komentarze: 12, w dziale opowiadań: 12, opowiadania: 6
komentarze: 12, w dziale opowiadań: 12, opowiadania: 6
Jeśli chodzi o wymowę, to najnowszy WSJP podaje jednoznacznie: [mozajka]
raczej nikt nie próbowałby drugiej formy
To ja chyba jestem nikt ;)
Nie miałbym żadnych oporów przed nazywaniem go poetą.
…podobnie jak wydawcy poezji Cohena w oryginale i przekładach.
Jeśli „mało jest takich, którzy nazywają Cohena poetą”, to pewnie dlatego, że mało jest takich, co się poezją (zwłaszcza obcą) interesują w ogóle.
nie wiem nawet, czy potrzebna Ci była dodatkowa podpowiedź z daktylami
:DDD Nie skojarzyłem nawet.
dla mnie “on” z “on chciał” to odbiorca liryczny
Ach! Trudno mi to w ten sposób bez dodatkowych wskazówek czytać w sekwencji „dorwie cię, chciał pomóc ludziom, niech ginie”; może gdyby zamienić pierwszy przecinek na dwukropek i skwitować wers wykrzyknikiem…?
Tego jakby nie chwytam. Przecież prawie wszystkie elementy pełnią tu rolę metaforyczną, a co do epitetów, są i zaraz dalej typujesz je jako wadliwe.
Ja tu widzę dużo elementów z rolą symboliczną i aluzyjną. Ale z metafor (które można czytać jako świeże metafory: więc rzeczy typu „lód jest zdradliwy”, „zapadł w sen”, „przyjdą dies irae” nie liczę) to ewentualnie „siła [słów] pozwoli” (a już „siła słów” czy „wiek niewoli” to raczej metonimie, i to dość wytarte), „rytm płynął”, „nurt straty”, „człowiek jest dnem” i może akcja z zerem bezwzględnym.
co do epitetów, są
W pierwszej strofie :) A dalej połączenia przydawkowe widzę już tylko uwarunkowane funkcją, tzn. tworzą one całostki znaczeniowe, a nie rozwinięcie członu nadrzędnego: dni gniewu, wiek niewoli itd. Zero bezwzględne ma potencjał, gdyby pojawił się wyraźniejszy sygnał, że bezwzględne jest cechą charakteru, a nie tylko częścią terminu (a to nam wbija do głowy fizyka na starcie wersu). Zamiana kolejności? Pojawienie się wyraźnej idei (niekoniecznie wyrazu) zera we wcześniejszym miejscu? Teraz o bezwzględności świadczyć mogłoby co najwyżej to „niech ginie”, ale nawet jeśli przypiszemy te słowa zeru, to nie wiem, czy akurat bezwzględność jest określeniem, które przyszłoby mi do głowy, prędzej – obojętność :) To z mojej strony to zgadywanie, żeby nie było – próbuję sobie wyobrazić, co by było, gdybym sam chciał napisać coś takiego i zrobić to tak, żeby (w moim odczuciu) działało.
moim zdaniem poprawne, bo przecież piszę o powrocie do zim takich jak tamte, a nie dosłownie tych samych
Ta część jest okej, moim problemem są ich w dwóch dalszych wersach. One nie mogą się odnosić do innych zim (których – jeszcze lub nigdy – nie ma), a z kolei składnia (przynajmniej w moim odczuciu) blokuje powiązanie tego zaimka z tamtymi zimami. Może to moja drobiazgowość, w każdym razie według mnie niewyrażalny (wiemy, że chodzi o ‘zimy’, ale nie są to zimy nazwane w zdaniu nadrzędnym) podmiot sformułowania ‘jakie były przed laty’ nie jest na tyle (składniowo) uchwytny, żeby można się było do niego dalej odwoływać zaimkiem dzierżawczym :)
Z drugiej strony logiczne zapętlenie: mam wrażenie, że całość sprowadza się do tęsknimy za zimami jakie były wtedy, kiedy były (zapętlenia może nie ma, kiedy okoliczniki czasu potraktujemy jako dopowiedzenia, ale wtedy to ich wydaje się szczególnie mocno wisieć).
