Profil użytkownika


komentarze: 61, w dziale opowiadań: 48, opowiadania: 22

Ostatnie sto komentarzy

Moim skromnym, “się” na końcu każdego dłuższego zdania brzmi niezręcznie, dlatego osobiście, dla świętego spokoju, dodałbym na końcu “przez moment”.

I z tymi słowy krewki pan Josek przypalantował panią Łaję w gambetę.

Robi się ciekawie – a myślałem, że zadałem z grubsza zerojedynkowe pytanie. :D

 

Zakapiorze, regulatorzy, Ślimaku – bardzo dziękuję. Jim, powodzenia w dociekaniach. Dorzucę do tego jeszcze jedną kwestię: co, jeśli przynajmniej jedno z małżonków cierpi na rozdwojenie jaźni?

I z tymi słowy krewki pan Josek przypalantował panią Łaję w gambetę.

Ratunku! Która forma jest poprawna?

 

Oboje lektorów było ubranych na czarno, a ich twarze miały wyraz śmiertelnej powagi.

 

czy:

 

Oboje lektorzy byli ubrani na czarno, a ich twarze miały wyraz śmiertelnej powagi.

 

Właściwą wydaje mi się wersja pierwsza, ale AI upiera się przy wersji drugiej, podpierając się przy tym Doroszewskim (tak, wiem, AI nie potrafi po polsku, przekonałem się o tym już przy okazji przecinków przed imiesłowami i po, ale na wszelki wypadek chciałbym się upewnić). Nie chcę iść przy tym na łatwiznę i napisać “dwójka lektorów”.

I z tymi słowy krewki pan Josek przypalantował panią Łaję w gambetę.

Bardzie, ogólnie się zgadzam, ale jeśli chodzi o ten konkretny przypadek, to “zapalić” nie zawsze jest synonimem “przypalić” – a już całkiem wpadamy z deszczu pod rynnę, gdy przypalamy tego papierosa zapałką :)

Poza tym, przepraszam, jeśli wyraziłem się niejasno – ale nie będę wysyłał tekstu do redakcji, bo publikować książki nie zamierzam. Napisałem ją generalnie dla siebie (i dla jeszcze jednej osoby), ale i tak chcę doprowadzić ją do satysfakcjonującego stanu, bo wiem, że drugiej takiej książki prawdopodobnie już nigdy nie napiszę.

 

dogsdumpling, dziękuję – o to mi właśnie chodziło. Jeśli coś zgrzyta lub ogólnie nie pasuje, wywalamy, resztę tolerujemy. Tego się będę trzymał.

I z tymi słowy krewki pan Josek przypalantował panią Łaję w gambetę.

Wyśmienite! Nieszczęsny Sam, musiał zupełnie nie rzucać się w oczy – a co dopiero we mgle.

Szczerze mówiąc, na jego miejscu zmieniłbym jeśli nawet nie dyscyplinę sportu, to przynajmniej drużynę.

I z tymi słowy krewki pan Josek przypalantował panią Łaję w gambetę.

Nie starałem się tworzyć całej historii Europy, jedynie jakiś jej wycinek, który uzasadniłby obecną sytuację geopolityczną w Europie, stąd nawet nie starałem się wnikać w przyczyny przyczyn.

 

Czemu ZSRR ata­ko­wał­by Es­to­nię i Łotwę? Ich atak ra­czej wy­ni­kał z tego, co się dzia­ło w trak­cie wojny.

A choćby po to, żeby w obliczu konfliktu z Finlandią zapewnić sobie swobodny dostęp do Bałtyku. Poza tym, to nie do końca tak. ZSRR anektowało kraje bałtyckie, bo znalazły się w jego strefie wpływów ustalonej w pakcie Ribbentrop-Mołotow (do którego oczywiście u mnie nie doszło).

 

Co do po­ra­dze­nia sobie z ZSRR to też nie by­ła­bym taka pewna.

Dlatego wciąż jest to mimo wszystko fantastyka.

 

I gdzie w tym wszyst­kim Fran­cja?

Francja zachowuje neutralność, mając na zachodzie frankistowską Hiszpanię, na południu Włochy Mussoliniego, a na wschodzie zremilitaryzowaną Rzeszę, a wewnętrznie zmagając się z ogólnoeuropejskimi ciągotami faszystowskimi – a może nawet im ulegając. Francja nie odgrywa w tej opowieści żadnej roli, więc i potraktowałem ją po macoszemu: dla potrzeb tła historycznego założyłem, że zrobiła to, co lubiła robić najbardziej, czyli przespała stosowny moment na wykonanie jakiegokolwiek sensownego ruchu kiedy jeszcze był na to czas.

 

Kto w 1934 zro­bił­by za­mach?

A mało było chętnych? Choćby ci, którzy zyskali na tym najwięcej: Röhm i Gregor Strasser. Strasser był już w odstawce, a Röhm mógł poczuć pismo (i nadchodzącą Noc Długich Noży) nosem. Część SA była na Hitlera mocno cięta, oskarżając go o zdradę ideałów socjalistycznych. W 1936 próbę zamachu podjął brat Gregora Strassera, Otto i jego Czarny Front, a w 1939, w tym samym miejscu bombę zdetonował Georg Elser.

Właściwszym pytaniem byłoby: co i dlaczego robił Hitler z całą wierchuszką NSDAP 31 marca 1934 roku w Bürgerbräukeller w Monachium? Odpowiedź pozostawiam Twojej inwencji. :D

 

I z tymi słowy krewki pan Josek przypalantował panią Łaję w gambetę.

Hyhyhy, dzięki. Po “Powiatówce do nieba” coś tak czułem, że możemy nadawać na zbieżnych falach. A z jednym Świerzopem chodziłem do szkoły.

I z tymi słowy krewki pan Josek przypalantował panią Łaję w gambetę.

KOMENTARZ W PREZENCIE

 

Na Starym Rynku, przez wiele lat

Mieszkał staruszek, przyjaciel gwiazd

Siwy jak gołąb, latarnik

 

Tutaj mamy latarnika zgoła innego. Steranego życiem byłego wielorybnika, z ranami w duszy wciąż jątrzącymi się przeszłością, dręczonego po nocach koszmarami. Światło jego latarni zresztą też nie takie, jak tych poznańskich, ulicznych. Tu nie ma swojskiego złota i ciepła, tylko ostry, przenikliwy blask – kaleczący, lecz równocześnie kojący; dający i odbierający życie.

Miejsce akcji naszkicowane jest tak plastycznie, że mogłoby – praktycznie jak cała opowieść – znaleźć się na teatralnej scenie: mamy samotną wyspę ze skałą górującą nad szykującym się do sztormu morzem, na niej wznosi się biała wieża latarni. Poniżej kamienista plaża, nad nią niebo brzemienne ołowianymi chmurami – wszystko nastrojowe, poetyckie i tak wymowne, że aż czuć tę gęstą, przytłaczającą bezbarwność i sól w powietrzu. Mamy i fragment Poego – adekwatny i świetnie podkreślający nastrój. Nie dziwota, że wiersz bohatera niepokoi, bo to absolutnie nie jest poezja dla zwyczajowo przesądnych marynarzy.

Poza Poem, Jack Evans czyta „Moby Dicka”, a ja zastanawiam się, która z książkowych postaci wywołuje mocniejsze bicie steranego życiem serca, kogo postrzega jako odbicie samego siebie? Izmaela? A może raczej owładniętego żądzą zemsty Ahaba? Późne lato stacza się niespodziewanie w jesień, zjawiają się albatrosy – milczący, i tym bardziej wymowny omen. Evans znajduje na plaży trumnę – symbol nader sugestywny, choć w użytej przez Autorkę formie nieco dla czytelnika niezrozumiały ze względu na swój epizodyczny charakter. Być może warto byłoby – zgodnie z zasadą strzelby Czechowa – odnieść się do niego w punkcie kulminacyjnym, gdy jednający się z przeszłością Evans doznałby nagłego olśnienia – olśniewając przy okazji czytelnika? To, prawdę mówiąc, mój jedyny zarzut wobec tego tekstu.

Scena pogrzebu przyprawia o ciarki: ołowiane niebo kontrastujące z białymi, spienionymi grzywaczami niespokojnego morza, chropawa modlitwa o zmiłowanie – dla siebie samego. I Poe, znów Poe. Ciarki.

Albatrosy znikają, bo to kolejny symbol przejścia. Rozdział posępnej bezczynności został zamknięty wraz z pogrzebem, uwięziona w kokonie przeszłość wyrywa się na zewnątrz i żąda zadośćuczynienia. Czyżby jednak przewrotny, opętany Ahab?

Przychodzą koszmary, sycone sztormem i ulewą zwidy. Evans zapada się coraz głębiej w czerń, stare grzechy nadciągają trójmasztowym memento mori, a on pamięta, och, pamięta. I wraca, by wreszcie spłacić dług i dołączyć do załogi.

Tutaj nie ma już miejsca na złocisty, kojący blask poznańskich ulicznych lamp. Jest za to smagana sztormem skała, pusta, kamienista plaża i nieubłagane morze, które zawsze dostaje to, czego chce.

 

Za­wi­sły, rzekł­byś, jak wi­dze­nie

W po­wietrz­nej si­nych mgieł are­nie.

Gdyż z dum­nej wie­ży tej sto­li­cy

Duch Śmier­ci pa­trzy bla­do­li­cy.

 

 

PS. Arnubis, dzięki za naprowadzenie mnie na to opowiadanie. Dużo bym stracił.

