- Opowiadanie: Sajmon15 - Wiedźma

Wiedźma

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Biblioteka:

Użytkownicy V, Użytkownicy, Użytkownicy IV

Oceny

Wiedźma

Śnieżyca przetoczyła się na drugą stronę gór i zrobiło się trochę jaśniej. Słońce zaszło już za granią, ale niebo było jeszcze rozświetlone jego blaskiem. Wiatr pędził strzępy chmur niczym poszarpane latawce. W dolinie zaległ już jednak cień i wtedy Adam zauważył kolorowe światło, które zapaliło się gdzieś w oddali. Spomiędzy drzew wiatr wywiał smużkę dymu. Adam zmrużył oczy; gdzieś w dole była jakaś ludzka siedziba. Podniósł się spod korzeni rozłożystej jodły, pod którą schronił się przed kolejnym atakiem burzy śnieżnej, i otrzepał z białego pyłu. Serce zaczęło mu mocniej bić, a umysł wypełniła jasność. Gdzieś tam, nieopodal, znajdowali się ludzie, a więc był uratowany…

Wyciągnął smartfona i spojrzał na zegarek. Dochodziła szesnasta. Zasięgu dalej nie było, ale przyszły słowackie esemesy, musiał więc w międzyczasie zalogować się do ich sieci. Zszedł na stronę słowacką, tego był pewien.

Rano, kiedy wyruszył na nartach ze schroniska, pogoda już nie zapowiadała się najlepiej. Wiało i po niebie przetaczały się ciemne chmury. Ale uparcie wyszedł w góry. Kiedy jednak przemierzał rozległe połoniny, rozpętało się istne piekło. Wiatr o sile orkanu poniewierał nim jak szmacianą lalką, chłoszcząc gęstym śniegiem. Zdjął go strach. Widoczność spadła do zera i zaczął zjeżdżać na oślep, byle dotrzeć do drzew, gdzie mógłby się schronić. Niżej był stary las, w którym znalazł chwilę wytchnienia. Nie natknął się jednak na żadną ścieżkę, nawet choćby na ślad jakiegoś duktu, który wskazałby mu drogę. Zalesione zbocze opadało bardzo stromo i pełne było fantastycznie poskręcanych pni, wykrotów i skalnych wychodni, które bardzo trudno było pokonać na nartach.

Zsuwał się po urwistych stromiznach na czuja, aż spadł z niewidocznego z góry skalnego występu. Od upadku rozleciały się wiązania nart, które od tej chwili stały się bezużyteczne. Chciał wezwać pomoc, ale nie było zasięgu. Porzucił więc narty i ruszył na nogach, przewracając się w zaspach i zsuwając po stromych stokach. Tak dotarł na skraj rozległych pustych przestrzeni, gdzie znów uderzyła śnieżyca. Nie wiedział, gdzie jest. Dookoła rozciągało się obce i złowrogie pustkowie. Serce z przerażenia waliło jak szalone. Wydobył z portfela tabletkę alprazolamu, którą nosił ze sobą na czarną godzinę, przepił ją herbatą z termosu i zagrzebał się pod korzeniami ogromnej jodły, żeby przeczekać burzę. Po chwili przyszło ukojenie. Śnieżyca też minęła. Zdrzemnął się…

Zaczął się trząść z zimna, ale miał jeszcze w termosie resztkę herbaty. Napił się jej i ruszył pełen nadziei w kierunku ludzkich siedzib. Wskazujące mu kierunek światło połyskiwało niczym opal raz czerwienią, raz żółcią, a raz fioletem.

Wszedł między drzewa i chwilę potem zsunął się ze skarpy, tłukąc się o wystające korzenie. Usłyszał szczekanie i nagle rzuciły się na niego dwa ogromne i wychudzone psy. Wyglądały jak wilki. Poczuł ich śmierdzący oddech i kąśliwe szarpnięcia wielkich kłów.

– Spokój, zostaw! – Usłyszał głos.

Psy cofnęły się, a zza nich wyłoniła się ciemna postać kobiety okutanej w długie futro, z kapturem na głowie.

– Wynocha, diabły jedne! – Przegoniła je kijem, stając nad Adamem. – Żyje pan? – Opuściła kaptur i wyciągnęła do niego dłoń.

Spod kruczoczarnych włosów spoglądały na niego ciemne, świdrujące oczy. Jej surowy wyraz twarzy podkreślał ostry nos i podłużne bruzdy.

– Zgubiłem drogę – odparł zawstydzony.

– Zmierzcha już. Dalej pan dziś nie pójdzie – rzekła, pomagając mu wstać. – Ależ pan wygląda, jakby wrócił z wojny.

– To pani psy…

– Przepraszam za nie. To dzikie diabły, ale tu, na odludziu, są moimi aniołami stróżami.

Zarzuciła kaptur i ruszyła wydeptaną w głębokim śniegu dróżką, prowadząc go do furtki w płocie. Adam, słaniając się na nogach, poczłapał za nią w kierunku niedużego, drewnianego domu. W ciemności dom lśnił widocznym wcześniej z góry wielobarwnym blaskiem. Miła oku jasność pochodziła z dużego ganku, zabudowanego kolorowymi, niczym witraże, szybkami, w którego wnętrzu paliło się światło.

Kobieta otworzyła drzwi i oboje weszli do środka, skąd buchnęło przyjemne ciepło. Ganek pełnił funkcję małej oranżerii. Wewnątrz, mimo środka zimy, pleniła się bujna roślinność. Rozejrzał się wokół. Na ziemi dojrzewały wielkie głowy dyń, wyżej pięły się zielone strączki, wysokie zioła i kwiaty sięgały pasa, a ponad nimi swe szerokie, siedmiopalczaste liście rozpościerały dorodne konopie.

Przez kolejne drzwi weszli do izby, przypominającej kurną chatę ze skansenu.

