- Opowiadanie: Zanais - Uśmiech za błękitnym płomieniem

Uśmiech za błękitnym płomieniem

Opo­wia­da­nie uka­za­ło się dru­kiem w an­to­lo­gii „Wszyst­kie kręgi pie­kła” Phan­tom Books.

Pier­wot­nie miało być wy­sła­ne na por­ta­lo­wy kon­kurs „Fan­ta­sty­ka z od­zy­sku”, ale osta­tecz­nie tra­fi­ły tam “Konie na da­le­kim brze­gu”, a to za­wę­dro­wa­ło do Phan­tom Books.

 

Za­wie­ra wul­ga­ry­zmy.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Uśmiech za błękitnym płomieniem

– Czte­ry mi­nu­ty.

Leżę w me­ta­lo­wo-szkla­nej kap­su­le pod czuj­nym okiem chma­ry sen­so­rów, ze skórą na­szpi­ko­wa­ną igła­mi i w ska­fan­drze, który ko­smo­nau­tów przy­pra­wił­by o atak wście­kłej za­zdro­ści.

Dla­cze­go? Po­nie­waż wy­pi­łem parę drin­ków za dużo i roz­je­cha­łem osiem­na­sto­ko­łow­cem eme­ry­to­wa­ne­go księ­dza wra­ca­ją­ce­go z balu cha­ry­ta­tyw­ne­go.

Może za­słu­ży­łem.

– Jack. Pa­ra­me­try w nor­mie. Tak trzy­maj.

Nie, skar­bie. Nic nie jest w nor­mie, ale wstrzy­ku­je­cie mi wy­star­cza­ją­co dużo gówna, abym tkwił tu spo­koj­nie jak na ma­sa­żu i nie padł na zawał. Pro­me­tex dba o swo­ich in­fer­nau­tów, bez dwóch zdań. Nie po to ła­ma­li nam psy­chi­kę i wy­da­li mi­lio­ny na szko­le­nie, by komuś naj­zwy­czaj­niej sta­nę­ła pi­ka­wa, co nie? Wpa­tru­ję się w na­pi­sy wy­tło­czo­ne na szkle po­kry­wy i za­czy­nam je bez­gło­śnie re­cy­to­wać. Sam pa­pież świę­cił te mo­dli­twy. Jak mó­wi­łem, Pro­me­tex nie oszczę­dza.

– Dwie mi­nu­ty.

Sły­sza­łem, że na po­cząt­ku więk­szość in­fer­nau­tów wra­ca­ła mar­twa lub w ka­ta­to­nii, z któ­rej już nie wy­cho­dzi­li. Resz­ta? Krót­sza lub dłuż­sza re­kon­wa­le­scen­cja. Sam spę­dzi­łem pół roku w kor­po­ra­cyj­nej kli­ni­ce gdzieś przy Yel­low­sto­ne. Lasy, je­zio­ro, czy­ste niebo – raj, czło­wie­ku. Za­stęp anio­łów sta­no­wi­li neu­ro­lo­dzy, psy­cho­lo­go­wie i te­ra­peu­ci, ostroż­nie pró­bu­ją­cy po­skła­dać puz­zle na­szych roz­sy­pa­nych umy­słów.

Zanim wró­ci­łem do sko­ków, Pro­me­tex udo­sko­na­lił kom­bi­ne­zo­ny. Praw­dzi­wy ze mnie szczę­ściarz.

– Jedna mi­nu­ta. Tętno ci ro­śnie, Jack. Po­sta­raj się uspo­ko­ić.

A co ja robię, panno nie-znam-cię? Pie­przo­na ano­ni­mo­wa zdzi­ra, wy­bra­na tylko ze wzglę­du na ko­ją­cy głos, chrza­ni mi o spo­ko­ju!

To nie ona tu leży.

– Po­da­ję „kok­tajl”.

Rur­ka­mi nad­cią­ga­ją ko­lo­ro­we płyny. Prze­cho­dzą przez igły, a potem gwał­tow­nie wle­wa­ją się w żyły i mię­śnie. Znie­czu­le­nie, psy­cho­tro­py, ad­re­na­li­na, pew­nie ze sto in­nych pre­pa­ra­tów wy­my­ślo­nych przez ja­jo­gło­wych ko­le­si pi­ją­cych wła­śnie latte i ro­bią­cych za­kła­dy, czy wrócę żywy. Pie­przyć ich.

– Dzie­sięć… Dzie­więć…

Znajdź Jabł­ko. Znajdź Jabł­ko, Jack.

Igły wy­cho­dzą z ciała, ska­fan­der się za­my­ka, two­rząc her­me­tycz­ne śro­do­wi­sko. Pompy tło­czą po­wie­trze do hełmu. Pełna go­to­wość, panie ka­pi­ta­nie!

– Trzy… Dwa…

Boże!

Sam skok trwa uła­mek se­kun­dy. Kap­su­ła znika i…

Naj­gor­szy jest chaos. Na szko­le­niu tłu­ma­czy­li nam, że Pie­kło ma za­bu­rzo­ny ciąg cza­so­prze­strzen­ny – co­kol­wiek to zna­czy – i nasze zmy­sły nie są do­sto­so­wa­ne do przyj­mo­wa­nia tam­tej­szych bodź­ców.

To brzmi cał­kiem mą­drze w ustach pro­fe­sor­ków, ale rze­czy­wi­stość jest o wiele gor­sza.

Wi­zje­ry na­tych­miast na­kła­da­ją dzie­siąt­ki fil­trów, ale wiem, co oglą­dam, i żadna cen­zu­ra tu nie po­mo­że. Wszę­dzie śmierć, a zaraz póź­niej wy­pa­czo­ne zmar­twych­wsta­nie cho­ler­nych nie­szczę­śni­ków, aby mogli umrzeć jesz­cze raz w naj­okrut­niej­szy spo­sób. Kształ­ty roz­my­wa­ją się i fa­lu­ją – pro­gram robi, co może, abym nie wi­dział do­kład­nie tego kosz­ma­ru, ale wy­obraź­nia uzu­peł­nia wszyst­kie braki. Twa­rze, szcząt­ki twa­rzy, ni­by-twa­rze prze­my­ka­ją przed heł­mem lub ude­rza­ją w niego, zo­sta­wia­jąc czer­wo­ne klek­sy.

Dusze.

Są wszę­dzie – nade mną i do­oko­ła. Ma­te­rial­ne, krwa­wią­ce, cier­pią­ce. Przy­po­mi­na to bro­dze­nie na dnie oce­anu wśród ła­wi­cy umie­ra­ją­cych ryb. Po­tę­pie­ni roz­stę­pu­ją się przede mną i ście­śnia­ją, gdy ich minę. Dla­cze­go? Skąd mam wie­dzieć? Lep­kie strzę­py bez prze­rwy spły­wa­ją na ska­fan­der, po czym zni­ka­ją, gdy dusze wra­ca­ją do pier­wot­nych kształ­tów na ko­lej­ną por­cję bólu. Krzy­ki, za­wo­dze­nia i wycie nie­zli­czo­nych gar­deł ude­rza­ją w izo­la­to­ry aku­stycz­ne i do­cho­dzą do mnie w po­sta­ci zno­śne­go, ale upo­rczy­we­go pisku.

Wi­ta­my w Pie­kle.

Robię ostroż­ny krok na­przód. Świa­tła z na­ra­mien­nych re­flek­to­rów suną po pod­ło­żu z wy­ją­cych głów, buty za­pa­da­ją się w miaż­dżo­nych czasz­kach i śli­skich mó­zgach. Po chwi­li cze­re­py od­ra­sta­ją, aby dalej za­wo­dzić.

Zmie­rzam w kie­run­ku ni­kłe­go po­bla­sku, le­d­wie do­strze­gal­ne­go wśród drga­ją­cych ciał. Jabł­ko. To musi być Jabł­ko.

Hałas ro­śnie. Nie­do­brze. Hełm wy­ci­sza wszech­obec­ną ka­ko­fo­nię, ale tym razem to coś in­ne­go – prze­szy­wa nawet izo­la­to­ry. Ostry krzyk do­cie­ra do środ­ka i wrzy­na się w uszy. Za­ci­skam zęby, pisk świ­dru­je jak wier­tar­ka. Ro­śnie i ro­śnie. Mó­wi­my na to Echo. Wę­dru­ją­ca chmu­ra czy­stej roz­pa­czy. Ser­wo­sta­bi­li­za­to­ry bły­ska­wicz­nie blo­ku­ją ko­la­na – nie upad­nę, ale od­pły­wam… na… mo­ment… Robię pod sie­bie, kom­bi­ne­zon wszyst­ko po­chła­nia i od­pro­wa­dza.

Ko­niec.

Pierw­sze, czego uczą na szko­le­niu, to pa­no­wa­nie nad emo­cja­mi, ale tutaj cała nauka jest gówno warta. Tak na­praw­dę liczą się tylko pre­pa­ra­ty z PPP – Pana Przy­ja­zne­go Ple­ca­ka. Wiem, że wbił już mi igły w plecy i teraz pom­pu­je swoje elik­si­ry, ni­czym pa­lacz sy­pią­cy wę­giel do kotła lo­ko­mo­ty­wy pa­ro­wej. To ja – pie­przo­ne ludz­kie choo-choo! Kle­cha, któ­re­go roz­sma­ro­wa­łem na kil­ku­dzie­się­ciu me­trach as­fal­tu, pew­nie sie­dzi teraz z anioł­ka­mi i re­cho­cze, są­cząc zimną te­qu­ilę: Jak tam, Jack? Ode­chcia­ło ci się jazdy po pi­ja­ku?

Żebyś wie­dział, ojcze. Po­ku­ta pierw­sza klasa!

Znów kro­czę, za­sta­na­wia­jąc się, czy w ży­łach mam jesz­cze krew, czy tylko che­mię z kor­po­ra­cyj­nych la­bo­ra­to­riów. Prze­ci­skam się mię­dzy roz­to­pio­ny­mi twa­rza­mi, czuję na pan­ce­rzu ude­rze­nia zwę­glo­nych dłoni. Nic mi nie zro­bią. Ska­fan­dry są twar­de jak stal.

Jabł­ko! Leży spo­koj­nie mię­dzy krzy­czą­cy­mi gło­wa­mi.

Waży parę ki­lo­gra­mów, mie­ści się w dłoni i ema­nu­je mdłym bia­łym świa­tłem. Mi­liar­dy do­la­rów za­in­we­sto­wa­ne przez Pro­me­tex w roz­wi­nię­cie teo­rii Glen­na-Brow­na o po­dró­żach mię­dzy­wy­mia­ro­wych zna­la­zły uza­sad­nie­nie wła­śnie w Jabł­kach. Czym są? We­dług Ko­ścio­ła Od­ro­dzo­ne­go to grze­chy, które zo­sta­ły od­ku­pio­ne cier­pie­niem. Czy­sta ener­gia do­wo­dzą­ca bo­że­go mi­ło­sier­dzia, a my, in­fer­nau­ci, od­zy­sku­je­my ją z pie­kiel­nych ot­chła­ni ni­czym dawni krzy­żow­cy wal­czą­cy o re­li­kwie wśród pia­sków Ziemi Świę­tej.

Na­słu­cha­łem się tego w te­le­wi­zji, a póź­niej na szko­le­niu. Spo­tka­łem też fa­ce­ta, który twier­dził, że kilku fi­zy­ków ma swoje zda­nie na ten temat, ale trzy­ma­ją gęby na kłód­kę. Czasy sto­sów mi­nę­ły, czasy eks­ko­mu­ni­ki – wręcz od­wrot­nie. Naj­waż­niej­sze, że w tej kuli pie­kiel­nej ener­gii sie­dzi moc kilku elek­trow­ni ato­mo­wych – praw­dzi­we zba­wie­nie dla świa­ta z nie­mal wy­czer­pa­ny­mi źró­dła­mi węgla oraz ropy.

Schy­lam się i pod­no­szę Jabł­ko. Skok trwa do­kład­nie dzie­sięć minut. Zo­sta­ły mi trzy. O ile sys­tem nie na­wa­li, wtedy trze­ba cze­kać ko­lej­ne sześć­set se­kund. Pe­chow­cy mieli dwie awa­rie z rzędu.

Wi­zjer eks­plo­du­je alar­mo­wą czer­wie­nią. Nie, nie, nie! Kręcę głową, szu­ka­jąc po­mię­dzy du­sza­mi zło­tych prze­bły­sków. Widzę je, nad­cho­dzą z pra­wej, więc rzu­cam się w lewo i bie­gnę naj­szyb­ciej, jak mogę.

Demon.

Żad­nych rogów, czer­wo­nej skóry, pasz­czy z kłami i ogni­stych mie­czy. Obca ener­gia przy­po­mi­na­ją­ca ośmior­ni­cę z pio­ru­nów. Bar­dzo wście­kłą ośmior­ni­cę. Prze­nik­nie ska­fan­der bez trudu, po czym wy­pa­li żywą tkan­kę do go­łych kości.

I skaże na Pie­kło.

Od­bez­pie­czam po­jem­nik na rę­ka­wi­cy i strze­lam za sie­bie białą chmu­rą – mie­sza­ni­ną po­świę­co­ne­go ha­lo­nu, opił­ków sre­bra i soli. Może zy­skam parę se­kund. Roz­trą­cam dusze, głu­che ude­rze­nia dud­nią w heł­mie.

Mi­nu­ta do po­wro­tu.

Sys­tem ostrze­ga, że demon jest kilka me­trów za mną. Ple­cak rzęzi – ad­re­na­li­na ko­tłu­je się w strzy­kaw­ce. Pod sto­pa­mi pę­ka­ją czasz­ki; jeśli się po­śli­zgnę to ko­niec. Ob­ra­zy przed ocza­mi zle­wa­ją się w jedną roz­ma­za­ną plamę. Po chwi­li uświa­da­miam sobie, że krzy­czę, wyję, kro­pel­ki śliny osia­da­ją na wi­zje­rze, w brzu­chu czuję lo­do­wa­ty ucisk.

To nie śmierć mnie prze­ra­ża, tylko świa­do­mość, że gdzieś tutaj jest miej­sce spe­cjal­nie dla mnie; czeka, bym zajął je na wiecz­ność, na nie­skoń­czo­ne eony cier­pie­nia.

Więc ucie­kam z Jabł­kiem w ręku i pa­trzę na od­li­cza­ją­cy zegar.

Czte­ry…

Trzy…

Złoty blask wy­peł­nia hełm.

Nie myślę… bie­gnę…

Wi­ta­ją mnie mo­dli­twy po ła­ci­nie.

Spry­ski­wa­cze ob­my­wa­ją ska­fan­der wodą świę­co­ną. Z gło­śni­ków płyną na­gra­nia eg­zor­cy­zmów wy­gła­sza­ne przez sa­me­go pa­pie­ża. Banda tech­nicz­nych czym prę­dzej otwie­ra kap­su­łę, ale nie ze wzglę­du na mnie – wy­ry­wa­ją mi Jabł­ko i zni­ka­ją za drzwia­mi.

Ad­re­na­li­na po­wo­li scho­dzi, za­czy­nam się trząść i jed­no­cze­śnie mam ocho­tę śmiać się na cały głos, ale usta nie słu­cha­ją. Cze­kam, aż ktoś ła­ska­wie odłą­czy mnie od sprzę­tu.

Jest do­brze… Jest do­brze. Po raz trze­ci zdo­by­łem Jabł­ko.

 

***

 

Przy­ją­łem chyba pełen ze­staw z Przy­ja­zne­go Ple­ca­ka, więc klę­czę przy se­de­sie w mojej celi sie­dem na sie­dem me­trów i wy­mio­tu­ję, prze­pi­ja­jąc kwa­śny po­smak od­tru­wa­ją­cą mie­szan­ką od me­dycz­nych – przy­spie­sza roz­kład „kok­taj­lu”. W drżą­cej ręce trzy­mam bez­ni­ko­ty­no­we­go pa­pie­ro­sa i co pe­wien czas szcze­rzę się do jed­nej z kamer. Chcę się roz­pła­kać, ale dła­wię to w sobie, bo nie mam ocho­ty na wi­zy­tę psy­cho­lo­gów. Po­zwa­lam, by emo­cje z Pie­kła spły­nę­ły razem z wy­mio­ci­na­mi.

Boże, byłem tak bli­sko po­tę­pie­nia… Tak cho­ler­nie bli­sko…

 

***

 

Pro­me­tex to kor­po­ra­cja ko­ściel­na – jedna z wielu, które po­wsta­ły wraz z na­sta­niem teo­kra­cji i jedna z nie­licz­nych, które osią­gnę­ły praw­dzi­wy suk­ces. Nie re­kla­mu­je swo­je­go Pro­gra­mu, tylko upew­nia się, że każdy grzesz­nik ska­za­ny na do­ży­wo­cie w wię­zie­niu o za­ostrzo­nym ry­go­rze albo na bilet w jedną stro­nę do po­ko­iku z tio­pen­ta­lem wie o moż­li­wo­ści wy­bo­ru.

Przy­no­sisz sie­dem Ja­błek i voilà! Wy­cho­dzisz na wol­ność z czy­sty­mi ak­ta­mi, pa­pie­skim li­stem od­pu­sto­wym i ra­do­sną świa­do­mo­ścią, że nie tra­fisz do Pie­kła. Rzecz jasna, o ile znów nie na­grze­szysz, ale z tego, co wiem, ko­le­sie z od­pu­stem wiodą cno­tli­we życie. Ja za­mie­rzam. Wi­zy­ta w Pie­kle zmie­nia na­sta­wie­nie do świa­ta bar­dziej niż naj­lep­sza re­so­cja­li­za­cja.

Zo­sta­ło nas trzy­dzie­ścio­ro. W ze­szłym ty­go­dniu dwóch in­fer­nau­tów wró­ci­ło mar­twych. Sze­fo­stwo nie pusz­cza pary z gęby co do przy­czy­ny śmier­ci. Zresz­tą, co za róż­ni­ca?

Takie pro­ble­my nie in­te­re­su­ją ni­ko­go w Pro­me­te­xie, ni­ko­go w rzą­dzie i ni­ko­go wśród spo­łe­czeń­stwa. Do­pó­ki nie wró­ci­my do łask Ko­ścio­ła, po­zo­sta­je­my więź­nia­mi ska­za­ny­mi na wiecz­ną mękę. Po pro­stu wyrok dla tej dwój­ki pe­chow­ców na­stą­pił nieco wcze­śniej, ale każ­de­go można za­stą­pić, i tak się dzie­je. Au­to­bus coraz czę­ściej do­wo­zi no­wych ochot­ni­ków. Pracy nie bra­ku­je, a licz­ba sko­ków sys­te­ma­tycz­nie wzra­sta. Świat nigdy nie ma za wiele ener­gii. Ko­rzy­sta­li­śmy z niej bez­myśl­nie przez dzie­siąt­ki lat, więc i teraz nie po­tra­fi­my się ogra­ni­czyć. Z pew­nych przy­zwy­cza­jeń trud­no zre­zy­gno­wać.