I z tymi słowy krewki pan Josek przypalantował panią Łaję w gambetę.

bruce, owszem, przeciwwskazań brak, ale terapia i tak przeprowadzona dużo za późno, dlatego to mimo wszystko ciągle dystopia.

 

marzan, dziękuję za tę historię i podpowiedzi. Wał Miedzeszyński oczywiście znam – żaden to wyczyn, biorąc pod uwagę, że to połowa Broadwayu – bo swojego czasu pomieszkiwałem przy Fieldorfa i chodziło się na spacery nad Wisłę, ale do Wawra nie zapuszczałem się nigdy. Może się przyda, jeśli nie do tej opowieści, to do następnej. Na Bałkany Ance raczej nie będzie po drodze, chociaż w pewnym momencie czeka ją podróż na wschód, ale zanim to nastąpi, zdąży odwiedzić jeszcze kilka ciekawych i wciąż istniejących, choć nieco zapomnianych miejsc w Warszawie, jak np. Druciankę przy Objazdowej.

I z tymi słowy krewki pan Josek przypalantował panią Łaję w gambetę.

Wiesz co, myślę, że tu nie cho­dzi o kon­tro­wer­sje, ale o to, że część ludzi wi­dząc dość po­etyc­ki wstęp może uznać, że ca­łość taka bę­dzie. I jeśli taka jest – okej, ale jeśli nie to szko­da znie­chę­cić. ;) 

Fakt, że oryginalny sen był utrzymany w zupełnie innym stylu niż reszta rozdziału, a nawet niż sny z początków części drugiej i trzeciej. Wydaje mi się – mam nadzieję – że w swojej obecnej formie nie stanowi aż takiego kontrastu, jak poprzednio.

 

Co do ro­man­su – to, że ludzi dzie­li wszyst­ko nie stoi na prze­szko­dzie do ro­man­su. :) 

Owszem. Pozostają jednak trudności obiektywne – chyba, że Anka faktycznie pojedzie do tego Berlina. :D

 

Ten wątek hi­sto­rycz­ny naj­bar­dziej mnie in­te­re­su­je, bo nie wiem, jak mia­ło­by to wy­glą­dać. :) 

Bardzo się cieszę, że najbardziej interesuje Cię wątek historyczny. Leci to mniej więcej tak: 31 marca 1934 roku ginie w zamachu Hitler wraz z całą wierchuszką NSDAP – poza Hessem, który niespodziewanie zapada się pod ziemię. Von Hindenburg nie zgadza się na żadnego z kandydatów na kanclerza proponowanych przez narodowych socjalistów, w pozbawionej głowy (i jaj) Rzeszy zaczyna się walka o władzę. Na ulice wychodzą komuniści ze starym postulatem przyłączenia Niemiec do ZSRR jako republiki radzieckiej. Zamieszki zmieniają się w regularną wojnę domową pomiędzy Reichswehrą, SA i pospiesznie sformowanym na nowo Rot Frontem. Interweniuje Polska, dokonując m.in. szybkiego rajdu na Berlin brygadą kawalerii generała Zahorskiego. Von Hindenburg umiera (bo to stary dziadek był). Komuniści zostają rozbici, nowym kanclerzem zostaje przywrócony do łask i osadzony na polskich bagnetach Strasser, który zaczyna zaprowadzać prawdziwy narodowy socjalizm, przejmując kontrolę państwową nad przemysłowymi kolosami uznanymi za kluczowe dla bezpieczeństwa kraju.

Sekunduje mu Röhm, który nareszcie ma okazję zrealizować ambicję połączenia Reichswehry i SA w jedną strukturę (oczywiście z nadrzędną rolą SA). Dochodzi do tzw. buntu pułkowników, w którym część armii wypowiada posłuszeństwo Röhmowi. Rebelia zostaje spacyfikowana (3 miliony bojówkarzy SA i żołnierzy byłych Freikorpsów kontra 100 tysięcy żołnierzy Reichswhery – traktat wersalski ciągle obowiązywał), ale Röhm jest zmuszony pójść na ustępstwa i zgodzić się na niezależność armii. SS nigdy nie wyodrębnia się jako samodzielna struktura, wciąż pozostaje elitarną, paramilitarną formacją podporządkowaną SA.

Socjalistyczny eksperyment Strassera nabiera wody. Jedyną szansą na utrzymanie się na powierzchni jest finansowany obligacjami przemysł zbrojeniowy i roboty publiczne. W międzyczasie pojawia się drugie i trzecie wydanie “Mein Kampf”, oparte rzekomo na pozostawionych przez Hitlera notatkach i zapiskach, z których wynika, że Hitler tak naprawdę od początku zamierzał wejść w sojusz z Polską przeciwko bolszewikom, a swój Lebensraum widział za Dnieprem.

W 1941 Polska, Niemcy, Austria, Rumunia, Węgry, Włochy, Hiszpania i Finlandia zawierają skierowany przeciwko ZSRR układ wiedeński, który przekształca się w Ligę Europejską – taki prekursor UE, tylko bardziej wobec siebie nieufny i zdecydowanie bardziej autorytarny. Postanowienia traktatu wersalskiego dotyczące rozbrojenia Niemiec zostają niniejszym uznane za niebyłe. Pro-Rydzowski OZoN zostaje przemianowany na Front Narodowy, a jego młodzieżówka, ZMP, pod względem symboliki i poglądów zaczyna zbliżać się niebezpiecznie do starej, zdelegalizowanej przez Sanację Falangi.

W 1945 ZSRR dokonuje inwazji na Estonię i Łotwę, które zostają wcielone jako republiki radzieckie. Dochodzi do masakr ludności cywilnej.

W 1946 zostaje ostrzelany węzeł kolejowy w Zachaciu, z którego wysyłana jest pomoc dla ruchu oporu w krajach bałtyckich – krążą plotki, że jest to prowokacja wywiadów polskiego i niemieckiego. Strona polska uznaje to za casus belli. Prezydent Śmigły-Rydz wygłasza orędzie, w którym wzywa kraje europejskie do krucjaty przeciwko bolszewikom. Siły polskie i niemieckie, później również ochotnicze oddziały międzynarodowe wkraczają na Ukrainę i Białoruś. Uwikłany w konflikty z Japonią o Mandżurię i z Finlandią o Karelię (i w wojnę z wewnętrznym, mniej lub bardziej wyimaginowanym wrogiem) Stalin zostaje złapany z ręką w nocniku. Przetrzebiona czystkami coraz bardziej paranoicznego dyktatora Armia Czerwona z trudem stawia opór.

W marcu 1948, po dwóch latach walk, 2. Brygada Pancerna generała Maczka dociera do Moskwy. Stalin próbuje uciec, aby uniknąć oblężenia, ale jego pociąg zostaje zbombardowany. Resztki Armii Czerwonej idą w rozsypkę. 15 marca, tydzień po śmierci generalissimusa, marszałek ZSRR Budionny podpisuje bezwarunkową kapitulację.

Na ziemiach Ukrainy i Białorusi zostaje utworzony Protektorat Kijowski pod rządami polskimi. Rosja, aż po Wołgę, staje się niemiecką Gubernią Wschodnią. Leningrad zostaje przemianowany na Hitlerstadt, Stalingrad – na Pilsudskistadt (powszechnie zwany Ziukowem).  Moskwa zostaje zburzona a jej mieszkańcy wysiedleni.

W 1949 Amerykanie, w odpowiedzi na agresywne posunięcia Japonii na Pacyfiku, dokonują próbnej detonacji bomby atomowej, stając się jedynym mocarstwem świata dysponującym bronią nuklearną. Od tamtej pory – pomijając wolnościowe zrywy w Afryce i ruchawki w Ameryce Południowej – trwa pokój, zakłócany zamachami i partyzanckimi działaniami OUN w Protektoracie, które pozwalają rządowi Rzeczpospolitej utrzymywać stan wojenny.

Chyba mógłbym z tego osobne opowiadanie wyrzeźbić. :D

 

A to do mnie? Ja zwró­ci­łam uwagę, że jeśli sta­wiasz krop­kę to dalej dużą li­te­rą, a jeśli bez krop­ki to małą. ;) 

Nie, to tak ogólnie, bo jakoś tak mi się rzuciło w oczy, że nie ma jasności w temacie wzdychania. :D

I z tymi słowy krewki pan Josek przypalantował panią Łaję w gambetę.

Rozdział pierwszy zaczyna się lekcją matematyki właśnie dlatego, że lekcja historii współczesnej jest wykorzystana jako medium wprowadzające czytelnika w tło historyczne później, w rozdziale dziewiątym. Do tego momentu czytelnik jest skazany na wyłapywanie z tekstu fragmentów i odniesień, których celem jest sprowokowanie go do zastanowienia się, co tam, do cholery, mogło się tak właściwie stać. Historia zaczęła rozdzielać się pod koniec roku 1933, ale tąpnięcie, które ostatecznie rozdzieliło obydwa światy, nastąpiło w tzw. Czarną Sobotę 31 marca 1934 roku – czyli jeszcze sporo przed Zaolziem. Dodam przy okazji, że samej kwestii Zaolzia w książce nie poruszam. Narracja prowadzona jest z punktu widzenia Anki i skupia się na tym, co wydaje się jej interesujące, a Ankę mało obchodzi polityka i spory terytorialne.

Odnośnie lotniska na Gocławiu, rozdział szósty części pierwszej:

 

Wojskowy samolot, którym generał wraz z czterema innymi oficerami podróżował do Wiednia na konferencję szefów sztabów Ligi Europejskiej, rozbił się niecały kwadrans po starcie z lotniska na warszawskim Gocławiu. Nie przeżył nikt z pasażerów ani z załogi.

