyba dużo więcej. Gość stoi w miejscu i kopie coś, co pojawia się i znika i cały czas jest szturchany. To nie może się udać. Nie wierzę w to.

Uderzenie zwala go z nóg.

O, kurka! Udało się.

Tym razem waga ciężka działa na moją korzyść, bo cielsko leci przez całą długość klatki schodowej.

Żaden problem to fantastyka więc wszystko można.

Ale ja nie mam czasu podziwiać, jak daleko upada. Zwlekam się z podłogi i wpadam do mieszkania Filipa.

Cofam słowa o Witoldzie. Włam rzeczywiście był logiczny. Nie wiedziałem, że Filip nie zamyka drzwi.

 

Działo się w tym opowiadaniu, ale dotrwałem do końca. W mojej opinii tekst jest zupełnie nieprzemyślany i niedopracowany. Stara się być fajny, bo wulgaryzmy, bo rypanie południc… ale, no litości. Nie wiem, może to nie moja bajka. Może jest zbyt zmęczony…

Pozdrawiam. :)

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Cześć, reg.

Dziękuję za komentarz i łapanakę; jesteś niezastąpiona. :)

W trakcie poprawiania tekstu włączyłem przypadkiem słownik i narobił mi trochę szkód, zanim się zorientowałem, ale "pułki" moje. :P

Miastem Ażrarna, tak twe bogu na imię… → Rozumiem, że Klejnias źle wymawia imię Azarana.

Tak, to celowe.

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia.

Jak na 63 tys., to nie jest źle. ;p

Przykro mi to mówić, Atreju, a Uczta zmęczyła mnie okrutnie.

Bywa i tak, co poradzić?

Dziękuję raz jeszcze. :)

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Cześć!

Proponuje na dobry początek sprawdzić opowiadanie na stronce: ortograf.pl, bo stawianie przecinków to chyba nie jest twoja mocna strona. ;p

Rysy które zauważył na mieczu nie były w istocie metalowymi a twarzowymi.

Rozumiem, co chciałeś przekazać, ale nie ma czegoś takiego jak „metalowe rysy”, są rysy na metalu. Tym bardziej nie ma „rysów twarzowych”, są rysy twarzy. Proponuję zmienić na: Rysy, które zauważył na mieczu, w istocie były rysami twarzy. O tym, że rysy są na metalu, wiemy ze wtrącenia: miecz jest metalowy.

Wypijmy za naszego biednego niziołka!

Dlaczego niziołka? Nie mówią, aby o krasnoludzie? A jeśli to miała być obraza, to trzeba by to jakoś podkreślić. A jeśli już przy krasnoludzie jesteśmy, to jakie znaczenie ma to, że jest on krasnoludem? Bo odniosłem wrażenie, że żadne. W sensie nic z tego nie wynika. Ani on sam nie zachowuje się jakoś inaczej, ani nie jest jakoś specjalnie traktowany.

 

Nie powiem, aby opowiadanie mi się podobało, ale cóż, plucie i bicie kobiet, nawet jeśli to prostytutki, jakoś mnie nie bawi. Za to, co poniektóre przekleństwa całkiem fajne.

Pozdrawiam.

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Cześć, Hesket.

 

Moim zdaniem opowiadanie jest okropnie przegadane. Praca głównego bohatera, jego relacje z żoną, opis zwyczajów – niczemu to nie służy. Dwie rzeczy są istotne: choroba bohatera i jego „ludzkie” zachowanie względem kota. Pierwsze jest przyczyną jego zmartwień, drugie przyczyną jego ocalenia i na tym należało się skupić, resztę skracając, jak tylko się da.

 

Tekst pozostawił mnie także z licznymi pytaniami. Może coś przeczyłem lub czegoś nie zrozumiałem, ale: kim jest staruszek? Kim jest kot? A właściwie, czy każdy kot jest inteligenty i mówi? Dlaczego ten postanowił się ujawnić? Dlaczego pomógł akurat temu człowiekowi? Bohater i jego problemy nie są przecież jakieś wyjątkowe tak samo, jak i sam bohater.

Mam co prawda z tyłu głowy interpretację z Bogiem i aniołem w roli głównej, ale niezbyt mnie ona przekonuje. Gdyby Bóg wszystkich chciał przekonywać do siebie cudami, te stałyby się powszechnością i straciłyby swoją "moc".

 

Pozdrawiam. :)

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Cześć, SzyszkowyDziadku!

Że chodzi o Boga,

Pisanie z perspektywy Boga przerasta moje możliwości.

Ogółem sympatyczne, jak to smoczki

Dziękuję i pozdrawiam. :)

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Cześć, Nova. :)

Zgłoszono nam, że prześladujesz spokojną osobę. Obserwacja to potwierdza. Jeśli jeszcze raz cię tu zauważymy, dostaniesz sprawę za stalking. A teraz spieprzaj stąd, już.

1. W art190a, który na karne.pl określany jest jako stalking, jest napisane, że ściganie następuje na wniosek pokrzywdzonego. Czy policjant zatem kłamie? Jeśli tak, dziennikarz powinien o tym wiedzieć, w jego fachu to ważne zagadnienie.

2.) Nie miałem co prawda nigdy styczności z policją, ale czy policjant może używać wulgaryzmów? We mnie wzbudziłoby to podejrzenia. A jeśli nie może, lecz ten by chciał, aby postraszyć Daniela, to przecież znajdują się w alejce w centrum handlowym, gdzie wokół mnóstwo ludzi.

Nirwana. Ekstaza. Raj.

Zdecydowałbym się na jedno z powyższych, bo to nie są synonimy. Albo zapisanie tego jako myśli Daniela.

 

Zmieniłby jeszcze tag z fantasy na inne. Karuzela to za mało. Właściwie nie wiadomo co ona robi i jak działa, i czy ma w ogóle coś wspólnego z fantastyką? Może to tylko specyficzne miejsce, które tak oddziałuje na człowieka, że wpływa na jego świadomość?

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Cześć, Eldilu!

Dziękuję za dłuższy komentarz.

Początek bardzo ładnie wprowadza czytelnika w maliny, sugerując, że dwunogi udowadniają nieistnienie Bogu.

Nie miałem takiego zamiaru, choć zdaje sobie sprawę, że można tak odebrać początek. Sugestie co do jedzenia i spania miały być w końcu dyskretne. Potwora Spaghetti zaś i resztę umieściłem jako coś, co kojarzy mi się z takimi przemądrzałymi ludźmi. Nie znam czegoś analogicznego względem smoków.

To zdanie naprawdę jest kiepskie.

Smocze myśli nie muszą być poukładane. To dopiero początkowy myśliciel. Z czasem może będzie wyrażał się składniej. :)

 

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Cześć, Irko.

Może zgłodniał, biedaczek. Tylko myślałam, że trawi tylko dziewice, coś jak dieta bezglutenowa, a jemu najwyraźniej wszystko jedno ;)

Drzewiej może tak było, obecnie by nie przeżył. :P

 

Fajny pomysł. Klikam. 

Dzięki, Amonie. :)

 

Nawet przyjemne, choć pewnie nie zostanie w pamięci na dłużej.

Cześć, Outta. Bo to tekst typu: kieliszek wódki przed pracą.

 

Obawia się tych, co trzeba ich ze sreberka obdzierać, a to przecież odziany w wełniane spodnie i kapotę go swego czasu załatwił.

Cześć, Krokusie. To był przypadek i w ogóle to nie pamiętam.

 

Przyjemne przemyślenia, niech ten swojski smok nie znika!

Hej, Sanderku/o (?). Dzięki i pozdrawiam.

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Antryj też jest poprawnie, ale znaczy coś innego ;)

A to nie wiedziałem. Ale ja jestem z Małopolski. :P

 

Mogę się z tobą zgodzić, Ambush, że przedstawione przez Ciebie zdania brzmią ładniej, ale w mojej opinii, mniej naturalnie. Mój bohater myśli, najpierw stwierdza to, co oczywiste, a dopiero potem zauważa, że może jest inaczej. Tak ja to widzę.