Wcho­dzę do pach­ną­cej czy­sto­ścią sto­łów­ki. Kle­ko­czą pla­sti­ko­we sztuć­ce, ogrom­ny ekran wy­świe­tla ob­ra­zy kwit­ną­cych drzew, w tle sły­chać trele pta­ków. W zwy­kłym wię­zie­niu ko­le­sie uzna­li­by to za tan­de­tę, tutaj zdzi­wie­ni są tylko nowi. Po pierw­szej po­dró­ży do Pie­kła cie­szysz się jak głupi z każ­de­go kwiat­ka po­ka­za­ne­go w pie­przo­nym te­le­wi­zo­rze. Po­trze­bu­jesz tego jak nie­mow­lak cycka.

A ja przede wszyst­kim po­trze­bu­ję Joie. Ska­ka­łem jako ostat­ni z pięt­na­stu, więc mu­sia­ła już wró­cić. Idę z opusz­czo­ną głową w stro­nę na­sze­go stołu, przez mo­ment wy­obra­ża­jąc sobie, że jej krze­sło stoi puste. Co wtedy? Jedna in­fer­naut­ka mniej, dla Pro­me­te­xu nor­mal­na spra­wa, a dla mnie… Nie, mojej Jo na pewno się udało.

Roz­ma­wia z Gre­giem jak gdyby nigdy nic, a ja wzdy­cham z ulgą. Wró­ci­ła.

– Jack! – Roz­pro­mie­nia się, gdy zaj­mu­ję miej­sce. Biały pod­ko­szu­lek kon­tra­stu­je z jej czar­ną skórą. – Masz?

– Trze­cie. – Uśmie­cham się. Nie wspo­mi­nam o de­mo­nie. Po co ją de­ner­wo­wać? – A ty?

– Szó­ste. Jesz­cze jedno i zni­kam z tej dziu­ry.

Gwiż­dżę z po­dzi­wem.

Kilka lat temu za­szła z przy­pad­ko­wym fa­ce­tem na im­pre­zie i zde­cy­do­wa­ła się na skro­ban­kę. Cięż­ki, kosz­tow­ny grzech. Wpa­dła tuż po za­bie­gu. Ro­dzi­na się jej wy­rze­kła, ko­ściel­ni po­tę­pi­li, sę­dzia wle­pił czapę. Żyje, bo wstą­pi­ła do Pro­gra­mu, ale nie ma do kogo wra­cać. Od mie­sią­ca sy­pia­my ze sobą. Z po­cząt­ku łą­czył nas tylko seks, ale teraz to już coś po­waż­niej­sze­go. Zgod­nie ze swoją po­li­ty­ką Pro­me­tex nie in­ge­ru­je – rób, co chcesz, do­pó­ki przy­no­sisz Jabł­ka i nie po­peł­niasz ja­kichś ko­smicz­nych głu­pot. Oczy­wi­ście, trze­ba się przy­zwy­cza­ić, że pie­przysz kogoś pod okiem kamer. Na pry­wat­ność nie ma tu zgody – in­we­sty­cji trze­ba pil­no­wać.

– Bę­dzie nam cie­bie bra­ko­wa­ło – oznaj­mia Greg. – Zro­bi­my po­że­gnal­ne przy­ję­cie. Za­ła­twię tort. – Dra­pie się po łysej gło­wie, szcze­rząc zęby w uśmie­chu. Ta stu­dwu­dzie­sto­ki­lo­wa góra mię­śni jest praw­dzi­wym we­soł­kiem. Chyba że da sobie w żyłę, wtedy spra­wy przy­bie­ra­ją gor­szy obrót. Dla­te­go tu jest – dziec­ko i żona z roz­łu­pa­ny­mi czasz­ka­mi, bo wziął za dużo za­nie­czysz­czo­nych pro­chów.

Zma­wiam gło­śno mo­dli­twę przed po­sił­kiem. Ni­ko­go to nie dziwi, mimo że do­oko­ła sie­dzą mor­der­cy i gwał­ci­cie­le… Może wła­śnie dla­te­go. Za­bie­ram się do skrzy­de­łek w pa­nier­ce i małe ku­ku­ry­dze go­to­wa­ne w ostrym, przy­po­mi­na­ją­cym krew, czer­wo­nym sosie. Dłoń na mo­ment za­mie­ra nad tacką. Pie­kło zo­sta­je w tobie, czy chcesz, czy nie.

– A ty, Greg?

– Rzu­ci­li mnie w ja­kieś po­je­ba­ne miej­sce. Nie do­rwa­łem Jabł­ka – mówi spo­koj­nie, jakby wła­śnie in­for­mo­wał, że nie zna­lazł mąki w skle­pi­ku. – Wi­dzia­łem je, ale nie zdą­ży­łem do­biec.

– Szko­da, bra­chu.

Lubię Grega. Sie­dzie­li­śmy razem i razem wstą­pi­li­śmy do Pro­gra­mu. To po­rząd­ny facet, do któ­re­go trze­ba się tylko tro­chę przy­zwy­cza­ić.

Spo­glą­dam na Jo.

– Zdo­by­łaś trzy z rzędu. Praw­dzi­wa mi­strzy­ni.

Nie od­ry­wa­jąc ode mnie oczu, pod­no­si pla­sti­ko­wy nóż i prze­su­wa wzdłuż grzbie­tu ję­zy­kiem.

Cała Jo. Zdo­by­cie Jabł­ka na­krę­ca ją za każ­dym razem. Poza tym nic tak nie po­zwa­la za­po­mnieć choć na krót­ki czas o Pie­kle, jak po­rząd­na ko­tło­wa­ni­na w po­ście­li.

– Ostat­nio Jabł­ka wpa­da­ją coraz czę­ściej – stwier­dza Greg ze wzro­kiem wbi­tym w tackę, nie­świa­do­my, że razem z Jo je­ste­śmy już my­śla­mi na wie­czor­nej za­ba­wie.

– Tak? – pytam, mając gdzieś od­po­wiedź.

– Pew­nie są coraz lepsi w te­le­por­ta­cji. Do­kład­niej­sze od­czy­ty i tak dalej. Mój koleś z ad­mi­ni­stra­cji twier­dzi, że sze­fo­stwo jest za­do­wo­lo­ne.

– Aha – wzdy­cham. Jo roz­pro­wa­dza ję­zy­kiem czer­wo­ny sos po war­gach.

W ta­kich chwi­lach cie­szę się, że je­stem w Pro­gra­mie. Pewne ob­ra­zy, dźwię­ki czy uczu­cia zo­sta­ną już ze mną do końca życia, do tego będę łykał psy­cho­tro­py oraz ta­blet­ki na sen… ale spo­tka­łem Joie i mam szan­sę na od­ku­pie­nie. Tylko to się liczy.

Kątem oka do­strze­gam za szybą de­le­ga­cję kle­chów z ta­bu­nem ochro­nia­rzy. Mój humor obie­ra kurs na drugi ko­niec spek­trum. Sze­fo­stwo nie wy­sy­ła swo­ich pod­czas obia­du, o ile nie stało się coś waż­ne­go lub złego.

Albo to i to naraz.

 

***

 

Pie­przo­ny Dante. We­dług ja­jo­gło­wych Pie­kło na­praw­dę ma kręgi, tylko nie w pio­nie, a w po­zio­mie. Od­wie­dzi­li­śmy za­le­d­wie pe­ry­fe­rie.

Sie­dzi­my tu wszy­scy. Ja obok Joie, w dru­gim rzę­dzie. Czuję, jak z mi­nu­ty na mi­nu­tę coraz moc­niej ści­ska moją dłoń. Każdy in­fer­nau­ta wie, że zaraz sy­tu­acja z gów­nia­nej zrobi się… bar­dziej gów­nia­na.

Przy­li­za­ny księ­żu­lek pró­bu­je ocza­ro­wać nas śnież­no­bia­łym uśmie­chem god­nym re­ki­na i pa­ra­dą pięk­nych słó­wek. Po­stęp wy­ma­ga bo­ha­te­rów, wy­ma­ga, aby­śmy udali się tam, gdzie jesz­cze nikt nie był. Grze­chy ludz­ko­ści nie po­win­ny spo­czy­wać w Pie­kle, lecz wró­cić na Zie­mię i słu­żyć bo­go­boj­nym miesz­kań­com. To nowa kru­cja­ta, splu­nię­cie w twarz sa­me­mu sza­ta­no­wi przez Ko­ściół Od­ro­dzo­ny, który po­wo­li zaj­mu­je cały świat. Kraje wciąż tkwią­ce w opa­rach de­mo­kra­cji albo in­nych, fał­szy­wych re­li­gii muszą przy­jąć je­dy­ną słusz­ną wiarę albo, po­zba­wio­ne Ja­błek, do­ko­na­ją cy­wi­li­za­cyj­ne­go sa­mo­bój­stwa. To in­fer­nau­ci są ma­szy­ną na­pę­do­wą zmian, ma­szy­ną, która nie może się za­trzy­mać, o nie, musi pra­co­wać wię­cej i moc­niej!

Dobry jest. Mam ocho­tę go za­mor­do­wać do­pie­ro po pię­ciu mi­nu­tach tego pier­do­le­nia. Wszy­scy wiemy, o co cho­dzi. Sze­fo­wie Pro­me­te­xu mają za­mó­wie­nia na Jabł­ka z ca­łe­go świa­ta. Zbi­ja­ją for­tu­nę, a stara praw­da mówi, że nikt nie jest tak chci­wy, jak bo­ga­cze.

Ob­ser­wu­je nas ze czter­dzie­stu ochro­nia­rzy w peł­nym rynsz­tun­ku. Dla­cze­go ich tylu spro­wa­dzi­li?

Czas na pod­su­mo­wa­nie. Księ­żu­lek-re­kin przed­sta­wia nową stra­te­gię firmy. Wy­ru­szy­my trzy­oso­bo­wy­mi gru­pa­mi: jeden zbie­racz i dwóch osła­nia­ją­cych. Na­uko­we szy­chy uwa­ża­ją, że bli­żej cen­trum znaj­dzie­my wię­cej Ja­błek. Uśmiech kle­chy nieco drga, kiedy mówi, że w ob­li­czu tego i tam­te­go, ro­zu­mie­jąc to i to, za­sa­dy ule­ga­ją zmia­nie – bez wzglę­du na do­tych­cza­so­we wy­ni­ki, każdy ma do od­bęb­nie­nia pięć uda­nych sko­ków, by od­zy­skać wol­ność.

Tra­wi­my jego słowa ja­kieś trzy se­kun­dy. Potem leci pierw­sze krze­sło.

Już ro­zu­miem, po co szpa­ler mię­śnia­ków. Nasz pro­test jest gwał­tow­ny, burz­li­wy i po chwi­li zmie­nia się w re­gu­lar­ną bi­ja­ty­kę, dzię­ki któ­rej zy­sku­je­my sporo po­pa­rzeń od pa­ra­li­za­to­rów, pełną gamę si­nia­ków i nowe braki w uzę­bie­niu.

 

***

 

Joie jęczy po raz ostat­ni, po­chy­la się, by mnie po­ca­ło­wać – sil­nie, nie­mal bru­tal­nie – po czym złazi, ob­cią­ga­jąc biały pod­ko­szu­lek na pier­si. Leżę nagi w swoim łóżku i po­cie­ram skro­nie, si­niak na ple­cach od pałki ochro­nia­rza pul­su­je tępym bólem. Nie wiem, co po­wie­dzieć. Wie­czór zmie­nił się w farsę.

Jest wście­kła. Wy­cią­ga bez­al­ko­ho­lo­we piwo z lo­dów­ki, pod­cho­dzi do ka­me­ry w kącie i pa­trzy wprost na nią, po­ka­zu­jąc środ­ko­wy palec.

– Pier­dol­cie się!

Ka­me­ry nie na­gry­wa­ją dźwię­ku, ale przy­pusz­czam, że kto­kol­wiek jest po dru­giej stro­nie, do­my­śla się ogól­ne­go prze­ka­zu. Jo sadza goły tyłek na krze­śle i po­cią­ga długi łyk. Do­strze­gam wil­goć w jej oczach.

– Dla­cze­go nie od­kry­li­śmy Nieba? Wy­obra­żasz sobie? Cho­dzi­li­by­śmy wśród anioł­ków…

– Nie myśl o tym, Jo. Może szu­ka­ją i kie­dyś znaj­dą.

Po dłuż­szej chwi­li wzru­sza ra­mio­na­mi.

– Roz­ma­wia­łam z Gonzo, on z Bobim, a ten z resz­tą. Nie zgo­dzi­my się na skoki w inne kręgi. O ile nikt nie bę­dzie grał ła­mi­straj­ka i twar­do po­sta­wi­my wa­run­ki, to Pro­me­tex się ugnie. Je­steś z nami?

To nie jest py­ta­nie i oboje o tym wiemy.

– Jasne – od­po­wia­dam, szu­ka­jąc spodni. Strajk. Ame­ry­kań­ska świę­ta tra­dy­cja. Już widzę te hasła: „Żą­da­my lep­szych wa­run­ków w Pie­kle!”, „Śro­dek – NIE, obrze­ża – TAK!”. Z tru­dem po­wstrzy­mu­ję par­sk­nię­cie.

Jo mruży oczy, jakby czy­ta­ła w moich my­ślach.

Od­chrzą­ku­ję i kiwam głową.

– Nie damy się skur­wie­lom – mówię po­waż­nym gło­sem. – Żad­nych sko­ków!

 

***

 

Pa­trzę tępo na wy­tło­czo­ne mo­dli­twy. Lewa stopa drga ni­czym osza­la­ła, gar­dło jest tak za­ci­śnię­te, że sam nie wiem, jak od­dy­cham.

– Trzy mi­nu­ty.

Pro­me­tex nie ne­go­cjo­wał. Ska­cze­my albo wy­pa­da­my z Pro­gra­mu. Trzech ko­le­si zre­zy­gno­wa­ło, żą­da­jąc po­wro­tu do wię­zie­nia, czyli wcze­śniej ska­ka­li na próż­no. Sam nie wiem, czy im współ­czu­ję, czy za­zdrosz­czę.

W dal­szych kap­su­łach leżą Greg i Joie. Nic dziw­ne­go, że po­łą­czy­li nas w ze­spół. Psy­cho­ana­li­ty­cy na bie­żą­co uzu­peł­nia­ją kar­to­te­ki in­fer­nau­tów. Je­ste­śmy na­tu­ral­nym trój­ką­tem dru­ży­no­wym – para ko­chan­ków i ich przy­ja­ciel. Ide­al­na ob­sa­da mar­ne­go sit­co­mu z ka­blów­ki. Boki zry­wać.

Jo zo­sta­ła zbie­ra­czem i trzy­ma za­my­ka­ny po­jem­nik z prze­gród­ka­mi, ja i Greg do­sta­li­śmy wy­rzut­nie ha­lo­nu – po­dob­no naj­now­sze osią­gnię­cie ja­jo­gło­wych, cho­ciaż uwa­żam je za zwy­kłe rury z pod­cze­pio­nym zbior­ni­kiem.

Ale co ja tam wiem? Byle dzia­ła­ły.

– Po­da­ję „kok­tajl”.

O, tak! Za­bierz­cie strach. Ska­cze­my pierw­si. Wy­cią­gnę­li­śmy krót­kie słom­ki w lo­so­wa­niu, o któ­rym nie mie­li­śmy po­ję­cia i przy­padł nam wąt­pli­wy za­szczyt zwia­du w we­wnętrz­nych krę­gach. A może zde­cy­do­wa­ły umie­jęt­no­ści? Wy­obra­żam sobie kilku kle­chów w za­dy­mio­nym od pa­pie­ro­sów biu­rze, jak prze­glą­da­ją zdję­cia in­fer­nau­tów: „Hej, pa­trz­cie. Jack, Greg i Joie. We­so­ła gro­ma­da. Same asy. Spe­cja­li­ści. Im musi się udać!”.

Aha. Jasne. To ra­czej wy­glą­da­ło tak:

„Hej, Ar­chie! Po­trze­bu­ję paru fra­je­rów, za któ­ry­mi nikt nie bę­dzie tę­sk­nił. O, ci troje będą ide­al­ni!”.

Che­mia za­czy­na dzia­łać. Roz­luź­niam mię­śnie.

– Próba… Próba łącz­no­ści – mówię coraz pew­niej. – Jo, od­biór.

– Od­biór.

– Greg?

– Od­biór. My­ślisz, że dadzą nam medal, Jack?

Jo od­po­wia­da, zanim zdążę wy­my­ślić bły­sko­tli­wą od­po­wiedź:

– Niech mi go przy­pną na dupie.

Moja ciem­no­skó­ra pięk­ność ma cho­ler­ny żal do Pro­me­te­xu.

– Bę­dzie do­brze, skar­bie. Bę­dzie do­brze. – Nie wiem, kogo prze­ko­nu­ję: ją czy sie­bie. – Do zo­ba­cze­nia zaraz.

– Jasne, Jack. – Słowa Joie trzesz­czą w słu­chaw­kach. – Do zo­ba­cze­nia zaraz.

Nagle sły­szę obcy głos.

– Tu kar­dy­nał Hank Foy, dy­rek­tor ge­ne­ral­ny kor­po­ra­cji Pro­me­tex.

A niech mnie! Kar­dy­nał? Gdzie ci skur­wie­le nas po­sy­ła­ją?

Pro­me­tex pra­gnie wam po­dzię­ko­wać za od­wa­gę i po­świę­ce­nie. – Pie­przysz, Wasza Emi­nen­cjo! – Ru­sza­cie na misję, która za­pi­sze się w hi­sto­rii tej firmy, na­ro­du ame­ry­kań­skie­go oraz ca­łe­go świa­ta. Po­sta­wi­cie pierw­szy krok w od­wiecz­nej walce z si­ła­mi ciem­no­ści. Niech was pro­wa­dzi Duch Świę­ty! Z Bo­giem!

Ten pajac miał nas uspo­ko­ić?

– Pier­do­le­nie – szep­cze Jo, a ja mam na­dzie­ję, że Hank już zszedł z linii.

– Dzie­sięć se­kund… – Witaj po­now­nie, panno nie-znam-cię. – Dzie­więć… Osiem…

Cho­le­ra. Od­dał­bym wszyst­ko za bu­tel­kę whi­sky.

 

***

 

Cisza.

Cisza, nie li­cząc moich szyb­kich, chra­pli­wych od­de­chów.

Sys­tem jest rów­nie za­sko­czo­ny, bo do­pie­ro po chwi­li prze­sta­je na­kła­dać fil­try, po czym cofa te już na­nie­sio­ne.