gdybym napisał jak w pierwotnej redakcji kiedy ich rytm płynął z nurtem utraty, chyba rozpoznałbyś natychmiast, że odnoszę się w tym miejscu do tworzących pod Tatrami kompozytorów czerpiących pełnymi garściami z dziedzictwa Chopina
Niestety, chyba bym nie rozpoznał, tak jak być może nie rozpoznaję wielu innych aluzji i dlatego oceniam utwór surowiej niż na to zasługuje – od młodopolski tatrzańskiej wolę futurystów i skamandrytów, a i tam wiele mam jeszcze braków wszędzie :) Ale „z nurtem utraty” z jakiegoś powodu brzmi mi ciekawiej (chociaż może się kojarzyć z rzeką).
Wszystkiego dobrego!
Ahoj!
Jeśli chodzi o rytm, to mnie leży :) Zamiast jedenastki 5+6 wychodzi chyba stabilnie czwórka daktyliczna (pierwsza stopa wariantywna) z kataleksą – powtarzalny akcent na siódmej zgłosce organizacyjnie zastępuje średniówkę. Dzięki manipulacji rozkładem wyrazów i składnią nie nudzimy się pomimo tej regularności. Chyba tylko ostatni wers drugiej strofy nie przekonuje mnie do końca: a przez to zwiedza się ni lepiej, ni lżej. Sparowane słówko ni wymusza akcent logiczny na tym, co jest po nim (por. ni pies ni wydra); więc trudno zaakcentować ni lżej. Akcentowanie ni lepiej chyba nie ulega dyskusji, co faktycznie nieprzyjemnie wybija z daktylicznego rytmu. A że w takiej układance z akcentami 2-4-8-10 bardzo chce się docisnąć środkowe się, to kolejny minus.
[…] zero bezwzględne
dorwie cię, chciał pomóc ludziom […]
Ja w tym nie widzę antropomorfizowanego zera bezwzględnego, tylko człowieka określanego jako zero bezwzględne (mniej niż zerooooooo…). Sugeruje to czasownik: on chciał; raczej nie z.b. stało się nim, tylko on jest zerem. Przynajmniej ja tak to czytam.
Z tym wierszem mam ogólnie ten problem, że wierszowa w nim jest organizacja (rytm + rymy), ale cała reszta pędzi na złamanie karku: są ciekawe obrazki, jest dużo fajnych pomysłów (głównie w rymach, i nie chodzi tylko o to, że współbrzmi, tylko że ciekawe rzeczy tam weszły; trzysylabowiec TPN, retoryczne powtórzenia i odwrócenia, szybkie sekwencje), ale brakuje miejsca na oddech, na liryzm (jakąś metaforkę? porównanie? epitet?) – tym bardziej, że wybrana przez ciebie prozodia dyktuje szybkie, marszowe tempo 4:4 (nawet wtedy, kiedy zmusza do gwałtownych pauz). Czytam, że chcesz nad tym pracować – super. Wydaje mi się, że rozmnożenie elementów lirycznych złagodziłoby trochę przejścia między strofami, bo jak na razie, to teraz każda nagle wprowadza jakby znikąd coś nowego (pamiętam, że sam czułem coś podobnego przy pisaniu tamtego swojego wierszyka o gadzie, ale nie pamiętam, czy udało mi się znaleźć rozwiązanie).