W piecu buzował ogień. Na wielkiej blasze gotująca się woda bulgotała w emaliowanych garnkach. Wszędzie po kątach suszyły się zioła. Pachniało starym drewnem, suszem i stęchlizną. Było duszno i gorąco, i Adam nareszcie poczuł, że taje.

– Czemu to taki śliczny, młody chłopak samotnie błądzi po górach? – zagadnęła, kiedy pozbyli się wierzchnich ubrań.

Adam był już dobrze po trzydziestce, ale z pewnością o wiele młodszy od niej. Kobieta, która na pierwszy rzut oka wydała mu się wysoką, kościstą traperką z filmów o Alasce, okazała się niższa o głowę i stwierdził, że jest chyba kimś w rodzaju zielarki.

Na drewnianym stoliku po chwili pojawił się talerz gorącej zupy, którą pożarł łapczywie, parząc sobie język. Tymczasem kobieta przyniosła flaszkę jakiejś zielonej cieczy, z której upuściła kilka kropel na gazik i zbliżyła się do mężczyzny.

– Zapiecze – ostrzegła i przyłożyła mu gazik do twarzy.

Zapiekło, aż syknął.

– Zadrapały pana tylko – wyjaśniła, kończąc przemywać rany.

Nie odstawiła jednak butelki, tylko nalała mu do kubka, dopełniając wrzątkiem i słodząc łyżką miodu.

– Proszę się nie bać – uspokajała, widząc jego wahanie. – Własnej roboty bimberek! – zarechotała. – Rozgrzeje pana.

Napił się. Mikstura była słodka, ziołowa, gorąca i bardzo mocna. Zapachniało anyżem i koprem, zagorzkniało piołunem i zakręciło mu się w głowie.

– Lepiej się pan czuje? – dopytywała. – Bo ja jeszcze muszę pójść do zwierząt – wyjaśniła, zarzucając na siebie kożuch. – Proszę się rozgościć, zaraz wrócę – dodała i wyszła, skrzypiąc drzwiami.

Rozejrzał się po izbie, nie mogąc ochłonąć z wrażenia, że wszystko tak szczęśliwie się skończyło. Krew rozgrzała się w jego żyłach i zrobiło mu się błogo. Uśmiechnął się na myśl, że do pełni szczęścia zabrakło mu, tylko, żeby jeszcze trafił na młodą i atrakcyjną gospodynię… Rozmarzył się i dopiero wtedy dostrzegł zwisającą nad nim sowę, która wpatrywała się w niego wielkimi, sowimi oczyma. Była oczywiście wypchana, ale przeląkł się w pierwszej chwili na jej widok.

Dopił gorący grog i spróbował poukładać sobie w głowie wydarzenia ostatnich godzin.

 

*

 

Zima w mieście tego roku była zupełnie bezśnieżna. Zresztą jak niemal każda z zim w ostatnich latach. Miasto zamiast bieli pokryła szara, brudna wilgoć, a mokre powietrze wypełniał dający się kroić nożem zgiełk. Kiedy Adam wracał z pracy, robiło się już ciemno, zimno i pusto.

W drodze do domu usłyszał jednak w radiu, że gdzieś na południu spadły w ostatnich dniach niewyobrażalne ilości śniegu. Podobno wiele wiosek zostało wręcz odciętych od świata. Adam zamknął oczy i wyobraził sobie, że jedzie na nartach po nietkniętym śladem człowieka białym puchu, przed nim rozciąga się daleki górski horyzont, a ostre słońce pieści mu twarz. Kiedy wrócił do mieszkania, napisał do kadrowej maila z prośbą o urlop, spakował plecak, turystyczne narty i skoro świt wsiadł do jadącego w stronę gór pociągu.

Góry przywitały go słońcem i mroźnym powietrzem. Pociąg mijał kolejne miejscowości, aż w końcu utknął gdzieś w głębokiej dolinie. Podobno dalej szlak był nieprzejezdny. Za oknami wagonu wznosiły się dwumetrowe zaspy. Rozłożyste świerki uginały się pod białymi poduchami. Adam nie zamierzał czekać na decyzję kierownictwa pociągu. Wysiadł z wagonu, zapiął narty i ruszył przed siebie.

Górskie schronisko, do którego dotarł, wyglądało niczym wojenne okopy. Czapa śniegu przykrywająca stromy dach łączyła się z gigantycznymi zaspami wokół budynku w jedną masę. Po wykutych w lodzie stopniach schodziło się do drzwi, a wzdłuż okien prowadził tunel, którym można było przejść na znajdujący się po drugiej stronie słoneczny taras, który ktoś, nie bez wielkiego pewnie trudu odśnieżył. W słońcu lśniły zwisające z okapów ogromne, dwumetrowe sople, przypominające wyglądem kościelne organy.

Oparł narty o jedną z ław i poszedł do bufetu zamówić sobie grzane piwo. W ciasnym, wyłożonym boazerią wnętrzu nieznośnie śmierdziało przypalonym bigosem. Wziął więc tylko od bufetowej kufel gorącego piwa z malinami i wrócił na słoneczny taras. Odgarnął szron z drewnianej ławy, na której postawił kufel i wyciągnął kilka batonów energetycznych, oraz mapę. Gorące, słodkie piwo rozleniwiło go zupełnie.