Sto­imy na bru­nat­nym, gąb­cza­stym pod­ło­żu. Wy­glą­da ni­czym za­sty­gły ja­go­do­wy budyń. Do­oko­ła pół­mrok, nie widzę dalej niż na kil­ka­na­ście kro­ków, bo je­dy­nym źró­dłem świa­tła… Jezu! Ko­lo­ro­we świa­tło do­cho­dzi znad stro­me­go wału, wy­so­kie­go jak dwóch Gre­gów. Co to jest? Łuna jakby wscho­dzą­ce­go słoń­ca – o ile słoń­ce mie­ni­ło­by się wszyst­ki­mi ko­lo­ra­mi tęczy. Coś tak pięk­ne­go tutaj? Skąd? Muszę spoj­rzeć… Muszę…

– Jabł­ka! – sły­szę przy­tłu­mio­ny głos Joie.

Po­wo­li od­wra­cam wzrok. Coś jest nie tak.

Tuż za mną leżą Jabł­ka. Wię­cej niż wi­dzia­łem w całym życiu. Kule ener­gii spo­czy­wa­ją roz­rzu­co­ne co parę kro­ków i ema­nu­ją ledwo wi­docz­ną po­świa­tą. Ani śladu po­tę­pio­nych lub de­mo­nów. Nic. Do­pie­ro teraz za­uwa­żam, że re­flek­to­ry na­ra­mien­ne nie dzia­ła­ją u ni­ko­go.

Nie po­win­no nas tu być.

– Bierz… Bierz Jabł­ka i… – Słowa wię­zną mi w gar­dle. Przy­mus spoj­rze­nia na źró­dło bla­sku staje się nie do znie­sie­nia. Wal­czę z nim, ale rów­nie do­brze mógł­bym pró­bo­wać za­trzy­mać hu­ra­gan. Bez­wied­nie sta­wiam pierw­sze kroki w stro­nę wału. Tylko on mnie dzie­li od tego, abym spoj­rzał… uj­rzał… i Bóg mi świad­kiem, chcę to zro­bić! Sys­tem nie wy­czu­wa nie­bez­pie­czeń­stwa, Pan Przy­ja­zny Ple­cak drze­mie, a ja wiem, że coś jest cho­ler­nie nie tak.

– Jack! Nie po­zwól mi tam iść! – Joie łka, a jej głos po chwi­li na­bie­ra głębi. – Prze­pra­szam… nie byłam go­to­wa, prze­pra­szam!

– Jo, do kogo, kurwa, mó­wisz?

– Kate? – prze­ry­wa Greg. Jego żona? Co jest, do cho­le­ry?

Mam głowę w ima­dle nie­zna­ne­go przy­mu­su. Za­czy­nam sły­szeć szep­ty, nie­roz­po­zna­wal­ne, zbyt ciche, ale czuję, że jeśli się wsłu­cham w te mam­ro­ta­ne słowa, to będę zgu­bio­ny. Joie czoł­ga się w moją stro­nę z dło­nią za­ci­śnię­tą na Jabł­ku. Słu­chaw­ki roz­brzmie­wa­ją jej mo­dli­twa­mi.

Upa­dam, gdy coś ude­rza mnie z boku. Demon? Chry­ste, nie wi­dzia­łem go! Drga­ją­cą dło­nią wy­cią­gam lufę mio­ta­cza, roz­glą­dam się, ale nic tu nie ma – żad­ne­go wroga.

Greg! Po­trą­cił mnie i bie­gnie dalej w stro­nę wznie­sie­nia.

– Stój – char­czę.

Nie sły­szy albo nie chce sły­szeć. Wspi­na się za­dzi­wia­ją­co łatwo, by po chwi­li sta­nąć na szczy­cie.

I wtedy za­czy­na krzy­czeć. Nie, to śmiech. A może to i to jed­no­cze­śnie. Czy to moż­li­we? Je­steś w Pie­kle, czło­wie­ku, tu wszyst­ko jest moż­li­we! Sys­tem w końcu coś wy­czu­wa i wstrzy­ku­je mi ja­kieś gówno – umysł się roz­ja­śnia, nie­od­par­ta chęć spoj­rze­nia za wznie­sie­nie już tylko ćmi z tyłu czasz­ki.

– Pomóż… mu… – szep­cze Jo.

– Nie zo­sta­wię cię. – Pró­bu­ję do niej po­dejść na chwiej­nych no­gach.

– Ratuj Grega. Dam radę, Jack. Dam radę.

Za­ci­skam zęby i robię jesz­cze krok, cho­ciaż wiem, że ma rację. Do­brze. Greg, chodź tu, idio­to! Jeśli coś się sta­nie Jo, sam cię za­bi­ję! Za­czy­nam iść w stro­nę świa­tła. Po­wo­li, nie­skład­nie, jak w ury­wa­nym kosz­ma­rze, kiedy ucie­kasz przed czymś nie­zna­nym, ale po­ru­szasz się coraz wol­niej i wol­niej.

– Kate! – Głos Grega brzę­czy mi w uszach. Jeśli ra­dość po­tra­fi­ła­by mówić, to brzmia­ła­by do­kład­nie jak on. – Tommy, synku!

Więc tyle zo­sta­ło z Grega. Zwa­rio­wał, roz­sy­pał klep­ki, osta­tecz­nie wy­lu­zo­wał. Stoi z roz­po­star­ty­mi rę­ko­ma na kra­wę­dzi wznie­sie­nia, ze trzy, czte­ry metry nade mną. Przez mo­ment za­sta­wiam się, co tam widzi, czy na­praw­dę od­na­lazł dusze swo­jej ro­dzi­ny, ale czuję… wiem, że nie chcę tego zo­ba­czyć.

– Kate! Prze­pra­szam­prze­pra­szam­prze­pra­szam…

Za­mknij się, Greg! Bła­gam! Je­stem przy na­sy­pie, zza któ­re­go wy­le­wa­ją się roz­ża­rzo­ne mi­go­ty – wy­peł­nia­ją hełm i suną fa­la­mi po wi­zje­rze, ni­czym w re­kla­mie ta­nie­go bro­ka­tu. Sły­szę je. Sły­szę pie­przo­ne świa­tło – to cie­pła ko­ją­ca obiet­ni­ca matki, że za­wsze bę­dzie mnie ko­chać, ciche „tak” Jo na py­ta­nie księ­dza przy oł­ta­rzu, wdzięcz­ny śmiech dziec­ka, któ­re­go nigdy nie mia­łem. Szep­czą, sączą mi słowa pro­sto do mózgu:

Spójrz na mnie.

Nie! To nie­moż­li­we, to tylko omamy! Wspi­nam się, brnę przez lep­kie świa­tło; ob­kle­ja mnie i ośle­pia. Macam ręką na chy­bił tra­fił, na­po­ty­kam kom­bi­ne­zon na łydce Grega i cią­gnę z całej siły. Nie prze­wró­cę go, chyba że stra­ci rów­no­wa­gę. Brak mi woli, by wspiąć się wyżej. Nie ufam sobie. Wiem, że tylko che­mii z ple­ca­ka za­wdzię­czam, że jesz­cze nie stoję koło tego dur­nia. Cią­gnę po­now­nie, Greg traci opar­cie, macha rę­ko­ma i pra­wie od­zy­sku­je rów­no­wa­gę.

Pra­wie.

Leci w tył, wciąż na­wo­łu­jąc mar­twą ro­dzi­nę, nawet kiedy ude­rza ple­ca­mi w zie­mię. PPP amor­ty­zu­je upa­dek i mam cho­ler­ną na­dzie­ję, że się nie uszko­dził. Po chwi­li je­stem przy Gregu i za­glą­dam przez jego wi­zjer.

Zanim zdzi­wio­ny sys­tem uru­cha­mia fil­try, przez pół se­kun­dy widzę twarz Grega, a ra­czej to, co z niej zo­sta­ło. Śluz na wy­pa­lo­nych po­licz­kach mu­siał być wcze­śniej ocza­mi, po­czer­nia­łe zęby prze­świ­tu­ją przez reszt­ki warg.

Greg wciąż się uśmie­cha.

Wsta­ję, chwy­tam go za ple­cak i cią­gnę po stward­nia­łej ga­la­re­cie pod­ło­ża. Wspo­ma­ga­cze w ra­mio­nach biorą na sie­bie więk­szość cię­ża­ru, resz­tę za­ła­twia ad­re­na­li­na.

– Spa­da­my stąd! – krzy­czę.

– Mam osiem Ja­błek dla pie­przo­ne­go Pro­me­te­xu! – Joie wsta­je z kucek, trzy­ma­jąc obu­rącz po­jem­nik, jak ban­kier ne­se­ser z forsą. Po chwi­li truch­ta­my razem. – Co z nim? – do­da­je, przy­po­mi­na­jąc sobie o Gregu, który mam­ro­cze coś nie­zro­zu­mia­le.

– Nie­do­brze – od­po­wia­dam krót­ko. Co mam jej po­wie­dzieć? Sto­pi­ło mu twarz?

– Osiem Ja­błek… By­ła­bym wolna.

Przy­kro mi, ko­cha­nie, ale teraz to nie­waż­ne. Myślę tylko o tym, aby uciec od tego prze­klę­te­go świa­tła. Sys­tem po­ka­zu­je, że zo­sta­ły dwie mi­nu­ty do po­wro­tu. Pod sto­pa­mi nie mam już Ja­błek, idzie­my przez ciem­ność w ciem­ność. Roz­glą­dam się, uno­sząc mio­tacz i co chwi­lę stu­ka­jąc nim w re­flek­to­ry. Czemu to cho­ler­stwo nie dzia­ła?

Greg za­pie­ra się, ude­rza w moją dłoń.

– …uść, Jack! Chcę do nich!

– Wra­ca­my do domu! – Zajmą się nim w Yel­low­sto­ne. Jest ranny, ale prze­ży­je. – Parę se­kund. Parę se…

Mrużę oczy, kiedy ude­rza w nie blask świe­tló­wek.

– …kund.

Spry­ski­wa­cze już dzia­ła­ją. Przez szum ka­pią­cej wody sły­szę szczęk na­rzę­dzi i pod­nie­sio­ne głosy ob­słu­gi.

– Joie? – pytam. – Je­steś?

– Wszyst­ko w po­rząd­ku.

Przez myśl prze­la­tu­ją mi nad­cho­dzą­ce wy­da­rze­nia: Greg po­je­dzie do am­bu­la­to­rium, ja i Jo bę­dzie­my kil­ka­na­ście razy opo­wia­dać, co wi­dzie­li­śmy, kle­chy po­pusz­czą w gacie z ra­do­ści, gdy zo­ba­czą osiem Ja­błek, i mimo ostrze­żeń o wy­pa­la­ją­cym twa­rze świe­tle, ko­lej­ne skoki będą już tylko tam, skąd wró­ci­li­śmy. W naj­lep­szym wy­pad­ku do­sta­nie­my lep­sze wkła­dy do PPP, które dział far­ma­ceu­tycz­ny opra­cu­je w parę dni i po któ­rych bę­dzie­my rzy­gać jak koty. Za­kład?

Leżę jakąś mi­nu­tę, po czym chło­pa­ki w końcu uwal­nia­ją mnie ze ska­fan­dra. Sia­dam w sa­mych ga­ciach i pod­ko­szul­ku na kra­wę­dzi kap­su­ły, pa­trząc jak Jo po­cie­ra skro­nie, a tech­ni­cy wyj­mu­ją igły z żył w jej nodze. Spo­glą­dam w kie­run­ku me­dy­ków przy kap­su­le Grega, ale żad­nych nie widzę. Grupa tech­nicz­nych kręci się z nie­za­do­wo­lo­ny­mi mi­na­mi, ra­por­tu­jąc coś przez ko­mu­ni­ka­to­ry.

Greg nie wró­cił.

 

***

 

Za­miast skła­dać wy­ja­śnie­nia, sie­dem minut póź­niej sto­imy z Jo w po­ko­ju ob­ser­wa­cyj­nym z wi­do­kiem na salę te­le­por­ta­cyj­ną. Naj­wy­raź­niej ko­ściel­ni uzna­li, że star­czy im roz­ru­chów ostat­ni­mi czasy i chcą nam po­ka­zać, że dbają o in­fer­nau­tów, aby­śmy z Jo nie za­czę­li sze­rzyć plo­tek.

Może. Albo wolą po­twier­dzić moją wer­sję wy­da­rzeń do­wo­dem w po­sta­ci zma­sa­kro­wa­ne­go Grega.

Tak czy ina­czej, po­spiesz­nie ubra­ni w szare dresy pi­je­my mie­szan­kę neu­tra­li­zu­ją­cą „kok­tajl” i w to­wa­rzy­stwie paru waż­niej­szych klech oraz oto­czo­ne­go go­ry­la­mi kar­dy­na­ła Foy’a od­li­cza­my czas do po­wro­tu Grega. Wy­obra­żam sobie, że sączę po­rząd­ną starą whi­sky. Ma­rze­nia nic nie kosz­tu­ją.

– Zaj­mie­my się nim – obie­cu­je Jego Emi­nen­cja. – Bę­dzie miał naj­lep­szą opie­kę.

Opa­trzą Grega, po­kle­pią po ple­cach, wy­kreu­ją na pię­cio­mi­nu­to­we­go bo­ha­te­ra ich „kru­cja­ty”, po czym wy­ko­pią na wol­ność – śle­pe­go by­łe­go więź­nia ze znisz­czo­ną psy­chi­ką. Do tego ko­niecz­nie pod­pis na klau­zu­li o nie­ujaw­nia­niu ta­jem­nic Pro­me­te­xu.

Uśmie­cham się, jak­bym uwie­rzył w każde słowo.

– Dzię­ku­ję, Wasza Emi­nen­cjo.

Gło­śnik na ścia­nie prze­ka­zu­je głosy z sali.

– Mi­nu­ta do kon­tak­tu.

Po­ni­żej ze­bra­ła się więk­sza ekipa niż zwy­kle: kilku eg­zor­cy­stów, me­dy­cy, cały sztab tech­nicz­nych. Nikt nie powie, że Pro­me­tex nie dba o swo­ich, praw­da?

Ostat­nie se­kun­dy wloką się nie­mi­ło­sier­nie.

Greg wraca. Pusta kap­su­ła nagle wy­peł­nia się sza­ra­wym kom­bi­ne­zo­nem i na­stę­pu­je stan­dar­do­wa pro­ce­du­ra: zra­sza­cze i eg­zor­cy­zmy. Ob­ser­wu­je­my to w mil­cze­niu. Za­sta­na­wiam się, czy Greg w ogóle prze­żył do­dat­ko­we dzie­sięć minut w Pie­kle – ranny, nie­wi­do­my, sa­mot­ny. PPP ma do­dat­ko­wy zapas che­mii, więc sta­rał się utrzy­mać go przy życiu. Ale sześć­set se­kund to szmat czasu…

Tech­nicz­ni otwie­ra­ją kap­su­łę.

– Trzy­ma Jabł­ko!

Nie po­wstrzy­mu­ję się i pry­cham, plu­jąc kro­pel­ka­mi na­po­ju. Oto Greg, pro­szę pań­stwa!

– Skur­czy­byk… – szep­cze obok Jo.

Mu­siał oprzy­tom­nieć, zro­zu­mieć, że wró­ci­li­śmy i na ślepo wy­ma­cał naj­bliż­sze Jabł­ko, aby nie wra­cać z pu­sty­mi rę­ko­ma.

Medyk po­chy­la się i za­glą­da w hełm Grega.

– To nie on! – roz­le­ga się w gło­śni­kach.

Zimna pięść za­ci­ska mi się na żo­łąd­ku. Ostat­nia wi­zy­ta w Pie­kle prze­la­tu­je mi przed ocza­mi, aż ule­gam po­je­dyn­czej myśli, że wła­śnie umie­ram. Co zna­czy „to nie on”? Jeśli nie on, to… kto?

Ręka nie-Gre­ga ude­rza w głowę me­dy­ka. Sły­szy­my trzask ła­ma­nej kości. Ciało skła­da się jak scy­zo­ryk, osłu­pia­li tech­nicz­ni tkwią w miej­scu, eg­zor­cy­ści w czar­nych su­tan­nach zry­wa­ją się spod ścian i ner­wo­wo chwy­ta­ją Bi­blie, kilku bar­czy­stych ochro­nia­rzy pod­no­si lufy mio­ta­czy.

Pry­ska halon, kap­su­ła nik­nie w bia­łych opa­rach, rów­nie bla­dych jak twa­rze kor­po­ra­cyj­nych, koło któ­rych stoję. Joie upusz­cza kubek, ktoś klnie pod nosem. Gło­śnik trzesz­czy od nie­roz­po­zna­wal­nych krzy­ków, mo­dlitw i kasz­lu.

Syl­wet­ka nie-Gre­ga wsta­je, ska­fan­der na­pi­na się, wy­brzu­sza, w końcu roz­ry­wa, wy­pusz­cza­jąc smugi wie­lo­ko­lo­ro­we­go świa­tła, które wi­dzia­łem dwa­dzie­ścia minut temu w innym świe­cie. Księ­ża re­cy­tu­ją eg­zor­cy­zmy roz­pacz­li­wy­mi gło­sa­mi, tech­nicz­ni co­fa­ją się, krztu­sząc od ha­lo­nu, dud­nią strza­ły z pi­sto­le­tu.

– Za­bij­cie to! – wrzesz­czy Jego Emi­nen­cja.

Kiedy widzę, jak Jabł­ko w ręku nie-Gre­ga za­czy­na ża­rzyć się coraz moc­niej i moc­niej, wiem, że pora spie­przać. Chwy­tam ramię Jo i cią­gnę ją w kie­run­ku drzwi.

Wy­buch zło­te­go bla­sku trwa za­le­d­wie chwi­lę, wy­peł­nia po­miesz­cze­nie i zlewa się z krzy­ka­mi bólu i za­sko­cze­nia. Nie prze­sta­ję biec, ale zer­kam przez ramię.

Ko­ściel­ni bli­żej szyby… Ten nie ma głowy, inny roz­sy­pał się na ka­wał­ki jak zbu­rzo­na jenga, kar­dy­nał jest cały prze­zro­czy­sty z wy­jąt­kiem pul­su­ją­ce­go serca…

Wy­pa­da­my na klat­kę scho­do­wą, kiedy ze skrzy­dła kom­plek­su, gdzie Pro­me­tex trzy­ma zma­ga­zy­no­wa­ne Jabł­ka, do­cho­dzi huk eks­plo­zji. Za okna­mi wi­dzi­my łunę.

Złotą jak słoń­ce.

 

***

 

Au­to­stra­da oka­zu­je się prze­jezd­na. Nasz kam­per mija roz­to­pio­ne sa­mo­cho­dy, roz­wie­wa­ne przez wiatr stosy po­pio­łów, za­sty­głe w prze­zro­czy­stym ślu­zie ciała ze stra­chem wy­ma­lo­wa­nym na twa­rzach.

Chaos.

Jo drze­mie na fo­te­lu obok. Ostat­nio dużo sypia. Nie winię jej.

Wbi­jam wzrok w drogę. Wspo­mnie­nie uciecz­ki z ośrod­ka Pro­me­te­xu na­tręt­nie po­wra­ca: bieg wśród pę­ka­ją­cych ścian, swąd spa­le­ni­zny, roz­pacz­li­we mo­dli­twy i krzy­ki. Dużo krzy­ków. Wsko­czy­li­śmy na tył cię­ża­rów­ki woj­sko­wej, któ­rej kie­row­ca ro­zu­miał le­piej niż wielu in­nych, że walka nie ma sensu.

