- Opowiadanie: Canulas - Paralenka

Paralenka

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Biblioteka:

Użytkownicy, Finkla, Użytkownicy II

Oceny

Paralenka

*

Rok 2014. Ja­ku­cja.

Ist­nie­je pewna dok­try­na, wedle któ­rej każ­de­go czło­wie­ka można okre­ślić po­przez uży­cie je­dy­nie trzech przy­mio­tów. Jak silna więź łączy go z ko­leb­ką opie­kuń­czych du­chów, jak trak­tu­je brać ze świa­ta zwie­rząt oraz czy do­ga­du­je się ze swym ga­tun­kiem. 

Wy­bo­ru na­le­ży do­ko­nać spo­śród:

– czy­stej obo­jęt­no­ści

– kal­ku­la­cyj­nej zmien­no­ści

– oraz pier­wot­ne­go zła

I wła­śnie taką gar­ścią ta­jem­ni­czych słów Olaf Hey­er­dahl, je­dy­ny wnuk Thora Hey­er­dah­la, spró­bo­wał roz­to­pić lody kon­wer­sa­cji. Jego to­wa­rzysz cią­gle jed­nak mil­czał.

– Wy­cho­dzi na to, że ci, co ten cyrk wy­my­śli­li, nie bar­dzo wie­rzy­li w ludzi. Trzy moż­li­wo­ści, a żadna we­so­ła. Nie uwa­ża­cie tak, panie Bora?

Kie­row­ca, rzecz jasna, był jeden, ale Nor­weg naj­wi­docz­niej wy­szedł z za­ło­że­nia, że na­le­ży wy­sła­wiać się per "wy". Za­pew­ne chciał za­brzmieć miło i przy­jaź­nie albo też re­kla­mu­ją­ce Rosję pe­rio­dy­ki, w któ­rych tak na­mięt­nie tonął przed przy­jaz­dem, nie od­ta­ja­ły do końca z tru­ją­cych opa­rów ko­mu­ni­zmu. 

Cisza.

W ogóle kie­ru­ją­cy ob­dra­pa­ną ładą nivą typ wy­śli­zgi­wał się li­chym stan­dar­dom. Nawet gdy się gar­bił, bry­ło­wa­ta głowa osa­dzo­na na czub­ku ol­brzy­miej syl­wet­ki do­ty­ka­ła dachu. Trzy­dzie­sto­stop­nio­wy mróz zdo­łał już roz­cią­gnąć pa­ję­czy­nę lodu na czar­nej bro­dzie trepa oraz gę­stych wło­sach umię­śnio­nych rąk, jed­nak gość zda­wał się w ogóle nie od­czu­wać zimna. Ogrom­na, po­dob­na ko­wa­dłu szczę­ka bar­dziej żuła, niźli ćmiła peta. Olaf Hey­er­dahl spo­glą­dał na to z nie­li­chym uzna­niem, do­cho­dząc do wnio­sku, że po­mi­mo po­zor­nej oschło­ści jego to­wa­rzysz skry­wa masę cie­pła. Ca­łość sko­ja­rzy­ła mu się z plu­szo­wym mi­siem, któ­re­go jakiś nie­po­kor­ny dzie­ciak osa­dził w domku dla lalek swo­jej młod­szej sio­stry.

O wiele za duży miś.

O wiele za mały domek.

– Więc co z tym wa­szym żar­tem? – Nor­we­ski po­dróż­nik nie chciał zło­żyć broni. – Opo­wie­cie?

Roz­le­głe mo­kra­dła po­mie­sza­ne z tajgą nie­mal nie do przej­ścia nawet w lecie, a co do­pie­ro pod ko­niec paź­dzier­ni­ka. Wokół dzie­siąt­ki po­wa­lo­nych drzew, frag­men­ty odłu­pa­nych skał czy ukry­te w bło­cie grzę­za­wi­ska. Każdy z tych czyn­ni­ków wy­mu­sza­ł ogrom­ne sku­pie­nie nawet mimo bar­dzo wol­nej jazdy. Zdra­dli­wy teren, co nie zwykł brać jeń­ców. 

– To nawet nie żart. Przy­po­wieść.

– Opo­wie­cie?

Trep ła­god­nie skrę­cił. Kie­row­ni­ca w mon­stru­al­nych dło­niach przy­po­mi­na­ła spode­czek do kawy, co miało w sobie szczyp­tę upior­no­ści. Uschnię­te ga­łę­zie po­wa­lo­nych drzew za­skrzy­pia­ły w star­ciu z ka­ro­se­rią. Jedna z nich, sucha i do­rod­na, zaj­rza­ła do okna. Prze­wod­nik ode­zwał się do­pie­ro wtedy, gdy miał pew­ność, że za­koń­czył ma­newr.