Z wybranych szczegółów (nie chcę brzmieć obcesowo; jeśli tak wyjdzie, to nie myśl, że się uważam za nie wiadomo kogo – łatwiej się krytykuje cudze niż pisze własne :)):
drży tafla nieodgadniona – to taki epitet z gatunku min piechotnych, brakuje mi czegoś, co by rozbroiło ten sentymentalny ładunek albo go usprawiedliwiło w utworze skłaniającym się raczej ku ironii (na co wskazywałoby użycie idiomów z rejestru potocznego, rodzaj użytych rymów itp.) – inaczej: jeśli tafla jest nieodgadniona, to jako czytelnik chcę poczuć albo że tak jest, albo że się zgrywasz, a samo napisanie tego to taka wydmuszka;
lód […] zdradliwy i kruchy – jedno wystarczy za oba;
czasem ni razu nie było odwilży – nie wiem, czy współbrzmienie zamierzone, a poza tym cały wers na to, że “śnieg nie topniał” to trochę dużo. Jeśli odwilż ma siedzieć w rymie (bo rym fajny, o tyle, o ile legalny, patrz wyżej), to znalazłyby się chyba ciekawsze sposoby na zagospodarowanie reszty wersu (a kto wie, czy i nie dwuwersu);
kiedy ich rytm płynął w dal z nurtem straty – widzę metaforę, tylko nie wiem, co z nią zrobić: jaka strata, czemu nurt? Wers wcześniej jest mowa o niewoli, Polacy wiemy dobrze, o co chodzi, ale skąd wynika strata, w domyśle jakąś ciągła, to już niejasne. Poza tym jak widzę obok siebie przed laty, niewoli, straty, to znowu odpala mi się jakiś błahy sentymentalizm: jeśli metaforyzować te straty, to trzeba by je jakoś zaktualizować, udziwnić, sam nurt tego chyba nie udźwignie; może gdyby go doprecyzować (rezygnując z niewiele wnoszącej dali, a może też z ich rytmu), ale nie jestem pewien. Nawiasem mówiąc, z punktu widzenia organizacji wyższego poziomu: nie wiem, czy kupuję opowiadanie najpierw o niesprecyzowanym „jak to było dawniej”, a potem skargę na niemożność do powrotu do tego, co było „przed laty”, co przez sugestię niby to ma być tym samym „jak to było dawniej”, ale nagle okazuje się czymś dospecyfikowanym (okres zaborów) i nagle referencję czytamy w przód, a do tyłu już nie. Ale może do naprawienia tego wystarczyłoby dodanie jednego słówka: „tych” (zim), które połączyłoby dwie strofy zamiast sugerować dwie różne sytuacje. (Zaznać tych zim…?). A, i sugerowałbym przemyślenie użycia zaimków względnych których, jakich, ich w tej strofie; raz że użycie wyrazu bliskoznacznego to trochę wykręt, dwa, że sytuacja z zimami się robi logicznie zaplątana, więc już co najmniej trzeba byłoby odwrócić spójniki przy słowach i zimach: wrócić do zim, jakie były […], kiedy ich chłód […], kiedy ich rytm – nie bardzo chce mi się to rozkładać na czynniki pierwsze (ani nawet nie wiem, czy dałbym radę zrobić to przekonująco), ale to ich bardzo mocno ciąży do zim, a nie do składniowo zdezaktywowanego podmiotu zdania podrzędnego, więc tylko identyfikujące które (zamiast porównującego jakie) wchodzi w grę.
W Tatrach Wysokich nie rosną daktyle – to jest przecudowny wers (i akurat 5+6), który się prosi o jakieś rozwinięcie, sparalelizowanie, cokolwiek, śpiący ni z gruszki ni z pietruszki niedźwiedź przygniata go, nie daje mu zabłysnąć w pełnej okazałości. Daktyle – dies irae to, i owszem, niekonwencjonalne współbrzmienie, ale najchętniej widziałbym tę strofę rozdzieloną choćby 1:3, a wtedy można np. poszukać rymu dokładnego do tych wyrazów, które i tak rzadko kto rymuje z czymkolwiek, a razem stanowią zestawienie nieoczekiwane, ale jednocześnie trochę naciągane.
Uczcie się fizyki, zero bezwzględne / dorwie cię, – wy czy ty? was czy ciebie?
pod Morskim Okiem zimują boginie – te boginie bardzo gołe… jak na motyw, który pojawia się w wierszu po raz pierwszy w ostatnim wyrazie. Aż się proszą o jakiś epitet, który tłumaczyłby, co to za boginie, skąd się wzięły, co to za gatunek, że akurat tam sobie wybrał legowisko, cokolwiek. Zresztą – czy pod Morskim Okiem to nie pod tym dnem den, czyli raczej pod ziemią niż pod lodem? (A może ang. den – legowisko).
Pozdrawiam serdecznie!