De­mo­ny…

Na­kre­śli­li­śmy cały obraz sy­tu­acji z wy­peł­nio­nych prze­ra­że­niem au­dy­cji oraz ko­mu­ni­ka­tów ra­dio­wych.

Słowa nie-Gre­ga otwo­rzy­ły jed­no­cze­śnie wszyst­kie Jabł­ka na świe­cie, wy­pusz­cza­jąc isto­ty z Pie­kła. Sza­cun­ki mó­wi­ły o mniej wię­cej ty­siącu osob­ni­ków. Tym razem ko­ściel­ni po­kpi­li spra­wę. To nie były oczysz­czo­ne grze­chy. Kosz­tow­na po­mył­ka, któ­rej już nic i nikt nie zdoła na­pra­wić.

Brown – jeden z twór­ców in­fer­nau­ty­ki – stwier­dził, że na Ziemi de­mo­ny są ano­ma­lią, nie­bez­piecz­nym, ob­da­rzo­nym świa­do­mo­ścią błę­dem, który samą obec­no­ścią nisz­czy naszą rze­czy­wi­stość. Czego chcą? Ze­brać nowe dusze? Uczy­nić tu dru­gie Pie­kło? A może mio­ta­ją się bez celu w nie­zna­nym śro­do­wi­sku? Każda teo­ria jest rów­nie dobra i bez­u­ży­tecz­na. Ja­ka­kol­wiek próba ko­mu­ni­ka­cji czy walki od­nio­sła po­raż­kę – za­sa­dy fi­zy­ki prze­sta­ją obo­wią­zy­wać w po­bli­żu de­mo­nów. Lu­dzie umie­ra­ją, roz­pa­da­ją się, sta­pia­ją z bu­dyn­ka­mi lub prze­obra­ża­ją w pa­ra­dok­sal­ne zbit­ki ma­te­rii – ka­wa­łek pło­ną­ce­go gra­ni­tu, łka­ją­cą szwa­mi tka­ni­nę albo… co­kol­wiek.

Jo wciąż nie po­tra­fi się z tym po­go­dzić. Dys­ku­to­wa­li­śmy bez prze­rwy, w każ­dej wol­nej chwi­li.

– Dla­cze­go nic nie dzia­ła­ło, Jack? – py­ta­ła.

– Nie wiem, Jo.

– Dla­cze­go Bóg na to po­zwo­lił? Co z ha­lo­nem, eg­zor­cy­zma­mi? Dla­cze­go?

– Nie wiem.

Po paru dniach, kiedy szu­ka­li­śmy je­dze­nia w opusz­czo­nym domu przy mek­sy­kań­skiej gra­ni­cy, Jo ob­my­śli­ła wła­sną teo­rię.

– Jack, po­słu­chaj mnie. To nie było „nasze” Pie­kło! To… ko­smi­ci, obcy, na­zwij ich, jak chcesz, ale to nie pie­przo­ne dia­bły! Jack! Jack, zga­dzasz się?

Ob­ra­cam się ku niej.

– Wiesz, że to nie­praw­da. I wcale tak nie my­ślisz.

Jadę dalej z ob­ra­żo­ną Jo i bu­tel­ką whi­sky, którą zna­la­złem w szaf­ce.

Ucie­ka­my na po­łu­dnie. W Ame­ry­ce Po­łu­dnio­wej nie było wiele Ja­błek. Prze­trzy­ma­my tam pierw­sze ude­rze­nie, cze­ka­jąc, aż rząd wy­my­śli jakąś cho­ler­ną su­per­broń.

Gdzieś po dro­dze spo­wia­da­my się u lo­kal­ne­go księ­dza. Do­sta­je­my roz­grze­sze­nie, ale kle­cha wy­glą­da tak, jakby sam już nie wie­rzył w swoje słowa.

 

***

 

Zo­sta­wiam Jo w ja­ski­ni.

Noc w An­dach jest chłod­na i rześ­ka, widok za­pie­ra dech w pier­siach, i to nie z po­wo­du na­ra­sta­ją­ce­go z każ­dym dniem mrozu. Nie do­tar­li­śmy kam­pe­rem aż tak wy­so­ko. Nad­cho­dzi zima, ale nie mar­twi­my się, że za­mar­z­nie­my.

Umrze­my wcze­śniej.

Wyj­mu­ję z kie­sze­ni płasz­cza bu­tel­kę z reszt­ką whi­sky.

W od­da­li widzę pło­ną­ce mia­sta, więc po­cią­gam pierw­szy łyk. Już nie­dłu­go nas znaj­dą.

I tak to się koń­czy. Spro­wa­dzi­li­śmy na sie­bie za­gła­dę przez wła­sną chci­wość. Jeden ksiądz w radiu twier­dził, że po raz drugi sza­tan wabił nas Jabł­kiem, a my, tak samo jak Ewa, ule­gli­śmy po­ku­sie; skoro nie po­tra­fi­my się ni­cze­go na­uczyć, to dla­cze­go Bóg miał­by nam po­ma­gać? Po tych sło­wach kle­chę zdję­to z an­te­ny.

Nie­waż­ne. To tylko ża­ło­sne myśli ska­zań­ca, który pró­bu­je zro­zu­mieć, jakim cudem ścież­ki losu do­pro­wa­dzi­ły go na sza­fot.

Ostat­nie ko­mu­ni­ka­ty mó­wi­ły o śmier­ci zlin­czo­wa­ne­go pa­pie­ża i cał­ko­wi­tej po­raż­ce ludz­ko­ści. Azja i Eu­ro­pa padły, resz­ta świa­ta czeka na swoją kolej. Póź­niej w radiu nie sły­sze­li­śmy już ni­ko­go.

Razem z Jo za­szy­li­śmy się w ja­ski­ni. I tak nie ma dokąd uciec. Strach na­ra­stał w nas, aż wy­mio­to­wa­li­śmy reszt­ka­mi pusz­ko­wa­ne­go żar­cia; krzy­cze­li­śmy i wy­li­śmy do obo­jęt­nych ścian. W końcu po­go­dzi­li­śmy się z losem i było to jak praw­dzi­we wy­ba­wie­nie. Zda­li­śmy się na tę nikłą na­dzie­ję, że skoro ist­nie­je Pie­kło, to gdzieś tam jest rów­nież Niebo, a to zna­czy, że może… może Bóg jed­nak okaże nam łaskę.

Wie­czo­ra­mi pie­przy­my się, by za­po­mnieć, potem pa­trzy­my tępo w pust­kę, każde za­gu­bio­ne we wła­snej wizji za­świa­tów.

Zie­mia fa­lu­je, sły­szę szum rzeki, choć żad­nej nie ma po­bli­żu… Żad­nej nie było w po­bli­żu. Pod­no­szę wzrok. Coś czar­niej­sze­go niż nocne niebo za­sła­nia gwiaz­dy, złote zyg­za­ki wę­dru­ją wzdłuż nie­moż­li­wych kątów i za­ła­mań.

To już.

Wbie­gam do ja­ski­ni, zo­sta­wia­jąc za sobą sy­czą­ce lasy, top­nie­ją­ce zbo­cza i mi­go­czą­ce po­wie­trze. Opa­tu­lo­na kocem Jo sie­dzi przy ogni­sku. Pod­no­si wzrok i w jej wil­got­nych oczach widzę zro­zu­mie­nie.

Nie ma już we mnie wsty­du, cy­ni­zmu i na­dziei.

– Ko­cham cię, Jo. – Sia­dam na­prze­ciw niej, czu­jąc, jak ga­la­re­to­wa­te dło­nie spły­wa­ją mi po udach.

Choć jej po­licz­ki dymią, widzę przez błę­kit­ne pło­mie­nie, jak się uśmie­cha.

Do­kąd­kol­wiek zmie­rzam, za­bio­rę ten widok ze sobą.

Koniec

Komentarze

Cześć

 

Pierwsze moje wrażenie w trakcie czytania to, że szkoda bo nie będę wiedział o co chodzi. (Jak u Lema np.). Ale super opowiadanie. Czytało się z zapartym tchem, łapczywie. Wciągająca lektura. Na szóstkę. Wizja piekła – coś wspaniałego. Potem wizja końca, demony wpadły na nasz świat…

 

Ja tam długich komentarzy nigdy nie daję ale możesz być pewny, że mi się bardzo podobało!!

 

Pozdr.

Jestem niepełnosprawny...

Kolejne Twoje dobre opowiadanie.

Ciekawe opisy piekła, chociaż nie rozumiem, czym są kręgi w pionie. Masz na myśli rozróżnienie między lejkiem a tarczą strzelecką?

Podobały mi się błędne wnioski wyciągnięte na podstawie religii i wykorzystanie starego symbolu. No i oczywiście ukaranie chciwości. Acz z karami pojechałeś jak po Sodomie i Gomorze, nie przejmując się nielicznymi sprawiedliwymi.

Bohaterowie dobrze nakreśleni, zróżnicowani.

Sprawnie operujesz emocjami – bardzo się im kibicuje, człowiek reaguje na nieuczciwą zmianę reguł podczas gry.

Fabuła satysfakcjonująca pod względem twistów.

No, same zalety.

Babska logika rządzi!

Hej, Dawidzie

Myślę, że Lema znacznie trudniej zrozumieć niż moje rozrywkowe teksty ;)

Cieszę się, że przypadło Ci do gustu, wiem, że lubisz opowiadania z piekłem. Poszukaj tej antologii, może gdzieś w bibliotece. Znajdziesz w niej teksty kilku portalowiczów i naprawdę ciekawe wizje piekła oraz demonów.

Pozdrawiam

 

Hej, Finklo

Ciekawe opisy piekła, chociaż nie rozumiem, czym są kręgi w pionie. Masz na myśli rozróżnienie między lejkiem a tarczą strzelecką?

O ile pamiętam, chodziło mi właśnie o coś takiego. Teraz bym pewnie napisał to inaczej. Ogólnie zamiast schodzić coraz głębiej do piekła, Prometex odkrył, że skoczkowie trafiali na razie na peryferia i można ich wysłać bliżej centrum, gdzie więcej Jabłek.

Podobały mi się błędne wnioski wyciągnięte na podstawie religii i wykorzystanie starego symbolu. No i oczywiście ukaranie chciwości. Acz z karami pojechałeś jak po Sodomie i Gomorze, nie przejmując się nielicznymi sprawiedliwymi.

Chciałem piekło pokazać nieco inaczej niż tylko torturowani grzesznicy. Ani bohaterowie, ani Prometex nie wiedzą, czy to na pewno “nasze” chrześcijańskie piekło. Ważne, że korporacja kościelna może zwiększyć swe wpływy i władzę.

Bohaterowie dobrze nakreśleni, zróżnicowani.

Sprawnie operujesz emocjami – bardzo się im kibicuje, człowiek reaguje na nieuczciwą zmianę reguł podczas gry.

Fabuła satysfakcjonująca pod względem twistów.

No, same zalety.

A, dziękuję, bardzo mi miło.

Nie było innej możliwości niż taki koniec, w końcu kto zadziera z piekłem, ten sam sprowadza na siebie zagładę.

Dzięki za lekturę i komentarz :)

Pozdrawiam serdecznie

Ciekawam, czy po tej akcji piekło zamarzło… ;-)

Babska logika rządzi!

Raczej dostało kilka miliardów nowych mieszkańców ;)

Ale demoniczne jabłuszka wybyły…

Babska logika rządzi!

Demoniczne jabłuszka były małymi portalami albo jajami demonów, albo zarodnikami nowego piekła – do wyboru do koloru. W każdym razie jeszcze wiele ich zostało. Otworzyły się tylko te na Ziemi.

Bardzo dobre opowiadanie. Super wizja przyszłej instytucji kościelnej, a jeszcze lepiej przedstawione piekło. Zakończenie może nie zaskakujące, ale biorąc pod uwagę wcześniejsze wydarzenia, konsekwentnie zamykające całość.

Polecam tym, którzy jeszcze nie przeczytali.

Dziękuję za podzielenie się lekturą ;)

Zanaisie, zdarzyło mi się czytać o Piekle po wielokroć, ale opisane przez Ciebie tak bardzo odbiega od wszystkiego, co powiedziano o nim do tej pory, że tę historię pochłonęłam błyskawicznie, a ciekawość i zdumienie nie opuszczały mnie ani na chwilę, zwłaszcza kiedy bohaterom nakazano zbieranie Jabłek w bardziej centralnych kręgach Piekła.

Największego zdumienia, by nie rzec przerażenia, doznałam na wiadomość, że całym światem rządziła kościelna korporacja i skutki, do których te rządy doprowadziły.

Idę do klikarni.

 

– Trze­cie – uśmie­cham się.– Trze­cie.Uśmie­cham się.

Uśmiechu nie słychać.

 

Za­bie­ram się za skrzy­deł­ka w pa­nier­ce… → Za­bie­ram się do skrzydełek w pa­nier­ce

 

– Jasne, Jack. – Głos Joie trzesz­czy w słu­chaw­kach. – Do zo­ba­cze­nia zaraz.

Nagle w słu­chaw­kach roz­brzmie­wa obcy głos. → Czy to celowe powtórzenia?

 

Wy­obra­żam sobie, że sączę po­rząd­ne stare whi­sky. → Whisky jest rodzaju żeńskiego, więc: Wy­obra­żam sobie, że sączę po­rząd­ną starą whi­sky.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej, Milis

Cieszę się, że przypadło do gustu :) 

Dziękuję za wizytę i pozdrawiam

 

Hej, Reg

Faktycznie, z Piekłem trudno wymyślić coś oryginalnego, tym bardziej cieszę się, że zdołałem Cię zainteresować :)

Zgodzę się, że taki Prometex rządzący światem to wizja bardzo ponura i, niestety, znacznie bardziej realna niż odnalezienie Piekła ;) Oby do tego nie doszło. Korporacja jak to korporacja, zysk przede wszystkim, a skutki przeważnie opłakane – tym razem dla wszystkich.

Poprawki wprowadzam, dziękuję pięknie i pozdrawiam.

Bardzo proszę, Zanaisie. Cieszę się, że mogłam zobaczyć Piekło, jakiego nie znałam. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć, Zanaisie!

W mojej ocenie główny bohater jest największym i w sumie jednym plusem opowiadania. Czuć, że ma osobowość. Fabuła jest bardzo prosta, właściwie stanowi tylko pretekst, aby przedstawić wizje świata, czego nie postrzegam jako wadę; tekst jest na tyle krótki, że to się sprawdza. Niestety sama wizja świata jest bardzo płytka i oparta, w moim odczuciu, na emocjach, nie na rozumie, co postaram się udowodnić. Jeśli w swoim rozumowaniu gdzieś popełniłem błąd lub coś przeoczyłem, przepraszam i liczę na wyjaśnienia.

Miliardy dolarów zainwestowane przez Prometex w rozwinięcie teorii Glenna-Browna o podróżach międzywymiarowych znalazły uzasadnienie właśnie w Jabłkach.

Prometex to korporacja kościelna – jedna z wielu, które powstały wraz z nastaniem teokracji i jedna z nielicznych, które osiągnęły prawdziwy sukces.

A zatem najpierw „nastaje teokracja”. Potem powstają korporacje kościelne. Następnie jedna z nich inwestuje pieniądze w teorię o podróżach międzywymiarowych, odkrywa inny wymiar, który nazywa Piekłem i eksploatuje go? Dobrze rozumiem?

 

Co to znaczy, że „nastała teokracja”? W sensie jaka? Kościół Odrodzony? Co to jest? Chodzi o to, że Watykan stworzył jakieś imperium międzyatlantyckie? Jak do tego doszło? Czy ta „teokracja” ma coś wspólnego z Kościołem Katolickim? Bo z tekstu wynika, że nie, oprócz jakiś szczątkowych form. A jeśli nie, czy nie lepiej było wytworzyć własne słownictwo, nawet bazując na tym tradycyjnym, jak choćby „Kościół Odrodzony”?

 

Uważam, że gdyby wpierw odkryto Piekło, miałoby to więcej sensu. Mogłoby to stanowić przyczynę utworzenia takiej teokracji wyrosłej z Watykanu, powstania „Kościoła Odrodzonego”. Powód, według mnie i tak raczej słaby, ale zawierający potencjał do oddziaływania na masy. Ale w takim wypadku Piekło musiałoby zostać odkryte przez zwykłe korporacje i to one zaczęłyby jego początkową eksploatację. Dopiero potem Watykan mógłby próbować odbić interes, o ile rzeczywiście urósłby w taką potęgę. Zakładając jednak taki scenariusz, nawiązania do tradycji kościelnej w tekście są bezsensu. Sensowne byłoby jedynie nakładanie pewnych pojęć na to, co nieznane, jak demon, dusz, jabłko, piekło (ale kościół to raczej powinien walczyć o „czystość” tych pojęć) oraz wytwarzanie nowych pojęć jak infernautyka (nawiasem mówiąc mały plusik ode mnie za to słowo).

To nowa krucjata, splunięcie w twarz samemu szatanowi przez Kościół Odrodzony, który powoli zajmuje cały świat. Kraje wciąż tkwiące w oparach demokracji albo innych, fałszywych religii muszą przyjąć jedyną słuszną wiarę albo, pozbawione Jabłek, dokonają cywilizacyjnego samobójstwa.

„Nastała teokracja”, ale Kościół Odrodzony dopiero „powoli zajmuje cały świat”? To jakie obszary on do tej pory kontroluje prócz SZAP i dlaczego właśnie ich?

 

Bazując na tekście trudno mi sobie wyobrazić świat, który kreujesz. Jest to bardzo uproszczona wizja, podszyta antyklerykalizmem. Szkoda, że nie dałeś dojść do głosu żadnemu przedstawicielowi "systemu". Głównemu bohaterowi trudno uwierzyć: jest mordercą, jego koledzy także, jest zmuszony pracować dla korpo, w mojej ocenie nie jest wiarygodny. Sam także nie posiada zbyt wielu informacji.

W mojej ocenie tekst jest taką pisanką pomalowaną w kontrowersje.

 

Prócz tego mam jeszcze kilka uwag.

Dlaczego? Ponieważ wypiłem parę drinków za dużo i rozjechałem osiemnastokołowcem emerytowanego księdza wracającego z balu charytatywnego.

A nie dlatego, że zapisał się do Programu? Cytat:

Siedzieliśmy razem i razem wstąpiliśmy do Programu.

Podróż do „Piekła” nie jest karą za popełnione przestępstwo. Nie wynika to z tekstu. Karą jest np.: dożywocie lub kara śmierci. O czym sam piszesz:

Nie reklamuje swojego Programu, tylko upewnia się, że każdy grzesznik skazany na dożywocie w więzieniu o zaostrzonym rygorze albo na bilet w jedną stronę do pokoiku z tiopentalem wie o możliwości wyboru.