– Stare ba­ja­nie, mocno już wy­tar­te – za­czął, po­zo­sta­jąc we wzro­ko­wym kon­tak­cie ze zdra­dli­wą wstę­gą krę­tej drogi. – U nas ga­da­ją, że gdyby spy­tać dzie­się­ciu sy­be­ryj­skich me­cha­ni­ków, jaki po­le­ca­ją na te zie­mie wóz, dzie­wię­ciu od razu po­pu­ka się w cze­rep, przy­się­ga­jąc, że ta­kie­go nie ma. Jeden się za­wa­ha, ale po na­my­śle też przy­zna im rację. 

Pa­sa­żer spy­tał, jak ma to ro­zu­mieć. 

– Nijak – burk­nął trep. – Mówię tylko, że nie po­win­ni­śmy tutaj być. Za późny mie­siąc. Zbyt po­su­nię­ty w swym roz­kła­dzie rok. Jeno wy­glą­dać pierw­szych oznak zimy i to­wa­rzy­szą­cych jej po­tęż­nych Bu­ra­nów. Nawet w maju, czerw­cu jest tu prze­cho­ler­nie nie­bez­piecz­nie. Ewan­ko­wie nad­kła­da­ją ty­go­dni wę­drów­ki, byle tylko nie iść koło rzeki. Tak, do­kład­nie. Nawet oni. Nikt nie chce po­dró­żo­wać bli­sko rzeki Wiluj. Nie na darmo za­miej­sco­wi ochrzci­li te te­re­ny Zie­mią Śmier­ci. Nie na wy­rost.

– Do­li­ną – do­pre­cy­zo­wał pa­sa­żer. – Do­li­ną Śmier­ci.

– Do­li­na czy zie­mia, ale cią­gle śmier­ci. Mówię tylko, że po­win­ni­śmy wszyst­ko jesz­cze raz prze­my­śleć.

– Do­la­ry spa­so­wa­ły, to może tyle nie ględź­ta i nie strasz­ta – żach­nął się wnuk jed­ne­go z naj­słyn­niej­szych po­dróż­ni­ków. Wi­dząc jed­nak, że Hey­er­dah­lo­wie po­zo­sta­ją w oczach gi­gan­ta dość „ano­ni­mo­wi”, na­brał haust po­wie­trza, by nieco przy­bli­żyć ich świet­ność. – Mój dzia­dek w pięć­dzie­sią­tym dru­gim wła­sno­ręcz­nie zor­ga­ni­zo­wał i po­pro­wa­dził wy­pra­wę ar­che­olo­gicz­ną na nie­zba­da­ne zie­mie Galápagos. Trzy lata póź­niej sfi­nan­so­wał eks­pe­dy­cję pro­ściut­ko na Wyspę Wiel­ka­noc­ną. A jesz­cze póź­niej – w sześć­dzie­sią­tym dzie­wią­tym – razem z bu­dow­ni­czy­mi znad je­zio­ra Czad zbu­do­wał re­pli­kę pa­pi­ru­so­wej łodzi, by za­de­mon­stro­wać, jak sta­ro­żyt­ni Egip­cja­nie do­tar­li do Ame­ry­ki przez Atlan­tyk. 

Sa­mo­chód sta­nął, lecz wcze­śniej po­dró­żo­wa­li na tyle wolno, że roz­e­mo­cjo­no­wa­ny fi­lan­trop w ogóle tego faktu nie sko­ja­rzył.

– W Po­li­ne­zji zbu­do­wał tra­twę z balsy, panie Bora. Naj­lżej­sze­go drew­na zna­ne­go wów­czas nauce. W czter­dzie­stym ósmym – le­d­wie trzy lata po woj­nie świa­to­wej – razem z panem Faw­ley­em Mo­wa­tem od­krył na­grob­ne kopce po za­gi­nio­nej wio­sce Agni­ku­ni. Po tym zda­rze­niu obaj byli na pierw­szych stro­nach wszyst­kich zna­nych gazet. Da­wa­li wy­wia­dy do radia i te­le­wi­zji.

Wtedy spoj­rzał. Głos uwiązł mu w gar­dle.

– Co z…? – Się­gnął dło­nią pod pa­zu­chę kurt­ki, ale ol­brzym w porę go po­wstrzy­mał. Uścisk jak do miaż­dże­nia awo­ka­do. Za­bo­la­ło.

– Pu­ść­ta ­że!

Młody męż­czy­zna szarp­nął. Nie po­mo­gło. Spoj­rzał przed sie­bie. Stali.

– Pu­ść­ta ­że w końcu! – syk­nął. Dro­bi­ny szkla­nych łez wy­peł­ni­ły oczy. Twarz mu­to­wa­ła, kur­su­jąc po­mię­dzy dwie­ma po­bli­ski­mi emo­cja­mi. Stra­chem i bez­sil­no­ścią.