Z zamyślenia wyrwały go nagle kobiece piski i śmiechy. Przez taras przebiegły trzy dziewczyny, rozebrane od strojów kąpielowych, i jedna za drugą wskoczyły w rozciągające się poza balustradami tarasu śnieżne zaspy. Adam, przecierając ze zdumienia oczy, patrzył jak półnagie tarzają się w śniegu niczym w spienionych falach przy plaży jednej z rajskich wysp. Owszem, miały na sobie buty i wełniane podkolanówki, także kolorowe czapki, ale poza tym tylko stroje kąpielowe. Różne odmiany morsowania zrobiły się ostatnio bardzo popularne, więc nie dziwił się temu. Niezwykły był po prostu widok roznegliżowanych kobiecych ciał na śniegu. Wysoka blondyna z długim warkoczem i wytatuowanymi ramionami wyglądała na prowodyrkę. Miała z pewnością silikonowy biust, który z trudem skrywało skąpe bikini w jaskrawych barwach. Druga, o dziwo, była ciemnoskóra. Jej ciało o barwie mlecznej czekolady było doskonale wyrzeźbione niczym u lekkoatletki. Ostatnia z dziewczyn wyróżniała się nieco obfitszą sylwetka. Nie przeszkadzało jej to jednak wcisnąć się w kusy kostium, niezakrywający prawie niczego. Kiedy niczym wariatka podskakiwała i tarzała się w śniegu, Adam miał wrażenie, że jej biust lada chwila wyskoczy z miseczek. O dziwo, to właśnie od niej nie mógł oderwać oczu, jakby właśnie czekał, aż niesforny cycek wyłoni się specjalnie dla niego. Poczuł, że to właśnie na jej widok, nie blondyny i nie mlecznej czekolady, wyostrzają się jego zmysły i buzująca krew wypełnia uśpione zakamarki ciała.

Zabawa na śniegu trwała ledwie kilka minut. Był ich jedynym obserwatorem, dlatego wracając, pomachały my zalotnie. Pomyślał, że z pewnością tu nocują i postanowił też zatrzymać się na noc.

Znalazł się dla niego wolny pokój, zabrał więc swoje graty i rozlokował się w surowej klitce na poddaszu. Ogarnął się z grubsza i zszedł do bufetu, żeby zjeść późny obiad.

Przy ławie w kącie rozpoznał trzy dziewczyny. Siedziały jednak w towarzystwie trzech facetów. Ten widok pozbawił go zupełnie apetytu, ale mimo to zamówił placek po węgiersku i usiadł w drugim kącie sali. Z zazdrością spoglądał ukradkiem na rudą, tę o bujnych kształtach, wesoło trajkoczącą z miśkowatym facetem o długiej, szpakowatej brodzie drwala. Placek był gumowaty, a gulasz zimny i z trudem dobrnął do połowy dania, po czym odstawił je niedojedzone do okienka na zwrot naczyń i niezadowolony ze swojej decyzji poczłapał do pokoju. Warunki okazały się spartańskie, jak to w schronisku. Klitka była wręcz klaustrofobiczna, brakowało łazienki i aneksu kuchennego, ale po to tu przecież przyjechał, żeby nacieszyć się zimą i górami.

Próbował czytać, ale coś zaczęło go rozpraszać. Coś zgrzytało i stukało, nie wiedział, czy za ścianą, czy pod łóżkiem, czy na korytarzu. To nie była sprzątaczka ani krople wody, raczej coś jak gryzonie myszkujące za boazerią. Rzucił książką i ruszył na poszukiwanie łazienki z prysznicem. Kiedy schodził po schodach, schronisko wydało się mu już absolutnie ciche i uśpione. Prysznice były puste. Rozebrał się i wszedł do jednej z kabin. Puścił wodę i wtedy usłyszał kroki. Kroki bosych stóp na mokrej podłodze.

„Przepraszam. Czy można?” – usłyszał czyjś głos, po czym drgnęła ceratowa kotara.

Zamarł. Po drugiej strony kotary stała Ruda. Uśmiechając się, zdjęła biały szlafrok i wsunęła się do jego kabiny. Strumienie wody spłynęły na jej kręcone włosy, prostując je, i popłynęły dalej po nagim ciele. Poczuł, jak coś w nim tężeje, pęcznieje i rośnie niczym balonik, z którego animatorki dziecięcych zabaw robią dmuchane zwierzątka. Coś pompowało ten balonik bez ustanku, nie zastanawiając się nad jego wytrzymałością, aż jak się można było spodziewać, pękł z hukiem. Adam otworzył oczy i otrząsnął się z majaków. Był sam. Woda lała mu się po głowie, po brzuchu i nogach…

 

*

 

Skrzypnęły drzwi i do izby weszła okutana w futra dziewczyna. Z twarzy, włosów i postury bardzo przypominała zielarkę. Domyślił się, że to pewnie jej córka. Bez słów zdjęła wierzchnie ubranie i wyciągnęła z kąta drewnianą balię, do której zaczęła nalewać wodę ze stojących na piecu garnków. Następnie sypnęła do wody garść suszu.

– Przygotowałam panu kąpiel – rzekła grzecznie.

Spojrzał na nią zaskoczony, ale posłusznie rozebrał się i wszedł do balii. Zapachniało lawendą, macierzanką i szałwią. Głównie szałwią, od której aż zakręciło mu się w nosie. Dziewczyna wzięła mydło i zaczęła myć mu kark, ramiona i plecy. Przymknął oczy, tak było to przyjemne. Pomyślał, że do pełni szczęścia brakuje chyba tylko, żeby ona też się rozebrała i wykąpała razem z nim.

Gdy podniósł oczy, dziewczyny nie było już obok. Ścieliła stojące na końcu izby łóżko. Wykorzystał to, że nie patrzy w jego stronę, wyskoczył z balii i szybko się ubrał.

– Posłanie gotowe – zwróciła się do niego, gdy skończyła ścielić. W chacie znajdowało się tylko jedno, bynajmniej nie królewskie łóżko. Spojrzał na nią zaskoczony.

– A twoja mama? – spytał. – Gdzie będziecie spały?

– Proszę się o to nie martwić – odparła nad wyraz dorosłym głosem. W jej oczach była siła sugestii, która nie uznawała sprzeciwu. – Musi się pan wyspać, żeby mieć jutro siłę wrócić.

– Dziękuję – odparł i posłusznie usiadł na łóżku. Schował nogi pod pierzynę, ale pościel była zimna, jakby świeżo przyniesiona z pola.

– Jak masz na imię? – spytał.

– Melisa.

– A ja Adam – przedstawił się.