To nie śmierć mnie przeraża, tylko świadomość, że gdzieś tutaj jest miejsce specjalnie dla mnie; czeka, bym zajął je na wieczność, na nieskończone eony cierpienia.

Czyli to właśnie śmierć go przeraża, bo śmierć właśnie to by oznaczała, zakładając, że do tego Piekła właśnie trafi. Mylę się?

Spotkałem też faceta, który twierdził, że kilku fizyków ma swoje zdanie na ten temat, ale trzymają gęby na kłódkę. Czasy stosów minęły, czasy ekskomuniki – wręcz odwrotnie.

„Nastała teokracja” czasy stosów powinny wrócić. Policja kościelna i cenzura, czyż nie? Fizycy zaś, jeśli są tak oddani prawdzie, niech złożą w jej ofierze życie. Bo, jak widać, „czasy konsensusów” także minęły.

Takie problemy nie interesują nikogo w Prometexie, nikogo w rządzie i nikogo wśród społeczeństwa.

W jakim rządzie skoro „nastała teokrcja”? Chodzi o papieża? Jakiś rodzaj sanhedrynu?

Korzystaliśmy z niej bezmyślnie przez dziesiątki lat, więc i teraz nie potrafimy się ograniczyć. Z pewnych przyzwyczajeń trudno zrezygnować.

Ach, nie ma to, jak być pouczonym przez mordercę. Może jakieś konkrety, jak lepiej wykorzystać trzeba było tę energię? Nie, żeby coś, ale Jack wykorzystał ją, by rozjechać księdza emeryta.

Rodzina się jej wyrzekła, kościelni potępili, sędzia wlepił czapę.

To w końcu jest ta teokracja czy jej nie ma, co tu robi ten sędzia? Może inkwizytor? Lub coś?

Ruszacie na misję, która zapisze się w historii tej firmy, narodu amerykańskiego oraz całego świata.

Czy SZAP dalej istnieje? Jest państwem teokratycznym? Rządzi nim papież? Zasiada w Białym Domu? Jakaś ta wizja niekonsekwentna.

Z początku łączył nas tylko seks, ale teraz to już coś poważniejszego.

Więcej seksu? Między tą dwójką nic więcej się nie dzieje.

Biały podkoszulek kontrastuje z jej czarną skórą.

Moja ciemnoskóra piękność ma cholerny żal do Prometexu.

To jakieś odhaczanie netflixsowej checklisty? To jedyna bohatera, którą charakteryzujesz przez kolor skóry. Co to wnosi? Nawiasem mówiąc, o Jo wiemy tyle, że jest czarna i „zaszła z przypadkowym facetem na imprezie”, co, mówiąc szczerze, nie czyni z niej ciekawej postaci.

Brown – jeden z twórców infernautyki – stwierdził, że na Ziemi demony są anomalią, (…) łkającą szwami tkaninę albo… cokolwiek.

A nasza rzeczywistość nie oddziałuje w żaden sposób na nich? Dlaczego to działa tylko w jedną stronę? Dlaczego ludzie w Piekle nie byli żadnym błędem?

– Jack, posłuchaj mnie. To nie było „nasze” Piekło! To… kosmici, obcy, nazwij ich, jak chcesz, ale to nie pieprzone diabły! Jack! Jack, zgadzasz się?

Jak ona na to wpadła? Przecież „karmi się”, jak mniemam, tylko kościelną narracją. Aby interesowała się historią lub filozofią nie ma ani słowa. A tu nagle przebłysk geniuszu?

Wieczorami pieprzymy się, by zapomnieć, potem patrzymy tępo w pustkę, każde zagubione we własnej wizji zaświatów.

Po pierwsze ja się nie kocham. Ja się pieprzę… ostro

E. L. James, Pięćdziesiąt twarzy Greya

Uwielbiam to sformułowanie, pokazuje bezradność autora w opisywaniu scen miłosnych. Ale to narracja 1-os. Można wybaczyć.

 

Ode mnie to wszystko.

Pozdrawiam. :)

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Hej, Atreju

Coś tam się spróbuję odnieść ;)

Niestety sama wizja świata jest bardzo płytka i oparta, w moim odczuciu, na emocjach, nie na rozumie, co postaram się udowodnić.

Nie przeczę, to nie opowiadanie nastawione na światotwórstwo, więc z pewnością są jakieś potknięcia, jak to bywa, gdy małe teksty zabierają się za przedstawienie dużych zmian w społeczeństwie/ustroju.

A zatem najpierw „nastaje teokracja”. Potem powstają korporacje kościelne. Następnie jedna z nich inwestuje pieniądze w teorię o podróżach międzywymiarowych, odkrywa inny wymiar, który nazywa Piekłem i eksploatuje go? Dobrze rozumiem?

 

Co to znaczy, że „nastała teokracja”? W sensie jaka? Kościół Odrodzony? Co to jest? Chodzi o to, że Watykan stworzył jakieś imperium międzyatlantyckie? Jak do tego doszło? Czy ta „teokracja” ma coś wspólnego z Kościołem Katolickim? Bo z tekstu wynika, że nie, oprócz jakiś szczątkowych form. A jeśli nie, czy nie lepiej było wytworzyć własne słownictwo, nawet bazując na tym tradycyjnym, jak choćby „Kościół Odrodzony”?

 

Uważam, że gdyby wpierw odkryto Piekło, miałoby to więcej sensu. Mogłoby to stanowić przyczynę utworzenia takiej teokracji wyrosłej z Watykanu, powstania „Kościoła Odrodzonego”. Powód, według mnie i tak raczej słaby, ale zawierający potencjał do oddziaływania na masy. Ale w takim wypadku Piekło musiałoby zostać odkryte przez zwykłe korporacje i to one zaczęłyby jego początkową eksploatację. Dopiero potem Watykan mógłby próbować odbić interes, o ile rzeczywiście urósłby w taką potęgę. Zakładając jednak taki scenariusz, nawiązania do tradycji kościelnej w tekście są bezsensu. Sensowne byłoby jedynie nakładanie pewnych pojęć na to, co nieznane, jak demon, dusz, jabłko, piekło (ale kościół to raczej powinien walczyć o „czystość” tych pojęć) oraz wytwarzanie nowych pojęć jak infernautyka (nawiasem mówiąc mały plusik ode mnie za to słowo).

W porządku – rozumiem, co masz na myśli, ale zobacz, ile zadajesz pytań. Zwykłe stwierdzenie o nastaniu teokracji rodzi wiele pytań, kwestia nazewnictwa, dojścia Kościoła do władzy i tak dalej. Ale to nie ma znaczenia dla fabuły. Dla fabuły ważne jest, że Kościół rządzi, ma wpływy i decyduje. Szkoda znaków na przedstawianie przeszłości, bo nie o tym jest tekst.

Nastała teokracja”, ale Kościół Odrodzony dopiero „powoli zajmuje cały świat”? To jakie obszary on do tej pory kontroluje prócz SZAP i dlaczego właśnie ich?

Ale teokracja może odnosić się do kraju, a nie całego świata.

Bazując na tekście trudno mi sobie wyobrazić świat, który kreujesz.

Hm, w porządku, ale nie wiem za bardzo. To taki bliski cyberpunk z Kościołem jako korporacją.

Jest to bardzo uproszczona wizja, podszyta antyklerykalizmem.

Jest to, moim zdaniem, wystarczająca wizja, aby dało radę zrozumieć tekst. Nic więcej nie trzeba – to tak jak w Star Warsach masz w pierwszej trylogii wystarczającą ilość informacji, aby wiedzieć, co się dzieje. Nie potrzebujesz kolejnych części i dziesięciu seriali, które pogłębiają lore.

Nie zgadzam się, co do anyklerykalizmu. Kościół jako firma to coś złego? Przypominam, że daje szanse odkupienia grzesznikom i mimo wszystko wspomaga wyczerpaną energetycznie Ziemię.

Głównemu bohaterowi trudno uwierzyć: jest mordercą, jego koledzy także, jest zmuszony pracować dla korpo, w mojej ocenie nie jest wiarygodny. Sam także nie posiada zbyt wielu informacji.

Gdzie tu problem? Niewiarygodny bohater, a na dodatek morderca. No kryształowy to on nie jest, jasne. Informacji nie ma, bo jest pionkiem.

W mojej ocenie tekst jest taką pisanką pomalowaną w kontrowersje.

Nie ma sprawy, szanuję :)

A nie dlatego, że zapisał się do Programu? Cytat:

Siedzieliśmy razem i razem wstąpiliśmy do Programu.

Trafił do więzienia, bo przejechał księdza, a w więzieniu zapisał się do Programu.

Nie reklamuje swojego Programu, tylko upewnia się, że każdy grzesznik skazany na dożywocie w więzieniu o zaostrzonym rygorze albo na bilet w jedną stronę do pokoiku z tiopentalem wie o możliwości wyboru.

To nie śmierć mnie przeraża, tylko świadomość, że gdzieś tutaj jest miejsce specjalnie dla mnie; czeka, bym zajął je na wieczność, na nieskończone eony cierpienia.

Czyli to właśnie śmierć go przeraża, bo śmierć właśnie to by oznaczała, zakładając, że do tego Piekła właśnie trafi. Mylę się?

Nie bardzo rozumiem, o czym mówisz. Po pierwsze, facet w celi śmierci wybiera Program niż śmierć, to chyba jasna motywacja. Potem widzi Piekło i śmierć nie przeraża go już tak bardzo, jak wizja, że skończy w tym piekle.

Spotkałem też faceta, który twierdził, że kilku fizyków ma swoje zdanie na ten temat, ale trzymają gęby na kłódkę. Czasy stosów minęły, czasy ekskomuniki – wręcz odwrotnie.

„Nastała teokracja” czasy stosów powinny wrócić. Policja kościelna i cenzura, czyż nie? Fizycy zaś, jeśli są tak oddani prawdzie, niech złożą w jej ofierze życie. Bo, jak widać, „czasy konsensusów” także minęły.

Ale dlaczego powrót teokracji ma oznaczać stosy? Kościół ewoluuje, co doskonale widać w ostatnich stuleciach. Jego władza nie oznacza od razu śmierci na stosie, ale nadal może oznaczać przykre konsekwencje dla “heretyków”.

Takie problemy nie interesują nikogo w Prometexie, nikogo w rządzie i nikogo wśród społeczeństwa.

W jakim rządzie skoro „nastała teokrcja”? Chodzi o papieża? Jakiś rodzaj sanhedrynu?

Do wyboru, do koloru. Nie ma to żadnego wpływu na fabułę.

Korzystaliśmy z niej bezmyślnie przez dziesiątki lat, więc i teraz nie potrafimy się ograniczyć. Z pewnych przyzwyczajeń trudno zrezygnować.

Ach, nie ma to, jak być pouczonym przez mordercę. Może jakieś konkrety, jak lepiej wykorzystać trzeba było tę energię? Nie, żeby coś, ale Jack wykorzystał ją, by rozjechać księdza emeryta.

Ale kto kogo poucza. To pierwszoosobówka, Jack sobie myśli. Jack ekologiem nie jest ;)

Rodzina się jej wyrzekła, kościelni potępili, sędzia wlepił czapę.

To w końcu jest ta teokracja czy jej nie ma, co tu robi ten sędzia? Może inkwizytor? Lub coś?

Do wyboru, do koloru. Dlaczego w teokracji ma nie być sędziego kościelnego? Bez wpływu na fabułę.

Ruszacie na misję, która zapisze się w historii tej firmy, narodu amerykańskiego oraz całego świata.

Czy SZAP dalej istnieje? Jest państwem teokratycznym? Rządzi nim papież? Zasiada w Białym Domu? Jakaś ta wizja niekonsekwentna.

Jak wyżej, bez wpływu na fabułę.

Z początku łączył nas tylko seks, ale teraz to już coś poważniejszego.

Więcej seksu? Między tą dwójką nic więcej się nie dzieje.

Coś poważniejszego nie oznacza od razu małżeństwa. Może chcą się spotkać po wyjściu, może lubią ze sobą przebywać. Związek w takich warunkach nie rozwija się prosto. Oboje mogą zginąć na misji. Jednak po katastrofie są nadal ze sobą, aż do końca.

Biały podkoszulek kontrastuje z jej czarną skórą.

Moja ciemnoskóra piękność ma cholerny żal do Prometexu.

To jakieś odhaczanie netflixsowej checklisty? To jedyna bohatera, którą charakteryzujesz przez kolor skóry. Co to wnosi? Nawiasem mówiąc, o Jo wiemy tyle, że jest czarna i „zaszła z przypadkowym facetem na imprezie”, co, mówiąc szczerze, nie czyni z niej ciekawej postaci.

Netflixowa checklista xD

Myślę, że gdyby Jo była narratorką, opisywałaby bohatera jako białego. To opisywanie przez porównanie, np. W przeciwieństwie do Stefana, miał jasne włosy. Czyli wiemy, że Stefan miał ciemne.

Brown – jeden z twórców infernautyki – stwierdził, że na Ziemi demony są anomalią, (…) łkającą szwami tkaninę albo… cokolwiek.

A nasza rzeczywistość nie oddziałuje w żaden sposób na nich? Dlaczego to działa tylko w jedną stronę? Dlaczego ludzie w Piekle nie byli żadnym błędem?

A skąd Jack ma to wiedzieć? A dlaczego działa w jedną stronę? W którym momencie miałyby paść wyjaśnienia, skoro ludzie nie wiedzą. Niewiedza jest naprawdę fajna, szczególnie w horrorze.

– Jack, posłuchaj mnie. To nie było „nasze” Piekło! To… kosmici, obcy, nazwij ich, jak chcesz, ale to nie pieprzone diabły! Jack! Jack, zgadzasz się?

Jak ona na to wpadła? Przecież „karmi się”, jak mniemam, tylko kościelną narracją. Aby interesowała się historią lub filozofią nie ma ani słowa. A tu nagle przebłysk geniuszu?

Gdyby karmiła się tylko kościelną narracją, nie zaszłaby w ciążę z przypadkowym facetem i dokonała aborcji ;)

Kiedy Kościół mówi, że to Piekło, a potem Kościół sobie bardzo nie radzi egzorcyzmami itp. to człowiek zaczyna się zastanawiać, co jest grane.

Wieczorami pieprzymy się, by zapomnieć, potem patrzymy tępo w pustkę, każde zagubione we własnej wizji zaświatów.

Po pierwsze ja się nie kocham. Ja się pieprzę… ostro

E. L. James, Pięćdziesiąt twarzy Greya

Uwielbiam to sformułowanie, pokazuje bezradność autora w opisywaniu scen miłosnych. Ale to narracja 1-os. Można wybaczyć.

Pieprzyć bardziej pasuje mi do Jacka niż “oddajemy się miłosnym igraszkom”. A w obliczu śmierci i potencjalnej wieczności w Piekle, dwoje zdesperowanych ludzi raczej się pieprzy dla zapomnienia, niż szepcze czułe słówka. Oczywiście, to moje wyobrażenie psychiki tych postaci, z którym absolutnie nie trzeba się zgadzać.

Ode mnie to wszystko.

Pozdrawiam. :)

Dziękuję za wnikliwą analizę, mogę jedynie powiedzieć, że zwracam uwagę (może prawidłowo, może nie), na to, co bohater może wiedzieć i co powinien wiedzieć czytelnik, bo widzę, że chodzi głównie o brak wyjaśnień. Gdybym na becie dostał jakiś odzew, że brakuje tej a tej informacji, pewnie bym się mocniej pochylił nad wytłumaczeniem, ale ani kilka osób na becie, ani redakcja z Phantom Books nie wspomniały o tym problemie.

Mimo wszystko mam nadzieję, że przeczytałeś bez zbytniej przykrości :)

Jeszcze raz dziękuję za wizytę i pozdrawiam :)

Cześć, Zanaisie!

 

Zgrabnie napisane, intrygujące opowiadanie. Przedstawiona wizja piekła bardzo mi się spodobała. Jest oryginalna, ale przy tym naprawdę spójna. Z kolei na jabłka nigdy już nie spojrzę w ten sam sposób :D

 

Dziękuję za podzielenie się lekturą, biegnę klikać :)

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Hej, Cezary

Dzięki za pochwały i kliczka :) Miło mi, że przypadło Ci do gustu, ale z jabłek absolutnie nie rezygnuj (tylko te z Piekła zostaw w spokoju!)

Pozdrawiam serdecznie

W porządku – rozumiem, co masz na myśli, (…), bo nie o tym jest tekst.

Czyli twoim zdaniem lepiej jest zaserwować slogan „nastała teokracja”? Czytelnik wszystko łyknie? Byleby było trochę bluzgów, seksu i złych księży?

Jest to, moim zdaniem, wystarczająca wizja, aby dało radę zrozumieć tekst.

No, fabuła tego tekstu to: X-owie wydobywają Y-eki i przynoszą je do „domu”. Y-eki niszczą dom. Wiele, aby to zrozumieć, nie potrzeba.

Nic więcej nie trzeba – to tak jak w Star Warsach masz w pierwszej trylogii wystarczającą ilość informacji, aby wiedzieć, co się dzieje. Nie potrzebujesz kolejnych części i dziesięciu seriali, które pogłębiają lore.

Tak, i wzorem Georga Lucasa, źli chodzą na czarno, a dobrzy na biało. A prawa fizyki nie obowiązują.

Mimo to Gwiezdne Wojny mają jedną zaletą, dzieją się dawno, dawno temu w odległej galaktyce i to pozwala im uciec od naszej ziemskiej historii. Pozwala wiele wybaczyć. Mogłeś pójść w podobnym kierunku. Według mnie nawet jeden krok w tę stronę wykonałeś, ot, Kościół Odrodzony. Czemu w tym duchu nie pozamieniać i reszty nazw?

Nie zgadzam się, co do anyklerykalizmu.

Sam stwierdziłeś, że szkoda znaków na przedstawienie przeszłości, że lepiej to wszystko zastąpić ogólnikiem „nastała teokracja”. A potem przedstawiasz wypaczony obraz Kościoła. Nie podajesz przyczyny, dla której tak się stało, nie różnicujesz kleru. W mojej ocenie u podstawy tego stoi właśnie antyklerykalizm. Bez różnicy, czy ty podzielasz taki pogląd, czy tylko bazujesz na nim, aby wywołać kontrowersje.

Kościół jako firma to coś złego?

Tak, Kościół jako firma to jest coś złego, bo celem firm jest zarabianie, a to pociąga za sobą konsekwencje. Przykładem tego jest to opowiadanie, no nie?

Przypominam, że daje szanse odkupienia grzesznikom

W Piekle, z którego czerpią korzyści.

i mimo wszystko wspomaga wyczerpaną energetycznie Ziemię.

A czy taki jest sens istnienia Kościoła?

Gdzie tu problem? Niewiarygodny bohater, a na dodatek morderca. No kryształowy to on nie jest, jasne. Informacji nie ma, bo jest pionkiem.

Taki, że to z jego perspektywy obserwujemy świat i tylko na nim mogę bazować. Jednym z członków misji mógłby być ochotnik albo nawet ksiądz. Dałoby to możliwość wprowadzić nieco innej perspektywy, uzupełnić luki, zróżnicować obraz. Albo trzeba było lepiej dobrać bohatera.