Zbyt duzi cza­sa­mi tak mają, że mimo go­łę­bich serc coś komuś zmiaż­dżą. Ka­mien­na mi­łość nie wie­rzy kom­pro­mi­som. Bora Eme­lia­nen­ko go­łę­bie­go serca nie po­sia­dał, za to rozum i obe­zna­nie tak. Daw­niej pra­co­wał w armii i nie sie­dział w tej ro­bo­cie za biur­kiem. Znał się na tym i owym. Roz­róż­niał to­na­cję krzy­ku matki na­tu­ry, pi­lo­to­wał roz­ma­ite ma­szy­ny i do­brze ra­dził sobie z ka­ra­bi­nem. Sło­wem: "czło­wiek or­kie­stra do tańca i do mo­dli­twy".

Ale teraz drżał.

– Pu­ść­ta, mówię!

Bora po­słał zdaw­ko­wy uśmiech gro­mad­ce nie­wy­so­kich istot, jed­nak w kon­tak­cie wzro­ko­wym po­zo­stał z naj­wyż­szą. Strze­li­stą, za­kap­tu­rzo­ną i w nie­na­tu­ral­ny spo­sób uśmiech­nię­tą. Wy­glą­da­ła na ko­bie­tę, któ­rej, za­miast wło­sów, wy­pły­wa­ły spod kap­tu­ra kępy traw, a do­pa­so­wa­ny płaszcz ko­lo­ru roz­chla­pa­ne­go błota przy­da­wał jesz­cze smu­kło­ści. Były woj­sko­wy roz­luź­nił nieco uchwyt, zni­ża­jąc głos do szep­tu.

– Dwa py­ta­nia.

Nor­weg nie re­ago­wał, ob­ser­wu­jąc, jak gro­ma­da, chyba dzie­ci, zbli­ża się do wozu. Pierw­sze z nich wdra­pa­ło się na maskę.

– Dwa py­ta­nia i pusz­czę. Szyb­ko. Po żoł­nier­sku.

 Od­po­wie­dzia­ło mu ski­nię­cie głowy. 

– Jeden, co wi­dzisz? Dwa, co za­mie­rzasz zro­bić?

Młody Hey­er­dahl wolną dło­nią od­chy­lił za­na­drze kurt­ki, uka­zu­jąc chro­mo­wa­ną kolbę re­wol­we­ru. Stary model, choć wskrze­szo­ny do życia iście po mi­strzow­sku. Kie­row­ca cenił kunszt tej fa­cho­wo­ści, lecz sam pre­fe­ro­wał coś o szyb­szym tem­pie ognia i nie aż tak uciąż­li­wym ła­do­wa­niu. Nie było czasu dłu­żej się cer­to­lić, więc bez­ce­re­mo­nial­nie wska­zał ko­bie­tę.

– To Pa­ra­len­ka i jej sie­dem kar­łów. Jeśli strze­lisz, ko­mi­sa­rze nie po­zna­ją nas nawet po zę­bach. Za­cho­waj umiar, a pusz­czę. 

Nor­weg nie od­po­wie­dział, więc nie można uznać, że okła­mał. W każ­dym razie coś w wy­ra­zie jego twa­rzy mu­sia­ło dać świa­dec­two temu, że zga­dza się i ro­zu­mie. Bora pu­ścił, prze­no­sząc obie dło­nie z po­wro­tem na kie­row­ni­cę.

– Za­cho­waj­my roz­wa­gę, a jesz­cze z tego wyj­dzie­my. Ja będę mówił, ty siedź.

Wtedy Olaf wy­strze­lił pro­sto w jego skroń.

– czy­sta obo­jęt­ność

– kal­ku­la­cyj­na zmien­ność

– i pier­wot­ne zło

 

*

Wy­siadł po­wo­li. Z cie­płą krwią na twa­rzy i ka­wał­ka­mi mózgu do­sta­ją­cy­mi się pod kap­tur kurt­ki. Spo­koj­ny. Wy­lu­zo­wa­ny. 

Stare dzie­ci obie­ga­ły go, szar­piąc za no­gaw­ki. Ła­si­ły się, obej­mu­jąc nogi. Jedno od­da­ło mocz. Inne za­czę­ło wy­ja­dać ochła­py pro­ściut­ko z głowy za­strze­lo­ne­go przed se­kun­dą trepa. Po­to­mek sław­ne­go Thora, Olaf Hey­er­dahl, pod­szedł do swej sło­wiań­skiej Ne­fer­ti­ti, bio­rąc ją w ob­ję­cia. Spoj­rzał w czerń oczu, z któ­rych wy­zie­ra­ły po­spo­łu chaos i po­rzą­dek. W jego od­bi­jał się obłęd. W jej bez­kre­sny ko­smos.