 

Nieszczęsny, powrócił, lecz nie wie jeszcze, że przyjdzie mu zmierzyć się jak smok ze smogiem, a ten nie ubiera się w pancerze, lecz wciska się do wnętrz(ności) i szkodzi. :(

Cześć, Koalo. Starałem się nadać bohaterowi nieco symboliczny wymiar. Być może mi nie wyszło lub nie jest to dobrze widoczne. Ale jeśli by wziąć to coś pod uwagę, co w moim zamierzeniu miał sobą reprezentować, to problem smogu z tego czegoś właśnie by wynikał; cokolwiek bym na temat samego smogu nie myślał. A to czyni z bohatera tekstu jednak coś groźniejszego. I w zasadzie żadnej walki by tutaj nie było. Że tak odpowiem tajemniczo. :)

 

Pod Wawelem, jak widzę, bez zmian – Smok był, jest i będzie. ;)

Cześć, regulatorzy. Jeśli gdzieś ma być po staremu, to tylko na Wawelu.

 

Ziać albo nie ziać – oto jest pytanie!

Cześć, Staruchu! To ta wielka myśl, na którą nie wpadł Shakespeare.

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Klikam i pozdrawiam :)

Cześć, dziękuję i również pozdrawiam, bardzie.

Edit – Zawsze jak widzę Twój nick to czytam go Antryju ;) Ale awatar zawsze wyprowadza mnie z błędu :D

Falkor czuwa nad poprawną wymową. :)

 

To wtrącenie, że mnie nie ma, rozbija zdanie i burzy jego logikę.

Hej, Ambush, mogłabyś doprecyzować? Bo nie rozumiem. :P

 

Napisane ładnie, dobrze się czytało, tylko dlaczego tak krótko? :)

Dzięki, Cezary. Cóż… Myślenie jest męczące i nie ma co przeciągać. 

 

Cześć, yantri. :)

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Cześć, NoWhereMan. Dziękuję za komentarz. :)

Dotyczyło to raczej zasad świata i tego, co go napędza – nie są to więc rzeczy pierwszej czytelniczej potrzeby, jednak ja je lubię, stąd zwracam nań uwagę.

Opowiadanie pisałem z myślą, że jest to wstęp, stąd skupiłem się na bohaterze i jego zajęciu, resztę zaś starałem się tak dobrać, aby była w miarę zrozumiała bez wchodzenia głębiej. W przyszłych tekstach, o ile je zrealizuję, zajmę się tymi sprawami.

Pozdrawiam.

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Proszę bardzo. :)

Powoli powstaje dalsza część opowiadania :)

W takim razie czekam i wierzę, że uda ci się w niedalekiej przyszłości napisać całość.

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Cześć, Dziadzie Leśny! ;p

Przeczytałem. Nie uważam, aby tekst był zły, jest całkiem, całkiem. Stylizacja, gdyby ją dopracować, byłaby nawet przyjemna. Na ten moment, wydaje mi się, trochę przesadzona. Nie współgra mi z treścią tekstu, który dotyczy czwórki chłopów i polowania na upiora. Ale miej na uwadze, że to moje odczucia na podstawie fragmentu, być może, jeślibym miał przed sobą całość, inaczej bym na to spojrzał.

NIe dostrzegłem także większych błędów, które by znacząco utrudniały lekturę, ale jeśli zjawi się tu ktoś mądrzejszy ode mnie, pewno się zdziwisz. ;p

– Wydaje mi się – zaczął raz jeszcze (…) coby nieusłuchana dziatwa po lesie się nocą nie włóczyła…

Według mnie większość tekstu, która znajduje się przed mniej więcej tym fragmentem, jest zbędna. Nie traktuje ona o głównej fabule, jeśli za tą przyjąć tytułowego Strzygonia, dłuży się, a przede wszystkim nudzi. W szczególności, że na tym etapie ja, jako czytelnik, nic nie wiem o postaciach i takie ich rozmawianie o niczym, przekomarzanie się, jest przynajmniej dla mnie mało interesujące.

Ech, prawisz mu te morały, Gniewko – odezwał się chudy mężczyzna, siedzący na prawo od tego zwalistego.

Dlaczego nie odmieniasz imienia? Tak tutaj, jak i w dalszej części tekstu.

 

Ode mnie to tyle, trudno coś więcej powiedzieć, bo w tekście prócz „gadających głów” za bardzo nic więcej nie ma.

Pozdrawiam i życzę powodzenia w dalszym pisaniu. :)

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Cześć, Oczova.

Uważam, że zamieszczony tekst jest ładnie i ciekawie napisany. Świat przedstawiony jest żywy, brudny, szczegółowy, słowem wciągający. Niestety jest to tylko fragment, chyba początek historii, więc trudno powiedzieć coś więcej.

Pozdrawiam.

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Cześć, Adamie.

W mojej opinii twoje opowiadanie czyta się lekko i sprawnie. Wykonanie to jego największa zaleta. Humor co prawda w ogóle do mnie nie przemawiał, ale powiedzmy, że jest to kwestia indywidualna.

Niestety trudno mi było nawiązać jakąś więź z bohaterami. Ich dramat życiowy w ogóle mnie nie poruszył, a to przede wszystkim z dwóch powodów.

Nie potrafię na podstawie tekstu powiedzieć ani kiedy, ani gdzie toczy się akcja opowiadania. O twoim świecie zaś po przeczytaniu tekstu wiem tyle, co nic. W moim odczuciu jest on dramatycznie nijaki i ogólnikowy (Uniwersytet Północny, serio?), jakbyś kompletnie nie miał pomysłu. Sama historia przez to sprawiła na mnie wrażenie dziejącej się w próżni. Być może chciałeś w ten sposób wyeksponować historię, postawić bohaterów na pierwszym miejscu, ale według mnie nie wyszło. Bohaterowie znaleźli się w pustce.

Tekst nie jest krótki, a w mojej opinii nic się w nim nie wydarzyło. Jak na początku ojciec mówi, że chcą go kupić i dzieci w związku z tym zajmują określone postawy, tak na koniec sprzedaje się i tyle. Gdyby nie to, że sztucznie kryjesz przed czytelnikiem (bohaterowie wiedzą, o co chodzi, więc dla nich to nie tajemnica), co to dokładnie znaczy, to historia mogłaby się zakończyć w momencie rozpoczęcia. Dlatego całość jest według mnie nudna. Gdyby zawęzić historię do obiadu z wampirem. Napisać fajne dialogi. Myślę, że historia wiele by zyskała.

 

– Śmiało, popatrz sobie. W końcu stamtąd się wzięliśmy.

– Przestań.

– ,,Członek sprawny, standardowy, bez znaczących krzywizn. Wymiar…"

– Przestań!

Nie wiem, czy to miało być śmieszne, dramatyczne, czy jakie, ale jest fuj! I to fuj, fuj! Nie zamierzam ograniczać twórcy, ale lepiej nie brać się za kontrowersyjne rzeczy, jak się nie ma na ich przedstawienie dobrego pomysłu.

 

Podsumowując, mamy tu rozciągnięty pomysł zawieszony w próżni. Na szczęście całość napisana jest na tyle sprawnie, że spokojnie można dotrwać do końca.

Pozdrawiam.

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Jak najbardziej, jedyne co mi się teraz gryzie, to opis zachowania urzędnika nieco wyżej:

Wyjął niewielką klepsydrę z sakiewki i postawił na stoliczku, po czym zmrużył oczy, niby to zapadając w drzemkę.

Rzeczywiście. Coś trzeba podziałać. :)

Właśnie nie ocaliłby księżniczki. Chyba że chodzi o jej zbawienie lub coś tym stylu, ale majordomowi raczej nie przyszłoby to do głowy albo wyraziłby się precyzyjniej.

Zgadzam się i Beltram też by się zgodził, dlatego postąpił tak, jak to opisałem. Urzędnik snuje w swej wypowiedzi jedynie taką wizję, że skoro wygnał demona, to ocalił już księżniczkę i może odejść. To, co się zdarzy potem, niech go już nie obchodzi, on swoje zrobił, może uważać się za bohatera. Pewnie, gdyby wrócił do swoich krain, mógłby nawet nigdy się nie dowiedzieć, jaki był koniec losów księżniczki.

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Cześć, ostamie!