Tafił do więzienia, bo przejechał księdza, a w więzieniu zapisał się do Programu.

Czyli początek tekstu wprowadza w błąd. Bo bohater pracuje w Piekle z własnej woli, a nie w ramach kary.

Nie bardzo rozumiem, o czym mówisz. Po pierwsze, facet w celi śmierci wybiera Program niż śmierć, to chyba jasna motywacja. Potem widzi Piekło i śmierć nie przeraża go już tak bardzo, jak wizja, że skończy w tym piekle.

Ale śmierć to właśnie oznacza. Śmierć równa się pójść do Piekła (chyba że jest Niebo lub coś innego). Czyli jeśli boi się Piekła, to boi się śmierci. Śmierć to tylko moment przejścia. Jeśli ja powiem, że nie boję się ciosu, ale boję się bólu? To, czy w istocie nie boję się bólu?

Ale dlaczego powrót teokracji ma oznaczać stosy?

Odebrałem stosy metaforycznie, jako tropienie heretyków, stąd moje zdziwienie.

Ale kto kogo poucza. To pierwszoosobówka, Jack sobie myśli. Jack ekologiem nie jest ;)

Po prostu nie lubię takich mądrości. Brzmią naiwnie. Czy wnoszą coś do fabuły? Czy to także Netflixowa checklista? :P

Coś poważniejszego nie oznacza od razu małżeństwa. (…) Jednak po katastrofie są nadal ze sobą, aż do końca.

No, i tam „się pieprzą”. A wcześniej chyba też, poza tym nic więcej. A miało być, jeśli dobrze pamiętam, „coś więcej”.

Myślę, że gdyby Jo była narratorką, opisywałaby bohatera jako białego. To opisywanie przez porównanie, np. W przeciwieństwie do Stefana, miał jasne włosy. Czyli wiemy, że Stefan miał ciemne.

Pisałeś przedtem, że historia i inne takie są nieistotne z punktu widzenia fabuły, a czy kolor skóry niewiele do tej fabuły wnoszącej postaci (gdyby jej nie było, coś by to zmieniło?) jest ważny?

Niewiedza jest naprawdę fajna, szczególnie w horrorze.

Niewiedza jest dobrą wymówką, aby ukryć dziury w fabule. Jeśli to one miały straszyć, to okej. Przyznaję, że ilość pytań, jaka się nagromadziła w mojej głowie, trochę mnie przeraziła. Przyznaję, Zanaise, że z tego wszystkiego nie mogłem nawet zasnąć. Więc, heh, horror chyba udany. Będę pamiętał, aby nie czytać innych twoich horrorów przed snem.

Gdyby karmiła się tylko kościelną narracją, nie zaszłaby w ciążę z przypadkowym facetem i dokonała aborcji ;)

Bo chrześcijanie nie grzeszą?

Kiedy Kościół mówi, że to Piekło, a potem Kościół sobie bardzo nie radzi egzorcyzmami itp. to człowiek zaczyna się zastanawiać, co jest grane.

A bedąc tylko "czarnoskórą pięknością", przeżywszy ten moment zastanowienia, zagląda do internetu, gdzie odpowiednie osóby już wszystko tlumaczą.

Pieprzyć bardziej pasuje mi do Jacka niż “oddajemy się miłosnym igraszkom”.

Wcześniej mówi do Jo „Kochanie”, to już pasuje? W myślach łatwiej jest ukryć czułość niż w słowach. Zawsze można o tym nie pisać. Niewiedza o takich zdarzeniach także bywa fajna.

Dziękuję za wnikliwą analizę, mogę jedynie powiedzieć, że zwracam uwagę (może prawidłowo, może nie), na to, co bohater może wiedzieć i co powinien wiedzieć czytelnik, bo widzę, że chodzi głównie o brak wyjaśnień.

W istocie o to chodzi. Jak się nie mylę, w pewnym momencie bohaterowie słuchają radio, a Jack od czasu do czasu rzuca jakimiś wyjaśnieniami, zatem w części się dało. Gdyby w tekście było mniej „pieprzenia”, to może i by się znalazł czas. Jo, mogłaby się choćby interesować historią, dałoby jej to możliwość, później zasugerować, że to nie jest prawdziwe piekło, mogłaby uzupełnić luki w historii, byłaby czymś więcej niż „czarnoskórą pięknością”. Byłaby drugim źródłem informacji o świecie, można by skonfrontować jej wiadomości z Jackiem.

Gdybym na becie dostał jakiś odzew, że brakuje tej a tej informacji, pewnie bym się mocniej pochylił nad wytłumaczeniem, ale ani kilka osób na becie, ani redakcja z Phantom Books nie wspomniały o tym problemie.

Postulujesz jakiś dogmat o nieomylności betujących i redakcji? Czy próbujesz mi coś powiedzieć? Spoko, już idę. :D

 

Raz jeszcze pozdrawiam. :)

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Hej, Atreju

Nie będę się odnosił do wszystkich uwag, bo rozumiem, że Ty później odniesiesz się do moich odpowiedzi i spędzimy tu masę czasu, a wystarczy uznać, że opowiadanie po prostu Ci się nie spodobało i chyba obaj bez problemów zaakceptujemy taki wynik, prawda? :)

Natomiast dwie sprawy, do których jednak się odniosę (i jeśli chcesz, odpowiadaj śmiało) to, po pierwsze, kwestia wiedzy bohaterów, “pieprzenia”, statusu związku. Piszę, jak ja to widzę w głowie (oczywista oczywistość). Kiedy bohater ma nadzieję na udaną przyszłość, powie “kochanie” i może będzie tulił się do ukochanej, migdalił się i błyskał czerstwym humorem. Kiedy wisi nad nim śmierć i perspektywa czegoś gorszego, w strachu i bezsilności będzie zachowywał się inaczej. Tylko tyle. Nie uważasz tego za wiarygodne, czy spójne w obrębie danego bohatera? Nie ma sprawy, ale tutaj nie mam innej odpowiedzi niż “bo tak widzę Jacka”.

Po drugie:

Postulujesz jakiś dogmat o nieomylności betujących i redakcji? Czy próbujesz mi coś powiedzieć? Spoko, już idę. :D

Miałem już do czynienia z wieloma betującymi i kilkoma redakcjami. Absolutnie nie są nieomylni (sam czasem betuję). Zwracam tylko uwagę na fakt, że nikt nie miał podobnych problemów z ilością informacji o świecie, a skoro sześć osób nie widziało tego problemu na becie, cóż… sam rozumiesz. Skąd przypuszczenie, że gdybym zastosował się do Twoich uwag, nie dostałbym odzewu, że to i to się nie spodobało? Coś trzeba wybrać. Jeszcze nie zdarzył się ktoś, kto by tekstem dogodził wszystkim czytelnikom :) Dlatego, oczywiście, szanuję Twój odbiór, jednak widziałem to opowiadanie inaczej i nie mam nic więcej na swoją obronę.

Również pozdrawiam :)

 

Cześć,

 

Wszystko już chyba zostało napisane ;) Dodam tylko, że opowiadanie bardzo mi się podobało – to jest tekst, przez który się leci z przyjemnością do przodu, kolejne łyki kawy i cyk, koniec ;)

 

Jedyne, o co mógłbym się przyczepić to ta podróż kamperem w Andy przy topniejącym świecie.

 

Również klikam.

Hej, grzelulukas

Miło mi widzieć zadowolonego czytelnika :)

Dzięki za ostatniego kliczka i odwiedziny

Pozdrawiam

Witam. Zanaisowe sci-fi? Misię.

 

Silne skojarzenia z obrazami Beksińskiego. Przyjemne.

Lżejsze skojarzenia z piekłem wygenerowanym przez ASa Ellisona (”Nie mam ust…”) – szczególnie względem „ocalałych”, którzy oszukali system, jednakże przegrali. Równie przyjemne. Na koniec przypomniało mi się to: „AI generated hell prompt”.

 

Co do samego sci-fi w sci-fi, bardzo sprytnie manewrujesz między terminologią strikte naukową a granicami ludzkiego pojmowania – protagonista się na tym nie zna, więc szczegóły są zbędne. Przystępne dla czytelnika dowolnego rodzaju i niekrzywdzące jego levelu znajomości gatunku. Osobiście wolałabym bardziej hard (don’t take it out of context) niż soft, ale doceniam zastosowanie tricku. Dobrze wypada na tle etycznym skonstruowanego świata.

 

Ze strony teologicznej momentami miałam wrażenie, że jest bardziej stereotypowo niż powinno. Jednak jako ww. tło bardzo wyraźnej fabuły (o odkupieniu; o zbrodni i karze) jest całkowicie wystarczające. Ponury koniec bohaterów jest naturalnym ciągiem zdarzeń – ciut przewidywalnym. Dużo bardziej zaciekawiła mnie koncepcja piekielnych kręgów – i piekła samego w sobie, które jako „chrześcijańskie piekło Dantego” jest najpewniej tylko jedną z wielu interpretacji tego zjawiska. Chętnie przeczytałabym o analogicznej wersji Nieba, sugerowanej na końcu.

 

Flegeton w interpretacji Dantego w interpretacji Zanaisa zawsze spoko. Napisane zadziornie i konkretnie. Czytało się bardzo płynnie i nie dziwi mnie publikacja. Gratuluję ;)

Pozdrawiam!

Hej, Żongler!

Witam. Zanaisowe sci-fi? Misię.

Sfi-fi? Gdzie? :O

Silne skojarzenia z obrazami Beksińskiego. Przyjemne.

Lubię i miło mi.

Lżejsze skojarzenia z piekłem wygenerowanym przez ASa Ellisona (”Nie mam ust…”)

Coś mi się obiło o uszy, nie czytałem (ale ja ogólnie mało czytałem). Zachęciłaś do zerknięcia.

protagonista się na tym nie zna

Zgadnij, kto jeszcze się na tym nie zna

 

Osobiście wolałabym bardziej hard (don’t take it out of context) niż soft, ale doceniam zastosowanie tricku.

Tak, czasem potrafię nieźle oszukać czytelnika, że wiem, o czym piszę :P

Ze strony teologicznej momentami miałam wrażenie, że jest bardziej stereotypowo niż powinno.

Ano jest, to jakaś niesamowita, nowatorska wizja, ale spełnia zadanie.

Ponury koniec bohaterów jest naturalnym ciągiem zdarzeń – ciut przewidywalnym.

Po pierwsze, nie chciałem wyjść z konwencji (w końcu pisałem do antologii horroru), po drugie nie bardzo widziałem sposób jak ich uratować. Zdecydowanie przewidywalne.

Dużo bardziej zaciekawiła mnie koncepcja piekielnych kręgów – i piekła samego w sobie, które jako „chrześcijańskie piekło Dantego” jest najpewniej tylko jedną z wielu interpretacji tego zjawiska. Chętnie przeczytałabym o analogicznej wersji Nieba, sugerowanej na końcu.

Hm, niebo z reguły jest nudniejsze niż piekło, ale antologia niebiańska to całkiem niezły pomysł ;)

Flegeton w interpretacji Dantego w interpretacji Zanaisa zawsze spoko. Napisane zadziornie i konkretnie. Czytało się bardzo płynnie i nie dziwi mnie publikacja. Gratuluję ;)

Dziękuję pięknie :)

Pozdrawiam

 

Zgadnij, kto jeszcze się na tym nie zna

Ja :D

 

Hm, niebo z reguły jest nudniejsze niż piekło, ale antologia niebiańska to całkiem niezły pomysł ;)

“Wszystkie Chmurki Nieba” :3

 

Ogólnie polecam tego próżnego karzełka Ellisona fanom rzeczy dziwacznych i niemoralnych. “Nie mam ust a muszę krzyczeć” nieco się zestarzało (temat AI jest mocno wyeksploatowany), ale “Ptak Śmierci” wciąż jest przyjemnie dziwny (nie antologia o tym tytule, a samo opowiadanie, chociaż ”Ukorz się, pajacu” i “Jeffty ma pięć lat” też zasługują na uwagę). W wolnej chwili można zerknąć ;)

Nie będę oryginalna i napiszę, że mi się podobało. Interesująca wizja Piekła, czyta się dobrze.

Hej, Pusiu

Dzięki, cieszę się :)

Pozdrawiam

Piekło niesamowicie plastyczne, podobnie jak sytuacja bohaterów i ich pyrrusowe zwycięstwa. Wciągnęły mnie zarówno technikalia przedwsięwziecia, jak i cierpienie bohaterów.

Zakończenie w stylu postapo podobało mi się mniej. To znaczy logicznie nie mam nic do zarzucenia, ale spływające ręce, nogi i oczy w górach jakoś mi nie pasowały.

Na pewno to opowiadanie zostanie ze mną, bo daje do myślenia.

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Hej, Ambush

Cóż, przyznam, że wizyty w piekle też uważam za lepszą część opowiadania :)

Zakończenie to moje typowe zmienianie schematów – spalenie świata przez demony byłoby takie… normalne. Zagłada w wyniku anomalii jest znacznie ciekawsza.

Dzięki za wizytę i pozdrawiam :)

Zanais!

 

Chciałbym kiedyś znaleźć Twój tekst, który mi się nie spodoba, ale to nie jest ten dzień. xD

Na początku chciałem się obrazić za kolejny tekst sci-fi o kosmosie, a tutaj proszę – podróże międzywymiarowe i wizja piekieł. Dobre. Obrazowo przedstawione, opisy da się zobaczyć, wyczuć i dotknąć, a w tym przypadku to robi podwójną robotę. Niezły morał – zadzierasz z Piekłem, to Piekło spuszcza Ci wpierdziel. No i fajne zwrócenie uwagi na kwestię Jabłek – jak to Ewa kiedyś się skusiła i odmieniła świat nie do poznania, tak i ludzkość z opowiadania dokonała tego samego – ale tym razem nie było drugiej szansy.

Pozdrawiam!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Hej, BC

Chciałbym kiedyś znaleźć Twój tekst, który mi się nie spodoba, ale to nie jest ten dzień. xD

Te słabsze usunąłem z portalu xD

Na początku chciałem się obrazić za kolejny tekst sci-fi o kosmosie, a tutaj proszę – podróże międzywymiarowe i wizja piekieł.

A gdzie ja pisałem o kosmosie prócz erotyku? :O

 

Dzięki za miłe słowa, Jabłka zagrały bardzo dobrze z motywem tekstu. Happy end w rozgrywce z Piekłem nie mógł nastąpić, ale mam nadzieję, że nie psuje odbioru. Ostatecznie, miał to być horror, a tam rzadko układa się po myśli bohaterów.

Pozdrawiam serdecznie

A gdzie ja pisałem o kosmosie prócz erotyku? :O

Zrobiłem sobie niespodziankę i nie zerknąłem na tagi xD Zobaczyłem na początku skafander i kapsułę, to myślę sobie: tylko nie kosmos!

Ale pozytywnie zaskoczyłeś :D

 

ale mam nadzieję, że nie psuje odbioru

Nie, nie, git jest. Szczęśliwe zakończenie by nie pasowało ;)

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Bardzo smakowita i pokręcowa wizja. Wciąga niemal od samego początku. Bohaterowie na tyle ciekawi, by się nimi przejąć (zwłasza, że ich los może być straszny i cały czas wisi na włosku), całość niejednoznaczna, a zakończenie bardzo mi pasuje. Korporacja kościelna przedstawiona nieco zbyt stereotypowo i jednoznacznie, ale to chyba jedyny minus,

Hej, Zygfrydzie

Dziękuję za lekturę. Cieszę się, że uznałeś opko za smakowite :) Korporacja jest dość… hm… korporacyjna. Zysk, zysk, zysk. Myślę, że takie zachowanie nie różni się od zachowania wielu firm, ale rozumiem, że w przypadku religijnej organizacji, nieco bardziej razi.

Pozdrawiam serdecznie 

Cześć, Zanaisie!

 

Znamy się nie od dziś, więc pominę rzeczy, z których jesteś znany, jak chociażby sprawność pióra, a odniosę się tylko do rzeczy z tekstu.

Cała wizja bardzo mi się podoba. O ile ten zły i chciwy kościół to nic nowego i to ta “łatwa” część światotwórstwa, to już wycieczki między wymiarami pobudziły moją wyobraźnię. Dostrzegam jeszcze trochę potencjału na zwiększenie napięcia przy wycieczkach do piekła, ale sama idea polania piekła polewą z SF mocno do mnie trafia.

Troszkę się zdziwiłem, że zdołali bez ubytków na zdrowiu opuścić miejsce, skąd wychodziły demony – niezłą rozpierduchę im tam zrobiłeś, ale bohaterowie zwiali. To był chyba jedyny zgrzyt, choć nie jakiś poważny.

Sama końcówka to nie moje klimaty, ale jest… rozsądna. Tzn. po lekturze (kilka dni temu) sobie na nią ponarzekałem, że znów to “kocham cię” i w ogóle, ale ułożyłem to sobie w głowie i ostatecznie pasuje. Tylko średnio takie lubię.

Miałem jeszcze jakieś mniejsze uwagi, ale stwierdzam, że byłyby czepianiem się na siłę, co sensu żadnego nie ma.

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Hej, Krokusie!

Ach, te straszne “Kocham cię” xD Faktycznie, we Fiolecie też to miałem. Wychodzi na to, że jestem miłośnikiem romansów i pluszowych misiów, czasem tylko lubię poopisywać kanibali i dziwne zabawy ze zwłokami ;)

Cieszę się, że jakoś ułożyło się w głowie – jak zwykle próbowałem “wejść” w bohatera i myślę, że zachowałby się właśnie w taki sposób. Człowiek, który widział piekło i stoi u progu śmierci, może zachować się sentymentalnie.

Wolałbym happy end, ale to nie taka opowieść.

Kościół – owszem, “łatwe” światotwórstwo, coś za coś, skupiłem się na piekle.

No i ucieczka z piekła – przyznaję się do drobnego plot armoru, ale zwalam to na sprytny plan piekła, aby dalsze wydarzenia potoczyły się właśnie tak.

Dziękuję za uwagi i pozdrawiam!

Cześć, Zanaisie!

Po pierwsze – nie budzi wątpliwości, że Twoja ogólna sprawność pióra, umiejętność kreacji świata, bohaterów, prowadzenia fabuły – znacznie wyrasta ponad przeciętną Portalu i ponad mnóstwo utworów publikowanych gdzie indziej. Mówię o statystyce, bo oczywiście mamy tu kilkoro autorów zdolnych pisać pojedyncze opowiadania na równym lub wyższym poziomie. Zwłaszcza zaś robi na mnie wrażenie, jak bardzo poprawiłeś się językowo, musiałeś wykonać tu ogrom pracy. Pierwsze Twoje teksty jeżyły się od błędów nawet po korekcie, a teraz nie tylko nic mnie nie raziło przy lekturze, ale wręcz kiedy już przez moment myślałem, że znalazłem pomyłkę, to sam nauczyłem się czegoś nowego.