Gdzie gwiaz­dy.

Gdzie sza­leń­stwo.

– Eony – szep­nął, skła­da­jąc zzięb­nię­te usta do pierw­sze­go od bar­dzo dawna po­ca­łun­ku. I mimo że to wcale nie był ko­niec, wszyst­ko wokół za­czę­ło za­ma­rzać.

 

– i czy­ste

– i kal­ku­la­cyj­ne

– i pier­wot­ne

– cZŁO­wiek

 

Koniec

Komentarze

Hej!

Na początek kilka uwag:

Kierowca, rzecz jasna, był jeden, ale Norweg najwidoczniej wyszedł z założenia, że należy wysławiać się per "wy". Zapewne chciał zabrzmieć miło i przyjaźnie albo też reklamujące Rosję periodyki, w których tak namiętnie tonął przed przyjazdem, nie odtajały do końca z trujących oparów komunizmu.

Słabo znam ruski, ale wydawało mi się, że ,,wy” to u nich zwrot grzecznościowy, odpowiednik polskiego ,,pan”, czyli Heyerdahl używa go poprawnie.

Poza tym stylizacja na gwarę, która może miałaby sens w przypadku lokalnego przewodnika, ale chyba nie u wykształconego(?) turysty (,,puśćtaże”?). Nie za bardzo rozumiem, jaki jest cel tego zabiegu.

Aha, i wielkie litery przy nazwach pospolitych – ,,tajga”, ,,balsa”.

 

Ogólnie mi się podobało. Klimat super, trochę przypomina komiksy o Hellboyu. Tylko brakuje lepszego nakreślenia motywacji Heyerdahla, bo rozumiem, że chciał się spotkać z tym leśnym straszydłem, ale nie wiem, po co

Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...

Hej.

 

“Słabo znam ruski, ale wydawało mi się, że ,,wy” to u nich zwrot grzecznościowy, odpowiednik polskiego ,,pan”, czyli Heyerdahl używa go poprawnie.” – no tak, ale to są jedynie narracyjne wątpliwości. 

 

“Puśćtaże” jest dialogowe. Miało na celu oddać denerwowanie i pośpiech, bo na w normalnych sytuacjach Norweg dość oczytany. Nie twierdzę, że ten zabieg wypalił, ale w głowie działał :)

 

Wielkie litery już dodaję. Opko bez błędów na starcie, opkiem straconym.

 

“Tylko brakuje lepszego nakreślenia motywacji Heyerdahla, bo rozumiem, że chciał się spotkać z tym leśnym straszydłem, ale nie wiem, po co. “ – na pewno. Tylko dopiero na FN widzę, że short to do 10k znaków, gdzie faktycznie jest miejsce na szerszy kontekst, a opko powyżej. Mam przez to trochę inną definicję i być może niezbyt dokładnie metkuję teksty. Być może takie kruciachne, i te, które mieszczą się w obrębie jednej sceny, powinienem metkować jako ćwiczenia. Hmmm. Faktycznie jego motywacja nie wybrzmiewa. Kolejny kamyk w ogródku. 

A porównanie do Hellboya nobilitujące. Czerń Mignoli nie do podrobienia.

Dzięki za wizytę.

 

Wy używali komuniści u nas, żeby było komunistycznie, ale u Rosjan to zwrot typu pan i nie ma nic wspólnego z komunizmem.

 

A czemu nazywasz gościa trepem, mi się to kojarzy z pejoratywnym określeniem oficera.

 

Rozległe mokradła pomieszane z tajgą niemal nie do przejścia nawet latem, co dopiero późnym październikiem.

 

Nie podoba mi się to “późnym październikiem”, nie lepiej w lecie i pod koniec października?

 

 

i szczątkami czaszki, dostającymi się pod poły kurtki. Spokojny.

 

Szczątki to mogą być ludzkie, a nie czaszki. Poły są na dole, jak mu się tam dostała czaszka?;)

 

Sympatyczne, ale nie poczułam ani krztyny grozy.

 

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

“Wy używali komuniści u nas, żeby było komunistycznie, ale u Rosjan to zwrot typu pan i nie ma nic wspólnego z komunizmem”. – tak, ale to założenia Norwega. Ludzkie. I jako takie mają prawo (w mojej ocenie) być błędne. Nie jest to opisane od narratora wszechwiedzącego, choć faktycznie zalecieć mogło sztampą.

 

“Nie podoba mi się to “późnym październikiem”, nie lepiej w lecie i pod koniec października?” – być może faktycznie lepiej brzmi. Przemyślę.