Jak mniemam, kraj był nadbrzeżny :P

Początkowo nie zrozumiałem, ale wujek Google pomógł. Że też coś takiego istnieje. ;p

Do tej pory nie było wprost powiedzianego, za co został skazany poeta (…) do prawdziwości historii. Być może luka zostawiona celowo.

Zdarzenia, o których mówi Zenon, działy się przed trzema laty. Opowiada o nich sam filozof, który skłania się ku wierze w jakąś klątwę. Stara się on na swój sposób oddać ówczesną sytuację. Stosuje uogólnienia, może nawet rzutuje na lud swoje własne opinie. Nie wie on o wszystkim. Do sprawy podchodzi trochę z żartem. Nawiasem mówiąc, był przekonany, że w komnacie trzymają trupa. To taka pierwsza linia obrony. ;p

A teraz, poeta został skazany za kłamstwa, obrazę majestatu. Co dokładnie zaszło między nim a księżniczką, jest wiadome jedynie samej księżniczce, bo poeta nie żyje. Lud zna jego balladę, zna pogłoski o jakiejś klątwie, a teraz księżniczka zasypia, co zostaje odebrane jako spełnianie się klątwy. Stąd wniosek, że jeśli klątwa działa, to poeta śpiewał prawdę. Nie znaczy to, że każdy w to wierzył, a jedynie, że taki głos się przebił. Mając doświadczenia z ostatnich dwóch trzech lat, wydaje mi się, że możliwe jest takie połączenie plotek z prawdą i wyłonienie się pewnej hipotezy.

Oczywiście istnieje też trzecia opcja, o której głośno mówić nie mogę, bo muszę dbać o reputację. ;p

Jeśli zwroty tego typu nie są stosowane regularnie, (…), chociaż może tylko mnie.

Ja mam słabość do tego sformułowania. Pierwszy raz pojawia się w drugim rozdziale. A potem pięć razy. :) Znajdzie się jeszcze pewnie ktoś, komu się nie spodoba. Wszystkim nie dogodzisz.

Skoro kaucja, to pieniądze dostanie z powrotem.

Tak, ale musi przeżyć. Do czasu zaś próby leczenia księżniczki, będzie musiał dalej żyć na koszt przyjaciela.

Mam wrażenie, jakby bohater mówił bezpośrednio do czytelnika. (…)

Zgadzam się i początkowo był tu dialog i to z filozofem, ale to przeszłość. Potem zamieniłem na narrację, że Beltram wyjaśnia majordomowi, co robi, aby nie zrobić czegoś „nieprzepisowego”. Coś w tym stylu. Obciąłem to, uznałem, że aż tak bardzo nie razi po oczach, ale może dobrze byłoby wrócić.

Poprawiłem na:

– Kapłani często stosują kadzidło, by uczcić boga, któremu służą – tłumaczył urzędnikowi, przygotowując mosiężny trybularz.

Uważasz, że jest lepiej? Bądź co bądź urzędnik na tych sprawach się nie zna. Dla niego to coś nowego.

Opis majordoma akurat teraz jest trochę dziwny, wcześniej mieliśmy już z nim do czynienia. Tutaj dodatkowo na sali mamy króla, który opisywany nie jest.

Myślałem na tym, ale w poprzednich scenach ten opis nigdzie mi nie pasował. Król zaś jest mniej istotny dla fabuły, nie ma sensu go opisywać. Opis zaś majordoma kieruje na niego uwagę. Jego zachowanie, reakcja na słowa Beltrama jest ważna. Pozwala też przedstawić go na tle innych urzędników. Ale nie będę się upierał, że nie mogłoby być lepiej.

Zenon[,] wprawdzie[,] twierdzi, że trudno o bardziej ustronne miejsce w całej Jazerii

Czy tu wtrącenie konieczne?

Pasuje mi ze względu na rytm zdań.

Jak już wspomniał chalbarczyk, podczas sceny w komnacie mamy pannę (dwórkę czy księżniczkę?) i rycerza (jednego z dwóch?) i momentami ciężko się połapać, kto jest kim.

Starałem się nieco tam pozmieniać. Księżniczkę określam zamiennie tylko jej imieniem. Pierwszą dwórkę nazywam dziewczyną. Drugą dwórkę nazywam zamiennie panną. Rycerz jest jeden, nazywany swoim imieniem, z rzadka inaczej. Jest też jeden kapitan, określany szerzej jako kapitan straży. Niestety nawsadzałem do jednego pomieszczenia zbyt dużo postaci. Myślałem nad tym, czy nie dałoby się kogoś wyrzucić, prosiłem, groziłem, ale nikt nie chciał wyjść.

Być może problem jest po mojej stronie (…) którą w jakiś sposób udało się zdjąć.

Gdyby Beltram odjechał, majordom zabiłby księżniczkę i starał się przepchnąć narrację, że Beltram był zabójcą. Kwestia w czyim imieniu działał, jest otwarta. Król miał pewnie wielu wrogów. Chciałem nawet dodać jednego, ale już i tak mamy tłum. Fakt, że jego córka nie żyje, zmusiłby króla do ponownego ożenku. A więc realizacji planu majordoma. Majordom postarałby się o to, aby król zaakceptował taki stan rzeczy. Pamiętaj, że majordom nie miał wiele czasu na obmyślanie planu. Taki z kolei ja miałem plan.

Poza tym czytało się przyjemnie, historia (…) to szczegóły kłóciły mi się momentami z nieco baśniową naturą historii, ale nie było to nic dużego.

Też uważam, że te elementy wyszły najlepiej. Moją wiedzę o antyku staram się pogłębiać i stosować w praktyce, bo uważam, że w fantastyce jest nieobecny. Dam sobie rękę uciąć, że pewnie takie powieści lub opowiadania są, ale ja nigdy na żadne nie natrafiłem, stąd sam zacząłem takie pisać. No, na razie tylko jedno. ;p

 

Dziękuję za klika i wyłapanie błędów, a przede wszystkim za szczegółowy komentarz.

Również pozdrawiam. :)

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Dziękuje, ostamie, za odpowiedź, myślę, że pokazuje ona różnice w naszym myśleniu i tak już musi być. Ja mam inne ideały, ty masz inne. :)

 

Tak, jak pisałem, nie uważam za konieczne czepianie się owej przesiadki do innego ciała. Dopuszczam założenie, że czasem można coś uprościć, aby coś pokazać. Tylko, odwołując się do pierwszego komentarza, nie dostrzegam tutaj hierarchi wątków, przez co trudno mi ocenić, czy uproszczenie jest tu do obrony, czy nie.

Najwidoczniej oglądam za mało filmów ;) Chociaż można się też zastanawiać, czy zamiana faktycznie byłaby taka zabawna.

Ja kojarzę sam motyw, ale nie znam konkretnych przykładów. Oglądałem coś takiego, mając pewnie naście lat i niestety utkwiło mi w głowie. ;p

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Mimo to, wiele osób uważa właśnie te historie przepełnione walką (…) nie chcemy, żeby stała mu się krzywda.

Masz na myśli chyba drogę do celu, ale ok. Ja stoję na stanowisku, że w sytuacji idealnej każdy akapit, wątek powinien w tekście czemuś służyć, inaczej jest zbędny. Akapity poświęcone scenom walki, a więc drodze do celu czemuś służą. Kłopot w tym, że jest ich, w mojej opinii, za dużo. Jedna scena pokazująca sprawność drużyny – okej, ale po co kolejna, która nic nie dodaje? Zamienia się to w grę komputerową, czyli zabijanie dla rozrywki.

Posłużę się dla zobrazowania nieszczęsnymi dziećmi.

Wpierw Lukas zabija pierwsze – jest informacja, coś jest nie tak. Potem zabija kolejne – nic nowego nie ma. Potem Alicja zabija następne – po części nic nowego, może prócz tego, że choroba strzelania do dzieci jest zaraźliwa. Następnie zabijają robota – nic nowego. Spotykają dziecko, jest dialog – żadnych nowych informacji. Wychodzą, wracają niejako w to samo miejsce, wcześniej zabrawszy opiekunkę, która zaraz ginie – żadnych nowych informacji. Następnie znajdują trójkę dzieci, jedno zostaje zabite przez robota i nic.