Ze względu na kompletną nieznajomość estońskiego mogę się odnieść tylko do tego, co widzę. Myślę, że to i tak pierwszy punkt oceny każdego przekładu literackiego: czy broni się jako samodzielny utwór.
Nic dodać, nic ująć, dokładnie o to mi chodziło :)
Widzę miejsca, w których potencjalnie byłaby szansa zwiększenia napięcia fabularnego. Na początku zamiast “poczuł dziwną żądzę”, które bohatera nie stawia w złym świetle i niemal tłumaczy, można by pokazać, jak inni walczący widzieli w poległych przeciwnikach ludzi, których tragicznie musieli zabić, a Pontus – tylko materiał na sprzedaż.
Wydaje mi się, że takie skontrastowanie właśnie by sprawę spłyciło: ballada powinna zawierać element niepewności, tajemniczości, a wydarzenia – mieć (swoiście) logiczny przebieg, jednak motywacje bohaterów nie muszą być uzasadnione. Gdyby zacząć od przedstawienia bohatera w negatywnym świetle, z góry byłoby wiadomo, że musi marnie skończyć. Poza tym – skór się Pontus musiał pozbyć dopiero po śmierci, nie ma pewności, że jeszcze za życia chciał je przeznaczyć na sprzedaż (choć jest to prawdopodobne).
Potem szukałbym podkreślenia tego, jak zrazu miał nadzieję trafić do nieba, a wyczerpany tułaczką zaczyna pojmować swoje czyny i w końcu wita diabła prawie że z ulgą (emendacja “tuż, tuż aureola!” jakby szła w tym kierunku).
Tak, wersja ostateczna jest pod tym względem mniej udramatyzowana; ale nie chciałem sugerować, że zaświaty wyglądają w świecie przedstawionym koniecznie tak, jak w wierzeniach chrześcijańskich, ani że Pontus, z całą swoją biografią, wojenną przeszłością, namiętnościami – w tym kwestią skór – miałby być człowiekiem, który się jakoś mocno nastawiał na „wieczną szczęśliwość”, chodziło li tylko o uwolnienie od trosk życia doczesnego i „wieczny spoczynek”. To, że jest diabeł i piekło (o czym się jednak dowiadujemy dopiero na końcu), nie znaczy, że po drugiej stronie muszą być chóry anielskie.
niejasno tylko kojarzę, że pewnie u nich iloczas wciąż jest żywy w kształtowaniu toku wiersza
W estońskim nieszczególnie – długie samogłoski pojawiają się tylko w sylabach akcentowanych, podobnie większość dyftongów, więc jeśli metryka, to akcentowa. Aczkolwiek różnice w ciężarze sylab jak najbardziej sprzyjają urozmaicaniu melodii.
tutaj te piętnastozgłoskowce wydają mi się przykrym zgrzytem.
Ano właśnie, też się do nich nie przekonałem (wygodniejsza byłaby kataleksa do trzynastu), ale pomyślałem, że odpowiednio posiekane składnią, mogą zdać egzamin jako „wybijacze z rytmu”. A może właśnie gdyby było ich więcej, szłoby się przyzwyczaić? Nie wiem.
Może u nich ostatnia sylaba nie jest jednak akcentowana i to są wciąż siódemki trocheiczne, tyle że z hiperkataleksą
Akurat są zazwyczaj akcentowane. Być może stały akcent inicjalny troszeczkę zbliża brzmienie do peonu 1, ale nie aż tak znowu mocno.
łączenie w pary wersów, z których jeden ma średniówkę po szóstej, a drugi po ósmej sylabie (np. „Skoro tak, podajmy ręce” – mówi pan nabywca, / „Tobół bierz, chodź za mną, dziś zakończysz los pół-żywca!”) moim zdaniem może sprawiać wrażenie niezręczności
A ja myślałem, że właśnie nietrzymanie stabilnej średniówki w metrum parzystym (rozbijającej wersy na 8+6) pomoże w uniknięciu katarynkowości, a tym samym poprawi odbiór :)
Rozumiem, że chciałbyś to czytać tak, jak zaznaczyłem, ale z “kramem” jest kłopot.