Krzątała się chwilę po izbie, a gdy kolejny raz na nią spojrzał, stała przy balii z kąpielą. Z niedowierzaniem dostrzegł, że zaczęła się rozbierać. Po chwili była już tylko w bieliźnie i nawet nie spojrzawszy w jego stronę, rozpinała biustonosz. Widział jej drobne plecy i wąskie biodra, kiedy ukradkiem śledził wzrokiem, jak wchodzi do tej samej kąpieli, z której on dopiero co wyszedł. Dziewczyna zniknęła tam jednak na całą wieczność i oczy zaczęły mu same się zamykać.

Zbudził go chrzęst siennika. W izbie było już zupełnie ciemno. Na krawędzi łóżka zobaczył Melisę, rozczesującą pachnące kąpielą włosy. Była zupełnie naga i czuć było zapach jej młodego ciała. Po chwili wślizgnęła się pod pierzynę.

– Możesz się przytulić – szepnęła, spoglądając w jego stronę. – Będzie nam razem cieplej spać.

Patrzył na nią jak zahipnotyzowany. Jej piersi, unoszone podnieconym oddechem, pachniały wanilią. Pomiędzy nimi migotał w blasku księżyca stalowy wisior w kształcie sierpa druida. Nie potrafił się oprzeć i pocałował ją w usta. Smaki cynamonu i goździków słodko zapiekły go na języku. Nie pamiętał już, jak to jest z kobietą. Nie pamiętał nawet, czy w ogóle był kiedyś z kobietą…

Zaśmiała się krótko

– Nie przerywaj. To bardzo przyjemne – odparła.

Zadrżało powietrze, coś jakby podmuch wiatru przetoczył się nad ich ciałami. Podniósł wzrok. To tylko sowa przefrunęła znad stołu na wystającą ze ściany nad łóżkiem gałąź. Spoglądała na Adama dużymi, mądrymi oczami.

 

*

 

Kiedy się obudził, było już jasno. Głowa pulsowała bólem, jakim może doskwierać tylko poranny kac. Bał się otworzyć oczy na myśl o wspomnieniach zeszłego dnia. Najchętniej chciałby chyba po prostu znaleźć się w swoim własnym łóżku, a nie w schronisku ani w chatce zielarki. Wciągnął nozdrzami powietrze, ale poczuł tylko kwaśną woń potu i skwaszonego mleka. Mało go nie zemdliło. Po magicznych zapachach wieczoru nie było w powietrzu ani śladu. Czy był tam, gdzie, jak pamiętał, położył się do snu?

Uchylił powiekę. Przez okno sączył się seledynowy blask poranka, malując chłodnym światłem surowe wnętrze izby: drewniany stół, kaflowy piec i całe stosy suszonych roślin zwisających spod sufitu. Odetchnął z ulgą. A więc nie zwariował. Przeżył burzę i znalazł schronienie w chacie zielarki. Przesunął się ostrożnie, dotykając stopą nagiej kobiecej nogi. Wszystko było tak, jak miało być. Podniósł się na łokciu i spojrzał na drugą stronę łóżka. Na poduszce leżały rozrzucone w nieładzie długie czarne włosy. Skulona naga postać spała odwrócona do niego plecami. Uchylił rąbka pierzyny. Mignęły mu szczupłe plecy i szerokie pośladki. Wytężył wzrok, przecierając zalegający mu na oczach śluz. Czerstwe, poorane długimi bruzdami ciało nie mogło należeć do nastolatki. Zakrył je szybko pierzyną. Obok niego leżała nago jej matka…

Najciszej jak potrafił, byle jej nie obudzić, zwlókł się z łóżka. Ogarnął go nieznośny chłód. Piec pewnie wygasł i izba szybko się wychłodziła. Zarzucił polar i na palcach podszedł do pieca. Pod drzwiczkami paleniska leżała sterta starannie porąbanych drew. Na blasze leżały zapałki, postanowił więc, że rozpali ogień. Nakładł drewna do paleniska, a na rozpałkę zerwał ze sznurka wiązkę jakiegoś suszu. Buchnął płomień, zapachniało kadzidlanie, ale ogień nie chwycił drewna. Spróbował jeszcze raz, ale znowu bez efektu.

Wtedy usłyszał kroki gołych stóp, a po chwili kobieta w długim wełnianym szlafroku przykucnęła obok niego. Wzięła z jego rąk osmoloną wiązankę, podpaliła końcówkę, a gdy ogień dobrze zapłonął, zbliżyła go do paleniska i zaczęła dmuchać. Ogień jak zaczarowany przeskoczył na drewniane szczapy, ogarniając je w okamgnieniu, aż piec zajęczał z radości. Adam zawstydzony z niedowierzaniem patrzył na wprawne poczynania kobiety niczym na kuglarską sztuczkę.

– Zaraz zrobi się cieplej – rzekła, zaciągając pod szyją ciepły szlafrok. – Przynieś wody ze studni! – poleciła, trącając stojące obok pieca emaliowane wiadro.

Adam ubrał się i posłusznie wyszedł z izby. Minął bujną oranżerię w ganku i wyszedł w mroźny świt. Dwa ogromne wilczarze rozszczekały się na jego widok. Na szczęście były zamknięte w kojcu. Wydeptana w głębokim śniegu dróżka prowadziła do ośmiobocznej, drewnianej studni nakrytej blaszanym daszkiem z chorągiewką. Adam zapiął do haka wiadro i kręcąc wielkim kołem, opuścił je w głąb cembrowiny.

Roztaczał się stąd piękny widok na ciągnące się po bezkres lesiste góry. Rozległe, białe połacie opadały w głąb szerokiej doliny, w której gdzieś daleko, wśród porannych mgieł, majaczyły kształty jakiegoś miasteczka.

Nabrał wody i nie bez trudu zatargał wiadro do domu.

Zielarka kroiła chleb. Na stole stał dzban ze zsiadłym mlekiem, słoje z miodem i konfiturami. Kiedy przelał wodę do stojących na blasze garnków, usiadł do stołu, gdzie czekało już śniadanie.