Tyle śmierci, żadnych konsekwencji, żadnych wyjaśnień. Podałeś informację z początku, że coś się dzieje niedobrego, na koniec masakry ja dalej wiem tyle samo. A może nawet mniej, bo bohaterowie zdają mi się średnio tym poruszeni, nie licząc Alicji. Ale całość tak jest przedstawiona, w mojej ocenie, że… no, bywa, jedno dziecko w te, czy we wte, przecież to i tak były sieroty.

Scena z ochroniarzem służy do przekazania (…) inwazję, że roboty się teleportują, że jest kwiat.

Tak, ale można było pokazać jedynie obraz z kamery i SMS-a. Nie podawać całości od razu, skoro cały tekst o tym traktuje. Nie pisać o robocie, skoro potem jest ich cała masa. Tylko dalej, tak jak to zrobiłeś, pokazać zmasakrowane ciało i domysły bohaterów.

Zastanawia mnie też, dlaczego akurat ta scena tak przypadła Ci do gustu. Czy to właśnie winda zadziałała jako ciekawostka? A może akcja jeszcze się nie przejadła?

Po części tak. Ale głównie chodzi o motyw hurra bohatera, którego pokonały drzwi windy. Było to dla mnie zabawne na swój tragiczny sposób.

Jeśli chodzi o motyw przewodni, to tekst zaczął się (…) wyższej albo chociaż wpasowywał się w kanony istniejącej religii?

Nie chciałem już poruszać tych kwestii. Bo odebrałem to jako konwencję fikcji naukowej, że w tego typu opowieściach, musi być jakiś uczony, który coś tam bełkocze. Ale…

Piszesz o umyśle, ale w tekście nie informujesz, co to właściwie ten umysł jest. Chodzi o osobowość, pamięć, świadomość, charakter, strukturę mózgu, o wszystko naraz? Wypadałoby, aby uczony wiedział, czym się zajmuje.

Z dalszej części tekstu wnioskuję, że chodzi o niejako kopiowanie struktury oryginału. Zatem nie nazwałbym tego transferem, bo przecież oryginałowi niczego nie ubywa?

 

Od razu nachodzi mnie tutaj myśl, aczkolwiek nie znam się na biologii, więc jej nie rozwinę, jak to się ma do DNA ciała, w którym zmieniany jest sam mózg?

Czy jak bohater przesiadł się do ciała kobiety, to jego męski mózg dostał okresu?

Wydaje mi się, że w momencie śmierci, z ciała Alicji wyszła dusza. Próbowała polecieć do nieba, ale nasze pole ją zatrzymało (…).

Dusza jest zatem materialna. Czy mogła więc lecieć do niematerialnego Nieba? Czy to jedynie żart ze strony uczonego? Dusza odgrywa tu rolę jakiegoś poruszyciela?

Potem, jak już gwardziści wyszli, wgrałem umysły do nowych ciał. Duszom chwila przerwy najwidoczniej nie przeszkodziła. Do tego wygląda na to, że dusze wróciły wam wspomnienia.

A więc dusza przenosi informacje? Jest pamięcią? Świadomością? Osobowością? Po co więc to całe kopiowanie umysłu? Czy dokładne odwzorowanie struktury umysłu nie powinno już takich kwestii załatwić?

 

Cała zamiana ciał wychodzi według mnie bardziej, jak zamiana słów. Niby bohater trafia do nowego ciała, ale opisujesz to tak, jakby wsiadł do nowej maszyny. To samo tyczy się tego, kiedy zamieniasz bohaterów ciałami. Brak jakichkolwiek konsekwencji, szoku, zdziwienia, no nie wiem.

 

Ogólnie w swej koncepcji sprowadzasz człowieka do mózgu. Przekopiować strukturę mózgu plus napęd „duszyczkowy” i wszystko będzie cacy. Reszta ciała to tylko maszyna, do której można się przesiąść. Nie odbieraj tych słów jako wadę tekstu. Po prostu są to mi odległe i obce poglądy, i krytykuję tutaj samą ideę.

Ostatnią rzeczą, która mnie zastanawia, (…) ale przy wprowadzonych założeniach powinno być spójne.

Motyw zamiany w takim stylu kojarzy mi się z filmami komediowymi. Mężczyzna trafia do ciała kobiety i… i wiadomo, co robi. Nie potrafię odebrać tego inaczej. ;p

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Cześć, ostamie!

Na początku chciałem zaznaczyć, że nie jestem sympatykiem fikcji naukowej oraz prozy, gdzie się strzela, duże się strzela i jeszcze więcej się strzela. Niemniej myślę, że z twojego opowiadania można czerpać frajdę, napisane jest lekko, nie przegiąłeś z wulgaryzmami, było też kilka fajnych dialogów i scen.

Uważam, że największą bolączką tekstu jest to, że dużo się w nim dzieje, ale właściwie nie dzieje się jakoś wiele. Poniżej lista, według mnie, takich „pustych” sekwencji.

> Ochroniarz. Wszystko to, o czym dowiadujemy się w prologu, zostaje później powtórzone. Czemu właściwie służy ta scena? Nawiasem mówiąc, kiedy znam już całość, uważam, że wątek ochroniarza wyszedł najlepiej. Chociaż ja uciąłbym go w momencie, kiedy ochroniarz wsiada do windy i dał później bohaterom i czytelnikom pole do domysłów i komentarzy, co po części robisz, ale dałoby się bardziej. Jego metod wychodzenia z windy nie oceniam, zaufam ci, że jest to możliwe.

> Walka, walka, walka. Prócz masakrowania robotów i informacji zawartych już w prologu nie pojawia się tutaj nic istotnego fabularnie. Według mnie brakuje czegoś mocnego na koniec. Myślałem, że czymś takim będzie wątek z wysadzeniem biura, ale nie, o ile coś mi nie umknęło, to tylko zbędny komentarz. Oczywiście widzę, że wprowadzasz w tym wątku bohaterów i kreślisz relacje między nimi, rozumiem to i byłbym w stanie nawet strawić, gdyby nie to, że później powtarzasz takie „puste” walki.

> Kłótnia o miejsce w kolejce. Scena mająca potencjał, druga z moich ulubionych po ochroniarzu wychodzącym z windy, ale co ona wnosi do fabuły? Gdyby ta „śmierdząca ekipa” wróciła, gdzieś później i czegoś dokonała, chociaż jedna osoba…

> Masakra w domu dziecka. Tego strawić nie jestem w stanie. Początkowo myślałem: „Może ta rzeź niewiniątek wynika z tego, że obcy wdarli się bohaterom do umysłu”. Jednak nie to mord na dzieciach, bo tak? Gdyby to jeszcze była parodia, to uważam, że w jakiś sposób, dałoby się coś z tego obronić, ale obecnie?

Tak przy okazji, naprawdę ta opiekunka weszła do domu tylko po to, aby umrzeć za Ameryknina? Może to jednak parodia?

Wydaje mi się, że powyższy problem wynika z tego, że sam, ostamie, przynajmniej ja tak to odbiera, nie do końca wiesz, o czym chciałeś pisać. Czy chodziło ci o kosmitów? Transfer umysłów? Czy karierę Feliksa? A może o strzelanie?

Jeśli o kosmitów, to stan wiedzy o kosmitach z początku tekstu, nie zwiększa się istotnie na koniec tekstu. Ot, dowiadujemy się, że portale jednak wciąż działają i kosmici mają nowego robota. Chyba że coś mi umknęło?

Jeśli chodzi o transfer umysłu, to po co tyle tej walki z kosmitami, koncentrowaniu się na teleporcie itp.? Czy one w takiej ilości są potrzebne? Czy może tylko zaciemniają obraz?

Karierę najłatwiej byłoby pogodzić z resztą tekstu i w sumie, to opowiadanie być może jest właśnie o tym, ale i tu brakuje konsekwencji. Mord na dzieciach, narażanie towarzyszy, Feliks nie panuje nad drużyną, to trzeba by jakoś spuentować w zakończeniu. Ucieczka w inne ciało byłaby tu pewnym rozwiązaniem, ale pod koniec ten wątek, według mnie, staje się komiczny. Gdyby nie dochodziło do wskrzeszenia, to może jeszcze jakoś.

