- Opowiadanie: cezary_cezary - Koszmar ojca, czyli stosunkowo mroczna, a momentami wręcz przerażająca rzecz o sądownictwie, religii oraz o emocjach, której odbiorca (ze względu na makabryczne opisy zdarzeń) powinien być pełnoletni

Koszmar ojca, czyli stosunkowo mroczna, a momentami wręcz przerażająca rzecz o sądownictwie, religii oraz o emocjach, której odbiorca (ze względu na makabryczne opisy zdarzeń) powinien być pełnoletni

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Koszmar ojca, czyli stosunkowo mroczna, a momentami wręcz przerażająca rzecz o sądownictwie, religii oraz o emocjach, której odbiorca (ze względu na makabryczne opisy zdarzeń) powinien być pełnoletni

Cho­ciaż­bym cho­dził ciem­ną do­li­ną, zła się nie ulęk­nę, bo Ty je­steś ze mną. Twój kij i Twoja laska są tym, co mnie po­cie­sza.

Psalm 23, wer­set 4.

 

 

[trzy­na­sty sierp­nia roku Pań­skie­go dwa ty­sią­ce dwu­dzie­ste­go czwar­te­go, po­po­łu­dnie]

 

Po­win­ny już do­je­chać, po­my­ślał Woj­tek. Od go­dzi­ny sie­dział na ka­na­pie i bez­na­mięt­nie prze­glą­dał ko­lej­ne przy­pad­ko­wo wy­świe­tla­ne fil­mi­ki na You Tu­bie. Po­trze­bo­wał zabić czas, po­nie­waż nie do­szedł jesz­cze do sie­bie po ostat­niej kłót­ni z Ewą.

Nie był za­do­wo­lo­ny, gdy dzwo­nek do drzwi prze­szko­dził mu w od­móż­dża­ją­cej ak­tyw­no­ści. Mimo tego, wstał z ka­na­py i nie­spiesz­nym kro­kiem ru­szył w kie­run­ku przed­po­ko­ju. Na­chy­lił się, żeby spoj­rzeć przez wi­zjer, za drzwia­mi stał umun­du­ro­wa­ny po­li­cjant, co było dość nie­spo­dzie­wa­ne. Zro­bił w my­ślach szyb­ki ra­chu­nek su­mie­nia, ale osta­tecz­nie do­szedł do wnio­sku, że w ostat­nim cza­sie nie mógł po­peł­nić żad­ne­go prze­stęp­stwa. 

Po­now­nie wy­brzmiał sy­gnał dzwon­ka, więc Woj­tek otwo­rzył drzwi.

– Dzień dobry, czy pan – spoj­rzał w no­tat­nik – Woj­ciech Pio­trow­ski? – za­py­tał po­li­cjant.

– We wła­snej oso­bie, w czym mogę pomóc, panie wła­dzo?

– Star­szy aspi­rant To­masz Bro­dow­ski, czy mogę wejść do środ­ka? Oba­wiam się, że nie mam dla pana do­brych wia­do­mo­ści, a nie chciał­bym ich prze­ka­zy­wać na klat­ce scho­do­wej.

– Co? Zna­czy, tak, oczy­wi­ście. Za­pra­szam do środ­ka.

Po­li­cjant wszedł i za­mknął za sobą drzwi. Wziął głę­bo­ki wdech, po czym po­wie­dział:

– Nie­ca­łą go­dzi­nę temu miało miej­sce zda­rze­nie dro­go­we z udzia­łem pana żony i córki.

– Zda­rze­nie dro­go­we? Zna­czy się, nic po­waż­ne­go, tak?

– Oba­wiam się, że… Może le­piej bę­dzie usiąść…

Wojt­ka prze­szył zimny dreszcz, a serce za­czę­ło szyb­ciej bić.

– Dzię­ku­ję, po­sto­ję. Tym­cza­sem, ko­lej­ny raz wspo­mi­na pan, że się cze­goś oba­wia – po­wie­dział po­iry­to­wa­ny. – Pro­szę mi wresz­cie po­wie­dzieć wprost, co tam się stało? Czy z dziew­czy­na­mi wszyst­ko w po­rząd­ku?

– Ja­dą­cy prze­ciw­le­głym pasem kie­row­ca mu­siał za­słab­nąć i stra­cił pa­no­wa­nie nad po­jaz­dem – wy­ja­śnił. – Do­szło do zde­rze­nia czo­ło­we­go. Pań­ska żona jest tro­chę po­obi­ja­na, praw­do­po­dob­nie bę­dzie ko­niecz­na ob­ser­wa­cja w szpi­ta­lu przez kilka dni, ale ra­czej nie od­nio­sła po­waż­niej­szych ob­ra­żeń. Na­to­miast pana córka…

– Co z nią?

– Przy­kro mi.

– Co pan chce przez to po­wie­dzieć? – Pod­szedł do funk­cjo­na­riu­sza, sta­nął twa­rzą w twarz i chwy­cił obu­rącz za mun­dur. – Co z moją córką? No mów, czło­wie­ku! – krzy­czał.

– Ja nie… – Słowa nie chcia­ły przejść po­li­cjan­to­wi przez gar­dło. – Ja panu po­ka­żę zdję­cie.

Wy­cią­gnął te­le­fon, przez chwi­lę ner­wo­wo na­ci­skał ekran, po czym od­wró­cił wy­świe­tlacz w stro­nę Wojt­ka. Ten spoj­rzał na niego i od­ru­cho­wo wy­rwał urzą­dze­nie z rąk funk­cjo­na­riu­sza. Dło­nie mu drża­ły, gdy ge­stem sta­rał się po­więk­szyć obraz. Po chwi­li upu­ścił te­le­fon i za­niósł się roz­dzie­ra­ją­cym serce krzy­kiem. Ekran smart­fo­na stra­szył wi­ze­run­kiem oka­le­czo­nych zwłok dziew­czyn­ki trzy­ma­nej w rę­kach przez po­ra­nio­ną, ale uśmiech­nię­tą matkę, która spo­glą­da­ła trium­fal­nym wzro­kiem wprost na trzy­ma­ją­ce­go urzą­dze­nie.

– Widzę, że to dla pana po­tęż­ny cios, to zro­zu­mia­łe. – Coś w tonie głosu po­li­cjan­ta ule­gło zmia­nie. – Ja bym się po czymś takim nie pod­niósł.

– O czym ty w ogóle mó­wisz? – szlo­chał Woj­tek.

– Jak w ogóle żyć ze stra­tą dziec­ka? Czy ra­czej, po co w ogóle żyć?

– Wynoś się z mo­je­go miesz­ka­nia!

– Po­wi­nie­neś za­koń­czyć swoje cier­pie­nie – po­wie­dział po­li­cjant, po czym wy­cią­gnął pi­sto­let z ka­bu­ry. – Masz, jest od­bez­pie­czo­ny. Skończ to, po co cier­pieć?

– Ale… 

Funk­cjo­na­riusz do­sko­czył do Wojt­ka, przy­ło­żył mu lufę do skro­ni i chwy­cił za dłoń, przy­cią­ga­jąc ją do spu­stu.

– No dalej, chwyć broń i skończ to! Bądź męż­czy­zną, do cho­le­ry!

– Ja nie chcę, nie mogę… ja się boję… – mówił przez łzy.

– A ja nie – po­wie­dział po­li­cjant, po czym wy­strze­lił.

 

***

W tym mo­men­cie Woj­tek obu­dził się z krzy­kiem, cały zlany potem. W pa­ni­ce się­gnął po te­le­fon i od­czy­tał wia­do­mość SMS od Ewy. „Je­ste­śmy na miej­scu”. Ode­tchnął z ulgą. Roz­sta­li się w kłót­ni, ale nie ozna­cza­ło to, że ży­czył jej źle. Szcze­gól­nie, że razem z nią w sa­mo­cho­dzie była też Ka­ro­lin­ka. 

Woj­tek wstał i za­czął ner­wo­wo cho­dzić po miesz­ka­niu. Pod­szedł do ko­mo­dy i wy­cią­gnął ko­per­tę z pie­cząt­ką Sądu Okrę­go­we­go w Olsz­ty­nie. Wil­got­ne od potu palce zo­sta­wi­ły na sza­rym pa­pie­rze licz­ne ślady. Przez nie­zno­śnie długą chwi­lę to­czył w gło­wie bez­na­dziej­ną walkę, ale osta­tecz­nie wyjął ze środ­ka sfa­ty­go­wa­ny plik do­ku­men­tów, od­czy­tał na­głó­wek: „Pozew o roz­wód”.

 

[trzy­na­sty sierp­nia roku Pań­skie­go dwa ty­sią­ce dwu­dzie­ste­go czwar­te­go, wie­czór]

 

Woj­tek za­ło­żył buty, na­rzu­cił płaszcz i po­spiesz­nie wy­szedł z miesz­ka­nia. Minął za­par­ko­wa­ny pod blo­kiem sa­mo­chód, w tym sta­nie nie mógł­by pro­wa­dzić. Zresz­tą, po­trze­bo­wał się prze­wie­trzyć, a do tego naj­lep­szy był spa­cer. Nie miał spre­cy­zo­wa­ne­go celu, mu­siał zwy­czaj­nie ochło­nąć. Na wspo­mnie­nie nie­daw­ne­go kosz­ma­ru po­now­nie prze­szedł go dreszcz, ale jego umysł za­prząt­nię­ty był do­ku­men­ta­mi z sądu. Jak do tego do­szło? Jak mogło do tego dojść?, po­my­ślał.

Szedł bez celu, byle przed sie­bie. Jeden krok, potem drugi i ko­lej­ne, nogi zda­wa­ły się same wy­zna­czać kie­ru­nek bez­na­dziej­nej tu­łacz­ki uli­ca­mi Olsz­ty­na. Po ja­kimś cza­sie męż­czy­zna zu­peł­nie za­tra­cił świa­do­mość prze­mie­rza­ne­go dy­stan­su oraz upły­wa­ją­ce­go czasu. Po­dob­ne­go zja­wi­ska do­świad­czał cza­sa­mi pod­czas jazdy sa­mo­cho­dem. In­stynk­tow­nie na­zy­wał to „au­to­pi­lo­tem”, cho­ciaż pra­wi­dło­wą nazwą była po­dob­no „ha­lu­cy­na­cja au­to­stra­do­wa”. Tak przy­naj­mniej twier­dził lek­tor jed­ne­go sta­re­go do­ku­men­tu, który Woj­tek kie­dyś obej­rzał. Z grub­sza zja­wi­sko po­le­ga­ło na tym, że czło­wiek, sku­pio­ny na ja­kiejś myśli, nie­świa­do­mie po­ko­ny­wał ko­lej­ne ki­lo­me­try trasy.

Gdy tak prze­mie­rzał olsz­tyń­skie ulice, dość nie­spo­dzie­wa­nie po­czuł nie­przy­jem­ne ob­ja­wy w oko­li­cy serca, coś jakby ukłu­cie, ale znacz­nie moc­niej­sze. Przy­ło­żył dłoń do klat­ki pier­sio­wej i przy­sta­nął, usi­łu­jąc zła­pać od­dech. Czy to moż­li­we, żebym miał aż tak słabą kon­dy­cję? Chyba muszę zwol­nić, po­my­ślał w pierw­szej chwi­li. Od­ru­cho­wo zer­k­nął na wy­świe­tlacz ze­gar­ka, umiej­sco­wio­ny po­środ­ku wska­zó­wek po­miar tętna wska­zy­wał około stu ude­rzeń na mi­nu­tę. Mu­siał się ze­psuć, cho­ler­ny ba­dziew. Prze­cież serce wali mi jak osza­la­łe.

Woj­tek pod­szedł do naj­bliż­szej ławki i usiadł. Nic go już nie kłuło, ale od­czu­wał ro­sną­cy nie­po­kój, zu­peł­nie jakby był ści­ga­ny, ale prze­cież przed nikim nie ucie­kał. Ni­ko­go nie po­win­no w ogóle ob­cho­dzić, że tutaj jest. Ner­wo­wo omiótł wzro­kiem naj­bliż­szą oko­li­cę. Zmru­żył oczy, gdyż po dru­giej stro­nie ulicy do­strzegł jakiś nie­wy­raź­ny, ra­chi­tycz­ny kształt, który na pierw­szy rzut oka przy­po­mi­nał cień siat­ka­rza. Wy­so­ki, po­dłuż­ny, z nie­na­tu­ral­nie dłu­gi­mi koń­czy­na­mi, zda­wał się bar­dziej pły­nąć, niż fak­tycz­nie iść.

– Co do… – Woj­tek nie­świa­do­mie po­wie­dział na głos.

Cień, jak za­alar­mo­wa­ny, ob­ró­cił się w kie­run­ku męż­czy­zny. Fala na­głe­go zimna prze­szła męż­czyź­nie po całej dłu­go­ści krę­go­słu­pa. Twarz, jesz­cze chwi­lę wcze­śniej ubar­wio­na wy­pie­ka­mi, po­marsz­czy­ła się nie­na­tu­ral­nie, zu­peł­nie jakby przez wiele mie­się­cy była na­ra­żo­na na opary o sil­nych wła­ści­wo­ściach hi­gro­sko­pij­nych. Niemy okrzyk za­stygł mu w ustach. Po­de­rwał się jak ra­żo­ny prą­dem i szyb­kim kro­kiem ru­szył mię­dzy bloki. Nie wie­dział, czym była prze­ra­ża­ją­ca isto­ta, ani jakie miała mo­ty­wa­cje, ale czuł pod­skór­nie, że jest jej celem.

Serce Wojt­ka wa­li­ło jak osza­la­łe, a w gło­wie kłę­bi­ły się setki nie­po­ko­ją­cych myśli. Nagle przy­sta­nął, gdyż cień nie­spo­dzie­wa­nie po­ja­wił się kil­ka­na­ście me­trów na wprost od niego. Był też bar­dziej ma­te­rial­ny, niż jesz­cze chwi­lę wcze­śniej.

– Kim… czym je­steś? Dla­cze­go za mną le­ziesz?! – krzyk­nął Woj­tek.

W od­po­wie­dzi isto­ta wy­da­ła prze­ra­ża­ją­cy, udrę­czo­ny sko­wyt i ru­szy­ła szyb­ciej w stro­nę męż­czy­zny. Ten wi­dząc to, rzu­cił się bie­giem przed sie­bie, na oślep, bez wy­raź­ne­go celu, byle dalej. Po do­brych dwóch ki­lo­me­trach po­ko­na­nych sprin­tem, przy­sta­nął na chwi­lę, żeby zła­pać od­dech. Był wy­cień­czo­ny i cały mokry od potu.

Spoj­rzał przez ramię, dziw­na isto­ta dalej po­dą­ża­ła jego śla­dem. Su­nę­ła bez­sze­lest­nie ni­czym zjawa, ale Woj­tek mógł przy­siąc, że od po­cząt­ku po­go­ni znacz­nie przy­bra­ła na masie i jest już w pełni ma­te­rial­na. A co gor­sza, z każdą se­kun­dą nie­ubła­ga­nie skra­ca­ła dy­stans, jaki ją dzie­lił od Wojt­ka. Wi­dząc, że dal­sza uciecz­ka na oślep jest ska­za­na na po­raż­kę, pod­jął de­cy­zję i rzu­cił się bie­giem w kie­run­ku po­bli­skie­go ko­ścio­ła. Nie miał pew­no­ści, czy bę­dzie tam bez­piecz­ny, ale nie miał lep­sze­go po­my­słu. Czuł na ple­cach lo­do­wa­ty od­dech isto­ty, ale zdo­łał do­paść do drzwi świą­ty­ni, które szczę­śli­wym zbie­giem oko­licz­no­ści były otwar­te. Serce męż­czy­zny wa­li­ło jak osza­la­łe, kiedy padł na po­sadz­kę i nie­zgrab­nym ru­chem ob­ró­cił się na plecy, by prze­ko­nać się, czy dalej jest ści­ga­ny. Otarł pot z czoła i ode­tchnął z ulgą. Był sam.

– Co się tutaj wy­pra­wia? To jest Dom Boży! – ryk­nął ksiądz, który był świad­kiem zda­rze­nia.

– Prze… prze­pra­szam, pro­szę… pro­szę księ­dza – od­po­wie­dział Woj­tek, dalej cięż­ko od­dy­cha­jąc. – Ści­gał mnie jakiś po­twór…

– Po­twór?

– Po­twór, demon, nie mam pew­no­ści, ale in­stynk­tow­nie czu­łem, że miał złe za­mia­ry.

Przez dłuż­szą chwi­lę du­chow­ny przy­glą­dał się Wojt­ko­wi, jakby chciał prze­nik­nąć go wzro­kiem i do­strzec to, co jest ukry­te w samym sercu.

– Prze­pra­szam, że pod­nio­słem na cie­bie głos, je­stem oj­ciec Krzysz­tof. Ufam, że po­świę­cisz mi tro­chę czasu, bo chyba wiem, jak ci mogę pomóc, synu.

– Ksiądz mi wie­rzy?

– Dla­cze­go miał­bym ci nie wie­rzyć?

– Bycie ści­ga­nym przez de­mo­ny nie brzmi chyba zbyt praw­do­po­dob­nie.

– Synu, zanim za­czą­łem po­słu­gę w tu­tej­szej pa­ra­fii, przez wiele lat byłem ko­ściel­nym eg­zor­cy­stą. Wi­dzia­łem i sły­sza­łem rze­czy, o któ­rych ci się nie śniło. Więc tak, wie­rzę ci, że gonił cię naj­praw­dziw­szy demon. Jak sądzę, nasz Pan nie­przy­pad­ko­wo skie­ro­wał twoje kroki ku tej świą­ty­ni.

– Wspo­mniał ksiądz, że może mi pomóc?

– Po­zwól, że o coś cię za­py­tam. Kiedy ostat­nio byłeś u spo­wie­dzi? – Wi­dząc zmie­sza­nie ma­lu­ją­ce się na twa­rzy Wojt­ka, kon­ty­nu­ował nie czeka­jąc na od­po­wiedź. – Jak widzę dawno temu, to nie­do­brze.

– Nie było czasu…

– Ale teraz chyba odro­bi­nę go znaj­dziesz? Jak ro­zu­miem, nie spie­szy ci się na ze­wnątrz?

Wy­cią­gnął rękę w kie­run­ku le­żą­ce­go na pod­ło­dze Wojt­ka. Ten, po chwi­li wa­ha­nia, chwy­cił ją i pod­niósł się na równe nogi. Ksiądz ge­stem za­pro­sił go do kon­fe­sjo­na­łu.

W środ­ku było nie­wy­god­nie oraz cia­sno, dość klau­stro­fo­bicz­nie, jed­nak Woj­tek za­mknął drzwi i uklęk­nął. Zło­żył dło­nie, a na­stęp­nie wy­ko­nał znak krzy­ża. Po dłuż­szej chwi­li, jakby szu­kał w od­mę­tach pa­mię­ci wła­ści­wych słów, po­wie­dział:

– Ostat­ni raz u spo­wie­dzi byłem… No, dawno temu… Nie pa­mię­tam do­kład­nie, ale kil­ka­na­ście lat pew­nie mi­nę­ło.

– Nie szko­dzi, Jezus nas kocha i za­wsze na nas czeka, nawet przez wiele lat – od­po­wie­dział spo­koj­nie ksiądz Krzysz­tof.

– Teraz po­wi­nie­nem wy­mie­niać po­peł­nio­ne grze­chy, tak?

– Ty wiesz naj­le­piej, co chcesz po­wie­dzieć.

– Prze­kli­na­łem, piłem al­ko­hol, oglą­da­łem por­no­gra­fię…

– To ba­na­ły – prze­rwał twar­do du­chow­ny. – Czy wie­rzysz w Boga? Czy je­steś gotów za­wie­rzyć mu swoje życie?

– Kie­dyś wie­rzy­łem, ale obec­nie… Chyba nie mam już żad­nej pew­no­ści.

– A czy wie­rzysz w Sza­ta­na? W de­mo­ny? Złą magię i prze­są­dy?

W gło­sie księ­dza Woj­tek wy­czuł ogrom­ny zapał, coś jakby do­miesz­kę fa­na­ty­zmu i eks­cy­ta­cji.

– Jesz­cze wczo­raj nie wie­rzy­łem, ale ta isto­ta, która mnie ści­ga­ła… Sam już nie wiem.

– Jak my­ślisz, dla­cze­go zo­sta­wi­ła cię żona?

– Skąd ksiądz?… – wy­sa­pał Woj­tek, wy­bi­ty z rytmu niespodziewanym pytaniem.

– Ślad po ob­rącz­ce – wy­ja­śnił. – A w two­ich oczach do­strze­gam ból.

– Po­wie­dzia­ła, że za mało się sta­ra­łem. Że jej nie do­ce­nia­łem, za­pa­trzo­ny w sie­bie i wła­sne po­trze­by. Że nie czuła się przy mnie ko­bie­tą – wy­szep­tał.

– A sta­ra­łeś się?

– Ja… Pra­co­wa­łem, opie­ko­wa­łem się dzieć­mi, go­to­wa­łem, ro­bi­łem za­ku­py, za­pew­nia­łem roz­ryw­kę, na­pra­wia­łem rze­czy… – wy­li­czał. – To mało?

– Chyba nie. Nie, wy­da­je mi się, że nie.

– Sam ksiądz widzi…

– Po­wiedz mi jesz­cze, do­ce­nia­łeś żonę?

– Przy każ­dej oka­zji sta­ra­łem się pod­kre­ślać, jak bar­dzo ko­cham Ewę i jaka jest dla mnie ważna.

– To czego za­bra­kło?

– Nie wiem. – Roz­ło­żył ręce w ge­ście bez­rad­no­ści.

– Dla­cze­go nie czuła się ko­bie­tą? Nie trak­to­wa­łeś jej jak ko­bie­ty?

– Wręcz prze­ciw­nie. Kom­ple­men­to­wa­łem, trak­to­wa­łem z na­leż­nym sza­cun­kiem. Ro­bi­łem wszyst­ko, co w mojej mocy, żeby to pod­kre­ślić…

– Brzmisz, jak­byś był krysz­ta­ło­wy, jak jakiś ar­che­typ męża ide­al­ne­go.

– Ide­al­ne­go może nie… – za­wa­hał się. – Ale z pew­no­ścią bar­dzo się sta­ra­łem.

– Czym się zaj­mu­jesz?

– Ni­czym nad­zwy­czaj­nym, tak praw­dę mó­wiąc. – Spu­ścił głowę. – Pra­cu­ję w su­per­mar­ke­cie, za­zwy­czaj w dzia­le ob­słu­gi klien­ta.

– Po tonie, jakim to po­wie­dzia­łeś, wnio­sku­ję, że nie jest to twoja praca ma­rzeń.

– Taką już mia­łem… Pro­wa­dzi­łem wła­sną dzia­łal­ność i han­dlo­wa­łem elek­tro­ni­ką. Mia­łem bar­dzo dobre kon­tak­ty w Chi­nach i na Wscho­dzie, więc mia­łem do­stęp do to­wa­ru, ja­kie­go w tam­tych cza­sach w Pol­sce nie było. W ogóle świet­nie mi się wtedy po­wo­dzi­ło, no i wtedy po­zna­łem też Ewę.

– To co się stało?

Woj­tek, o ile to w ogóle moż­li­we, jesz­cze bar­dziej zmar­kot­niał. Uniósł głowę i przez kraty kon­fe­sjo­na­łu spoj­rzał pro­sto na du­chow­ne­go.

– Za­żą­da­no ode mnie po­tęż­nej ła­pów­ki, a ja od­mó­wi­łem – za­śmiał się po­nu­ro.

– Kto za­żą­dał?

– Nie mam pew­no­ści, ale uzna­łem, że w razie czego ochro­ni mnie po­li­cja albo inne służ­by. W tam­tych cza­sach na­iw­nie wie­rzy­łem, że żyję w pań­stwie prawa. Po­wi­nie­nem chyba do­stać jakiś medal za głu­po­tę, czy coś w tym stylu. W każ­dym razie… nie za­pła­ci­łem i przez jakiś czas był spo­kój. Byłem prze­ko­na­ny, że cała spra­wa ro­ze­szła się po ko­ściach. A potem nie­spo­dzie­wa­nie przy­tra­fi­ły mi się krzy­żo­we kon­tro­le ze skar­bów­ki, za­kła­du ubez­pie­czeń, czy jak to się tam wtedy na­zy­wa­ło, in­spek­cji pracy i kilku in­nych miejsc. Wszyst­kie in­sty­tu­cje naraz.

– Ale prze­cież nie mia­łeś nic na su­mie­niu, praw­da?

– Te kon­tro­le były na­sta­wio­ne na zna­le­zie­nie nie­pra­wi­dło­wo­ści, więc nie­pra­wi­dło­wo­ści od­na­la­zły. Czy, mó­wiąc pre­cy­zyj­nie, sfa­bry­ko­wa­ły nie­pra­wi­dło­wo­ści. Na­ło­ży­li na mnie po­tęż­ne kary fi­nan­so­we. Potem oczy­wi­ście się od­wo­ły­wa­łem, spra­wy cią­gnę­ły się la­ta­mi. Wie ksiądz, co jest w tym za­baw­ne?

– Po­wiedz mi.

– Część z tych spraw nawet wy­gra­łem, ale nic to nie zmie­ni­ło. Kary mu­sia­łem za­pła­cić, bo miały rygor, więc utra­ci­łem cał­ko­wi­cie płyn­ność fi­nan­so­wą. Biz­nes tra­fił szlag.

– Czy mogę cię o coś jesz­cze za­py­tać?

– Śmia­ło.

– Czy wtedy nie za­czę­ły się twoje pro­ble­my mał­żeń­skie?

– Oczy­wi­ście, że… – nie do­koń­czył, za­miast tego spoj­rzał na du­chow­ne­go uważ­nie. – Zaraz, co ksiądz su­ge­ru­je?

– Ni­cze­go nie su­ge­ru­ję. Je­dy­nie słu­cham spo­wie­dzi i sta­ram się zro­zu­mieć, na czym po­le­ga twój pro­blem. Mam pewne po­dej­rze­nia, ale nie chcę wy­cią­gać po­chop­nych wnio­sków. Na­to­miast jedno po­wiem otwar­cie, nie do­strze­gam w tobie winy – po­wie­dział ko­ją­cym tonem. – Na tym za­koń­czy­my. Nie udzie­lę ci roz­grze­sze­nia, bo i nie ma z czego.

– Na pewno coś się znaj­dzie…

– Nie do­pu­ści­łeś się istot­nej ob­ra­zy Pana, więc za­miast roz­grze­sze­nia, przyj­mij moje bło­go­sła­wień­stwo – po­wie­dział, po czym za­czął in­kan­to­wać po ła­ci­nie.

Woj­tek słu­chał głosu du­chow­ne­go jakby był za­hip­no­ty­zo­wa­ny. Nie ro­zu­miał słów, ale ko­ły­sał się w rytm me­lo­dii utwo­rzo­nej ru­chem warg. Był nie­mal­że roz­cza­ro­wa­ny, ale jed­no­cze­śnie nie­na­tu­ral­nie speł­nio­ny, słowami wypowiadanymi księdza Krzysztofa. Ni­czym na­sto­la­tek po pierw­szym, nie­spo­dzie­wa­nym sto­sun­ku.

Du­chow­ny za­stu­kał w drew­no i obaj męż­czyź­ni wy­szli z kon­fe­sjo­na­łu.

– Dzię­ku­ję za wszyst­ko, na­praw­dę mi oj­ciec po­mógł.

– Skrom­ny sługa boży za­wsze po­zo­sta­je do usług. Pa­mię­taj, że jak­kol­wiek nie był­byś zgu­bio­ny, Pan ma za­wsze dla cie­bie czas, tak jak i ja.

– Być może… Być może tego wła­śnie mi po­trze­ba. Dzię­ku­ję za wszyst­ko i do zo­ba­cze­nia – po­że­gnał się i ru­szył ku drzwiom. Po chwi­li jed­nak sta­nął i ob­ró­cił głowę w stro­nę du­chow­ne­go. – Prze­pra­szam, ale z tych ner­wów za­po­mnia­łem się przed­sta­wić. Mam na imię Woj­tek.

– Wiem – od­po­wie­dział le­d­wie sły­szal­nym szep­tem ksiądz.

 

[dwu­dzie­sty piąty sierp­nia roku Pań­skie­go dwa ty­sią­ce dwu­dzie­ste­go czwar­te­go, samo po­łu­dnie]

 

Woj­tek ob­ser­wo­wał, jak Ka­ro­lin­ka buja się na huś­taw­ce. Ni­czym ro­ze­śmia­ne wa­ha­dło, które raz wpra­wio­ne w ruch, nie miało w pla­nach za­koń­czyć cyklu. Do przo­du i je­steś u ma­mu­si, teraz znowu do tyłu, wra­casz do ta­tu­sia, roz­my­ślał. Tra­fiasz w szpo­ny zła i ze­psu­cia, a po chwi­li wra­casz do nor­mal­no­ści. Wi­jesz się w kon­wul­sjach, cier­pisz wiecz­ne ka­tu­sze, po czym wy­le­gu­jesz się wy­god­nie na le­żan­ce z chmur, a służ­ba po­da­je ci chłod­ny napój.