Kobieta uśmiechnęła się do niego, mrużąc oczy, a uśmiech spłaszczył jej nos i wygładził zmarszczki, tak że urodą całkiem przypominała mu córkę. Może nie była aż tak stara, jak wczoraj pierwotnie osądził. Na twarzy, jakby wyrzeźbionej grubym rylcem, nosiła piętno surowego życia, ale jej czarne, niedbale związane włosy nieskażone były jeszcze siwizną.

Stół zastawiony był dla dwóch osób. Adam sięgnął nieśmiało pamięcią do zeszłego dnia i zapytał:

– A gdzie pani córka?

– Nie mam córki – odparła. – Mieszkam sama.

– A Melisa? – dopytał nieśmiało, zbity z tropu.

Czyżby jednak pamięć go zwodziła? Czyżby to wszystko, co pamiętał, nie było prawdą, tylko snem?

– Ja mam na imię Melisa – zaśmiała się przez zamknięte, wąskie usta. – Nikogo więcej tu nie ma.

Wypił duszkiem kubek zsiadłego mleka, próbując uspokoić kołaczące serce.

– Przepraszam – bąknął zmieszany. – Miałem niespokojne sny.

– A co ci się śniło? – dopytywała z rozbawieniem, podnosząc brwi i marszcząc czoło. Adam zaczął składać myśli do kupy. Wczorajszy wieczór i jego upojne zakończenie, i chłodny poranek z nagim ciałem zielarki w jednym łóżku. I pytanie, kim jest Melisa… Głowa mu pękała od przeszywającego bólu. Alkohol, zioła? Spojrzał na łóżko, nad którym wisiała na ścianie wielka, wypchana sowa.

– Przepraszam, ale nie wszystko dobrze pamiętam – wyjąkał. – Trochę zaskoczyło mnie, gdy spostrzegłem, że spała pani ze mną w jednym łóżku.

Roześmiała się znowu.

– To jak ci było ze mną w łóżku? – rzuciła, świdrując go przenikliwym spojrzeniem ciemnych oczu. – Niemożliwe, żebyś nie pamiętał.

Adam przełknął zimną ślinę. A więc to nie był sen? A jeśli nie sen, to co? Przywidzenie, narkotyczna halucynacja? Czy może ona potrafiła zmieniać tak swój wygląd? Rozejrzał się jeszcze raz po izbie pełnej tajemniczych naczyń, słojów i wysuszonych roślin. W powietrzu unosił się delikatny, kadzidlany zapach. W rozchylonym pod szyją szlafroku zielarki błysnął wisiorek w kształcie sierpa, taki sam, jaki wczoraj oglądał na nagiej piersi tamtej dziewczyny! Wszystko układało mu się w głowie i nawet trochę się uspokoił.

– Zadam głupie pytanie… – wysilił się na uśmiech. – Zajmuje się pani magią?

Wybuchnęła takim śmiechem, aż sowa poruszyła się na swojej gałęzi.

– Chciałeś zapytać, czy jestem wiedźmą? – Wstała i opierając się o piec, mierzyła go wzrokiem. – Tak o mnie mówią w miasteczku. Ale czy to jest magia? – zapytała, wskazując na ułożone na półkach słoje. – To bieluń dziędzierzawa, sprowadza na człowieka szaleństwo. Kwiat naparstnicy potrafi zatrzymać serce. Szałwia, po niej krowy przestają dawać mleko – wskazywała kolejne mikstury – usypiający korzeń kozłka, wrotycz, który powoduje poronienie. To tylko ABC złej czarownicy.

– A konopie, które rosną na ganku? – zapytał nagle zaintrygowany, była to chyba jedyna roślina, którą rozpoznał.

– Konopie mają wielorakie zastosowanie – odparła enigmatycznie.

– Jak daleko jest do tego miasta? – zmienił szybko temat. – Można się stamtąd dostać do Polski?

Spojrzała na niego bykiem, aż włosy spłynęły jej na twarz.

– Dziesięć kilometrów. Z przystanku do granicy jeżdżą busy.

Adam rozejrzał się za plecakiem. Stał tam, gdzie go zostawił.

– Chcesz już wracać? Ale do czego chcesz wrócić? Do pracy, której nienawidzisz, i stresu, który cię niszczy? Do pustego mieszkania w blokowisku, gdzie jesteś anonimowym robaczkiem? Nie masz dzieci, żony, nawet dziewczyny, która by na ciebie czekała. Wrócisz do pustego, zimnego łóżka i budzika, który przerwie twój sen o szóstej rano! – Usiadła naprzeciw i spojrzała mu głęboko w oczy. – Zostań ze mną! Wiem, że było ci wczoraj dobrze. Nie zaprzeczysz!

Nic nie odpowiedział. Trafiła w sam środek tarczy. Wszystko, co powiedziała, było przecież prawdą.

 

*

 

– Poczęstuj się – rzekła, otwierając przed nim gliniany słój z konfiturą.

Adam zanurzył w nim łyżkę i skosztował. Słodki smak letnich malin wypełnił go słonecznym światłem i ciepłem. Zapach parnej, dzikiej łąki, targanej niosącym burzę południowym wiatrem, niemal odebrał mu oddech. Dobry Boże, pomyślał, zamykając oczy, chyba w życiu nie jadł niczego pyszniejszego.

Spojrzał z wdzięcznością na Melisę, ale przed sobą nie zobaczył wcale starej zielarki. Przy stole siedziała ta ruda dziewczyna ze schroniska. W głowie utkwił mu tylko kształt jej bujnego biustu i rude, kręcone włosy. Dlatego nazwał ją po prostu Rudą. Może wcale nie opuścił schroniska i wszystko to mu się przyśniło? Burza śnieżna, zielarka i jej piękna córka?

Nabrał ze słoja kolejną łyżkę.

– Spróbuj! – zachęcił.

Skosztowała, ale porcja była zbyt duża i gęste konfitury pociekły jej po brodzie, skapując za dekolt. Sięgnęła tam dłonią i nabierając na palec niesfornego kleksa, włożyła go Adamowi do ust. Drugą ręką rozwiązała szlafrok. Czerwona jak krew smuga malinowego soku sączyła się przez dolinę jej biustu, spływając coraz niżej.