Tu dzięki za całość komentarza i odsyłacze! Jak już wspomniałem – to miało być takie miejsce, w którym trzeba by się zatrzymać. Ale “zatrzymać się” nie musi znaczyć “wykopyrtnąć” ;) Cenne uwagi o zależności między związkami składniowymi a płynnością.
Tu nie lepiej “niepodobna”?
Ojjj, chyba tak! Skontaminowało mi się… A tak się cieszyłem z ładnego rymu :) Niesposobny (czyli niezdolny do czegoś) może być człowiek.
Ładne wyrażenie, ale niezbyt jasne
Tu mnie masz! Tak się bałem, że może nie ujść.
A tutaj całego dwuwiersza nie rozumiem.
Chlupią mięs ochłapy, każdy [jest] siny, krwawy, łysy,
[Każdy ma] szramy, zadrapania w udach […] i w dłoniach rysy.
Trochę to “ma” ukryte i zaplątane, zgodzę się.
Podobało mi się.
Super! Dzięki za komentarz :)
Nie sprawdzałem wszystkich wersów, ale pewnie w ciemno można założyć, że czternastozgłoskowy.
Zgadza się! Wyjątkowo (akurat tak wyszło, że w punktach zwrotnych) pojawiają się strofy z wersami piętnastozgłoskowymi (w oryginale było ich ciut więcej, ale to już kwestia prozodii estońskiej, że tam lepiej i łatwiej grało; po polsku rymy męskie robi się raczej przez skrócenie niż wydłużenie typowego wersu, więc tutaj trzeba było się nakombinować, żeby wprowadzić wariację z wydłużeniem).
Bardzo mi się podoba, gratuluję.
Bardzo się cieszę! Dzięki wielkie :)
Tu mi się wydaje, że Na łożu kamiennym brzmi na trochę wybrakowne
Pewnie dlatego, że (świadomie czy nie) trzymasz się trzech akcentów na wers :)
Najprostszym rozwiązaniem byłoby dodanie jakiejś formy czasownika: „leżąc na łożu kamiennym…”. Oczywiście, „leżąc” jest najbardziej oczywistym z możliwych dodatków, a przez to pewnie mało wskazanym (w dodatku przy „łożu” wychodzi z tego masło maślane). Dalsze oczywistości: „uśpiony”, „zasnąłem”, „spocząwszy”… Wybór, ma się rozumieć należy do autora :)
Ja bym pewnie szukał takiego sformułowania, które nie dubluje sensów: nawet jeśli nie „leżę”, to i tak „spanie” i „łoże” nakładają się znaczeniowo i są przez to mało, hmm… dynamicznym połączeniem. Z drugiej strony – jeśli celem jest właśnie zwolnienie i złapanie oddechu, to można i tak, jasne. Skoro „łoże” jako takie było wspomniane na początku i tutaj wraca z nowym, wzbogacającym epitetem, to w sumie – czemu nie…
BONUS
Alternatywne warianty, z różnych powodów niewykorzystane w wersji ostatecznej:
Ze swych wypraw wojak Pontus niecodzienny przywiózł skarb:
On z poległych skóry darł, z głów trupich nożem zrzynał skalp.
Tak u wrót zaświatów Pontus – tuż, tuż aureola! –
Stanął w ciżbie nieboszczyków. Lecz odźwierny: „Hola!
Pontus rychło jednak złudnej wyzbył się nadziei,
Myśli gorzko: ten interes też mu się nie sklei.
Rozważałem też zmianę imienia na: „Pączuś” :)
Wydaje mi się, że widzę zamysł i mógłby z tego być całkiem w porządku wiersz. Tylko że troszkę za dużo tu wątpliwych (głównie językowo) sformułowań.
Ścieli mi koce na łoże
Poza tym, że ścieli jest brzydkie (to może być moja opinia, ja w klimacie takiego wiersza widziałbym ściele, względnie – choć nie wiem też, na ile poprawnie – śle; WSJP wymienia formę ścieli jako kwestionowaną), to powinno być raczej: ściel(e) koce na łożu, albo nawet: ściel(e) kocami łoże?