Czyli mamy historię krasnoludów, którzy dokopali się zbyt głęboko, przedstawioną z perspektywy orka-przestępcy zatrudnionego przy kopaniu. Jak często przy Twoich tekstach – niby błahostka fabularna, ale oryginalny punkt widzenia dodaje jej głębi, a jakość wykonania pozwala przeżywać zdarzenia wraz z bohaterami i zadawać sobie pytania. W tym przypadku, o istotę odpowiedzialności indywidualnej i zbiorowej. Ukazany świat budzi nasz sprzeciw nie tylko ze względu na konkretne niegodziwe przepisy, ale chyba przede wszystkim dlatego, że więźniowie mają (mogą) wykupić się, odpracowując winy wobec społeczeństwa zamiast indywidualnej kary i poprawy, a potem sprawiedliwość przeważnie ukazywana w narracji jako boska dotyka wszystkich tak samo. Powiedziane jest przecież, że Sodoma ocalałaby, gdyby znalazło się w niej dziesięciu sprawiedliwych. Przypuszczam, że przedstawiciel cywilizacji konfucjańskiej wzruszyłby nad tym ramionami, aczkolwiek nie mam żadnego pod ręką, aby to na nim przetestować.

Wątpliwości przedstawione przez Atreju w większości mnie nie przekonują. Wydało mi się jasne, że teokracja może obejmować część państw lub tylko jedno, w końcu z takimi przeważnie mamy do czynienia. Nawet w obrębie scentralizowanego katolicyzmu zdarzyła się przecież teokratyczna Hiszpania z własną inkwizycją raczej formalnie uznającą autorytet papieża. Wydaje mi się wprawdzie, że akurat na terenie USA bardziej prawdopodobne byłoby wyrośnięcie takiego systemu na gruncie protestanckiego fundamentalizmu, ale mogę się mylić, nie znam się na tym zbyt dobrze. Również uderzyło mnie przy lekturze, że więcej sensu miałoby przedstawienie zdarzeń w następującym porządku: najpierw odkrycie wymiaru czy też świata równoległego przypominającego tradycyjne piekło, a potem wzrost znaczenia Kościoła, jego dalsze upodobnienie do korporacji i powszechne uznanie tegoż wymiaru za piekło.

I ostatnia, powiązana z tym kwestia, na którą przedmówcy także zwracali już uwagę: punkt ciężkości tekstu. Teokracja pozostaje gdzieś w tle, skupiamy się na gonitwie za rozwojem bez rozpoznania konsekwencji (naukowych i społecznych) oraz jej smutnych skutkach. Gdzie tutaj grupa docelowa? Ci, którzy optują za rozwojem, a wiara nie jest im bliska, chcieliby raczej, aby fundamentalizm nie został przedstawiony jako pretekstowe Zło w tle, lecz głębiej przeanalizowany, z ostrzeżeniem przed konkretnymi mechanizmami zbliżania się do zbrodniczego systemu. Niektórzy mogliby nawet uznać opowiadanie za (przychylną niestety) alegorię dogmatycznych ostrzeżeń przed elektrowniami atomowymi, które kiedyś, w jakiś tajemniczy sposób miałyby przynieść ludzkości zagładę. Z kolei czytelnicy wierzący i bojący się rozwoju nauki mogą, jak przypuszczam, po prostu oburzyć się przedstawieniem Kościoła, nic więcej z tekstu nie wynosząc.

Wyłowione z komentarzy:

Te słabsze usunąłem z portalu xD

Chciałbym tylko dla zasady wspomnieć, że jakkolwiek usunięcie tekstu jest Twoją suwerenną decyzją, to moim zdaniem wywiera jak najfatalniejsze wrażenie na czytelnikach, którzy poświęcili ileś czasu na lekturę i podzielenie się wrażeniami, a już zwłaszcza (!) na betujących.

 

Pod kątem oceny piórkowej mam z tym opowiadaniem potężny kłopot. Choćby dlatego, że może mi już brakować kwalifikacji, aby Cię jeszcze naprawdę oceniać. Jak powiedziałem, techniką pisarską przerastasz ogół Portalu o tyle, że na samej tej podstawie można by wszystkim Twoim tekstom przyznawać Piórka, wszystkie mogą być reklamą NF, wszystkie mogą przekonywać przypadkowego czytelnika, że znajdzie tu lepsze utwory niż w księgarni. Automatyczne nagradzanie danego autora byłoby jednak takim samym wypaczeniem, jak przykładanie do różnych autorów różnej miary, żądanie od Ciebie więcej celem danego wyróżnienia – a pomiędzy tymi skrajnościami jest naprawdę bardzo mało miejsca. Pozostaje skupić się na innych (niż jakość wykonania) aspektach oceny tekstu. Tutaj zaś, jak wyjaśniłem, nie widzę prawdopodobnej grupy docelowej, a lektura pozostawiła mnie raczej zmieszanego, nie z jasnym wrażeniem, że pogłębiła moje rozumienie świata. Nie umiem uczciwie odpowiedzieć, czy przypadkiem nie zagłosowałbym na TAK, gdyby takim dziełem popisał się mniej mi znany autor. Mniemam jednak, iż nie uczynię Ci krzywdy głosem na NIE.

Pozdrawiam serdecznie,

Ślimak Zagłady

Hej, Ślimaku

Pozwól, że zacznę od końca – NIE absolutnie mi krzywdy nie robi. Tekst wyszedł drukiem i przyznam, że jestem z niego zadowolony, chociaż wiem, iż można by jeszcze poprawiać.

Horrory to nie moja mocna strona, bo wciąż nie rozumiem, jak można się przestraszyć słowa drukowanego, więc zamiast nastroju idę w efekciarstwo.

Bardzo mnie cieszą Twoje słowa o moim rozwoju, bo trudno zaobserwować to samemu, a Ty akurat często mnie betowałeś i czytałeś.

Rozumiem argument o grupie docelowej, ale przyznam, że w opowiadaniach rzadko zwracam na to uwagę. Patrzę na temat, limit znaków i liczę, że wymyślę w miarę znośną historię. Komentarze na LC chwaliły opowiadanie za pomysł, nie sądzę, by ktoś mógł poczuć tu dreszczyk strachu, ale dla mnie wystarczy. Tak samo z “głębią” tekstu – jeden raz chciałem tylko przekazać coś ważniejszego, w “Koniach na dalekim brzegu”. Swoje pisanie traktuję jako przedstawienie ciekawej (mam nadzieję) historii, świata lub bohaterów. Rozrywka, nic więcej. Dlatego tak, nie wiem, jaka grupa docelowa tu pasuje – może tylko grupa ciekawskich, co się wydarzy po podróży do Piekła :)

Te słabsze usunąłem z portalu xD

Chciałbym tylko dla zasady wspomnieć, że jakkolwiek usunięcie tekstu jest Twoją suwerenną decyzją, to moim zdaniem wywiera jak najfatalniejsze wrażenie na czytelnikach, którzy poświęcili ileś czasu na lekturę i podzielenie się wrażeniami, a już zwłaszcza (!) na betujących.

Są w kopiach roboczych, więc nie tak, że nie można ich wrócić. Część miała kłótnie, część chciałbym wykorzystać do recyklingu i wysłać na jakieś konkursu, a część była po prostu słaba i wstyd :P Ogólnie, nie jest to zabroniona praktyka, chociaż może trochę nieetyczna (moje komentarze też nieraz przepadły). Przyjmuję głos krytyki.

Dziekuję bardzo za tak miłe słowa, mam nadzieję, że jeszcze zdarzy się okazja podsunąć Ci jakiś lepszy tekst do przeczytania, chociaż na portalu już rzadko bywam.

Pozdrawiam serdecznie!

 

a część była po prostu słaba i wstyd :P Ogólnie, nie jest to zabroniona praktyka, chociaż może trochę nieetyczna (moje komentarze też nieraz przepadły).

Jasne, że nie jest zabroniona, od razu pisałem, że to Twoja decyzja. Sam nieraz patrzę na swoje dawniejsze teksty krytycznie czy wręcz z zażenowaniem (nie mogę sobie na przykład odpuścić, że w Wyrywaniu zębów nie wpadłem na pomysł z hipopotamem podsunięty potem przez Krara), więc rozumiem, że te uczucia mogą urosnąć na tyle silnie, aby zmusić kogoś do ukrycia tekstu. Może to wręcz oznaka przełomu w rozwoju literackim? Przypominam sobie, że Słowacki w tym okresie, gdy zaczął pisać rzeczywiście wybitnie, wyraził się wprost, iż znienawidził swoje wcześniejsze utwory.

Myślałem o tym też dlatego, że kojarzę mgliście, iż pod drugim Lowinem ktoś Ci także napisał esej o filozofii przyznawania piórek. Postawił przy tym tezę, że gdyby opowiadania z dwóch pierwszych tomów wiedźmińskich były publikowane na NF, po pierwszym kilka kolejnych raczej nie otrzymałoby Piórka. Możliwe, że tamta Loża była ogółem nieco surowsza od obecnej.

Dziekuję bardzo za tak miłe słowa, mam nadzieję, że jeszcze zdarzy się okazja podsunąć Ci jakiś lepszy tekst do przeczytania, chociaż na portalu już rzadko bywam.

Też zdecydowanie mam taką nadzieję!

Zan, moją opinię znasz z bety, więc nie będę się powtarzał, oprócz tego jednego – świetny tekst :) 

 

Pozdrawiam serdecznie 

Q

Known some call is air am

Hej, Outta

Dzięki raz jeszcze za betę :)

Pozdrawiam!

Dobra, nie będę się za bardzo rozpisywać, bo podczas bety nagadaliśmy się dość i wiesz, że mi się podobało.

Historia jest oryginalna, ciekawa, masz tam parę zaskoczeń. Główny bohater wyrazisty, jego motywacja i postępowanie gra i buczy, podobnie w przypadku pozostałych postaci. Zakończenie logiczne, w sumie spodziewałam się, że skończy się katastrofą, ale jednocześnie nie miałam wrażenia przewidywalności.

Dobre było :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Cześć Zanais!

 

Ciekawa i trzymająca w napięciu historia, kwestie chrześcijańskiego uniwersum potraktowane dosyć powierzchownie, ale całkiem nieźle współgra to z halonem i religijnym korpem, które handluje energią. Czyżby element czarnego humoru? Nie do końca rozumiem dlaczego, ale do pewnego stopnia przypominało mi anime NGE.

Bohaterowie niby prości, trochę filmowi, ze sporą motywacją do działania i strasznymi przewinieniami na karku. Wizja innego świata, który odwiedzają sugestywna i mroczna, szczególnie to chodzenie po czerepach, ale czytałem już u Ciebie paskudniejsze setting (skórożercy, brrrrr). Co nie znaczy, że jest źle, jest dobrze, ale mam chyba zbyt wysokie oczekiwania w stosunku do piekła.

Za to motyw jabłek przepiękny, podobnie jak bezpostaciowych demonów, tworów innego świata, które na głos kolegi wbiły na planetę, by… Do przedostatniej sceny tekst robił wrażenie jedynie udanej przygodówki, ale obserwacje bohatera i jego pogodzenie się z tym, czego z Jo doświadczają dodaje tak potrzebnej głębi do obrazka, zapachniało poznaniem i kilkoma innymi ciekawymi tematami do rozkmin o czfartej nad ranem.

Świetny tekst, zdecydowanie biblioteczny. Piórkowo po krótkim namyśle również jestem na TAK. Wypaczona religia (znowu) i światotwórstwo zrobiły robotę.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Hej, Irko

Owszem, beta była długa i treściwa, ale wyszła na dobre :)

Cieszę się, że upływ czasu nie zmienił Twojego zdania o tym tekście.

Dziękuję i pozdrawiam!

 

Hej, Krarze

NGE nie znam, chodzi o Neon Genesis Evangelion? Jeśli tak, to tylko słyszałem. Kapka czarnego humoru był w planach, ale tylko w postaci cynicznych przemyśleń bohatera.

Setting nie równa się skórożercom, bo i są filtry w hełmach, cenzurujące co straszniejsze, i tam okrucieństwo było chyba bardziej odczuwalne przez stosunek do niego zwykłych ludzi (powiedzmy, że zwykłych). W piekle ból jest dla samego bólu i bez otoczki społecznej/emocjonalnej nie ma takiego wydźwięku ;)

Zwykłych demonów nie planowałem od początku, zbyt ograne (piekło w ogóle przypomina zdartą płytę), miło mi, że taka wersja się spodobała. No i przemyślenia – zawsze problem, czy czytelnik uzna je za wiarygodne.

Dzięki za TAKa (kurczę, faktycznie znów wyszło antyreligijnie xD) i lekturę!

Pozdrawiam serdecznie

Heh, no sama koncepcja piekła jest raczej głupia, ale przecież to nie Twoja wina, zresztą powykręcałeś trochę, żeby było ciekawiej.

Za to najbardziej leżała mi sugestywność, bo faktycznie czuło się i widziało wszystko, co się działo, jakoś mi się kolejne obrazy z kina klasy B przewijały przed oczami, Event Horizon, Hellraiser, nawet miejscami Sunshine. Wszędzie gdzie ból i szaleństwo. Jest pewna tajemnica, jest pewne jej rozwiązanie… nie żeby “chciało się wiedzieć, o co chodzi”, ale raczej “co się stanie”, bo od początku jest takie napięcie, że nie ma wątpliwości co do nadchodzącej katastrofy. Narracyjnie przypominało mi Stephensona, szybko, zwięźle, sama akcja – mnie to akurat średnio leży, ale innym generalnie się podoba, a i wykonanie na naprawdę wysokim poziomie. Nie ma do czego się przyczepić (a jak niektórzy wiedzą – lubię). Zresztą samo się przeczytało, prawie nie miałem w tym udziału. Gdyby było dłuższe, to narzekałbym, że nie ma nic poza mięchem.

A tak – dobra robota!

5.5

Hej, Vargu

Hm, no konkurs był na antologię związaną z piekłem, więc cóż, też podchodziłem nieufanie, bo o piekle już było tak wiele tekstów, że trudno coś nowego wycisnąć.

Wymieniłeś trzy filmy, które bardzo lubię – nie przeczę, że lubię ich estetykę i mają wpływ na moje pisanie.

Akcja pędzi do przodu, bo limit był dość krótki oraz osobiście wolę to “mięcho” niż długie strony spokoju, ale z pewnością, gdybym pisał dłuższą opowieść, tempo by zwolniło. Trzeba czasem odetchnąć, z tym się zgodzę. Jeszcze nie opanowałem takie planowania opowieści pod limit, aby się zawsze wyrobić, więc było tu nieco cięć. Mam rozwlekły styl.

Dziękuję za wizytę i cenną opinię!

Pozdrawiam serdecznie

Hej!

Przychodzę z komentarzem, późnym, ale jeszcze nie spóźnionym. :D Niespecjalnie byłam zaskoczona, że po przeczytaniu tego tekstu miałam pewność, że dostanie on ode mnie TAKa, bo lubię to, jak piszesz i oczekiwania miałam duże. Nie zawiodłam się, tekst ma wszystko, co trzeba – emocje, bohaterów, świat.

I nad światem się najbardziej pochylę, bo sama jego kreacja zrobiła na mnie największe wrażenie. Skakanie do piekła po źródło nieskończonej mocy na zlecenie kościoła rządzącego światem to materiał, z którym można wiele wypracować i wykorzystałeś jego potencjał w pełni. A zachłanność zabijająca ludzi jest równie wdzięczna, pewnie dlatego, że bardzo realistyczna.

To co mi się najbardziej podoba jednak to poruszenie tu temat nieskończoności w piekle, który osobiście uważam za ciekawy. Natychmiast przypomniał mi cykl książek Teda Williamsa, zaczynający się od “Brudne ulice nieba”, który swoją drogą serdecznie polecam. Tam również autor starał się podkreślić raczej przytłaczające znaczenie słowa “nieskończoność” i konsekwencji, jakie ono za sobą niesie. Jestem zdania, że Wam obu – choć na zupełnie inne sposoby – się udało. Tutaj ciężko się dziwić, że jeśli ktoś widział piekło, zrobi wszystko, aby go uniknąć.

Nie spodziewałam się po tym opowiadaniu happy endu i pozostawiło mnie ono z pytaniami i z emocjami, a o to przecież w literaturze chodzi – a przynajmniej ja tego w niej szukam.

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Hej, Verus

Ech, te duże oczekiwania ;) Co za presja!

Myślę, że ujrzenie piekła zdziałałoby cuda w resocjalizacji, a jednocześnie trudno powiedzieć, jak zmieniłoby społeczeństwa. Zdecydowanie temat na socjologiczną fantastykę. Jakkolwiek odkrylibyśmy niebo, czy piekło, ludzie pewnie i tak próbowaliby wykorzystać je do własnych celów, jak tutaj Prometex.

To dość krótki tekst i chciałem pokazać, że dla tych, którzy widzieli piekło, słowo “nieuniknione” oznacza prawdziwy horror. Kiedy demony wymykają się koncepcjom ludzkich religii, trudno szukać ratunku w Bogu. Wtedy zostaje tylko czekać na to, co prędzej czy później nastąpi.

Dziękuję za TAKa i lekturę :)

Pozdrawiam

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Cieszę się, Anet :)

Hej, Zanaisie.

To nie pierwszy Twój tekst, który komentuję, więc pominę zapoznawczy i kurtuazyjny wstęp. Oczywiście nie znaczy, że będę gburem. :)

Co wyrzuciłbym z pierwszego fragmentu:

– Cztery minuty.

Leżę w metalowo-szklanej kapsule pod czujnym okiem chmary sensorów, ze skórą naszpikowaną igłami i w skafandrze, który kosmonautów przyprawiłby o atak wściekłej zazdrości.

Dlaczego? Ponieważ wypiłem parę drinków za dużo i rozjechałem osiemnastokołowcem emerytowanego księdza wracającego z balu charytatywnego.

Może zasłużyłem.

– Jack. Parametry w normie. Tak trzymaj.

Nie, skarbie. Nic nie jest w normie, ale wstrzykujecie mi wystarczająco dużo gówna, abym tkwił tu spokojnie jak na masażu i nie padł na zawał. Prometex dba o swoich infernautów, bez dwóch zdań. Nie po to łamali nam psychikę i wydali miliony na szkolenie, by komuś najzwyczajniej stanęła pikawa, co nie? Wpatruję się w napisy wytłoczone na szkle pokrywy i zaczynam je bezgłośnie recytować. Sam papież święcił te modlitwy. Jak mówiłem, Prometex nie oszczędza.

– Dwie minuty.

Słyszałem, że na początku większość infernautów wracała martwa lub w katatonii, z której już nie wychodzili. Reszta? Krótsza lub dłuższa rekonwalescencja. Sam spędziłem pół roku w korporacyjnej klinice gdzieś przy Yellowstone. Lasy, jezioro, czyste niebo – raj, człowieku. Zastęp aniołów stanowili neurolodzy, psychologowie i terapeuci, ostrożnie próbujący poskładać puzzle naszych rozsypanych umysłów.