Przed ocza­mi za­mi­go­ta­ła mu Ewa, ale jakaś… inna. Oto­czo­na ogniem, z pło­mie­nia­mi w oczach i mści­wym uśmie­chem. Wy­cią­ga­ła ku Wojt­ko­wi dło­nie, jakby chcia­ła go udu­sić.

– Ta­tu­siu.

Co, jak…

– Ta­tu­siu, wszyst­ko w po­rząd­ku?

– Ja… Tak, ko­cha­nie – od­po­wie­dział wy­rwa­ny z nie­spo­dzie­wa­ne­go transu. W gło­wie mu się za­krę­ci­ło, jakby przez wiele go­dzin był za­mknię­ty w wi­ru­ją­cej pral­ce. – Prze­pra­szam cię, mu­sia­łem po­my­śleć o czymś głu­pim.

– Mia­łeś dziw­ną minę i cały się oplu­łeś…

Woj­tek od­ru­cho­wo chwy­cił wła­sną brodę. Rze­czy­wi­ście, była mokra.

– To nic, do­ro­śli cza­sem tak mają. Coś mó­wi­łaś?

– Nudno mi tutaj, chcę do mamy.

– Zo­stań­my jesz­cze tro­chę, pro­szę. – Wi­dząc brak prze­ko­na­nia na twa­rzy córki, dodał: – To może pój­dzie­my na lody? Nie­da­le­ko otwo­rzy­li nową lo­dziar­nię, po­dob­no bar­dzo dobrą. Co na to po­wiesz?

– Ta­aaak! Je­steś naj­lep­szy, ko­cham cię, ta­tu­siu!

– Ja cie­bie też, có­recz­ko – po­wie­dział, po czym pod­niósł Ka­ro­li­nę i wy­ści­skał ją z ca­łych sił.

– A wiesz, że ma­mu­sia nie po­zwa­la mi jeść lodów? – za­py­ta­ła po­waż­nie.

– To bę­dzie nasz mały se­kret, do­brze?

– Taaak! – Z eks­cy­ta­cji aż za­chi­cho­ta­ła.

Woj­tek chwy­cił córkę za dłoń i ru­szy­li w kie­run­ku lo­dziar­ni. Kątem oka spo­glą­dał na małą i uśmie­chał się pod nosem. Boże, jak ja ją ko­cham. Cu­dow­na dziew­czyn­ka, po­my­ślał.

– Ta­tu­siu…

– Tak, ko­cha­nie?

– Kiedy bę­dzie­my znowu razem miesz­kać?

Woj­tek sta­nął jak wryty, po ple­cach ście­kła mu kro­pel­ka zim­ne­go potu. Przy­kuc­nął i wtu­lił się w głowę córki.

– To nie takie pro­ste – szep­nął.

– Ale ja bym bar­dzo chcia­ła. – Oczy Ka­ro­li­ny za­szły łzami.

– Wiem, skar­bie, ja też bar­dzo bym tego chciał.

– To dla­cze­go nie za­miesz­kasz z nami?

– Wi­dzisz – wes­tchnął głę­bo­ko – do­ro­śli… Do­ro­śli cza­sem się nie do­ga­du­ją.

– To prze­ze mnie, tak? – wy­krzy­cza­ła przez za­tka­ny nos. Od­sko­czy­ła od Wojt­ka.

Tak, to wszyst­ko twoja wina, po­my­ślał, przed ocza­mi znowu wi­dział Ewę z tym jej mści­wym uśmiesz­kiem. Pra­wie wy­po­wie­dział te słowa na głos, ale w ostat­niej chwi­li oprzy­tom­niał. Zimny dreszcz wstrzą­snął jego cia­łem, aż pra­wie pod­sko­czył. Boże, co się ze mną dzie­je.

– Nie mów tak. Tatuś z ma­mu­sią się po­kłó­ci­li, ale nie przez cie­bie. Oboje bar­dzo cię ko­cha­my.

– Ma­mu­sia wcale mnie nie kocha, tak mi po­wie­dzia­ła.

– Może była zła albo zmę­czo­na… Je­stem pe­wien, że na­praw­dę tak nie uważa.

– Ta­tu­siu…

– Tak, ko­cha­nie?

– Czy mogę za­miesz­kać z tobą?

Woj­tek po­czuł, jak serce mu pęka. Nie mogę się rozkleić, nie przy Ka­ro­lin­ce, po­my­ślał.

– Jesz­cze nie teraz, ko­cha­nie.

– To kiedy? – nie od­pusz­cza­ła.

– Mam na­dzie­ję, że już nie­dłu­go. – W od­po­wie­dzi dziew­czyn­ka rzu­ci­ła mu się na szyję i mocno przy­tu­li­ła. Stali tak przez dłuż­szą chwi­lę, wtu­le­ni, bez słowa.

– Ta­tu­siu…

– Tak, có­recz­ko?

– A te brzyd­kie cie­nie, co robią takie dziw­ne miny… One sobie pójdą?

Na te słowa Woj­tek mo­men­tal­nie ze­sztyw­niał. Moc­niej przy­tu­lił córkę, po czym po­wo­li ob­ró­cił się i ro­zej­rzał po oko­li­cy. Na pierw­szy rzut oka wszyst­ko wy­glą­da­ło nor­mal­nie. Zmru­żył oczy, ale dalej ni­cze­go nie do­strze­gał. Osta­tecz­nie po­wie­dział:

– To tylko tak ci się zda­wa­ło. No, chodź­my już na te lody.

 

[dwu­dzie­sty ósmy sierp­nia roku Pań­skie­go dwa ty­sią­ce dwu­dzie­ste­go czwar­te­go, go­dzi­ny po­ran­ne]

 

Świe­żo wy­re­mon­to­wa­na sala są­do­wa wręcz ude­rza­ła po oczach no­wo­ścią i klasą. Po­jem­ni­ki na chu­s­tecz­ki hi­gie­nicz­ne usta­wio­ne przy sto­łach prze­zna­czo­nych dla stron pro­ce­su da­wa­ły pe­wien obraz emo­cji, które za­zwy­czaj po­ja­wia­ły się w po­miesz­cze­niu. Świad­czy­ły także o wy­so­kiej em­pa­tii osób od­po­wie­dzial­nych za kwe­stie or­ga­ni­za­cyj­ne. Jed­nak mimo tego wszyst­kie­go, Woj­tek czuł się za­szczu­ty, zu­peł­nie jakby nie był stro­ną spra­wy cy­wil­nej, a oskar­żo­nym w pro­ce­sie in­kwi­zy­cyj­nym. Było coś w po­wie­trzu, jakaś nie­przy­jem­na aura, co po­wo­do­wa­ło ciar­ki na jego ple­cach.

– Pro­szę o sta­no­wi­sko po­zwa­ne­go. Czy po­pie­ra pan wnio­sek pozwu o roz­wią­za­nie mał­żeń­stwa z pań­skiej wy­łącz­nej winy? – za­py­ta­ła sę­dzia.

– Nie, wy­so­ki są­dzie. Je­że­li już, to wina po­win­na być po obu stro­nach.

Ewa, sie­dzą­ca przy ławie na­prze­ciw, na te słowa osten­ta­cyj­nie prych­nę­ła. Woj­tek spoj­rzał na nią ba­daw­czo. Boże, jak to wszyst­ko się mogło tak po­sy­pać? By­li­śmy tacy szczę­śli­wi, a teraz…

– Czy ro­zu­mie pan, że to ozna­cza ko­niecz­ność prze­pro­wa­dze­nia ca­łe­go, żmud­ne­go i, za­pew­ne, bo­le­sne­go dla pań­stwa, po­stę­po­wa­nia do­wo­do­we­go?

– Nie uwa­żam, żebym był cze­mu­kol­wiek wy­łącz­nie winny – od­po­wie­dział pod nosem.

– Czy może pan po­wtó­rzyć? Tylko nieco gło­śniej, je­że­li łaska – włą­czy­ła się do dys­ku­sji peł­no­moc­nik Ewy.

– Nie uwa­żam, żebym był cze­mu­kol­wiek wy­łącz­nie winny!

– Spo­kój! Zwra­cam uwagę po­zwa­ne­mu, że je­ste­śmy na sali roz­praw i takie za­cho­wa­nie nie li­cu­je z po­wa­gą sądu! Na­stęp­nym razem sąd bę­dzie zmu­szo­ny za­sto­so­wać karę po­rząd­ko­wą. Czy to jasne?

– Tak.

– Tak?

– Tak, wy­so­ki są­dzie. Prze­pra­szam.

– A w przed­mio­cie miej­sca po­by­tu ma­ło­let­niej córki… – sę­dzia za­czę­ła wer­to­wać akta spra­wy – Ka­ro­li­ny Pio­trow­skiej… Czy wy­ra­ża pan zgodę, żeby po­zo­sta­ła w każ­do­ra­zo­wym miej­scu za­miesz­ka­nia matki?

– Po moim tru­pie – wy­ce­dził przez za­ci­śnię­te zęby.

– To się da za­ła­twić! – wy­krzy­cza­ła Ewa z dru­giej stro­ny sali. Ad­wo­kat ge­stem po­ka­za­ła jej, żeby usia­dła.

– Wy­so­ki są­dzie, prze­cież to są jawne groź­by. I do tego ka­ral­ne – za­pro­te­sto­wał Woj­tek.

– Nie sły­sza­łam żad­nej groź­by, to tylko emo­cje. Niech pan nie prze­sa­dza.

– Ale…

– Nie ma żad­ne­go „ale”. Pro­szę usiąść. Sąd przy­stą­pi teraz do in­for­ma­cyj­ne­go słu­cha­nia stron, za­cznie­my od po­wód­ki. Niech pani wsta­nie, od­bie­rze­my teraz per­so­na­lia…

Woj­tek słu­chał hi­sto­rii swo­je­go mał­żeń­stwa, przed­sta­wio­nej w krzy­wym zwier­cia­dle, jakby z boku. Czuł się jak widz na se­an­sie kina nie­me­go w pierw­szej po­ło­wie dwu­dzie­ste­go wieku. Nie sły­szał żad­nych słów, ale do­sko­na­le ro­zu­miał gesty. Kobiety wy­ma­chi­wa­nie dłoń­mi, ich twarze spowiły gry­ma­sy obrzy­dze­nia a oczy wyrażały po­gar­dę. Całe morze po­gar­dy, która nie wy­ma­ga­ła wer­ba­li­za­cji. Jego wzrok na krót­ką chwi­lę skrzy­żo­wał się z wzro­kiem praw­nicz­ki, mo­men­tal­nie po­czuł się mały i wzgar­dzo­ny. Na­stęp­nie spoj­rzał w kie­run­ku sędzi. Ta pa­trzy­ła w Ewę, jak w ob­ra­zek. Zu­peł­nie, jakby spi­ja­ła każde po­je­dyn­cze słowo wprost z jej ust.

Z każdą chwi­lą po­czu­cie za­szczu­cia po­wo­li, lecz me­to­dycz­nie kieł­ko­wa­ło w Wojt­ku. Gotów był przy­siąc, że na mgnie­nie oka wszy­scy zo­sta­li wy­rwa­ni z sali roz­praw. Każda z po­sta­ci wle­pia­ła w niego dzi­kie, wręcz zwie­rzę­ce śle­pia, w któ­rych pło­nął żywy ogień. Po chwi­li wró­ci­ła też fonia.

– By­dlak! – krzy­cza­ła Ewa.

– Zwie­rzę! – wtó­ro­wa­ła jej ad­wo­kat.

– Za­pi­szę, że po­gar­dli­wie się uśmie­cha – do­da­ła pro­to­ko­lant­ka.

– To bę­dzie twój Sąd Osta­tecz­ny! – krzyk­nę­ła sę­dzia.

Woj­tek nie miał pew­no­ści, czy to, co sły­szy to jawa czy opę­tań­cze ha­lu­cy­na­cje. W gło­wie mu wi­ro­wa­ło, a głosy na­si­la­ły się w okrzy­kach wy­ra­ża­ją­cych pier­wot­ną nie­na­wiść. Męż­czy­zna gwał­tow­nie wstał, chwy­cił dłoń­mi wła­sną skroń, po czym za­czął krzy­czeć. Krzy­czał długo i prze­raź­li­wie, a na ko­niec padł na ko­la­na i zwy­mio­to­wał.

– Pro­szę wy­pro­wa­dzić po­zwa­ne­go, naj­wy­raź­niej jest dzi­siaj nie­dy­spo­no­wa­ny. Prze­pra­szam, sza­now­ne panie – sę­dzia zwró­ci­ła się do Ewy i jej peł­no­moc­nicz­ki. – Nie­ste­ty sąd jest zmu­szo­ny od­ro­czyć roz­pra­wę. W obec­nym sta­nie ra­czej nie usły­szy­my od po­zwa­ne­go ni­cze­go sen­sow­ne­go.

– To aku­rat u niego nor­mal­ne – od­burk­nę­ła w od­po­wie­dzi po­wód­ka.

Woj­tek usły­szał chó­ral­ny, wręcz opę­tań­czy śmiech obec­nych na sali ko­biet. Toż to istny sabat cza­row­nic, po­my­ślał, po czym zwy­mio­to­wał i mo­men­tal­nie stra­cił przy­tom­ność.

 

[dwu­dzie­sty dzie­wią­ty sierp­nia roku Pań­skie­go dwa ty­sią­ce dwu­dzie­ste­go czwar­te­go, go­dzi­ny po­ran­ne]

 

Z tru­dem otwo­rzył jedno oko, a potem dru­gie. Za­la­ła go szczy­pią­ca fala ja­sno­ści, od­ru­cho­wo za­sło­nił twarz dłoń­mi. Woj­tek nie od­czu­wał zu­peł­nie bólu, ale krę­ci­ło mu się w gło­wie, jak po za­ży­ciu środ­ków wy­sko­ko­wych.

– Czy ja umar­łem? – wy­szep­tał w próż­nię.

– Nie, na szczę­ście nie. – Usły­szał zna­jo­my głos księ­dza Krzysz­to­fa. – Ze­mdla­łeś pod­czas roz­pra­wy i ude­rzy­łeś głową o ka­mien­ną po­sadz­kę. Le­ka­rze po­dej­rze­wa­li wstrzą­śnie­nie mózgu, ale wy­glą­da na to, że Bóg nad tobą czuwa.

– Skąd oj­ciec wie­dział?…

– Cii – uspo­ko­ił go du­chow­ny. – Już wszyst­ko do­brze, je­steś bez­piecz­ny.

Było coś ko­ją­ce­go w tym gło­sie, co spra­wi­ło, że Woj­tek mu ufał. Od­sło­nił twarz i ro­zej­rzał się po po­miesz­cze­niu. Rze­czy­wi­ście znaj­do­wał się w szpi­ta­lu, po­ma­cał głowę, była owi­nię­ta ban­da­żem.

– Ude­rza­jąc, roz­cią­łeś skórę. Pa­skud­nie krwa­wi­łeś, ale już cię tutaj ład­nie po­zszy­wa­li – wy­ja­śnił ksiądz. – Pew­nie minie tro­chę czasu, ale zda­niem pie­lę­gniar­ki nie po­win­ny zo­stać żadne trwa­łe ślady na ciele.

– A co z roz­pra­wą?

– Tego nie­ste­ty nie wiem, nikt mi nie udzie­li ta­kich in­for­ma­cji.

– Gdzie mój te­le­fon? Za­dzwo­nię do se­kre­ta­ria­tu, może mi po­wie­dzą…

Z nie­ma­łym wy­sił­kiem wstał z łóżka i chwiej­nym kro­kiem ru­szył w kie­run­ku swo­ich rze­czy uło­żo­nych na szaf­ce. Chwy­cił smart­fo­na, a na­stęp­nie wy­szu­kał w sieci numer te­le­fo­nu bez­po­śred­nio do wy­dzia­łu cy­wil­ne­go ro­dzin­ne­go i wy­brał numer. Po kilku pró­bach i nie­ca­łych czter­dzie­stu mi­nu­tach ocze­ki­wa­nia otrzy­mał po­żą­da­ne in­for­ma­cje. Za­ci­snął zęby i spoj­rzał na du­chow­ne­go.

– Na­stęp­na roz­pra­wa zo­sta­ła wy­zna­czo­na na przy­szłą środę.

– Czy mogę ci coś do­ra­dzić? – Wi­dząc ski­nie­nie, po­wie­dział: – Nie idź sam, nie po­ra­dzisz sobie. Mam zna­jo­me­go praw­ni­ka, po­mo­że ci.

– Ja… Ostat­nio słabo stoję z pie­niędz­mi – wes­tchnął – i oba­wiam się, że mnie zwy­czaj­nie nie stać.

– Nie bądź nie­po­waż­ny, me­ce­nas jest moim do­brym ko­le­gą, a poza tym ma u mnie pe­wien… dług. Po­mo­że ci za darmo i z przy­jem­no­ścią.

– Sam nie wiem, nie chcę nad­uży­wać księ­dza uprzej­mo­ści…

– Wszy­scy je­ste­śmy dzieć­mi Pana i po­win­ni­śmy sobie po­ma­gać. Odro­bi­na dobra pusz­czo­na w obieg nie może być czymś złym, nie uwa­żasz? Poza tym, kto wie? Może ja kie­dyś będę po­trze­bo­wał two­jej po­mo­cy?

– Na­praw­dę nie wiem, jak mam dzię­ko­wać…

– Nie dzię­kuj, za­dzwoń i ko­niecz­nie po­wo­łaj się na mnie – po­wie­dział, po czym wrę­czył Wojt­ko­wi wi­zy­tów­kę praw­ni­ka. – No, ale na mnie już czas! Z Bo­giem!

– Do wi­dze­nia, zna­czy… Szczęść Boże!

Woj­tek od­pro­wa­dził księ­dza wzro­kiem. Po­rząd­ny czło­wiek, po­my­ślał. Przez dłuż­szą chwi­lę wpa­try­wał się w wi­zy­tów­kę, ale osta­tecz­nie od­blo­ko­wał ekran te­le­fo­nu i wy­brał numer. Po krót­kiej roz­mo­wie był umó­wio­ny na spo­tka­nie.

 

[trzy­dzie­sty sierp­nia roku Pań­skie­go dwa ty­sią­ce dwu­dzie­ste­go czwar­te­go, samo po­łu­dnie]

 

Woj­tek prze­kro­czył próg kan­ce­la­rii. Ro­zej­rzał się po gu­stow­nie urzą­dzo­nym wnę­trzu, w któ­rym do­mi­no­wa­ły drew­no i ka­mień. Po pra­wej stro­nie znaj­do­wał się se­kre­ta­riat. Za wy­so­kim biur­kiem sie­dzia­ła ele­ganc­ko ubra­na ko­bie­ta.

– Dzień dobry, w czym mogę panu pomóc?

– Dzień dobry, Woj­ciech Pio­trow­ski, byłem umó­wio­ny z…

– Tak, me­ce­nas już na pana czeka – we­szła mu w słowo, po czym wsta­ła i ru­szy­ła ko­ry­ta­rzem. – Pro­szę za mną.

Woj­tek po­dą­żył śla­dem ko­bie­ty. Za­sko­czy­ło go, że ko­ry­tarz na pierw­szy rzut oka spra­wiał wra­że­nie dość krót­kie­go, a teraz wy­da­wał się nie mieć końca. Na ścia­nie wi­sia­ło lu­stro, Woj­tek mi­mo­wol­nie spoj­rzał na swoje od­bi­cie, a przy­naj­mniej coś, co to od­bi­cie imi­to­wa­ło. Oto bo­wiem uj­rzał męż­czy­znę, który po­zor­nie wy­glą­dał jak on, ale twarz miał wy­krzy­wio­ną w wy­jąt­ko­wo pa­skud­ny spo­sób. Zaś oczy świe­ci­ły się żarem, jakby samo pie­kło za­wi­ta­ło na po­wierzch­ni ziemi.

– Czy coś się panu stało? – za­py­ta­ła pra­cow­ni­ca kan­ce­la­rii.

Na te słowa Wojt­ka prze­szły ciar­ki, za­mknął oczy i wy­pu­ścił po­wie­trze. Na­stęp­nie po­now­nie spoj­rzał w lu­stro, tym razem od­bi­cie było nor­mal­ne.

– Prze­pra­szam, za­my­śli­łem się lekko.

Za­czy­nam tra­cić rozum, po­my­ślał.

– Czy mo­że­my iść?

– Tak, oczy­wi­ście.

Gdy zna­leź­li się pod ga­bi­ne­tem me­ce­na­sa, ko­bie­ta otwo­rzy­ła drzwi i ge­stem za­chę­ci­ła Wojt­ka, by wszedł do środ­ka. Sie­dzą­cy za biur­kiem praw­nik wstał, za­piął ma­ry­nar­kę i pod­szedł bli­żej.

– Dzień dobry, panie me­ce­na­sie, dzię­ku­ję, że tak szyb­ko mnie pan przy­jął.

– Na spo­koj­nie, dla przy­ja­cie­la księ­dza Krzysz­to­fa mu­sia­łem zna­leźć czas – od­po­wie­dział z po­wa­gą. – Pro­szę usiąść. – Ge­stem wska­zał fotel.

– Dzię­ku­ję.

– Jak ro­zu­miem, jest pan w trak­cie roz­wo­du. Pierw­sza roz­pra­wa także już się od­by­ła?

– Tak, ale zo­sta­ła nagle prze­rwa­na. Nie mam po­ję­cia, jak do tego do­szło, ale stra­ci­łem przy­tom­ność…

– Ro­zu­miem – od­po­wie­dział praw­nik. – Takie rze­czy się nie­ste­ty zda­rza­ją. Nad­miar emo­cji, stres, al­ko­hol.

– Byłem zu­peł­nie trzeź­wy! – za­pro­te­sto­wał Woj­tek.

– Pro­szę tego nie brać do sie­bie, opo­wia­dam z do­świad­cze­nia. Zdzi­wił­by się pan, jak wiele osób przed roz­pra­wą po­zwa­la sobie łyk­nąć odro­bi­nę wó­decz­ki, tak na od­wa­gę.

– Cóż, ja do ta­kich osób się nie za­li­czam. Przed roz­pra­wą było cał­kiem do­brze, ale w trak­cie… Te wstręt­ne baby mnie osa­czy­ły, było coś w ich oczach…

– Wstręt­ne baby?

– No, Ewa, jej praw­nicz­ka, pro­to­ko­lant­ka i głów­na wiedź­ma – za­klął pod nosem – sę­dzia. Wy­jąt­ko­wo pa­skud­ne i cham­skie bab­sko.

Na te słowa me­ce­nas wstał od biur­ka, skrzy­żo­wał dło­nie za ple­cami i od­wró­cił się w kie­run­ku okna. Przez dłuż­szą chwi­lę nic nie mówił, je­dy­nie ner­wo­wo wdy­chał po­wie­trze. Se­kun­dy, a może mi­nu­ty mi­ja­ły, a sy­tu­acja nie ule­ga­ła zmia­nie. W końcu Woj­tek od­chrząk­nął wy­mow­nie. Praw­nik, jakby wy­rwa­ny z transu, dalej wy­pa­tru­jąc cze­goś za oknem, za­py­tał pół­gło­sem:

– Jak na­zy­wa się sę­dzia, pa­mię­ta pan?

– Chyba jakoś na „be”, brzmia­ło, jakby nie­miec­kie­go po­cho­dze­nia.

– Blume?

– O, wła­śnie tak.

Praw­nik, ni­czym ra­żo­ny prą­dem, sko­czył w kie­run­ku drzwi do ga­bi­ne­tu i ge­stem na­ka­zał Wojt­ko­wi opusz­cze­nie po­miesz­cze­nia.

– Prze­pra­szam, ale jed­nak nie będę mógł panu pomóc.

– Co też pan me­ce­nas opo­wia­da? Prze­cież je­stem zna­jo­mym księ­dza Krzysz­to­fa, sam pan po­wie­dział…

– Nim będę mar­twił się póź­niej. Na tym polu mam przy­naj­mniej cień szan­sy.

– Co? Zaraz! O czym pan w ogóle mówi?

– Prze­gra pan ten pro­ces, stra­ci wszyst­ko, co war­to­ścio­we, a naj­pew­niej także po­stra­da zmy­sły. Przy­kro mi, ale nie mogę być tego czę­ścią.

Woj­tek czuł, jak na­ra­sta­ją­ca w nim od dłuż­sze­go czasu wście­kłość po­wo­li przej­mu­je stery nad or­ga­ni­zmem. Dzia­łał in­stynk­tow­nie, do­sko­czył do praw­ni­ka, chwy­cił i przy­szpi­lił do ścia­ny. Przy­bli­żył twarz do twa­rzy męż­czy­zny, oczy pło­nę­ły mu dzi­kim sza­leń­stwem czło­wie­ka zde­spe­ro­wa­ne­go i go­to­we­go na wszyst­ko.

– Naj­bar­dziej… war­to­ścio­wa… jest… moja… córka… – wy­ce­dził. – Je­że­li za­brak­nie jej w moim życiu, to ja… Nie chcę ta­kie­go życia.

Ad­re­na­li­na pu­ści­ła, złość ulot­ni­ła się jak po­wie­trze z prze­kłu­te­go igłą ba­lo­nu. Woj­tek pu­ścił praw­ni­ka, padł na ko­la­na i za­czął szlo­chać.

– Ja… Nie wie­dzia­łem, pro­szę mi wy­ba­czyć… – tłu­ma­czył się me­ce­nas. – Ale musi mnie pan zro­zu­mieć, ry­zy­ko jest ogrom­ne.

– Bez niej nie mam po­wo­du, żeby dalej żyć.

– Ja na­praw­dę… – pró­bo­wał tłu­ma­czyć dalej praw­nik, ale urwał w po­ło­wie zda­nia, po­nie­waż za­czął mu wi­bro­wać te­le­fon znaj­du­ją­cy się w we­wnętrz­nej kie­sze­ni ma­ry­nar­ki. Wy­cią­gnął urzą­dze­nie i za­marł. – Prze­pra­szam na mo­ment.

Wojtek zdążył podejrzeć wyświetlacz telefonu, na którym widniało połączenie przychodzące od księdza Krzysztofa. Praw­nik sta­rał się mówić szep­tem, tak by nie dało się zro­zu­mieć słów, jed­nak po­je­dyn­cze ury­wa­ne wy­ra­zy jasno wska­zy­wa­ły na to, że ner­wo­wo się tłu­ma­czył, a roz­mów­ca tego nie przyj­mo­wał do wia­do­mo­ści. Osta­tecz­nie roz­mo­wa te­le­fo­nicz­na do­bie­gła końca.

– Zde­cy­do­wa­łem, że jed­nak panu po­mo­gę – po­wie­dział z miną, jakby wła­śnie do­wie­dział się o ry­chłym in­ter­no­wa­niu do obozu kon­cen­tra­cyj­ne­go.

– Co ta­kie­go po­wie­dział panu ksiądz?

– To w tej chwi­li zu­peł­nie nie­istot­ne. Pro­szę usiąść i opo­wie­dzieć mi raz jesz­cze wszyst­kie szcze­gó­ły spra­wy.

Na­stęp­ne dwie go­dzi­ny męż­czyź­ni spę­dzi­li na usta­la­niu prio­ry­te­tów w spra­wie, stra­te­gii dzia­ła­nia i in­nych de­ta­lach. Osta­tecz­nie Woj­tek opu­ścił kan­ce­la­rię w znacz­nie lep­szym hu­mo­rze.

– Cho­le­ra, to na­praw­dę może się udać – po­wie­dział sam do sie­bie.

 

[pierw­szy wrze­śnia roku Pań­skie­go dwa ty­sią­ce dwu­dzie­ste­go czwar­te­go, wie­czór]

 

Woj­tek ob­ser­wo­wał z roz­rzew­nie­niem, jak sie­dzą­ca przy stole Ka­ro­lin­ka wy­peł­nia­ła ko­lo­ro­wan­kę. Pa­mię­tał jesz­cze, jak nie­ca­ły rok wcze­śniej dziew­czyn­ka miała pro­blem z trzy­ma­niem linii, a teraz – aż miło było pa­trzeć na kieł­ku­ją­ce za­pę­dy ar­ty­stycz­ne.

– Chcesz się napić soku, có­recz­ko?

– Chęt­nie – rzu­ci­ła obo­jęt­nym tonem, po­chło­nię­ta ko­lo­ro­wa­niem.

Wyjął z szaf­ki kar­ton soku i nalał do po­ło­wy szklan­ki. Uśmiech­nął się sam do sie­bie, po czym ru­szył w kie­run­ku dziew­czyn­ki.

