
Chwała Betującym!
Chwała Betującym!
Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną. Twój kij i Twoja laska są tym, co mnie pociesza.
Psalm 23, werset 4.
[trzynasty sierpnia roku Pańskiego dwa tysiące dwudziestego czwartego, popołudnie]
Powinny już dojechać, pomyślał Wojtek. Od godziny siedział na kanapie i beznamiętnie przeglądał kolejne przypadkowo wyświetlane filmiki na You Tubie. Potrzebował zabić czas, ponieważ nie doszedł jeszcze do siebie po ostatniej kłótni z Ewą.
Nie był zadowolony, gdy dzwonek do drzwi przeszkodził mu w odmóżdżającej aktywności. Mimo tego, wstał z kanapy i niespiesznym krokiem ruszył w kierunku przedpokoju. Nachylił się, żeby spojrzeć przez wizjer, za drzwiami stał umundurowany policjant, co było dość niespodziewane. Zrobił w myślach szybki rachunek sumienia, ale ostatecznie doszedł do wniosku, że w ostatnim czasie nie mógł popełnić żadnego przestępstwa.
Ponownie wybrzmiał sygnał dzwonka, więc Wojtek otworzył drzwi.
– Dzień dobry, czy pan – spojrzał w notatnik – Wojciech Piotrowski? – zapytał policjant.
– We własnej osobie, w czym mogę pomóc, panie władzo?
– Starszy aspirant Tomasz Brodowski, czy mogę wejść do środka? Obawiam się, że nie mam dla pana dobrych wiadomości, a nie chciałbym ich przekazywać na klatce schodowej.
– Co? Znaczy, tak, oczywiście. Zapraszam do środka.
Policjant wszedł i zamknął za sobą drzwi. Wziął głęboki wdech, po czym powiedział:
– Niecałą godzinę temu miało miejsce zdarzenie drogowe z udziałem pana żony i córki.
– Zdarzenie drogowe? Znaczy się, nic poważnego, tak?
– Obawiam się, że… Może lepiej będzie usiąść…
Wojtka przeszył zimny dreszcz, a serce zaczęło szybciej bić.
– Dziękuję, postoję. Tymczasem, kolejny raz wspomina pan, że się czegoś obawia – powiedział poirytowany. – Proszę mi wreszcie powiedzieć wprost, co tam się stało? Czy z dziewczynami wszystko w porządku?
– Jadący przeciwległym pasem kierowca musiał zasłabnąć i stracił panowanie nad pojazdem – wyjaśnił. – Doszło do zderzenia czołowego. Pańska żona jest trochę poobijana, prawdopodobnie będzie konieczna obserwacja w szpitalu przez kilka dni, ale raczej nie odniosła poważniejszych obrażeń. Natomiast pana córka…
– Co z nią?
– Przykro mi.
– Co pan chce przez to powiedzieć? – Podszedł do funkcjonariusza, stanął twarzą w twarz i chwycił oburącz za mundur. – Co z moją córką? No mów, człowieku! – krzyczał.
– Ja nie… – Słowa nie chciały przejść policjantowi przez gardło. – Ja panu pokażę zdjęcie.
Wyciągnął telefon, przez chwilę nerwowo naciskał ekran, po czym odwrócił wyświetlacz w stronę Wojtka. Ten spojrzał na niego i odruchowo wyrwał urządzenie z rąk funkcjonariusza. Dłonie mu drżały, gdy gestem starał się powiększyć obraz. Po chwili upuścił telefon i zaniósł się rozdzierającym serce krzykiem. Ekran smartfona straszył wizerunkiem okaleczonych zwłok dziewczynki trzymanej w rękach przez poranioną, ale uśmiechniętą matkę, która spoglądała triumfalnym wzrokiem wprost na trzymającego urządzenie.
– Widzę, że to dla pana potężny cios, to zrozumiałe. – Coś w tonie głosu policjanta uległo zmianie. – Ja bym się po czymś takim nie podniósł.
– O czym ty w ogóle mówisz? – szlochał Wojtek.
– Jak w ogóle żyć ze stratą dziecka? Czy raczej, po co w ogóle żyć?
– Wynoś się z mojego mieszkania!
– Powinieneś zakończyć swoje cierpienie – powiedział policjant, po czym wyciągnął pistolet z kabury. – Masz, jest odbezpieczony. Skończ to, po co cierpieć?
– Ale…
Funkcjonariusz doskoczył do Wojtka, przyłożył mu lufę do skroni i chwycił za dłoń, przyciągając ją do spustu.
– No dalej, chwyć broń i skończ to! Bądź mężczyzną, do cholery!
– Ja nie chcę, nie mogę… ja się boję… – mówił przez łzy.
– A ja nie – powiedział policjant, po czym wystrzelił.
***
W tym momencie Wojtek obudził się z krzykiem, cały zlany potem. W panice sięgnął po telefon i odczytał wiadomość SMS od Ewy. „Jesteśmy na miejscu”. Odetchnął z ulgą. Rozstali się w kłótni, ale nie oznaczało to, że życzył jej źle. Szczególnie, że razem z nią w samochodzie była też Karolinka.
Wojtek wstał i zaczął nerwowo chodzić po mieszkaniu. Podszedł do komody i wyciągnął kopertę z pieczątką Sądu Okręgowego w Olsztynie. Wilgotne od potu palce zostawiły na szarym papierze liczne ślady. Przez nieznośnie długą chwilę toczył w głowie beznadziejną walkę, ale ostatecznie wyjął ze środka sfatygowany plik dokumentów, odczytał nagłówek: „Pozew o rozwód”.
[trzynasty sierpnia roku Pańskiego dwa tysiące dwudziestego czwartego, wieczór]
Wojtek założył buty, narzucił płaszcz i pospiesznie wyszedł z mieszkania. Minął zaparkowany pod blokiem samochód, w tym stanie nie mógłby prowadzić. Zresztą, potrzebował się przewietrzyć, a do tego najlepszy był spacer. Nie miał sprecyzowanego celu, musiał zwyczajnie ochłonąć. Na wspomnienie niedawnego koszmaru ponownie przeszedł go dreszcz, ale jego umysł zaprzątnięty był dokumentami z sądu. Jak do tego doszło? Jak mogło do tego dojść?, pomyślał.
Szedł bez celu, byle przed siebie. Jeden krok, potem drugi i kolejne, nogi zdawały się same wyznaczać kierunek beznadziejnej tułaczki ulicami Olsztyna. Po jakimś czasie mężczyzna zupełnie zatracił świadomość przemierzanego dystansu oraz upływającego czasu. Podobnego zjawiska doświadczał czasami podczas jazdy samochodem. Instynktownie nazywał to „autopilotem”, chociaż prawidłową nazwą była podobno „halucynacja autostradowa”. Tak przynajmniej twierdził lektor jednego starego dokumentu, który Wojtek kiedyś obejrzał. Z grubsza zjawisko polegało na tym, że człowiek, skupiony na jakiejś myśli, nieświadomie pokonywał kolejne kilometry trasy.
Gdy tak przemierzał olsztyńskie ulice, dość niespodziewanie poczuł nieprzyjemne objawy w okolicy serca, coś jakby ukłucie, ale znacznie mocniejsze. Przyłożył dłoń do klatki piersiowej i przystanął, usiłując złapać oddech. Czy to możliwe, żebym miał aż tak słabą kondycję? Chyba muszę zwolnić, pomyślał w pierwszej chwili. Odruchowo zerknął na wyświetlacz zegarka, umiejscowiony pośrodku wskazówek pomiar tętna wskazywał około stu uderzeń na minutę. Musiał się zepsuć, cholerny badziew. Przecież serce wali mi jak oszalałe.
Wojtek podszedł do najbliższej ławki i usiadł. Nic go już nie kłuło, ale odczuwał rosnący niepokój, zupełnie jakby był ścigany, ale przecież przed nikim nie uciekał. Nikogo nie powinno w ogóle obchodzić, że tutaj jest. Nerwowo omiótł wzrokiem najbliższą okolicę. Zmrużył oczy, gdyż po drugiej stronie ulicy dostrzegł jakiś niewyraźny, rachityczny kształt, który na pierwszy rzut oka przypominał cień siatkarza. Wysoki, podłużny, z nienaturalnie długimi kończynami, zdawał się bardziej płynąć, niż faktycznie iść.
– Co do… – Wojtek nieświadomie powiedział na głos.
Cień, jak zaalarmowany, obrócił się w kierunku mężczyzny. Fala nagłego zimna przeszła mężczyźnie po całej długości kręgosłupa. Twarz, jeszcze chwilę wcześniej ubarwiona wypiekami, pomarszczyła się nienaturalnie, zupełnie jakby przez wiele miesięcy była narażona na opary o silnych właściwościach higroskopijnych. Niemy okrzyk zastygł mu w ustach. Poderwał się jak rażony prądem i szybkim krokiem ruszył między bloki. Nie wiedział, czym była przerażająca istota, ani jakie miała motywacje, ale czuł podskórnie, że jest jej celem.
Serce Wojtka waliło jak oszalałe, a w głowie kłębiły się setki niepokojących myśli. Nagle przystanął, gdyż cień niespodziewanie pojawił się kilkanaście metrów na wprost od niego. Był też bardziej materialny, niż jeszcze chwilę wcześniej.
– Kim… czym jesteś? Dlaczego za mną leziesz?! – krzyknął Wojtek.
W odpowiedzi istota wydała przerażający, udręczony skowyt i ruszyła szybciej w stronę mężczyzny. Ten widząc to, rzucił się biegiem przed siebie, na oślep, bez wyraźnego celu, byle dalej. Po dobrych dwóch kilometrach pokonanych sprintem, przystanął na chwilę, żeby złapać oddech. Był wycieńczony i cały mokry od potu.
Spojrzał przez ramię, dziwna istota dalej podążała jego śladem. Sunęła bezszelestnie niczym zjawa, ale Wojtek mógł przysiąc, że od początku pogoni znacznie przybrała na masie i jest już w pełni materialna. A co gorsza, z każdą sekundą nieubłaganie skracała dystans, jaki ją dzielił od Wojtka. Widząc, że dalsza ucieczka na oślep jest skazana na porażkę, podjął decyzję i rzucił się biegiem w kierunku pobliskiego kościoła. Nie miał pewności, czy będzie tam bezpieczny, ale nie miał lepszego pomysłu. Czuł na plecach lodowaty oddech istoty, ale zdołał dopaść do drzwi świątyni, które szczęśliwym zbiegiem okoliczności były otwarte. Serce mężczyzny waliło jak oszalałe, kiedy padł na posadzkę i niezgrabnym ruchem obrócił się na plecy, by przekonać się, czy dalej jest ścigany. Otarł pot z czoła i odetchnął z ulgą. Był sam.
– Co się tutaj wyprawia? To jest Dom Boży! – ryknął ksiądz, który był świadkiem zdarzenia.
– Prze… przepraszam, proszę… proszę księdza – odpowiedział Wojtek, dalej ciężko oddychając. – Ścigał mnie jakiś potwór…
– Potwór?
– Potwór, demon, nie mam pewności, ale instynktownie czułem, że miał złe zamiary.
Przez dłuższą chwilę duchowny przyglądał się Wojtkowi, jakby chciał przeniknąć go wzrokiem i dostrzec to, co jest ukryte w samym sercu.
– Przepraszam, że podniosłem na ciebie głos, jestem ojciec Krzysztof. Ufam, że poświęcisz mi trochę czasu, bo chyba wiem, jak ci mogę pomóc, synu.
– Ksiądz mi wierzy?
– Dlaczego miałbym ci nie wierzyć?
– Bycie ściganym przez demony nie brzmi chyba zbyt prawdopodobnie.
– Synu, zanim zacząłem posługę w tutejszej parafii, przez wiele lat byłem kościelnym egzorcystą. Widziałem i słyszałem rzeczy, o których ci się nie śniło. Więc tak, wierzę ci, że gonił cię najprawdziwszy demon. Jak sądzę, nasz Pan nieprzypadkowo skierował twoje kroki ku tej świątyni.
– Wspomniał ksiądz, że może mi pomóc?
– Pozwól, że o coś cię zapytam. Kiedy ostatnio byłeś u spowiedzi? – Widząc zmieszanie malujące się na twarzy Wojtka, kontynuował nie czekając na odpowiedź. – Jak widzę dawno temu, to niedobrze.
– Nie było czasu…
– Ale teraz chyba odrobinę go znajdziesz? Jak rozumiem, nie spieszy ci się na zewnątrz?
Wyciągnął rękę w kierunku leżącego na podłodze Wojtka. Ten, po chwili wahania, chwycił ją i podniósł się na równe nogi. Ksiądz gestem zaprosił go do konfesjonału.
W środku było niewygodnie oraz ciasno, dość klaustrofobicznie, jednak Wojtek zamknął drzwi i uklęknął. Złożył dłonie, a następnie wykonał znak krzyża. Po dłuższej chwili, jakby szukał w odmętach pamięci właściwych słów, powiedział:
– Ostatni raz u spowiedzi byłem… No, dawno temu… Nie pamiętam dokładnie, ale kilkanaście lat pewnie minęło.
– Nie szkodzi, Jezus nas kocha i zawsze na nas czeka, nawet przez wiele lat – odpowiedział spokojnie ksiądz Krzysztof.
– Teraz powinienem wymieniać popełnione grzechy, tak?
– Ty wiesz najlepiej, co chcesz powiedzieć.
– Przeklinałem, piłem alkohol, oglądałem pornografię…
– To banały – przerwał twardo duchowny. – Czy wierzysz w Boga? Czy jesteś gotów zawierzyć mu swoje życie?
– Kiedyś wierzyłem, ale obecnie… Chyba nie mam już żadnej pewności.
– A czy wierzysz w Szatana? W demony? Złą magię i przesądy?
W głosie księdza Wojtek wyczuł ogromny zapał, coś jakby domieszkę fanatyzmu i ekscytacji.
– Jeszcze wczoraj nie wierzyłem, ale ta istota, która mnie ścigała… Sam już nie wiem.
– Jak myślisz, dlaczego zostawiła cię żona?
– Skąd ksiądz?… – wysapał Wojtek, wybity z rytmu niespodziewanym pytaniem.
– Ślad po obrączce – wyjaśnił. – A w twoich oczach dostrzegam ból.
– Powiedziała, że za mało się starałem. Że jej nie doceniałem, zapatrzony w siebie i własne potrzeby. Że nie czuła się przy mnie kobietą – wyszeptał.
– A starałeś się?
– Ja… Pracowałem, opiekowałem się dziećmi, gotowałem, robiłem zakupy, zapewniałem rozrywkę, naprawiałem rzeczy… – wyliczał. – To mało?
– Chyba nie. Nie, wydaje mi się, że nie.
– Sam ksiądz widzi…
– Powiedz mi jeszcze, doceniałeś żonę?
– Przy każdej okazji starałem się podkreślać, jak bardzo kocham Ewę i jaka jest dla mnie ważna.
– To czego zabrakło?
– Nie wiem. – Rozłożył ręce w geście bezradności.
– Dlaczego nie czuła się kobietą? Nie traktowałeś jej jak kobiety?
– Wręcz przeciwnie. Komplementowałem, traktowałem z należnym szacunkiem. Robiłem wszystko, co w mojej mocy, żeby to podkreślić…
– Brzmisz, jakbyś był kryształowy, jak jakiś archetyp męża idealnego.
– Idealnego może nie… – zawahał się. – Ale z pewnością bardzo się starałem.
– Czym się zajmujesz?
– Niczym nadzwyczajnym, tak prawdę mówiąc. – Spuścił głowę. – Pracuję w supermarkecie, zazwyczaj w dziale obsługi klienta.
– Po tonie, jakim to powiedziałeś, wnioskuję, że nie jest to twoja praca marzeń.
– Taką już miałem… Prowadziłem własną działalność i handlowałem elektroniką. Miałem bardzo dobre kontakty w Chinach i na Wschodzie, więc miałem dostęp do towaru, jakiego w tamtych czasach w Polsce nie było. W ogóle świetnie mi się wtedy powodziło, no i wtedy poznałem też Ewę.
– To co się stało?
Wojtek, o ile to w ogóle możliwe, jeszcze bardziej zmarkotniał. Uniósł głowę i przez kraty konfesjonału spojrzał prosto na duchownego.
– Zażądano ode mnie potężnej łapówki, a ja odmówiłem – zaśmiał się ponuro.
– Kto zażądał?
– Nie mam pewności, ale uznałem, że w razie czego ochroni mnie policja albo inne służby. W tamtych czasach naiwnie wierzyłem, że żyję w państwie prawa. Powinienem chyba dostać jakiś medal za głupotę, czy coś w tym stylu. W każdym razie… nie zapłaciłem i przez jakiś czas był spokój. Byłem przekonany, że cała sprawa rozeszła się po kościach. A potem niespodziewanie przytrafiły mi się krzyżowe kontrole ze skarbówki, zakładu ubezpieczeń, czy jak to się tam wtedy nazywało, inspekcji pracy i kilku innych miejsc. Wszystkie instytucje naraz.
– Ale przecież nie miałeś nic na sumieniu, prawda?
– Te kontrole były nastawione na znalezienie nieprawidłowości, więc nieprawidłowości odnalazły. Czy, mówiąc precyzyjnie, sfabrykowały nieprawidłowości. Nałożyli na mnie potężne kary finansowe. Potem oczywiście się odwoływałem, sprawy ciągnęły się latami. Wie ksiądz, co jest w tym zabawne?
– Powiedz mi.
– Część z tych spraw nawet wygrałem, ale nic to nie zmieniło. Kary musiałem zapłacić, bo miały rygor, więc utraciłem całkowicie płynność finansową. Biznes trafił szlag.
– Czy mogę cię o coś jeszcze zapytać?
– Śmiało.
– Czy wtedy nie zaczęły się twoje problemy małżeńskie?
– Oczywiście, że… – nie dokończył, zamiast tego spojrzał na duchownego uważnie. – Zaraz, co ksiądz sugeruje?
– Niczego nie sugeruję. Jedynie słucham spowiedzi i staram się zrozumieć, na czym polega twój problem. Mam pewne podejrzenia, ale nie chcę wyciągać pochopnych wniosków. Natomiast jedno powiem otwarcie, nie dostrzegam w tobie winy – powiedział kojącym tonem. – Na tym zakończymy. Nie udzielę ci rozgrzeszenia, bo i nie ma z czego.
– Na pewno coś się znajdzie…
– Nie dopuściłeś się istotnej obrazy Pana, więc zamiast rozgrzeszenia, przyjmij moje błogosławieństwo – powiedział, po czym zaczął inkantować po łacinie.
Wojtek słuchał głosu duchownego jakby był zahipnotyzowany. Nie rozumiał słów, ale kołysał się w rytm melodii utworzonej ruchem warg. Był niemalże rozczarowany, ale jednocześnie nienaturalnie spełniony, słowami wypowiadanymi księdza Krzysztofa. Niczym nastolatek po pierwszym, niespodziewanym stosunku.
Duchowny zastukał w drewno i obaj mężczyźni wyszli z konfesjonału.
– Dziękuję za wszystko, naprawdę mi ojciec pomógł.
– Skromny sługa boży zawsze pozostaje do usług. Pamiętaj, że jakkolwiek nie byłbyś zgubiony, Pan ma zawsze dla ciebie czas, tak jak i ja.
– Być może… Być może tego właśnie mi potrzeba. Dziękuję za wszystko i do zobaczenia – pożegnał się i ruszył ku drzwiom. Po chwili jednak stanął i obrócił głowę w stronę duchownego. – Przepraszam, ale z tych nerwów zapomniałem się przedstawić. Mam na imię Wojtek.
– Wiem – odpowiedział ledwie słyszalnym szeptem ksiądz.
[dwudziesty piąty sierpnia roku Pańskiego dwa tysiące dwudziestego czwartego, samo południe]
Wojtek obserwował, jak Karolinka buja się na huśtawce. Niczym roześmiane wahadło, które raz wprawione w ruch, nie miało w planach zakończyć cyklu. Do przodu i jesteś u mamusi, teraz znowu do tyłu, wracasz do tatusia, rozmyślał. Trafiasz w szpony zła i zepsucia, a po chwili wracasz do normalności. Wijesz się w konwulsjach, cierpisz wieczne katusze, po czym wylegujesz się wygodnie na leżance z chmur, a służba podaje ci chłodny napój.
Przed oczami zamigotała mu Ewa, ale jakaś… inna. Otoczona ogniem, z płomieniami w oczach i mściwym uśmiechem. Wyciągała ku Wojtkowi dłonie, jakby chciała go udusić.
– Tatusiu.
Co, jak…
– Tatusiu, wszystko w porządku?
– Ja… Tak, kochanie – odpowiedział wyrwany z niespodziewanego transu. W głowie mu się zakręciło, jakby przez wiele godzin był zamknięty w wirującej pralce. – Przepraszam cię, musiałem pomyśleć o czymś głupim.
– Miałeś dziwną minę i cały się oplułeś…
Wojtek odruchowo chwycił własną brodę. Rzeczywiście, była mokra.
– To nic, dorośli czasem tak mają. Coś mówiłaś?
– Nudno mi tutaj, chcę do mamy.
– Zostańmy jeszcze trochę, proszę. – Widząc brak przekonania na twarzy córki, dodał: – To może pójdziemy na lody? Niedaleko otworzyli nową lodziarnię, podobno bardzo dobrą. Co na to powiesz?
– Taaaak! Jesteś najlepszy, kocham cię, tatusiu!
– Ja ciebie też, córeczko – powiedział, po czym podniósł Karolinę i wyściskał ją z całych sił.
– A wiesz, że mamusia nie pozwala mi jeść lodów? – zapytała poważnie.
– To będzie nasz mały sekret, dobrze?
– Taaak! – Z ekscytacji aż zachichotała.
Wojtek chwycił córkę za dłoń i ruszyli w kierunku lodziarni. Kątem oka spoglądał na małą i uśmiechał się pod nosem. Boże, jak ja ją kocham. Cudowna dziewczynka, pomyślał.
– Tatusiu…
– Tak, kochanie?
– Kiedy będziemy znowu razem mieszkać?
Wojtek stanął jak wryty, po plecach ściekła mu kropelka zimnego potu. Przykucnął i wtulił się w głowę córki.
– To nie takie proste – szepnął.
– Ale ja bym bardzo chciała. – Oczy Karoliny zaszły łzami.
– Wiem, skarbie, ja też bardzo bym tego chciał.
– To dlaczego nie zamieszkasz z nami?
– Widzisz – westchnął głęboko – dorośli… Dorośli czasem się nie dogadują.
– To przeze mnie, tak? – wykrzyczała przez zatkany nos. Odskoczyła od Wojtka.
Tak, to wszystko twoja wina, pomyślał, przed oczami znowu widział Ewę z tym jej mściwym uśmieszkiem. Prawie wypowiedział te słowa na głos, ale w ostatniej chwili oprzytomniał. Zimny dreszcz wstrząsnął jego ciałem, aż prawie podskoczył. Boże, co się ze mną dzieje.
– Nie mów tak. Tatuś z mamusią się pokłócili, ale nie przez ciebie. Oboje bardzo cię kochamy.
– Mamusia wcale mnie nie kocha, tak mi powiedziała.
– Może była zła albo zmęczona… Jestem pewien, że naprawdę tak nie uważa.
– Tatusiu…
– Tak, kochanie?
– Czy mogę zamieszkać z tobą?
Wojtek poczuł, jak serce mu pęka. Nie mogę się rozkleić, nie przy Karolince, pomyślał.