Panna blada z zawiei,
Wydaje mi się, że inwersja działa tu na niekorzyść: blada panna i brzmiałaby naturalniej i ładniej, i wprowadzałaby lekką wariację prozodyczną (z mocniejszym akcentem w środku niż na początku wersu), i płynniej by się czytała (bladapanna płynie, a na pannablada trzeba w środku podskoczyć).
Kładzie mi na brzuchu,
Lodowatą dłoń z troski,
To brzmi tak, jakby ta dłoń była wyjęta (??) z troski. Nawet jeśli domyślimy się, że to bohaterka czuje troskę, to wciąż pozostaje pytanie: dlaczego najpierw jest opis wyglądu, potem wchodzi cała na biało jakaś jej troska, o której nic nie wiemy, a potem wracasz do opisu, jak gdyby nigdy nic? Rym kostki-troski cacy, jednak to za mało, żeby ją tu kupić.
Daję jej czarną różę,
Wkłada ją w bujny bukiet,
W ramionach się zanurzę,
Ból koi i mój smutek,
Zbyt gwałtowna zmiana ról bohaterki: najpierw daję jej różę, potem ona ją wkłada w bukiet (czy bukiet może być bujny – to osobna kwestia; aliteracja super, ale podejrzenie bezsensu zatruwa sprawę), potem zanurzę się w jej ramionach, a potem ona znowu koi ból itd. Dodatkowo zamieszanie wprowadza ją, które się odnosi do róży, a nie do obdarowywanej. Nie jestem też przekonany co do tego, czy mój jest tu dobrze ulokowane: dlaczego smutek jest mój, a ból nie? Ale to już drobnostka.
W łożu mym kamiennym
Mym raczej zbędne; i chyba na łożu?
Co do przecinków, to nie powinno ich być po każdym wersie, bo zamiast pomagać – zaciemniają sens. Część z nich mogłyby też zastąpić kropki, ale to już zależy od autora.
Przykład frazy, która przecinka nie potrzebuje:
Ścieli mi koce na łoże_,_
Panna blada z zawiei,
@bruce
Usta czerwono krwiste.
Niekoniecznie musi być razem (zależy od intencji), ale zgadzam się, że razem byłoby elegantsze.
Też miałam skojarzenia z Mickiewiczem, ale to chyba przez Estonię – Litwa czy Estonia, jedne kraje nadbałtyckie…
Muszę zaprotestować! „Nadbałtyckość” obejmująca triadę LLE to geografia i polityka (ostatnich 80-100 lub, w szerszym i trudniejszym do obrony ujęciu, 250 lat). Estonii, może nie pod wszystkimi, ale pod wieloma względami (język, kultura, fascynacje, inspiracje, epos narodowy) dużo bliżej do Finlandii niż do Litwy i Łotwy; a Litwa ma z Polską zdecydowanie więcej wspólnego (historia, religia, kultura, bohaterowie narodowi, jednolita struktura narodowościowa) niż pozostałe dwa kraje.
Jasne, są wspólne mianowniki i nie ma co tego negować, jednak samej koncepcji „państw bałtyckich” nie ma co przeceniać ;) Na przykład taką cechą wspólną jest mocna kultura ludowa i regionalizm, który z kolei sprawia, że nawet całościowy, uogólniający opis krajów jest poniekąd nadużyciem…
Fabularnie niewiele się tu dzieje, to właściwie wygląda jak wstęp albo inna inwokacja…
No tak. Dobrze powiedziane. Na inwokację nawet by chyba pasowało.
Tu naszła mnie myśl: jak wiemy ze szkoły, wierszem można pisać i epikę, i lirykę. Ten utwór był wzorowany na poematach epickich Mickiewicza. Ale wymowę ma niby-refleksyjną: dlatego opisałem go jako elegię (gatunek liryczny). I może tu wychodzi, czemu to nie działa: bo jak na lirykę, to za mało w tym liryzmu (w sumie to prawie nic); a epika też mało porywająca, bo faktycznie fabuły brak, tylko worldbuilding :) Ot, i mamy rozwiązanie zagadki.