 

“Szczątki to mogą być ludzkie, a nie czaszki. Poły są na dole, jak mu się tam dostała czaszka?;)” – słuszna uwaga. Może przerobię na kawałki, czy jeszcze co innego. Poły też podmienię, prawdopodobnie na kaptur czy coś, bo ogólnie nie chcę z tego rezygnować.

 

Dzięki za cenne uwagi. Zabiorę się do poprawek jutro, na świeżości.

Wy uży­wa­li ko­mu­ni­ści u nas, żeby było ko­mu­ni­stycz­nie, ale u Ro­sjan to zwrot typu pan i nie ma nic wspól­ne­go z ko­mu­ni­zmem.

Tutaj wypadałoby doprecyzować, że dopiero w drugiej połowie XX wieku, bo wcześniej dwojenie stosowane było dość powszechnie stosowane np. w wojsku przy zwracaniu się przez oficerów do podoficerów i zwykłych żołnierzy, a także jako wyraz szacunku, chociaż to już w czasach dawniejszych. Nie jest to przy tym wynalazek ściśle słowiański i rosyjski, bo występuje na przykład również we francuskiem (vous), angielskim (you – do tego stopnia, że w obecnym użyciu forma pojedyncza już w ogóle zanikła), a w formie trojenia – w niemieckim (Sie).

 

Co do samej treści: dwojenie po polsku moim zdaniem po prostu nie brzmi tu dobrze. Albo piszemy po rosyjsku i zostawiamy “wy” (”Вы не считаете так, Иван Иванович?”) albo piszemy po polsku i zmieniamy na “pan” (”Nie uważa pan?”), albo – jeszcze lepiej – tak, jak rzeczywiście wypadałoby się zwrócić do rosyjskiego towarzysza podróży w jego własnym języku, przez imię i otczestwo, opcjonalnie zachowując przy tym, dla stylizacji, dwojenie: “Nie uważacie, Iwanie Iwanowiczu?” Skoro Olaf rozmawia ze swoim kierowcą po rosyjsku, to zakładam, że poza językiem zna również formy grzecznościowe.

 

Oprócz tego muszę przyznać, że nie za bardzo podoba mi się wypunktowanie na początku i końcu tekstu. Rozumiem, że taka konwencja, ale wygląda mi to bardziej na formę raportu kwartalnego niż literacką. Wydaje mi się, że wypadałoby raczej wkomponować to jakoś w tekst.

I z tymi słowy krewki pan Josek przypalantował panią Łaję w gambetę.

Hej, fajny klimat, ale grozy nie czułem i chyba nie do końca zrozumiałem. Te stare dzieci pojawiły się przez strzał z broni? 

Kto wie? >;

Cześć, Canulasie!

 

To drugie z rzędu Twoje opowiadanie, w którym pierwszoplanowe skrzypce gra klimat. Naprawdę fajnie prowadzisz narrację, przez co aż chce się płynąć z tekstem. 

 

Nie mam pewności odnośnie tagu “horror”, bo grozy nie uświadczyłem :P

 

Niemniej, czytało mi się bardzo przyjemnie, więc klikam.

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Street Freighter – Hej. Dużo słów padło na temat tego zwrotu i faktycznie trzeba będzie w tym pogrzebać. Twoja wersja wydaje się najlepiej pasować, więc jest pierwszą, braną pod uwagę. Co do wypunktowania: być może to naiwne, ale jeśli gdzieś sobie pozwalam na takie harce, to właśnie w shortach. Tutaj sam nie wiem. Być może końcowe oklamrowanie nie spełnia swej roli. Początkowe jednak na pewno zostawię, bo aż takiej ingerencji w przebudowę nie planuję.

 

skryty – ”– To Paralenka i jej siedem karłów.” – tutaj nadmienione, że ona nie jest sama. Dalej to jedynie ich dookreślenie w nazwie. 

 

cezary_cezary – Tak. Przewija się ten zarzut, więc tag z grozą chyba trzeba ciachnąć. 

 

Dziękuję pięknie wszystkim za czytnięcie i garść uwag, z których na pewno coś wprowadzę.

Ukłonias.

Hej,

Ciekawy zamysł, ale zupełnie nie czuć klimatu grozy, mimo raczej mrocznych wydarzeń. Za to spodobał mi się fragment z przechwalaniem o osiągnieciach dziadka, fajnie podkreśla charakter bohatera.

Pozdrawiam :)

Zaczynam się przyzwyczajać do tego, że w Twoich opowiadaniach znajduję niedopowiedzenia i nie tracę nadziei, że z czasem pojmę Twój sposób pisania.