– Jeszcze nie teraz, kochanie.
– To kiedy? – nie odpuszczała.
– Mam nadzieję, że już niedługo. – W odpowiedzi dziewczynka rzuciła mu się na szyję i mocno przytuliła. Stali tak przez dłuższą chwilę, wtuleni, bez słowa.
– Tatusiu…
– Tak, córeczko?
– A te brzydkie cienie, co robią takie dziwne miny… One sobie pójdą?
Na te słowa Wojtek momentalnie zesztywniał. Mocniej przytulił córkę, po czym powoli obrócił się i rozejrzał po okolicy. Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało normalnie. Zmrużył oczy, ale dalej niczego nie dostrzegał. Ostatecznie powiedział:
– To tylko tak ci się zdawało. No, chodźmy już na te lody.
[dwudziesty ósmy sierpnia roku Pańskiego dwa tysiące dwudziestego czwartego, godziny poranne]
Świeżo wyremontowana sala sądowa wręcz uderzała po oczach nowością i klasą. Pojemniki na chusteczki higieniczne ustawione przy stołach przeznaczonych dla stron procesu dawały pewien obraz emocji, które zazwyczaj pojawiały się w pomieszczeniu. Świadczyły także o wysokiej empatii osób odpowiedzialnych za kwestie organizacyjne. Jednak mimo tego wszystkiego, Wojtek czuł się zaszczuty, zupełnie jakby nie był stroną sprawy cywilnej, a oskarżonym w procesie inkwizycyjnym. Było coś w powietrzu, jakaś nieprzyjemna aura, co powodowało ciarki na jego plecach.
– Proszę o stanowisko pozwanego. Czy popiera pan wniosek pozwu o rozwiązanie małżeństwa z pańskiej wyłącznej winy? – zapytała sędzia.
– Nie, wysoki sądzie. Jeżeli już, to wina powinna być po obu stronach.
Ewa, siedząca przy ławie naprzeciw, na te słowa ostentacyjnie prychnęła. Wojtek spojrzał na nią badawczo. Boże, jak to wszystko się mogło tak posypać? Byliśmy tacy szczęśliwi, a teraz…
– Czy rozumie pan, że to oznacza konieczność przeprowadzenia całego, żmudnego i, zapewne, bolesnego dla państwa, postępowania dowodowego?
– Nie uważam, żebym był czemukolwiek wyłącznie winny – odpowiedział pod nosem.
– Czy może pan powtórzyć? Tylko nieco głośniej, jeżeli łaska – włączyła się do dyskusji pełnomocnik Ewy.
– Nie uważam, żebym był czemukolwiek wyłącznie winny!
– Spokój! Zwracam uwagę pozwanemu, że jesteśmy na sali rozpraw i takie zachowanie nie licuje z powagą sądu! Następnym razem sąd będzie zmuszony zastosować karę porządkową. Czy to jasne?
– Tak.
– Tak?
– Tak, wysoki sądzie. Przepraszam.
– A w przedmiocie miejsca pobytu małoletniej córki… – sędzia zaczęła wertować akta sprawy – Karoliny Piotrowskiej… Czy wyraża pan zgodę, żeby pozostała w każdorazowym miejscu zamieszkania matki?
– Po moim trupie – wycedził przez zaciśnięte zęby.
– To się da załatwić! – wykrzyczała Ewa z drugiej strony sali. Adwokat gestem pokazała jej, żeby usiadła.
– Wysoki sądzie, przecież to są jawne groźby. I do tego karalne – zaprotestował Wojtek.
– Nie słyszałam żadnej groźby, to tylko emocje. Niech pan nie przesadza.
– Ale…
– Nie ma żadnego „ale”. Proszę usiąść. Sąd przystąpi teraz do informacyjnego słuchania stron, zaczniemy od powódki. Niech pani wstanie, odbierzemy teraz personalia…
Wojtek słuchał historii swojego małżeństwa, przedstawionej w krzywym zwierciadle, jakby z boku. Czuł się jak widz na seansie kina niemego w pierwszej połowie dwudziestego wieku. Nie słyszał żadnych słów, ale doskonale rozumiał gesty. Kobiety wymachiwanie dłońmi, ich twarze spowiły grymasy obrzydzenia a oczy wyrażały pogardę. Całe morze pogardy, która nie wymagała werbalizacji. Jego wzrok na krótką chwilę skrzyżował się z wzrokiem prawniczki, momentalnie poczuł się mały i wzgardzony. Następnie spojrzał w kierunku sędzi. Ta patrzyła w Ewę, jak w obrazek. Zupełnie, jakby spijała każde pojedyncze słowo wprost z jej ust.
Z każdą chwilą poczucie zaszczucia powoli, lecz metodycznie kiełkowało w Wojtku. Gotów był przysiąc, że na mgnienie oka wszyscy zostali wyrwani z sali rozpraw. Każda z postaci wlepiała w niego dzikie, wręcz zwierzęce ślepia, w których płonął żywy ogień. Po chwili wróciła też fonia.
– Bydlak! – krzyczała Ewa.
– Zwierzę! – wtórowała jej adwokat.
– Zapiszę, że pogardliwie się uśmiecha – dodała protokolantka.
– To będzie twój Sąd Ostateczny! – krzyknęła sędzia.
Wojtek nie miał pewności, czy to, co słyszy to jawa czy opętańcze halucynacje. W głowie mu wirowało, a głosy nasilały się w okrzykach wyrażających pierwotną nienawiść. Mężczyzna gwałtownie wstał, chwycił dłońmi własną skroń, po czym zaczął krzyczeć. Krzyczał długo i przeraźliwie, a na koniec padł na kolana i zwymiotował.
– Proszę wyprowadzić pozwanego, najwyraźniej jest dzisiaj niedysponowany. Przepraszam, szanowne panie – sędzia zwróciła się do Ewy i jej pełnomocniczki. – Niestety sąd jest zmuszony odroczyć rozprawę. W obecnym stanie raczej nie usłyszymy od pozwanego niczego sensownego.
– To akurat u niego normalne – odburknęła w odpowiedzi powódka.
Wojtek usłyszał chóralny, wręcz opętańczy śmiech obecnych na sali kobiet. Toż to istny sabat czarownic, pomyślał, po czym zwymiotował i momentalnie stracił przytomność.
[dwudziesty dziewiąty sierpnia roku Pańskiego dwa tysiące dwudziestego czwartego, godziny poranne]
Z trudem otworzył jedno oko, a potem drugie. Zalała go szczypiąca fala jasności, odruchowo zasłonił twarz dłońmi. Wojtek nie odczuwał zupełnie bólu, ale kręciło mu się w głowie, jak po zażyciu środków wyskokowych.
– Czy ja umarłem? – wyszeptał w próżnię.
– Nie, na szczęście nie. – Usłyszał znajomy głos księdza Krzysztofa. – Zemdlałeś podczas rozprawy i uderzyłeś głową o kamienną posadzkę. Lekarze podejrzewali wstrząśnienie mózgu, ale wygląda na to, że Bóg nad tobą czuwa.
– Skąd ojciec wiedział?…
– Cii – uspokoił go duchowny. – Już wszystko dobrze, jesteś bezpieczny.
Było coś kojącego w tym głosie, co sprawiło, że Wojtek mu ufał. Odsłonił twarz i rozejrzał się po pomieszczeniu. Rzeczywiście znajdował się w szpitalu, pomacał głowę, była owinięta bandażem.
– Uderzając, rozciąłeś skórę. Paskudnie krwawiłeś, ale już cię tutaj ładnie pozszywali – wyjaśnił ksiądz. – Pewnie minie trochę czasu, ale zdaniem pielęgniarki nie powinny zostać żadne trwałe ślady na ciele.
– A co z rozprawą?
– Tego niestety nie wiem, nikt mi nie udzieli takich informacji.
– Gdzie mój telefon? Zadzwonię do sekretariatu, może mi powiedzą…
Z niemałym wysiłkiem wstał z łóżka i chwiejnym krokiem ruszył w kierunku swoich rzeczy ułożonych na szafce. Chwycił smartfona, a następnie wyszukał w sieci numer telefonu bezpośrednio do wydziału cywilnego rodzinnego i wybrał numer. Po kilku próbach i niecałych czterdziestu minutach oczekiwania otrzymał pożądane informacje. Zacisnął zęby i spojrzał na duchownego.
– Następna rozprawa została wyznaczona na przyszłą środę.
– Czy mogę ci coś doradzić? – Widząc skinienie, powiedział: – Nie idź sam, nie poradzisz sobie. Mam znajomego prawnika, pomoże ci.
– Ja… Ostatnio słabo stoję z pieniędzmi – westchnął – i obawiam się, że mnie zwyczajnie nie stać.
– Nie bądź niepoważny, mecenas jest moim dobrym kolegą, a poza tym ma u mnie pewien… dług. Pomoże ci za darmo i z przyjemnością.
– Sam nie wiem, nie chcę nadużywać księdza uprzejmości…
– Wszyscy jesteśmy dziećmi Pana i powinniśmy sobie pomagać. Odrobina dobra puszczona w obieg nie może być czymś złym, nie uważasz? Poza tym, kto wie? Może ja kiedyś będę potrzebował twojej pomocy?
– Naprawdę nie wiem, jak mam dziękować…
– Nie dziękuj, zadzwoń i koniecznie powołaj się na mnie – powiedział, po czym wręczył Wojtkowi wizytówkę prawnika. – No, ale na mnie już czas! Z Bogiem!
– Do widzenia, znaczy… Szczęść Boże!
Wojtek odprowadził księdza wzrokiem. Porządny człowiek, pomyślał. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w wizytówkę, ale ostatecznie odblokował ekran telefonu i wybrał numer. Po krótkiej rozmowie był umówiony na spotkanie.
[trzydziesty sierpnia roku Pańskiego dwa tysiące dwudziestego czwartego, samo południe]
Wojtek przekroczył próg kancelarii. Rozejrzał się po gustownie urządzonym wnętrzu, w którym dominowały drewno i kamień. Po prawej stronie znajdował się sekretariat. Za wysokim biurkiem siedziała elegancko ubrana kobieta.
– Dzień dobry, w czym mogę panu pomóc?
– Dzień dobry, Wojciech Piotrowski, byłem umówiony z…
– Tak, mecenas już na pana czeka – weszła mu w słowo, po czym wstała i ruszyła korytarzem. – Proszę za mną.
Wojtek podążył śladem kobiety. Zaskoczyło go, że korytarz na pierwszy rzut oka sprawiał wrażenie dość krótkiego, a teraz wydawał się nie mieć końca. Na ścianie wisiało lustro, Wojtek mimowolnie spojrzał na swoje odbicie, a przynajmniej coś, co to odbicie imitowało. Oto bowiem ujrzał mężczyznę, który pozornie wyglądał jak on, ale twarz miał wykrzywioną w wyjątkowo paskudny sposób. Zaś oczy świeciły się żarem, jakby samo piekło zawitało na powierzchni ziemi.
– Czy coś się panu stało? – zapytała pracownica kancelarii.
Na te słowa Wojtka przeszły ciarki, zamknął oczy i wypuścił powietrze. Następnie ponownie spojrzał w lustro, tym razem odbicie było normalne.
– Przepraszam, zamyśliłem się lekko.
Zaczynam tracić rozum, pomyślał.
– Czy możemy iść?
– Tak, oczywiście.
Gdy znaleźli się pod gabinetem mecenasa, kobieta otworzyła drzwi i gestem zachęciła Wojtka, by wszedł do środka. Siedzący za biurkiem prawnik wstał, zapiął marynarkę i podszedł bliżej.
– Dzień dobry, panie mecenasie, dziękuję, że tak szybko mnie pan przyjął.
– Na spokojnie, dla przyjaciela księdza Krzysztofa musiałem znaleźć czas – odpowiedział z powagą. – Proszę usiąść. – Gestem wskazał fotel.
– Dziękuję.
– Jak rozumiem, jest pan w trakcie rozwodu. Pierwsza rozprawa także już się odbyła?
– Tak, ale została nagle przerwana. Nie mam pojęcia, jak do tego doszło, ale straciłem przytomność…
– Rozumiem – odpowiedział prawnik. – Takie rzeczy się niestety zdarzają. Nadmiar emocji, stres, alkohol.
– Byłem zupełnie trzeźwy! – zaprotestował Wojtek.
– Proszę tego nie brać do siebie, opowiadam z doświadczenia. Zdziwiłby się pan, jak wiele osób przed rozprawą pozwala sobie łyknąć odrobinę wódeczki, tak na odwagę.
– Cóż, ja do takich osób się nie zaliczam. Przed rozprawą było całkiem dobrze, ale w trakcie… Te wstrętne baby mnie osaczyły, było coś w ich oczach…
– Wstrętne baby?
– No, Ewa, jej prawniczka, protokolantka i główna wiedźma – zaklął pod nosem – sędzia. Wyjątkowo paskudne i chamskie babsko.
Na te słowa mecenas wstał od biurka, skrzyżował dłonie za plecami i odwrócił się w kierunku okna. Przez dłuższą chwilę nic nie mówił, jedynie nerwowo wdychał powietrze. Sekundy, a może minuty mijały, a sytuacja nie ulegała zmianie. W końcu Wojtek odchrząknął wymownie. Prawnik, jakby wyrwany z transu, dalej wypatrując czegoś za oknem, zapytał półgłosem:
– Jak nazywa się sędzia, pamięta pan?
– Chyba jakoś na „be”, brzmiało, jakby niemieckiego pochodzenia.
– Blume?
– O, właśnie tak.
Prawnik, niczym rażony prądem, skoczył w kierunku drzwi do gabinetu i gestem nakazał Wojtkowi opuszczenie pomieszczenia.
– Przepraszam, ale jednak nie będę mógł panu pomóc.
– Co też pan mecenas opowiada? Przecież jestem znajomym księdza Krzysztofa, sam pan powiedział…
– Nim będę martwił się później. Na tym polu mam przynajmniej cień szansy.
– Co? Zaraz! O czym pan w ogóle mówi?
– Przegra pan ten proces, straci wszystko, co wartościowe, a najpewniej także postrada zmysły. Przykro mi, ale nie mogę być tego częścią.
Wojtek czuł, jak narastająca w nim od dłuższego czasu wściekłość powoli przejmuje stery nad organizmem. Działał instynktownie, doskoczył do prawnika, chwycił i przyszpilił do ściany. Przybliżył twarz do twarzy mężczyzny, oczy płonęły mu dzikim szaleństwem człowieka zdesperowanego i gotowego na wszystko.
– Najbardziej… wartościowa… jest… moja… córka… – wycedził. – Jeżeli zabraknie jej w moim życiu, to ja… Nie chcę takiego życia.
Adrenalina puściła, złość ulotniła się jak powietrze z przekłutego igłą balonu. Wojtek puścił prawnika, padł na kolana i zaczął szlochać.
– Ja… Nie wiedziałem, proszę mi wybaczyć… – tłumaczył się mecenas. – Ale musi mnie pan zrozumieć, ryzyko jest ogromne.
– Bez niej nie mam powodu, żeby dalej żyć.
– Ja naprawdę… – próbował tłumaczyć dalej prawnik, ale urwał w połowie zdania, ponieważ zaczął mu wibrować telefon znajdujący się w wewnętrznej kieszeni marynarki. Wyciągnął urządzenie i zamarł. – Przepraszam na moment.
Wojtek zdążył podejrzeć wyświetlacz telefonu, na którym widniało połączenie przychodzące od księdza Krzysztofa. Prawnik starał się mówić szeptem, tak by nie dało się zrozumieć słów, jednak pojedyncze urywane wyrazy jasno wskazywały na to, że nerwowo się tłumaczył, a rozmówca tego nie przyjmował do wiadomości. Ostatecznie rozmowa telefoniczna dobiegła końca.
– Zdecydowałem, że jednak panu pomogę – powiedział z miną, jakby właśnie dowiedział się o rychłym internowaniu do obozu koncentracyjnego.
– Co takiego powiedział panu ksiądz?
– To w tej chwili zupełnie nieistotne. Proszę usiąść i opowiedzieć mi raz jeszcze wszystkie szczegóły sprawy.
Następne dwie godziny mężczyźni spędzili na ustalaniu priorytetów w sprawie, strategii działania i innych detalach. Ostatecznie Wojtek opuścił kancelarię w znacznie lepszym humorze.
– Cholera, to naprawdę może się udać – powiedział sam do siebie.
[pierwszy września roku Pańskiego dwa tysiące dwudziestego czwartego, wieczór]
Wojtek obserwował z rozrzewnieniem, jak siedząca przy stole Karolinka wypełniała kolorowankę. Pamiętał jeszcze, jak niecały rok wcześniej dziewczynka miała problem z trzymaniem linii, a teraz – aż miło było patrzeć na kiełkujące zapędy artystyczne.
– Chcesz się napić soku, córeczko?
– Chętnie – rzuciła obojętnym tonem, pochłonięta kolorowaniem.
Wyjął z szafki karton soku i nalał do połowy szklanki. Uśmiechnął się sam do siebie, po czym ruszył w kierunku dziewczynki.
– Proszę, oto twój… – nie dokończył, szklanka z trzaskiem rozbiła się o podłogę, a sok ochlapał wszystko dookoła.
Przyjrzał się uważnie obrazkowi, który kolorowała Karolinka. Przedstawiał małą dziewczynkę otoczoną przez cienie, z których każdy trzymał w ręku zakrwawiony nóż. Wojtek wiedział, że to nie jest możliwe, ale mroczne postacie poruszały się, raz za razem zanurzając ostrza w ciele maleństwa. Dosłownie słychać było jej krzyk, przeraźliwy i przenikający duszę na wskroś.
– Nie uratujesz jej, nie uratujesz, jest nasza, nasza, nasza… – skandowały ochrypłe głosy, dobiegające ze wszystkich stron.
– Kim jesteście?! Czego chcecie?! – krzyczał Wojtek, kręcąc się wokół własnej osi.
– Nasza, nasza, nasza…
– Tatusiu! – Płacz dziewczynki tłumiły szepty nieznanych istot.
– Zostawcie nas, słyszycie? Zostawcie!
Wojtek gotów był rzucić się po nóż i zacząć atakować niewidzialnych napastników na oślep, gdy wreszcie dotarło do niego, że jedynym prawdziwym dźwiękiem jest ten, który wydaje Karolinka. Wyrażona rzewnymi łzami rozpacz dziewczynki, która nie rozumie dlaczego jej tata miota się po pomieszczeniu w psychotycznym szale. Kubeł zimnej wody spadł wprost na plecy Wojtka, więc ten mentalnie oprzytomniał i rozejrzał się po pomieszczeniu. Byli z córką sami, nie dostrzegał żadnych istot, które mogłyby go straszyć.
– Tatusiu, boję się ciebie… – szlochała Karolinka.
– Córeczko… – Spojrzał w przerażone oczy dziecka, napuchnięte od łez spływających po brodzie i drżących ustach. – Córeczko, przepraszam, tak bardzo cię przepraszam… Ja… Ja nie wiem, co się ze mną dzieje…
– Ja chcę wracać do mamusi…
Słowa dziewczynki wbiły się w sam środek umysłu Wojtka niczym potężny sopel lodu. Wybrzmiewały jak wyrok, a najgorsze, że zasłużył na niego.
– Rozumiem, za chwilę cię odwiozę.
Podszedł do dziewczynki i chwycił ją mocno w ramiona, usiłując uspokoić. W tym samym czasie ukradkiem spoglądał na kolorowankę przedstawiającą Królewnę Śnieżkę w towarzystwie siedmiu krasnoludków. Żadnych cieni, żadnych noży i z pewnością żadnej krwi na obrazku nie było. Wojtek wyczuł jednak coś na ręce córki.
– Kochanie, czy możesz podwinąć rękaw koszulki?
– Mamusia mi zabroniła.
– Masz tam bandaż, tak? Czy coś ci się stało?
– Mamusia mi zabroniła o tym rozmawiać.
– Ale wiesz, że mnie możesz o wszystkim powiedzieć, prawda? Mamusia nie musi się o tym dowiedzieć, to będzie taka nasza mała tajemnica.
– Mamusia się dowie, ona zawsze się dowiaduje, jak ją okłamię.
Widząc prawdziwe przerażenie na twarzy córki, Wojtek postanowił nie drążyć tematu. Przez chwilę rozważał, czy nie pojechać do szpitala, albo zawiadomić policji, ale ostatecznie uznał, że oszczędzi córce dodatkowego stresu. Muszę zapytać mecenasa, co powinienem zrobić, pomyślał.
[drugi września roku Pańskiego dwa tysiące dwudziestego czwartego, późny wieczór]
Kelnerka z ewidentnym niezadowoleniem wymalowanym na twarzy postawiła przy stoliku kolejną butelkę whisky. Od godziny obsługiwała trzech mężczyzn, którzy siedzieli przy stole z wyjątkowo markotnymi minami. Scena przypominała jej bardziej stypę po tragicznie zmarłym towarzyszu broni, niż klasyczne spotkanie przy drinku czy dwóch.
– Coś wam jeszcze potrzeba, chłopaki? – zapytała.
– Dzięki, w razie potrzeby będziemy cię wołać – odpowiedział Wojtek.
Usłyszawszy to, z nieukrywaną ulgą odeszła od stolika i zniknęła za barem. Była wyjątkowo zgrabna, więc siedzący przy stoliku mężczyźni wodzili za nią wzrokiem.
– Właśnie, mecenasie, pan zawsze po naradzie wojennej przed rozprawą wychodzi z klientami na drinka?
Na te słowa siedzący przy stoliku aplikant aż parsknął ze śmiechu.
– Normalnie nie, ale ta sprawa… Zresztą, sama sprawa to jeszcze małe piwo, prowadziłem już od cholery rozwodówek. Martwi mnie ta cała sędzia, słyszałem o niej paskudne historie. Gdyby choćby drobna część była prawdziwa… A tak w ogóle, to Piotr jestem – powiedział, po czym wyciągnął dłoń.
– Wojtek.
– Maciek – powiedział aplikant, najwyraźniej zachęcony sytuacją.
– Ciebie chyba nikt nie pytał? – powiedział mecenas, po czym wybuchnął śmiechem.
Przez dłuższą chwilę cała trójka śmiała się w najlepsze, popijając wysokoprocentowy alkohol.
– Wiesz, Piotrek, właśnie mi się przypomniało, że nie powiedziałeś mi, co cię łączy z księdzem Krzysztofem… – zaczął nieśmiało Wojtek.
Mecenas momentalnie spoważniał i usiadł prosto na krześle. Twarz mężczyzny, jeszcze chwilę temu radosna, spoważniała. Widać było gołym okiem, że przez dłuższy moment bije się z myślami, ostatecznie powiedział:
– To są nasze sprawy. Ksiądz jest… dobrym człowiekiem, tak myślę, ale… – urwał w połowie zdania. – Powiedzmy, że czasami jego metody i przysługi, których oczekuje, są niekoniecznie zgodne z oficjalną doktryną Kościoła.
Wojtek chciał jeszcze pociągnąć Piotra za język, ale widział wyraźnie, że niczego więcej się nie dowie. Zaprzestał więc prób i zaczął rozglądać się po wnętrzu baru. Przez moment miał wrażenie, że barman rzuca na ścianę dziwnie wyglądający cień, ale ostatecznie uznał, że to wyobraźnia, wspomagana przez alkohol, płata mu figle.