Pozostaje strzelanie, o którym wspominasz w tytule, ale prócz tego, że bohaterowie raz trafiają, raz nie trafią, aż ustrzelą jakieś dziecko, to nie wiem, jaki ma to z czymkolwiek związek.

Ode mnie to tyle. Tragedii nie było, pociski z pistoletów latały mniej lub bardziej trafnie, ochroniarz wychodzący z widny rozbił bank i… w razie czego będę wiedział, co robić, jak mi się winda zatnie.

Pozdrawiam. :)

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Wydaje mi się, że tekst potrzebuje przede wszystkim korekty. Całość nie jest zła. Gdyby była, pewnie bym nie doczytał do końca. A stworzyłeś naprawdę fajny świat.

Nie wiem, jak dawno temu skończyłeś pisać to opowiadanie. Ale jeśli niedawno, to daj mu nieco odpocząć. A potem przejrzyj (tak po miesiącu) ponownie, zazwyczaj widać wtedy błędy, których wcześniej się nie widziało.

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Księżniczki chciał się pozbyć. Początkowo nie musiał nic ku temu robić, bo nikt nie potrafił jej ocalić, a teraz musi działać. Ale majordom nie potrafiłby “podrzucić” demona. Musi działać w tradycyjny sposób. Rozumiem jednak, skąd taki pomysł. Nawiasem mówiąc, mnie też on chodził po głowie. :P

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Cześć, Nova. 

Trochę brakowało mi dodatkowych informacji, rozumiem, że kot jeszcze w przyszłości namiesza

Na to pytanie udzielił odpowiedzi Beltram w zakończeniu. Ja specjalistą w zakresie demonologii nie jestem. ;P

dzieje żony królewskiej bo trochę niekonsekwentnie o niej piszesz. Raz jest to oddana matka, która dla swojego dziecka zrobi “absolutnie” wszystko, kiedy indziej wspominasz o niej jako o intrygantce.

Królowa realizuje wolę króla. Ma swoją godność, ale ja nie nazwałbym jej intrygantką, tym bardziej oddaną matką. Czy mogłabyś mi wskazać fragmenty, po których doszłaś do takich wniosków? Może mógłbym je wedy poprawić, by nie były mylące.

Czy sugerujesz, że miała coś wspólnego z opętaniem córki przez majordoma czy ja się pogubiłam w zakończeniu?

Chyba trochę się pogubiłaś. Ani majordom, ani królowa nie odpowiadają za opętanie. Odpowiedzi należy szukać w rozdziale drugim i przedostatnim. :)

Dzięki raz jeszcze za odwiedziny i za klika. :)

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Cześć, Hakoręki!

Przeczytałem całość i nie uważam, aby było źle. Piszesz całkiem ładnie, ale tekst jest pełen błędów. Brak przecinków to standard, do tego powtórzenia, pozostałości po zmienionych zdaniach, źle użyte słowa, jakieś dziwne sformułowania itp., itd. Tekst wymaga solidnej korekty. Polecam ci stronę: ortograf.pl. Przynajmniej do odsiania części błędów.

Opowiadanie jest długie, ale między innymi dlatego, że zawiera w sobie pewne niepotrzebne, według mnie, wątki. Nie wiem, czy dobrze zrozumiałem, ale rozdział drugi jest przeszłością i służy przedstawieniu motywacji głównego bohatera. Jednak właściwie o tych motywacjach dowiadujemy się dopiero później z dialogu, który nawiązuje do tych wydarzeń. Pytanie, czy jest sens przedstawiać te wydarzenia szczegółowo? Mam również wątpliwości co do sensu wątków z zielarką i kapłanem, a wcześniej rybakiem. Każdy z nich (może z wyjątkiem zielarki) jest takim “wstępniakiem”, czy nie dałoby się ograniczyć tylko do jednego? Albo rozdział z tunelem. Podróż maga dałoby się streścić w jednym akapicie bez większych szkód. Takich miejsc, które można by skrócić, jest więcej.

W tekście mocno przeszkadzały mi wulgaryzmy. Według mnie niczemu one nie służą. W dodatku pojawiają się falami. Pierwszy rozdział – brak. Następny – od groma. Potem spokój. A potem pojawia się Stazja i klnie jak szewc. A potem znów spokój. Ja naprawdę zastanowiłbym się, czy warto tak szpikować tekst bluzgami. Dodam, że przez nie prawie zrezygnowałem z czytania na rozdziale drugim.

Sama historia jest, jak dla mnie, dość prosta, co nie oznacza, że zła. Gdybyś poprawił tekst, wyciął co zbędne, uważam, że o przygodach Kantza mógłbym czytać z zainteresowaniem. Pewnie wówczas wróciłbym do niektórych fragmentów i nieco bliżej przyjrzał się konstrukcji świata, bo na ten moment byłby to męczące, dlatego o samej historii i bohaterach nic więcej pisał nie będę.

I na koniec coś, co wyszło ci świetnie, czyli świat przedstawiony. Nie wiem, jak bardzo takie podejście do świata jest oryginalne, ale mniejsza o to, bo uważam, że poradziłeś sobie z wprowadzeniem czytelnika w swoją nibylandię. Szczegóły zdradzasz stopniowo, często (chyba w większości) w dialogach. Nie poczułem, bym został wybity z fabuły, bo teraz potrzeba streścić historię kontynentu. Miasteczko, majstrowie, magia, zaraza – szczerze mi się podobały.

Pozdrawiam. :)

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Caern, ja właściwie nie mam nic więcej do powiedzenia. Zobaczysz jeszcze, co napiszą inni, żeby móc porównać. Dodam tylko, że pisząc o “ideałach szlacheckich” miałem na myśli pewien wzorzec zachowania. Ten wzorzec nie musi być “idealny”. W tym znaczeniu swój ideał mogą mieć również przestępcy.

Dzięki za rozmowę. :)

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Cześć, czeke!

Dziękuje za komentarz.

Główny bohater, na razie, wydaje mi się trochę zbyt idealny, (…) , zadry czy mroczne historie. Zobaczymy.

Mam tego świadomość. Starałem się trochę zasygnalizować jego wady, ale z pewnością nie wychodzą one w tym opowiadaniu na wierzch. Dziękuję za uwagę. :)

 

Cześć, regulatorzy!

Podoba mi się Twoja wersja, Atreju, do gustu przypadł mi zbiór postaci przewijających się w opowieści, nawet jeśli nie wszyscy mieli coś do powiedzenia i bardziej wyrazistego zaistnienia.

Tak, trochę ich jest. Lekkie zamieszanie na koniec mam zamiar poprawić za radą chalbarczyk, ale muszę nad tym trochę posiedzieć.

Pozostaję z nadzieją, że niezbyt długo przyjdzie czekać na kolejne opowiadanie, którego bohaterem będzie Beltram.

Teraz na pewno będę miał większą motywację. Ale u mnie z szybkością pisania jest, mówiąc delikatnie, słabo. Nad tym tekstem spędziłem około czterech miesięcy, oczywiście z przerwami. A samych podejść do świata i bohatera miałem tyle, że sam już wszystkich nie pamiętam.

Ufam, że poprawisz usterki, bo chciałabym zgłosić Nefelię do Biblioteki. :)

Poprawiłem. Twoje oko jak zwykle nie zawodzi, reg. Dziękuję za odwiedziny i komentarz. :)

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Ja tak Rafaeli nie postrzegam. (…) Nie umiałabym tak; ja bym się dawno załamała, że mam takiego ojca. :)

Kobieta, o czym sama mówi, nie radzi sobie w życiu. Jest samotna. Nie poznajemy żadnej z jej przyjaciółek. Ma psychopatycznego ojca. Ma trzydzieści lat i jest bezdzietna. Jest więc w trudnym położeniu. Dodatkowo widzi cienie umarłych. A całą tę sytuację wykorzystuje szaman, który karmi ją frazesami i krytykuje za wygodne życie, doprowadzając ją do złożenia siebie w ofierze. Naprawdę, czy jest w tym bohaterstwo?