Owszem, lotnisko istnieje, ale odwrócono pierwotne założenia i Okęcie jest lotniskiem cywilnym, a Gocław wojskowym z przeznaczeniem dla VIPów.

 

O jeziorze z zapadniętym kościołem nie słyszałem – ciekawe! Co to za okolica? W Warszawie mieszkałem (z przerwami) prawie dwadzieścia pięć lat, i żeby było śmieszniej, zacząłem o niej pisać dopiero, kiedy się wyprowadziłem. :D

I z tymi słowy krewki pan Josek przypalantował panią Łaję w gambetę.

Hej marzan, dziękuję za komentarz. Sen w obecnej wersji wygląda zupełnie inaczej niż w wersji pierwotnej – został skrócony i “odpurpurowiony”. Nie zamierzam pozbywać się go zupełnie, bo taką przyjąłem konwencję – każda z trzech części zaczyna się snem jednej z kluczowych bohaterek. Te sny są poniekąd prorocze, a przynajmniej w mglisty sposób zapowiadają dalsze losy postaci. W przypadku Anki istotne jest to, że się wspina, później ucieka, a na sam koniec, już po fakcie, tego żałuje. Ta dziewczyna o płaskim głosie również pojawia się później w tekście. Nie jest to jedyny element, powiedzmy, “nadprzyrodzony”, bo Anka w krytycznych chwilach zaczyna nagle dostrzegać drogą jej i już nieżyjącą osobę, która wydaje się w pewien sposób ratować ją z opresji, chociaż Anka nigdy nie jest do końca pewna, czy faktycznie ktoś nad nią czuwa, czy jest to zwykła halucynacja i zbieg okoliczności.

Anka nie jest chora per se, cierpi za to na nieregularne, wyjątkowo bolesne i dokuczliwe miesięczne przypadłości, często połączone z gorączką, a takie plastyczne, dziwaczne sny są u niej ich zapowiedzią. W opinii lekarzy, ten typ po prostu tak ma i z czasem z tego wyrośnie, więc nie ma się czym przejmować.

Przejście do innego świata owszem, następuje – i to dwukrotnie, ale w sposób metaforyczny i raczej nie taki, jakiego się spodziewasz. Anka zostaje wyrwana z wygodnego, bezpiecznego świata, do którego przywykła i wrzucona w świat zgoła inny – twardy, wymagający i na tyle nieprzyjazny, że kilka razy ociera się o śmierć, w tym również z własnej ręki. W tle cały czas przewija się “Alicja”, a Anka dochodzi wreszcie do wniosku, że sama jest właśnie taką Alicją, która przeszła przez lustro i nie ma teraz innego wyjścia, jak tylko brnąć przez szachownicę aż do samego końca, gdzie, podobnie do książkowej Alicji, zmieni się w królową i będzie mogła wrócić do domu.

Brak swoistej społecznej i kulturalnej rewolucji spowodowanej wojną i późniejszym przejęciem władzy przez komunistów starałem się zaznaczyć na kilka różnych sposobów, ten obyczajowo-ekonomiczny jest jednym z nich. Warszawa ma swoich sześć linii Metra (część jeszcze w budowie), na jej peryferiach, w restauracjach kat. IV i na targowiskach wciąż mówi się gwarą, ukończony i rozbudowany Centralny Okręg Przemysłowy ma się świetnie, a stare folwarki stopniowo modernizują się w nowoczesne farmy. Oprócz tego jest jeszcze warstwa polityczna. W mojej Polsce prezydentem po Mościckim zostaje Rydz-Śmigły, którego odchylenie endeckie staje się coraz silniejsze, przez co władzę przejmują w końcu endecy radykalni pokroju Giertycha (Jędrzeja) i Bolesława Piaseckiego.

Na zakończenie – czy będzie R? Oj, będzie. Ale raczej jeszcze nie w części pierwszej, która ogólnie służy bardziej do nakreślenia świata, wprowadzenia postaci wraz z kilkoma wątkami pobocznymi, które znajdą swój finał w części trzeciej, a przede wszystkim do rozegrania wielkiej partii szachów, która w rezultacie wypchnie Ankę na drugą stronę lustra.

Jeszcze raz dziękuję za komentarz!

I z tymi słowy krewki pan Josek przypalantował panią Łaję w gambetę.

Zamysł słuszny, ale AI jednak w dalszym ciągu nadaje się generalnie do wygenerowania sobie jakiegoś zamysłu kompozycji albo pomysłu na inspirację, bo jeśli chodzi o efekt końcowy, to przypomina przedszkolaka z zestawem pieczątek i problemami z liczeniem do pięciu. Pomysł bruce prosi się o coś w stylu Dona Freemana (https://donfreeman.info/books – nie wiem, dlaczego nie działają mi tutaj odnośniki) albo Arnolda Lobela (https://catalogue.swanngalleries.com/Lots/auction-lot/CHILDRENS-SQUIRREL-ARNOLD-LOBEL-Miss-Suzy?saleno=2526&lotNo=78&refNo=762917).

I z tymi słowy krewki pan Josek przypalantował panią Łaję w gambetę.

Już bez przesady. Równie dobrze mógłbyś mi zarzucić rozmnażanie przez partenogenezę.

I z tymi słowy krewki pan Josek przypalantował panią Łaję w gambetę.

No, aż się przyznać hadko, ale passata też nie mam. Ani niczego passatoidalnego. Ale ja tam zawsze byłem odszczepieniec, taka czarna kura. Znaczy się, owca.

I z tymi słowy krewki pan Josek przypalantował panią Łaję w gambetę.

Wyśmienite. Znakomita kompozycja, język adekwatny do bohatera, no i ta kura! Tylko czy to na pewno bizarro? Jak dla mnie wszystko składa się w boleśnie logiczną całość. Boleśnie w sposób nader przyjemny, bez nadinterpretacji poproszę. Ubawiłem się setnie, dzięki!

 

PS. A rosołu nie cierpię, nawet z magią. Znaczy się, z Maggi.

I z tymi słowy krewki pan Josek przypalantował panią Łaję w gambetę.

Hej regulatorzy, dziękuję za opinię, ale, szczerze mówiąc, nie jestem do końca przekonany, czy podane przez Ciebie przykłady są adekwatne do tej sytuacji. Zarówno “hubalczyk” jak i “dąbrowszczak” określają przynależność do grupy, której nazwa bierze się od nazwiska dowódcy. W moim przypadku chodzi o co innego. W gwarze warszawskiej bardzo często występowało przekształcanie rzeczowników, w tym również nazw własnych, przez dodanie końcówki “-ak”, np. warszawianin → warszawiak, plac Kercelego → Kercelak, szwagier Piekutowski → szwagier Piekutoszczak, stary Majewski → stary Majeszczak, rowerzysta → rowerak.

Gdyby Wojtek posługiwał się zwykłą polszczyzną, powiedziałby do Jacka: “Ty, Fiedler” zamiast “Te, Fiedlerzak”, dlatego właśnie zastanawiam się, czy tutaj jak raz nie powinien wystąpić zapis wielką literą.

I z tymi słowy krewki pan Josek przypalantował panią Łaję w gambetę.

Fachowcy, potrzebuję pomocy. Mam dialog, w którym bohaterowie rozmawiają stylizowaną gwarą warszawską i w pewnym momencie następuje nawiązanie do postaci Arkadego Fiedlera:

 

– Właśnie – zgodził się Jacek. – Ta… Hina to imię?

– Pseudonim – wyjaśniła Anka, dmuchając w herbatę. – Wszyscy mówili tak na nią w obozie.

– Myślałem. Wygląda trochę tak… azjatycko.

– Te, Fiedlerzak – prychnął pogardliwie Wojtek – weź ty się może lepiej za rosół, nie?

Jaką literą powinienem zapisać tego “Fiedlerzaka”, wielką czy małą?

I z tymi słowy krewki pan Josek przypalantował panią Łaję w gambetę.

A to też jedna z możliwych interpretacji. Dziękuję za komentarz i cieszę się bardzo, że tekst podszedł. Pozdrawiam!

I z tymi słowy krewki pan Josek przypalantował panią Łaję w gambetę.

Bardzo podobały mi się zgrabne, napisane ze swadą dialogi. Kilka uwag technicznych:

 

Pod jego no­ga­mi le­ża­ło de­ka­pi­to­wa­ne ciało de­na­ta, który trzy­mał w dłoni wła­sną głowę. Obok niego le­ża­ły dru­gie zwło­ki, które wy­glą­da­ły jak świe­żo wy­cią­gnię­te z wody. Wokół ukła­dał się sto­sik przed­mio­tów, które tak mocno do sie­bie nie pa­so­wa­ły, że aż oczy łza­wi­ły – kost­ka pół­prze­zro­czy­ste­go mydła, rę­ka­wicz­ka, cała szyba, długa na czte­ry metry po­ręcz i tors po­są­gu, który, po do­kład­nych oglę­dzi­nach sier­żan­ta Spo­one­ra, zi­den­ty­fi­ko­wa­no jako klat­ka pier­sio­wa ko­bie­ty płci żeń­skiej.

Któroza. Poza tym, nie zetknąłem się nigdy z kobietami płci męskiej, chociaż czasy mamy takie, jakie mamy.

 

Elod za­mknął oczy, w my­ślach po­li­czył do dzie­się­ciu i do­pie­ro wtedy ode­zwał się.

 

Jakoś tak… niezgrabnie to brzmi. Może tak: “Elod zamknął oczy, w myślach policzył do dziesięciu i powiedział:” Pozbywamy się niniejszym “dopiero wtedy” (wynika z kontekstu) i zamykającego zdanie “się”.