– Ale powiem wam, i nie chcę tu być złym prorokiem, ale w tym cholernym kraju ojciec jest na przegranej pozycji, szanse na to, że sąd nie przyzna opieki nad dzieckiem matce są marne – wypalił z głupia frant aplikant.
– Chciałbym powiedzieć, że Maciek się nie zna, bo jest młody i niedoświadczony, ale rzeczywiście coś w tym jest… – potwierdził niechętnie Piotr. – No, ale obiecałem, że ci pomożemy, Wojtek, to zrobimy co w naszej mocy, żeby chociaż trochę naruszyć statystyki. Mam też nadzieję, że nie skończy się to dla nas wszystkich bardzo niedobrze…
– Dziękuję ci… Dziękuję wam – poprawił się Wojtek – bardzo. Naprawdę, nie wiecie, ile to dla mnie znaczy…
– Będzie dobrze, zobaczysz! Tylko musimy działać, jak to mawiają angole, step baj step – podsumował Maciek. – No, ale wybaczcie mi na chwilę, zew natury wzywa!
Mecenas pokręcił głową z dezaprobatą, Wojtek tylko się uśmiechnął pod nosem. Odprowadził aplikanta wzrokiem. Przy okazji otaksował też kelnerkę i sposępniał, tym razem miał wrażenie, że to z jej cieniem coś było nie tak, zupełnie jakby żył własnym życiem i, co gorsza, śledził ruchy Maćka. Kobieta wyszła zza baru i ruszyła w kierunku toalety.
Po kilkunastu minutach wróciła na stanowisko pracy. Piotr cały czas mówił, ale Wojtek siedział jakby z boku, wypuszczając jednym uchem to, co wleciało do drugiego. Z pełną uwagą wpatrywał się w cień, jaki rzucała kelnerka. Dałby sobie rękę uciąć, że był większy, niż jeszcze przed chwilą.
Niecałą godzinę później mężczyźni zaczęli lekko się niepokoić. Aplikanta, jak sprawdzili, nie było w toalecie, a telefon miał wyłączony. Za to kelnerka, zapytana wprost, odpowiedziała, że w ogóle nie kojarzy, żeby Maciek wchodził do ubikacji.
– To nie byłby pierwszy raz, gdy zniknął nagle i bez słowa. Ta dzisiejsza młodzież… – Mecenas pokiwał głową z dezaprobatą. – Skoro sam nie dał znać, to my też nie będziemy zamartwiać się na zapas.
– Tak, pewnie masz rację…
– No, ty już lepiej, Wojtek, wracaj do domu, pojutrze czeka nas ważny dzień.
– A ty, jeszcze zostajesz?
– Muszę odwiedzić naszego wspólnego znajomego w sutannie i wyjaśnić kilka spraw.
– Rozumiem, powodzenia i do zobaczenia w środę! – rzucił na odchodne.
Nie podzielił się z mecenasem swoimi podejrzeniami odnośnie pracowników baru. Bo jak niby miałby go przekonać do istnienia potencjalnie morderczych cieni, które śledzą ludzi i ich… No właśnie, co z nimi robiły? Pożerały? A może tylko śledziły i zostawiały samopas? Poza tym, już sama postać sędzi Baume wyraźnie budziła w prawniku grozę, więc nie było powodu dodawać mu kolejnych zmartwień.
Wojtek, pogrążony w tych myślach, ruszył wolnym krokiem w kierunku mieszkania. Wypity alkohol z jednej strony dodał mu odwagi, z drugiej natomiast przytępił zmysły, więc cień, łypiący na niego z wierzchołka Wysokiej Bramy, nie spowodował żadnej reakcji obronnej.
Wojtek był już w pobliżu “szubienic”, gdy pod wizerunkiem żołnierza Armii Czerwonej dostrzegł siedzącą po turecku dziewczynkę. Jej głowa była pochylona, a całe ciało kołysało się w przód i w tył, niczym wprawione w ruch wahadło.
Mężczyzna podszedł bliżej i zapytał:
– Wszystko w porządku? Jesteś tutaj sama? Gdzie twoi rodzice?
– Nasza, nasza, nasza… – wyszeptała w odpowiedzi dziewczynka, po czym uniosła głowę.
Spokój i ciszę nocy przeszył krzyk najprawdziwszego przerażenia, gdy Wojtek dostrzegł, że dziewczynka ma twarz Karolinki. Odskoczył jak oparzony i zakrył twarz dłońmi.
– To się nie dzieje naprawdę, to nie może się dziać… – mamrotał.
– Czy wszystko z panem w porządku? – zapytała dziewczynka, która zdecydowanie nie była jego córką.
– Ja… – Rozchylił dłonie i odetchnął głęboko. – Przepraszam, musiałem cię z kimś pomylić. Mam nadzieję, że cię nie wystraszyłem.
– To było całkiem zabawne.
– Skoro tak uważasz. Dlaczego jesteś tutaj sama?
Dziewczynka zupełnie straciła zainteresowanie Wojtkiem. Ponownie pochyliła głowę i zaczęła się kołysać, recytując przy tym:
Z mroku wyszedł cień i zgarnął sierotki trzy.
Położył ich głowy na pień, a potem wystawił kły.
Krzyczały maleństwa, strachem wypełnione.
Bo samemu diabłu zostały na ofiarę złożone…
Wojtek nie słuchał dalszej części, bez słowa pozostawił dziewczynkę i pobiegł w kierunku postoju taksówek. Wsiadł do pierwszej z brzegu i zamówił kurs do domu.
[czwarty września roku Pańskiego dwa tysiące dwudziestego czwartego, godziny poranne]
Siedziba kancelarii mieściła się dosłownie rzut beretem od budynku sądu, więc Wojtek umówił się z Piotrem na krótkie spotkanie przed samą rozprawą. Był już kilkadziesiąt metrów od celu, gdy dostrzegł przed sobą wyraźne poruszenie. Na chodniku stały na sygnale dwa radiowozy i ambulans. Tłum gapiów odgrodzono taśmą policyjną od, jak się okazało, miejsca zdarzenia.
– Co tam się wydarzyło? – zapytał Wojtek jednego z mężczyzn stojących w tłumie.
– Podobno samobójstwo, gość wyskoczył z okna z szóstego piętra.
Wojtek zamarł. Na szóstym piętrze miała siedzibę kancelaria.
– Wiadomo, kto skoczył? – zapytał niepewnie.
– Chyba jakaś szycha, pewnie prawnik, bo odwalony w garnitur i lakierki.
– Prawnik?! – krzyknął, przerażony.
Gdy przedarł się przez gapiów, zobaczył leżące na chodniku zwłoki Piotra. Ciało Wojtka przeszyła nagła fala zimna, która momentalnie przerodziła się w atak paniki. Serce zaczęło bić tak mocno, jakby miało wyrwać się na powierzchnię. Oddech niebezpiecznie przyspieszył, a po plecach poleciały strużki zimnego potu.
Dzwonek alarmu w telefonie wyrwał Wojtka z otępienia, nieznośnie przypominając o rozprawie, wyznaczonej już za kwadrans. Setki niepokojących pytań kłębiły się w głowie mężczyzny, ale nie było czasu na poszukiwanie odpowiedzi. Po upływie dziesięciu minut pobiegł prosto do gmachu Sądu Okręgowego.
Gdy dotarł do stanowiska ochrony, szybkim ruchem rzucił do koszyka telefon, portfel i zegarek. Przeszedł przez bramkę, nieznośny dźwięk poinformował o obecności metali.
– To pewnie sprzączka od paska… – tłumaczył bardziej sobie, niż ochroniarzowi.
– Zapewne, proszę go zdjąć i przejść raz jeszcze.
Wojtek szybkim ruchem pozbył się paska i podszedł do bramki, ponownie rozbrzmiał pisk.
– Nie ma pan przy sobie żadnych innych metalowych przedmiotów?
– Może to guziki od koszuli, sam już nie wiem…
– Proszę zdjąć koszulę i przejść raz jeszcze.
– Ale ja za chwilę mam rozprawę…
– Proszę zdjąć koszulę i przejść raz jeszcze – ochroniarz powtórzył z naciskiem.
– Przecież to jest jakiś absurd, może urządzenie jest uszkodzone?
– Nie każ mi powtarzać. – Wymownie położył dłoń na pałce zamocowanej do pasa.
Wojtek drżącymi dłońmi zaczął rozpinać górną część garderoby. Był cały podenerwowany, co potęgowały dodatkowo szydercze uśmiechy i okrzyki zniecierpliwienia, ponieważ nieintencjonalnie zablokował wejście do budynku.
Po kilkunastu kolejnych minutach upokorzeń, ochrona zgodziła się wpuścić mężczyznę do środka. Ten ruszył biegiem w kierunku schodów prowadzących na piętro, na którym znajdował się wydział rodzinny. Rozprawę rozpoczęto kilka minut wcześniej, ale miał jeszcze nadzieję, że zdąży przed zamknięciem. Zlany potem wpadł na korytarz, sala rozpraw była na samym końcu. Miał wrażenie, że biegnie całą wieczność, ale wcale nie był bliżej celu. Co tu się…, pomyślał.
Przystanął na chwilę, by zaczerpnąć oddechu. Ponownie przeszyła go fala zimna, gdy zrozumiał, że wejście na rozprawę było w zasięgu wzroku, ale jakby dalej, niż w momencie, gdy dotarł na piętro. Otaksował wzrokiem otoczenie, ściany sprawiały wrażenie nienaturalnie popękanych, w powietrzu unosiła się gryząca mgła. Wojtek spojrzał na zegarek, pomiar tętna wskazywał sto pięćdziesiąt uderzeń serca na minutę. Zaczął spokojnie iść, po chwili truchtał, a na koniec znowu biegł. Sala rozpraw wciąż się oddalała, ale z innych pomieszczeń zaczęły wychodzić cienie. Najpierw pojedyncze, potem coraz więcej. Wyciągały ręce ku mężczyźnie, jakby chciały go pochwycić.
Wojtek potknął się i upadł, rozcinając łuk brwiowy o ławkę. Krew poleciała strumieniem, zalewając mu oczy, ale adrenalina pozwoliła mu wstać.
– Dobry Boże, pan krwawi! – krzyknęła pracownica sądu. – Niech pan się nie rusza, mamy tutaj apteczkę pierwszej pomocy.
– Ale rozprawa… – powiedział Wojtek, po czym zachwiał się i ponownie upadł.
Dalej lekko otępiony niedawnym zderzeniem, pogrążony w apatii, patrzył, jak kobieta zawija mu bandaż na głowie.
– Będzie dobrze, ale musi pan koniecznie jechać do szpitala.
– Dziękuję, pomyślę o tym, ale najpierw muszę wejść na rozprawę, może jeszcze trwa.
– Pan Piotrowski?
– Tak, skąd pani?…
– Pana rozprawa skończyła się kilka minut temu. Sędzia zamknęła przewód i za pięć minut będzie ogłoszony wyrok.
***
Wojtek stał jak zahipnotyzowany. Po słowach: „pozbawia Wojciecha Piotrowskiego władzy rodzicielskiej nad małoletnią córką – Karoliną Piotrowską, urodzoną…”, częściowo stracił kontakt z rzeczywistością, a nogi się pod nim ugięły. Potrzebował wyjaśnień. Przecież w sprawie nie przeprowadzono żadnych dowodów. Ba, nigdy nie został nawet przesłuchany. Skąd zatem takie rozstrzygnięcie? Nie był w stanie tego pojąć.
Próbował krzyczeć, ale żaden dźwięk nie opuszczał jego ust. Był niczym człowiek wsadzony do trumny i zakopany żywcem. Kopał, błagał, zdzierał paznokcie, ale nikt nie przychodził z pomocą. Bo nikt nie słyszał wołania.
– Wyrok jest wprawdzie nieprawomocny, ale nie radzę panu apelować… To wszystko, do widzenia – powiedziała sędzia z paskudnym uśmiechem zastygłym na twarzy.
[czwarty września roku Pańskiego dwa tysiące dwudziestego czwartego, samo południe]
W ostatnim czasie Wojtek często przebywał w kościele księdza Krzysztofa, więc nie było dla niego zaskoczeniem, że i tym razem nogi same go tam powiodły. Był załamany, zmęczony, a nade wszystko zagubiony, więc było logiczne, że szukał otuchy.
Przekroczył drzwi świątyni, ale duchownego nie było w zasięgu wzroku. Postanowił rozejrzeć się po wnętrzu, ponieważ, co było dla niego pewnym zaskoczeniem, do tej pory jakoś nie było ku temu okazji. Z niemałym podziwem oglądał ołtarz zdobiony złotem i drogimi kamieniami, a także barokowe witraże. Jednak z jakiegoś względu największe wrażenie zrobiły na Wojtku drewniane płaskorzeźby przedstawiające Drogę Krzyżową. Przystanął nad stacją drugą, przedstawiającą Jezusa biorącego na ramię krzyż. Takie poświęcenie, pomyślał.
Na znajomy głos duchownego, pospiesznie się odwrócił.
– Szczęść Boże, Wojciechu! Jak rozprawa?
– A jak ksiądz myśli? – Zasępił się wyraźnie.
– A mecenas Piotr? Co on o tym sądzi?
– To ksiądz nie wie? – Wojtek był autentycznie zaskoczony.
– O czym?
– Piotr popełnił samobójstwo, wyskoczył przez okno swojej kancelarii… Dosłownie chwilę przed rozprawą…
– Ale przecież on… Ja nie wiedziałem – wydukał duchowny, wyraźnie wstrząśnięty.
– Ciąży nade mną jakieś fatum, takie są fakty.
– Czy pamiętasz nasze pierwsze spotkanie? – zapytał z powagą ksiądz Krzysztof. – Powiedziałeś wtedy, że nie wierzysz w magię ani żadne siły nieczyste.
– Sam już nie wiem w co wierzę. Wszyscy się ode mnie odwrócili, nawet Bóg.
– Tak, on ma to w zwyczaju – duchowny odpowiedział z ironią w głosie.
– Ksiądz nie powinien chyba mówić takich rzeczy?
– Pewnie masz rację, nie powinien. Widzisz, ja… ja wierzę w Boga. Dawno temu, na misji w Afryce, spotkałem Go osobiście, jestem o tym głęboko przekonany. Ale wiesz co? Wspominałem ci już, że byłem egzorcystą. W swojej karierze spotkałem się z największym złem, najgorszym zepsuciem, jakie tylko jestem w stanie sobie wyobrazić. Zapytasz, gdzie był w tym wszystkim Bóg? Zdradzę ci pewien sekret: – ściszył głos – on ma was wszystkich głęboko w dupie. Nie pomoże ci, chociaż mógłby i to bez najmniejszego wysiłku.
– To co ja mam teraz zrobić? Niech mi ksiądz powie…
– Teraz jest już za późno, nie potrafię ci pomóc, chociaż uwierz mi, że bardzo bym chciał. A teraz, idź już, ja muszę poskładać myśli. Za niecałą godzinę będę odprawiał ostatnią posługę dla kobiety, która zakończyła swoje życie po tym, jak odebrano jej dzieci. Myślę, że zasłużyła na odrobinę spokoju po drugiej stronie.
– Ale…
– Dość już, musisz się pogodzić z myślą, że czasem po prostu nic nie można zrobić. Możesz uratować człowieka tylko po to, by następnego dnia wpadł pod samochód. Możesz wypędzić demona z jego ciała, a potem i tak… Zresztą, nieważne. Masz. – Wyciągnął schowaną w sutannie piersiówkę i poczęstował Wojtka zawartością. – Wypij wszystko, alkohol trochę odciąży twój umysł. A i ja się chyba dzisiaj napiję.
[czwarty września roku Pańskiego dwa tysiące dwudziestego czwartego, późny wieczór]
Wódka od księdza Krzysztofa była ledwie początkiem. Przez kilka chwil po jej wypiciu Wojtek czuł się odrobinę lepiej. Trapiące go problemy wprawdzie nie zniknęły, ale zostały lekko przytłumione. Jednak upojenie nie trwa wiecznie, toteż nowa fala rozpaczy uderzyła z podwójną mocą. Remedium było oczywiste, więc wyszedł z mieszkania.
Tułał się po mieście w poszukiwaniu kolejnych pubów, jednak po jakimś czasie wszędzie odmawiano mu sprzedaży napojów wyskokowych.
– Musisz się pogodzić z myślą, że czasem po prostu nic nie można zrobić. – Zadudniły w głowie słowa księdza.
– To wszystko, do widzenia – wtórowała mu sędzia.
– Tatusiu, boję się ciebie… – Głos Karolinki ranił Wojtka, niczym ostrze noża.
– Przegra pan ten proces, straci wszystko, co wartościowe, a najpewniej także postrada zmysły. Przykro mi… – wyrokował mecenas.
Wojtek z całych sił przycisnął dłonie do uszu i pobiegł przed siebie. Wpadł wprost na krzew dzikiej róży, kolce boleśnie rozcięły twarz i szyję. Mieszanka bólu, przerażenia i alkoholu wywołała gwałtowne wymioty. Ciałem wstrząsnęły torsje.
– Nie uratujesz jej, nie uratujesz, jest nasza, nasza, nasza…
Znajomy, przerażający głos sprawił, że Wojtek poderwał się na równe nogi. Pokryty wymiocinami, w poszarpanym ubraniu i zamroczony spożytym alkoholem. W niedalekiej odległości, posuwistym krokiem, zbliżały się trzy cienie, ledwie widoczne w słabym świetle latarni. Wojtek zaczął uciekać, ale nogi nie chciały z nim współpracować.
Czuł na karku oddech ścigających go istot, gdy dostrzegł zapalone światło apteki całodobowej. Ostatkiem sił wpadł do środka i zamknął za sobą drzwi. Zaskoczona magister podeszła bliżej i zapytała:
– Czy mogę panu w czymś pomóc?
– Pppoo – czknął – poproszę paczkę naj… najmocniejszych środków przeciwbólowych, jakie masz.
– Oczywiście, płatność kartą czy gotówką? – Uśmiechnęła się paskudnie, ale Wojtek tego nie zauważył.
Gdy wyszedł z apteki, cienie stały w pobliżu, ale nie wykonywały żadnych ruchów. Jedynie spoglądały na niego z niemą aprobatą, zastygłą w bezosobowych twarzach. Wojtek ruszył w kierunku najbliższej ławki. Usiadł, a potem przez długi czas wpatrywał się opakowanie świeżo zakupionych pigułek. W jego oczach płonął żar desperacji i udręczenia. W końcu gwałtownym ruchem zerwał nakrętkę, po czym połknął wszystkie tabletki, zapijając je ćwiartką wódki. Cienie dalej wyłącznie oczekiwały. Kilka chwil później pociemniało mu w oczach i stracił przytomność.
[siódmy września roku Pańskiego dwa tysiące dwudziestego czwartego, godziny poranne]
Gdy tylko Wojtek otworzył oczy, odkrył, że znowu leży w szpitalnym łóżku. Z całych sił usiłował sobie przypomnieć, co właściwie się stało, ale wydarzenia z dnia ogłoszenia wyroku pamiętał jak przez mgłę.
– Widzę, że wrócił pan do żywych, to dobrze – powiedział lekarz, który właśnie wszedł do pomieszczenia.
– Co się stało, panie doktorze? Dlaczego jestem w szpitalu?
– Niczego pan nie pamięta? – Widząc, że pacjent kiwa przecząco, wyjaśnił: – Usiłował pan odebrać sobie życie za pomocą środków przeciwbólowych zapitych mocnym alkoholem.
– Ja…
– Szczęśliwie, zupełnym przypadkiem, wpadła na pana biegaczka, która akurat znała podstawy pierwszej pomocy. Część tabletek pan zwymiotował, jeszcze przed przyjazdem karetki. Już na oddziale wykonaliśmy płukanie żołądka i podłączyliśmy kroplówkę, więc kilka dni i stanie pan na nogi.
– Stanę na nogi?
– Tak, przynajmniej pod względem fizycznym, ale chyba pana problemy sięgają głębiej, prawda? Opowie mi pan, co się właściwie stało? Skąd takie drastyczne kroki?
– Cały mój świat runął, żona… Znaczy, była żona, odebrała mi córkę. A dodatkowo prześladują mnie dziwne istoty, coś jakby cienie.
– Rozumiem – odpowiedział lekarz, a następnie zanotował coś w notesie. – Jak wyglądają te… istoty?
– Przypominają wykrzywione, pozbawione twarzy, półprzeźroczyste karykatury człowieka. Pojawiają się znikąd i idą moim śladem. Śledzą mnie, gonią, nie dają spokoju – odpowiedział na bezdechu.
Więcej nie był w stanie opowiedzieć, był zbyt roztrzęsiony, by wykrztusić z siebie choćby jedno słowo. Cały koszmar minionych dni wrócił ze zdwojoną siłą, więc Wojtek jedynie padł bezładnie na łóżko szpitalne i nakrył się dokładnie kołdrą. Momentalnie zapadł w sen.
Lekarz jeszcze przez chwilę obserwował pacjenta, po czym zapisał kilka rzeczy w notesie i wyszedł z sali.
[ósmy września roku Pańskiego dwa tysiące dwudziestego czwartego, popołudnie]
Wojtek rozbudził się, gdy do sali weszła pielęgniarka niosąca nową dawkę kroplówki. Jej ruchy były niezgrabne, mechaniczne, zupełnie jakby cierpiała na alkoholowe porażenie nerwowe. Przepełniony niepokojem obserwował, jak zbliża się ku niemu. Nie miał jednak siły, by zaprotestować, a co dopiero wykonać jakikolwiek ruch.
Pielęgniarka podeszła do łóżka, nachyliła się nad Wojtkiem i oblizała lubieżnie wargi. Jej twarz miała wyraz równie obrzydliwy, co niewyraźny. Od stóp kobiety zaczęły wyrastać liczne cienie, jeden za drugim, niczym pijawki, zaczęły pełznąć we wszystkich kierunkach. Na ten widok niemy krzyk zastygł w ustach Wojtka.
– Co pani tu robi?! – wrzasnął lekarz. – Ochrona! Trzeba wezwać ochro… – urwał w połowie zdania, ponieważ cienie zaczęły wnikać do jego ciała przez otwarte usta.
Ciche rzężenie rozeszło się po pomieszczeniu, a po chwili ciało doktora bezwładnie padło na podłogę. Cienie zaczęły się na nim piętrzyć, wydając pomruki mrocznej aprobaty.
Istota udająca pielęgniarkę odchyliła głowę w sposób niemożliwy dla zwykłego człowieka i spojrzała zimnymi, pustymi oczami wprost na powstały na podłodze kopiec. Następnie wydała z siebie przeraźliwy, paraliżujący skowyt i znów ruszyła w kierunku Wojtka.
W tym samym momencie do pomieszczenia wbiegł zdyszany ksiądz Krzysztof. Odrzucił na bok oprawioną w skórę księgę, którą trzymał w dłoniach. Z dzikim okrzykiem doskoczył do stojaka na kroplówkę i z całej siły uderzył pielęgniarkę w głowę. Istota upadła na podłogę i momentalnie pobladła. Zniknęły cienie, które zdążyły wcześniej rozprzestrzenić się w pomieszczeniu. Na podłodze leżały wysuszone, niemal zmumifikowane zwłoki lekarza.
Duchowny podszedł do leżącego na łóżku Wojtka i sprawdził jego puls. Zaczął nerwowo taksować wzrokiem najbliższe otoczenie, aż w końcu dostrzegł skrzynkę z zestawem ratunkowym zamocowaną na ścianie. Otworzył ją, po czym wyjął strzykawkę z adrenaliną. Wbił ją prosto w serce mężczyzny i nacisnął.