W ogóle, czy Rafaela wie coś więcej o Keczua? Kim byli zanim stali się niewolnikami? Może składali krwawe ofiary z dzieci? Może mieli swoich niewolników? Nie ma o tym słowa. A załóżmy, że nawet byli dobrzy, cokolwiek by to znaczyło. Jeśli w niewoli są od dziesiątek lat, to zapewne ich system etyczny poszedł w zapomnienie. Zapewne pragną zemsty. Mając za wzór okrutnych grandów, zapewne nie potraktują ich lepiej. Czy warto za to umierać? Wszczynać rewolucję? Może należy działać inaczej?

Teraz, dzięki Twojej uwadze, myślę sobie (…) mordowała tysiące autochtonów.

Zmieniłoby to o tyle, że przynajmniej można uważać ich za zdrajców wartości. Bez tego, ja w ogóle nie wiem, czy oni mają możliwość zachowywać się inaczej. Jeśli żyją w takim darwinistycznym systemie, to tacy są i inni nie będą. Według mnie warto także dodać postać, która dla kontrastu starałaby się kultywować tamte wartości. Mogłaby to być nawet sama Rafaela. W mojej opinii, jej poświęcenie dalej byłoby ucieczką przed własnymi problemami, ale przynajmniej miałoby podstawy. Ponieważ istniałby system, z którym mogłaby porównywać obecną sytuację.

Czasów opowieści specjalnie nie doprecyzowałem.

Tutaj właśnie tkwi kłopot, bo jeśli jest to przeszłość, to ja mógłbym sobie sięgnąć do źródła i porównać, czy tak było, dlaczego tak było, etc. Dopowiedzieć sobie pewne kwestie. Jeśli zaś jest to twoja wizja historii i to dziejąca się w sumie niewiadomo kiedy, to nie mam tej możliwości i nie pozostaje mi nic innego, jak przyjąć zgodnie z przesłaniem opowieści: grandowie – źli, Keczua – dobrzy. A ja nie wyznaję mitu dobrego dzikusa. Ani jego przeciwieństwa.

Nie jestem pewien, co tutaj dyskwalifikuje w Twojej opinii zachowanie Rafaeli. (…) Zamiast dojrzałości jest jej wrażliwość, przez którą cierpi, ale też dostrzega niesprawiedliwość tego świata.

Rafaela jest, jak jest. Ale brakuje mi postaci do kontrastu. Kogoś, kto by ją „wypunktował”. Informacji, które by mówiły o wadach jej charakteru. Ojca nie liczę, bo jest psychopatą; szamanowi zaś nie ufam.

Tutaj już nie mogę się zgodzić, że tak powiem, totalnie. (…).

A więc jej ojciec jest psychopatą? Czyli wyjątkiem nawet wśród grandów? Czy każdy grand to psychopata? Oni akceptują jego zachowanie? Nie popierają, ale ze względu na zasadę, że rodzic ma władzę nad dzieckiem, tolerują? Nic takiego w tekście nie wychwyciłem. Jego zaś zachowanie odbiega od ideałów szlacheckich, do których go porównywałem.

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Ja nie pochwalam Scarlett. Jej osobowość, motywacje, metody działania są mi odległe, ale bohaterką powieści jest niezłą i to jakże długiej powieści!

Przypuszczam, że z Rafaelą nie wytrzymałbym więcej jak sto stron, a to i tak ze względu na styl autora. Dla mnie to ponad trzydziestoletnia dziewczynka z talentem, która nie ogarnia własnego życia, ale innych będzie pouczać. Niesamowicie irytująca postać. Cóż może to nie mój typ? ;p 

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Nie wiem, skąd mi się ta Eleonora wzięła. ;)

Tak, Finklo, ja to dostrzegam, ale nawet w takim świecie sprytna babka znajdzie sposób. Najprostsza opcja to wyjść za mąż, a potem ”inspirować” męża do działań, czyż nie? Scarlett O'Hara żyła w podobnym świecie, jak sądzę, a działać potrafiła.

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Cześć, Caern!

Twoje opowiadanie czytałem z przyjemnością. Dobrze radzisz sobie z językiem i obraz dżungli, jaki wykreowałeś, uważam za przekonujący. Przewijające się przez opowieść małpy, robią robotę. :)

Ale…

 

Mam kłopot z umiejscowieniem akcji w czasie, bo piszesz o bojowych wozach gąsienicowych, koparkach, silnikach, jednak ludzi w tekście nazywasz grandami, pojawia się określenie „szlachetka”. Tak więc to teraźniejszość? Przeszłość? Jak daleka? A jeśli to alternatywna historia, jak zawarłeś w tagu, to co w niej alternatywnego?

 

Eleonora nie zyskała mojej sympatii. Opisujesz ją jako uzdolnioną pannę z bogatej rodziny z kryzysem tożsamości.

Mam trzydzieści dwa lata. Moje życie jest puste. Jestem popychadłem, czasem wizytówką, tak jak dzisiaj. A ty odbierasz mi ostatnią nadzieję na jakikolwiek sens.

Ale swoim zachowaniem przypomina nastolatkę, która naczytała się sloganów w internecie i teraz będzie się buntować przeciwko światu, dalej żyjąc na garnuszku u rodziców. A ma trzydzieści dwa lata! Jak uważa, że ojciec źle postępuje, niech się wyprowadzi, niech znajdzie sposób, aby wyjść spod jego władzy i wtedy niech mu wytyka błędy.

Ogólnie Eleonora sprawiła na mnie wrażenie osoby niewykształconej, a przez swoją wrażliwość i umiejętność widzenia cieni (dusz?) podatnej na wpływy szamanów. Potrafi bowiem krytykować, ale nie stać ją na żadną głębszą refleksję. Nie zastanawia się nad tym, dlaczego jej ojciec jest taki? Z czego to wynika? Czy to na pewno niewłaściwe? Czy może być lepiej? Czy Indianie, gdyby mieli możliwość, byliby lepsi? Itd., itp.

Nie ma też słowem o chrześcijaństwie (dlatego jest to alternatywna historia?) za wyjątkiem:

Santa María

Niech cię opatrzność broni

znała tę śpiewkę na pamięć lepiej niż pacierz

Co raczej odbieram, jako stylizację. Nie ma też innego systemu moralnego, trudno mi więc zrozumieć, dlaczego Eleonora – całe życie wychowana w poczuciu wyższości, wszak dorastała w towarzystwie ojca i jemu podobnych – bierze w obronę tamten lud?

No chyba, że to przez jej rozszerzone widzenie, ale równie dobrze mogłaby potrzegać cienie jako jakieś czarty i chcieć je wygnać.

Ostatecznie nasunęła mi się interpretacja, że dziewczyna jest manipulowana przez szamana Białą Pumę, który niewiele tłumaczy, a rzuca jedynie swoimi „mądrościami”.

Życie w złotym pałacu upadla tak samo jak zimne lochy – odpowiedział. – Ty cierpisz, pojmuję to, ale cierpienie bez poświęcenia jest pustą skorupą.

– Cierpienie to nie to samo, co poświęcenie – mruknął Biała Puma, gdy nahajka świsnęła po raz ostatni

Przypuszczam jednak, że nie tak był twój zamiar, a byłoby to, według mnie, ciekawe.

 

Reakcja ojca na wybryk córki jest według mnie komiczna. Ja rozumiem, że mogło go to zezłościć. Ale to starszy człowiek, grand! Jego reakcja jest taka jakby stało się, Bóg jeden wie co, a to tylko fochy rozpuszczonej córki. Bez przesady.

Manuel wyglądał, jakby oszalał. Jego krzyk przypominał pomieszanie ryku jaguara z piskiem drapieżnego olinguito. Grand młócił rękami na oślep, wkładając w uderzenia całą siłę.

Zniewaga ze strony córki w połączeniu ze zdradą najwierniejszego sługi były nie do zniesienia. Grand wyszarpnął z pochwy ceremonialną szablę

Przypomnijmy, że owa córka ma trzydzieści dwa lata, przecież to totalna kompromitacja z jej strony i droga do zostania starą panną. No chyba, że już upatrzyła sobie jakiegoś Keczua?

 

obdarzeni mocą energii życiowej.