– Pro­szę, oto twój… – nie do­koń­czył, szklan­ka z trza­skiem roz­bi­ła się o pod­ło­gę, a sok ochla­pał wszyst­ko do­oko­ła.

Przyj­rzał się uważ­nie ob­raz­ko­wi, który ko­lo­ro­wa­ła Ka­ro­lin­ka. Przed­sta­wiał małą dziew­czyn­kę oto­czo­ną przez cie­nie, z któ­rych każdy trzy­mał w ręku za­krwa­wio­ny nóż. Woj­tek wie­dział, że to nie jest moż­li­we, ale mrocz­ne po­sta­cie po­ru­sza­ły się, raz za razem za­nu­rza­jąc ostrza w ciele ma­leń­stwa. Do­słow­nie sły­chać było jej krzyk, prze­raź­li­wy i prze­ni­ka­ją­cy duszę na wskroś.

– Nie ura­tu­jesz jej, nie ura­tu­jesz, jest nasza, nasza, nasza… – skan­do­wa­ły ochry­płe głosy, do­bie­ga­ją­ce ze wszyst­kich stron.

– Kim je­ste­ście?! Czego chce­cie?! – krzy­czał Woj­tek, krę­cąc się wokół wła­snej osi.

– Nasza, nasza, nasza…

– Ta­tu­siu! – Płacz dziew­czyn­ki tłu­mi­ły szep­ty nie­zna­nych istot.

– Zo­staw­cie nas, sły­szy­cie? Zo­staw­cie!

Woj­tek gotów był rzu­cić się po nóż i za­cząć ata­ko­wać nie­wi­dzial­nych na­past­ni­ków na oślep, gdy wresz­cie do­tar­ło do niego, że je­dy­nym praw­dzi­wym dźwię­kiem jest ten, który wy­da­je Ka­ro­lin­ka. Wy­ra­żo­na rzew­ny­mi łzami roz­pacz dziew­czyn­ki, która nie ro­zu­mie dla­cze­go jej tata miota się po po­miesz­cze­niu w psy­cho­tycz­nym szale. Kubeł zim­nej wody spadł wprost na plecy Wojtka­, więc ten men­tal­nie oprzy­tom­niał i ro­zej­rzał się po po­miesz­cze­niu. Byli z córką sami, nie do­strze­gał żad­nych istot, które mo­gły­by go stra­szyć.

– Ta­tu­siu, boję się cie­bie… – szlo­cha­ła Ka­ro­lin­ka.

– Có­recz­ko… – Spoj­rzał w prze­ra­żo­ne oczy dziec­ka, na­puch­nię­te od łez spły­wa­ją­cych po bro­dzie i drżą­cych ustach. – Có­recz­ko, prze­pra­szam, tak bar­dzo cię prze­pra­szam… Ja… Ja nie wiem, co się ze mną dzie­je…

– Ja chcę wra­cać do ma­mu­si…

Słowa dziew­czyn­ki wbiły się w sam śro­dek umy­słu Wojt­ka ni­czym po­tęż­ny sopel lodu. Wy­brzmie­wa­ły jak wyrok, a naj­gor­sze, że za­słu­żył na niego.

– Ro­zu­miem, za chwi­lę cię od­wio­zę.

Pod­szedł do dziew­czyn­ki i chwy­cił ją mocno w ra­mio­na, usi­łu­jąc uspo­ko­ić. W tym samym cza­sie ukrad­kiem spo­glą­dał na ko­lo­ro­wan­kę przed­sta­wia­ją­cą Kró­lew­nę Śnież­kę w to­wa­rzy­stwie sied­miu kra­sno­lud­ków. Żad­nych cieni, żad­nych noży i z pew­no­ścią żad­nej krwi na ob­raz­ku nie było. Woj­tek wy­czuł jed­nak coś na ręce córki.

– Ko­cha­nie, czy mo­żesz pod­wi­nąć rękaw ko­szul­ki?

– Ma­mu­sia mi za­bro­ni­ła.

– Masz tam ban­daż, tak? Czy coś ci się stało?

– Ma­mu­sia mi za­bro­ni­ła o tym roz­ma­wiać.

– Ale wiesz, że mnie mo­żesz o wszyst­kim po­wie­dzieć, praw­da? Ma­mu­sia nie musi się o tym do­wie­dzieć, to bę­dzie taka nasza mała ta­jem­ni­ca.

– Ma­mu­sia się dowie, ona za­wsze się do­wia­du­je, jak ją okła­mię.

Wi­dząc praw­dzi­we prze­ra­że­nie na twa­rzy córki, Woj­tek po­sta­no­wił nie drą­żyć te­ma­tu. Przez chwi­lę roz­wa­żał, czy nie po­je­chać do szpi­ta­la, albo za­wia­do­mić po­li­cji, ale osta­tecz­nie uznał, że oszczę­dzi córce do­dat­ko­we­go stre­su. Muszę za­py­tać me­ce­na­sa, co po­wi­nie­nem zro­bić, po­my­ślał.

 

[drugi wrze­śnia roku Pań­skie­go dwa ty­sią­ce dwu­dzie­ste­go czwar­te­go, późny wie­czór]

 

Kel­ner­ka z ewidentnym niezadowoleniem wy­ma­lo­wa­nym na twa­rzy po­sta­wi­ła przy sto­li­ku ko­lej­ną bu­tel­kę whi­sky. Od go­dzi­ny ob­słu­gi­wa­ła trzech męż­czyzn, któ­rzy sie­dzie­li przy stole z wy­jąt­ko­wo mar­kot­ny­mi mi­na­mi. Scena przy­po­mi­na­ła jej bar­dziej stypę po tra­gicz­nie zmar­łym to­wa­rzy­szu broni, niż kla­sycz­ne spo­tka­nie przy drin­ku czy dwóch.

– Coś wam jesz­cze po­trze­ba, chło­pa­ki? – za­py­ta­ła.

– Dzię­ki, w razie po­trze­by bę­dzie­my cię wołać – od­po­wie­dział Woj­tek.

Usły­szaw­szy to, z nie­ukry­wa­ną ulgą ode­szła od sto­li­ka i znik­nę­ła za barem. Była wy­jąt­ko­wo zgrab­na, więc sie­dzą­cy przy sto­li­ku męż­czyź­ni wo­dzi­li za nią wzro­kiem.

– Wła­śnie, me­ce­na­sie, pan za­wsze po na­ra­dzie wo­jen­nej przed roz­pra­wą wy­cho­dzi z klien­ta­mi na drin­ka?

Na te słowa sie­dzą­cy przy sto­li­ku apli­kant aż par­sk­nął ze śmie­chu.

– Nor­mal­nie nie, ale ta spra­wa… Zresz­tą, sama spra­wa to jesz­cze małe piwo, pro­wa­dzi­łem już od cho­le­ry roz­wo­dó­wek. Mar­twi mnie ta cała sę­dzia, sły­sza­łem o niej pa­skud­ne hi­sto­rie. Gdyby choć­by drob­na część była praw­dzi­wa… A tak w ogóle, to Piotr je­stem – po­wie­dział, po czym wy­cią­gnął dłoń.

– Woj­tek.

– Ma­ciek – po­wie­dział apli­kant, naj­wy­raź­niej za­chę­co­ny sy­tu­acją.

– Cie­bie chyba nikt nie pytał? – po­wie­dział me­ce­nas, po czym wy­buch­nął śmie­chem.

Przez dłuż­szą chwi­lę cała trój­ka śmia­ła się w naj­lep­sze, po­pi­ja­jąc wy­so­ko­pro­cen­to­wy al­ko­ho­l.

– Wiesz, Pio­trek, wła­śnie mi się przy­po­mnia­ło, że nie po­wie­dzia­łeś mi, co cię łączy z księ­dzem Krzysz­to­fem… – za­czął nie­śmia­ło Woj­tek.

Me­ce­nas mo­men­tal­nie spo­waż­niał i usiadł pro­sto na krze­śle. Twarz męż­czy­zny, jesz­cze chwi­lę temu ra­do­sna, spo­waż­nia­ła. Widać było gołym okiem, że przez dłuż­szy mo­ment bije się z my­śla­mi, osta­tecz­nie po­wie­dział:

– To są nasze spra­wy. Ksiądz jest… do­brym czło­wie­kiem, tak myślę, ale… – urwał w po­ło­wie zda­nia. – Po­wiedz­my, że cza­sa­mi jego me­to­dy i przy­słu­gi, któ­rych ocze­ku­je, są nie­ko­niecz­nie zgod­ne z ofi­cjal­ną dok­try­ną Ko­ścio­ła.

Woj­tek chciał jesz­cze po­cią­gnąć Pio­tra za język, ale wi­dział wy­raź­nie, że ni­cze­go wię­cej się nie dowie. Za­prze­stał więc prób i za­czął roz­glą­dać się po wnę­trzu baru. Przez mo­ment miał wra­że­nie, że bar­man rzuca na ścia­nę dziw­nie wy­glą­da­ją­cy cień, ale osta­tecz­nie uznał, że to wy­obraź­nia, wspo­ma­ga­na przez al­ko­hol, płata mu figle.

– Ale po­wiem wam, i nie chcę tu być złym pro­ro­kiem, ale w tym cho­ler­nym kraju oj­ciec jest na prze­gra­nej po­zy­cji, szan­se na to, że sąd nie przy­zna opie­ki nad dziec­kiem matce są marne – wy­pa­lił z głu­pia frant apli­kant.

– Chciał­bym po­wie­dzieć, że Ma­ciek się nie zna, bo jest młody i nie­do­świad­czo­ny, ale rze­czy­wi­ście coś w tym jest… – po­twier­dził nie­chęt­nie Piotr. – No, ale obie­ca­łem, że ci po­mo­że­my, Woj­tek, to zro­bi­my co w na­szej mocy, żeby cho­ciaż tro­chę na­ru­szyć sta­ty­sty­ki. Mam też na­dzie­ję, że nie skoń­czy się to dla nas wszyst­kich bar­dzo nie­do­brze…

– Dzię­ku­ję ci… Dzię­ku­ję wam – po­pra­wił się Woj­tek – bar­dzo. Na­praw­dę, nie wie­cie, ile to dla mnie zna­czy…

– Bę­dzie do­brze, zo­ba­czysz! Tylko mu­si­my dzia­łać, jak to ma­wia­ją an­go­le, step baj step – pod­su­mo­wał Ma­ciek. – No, ale wy­bacz­cie mi na chwi­lę, zew na­tu­ry wzywa!

Me­ce­nas pokręcił głową z dez­apro­ba­tą, Woj­tek tylko się uśmiech­nął pod nosem. Od­pro­wa­dził apli­kan­ta wzro­kiem. Przy oka­zji otak­so­wał też kel­ner­kę i spo­sęp­niał, tym razem miał wra­że­nie, że to z jej cie­niem coś było nie tak, zu­peł­nie jakby żył wła­snym ży­ciem i, co gor­sza, śle­dził ruchy Maćka. Ko­bie­ta wy­szła zza baru i ru­szy­ła w kie­run­ku to­a­le­ty.

Po kil­ku­na­stu mi­nu­tach wró­ci­ła na sta­no­wi­sko pracy. Piotr cały czas mówił, ale Woj­tek sie­dział jakby z boku, wy­pusz­cza­jąc jed­nym uchem to, co wle­cia­ło do dru­gie­go. Z pełną uwagą wpa­try­wał się w cień, jaki rzu­ca­ła kel­ner­ka. Dałby sobie rękę uciąć, że był więk­szy, niż jesz­cze przed chwi­lą.

Nie­ca­łą go­dzi­nę póź­niej męż­czyź­ni za­czę­li lekko się nie­po­ko­ić. Apli­kan­ta, jak spraw­dzi­li, nie było w to­a­le­cie, a te­le­fon miał wy­łą­czo­ny. Za to kel­ner­ka, za­py­ta­na wprost, od­po­wie­dzia­ła, że w ogóle nie ko­ja­rzy, żeby Ma­ciek wcho­dził do ubi­ka­cji. 

– To nie byłby pierw­szy raz, gdy znik­nął nagle i bez słowa. Ta dzi­siej­sza mło­dzież… – Me­ce­nas po­ki­wał głową z dez­apro­ba­tą. – Skoro sam nie dał znać, to my też nie bę­dzie­my za­mar­twiać się na zapas.

– Tak, pew­nie masz rację…

– No, ty już le­piej, Woj­tek, wra­caj do domu, po­ju­trze czeka nas ważny dzień.

– A ty, jesz­cze zo­sta­jesz?

– Muszę od­wie­dzić na­sze­go wspól­ne­go zna­jo­me­go w su­tan­nie i wy­ja­śnić kilka spraw.

– Ro­zu­miem, po­wo­dze­nia i do zo­ba­cze­nia w środę! – rzu­cił na od­chod­ne.

Nie po­dzie­lił się z me­ce­na­sem swo­imi po­dej­rze­nia­mi od­no­śnie pra­cow­ni­ków baru. Bo jak niby miał­by go prze­ko­nać do ist­nie­nia po­ten­cjal­nie mor­der­czych cieni, które śle­dzą ludzi i ich… No wła­śnie, co z nimi ro­bi­ły? Po­że­ra­ły? A może tylko śle­dzi­ły i zo­sta­wia­ły sa­mo­pas? Poza tym, już sama po­stać sędzi Baume wy­raź­nie bu­dzi­ła w praw­ni­ku grozę, więc nie było po­wo­du do­da­wać mu ko­lej­nych zmar­twień.

Woj­tek, po­grą­żo­ny w tych my­ślach, ru­szył wol­nym kro­kiem w kie­run­ku miesz­ka­nia. Wy­pi­ty al­ko­hol z jed­nej stro­ny dodał mu od­wa­gi, z dru­giej na­to­miast przy­tę­pił zmy­sły, więc cień, ły­pią­cy na niego z wierz­choł­ka Wy­so­kiej Bramy, nie spo­wo­do­wał żad­nej re­ak­cji obron­nej.

Woj­tek był już w po­bli­żu “szu­bie­nic”, gdy pod wi­ze­run­kiem żoł­nie­rza Armii Czer­wo­nej do­strzegł sie­dzą­cą po tu­rec­ku dziew­czyn­kę. Jej głowa była po­chy­lo­na, a całe ciało ko­ły­sa­ło się w przód i w tył, ni­czym wpra­wio­ne w ruch wa­ha­dło.

Męż­czy­zna pod­szedł bli­żej i za­py­tał:

– Wszyst­ko w po­rząd­ku? Je­steś tutaj sama? Gdzie twoi ro­dzi­ce?

– Nasza, nasza, nasza… – wy­szep­ta­ła w od­po­wie­dzi dziew­czyn­ka, po czym unio­sła głowę.

Spo­kój i ciszę nocy prze­szył krzyk naj­praw­dziw­sze­go prze­ra­że­nia, gdy Woj­tek do­strzegł, że dziew­czyn­ka ma twarz Ka­ro­lin­ki. Od­sko­czył jak opa­rzo­ny i za­krył twarz dłoń­mi.

– To się nie dzie­je na­praw­dę, to nie może się dziać… – mam­ro­tał.

– Czy wszyst­ko z panem w po­rząd­ku? – za­py­ta­ła dziew­czyn­ka, która zde­cy­do­wa­nie nie była jego córką.

– Ja… – Roz­chy­lił dło­nie i ode­tchnął głę­bo­ko. – Prze­pra­szam, mu­sia­łem cię z kimś po­my­lić. Mam na­dzie­ję, że cię nie wy­stra­szy­łem.

– To było cał­kiem za­baw­ne.

– Skoro tak uwa­żasz. Dla­cze­go je­steś tutaj sama?

Dziew­czyn­ka zu­peł­nie stra­ci­ła za­in­te­re­so­wa­nie Wojt­kiem. Po­now­nie po­chy­li­ła głowę i za­czę­ła się ko­ły­sać, re­cy­tu­jąc przy tym:

 

Z mroku wy­szedł cień i zgar­nął sie­rot­ki trzy.

Po­ło­żył ich głowy na pień, a potem wy­sta­wił kły. 

Krzy­cza­ły ma­leń­stwa, stra­chem wy­peł­nio­ne.

Bo sa­me­mu dia­błu zo­sta­ły na ofia­rę zło­żo­ne…

 

Woj­tek nie słu­chał dal­szej czę­ści, bez słowa po­zo­sta­wił dziew­czyn­kę i po­biegł w kie­run­ku po­sto­ju tak­só­wek. Wsiadł do pierw­szej z brze­gu i za­mó­wił kurs do domu.

 

[czwar­ty wrze­śnia roku Pań­skie­go dwa ty­sią­ce dwu­dzie­ste­go czwar­te­go, go­dzi­ny po­ran­ne]

 

Sie­dzi­ba kan­ce­la­rii mie­ści­ła się do­słow­nie rzut be­re­tem od bu­dyn­ku sądu, więc Woj­tek umó­wił się z Pio­trem na krót­kie spo­tka­nie przed samą roz­pra­wą. Był już kil­ka­dzie­siąt me­trów od celu, gdy do­strzegł przed sobą wy­raź­ne po­ru­sze­nie. Na chod­ni­ku stały na sy­gna­le dwa ra­dio­wo­zy i am­bu­lans. Tłum ga­piów od­gro­dzo­no taśmą po­li­cyj­ną od, jak się oka­za­ło, miej­sca zda­rze­nia.

– Co tam się wy­da­rzy­ło? – za­py­tał Woj­tek jed­ne­go z męż­czyzn sto­ją­cych w tłu­mie.

– Po­dob­no sa­mo­bój­stwo, gość wy­sko­czył z okna z szó­ste­go pię­tra.

Woj­tek za­marł. Na szó­stym pię­trze miała sie­dzi­bę kan­ce­la­ria.

– Wia­do­mo, kto sko­czył? – za­py­tał nie­pew­nie.

– Chyba jakaś szy­cha, pew­nie praw­nik, bo od­wa­lo­ny w gar­ni­tur i la­kier­ki.

– Praw­nik?! – krzyk­nął, prze­ra­żo­ny.

Gdy przedarł się przez ga­piów, zo­ba­czył le­żą­ce na chod­ni­ku zwło­ki Pio­tra. Ciało Wojt­ka prze­szy­ła nagła fala zimna, która mo­men­tal­nie prze­ro­dzi­ła się w atak pa­ni­ki. Serce za­czę­ło bić tak mocno, jakby miało wy­rwać się na po­wierzch­nię. Od­dech nie­bez­piecz­nie przy­spie­szył, a po ple­cach po­le­cia­ły struż­ki zim­ne­go potu.

Dzwo­nek alar­mu w te­le­fo­nie wy­rwał Wojt­ka z otę­pie­nia, nie­zno­śnie przy­po­mi­na­jąc o roz­pra­wie, wy­zna­czo­nej już za kwa­drans. Setki nie­po­ko­ją­cych pytań kłę­bi­ły się w gło­wie męż­czy­zny, ale nie było czasu na po­szu­ki­wa­nie od­po­wie­dzi. Po upły­wie dzie­się­ciu minut po­biegł pro­sto do gma­chu Sądu Okrę­go­we­go.

Gdy do­tarł do sta­no­wi­ska ochro­ny, szyb­kim ru­chem rzu­cił do ko­szy­ka te­le­fon, port­fel i ze­ga­rek. Prze­szedł przez bram­kę, nie­zno­śny dźwięk po­in­for­mo­wał o obec­no­ści me­ta­li.

– To pew­nie sprzącz­ka od paska… – tłu­ma­czył bar­dziej sobie, niż ochro­nia­rzo­wi.

– Za­pew­ne, pro­szę go zdjąć i przejść raz jesz­cze.

Woj­tek szyb­kim ru­chem po­zbył się paska i pod­szedł do bram­ki, po­now­nie roz­brzmiał pisk.

– Nie ma pan przy sobie żad­nych in­nych me­ta­lo­wych przed­mio­tów?

– Może to gu­zi­ki od ko­szu­li, sam już nie wiem…

– Pro­szę zdjąć ko­szu­lę i przejść raz jesz­cze.

– Ale ja za chwi­lę mam roz­pra­wę…

– Pro­szę zdjąć ko­szu­lę i przejść raz jesz­cze – ochro­niarz po­wtó­rzył z na­ci­skiem.

– Prze­cież to jest jakiś ab­surd, może urzą­dze­nie jest uszko­dzo­ne?

– Nie każ mi po­wta­rzać. – Wy­mow­nie po­ło­żył dłoń na pałce za­mo­co­wa­nej do pasa.

Woj­tek drżą­cy­mi dłoń­mi za­czął roz­pi­nać górną część gar­de­ro­by. Był cały po­de­ner­wo­wa­ny, co po­tę­go­wa­ły do­dat­ko­wo szy­der­cze uśmie­chy i okrzy­ki znie­cier­pli­wie­nia, po­nie­waż nie­in­ten­cjo­nal­nie za­blo­ko­wał wej­ście do bu­dyn­ku.

Po kil­ku­na­stu ko­lej­nych mi­nu­tach upo­ko­rzeń, ochro­na zgo­dzi­ła się wpu­ścić męż­czy­znę do środ­ka. Ten ru­szył bie­giem w kie­run­ku scho­dów pro­wa­dzą­cych na pię­tro, na któ­rym znaj­do­wał się wy­dział ro­dzin­ny. Roz­pra­wę roz­po­czę­to kilka minut wcze­śniej, ale miał jesz­cze na­dzie­ję, że zdąży przed za­mknię­ciem. Zlany potem wpadł na ko­ry­tarz, sala roz­praw była na samym końcu. Miał wra­że­nie, że bie­gnie całą wiecz­ność, ale wcale nie był bli­żej celu. Co tu się…, po­my­ślał.

Przy­sta­nął na chwi­lę, by za­czerp­nąć od­de­chu. Po­now­nie prze­szy­ła go fala zimna, gdy zro­zu­miał, że wej­ście na roz­pra­wę było w za­się­gu wzro­ku, ale jakby dalej, niż w mo­men­cie, gdy do­tarł na pię­tro. Otak­so­wał wzro­kiem oto­cze­nie, ścia­ny spra­wia­ły wra­że­nie nie­na­tu­ral­nie po­pę­ka­nych, w po­wie­trzu uno­si­ła się gry­zą­ca mgła. Woj­tek spoj­rzał na ze­ga­rek, po­miar tętna wska­zy­wał sto pięć­dzie­siąt ude­rzeń serca na mi­nu­tę. Za­czął spo­koj­nie iść, po chwi­li truch­tał, a na ko­niec znowu biegł. Sala roz­praw wciąż się od­da­la­ła, ale z in­nych po­miesz­czeń za­czę­ły wy­cho­dzić cie­nie. Naj­pierw po­je­dyn­cze, potem coraz wię­cej. Wy­cią­ga­ły ręce ku męż­czyź­nie, jakby chcia­ły go po­chwy­cić.

Woj­tek po­tknął się i upadł, roz­ci­na­jąc łuk brwio­wy o ławkę. Krew po­le­cia­ła stru­mie­niem, za­le­wa­jąc mu oczy, ale ad­re­na­li­na po­zwo­li­ła mu wstać.

– Dobry Boże, pan krwa­wi! – krzyk­nę­ła pra­cow­ni­ca sądu. – Niech pan się nie rusza, mamy tutaj ap­tecz­kę pierw­szej po­mo­cy.

– Ale roz­pra­wa… – po­wie­dział Woj­tek, po czym za­chwiał się i po­now­nie upadł.

Dalej lekko otę­pio­ny nie­daw­nym zde­rze­niem, po­grą­żo­ny w apa­tii, pa­trzył, jak ko­bie­ta za­wi­ja mu ban­daż na gło­wie.

– Bę­dzie do­brze, ale musi pan ko­niecz­nie je­chać do szpi­ta­la.

– Dzię­ku­ję, po­my­ślę o tym, ale naj­pierw muszę wejść na roz­pra­wę, może jesz­cze trwa.

– Pan Pio­trow­ski?

– Tak, skąd pani?…

– Pana roz­pra­wa skoń­czy­ła się kilka minut temu. Sę­dzia za­mknę­ła prze­wód i za pięć minut bę­dzie ogło­szo­ny wyrok.

***

Woj­tek stał jak za­hip­no­ty­zo­wa­ny. Po sło­wach: „po­zba­wia Woj­cie­cha Pio­trow­skie­go wła­dzy ro­dzi­ciel­skiej nad ma­ło­let­nią córką – Ka­ro­li­ną Pio­trow­ską, uro­dzo­ną…”, czę­ścio­wo stra­cił kon­takt z rze­czy­wi­sto­ścią, a nogi się pod nim ugię­ły. Po­trze­bo­wał wy­ja­śnień. Prze­cież w spra­wie nie prze­pro­wa­dzo­no żad­nych do­wo­dów. Ba, nigdy nie zo­stał nawet prze­słu­cha­ny. Skąd zatem takie roz­strzy­gnię­cie? Nie był w sta­nie tego pojąć.

Pró­bo­wał krzy­czeć, ale żaden dźwięk nie opusz­czał jego ust. Był ni­czym czło­wiek wsa­dzo­ny do trum­ny i za­ko­pa­ny żyw­cem. Kopał, bła­gał, zdzie­rał pa­znok­cie, ale nikt nie przy­cho­dził z po­mo­cą. Bo nikt nie sły­szał wo­ła­nia.

– Wyrok jest wpraw­dzie nie­pra­wo­moc­ny, ale nie radzę panu ape­lo­wać… To wszyst­ko, do wi­dze­nia – po­wie­dzia­ła sę­dzia z pa­skud­nym uśmie­chem za­sty­głym na twa­rzy.

 

 [czwar­ty wrze­śnia roku Pań­skie­go dwa ty­sią­ce dwu­dzie­ste­go czwar­te­go, samo po­łu­dnie]

 

W ostat­nim cza­sie Woj­tek czę­sto prze­by­wał w ko­ście­le księ­dza Krzysz­to­fa, więc nie było dla niego za­sko­cze­niem, że i tym razem nogi same go tam po­wio­dły. Był za­ła­ma­ny, zmę­czo­ny, a nade wszyst­ko za­gu­bio­ny, więc było lo­gicz­ne, że szu­kał otu­chy.

Prze­kro­czył drzwi świą­ty­ni, ale du­chow­ne­go nie było w za­się­gu wzro­ku. Po­sta­no­wił ro­zej­rzeć się po wnę­trzu, po­nie­waż, co było dla niego pew­nym za­sko­cze­niem, do tej pory jakoś nie było ku temu oka­zji. Z nie­ma­łym po­dzi­wem oglą­dał oł­tarz zdo­bio­ny zło­tem i dro­gi­mi ka­mie­nia­mi, a także ba­ro­ko­we wi­tra­że. Jed­nak z ja­kie­goś wzglę­du naj­więk­sze wra­że­nie zro­bi­ły na Wojt­ku drew­nia­ne pła­sko­rzeź­by przed­sta­wia­ją­ce Drogę Krzy­żo­wą. Przy­sta­nął nad sta­cją drugą, przed­sta­wia­ją­cą Je­zu­sa bio­rą­ce­go na ramię krzyż. Takie po­świę­ce­nie, po­my­ślał.

Na zna­jo­my głos du­chow­ne­go, po­spiesz­nie się od­wró­cił.

– Szczęść Boże, Woj­cie­chu! Jak roz­pra­wa?

– A jak ksiądz myśli? – Za­sę­pił się wy­raź­nie.

– A me­ce­nas Piotr? Co on o tym sądzi?

– To ksiądz nie wie? – Woj­tek był au­ten­tycz­nie za­sko­czo­ny.

– O czym?

– Piotr po­peł­nił sa­mo­bój­stwo, wy­sko­czył przez okno swo­jej kan­ce­la­rii… Do­słow­nie chwi­lę przed roz­pra­wą… 

– Ale prze­cież on… Ja nie wie­dzia­łem – wy­du­kał du­chow­ny, wy­raź­nie wstrzą­śnię­ty.

– Ciąży nade mną ja­kieś fatum, takie są fakty.

– Czy pa­mię­tasz nasze pierw­sze spo­tka­nie? – za­py­tał z po­wa­gą ksiądz Krzysz­tof. – Po­wie­dzia­łeś wtedy, że nie wie­rzysz w magię ani żadne siły nie­czy­ste.

– Sam już nie wiem w co wie­rzę. Wszy­scy się ode mnie od­wró­ci­li, nawet Bóg.

– Tak, on ma to w zwy­cza­ju – du­chow­ny od­po­wie­dział z iro­nią w gło­sie.

– Ksiądz nie po­wi­nien chyba mówić ta­kich rze­czy?

– Pew­nie masz rację, nie po­wi­nien. Wi­dzisz, ja… ja wie­rzę w Boga. Dawno temu, na misji w Afry­ce, spo­tka­łem Go oso­bi­ście, je­stem o tym głę­bo­ko prze­ko­na­ny. Ale wiesz co? Wspo­mi­na­łem ci już, że byłem eg­zor­cy­stą. W swo­jej ka­rie­rze spo­tka­łem się z naj­więk­szym złem, naj­gor­szym ze­psu­ciem, jakie tylko je­stem w sta­nie sobie wy­obra­zić. Za­py­tasz, gdzie był w tym wszyst­kim Bóg? Zdra­dzę ci pe­wien se­kret: – ści­szył głos – on ma was wszyst­kich głę­bo­ko w dupie. Nie po­mo­że ci, cho­ciaż mógł­by i to bez naj­mniej­sze­go wy­sił­ku.