Uklęknął niczym zahipnotyzowany i zaczął zlizywać z jej skóry słodki przysmak. Kiedy podniósł wzrok, rude, kręcone włosy zasłaniały jej twarz. Położyła mu na piersi stopę z pomalowanymi na czerwono paznokciami i pchnęła stanowczo w stronę pieca, pod którym rozesłana była barania skóra.

Zrzuciła wełniany szlafrok i objęła Adama.

– Podoba ci się? – wyszeptała. – Wiem, że ci się podoba!

A potem spodobało mu się jeszcze bardziej. Baranie futro łaskotało plecy w rytmie jej leniwych ruchów. Wielkie piersi kołysały się nad jego twarzą niczym dzwony bijące na Anioł Pański. Ogień w piecu mruczał basem, trzaskały trawione ogniem polana, a od żeliwnych drzwiczek bił przyjemny żar. Zamknął na chwilę oczy, upajając się rozkoszą…

Kiedy je otworzył, roześmiała się nad nim otoczona mierzwą rozczochranych, czarnych włosów pomarszczona twarz wiedźmy. Jej czerstwe i płaskie niczym worki z grochem piersi podskakiwały pod wpływem gwałtownych ruchów, a między nimi połyskiwał stalowy sierp druida. Nie był zaskoczony. Od początku zdawał sobie sprawę, że Ruda była tylko mirażem, zwidem, kłamstwem.

 – Dzisiaj byłaś Rudą, a wczoraj dziewczyną! – wysapał z wyrzutem.

– Mogę być, kim zechcesz – odparła.

– A na przykład tamtą ciemnoskórą ze schroniska? – Spojrzał z zaciekawieniem w jej oczy.

– Mogę być tamtą ciemnoskórą albo i blondyną z silikonami, mogę być Kleopatrą albo Marilyn Monroe, mogę być nawet twoją szefową albo twoją matką! – Roześmiała się urywanym głosem. – Kogo sobie tylko wymyślisz. Ale teraz… – dodała poważnie i ścisnęła go mocniej nogami, aż jęknął – ale teraz jesteś tylko mój.

Zaszumiało mu złowrogo nad głową. Nie musiał unosić oczu. Wiedział, że to sowa sfrunęła ze ściany i wyleciała przez uchylone okno.

 

*

 

GOPR poszukiwał Adama przez trzy dni. Potem w schroniskach pozostały już tylko jego blaknące z każdym dniem zdjęcia, które ktoś przykleił taśmą.

Koniec

Komentarze

Cześć, Sajmonie.

Przeczytałem i cóż… nie mogę się pozbyć wrażenia, że opisałeś swoje fantazje, niż napisałeś opowiadanie z gatunku fantasy. Może się mylę, ale przeświadczenie to sprawia, że trudno napisać mi coś sensownego na temat całości lub poddać krytyce poszczególne elementy fabuły.

Jeśli jednak miałbym wskazać coś, co najbardziej mnie uwierało, to będzie to miejsce akcji. Rzecz dzieje się bowiem w Tatrach, czyż nie? Bardzo konkretne miejsce, a zamiast wymienić choćby któryś ze szczytów, którąś z dolin posługujesz się ogólnikami. Główny bohater także jedzie do miasta i przejeżdża przez miejscowości, dlaczego nie jakieś konkretne?

Moim zdaniem należałoby zdecydować i albo uszczegółowić miejsce akcji, albo przenieść je w sferę marzeń i oderwać zupełnie od rzeczywistości. No, chyba że widzisz to jakoś inaczej.

Pozdrawiam. :)

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Dziękuję za pierwszy komentarz. To mój pierwszy tekst tutaj. Powiem tak: akcja opowiadania nie toczy się w Tatrach (bohatera poszukuje GOPR a nie TOPR).Celowo pominąłem tu wszelkie aspekty geograficzne chcąc podkreślić, że najistotniejsze jest dla mnie to co dzieje się w głowie bohatera. Nie jest to może stricte opowiadanie fantasy. Czytelnikowi pozostawiam ocenę, co jest realem, a co fantazją bohatera. Pozdrawiam. :)

akcja opowiadania nie toczy się w Tatrach (bohatera poszukuje GOPR a nie TOPR).

Pisałeś o słowackiej stronie gór, więc przyszły mi na myśl Pieniny i Tatry. Wybrałem te drugie z racji tego, że łatwiej wyobrazić mi sobie złą przygodę w Tatrach, niemniej nie pasowały mi do tej wizji domy i las, ale mniejsza o to. Według mnie tekst mógłby zyskać nieco charakteru, gdybyś osadził go w konkretnym miejscu, a wiedźma dla przykładu byłaby Wiedźmą z Doliny Kościeliskiej.

Celowo pominąłem tu wszelkie aspekty geograficzne chcąc podkreślić, że najistotniejsze jest dla mnie to co dzieje się w głowie bohatera.

I tak można. :)

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

 

 

Wita poniedziałkowa dyżurna.

 

Gdzieś tam, nieopodal byli ludzie, a więc był uratowany…

Lekka byłoza.

 

Wiatr o sile orkanu chłostał gęstym śniegiem i poniewierał nim niczym szmacianą lalką.

Poniewierał śniegiem?;)

 

Widoczność spadła do zera i zaczął zjeżdżać w dół na oślep, byle dotrzeć do drzew, które dałyby mu osłonę.

Tu też następuje zmiana podmiotów.

 

Od upadku rozleciały się wiązania jego nart, które od tej chwili stały się bezużyteczne.

Szansa, że przy upadku rozlecą nam się cudze związania jest niewielka.

 

Chciał wezwać pomoc, ale nie było w telefonie zasięgu.

Dałabym bez w telefonie, albo w telefonie po ale.

 

Serce waliło w nim z przerażenia jak szalone.