– Arggghhh! – wrzasnął Wojtek. – Ona chciała mnie zabić.
– Nie mam pewności, czy „ona” to dobre określenie. Nasza ostatnia rozmowa… Cała twoja historia, te wszystkie cienie, rozprawa, zmiana zachowania byłej żony… To wszystko nie dawało mi spokoju. Odnalazłem starą księgę. – Gestem wskazał na leżący na podłodze poniszczony tom. – Przeczytałem w niej, że… – przerwał w połowie zdania, ponieważ dostrzegł, że pielęgniarka powoli wstaje z podłogi. – Nie mamy czasu! Musimy uciekać i to natychmiast, wyjaśnię ci po drodze.
Ksiądz pomógł Wojtkowi wstać z łóżka, po czym obaj mężczyźni rzucili się biegiem do wyjścia z sali. Niewyraźne oczy pielęgniarki zapłonęły gniewem. Istota otworzyła usta, przeraźliwy krzyk przeszył powietrze, a następnie ze środka, niczym szarańcza zaczęły wypływać cienie. Dziesiątki cieni.
W ostatniej chwili duchowny uskoczył od dłoni pielęgniarki, która desperackim skokiem usiłowała go pochwycić. Ciągnąc ze sobą półprzytomnego Wojtka, zaczął biec przez korytarz, aż wspólnie dotarli do drzwi prowadzących na schody. Zbiegli na sam dół i dotarli do wyjścia awaryjnego.
Ksiądz nacisnął klamkę i… nie stało się nic. Szarpnął ponownie i raz jeszcze, dalej bez rezultatu. Pomógł Wojtkowi usiąść bezpiecznie na posadzce, po czym zaczął desperacko uderzać i kopać w drzwi. Rozejrzał się niespokojnie po otoczeniu i dostrzegł, że cienie wcale nie przestały ich ścigać, zamiast tego nadchodziły powoli, wręcz metodycznie. Co gorsza, z nimi szła też pielęgniarka.
– W imię Boga Jedynego w Trójcy Przenajświętszej, w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego uciekajcie złe duchy z tego miejsca, rozkazuję wam, oddalcie się i nie wracajcie więcej tutaj! – zawył w kierunku napastników, naprędce kreśląc w powietrzu znak krzyża.
Widząc, że taka uproszczona forma egzorcyzmów nie przyniosła oczekiwanego skutku, zrozumiał, że ich jedyną szansą jest sforsowanie zamka. Duchowny wziął krótki rozbieg, a następnie z całych sił naparł na drzwi, te zadudniły nieprzyjemnie, ale nie ustąpiły. Za trzecim podejściem wreszcie się udało. Wyjście z budynku stało otworem.
W tym samym momencie cienie dopadły siedzącego na podłodze Wojtka. Ten wykonał gest, jakby usiłował odepchnąć niematerialne byty, a potem krzyknął z niewyobrażalnego bólu. Oto zamiast dłoni, jego rękę wieńczył poczerniały kikut, przypominający raczej fragment rozkładających się zwłok.
Taka stosunkowo niewielka ofiara najwyraźniej uszczęśliwiła cienie, gdyż przez krótką chwilę przestały przeć naprzód. Ksiądz wykorzystał ten moment, by wyciągnąć towarzysza na zewnątrz. Gdy znaleźli się na dworze, przeszli jedynie kilka metrów, po czym padli na ziemię. Jak na komendę spojrzeli w kierunku wyjścia ze szpitala, zarówno cienie, jak i pielęgniarka zniknęli bez śladu. Pytanie na jak długo?
Ręka Wojtka wyglądała paskudnie, a on sam zawodził z bólu i przerażenia.
– Słuchaj mnie uważnie, bo sprawa jest poważna – powiedział Krzysztof ze stanowczym wyrazem twarzy.
– Poważniejsza niż to, co właśnie przeżyliśmy?
– Nie mam stuprocentowej pewności, ale w księdze, którą przyniosłem do szpitala był opisany pewien… rytuał.
– Rytuał?
– Tak, mający na celu przywołanie bezimiennej istoty żyjącej w krainie cieni, jednego z pierwszych upadłych aniołów – powiedział duchowny na bezdechu. – Kluczowym elementem rytuału jest złożenie dziecka w ofierze…
Tego było już dla Wojtka zbyt wiele. Poderwał się na równe nogi i z marsową minął spojrzał na twarz księdza. Chciał coś powiedzieć, kilkukrotnie otwierał już nawet usta, ale żaden dźwięk z nich nie wychodził. Ostatecznie nabrał powietrza i powiedział:
– Jestem zmęczony, tak bardzo zmęczony… Dziękuję księdzu za wszystko, za… za uratowanie mi dzisiaj życia. I tak ogólnie, za wszystko, co ksiądz dla mnie zrobił. Ale ja już naprawdę nie mam siły, potrzebuję odpoczynku od wszystkiego i wszystkich. Mam serdecznie dość demonów, cieni, psychopatycznych sędziów i oszalałych żądzą mordu pielęgniarek. A może tego wszystkiego nie ma i zwyczajnie oszalałem? Może rozmawiam teraz z powietrzem?
– Synu, ja ciebie naprawdę rozumiem, ale musisz pojąć, że…
– Niczego nie muszę pojąć, słyszysz?! – krzyknął, po czym odwrócił się i zaczął iść przed siebie.
– Uważasz, że nasze spotkanie w kościele to przypadek? Myślisz, że przypadkiem trafiłeś na byłego egzorcystę, akurat w momencie, gdy ścigał cię demon?
Na te słowa Wojtek zatrzymał się w połowie kroku.
– Ja obserwowałem cię już wcześniej! – kontynuował duchowny. – Zawczasu dostrzegłem zło, które zagięło na ciebie parol i próbowałem… Ja naprawdę próbowałem…
– A może to wcale nie ja byłem celem? Zresztą… teraz to już nieważne, szczęść Boże! Mam nadzieję, że to nasze ostatnie spotkanie – rzucił Wojtek, nawet się nie odwracając. Zostawił wstrząśniętego duchownego i ruszył piechotą w kierunku mieszkania.
[wydarzenia, które miały miejsce kilka lat wcześniej]
Świeżo upieczony wikary Rzymskokatolickiej Parafii Maryi Panny wolnym krokiem przemierzał budynek nowego kościoła. To się nazywa przestrzeń, nie to co w tej starej, drewnianej budzie, pomyślał.
Zatrzymał się przed obrazem drugiej stacji drogi krzyżowej, przedstawiającej Chrystusa biorącego krzyż na swoje ramiona. I po co ci to było? Takie poświęcenie, tyle cierpienia, a na twoim Ojcu i tak nie zrobiło to wrażenia. Pogrążony w zadumie duchowny przez dłuższą chwilę stał jeszcze i taksował wzrokiem płótno.
– Ksiądz Krzysztof?
Słysząc znajomy głos, duchowny odwrócił się i cały rozpromienił.
– Miło cię widzieć, Piotrze!
– Nie spodziewałem się spotkać tutaj księdza, na takim zesłaniu – powiedział ze śmiechem.
– Niezbadane są wyroki Pana… – Teatralnie uniósł dłonie ku sklepieniu.
– Ale już poważnie, nie zajmuje się już ksiądz – ściszył głos – wypędzaniem złych duchów?
– Sam widzisz, wszystko ma swój kres. Po kilku ostatnich niepowodzeniach… Cóż, ktoś w Watykanie przeanalizował wszystkie dokumenty, a potem podjął decyzję i… oto jestem tutaj.
– Niepowodzeniach? – powątpiewał Piotr.
– Widzisz – duchowny westchnął – egzorcyzmy należą do wyjątkowo trudnych i obciążających duszę sakramentaliów, które pozostawiają trwały ślad na wszystkich uczestnikach. No, ale ze wszystkich ludzi na ziemi, tobie chyba nie muszę tłumaczyć, prawda?
– Nie musisz. – Piotr zrobił poważną minę.
– Istnieje teoria… Niektórzy uważają, że po kilku latach posługi egzorcysta zaczyna działać jak magnes na wszelkie złe istoty. Że nieświadomie je przyciąga i sprowadza na ten świat. Kiedyś uważałem to za bzdurę, ale obecnie…
– Ja wiem jedno, gdyby nie ksiądz, to mnie by tutaj dzisiaj nie było. I nigdy tego nie zapomnę – powiedział z kamiennym wyrazem twarzy i wdzięcznością w oczach.
– To bardzo miłe, ale nie zawsze… Nie w każdym przypadku miałem tyle szczęścia.
– Wszyscy jesteśmy tylko ludźmi. Ksiądz także.
– Pewnie masz rację… No, ale dość już o mnie, bo się strasznie ponuro zrobiło! Powiedz lepiej, co u ciebie słychać? Skończyłeś już te studia? Prawo, dobrze pamiętam?
– Stare dzieje – Piotr się zaśmiał. – Od kilku lat mam już własną kancelarię. Jeżeli będzie kiedyś ksiądz potrzebował porady prawnej, to jestem do wszelkiej dyspozycji.
– Kto wie, może kiedyś…
– No, ale muszę już uciekać. Cieszę się, że księdza spotkałem. Do zobaczenia!
Duchowny odpowiedział skinieniem głowy i odprowadził prawnika wzrokiem do bramy kościoła. Przez chwilę miał wrażenie, że coś było nie w porządku z cieniem, który podążał za Piotrem, ale ostatecznie uznał, że musiało mu się przewidzieć.
[ósmy września roku Pańskiego dwa tysiące dwudziestego czwartego, wieczór]
Gdy Wojtek przekroczył próg mieszkania, był już do cna wykończony. Spojrzał w zawieszone przy drzwiach lustro i dopiero wtedy dotarło do niego, że przeszedł pół miasta ubrany w szpitalne łachmany. To by tłumaczyło, dlaczego ludzie tak dziwnie na mnie patrzyli, pomyślał. Podszedł do lodówki i otaksował wzrokiem jej wnętrze w poszukiwaniu alkoholu, ze wściekłością odkrył, że wnętrze świeciło pustkami. Trzasnął drzwiczkami, aż zadudniło, po czym wycieńczony padł na fotel i włączył telewizor. Nie planował obejrzeć niczego konkretnego, zwyczajnie potrzebował odpocząć i zająć czymś myśli.
Przez godzinę, może dwie, przerzucał bezmyślnie kanały, aż natrafił na dokument o spaleniu na stosie czarownicy, niejakiej Barbary Zdunk. No proszę, nawet kiedyś byłem w tym całym Reszlu, to przecież rzut beretem od Olsztyna, pomyślał. W miarę poznawania przebiegu ostatniego w historii nowożytnej Europy procesu o czary, Wojtka ogarniało coraz silniejsze odczucie, że pewne elementy wydają mu się znajome.
Gwałtownie wstał z fotela i zaczął krążyć po mieszkaniu, wykonując przy tym nerwowe gesty w kierunku nieistniejącej widowni. Zaczął myśleć o tym, co ksiądz Krzysztof powiedział o mrocznym rytuale. Nie mógł pozbyć się tych słów z głowy, nie dawały mu spokoju. A co jeżeli…
Cały podenerwowany odkrył, że jego smartfon został w szpitalu. Musiał zadzwonić do Ewy, więc uruchomił komputer i spróbował połączenia przez aplikację Facebooka. Nieznośny sygnał połączenia wychodzącego dosłownie przebijał mu czaszkę, gotów już był rzucić urządzeniem o ścianę, gdy była małżonka odebrała.
– Czego chcesz?
– Muszę…
– Musisz, to dać mi święty spokój – odburknęła.
– Muszę spotkać się z Karolinką. To bardzo ważne.
Po dłuższej ciszy, która zdawała się nie mieć końca, Ewa odpowiedziała:
– To wykluczone, znasz przecież wyrok sądu, prawda? Najlepiej dla ciebie będzie, jak zapomnisz o nas i zajmiesz się własnym życiem.
– Ani mi się waż rozłączyć! – krzyknął, ogarnięty gorączką. – To bardzo ważne, sprawa życia i śmierci – cedził słowa.
– Śmierci? Słyszałam, że próbowałeś. Uwierz mi, ubolewam głęboko, że także i to ci w życiu nie wyszło. Jednak jak ktoś jest nieudacznikiem, to nieudacznikiem pozostaje do końca – westchnęła.
– To chociaż pozwól mi z nią porozmawiać, tylko chwilę. Nie musisz nawet włączać kamerki w smartfonie. Żaden wyrok żadnego sądu nie zmieni faktu, że Karolinka wciąż jest moją córką. Zrozum… – Zmienił ton na błagalny.
– Jesteś w błędzie, dziewczyna nie jest już twoją córką, nie jest niczyją córką, należy wyłącznie do ciemności, a ciemność wymaga ofiary, głupcze.
– Co?!
– Mówiłam, że więcej nie odbiorę połączenia, a jak zaczniesz nas nachodzić, to zawiadomię policję.
– Ale ja usłyszałem…
– Mam w dupie, co usłyszałeś – powiedziała wściekle, a następnie rzuciła telefonem.
Wojtek stał jeszcze przez chwilę, wpatrując się w ekran komputera, gdy zrozumiał, że jest pewien, że się nie przesłyszał. Ta suka, Ewa, mówiła o ofierze złożonej dla ciemności. W tym momencie wszystkie elementy układanki wskoczyły na właściwe miejsce. Mój Boże…
Uderzenie adrenaliny dodało Wojtkowi siły. Był przerażony i poraniony, ale po raz pierwszy od dłuższego czasu myślał jasno. W pośpiechu założył na siebie normalne ubrania, chwycił kluczyki od samochodu i pędem wybiegł z mieszkania.
[ósmy września roku Pańskiego dwa tysiące dwudziestego czwartego, środek nocy]
O tej porze nie było korków, a światła zostały wyłączone, więc Wojtek dotarł na miejsce po niecałych dwudziestu minutach. Zaparkował na trawniku, dewastując przy tym nasadzenia. Wysiadając, dostrzegł osobliwą grę świateł przedzierającą się przez częściowo zasłonięte okna. Dopadł do drzwi wejściowych, jednak te były zamknięte. Zaczął nerwowo uderzać i kopać w drewno, bez jakiejkolwiek reakcji z wewnątrz.
Pobiegł w stronę ogródka i dopadł do komórki na narzędzia. Ujął w dłonie młotek i wykrzywił twarz w wyrazie mściwej satysfakcji. Podszedł do drzwi balkonowych, wziął zamach i uderzył ciężkim kawałkiem stali o plastikową szybę. Chwilę później był już w środku.
– Karolinka! Karolinka, gdzie jesteś?! – krzyknął.
Nagle usłyszał melodyjne pomruki wydawane dziwnym językiem, jakby na wzór hinduskiej mantry, dobiegające z salonu. Nie zastanawiając się, ruszył w kierunku, z którego dobiegał dźwięk.
Pierwszym, co go uderzyło była woń rozmaitych eterycznych kadzideł oraz wszechobecna krew. Całe morze krwi, którą wymalowane były ściany i sufit, a także starodawny, drewniany stół znajdujący się w centralnej części pomieszczenia. Przez gęste opary nie był w stanie dostrzec, co takiego znajdowało się na meblu, ale sprawiało wrażenie żywej istoty ułożonej w pozycji krzyża.
Po prawej stronie od wejścia ustawiony był ołtarz, którego centralną część zajmowały czaszki jakichś rogatych zwierząt z doczepionymi czarno-białymi fotografiami ludzkich twarzy. Wśród nich Wojtek dostrzegł kilka znajomych wizerunków, w tym zamordowanego w szpitalu lekarza, rzekomego samobójcę, czyli mecenasa Piotrka, oraz jego aplikanta Maćka, o którym słuch zaginął po pamiętnym wieczorze w pubie.
– Co tu się… – wysapał, ale momentalnie urwał, gdyż zobaczył klęczącą na podłodze nagą Ewę. Jej ciało pokrywały znaki zapisane krwią, tak że przypominało demoniczny manuskrypt.
Z ciała kobiety wykonującego bezwładne, spazmatyczne ruchy, wychodziły pomniejsze cienie, dziesiątki, setki cieni. Wojtek, targany obrzydzeniem wymieszanym z przerażeniem, zrobił krok wstecz, gdy poczuł bolesne ukłucie w bok. Jak na komendę obrócił się i ujrzał wykrzywioną, ubrudzoną krwią, twarz sędzi Baume. Kobieta emanowała wściekłością, jej oczy przybrały odcień purpury, a wyszczerzone zęby przywodziły raczej na myśl drapieżne zwierzę, niż człowieka. W prawej dłoni trzymała kozik, ten sam, którym chwilę wcześniej ugodziła Wojtka.
Ten przyjął postawę obronną, jednak miał świadomość, że z raną w boku i poczerniałym kikutem, który jeszcze rano był zdrową dłonią, stoi na straconej pozycji. Otaksował najbliższe otoczenie w poszukiwaniu jakiejś broni, jednak z przerażeniem odkrył, że nic takiego nie ma. Dostrzegł jednak coś innego. Cienie, które bez wytchnienia wychodziły z ciała Ewy, nie atakowały Wojtka, a zamiast tego sunęły w kierunku stołu.
W tym samym czasie sędzia z rozdzierającym piskiem rzuciła się na niego, usiłując ranić nożem. Ten w ostatniej chwili zdołał odskoczyć w bok. To wywołało falę wściekłości, wrzaskiem, jakby dochodzącym z kotła pełnego gotowanych żywcem ludzi.
Wojtek w całym swoim życiu nie słyszał równie przerażającego dźwięku, toteż zupełnie stracił koncentrację i potknął się o zapaloną świecę, a następnie padł jak długi na podłogę. Wstając, ledwo zdołał uniknąć kolejnego ciosu wymierzonego przez oszalałą sędzię. I wtedy dostrzegł wyraźnie, kto leżał na stole.
– Karolinko… Nie… – wyszeptał.
Ten moment nieuwagi wystarczył, by ostrze kozika ponownie raniło ciało Wojtka, tym razem trafiając w ramię.
– Nie pozwolę wam, nie moją córeczkę! – zawył i rzucił się z całą siłą na sędzię, powalając ją na podłogę.
Kozik z brzdękiem upadł na podłogę, mężczyzna podniósł go i ujął zdrową dłonią, a następnie raz za razem wbijał w ciało leżącej istoty. Tryskająca krew zalała mu oczy, ale nie przestawał. Ogarnięty żądzą mordu i poczuciem pustki, dźgał, ciął i pchał, aż leżące zwłoki przestały, nawet w przybliżeniu, przypominać człowieka.
– Co ty tu robisz?! – krzyknęła Ewa. – Jak śmiesz przerywać rytuał, ludzka gnido?!
Wojtek wstał na równe nogi i chwycił mocniej nóż.
– Co zrobiłyście z moją córeczką? Czy ona?…
– Przecież ci mówiłam, ale nie słuchałeś. Ty nigdy nie słuchałeś… Cienie domagały się ofiary, więc ją otrzymały – zachichotała opętańczo.
– Ty… Ja cię zabiję! Słyszysz?! Ja… – nie dokończył, tylko ruszył w kierunku istoty, która kiedyś było jego żoną.
Usiłował trafić ją nożem, jednak była zbyt szybka. Stanęła po drugiej stronie stołu, zupełnie jakby byli dziećmi i grali w berka. Wyszczerzyła usta w paskudnym uśmiechu. Wojtek był wyczerpany, adrenalina nie mogła bez końca popychać jego organizmu do dalszego wysiłku. Nagle mocno zakaszlał, gdyż w nozdrza uderzyła go szczypiąca woń spalenizny. Ogień z przewróconej świeczki zaczął rozprzestrzeniać się po wnętrzu, obejmując kolejne zaimprowizowane ołtarze i rzeźby, czego skutkiem było rozpędzenie cieni, które z jakiegoś powodu umykały w popłochu.
W tym momencie Wojtek postanowił postawić wszystko na jedną kartę i rzucił kozikiem prosto w Ewę. Ostrze ugodziło ją prosto w szyję, rozcinając tętnicę.
Wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie. Obserwował, jak struga czarnej krwi wyleciała z ust kobiety. Patrzył, jak Ewa niezdarnym ruchem przykłada dłonie do krwawiącej szyi i spogląda nieobecnym wzrokiem na leżącą na stole córkę otoczoną kałużą krwi. Zupełnie, jakby dopiero teraz ją dostrzegła. Nieme przekleństwo zastygło jej na ustach, gdy padła martwa na podłogę.
Wojtek drżącym krokiem zbliżył się do stołu i momentalnie pojął, że się spóźnił.
– Ale to za wcześnie… To nie tak miało być – wychrypiała nieco łagodniejszym, ale dalej nieludzkim głosem.
Wojtek nic już nie czuł, ani strachu, ani żalu, zupełnie nic. Podszedł spokojnie i pewnym chwytem, pomimo braku jednej dłoni, podniósł z podłogi zakrwawione ciało dziewczynki. Ze zmęczenia i przegrzania, spowodowanego rozprzestrzeniającym się pożarem, ledwo powłóczył nogami, szurając po podłodze poniszczonymi butami. Kolejne metry przemierzał bardziej siłą woli niż mięśni, aż w końcu wyszedł do ogródka. Gdy dotarł do jego skraju, powoli usiadł na trawie, dbając, by nie trząść nadmiernie zimnym i zakrwawionym ciałem córki. Spojrzał z troską w pozbawione życia oczy i pogładził twarz czarnym, wysuszonym kikutem zastępującym dłoń. Chciał płakać, czuł, że powinien, ale nie był w stanie. Za jego plecami pożar ogarnął już większość domu, słychać było też wrzawę dobiegającą z ulicy i coraz bliższy sygnał straży pożarnej.
W tym samym czasie mężczyznę ze wszystkich stron zaczęły otaczać cienie. Patrzyły na Wojtka i karmiły się jego cierpieniem oraz beznamiętną rozpaczą, z każdą upływającą sekundą były coraz bardziej nasycone i szczęśliwe. Gdy nie pozostało w nim już nic, co mogłyby pochłonąć, choćby najmniejsza odrobina żalu, posuwistym krokiem zaczęły podchodzić bliżej.
Wojtek uniósł głowę i spojrzał w ich niewyraźne twarze, ale nie wykonał nawet najmniejszego gestu. W tym właśnie momencie dotarło do niego, że pozostał jedynie cieniem człowieka, którym kiedyś był, jednak nawet go to nie obeszło. Wypełniony obojętnością pozwolił, by istoty wchodziły na niego, aż w końcu pokryły go, stając się jednolitą, czarną masą.
***
Ksiądz Krzysztof ze smutkiem wymalowanym na twarzy przyglądał się, jak strażacy usiłują ugasić płonący dom. Zacisnął pięści w wyrazie bezsilnej złości i głośno zapłakał, ale nie odszedł. Nie byłby w stanie, więc został do samego końca akcji ratowniczej. Miał jednak pełną świadomość, że kolejny raz nie zdążył na czas, że kolejny raz zawiódł.
No i przeczytane. Powiem szczerze, że tematyka początkowo mnie odrzuciła. Akurat znajomi przeżywają rozwód, jest walka o dziecko i jako mimowolny świadek tych wydarzeń, aż się wzdrygnęłam. Bałam się, że to skręci w stronę baby złe, bidny ojciec, może nie wie, w której dzieciak jest w klasie, może sobie czasem popije, ale wiedźmy mają spisek i tera on musi robić na alimenty. Dlatego ucieszyłam się, że wykorzystałeś sądowe gierki w znacznie bardziej przerażający sposób.