– To co ja mam teraz zro­bić? Niech mi ksiądz powie…

– Teraz jest już za późno, nie po­tra­fię ci pomóc, cho­ciaż uwierz mi, że bar­dzo bym chciał. A teraz, idź już, ja muszę po­skła­dać myśli. Za nie­ca­łą go­dzi­nę będę od­pra­wiał ostat­nią po­słu­gę dla ko­bie­ty, która za­koń­czy­ła swoje życie po tym, jak ode­bra­no jej dzie­ci. Myślę, że za­słu­ży­ła na odro­bi­nę spo­ko­ju po dru­giej stro­nie.

– Ale…

– Dość już, mu­sisz się po­go­dzić z myślą, że cza­sem po pro­stu nic nie można zro­bić. Mo­żesz ura­to­wać czło­wie­ka tylko po to, by na­stęp­ne­go dnia wpadł pod sa­mo­chód. Mo­żesz wy­pę­dzić de­mo­na z jego ciała, a potem i tak… Zresz­tą, nie­waż­ne. Masz. – Wy­cią­gnął scho­wa­ną w su­tan­nie pier­siów­kę i po­czę­sto­wał Wojt­ka za­war­to­ścią. – Wypij wszyst­ko, al­ko­hol tro­chę od­cią­ży twój umysł. A i ja się chyba dzi­siaj na­pi­ję.

 

[czwar­ty wrze­śnia roku Pań­skie­go dwa ty­sią­ce dwu­dzie­ste­go czwar­te­go, późny wie­czór]

 

Wódka od księ­dza Krzysz­to­fa była le­d­wie po­cząt­kiem. Przez kilka chwil po jej wy­pi­ciu Woj­tek czuł się odro­bi­nę le­piej. Tra­pią­ce go pro­ble­my wpraw­dzie nie znik­nę­ły, ale zo­sta­ły lekko przy­tłu­mio­ne. Jed­nak upo­je­nie nie trwa wiecz­nie, toteż nowa fala roz­pa­czy ude­rzy­ła z po­dwój­ną mocą. Re­me­dium było oczy­wi­ste, więc wy­szedł z miesz­ka­nia.

Tułał się po mie­ście w po­szu­ki­wa­niu ko­lej­nych pubów, jed­nak po ja­kimś cza­sie wszę­dzie od­ma­wia­no mu sprze­da­ży na­po­jów wy­sko­ko­wych.

– Mu­sisz się po­go­dzić z myślą, że cza­sem po pro­stu nic nie można zro­bić. – Za­dud­ni­ły w gło­wie słowa księ­dza.

– To wszyst­ko, do wi­dze­nia – wtó­ro­wa­ła mu sę­dzia.

– Ta­tu­siu, boję się cie­bie… – Głos Ka­ro­lin­ki ranił Wojt­ka, ni­czym ostrze noża.

– Prze­gra pan ten pro­ces, stra­ci wszyst­ko, co war­to­ścio­we, a naj­pew­niej także po­stra­da zmy­sły. Przy­kro mi… – wy­ro­ko­wał me­ce­nas.

Woj­tek z ca­łych sił przy­ci­snął dło­nie do uszu i po­biegł przed sie­bie. Wpadł wprost na krzew dzi­kiej róży, kolce bo­le­śnie roz­cię­ły twarz i szyję. Mie­szan­ka bólu, prze­ra­że­nia i al­ko­ho­lu wy­wo­ła­ła gwał­tow­ne wy­mio­ty. Cia­łem wstrzą­snę­ły tor­sje.

– Nie ura­tu­jesz jej, nie ura­tu­jesz, jest nasza, nasza, nasza…

Zna­jo­my, prze­ra­ża­ją­cy głos spra­wił, że Woj­tek po­de­rwał się na równe nogi. Po­kry­ty wy­mio­ci­na­mi, w po­szar­pa­nym ubra­niu i za­mro­czo­ny spo­ży­tym al­ko­ho­lem. W nie­da­le­kiej od­le­gło­ści, po­su­wi­stym kro­kiem, zbli­ża­ły się trzy cie­nie, le­d­wie wi­docz­ne w sła­bym świe­tle la­tar­ni. Woj­tek za­czął ucie­kać, ale nogi nie chcia­ły z nim współ­pra­co­wać.

Czuł na karku od­dech ści­ga­ją­cych go istot, gdy do­strzegł za­pa­lo­ne świa­tło ap­te­ki ca­ło­do­bo­wej. Ostat­kiem sił wpadł do środ­ka i za­mknął za sobą drzwi. Za­sko­czo­na ma­gi­ster po­de­szła bli­żej i za­py­ta­ła:

– Czy mogę panu w czymś pomóc?

– Pppoo – czknął – po­pro­szę pacz­kę naj… naj­moc­niej­szych środ­ków prze­ciw­bó­lo­wych, jakie masz.

– Oczy­wi­ście, płat­ność kartą czy go­tów­ką? – Uśmiech­nę­ła się pa­skud­nie, ale Woj­tek tego nie za­uwa­żył.

Gdy wy­szedł z ap­te­ki, cie­nie stały w po­bli­żu, ale nie wy­ko­ny­wa­ły żad­nych ru­chów. Je­dy­nie spo­glą­da­ły na niego z niemą apro­ba­tą, za­sty­głą w bez­oso­bo­wych twa­rzach. Woj­tek ru­szył w kie­run­ku naj­bliż­szej ławki. Usiadł, a potem przez długi czas wpa­try­wał się opa­ko­wa­nie świe­żo za­ku­pio­nych pi­gu­łek. W jego oczach pło­nął żar de­spe­ra­cji i udrę­cze­nia. W końcu gwał­tow­nym ru­chem ze­rwał na­kręt­kę, po czym po­łknął wszyst­kie ta­blet­ki, za­pi­ja­jąc je ćwiart­ką wódki. Cie­nie dalej wy­łącz­nie ocze­ki­wa­ły. Kilka chwil póź­niej po­ciem­nia­ło mu w oczach i stra­cił przy­tom­ność.

 

[siód­my wrze­śnia roku Pań­skie­go dwa ty­sią­ce dwu­dzie­ste­go czwar­te­go, go­dzi­ny po­ran­ne]

 

Gdy tylko Woj­tek otwo­rzył oczy, od­krył, że znowu leży w szpi­tal­nym łóżku. Z ca­łych sił usi­ło­wał sobie przy­po­mnieć, co wła­ści­wie się stało, ale wy­da­rze­nia z dnia ogło­sze­nia wy­ro­ku pa­mię­tał jak przez mgłę.

– Widzę, że wró­cił pan do ży­wych, to do­brze – po­wie­dział le­karz, który wła­śnie wszedł do po­miesz­cze­nia.

– Co się stało, panie dok­to­rze? Dla­cze­go je­stem w szpi­ta­lu?

– Ni­cze­go pan nie pa­mię­ta? – Wi­dząc, że pa­cjent kiwa prze­czą­co, wy­ja­śnił: – Usi­ło­wał pan ode­brać sobie życie za po­mo­cą środ­ków prze­ciw­bó­lo­wych za­pi­tych moc­nym al­ko­ho­lem.

– Ja…

– Szczę­śli­wie, zu­peł­nym przy­pad­kiem, wpa­dła na pana bie­gacz­ka, która aku­rat znała pod­sta­wy pierw­szej po­mo­cy. Część ta­ble­tek pan zwy­mio­to­wał, jesz­cze przed przy­jaz­dem ka­ret­ki. Już na od­dzia­le wy­ko­na­li­śmy płu­ka­nie żo­łąd­ka i pod­łą­czy­li­śmy kro­plów­kę, więc kilka dni i sta­nie pan na nogi.

– Stanę na nogi?

– Tak, przy­naj­mniej pod wzglę­dem fi­zycz­nym, ale chyba pana pro­ble­my się­ga­ją głę­biej, praw­da? Opo­wie mi pan, co się wła­ści­wie stało? Skąd takie dra­stycz­ne kroki?

– Cały mój świat runął, żona… Zna­czy, była żona, ode­bra­ła mi córkę. A do­dat­ko­wo prze­śla­du­ją mnie dziw­ne isto­ty, coś jakby cie­nie.

– Ro­zu­miem – od­po­wie­dział le­karz, a na­stęp­nie za­no­to­wał coś w no­te­sie. – Jak wy­glą­da­ją te… isto­ty?

– Przy­po­mi­na­ją wy­krzy­wio­ne, po­zba­wio­ne twa­rzy, pół­prze­źro­czy­ste ka­ry­ka­tu­ry czło­wie­ka. Po­ja­wia­ją się zni­kąd i idą moim śla­dem. Śle­dzą mnie, gonią, nie dają spo­ko­ju – od­po­wie­dział na bez­de­chu.

Wię­cej nie był w sta­nie opo­wie­dzieć, był zbyt roz­trzę­sio­ny, by wy­krztu­sić z sie­bie choć­by jedno słowo. Cały kosz­mar mi­nio­nych dni wró­cił ze zdwo­jo­ną siłą, więc Woj­tek je­dy­nie padł bez­ład­nie na łóżko szpi­tal­ne i na­krył się do­kład­nie koł­drą. Mo­men­tal­nie za­padł w sen.

Le­karz jesz­cze przez chwi­lę ob­ser­wo­wał pa­cjen­ta, po czym za­pi­sał kilka rze­czy w no­te­sie i wy­szedł z sali.

 

[ósmy wrze­śnia roku Pań­skie­go dwa ty­sią­ce dwu­dzie­ste­go czwar­te­go, po­po­łu­dnie]

 

Woj­tek roz­bu­dził się, gdy do sali we­szła pie­lę­gniar­ka nio­są­ca nową dawkę kro­plów­ki. Jej ruchy były nie­zgrab­ne, me­cha­nicz­ne, zu­peł­nie jakby cier­pia­ła na al­ko­ho­lo­we po­ra­że­nie ner­wo­we. Prze­peł­nio­ny nie­po­ko­jem ob­ser­wo­wał, jak zbli­ża się ku niemu. Nie miał jed­nak siły, by za­pro­te­sto­wać, a co do­pie­ro wy­ko­nać ja­ki­kol­wiek ruch.

Pie­lę­gniar­ka po­de­szła do łóżka, na­chy­li­ła się nad Wojt­kiem i ob­li­za­ła lu­bież­nie wargi. Jej twarz miała wyraz rów­nie obrzy­dli­wy, co nie­wy­raź­ny. Od stóp ko­bie­ty za­czę­ły wy­ra­stać licz­ne cie­nie, jeden za dru­gim, ni­czym pi­jaw­ki, za­czę­ły peł­znąć we wszyst­kich kie­run­kach. Na ten widok niemy krzyk za­stygł w ustach Wojt­ka.

– Co pani tu robi?! – wrza­snął le­karz. – Ochro­na! Trze­ba we­zwać ochro… – urwał w po­ło­wie zda­nia, po­nie­waż cie­nie za­czę­ły wni­kać do jego ciała przez otwar­te usta.

Ciche rzę­że­nie rozeszło się po po­miesz­cze­niu, a po chwi­li ciało dok­to­ra bez­wład­nie padło na pod­ło­gę. Cie­nie za­czę­ły się na nim pię­trzyć, wy­da­jąc po­mru­ki mrocz­nej apro­ba­ty.

Isto­ta uda­ją­ca pie­lę­gniar­kę od­chy­li­ła głowę w spo­sób nie­moż­li­wy dla zwy­kłe­go czło­wie­ka i spoj­rza­ła zim­ny­mi, pu­sty­mi ocza­mi wprost na po­wsta­ły na pod­ło­dze ko­piec. Na­stęp­nie wy­da­ła z sie­bie prze­raź­li­wy, pa­ra­li­żu­ją­cy sko­wyt i znów ru­szy­ła w kie­run­ku Wojt­ka.

W tym samym mo­men­cie do po­miesz­cze­nia wbiegł zdy­sza­ny ksiądz Krzysz­tof. Od­rzu­cił na bok opra­wio­ną w skórę księ­gę, którą trzy­mał w dło­niach. Z dzi­kim okrzy­kiem do­sko­czył do sto­ja­ka na kro­plów­kę i z całej siły ude­rzył pie­lę­gniar­kę w głowę. Isto­ta upa­dła na pod­ło­gę i mo­men­tal­nie po­bla­dła. Znik­nę­ły cie­nie, które zdą­ży­ły wcześniej roz­prze­strze­nić się w po­miesz­cze­niu. Na pod­ło­dze le­ża­ły wy­su­szo­ne, nie­mal zmu­mi­fi­ko­wa­ne zwło­ki le­ka­rza.

Du­chow­ny pod­szedł do le­żą­ce­go na łóżku Wojt­ka i spraw­dził jego puls. Za­czął ner­wo­wo tak­so­wać wzro­kiem naj­bliż­sze oto­cze­nie, aż w końcu do­strzegł skrzyn­kę z ze­sta­wem ra­tun­ko­wym za­mo­co­wa­ną na ścia­nie. Otwo­rzył ją, po czym wyjął strzy­kaw­kę z ad­re­na­li­ną. Wbił ją pro­sto w serce męż­czy­zny i na­ci­snął.

– Argg­ghhh! – wrza­snął Woj­tek. – Ona chcia­ła mnie zabić.

– Nie mam pew­no­ści, czy „ona” to dobre okre­śle­nie. Nasza ostat­nia roz­mo­wa… Cała twoja hi­sto­ria, te wszyst­kie cie­nie, roz­pra­wa, zmia­na za­cho­wa­nia byłej żony… To wszyst­ko nie da­wa­ło mi spo­ko­ju. Od­na­la­złem starą księ­gę. – Ge­stem wska­zał na le­żą­cy na pod­ło­dze po­nisz­czo­ny tom. – Prze­czy­ta­łem w niej, że… – prze­rwał w po­ło­wie zda­nia, po­nie­waż do­strzegł, że pie­lę­gniar­ka po­wo­li wsta­je z pod­ło­gi. – Nie mamy czasu! Mu­si­my ucie­kać i to na­tych­miast, wy­ja­śnię ci po dro­dze.

Ksiądz po­mógł Wojt­ko­wi wstać z łóżka, po czym obaj męż­czyź­ni rzu­ci­li się bie­giem do wyj­ścia z sali. Nie­wy­raź­ne oczy pie­lę­gniar­ki za­pło­nę­ły gnie­wem. Isto­ta otwo­rzy­ła usta, prze­raź­li­wy krzyk prze­szył po­wie­trze, a na­stęp­nie ze środ­ka, ni­czym sza­rań­cza za­czę­ły wy­pły­wać cie­nie. Dzie­siąt­ki cieni.

W ostat­niej chwi­li du­chow­ny usko­czył od dłoni pie­lę­gniar­ki, która de­spe­rac­kim sko­kiem usi­ło­wa­ła go po­chwy­cić. Cią­gnąc ze sobą pół­przy­tom­ne­go Wojt­ka, za­czął biec przez ko­ry­tarz, aż wspól­nie do­tar­li do drzwi pro­wa­dzą­cych na scho­dy. Zbie­gli na sam dół i do­tarli do wyj­ścia awa­ryj­ne­go.

Ksiądz na­ci­snął klam­kę i… nie stało się nic. Szarp­nął po­now­nie i raz jesz­cze, dalej bez re­zul­ta­tu. Po­mógł Wojt­ko­wi usiąść bez­piecz­nie na po­sadz­ce, po czym za­czął de­spe­rac­ko ude­rzać i kopać w drzwi. Ro­zej­rzał się nie­spo­koj­nie po oto­cze­niu i do­strzegł, że cie­nie wcale nie prze­sta­ły ich ści­gać, za­miast tego nad­cho­dzi­ły po­wo­li, wręcz me­to­dycz­nie. Co gor­sza, z nimi szła też pie­lę­gniar­ka.

– W imię Boga Je­dy­ne­go w Trój­cy Prze­naj­święt­szej, w imię Ojca i Syna i Ducha Świę­te­go ucie­kaj­cie złe duchy z tego miej­sca, roz­ka­zu­ję wam, od­dal­cie się i nie wra­caj­cie wię­cej tutaj! – zawył w kie­run­ku na­past­ni­ków, na­pręd­ce kre­śląc w po­wie­trzu znak krzy­ża.

Wi­dząc, że taka uprosz­czo­na forma eg­zor­cy­zmów nie przy­nio­sła ocze­ki­wa­ne­go skut­ku, zro­zu­miał, że ich je­dy­ną szan­są jest sfor­so­wa­nie zamka. Du­chow­ny wziął krót­ki roz­bieg, a na­stęp­nie z ca­łych sił na­parł na drzwi, te za­dud­ni­ły nie­przy­jem­nie, ale nie ustą­pi­ły. Za trze­cim po­dej­ściem wresz­cie się udało. Wyj­ście z bu­dyn­ku stało otwo­rem.

W tym samym mo­men­cie cie­nie do­pa­dły sie­dzą­ce­go na pod­ło­dze Wojt­ka. Ten wy­ko­nał gest, jakby usi­ło­wał ode­pchnąć nie­ma­te­rial­ne byty, a potem krzyk­nął z nie­wy­obra­żal­ne­go bólu. Oto za­miast dłoni, jego rękę wień­czył po­czer­nia­ły kikut, przy­po­mi­na­ją­cy ra­czej frag­ment roz­kła­da­ją­cych się zwłok.

Taka sto­sun­ko­wo nie­wiel­ka ofia­ra naj­wy­raź­niej uszczę­śli­wi­ła cie­nie, gdyż przez krót­ką chwi­lę prze­sta­ły przeć na­przód. Ksiądz wy­ko­rzy­stał ten mo­ment, by wy­cią­gnąć to­wa­rzy­sza na ze­wnątrz. Gdy zna­leź­li się na dwo­rze, prze­szli je­dy­nie kilka me­trów, po czym padli na zie­mię. Jak na ko­men­dę spoj­rze­li w kie­run­ku wyj­ścia ze szpi­ta­la, za­rów­no cie­nie, jak i pie­lę­gniar­ka znik­nę­li bez śladu. Py­ta­nie na jak długo?

Ręka Wojt­ka wy­glą­da­ła pa­skud­nie, a on sam za­wo­dził z bólu i prze­ra­że­nia.

– Słu­chaj mnie uważ­nie, bo spra­wa jest po­waż­na – po­wie­dział Krzysz­tof ze sta­now­czym wy­ra­zem twa­rzy.

– Po­waż­niej­sza niż to, co wła­śnie prze­ży­li­śmy?

– Nie mam stu­pro­cen­to­wej pew­no­ści, ale w księ­dze, którą przy­nio­słem do szpi­ta­la był opi­sa­ny pe­wien… ry­tu­ał.

– Ry­tu­ał?

– Tak, ma­ją­cy na celu przy­wo­ła­nie bez­i­mien­nej isto­ty ży­ją­cej w kra­inie cieni, jed­ne­go z pierw­szych upa­dłych anio­łów – po­wie­dział du­chow­ny na bez­de­chu. – Klu­czo­wym ele­men­tem ry­tu­ału jest zło­że­nie dziec­ka w ofie­rze…

Tego było już dla Wojt­ka zbyt wiele. Po­de­rwał się na równe nogi i z mar­so­wą minął spoj­rzał na twarz księ­dza. Chciał coś po­wie­dzieć, kil­ku­krot­nie otwie­rał już nawet usta, ale żaden dźwięk z nich nie wy­cho­dził. Osta­tecz­nie na­brał po­wie­trza i po­wie­dział:

–  Je­stem zmę­czo­ny, tak bar­dzo zmę­czo­ny… Dzię­ku­ję księ­dzu za wszyst­ko, za… za ura­to­wa­nie mi dzi­siaj życia. I tak ogól­nie, za wszyst­ko, co ksiądz dla mnie zro­bił. Ale ja już na­praw­dę nie mam siły, po­trze­bu­ję od­po­czyn­ku od wszyst­kie­go i wszyst­kich. Mam ser­decz­nie dość de­mo­nów, cieni, psy­cho­pa­tycz­nych sę­dziów i osza­la­łych żą­dzą mordu pie­lę­gnia­rek. A może tego wszyst­kie­go nie ma i zwy­czaj­nie osza­la­łem? Może roz­ma­wiam teraz z po­wie­trzem?

– Synu, ja cie­bie na­praw­dę ro­zu­miem, ale mu­sisz pojąć, że…

– Ni­cze­go nie muszę pojąć, sły­szysz?! – krzyk­nął, po czym od­wró­cił się i za­czął iść przed sie­bie.

– Uwa­żasz, że nasze spo­tka­nie w ko­ście­le to przy­pa­dek? My­ślisz, że przy­pad­kiem tra­fi­łeś na by­łe­go eg­zor­cy­stę, aku­rat w mo­men­cie, gdy ści­gał cię demon? 

Na te słowa Woj­tek za­trzy­mał się w po­ło­wie kroku.

– Ja ob­ser­wo­wa­łem cię już wcze­śniej! – kon­ty­nu­ował du­chow­ny. – Za­wcza­su do­strze­głem zło, które za­gię­ło na cie­bie parol i pró­bo­wa­łem… Ja na­praw­dę pró­bo­wa­łem…

– A może to wcale nie ja byłem celem? Zresz­tą… teraz to już nie­waż­ne, szczęść Boże! Mam na­dzie­ję, że to nasze ostat­nie spo­tka­nie – rzu­cił Woj­tek, nawet się nie od­wra­ca­jąc. Zo­sta­wił wstrzą­śnię­te­go du­chow­ne­go i ru­szył pie­cho­tą w kie­run­ku miesz­ka­nia. 

 

[wy­da­rze­nia, które miały miej­sce kilka lat wcze­śniej]

 

Świe­żo upie­czo­ny wi­ka­ry Rzym­sko­ka­to­lic­kiej Pa­ra­fii Maryi Panny wol­nym kro­kiem prze­mie­rzał bu­dy­nek no­we­go ko­ścio­ła. To się na­zy­wa prze­strzeń, nie to co w tej sta­rej, drew­nia­nej bu­dzie, po­my­ślał.

Za­trzy­mał się przed ob­ra­zem dru­giej sta­cji drogi krzy­żo­wej, przed­sta­wia­ją­cej Chry­stu­sa bio­rą­ce­go krzyż na swoje ra­mio­na. I po co ci to było? Takie po­świę­ce­nie, tyle cier­pie­nia, a na twoim Ojcu i tak nie zro­bi­ło to wra­że­nia. Po­grą­żo­ny w za­du­mie du­chow­ny przez dłuż­szą chwi­lę stał jesz­cze i tak­so­wał wzro­kiem płót­no.

– Ksiądz Krzysz­tof?

Sły­sząc zna­jo­my głos, du­chow­ny od­wró­cił się i cały roz­pro­mie­nił.

– Miło cię wi­dzieć, Pio­trze!

– Nie spo­dzie­wa­łem się spo­tkać tutaj księ­dza, na takim ze­sła­niu – po­wie­dział ze śmie­chem.

– Nie­zba­da­ne są wy­ro­ki Pana… – Te­atral­nie uniósł dło­nie ku skle­pie­niu.

– Ale już po­waż­nie, nie zaj­mu­je się już ksiądz – ści­szył głos – wy­pę­dza­niem złych du­chów?

– Sam wi­dzisz, wszyst­ko ma swój kres. Po kilku ostat­nich nie­po­wo­dze­niach… Cóż, ktoś w Wa­ty­ka­nie prze­ana­li­zo­wał wszyst­kie do­ku­men­ty, a potem pod­jął de­cy­zję i… oto je­stem tutaj.

– Nie­po­wo­dze­niach? – po­wąt­pie­wał Piotr.

– Wi­dzisz – du­chow­ny wes­tchnął – eg­zor­cy­zmy na­le­żą do wy­jąt­ko­wo trud­nych i ob­cią­ża­ją­cych duszę sa­kra­men­ta­liów, które po­zo­sta­wia­ją trwa­ły ślad na wszyst­kich uczest­ni­kach. No, ale ze wszyst­kich ludzi na ziemi, tobie chyba nie muszę tłu­ma­czyć, praw­da? 

– Nie mu­sisz. – Piotr zro­bił po­waż­ną minę.

– Ist­nie­je teo­ria… Nie­któ­rzy uwa­ża­ją, że po kilku la­tach po­słu­gi eg­zor­cy­sta za­czy­na dzia­łać jak ma­gnes na wszel­kie złe isto­ty. Że nie­świa­do­mie je przy­cią­ga i spro­wa­dza na ten świat. Kie­dyś uwa­ża­łem to za bzdu­rę, ale obec­nie…

– Ja wiem jedno, gdyby nie ksiądz, to mnie by tutaj dzi­siaj nie było. I nigdy tego nie za­po­mnę – po­wie­dział z ka­mien­nym wy­ra­zem twa­rzy i wdzięcz­no­ścią w oczach.

– To bar­dzo miłe, ale nie za­wsze… Nie w każ­dym przy­pad­ku mia­łem tyle szczę­ścia.

– Wszy­scy je­ste­śmy tylko ludź­mi. Ksiądz także.

– Pew­nie masz rację… No, ale dość już o mnie, bo się strasz­nie po­nu­ro zro­bi­ło! Po­wiedz le­piej, co u cie­bie sły­chać? Skoń­czy­łeś już te stu­dia? Prawo, do­brze pa­mię­tam?

– Stare dzie­je – Piotr się za­śmiał. – Od kilku lat mam już wła­sną kan­ce­la­rię. Je­że­li bę­dzie kie­dyś ksiądz po­trze­bo­wał po­ra­dy praw­nej, to je­stem do wszel­kiej dys­po­zy­cji.

– Kto wie, może kie­dyś…

– No, ale muszę już ucie­kać. Cie­szę się, że księ­dza spo­tka­łem. Do zo­ba­cze­nia!

Du­chow­ny od­po­wie­dział ski­nie­niem głowy i od­pro­wa­dził praw­ni­ka wzro­kiem do bramy ko­ścio­ła. Przez chwi­lę miał wra­że­nie, że coś było nie w po­rząd­ku z cie­niem, który po­dą­żał za Pio­trem, ale osta­tecz­nie uznał, że mu­sia­ło mu się prze­wi­dzieć.

 

[ósmy wrze­śnia roku Pań­skie­go dwa ty­sią­ce dwu­dzie­ste­go czwar­te­go, wie­czór]

 

Gdy Woj­tek prze­kro­czył próg miesz­ka­nia, był już do cna wy­koń­czo­ny. Spoj­rzał w za­wie­szo­ne przy drzwiach lu­stro i do­pie­ro wtedy do­tar­ło do niego, że prze­szedł pół mia­sta ubra­ny w szpi­tal­ne łach­ma­ny. To by tłu­ma­czy­ło, dla­cze­go lu­dzie tak dziw­nie na mnie pa­trzy­li, po­my­ślał. Pod­szedł do lo­dów­ki i otak­so­wał wzro­kiem jej wnę­trze w po­szu­ki­wa­niu al­ko­ho­lu, ze wście­kło­ścią od­krył, że wnę­trze świe­ci­ło pust­ka­mi. Trza­snął drzwicz­ka­mi, aż za­dud­ni­ło, po czym wy­cień­czo­ny padł na fotel i włą­czył te­le­wi­zor. Nie pla­no­wał obej­rzeć ni­cze­go kon­kret­ne­go, zwy­czaj­nie po­trze­bo­wał od­po­cząć i zająć czymś myśli.

Przez go­dzi­nę, może dwie, prze­rzu­cał bez­myśl­nie ka­na­ły, aż na­tra­fił na do­ku­ment o spa­le­niu na sto­sie cza­row­ni­cy, nie­ja­kiej Bar­ba­ry Zdunk. No pro­szę, nawet kie­dyś byłem w tym całym Resz­lu, to prze­cież rzut be­re­tem od Olsz­ty­na, po­my­ślał. W miarę po­zna­wa­nia prze­bie­gu ostat­nie­go w hi­sto­rii no­wo­żyt­nej Eu­ro­py pro­ce­su o czary, Woj­tka ogar­nia­ło coraz sil­niej­sze od­czucie, że pewne ele­men­ty wy­da­ją mu się zna­jo­me.