 

– To… – Pa­to­log wska­zał na głowę spo­czy­wa­ją­cą w dłoni dru­gie­go de­na­ta

Wskazał głowę.

 

w jego dłoni zma­te­ria­li­zo­wa­ła się fi­li­żan­ka z her­ba­tą, która jesz­cze przed chwi­lą stała na biur­ku. Mag odło­żył ją na swoje miej­sce i pstryk­nął znowu. Po­now­nie trza­snę­ło, bły­snę­ło, a w dłoni zma­te­ria­li­zo­wa­ła się tecz­ka, która wcze­śniej le­ża­ła na kre­den­sie.

Powtórzenie i łagodny przypadek którozy.

 

Mu­si­cie chyba zro­zu­mieć, że Ma­go­stra­tu­ra trak­tu­je spra­wy ma­gicz­nych ano­ma­lii bar­dzo po­waż­nie.

Dziwnie to brzmi. Może: “Musicie zrozumieć, że (…)” albo “Chyba rozumiecie, że (…)”.

 

Gdy rano otwo­rzy­łem sklep, od­kry­łem, że moje po­wi­dło znik­nę­ło, a wraz z nim cała skle­po­wa szyba.

A nie pomydło?

 

– Nic tu po nas Sim­mer

– Nic tu po nas, Simmer

 

Ładna ko­lek­cja rogów jed­no­roż­ca.

– Dzię­ku­ję, oso­bi­ście je zbie­ra­łem. Za młodu zwie­dzi­łem chyba z pół świa­ta.

– Bar­dzo ład­nie.

Powtórzenie.

 

Elod nie czuł się zbyt pew­nie, pa­trząc na dwie kil­ku­to­no­we kupy stali w kształ­cie ogra,

Ogrów? Chociaż później golem jest jeden, więc dlaczego dwie kupy stali?

 

Czy po­ręcz miała ja­kieś… funk­cje.

Czy poręcz miała jakieś… funkcje?

 

Skup się na tym, żeby zgar­nąć ten cho­ler­ny ko­stur, a resz­tę zo­staw mi.

Mnie.

 

Wiel­ki, pra­wie czte­ro­me­tro­wy golem pary

“Golem pary” brzmi nienaturalnie (jak “widelec stali”). Może: “Parowy golem, wielki, prawie czterometrowy (…)”

 

po­ja­wi­ły się por­ta­le, przez które prze­cho­dzi­li wy­raź­nie za­spa­ni straż­ni­cy w nie­peł­nym umun­du­ro­wa­niu. Jeden nawet zdzie­lił Tup­pin­ga w ko­la­no, ale nie zdo­łał zro­bić nic wię­cej, bo w chwi­li przej­ścia przez por­tal pró­bo­wał wło­żyć obie nogi do tej samej no­gaw­ki ka­le­so­nów.

Czym tak właściwie strażnik zdzielił Tuppinga, skoro ręce miał zajęte kalesonami? Oprócz tego powtórzenie.

 

– Trzy­maj ko­stur, ja wy­cza­ru­ję por­tal – ryk­nął Sim­mer od­da­jąc Rękę Maga wspól­ni­ko­wi.

(…) ryknął Simmer, oddając (…)

 

za­czął biec, nie oglą­da­jąc się w tył.

Myślę, że to byłoby warte podkreślenia dopiero, gdyby zaczął oglądać się w przód. ;) Proponuję: “Nie oglądając się, pobiegł przed siebie.”

 

W dłoni po­ja­wi­ła się kost­ka Po­my­dła.

Wcześniej pomydło było zapisywane małą literą. Nie twierdzę, że to źle, ale warto byłoby zdecydować, czy to nazwa własna czy nie i konsekwentnie się tego trzymać.

 

Ogólnie, całkiem mi się podobało. Dzięki!

I z tymi słowy krewki pan Josek przypalantował panią Łaję w gambetę.

Zgrabnie napisane, przeczytałem z przyjemnością, chociaż postaciom przydałoby się więcej głębi, a końcówka wydaje mi się jakoś mało wyrazista – owszem, zdaję sobie sprawę, że to opowiadanie zostało wykrojone z fragmentów większej całości. Opis testów i eksperymentów warto byłoby chyba nieco skondensować, bo choć całkiem interesujący, zdaje się w tej krótkiej formie dominować, zupełnie jakby to właśnie był gwóźdź całej opowieści, a nie starcie między Bazylią a Fangiem.

Być może to moja prywatna przypadłość, ale razi mnie maniera wtrącania angielskich słówek (lub pochodnych), które można bezproblemowo zastąpić słowami polskimi – być może dlatego, że pracuję w kopro. “Design” – dlaczego nie “wzornictwo”? “Zrecyklingowany” (to aż zabolało) – dlaczego nie “odzyskany”?

Dzięki!

I z tymi słowy krewki pan Josek przypalantował panią Łaję w gambetę.

Bardjaskier – to może stanowić również wdzięczny temat konwersacji podczas wywiadu lekarskiego:

 

– A co panu tak cały czas chodzi ten kciuk, panie Bard?

– Z przyzwyczajenia, panie doktorze. Wie pan, w wolnych chwilach biorę piwo, kładę się na podłodze, wyciągam z kieszeni telefon i piszę. I tak już mi teraz zostało, że jak leżę, to piszę, piszę, piszę…

 

:D

 

AdamKB – Worda oczywiście znam, bo mam z nim do czynienia w pracy, ale to nie to. Po pierwsze: subskrypcja; po drugie: to zwykły edytor tekstu. Żeby dokopać się do notatek, map, charakterystyk postaci etc. trzeba wychodzić z pisanego dokumentu i przedzierać się przez folderologię. Za dużo klikania. Zdaję sobie sprawę, że Word ma również swoje plusy (wszechobecność), ale rozchodzi się o to, żeby te plusy nie przesłoniły wam minusów.

 

Arnubis – dzięki za tę sugestię. O Scrivenerze słyszałem i czytałem, głównie opowieści grozy o nie do końca przemyślanym i przytłaczającym międzymordziu (szczególnie dla początkujących użytkowników). Osobiście lubię taplać się w technologii, więc to skomplikowanie jakoś za specjalnie mnie nie odstręcza – przynajmniej w teorii. Skłaniam się również ku Storyist (https://storyist.com/) – zobaczymy, będę testował obydwie opcje za jakiś czas, bo, po przemyśleniu sprawy, wolę jednak nie żonglować książką między platformami w trakcie pisania, zwłaszcza że jestem na 95% pewny, że uda mi się skończyć pisanie, zanim wygaśnie subskrypcja Ulyssesa. Redakcję mogę robić już w czymś innym.

I z tymi słowy krewki pan Josek przypalantował panią Łaję w gambetę.

Na telefonie?! Ło matko, szanuję i podziwiam, ale ekranów dotykowych nienawidzę i nie potrafię na nich pisać, muszę mieć fizyczną klawiaturę. Po napisaniu rozdziału na telefonie chyba z miejsca mógłbym się zgłaszać do ZUSu po rentę. :D

I z tymi słowy krewki pan Josek przypalantował panią Łaję w gambetę.

Przyznam się od razu: nie dałem rady doczytać do końca, za co przepraszam. Tekst zasługuje na solidną rewizję, a najlepiej na przeczytanie na głos. Zauważyłem, że masz problemy z końcówkami czasowników trzeciej osoby liczby pojedynczej w czasie przeszłym (owiną, zasną, zamkną), roi się od literówek (raz Klein, raz Klain, kukla, Oginstym) i błędów interpunkcyjnych.

 

Część zdań brzmi nieco koślawie i nieprecyzyjnie:

 

Przod­ko­wie nigdy nie ską­pi­li w da­wa­niu od­czuć swo­jej obec­no­ści od­da­nym wier­nym.

Proponuję: ”Przodkowie nader często dawali odczuć swoją obecność oddanym wiernym”

 

Po­dob­ne słowa wy­po­wie­dzia­ne w myśli nad orę­żem zmie­nia­ły, w le­d­wie do­strze­gal­ny spo­sób struk­tu­rę ich ma­te­rii. 

Tej myśli nie zrozumiałem.

 

Wy­so­kie buty z po­dwój­ną po­de­szwą za­nu­rza­ły się na sze­ro­kość dwóch pal­ców w bło­cie.

Buty powinny zanurzać się w błocie na wysokość, nie na szerokość, stąd, proponuję: “zanurzały się na dwa palce w błocie”.

 

Udał się do po­bli­skiej staj­ni po konia, któ­re­go spraw­nie osio­dłał i wy­pro­wa­dził na mia­sto.

To zabrzmiało odrobinę, jakby zabierał konia do kawiarni. Zwłaszcza, że poniżej masz jeszcze raz to “miasto” powtórzone:

 

Do­siadł zwie­rzę tuż przed bramą mia­sta.

Proponuję zmienić zwierzę na “wierzchowca”, brzmi naturalniej.

 

Mogła mieć około dwu­dzie­stu paru lat.

Proponuję: albo “mogła mieć około dwudziestu lat”, albo “mogła mieć dwadzieścia parę lat”.

 

Dodatkowo – tytuł. Co to jest “poznak”?

 

Ogólnie, usiadłbym porządnie nad tym tekstem, przeczytał go sobie na głos raz albo i dwa, popoprawiał interpunkcję i błędy ortograficzne, a później wrzucił jeszcze raz, bo widzę w nim potencjał, ale zabija go forma. Tak czy inaczej, dzięki za publikację!