Zanim wróciłem do skoków, Prometex udoskonalił kombinezony. Prawdziwy ze mnie szczęściarz.

– Jedna minuta. Tętno ci rośnie, Jack. Postaraj się uspokoić.

A co ja robię, panno nie-znam-cię? Pieprzona anonimowa zdzira, wybrana tylko ze względu na kojący głos, chrzani mi o spokoju!

To nie ona tu leży.

– Podaję „koktajl”.

Rurkami nadciągają kolorowe płyny. Przechodzą przez igły, a potem gwałtownie wlewają się w żyły i mięśnie. Znieczulenie, psychotropy, adrenalina, pewnie ze sto innych preparatów wymyślonych przez jajogłowych kolesi pijących właśnie latte i robiących zakłady, czy wrócę żywy. Pieprzyć ich.

– Dziesięć… Dziewięć…

Znajdź Jabłko. Znajdź Jabłko, Jack.

Igły wychodzą z ciała, skafander się zamyka, tworząc hermetyczne środowisko. Pompy tłoczą powietrze do hełmu. Pełna gotowość, panie kapitanie!

– Trzy… Dwa…

Boże!

Sam skok trwa ułamek sekundy. Kapsuła znika i…

Najgorszy jest chaos. Na szkoleniu tłumaczyli nam, że Piekło ma zaburzony ciąg czasoprzestrzenny – cokolwiek to znaczy – i nasze zmysły nie są dostosowane do przyjmowania tamtejszych bodźców.

To brzmi całkiem mądrze w ustach profesorków, ale rzeczywistość jest o wiele gorsza.

Wizjery natychmiast nakładają dziesiątki filtrów, ale wiem, co oglądam, i żadna cenzura tu nie pomoże. Wszędzie śmierć, a zaraz później wypaczone zmartwychwstanie cholernych nieszczęśników, aby mogli umrzeć jeszcze raz w najokrutniejszy sposób. Kształty rozmywają się i falują – program robi, co może, abym nie widział dokładnie tego koszmaru, ale wyobraźnia uzupełnia wszystkie braki. Twarze, szczątki twarzy, niby-twarze przemykają przed hełmem lub uderzają w niego, zostawiając czerwone kleksy.

Dusze.

Są wszędzie – nade mną i dookoła. Materialne, krwawiące, cierpiące. Przypomina to brodzenie na dnie oceanu wśród ławicy umierających ryb. Potępieni rozstępują się przede mną i ścieśniają, gdy ich minę. Dlaczego? Skąd mam wiedzieć? Lepkie strzępy bez przerwy spływają na skafander, po czym znikają, gdy dusze wracają do pierwotnych kształtów na kolejną porcję bólu. Krzyki, zawodzenia i wycie niezliczonych gardeł uderzają w izolatory akustyczne i dochodzą do mnie w postaci znośnego, ale uporczywego pisku.

Witamy w Piekle.

Robię ostrożny krok naprzód. Światła z naramiennych reflektorów suną po podłożu z wyjących głów, buty zapadają się w miażdżonych czaszkach i śliskich mózgach. Po chwili czerepy odrastają, aby dalej zawodzić.

Zmierzam w kierunku nikłego poblasku, ledwie dostrzegalnego wśród drgających ciał. Jabłko. To musi być Jabłko.

Hałas rośnie. Niedobrze. Hełm wycisza wszechobecną kakofonię, ale tym razem to coś innego – przeszywa nawet izolatory. Ostry krzyk dociera do środka i wrzyna się w uszy. Zaciskam zęby, pisk świdruje jak wiertarka. Rośnie i rośnie. Mówimy na to Echo. Wędrująca chmura czystej rozpaczy. Serwostabilizatory błyskawicznie blokują kolana – nie upadnę, ale odpływam… na… moment… Robię pod siebie, kombinezon wszystko pochłania i odprowadza.

Koniec.

Pierwsze, czego uczą na szkoleniu, to panowanie nad emocjami, ale tutaj cała nauka jest gówno warta. Tak naprawdę liczą się tylko preparaty z PPP – Pana Przyjaznego Plecaka. Wiem, że wbił już mi igły w plecy i teraz pompuje swoje eliksiry, niczym palacz sypiący węgiel do kotła lokomotywy parowej. To ja – pieprzone ludzkie choo-choo! Klecha, którego rozsmarowałem na kilkudziesięciu metrach asfaltu, pewnie siedzi teraz z aniołkami i rechocze, sącząc zimną tequilę: Jak tam, Jack? Odechciało ci się jazdy po pijaku?

Żebyś wiedział, ojcze. Pokuta pierwsza klasa!

Znów kroczę, zastanawiając się, czy w żyłach mam jeszcze krew, czy tylko chemię z korporacyjnych laboratoriów. Przeciskam się między roztopionymi twarzami, czuję na pancerzu uderzenia zwęglonych dłoni. Nic mi nie zrobią. Skafandry są twarde jak stal.

Jabłko! Leży spokojnie między krzyczącymi głowami.

Waży parę kilogramów, mieści się w dłoni i emanuje mdłym białym światłem. Miliardy dolarów zainwestowane przez Prometex w rozwinięcie teorii Glenna-Browna o podróżach międzywymiarowych znalazły uzasadnienie właśnie w Jabłkach. Czym są? Według Kościoła Odrodzonego to grzechy, które zostały odkupione cierpieniem. Czysta energia dowodząca bożego miłosierdzia, a my, infernauci, odzyskujemy ją z piekielnych otchłani niczym dawni krzyżowcy walczący o relikwie wśród piasków Ziemi Świętej.

Nasłuchałem się tego w telewizji, a później na szkoleniu. Spotkałem też faceta, który twierdził, że kilku fizyków ma swoje zdanie na ten temat, ale trzymają gęby na kłódkę. Czasy stosów minęły, czasy ekskomuniki – wręcz odwrotnie. Najważniejsze, że w tej kuli piekielnej energii siedzi moc kilku elektrowni atomowych – prawdziwe zbawienie dla świata z niemal wyczerpanymi źródłami węgla oraz ropy.

Schylam się i podnoszę Jabłko. Skok trwa dokładnie dziesięć minut. Zostały mi trzy. O ile system nie nawali, wtedy trzeba czekać kolejne sześćset sekund. Pechowcy mieli dwie awarie z rzędu.

Wizjer eksploduje alarmową czerwienią. Nie, nie, nie! Kręcę głową, szukając pomiędzy duszami złotych przebłysków. Widzę je, nadchodzą z prawej, więc rzucam się w lewo i biegnę najszybciej, jak mogę.

Demon.

Żadnych rogów, czerwonej skóry, paszczy z kłami i ognistych mieczy. Obca energia przypominająca ośmiornicę z piorunów. Bardzo wściekłą ośmiornicę. Przeniknie skafander bez trudu, po czym wypali żywą tkankę do gołych kości.

I skaże na Piekło.

Odbezpieczam pojemnik na rękawicy i strzelam za siebie białą chmurą – mieszaniną poświęconego halonu, opiłków srebra i soli. Może zyskam parę sekund. Roztrącam dusze, głuche uderzenia dudnią w hełmie.

Minuta do powrotu.

System ostrzega, że demon jest kilka metrów za mną. Plecak rzęzi – adrenalina kotłuje się w strzykawce. Pod stopami pękają czaszki; jeśli się poślizgnę to koniec. Obrazy przed oczami zlewają się w jedną rozmazaną plamę. Po chwili uświadamiam sobie, że krzyczę, wyję, kropelki śliny osiadają na wizjerze, w brzuchu czuję lodowaty ucisk.

To nie śmierć mnie przeraża, tylko świadomość, że gdzieś tutaj jest miejsce specjalnie dla mnie; czeka, bym zajął je na wieczność, na nieskończone eony cierpienia.

Więc uciekam z Jabłkiem w ręku i patrzę na odliczający zegar.

Cztery…

Trzy…

Złoty blask wypełnia hełm.

Nie myślę… biegnę…

Witają mnie modlitwy po łacinie.

Spryskiwacze obmywają skafander wodą święconą. Z głośników płyną nagrania egzorcyzmów wygłaszane przez samego papieża. Banda technicznych czym prędzej otwiera kapsułę, ale nie ze względu na mnie – wyrywają mi Jabłko i znikają za drzwiami.

Adrenalina powoli schodzi, zaczynam się trząść i jednocześnie mam ochotę śmiać się na cały głos, ale usta nie słuchają. Czekam, aż ktoś łaskawie odłączy mnie od sprzętu.

Jest dobrze… Jest dobrze. Po raz trzeci zdobyłem Jabłko.

Jak widzisz, całkiem sporo. Nie muszę wszystkiego wiedzieć po przeczytaniu kilku akapitów. Tak samo gdy oglądam film, nie chciałbym słyszeć w pierwszych minutach głosu lektora, który mówi mi, gdzie jest właśnie bohater, co to za miejsce i dlaczego się w nim znajduje. A już na pewno nie chcę dowiedzieć się zaraz po skoku, że bohater wskoczył do piekła.:) Odebrałeś mi tym samym całą przyjemność oczekiwania na to, co nie wyjaśnione. Gdybyś wymazał pierwszą wzmiankę o piekle, znacznie silniej wybrzmiałoby wtedy zdanie trzy akapity dalej – Witamy w Piekle. Przy powyższych cięciach tekst zyskałby na dynamice, choć i tak masz ją na dobrym poziomie. Metafory o brodzeniu po dnie oceanu, w takiej scenie akcji, też mógłbyś sobie odpuścić. Przy takim zastrzyku adrenaliny tylko pisarz może pomyśleć, że człowiek skłony jest wtedy do metafor.

 

Fragment trzeci, zaczynający się od słów:

Prometex to korporacja kościelna – jedna z wielu

Przeskanowałem wzrokiem. Zacząłem czytać od słów:

Wchodzę do pachnącej czystością stołówki.

Bo bohater w końcu COŚ ROBI, zamiast info-dumpowo myśleć.

Dalej jest już nieźle, fabuła fajnie płynie i choć nadal wyrzuciłbym część treści informacyjnych, to przyznaję z przyjemnością, że tempo akcji utrzymujesz dobre do samego końca. :) Za to duże plusy.

Teraz temat bardziej ogólny, czyli naboru więźniów, który pojawia się od czasu do czasu w literaturze czy też filmie, i jak w Twoim pomyśle powyżej. Mam co do tego odmienne zdanie. Oglądam dokument na Polsacie Więzienie, a także inne dokumenty na platformach streamingowych, które poruszają tematy więzień czy zbrodni i skłaniam się bardziej do rasistowsko brzmiącego wywodu Cezarego Pazury w filmie “Chłopaki nie płaczą” o murzynach z Afryki. Odcinając od tego rasizm i komedię, to wywód całkiem logiczny i prawdopodobny. To samo dostrzegam w programach dokumentalnych. Widzę tam ludzi z dużymi brakami w uzębieniu, często niewyraźnie mówiącymi, mającymi problemy z budowaniem podstawowych wypowiedzi, osoby nierozgarnięte, nieprzystosowane życiowo, a niejednokrotnie upośledzone czy to społecznie, czy to komunikacyjnie, czy wręcz fizycznie. Trudno nie pomyśleć, że rzeczywiście siedzą tylko ci, którzy nie potrafili uciec.

Podobnie myślę o motywacji więźniów. Skąd przeświadczenie, że ich głównym celem jest z nich wyjść? Gdyby tak rzeczywiście było, prawie w ogóle nie mielibyśmy do czynienia ze zjawiskiem recydywy. To, że przed kamerą każdy (w dokumentach) mówi, że chciałby wyjść i założyć rodzinę, to w wielu przypadkach gadka pod kamerę i społeczeństwo. Bo takie jest zapatrywanie i norma społeczna. A ja widzę ludzi nieprzystosowanych społecznie, nie mających naturalnych umiejętności budowania rodziny, zaburzonych, leniwych, niezaradnych, którym najzwyczajniej w świecie dobrze jest, gdy ktoś się nimi zajmie. W tym przypadku Państwo. Dostają dach nad głową, jedzenie, telewizję i nie muszą ponosić żadnej odpowiedzialności czy to za swoje życie, czy za innych. I wielu jest z tym wygodnie, choć niewielu się do tego oficjalnie przyzna. Podobnie ma się sprawa z zabójcami i poważnymi kryminalistami. Jak oglądam wywiady z nimi, to aż dziw bierze, jak udawało im się cokolwiek zrobić “seryjnie”. Tu winiłbym najbardziej społeczeństwo i odwracanie wzroku, bez względu na kraj. A to wszystko bardzo gryzie mi się z Twoją trójką bohaterów. Nie sprawiają bowiem takiego wrażenia.

Sam widziałbym najszybciej w takiej roli byłych wojskowych, policjantów, komandosów, najemników. Wszystkich tych, którzy uczestniczyli już w konfliktach zbrojnych, sięgali po broń, strzelali, a być może nawet zabili. Myślę, że już tylko tajemnicą poliszynela jest, iż wszyscy garną się do mundurów tylko i wyłącznie z pobudek patriotycznych.

Pomijając to wszystko, bo to wyłącznie moje subiektywne zdanie, napisałeś rasowe opowiadanie. I nieustannie jestem pod wrażeniem wymyślanych przez Ciebie gadżetów, symboli i przedmiotów. Są błyskotliwe i logicznie dopasowane do opowiadanej fabuły. Tylko pozazdrościć.

Podsumowując, to bardzo dobry tekst. Trochę bym powycinał, ale niewiele zmieniłoby to w historii i jej przekazie.

Pozdrawiam serdecznie.

 

Hej, Darconie

To ja również bez wstępu ;)

Zgadzam się z Tobą, że ukrywanie, dokąd wybiera się bohater (Piekło), lepiej wybrzmiewa w Twojej wersji. Nie pomyślałem o tym, przyznaję.

Natomiast infodumpy, to wina mojego przekonania, że lepiej wytłumaczyć, niż odwrotnie. Taki np. Dukaj ma zgoła odmienne zdanie ;) Opowiadanie wcale nie miało dużego limitu jak na moją wizję, więc wolałem wybrać spory infodump niż przedstawić świat spokojnie, za pomocą dialogów i tak dalej. 

Z kolei ozdobniki typu przymiotniki wynikają z brzmienia, które mam w głowie, gdy czytam tekst. Czasem wychodzi mi za sucho i coś dodam, czasem odejmę. Może to kwestia stylu.

Więźniowie – no tutaj się nie zgodzę. To znaczy, rozumiem Twoje argumenty, ale sądzę, że generalizujesz. Zawsze znajdziesz więźniów apatycznych, nierozgarniętych, nieprzystosowanych do życia w społeczeństwie, ale ja takich nie mam. Bohater rozjechał księdza przypadkiem, Jo zrobiła aborcję, i to wystarczyło, by trafić do pudła. To nie osoby “wykolejone” życiowo. Myślę, że spośród wielu tysięcy więźniów Prometex bez problemu znalazłby kilka setek ludzi zdolnych do wybrania profesji infernauty. Czy byli żołnierze lub policjanci również by się nadawali? Nie wszyscy, ale na pewno, za to Prometex musiałby płacić im więcej i zagwarantować więcej praw, nie wspominając, że w przypadku śmierci, odszkodowania i dezaprobata opinii publicznej byłyby znacznie większe. Tanie “mięso armatnie” wydawało mi się bardziej realistycznym wyborem dla korporacji.

Dziękuję Ci bardzo za miłe słowa, staram się za każdym razem, ale różni wychodzi ;)

Pozdrawiam serdecznie

Tak, generalizuję. I faktycznie, takie osoby mogą się znaleźć w wielu środowiskach. Zapomniałem, że u Ciebie to nie byli typowi przestępcy. Chociaż Greg wpisuję się pod typową patolkę. ;)

Myślę, że spośród wielu tysięcy więźniów Prometex bez problemu znalazłby kilka setek ludzi zdolnych do wybrania profesji infernauty.

To prawda, czy było to w tekście i mi umknęło? To znaczy, jakieś wskazanie na “sortowanie kandydatów”.

 

Ciekawe spostrzeżenie, Darconie, a propos więźniów. Ja widzę to bardzo podobnie do Ciebie – większość z nich to, napiszę brutalnie i dosadnie, debile, społeczne odpady i idące na łatwiznę cwaniaki, dla których konsekwencje czynów to tylko opcja, w dodatku odsunięta w czasie, więc nie tak straszna. Ale nie wszyscy tacy są, bo to zależy za co poszli siedzieć. Znam kilku co odbębniło wyroki i wyszli na ludzi – A. Siedział za pobicia i rozboje, teraz ma rodzinę i pracuje w Austrii; B. siedział za dragi, zaliczył kilka odwyków i szpital psychiatryczny, dziś ma firmę, jest czysty od wielu lat, dał się ponownie ochrzcić i jest fajnym gościem, z którym czasem współpracuję; M. po wyjściu, a siedział dwa razy za przemyt, mieszkał u mnie przez miesiąc, pożyczałem mu ubrania, zmienił środowisko i znajomych a dziś mieszka na Pomorzu, ma firmę transportową, dług wobec mnie i mojej rodziny spłacił z nawiązką. To kilka przykładów tych, którym się udało i pasowaliby do eksperymentów. Ale znam i takich, którzy regularnie wracają do pudła, bo nie potrafią żyć inaczej, jeden siedzi od kilkunastu lat za morderstwo i mam szczerą nadzieję, że zgnije w więzieniu, bo to typowy właśnie odpad, inny kilka dni przed rozprawą odebrał sobie życie. Generalizacja generalizacją, ale poza nielicznymi wyjątkami, obraz, który masz w świadomości IMO pokrywa się z rzeczywistością i tym jak ja sam to widzę. Pozdrawiam serdecznie Q

Known some call is air am

Długo nie mogłem się zabrać do przeczytania, bo unikam horrorów. Wiedząc, że będzie wyjątkowo dobrze napisany, zdecydowałem się w końcu przeczytać. Co więcej przeczytałem też komentarze. Nie żałuję poświęconego czasu. Warto było. :)

Darconie

To prawda, czy było to w tekście i mi umknęło? To znaczy, jakieś wskazanie na “sortowanie kandydatów”.

Chyba wziąłem to za logiczne, że infernautów jest mało, a więźniów wiele. Akcja dzieje się w USA, a tam więzienia są przepełnione. Myślę, że w przypadku teokracji byłoby jeszcze gorzej.

Pozdrawiam

 

Koalo

Cieszę się, że zdecydowałeś się jednak sięgnąć po Uśmiech, nie jest z niego taki krwawy horror ;) Dziękuję za poświęcony czas, dla autora to zawsze radość, gdy czytelnik wychodzi zadowolony :)

Pozdrawiam

Kupiłam ten świat, pomysł, wykonanie i bohaterów, płacę w srebrze. 

ninedin.home.blog

Kupiłam ten świat, pomysł, wykonanie i bohaterów, płacę w srebrze. 

I… sprzedane!

Dziękuję, Ninedin, zawsze miło się dowiedzieć, że tekst się podoba :)

Nowa Fantastyka