Gwał­tow­nie wstał z fo­te­la i za­czął krą­żyć po miesz­ka­niu, wy­ko­nu­jąc przy tym ner­wo­we gesty w kie­run­ku nie­ist­nie­ją­cej wi­dow­ni. Za­czął my­śleć o tym, co ksiądz Krzysz­tof po­wie­dział o mrocz­nym ry­tu­ale. Nie mógł po­zbyć się tych słów z głowy, nie da­wa­ły mu spo­ko­ju. A co je­że­li

Cały po­de­ner­wo­wa­ny od­krył, że jego smart­fon zo­stał w szpi­ta­lu. Mu­siał za­dzwo­nić do Ewy, więc uru­cho­mił kom­pu­ter i spró­bo­wał po­łą­cze­nia przez apli­ka­cję Fa­ce­bo­oka. Nie­zno­śny sy­gnał po­łą­cze­nia wy­cho­dzą­ce­go do­słow­nie prze­bi­jał mu czasz­kę, gotów już był rzu­cić urzą­dze­niem o ścia­nę, gdy była mał­żon­ka ode­bra­ła. 

– Czego chcesz?

– Muszę…

– Mu­sisz, to dać mi świę­ty spo­kój – od­burk­nę­ła.

– Muszę spo­tkać się z Ka­ro­lin­ką. To bar­dzo ważne.

Po dłuż­szej ciszy, która zda­wa­ła się nie mieć końca, Ewa od­po­wie­dzia­ła:

– To wy­klu­czo­ne, znasz prze­cież wyrok sądu, praw­da? Naj­le­piej dla cie­bie bę­dzie, jak za­po­mnisz o nas i zaj­miesz się wła­snym ży­ciem.

– Ani mi się waż roz­łą­czyć! – krzyk­nął, ogar­nię­ty go­rącz­ką. – To bar­dzo ważne, spra­wa życia i śmier­ci – ce­dził słowa.

– Śmier­ci? Sły­sza­łam, że pró­bo­wa­łeś. Uwierz mi, ubo­le­wam głę­bo­ko, że także i to ci w życiu nie wy­szło. Jed­nak jak ktoś jest nie­udacz­ni­kiem, to nie­udacz­ni­kiem po­zo­sta­je do końca – wes­tchnę­ła.

– To cho­ciaż po­zwól mi z nią po­roz­ma­wiać, tylko chwi­lę. Nie mu­sisz nawet włą­czać ka­mer­ki w smart­fo­nie. Żaden wyrok żad­ne­go sądu nie zmie­ni faktu, że Ka­ro­lin­ka wciąż jest moją córką. Zro­zum… – Zmie­nił ton na bła­gal­ny.

– Je­steś w błę­dzie, dziew­czy­na nie jest już twoją córką, nie jest ni­czy­ją córką, na­le­ży wy­łącz­nie do ciem­no­ści, a ciem­ność wy­ma­ga ofia­ry, głup­cze.

– Co?!

– Mó­wi­łam, że wię­cej nie od­bio­rę po­łą­cze­nia, a jak za­czniesz nas na­cho­dzić, to za­wia­do­mię po­li­cję.

– Ale ja usły­sza­łem…

– Mam w dupie, co usły­sza­łeś – po­wie­dzia­ła wście­kle, a na­stęp­nie rzu­ci­ła te­le­fo­nem.

Woj­tek stał jesz­cze przez chwi­lę, wpa­tru­jąc się w ekran kom­pu­te­ra, gdy zro­zu­miał, że jest pe­wien, że się nie prze­sły­szał. Ta suka, Ewa, mó­wi­ła o ofie­rze zło­żo­nej dla ciem­no­ści. W tym mo­men­cie wszyst­kie ele­men­ty ukła­dan­ki wsko­czy­ły na wła­ści­we miej­sce. Mój Boże…

Ude­rze­nie ad­re­na­li­ny do­da­ło Wojt­ko­wi siły. Był prze­ra­żo­ny i po­ra­nio­ny, ale po raz pierw­szy od dłuż­sze­go czasu my­ślał jasno. W po­śpie­chu za­ło­żył na sie­bie nor­mal­ne ubra­nia, chwy­cił klu­czy­ki od sa­mo­cho­du i pędem wy­biegł z miesz­ka­nia.

 

[ósmy wrze­śnia roku Pań­skie­go dwa ty­sią­ce dwu­dzie­ste­go czwar­te­go, śro­dek nocy]

 

O tej porze nie było kor­ków, a świa­tła zo­sta­ły wy­łą­czo­ne, więc Woj­tek do­tarł na miej­sce po nie­ca­łych dwu­dzie­stu mi­nu­tach. Za­par­ko­wał na traw­ni­ku, de­wa­stu­jąc przy tym na­sa­dze­nia. Wy­sia­da­jąc, do­strzegł oso­bli­wą grę świa­teł prze­dzie­ra­ją­cą się przez czę­ścio­wo za­sło­nię­te okna. Do­padł do drzwi wej­ścio­wych, jed­nak te były za­mknię­te. Za­czął ner­wo­wo ude­rzać i kopać w drew­no, bez ja­kiej­kol­wiek re­ak­cji z we­wnątrz.

Po­biegł w stro­nę ogród­ka i do­padł do ko­mór­ki na na­rzę­dzia. Ujął w dło­nie mło­tek i wy­krzy­wił twarz w wy­ra­zie mści­wej sa­tys­fak­cji. Pod­szedł do drzwi bal­ko­no­wych, wziął za­mach i ude­rzył cięż­kim ka­wał­kiem stali o pla­sti­ko­wą szybę. Chwi­lę póź­niej był już w środ­ku.

– Ka­ro­lin­ka! Ka­ro­lin­ka, gdzie je­steś?! – krzyk­nął.

Nagle usły­szał me­lo­dyj­ne po­mru­ki wy­da­wa­ne dziw­nym ję­zy­kiem, jakby na wzór hin­du­skiej man­try, do­bie­ga­ją­ce z sa­lo­nu. Nie za­sta­na­wia­jąc się, ru­szył w kie­run­ku, z któ­re­go do­bie­gał dźwięk.

Pierw­szym, co go ude­rzy­ło była woń roz­ma­itych ete­rycz­nych ka­dzi­deł oraz wszech­obec­na krew. Całe morze krwi, którą wy­ma­lo­wa­ne były ścia­ny i sufit, a także sta­ro­daw­ny, drew­nia­ny stół znaj­du­ją­cy się w cen­tral­nej czę­ści po­miesz­cze­nia. Przez gęste opary nie był w sta­nie do­strzec, co ta­kie­go znaj­do­wa­ło się na meblu, ale spra­wia­ło wra­że­nie żywej isto­ty uło­żo­nej w po­zy­cji krzy­ża.

Po pra­wej stro­nie od wej­ścia usta­wio­ny był oł­tarz, któ­re­go cen­tral­ną część zaj­mo­wa­ły czasz­ki ja­kichś ro­ga­tych zwie­rząt z do­cze­pio­ny­mi czar­no-bia­ły­mi fo­to­gra­fia­mi ludz­kich twa­rzy. Wśród nich Woj­tek do­strzegł kilka zna­jo­mych wi­ze­run­ków, w tym za­mor­do­wa­ne­go w szpi­ta­lu le­ka­rza, rze­ko­me­go sa­mo­bój­cę, czyli me­ce­na­sa Piotr­ka, oraz jego apli­kan­ta Maćka, o któ­rym słuch za­gi­nął po pa­mięt­nym wie­czo­rze w pubie.

– Co tu się… – wy­sa­pał, ale mo­men­tal­nie urwał, gdyż zo­ba­czył klę­czą­cą na pod­ło­dze nagą Ewę. Jej ciało po­kry­wa­ły znaki za­pi­sa­ne krwią, tak że przy­po­mi­na­ło de­mo­nicz­ny ma­nu­skrypt.

Z ciała ko­bie­ty wy­ko­nu­ją­ce­go bez­wład­ne, spa­zma­tycz­ne ruchy, wy­cho­dzi­ły po­mniej­sze cie­nie, dzie­siąt­ki, setki cieni. Woj­tek, tar­ga­ny obrzy­dze­niem wy­mie­sza­nym z prze­ra­że­niem, zro­bił krok wstecz, gdy po­czuł bo­le­sne ukłu­cie w bok. Jak na ko­men­dę ob­ró­cił się i uj­rzał wy­krzy­wio­ną, ubru­dzo­ną krwią, twarz sędzi Baume. Ko­bie­ta ema­no­wa­ła wście­kło­ścią, jej oczy przy­bra­ły od­cień pur­pu­ry, a wy­szcze­rzo­ne zęby przywo­dzi­ły ra­czej na myśl dra­pież­ne zwie­rzę, niż czło­wie­ka. W pra­wej dłoni trzy­ma­ła kozik, ten sam, któ­rym chwi­lę wcze­śniej ugo­dzi­ła Wojt­ka.

Ten przy­jął po­sta­wę obron­ną, jed­nak miał świa­do­mość, że z raną w boku i po­czer­nia­łym ki­ku­tem, który jesz­cze rano był zdro­wą dło­nią, stoi na stra­co­nej po­zy­cji. Otak­so­wał naj­bliż­sze oto­cze­nie w po­szu­ki­wa­niu ja­kiejś broni, jed­nak z prze­ra­że­niem od­krył, że nic ta­kie­go nie ma. Do­strzegł jed­nak coś in­ne­go. Cie­nie, które bez wy­tchnie­nia wy­cho­dzi­ły z ciała Ewy, nie ata­ko­wa­ły Wojt­ka, a za­miast tego su­nę­ły w kie­run­ku stołu.

W tym samym cza­sie sę­dzia z roz­dzie­ra­ją­cym pi­skiem rzu­ci­ła się na niego, usi­łu­jąc ranić nożem. Ten w ostat­niej chwi­li zdo­łał od­sko­czyć w bok. To wy­wo­ła­ło falę wście­kło­ści, wrza­skiem, jakby do­cho­dzą­cym z kotła peł­ne­go go­to­wa­nych żyw­cem ludzi.

Woj­tek w całym swoim życiu nie sły­szał rów­nie prze­ra­ża­ją­ce­go dźwię­ku, toteż zu­peł­nie stra­cił kon­cen­tra­cję i po­tknął się o za­pa­lo­ną świe­cę, a na­stęp­nie padł jak długi na pod­ło­gę. Wsta­jąc, ledwo zdo­łał unik­nąć ko­lej­ne­go ciosu wy­mie­rzo­ne­go przez osza­la­łą sę­dzię. I wtedy do­strzegł wy­raź­nie, kto leżał na stole.

– Ka­ro­lin­ko… Nie… – wy­szep­tał.

 Ten mo­ment nie­uwa­gi wy­star­czył, by ostrze ko­zi­ka po­now­nie ra­ni­ło ciało Wojtka, tym razem tra­fia­jąc w ramię.

– Nie po­zwo­lę wam, nie moją có­recz­kę! – zawył i rzu­cił się z całą siłą na sę­dzię, po­wa­la­jąc ją na pod­ło­gę.

Kozik z brzdę­kiem upadł na pod­ło­gę, męż­czy­zna pod­niósł go i ujął zdro­wą dło­nią, a na­stęp­nie raz za razem wbi­jał w ciało le­żą­cej isto­ty. Try­ska­ją­ca krew za­la­ła mu oczy, ale nie prze­sta­wał. Ogar­nię­ty żądzą mordu i po­czu­ciem pust­ki, dźgał, ciął i pchał, aż le­żą­ce zwło­ki prze­sta­ły, nawet w przy­bli­że­niu, przy­po­mi­nać czło­wie­ka.

– Co ty tu ro­bisz?! – krzyk­nę­ła Ewa. – Jak śmiesz prze­ry­wać ry­tu­ał, ludz­ka gnido?!

Woj­tek wstał na równe nogi i chwy­cił moc­niej nóż.

– Co zro­bi­ły­ście z moją có­recz­ką? Czy ona?…

– Prze­cież ci mó­wi­łam, ale nie słu­cha­łeś. Ty nigdy nie słu­cha­łeś… Cie­nie do­ma­ga­ły się ofia­ry, więc ją otrzy­ma­ły – za­chi­cho­ta­ła opę­tań­czo.

– Ty… Ja cię za­bi­ję! Sły­szysz?! Ja… – nie do­koń­czył, tylko ru­szył w kie­run­ku isto­ty, która kie­dyś było jego żoną.

Usi­ło­wał tra­fić ją nożem, jed­nak była zbyt szyb­ka. Sta­nę­ła po dru­giej stro­nie stołu, zu­peł­nie jakby byli dzieć­mi i grali w berka. Wy­szcze­rzy­ła usta w pa­skud­nym uśmie­chu. Woj­tek był wy­czer­pa­ny, ad­re­na­li­na nie mogła bez końca po­py­chać jego or­ga­ni­zmu do dal­sze­go wy­sił­ku. Nagle mocno za­kasz­lał, gdyż w noz­drza ude­rzy­ła go szczy­pią­ca woń spa­le­ni­zny. Ogień z prze­wró­co­nej świecz­ki za­czął roz­prze­strze­niać się po wnę­trzu, obej­mu­jąc ko­lej­ne za­im­pro­wi­zo­wa­ne oł­ta­rze i rzeź­by, czego skut­kiem było roz­pę­dze­nie cieni, które z ja­kie­goś po­wo­du umy­ka­ły w po­pło­chu.

W tym mo­men­cie Woj­tek po­sta­no­wił po­sta­wić wszyst­ko na jedną kartę i rzu­cił ko­zi­kiem pro­sto w Ewę. Ostrze ugo­dzi­ło ją pro­sto w szyję, roz­ci­na­jąc tęt­ni­cę.

Wszyst­ko dzia­ło się jakby w zwol­nio­nym tem­pie. Ob­ser­wo­wał, jak stru­ga czar­nej krwi wy­le­cia­ła z ust ko­bie­ty. Pa­trzył, jak Ewa nie­zdar­nym ru­chem przy­kła­da dło­nie do krwa­wią­cej szyi i spo­glą­da nie­obec­nym wzro­kiem na le­żą­cą na stole córkę oto­czo­ną ka­łu­żą krwi. Zu­peł­nie, jakby do­pie­ro teraz ją do­strze­gła. Nieme prze­kleń­stwo za­sty­gło jej na ustach, gdy padła mar­twa na pod­ło­gę.

Woj­tek drżą­cym kro­kiem zbli­żył się do stołu i mo­men­tal­nie pojął, że się spóź­nił.

– Ale to za wcze­śnie… To nie tak miało być – wy­chry­pia­ła nieco ła­god­niej­szym, ale dalej nie­ludz­kim gło­sem.

Woj­tek nic już nie czuł, ani stra­chu, ani żalu, zu­peł­nie nic. Pod­szedł spo­koj­nie i pew­nym chwy­tem, po­mi­mo braku jed­nej dłoni, pod­niósł z pod­ło­gi za­krwa­wio­ne ciało dziew­czyn­ki. Ze zmę­cze­nia i prze­grza­nia, spo­wo­do­wa­ne­go roz­prze­strze­nia­ją­cym się po­ża­rem, ledwo po­włó­czył no­ga­mi, szu­ra­jąc po pod­ło­dze po­nisz­czo­ny­mi bu­ta­mi. Ko­lej­ne metry prze­mie­rzał bar­dziej siłą woli niż mię­śni, aż w końcu wy­szedł do ogró­dka. Gdy do­tarł do jego skra­ju, po­wo­li usiadł na tra­wie, dba­jąc, by nie trząść nad­mier­nie zim­nym i za­krwa­wio­nym cia­łem córki. Spoj­rzał z tro­ską w po­zba­wio­ne życia oczy i po­gła­dził twarz czar­nym, wy­su­szo­nym ki­ku­tem za­stę­pu­ją­cym dłoń. Chciał pła­kać, czuł, że po­wi­nien, ale nie był w sta­nie. Za jego ple­ca­mi pożar ogar­nął już więk­szość domu, sły­chać było też wrza­wę do­bie­ga­ją­cą z ulicy i coraz bliż­szy sy­gnał stra­ży po­żar­nej.

W tym samym cza­sie męż­czy­znę ze wszyst­kich stron za­czę­ły ota­czać cie­nie. Pa­trzy­ły na Wojt­ka i kar­mi­ły się jego cier­pie­niem oraz bez­na­mięt­ną roz­pa­czą, z każdą upły­wa­ją­cą se­kun­dą były coraz bar­dziej na­sy­co­ne i szczę­śli­we. Gdy nie po­zo­sta­ło w nim już nic, co mo­gły­by po­chło­nąć, choć­by naj­mniej­sza odro­bi­na żalu, po­su­wi­stym kro­kiem za­czę­ły pod­cho­dzić bli­żej.

Woj­tek uniósł głowę i spoj­rzał w ich nie­wy­raź­ne twa­rze, ale nie wy­ko­nał nawet naj­mniej­sze­go gestu. W tym wła­śnie mo­men­cie do­tar­ło do niego, że po­zo­stał je­dy­nie cie­niem czło­wie­ka, któ­rym kie­dyś był, jed­nak nawet go to nie obe­szło. Wy­peł­nio­ny obo­jęt­no­ścią po­zwo­lił, by isto­ty wcho­dzi­ły na niego, aż w końcu po­kry­ły go, sta­jąc się jed­no­li­tą, czar­ną masą.

 

***

Ksiądz Krzysz­tof ze smut­kiem wy­ma­lo­wa­nym na twa­rzy przy­glą­dał się, jak stra­ża­cy usi­łu­ją uga­sić pło­ną­cy dom. Za­ci­snął pię­ści w wy­ra­zie bez­sil­nej zło­ści i gło­śno za­pła­kał, ale nie od­szedł. Nie byłby w sta­nie, więc zo­stał do sa­me­go końca akcji ra­tow­ni­czej. Miał jed­nak pełną świa­do­mość, że ko­lej­ny raz nie zdą­żył na czas, że ko­lej­ny raz za­wiódł.

Koniec

Komentarze

No i przeczytane. Powiem szczerze, że tematyka początkowo mnie odrzuciła. Akurat znajomi przeżywają rozwód, jest walka o dziecko i jako mimowolny świadek tych wydarzeń, aż się wzdrygnęłam. Bałam się, że to skręci w stronę baby złe, bidny ojciec, może nie wie, w której dzieciak jest w klasie, może sobie czasem popije, ale wiedźmy mają spisek i tera on musi robić na alimenty. Dlatego ucieszyłam się, że wykorzystałeś sądowe gierki w znacznie bardziej przerażający sposób. 

Może trochę kalkowo wypadł ksiądz, może ta księga wyskoczyła jak królik z kapelusza, ale spoko, kupuję to. Horror, nazwijmy to, satanistyczny, nieszczególnie mnie rusza, ale to już osobista preferencja. Czuć było przerażenie ojca, jego bezsilność i świadomość, że walka jest skazana na porażkę. Nie wiem, jakim cudem udało Ci się nie skręcić w stronę obyczajówki i wszystko ograć grozą, ale IMO to zrobiło całą robotę. Dobrą robotę.

Fajnie się czytało, powodzenia w konkursie! :-)

 

 

„‬Człowiek, który potrafi druzgotać iluzje jest zarazem bestią i powodzią. Iluzje są tym dla duszy, czym atmosfera dla planety." - V. Woolf

Cześć, Rosso! :)

 

Dziękuję, że przebrnęłaś przez tak długi tekst i podzieliłaś się wrażeniami. Cieszy mnie, że pomimo odpychającej Cię tematyki i niekoniecznie ulubionego gatunku horroru, tekst czytało się dobrze i tak pozytywnie go oceniasz :)

 

Tytułem wyjaśnienia odnośnie ksiegi: ksiądz obserwował Wojtka od jakiegoś czasu, był byłym egzorcystą, chciał coś sobie udowodnić, więc szukał. A, że rozwiązanie wpadło akurat w takim a nie innym momencie…

 

Nie wiem, jakim cudem udało Ci się nie skręcić w stronę obyczajówki i wszystko ograć grozą, ale IMO to zrobiło całą robotę. 

NNe trawię obyczajówek, więc chyba zadziałały wewnętrzne mechanizmy bezpieczeństwa;)

 

Dzięki za kliczka ;)

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Hej,

Cezary, bardzo dobru horror, nawet mocny, ale nie widziałam go na betaliście. Mam też wątpliwości, czy Wojtek mógł prowadzić jedną ręką. Poniżej kilka uwag ode mnie:

 

Wziął w dłonie spodnie i sprawdził kieszenie, smartfon był w środku. Sprawdził w sieci numer telefonu bezpośrednio do wydziału cywilnego rodzinnego i wybrał numer.

 

Powtórzenie.

 

 

– Rozumiem – odpowiedział ze zrozumieniem prawnik.

 

j.w.

 

Mozesz wypędzić demona z jego ciała, a potem i tak…

 

Literówka.

 

 

 

Zaskoczona ekspedientka podeszła bliżej i zapytała:

 

Aptekarka lub magister.

 

 

Ksiądz nacisnął na klamkę i…

 

 

…nacisnął klamkę

 

Pobiegł w stronę ogródka i dopadł do komórki na narzędzia.

 

Może lepiej dotarł, ale może zostać jak jest.

 

…rozkręcającym się pożarem …

 

Rozprzestrzeniającym.

 

Z pewnością kliknę, ale muszę się zastanowić chwilę czy nie dwa razy.

 

Hej, Milis

 Dziękuję za wizytę i wskazanie babolków, wszzlystko poprawię, ale wieczorem, jak będę przy komputerze;)

 

Super, że horror się spodobał;)

 

Prowadzić jedną ręką można na spokojnie. Często tak robię, jak muszę coś zjeść w drodze ;)

 

Pozdrawiam! :)

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Postaram się przeczytać jeszcze dziś. A na razie dziękuję za wzięcie udziału w konkursie :)

Known some call is air am

Hej C_C, 

komentarz po betowy, a więc krótki :). Najtrudniejsze w tak długim opowiadaniu, jest to by nie męczyło. By czytało się je tak jak opoko do 20 tyś znaków. A moim zdaniem te opowiadanie tak jest właśnie napisane :). Klikam, polecam i powodzenia w konkursie :). A i jeszcze jedno słowo na ‘P’ 

 

Pozdrawiam :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Cześć, OS! W takim układzie, miłej lektury i czekam na opis wrażeń po :)

 

Bardzie! Raz jeszcze ogromne podziękowania i ukłony za pomoc podczas bety :) Dziękuję też za polecenie :) (z angielskiego: BardJaskier seal of approval, czyli w skrocie… :p)

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Ahoj Cezary!

 

Szczegółową opinię znasz z bety więc będzie krótko.

 

No to mi się podobało i czytałem z autentycznym zaciekawieniem.

Opowiadanie moim zdaniem momentami kawkowe, trochę surrealistyczna. Np. rozprawa i proces nie wydają się realistyczne, ale moim zdaniem to pasuje do rosnącego absurdu, który może być spowodowany szaleństwem bohatera, albo czymś dziwnym co dzieje się wokół niego.

Dobrze napisany kawałek literatury.

 

Fajne więc klikam! :)

 

Pozdrawiam!

Policjant wszedł i zamknął za sobą drzwi Wziął głęboki wdech, po czym powiedział:

– Niecałą godzinę temu miało miejsce zdarzenie drogowe z udziałem pana żony i córki.

Kropeczka się zawieruszyła.

Ekran smartfona straszył wizerunkiem okaleczonych zwłok dziewczynki trzymanej w rękach przez poranioną, ale uśmiechniętą matkę, która spoglądała triumfującym wzrokiem wprost na trzymającego urządzenie.

 Pogrubione chyba powinno brzmieć “triumfalnym”.

 

Kelnerka z wyraźnym wyrzutem wymalowanym na twarzy postawiła przy stoliku kolejną butelkę whisky. Od godziny obsługiwała !!! mężczyzn, którzy siedzieli przy stole z wyjątkowo markotnymi minami.

Dodaj tutaj “trzech”, bo potem robi się trochę chaos. A robi się, bo pojawia się – obok protagonisty i mecenasa – jeszcze aplikant i musiałem trzy razy przeczytać początek tego akapitu, żeby zrozumieć ilu tych mężczyzn jest, i który aktualnie mówi.

 

Na chodniku stały na sygnale dwa radiowozy i ambulans. Tłum gapiów stał odgrodzony taśmą policyjną od, jak się okazało, miejsca zdarzenia.

– Co tam się stało? – zapytał Wojtek jednego z mężczyzn stojących w tłumie.

 

Widzisz to? ;)

 

Był cały podenerwowany, co potęgowały dodatkowo szydercze uśmiechy i okrzyki zniecierpliwienia, ponieważ nieświadomie zablokował wejście do budynku.

Raczej nieintencjonalnie, albo jakoś podobnie :)

 

Potrzebował wyjaśnień. Przecież nie w sprawie nie przeprowadzono żadnych dowodów.

 

Czegoś tu za dużo.

 

Na razie tyle.

Known some call is air am

Milis, uwzględniłem niemal wszystkie Twoje uwagi, poza:

Może lepiej dotarł, ale może zostać jak jest.

Mimo wszystko “dopadł” lepiej oddaje zachowanie Wojtka w tym czasie.

 

Przy okazji, dopiero zobaczyłem, że dorzuciłaś też nominację w wątku piórkowym, serdecznie Ci dziękuję! :)

 

Outta Sewer, dzięki za łapankę! 

 

Tak patrzę, to znaczna część wskazanych przez Ciebie babolków, to skutki uboczne wielokrotnego poprawiania tekstu :) A potem człowiek czyta to kolejne razy i nic już nie widzi :P Wszystko poprawiłem, dzięki!

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Hej, Cezary,

 

 

Mimo wszystko “dopadł” lepiej oddaje zachowanie Wojtka w tym czasie.

 

Miałam z tym problem, ale masz rację.

 

Przy okazji, dopiero zobaczyłem, że dorzuciłaś też nominację w wątku piórkowym, serdecznie Ci dziękuję! :)

 

Zrobiło na mnie wrażenie, co nie często się zdarza :)

 

Pozdrawiam!

 

Cześć, Cezary!

Youtu­be

YouTube

Niczego nie sugeruję. Jedynie słucham spowiedzi i staram się zrozumieć, na czym polega twój problem.

Spowiedź nie na tym polega. To obrzęd oczyszczenia z grzechów, nie rozmowa z psychologiem.

Ka­ro­li­ny Ko­wal­skiej…

Błąd w nazwisku?

nie­kry­wa­ną

literówka

po­pel­nił

literówka

wy­ksztu­sić

literówka, ort.

za­miast tego nad­cho­dzi­ły po­wo­li, lecz me­to­dycz­nie.

To się nie wyklucza, dlaczego więc „lecz”?

W tym samym mo­men­cie cie­nie do­pa­dły sie­dzą­ce­go na pod­ło­dze Wojt­ka. Ten wy­ko­nał gest, jakby usi­ło­wał ode­pchnąć nie­ma­te­rial­ne byty, a potem krzyk­nął z nie­wy­obra­żal­ne­go bólu. Oto za­miast dłoni, jego rękę wień­czył po­czer­nia­ły kikut, przy­po­mi­na­ją­cy ra­czej frag­ment roz­kła­da­ją­cych się zwłok.

Jeśli owe byty są niematerialne, to Wojtek nie powinien ich ani widzieć, ani móc im cokolwiek zrobić. 

Za­trzy­mał się przed ob­ra­zem przed­sta­wia­ją­cym drugą sta­cję drogi krzy­żo­wej, przed­sta­wia­ją­cą Chry­stu­sa bio­rą­ce­go krzyż na swoje ra­mio­na. I po co ci to było? Takie po­świę­ce­nie, tyle cier­pie­nia, a na twoim Ojcu i tak nie zro­bi­ło to wra­że­nia.

Ten ksiądz chodził do seminarium, czy powtarzał gimnazjum?

– Wi­dzisz – du­chow­ny wes­tchnął – eg­zor­cy­zmy to wy­jąt­ko­wo trud­ny i ob­cią­ża­ją­cy duszę sa­kra­ment

Egzorcyzm to nie sakrament, tylko sakramentalia. Poza tym, dlaczego sakrament ma „obciążać duszę”?

od­czyucie

literówka

po­chło­nać

literówka

 

Rozprawa sądowa zachwiała moją wiarę w realność zdarzeń, była zbyt karykaturalna, i niestety później nic jej nie przywróciło, przez co do końca tekst czytałem bardziej jako opowiadanie humorystyczne. Ksiądz, który co rusz wyskakuje jak królik z kapelusza. Demony, które opętały każdą kobietę w mieście i wreszcie finał, w którym bohater, przypadkowo zabija swoją córkę kozikiem, tylko mnie w tym utwierdził.

 

Pozdrawiam i życzę powodzenia w konkursie.

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Hej, Atreju!

 

Dzięki za łapankę, poprawiłem wskazane literówki! Szkoda, że tekst Ci się nie spodobał, ale dziękuję za czas poświęcony na lekturę oraz pozostawienie komentarza.

 

Spowiedź nie na tym polega. To obrzęd oczyszczenia z grzechów, nie rozmowa z psychologiem.

To już zależy od księdza i okoliczności. Sam kiedyś przeprowadziłem podczas spowiedzi bardzo ciekawą rozmowę księdzem, więc mogę mówić z doświadczenia.

 

Jeśli owe byty są niematerialne, to Wojtek nie powinien ich ani widzieć, ani móc im cokolwiek zrobić. 