 

I z tymi słowy krewki pan Josek przypalantował panią Łaję w gambetę.

A to jest bardzo dobre. I faktycznie mógłby wyjść niezły horror, gdyby pociągnąć to dalej w tym kierunku. Jak pokonać wyemancypowaną Wyobraźnię? Udowadniając jej plagiat. Ha!

Dzięki!

I z tymi słowy krewki pan Josek przypalantował panią Łaję w gambetę.

Hmm. I co ja mam napisać? Może zacznę od tego, że parę razy autentycznie zarechotałem z dupno-nocnikowego humoru, i że przyznaję dodatkowe punkty za aluzję do “Baldur’s Gate” (chociaż nie cierpię Forgotten Realms).

Trochę razi mnie kontrast pomiędzy wspomnianym już dupno-nocnikowo-Jadźkowym humorem a ścielącym się gęsto trupem, a przy tym zakłóca wczucie się w świat i bohatera. Kilka uwag technicznych, jeśli można:

 

Broń była już po­rząd­nie nad­gry­zio­na zębem czasu oraz jego ulu­bio­nej kozy Ma­tyl­dy

Na początku nie zrozumiałem, czy Matylda jest ulubioną kozą Jędrzeja, jego ojca, czy czasu. Zagadka rozwiązała się później, ale wydaje mi się, że w tej konstrukcji przydałoby się więcej precyzji.

 

 

Musi dał się zba­ła­mu­cić wro­gom Pana Je­zu­ska, od któ­rych Ję­drzej miał ode­brać czar­ną księ­gę.

Nagle wjeżdża stylizacja w narracji, której wcześniej nie było, więc moim pierwszym odruchem było zastanowienie się kto musi. Jeśli stylizujesz, stylizuj konsekwentnie, po całości, ale sugerowałbym włączenie tego zdania do następującej po nim myśli Jędrzeja, co miałoby więcej sensu.

 

a jego oczy roz­sze­rzy­ły się. 

 

Może to moja osobista fanaberia, ale zamykanie zdania zaimkiem “się” jest jakieś takie… nie wiem nawet, jak to opisać. Nieeleganckie? To po prostu źle czyta się. (Pomijam tutaj tryb rozkazujący typu “Nie bój się” albo “Zamknij się”).

 

 

(…) ich pro­boszcz An­drzej po uda­nym od­pu­ście.

Zaimek “ich” bym odpuścił ( :) ), bo nie pomaga.

 

 

– Eh… co to się po­ro­bi­ło – smut­no po­krę­cił głową. – Nie tak dawno dziat­ki się w szta­che­tach du­si­ły jak wóz prze­jeż­dżał. Wy­da­rze­nie było! A tera? Eee… – mach­nął ręką w stro­nę od­jeż­dża­ją­ce­go wozu.

(…) co to się porobiło. Smutno pokręcił głową. (…) Eee… – Machnął ręką (…) I tak samo poniżej:

 

– Aleś ty Ję­druś głupi! – pac­nął się w czoło.

– Aleś ty, Jędruś, głupi! – Pacnął się w czoło.

 

Zdecydowanie pisz dalej i nie zniechęcaj się początkowymi wpadkami. Nikt nie rodzi się Murakamim (poza Murakamim). Dzięki!

I z tymi słowy krewki pan Josek przypalantował panią Łaję w gambetę.

Hej Cezary, ja jak zwykle spóźniony, ale i tak było warto. Ubawiłem się po pachy, i teraz już wszystko jasne – Dante była kobietą.

 

– To nie praw­da, to nie może być praw­da – za­łka­łam.

 

Albo “nieprawda”, albo “To nie jest prawda”?

 

– Bo tak jest i tyle – po­wie­dzia­ła któ­raś z ko­biet.

Tutaj stanął mi przed oczami Robert de Niro w “Irlandczyku”. Czyżby on też… nie. Niemożliwe. Niemożliwe, prawda?

 

Dzięki za opowiadanie, podobało mi się niemiłosiernie. Pozdrowienia dla Śledzia.

I z tymi słowy krewki pan Josek przypalantował panią Łaję w gambetę.

SNDWLKR – szczególnie sklepy wolnocłowe. :D

I z tymi słowy krewki pan Josek przypalantował panią Łaję w gambetę.

Regulatorzy, tak to już niestety jest. Dopadł mnie ostatnio pomysł na horror (bo widzę, że wszyscy piszą ostatnio horrory – aura jakaś, czy co?), ale na razie odstawiłem do szuflady, niech dojrzewa.

Niezmiernie się cieszę, że Ci się podobało. Dziękuję za komentarz!

I z tymi słowy krewki pan Josek przypalantował panią Łaję w gambetę.

Hej Ananke, bardzo dziękuję za uwagi i wnikliwą analizę. Kwestii dialogów jestem świadomy i poprawię je niebawem – i wygląda na to, że faktycznie będę musiał jeszcze raz przysiąść od początku nad tym snem i odrobinę go odpurpurowić, bo widzę, że jednak taki początek jest w mniejszym czy większym stopniu kontrowersyjny, a na starcie chyba jednak lepiej unikać kontrowersji – tak mi się przynajmniej wydaje. Czy wątek romantyczny się rozwinie? Być może się rozwinie, ale nie mogę obiecać, że na pewno w tym kierunku, skoro Ankę i Maksa dzieli praktycznie wszystko, chociaż podoba mi się Twój tok myślenia :D Co do tła historycznego, sączy się ono praktycznie przez wszystkie trzy części, czasami między wierszami. Pewną wskazówką co się stało może być fakt, że Hitler ma swój pomnik na Alexanderplatz, a marszałkiem Rzeszy jest Röhm, który najwyraźniej przeżył Noc Długich Noży.

Jeszcze raz dziękuję za komentarz, który, oczywiście, jak najbardziej biorę sobie do serca.

 

EDYCJA: Rozdział zamieszczony ponownie z odpurpurowioną wersją snu i poprawioną interpunkcją w dialogach. Przy okazji, nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że westchnięcie nie jest czynnością gębową. Jak najbardziej jest i można mówić wzdychając (tudzież wzdychać mówiąc), co jestem w stanie udowodnić, dlatego prawa do zapisywania “westchnął” lub “westchnęła” z małej litery po dialogowej pauzie będę bronił jak lew.

I z tymi słowy krewki pan Josek przypalantował panią Łaję w gambetę.

Słaby dzień, więc nie będę silił się na oryginalność i po prostu napiszę, że bardzo sympatyczne, czytałem z prawdziwą przyjemnością.

 

„3 in 1 hand made”

”3-in-1 handmade”.

 

Dzięki!

I z tymi słowy krewki pan Josek przypalantował panią Łaję w gambetę.

Przeczytałem z przyjemnością, chociaż jeśli chodzi o energię Plancka, byłem równie bezradny jak nieszczęśni słuchacze Heleny Zweistein (swoją droga, jakaś krewna Pratchettowskiego Twoflowera?). Kilka uwag, potencjalnie ku rozwadze:

przy­wra­ca­jąc umy­sło­wi czło­wie­ka na­leż­ne jej uzna­nie i miej­sce.

Mu?

 

Świat nauki rów­nież ją eks­plo­ato­wał. Nie ist­nia­ła taka kon­fe­ren­cja, na którą by jej nie za­pro­szo­no. Cią­głe na­gro­dy, spo­tka­nia, se­mi­na­ria. Wielu uczo­nych pra­gnę­ło, by wy­słu­cha­ła ich po­my­słów, by zre­cen­zo­wa­ła ich prace, by po­mo­gła prze­zwy­cię­żyć trud­no­ści, które stały im na dro­dze. Pod­cho­dy urzą­dza­li rów­nież po­li­ty­cy.

Powtórzonko. Odnośnie “ich”, może tak: “Wielu uczonych pragnęło, by wysłuchiwała ich pomysłow, recenzowała prace, pomagała przezwyciężać trudności (…)”.

 

zbu­do­wa­ły flotę po­jaz­dów cza­so­prze­strzen­nych zdol­nych eks­plo­ro­wać ko­smos i czas (…)

Wydaje mi się, że odrobinę masło maślane, ale może się mylę.

 

Ogólnie rzecz ujmując, podobało mi się. Dzięki!

I z tymi słowy krewki pan Josek przypalantował panią Łaję w gambetę.

Dziękuję – i przyznam się, że pierwszą książkę, którą popełniłem bodajże piętnaście lat temu wstydzę się pokazać komukolwiek. Myślę, że to jest zdrowy odruch, i że po tym można poznać, gdy nasze pisanie staje się akceptowalne – gdy wracamy do niego po dwóch, trzech latach, nie wywołuje zażenowania. 

Jeszcze raz dziękuję za ciepłe słowa, i naprawdę niezmiernie się cieszę, że rozdział przypadł Ci do gustu. Miód na moje uszy :D

Pozdrawiam!

I z tymi słowy krewki pan Josek przypalantował panią Łaję w gambetę.

Hmm, ciekawa kwestia z tą spacją w wypowiedzi Maleńkiej. Owszem, po innych wielokropkach stawiałem spację, by oddać zawieszenie głosu lub wahanie, ale tutaj Maleńka po prostu potyka się w pół słowa. Muszę to jeszcze przemyśleć, bo niby szczegół, ale uwiera.