Przypuszczam, że chciałeś w jakiś specjalny sposób nazwać moc, jaką posiadają szamani, ale to sformułowanie wydaje mi się nietrafione, bo czy moc i energia (bez podania konkretnych definicji) to trochę nie to samo? No i czy każda żywa istota nie posiada takiej mocy?

 

Przyznaję, że nie chwytam również zakończenia. Eleonora odsyłała gdzieś cienie, malując je. Założyłem, że albo są to jakieś zaświaty, albo przenosi je na papier. Na koniec zaś maluje obraz z grandami, jednak oni nie stają się obrazem. Wcześniej zaś maluje maszyny i nie ma też nic powiedziane, aby znikały ze świata. Za to, tak to interpretuję, Eleonora i Biała Puma, którego przecież nie namalowała, trafiają do świata ze szkiców? Na to wskazuje obecność wcześniej malowanych osób. Czy może to jednak zaświaty? Po co jednak było wówczas to malowanie? I tam (w zaświatach? Lub w świecie z kartek?) ma namalować ich, aby wrócili do życia? Skąd ma notatnik i takie możliwości?

Proszę o jakąś wskazówkę, bo zakładam, że coś mi umyka. :)

 

Podsumowując, pod względem wykonania, jak dla mnie fajny tekst, który dobrze się czyta, ale pozbawiony głębszej treści. Bo mnie przesłanie „źli kolonizatorzy, dobrzy dzicy” ani nie chwyta za rozum, ani za serce.

Pozdrawiam. :) 

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

No właśnie, Fascynatorze i Szanowny Autorze, takie miałam wątpliwości i wolałam o nich wcześniej napisać, choć w literaturze faktycznie spotyka się często księżniczki jako córki królewskie… 

Szanowny Autor zawsze mógł zrobić błąd. :)

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Cześć, chalbarczyk!

Dziękuję za komentarz, uwagi napewno wezmę sobie do serca i w przyszłości postaram się poprawić tekst.

Od razu stanął mi przed oczami Paszczak w swojej sukience

Może Beltram tak będzie wyglądał na starość? :p

Najmniej dopracowany fragment i dla mnie niejasny to scena egzorcyzmu

Obawiam się, że lepiej tutaj nie będzie. Aby nadać temu większy sens musiałbym zagłębić się w lore świata i popełnić info dupmy. Wprowadzić pewne kluczowe pojęcia i je porozwijać, na co nie miałem za bardzo miejsca i sytuacji, która by temu sprzyjała.

Wprowadzasz postacie dwórek, ale w tej scenie zaczynają się pojawiać jako “panienka” , “panna” i nie wiadomo, do kogo się to określenie odnosi, czy do księżniczki?

Próbowałem w ten sposób zróżnicować określenie na dwórki, aby się nie powtarzać, ale zgodzę się, że może to wprowadzać zamieszanie.

Majordom, w sumie kluczowa postać, pozostaje dla mnie niezrozumiała.

Dla mnie to oportunista. Sytuacja tak się ułożyła, że jest w stanie coś na niej dla siebie ugrać i właściwie nie musi nic robić, aż nagle zjawia się ktoś, kto mu psuje plany. Nie chciałem uczynić z niego kogoś jednoznacznie złego, stąd może ten brak wyrazistości, o którym piszesz. 

Ogólnie fajny pomysł, szkoda tylko, że postać filozofa jest drugoplanowa, mógłby bardziej się przydać.

Kto wie, może jeszcze kiedyś powróci?

I tytuł nie bardzo trafiony, bo opowiadanie jest o kimś innym :)

Tytuł miał wskazywać postać odpowiedzialną za zamieszanie. Jeśli uda mi się skonstuować drugie opowiadanie, to wówczas pomyślę o jakimś tytule nadrzędnym.

Dziękuję raz jeszcze za wskazówki.

Pozdrawiam. :) 

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Cześć, Bruce.

Dzięki za komentarz i łapankę. Moje oczy już więcej rady nie dały wyłapać. Jak będę miał chwilę, poprawię. :)

W pośrodku stała fontanna otoczona ławkami z marmuru. – czy tu celowa taka stylizacja?

To celowy zabieg. Podłapałem to sformułowanie cztając jakieś pamiętniki i tak w mi głowie zostało.

Śmiałbym się do łez, gdyby tymi osmolonymi kośćmi okazał się ów kpiarz: Kabestan, który nie podołał książęcym humorom. – tu mam pytanie, o którego księcia chodzi?

Chodzi o księżniczkę, ale czy jest przymiotnik w żeńskiej wersji od “książęcy”?

Na złość urzędnikowi (przecinek?) Beltramowi nawet przez moment nie zadrgał żaden mięsień na twarzy. Beltram bardzo dobrze ich pilnował. – powtórzenie

To celowe. Jakoś w mojej głowie ładnie to brzmi. :)

Jestem pewny siebie, ale z pewnością nie jestem jeszcze pewny swego. – czy te powtórzenia celowe?

To również celowe, ale tutaj przyznaję, nie mam pewności, czy ta riposta dobrze mi wyszła. Może trzeba będzie nad tym popracować.

 

Cześć, Fascynator.

Czyli u nas – wiadomo. Ale nie w każdym kraju jest to tak oczywiste – Karol III nie był królewiczem,

tylko księciem. Aż do koronacji.

Przyznaję, że nie pamiętam już, co dokładnie sprawiło, że postanowiłem trzymać się formy “księżniczka”, bo było to trochę czasu temu. Ale może właśnie analogia do brytyjskiej rodziny królewskiej.

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Cześć, Atyldo!

Początek twojego opowiadania wydaje mi się całkiem ciekawy, budujesz napięcie i nie ukrywam: zaskoczyłaś mnie swoim aniołem. Ale pod koniec pojawia się mnóstwo imion, mowa jest o przeszłości i odniosłem wrażenie, jakby opowiadanie było częścią większego świata, którego ja nie znam i o którym nic więcej nie piszesz w tym tekście.

Matematyczne rozwiązanie finału podobało mi się, choć dla mnie ma ono posmak humorystyczny.

 

Jasiu, odsuń się od ulicy, Agata, nie biegaj tak szybko

Pomiędzy ulicą, a Agatką dałbym kropkę, a nawet wykrzyknik.

całowały je w czoło

Raczej czoła, bo dzieci było dwoje.

Tkwili więc w bezruchu

Tkwiły, podmiotem są dzieci.

Z wyjątkiem ciebie ruda damo.

W sensie, bo jest ruda? Czy coś mi umknęło?

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Cześć, Szlachcicu!

Przeczytałem całość i mogę powiedzieć, że pomimo błędów, nie czytało mi się twojego opowiadania najgorzej oraz że pewien pomysł za tym stoi. Ale…

Nie uważam Elji za ciekawą postać do obsadzenia w roli głównej, jest rozchwiana emocjonalnie, wyraża emocje w sposób skrajny, traci głowę w trudnych warunkach i raz chce czegoś, po chwili zmienia zdanie.

Ejla osiągnęła apogeum swojego strachu. Wiedziała, że nadszedł ten moment. Zaczęła histerycznie płakać, błagać o litość, wyrywać się z więzów. Poczuła, jak po udzie płynie jej mocz.

Ten fragment to oddaje, Ejla jeszcze nie wie, co się będzie działo, już zdążyła zareagować i to w sposób skrajny.

Druga postać, Tovv, według moich odczuć służy tylko temu, aby umrzeć i potem Ejla mogła po nim płakać i wyrzucać sobie, że zginął, że to ona go zabiła.

Świat przedstawiony też jest bardzo ubogi. Jest grzyb, o którym właściwie nic nie wiadomo. Jest doktor, o którym też nie wiadomo, skąd przybył, skąd ma roboty… O mieszkańcach tego świata też niewiele wiadomo. Według mnie byłbyś w stanie to rozbudować i uczynić cały świat ciekawszym.

Roboty się wyłączą, światła zgasną

Tutaj na przykład, zacząłem się zastanawiać, dlaczego roboty miałyby się wyłączyć. Czy były zasilane energią z grzyba? Dlaczego? Czy doktor nie przywiózł ich ze sobą? Czy nie miał innego sposoby, by je zasilić?