Duchy są niematerialne, a jednak w literaturze fantasy często się pojawiają i nawet wyrządzają ludziom krzywdę. Gdyby tekst należał do sci-fi, to bym się z Tobą zgodził.

 

Ten ksiądz chodził do seminarium, czy powtarzał gimnazjum?

Nie rozumiem tego komentarza, serio.

 

Egzorcyzm to nie sakrament, tylko sakramentalia.

Cenna uwaga, naniosłem stosowną poprawkę.

 

Rozprawa sądowa zachwiała moją wiarę w realność zdarzeń, była zbyt karykaturalna

Cóż, taka miała być.

 

Demony, które opętały każdą kobietę w mieście

Skąd ten pomysł?

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

To już zależy od księdza i okoliczności. Sam kiedyś przeprowadziłem podczas spowiedzi bardzo ciekawą rozmowę księdzem, więc mogę mówić z doświadczenia.

Nie twierdzę, że to nie może zajść w praktyce, raczej podnoszę kwestię, czy powinno. Chociaż, patrząc na późniejsze wypowiedzi twojego księdza, nie powinno mnie dziwić, że lekceważy on pewne sprawy, także jest w tym spójność.

Duchy są niematerialne, a jednak w literaturze fantasy często się pojawiają i nawet wyrządzają ludziom krzywdę. Gdyby tekst należał do sci-fi, to bym się z Tobą zgodził.

Fantasy wprowadza pewne dodatkowe reguły do naszego świata i w ten sposób powołuje nowe byty i relacje z nimi. Nie ma więc uniwersalnego pojęcia ducha dla całej literatury fantasy i co uniwersum będzie on inny. W twoim tekście nie znalazłem żadnych reguł, natomiast istnienie księdza egzorcysty kieruje mnie w stronę reguł “chrześcijańskich”. Demony zaś nie są bytami materialnymi i dlatego opętują, aby zdobyć materialne ciało.

Niemniej bardziej chodziło mi o to, że jest to wypowiedź narratora, który mówi o niematerialnych bytach, a następnie ten niematerialny byt “zjada” bohaterowi rękę, co oznacza, że ów byt wcale nie jest niematerialny. Gdyby to była myśl Wojtka, to co innego, ale mówi o tym narrator.

Zatrzymał się przed obrazem przedstawiającym drugą stację drogi krzyżowej, przedstawiającą Chrystusa biorącego krzyż na swoje ramiona. I po co ci to było? Takie poświęcenie, tyle cierpienia, a na twoim Ojcu i tak nie zrobiło to wrażenia.

 

Ten ksiądz chodził do seminarium, czy powtarzał gimnazjum?

 

Nie rozumiem tego komentarza, serio.

Ksiądz, aby być księdzem, ukończył seminarium. Powinien mieć więc niejakie pojęcie o teologii. Znać Ojców Kościoła, św. Tomasza i innych. Powinien rozumieć sens misji Chrystusa na Ziemi. Jego myśli zaś zdradzają poziom gimnazjalny. Po pierwsze, czy Chrystus przybył na Ziemię, aby zaimponować Ojcu? Po drugie, Syn i Ojciec to ten sam Bóg, tylko dwie osoby, czy więc Bóg miał zaimponować sam sobie? Jeśli chciałeś podkreślić tym nędzę intelektualną księdza to w porządku, być może niepotrzebnie się czepiam.

Skąd ten pomysł?

Sędzia, Ewa, kelnerka, pielęgniarka, nie licząc córki, w tekście nie pojawia się na dłużej żadna inna kobieca postać. Żaden mężczyzna również nie jest opętany przez cienie. Chyba że się mylę? Jeśli tak, to przepraszam.

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Chociaż, patrząc na późniejsze wypowiedzi twojego księdza, nie powinno mnie dziwić, że lekceważy on pewne sprawy, także jest w tym spójność.

Podczas bety pojawiła się koncepcja żeby miał charakter dobry chaotyczny, coś na wzór d&d :)

 

W twoim tekście nie znalazłem żadnych reguł, natomiast istnienie księdza egzorcysty kieruje mnie w stronę reguł “chrześcijańskich

Encyklopedii reguł wykreowanego świata nie udostępniłem, ale od samego początku starałem się pokazać, jakiego rodzaju istoty są tutaj wrogami. Zwroc uwagę, że już pierwszy cień, jeszcze zanim Wojtek dotarł do kościoła, materializuje się w miarę zbliżania się do protagonisty. Te cienie nie są klasycznymi demonami, które opętują ludzi. Zwróć uwagę, co zrobiły z lekarzem, one go wyssały;)

Po pierwsze, czy Chrystus przybył na Ziemię, aby zaimponować Ojcu?

Ksiądz tak to postrzega. W jednej z rozmów wyznał, że spotkał Boga, ale jest rozczarowany. Ksiądz ma swoją wizję wiary, która nie jest do końca zgodna z doktryną Kościoła. Starałem się to możliwie jasno pokazać, może mi nie wyszło;)

 

Sędzia, Ewa, kelnerka, pielęgniarka, nie licząc córki, w tekście nie pojawia się na dłużej żadna inna kobieca postać

Sędzia i Ewa to wiedźmy, nie są opętane. Kelnerkę śledzą cienie. Pielęgniarka to demon. Poza tym jest pracownica kancelarii, aptekarka i obie są całkiem normalne. Ogólnie większość postaci w tekście pojawia się na chwilę. To jest głównie opowiadanie o ojcu, który toczy beznadziejną walkę o dziecko i byłym egzorcyście, za którym ciągną się mroczne istoty.

 

Poza tym, cienie zabijają wyłącznie mężczyzn, tak dla równowagi ;)

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Encyklopedii reguł wykreowanego świata nie udostępniłem, ale od samego początku starałem się pokazać, jakiego rodzaju istoty są tutaj wrogami.

Nie potrzeba żadnej encyklopedii, wystarczą dobre dialogi i narracja.

 Zwroc uwagę, że już pierwszy cień, jeszcze zanim Wojtek dotarł do kościoła, materializuje się w miarę zbliżania się do protagonisty. Te cienie nie są klasycznymi demonami, które opętują ludzi. Zwróć uwagę, co zrobiły z lekarzem, one go wyssały;)

I o to mi właśnie chodzi, one nie są niematerialne, po co więc pisać, że są? Chodzi mi konkretnie w tym fragmencie, który przytoczyłem.

 Ksiądz ma swoją wizję wiary, która nie jest do końca zgodna z doktryną Kościoła.

To heretyk. Może dlatego gonią go demony? Niech będzie i tak.

Sędzia i Ewa to wiedźmy, nie są opętane. Kelnerkę śledzą cienie. Pielęgniarka to demon. Poza tym jest pracownica kancelarii, aptekarka i obie są całkiem normalne.

Wspomniana była jeszcze biegaczka. Ale co by nie było, mam zatem racje, każda kobieta pojawiająca się na dłużej w tekście to postać negatywna. Oczywiście moje pierwsze zdanie na ten temat było celowo uproszczone i przesadzone. Chodziło mi tylko o wrażenia z lektury.

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

I o to mi właśnie chodzi, one nie są niematerialne, po co więc pisać, że są? Chodzi mi konkretnie w tym fragmencie, który przytoczyłem.

To jeszcze raz. Mówimy o cieniach, które materializują sie im są bliżej ofiary. w pozostałych przypadkach są niematerialne.

 

mam zatem racje, każda kobieta pojawiająca się na dłużej w tekście to postać negatywna

Najwięcej czasu dostaje Karolinka, która nie tylko nie jest negatywna, ale wręcz najważniejsza na świecie dla Wojtka. 

 

Oczywiście moje pierwsze zdanie na ten temat było celowo uproszczone i przesadzone. Chodziło mi tylko o wrażenia z lektury

I to jestem w stanie zrozumieć i zaakceptować. Nie podobało się i tyle ;)

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

To jeszcze raz. Mówimy o cieniach, które materializują sie im są bliżej ofiary. w pozostałych przypadkach są niematerialne.

W przytoczonym przeze mnie fragmencie cień wcale się nie materializuje. Według mnie dobrym pomysłem byłoby opisać ten proces, choćby jednym zdaniem.

Najwięcej czasu dostaje Karolinka, która nie tylko nie jest negatywna, ale wręcz najważniejsza na świecie dla Wojtka. 

Karolinka jest dzieckiem, dziewczynką, nie kobietą. Poza tym mogłaby być dalej postacią negatywną, a dalej najważniejszą dla Wojtka, nie wiem, co masz tutaj na myśli.

I to jestem w stanie zrozumieć i zaakceptować. Nie podobało się i tyle ;)

Cezary ja nigdzie nie napisałem, że tekst mi się podobał lub nie, zresztą nie twoją rolą jest zadowolić mój guścik. Uważam, że tekst ma pewne wady w konstrukcji, które ledwo zaznaczyłem w podsumowaniu, ale nie rozwinąłem, ponieważ do tego musiałbym tekst przeczytać kilkukrotnie.

 

W każdym razie wydaje mi się, że mniej więcej wyjaśniłeś mi pewne nieścisłości i nie ma potrzeby więcej na ten temat pisać.

Pięknie dziękuję za rozmowę i raz jeszcze pozdrawiam. :)

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Pięknie dziękuję za rozmowę i raz jeszcze pozdrawiam. :)

Również dziękuję i pozdrawiam :)

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Dziękuję za wzięcie udziału w konkursie, dzisiaj wieczorkiem przeczytam i napiszę komentarz :)

Mogę starać się zrozumieć Wojtka zdruzgotanego nieudanym życiem, rozwodem i perspektywą utraty kontaktu z córką, ale osaczające go cienie widzę raczej w kategoriach choroby, a nie piekielnych demonów. Dlatego też z ogromną rezerwą przyjmuję pojawienie się księdza Krzysztofa, dawnego egzorcysty i jego deklarację niesienia pomocy Wojciechowi, albowiem nie jestem w stanie uwierzyć w skuteczność praktyk stosowanych przez duchownych w przypadkach „opętania”. Z głęboką niewiarą podchodzę też do istnienia czarownic i demonów rezydujących w sądach i szpitalach, dlatego postaci Ewy, sędzi Baume i pielęgniarki uważam za, delikatnie mówiąc, groteskowe, że o finałowym rytuale nie wspomnę.

Cezary, przyjmuję do wiadomości, że całą historię i jej bohaterów stworzyłeś na potrzeby konkursu, ale nic nie poradzę, że dla mnie była to bardzo męcząca lektura.

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia.

 

[trzy­na­sty sierp­nia roku Pań­skie­go dwu­ty­sięcz­ne­go dwu­dzie­ste­go czwar­te­go, po­po­łu­dnie] → [trzy­na­sty sierp­nia roku Pań­skie­go dwa tysiące dwu­dzie­ste­go czwar­te­go, po­po­łu­dnie]

Ten błąd pojawia się w opowiadaniu wielokrotnie.

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/w-roku-dwa-tysiace-pierwszym;327.html

 

fil­mi­ki na Youtu­be. → …fil­mi­ki na You Tu­bie.

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/YouTube;10705.html

 

Na­chy­lił się, żeby spoj­rzeć przez wi­zjer, za oknem stał umun­du­ro­wa­ny po­li­cjant… → Czy patrząc przez wizjer na pewno widział, co się dzieje za oknem?

A może miało być: Na­chy­lił się, żeby spoj­rzeć przez wi­zjer, za drzwiami stał umun­du­ro­wa­ny po­li­cjant

 

…od­czy­tał wia­do­mość SMS od Ewy. „Je­ste­śmy na miej­scu”. → Albo: …od­czy­tał wia­do­mość SMS od Ewy. Je­ste­śmy na miej­scu. Albo: …od­czy­tał wia­do­mość SMS od Ewy. „Je­ste­śmy na miej­scu”.

Tekstu napisanego kursywą nie ujmuje się w cudzysłów.

 

Woj­tek za­ło­żył buty, na­rzu­cił na sie­bie płaszcz i po­spiesz­nie wy­szedł z miesz­ka­nia. → Czy zaimek jest niezbędny?

 

dość nie­spo­dzie­wa­nie po­czuł nie­przy­jem­ne uczu­cie w oko­li­cy serca… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: …dość nie­spo­dzie­wa­nie po­czuł nie­przy­jem­ne objawy w oko­li­cy serca… Lub: …dość nie­spo­dzie­wa­nie doznał nie­przy­jem­nego uczu­cia w oko­li­cy serca

 

wska­zy­wał na około sto ude­rzeń na se­kun­dę. → …wska­zy­wał około stu ude­rzeń na se­kun­dę.

Wyświetlacz może pokazywać coś, nie na coś.

 

Nie wie­dział, czym była prze­ra­ża­ją­ca isto­ta, ani jakie były jej mo­ty­wa­cje… → A może: Nie wie­dział, czym była prze­ra­ża­ją­ca isto­ta ani jakie miała mo­ty­wa­cje

 

W od­po­wie­dzi isto­ta wy­da­ła z sie­bie prze­ra­ża­ją­cy, udrę­czo­ny sko­wyt… → Zbędny zaimek – czy istota mogła wydać skowyt z kogoś innego?

 

czy bę­dzie tam bez­piecz­ny, ale w tam­tej chwi­li nie miał lep­sze­go po­my­słu. → Nie brzmi to najlepiej.

A może wystarczy: …czy bę­dzie tam bez­piecz­ny, ale nie miał lep­sze­go po­my­słu.

 

– Prze.. prze­pra­szam, pro­szę… pro­szę księ­dza… → Pierwszemu wielokropkowi brakuje jednej kropki.

 

Zło­żył dło­nie, a na­stęp­nie wy­ko­nał ge­stem znak krzy­ża.Zło­żył dło­nie, a następnie wy­ko­nał znak krzy­ża.

 

pra­cu­je w su­per­mar­ke­cie… → Literówka.

 

Mia­łem bar­dzo dobre kon­tak­ty w Chi­nach i na wscho­dzie→ Mia­łem bar­dzo dobre kon­tak­ty w Chi­nach i na Wscho­dzie

Za SJP PWN: 5. Wschód «kraje w południowej i wschodniej Azji»

 

Wszyst­kie in­sty­tu­cje na raz.Wszyst­kie in­sty­tu­cje naraz.

 

i ru­szył w kie­run­ku drzwi. Po chwi­li jed­nak sta­nął i skie­ro­wał głowę w kie­run­ku du­chow­ne­go. → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: …i ru­szył ku drzwiom. Po chwi­li jed­nak sta­nął i obrócił głowę w stronę du­chow­ne­go.

 

Le­ka­rze po­dej­rze­wa­li wstrzą­śnie­nia mózgu… → Czy podejrzewali wiele wstrząśnień, czy to literówka?

 

ru­szył w kie­run­ku swo­ich ubrań uło­żo­nych na szaf­ce. → Z własnego doświadczenia wiem, że odzieży pacjenta nie przechowuje się w sali, gdzie leży chory, zwłaszcza że ubranie Wojtka z pewnością nie było czyste i pachnące, skoro miał je na sobie, kiedy wcześniej wymiotował.

 

w któ­rym do­mi­no­wa­ło drew­noka­mień. → Piszesz o dwóch czynnikach, więc: …w któ­rym do­mi­no­wa­ły drew­no i ka­mień.

 

Zaś jego oczy świe­ci­ły się żarem… → Zbędny zaimek.

 

– O, do­kład­nie to.– O, właśnie tak.

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Dokladnie;1075.html

 

szklan­ka z trza­skiem roz­bi­ła się o pod­ło­gę, ochla­pu­jąc wszyst­ko do­oko­ła. → Szklanka nie mogła niczego ochlapać.

Proponuję: …szklan­ka z trza­skiem roz­bi­ła się o pod­ło­gę, a sok ochlapał wszyst­ko do­oko­ła.

 

– Ale wiesz, że mi mo­żesz o wszyst­kim po­wie­dzieć, praw­da?– Ale wiesz, że mnie mo­żesz o wszyst­kim po­wie­dzieć, praw­da?

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/mnie-czy-mi-tobie-czy-ci;5375.html

 

Przez dłuż­szą chwi­lę cała trój­ka śmia­ła się w naj­lep­sze, po­pi­ja­jąc wy­so­ko­pro­cen­to­wym al­ko­ho­lem. → Czy dobrze rozumiem, że cała trójka popijała śmiech?

A może miało być: Przez dłuż­szą chwi­lę cała trój­ka śmia­ła się w naj­lep­sze, po­pi­ja­jąc wy­so­ko­pro­cen­to­wy al­ko­ho­l.

 

Ko­bie­ta wy­szła zza baru i ru­szy­ła w kie­run­ku to­a­le­ty. Po kil­ku­na­stu mi­nu­tach ko­bie­ta wró­ci­ła na sta­no­wi­sko pracy. → Druga kobieta jest zbędna.

 

Wsiadł do pierw­szej z brze­gu i za­mó­wił kurs do miesz­ka­nia. → Taksówkarzowi zazwyczaj wystarcza adres – ulica i numer domu, do mieszkania trzeba iść samemu.

Proponuję: Wsiadł do pierw­szej z brze­gu i za­mó­wił kurs do domu.

 

Po upły­wie dzie­się­ciu minut, po­biegł pro­sto do gma­chu Sądu Okrę­go­we­go. Gdy do­biegł do… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję w drugim zdaniu: Gdy dotarł do

 

po­miar tętna wska­zy­wał na sto pięć­dzie­siąt ude­rzeń serca na mi­nu­tę. → …po­miar tętna wska­zy­wał sto pięć­dzie­siąt ude­rzeń serca na mi­nu­tę.

 

– Szczęść boże, Woj­cie­chu!– Szczęść Boże, Woj­cie­chu!

 

Woj­tek byl au­ten­tycz­nie za­sko­czo­ny. → Literówka.

 

Dawno temu, na misji w Afry­ce, spo­tka­łem go oso­bi­ście, je­stem tego głę­bo­ko prze­ko­na­ny. → Piszesz o Bogu, więc: Dawno temu, na misji w Afry­ce, spo­tka­łem Go oso­bi­ście, je­stem o tym głę­bo­ko prze­ko­na­ny. Lub: Dawno temu, na misji w Afry­ce, spo­tka­łem Go oso­bi­ście, je­stem tego głę­bo­ko pewien.

 

Znik­nę­ły cie­nie, które zdą­ży­ły roz­prze­strze­nić się po po­miesz­cze­niu.Znik­nę­ły cie­nie, które zdą­ży­ły roz­prze­strze­nić się w po­miesz­cze­niu.

 

Na pod­ło­dze le­ża­ły wy­su­szo­ne, nie­mal zmu­mi­fi­ko­wa­ne zwło­ki le­ka­rza → Brak kropki na końcu zdania.

 

Za­czął ner­wo­wo tak­so­wać wzro­kiem naj­bliż­sze oto­cze­nie, aż w końcu chwy­cił strzy­kaw­kę z ad­re­na­li­ną. → Skąd ksiądz wziął strzykawkę z adrenaliną? Bo chyba nie leżała, ot tak, na szafce przy łóżku Wojciecha.

 

Ge­stem wska­zał na le­żą­cy na pod­ło­dze po­nisz­czo­ny tom.Ge­stem wska­zał le­żą­cy na pod­ło­dze po­nisz­czo­ny tom.

 

Ksiądz po­mógł Wojt­ko­wi wstać z łóżka, po czym obaj męż­czyź­ni rzu­ci­li się bie­giem do wyj­ścia z sali. → Czy dobrze rozumiem, że Wojtek uciekł ze szpitala w piżamie, potem, o czym mowa dalej, paradował w niej po mieście, a w końcu poszedł do domu?

 

osza­la­łych rzą­dzą mordu pie­lę­gnia­rek. → …osza­la­łych żą­dzą mordu pie­lę­gnia­rek.

Sprawdź znaczenie słów rządzążądzą.

 

Te­atral­nie uniósł dło­nie ku skle­pie­niu su­fi­tu. → Wystarczy: Te­atral­nie uniósł dło­nie ku skle­pie­niu.

 

Gdy Woj­tek prze­kro­czył próg miesz­ka­nia był już bez resz­ty wy­koń­czo­ny. → A może: Gdy Wojtek prze­kro­czył próg miesz­ka­nia był już do cna wy­koń­czo­ny.

Skąd Woj­tek miał klucze do mieszkania – wszak zwiał ze szpitala w piżamie?

 

Cały po­de­ner­wo­wa­ny chwy­cił te­le­fon i wy­brał numer Ewy. → Czy telefon aby nie został w szpitalu, razem z innymi rzeczami Wojtka?

 

kozik, ten sam, któ­rym chwi­lę wcze­śniej go­dzi­ła Wojt­ka. → Raczej: …kozik, ten sam, któ­rym chwi­lę wcze­śniej ugo­dzi­ła Wojt­ka.

 

rzu­ci­ła się na niego, usi­łu­jąc ranić go nożem. → Drugi zaimek jest zbędny.

 

aż w końcu wy­szedł na ogró­dek. → …aż w końcu wy­szedł do ogródka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

hej, BrunoSiak! Miłej lektury w takim układzie!

 

cześć, Regulatorzy! Dziękuję Ci serdecznie za łapankę, poprawki naniosę, jak tylko pozbieram się mentalnie po Twoim komentarzu. 

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Cezary, przepraszam za mentalne rozbicie, ale jestem przekonana, że niebawem wrócisz do świetnej formy. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy, sugerowane przez Ciebie poprawki naniosłem. Musiałem dokonać kilku niewielkich przeróbek (skoro już telefon Wojtka rzeczywiście został w szpitalu, to zadzwonił przez komputer), ale powinno być już dobrze.

 

Raz jeszcze bardzo Ci dziękuję za poświęcony czas.

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Cezary, bardzo się cieszę, że mogłam się przydać, a radość moja jest tym większa, że widzę Cię już pozbieranego. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nawet szybko się czyta.

Niezbyt mnie przekonało, trochę zbyt surrealistyczne (zawzięty kult satanistycznych czarownic?). Przypomina te modne ostatnio filmy grozy, które próbują wmówić odbiorcy, że bohater jest chory psychicznie i nic nadprzyrodzonego tak naprawdę się nie dzieje. A potem najczęściej nie wiedzą, co z tym fantem zrobić (chyba jedynym horrorem, który zrobił to dobrze – aż za dobrze – jest ,,Smile”). Tutaj początek sugeruje:

Opcja a – stylistyka sennego koszmaru, rzeczy po prostu się dzieją.

Opcja b – złość i rozpacz wpędzają Wojtka w obłęd.

A potem okazuje się, że wiedźmy i szejtany faktycznie terroryzują ludzi, wjeżdżają ofiary z ludzi, wiedza tajemna, stare grymuary(!), a dziwny ksiądz cały czas miał rację. I ten kozik, który akurat musiał tak nieszczęśliwie trafić dziecko… BTW:

w niesygnalizowany sposób rzucił kozikiem prosto w Ewę

Śmiechłem. Nie mógł rzucić ,,bez ostrzeżenia”?

Podsumowując – gdyby to był film, nie wyszedłbym z kina z przemożną potrzebą natychmiastowego wyżalenia się komuś, jakiego gniota właśnie obejrzałem. Ale gdybym miał zły humor, mógłbym żądać moich dwudziestu złotych z powrotem. :\  

Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...

Cześć, SNDWLKR

 

Dziękuję Ci za opinię. Szkoda, że tekst nie podszedł. 

 

EDIT: usunąłem moje marudzenie

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Myślę, że pisanie jednak nie jest dla mnie.

Cezary, a cóż to za brednie wypisujesz?! Proszę natychmiast przestać myśleć w ten sposób!

Jeden mniej udany tekst, to tylko jeden mniej udany tekst i to nie jest powód do snucia aż tak nierozważnych myśli! Jestem przekonana, że w przyszłości będzie tylko lepiej.

Powodzenia. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej,

Cezary, mnie się opowiadanie naprawdę podobało. Fakt, horrorów nie czytam i nie oglądam. Inna sprawa, że Twoje absurdy są świetne! Może to właściwy kierunek ;)

Pozdrawiam!

Myślę, że pisanie jednak nie jest dla mnie.

E, panie, co to za gadanie? Czytałem Twój tekst kolejowy i wyszedł naprawdę dobrze, podobnie jak i pojedynkowy szort. Zresztą, spójrz na mnie, jak już to ja bardziej się nie nadaje do pisania. Napisałem już teraz ponad czterdzieści opowiadań, z czego siedemnaście opublikowałem na NF i tylko dwa z nich znalazły swoje miejsce w bibliotece. A teraz zerknij na swój profil. Widzisz? Jesteś lepszy ode mnie i może to nie jest jakieś wymarzone osiągnięcie, ale do pisania zdecydowanie się nadajesz. Większość Twoich opowiadań zdecydowanie przypada czytelnikom do gustu, a umówmy się, że nawet najlepsi pisarze czasem napiszą coś słabszego. Zresztą, części, jak sprawdziłem komentarze, ten Twój horror też podszedł. 

Cezary, a cóż to za brednie wypisujesz?! Proszę natychmiast przestać myśleć w ten sposób!

I na Twoim miejscu posłuchałbym Reg, tak z przezorności ;D 

 

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

Cezary, nadal nie skończyłem czytać, ale już widzę, że w komentarzach piszesz głupoty. Bo jeśli ktoś nie nadaje się do pisania, to ja jestem tą osobą. No sobie pisze, ale co z tego? Publikuje tylko tutaj, nie che mi się niczego na konkursy wysyłać, a do tego mam kilkumiesięczne okresy przestoju z powodu natłoku obowiązków życiowych i ogólnej niechęci do zmuszania się do czegoś. Jeśli pisanie sprawia Ci frajdę to pisz, jeśli masz jakiś inny powód też pisz – ja piszę na przykład terapeutycznie, celem pozbywania się z głowy różnych rzeczy, które mi się w niej roją i nie chcą sobie zniknąć, dopóki ich nie przeleję w literki.

Known some call is air am

Drodzy, moim celem nie było wywołanie publicznej dramy. Z tego względu wybaczcie, ale nie będę się odnosił do poszczególnych stwierdzeń, gdyż nie chciałbym niepotrzebnie rozwlekać tematu. Miałem wczoraj gorszy moment i widzę, że niepotrzebnie napisałem rzeczy, które powinienem zachować dla siebie. Niemniej, dziękuję serdecznie za Wasze posty.

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Horror nie rzucił mnie na kolana, ale daje radę.

Z początku miałam wrażenie, że rozciągasz na maksa (cytat na starcie, nadmiar przymiotników), żeby dobić do dolnego limitu, później jakoś się rozkręciło.

Wyrok rozwodowy tydzień czy dwa po otrzymaniu pozwu? No, to faktycznie musiały się jakieś siły nadprzyrodzone wmieszać… ;-)

Sama nie wiem, która część jest straszniejsza – realna bezsilność ojca przed sądem czy prześladujące duchy.

Wydaje mi się, że ksiądz słabo wykorzystywał ochronę kościoła. W pewnym momencie właściwie wywalił bohatera na zewnątrz, de facto w objęcia demonów. Nie mógł przechować na zakrystii?

Z zabiciem dziecka wydaje mi się, że przesadziłeś ze zbiegiem okoliczności. A Karolinka w ogóle nie była przymocowana do ołtarza, mogła tak sobie w każdej chwili usiąść? Fuszerka straszna. ;-)

Babska logika rządzi!

Hej, Finklo! Dziękuję za odwiedziny i dobicie do biblio ;)

 

Wyrok rozwodowy tydzień czy dwa po otrzymaniu pozwu? No, to faktycznie musiały się jakieś siły nadprzyrodzone wmieszać… ;-)

Oczywista sprawa, normalnie Wojtek miałby dwa tygodnie na złożenie pisemnej odpowiedzi. Z drugiej strony, wprost nie jest napisane, że trzynastego sierpnia on ten pozew odebrał… :)

 

Sama nie wiem, która część jest straszniejsza – realna bezsilność ojca przed sądem czy prześladujące duchy.

Czyli trochę faktycznej grozy się znalazło, to dobrze :)

 

Wydaje mi się, że ksiądz słabo wykorzystywał ochronę kościoła. W pewnym momencie właściwie wywalił bohatera na zewnątrz, de facto w objęcia demonów. Nie mógł przechować na zakrystii?

Ksiądz podjął w życiu wiele złych decyzji, to po prostu kolejna z nich.

 

Z zabiciem dziecka wydaje mi się, że przesadziłeś ze zbiegiem okoliczności. A Karolinka w ogóle nie była przymocowana do ołtarza, mogła tak sobie w każdej chwili usiąść? Fuszerka straszna. ;-)

Chciałem żeby śmierć Karolinki była symboliczna, musiał jej dokonać Wojtek, a przypadek był tutaj jedyną możliwością. Przywiązana nie była, bo gdyby rytuał nie został zakłócony, to by się nie obudziła :P

 

Raz jeszcze, dzięki za lekturę i pozdrawiam serdecznie :)

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Z drugiej strony, wprost nie jest napisane, że trzynastego sierpnia on ten pozew odebrał… :)

No, nie jest. Ale i tak leci błyskawicznie.