 

chcia­ła­bym po­peł­niać je­dy­nie tak drob­ne i nie­licz­ne uster­ki w moich ża­ło­snych tek­stach

Oj, oj. Ten rozdział jest już po trzeciej rewizji, ciesz się, że nie widziałaś go w formie pierwotnej. A Twoich tekstów – wnosząc po próbce “Będziesz tylko mój!”, bo na razie udało mi się niestety przeczytać tylko to – w absolutnie żaden sposób nie nazwałbym “żałosnymi”. Znakomity klimat i, jak już wspomniałem w komentarzu pod tekstem, bardzo podoba mi się sposób, w jaki budujesz napięcie, dlatego jestem przekonany, że będę do Ciebie zaglądał częściej.

I z tymi słowy krewki pan Josek przypalantował panią Łaję w gambetę.

SNDWLKR, ja też nienawidzę latać, i jeśli nie muszę, to wybieram jakikolwiek inny środek transportu. Nie chodzi mu tutaj o samo latanie, bo to, wydaje mi się, mógłbym z czasem nawet polubić, ale o wszystkie lotniskowe procedury i administracyjne rytuały. O ile dobrze pamiętam, to Paul Theroux napisał, że lotniska pozostały jedyną ostoją totalitaryzmu w zachodnim świecie i choćbym nawet chciał, to jakoś nie potrafię się z tym nie zgodzić.

I z tymi słowy krewki pan Josek przypalantował panią Łaję w gambetę.

bruce, pięknie dziękuję za komentarz i uwagi. Zasady zapisywania dialogów znam, ale ten rozdział był pisany prawie półtora roku temu, kiedy jeszcze wierzyłem w tzw. wolną formę (jak Cormac McCarthy), dlatego na razie wyglądają wyglądają tak, jak wyglądają, chociaż i tak już zostały częściowo poprawione.

 

– Naj­le­piej przy Mamie (ce­lo­wo wiel­ką li­te­rą?).

Tak, kiedy Anka mówi (lub myśli) o rodzicach, przyjąłem za konwencję zapisywanie ich z wielkiej litery, ponieważ dalej w książce w pewnym momencie Anka przestaje mówić i myśleć o nich z wielkiej litery, co ma obrazować zachodzącą w niej zmianę. Oczywiście to mój autorski zamysł, do którego nie jestem jeszcze w stu procentach przekonany, więc wciąż może ulec zmianie.

 

– Może dla­te­go, że nie je­stem taką zde…(brak spa­cji?) ge­ne­ro­wa­ną zdzi­rą jak ty, Lo­renc

Tak z ciekawości, dlaczego uważasz, że powinna być tu spacja?

 

Choć­by i Te­re­zjasz

Tejrezjasz, oczywiście. Normalnie mi teraz wstyd :D

 

akcja toczy się w la­tach 60-tych w War­sza­wie? Czy wtedy były gim­na­zja? Wspo­mi­nasz o gim­na­zjach pa­ro­krot­nie.

Tak, akcja toczy się w latach sześćdziesiątych, ale są to alternatywne lata sześćdziesiąte, w których wciąż obowiązuje tzw. jędrzejowiczowska reforma edukacji z roku 1932. Ogólnie wyglądało to tak: siedmioletnia szkoła powszechna, przy czym po szóstej klasie można było już zdawać do szkoły średniej, a klasa siódma była dla tych, którzy nie zamierzali kontynuować nauki; potem szkoły średnie, czyli czteroletnie gimnazja ogólnokształcące oraz dwuletnie licea ogólnokształcące lub zawodowe, po których zdawało się maturę. W moim świecie doszło po drodze do jeszcze jednej reformy szkolnictwa średniego i zarówno gimnazja, jak i licea trwają po trzy lata.

 

Za­py­tam jed­nak, bo także nie umiem zna­leźć, gdzie była ulica Rydza Śmi­głe­go i kiedy ją tak na­zwa­no?

Ulica Śmigłego-Rydza, zgodnie z wyjaśnieniem Stefana, to dawna ulica Nalewki. Nie chodzi przy tym o obecne Nalewki, ale o przedwojenne, które były główną ulicą północnej, żydowskiej dzielnicy Warszawy i wyglądały zupełnie inaczej, niż te opisane w rozdziale pierwszym. Ta sugestia może nie być do końca zrozumiała dla osób, które nie znają Warszawy i jej historii, ale chodzi o zasugerowanie, że w starej dzielnicy północnej zaszły od lat trzydziestych poważne zmiany, włącznie z przemianowaniem jej głównej arterii, i że całkiem możliwe, że nie jest to już dzielnica żydowska. 

Odnośnie innych varsavianów, ulica Mościckiego, w którą skręca Stefan zaraz za Myśliwiecką, to przedwojenna ulica Piusa XI, a obecna Piękna. Rondo Czterdziestolecia Rzeczpospolitej z grubsza pokrywa się z obecnym Rondem Dmowskiego. Dworzec Główny, który stał w miejscu obecnego podziemnego dworca Warszawa Śródmieście już – niestety! – nie istnieje. Biegnąca na estakadach Trasa Północ-Południe mniej więcej pokrywa się z aleją Jana Pawła II. Ulica Horyńska na Żoliborzu, przy której mieszka Dorcia, już nie istnieje. Platerka, czyli Liceum dla dziewcząt im. Emilii Plater, do którego uczęszczają Anka i spółka, to faktycznie Liceum im. Stefana Batorego w Warszawie, które u mnie w pewnym momencie przeistoczyło się w elitarną szkołę dla dziewcząt. Do absolwentów Batorego należał m.in. Jan Mosdorf (u mnie obecny premier Rzeczpospolitej) oraz Baczyński.

Jeśli interesuje Cię ten temat, albo po prostu chciałabyś się, że tak powiem, zorientować w terenie, polecam te strony: https://www.warszawa1939.pl/fotoplan – nieoceniona w pracy nad książką, oraz https://staremapy.waw.pl/mapy – tutaj trzeba wybrać Plan Wielkiej Warszawy A. Chmieliński 1939/1940 – interesujące jest zwłaszcza porównanie przebiegów ulic z roku 1939 ze współczesnym.

 

Brawa za tłu­ma­cze­nie każ­de­go ob­co­ję­zycz­ne­go zda­nia – to spory ukłon w stro­nę czy­tel­ni­ka. :)

Osobiście uważam, że zamieszczenie przypisu odrywa czytelnika od tekstu w o wiele mniejszym stopniu niż zmuszanie go do włóczenia się po słownikach lub skazanie na frustrację wynikającą z niezrozumienia ossochozzi.

 

Niezmiernie się cieszę, że rozdział Ci się spodobał. Carrollowska Alicja ma zachowane specjalne miejsce w moim sercu, swojego czasu nawet porwałem się na tłumaczenie “Jabberwocky” z “Po drugiej stronie lustra” – zresztą jest u mnie w książce o wiele więcej odwołań do obydwu książek, a ów Smok też pojawia się w tytule nie bez powodu. Każda z trzech części nosi tytuł obrazujący podróż Anki-Alicji przez szachownicę, zaczynając od d2d4, przez d4d5; d:e6, kończąc na e:d7; d7d8. Szczerze nie jestem przekonany, czy będę w ogóle starał się tę książkę wydać. Piszę ją głównie dla siebie (oraz dla jeszcze jednej osoby, której – jak twierdzi – bardzo się podoba) i jakoś nie czuję potrzeby sławy i poklasku. Rozdział pierwszy opublikowałem tutaj, bo doskonale zdaję sobie sprawę, że, jako autorowi, zupełnie brakuje mi do mojej pisaniny dystansu, moja Główna Czytelniczka jest zbyt grzeczna i ułożona na konstruktywną krytykę, a ja tak właściwie nie mam pojęcia, czy to, co piszę ma w ogóle jakikolwiek sens.

 

Tym bardziej jeszcze raz przeogromnie dziękuję za poświęcenie czasu na czytanie i uwagi, za które jestem niezmiernie wdzięczny, i oczywiście jak najbardziej biorę sobie do serca. Poprawki wprowadzę zaraz jak skończę rewizję rozdziału czterdziestego – czyli jakoś zapewne pod koniec tygodnia. Pozdrawiam serdecznie!

I z tymi słowy krewki pan Josek przypalantował panią Łaję w gambetę.

Cześć, Cezary² ;)

 

Cieszę się przeogromnie, że tekst się spodobał. Sam nie jestem zwolennikiem nadmiaru wulgaryzmów, które, moim zdaniem, powinny akcentować a nie stanowić tezę, ale w tym przypadku było to jak najbardziej zamierzone – ten brutalizm jest uzasadniony zupełnie nieprzypadkowym doborem nazwiska głównego – powiedzmy – bohatera. Dziękuję!

I z tymi słowy krewki pan Josek przypalantował panią Łaję w gambetę.

na twa­rze za oknem uwa­żaj, bo mogą być nie­bez­piecz­ne!

Owszem, może to być na przykład policja na podnośniku, jak to już się drzewiej zdarzało.

 

Co do nowego zakończenia, zgadzam się z Cezarym – uważam, że zwłaszcza w takim gatunku jak groza niedopowiedzenia mają ogromny wpływ na atmosferę. W końcu bardziej boimy się nie tego, co jest, ale tego, co może być, prawda?

I z tymi słowy krewki pan Josek przypalantował panią Łaję w gambetę.

Czytało się całkiem przyjemnie, chociaż tematycznie to nie do końca moje tematy. Kilka uwag natury technicznej:

 

Za­du­pie takie, że nie ma nawet za­kła­du na­uko­we­go. Z jej wy­kształ­ce­niem w dzie­dzi­nie fi­zy­ki kwan­to­wej mogła li­czyć je­dy­nie na słabo płat­ną pracę w la­bo­ra­to­rium me­dycz­nym. Nie­licz­ni przy­ja­cie­le sta­ra­ją się pomóc, ale życie po­ni­żej stan­dar­du nie jest przy­jem­ne.