Dla mnie problematyczna jest też kwestia języka, w sensie języka, którym mówią bohaterowie. Jeśli jest to plemię łowców i zbieraczy, skąd mają znać naukowe pojęcia? Wychodzi to między innymi w tych fragmentach:

Stworzyć istotę doskonałą. Połączenie człowieka i grzyba. – Odsunął się gwałtownie. – Z inteligencją ludzi i zdolnościami adaptacyjnymi grzybów, osobnicy naszej nowej rasy, byliby prawdziwymi zdobywcami

Ten monolog zdaje się wypowiadany do czytelnika, niż do Elji, która pewnie nie ma w swoim języku słów, aby określić takie rzeczy.

wszystkie organizmy składają się z komórek. Komórka ludzka i grzybowa znacznie się od siebie różnią

Także tutaj, skąd Elja ma niby pojąć, co to organizm lub komórka, skoro w swoim języku nie ma takich pojęć, to raz. A dwa sam doktor nie tłumaczy nawet, co to komórka.

Może dobrym pomysłem byłoby całe opowiadanie tak dostosować stylistycznie, aby nie używać takich współczesnych pojęć, a przyjąć perspektywę tubylca. Tak jak zrobiłeś to używając słowa "srebrnik" na określenie robota. Co uważam za dobry pomysł.

To tyle ode mnie.

 

Pozdrawiam. :)

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Cześć, BardzieJaskrze!

Przeczytałem twoje opowiadanie i było całkiem spoko, ale mam wrażenie, jakbym czytał już podobną historię.

Największy kłopot sprawiło mi zapamiętanie bohaterów (no, właściwie to ich nie zapamiętałem) pod wodą było trzech, kolejnych trzech do nich zeszło, a ja pod koniec tekstu czułem, że zgubiłem co najmniej jednego.

Niby są z różnych krajów, jeden jest kulturystą, drugi chodzi goły, ale według mnie jest ich za dużo, jak na tak krótki tekst. W szczególności, że narrację przedstawiasz, aż z czterech perspektyw.

(…) podrapał się w rudą czuprynie.

Raczej po rudej czuprynie.

(…) wychodząc z windy. Wodząc za (…)

Ja bym nie tworzył tutaj nowego zdania, tylko rozdzielił przecinkiem.

(…) wraz z innymi laboratoryjnymi naczyniami na wodzie.

Przed sobą dostrzegł szklane drzwi od laboratorium (…)

Powtórzone laboratorium.

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Cześć!

Historia, którą opisałeś, jest prosta, ale opisana na tyle sprawnie, że mnie zaciekawiła. Trochę raziły mnie przekleństwa, ale ja za przekleństwami nie przepadam, nieczepiał bym się też ich zanadto, bo w jakiś sposób pasują do bohaterów. W zasadzie nie mam się do czego przyczepić. Jak dla mnie to dobry tekst.

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

jesteś urodzonym psiarzem naturystą

Dlatego nie wychodzę z domu, bo by mnie gawiedź pogoniła z grabiami i widłami.

Dzięki za odwiedziny, Finklo. :)

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Witaj na portalu, Gaju!

Podobno, w dniu dzisiejszym ma już ich taką kolekcję, że musi wynajmować domek w litewskiej wsi.

Powinno być „na litewskiej wsi" i wystarczy „dziś”. Poza tym, dlaczego właśnie na litewskiej? I czy to na pewno, aż tak dużo, skoro potrzebny jej tylko domku na wsi?

Śmierć siedziała na drewnianej ławce w pobliskim parku, spoglądając na każdego

z pogardą.

Nie wiem, z czego to wynika, ale w tekście masz sporo takich zdań rozbitych między akapitami. Same odstępy pomiędzy akapitami, też lepiej skrócić do jednego “enteru”, więcej nie potrzeba.

Śmierć w oka mgnieniu przebranie swe zrzuciła i po chwili obok nowego nieboszczyka się pojawiła.

Tutaj masz dziwny szyk zdania. Lepiej: Śmierć w mgnieniu oka zrzuciła przebranie i po chwili pojawiła się obok nowego nieboszczyka.

Na dziś koniec.

Czy to znaczy, że ludzie w nocy nie umierają?

wyrytym nietoperzem połykającym wierzbę płaczącą.

Dziwnie to musiało wyglądać. Nawet jak na płaskorzeźbę.

Księżyc utopił ich w chaosie

Wiem, że w twoim uniwersum Księżyc jest bogiem, ale czym jest chaos, czy masz na myśli ten z wierzeń Hellenów? Jeśli tak, to ja i tak tego nie widzę, w mitach greckich bogowie powstają z chaosu, ale żaden do niego nie wraca.

Z drugiej strony była wychowana przez Księżyc, a jak wszyscy dobrze wiedzą, byt ten był bytem najwyższym i najważniejszym. Zaraz po Bogu oczywiście.

Ja bym poprawił na: Z drugiej strony wychował ją Księżyc, a jak wszyscy dobrze wiedzą, był on bytem najwyższym i największym. Unikasz w ten sposób powtórzeń.

Teraz się trochę pogubiłem. Księżyc wychował Śmierć. Dlaczego? I kogo masz na myśli, pisząc „Bóg"? Jeśli to ten chrześcijański, to skąd inne bożki i skąd sama Śmierć?

 

W tekście jest dużo więcej błędów. Jeśli dopiero rozpoczynasz przygodę z pisaniem, jest to nie do uniknięcia. Jeśli chcesz się na tej płaszczyźnie rozwijać, polecam czytanie klasyków, czytanie „łapanek" pod innym opowiadaniami na portalu i dokładne, kilkukrotne czytanie własnego tekstu.

Na sam koniec powiem, że przygody Śmierci mają potencjał. Wspomniane zasady i paragrafy wzbudziły moją ciekawość. Szkoda, że albo tego nie rozwinęłaś, albo ja nie zrozumiałem, o co dokładnie chodzi. Ale dla mnie największym plusem jest to, że za tym tekstem stała pewna myśl, widać to choćby po ostatnich zdaniach. Chciałaś coś przekazać. Wyszło, jak wyszło, ale od czegoś trzeba zacząć.

Ach, no i nie zrażaj się i pamiętaj, że pokazanie czegoś własnego do oceny innym wymaga niemało odwagi. A jeśli rzeczywiście masz tylko szesnaście lat, masz jeszcze dużo czasu na naukę. :)

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Dziękuję, Alicello. :)

Nie napiszę, byś została, jestem pewien, że sama lepiej wiesz, co powinnaś zrobić. Niemniej będzie mi brakowało twoich komentarzy, twojego spojrzenia na dany tekst, które zawsze bardzo ceniłem.

Trzymaj się. :))

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Cześć, Robecie!

Przeczytałem całość i przyznam, że nie wiem, jaką historię chciałeś opowiedzieć. Niby coś się wyjaśnia w „2/3”, ale dla mnie to za mało. Może to nie wina tekstu, tylko moja.

Mnie lekturę najbardziej utrudniały statystyczne, szczegółowe opisy przyrody, otoczenia, głównej bohaterki, bohaterów drugoplanowych i majaków(?). Domyślam się, że taki był zamiar, że chodziło ci o immersję, ale jest tego za dużo. Do tego budujesz zdania, które nie do końca mają sens lub są po prostu niepoprawne, jak choćby tu:

Jak zahipnotyzowana, wpatrywała się nieustannie w dal, gdzie aksamitną, wirującą ciemność, która w tym momencie zabłysła na chwilę boleśnie niebieskim światłem.

Pierwszy przecinek jest niepotrzebny. Potem, po „gdzie”, masz błędnie odmienione słowa. Dalej niepotrzebne „która w tym momencie”. Do tego, w jaki sposób ciemność zabłysła? Może coś błysnęło w ciemność?

Ryk pędzącej apokalipsy ucichł

Ryk pędzącej katastroficznej wizji?

Gejzery posoki strzelają w górę, liżąc i paląc wszystko na swej drodze.

Krew strzela do góry (skąd? z rzeki?) i jednocześnie liże (co? jeśli strzeliła do góry) i pali… Czy krew może coś palić? Nie wspominasz, aby była to jakaś specjalna krew.

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Czyli tak, jak przypuszczałem czytać, pisać, czytać… Dzięki za odpowiedź.

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Nowa Fantastyka