Paralenkę czytało się naprawdę dobrze, czułam stosowny klimat i to coś, co wisiało w powietrzu i potęgowało ciekawość, ale finał mnie mocno zaskoczył i zostawił z lekka rozwartym otworem gębowym, bo nie dotarło do mnie, co tam się porobiło…

 

czy ukryte w grzęzawisku bagna. Grzęzawiskobagno to synonimy – znaczą to samo.

Proponuję: …czy ukryte w toni bagna. Lub: …czy ukryte w błocie grzęzawiska.

 

...i towarzyszących jej ciężkich Buranów. → …i towarzyszących jej potężnych buranów.

Nazwa syberyjskiej śnieżnej zamieci nie jest nazwą własną.

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html

 

razem z Panem Fawleyem Mowatem… → …razem z panem Fawleyem Mowatem

Formy grzecznościowe piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

Dawali wywiady do radia i tv.Dawali wywiady do radia i telewizji.

Nie uzywamy skrótów, zwłaszcza w dialogach.

 

Puśćtaże! → Napisałabym raczej: Puśćta że!

 

Młody Heyerdahl wolną dłonią odchylił rąbek kurtki, ukazując chromowaną kolbę rewolweru. → Za SJP PWN: Rąbek «brzeg lub skrawek czegoś; też: obwódka» Nie wydaje mi się, aby rewolwer mógł skrywać się za rąbkiem kurtki.

Proponuję: Młody Heyerdahl wolną dłonią odchylił zanadrze kurtki, ukazując chromowaną kolbę rewolweru.

Za SJP PWN: zanadrze daw. «miejsce pod wierzchnim ubraniem na piersi»

 

więc bezceremonialnie wskazał na kobietę. → …więc bezceremonialnie wskazał kobietę.

Wskazujemy kogoś, nie na kogoś.

 

W każdym razie coś w jego wyrazie twarzy… → W każdym razie coś w wyrazie jego twarzy

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję za podzielenie się tekstem! Miło było przeczytać, ale chyba w całości zgadzam się z poprzednimi uwagami. Wydaje mi się, że zauważam jakiś brak w kompozycji, moim zdaniem nie budujesz konfliktu, nie zarysowujesz dostatecznie, że podróżnik pragnie spotkania z tą jakąś nadprzyrodzoną kochanką, a przewodnik próbuje go od tego odwieść, przez co końcowa scena wygląda tylko na popis bezsensownej przemocy. Zwłaszcza w tego rodzaju fabule miałbym znaczne opory przed użyciem nazwiska realnego badacza, który pewnie ma jakąś żyjącą rodzinę.

Nawet w maju, czerwcu jest tu przecholernie niebezpiecznie. Ewankowie nadkładają tygodni wędrówki byle tylko nie iść koło rzeki. Tak, dokładnie. Nawet oni. Nikt nie chce podróżować blisko rzeki Wiluj.

Tutaj przez jakiś czas przypuszczałem, że w tekście pojawi się wilujskie zapalenie mózgu i rdzenia kręgowego (https://en.wikipedia.org/wiki/Viliuisk_encephalomyelitis). Na tym można dużo ugrać, pewnie pamiętasz chociażby rolę, jaką odegrała śpiączka afrykańska w fabule i budowie nastroju Przygód Tomka na Czarnym Lądzie.

Mały przegląd językowo-interpunkcyjny…

Bryłowata głowa osadzona na czubku olbrzymiej sylwetki, nawet gdy ten się garbił, dotykała dachu.

Dla czytelności i wyrazu odwróciłbym szyk: Nawet gdy się garbił, bryłowata głowa osadzona na czubku olbrzymiej sylwetki dotykała dachu.

Ogromna, podobna kowadłu szczęka(-,) bardziej żuła, niźli ćmiła peta.

Nie stawiamy przecinka między grupą podmiotu a grupą orzeczenia.

Wokół dziesiątki powalonych drzew, fragmenty odłupanych skał czy ukryte w grzęzawisku bagna. Każda z tych rzeczy wymuszała ogromne skupienie nawet mimo bardzo wolnej jazdy.

To nie do końca rzeczy, bardziej może czynniki?

Zdradliwy teren, co nie zwykł brać jeńców.

Lepiej “który”.

Ewankowie nadkładają tygodni wędrówki, byle tylko nie iść koło rzeki.

Oddzielamy przecinkiem równoważnik zdania podrzędnego.

Widząc jednak, że Heyerdahlowie pozostają w oczach giganta dość "anonimowi", nabrał haust powietrza, by nieco przybliżyć ich świetność.

Domknięcie wtrącenia. Poza tym polski cudzysłów pilnie potrzebny.

Wielkanocną Wyspę.

Wyspę Wielkanocną.

rozemocjonowany filantrop w ogóle tego faktu nie skojarzył.

Nigdzie indziej w tekście nie widzę wzmianek o jego filantropii.

dopasowany płaszcz, koloru rozchlapanego błota

Tu nie ma uzasadnienia dla przecinka.