Babska logika rządzi!

Ale i tak leci błyskawicznie.

Prawda, takie są skutki orzekania przez szaloną wiedźmę :) No i w sumie, jest to zgodne z założeniami konkursu – miała być wartka akcja, to jest wartka akcja (nawet w sądzie) :)

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Przeczytałem wreszcie całość.

 

Najpierw uwagi:

 

Cały podenerwowany odkrył, że jego smartfon został w szpitalu. Musiał zadzwonić do Ewy, więc uruchomił komputer i spróbował połączenia przez aplikację Facebooka. Nieznośny sygnał połączenia wychodzącego dosłownie przebijał mu czaszkę, gotów już był rzucić urządzeniem o ścianę, gdy była małżonka odebrała. 

– Czego chcesz?

– Muszę…

– Musisz, to dać mi święty spokój – odburknęła.

– Muszę spotkać się z Karolinką. To bardzo ważne.

Po dłuższej ciszy, która zdawała się nie mieć końca Ewa odpowiedziała:

– To wykluczone, znasz przecież wyrok sądu, prawda? Najlepiej dla ciebie będzie, jak zapomnisz o nas i zajmiesz się własnym życiem.

– Ani mi się waż rozłączyć! – krzyknął, ogarnięty gorączką. – To bardzo ważne, sprawa życia i śmierci – cedził słowa.

– Śmierci? Słyszałam, że próbowałeś. Uwierz mi, ubolewam głęboko, że także i to ci w życiu nie wyszło. Jednak jak ktoś jest nieudacznikiem, to nieudacznikiem pozostaje do końca – westchnęła.

– To chociaż pozwól mi z nią porozmawiać, tylko chwilę. Nie musisz nawet włączać kamerki w smartfonie. Żaden wyrok żadnego sądu nie zmieni faktu, że Karolinka wciąż jest moją córką. Zrozum… – Zmienił ton na błagalny.

– Jesteś w błędzie, dziewczyna nie jest już twoją córką, nie jest niczyją córką, należy wyłącznie do ciemności, a ciemność wymaga ofiary, głupcze.

– Co?!

– Mówiłam, że więcej nie odbiorę połączenia, a jak zaczniesz nas nachodzić, to zawiadomię policję.

– Ale ja usłyszałem…

– Mam w dupie, co usłyszałeś – powiedziała wściekle, a następnie rzuciła słuchawką.

Wojtek stał jeszcze przez chwilę, wpatrując się w ekran smartfonu, gdy zrozumiał, że jest pewien, że się nie przesłyszał.

Dalej problem z telefonem, Cezary. Weź to popraw.

 

No to będzie krótko, bo nie mam siły na nic więcej o tej porze. Początek groteskowy, nie czułem się przekonany, ale potem zaczęło robić się ciut lepiej. Do momentu wjechania do fabuły księdza nawet było nieźle, choć postać bohatera, któremu źle każda kobieta życzy, trochę pachnie inelstwem i redpillem. Rozprawa i cała jej otoczka przywodzi na myśl “Tato” Ślesickiego – dla mnie wspomniany film to przejmujący dramat. Wydaje mi się, że próbowałeś coś podobnego stworzyć u siebie, ale czegoś zabrakło, przez co zamiast czuć ten dramat, czuję, jakbym był zmuszany do jego wyczucia.

Ksiądz groteskowy, dziwny, mało księżulowy, ogólnie nie pasuje mi na kapłana. Chłop już dawno nie wierzy w dobroć Boga, więc po jaką cholerę w tym tkwi?

Mniej więcej od momentu, w którym zapada wyrok, robi się już mocno dziwnie. Wtłaczasz w fabułę bardzo filmowe elementy, co samo w sobie nie jest czymś złym (a nawet czasem jest tym czyms, co określiłbym dla danej fabuły jako dobre), ale niestety bazujesz w nich na schematach i kalkach, które mnie nie przekonują: Ksiądz i jego nagminne pojawianie się, wygląda na lokalne deus ex machina. Sędzina i ex Wojtka są opętane przez demony. Wojtek zalicza próbę samobójczą. Wojtek przechodzi do porządku dziennego nad tym, co mu się przytrafiło, a co kosztowalo go rękę. Wojtek ogląda telewizję i akurat na jednym z kanałów trafia na coś, co pomaga poukładać to, co się wokół niego dzieje. To wszystko jest bardzo filmowe w tym nie najlepszym znaczeniu, bo spłyca fabułę – prowadzisz mnie po sznurku, na którym jest mnóstwo węzełków i mogę sobie kolejne odhaczać.

Dom Ewy, rytuał, kadzidła czy cośtam, malunki krwią, to wszystko znane supełki, które czułem pod palcami wyobraźni już wielokrotnie. Źle to? Niekoniecznie, bo i z tego da się coś wykrzesać. Ale ze śmiercią Karolinki po rzucie kozikiem, który przypadkowo przecina jej tętnice, to wjechałeś z impetem większym, niż impet z jakim Hanka Mostowiak wjechała w kartony ;) Ten motyw to mój największy zarzut.

Kończysz śmiercią protagonisty, czego się chyba spodziewałem. Okazujesz Wojtkowi miłosierdzie i pozwalasz mu zginąć. I na tym mógłbyś zakończyć, bo sama końcówka z pojawiającym się po raz kolejny księdzem, wygląda jak znane z produkcji marvela scenki po napisach.

Fabularnie nie zostałem przekonany. Językowo nie jest źle. Może to wina długości tekstu, Cezary? Wiem, że stać Cię na więcej, bo w krótszych formach sobie wcale nieźle radzisz, więc trzymam kciuki za dalszy rozwój i pozdrawiam serdecznie :)

Q

Known some call is air am

404, weź, popraw tego ortografa w najdłuższym akapicie, bo w oczy gryzie.

Babska logika rządzi!

Zrobione, Finklo :)

Known some call is air am

No, i teraz elegancko. :-)

Babska logika rządzi!

Cześć, OS!

 

Dzięki za rozbudowany komentarz! 

 

To wszystko jest bardzo filmowe w tym nie najlepszym znaczeniu, bo spłyca fabułę – prowadzisz mnie po sznurku, na którym jest mnóstwo węzełków i mogę sobie kolejne odhaczać.

Tutaj trochę sam się zakiwałem, próbując zrealizować jedno z założeń konkursu. Wiesz, wartka akcja, niekoniecznie bujne opisy. No i na tę wartką akcję miałem pomysł taki, a nie inny :P Szczęśliwie, przynajmniej części czytelników się podobało, więc jakby udało mi się przejść do drugiego etapu, to myślę, że w formie audiobooka tekst mógłby dużo zyskać. No, ale wiadomo, pewnie będzie z tym ciężko :)

 

Ale ze śmiercią Karolinki po rzucie kozikiem, który przypadkowo przecina jej tętnice, to wjechałeś z impetem większym, niż impet z jakim Hanka Mostowiak wjechała w kartony ;) Ten motyw to mój największy zarzut.

Oj tam, czepiasz się :P A poważnie, nie miałem lepszego pomysłu na domknięcie wątku, więc wybrałem rozwiązanie dość przypadkowe, ale jednocześnie z punktu widzenia ojca najbardziej bolesne.

 

I na tym mógłbyś zakończyć, bo sama końcówka z pojawiającym się po raz kolejny księdzem, wygląda jak znane z produkcji marvela scenki po napisach.

I tak i nie. Chciałem jakoś symbolicznie domknąć wątek księdza i nadać mu znaczenia. Jakby się nie pojawił na koniec, to w zasadzie sporo jego wcześniejszych działań nie miałoby głębszego uzasadnienia, chociaż widzę, że u tutaj Cię nie do końca przekonałem.

 

Może to wina długości tekstu, Cezary? Wiem, że stać Cię na więcej, bo w krótszych formach sobie wcale nieźle radzisz, więc trzymam kciuki za dalszy rozwój i pozdrawiam serdecznie :)

Dzięki! Raz na jakiś czas próbuję opuścić strefę komfortu i pokusić się na coś większego, “ambitniejszego”, ale może jeszcze za wcześnie. Z drugiej strony, nie próbując, nie rozwinę się należycie :)

 

Również pozdrawiam! :)

 

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Czytałem jakiś czas temu, więc może nie wszystko dobrze zapamiętałem.

 

Na początku myślałem, że pójdziesz z opowieścią w absurd, ale szybko okazało się, że raczej jest na poważnie.

Opowieść z kilkoma stereotypami. Ojciec w procesie rozwodowym niesprawiedliwie potraktowany przez wstrętne babskie lobby. Jednocześnie zachowuje się, jakby miał problemy psychiczne, które go dyskwalifikują jako opiekuna dziecka (wiem, nie jest wariatem, tylko winne są cienie).

Zgrzytnęła mi “nieprzypadkowość” spotkania Wojtka i księdza. Byłaby logiczna, gdyby wyglądało to w ten sposób, że zaatakowany Wojtek, zostałby uratowany przez “przypadkowo” przechodzącego księdza, gdy w rzeczywistości o przypadku nie mogło być mowy, bo ksiądz widząc, co się wokół dzieje, cały czas obserwował Wojtka.

Tak na marginesie te wątpliwości: 

I po co ci to było? Takie poświęcenie, tyle cierpienia, a na twoim Ojcu i tak nie zrobiło to wrażenia. Pogrążony w zadumie duchowny przez dłuższą chwilę stał jeszcze i taksował wzrokiem płótno.

są jakby z wyobrażeń kogoś, kto w ogóle nie ma pojęcia o chrześcijaństwie. 

 

Wydaje mi się też, że część [wydarzenia, które miały miejsce kilka lat wcześniej]

jest niepotrzebna. Burzy trochę konstrukcję opowiadania. Już wcześniej wiedzieliśmy przecież, że adwokat miał dług wobec księdza, a ten fragment  i tak w tej kwestii niczego nie wnosi.

 

Trochę pomarudziłem, ale czytało mi się całkiem nieźle. 

 

Hej, AP! Dzięki za odwiedziny i podzielenie się wrażeniami z lektury.

 

Zgrzytnęła mi “nieprzypadkowość” spotkania Wojtka i księdza. Byłaby logiczna, gdyby wyglądało to w ten sposób, że zaatakowany Wojtek, zostałby uratowany przez “przypadkowo” przechodzącego księdza, gdy w rzeczywistości o przypadku nie mogło być mowy, bo ksiądz widząc, co się wokół dzieje, cały czas obserwował Wojtka.

We wcześniejszej wersji tekstu spotkanie rzeczywiście było przypadkowe, ale słusznie zwrócono mi uwagę, że to trochę zbyt nieprawdopodobny zbieg okoliczności :)

 

są jakby z wyobrażeń kogoś, kto w ogóle nie ma pojęcia o chrześcijaństwie. 

Chciałem pokazać, jak bardzo ksiądz zwątpił i odszedł od doktryny. Nie do końca siadło, jak widzę.

 

jest niepotrzebna. Burzy trochę konstrukcję opowiadania. Już wcześniej wiedzieliśmy przecież, że adwokat miał dług wobec księdza, a ten fragment  i tak w tej kwestii niczego nie wnosi.

Scenę dodałem po to, żeby przybliżyć księdza i jego (jakby nie patrzeć) smutny przebieg “kariery” zawodowego egzorcysty. Plus dowiadujemy się, że na mecenasie były wykonywane egzorcyzmy.

 

Cóż, tekstu już nie przerobię, ale postaram się wyciągnąć wnioski na przyszłość :)

 

Trochę pomarudziłem, ale czytało mi się całkiem nieźle. 

Ostatecznie uważam, że to jest najważniejsze. Lektura może być wybitna pod względem fabuły, czy stosowanego języka, ale jak nie da się jej czytać… ;]

 

Pozdrawiam serdecznie!

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

We wcześniejszej wersji tekstu spotkanie rzeczywiście było przypadkowe, 

ale słusznie zwrócono mi uwagę, że to trochę zbyt nieprawdopodobny zbieg okoliczności :)

Zrozumiałem zamysł. Tylko że teraz to spotkanie nie było "nieprzypadkowe". Nie da się inaczej niż przypadkiem wyjaśnić (chyba że coś mi umknęło w tekście), że Wojtek wpadł do tego, a nie innego kościoła. Ksiądz nie mógł tego zaaranżować. Dlatego zaproponowałem, żeby na przykład ksiądz obserwował Wojtka i go w sytuacji zagrożenia uratował przed demonami. Spotkanie byłoby w rzeczywistości nieprzypadkowe, ale w oczach Wojtka przypadkowe. Ksiądz zaprowadziłby go do kościoła i tam zaproponowałby spowiedź.

Dlatego zaproponowałem, żeby na przykład ksiądz obserwował Wojtka i go w sytuacji zagrożenia uratował przed demonami. Spotkanie byłoby w rzeczywistości nieprzypadkowe, ale w oczach Wojtka przypadkowe. Ksiądz zaprowadziłby go do kościoła i tam zaproponowałby spowiedź.

Hmm, słuszna uwaga. Nie pomyślałem o tym tak prawdę mówiąc. Tekst zostawię już w takiej formie, jak obecnie, przeróbka wymagałaby konkretnego przemodelowania całej sceny, na co już nie mam siły. Ale zdecydowanie mam istotną wskazówkę na przyszłość, dziękuję :)

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Hej!

 

– We własnej osobie, w czym mogę pomóc panie władzo?

Czy „panie władzo” jako wołacz nie powinien mieć przecinka?

 

– wyjaśnił. Doszło

Brak myślnika.

 

– A ja nie – powiedział policjant, po czym wystrzelił.

Cooo? Ja tu się zastanawiam, co za policjant pokazuje zdjęcie zamiast powiedzieć, że córka nie żyje, a ten strzela. XD Tzn. wiem, że scena tragiczna, ale czuć tu Twój czarny humor. :) Hm, szkoda, że jednak sen.

 

rachityczny, kształt

Bez przecinka.

 

kształt, który na pierwszy rzut oka przypominał cień siatkarza. Wysoki, podłużny, z nienaturalnie długimi kończynami, zdawał się bardziej płynąć, niż faktycznie iść.

– Co do… – nieświadomie powiedział na głos.

Podmiot uciekł i brzmi, jakby kształt to powiedział.

 

zupełnie jakby przez wiele miesięcy była narażona na opary o silnych właściwościach higroskopijnych

Porównanie w takich okolicznościach mało plastyczne, chyba że ten Wojtek jest chemikiem.

 

pojawił się kilkanaście metrów na wprost od niego. Był też bardziej materialny, niż jeszcze chwilę wcześniej.

– Kim… czym jesteś? Dlaczego za mną leziesz?! – krzyknął.

Podmiot znowu uciekł.

 

Scena z demonem i ucieczka obrazowo napisane, czułam dreszczyk grozy. Obym tylko mogła zasnąć! Oczywiście na plus, że ten strach jest. Podoba mi się.

 

Nie traktowałeś jej, jak kobiety?

Bez przecinka.

 

Scena z księdzem i spowiedzią dobra, mocna – no ten ksiądz podejrzany, zadaje takie osobiste pytania i dobrze uchwyciłeś jego ekscytację, kiedy pytał o Szatana. Czuć, że coś jest nie tak, a jednocześnie to wrażenie przedstawione subtelnie, z dużą wprawą.

 

kocham cię tatusiu!

Przecinek.

 

Z ekscytacji, aż zachichotała.

A tu bez.

 

Ewę z tym, jej,

Ja bym tu przecinki całkiem usunęła.

 

Scena z córką poruszająca.

 

– A te brzydkie cienie, co robią takie dziwne miny… One sobie pójdą?

Dobre. Czuć grozę, brrr…

 

Lubię sprawy sądowe, więc i ta mnie porwała. Barwnie opisujesz salę rozpraw i widoczną niesprawiedliwość wobec ojca. Widać, że ciut przekoloryzowana, ale z drugiej strony wiadomo, że ojciec odbiera to w taki sposób, poza tym faktycznie demoniczne siły działają.

 

Zwierze

Zwierzę

 

Końcówka mocna. Sprawy rozwodowe ogólnie są paskudne i często ciągną się latami. A przy małych dzieciach to coś strasznego. Ciekawa jestem tego księdza, który nagle się zjawia w szpitalu, pomaga i już zyskuje pewien punkt zahaczenia mówiąc, że może będzie kiedyś potrzebował pomocy. On jest dla mnie mocno podejrzany.

 

 – Przepraszam, zamyśliłem się lekko. Zaczynam tracić rozum, pomyślał.

Myślnik albo od nowej linijki.

 

Bardzo dobre są sceny z córką. Bohater wariuje i oprócz demonów, świetnie pokazujesz jak zmęczenie, stres, emocje – wszystko na niego wpływa, jeszcze ta mama, co zabrania mówić o bandażu. Jest naprawdę gęsta, niepokojąca atmosfera.

 

Cienie, które pożerają inne cienie/ludzi – intrygujące.

 

Samobójstwo, upokarzanie przy wejściu, szalony bieg… I już po rozprawie. Ale męczysz tego bohatera, męczysz, bardzo dobrze to rozegrałeś, człowiek współczuje mu na całej linii. Tylko zastanawiam się, gdzie tu haczyk. Gdzie jego wady. Nie mogę się doczekać odkrycia tej tajemnicy.

 

spotkałem Go osobiście

Raczej małą, to opowiadanie.

 

pewien sekret: – ściszył głos

Ja bym nie dała tu dwukropka.

 

Widząc, że taka uproszczona forma egzorcyzmów nie przyniosła oczekiwanego skutku, zrozumiał, że ich jedyną szansą jest sforsowanie zamka.

Nie wiem, czy to potrzebne? Odbiera dynamizm. Poza tym – napięcie, przerażające cienie, które chcą dopaść Wojtka, pomoc księdza, ucieczka ze szpitala – bardzo dobrze napisane.

 

– A może, to wcale nie ja byłem celem?

Bez przecinka.

 

Nie rozumiem, dlaczego Wojtek nie chce z księdzem ratować córki. Tak o nią dbał i nagle już go nic nie obchodzi?

 

Hm, dla mnie scena z Piotrem jest zbędna. Jasne, mamy informację, że już wtedy był tam cień, ale to drobnostka, a co do zesłania księdza i przyciągania demonów – gdzieś z tekstu też można to wyczytać, tzn. może nie konkretnie to, ale fakt, że znalazł się przy Wojtku wyczuwając te cienie. Przy okazji – nabrałam się z tym księdzem, byłam pewna, że ma w sobie coś złego, że coś jeszcze odwali, ale stopniowo w tekście zacierał się ten trochę szalony, dziwny rys i ksiądz pomagał.

 

końca Ewa odpowiedziała:

końca, Ewa odpowiedziała:

 

Rytuał z dziecka – okej, pomysł dobry, tylko czemu tak szybko? Przecież ledwo rozwód, a z drugiej strony, jako matka, miała prawo wyjechać gdzieś z dzieckiem, więc czy musiała wciągać siły nieczyste w rozwód, żeby uzyskać ofiarę z dziecka? Szkoda, że nie wiemy więcej o tej ofierze, czemu tak musiało być i czemu Karolinka jednak w jednej ze scen chciała do matki, skoro była raczej bardziej psychiczna od ojca.

 

rzucił kozikiem prosto w Ewę. Nie zauważył jednak, że w tym samym czasie Karolinka, podniosła się do pozycji siedzącej. Ostrze, które rzucił, ugodziło ją prosto w szyję, rozcinając tętnicę.

Przesada. ;p Akurat rzucił, akurat wstała i akurat trafił w tętnicę.

Za to gorzki koniec mi się podoba, bo lubię takie.

 

Ksiądz okazał się kimś, kto chce pomóc, więc moje domysły się nie sprawdziły. ;) Pomysł z cieniami bardzo fajny, ale może zamiast scen z przeszłości, warto gdzieś rozwinąć te cienie, rzucić kilka słów o nich od księdza.

Historia mnie wciągnęła, czytało mi się dobrze. :)

Pozdrawiam,

Ananke

 

P.S. Zajrzałam do komentarzy i co do księdza to ja rozumiem jego podejście. Przecież ksiądz to człowiek, a ludzie są różni, nie każdy ksiądz musi wierzyć, żeby być księdzem. Jasne, w idealnym świecie powinien, ale nie mamy idealnego świata. Jako nastolatka jeździłam na oazy i zdarzyło mi się rozmawiać z klerykami, którzy nie wierzyli, ale chcieli zostać księżmi, bo nie mieli innego pomysłu na życie. Co do słów księdza do Jezusa. Ja tam uważam, że mógłby coś takiego powiedzieć. Jest taki musical “Jesus Christ Superstar” i tam Jezus też śpiewa taką gorzką piosenkę do Boga, przy czym widziałam komentarze, że “Jezus by tak nie powiedział, bo był w stu procentach po stronie Boga”.

Cześć, Ananke!

 

Jak zawsze dziękuję Ci za rozbudowany komentarz! :) Babolki w większości poprawiłem zgodnie z Twoimi sugestiami, dzięki za łapankę :)

 

Bardzo mnie cieszy Twoja opinia w zakresie występującej w opowiadaniu grozy, czy towarzyszących Wojtkowi emocji. To naprawdę budujące, że znalazł się kolejny Czytelnik, do którego te elementy przemówiły.

 

Hm, dla mnie scena z Piotrem jest zbędna.

Pewnie mógłbym jej elementy rozrzucić po tekście, ale chciałem zrobić pewne “podsumowanie” księdza w jednym miejscu, stąd ta scena.

 

Przy okazji – nabrałam się z tym księdzem, byłam pewna, że ma w sobie coś złego, że coś jeszcze odwali, ale stopniowo w tekście zacierał się ten trochę szalony, dziwny rys i ksiądz pomagał.

Bo pierwotnie ksiądz miał być zły, ale za namową Barda postanowiłem trochę pomajstrować przy tej postaci :)

 

Rytuał z dziecka – okej, pomysł dobry, tylko czemu tak szybko? Przecież ledwo rozwód, a z drugiej strony, jako matka, miała prawo wyjechać gdzieś z dzieckiem, więc czy musiała wciągać siły nieczyste w rozwód, żeby uzyskać ofiarę z dziecka? Szkoda, że nie wiemy więcej o tej ofierze, czemu tak musiało być i czemu Karolinka jednak w jednej ze scen chciała do matki, skoro była raczej bardziej psychiczna od ojca.

Tutaj wyjaśnienie jest dość prozaiczne. To jest historia o ojcu, któremu zawalił się świat. Z jego perspektywy nie było istotne dlaczego, ale jak to powstrzymać.

 

Przesada. ;p Akurat rzucił, akurat wstała i akurat trafił w tętnicę.

Cóż, rzeczywiście mogłem to lepiej przedstawić… :P

 

Historia mnie wciągnęła, czytało mi się dobrze. :)

I to jest dla mnie najważniejsze, dziękuję ;)

 

Pozdrawiam serdecznie :)

 

 

 

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Wsłuchując się w głos Czytelników (a jak wiadomo, Vox populi – vox Dei), przerobiłem scenę z rytuałem. Wojtek zabija Ewę, dziewczynka nie żyła wcześniej.

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Cezary, a mi się naprawdę bardzo podobało. Ja szukam czego innego w opowiadaniach. Twoje jest doskonale dla mnie bo pełne dialogów i emocji. Są błędy, niektóre słowa wybijają z immersji, np to o higroskopijności na początku (trochę to przemoc na moim nie za mądrej głowie). Dla mnie wspaniały klimat beznadziejności, ponuroty i niepokoju. Może to nie horror ale groza na pewno. Z minusów zdziwiło mnie że ten ksiądz tak się pojawił od razu jak do kościoła wbiegł Wojtek. Zwykle siedzą gdzieś tam na plebanii jak nie ma mszy. Ja bym zrobił tak że Wojtek zaczął krzyczeć i tamten przyszedł zwabiony krzykiem. Szkoda tylko dziewczynki. Ja bym tutaj ją zostawił dziewczynkę przy życiu, chociaż pewnie powiedzą że tendetne, wystarczy że umrze ojciec, ale już niech coś ma za swoją zgryzotę. Pozdrawiam, BS

Dzięki za odwiedziny, BrunoSiak! :)

 

Jest mi niezmiernie miło, że opowiadanie Ci się spodobało ;) Tekst pisałem mocno pod kątem późniejszej wersji audio (oczywiście, że poczułem ostatnimi czasy taki wiatr w żagle, że naiwnie nie zakładałem innego scenariusza niż wejście do drugiego etapu), stąd taka, a nie inna forma. Fajnie, że to doceniłeś :)

 

W kwestiach fabularnych, spotkanie z księdzem mogło się odbyć na sto sposobów i każdy byłby równie sensowny czy prawdopodobny. Zostawię już, jak jest, bo to mniejszy problem niż oryginalna scena śmierci Karolinki.

 

Bo dziewczynka musiała umrzeć. Musiała… :)

 

Pozdrawiam!

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

To naprawdę budujące, że znalazł się kolejny Czytelnik, do którego te elementy przemówiły.

Na pewno znajdzie się więcej takich czytelników. :) Myślę, że to w dużej mierze kwestia gustu, ja lubię takie emocjonalne opowiadania, a tu też czułam grozę, te cienie mnie niepokoiły, udręczony przez niesprawiedliwe sądy bohater też do mnie trafiał i przesada przy demonach jest dla mnie okej, bo to przejaskrawienie miało tu sens. ;)

 

Pewnie mógłbym jej elementy rozrzucić po tekście, ale chciałem zrobić pewne “podsumowanie” księdza w jednym miejscu, stąd ta scena.

No tak, ale czy podsumowanie jest konieczne? ;) To znaczy – może dla innych tak, ja tam nie dowiedziałam się niczego nowego, więc ta scena była zbędna, ale może są czytelnicy, którym ta scena pomogła coś uporządkować. ;)

 

Bo pierwotnie ksiądz miał być zły, ale za namową Barda postanowiłem trochę pomajstrować przy tej postaci :)

Ha! Intuicja jeszcze mnie nie zawodzi. :D

 

To jest historia o ojcu, któremu zawalił się świat. Z jego perspektywy nie było istotne dlaczego, ale jak to powstrzymać.

Wiem, ale wiesz – czepiam się, bo mi to trochę zgrzyta. ;)

 

Cóż, rzeczywiście mogłem to lepiej przedstawić… :P

No na pewno. :D

 

Pozdrawiam cieplutko!

Na pewno znajdzie się więcej takich czytelników. :)

heart

 

No tak, ale czy podsumowanie jest konieczne? ;)

Konieczne z pewnością nie, ale bardzo mi na nim zależało :P 

 

Ha! Intuicja jeszcze mnie nie zawodzi. :D

Punkt dla Ciebie ;) 

 

Wiem, ale wiesz – czepiam się, bo mi to trochę zgrzyta. ;)

Wiadoma sprawa, dla mnie to cenna wskazówka na przyszłość :)

 

Pozdrawiam ;)

 

 

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Cześć!

 

Kolejne opko, którego akcja dzieje się w Olsztynie, przez co mam niespodziewane trudności z obiektywizmem. Mamy bohatera, którego poznajemy na życiowym zakręcie, obserwujemy jego wędrówkę nocnymi ulicami oraz – imho dosyć nieoczekiwane – spotkanie z cieniem, potem zmiana scenerii i kościół, spowiedź (tu wyszło naprawdę dziwnie, nie wiemy, po czyjej stronie jest duchowny, więc imho jest nieźle), potem rozwód… Cały kalejdoskop. Generalnie sporo się dzieje, dosyć długo też nie byłem pewien, na ile całą sytuacja zawiera pierwiastek nadprzyrodzony, a na ile jest formą odreagowania u bohatera.

Wątpliwości zniknęły w szpitalu, kiedy pielęgniarka zaatakowała i klimat z całkiem niezłej grozy i niepewności przeszedł w nieco hollywoodzkie Martwe zło (i tu chwałą Ci za masę smaczków, jak tylko pojawił się kikut, czekałem aż Wojtek zainstaluje sobie na nim piłę łańcuchową, ale może lepiej, że tego nie zrobił, bo to by już było za wiele). W tej dalszej części balansujesz na granicy żartu, ale klimat udaje się utrzymać. Zastanawiam się też, czy nie warto by trochę przygotować grunt pod pierwsze spotkanie z księdzem Krzysztofem, bo jest nieco nieoczekiwane (z jednej strony pełne niepewności, z innej wypada banalnie).

Trochę zaniepokoiła mnie końcówka, bo to taki – nie do końca – happy end, jak to w tematach rozstań niestety często bywa. Ale w sumie morał wychodzi z tego całkiem sensowny, choć gorzki.

 

Z rzeczy, które jakoś mi się rzuciły:

nogi zdawały się same wyznaczać kierunek beznadziejnej tułaczki ulicami Olsztyna.

Hej, ale żadna tułaczka ulicami Olsztyna nie jest beznadziejna ;-)

 

pomiar tętna wskazywał około stu uderzeń na sekundę.

na minutę, jak rozumiem z kontekstu.