Może trochę kalkowo wypadł ksiądz, może ta księga wyskoczyła jak królik z kapelusza, ale spoko, kupuję to. Horror, nazwijmy to, satanistyczny, nieszczególnie mnie rusza, ale to już osobista preferencja. Czuć było przerażenie ojca, jego bezsilność i świadomość, że walka jest skazana na porażkę. Nie wiem, jakim cudem udało Ci się nie skręcić w stronę obyczajówki i wszystko ograć grozą, ale IMO to zrobiło całą robotę. Dobrą robotę.
Fajnie się czytało, powodzenia w konkursie! :-)
„Człowiek, który potrafi druzgotać iluzje jest zarazem bestią i powodzią. Iluzje są tym dla duszy, czym atmosfera dla planety." - V. Woolf
Cześć, Rosso! :)
Dziękuję, że przebrnęłaś przez tak długi tekst i podzieliłaś się wrażeniami. Cieszy mnie, że pomimo odpychającej Cię tematyki i niekoniecznie ulubionego gatunku horroru, tekst czytało się dobrze i tak pozytywnie go oceniasz :)
Tytułem wyjaśnienia odnośnie ksiegi: ksiądz obserwował Wojtka od jakiegoś czasu, był byłym egzorcystą, chciał coś sobie udowodnić, więc szukał. A, że rozwiązanie wpadło akurat w takim a nie innym momencie…
Nie wiem, jakim cudem udało Ci się nie skręcić w stronę obyczajówki i wszystko ograć grozą, ale IMO to zrobiło całą robotę.
NNe trawię obyczajówek, więc chyba zadziałały wewnętrzne mechanizmy bezpieczeństwa;)
Dzięki za kliczka ;)
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Hej,
Cezary, bardzo dobru horror, nawet mocny, ale nie widziałam go na betaliście. Mam też wątpliwości, czy Wojtek mógł prowadzić jedną ręką. Poniżej kilka uwag ode mnie:
Wziął w dłonie spodnie i sprawdził kieszenie, smartfon był w środku. Sprawdził w sieci numer telefonu bezpośrednio do wydziału cywilnego rodzinnego i wybrał numer.
Powtórzenie.
– Rozumiem – odpowiedział ze zrozumieniem prawnik.
j.w.
Mozesz wypędzić demona z jego ciała, a potem i tak…
Literówka.
Zaskoczona ekspedientka podeszła bliżej i zapytała:
Aptekarka lub magister.
Ksiądz nacisnął na klamkę i…
…nacisnął klamkę
Pobiegł w stronę ogródka i dopadł do komórki na narzędzia.
Może lepiej dotarł, ale może zostać jak jest.
…rozkręcającym się pożarem …
Rozprzestrzeniającym.
Z pewnością kliknę, ale muszę się zastanowić chwilę czy nie dwa razy.
Hej, Milis!
Dziękuję za wizytę i wskazanie babolków, wszzlystko poprawię, ale wieczorem, jak będę przy komputerze;)
Super, że horror się spodobał;)
Prowadzić jedną ręką można na spokojnie. Często tak robię, jak muszę coś zjeść w drodze ;)
Pozdrawiam! :)
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Postaram się przeczytać jeszcze dziś. A na razie dziękuję za wzięcie udziału w konkursie :)
Known some call is air am
Hej C_C,
komentarz po betowy, a więc krótki :). Najtrudniejsze w tak długim opowiadaniu, jest to by nie męczyło. By czytało się je tak jak opoko do 20 tyś znaków. A moim zdaniem te opowiadanie tak jest właśnie napisane :). Klikam, polecam i powodzenia w konkursie :). A i jeszcze jedno słowo na ‘P’
Pozdrawiam :)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Cześć, OS! W takim układzie, miłej lektury i czekam na opis wrażeń po :)
Bardzie! Raz jeszcze ogromne podziękowania i ukłony za pomoc podczas bety :) Dziękuję też za polecenie :) (z angielskiego: BardJaskier seal of approval, czyli w skrocie… :p)
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Ahoj Cezary!
Szczegółową opinię znasz z bety więc będzie krótko.
No to mi się podobało i czytałem z autentycznym zaciekawieniem.
Opowiadanie moim zdaniem momentami kawkowe, trochę surrealistyczna. Np. rozprawa i proces nie wydają się realistyczne, ale moim zdaniem to pasuje do rosnącego absurdu, który może być spowodowany szaleństwem bohatera, albo czymś dziwnym co dzieje się wokół niego.
Dobrze napisany kawałek literatury.
Fajne więc klikam! :)
Pozdrawiam!
Policjant wszedł i zamknął za sobą drzwi Wziął głęboki wdech, po czym powiedział:
– Niecałą godzinę temu miało miejsce zdarzenie drogowe z udziałem pana żony i córki.
Kropeczka się zawieruszyła.
Ekran smartfona straszył wizerunkiem okaleczonych zwłok dziewczynki trzymanej w rękach przez poranioną, ale uśmiechniętą matkę, która spoglądała triumfującym wzrokiem wprost na trzymającego urządzenie.
Pogrubione chyba powinno brzmieć “triumfalnym”.
Kelnerka z wyraźnym wyrzutem wymalowanym na twarzy postawiła przy stoliku kolejną butelkę whisky. Od godziny obsługiwała !!! mężczyzn, którzy siedzieli przy stole z wyjątkowo markotnymi minami.
Dodaj tutaj “trzech”, bo potem robi się trochę chaos. A robi się, bo pojawia się – obok protagonisty i mecenasa – jeszcze aplikant i musiałem trzy razy przeczytać początek tego akapitu, żeby zrozumieć ilu tych mężczyzn jest, i który aktualnie mówi.
Na chodniku stały na sygnale dwa radiowozy i ambulans. Tłum gapiów stał odgrodzony taśmą policyjną od, jak się okazało, miejsca zdarzenia.
– Co tam się stało? – zapytał Wojtek jednego z mężczyzn stojących w tłumie.
Widzisz to? ;)
Był cały podenerwowany, co potęgowały dodatkowo szydercze uśmiechy i okrzyki zniecierpliwienia, ponieważ nieświadomie zablokował wejście do budynku.
Raczej nieintencjonalnie, albo jakoś podobnie :)
Potrzebował wyjaśnień. Przecież nie w sprawie nie przeprowadzono żadnych dowodów.
Czegoś tu za dużo.
Na razie tyle.
Known some call is air am
Milis, uwzględniłem niemal wszystkie Twoje uwagi, poza:
Może lepiej dotarł, ale może zostać jak jest.
Mimo wszystko “dopadł” lepiej oddaje zachowanie Wojtka w tym czasie.
Przy okazji, dopiero zobaczyłem, że dorzuciłaś też nominację w wątku piórkowym, serdecznie Ci dziękuję! :)
Outta Sewer, dzięki za łapankę!
Tak patrzę, to znaczna część wskazanych przez Ciebie babolków, to skutki uboczne wielokrotnego poprawiania tekstu :) A potem człowiek czyta to kolejne razy i nic już nie widzi :P Wszystko poprawiłem, dzięki!
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Hej, Cezary,
Mimo wszystko “dopadł” lepiej oddaje zachowanie Wojtka w tym czasie.
Miałam z tym problem, ale masz rację.
Przy okazji, dopiero zobaczyłem, że dorzuciłaś też nominację w wątku piórkowym, serdecznie Ci dziękuję! :)
Zrobiło na mnie wrażenie, co nie często się zdarza :)
Pozdrawiam!
Cześć, Cezary!
Youtube
YouTube
Niczego nie sugeruję. Jedynie słucham spowiedzi i staram się zrozumieć, na czym polega twój problem.
Spowiedź nie na tym polega. To obrzęd oczyszczenia z grzechów, nie rozmowa z psychologiem.
Karoliny Kowalskiej…
Błąd w nazwisku?
niekrywaną
literówka
popelnił
literówka
wyksztusić
literówka, ort.
zamiast tego nadchodziły powoli, lecz metodycznie.
To się nie wyklucza, dlaczego więc „lecz”?
W tym samym momencie cienie dopadły siedzącego na podłodze Wojtka. Ten wykonał gest, jakby usiłował odepchnąć niematerialne byty, a potem krzyknął z niewyobrażalnego bólu. Oto zamiast dłoni, jego rękę wieńczył poczerniały kikut, przypominający raczej fragment rozkładających się zwłok.
Jeśli owe byty są niematerialne, to Wojtek nie powinien ich ani widzieć, ani móc im cokolwiek zrobić.
Zatrzymał się przed obrazem przedstawiającym drugą stację drogi krzyżowej, przedstawiającą Chrystusa biorącego krzyż na swoje ramiona. I po co ci to było? Takie poświęcenie, tyle cierpienia, a na twoim Ojcu i tak nie zrobiło to wrażenia.
Ten ksiądz chodził do seminarium, czy powtarzał gimnazjum?
– Widzisz – duchowny westchnął – egzorcyzmy to wyjątkowo trudny i obciążający duszę sakrament
Egzorcyzm to nie sakrament, tylko sakramentalia. Poza tym, dlaczego sakrament ma „obciążać duszę”?
odczyucie
literówka
pochłonać
literówka
Rozprawa sądowa zachwiała moją wiarę w realność zdarzeń, była zbyt karykaturalna, i niestety później nic jej nie przywróciło, przez co do końca tekst czytałem bardziej jako opowiadanie humorystyczne. Ksiądz, który co rusz wyskakuje jak królik z kapelusza. Demony, które opętały każdą kobietę w mieście i wreszcie finał, w którym bohater, przypadkowo zabija swoją córkę kozikiem, tylko mnie w tym utwierdził.
Pozdrawiam i życzę powodzenia w konkursie.
„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz
Hej, Atreju!
Dzięki za łapankę, poprawiłem wskazane literówki! Szkoda, że tekst Ci się nie spodobał, ale dziękuję za czas poświęcony na lekturę oraz pozostawienie komentarza.
Spowiedź nie na tym polega. To obrzęd oczyszczenia z grzechów, nie rozmowa z psychologiem.
To już zależy od księdza i okoliczności. Sam kiedyś przeprowadziłem podczas spowiedzi bardzo ciekawą rozmowę księdzem, więc mogę mówić z doświadczenia.
Jeśli owe byty są niematerialne, to Wojtek nie powinien ich ani widzieć, ani móc im cokolwiek zrobić.
Duchy są niematerialne, a jednak w literaturze fantasy często się pojawiają i nawet wyrządzają ludziom krzywdę. Gdyby tekst należał do sci-fi, to bym się z Tobą zgodził.
Ten ksiądz chodził do seminarium, czy powtarzał gimnazjum?
Nie rozumiem tego komentarza, serio.
Egzorcyzm to nie sakrament, tylko sakramentalia.
Cenna uwaga, naniosłem stosowną poprawkę.
Rozprawa sądowa zachwiała moją wiarę w realność zdarzeń, była zbyt karykaturalna
Cóż, taka miała być.
Demony, które opętały każdą kobietę w mieście
Skąd ten pomysł?
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
To już zależy od księdza i okoliczności. Sam kiedyś przeprowadziłem podczas spowiedzi bardzo ciekawą rozmowę księdzem, więc mogę mówić z doświadczenia.
Nie twierdzę, że to nie może zajść w praktyce, raczej podnoszę kwestię, czy powinno. Chociaż, patrząc na późniejsze wypowiedzi twojego księdza, nie powinno mnie dziwić, że lekceważy on pewne sprawy, także jest w tym spójność.
Duchy są niematerialne, a jednak w literaturze fantasy często się pojawiają i nawet wyrządzają ludziom krzywdę. Gdyby tekst należał do sci-fi, to bym się z Tobą zgodził.
Fantasy wprowadza pewne dodatkowe reguły do naszego świata i w ten sposób powołuje nowe byty i relacje z nimi. Nie ma więc uniwersalnego pojęcia ducha dla całej literatury fantasy i co uniwersum będzie on inny. W twoim tekście nie znalazłem żadnych reguł, natomiast istnienie księdza egzorcysty kieruje mnie w stronę reguł “chrześcijańskich”. Demony zaś nie są bytami materialnymi i dlatego opętują, aby zdobyć materialne ciało.
Niemniej bardziej chodziło mi o to, że jest to wypowiedź narratora, który mówi o niematerialnych bytach, a następnie ten niematerialny byt “zjada” bohaterowi rękę, co oznacza, że ów byt wcale nie jest niematerialny. Gdyby to była myśl Wojtka, to co innego, ale mówi o tym narrator.
Zatrzymał się przed obrazem przedstawiającym drugą stację drogi krzyżowej, przedstawiającą Chrystusa biorącego krzyż na swoje ramiona. I po co ci to było? Takie poświęcenie, tyle cierpienia, a na twoim Ojcu i tak nie zrobiło to wrażenia.
Ten ksiądz chodził do seminarium, czy powtarzał gimnazjum?
Nie rozumiem tego komentarza, serio.
Ksiądz, aby być księdzem, ukończył seminarium. Powinien mieć więc niejakie pojęcie o teologii. Znać Ojców Kościoła, św. Tomasza i innych. Powinien rozumieć sens misji Chrystusa na Ziemi. Jego myśli zaś zdradzają poziom gimnazjalny. Po pierwsze, czy Chrystus przybył na Ziemię, aby zaimponować Ojcu? Po drugie, Syn i Ojciec to ten sam Bóg, tylko dwie osoby, czy więc Bóg miał zaimponować sam sobie? Jeśli chciałeś podkreślić tym nędzę intelektualną księdza to w porządku, być może niepotrzebnie się czepiam.
Skąd ten pomysł?
Sędzia, Ewa, kelnerka, pielęgniarka, nie licząc córki, w tekście nie pojawia się na dłużej żadna inna kobieca postać. Żaden mężczyzna również nie jest opętany przez cienie. Chyba że się mylę? Jeśli tak, to przepraszam.
„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz
Chociaż, patrząc na późniejsze wypowiedzi twojego księdza, nie powinno mnie dziwić, że lekceważy on pewne sprawy, także jest w tym spójność.
Podczas bety pojawiła się koncepcja żeby miał charakter dobry chaotyczny, coś na wzór d&d :)
W twoim tekście nie znalazłem żadnych reguł, natomiast istnienie księdza egzorcysty kieruje mnie w stronę reguł “chrześcijańskich
Encyklopedii reguł wykreowanego świata nie udostępniłem, ale od samego początku starałem się pokazać, jakiego rodzaju istoty są tutaj wrogami. Zwroc uwagę, że już pierwszy cień, jeszcze zanim Wojtek dotarł do kościoła, materializuje się w miarę zbliżania się do protagonisty. Te cienie nie są klasycznymi demonami, które opętują ludzi. Zwróć uwagę, co zrobiły z lekarzem, one go wyssały;)
Po pierwsze, czy Chrystus przybył na Ziemię, aby zaimponować Ojcu?
Ksiądz tak to postrzega. W jednej z rozmów wyznał, że spotkał Boga, ale jest rozczarowany. Ksiądz ma swoją wizję wiary, która nie jest do końca zgodna z doktryną Kościoła. Starałem się to możliwie jasno pokazać, może mi nie wyszło;)
Sędzia, Ewa, kelnerka, pielęgniarka, nie licząc córki, w tekście nie pojawia się na dłużej żadna inna kobieca postać
Sędzia i Ewa to wiedźmy, nie są opętane. Kelnerkę śledzą cienie. Pielęgniarka to demon. Poza tym jest pracownica kancelarii, aptekarka i obie są całkiem normalne. Ogólnie większość postaci w tekście pojawia się na chwilę. To jest głównie opowiadanie o ojcu, który toczy beznadziejną walkę o dziecko i byłym egzorcyście, za którym ciągną się mroczne istoty.
Poza tym, cienie zabijają wyłącznie mężczyzn, tak dla równowagi ;)
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Encyklopedii reguł wykreowanego świata nie udostępniłem, ale od samego początku starałem się pokazać, jakiego rodzaju istoty są tutaj wrogami.
Nie potrzeba żadnej encyklopedii, wystarczą dobre dialogi i narracja.
Zwroc uwagę, że już pierwszy cień, jeszcze zanim Wojtek dotarł do kościoła, materializuje się w miarę zbliżania się do protagonisty. Te cienie nie są klasycznymi demonami, które opętują ludzi. Zwróć uwagę, co zrobiły z lekarzem, one go wyssały;)
I o to mi właśnie chodzi, one nie są niematerialne, po co więc pisać, że są? Chodzi mi konkretnie w tym fragmencie, który przytoczyłem.
Ksiądz ma swoją wizję wiary, która nie jest do końca zgodna z doktryną Kościoła.
To heretyk. Może dlatego gonią go demony? Niech będzie i tak.
Sędzia i Ewa to wiedźmy, nie są opętane. Kelnerkę śledzą cienie. Pielęgniarka to demon. Poza tym jest pracownica kancelarii, aptekarka i obie są całkiem normalne.
Wspomniana była jeszcze biegaczka. Ale co by nie było, mam zatem racje, każda kobieta pojawiająca się na dłużej w tekście to postać negatywna. Oczywiście moje pierwsze zdanie na ten temat było celowo uproszczone i przesadzone. Chodziło mi tylko o wrażenia z lektury.
„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz
I o to mi właśnie chodzi, one nie są niematerialne, po co więc pisać, że są? Chodzi mi konkretnie w tym fragmencie, który przytoczyłem.
To jeszcze raz. Mówimy o cieniach, które materializują sie im są bliżej ofiary. w pozostałych przypadkach są niematerialne.
mam zatem racje, każda kobieta pojawiająca się na dłużej w tekście to postać negatywna
Najwięcej czasu dostaje Karolinka, która nie tylko nie jest negatywna, ale wręcz najważniejsza na świecie dla Wojtka.
Oczywiście moje pierwsze zdanie na ten temat było celowo uproszczone i przesadzone. Chodziło mi tylko o wrażenia z lektury
I to jestem w stanie zrozumieć i zaakceptować. Nie podobało się i tyle ;)
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
To jeszcze raz. Mówimy o cieniach, które materializują sie im są bliżej ofiary. w pozostałych przypadkach są niematerialne.
W przytoczonym przeze mnie fragmencie cień wcale się nie materializuje. Według mnie dobrym pomysłem byłoby opisać ten proces, choćby jednym zdaniem.
Najwięcej czasu dostaje Karolinka, która nie tylko nie jest negatywna, ale wręcz najważniejsza na świecie dla Wojtka.
Karolinka jest dzieckiem, dziewczynką, nie kobietą. Poza tym mogłaby być dalej postacią negatywną, a dalej najważniejszą dla Wojtka, nie wiem, co masz tutaj na myśli.
I to jestem w stanie zrozumieć i zaakceptować. Nie podobało się i tyle ;)
Cezary ja nigdzie nie napisałem, że tekst mi się podobał lub nie, zresztą nie twoją rolą jest zadowolić mój guścik. Uważam, że tekst ma pewne wady w konstrukcji, które ledwo zaznaczyłem w podsumowaniu, ale nie rozwinąłem, ponieważ do tego musiałbym tekst przeczytać kilkukrotnie.
W każdym razie wydaje mi się, że mniej więcej wyjaśniłeś mi pewne nieścisłości i nie ma potrzeby więcej na ten temat pisać.
Pięknie dziękuję za rozmowę i raz jeszcze pozdrawiam. :)
„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz
Pięknie dziękuję za rozmowę i raz jeszcze pozdrawiam. :)
Również dziękuję i pozdrawiam :)
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Dziękuję za wzięcie udziału w konkursie, dzisiaj wieczorkiem przeczytam i napiszę komentarz :)
Mogę starać się zrozumieć Wojtka zdruzgotanego nieudanym życiem, rozwodem i perspektywą utraty kontaktu z córką, ale osaczające go cienie widzę raczej w kategoriach choroby, a nie piekielnych demonów. Dlatego też z ogromną rezerwą przyjmuję pojawienie się księdza Krzysztofa, dawnego egzorcysty i jego deklarację niesienia pomocy Wojciechowi, albowiem nie jestem w stanie uwierzyć w skuteczność praktyk stosowanych przez duchownych w przypadkach „opętania”. Z głęboką niewiarą podchodzę też do istnienia czarownic i demonów rezydujących w sądach i szpitalach, dlatego postaci Ewy, sędzi Baume i pielęgniarki uważam za, delikatnie mówiąc, groteskowe, że o finałowym rytuale nie wspomnę.
Cezary, przyjmuję do wiadomości, że całą historię i jej bohaterów stworzyłeś na potrzeby konkursu, ale nic nie poradzę, że dla mnie była to bardzo męcząca lektura.
Wykonanie pozostawia sporo do życzenia.
[trzynasty sierpnia roku Pańskiego dwutysięcznego dwudziestego czwartego, popołudnie] → [trzynasty sierpnia roku Pańskiego dwa tysiące dwudziestego czwartego, popołudnie]
Ten błąd pojawia się w opowiadaniu wielokrotnie.
https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/w-roku-dwa-tysiace-pierwszym;327.html
…filmiki na Youtube. → …filmiki na You Tubie.
https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/YouTube;10705.html
Nachylił się, żeby spojrzeć przez wizjer, za oknem stał umundurowany policjant… → Czy patrząc przez wizjer na pewno widział, co się dzieje za oknem?
A może miało być: Nachylił się, żeby spojrzeć przez wizjer, za drzwiami stał umundurowany policjant…
…odczytał wiadomość SMS od Ewy. „Jesteśmy na miejscu”. → Albo: …odczytał wiadomość SMS od Ewy. Jesteśmy na miejscu. Albo: …odczytał wiadomość SMS od Ewy. „Jesteśmy na miejscu”.
Tekstu napisanego kursywą nie ujmuje się w cudzysłów.
Wojtek założył buty, narzucił na siebie płaszcz i pospiesznie wyszedł z mieszkania. → Czy zaimek jest niezbędny?
…dość niespodziewanie poczuł nieprzyjemne uczucie w okolicy serca… → Nie brzmi to najlepiej.
Proponuję: …dość niespodziewanie poczuł nieprzyjemne objawy w okolicy serca… Lub: …dość niespodziewanie doznał nieprzyjemnego uczucia w okolicy serca…
…wskazywał na około sto uderzeń na sekundę. → …wskazywał około stu uderzeń na sekundę.
Wyświetlacz może pokazywać coś, nie na coś.
Nie wiedział, czym była przerażająca istota, ani jakie były jej motywacje… → A może: Nie wiedział, czym była przerażająca istota ani jakie miała motywacje…
W odpowiedzi istota wydała z siebie przerażający, udręczony skowyt… → Zbędny zaimek – czy istota mogła wydać skowyt z kogoś innego?
…czy będzie tam bezpieczny, ale w tamtej chwili nie miał lepszego pomysłu. → Nie brzmi to najlepiej.
A może wystarczy: …czy będzie tam bezpieczny, ale nie miał lepszego pomysłu.
– Prze.. przepraszam, proszę… proszę księdza… → Pierwszemu wielokropkowi brakuje jednej kropki.
Złożył dłonie, a następnie wykonał gestem znak krzyża. → Złożył dłonie, a następnie wykonał znak krzyża.
– pracuje w supermarkecie… → Literówka.
Miałem bardzo dobre kontakty w Chinach i na wschodzie… → Miałem bardzo dobre kontakty w Chinach i na Wschodzie…
Za SJP PWN: 5. Wschód «kraje w południowej i wschodniej Azji»
Wszystkie instytucje na raz. → Wszystkie instytucje naraz.