Z ciepłą krwią na twarzy i kawałkami mózgu, dostającymi się pod kaptur kurtki.

Też nie dawałbym przecinka, bo tutaj “dostającymi się pod kaptur kurtki” jest integralną częścią pierwotnego opisu kawałków mózgu, nie doprecyzowuje informacji o jakichś kawałkach wspomnianych już wcześniej w tekście.

 

Pozdrawiam ślimaczo i życzę wiele weny!

pnzrdiv.117 – Ten short (one shot) powstał na kanwie takiej zabawy ćwiczebnej: codziennostrzał. Polegało to, jak sama nazwa wskazuje, na codziennym napisaniu krótkiego tekstu. Oczywiście nie tłumaczę tym jego niedomknięcia (taki zarzut się pojawia), ale bardziej tak ciekawostkowo.

A że nie czuć grozy? Noo, już wiem. Zdjąłem tag z tym związany… chyba.

Pozdrox

 

regulatorzy – ależ mam też opka (mam nadzieję) domknięte. Choć takich otwartych, i to w dużo większym stopniu otwarcia (póki co nie chcę głośno nazywać tego niekonsekwencją) też mam dużo.

To w ogóle niesamowite, że w tak krótkim tekście, do tego naprawdę kilkukrotnie czesanym, można jeszcze tyle wyłuskać błędów. Nie że jestem znowu taki uległy, ale akurat z tą partią podpowiedzi się zgadzam. Więc nie ma tu twierdzy, którą chciałbym bronić.

Dziękuję za włożony trud.

 

Ślimak Zagłady – również dziękuję za poświęcony czas i tak (w mojej ocenia) drobiazgową rozwałeczkę. Jako nadworny interpunkcyjny półdebil z przecinkami w ogólę nie dyskutuję. Wskazówki podane przez Ciebie co do szyków również wyglądają sensownie i nie burzą mi melodyki, więc pewnie zaadoptuję. Polski cudzysłów już wyguglowałem (tak, jestem na tym etapie. Pozdrowienia z jaskiń) No i za moment, jak już kawa wejdzie, przystępuję do czyszczenia czegoś, co już w swej naiwności uważałem za przeczyszczone. 

Bardzo dużo cennych rad spływa na mój niezbyt pojemny baniak w ostatnim czasie. Doceniam i postaram się sukcesywnie te chwasty wypleniać 

Hej przygodo.

Canulasie, bardzo się cieszę, że uznałeś poprawki za przydatne. :)

Pozostaję z nadzieją na bardzo satysfakcjonującą lekturę domkniętego opowiadania. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Siema,

 

fajny klimacik, podobają mi się te postaci, wielki Bora ściskający kierownicę na podobieństwo talerzyka, czy kontrastujące z nim karły w otoczeniu swoistej femme fatale.

Pojawiają się pytania – skąd jadą, dokąd zmierzają? W jaki sposób Norweg poznał wiedźmę z tajgi i jej świtę karłów? Dlaczego zamordował Borę? Dlaczego Bora dał się tak łatwo zastrzelić – mimo, że wcześniej nie dopuścił nawet do wyciągnięcia rewolweru spod kurtki.

Tak wiele pytań, tak mało odpowiedzi, nad czym ubolewam.

 

Pierdółki:

 

Wyboru należy dokonać spośród:

– czystej obojętności

– kalkulacyjnej zmienności

– oraz pierwotnego zła

 

Po każdym wyliczeniu dałbym przecinek a na końcu kropkę, uzasadnienie z netu. Czyli byłoby tak:

“Wyboru należy dokonać spośród:

– czystej obojętności,

– kalkulacyjnej zmienności,

– oraz pierwotnego zła.”

 

 

Wtedy Olaf wystrzelił prosto w jego skroń.

– czysta obojętność

– kalkulacyjna zmienność

– i pierwotne zło

Tutaj jak wyżej, tylko nie dawałbym przecinka przed “i”, czyli:

“Wtedy Olaf wystrzelił prosto w jego skroń.

– czysta obojętność,

– kalkulacyjna zmienność

– i pierwotne zło.”

 

 

– i czyste

– i kalkulacyjne

– i pierwotne

– cZŁOwiek

A tutaj chyba bym zrobił tak:

“– I czyste,

– i kalkulacyjne,

– i pierwotne

– cZŁOwiek.”

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

regulatorzy, uznałem i wprowadziłem. Co do satysfakcji z domkniętych opowiadań, zalecam ostrożność, ale na pewno będę dokładał starań, by jakiś, choćby minimalny progres czynić. Następne opko planuję wstawić dłuższe, a skoro tutaj było aż tyle błędów, to ciekawe ile będzie tam? Obstawiam 960.