Odrobinę plącze się tutaj czas teraźniejszy (który miałby sens w przypadku aktywnego dialogu lub monologu bohaterki) z czasem przeszłym, który dominuje w reszcie opowiadania.

 

(…) od­czu­wa­ły in­stynk­tow­ny re­spekt przed chmur­nym lasem

W poprzednim ustępie Chmurny Las jest nazwą własną, więc myślę, że i tutaj zasługuje na wielkie litery.

 

Wy­czu­ła coś na kształt pola si­ło­we­go. Gdyby tylko zna­la­zła to miej­sce i ak­ty­wo­wa­ła je, mo­gła­by wy­ko­rzy­stać pole mocy si­ło­wej (…)

Powtórzenie.

 

Nie na darmo ród bia­sic szczy­ci się ogo­nem chwyt­nym (…)

Prze­cież ja­ka­kol­wiek po­mył­ka ge­ne­ru­je inne usta­wie­nia (…)

Jest wy­na­laz­czy­nią.

Szko­da, że na stu­diach za­nie­dba­ła bio­lo­gię i sku­pi­ła się na fi­zy­ce, teraz ma luki.

W końcu ma do tego prawo jako człon­ki­ni ary­sto­kra­cji. 

 

Znów czas teraźniejszy gryzący się nieco z narracją prowadzoną w czasie przeszłym.

 

– Srebr­na. – od­par­ła z dumą bia­si­ca.

Zbędna kropka po “Srebrna”.

 

(…) za­czął ner­wo­wo prze­cha­dzać się po Sali au­dien­cyj­nej, (…)

Raczej nie ma powodu zapisywać salę audiencyjną z wielkiej litery.

 

Wy­star­czy jej pół mar­twy ogon.

Półmartwy. Cząstkę “pół” piszemy łącznie z przymiotnikami

 

Tam sie­dzia­ły już w rzę­dach wszyst­kie zwie­rzę­ta. I wszyst­kie pa­trzy­ły na nią. 

Myślę, że połączenie tych dwóch zdań w jedno, ewentualnie rozdzielenie ich pauzą dla lepszego efektu dodałoby dynamiki.

 

„Aktu Praw Istot” ani „Usta­wy o Za­ka­zie Kar Fi­zycz­nych i Ćwiar­to­wa­nia”

W przypadku aktów prawnych stosujemy te same zasady, jak przy zapisie tytułów książek, czyli, w tym przypadku: “Aktu praw istot” i “Ustawy o zakazie kar fizycznych i ćwiartowania”.

 

Ogólnie, całkiem przyjemne. Dzięki!

I z tymi słowy krewki pan Josek przypalantował panią Łaję w gambetę.

Bardzo klimatyczne, trochę przywodzi mi na myśl Grabińskiego sposobem budowania napięcia i prowadzenia narracji. Mam nadzieję, że nie pogniewasz się za kilka uwag:

 

– Co? Nie wiem, o czym mó­wisz – od­parł zdu­mio­ny Ja­rzę­biak.

W tym momencie zatrzymałem się i poleciałem z powrotem do góry sprawdzić, kim jest ten Jarzębiak. Domyśliłem się w końcu, że to drugi pilot, ale wydaje mi się, że byłoby go dobrze jakoś wcześniej wprowadzić.

 

(…) wy­po­sa­żo­ny w apa­ra­tu­rę naj­wyż­szej ge­ne­ra­cji.

Wydaje mi się, że sformułowanie “najnowszej generacji” brzmiałoby tutaj bardziej naturalnie.

 

Ogólnie bardzo mi się podobało. Dzięki!

I z tymi słowy krewki pan Josek przypalantował panią Łaję w gambetę.

Czyżby ta nieszczęsna stacja to Innsmouth? Ph'nglui mglw'nafh Cthulhu R'lyeh wgah'nagl fhtagn! Za Lovecraftem przepadam (jesienią i w zimie), więc tekst mi się podobał, chociaż jak na bizarro faktycznie jest zbyt ułożony i logiczny. Podoba mi się Twój styl. Dzięki!

I z tymi słowy krewki pan Josek przypalantował panią Łaję w gambetę.

Ależ to ciepłe i puchate. Bardzo miłe, dzięki.

I z tymi słowy krewki pan Josek przypalantował panią Łaję w gambetę.

Przychodzi mi do głowy stary (i nie do końca jary) War Wind, ale wiem, że to zapewne nie to. Klimat świetny – gęsty i soczysty. Uwaga warsztatowa: czy próbowałeś czytać swoje teksty na głos po napisaniu? Z autopsji mogę powiedzieć, że to świetny sposób na wychwytywanie kulejącego rytmu i powtórzeń:

 

Nad­zor­czy­ni sta­nę­ła za ar­te­fak­tem, tam, gdzie prze­wo­dy pod­łą­czo­no do pa­ne­lu za­mon­to­wa­ne­go w gład­kiej po­wierzch­ni. Od­na­la­zła prze­wód pro­wa­dzą­cy do żni­wiar­ki, ale nie dało się go ru­szyć. Po­dą­ży­ła wzro­kiem wzdłuż prze­wo­du, który zni­kał w ścia­nie la­bo­ra­to­rium.

 

Drob­ne pa­zu­ry za­czę­ły dra­pać po­licz­ki i skórę na gło­wie Ursy. Zwa­li­ła się na plecy. Pi­sto­let wy­pa­lił z hu­kiem, pło­sząc szczu­ro­skocz­ka, który odbił się od jej łysej głowy i wy­padł na ko­ry­tarz.

Xiv zo­ba­czył wy­ła­nia­ją­ca się z bryły po­stać, po­zba­wio­ną opie­rze­nia, futra, nawet łusek. Xiv roz­ło­żył skrzy­dła o żół­to-po­ma­rań­czo­wych pió­rach i wzbił się w po­wie­trze, ucie­ka­jąc w po­pło­chu.

I z tymi słowy krewki pan Josek przypalantował panią Łaję w gambetę.

Hahaha, “adjutanta” jestem w stanie uzasadnić jedynie pomrocznością jasną, dzięki za wyłapanie. Cieszę się niepomiernie, że się spodobało.

I z tymi słowy krewki pan Josek przypalantował panią Łaję w gambetę.

Bardjaskier i skryty – dziękuję za komentarze i bardzo się cieszę, że wyszło. Napisałem to dzisiaj w jakieś czterdzieści minut, bo potrzebowałem wziąć się za coś niepoważnego, by odetchnąć trochę od pracy nad książką. Prawdę mówiąc, najwięcej czasu zajęło mi znalezienie właściwego obrazu jako potencjalnej inspiracji.

I z tymi słowy krewki pan Josek przypalantował panią Łaję w gambetę.

Dziękuję za komentarz – owszem, ta “purpura” jest w pełni zamierzona, bo lubię bawić się stylem i językiem. Jest to rozdział pierwszy, stanowiący zaledwie wprowadzenie w świat i przedstawienie głównej bohaterki, dlatego siłą rzeczy nie znajdziesz w nim odpowiedzi na kluczowe pytanie – co się tak właściwie stało, że jesteśmy tam, gdzie jesteśmy, za to jest tu zapowiedziana – zupełnie mimochodem – główna intryga, która, choć rozgrywa się w tle, w końcu prowadzi Ankę tam, gdzie ma ją zaprowadzić.

Moment, w którym nastąpiło swoiste oderwanie mojej historii od naszej wraz z jego następstwami jest opisany stosunkowo szczegółowo w rozdziale 9, w scenie z lekcją historii, podczas której profesor zachęca uczennice do zastanowienia się, jak wyglądałby świat, gdyby wydarzenia potoczyły się zupełnie inaczej – alternatywa w alternatywie.

Co do przypisów, owszem, ale w przypadku tekstu zawierającego sporo cytatów są niestety nieuniknione – zwłaszcza, że jak można wnosić po tytule, znajduje się tu również sporo nawiązań i odniesień do Carrollowskej Alicji i jej podróży przez szachownicę (np. część pierwsza jest zatytułowana “d2d4”). Natomiast w przypadku stylizacji polegającej na zaznaczaniu, gdy bohaterowie zaczynają rozmawiać w obcym języku przez użycie tego języka, myślę, że mimo wszystko wybijają z rytmu mniej niż zmuszanie czytelnika do samodzielnego uciekania się do DeepL, Google Translate, ChatGPT, Perplexity, a zwłaszcza papierowego słownika.

Dziękuję!

I z tymi słowy krewki pan Josek przypalantował panią Łaję w gambetę.

Bardzo mi się podobało, szczególnie wegańska amunicja i napisane ze swadą dialogi. Kilka rzeczy, które przy okazji rzuciły mi się w oczy:

 

Cięż­ka ręka przy­ło­żo­na wpraw­nie, pod kątem z boku głowy jed­ne­go a potem dru­gie­go trol­la, spra­wi­ła, że obaj, nie­mal jed­no­cze­śnie od­chy­li­li się na bok, ni­czym na wie­trze, ła­piąc się za omszo­ne cze­re­py. 

Troszeczkę powikłana konstrukcja. Musiałem to przeczytać kilka razy, żeby zrozumieć kto kogo czym i w którą stronę.

 

tylko So­sny­syn po­da­żył tam, gdzie trol­li­ca,

Podążył.

 

Świa­tło ogar­nę­ło małe, zwin­ne po­sta­cie w licz­bie sied­miu, ob­ła­do­wa­ne do nie­moż­li­wo­ści. 