Przedobrzone zdanie. Po pierwsze nie mówisz, że żołądek bolał żołnierza w nim, po drugie, jak dla mnie wystarczy albo z przerażenia, albo szalone.

 

Szkwał to jednak kojarzy się z morzem, jeziorem…

 

Spod kruczoczarnych, związanych w długi warkocz włosów, spoglądały na niego ciemne, świdrujące oczy.

Takie oczy pod warkoczem to robią wrażenie;P

 

– Zmierzcha już. Dalej pan dziś nie pójdzie – rzekła, pomagając mu, obolałemu, wstać. – Ależ pan wygląda, jakby pan z wojny wrócił.

 

Strasznie dużo panowania. Po co ten obolały w didaskaliach dialogu?

Jak to ma znaczenie, to trzeba pokazać.

 

 

Topnienie mi nie pasuje, może taje?

 

– Gdzie to taki śliczny, młody chłopak samotnie błądzi po górach? – zagadnęła Adama, kiedy pozbyli się wierzchnich ubrań.

A kogo mogła spytać?

 

 

Można by tego Adama od czasu do czasu zamienić na mężczyznę, turystę, czy coś bo nuży.

 

Ładne opisy przyrody, robią klimat.

Zresztą opis starej rozpustnicy też intrygujący;)

Zakończenie mnie uśmiechnęło.

 

 

 

 

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

 @Ambush dziękuję za podpowiedzi.

Dokonałem poprawek.

Cześć, Sajmon15. Najbardziej spodobało mi się to zdanie: Wielkie piersi kołysały się nad jego twarzą niczym dzwony na anioł pański. Musiał się ten Adam wyjątkowo spodobać wiedźmie, albo była jakaś zdesperowana, ale chyba i on był zadowolony z tego układu :-) Pozdrawiam.

Toż to w rzeczy samej jest “Czad” Grabińskiego – którego rzekomo wcześniej nie czytałeś – tylko lżejszy, a nawet z czymś w rodzaju happy endu. Dobrze, że nie oznaczyłeś opowiadania jako horror, bo podobnego kalibru koszmar przeżywają co ranek tysiące skacowanych młodych mężczyzn, gdy budzą się w łóżku z wyrwaną na dyskotece pięknością, która na trzeźwo okazuje się pasztetem. W zasadzie mają gorzej niż twój Adam, bo taki pasztet przeważnie nie jest shapeshifterem. Z negatywów: byłbym ostrożny z opisywaniem seksu z nastolatką i używaniem słowa “Murzynka”, które niektórych wrażliwców może razić.

Pod względem technicznym także i tutaj jest nieźle. Znów wyłapałem trochę brakujących i nadprogramowych przecinków, gdzieś tam mignęła mi literówka, w oczy rzuciło mi się kilka wyrazów użytych niezgodnie z ich znaczeniem (jarzący, kąśliwy, parny), ale w sumie błędów tu chyba mniej niż w “W domu ojca”. Wyślij mi plik z opowiadaniem na maila, to Ci je wypunktuję.

Rozdzióbią nas kruki, wrony i ptaki ciernistych krzewów.

Zabawna historia z tym “Czadem” ale w Rzymie papieża też nie widziałem :)

Dobrze się czytało, bo stworzyłeś niezły klimat, pozwalając oglądać wszystko oczami błądzącego wędrowca, a potem, kiedy trafił do chaty Melisy, poczuć ciepło jej domostwa i chłonąć wszelkie aromaty. Od momentu, kiedy kobieta przyprowadziła Adama do siebie i zagadnęła: – Czemu to taki śliczny, młody chłopak samotnie błądzi po górach? – domyśliłam się, jaki będzie finał tej historii i nie rozczarowałam się, zwłaszcza że sceny erotyczne pokazałeś bardzo taktownie i ze smakiem.

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia, ale mam nadzieję, że poprawisz usterki, bo chciałabym zgłosić opowiadanie do Biblioteki.

 

i za­czął zjeż­dżać w dół na oślep… → Masło maślane – czy mógł zjeżdżać w górę?

Wystarczy: …i zaczął zjeżdżać na oślep

 

byle dotrzeć do drzew, gdzie zna­la­zł­by osło­nę. Niżej był stary las, w któ­rym zna­lazł chwi­lę wy­tchnie­nia… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję w pierwszym zdaniu: …byle dotrzeć do drzew, gdzie mógłby się schronić.

 

Za­le­sio­ne zbo­cze opa­da­ło bar­dzo stro­mo w dół… → Masło maślane – czy coś może opadać w górę?

Wystarczy: Zalesione zbocze opadało bardzo stromo

 

które bar­dzo cięż­ko było po­ko­nać na nar­tach. → …które bar­dzo trudno było po­ko­nać na nar­tach.

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html

 

do furt­ki w drew­nia­nym pło­cie. Adam, sła­nia­jąc się na no­gach, po­czła­pał za nią w kie­run­ku nie­du­że­go, drew­nia­ne­go domu. → Czy to celowe powtórzenie?

Może w pierwszym zdaniu wystarczy: …do furtki w płocie.

 

Było już cał­kiem ciem­no. W ciem­no­ści dom błysz­czał ko­lo­ro­wym świa­tłem, które wcze­śniej do­strzegł z góry. Świa­tło po­cho­dzi­ło z du­że­go ganku, zwień­czo­ne­go trój­kąt­nym szczy­tem, za­bu­do­wa­ne­go ko­lo­ro­wy­mi szyb­ka­mi, z któ­rych każda była innej barwy. We­wnątrz pa­li­ły się świa­tła, które prze­cho­dząc przez ko­lo­ro­we szkło… → Powtórzenia.

 

na wiel­kiej bla­sze bul­go­tał cały rząd garn­ków. → Przypuszczam, że to nie garnki bulgotały, że bulgotała ich zawartość.

 

Nie odło­ży­ła jed­nak bu­tel­ki… → Nie odstawiła jed­nak bu­tel­ki

Z odłożonej butelki może wylać się zawartość.