…i ruszył w kierunku drzwi. Po chwili jednak stanął i skierował głowę w kierunku duchownego. → Nie brzmi to najlepiej.
Proponuję: …i ruszył ku drzwiom. Po chwili jednak stanął i obrócił głowę w stronę duchownego.
Lekarze podejrzewali wstrząśnienia mózgu… → Czy podejrzewali wiele wstrząśnień, czy to literówka?
…ruszył w kierunku swoich ubrań ułożonych na szafce. → Z własnego doświadczenia wiem, że odzieży pacjenta nie przechowuje się w sali, gdzie leży chory, zwłaszcza że ubranie Wojtka z pewnością nie było czyste i pachnące, skoro miał je na sobie, kiedy wcześniej wymiotował.
…w którym dominowało drewno i kamień. → Piszesz o dwóch czynnikach, więc: …w którym dominowały drewno i kamień.
Zaś jego oczy świeciły się żarem… → Zbędny zaimek.
– O, dokładnie to. → – O, właśnie tak.
https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Dokladnie;1075.html
…szklanka z trzaskiem rozbiła się o podłogę, ochlapując wszystko dookoła. → Szklanka nie mogła niczego ochlapać.
Proponuję: …szklanka z trzaskiem rozbiła się o podłogę, a sok ochlapał wszystko dookoła.
– Ale wiesz, że mi możesz o wszystkim powiedzieć, prawda? → – Ale wiesz, że mnie możesz o wszystkim powiedzieć, prawda?
https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/mnie-czy-mi-tobie-czy-ci;5375.html
Przez dłuższą chwilę cała trójka śmiała się w najlepsze, popijając wysokoprocentowym alkoholem. → Czy dobrze rozumiem, że cała trójka popijała śmiech?
A może miało być: Przez dłuższą chwilę cała trójka śmiała się w najlepsze, popijając wysokoprocentowy alkohol.
Kobieta wyszła zza baru i ruszyła w kierunku toalety. Po kilkunastu minutach kobieta wróciła na stanowisko pracy. → Druga kobieta jest zbędna.
Wsiadł do pierwszej z brzegu i zamówił kurs do mieszkania. → Taksówkarzowi zazwyczaj wystarcza adres – ulica i numer domu, do mieszkania trzeba iść samemu.
Proponuję: Wsiadł do pierwszej z brzegu i zamówił kurs do domu.
Po upływie dziesięciu minut, pobiegł prosto do gmachu Sądu Okręgowego. Gdy dobiegł do… → Nie brzmi to najlepiej.
Proponuję w drugim zdaniu: Gdy dotarł do…
…pomiar tętna wskazywał na sto pięćdziesiąt uderzeń serca na minutę. → …pomiar tętna wskazywał sto pięćdziesiąt uderzeń serca na minutę.
– Szczęść boże, Wojciechu! → – Szczęść Boże, Wojciechu!
Wojtek byl autentycznie zaskoczony. → Literówka.
Dawno temu, na misji w Afryce, spotkałem go osobiście, jestem tego głęboko przekonany. → Piszesz o Bogu, więc: Dawno temu, na misji w Afryce, spotkałem Go osobiście, jestem o tym głęboko przekonany. Lub: Dawno temu, na misji w Afryce, spotkałem Go osobiście, jestem tego głęboko pewien.
Zniknęły cienie, które zdążyły rozprzestrzenić się po pomieszczeniu. → Zniknęły cienie, które zdążyły rozprzestrzenić się w pomieszczeniu.
Na podłodze leżały wysuszone, niemal zmumifikowane zwłoki lekarza → Brak kropki na końcu zdania.
Zaczął nerwowo taksować wzrokiem najbliższe otoczenie, aż w końcu chwycił strzykawkę z adrenaliną. → Skąd ksiądz wziął strzykawkę z adrenaliną? Bo chyba nie leżała, ot tak, na szafce przy łóżku Wojciecha.
Gestem wskazał na leżący na podłodze poniszczony tom. → Gestem wskazał leżący na podłodze poniszczony tom.
Ksiądz pomógł Wojtkowi wstać z łóżka, po czym obaj mężczyźni rzucili się biegiem do wyjścia z sali. → Czy dobrze rozumiem, że Wojtek uciekł ze szpitala w piżamie, potem, o czym mowa dalej, paradował w niej po mieście, a w końcu poszedł do domu?
…oszalałych rządzą mordu pielęgniarek. → …oszalałych żądzą mordu pielęgniarek.
Sprawdź znaczenie słów rządzą i żądzą.
Teatralnie uniósł dłonie ku sklepieniu sufitu. → Wystarczy: Teatralnie uniósł dłonie ku sklepieniu.
Gdy Wojtek przekroczył próg mieszkania był już bez reszty wykończony. → A może: Gdy Wojtek przekroczył próg mieszkania był już do cna wykończony.
Skąd Wojtek miał klucze do mieszkania – wszak zwiał ze szpitala w piżamie?
Cały podenerwowany chwycił telefon i wybrał numer Ewy. → Czy telefon aby nie został w szpitalu, razem z innymi rzeczami Wojtka?
…kozik, ten sam, którym chwilę wcześniej godziła Wojtka. → Raczej: …kozik, ten sam, którym chwilę wcześniej ugodziła Wojtka.
…rzuciła się na niego, usiłując ranić go nożem. → Drugi zaimek jest zbędny.
…aż w końcu wyszedł na ogródek. → …aż w końcu wyszedł do ogródka.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
hej, BrunoSiak! Miłej lektury w takim układzie!
cześć, Regulatorzy! Dziękuję Ci serdecznie za łapankę, poprawki naniosę, jak tylko pozbieram się mentalnie po Twoim komentarzu.
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Cezary, przepraszam za mentalne rozbicie, ale jestem przekonana, że niebawem wrócisz do świetnej formy. :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Regulatorzy, sugerowane przez Ciebie poprawki naniosłem. Musiałem dokonać kilku niewielkich przeróbek (skoro już telefon Wojtka rzeczywiście został w szpitalu, to zadzwonił przez komputer), ale powinno być już dobrze.
Raz jeszcze bardzo Ci dziękuję za poświęcony czas.
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Cezary, bardzo się cieszę, że mogłam się przydać, a radość moja jest tym większa, że widzę Cię już pozbieranego. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Nawet szybko się czyta.
Niezbyt mnie przekonało, trochę zbyt surrealistyczne (zawzięty kult satanistycznych czarownic?). Przypomina te modne ostatnio filmy grozy, które próbują wmówić odbiorcy, że bohater jest chory psychicznie i nic nadprzyrodzonego tak naprawdę się nie dzieje. A potem najczęściej nie wiedzą, co z tym fantem zrobić (chyba jedynym horrorem, który zrobił to dobrze – aż za dobrze – jest ,,Smile”). Tutaj początek sugeruje:
Opcja a – stylistyka sennego koszmaru, rzeczy po prostu się dzieją.
Opcja b – złość i rozpacz wpędzają Wojtka w obłęd.
A potem okazuje się, że wiedźmy i szejtany faktycznie terroryzują ludzi, wjeżdżają ofiary z ludzi, wiedza tajemna, stare grymuary(!), a dziwny ksiądz cały czas miał rację. I ten kozik, który akurat musiał tak nieszczęśliwie trafić dziecko… BTW:
w niesygnalizowany sposób rzucił kozikiem prosto w Ewę
Śmiechłem. Nie mógł rzucić ,,bez ostrzeżenia”?
Podsumowując – gdyby to był film, nie wyszedłbym z kina z przemożną potrzebą natychmiastowego wyżalenia się komuś, jakiego gniota właśnie obejrzałem. Ale gdybym miał zły humor, mógłbym żądać moich dwudziestu złotych z powrotem. :\
Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...
Cześć, SNDWLKR!
Dziękuję Ci za opinię. Szkoda, że tekst nie podszedł.
EDIT: usunąłem moje marudzenie
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Myślę, że pisanie jednak nie jest dla mnie.
Cezary, a cóż to za brednie wypisujesz?! Proszę natychmiast przestać myśleć w ten sposób!
Jeden mniej udany tekst, to tylko jeden mniej udany tekst i to nie jest powód do snucia aż tak nierozważnych myśli! Jestem przekonana, że w przyszłości będzie tylko lepiej.
Powodzenia. :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Hej,
Cezary, mnie się opowiadanie naprawdę podobało. Fakt, horrorów nie czytam i nie oglądam. Inna sprawa, że Twoje absurdy są świetne! Może to właściwy kierunek ;)
Pozdrawiam!
Myślę, że pisanie jednak nie jest dla mnie.
E, panie, co to za gadanie? Czytałem Twój tekst kolejowy i wyszedł naprawdę dobrze, podobnie jak i pojedynkowy szort. Zresztą, spójrz na mnie, jak już to ja bardziej się nie nadaje do pisania. Napisałem już teraz ponad czterdzieści opowiadań, z czego siedemnaście opublikowałem na NF i tylko dwa z nich znalazły swoje miejsce w bibliotece. A teraz zerknij na swój profil. Widzisz? Jesteś lepszy ode mnie i może to nie jest jakieś wymarzone osiągnięcie, ale do pisania zdecydowanie się nadajesz. Większość Twoich opowiadań zdecydowanie przypada czytelnikom do gustu, a umówmy się, że nawet najlepsi pisarze czasem napiszą coś słabszego. Zresztą, części, jak sprawdziłem komentarze, ten Twój horror też podszedł.
Cezary, a cóż to za brednie wypisujesz?! Proszę natychmiast przestać myśleć w ten sposób!
I na Twoim miejscu posłuchałbym Reg, tak z przezorności ;D
Sen jest dobry, ale książki są lepsze
Cezary, nadal nie skończyłem czytać, ale już widzę, że w komentarzach piszesz głupoty. Bo jeśli ktoś nie nadaje się do pisania, to ja jestem tą osobą. No sobie pisze, ale co z tego? Publikuje tylko tutaj, nie che mi się niczego na konkursy wysyłać, a do tego mam kilkumiesięczne okresy przestoju z powodu natłoku obowiązków życiowych i ogólnej niechęci do zmuszania się do czegoś. Jeśli pisanie sprawia Ci frajdę to pisz, jeśli masz jakiś inny powód też pisz – ja piszę na przykład terapeutycznie, celem pozbywania się z głowy różnych rzeczy, które mi się w niej roją i nie chcą sobie zniknąć, dopóki ich nie przeleję w literki.
Known some call is air am
Drodzy, moim celem nie było wywołanie publicznej dramy. Z tego względu wybaczcie, ale nie będę się odnosił do poszczególnych stwierdzeń, gdyż nie chciałbym niepotrzebnie rozwlekać tematu. Miałem wczoraj gorszy moment i widzę, że niepotrzebnie napisałem rzeczy, które powinienem zachować dla siebie. Niemniej, dziękuję serdecznie za Wasze posty.
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Horror nie rzucił mnie na kolana, ale daje radę.
Z początku miałam wrażenie, że rozciągasz na maksa (cytat na starcie, nadmiar przymiotników), żeby dobić do dolnego limitu, później jakoś się rozkręciło.
Wyrok rozwodowy tydzień czy dwa po otrzymaniu pozwu? No, to faktycznie musiały się jakieś siły nadprzyrodzone wmieszać… ;-)
Sama nie wiem, która część jest straszniejsza – realna bezsilność ojca przed sądem czy prześladujące duchy.
Wydaje mi się, że ksiądz słabo wykorzystywał ochronę kościoła. W pewnym momencie właściwie wywalił bohatera na zewnątrz, de facto w objęcia demonów. Nie mógł przechować na zakrystii?
Z zabiciem dziecka wydaje mi się, że przesadziłeś ze zbiegiem okoliczności. A Karolinka w ogóle nie była przymocowana do ołtarza, mogła tak sobie w każdej chwili usiąść? Fuszerka straszna. ;-)
Babska logika rządzi!
Hej, Finklo! Dziękuję za odwiedziny i dobicie do biblio ;)
Wyrok rozwodowy tydzień czy dwa po otrzymaniu pozwu? No, to faktycznie musiały się jakieś siły nadprzyrodzone wmieszać… ;-)
Oczywista sprawa, normalnie Wojtek miałby dwa tygodnie na złożenie pisemnej odpowiedzi. Z drugiej strony, wprost nie jest napisane, że trzynastego sierpnia on ten pozew odebrał… :)
Sama nie wiem, która część jest straszniejsza – realna bezsilność ojca przed sądem czy prześladujące duchy.
Czyli trochę faktycznej grozy się znalazło, to dobrze :)
Wydaje mi się, że ksiądz słabo wykorzystywał ochronę kościoła. W pewnym momencie właściwie wywalił bohatera na zewnątrz, de facto w objęcia demonów. Nie mógł przechować na zakrystii?
Ksiądz podjął w życiu wiele złych decyzji, to po prostu kolejna z nich.
Z zabiciem dziecka wydaje mi się, że przesadziłeś ze zbiegiem okoliczności. A Karolinka w ogóle nie była przymocowana do ołtarza, mogła tak sobie w każdej chwili usiąść? Fuszerka straszna. ;-)
Chciałem żeby śmierć Karolinki była symboliczna, musiał jej dokonać Wojtek, a przypadek był tutaj jedyną możliwością. Przywiązana nie była, bo gdyby rytuał nie został zakłócony, to by się nie obudziła :P
Raz jeszcze, dzięki za lekturę i pozdrawiam serdecznie :)
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Z drugiej strony, wprost nie jest napisane, że trzynastego sierpnia on ten pozew odebrał… :)
No, nie jest. Ale i tak leci błyskawicznie.
Babska logika rządzi!
Ale i tak leci błyskawicznie.
Prawda, takie są skutki orzekania przez szaloną wiedźmę :) No i w sumie, jest to zgodne z założeniami konkursu – miała być wartka akcja, to jest wartka akcja (nawet w sądzie) :)
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Przeczytałem wreszcie całość.
Najpierw uwagi:
Cały podenerwowany odkrył, że jego smartfon został w szpitalu. Musiał zadzwonić do Ewy, więc uruchomił komputer i spróbował połączenia przez aplikację Facebooka. Nieznośny sygnał połączenia wychodzącego dosłownie przebijał mu czaszkę, gotów już był rzucić urządzeniem o ścianę, gdy była małżonka odebrała.
– Czego chcesz?
– Muszę…
– Musisz, to dać mi święty spokój – odburknęła.
– Muszę spotkać się z Karolinką. To bardzo ważne.
Po dłuższej ciszy, która zdawała się nie mieć końca Ewa odpowiedziała:
– To wykluczone, znasz przecież wyrok sądu, prawda? Najlepiej dla ciebie będzie, jak zapomnisz o nas i zajmiesz się własnym życiem.
– Ani mi się waż rozłączyć! – krzyknął, ogarnięty gorączką. – To bardzo ważne, sprawa życia i śmierci – cedził słowa.
– Śmierci? Słyszałam, że próbowałeś. Uwierz mi, ubolewam głęboko, że także i to ci w życiu nie wyszło. Jednak jak ktoś jest nieudacznikiem, to nieudacznikiem pozostaje do końca – westchnęła.
– To chociaż pozwól mi z nią porozmawiać, tylko chwilę. Nie musisz nawet włączać kamerki w smartfonie. Żaden wyrok żadnego sądu nie zmieni faktu, że Karolinka wciąż jest moją córką. Zrozum… – Zmienił ton na błagalny.
– Jesteś w błędzie, dziewczyna nie jest już twoją córką, nie jest niczyją córką, należy wyłącznie do ciemności, a ciemność wymaga ofiary, głupcze.
– Co?!
– Mówiłam, że więcej nie odbiorę połączenia, a jak zaczniesz nas nachodzić, to zawiadomię policję.
– Ale ja usłyszałem…
– Mam w dupie, co usłyszałeś – powiedziała wściekle, a następnie rzuciła słuchawką.
Wojtek stał jeszcze przez chwilę, wpatrując się w ekran smartfonu, gdy zrozumiał, że jest pewien, że się nie przesłyszał.
Dalej problem z telefonem, Cezary. Weź to popraw.
No to będzie krótko, bo nie mam siły na nic więcej o tej porze. Początek groteskowy, nie czułem się przekonany, ale potem zaczęło robić się ciut lepiej. Do momentu wjechania do fabuły księdza nawet było nieźle, choć postać bohatera, któremu źle każda kobieta życzy, trochę pachnie inelstwem i redpillem. Rozprawa i cała jej otoczka przywodzi na myśl “Tato” Ślesickiego – dla mnie wspomniany film to przejmujący dramat. Wydaje mi się, że próbowałeś coś podobnego stworzyć u siebie, ale czegoś zabrakło, przez co zamiast czuć ten dramat, czuję, jakbym był zmuszany do jego wyczucia.
Ksiądz groteskowy, dziwny, mało księżulowy, ogólnie nie pasuje mi na kapłana. Chłop już dawno nie wierzy w dobroć Boga, więc po jaką cholerę w tym tkwi?
Mniej więcej od momentu, w którym zapada wyrok, robi się już mocno dziwnie. Wtłaczasz w fabułę bardzo filmowe elementy, co samo w sobie nie jest czymś złym (a nawet czasem jest tym czyms, co określiłbym dla danej fabuły jako dobre), ale niestety bazujesz w nich na schematach i kalkach, które mnie nie przekonują: Ksiądz i jego nagminne pojawianie się, wygląda na lokalne deus ex machina. Sędzina i ex Wojtka są opętane przez demony. Wojtek zalicza próbę samobójczą. Wojtek przechodzi do porządku dziennego nad tym, co mu się przytrafiło, a co kosztowalo go rękę. Wojtek ogląda telewizję i akurat na jednym z kanałów trafia na coś, co pomaga poukładać to, co się wokół niego dzieje. To wszystko jest bardzo filmowe w tym nie najlepszym znaczeniu, bo spłyca fabułę – prowadzisz mnie po sznurku, na którym jest mnóstwo węzełków i mogę sobie kolejne odhaczać.
Dom Ewy, rytuał, kadzidła czy cośtam, malunki krwią, to wszystko znane supełki, które czułem pod palcami wyobraźni już wielokrotnie. Źle to? Niekoniecznie, bo i z tego da się coś wykrzesać. Ale ze śmiercią Karolinki po rzucie kozikiem, który przypadkowo przecina jej tętnice, to wjechałeś z impetem większym, niż impet z jakim Hanka Mostowiak wjechała w kartony ;) Ten motyw to mój największy zarzut.
Kończysz śmiercią protagonisty, czego się chyba spodziewałem. Okazujesz Wojtkowi miłosierdzie i pozwalasz mu zginąć. I na tym mógłbyś zakończyć, bo sama końcówka z pojawiającym się po raz kolejny księdzem, wygląda jak znane z produkcji marvela scenki po napisach.
Fabularnie nie zostałem przekonany. Językowo nie jest źle. Może to wina długości tekstu, Cezary? Wiem, że stać Cię na więcej, bo w krótszych formach sobie wcale nieźle radzisz, więc trzymam kciuki za dalszy rozwój i pozdrawiam serdecznie :)
Q
Known some call is air am
404, weź, popraw tego ortografa w najdłuższym akapicie, bo w oczy gryzie.
Babska logika rządzi!
Zrobione, Finklo :)
Known some call is air am
No, i teraz elegancko. :-)
Babska logika rządzi!
Cześć, OS!
Dzięki za rozbudowany komentarz!
To wszystko jest bardzo filmowe w tym nie najlepszym znaczeniu, bo spłyca fabułę – prowadzisz mnie po sznurku, na którym jest mnóstwo węzełków i mogę sobie kolejne odhaczać.
Tutaj trochę sam się zakiwałem, próbując zrealizować jedno z założeń konkursu. Wiesz, wartka akcja, niekoniecznie bujne opisy. No i na tę wartką akcję miałem pomysł taki, a nie inny :P Szczęśliwie, przynajmniej części czytelników się podobało, więc jakby udało mi się przejść do drugiego etapu, to myślę, że w formie audiobooka tekst mógłby dużo zyskać. No, ale wiadomo, pewnie będzie z tym ciężko :)
Ale ze śmiercią Karolinki po rzucie kozikiem, który przypadkowo przecina jej tętnice, to wjechałeś z impetem większym, niż impet z jakim Hanka Mostowiak wjechała w kartony ;) Ten motyw to mój największy zarzut.
Oj tam, czepiasz się :P A poważnie, nie miałem lepszego pomysłu na domknięcie wątku, więc wybrałem rozwiązanie dość przypadkowe, ale jednocześnie z punktu widzenia ojca najbardziej bolesne.
I na tym mógłbyś zakończyć, bo sama końcówka z pojawiającym się po raz kolejny księdzem, wygląda jak znane z produkcji marvela scenki po napisach.
I tak i nie. Chciałem jakoś symbolicznie domknąć wątek księdza i nadać mu znaczenia. Jakby się nie pojawił na koniec, to w zasadzie sporo jego wcześniejszych działań nie miałoby głębszego uzasadnienia, chociaż widzę, że u tutaj Cię nie do końca przekonałem.
Może to wina długości tekstu, Cezary? Wiem, że stać Cię na więcej, bo w krótszych formach sobie wcale nieźle radzisz, więc trzymam kciuki za dalszy rozwój i pozdrawiam serdecznie :)
Dzięki! Raz na jakiś czas próbuję opuścić strefę komfortu i pokusić się na coś większego, “ambitniejszego”, ale może jeszcze za wcześnie. Z drugiej strony, nie próbując, nie rozwinę się należycie :)
Również pozdrawiam! :)
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Czytałem jakiś czas temu, więc może nie wszystko dobrze zapamiętałem.
Na początku myślałem, że pójdziesz z opowieścią w absurd, ale szybko okazało się, że raczej jest na poważnie.
Opowieść z kilkoma stereotypami. Ojciec w procesie rozwodowym niesprawiedliwie potraktowany przez wstrętne babskie lobby. Jednocześnie zachowuje się, jakby miał problemy psychiczne, które go dyskwalifikują jako opiekuna dziecka (wiem, nie jest wariatem, tylko winne są cienie).
Zgrzytnęła mi “nieprzypadkowość” spotkania Wojtka i księdza. Byłaby logiczna, gdyby wyglądało to w ten sposób, że zaatakowany Wojtek, zostałby uratowany przez “przypadkowo” przechodzącego księdza, gdy w rzeczywistości o przypadku nie mogło być mowy, bo ksiądz widząc, co się wokół dzieje, cały czas obserwował Wojtka.
Tak na marginesie te wątpliwości:
I po co ci to było? Takie poświęcenie, tyle cierpienia, a na twoim Ojcu i tak nie zrobiło to wrażenia. Pogrążony w zadumie duchowny przez dłuższą chwilę stał jeszcze i taksował wzrokiem płótno.
są jakby z wyobrażeń kogoś, kto w ogóle nie ma pojęcia o chrześcijaństwie.
Wydaje mi się też, że część [wydarzenia, które miały miejsce kilka lat wcześniej]
jest niepotrzebna. Burzy trochę konstrukcję opowiadania. Już wcześniej wiedzieliśmy przecież, że adwokat miał dług wobec księdza, a ten fragment i tak w tej kwestii niczego nie wnosi.
Trochę pomarudziłem, ale czytało mi się całkiem nieźle.
Hej, AP! Dzięki za odwiedziny i podzielenie się wrażeniami z lektury.
Zgrzytnęła mi “nieprzypadkowość” spotkania Wojtka i księdza. Byłaby logiczna, gdyby wyglądało to w ten sposób, że zaatakowany Wojtek, zostałby uratowany przez “przypadkowo” przechodzącego księdza, gdy w rzeczywistości o przypadku nie mogło być mowy, bo ksiądz widząc, co się wokół dzieje, cały czas obserwował Wojtka.