Moim zdaniem troszkę przekombinowane. Dlaczego nie po prostu tak: “Światło wydobyło z mroku sylwetki siedmiu małych, obładowanych do granic możliwości postaci”?

 

Za­krę­ci­ły się wokół ogni­ska, do­rzu­ci­ły pa­ty­ków, na­sta­wi­ły w żarze im­bryk z wodą. 

Troszeczkę zgrzyta mi tutaj rodzaj niemęskoosobowy czasowników, zwłaszcza że zaraz poniżej mamy:

 

– Co to? – krzyk­nął jeden, wska­zu­jąc na wy­sta­ją­cy zza naj­bliż­sze­go dębu zadek Uświer­ka. 

To zderzenie rodzajów odrobinę wytrąca z rytmu.

 

O bo­zi­nie opo­wia­dał z grozą w oczach taką, że aż mu kora pę­ka­ła na ple­cach.

Hmm, a może: “O bozinie opowiadał z taką grozą w oczach, że pękała mu na plecach kora”?

 

bozin wdep­nął w ogni­sko i zro­bi­ło się ciem­no, tak ciem­no, że jedno oko wykol, to za mało, trze­ba by dwa. 

Wyśmienite (chociaż przecinek między “ciemno” a “tak ciemno” zastąpiłbym pauzą). :D

 

Pa­no­wa­ła świą­tecz­na at­mos­fe­ra, bo nie­co­dzien­nie ja­da­no z wro­gim ele­men­tem le­śnym w trak­cie tym­cza­so­we­go ro­zej­mu. 

Wrogi element leśny – doskonałe. :D

 

– Ma – od­parł fi­lo­zo­ficz­nie gnom, prze­chy­la­jąc się stop­nio­wo na prawy bok, jakby pró­bo­wał spio­ni­zo­wać się do po­zio­mu. 

Spionizowanie się do poziomu – przepyszne. :D

 

Za­chra­pa­ło wokół, bo inni od razu po­szli w ślady przy­wód­cy. Te­le­pa­tia ma swoje wady. 

Bardzo dobra puenta. 

 

Ogólnie, podobało mi się niemiłosiernie. Dziękuję!

 

 

 

 

 

I z tymi słowy krewki pan Josek przypalantował panią Łaję w gambetę.

Wy uży­wa­li ko­mu­ni­ści u nas, żeby było ko­mu­ni­stycz­nie, ale u Ro­sjan to zwrot typu pan i nie ma nic wspól­ne­go z ko­mu­ni­zmem.

Tutaj wypadałoby doprecyzować, że dopiero w drugiej połowie XX wieku, bo wcześniej dwojenie stosowane było dość powszechnie stosowane np. w wojsku przy zwracaniu się przez oficerów do podoficerów i zwykłych żołnierzy, a także jako wyraz szacunku, chociaż to już w czasach dawniejszych. Nie jest to przy tym wynalazek ściśle słowiański i rosyjski, bo występuje na przykład również we francuskiem (vous), angielskim (you – do tego stopnia, że w obecnym użyciu forma pojedyncza już w ogóle zanikła), a w formie trojenia – w niemieckim (Sie).

 

Co do samej treści: dwojenie po polsku moim zdaniem po prostu nie brzmi tu dobrze. Albo piszemy po rosyjsku i zostawiamy “wy” (”Вы не считаете так, Иван Иванович?”) albo piszemy po polsku i zmieniamy na “pan” (”Nie uważa pan?”), albo – jeszcze lepiej – tak, jak rzeczywiście wypadałoby się zwrócić do rosyjskiego towarzysza podróży w jego własnym języku, przez imię i otczestwo, opcjonalnie zachowując przy tym, dla stylizacji, dwojenie: “Nie uważacie, Iwanie Iwanowiczu?” Skoro Olaf rozmawia ze swoim kierowcą po rosyjsku, to zakładam, że poza językiem zna również formy grzecznościowe.

 

Oprócz tego muszę przyznać, że nie za bardzo podoba mi się wypunktowanie na początku i końcu tekstu. Rozumiem, że taka konwencja, ale wygląda mi to bardziej na formę raportu kwartalnego niż literacką. Wydaje mi się, że wypadałoby raczej wkomponować to jakoś w tekst.

I z tymi słowy krewki pan Josek przypalantował panią Łaję w gambetę.

SNDWLKR: nie do końca rozumiem zarzut “purpurowości”, więc i za bardzo nie wiem, jak się do niego odnieść, ale, tak czy inaczej, dziękuję za opinię.

 

Babcia_Jezusa: zaledwie po pierwszym rozdziale stwierdzasz, że fabuła rozwinie się w tym kierunku? Ha :) 

Dziękuję!

I z tymi słowy krewki pan Josek przypalantował panią Łaję w gambetę.

Hej, bardzo dziękuję za komentarz i uwagi. Co do klimatu lat sześćdziesiątych, weź pod uwagę, że po pierwsze – to dopiero pierwszy rozdział, po drugie – panienka z dobrego domu z własnym szoferem i korepetytorem ma właśnie sugerować kontynuację modelu społecznego lat trzydziestych, a wreszcie po trzecie – to nie są te same lata sześćdziesiąte, które znamy (przynajmniej z opowieści i mediów). O ile niektóre realia są zgodne z naszą rzeczywistością – szczególnie te dotyczące zachodniej kultury popularnej – to nigdzie nie jest powiedziane, że moda, kultura, słownictwo, marki, święta, a nawet zwyczaje muszą wyglądać tak samo. Być może zgadzam się co do “zadupia”, chociaż wciąż muszę to jeszcze przemyśleć. EDYCJA: a jednak się nie zgadzam. Słowo “zadupie” pojawia się w SJP Doroszewskiego z roku 1965. Podobnie słowo “psiapsiółka”, które pojawia się w “Pejzażu gnojnej góry” Czachorowskiego, napisanym w latach pięćdziesiątych, a wydanym w 1968 – czyli żadne z tych słów nie może być uważane za anachronizmy.

 

To ma­te­ma­ty­ka – uzmy­sło­wi­ła sobie Anka. Dla­cze­go ma­te­ma­ty­ka?

Nie mam zie­lo­ne­go po­ję­cia. Ale bra­ku­je pauzy przed kwe­stią dia­lo­go­wą.

Pauzy brakuje właśnie z tej przyczyny, że Anka nie monologuje tutaj sama z sobą, tylko myśli.  Wstawienie pauzy na początku byłoby mylące.

 

No bła­gam, tylko nie sen. Na­le­ży sobie zadać py­ta­nie, jak nu­żą­ce muszą być to lek­cje, skoro Anka zdo­ła­ła za­snąć tak twar­do, że do­szło do fazy REM.

Anka jest znużona przez cały rozdział pierwszy. Być może faktycznie spała tak twardo. Ja też lubiłem sypiać na matematyce.

 

Dziw­ny sen – po­my­śla­ła Anka, spraw­nie prze­pi­su­jąc no­tat­ki

Mi­stycz­ny, do bólu sym­bo­licz­ny, tro­chę mniej po­dob­ny do snu, a bar­dziej do wi­dze­nia pro­ro­ka. Przy­znam, że nie prze­pa­dam za ta­ki­mi roz­wią­za­nia­mi.

Preferencje jak najbardziej szanuję. Ów nieszczęsny sen mógł mieć również inne, bardziej prozaiczne podłoże, które jest zasugerowane w jednym z następnych rozdziałów (i nie, Anka nie bierze LSD).

 

W par­tiach dia­lo­go­wych sza­cu­nek do taty nie musi być pod­kre­śla­ny wiel­ką li­te­rą.

Wiem, że nie musi, ale taką właśnie przyjąłem konwencję – rodzice Anki zawsze występują z wielką literą na początku. Dopóki nie przestają występować.

 

Może le­piej cho­ler­nie ja­kieś. Bo samo „cho­ler­ne” dużo mi nie mówi.

Szczerze mówiąc, nie dostrzegam problemu. Wypowiedź Gośki brzmi następująco:

 

– Tam jest liceum z internatem dla dziewczyn. Podobno cholerne i na dodatek na zupełnym zadupiu.

 

Wydaje mi się, że jest zupełnie jasne, do czego odnosi się “cholerne”?

 

 zwłasz­cza że nie miała nawet za spe­cjal­nie pier­si.

Tro­chę nie­po­rad­nie do brzmi.

Ha! Święta racja. To brzmi nieporadnie, dlatego zostało zmienione następująco:

 

Gdyby nie te pyszne loki, można byłoby ją wziąć za chłopaka, bo nie mogła nawet pochwalić się za specjalnie kobiecą figurą, zwłaszcza w porównaniu z Gośką czy Maleńką.

 

Czy ja… mogę się po­do­bać? – za­sta­no­wi­ła się nagle

Nawet jeśli, to po­do­ba­nie się chło­pu, który był na woj­nie z jej ojcem, nie brzmi do­brze.

A tej uwagi, szczerze mówiąc, nie zrozumiałem.

 

Raz jeszcze ogromnie dziękuję za komentarz!

I z tymi słowy krewki pan Josek przypalantował panią Łaję w gambetę.

Dziękuję za odpowiedź i wskazówki – wrzuciłem pierwszy rozdział, ponieważ ciężko jest mi wyodrębnić ze środka coś, co miałoby ręce i nogi. Zdaję sobie sprawę, że zamknięte opowiadania są dużo strawniejsze, ale jak na razie skupiam się całkowicie na książce. Co z tego wyniknie, zobaczymy. W każdym razie, jeszcze raz dziękuję za wskazówki.

I z tymi słowy krewki pan Josek przypalantował panią Łaję w gambetę.

Nowa Fantastyka