 

zwi­sa­ją­cą nad nim sowę, która wpa­try­wa­ła się w niego wiel­ki­mi, so­wi­mi oczy­ma. → Czy sowa mogła mieć inne, nie sowie, oczy?

 

Kiedy Adam wra­cał z pracy, ro­bi­ło się już ciem­no, zimno i pusto.

Wra­ca­jąc, usły­szał… → Brzmi to nie najlepiej.

Może w drugim zdaniu: W drodze do domu usłyszał

 

Zaspy za okna­mi wa­go­nu wzno­si­ły się na wy­so­kość dwóch me­trów. → A może: Za okna­mi wa­go­nu wzno­si­ły się dwumetrowe zaspy.

 

Po wy­ku­tych w lo­dzie stop­niach scho­dzi­ło się w dół do drzwi… → Masło maślane – czy można schodzić w górę?

Wystarczy: Po wy­ku­tych w lo­dzie stop­niach scho­dzi­ło się do drzwi

 

sło­necz­ny taras, który ktoś nie bez wiel­kie­go pew­nie trudu od­gar­nął. → Odgarnął taras?

A może: …sło­necz­ny taras, który ktoś, nie bez wiel­kie­go pew­nie trudu, odśnieżył.

 

pa­trzył jak pół­na­go ta­pla­ją się w śnie­gu… → Czy w suchym śniegu można się taplać?

Proponuję: …pa­trzył jak pół­na­gie ta­rza­ją się w śnie­gu

 

miały na sobie buty i wy­so­kie, weł­nia­ne pod­ko­la­nów­ki… → Zbędne dookreślenie – wiadomo, że podkolanówki sięgają kolan.

 

Wa­run­ki były tam spar­tań­skie, jak to w schro­ni­sku. Klit­ka była wręcz… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję w pierwszym zdaniu: Warunki okazały się spar­tań­skie, jak to w schro­ni­sku.

 

Stru­mie­nie wody spły­nę­ły na jej krę­co­ne włosy, pro­stu­jąc ich splot, i po­pły­nę­ły… → A może: Stru­mie­nie wody spły­nę­ły na jej krę­co­ne włosy, pro­stu­jąc je i po­pły­nę­ły

 

Spoj­rzał na nią za­sko­czo­ny, ale po­słusz­nie ro­ze­brał się i wszedł do balii. → Wszedł do przed chwilą wlanego do balii wrzątku?

 

Spo­glą­da­ła na Adama swymi du­ży­mi, mą­dry­mi ocza­mi. → Zbędny zaimek – czy mogła patrzeć cudzymi oczami?

 

Głowa pul­so­wa­ła bólem, jakim tylko może boleć po­ran­ny kac. → Czy dobrze rozumiem, że ból był bolesny?

A może: Głowa pul­so­wa­ła bólem, jakiego można doświadczyć tylko na po­ran­nym kacu.

 

O ma­gicz­nych za­pa­chach wie­czo­ru nie było w po­wie­trzu ani śladu.Po ma­gicz­nych za­pa­chach wie­czo­ru, nie było w po­wie­trzu ani śladu.

 

– Przy­nieś wody ze stud­ni! – po­le­ci­ła mu, trą­ca­jąc… → Zbędny zaimek – wiadomo, komu poleciła.

 

była to chyba je­dy­na rzecz, którą roz­po­znał. → …była to chyba je­dy­na roślina, którą roz­po­znał.

 

Spoj­rza­ła na niego z byka… → Spoj­rza­ła na niego bykiem

 

Usia­dła na­prze­ciw niego i spoj­rza­ła mu głę­bo­ko w oczy. → Pierwszy zaimek jest zbędny.

 

– Po­czę­stuj się! – rze­kła, otwie­ra­jąc przed nim gli­nia­ny słój z kon­fi­tu­rą. → Czemu służy wykrzyknik po wypowiedzi, skoro Melisa rzekła, nie krzyknęła?

 

Zrzu­ci­ła weł­nia­ny szla­frok i na­chy­li­ła się nad nim. → Czy dobrze rozumiem, że nachyliła się nad szlafrokiem?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

O kąpieli we wrzątku już Sajmonowi wspominałem, ale najwyraźniej zapomniał poprawić. “Sowie oczy” i “bulgocące garnki” bym zostawił.

 

Strumienie wody spłynęły na jej kręcone włosy, prostując je i popłynęły

W tym wypadku należałoby pamiętać o przecinku po “je”.

Rozdzióbią nas kruki, wrony i ptaki ciernistych krzewów.

Dziękuję za kolejny pozytywny komentarz i kolejną listę błędów do poprawy :)

Oczywiście przysiadłem i dokonałem korekty.

Bardzo proszę, Sajmonie15. Miło mi, że mogłam się przydać. A skoro poprawiłeś usterki, mogę udać się do klikarni. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo ciekawa historia. Płynnie się czyta, a nawet momentami się uśmiechnęłam. Mogę pogratulować i kliknąć ;)

Pozdrawiam!

EDYT: Żeby było merytorycznie, wiedźma zmieniająca postać, bardzo mnie zaintrygowała, a osoba Adma taka jak najczęściej głównego bohatera. Opisy, klimat na duży plus,

Witaj Milis. Miło mi, że się spodobało i dziękuję za klik :)

Podobało mi się i nie. Minusy: prawie brak akcji. Takie trochę opowiadanie-sen, opowiadanie-wspomnienie. Sam wątek zmiennokształtnej wiedźmy i dobrego seksu nie bardzo mnie zaciekawił. Plusy: dobrze zbudowany klimat, ładnie opowiedziana historia (w językowym sensie), na plus też góry, bo sam lubię pochodzić po pustkowiach w śniegach i śnieżycach i mogłem złapać więź z bohaterem.

Jeśli ktoś lubi opowiadania mocno statyczne, klimatyczne, opisowe, to się w tym tekście na pewno odnajdzie.

Moje powieści: https://marmaxborowski.pl/kwestia-wyboru/

Nowa Fantastyka