We wcześniejszej wersji tekstu spotkanie rzeczywiście było przypadkowe, ale słusznie zwrócono mi uwagę, że to trochę zbyt nieprawdopodobny zbieg okoliczności :)
są jakby z wyobrażeń kogoś, kto w ogóle nie ma pojęcia o chrześcijaństwie.
Chciałem pokazać, jak bardzo ksiądz zwątpił i odszedł od doktryny. Nie do końca siadło, jak widzę.
jest niepotrzebna. Burzy trochę konstrukcję opowiadania. Już wcześniej wiedzieliśmy przecież, że adwokat miał dług wobec księdza, a ten fragment i tak w tej kwestii niczego nie wnosi.
Scenę dodałem po to, żeby przybliżyć księdza i jego (jakby nie patrzeć) smutny przebieg “kariery” zawodowego egzorcysty. Plus dowiadujemy się, że na mecenasie były wykonywane egzorcyzmy.
Cóż, tekstu już nie przerobię, ale postaram się wyciągnąć wnioski na przyszłość :)
Trochę pomarudziłem, ale czytało mi się całkiem nieźle.
Ostatecznie uważam, że to jest najważniejsze. Lektura może być wybitna pod względem fabuły, czy stosowanego języka, ale jak nie da się jej czytać… ;]
Pozdrawiam serdecznie!
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
We wcześniejszej wersji tekstu spotkanie rzeczywiście było przypadkowe,
ale słusznie zwrócono mi uwagę, że to trochę zbyt nieprawdopodobny zbieg okoliczności :)
Zrozumiałem zamysł. Tylko że teraz to spotkanie nie było "nieprzypadkowe". Nie da się inaczej niż przypadkiem wyjaśnić (chyba że coś mi umknęło w tekście), że Wojtek wpadł do tego, a nie innego kościoła. Ksiądz nie mógł tego zaaranżować. Dlatego zaproponowałem, żeby na przykład ksiądz obserwował Wojtka i go w sytuacji zagrożenia uratował przed demonami. Spotkanie byłoby w rzeczywistości nieprzypadkowe, ale w oczach Wojtka przypadkowe. Ksiądz zaprowadziłby go do kościoła i tam zaproponowałby spowiedź.
Dlatego zaproponowałem, żeby na przykład ksiądz obserwował Wojtka i go w sytuacji zagrożenia uratował przed demonami. Spotkanie byłoby w rzeczywistości nieprzypadkowe, ale w oczach Wojtka przypadkowe. Ksiądz zaprowadziłby go do kościoła i tam zaproponowałby spowiedź.
Hmm, słuszna uwaga. Nie pomyślałem o tym tak prawdę mówiąc. Tekst zostawię już w takiej formie, jak obecnie, przeróbka wymagałaby konkretnego przemodelowania całej sceny, na co już nie mam siły. Ale zdecydowanie mam istotną wskazówkę na przyszłość, dziękuję :)
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Hej!
– We własnej osobie, w czym mogę pomóc panie władzo?
Czy „panie władzo” jako wołacz nie powinien mieć przecinka?
– wyjaśnił. Doszło
Brak myślnika.
– A ja nie – powiedział policjant, po czym wystrzelił.
Cooo? Ja tu się zastanawiam, co za policjant pokazuje zdjęcie zamiast powiedzieć, że córka nie żyje, a ten strzela. XD Tzn. wiem, że scena tragiczna, ale czuć tu Twój czarny humor. :) Hm, szkoda, że jednak sen.
rachityczny, kształt
Bez przecinka.
kształt, który na pierwszy rzut oka przypominał cień siatkarza. Wysoki, podłużny, z nienaturalnie długimi kończynami, zdawał się bardziej płynąć, niż faktycznie iść.
– Co do… – nieświadomie powiedział na głos.
Podmiot uciekł i brzmi, jakby kształt to powiedział.
zupełnie jakby przez wiele miesięcy była narażona na opary o silnych właściwościach higroskopijnych
Porównanie w takich okolicznościach mało plastyczne, chyba że ten Wojtek jest chemikiem.
pojawił się kilkanaście metrów na wprost od niego. Był też bardziej materialny, niż jeszcze chwilę wcześniej.
– Kim… czym jesteś? Dlaczego za mną leziesz?! – krzyknął.
Podmiot znowu uciekł.
Scena z demonem i ucieczka obrazowo napisane, czułam dreszczyk grozy. Obym tylko mogła zasnąć! Oczywiście na plus, że ten strach jest. Podoba mi się.
Nie traktowałeś jej, jak kobiety?
Bez przecinka.
Scena z księdzem i spowiedzią dobra, mocna – no ten ksiądz podejrzany, zadaje takie osobiste pytania i dobrze uchwyciłeś jego ekscytację, kiedy pytał o Szatana. Czuć, że coś jest nie tak, a jednocześnie to wrażenie przedstawione subtelnie, z dużą wprawą.
kocham cię tatusiu!
Przecinek.
Z ekscytacji, aż zachichotała.
A tu bez.
Ewę z tym, jej,
Ja bym tu przecinki całkiem usunęła.
Scena z córką poruszająca.
– A te brzydkie cienie, co robią takie dziwne miny… One sobie pójdą?
Dobre. Czuć grozę, brrr…
Lubię sprawy sądowe, więc i ta mnie porwała. Barwnie opisujesz salę rozpraw i widoczną niesprawiedliwość wobec ojca. Widać, że ciut przekoloryzowana, ale z drugiej strony wiadomo, że ojciec odbiera to w taki sposób, poza tym faktycznie demoniczne siły działają.
Zwierze
Zwierzę
Końcówka mocna. Sprawy rozwodowe ogólnie są paskudne i często ciągną się latami. A przy małych dzieciach to coś strasznego. Ciekawa jestem tego księdza, który nagle się zjawia w szpitalu, pomaga i już zyskuje pewien punkt zahaczenia mówiąc, że może będzie kiedyś potrzebował pomocy. On jest dla mnie mocno podejrzany.
– Przepraszam, zamyśliłem się lekko. Zaczynam tracić rozum, pomyślał.
Myślnik albo od nowej linijki.
Bardzo dobre są sceny z córką. Bohater wariuje i oprócz demonów, świetnie pokazujesz jak zmęczenie, stres, emocje – wszystko na niego wpływa, jeszcze ta mama, co zabrania mówić o bandażu. Jest naprawdę gęsta, niepokojąca atmosfera.
Cienie, które pożerają inne cienie/ludzi – intrygujące.
Samobójstwo, upokarzanie przy wejściu, szalony bieg… I już po rozprawie. Ale męczysz tego bohatera, męczysz, bardzo dobrze to rozegrałeś, człowiek współczuje mu na całej linii. Tylko zastanawiam się, gdzie tu haczyk. Gdzie jego wady. Nie mogę się doczekać odkrycia tej tajemnicy.
spotkałem Go osobiście
Raczej małą, to opowiadanie.
pewien sekret: – ściszył głos
Ja bym nie dała tu dwukropka.
Widząc, że taka uproszczona forma egzorcyzmów nie przyniosła oczekiwanego skutku, zrozumiał, że ich jedyną szansą jest sforsowanie zamka.
Nie wiem, czy to potrzebne? Odbiera dynamizm. Poza tym – napięcie, przerażające cienie, które chcą dopaść Wojtka, pomoc księdza, ucieczka ze szpitala – bardzo dobrze napisane.
– A może, to wcale nie ja byłem celem?
Bez przecinka.
Nie rozumiem, dlaczego Wojtek nie chce z księdzem ratować córki. Tak o nią dbał i nagle już go nic nie obchodzi?
Hm, dla mnie scena z Piotrem jest zbędna. Jasne, mamy informację, że już wtedy był tam cień, ale to drobnostka, a co do zesłania księdza i przyciągania demonów – gdzieś z tekstu też można to wyczytać, tzn. może nie konkretnie to, ale fakt, że znalazł się przy Wojtku wyczuwając te cienie. Przy okazji – nabrałam się z tym księdzem, byłam pewna, że ma w sobie coś złego, że coś jeszcze odwali, ale stopniowo w tekście zacierał się ten trochę szalony, dziwny rys i ksiądz pomagał.
końca Ewa odpowiedziała:
końca, Ewa odpowiedziała:
Rytuał z dziecka – okej, pomysł dobry, tylko czemu tak szybko? Przecież ledwo rozwód, a z drugiej strony, jako matka, miała prawo wyjechać gdzieś z dzieckiem, więc czy musiała wciągać siły nieczyste w rozwód, żeby uzyskać ofiarę z dziecka? Szkoda, że nie wiemy więcej o tej ofierze, czemu tak musiało być i czemu Karolinka jednak w jednej ze scen chciała do matki, skoro była raczej bardziej psychiczna od ojca.
rzucił kozikiem prosto w Ewę. Nie zauważył jednak, że w tym samym czasie Karolinka, podniosła się do pozycji siedzącej. Ostrze, które rzucił, ugodziło ją prosto w szyję, rozcinając tętnicę.
Przesada. ;p Akurat rzucił, akurat wstała i akurat trafił w tętnicę.
Za to gorzki koniec mi się podoba, bo lubię takie.
Ksiądz okazał się kimś, kto chce pomóc, więc moje domysły się nie sprawdziły. ;) Pomysł z cieniami bardzo fajny, ale może zamiast scen z przeszłości, warto gdzieś rozwinąć te cienie, rzucić kilka słów o nich od księdza.
Historia mnie wciągnęła, czytało mi się dobrze. :)
Pozdrawiam,
Ananke
P.S. Zajrzałam do komentarzy i co do księdza to ja rozumiem jego podejście. Przecież ksiądz to człowiek, a ludzie są różni, nie każdy ksiądz musi wierzyć, żeby być księdzem. Jasne, w idealnym świecie powinien, ale nie mamy idealnego świata. Jako nastolatka jeździłam na oazy i zdarzyło mi się rozmawiać z klerykami, którzy nie wierzyli, ale chcieli zostać księżmi, bo nie mieli innego pomysłu na życie. Co do słów księdza do Jezusa. Ja tam uważam, że mógłby coś takiego powiedzieć. Jest taki musical “Jesus Christ Superstar” i tam Jezus też śpiewa taką gorzką piosenkę do Boga, przy czym widziałam komentarze, że “Jezus by tak nie powiedział, bo był w stu procentach po stronie Boga”.
Cześć, Ananke!
Jak zawsze dziękuję Ci za rozbudowany komentarz! :) Babolki w większości poprawiłem zgodnie z Twoimi sugestiami, dzięki za łapankę :)
Bardzo mnie cieszy Twoja opinia w zakresie występującej w opowiadaniu grozy, czy towarzyszących Wojtkowi emocji. To naprawdę budujące, że znalazł się kolejny Czytelnik, do którego te elementy przemówiły.
Hm, dla mnie scena z Piotrem jest zbędna.
Pewnie mógłbym jej elementy rozrzucić po tekście, ale chciałem zrobić pewne “podsumowanie” księdza w jednym miejscu, stąd ta scena.
Przy okazji – nabrałam się z tym księdzem, byłam pewna, że ma w sobie coś złego, że coś jeszcze odwali, ale stopniowo w tekście zacierał się ten trochę szalony, dziwny rys i ksiądz pomagał.
Bo pierwotnie ksiądz miał być zły, ale za namową Barda postanowiłem trochę pomajstrować przy tej postaci :)
Rytuał z dziecka – okej, pomysł dobry, tylko czemu tak szybko? Przecież ledwo rozwód, a z drugiej strony, jako matka, miała prawo wyjechać gdzieś z dzieckiem, więc czy musiała wciągać siły nieczyste w rozwód, żeby uzyskać ofiarę z dziecka? Szkoda, że nie wiemy więcej o tej ofierze, czemu tak musiało być i czemu Karolinka jednak w jednej ze scen chciała do matki, skoro była raczej bardziej psychiczna od ojca.
Tutaj wyjaśnienie jest dość prozaiczne. To jest historia o ojcu, któremu zawalił się świat. Z jego perspektywy nie było istotne dlaczego, ale jak to powstrzymać.
Przesada. ;p Akurat rzucił, akurat wstała i akurat trafił w tętnicę.
Cóż, rzeczywiście mogłem to lepiej przedstawić… :P
Historia mnie wciągnęła, czytało mi się dobrze. :)
I to jest dla mnie najważniejsze, dziękuję ;)
Pozdrawiam serdecznie :)
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Wsłuchując się w głos Czytelników (a jak wiadomo, Vox populi – vox Dei), przerobiłem scenę z rytuałem. Wojtek zabija Ewę, dziewczynka nie żyła wcześniej.
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Cezary, a mi się naprawdę bardzo podobało. Ja szukam czego innego w opowiadaniach. Twoje jest doskonale dla mnie bo pełne dialogów i emocji. Są błędy, niektóre słowa wybijają z immersji, np to o higroskopijności na początku (trochę to przemoc na moim nie za mądrej głowie). Dla mnie wspaniały klimat beznadziejności, ponuroty i niepokoju. Może to nie horror ale groza na pewno. Z minusów zdziwiło mnie że ten ksiądz tak się pojawił od razu jak do kościoła wbiegł Wojtek. Zwykle siedzą gdzieś tam na plebanii jak nie ma mszy. Ja bym zrobił tak że Wojtek zaczął krzyczeć i tamten przyszedł zwabiony krzykiem. Szkoda tylko dziewczynki. Ja bym tutaj ją zostawił dziewczynkę przy życiu, chociaż pewnie powiedzą że tendetne, wystarczy że umrze ojciec, ale już niech coś ma za swoją zgryzotę. Pozdrawiam, BS
Dzięki za odwiedziny, BrunoSiak! :)
Jest mi niezmiernie miło, że opowiadanie Ci się spodobało ;) Tekst pisałem mocno pod kątem późniejszej wersji audio (oczywiście, że poczułem ostatnimi czasy taki wiatr w żagle, że naiwnie nie zakładałem innego scenariusza niż wejście do drugiego etapu), stąd taka, a nie inna forma. Fajnie, że to doceniłeś :)
W kwestiach fabularnych, spotkanie z księdzem mogło się odbyć na sto sposobów i każdy byłby równie sensowny czy prawdopodobny. Zostawię już, jak jest, bo to mniejszy problem niż oryginalna scena śmierci Karolinki.
Bo dziewczynka musiała umrzeć. Musiała… :)
Pozdrawiam!
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
To naprawdę budujące, że znalazł się kolejny Czytelnik, do którego te elementy przemówiły.
Na pewno znajdzie się więcej takich czytelników. :) Myślę, że to w dużej mierze kwestia gustu, ja lubię takie emocjonalne opowiadania, a tu też czułam grozę, te cienie mnie niepokoiły, udręczony przez niesprawiedliwe sądy bohater też do mnie trafiał i przesada przy demonach jest dla mnie okej, bo to przejaskrawienie miało tu sens. ;)
Pewnie mógłbym jej elementy rozrzucić po tekście, ale chciałem zrobić pewne “podsumowanie” księdza w jednym miejscu, stąd ta scena.
No tak, ale czy podsumowanie jest konieczne? ;) To znaczy – może dla innych tak, ja tam nie dowiedziałam się niczego nowego, więc ta scena była zbędna, ale może są czytelnicy, którym ta scena pomogła coś uporządkować. ;)
Bo pierwotnie ksiądz miał być zły, ale za namową Barda postanowiłem trochę pomajstrować przy tej postaci :)
Ha! Intuicja jeszcze mnie nie zawodzi. :D
To jest historia o ojcu, któremu zawalił się świat. Z jego perspektywy nie było istotne dlaczego, ale jak to powstrzymać.
Wiem, ale wiesz – czepiam się, bo mi to trochę zgrzyta. ;)
Cóż, rzeczywiście mogłem to lepiej przedstawić… :P
No na pewno. :D
Pozdrawiam cieplutko!
Na pewno znajdzie się więcej takich czytelników. :)
No tak, ale czy podsumowanie jest konieczne? ;)
Konieczne z pewnością nie, ale bardzo mi na nim zależało :P
Ha! Intuicja jeszcze mnie nie zawodzi. :D
Punkt dla Ciebie ;)
Wiem, ale wiesz – czepiam się, bo mi to trochę zgrzyta. ;)
Wiadoma sprawa, dla mnie to cenna wskazówka na przyszłość :)
Pozdrawiam ;)
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Cześć!
Kolejne opko, którego akcja dzieje się w Olsztynie, przez co mam niespodziewane trudności z obiektywizmem. Mamy bohatera, którego poznajemy na życiowym zakręcie, obserwujemy jego wędrówkę nocnymi ulicami oraz – imho dosyć nieoczekiwane – spotkanie z cieniem, potem zmiana scenerii i kościół, spowiedź (tu wyszło naprawdę dziwnie, nie wiemy, po czyjej stronie jest duchowny, więc imho jest nieźle), potem rozwód… Cały kalejdoskop. Generalnie sporo się dzieje, dosyć długo też nie byłem pewien, na ile całą sytuacja zawiera pierwiastek nadprzyrodzony, a na ile jest formą odreagowania u bohatera.
Wątpliwości zniknęły w szpitalu, kiedy pielęgniarka zaatakowała i klimat z całkiem niezłej grozy i niepewności przeszedł w nieco hollywoodzkie Martwe zło (i tu chwałą Ci za masę smaczków, jak tylko pojawił się kikut, czekałem aż Wojtek zainstaluje sobie na nim piłę łańcuchową, ale może lepiej, że tego nie zrobił, bo to by już było za wiele). W tej dalszej części balansujesz na granicy żartu, ale klimat udaje się utrzymać. Zastanawiam się też, czy nie warto by trochę przygotować grunt pod pierwsze spotkanie z księdzem Krzysztofem, bo jest nieco nieoczekiwane (z jednej strony pełne niepewności, z innej wypada banalnie).
Trochę zaniepokoiła mnie końcówka, bo to taki – nie do końca – happy end, jak to w tematach rozstań niestety często bywa. Ale w sumie morał wychodzi z tego całkiem sensowny, choć gorzki.
Z rzeczy, które jakoś mi się rzuciły:
nogi zdawały się same wyznaczać kierunek beznadziejnej tułaczki ulicami Olsztyna.
Hej, ale żadna tułaczka ulicami Olsztyna nie jest beznadziejna ;-)
pomiar tętna wskazywał około stu uderzeń na sekundę.
na minutę, jak rozumiem z kontekstu.
był niemalże rozczarowany, ale jednocześnie nienaturalnie spełniony. Niczym nastolatek po pierwszym, niespodziewanym stosunku.
Ciekawe i celne porównanie
– Nie słyszałam żadnej groźby, to tylko emocje. Niech pan nie przesadza.
Temida po srogiej korekcie wzroku. Zastanawiam się, czy trochę tego nie przejaskrawiłeś, bo trochę zmienia się ciężar rozłożenia akcentów, mam wrażenie, ale zobaczymy dalej. W każdej razie tutaj aspekt grozy zszedł na dalszy plan, taki trochę wątek poboczny się zrobił (jeśli tak miało być to ok).
Z dzikim okrzykiem doskoczył do stojaka na kroplówkę i z całej siły uderzył pielęgniarkę w głowę.
Tu (imho) wjeżdża klimat Braindead (https://www.youtube.com/watch?v=_Xvfy2_4t4E)
– Mam w dupie, co usłyszałeś – powiedziała wściekle, a następnie rzuciła słuchawką.
Rzuciła telefonem?
Tyle póki co.
2P dla Ciebie: Pozdrawiam i Powodzenia w konkursie!
„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski
Przeczytane :) Jest nieźle, odpowiednia dawka grozy, w pierwszej części sporo absurdalnie niepokojących scen, konstrukcja utworu w porządku, ma to ręce i nogi, bohaterowie umiarkowanie wyraziście, pierwsza część opowiadnia zapowiadała trochę więcej, niż tekst dostarczył, ale ogólnie podobało mi się.
Zatrzymał się przed obrazem przedstawiającym drugą stację drogi krzyżowej, przedstawiającą
Powtórzenie.
Krarze, dzięki za wizytę i rozbudowany komentarz, fajnie, że coś tam w opowiadaniu się podobało :)
Generalnie sporo się dzieje, dosyć długo też nie byłem pewien, na ile całą sytuacja zawiera pierwiastek nadprzyrodzony, a na ile jest formą odreagowania u bohatera.
Cieszy mnie to, bo taki był zamysł :)
Zastanawiam się też, czy nie warto by trochę przygotować grunt pod pierwsze spotkanie z księdzem Krzysztofem, bo jest nieco nieoczekiwane
Starałem się w dalszej części dać mocno do zrozumienia, że ksiądz obserwował Wojtka od jakiegoś czasu. Ale generalnie się zgodzę, mogłem to lepiej przygotować, zamiast później uzasadniać.
Trochę zaniepokoiła mnie końcówka, bo to taki – nie do końca – happy end, jak to w tematach rozstań niestety często bywa
Tu mnie trochę zdziwiłeś. Wojtek został pożarty przez cienie, Karolinka umarła, ksiądz patrzy na to w poczuciu bezsilności i porażki, gdzie tu happy end? :D
Hej, ale żadna tułaczka ulicami Olsztyna nie jest beznadziejna ;-)
Teraz jest całkiem spoko, ale jeszcze kilkanaście lat temu w nocy po takiej Kołobrzeskiej to bym nie chciał się szwendać :P
Dzięki za wskazanie babolków, poprawiłem :)
Zygfrydzie, Tobie również składam podziękowania za lekturę :)
pierwsza część opowiadnia zapowiadała trochę więcej, niż tekst dostarczył, ale ogólnie podobało mi się.
Nie mam wprawy w pisaniu takich długich tekstów, więc pewnie z tego to wynika. No, ale najważniejsze, że się podobało, a nie wymęczyło :P
Powtórzenie
Aj, faktycznie. Poprawiłem :)
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Dzień dybry,
Będę komentować podczas czytania. Może wyjść dziwnie, ale trudno. Spróbujmy.
No, no, mocny początek. Takie lubię. Przynęta od razu zarzucona. I to jaka gruba!…
…A to tylko sen. A może nie? ;p
Przecież serce wali mi, jak oszalałe.
A tu po co przecinek?
rachityczny kształt, który na pierwszy rzut oka przypominał cień siatkarza.
niby wiem, o co chodzi, ale trochę mnie to rozbawiło, bo to brzmi tak, jakbyś uważał, że wszyscy siatkarze są dziwnie powyginani ;p
higroskopijnych
higro… co?
ok, sprawdziłam, mogę czytać dalej.
Poderwał się, jak rażony prądem
Nie zawsze przed jak występuje przecinek:
https://polszczyzna.pl/przecinek-przed-jak/
Kurczę, fajnie Ci wyszło to straszenie rachitycznym siatkarzem. Trudno przestraszyć akcją, która odbywa się w dzień. Nieźle, nieźle.
by przekonać się czy dalej jest ścigany.
Brakujący przecinek.
→ by przekonać się, czy dalej jest ścigany.
– Co się tutaj wyprawia? To jest Dom Boży! – ryknął ksiądz, który był świadkiem zdarzenia.
Nooo, miłosierdzie się wylewa z tego księdza uszami… ;p
Jak sądzę nasz Pan nieprzypadkowo
→ Jak sądzę, nasz Pan nieprzypadkowo
kontynuował nie czekając na odpowiedź.
→ kontynuował, nie czekając na odpowiedź.
Jak widzę dawno temu, to niedobrze.