 

był niemalże rozczarowany, ale jednocześnie nienaturalnie spełniony. Niczym nastolatek po pierwszym, niespodziewanym stosunku.

Ciekawe i celne porównanie

 

– Nie słyszałam żadnej groźby, to tylko emocje. Niech pan nie przesadza.

Temida po srogiej korekcie wzroku. Zastanawiam się, czy trochę tego nie przejaskrawiłeś, bo trochę zmienia się ciężar rozłożenia akcentów, mam wrażenie, ale zobaczymy dalej. W każdej razie tutaj aspekt grozy zszedł na dalszy plan, taki trochę wątek poboczny się zrobił (jeśli tak miało być to ok).

 

Z dzikim okrzykiem doskoczył do stojaka na kroplówkę i z całej siły uderzył pielęgniarkę w głowę.

Tu (imho) wjeżdża klimat Braindead (https://www.youtube.com/watch?v=_Xvfy2_4t4E)

 

– Mam w dupie, co usłyszałeś – powiedziała wściekle, a następnie rzuciła słuchawką.

Rzuciła telefonem?

 

Tyle póki co.

2P dla Ciebie: Pozdrawiam i Powodzenia w konkursie!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Przeczytane :) Jest nieźle, odpowiednia dawka grozy, w pierwszej części sporo absurdalnie niepokojących scen, konstrukcja utworu w porządku, ma to ręce i nogi, bohaterowie umiarkowanie wyraziście, pierwsza część opowiadnia zapowiadała trochę więcej, niż tekst dostarczył, ale ogólnie podobało mi się.

 

Zatrzymał się przed obrazem przedstawiającym drugą stację drogi krzyżowej, przedstawiającą

Powtórzenie.

Krarze, dzięki za wizytę i rozbudowany komentarz, fajnie, że coś tam w opowiadaniu się podobało :)

 

Generalnie sporo się dzieje, dosyć długo też nie byłem pewien, na ile całą sytuacja zawiera pierwiastek nadprzyrodzony, a na ile jest formą odreagowania u bohatera.

Cieszy mnie to, bo taki był zamysł :)

 

Zastanawiam się też, czy nie warto by trochę przygotować grunt pod pierwsze spotkanie z księdzem Krzysztofem, bo jest nieco nieoczekiwane

Starałem się w dalszej części dać mocno do zrozumienia, że ksiądz obserwował Wojtka od jakiegoś czasu. Ale generalnie się zgodzę, mogłem to lepiej przygotować, zamiast później uzasadniać.

Trochę zaniepokoiła mnie końcówka, bo to taki – nie do końca – happy end, jak to w tematach rozstań niestety często bywa

Tu mnie trochę zdziwiłeś. Wojtek został pożarty przez cienie, Karolinka umarła, ksiądz patrzy na to w poczuciu bezsilności i porażki, gdzie tu happy end? :D

 

Hej, ale żadna tułaczka ulicami Olsztyna nie jest beznadziejna ;-)

Teraz jest całkiem spoko, ale jeszcze kilkanaście lat temu w nocy po takiej Kołobrzeskiej to bym nie chciał się szwendać :P

 

Dzięki za wskazanie babolków, poprawiłem :)

 

Zygfrydzie, Tobie również składam podziękowania za lekturę :) 

 

pierwsza część opowiadnia zapowiadała trochę więcej, niż tekst dostarczył, ale ogólnie podobało mi się.

Nie mam wprawy w pisaniu takich długich tekstów, więc pewnie z tego to wynika. No, ale najważniejsze, że się podobało, a nie wymęczyło :P

 

Powtórzenie

Aj, faktycznie. Poprawiłem :)

 

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Dzień dybry,

 

Będę komentować podczas czytania. Może wyjść dziwnie, ale trudno. Spróbujmy.

 

No, no, mocny początek. Takie lubię. Przynęta od razu zarzucona. I to jaka gruba!…

…A to tylko sen. A może nie? ;p

 

Przecież serce wali mi, jak oszalałe.

A tu po co przecinek?

 

rachityczny kształt, który na pierwszy rzut oka przypominał cień siatkarza.

niby wiem, o co chodzi, ale trochę mnie to rozbawiło, bo to brzmi tak, jakbyś uważał, że wszyscy siatkarze są dziwnie powyginani ;p

 

higroskopijnych

higro… co?

ok, sprawdziłam, mogę czytać dalej.

 

Poderwał się, jak rażony prądem

Nie zawsze przed jak występuje przecinek:

https://polszczyzna.pl/przecinek-przed-jak/

 

Kurczę, fajnie Ci wyszło to straszenie rachitycznym siatkarzem. Trudno przestraszyć akcją, która odbywa się w dzień. Nieźle, nieźle.

 

by przekonać się czy dalej jest ścigany.

Brakujący przecinek.

→ by przekonać się, czy dalej jest ścigany.

 

– Co się tutaj wyprawia? To jest Dom Boży! – ryknął ksiądz, który był świadkiem zdarzenia.

Nooo, miłosierdzie się wylewa z tego księdza uszami… ;p

 

Jak sądzę nasz Pan nieprzypadkowo

 Jak sądzę, nasz Pan nieprzypadkowo

 

kontynuował nie czekając na odpowiedź.

→ kontynuował, nie czekając na odpowiedź.

 

Jak widzę dawno temu, to niedobrze.

→ Jak widzę, dawno temu, to niedobrze.

 

– Jak myślisz, dlaczego zostawiła cię żona?

– Skąd ksiądz?… – wysapał Wojtek, wybity z rytmu nagłą zmianą tematu.

To raczej nie zmiana tematu go wybiła z rytmu.

 

– Niczym nadzwyczajnym, tak prawdę mówiąc – spuścił głowę – pracuję w supermarkecie, zazwyczaj w dziale obsługi klienta.

Spuszczanie głowy nie jest odgłosem paszczowym.

→ – Niczym nadzwyczajnym, tak prawdę mówiąc. – Spuścił głowę. – Pracuję w supermarkecie, zazwyczaj w dziale obsługi klienta.

 

jakim to powiedziałeś wnioskuję

→ jakim to powiedziałeś, wnioskuję

 

Nie udzielę ci rozgrzeszenia, bo i nie ma z czego.

No jak to, a co z pornosami, alkoholem i przeklinaniem? :P

 

Wojtek słuchał głosu duchownego, jakby był zahipnotyzowany.

Zbędny przecinek.

 

Gdy ksiądz Krzysztof zakończył, był niemalże rozczarowany, ale jednocześnie nienaturalnie spełniony.

Kto był rozczarowany, ale jednocześnie nienaturalnie spełniony?

 

Niczym nastolatek po pierwszym, niespodziewanym stosunku.

Zaraz, moment. Czyli to był gwałt?

 

– Miałeś dziwną minę i cały się oplułeś…

Wojtek odruchowo chwycił własną brodę. Rzeczywiście, była mokra.

– To nic, dorośli czasem tak mają.

XD

 

– Widzisz – westchnął głęboko – dorośli… Dorośli czasem się nie dogadują.

Ach, ci dorośli. Robią dziwne miny, opluwają się, nie dogadują się z innymi dorosłymi… ;p

Trochę za dużo tego tłumaczenia wszystkiego dorosłością. Zastanów się nad innym argumentem.

 

przed oczami znowu widział Ewę z tym, jej, mściwym uśmieszkiem.

ojoj, a na dżumę tu te przecinki?

→ przed oczami znowu widział Ewę z tym jej mściwym uśmieszkiem.

 

Tak, to wszystko twoja wina, pomyślał, przed oczami znowu widział Ewę z tym, jej, mściwym uśmieszkiem. Prawie wypowiedział te słowa na głos, ale w ostatniej chwili oprzytomniał. Zimny dreszcz wstrząsnął jego ciałem, aż prawie podskoczył. Boże, co się ze mną dzieje.

Spokojnie, to tylko OCD :P

 

Wojtek poczuł, jak serce mu pęka. Nie mogę się rozłożyć, nie przy Karolince, pomyślał.

Hm.. A czemu nie może zachorować?

Czy może miałeś na myśli rozkleić?

 

– A te brzydkie cienie, co robią takie dziwne miny… One sobie pójdą?

Na te słowa Wojtek momentalnie zesztywniał. Mocniej przytulił córkę, po czym powoli obrócił się i rozejrzał po okolicy. Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało normalnie. Zmrużył oczy, ale dalej niczego nie dostrzegał. Ostatecznie powiedział:

– To tylko tak ci się zdawało. No, chodźmy już na te lody.

Pf. Dziewczynka widzi demony, a ojciec to olał ;p chodźmy na lody :D Jakieś to dla mnie nienaturalne.

Wydaje mi się, że zapytałby, o jakie demony chodzi. Czy takie spod łóżka czy takie, co wiszą w szafie. Czy córka widzi je w nocy, czy w dzień, czy widziała może jakiś film a może też przy okazji słyszy jakieś głosy i trzeba ją zabrać do psychiatry. Chodzi mi o to, że taki troskliwy ojciec, jak go przedstawiasz, zbadałby sprawę, dopytałby.

 

[dwudziesty ósmy sierpnia roku Pańskiego dwa tysiące dwudziestego czwartego, godziny poranne]

Ten zapis mnie trochę irytuje i gubi. Za każdym razem muszę scrollować do poprzedniej daty, żeby się zorientować na linii czasu. Gdyby daty były zapisane cyframi, byłoby mi łatwiej. Mam nadzieję, że będzie to miało jakieś logiczne uzasadnienie.

 

Było coś w powietrzu, jakaś nieprzyjemna aura

Bardzo często używasz słów był/było. Czasami faktycznie nie da się go uniknąć, ale jeśli się da, róbmy to:

Coś wisiało w powietrzu, jakaś nieprzyjemna aura

 

Czuł się, niczym widz na seansie kina

Niepotrzebny przecinek i archaizm nieadekwatny do stylu i czasu akcji.

→ Czuł się jak widz na seansie kina

 

Wymachiwanie dłońmi, grymasy obrzydzenia na zmianę z nienawistnymi <…?> oraz pogardę.

Wszystko wcześniej było w mianowniku, skąd nagle ten biernik?

I nienawistnymi… co?

 

Czuł się, niczym widz na seansie kina niemego w pierwszej połowie dwudziestego wieku. Nie słyszał żadnych słów, ale doskonale rozumiał gesty. Wymachiwanie dłońmi, grymasy obrzydzenia na zmianę z nienawistnymi oraz pogardę. Całe morze pogardy, która nie wymagała werbalizacji. Jego wzrok na krótką chwilę skrzyżował się z wzrokiem prawniczki, momentalnie poczuł się mały i wzgardzony. Następnie spojrzał w kierunku sędzi. Ta patrzyła w Ewę, niczym w obrazek.

Niczym, niczym…

 Ta patrzyła w Ewę jak w obrazek.

 

Zupełnie, jakby spijała każde pojedyncze słowo wprost z jej ust.

Z każdą chwilą poczucie zaszczucia powoli, lecz metodycznie kiełkowało w Wojtku.

 

– Uderzając rozciąłeś skórę.

 – Uderzając, rozciąłeś skórę.

 

Pomoże ci za darmo i z przyjemnością

Zjadłeś kropkę. Om nom nom.

 

Na te słowa mecenas wstał od biurka, skrzyżował dłonie na plecach

A nie za plecami?

 

złość ulotniła się, jak powietrze z przekłutego igłą balonu

→ złość ulotniła się jak powietrze z przekłutego igłą balonu

 

Wojtek zdążył podejrzeć komunikat na wyświetlaczu, zgodnie z którym mecenas odebrał połączenie przychodzące od księdza Krzysztofa.

→ Wojtek zdążył podejrzeć wyświetlacz telefonu, na którym widniało połączenie przychodzące od księdza Krzysztofa.

 

Spojrzał w przerażone, oczy dziecka

→ Spojrzał w przerażone oczy dziecka

 

ona zawsze się dowiaduje jak ją okłamię.

→ ona zawsze się dowiaduje, jak ją okłamię.

 

Kelnerka z wyraźnym wyrzutem wymalowanym na twarzy

Aliteracja.

 

Na te słowa siedzący przy stoliku aplikant aż parsknął ze śmiechu.

– Normalnie nie, ale ta sprawa… Zresztą, sama sprawa to jeszcze małe piwo, prowadziłem już od cholery rozwodówek. Martwi mnie ta cała sędzia, słyszałem o niej paskudne historie. Gdyby choćby drobna część była prawdziwa… A tak w ogóle, to Piotr jestem – powiedział, po czym wyciągnął dłoń.

– Wojtek.

Maciek – powiedział aplikant, najwyraźniej zachęcony sytuacją.

Zaraz, moment.

Ekspozycja tu jest okropna.

Po pierwsze, zapis sugeruje, że pierwsza wypowiedź była aplikanta, a nie mecenasa. Po drugie, dopiero teraz mecenas mu się przedstawia? Poprzedniego dnia ustalali przez dwie godziny szczegóły i nawet się wzajemnie sobie nie przedstawili?

 

– Ciebie chyba nikt nie pytał? – powiedział mecenas, po czym wybuchnął śmiechem.

Przez dłuższą chwilę cała trójka śmiała się w najlepsze, popijając wysokoprocentowy alkohol.

Nie wiem, co w tym takiego śmiesznego. Jakby się zjarali, to może by było śmieszne, ale Ty wspomniałeś tylko o alkoholu.

 

że nie powiedziałeś mi co cię łączy z księdzem Krzysztofem

→ że nie powiedziałeś mi, co cię łączy z księdzem Krzysztofem

 

wypalił z głupia frant aplikant.

Hę? Co to znaczy?

 

– Chciałbym powiedzieć, że Maciek się nie zna, bo jest młody i niedoświadczony, ale rzeczywiście coś w tym jest… – potwierdził niechętnie Piotr.

Na Odyna, niech on przestanie mu umniejszać, bo mnie coś trafi ;p

 

to zrobimy co w naszej mocy żeby chociaż trochę naruszyć statystyki.

→ to zrobimy, co w naszej mocy, żeby chociaż trochę naruszyć statystyki.

 

Mecenas pokiwał głową z dezaprobatą

Bardziej by mi tu pasowało pokręcił.

 

oza tym, już sama postać sędzi Baume

A ona nie nazywała się Blume?

 

Odskoczył, jak oparzony

→ Odskoczył jak oparzony

 

Po upływie dziesięciu minut, pobiegł prosto do gmachu Sądu Okręgowego.

→ Po upływie dziesięciu minut pobiegł prosto do gmachu Sądu Okręgowego.

 

Co tu się…, pomyślał.

Ten zapis nie wygląda dobrze. Skoro myśli bohatera zapisujesz kursywą, wydaje mi się, że didaskalia pomyślał są zbędne.

 

powiedziała sędzia z paskudnym uśmiechem zastygłym na twarzy.

 

Meh. Nie obraź się na mnie, ale już trochę mi się nudzi. Mam nadzieję, że zaraz akcja się rozkręci.

 

Był załamany, zmęczony, a nade wszystko zagubiony, więc było logiczne, że szukał otuchy.

Wiemy to.

 

Przekroczył drzwi świątyni, duchownego nie było w zasięgu wzroku.

→ Przekroczył drzwi świątyni, ale duchownego nie było w zasięgu wzroku.

 

Na znajomy głos duchownego, pospiesznie się odwrócił.

→ Na głos duchownego pospiesznie się odwrócił.

 

A i ja się chyba dzisiaj napiję.

Fajny ten ksiądz. Taki trochę deista, trochę alkoholik ;p

 

W końcu, gwałtownym ruchem zerwał nakrętkę, po czym połknął wszystkie tabletki, zapijając to ćwiartką wódki.

→ W końcu gwałtownym ruchem zerwał nakrętkę, po czym połknął wszystkie tabletki, zapijając je ćwiartką wódki.

 

Lekarz jeszcze przez chwilę obserwował pacjenta, po czym zapisał jeszcze kilka rzeczy w notesie i wyszedł z sali.

 

Nie miał jednak siły by zaprotestować, a co dopiero wykonać jakikolwiek ruch.

→ Nie miał jednak siły, by zaprotestować, a co dopiero wykonać jakikolwiek ruch.

 

Ciche rzężenie wypełniło pomieszczenie

Nawet nie czujesz, że rymujesz.

 

Zniknęły cienie, które zdążyły rozprzestrzenić się w pomieszczeniu.

Zniknęły, a potem się rozprzestrzeniły?

 

rozkazuje wam

→ rozkazuję wam

 

– Tak, mający na celu przywołanie bezimiennej istoty żyjącej w krainie cieni, jednego z pierwszych upadłych aniołów – powiedział duchowny na bezdechu. <-> Kluczowym elementem rytuału jest złożenie dziecka w ofierze…

Zabrakło półpauzy.

 

Nie rozumiem, czemu Wojtek denerwuje się na księdza i nie chce się z nim więcej widzieć? Przecież on próbował mu pomóc. Poza tym cienie dalej mogą go śledzić, więc tym bardziej nie rozumiem tych pretensji.

 

[wydarzenia, które miały miejsce kilka lat wcześniej]

a czemu teraz nie ma określonej daty?

 

Słysząc znajomy głos, duchowny odwrócił i cały się rozpromienił.

→ Słysząc znajomy głos, duchowny odwrócił się i cały rozpromienił.

 

Gdy Wojtek przekroczył próg mieszkania był już do cna wykończony.

→ Gdy Wojtek przekroczył próg mieszkania, był już do cna wykończony.

 

Wysiadając dostrzegł osobliwą grę świateł

→ Wysiadając, dostrzegł osobliwą grę świateł

 

Dopadł do drzwi wejściowych jednak te były zamknięte.

→ Dopadł do drzwi wejściowych, jednak te były zamknięte.

 

Pierwszym, co go uderzyło była woń

→ Pierwszym, co go uderzyło, była woń

 

by ostrze kozika ponownie raniło ciało Wotjka

Literówka.

 

Wypełniony obojętnością pozwolił by istoty wchodziły na niego

→ Wypełniony obojętnością pozwolił, by istoty wchodziły na niego

 

 

No i dotarliśmy do końca.

Hm. Początek był naprawdę dobry i mocny, zaintrygowałeś mnie nim. Szkoda, że nie miał nic wspólnego z resztą opowieści. Co chciałeś nim sprawić właściwie? Bo teraz nie wiem.

Wyzwanie konkursowe jest bardzo trudne ze względu na ogromną ilość znaków, znam ten ból, bo też w nim biorę udział. Dlatego z jednej strony rozumiem wypełniacze z rozprawami sądowymi, ale z drugiej – strasznie mnie wynudziły.

Pierwsze przedstawienie cienistej postaci zrobiło wrażenie, ale potem już nic mnie nie ruszało. Nie wiem, może za dużo podcastów i filmów o takiej tematyce się naoglądałam, już chyba nic nie jest w stanie mnie zaskoczyć.

Warsztat jest bez zarzutu, ale to pewnie już wiesz. Naprawdę schludnie napisane, pracowicie dobierane słowa, to się szanuje.

Życzę powodzenia na konkursie!

Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć

Hej, HollyHell91!

 

Dziękuję za wizytę i bardzo rozbudowany komentarz! Znakomitą większość babolków poprawiłem zgodnie z Twoimi sugestiami (w tym wszystkie dotyczące interpunkcji, nie mogę jej ogarnąć do końca…)

 

higro… co?

ok, sprawdziłam, mogę czytać dalej.

Kurczę, przyznam, że trochę dziwią mnie reakcję na “higroskopijność”. W sensie, to termin pojawiający się już w szkole podstawowej… ;P

 

Kurczę, fajnie Ci wyszło to straszenie rachitycznym siatkarzem. Trudno przestraszyć akcją, która odbywa się w dzień. Nieźle, nieźle.

Bardzo mi miło :D

 

No jak to, a co z pornosami, alkoholem i przeklinaniem? :P

Drobiazgi :P

 

Zaraz, moment. Czyli to był gwałt?

Nie, po prostu nie sądził, że się może udać :) (w sensie: ten hipotetyczny nastolatek)

 

Trochę za dużo tego tłumaczenia wszystkiego dorosłością. Zastanów się nad innym argumentem.

Mam dwójkę dzieci i jak jestem przemęczony, zniechęcony, albo pada siedemsetne pytanie z rzędu, to potrafię potem już wszystko tłumaczyć dorosłością. Obserwując znajomych w podobnym wieku → nie tylko ja tak mam :)

 

Pf. Dziewczynka widzi demony, a ojciec to olał ;p chodźmy na lody :D Jakieś to dla mnie nienaturalne

Zwróć uwagę, że Wojtek na tym etapie nie do końca rozumie, co się dzieje. Zmiana tematu i próba zajęcia się przyjemną aktywnością to też mechanizm obronny organizmu.

 

Ten zapis mnie trochę irytuje i gubi. Za każdym razem muszę scrollować do poprzedniej daty, żeby się zorientować na linii czasu. Gdyby daty były zapisane cyframi, byłoby mi łatwiej. Mam nadzieję, że będzie to miało jakieś logiczne uzasadnienie.

Uzasadnienia są dwa: 1) chciałem zapisać to oryginalnie (a wyszło irytująco) 2) desperacko poszukiwałem znaków (i w sumie są :P)

 

Po drugie, dopiero teraz mecenas mu się przedstawia? Poprzedniego dnia ustalali przez dwie godziny szczegóły i nawet się wzajemnie sobie nie przedstawili?

Czym innym jest przedstawienie się drugiej osobie w sytuacji formalnej, a zupełnie odmienną sprawą jest przejście na “ty” ;] Mężczyźni tak już mają, nawet jak znają doskonale swoje imiona ;P

 

Nie wiem, co w tym takiego śmiesznego. Jakby się zjarali, to może by było śmieszne, ale Ty wspomniałeś tylko o alkoholu.

Śmieszkowanie z aplikantów jest zabawne samo w sobie (przynajmniej dla mnie) ;]

 

Hę? Co to znaczy?

https://wsjp.pl/haslo/podglad/333/z-glupia-frant

 

Nie rozumiem, czemu Wojtek denerwuje się na księdza i nie chce się z nim więcej widzieć? Przecież on próbował mu pomóc. Poza tym cienie dalej mogą go śledzić, więc tym bardziej nie rozumiem tych pretensji.

Z racjonalnego punktu widzenia → masz pełną rację. Tylko na tym etapie Wojtek jest już tak rozbity psychicznie, że nie myśli racjonalnie. Ma dość wszystkiego i wszystkich.

 

a czemu teraz nie ma określonej daty?

Bo jak była określona data, to betującym umykało, że to retrospekcja :)

 

Szkoda, że nie miał nic wspólnego z resztą opowieści. Co chciałeś nim sprawić właściwie? Bo teraz nie wiem.

Dwie rzeczy: 1) zasianie niepewności co do przyszłych zdarzeń, żeby możliwie długo Czytelnik nie miał pewności, które wydarzenia dzieją się naprawdę 2) treść snów często odzwierciedla nasze myśli, obawy, przypuszczenia bądź fantazje. Tutaj podświadomie Wojtek obawia się o życie córki i o niecne zamiary Ewy. Sen wprowadza w ten klimat, jednocześnie niczego nie pokazując jako wprost prawdziwe

 

Dlatego z jednej strony rozumiem wypełniacze z rozprawami sądowymi, ale z drugiej – strasznie mnie wynudziły.

Rozumiem. Tekst tworzyłem pod kątem założeń konkursowych, więc chciałem wypełnić go akcją w różnych miejscach, ale jednocześnie spójną na jakimś poziomie. Stąd m.in. te rozprawy, które przecież dotyczą bardzo istotnego wątku –> walki o dziecko

 

Warsztat jest bez zarzutu, ale to pewnie już wiesz. Naprawdę schludnie napisane, pracowicie dobierane słowa, to się szanuje.

Dziękuję Ci za te słowa. Aczkolwiek mam świadomość, że jeszcze pozostało mi sporo braków do wyeliminowania ;]

 

Życzę powodzenia na konkursie!

Dziękuję i wzajemnie! :)

 

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Hę? Co to znaczy?

https://wsjp.pl/haslo/podglad/333/z-glupia-frant

 

O kurde, dzięki. Nigdy wcześniej, ani w rozmowie, ani w książce nie spotkałam się z takim idiomem.

 

a czemu teraz nie ma określonej daty?

Bo jak była określona data, to betującym umykało, że to retrospekcja :)

Aha. No tak. I weź tu dogódź wszystkim ;P

Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć

O kurde, dzięki. Nigdy wcześniej, ani w rozmowie, ani w książce nie spotkałam się z takim idiomem.

Czyli nie czytasz Gołkowskiego ani Pilipiuka :P 

 

Aha. No tak. I weź tu dogódź wszystkim ;P

A bez szans, zupełnie :P

 

Pozdrówka :)

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Czyli nie czytasz Gołkowskiego ani Pilipiuka :P 

Zgadza się. Gołkowskiego jeszcze nie próbowałam czytać, a do Pilipiuka miałam dwa podejścia. Nie podeszło mi :)

 

Pozdrówka :)

Pozdrówka również :)

Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć

Dla mnie to taki horror nie horror. Oczywiście w końcu dochodzimy do scen grozy, a w toku opowiadania udało Ci się zasiać w moim sercu niepokój )ale u mnie to nie trudne;) Niemniej jednak odbieram opowiadanie jako dramat psychologiczny. Lęki i obawy rodzica i różne troski nie są mi obce, ale bardziej współczułam Wojtkowi niż bałam się.

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Hej, Ambush!

 

Dzięki za lekturę i komentarz, dobrze, że chociaż trochę niepokoju się wkradło w toku lektury;)

 

Lęki i obawy rodzica i różne troski nie są mi obce, ale bardziej współczułam Wojtkowi niż bałam się.

Hmm, grunt, że tekst wzbudził w Tobie jakieś emocje ;) jest tez dla mnie cenne, ze chociaż częściowo opowoadanie chwycilo ;)

 

Pozdrowka!

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Cześć, CC!

Ślad po obrączce – wyjaśnił.

Ksiądz jak detektyw konsultant Holmes ;)

 

Horror protagonisty jest przyjemnie rzeczywisty. Podatki, skarbówka, rozwód, utrata praw do dziecka. Urocza mała dziewczynka, która kończy jako przypadkowa ofiara. Momentami czuć sztampą, jak wtedy, gdy dziecko rysuje demoniczne obrazki. Ten – hm, przesadnie dramatyczny, ale nostalgiczny? – klimat horroru przywołał mi na myśl maraton horrorów na Halloween, w którym zdarzają się filmy przeciętne, ale te słabsze elementy przysłania rewelacyjnie wykreowany mroczny klimat. To filmowe podobieństwo potęguje poszatkowanie fabuły na sceny-kadry (z tytułami podrozdziałów z rozpisanym miejscem i czasem akcji).

Ale historia wciąż jest mroczna. Trochę skrzywdzona przez okazyjne poświęcenie na końcu, ale znowu – jest w tym ten klimat gęsiej skórki kina z lat ’90 lub antologii krótkich gier typu slasher czy opętanie przez demona (np. Dark Pictures Antology). Natomiast przedstawiony wątek fantastyczny mógłby być metaforą ciężaru życia przygniatającego protagonistę, a prześladujące go cienie paranoją lub początkiem innej poważnej choroby. Traktowałam to z przymrużeniem oka.

 

Demon porównany do siatkarza jest wyjątkowo pomysłową metaforą. Jest wiele takich bardzo dobrych porównań w tekście, chociażby to z huśtawką i normalnością/szaleństwem. Myślę, że są one najmocniejszym aspektem tekstu.

Scena rozprawy sądowej (z chórem głosów) przypomniała mi musical, ale w upiornym wydaniu. Moja ulubiona.

 

Nie żałuję lektury, powodzenia w konkursie.

Hej, Żonglerko!

 

Dzięki serdeczne za wizytę i komentarz.

Ksiądz jak detektyw konsultant Holmes ;)

To jest czlowiek wielu talentów, tylko zazwyczaj mu coś nie wychodzi i ludzie giną… :)

 

Momentami czuć sztampą

Tu wychodzi moje średnie rozeznanie w tematyce horrorowej. Nie czytam horrorów, nie oglądam ich, to i pisanie wychodzi tak sobie ;)

 

Demon porównany do siatkarza jest wyjątkowo pomysłową metaforą. Jest wiele takich bardzo dobrych porównań w tekście, chociażby to z huśtawką i normalnością/szaleństwem. Myślę, że są one najmocniejszym aspektem tekstu

Patrz, a Tarnina zazwyczaj wysyła moje metafory na izbę wytrzeźwień… ;)

 

Scena rozprawy sądowej (z chórem głosów) przypomniała mi musical, ale w upiornym wydaniu. Moja ulubiona.

 

Raz jeszcze, dzięki! ;)

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Trochę mi przeszkadzało to oderwanie od realizmu w niektórych momentach, ale czytało się całkiem przyjemnie :)

Przynoszę radość :)

Dzięki za lekturę, Anet :)

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Nowa Fantastyka