 

Helloł Piwniczny wytrychu. Nooo, w zasadzie pod rozwagę. Może faktycznie. Twój zamysł mi się podoba, ale odczekam aż zejdzie kofeinowy sztos, bo obecnie wszystko mi się podoba.

Pozdrox!

Canulasie, przeczytamy, zobaczymy. Ale 960 to na pewno gruba przesada – miej więcej wiary we własne możliwości. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy, ja mam od groma wiary. Po prostu auto cynizm mam wgrany w dekiel, ale jest to najczęściej żartobliwe. Nie biczuję się za każdy zły przecinek, bo musiałbym mieć co tydzień nowe plecy.

Canulasie, mam wrażenie, że objawiający się żartobliwie autocynizm jest cenną cechą każdego twórcy. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Can, jest co biczować, plecy się tak szybko nie skończą laugh

Che mi sento di morir

Przyjemnie się czytało, końcówka bardzo mi się podobała, ale zgadzam się, że trochę za dużo tu niedopowiedzeń.

Dzięki piękne za odwiedziny. Noo, cóż. Dużo głosów w tej kwestii, więc pewnie tak jest.

Królewna Śnieżka w wersji syberyjskiej? Doceniam oryginalność settingu.

A pod koniec października w tym regionie to już nie jest dość ciemno?

Ja też nie obraziłabym się za więcej wyjaśnień.

Fajna zabawa literami na końcu.

Babska logika rządzi!

Hej.

Nie wiem czy nie jest tam już ciemno. Pewnie zależy o której.

No tak, tak. Wiem, że nie rozjaśniam, ale w niektórych tekstach tak mam i ajć chyba nie mam w planach nic dopisywać.

Dzięki za wizytę.

Hej przygodo.

Hej!

 

Zaczynasz nietypowo i taką nietypową narracją rozbudziłeś moją ciekawość. Płynnie przeszedłeś w opisy i jestem pozytywnie zaskoczona. ;)

 

Lubię opowiadania drogi, a tu mamy short drogi, więc droga krótka, a na jej końcu kolejne zaskoczenie. Ale wypadło naprawdę fajnie. ;) Zabrakło mi trochę szerszego nakreślenia Paralenki i jej karłów, tak, żebyśmy trochę wcześniej o nich usłyszeli. Nieoczekiwanie bohater zabija (na początku myślałam, że składa ofiarę, żeby jemu nic nie zrobili), a następnie podchodzi do swojej wybranki, więc tak jakby już ją znał, już z nią był. Ciekawe, czy celowo chciał tu sprowadzić kogoś, kogo zabije? Czy to przypadek.

 

Ale podobało mi się, głównie za klimat, klikam i pozdrawiam,

Ananke

Podobały mi się opisy, interakcje.

Ostatnia scena kozacka.

Brak wyjaśnienia dlaczego? Dla mnie w short to nie ma znaczenia. Traktuję to bardziej jak obraz, który ma wywołać emocje, a te były.

Najważniejsze, już wiem jak ZŁO jest wbudowane w człowieka.

 

PS. Tylko wyobraź sobie, jakby to zdanie z “cZŁOwiek” przeczytał dobry lektor. To byłby sztos.

Helloł

Ananke – też lubię shorty drogi, opka drogi i powieści drogi. Jeden z koników, jeśli idzie o literaturę. Wiadomo, że też próbuję. Wychodzi różnie. Tutaj mogłem dokładniej ponakreślać, ale jednak, cóż, zostawiłem w półotwartym stanie.

Dzienx

 

MichałBronisław – też bardzo często spoglądam na teksty przez pryzmat obrazu lub nawet pojedynczo celnie ujętej myśli, frazy, zdania. Takie już sajko. Zaangażowanie emocjonalne to chyba top level tego, co czytelnik może zostawić. 

Dzięki piękne.

(Jeśli idzie o lektora: Rozenek)

Hej.

Ładne opisy i prowadzenie narracji. Horror – czytam i są momenty, myślę, zaraz coś mnie zaskoczy i szczerze, nic mnie nie przeraziło, a przy takiej scenerii, aż się prosi, aby drżeć i przygryzać wargę. Zostawiłeś pole do własnego uzupełniania tekstu, a że to lubię, to wyobraźnia zadziałała, zwłaszcza, jak strzelił do towarzysza z tak bliska. Widzę nie tylko mózg i krew na twarzy i ubraniu Olafa… Pozdrawiam. :)

Nooo, to taki horror nie horror. Obraz bardziej. Skończony na “przedpłęciu” ;) 

Tak już nieraz gryzmolę, że przed finiszem czasem widzę szlaban.

Dzięki za wizytex.

 

Nowa Fantastyka