→ Jak widzę, dawno temu, to niedobrze.
– Jak myślisz, dlaczego zostawiła cię żona?
– Skąd ksiądz?… – wysapał Wojtek, wybity z rytmu nagłą zmianą tematu.
To raczej nie zmiana tematu go wybiła z rytmu.
– Niczym nadzwyczajnym, tak prawdę mówiąc – spuścił głowę – pracuję w supermarkecie, zazwyczaj w dziale obsługi klienta.
Spuszczanie głowy nie jest odgłosem paszczowym.
→ – Niczym nadzwyczajnym, tak prawdę mówiąc. – Spuścił głowę. – Pracuję w supermarkecie, zazwyczaj w dziale obsługi klienta.
jakim to powiedziałeś wnioskuję
→ jakim to powiedziałeś, wnioskuję
Nie udzielę ci rozgrzeszenia, bo i nie ma z czego.
No jak to, a co z pornosami, alkoholem i przeklinaniem? :P
Wojtek słuchał głosu duchownego
,jakby był zahipnotyzowany.
Zbędny przecinek.
Gdy ksiądz Krzysztof zakończył, był niemalże rozczarowany, ale jednocześnie nienaturalnie spełniony.
Kto był rozczarowany, ale jednocześnie nienaturalnie spełniony?
Niczym nastolatek po pierwszym, niespodziewanym stosunku.
Zaraz, moment. Czyli to był gwałt?
– Miałeś dziwną minę i cały się oplułeś…
Wojtek odruchowo chwycił własną brodę. Rzeczywiście, była mokra.
– To nic, dorośli czasem tak mają.
XD
– Widzisz – westchnął głęboko – dorośli… Dorośli czasem się nie dogadują.
Ach, ci dorośli. Robią dziwne miny, opluwają się, nie dogadują się z innymi dorosłymi… ;p
Trochę za dużo tego tłumaczenia wszystkiego dorosłością. Zastanów się nad innym argumentem.
przed oczami znowu widział Ewę z tym, jej, mściwym uśmieszkiem.
ojoj, a na dżumę tu te przecinki?
→ przed oczami znowu widział Ewę z tym jej mściwym uśmieszkiem.
Tak, to wszystko twoja wina, pomyślał, przed oczami znowu widział Ewę z tym, jej, mściwym uśmieszkiem. Prawie wypowiedział te słowa na głos, ale w ostatniej chwili oprzytomniał. Zimny dreszcz wstrząsnął jego ciałem, aż prawie podskoczył. Boże, co się ze mną dzieje.
Spokojnie, to tylko OCD :P
Wojtek poczuł, jak serce mu pęka. Nie mogę się rozłożyć, nie przy Karolince, pomyślał.
Hm.. A czemu nie może zachorować?
Czy może miałeś na myśli rozkleić?
– A te brzydkie cienie, co robią takie dziwne miny… One sobie pójdą?
Na te słowa Wojtek momentalnie zesztywniał. Mocniej przytulił córkę, po czym powoli obrócił się i rozejrzał po okolicy. Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało normalnie. Zmrużył oczy, ale dalej niczego nie dostrzegał. Ostatecznie powiedział:
– To tylko tak ci się zdawało. No, chodźmy już na te lody.
Pf. Dziewczynka widzi demony, a ojciec to olał ;p chodźmy na lody :D Jakieś to dla mnie nienaturalne.
Wydaje mi się, że zapytałby, o jakie demony chodzi. Czy takie spod łóżka czy takie, co wiszą w szafie. Czy córka widzi je w nocy, czy w dzień, czy widziała może jakiś film a może też przy okazji słyszy jakieś głosy i trzeba ją zabrać do psychiatry. Chodzi mi o to, że taki troskliwy ojciec, jak go przedstawiasz, zbadałby sprawę, dopytałby.
[dwudziesty ósmy sierpnia roku Pańskiego dwa tysiące dwudziestego czwartego, godziny poranne]
Ten zapis mnie trochę irytuje i gubi. Za każdym razem muszę scrollować do poprzedniej daty, żeby się zorientować na linii czasu. Gdyby daty były zapisane cyframi, byłoby mi łatwiej. Mam nadzieję, że będzie to miało jakieś logiczne uzasadnienie.
Było coś w powietrzu, jakaś nieprzyjemna aura
Bardzo często używasz słów był/było. Czasami faktycznie nie da się go uniknąć, ale jeśli się da, róbmy to:
→ Coś wisiało w powietrzu, jakaś nieprzyjemna aura
Czuł się, niczym widz na seansie kina
Niepotrzebny przecinek i archaizm nieadekwatny do stylu i czasu akcji.
→ Czuł się jak widz na seansie kina
Wymachiwanie dłońmi, grymasy obrzydzenia na zmianę z nienawistnymi <…?> oraz pogardę.
Wszystko wcześniej było w mianowniku, skąd nagle ten biernik?
I nienawistnymi… co?
Czuł się, niczym widz na seansie kina niemego w pierwszej połowie dwudziestego wieku. Nie słyszał żadnych słów, ale doskonale rozumiał gesty. Wymachiwanie dłońmi, grymasy obrzydzenia na zmianę z nienawistnymi oraz pogardę. Całe morze pogardy, która nie wymagała werbalizacji. Jego wzrok na krótką chwilę skrzyżował się z wzrokiem prawniczki, momentalnie poczuł się mały i wzgardzony. Następnie spojrzał w kierunku sędzi. Ta patrzyła w Ewę, niczym w obrazek.
Niczym, niczym…
→ Ta patrzyła w Ewę jak w obrazek.
Zupełnie, jakbyspijała każdepojedynczesłowowprostz jej ust.
Z każdą chwiląpoczucie zaszczucia powoli, lecz metodycznie kiełkowało w Wojtku.
– Uderzając rozciąłeś skórę.
→ – Uderzając, rozciąłeś skórę.
Pomoże ci za darmo i z przyjemnością
Zjadłeś kropkę. Om nom nom.
Na te słowa mecenas wstał od biurka, skrzyżował dłonie na plecach
A nie za plecami?
złość ulotniła się, jak powietrze z przekłutego igłą balonu
→ złość ulotniła się jak powietrze z przekłutego igłą balonu
Wojtek zdążył podejrzeć komunikat na wyświetlaczu, zgodnie z którym mecenas odebrał połączenie przychodzące od księdza Krzysztofa.
→ Wojtek zdążył podejrzeć wyświetlacz telefonu, na którym widniało połączenie przychodzące od księdza Krzysztofa.
Spojrzał w przerażone, oczy dziecka
→ Spojrzał w przerażone oczy dziecka
ona zawsze się dowiaduje jak ją okłamię.
→ ona zawsze się dowiaduje, jak ją okłamię.
Kelnerka z wyraźnym wyrzutem wymalowanym na twarzy
Aliteracja.
Na te słowa siedzący przy stoliku aplikant aż parsknął ze śmiechu.
– Normalnie nie, ale ta sprawa… Zresztą, sama sprawa to jeszcze małe piwo, prowadziłem już od cholery rozwodówek. Martwi mnie ta cała sędzia, słyszałem o niej paskudne historie. Gdyby choćby drobna część była prawdziwa… A tak w ogóle, to Piotr jestem – powiedział, po czym wyciągnął dłoń.
– Wojtek.
– Maciek – powiedział aplikant, najwyraźniej zachęcony sytuacją.
Zaraz, moment.
Ekspozycja tu jest okropna.
Po pierwsze, zapis sugeruje, że pierwsza wypowiedź była aplikanta, a nie mecenasa. Po drugie, dopiero teraz mecenas mu się przedstawia? Poprzedniego dnia ustalali przez dwie godziny szczegóły i nawet się wzajemnie sobie nie przedstawili?
– Ciebie chyba nikt nie pytał? – powiedział mecenas, po czym wybuchnął śmiechem.
Przez dłuższą chwilę cała trójka śmiała się w najlepsze, popijając wysokoprocentowy alkohol.
Nie wiem, co w tym takiego śmiesznego. Jakby się zjarali, to może by było śmieszne, ale Ty wspomniałeś tylko o alkoholu.
że nie powiedziałeś mi co cię łączy z księdzem Krzysztofem
→ że nie powiedziałeś mi, co cię łączy z księdzem Krzysztofem
wypalił z głupia frant aplikant.
Hę? Co to znaczy?
– Chciałbym powiedzieć, że Maciek się nie zna, bo jest młody i niedoświadczony, ale rzeczywiście coś w tym jest… – potwierdził niechętnie Piotr.
Na Odyna, niech on przestanie mu umniejszać, bo mnie coś trafi ;p
to zrobimy co w naszej mocy żeby chociaż trochę naruszyć statystyki.
→ to zrobimy, co w naszej mocy, żeby chociaż trochę naruszyć statystyki.
Mecenas pokiwał głową z dezaprobatą
Bardziej by mi tu pasowało pokręcił.
oza tym, już sama postać sędzi Baume
A ona nie nazywała się Blume?
Odskoczył, jak oparzony
→ Odskoczył jak oparzony
Po upływie dziesięciu minut, pobiegł prosto do gmachu Sądu Okręgowego.
→ Po upływie dziesięciu minut pobiegł prosto do gmachu Sądu Okręgowego.
Co tu się…, pomyślał.
Ten zapis nie wygląda dobrze. Skoro myśli bohatera zapisujesz kursywą, wydaje mi się, że didaskalia pomyślał są zbędne.
powiedziała sędzia z paskudnym uśmiechem
zastygłymna twarzy.
Meh. Nie obraź się na mnie, ale już trochę mi się nudzi. Mam nadzieję, że zaraz akcja się rozkręci.
Był załamany, zmęczony, a nade wszystko zagubiony,
więc było logiczne, że szukał otuchy.
Wiemy to.
Przekroczył drzwi świątyni, duchownego nie było w zasięgu wzroku.
→ Przekroczył drzwi świątyni, ale duchownego nie było w zasięgu wzroku.
Na znajomy głos duchownego, pospiesznie się odwrócił.
→ Na głos duchownego pospiesznie się odwrócił.
A i ja się chyba dzisiaj napiję.
Fajny ten ksiądz. Taki trochę deista, trochę alkoholik ;p
W końcu, gwałtownym ruchem zerwał nakrętkę, po czym połknął wszystkie tabletki, zapijając to ćwiartką wódki.
→ W końcu gwałtownym ruchem zerwał nakrętkę, po czym połknął wszystkie tabletki, zapijając je ćwiartką wódki.
Lekarz jeszcze przez chwilę obserwował pacjenta, po czym zapisał
jeszczekilka rzeczy w notesie i wyszedł z sali.
Nie miał jednak siły by zaprotestować, a co dopiero wykonać jakikolwiek ruch.
→ Nie miał jednak siły, by zaprotestować, a co dopiero wykonać jakikolwiek ruch.
Ciche rzężenie wypełniło pomieszczenie
Nawet nie czujesz, że rymujesz.
Zniknęły cienie, które zdążyły rozprzestrzenić się w pomieszczeniu.
Zniknęły, a potem się rozprzestrzeniły?
rozkazuje wam
→ rozkazuję wam
– Tak, mający na celu przywołanie bezimiennej istoty żyjącej w krainie cieni, jednego z pierwszych upadłych aniołów – powiedział duchowny na bezdechu. <-> Kluczowym elementem rytuału jest złożenie dziecka w ofierze…
Zabrakło półpauzy.
Nie rozumiem, czemu Wojtek denerwuje się na księdza i nie chce się z nim więcej widzieć? Przecież on próbował mu pomóc. Poza tym cienie dalej mogą go śledzić, więc tym bardziej nie rozumiem tych pretensji.
[wydarzenia, które miały miejsce kilka lat wcześniej]
a czemu teraz nie ma określonej daty?
Słysząc znajomy głos, duchowny odwrócił i cały się rozpromienił.
→ Słysząc znajomy głos, duchowny odwrócił się i cały rozpromienił.
Gdy Wojtek przekroczył próg mieszkania był już do cna wykończony.
→ Gdy Wojtek przekroczył próg mieszkania, był już do cna wykończony.
Wysiadając dostrzegł osobliwą grę świateł
→ Wysiadając, dostrzegł osobliwą grę świateł
Dopadł do drzwi wejściowych jednak te były zamknięte.
→ Dopadł do drzwi wejściowych, jednak te były zamknięte.
Pierwszym, co go uderzyło była woń
→ Pierwszym, co go uderzyło, była woń
by ostrze kozika ponownie raniło ciało Wotjka
Literówka.
Wypełniony obojętnością pozwolił by istoty wchodziły na niego
→ Wypełniony obojętnością pozwolił, by istoty wchodziły na niego
No i dotarliśmy do końca.
Hm. Początek był naprawdę dobry i mocny, zaintrygowałeś mnie nim. Szkoda, że nie miał nic wspólnego z resztą opowieści. Co chciałeś nim sprawić właściwie? Bo teraz nie wiem.
Wyzwanie konkursowe jest bardzo trudne ze względu na ogromną ilość znaków, znam ten ból, bo też w nim biorę udział. Dlatego z jednej strony rozumiem wypełniacze z rozprawami sądowymi, ale z drugiej – strasznie mnie wynudziły.
Pierwsze przedstawienie cienistej postaci zrobiło wrażenie, ale potem już nic mnie nie ruszało. Nie wiem, może za dużo podcastów i filmów o takiej tematyce się naoglądałam, już chyba nic nie jest w stanie mnie zaskoczyć.
Warsztat jest bez zarzutu, ale to pewnie już wiesz. Naprawdę schludnie napisane, pracowicie dobierane słowa, to się szanuje.
Życzę powodzenia na konkursie!
Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć
Hej, HollyHell91!
Dziękuję za wizytę i bardzo rozbudowany komentarz! Znakomitą większość babolków poprawiłem zgodnie z Twoimi sugestiami (w tym wszystkie dotyczące interpunkcji, nie mogę jej ogarnąć do końca…)
higro… co?
ok, sprawdziłam, mogę czytać dalej.
Kurczę, przyznam, że trochę dziwią mnie reakcję na “higroskopijność”. W sensie, to termin pojawiający się już w szkole podstawowej… ;P
Kurczę, fajnie Ci wyszło to straszenie rachitycznym siatkarzem. Trudno przestraszyć akcją, która odbywa się w dzień. Nieźle, nieźle.
Bardzo mi miło :D
No jak to, a co z pornosami, alkoholem i przeklinaniem? :P
Drobiazgi :P
Zaraz, moment. Czyli to był gwałt?
Nie, po prostu nie sądził, że się może udać :) (w sensie: ten hipotetyczny nastolatek)
Trochę za dużo tego tłumaczenia wszystkiego dorosłością. Zastanów się nad innym argumentem.
Mam dwójkę dzieci i jak jestem przemęczony, zniechęcony, albo pada siedemsetne pytanie z rzędu, to potrafię potem już wszystko tłumaczyć dorosłością. Obserwując znajomych w podobnym wieku → nie tylko ja tak mam :)
Pf. Dziewczynka widzi demony, a ojciec to olał ;p chodźmy na lody :D Jakieś to dla mnie nienaturalne
Zwróć uwagę, że Wojtek na tym etapie nie do końca rozumie, co się dzieje. Zmiana tematu i próba zajęcia się przyjemną aktywnością to też mechanizm obronny organizmu.
Ten zapis mnie trochę irytuje i gubi. Za każdym razem muszę scrollować do poprzedniej daty, żeby się zorientować na linii czasu. Gdyby daty były zapisane cyframi, byłoby mi łatwiej. Mam nadzieję, że będzie to miało jakieś logiczne uzasadnienie.
Uzasadnienia są dwa: 1) chciałem zapisać to oryginalnie (a wyszło irytująco) 2) desperacko poszukiwałem znaków (i w sumie są :P)
Po drugie, dopiero teraz mecenas mu się przedstawia? Poprzedniego dnia ustalali przez dwie godziny szczegóły i nawet się wzajemnie sobie nie przedstawili?
Czym innym jest przedstawienie się drugiej osobie w sytuacji formalnej, a zupełnie odmienną sprawą jest przejście na “ty” ;] Mężczyźni tak już mają, nawet jak znają doskonale swoje imiona ;P
Nie wiem, co w tym takiego śmiesznego. Jakby się zjarali, to może by było śmieszne, ale Ty wspomniałeś tylko o alkoholu.
Śmieszkowanie z aplikantów jest zabawne samo w sobie (przynajmniej dla mnie) ;]
Hę? Co to znaczy?
https://wsjp.pl/haslo/podglad/333/z-glupia-frant
Nie rozumiem, czemu Wojtek denerwuje się na księdza i nie chce się z nim więcej widzieć? Przecież on próbował mu pomóc. Poza tym cienie dalej mogą go śledzić, więc tym bardziej nie rozumiem tych pretensji.
Z racjonalnego punktu widzenia → masz pełną rację. Tylko na tym etapie Wojtek jest już tak rozbity psychicznie, że nie myśli racjonalnie. Ma dość wszystkiego i wszystkich.
a czemu teraz nie ma określonej daty?
Bo jak była określona data, to betującym umykało, że to retrospekcja :)
Szkoda, że nie miał nic wspólnego z resztą opowieści. Co chciałeś nim sprawić właściwie? Bo teraz nie wiem.
Dwie rzeczy: 1) zasianie niepewności co do przyszłych zdarzeń, żeby możliwie długo Czytelnik nie miał pewności, które wydarzenia dzieją się naprawdę 2) treść snów często odzwierciedla nasze myśli, obawy, przypuszczenia bądź fantazje. Tutaj podświadomie Wojtek obawia się o życie córki i o niecne zamiary Ewy. Sen wprowadza w ten klimat, jednocześnie niczego nie pokazując jako wprost prawdziwe
Dlatego z jednej strony rozumiem wypełniacze z rozprawami sądowymi, ale z drugiej – strasznie mnie wynudziły.
Rozumiem. Tekst tworzyłem pod kątem założeń konkursowych, więc chciałem wypełnić go akcją w różnych miejscach, ale jednocześnie spójną na jakimś poziomie. Stąd m.in. te rozprawy, które przecież dotyczą bardzo istotnego wątku –> walki o dziecko
Warsztat jest bez zarzutu, ale to pewnie już wiesz. Naprawdę schludnie napisane, pracowicie dobierane słowa, to się szanuje.
Dziękuję Ci za te słowa. Aczkolwiek mam świadomość, że jeszcze pozostało mi sporo braków do wyeliminowania ;]
Życzę powodzenia na konkursie!
Dziękuję i wzajemnie! :)
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Hę? Co to znaczy?
https://wsjp.pl/haslo/podglad/333/z-glupia-frant
O kurde, dzięki. Nigdy wcześniej, ani w rozmowie, ani w książce nie spotkałam się z takim idiomem.
a czemu teraz nie ma określonej daty?
Bo jak była określona data, to betującym umykało, że to retrospekcja :)
Aha. No tak. I weź tu dogódź wszystkim ;P
Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć
O kurde, dzięki. Nigdy wcześniej, ani w rozmowie, ani w książce nie spotkałam się z takim idiomem.
Czyli nie czytasz Gołkowskiego ani Pilipiuka :P
Aha. No tak. I weź tu dogódź wszystkim ;P
A bez szans, zupełnie :P
Pozdrówka :)
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Czyli nie czytasz Gołkowskiego ani Pilipiuka :P
Zgadza się. Gołkowskiego jeszcze nie próbowałam czytać, a do Pilipiuka miałam dwa podejścia. Nie podeszło mi :)
Pozdrówka :)
Pozdrówka również :)
Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć
Dla mnie to taki horror nie horror. Oczywiście w końcu dochodzimy do scen grozy, a w toku opowiadania udało Ci się zasiać w moim sercu niepokój )ale u mnie to nie trudne;) Niemniej jednak odbieram opowiadanie jako dramat psychologiczny. Lęki i obawy rodzica i różne troski nie są mi obce, ale bardziej współczułam Wojtkowi niż bałam się.
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Hej, Ambush!
Dzięki za lekturę i komentarz, dobrze, że chociaż trochę niepokoju się wkradło w toku lektury;)
Lęki i obawy rodzica i różne troski nie są mi obce, ale bardziej współczułam Wojtkowi niż bałam się.
Hmm, grunt, że tekst wzbudził w Tobie jakieś emocje ;) jest tez dla mnie cenne, ze chociaż częściowo opowoadanie chwycilo ;)
Pozdrowka!
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Cześć, CC!
Ślad po obrączce – wyjaśnił.
Ksiądz jak detektyw konsultant Holmes ;)
Horror protagonisty jest przyjemnie rzeczywisty. Podatki, skarbówka, rozwód, utrata praw do dziecka. Urocza mała dziewczynka, która kończy jako przypadkowa ofiara. Momentami czuć sztampą, jak wtedy, gdy dziecko rysuje demoniczne obrazki. Ten – hm, przesadnie dramatyczny, ale nostalgiczny? – klimat horroru przywołał mi na myśl maraton horrorów na Halloween, w którym zdarzają się filmy przeciętne, ale te słabsze elementy przysłania rewelacyjnie wykreowany mroczny klimat. To filmowe podobieństwo potęguje poszatkowanie fabuły na sceny-kadry (z tytułami podrozdziałów z rozpisanym miejscem i czasem akcji).
Ale historia wciąż jest mroczna. Trochę skrzywdzona przez okazyjne poświęcenie na końcu, ale znowu – jest w tym ten klimat gęsiej skórki kina z lat ’90 lub antologii krótkich gier typu slasher czy opętanie przez demona (np. Dark Pictures Antology). Natomiast przedstawiony wątek fantastyczny mógłby być metaforą ciężaru życia przygniatającego protagonistę, a prześladujące go cienie paranoją lub początkiem innej poważnej choroby. Traktowałam to z przymrużeniem oka.
Demon porównany do siatkarza jest wyjątkowo pomysłową metaforą. Jest wiele takich bardzo dobrych porównań w tekście, chociażby to z huśtawką i normalnością/szaleństwem. Myślę, że są one najmocniejszym aspektem tekstu.
Scena rozprawy sądowej (z chórem głosów) przypomniała mi musical, ale w upiornym wydaniu. Moja ulubiona.
Nie żałuję lektury, powodzenia w konkursie.
Hej, Żonglerko!
Dzięki serdeczne za wizytę i komentarz.
Ksiądz jak detektyw konsultant Holmes ;)
To jest czlowiek wielu talentów, tylko zazwyczaj mu coś nie wychodzi i ludzie giną… :)
Momentami czuć sztampą
Tu wychodzi moje średnie rozeznanie w tematyce horrorowej. Nie czytam horrorów, nie oglądam ich, to i pisanie wychodzi tak sobie ;)
Demon porównany do siatkarza jest wyjątkowo pomysłową metaforą. Jest wiele takich bardzo dobrych porównań w tekście, chociażby to z huśtawką i normalnością/szaleństwem. Myślę, że są one najmocniejszym aspektem tekstu
Patrz, a Tarnina zazwyczaj wysyła moje metafory na izbę wytrzeźwień… ;)
Scena rozprawy sądowej (z chórem głosów) przypomniała mi musical, ale w upiornym wydaniu. Moja ulubiona.
Raz jeszcze, dzięki! ;)
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Ja to tak tylko tutaj zostawię…
https://youtu.be/ohdgsn0WANc?si=2nh7XeItK3qTR-ZC
;)
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Trochę mi przeszkadzało to oderwanie od realizmu w niektórych momentach, ale czytało się całkiem przyjemnie :)
Przynoszę radość :)
Dzięki za lekturę, Anet :)
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"