Dobrze wiedzieć, że ktoś tutaj uczył się historycznego rozwoju języków rzetelnie, a nie ciekawostkowo jak ja…
Zależy, co rozumiemy przez rzetelnie :)
Do pozytywnych uwag przedmówców o budowanym powoli klimacie (z którymi się zgadzam, więc nie będę powtarzał, choć zgadzam się też z komentarzem o lekko nadmiernej powtarzalności wyjść Tomasza) dodam jedną językowo-korektorską:
Po prostu te poprzednie miłości okazywały się po jakimś czasie tylko miłostkami, a potem już jedynie znajomościami. Odchodziły w przeszłość, nie roniąc łez.
To te miłości nie roniły łez? Wszak cudze łzy ronić trudno. Czy raczej chodziło o coś podobnego do: odchodziły w przeszłość i nikt [a w szczególności Tomasz] za nimi nie płakał [ani nie ronił łez ;)]?
Tu prawdopodobnie dostrzegasz nie gorzej ode mnie, że współbrzmienie tych wersów opiera się na kunsztownej hybrydzie łączności i przeciwstawienia równie jak na rymie.
Szczerze przyznam, że tak na szybko nie zwróciłem uwagi, ale masz jak najbardziej rację – gmachy sklepione, sklepy ruchome pięknie harmonizują :) To tylko potwierdza postulat, że wiersze nie dla rymów się pisze i nie po rymach powinno oceniać (nie żeby ten powyżej zasługiwał na jakieś laury), i że nie ma uniwersalnych reguł.
cieszę się, że będzie z kim rozmawiać o technikaliach poetyckich!
Ja również!
Gdybyś zrymował “żułem – poczułem”, czy tym bardziej “biegłem – przyżegłem”, pewnie taki rym nie wydałby mi się “w 100% gramatyczny”
No tak, w tym drugim przypadku wchodzimy na rdzeń ewidentnie. Co do -ułem jest to mniej ewidentne, ale chyba też prawdziwe. A nawet gdyby nie było, to jest to końcówka odczuwalnie rzadsza.
natomiast końcówkę “-iłem, -yłem” przyjmuje chyba większość czasowników ogółem
Tu trzeba by zrobić statystyki – bo przecież jeszcze są czasowniki na -ał, -ął, atematyczne jak wyżej… Może i jest tak, że te na -i/y- są najpospolitsze, chociaż koniugacja na -a– na pewno ma godną reprezentację, dodatkowo pompowaną przez nowotwory na -owa-.
Z drugiej strony, wydaje mi się, że y z być jest rdzeniowe (bo nie wariant brzmieniowy i po spółgłosce twardej, tylko ‘prawdziwe’ y z prabałtosłowiańskiego ū). Ale, fakt, dzielenie włosa na czworo nie ma większego praktycznego sensu, jeśli coś po prostu brzmi tandetnie i ostatecznie mało kogo obejdzie werdykt sędziów lingwistyki :) Zresztą, stawianie i tak już znienawidzonego przez redaktorów ‘być’ w eksponowanej bądź co bądź (hehe) pozycji rymowej to zabieg sam w sobie nader ryzykowny… (tutaj chodziło mi chyba o podkreślenie kryptocytatu, może też źle zapamiętałem rym wewnętrzny jako końcowy).
O, pierwszy komentarz, jak miło!
jako XXI-wieczny oryginał moim skromnym zdaniem nie bardzo się broni
Taki werdykt mnie nie dziwi, skoro mamy tu do czynienia z serią nawiązań do konkretnej książki, pastiszującą konkretnego autora, która nigdy nie miała istnieć jako samodzielny utwór :) (Na pytanie „to czemu wrzucam?” odpowiadam: bo wszyscy tu znają autora, może ktoś zna książkę, uśmiechnie się na skrzyżowanie dwóch idei).
Rymy niestety mało wyszukane, niektóre całkiem gramatyczne (byłem – wodziłem, wołającego – złego).
Czy byłem + wodziłem jest rymem w 100% gramatycznym – nie jestem pewien, bo jednak -y/i– należy do tematu, a nie końcówki. Przerost ego to oczywiście smrodek, przez polskich teoretyków podobno potępiany (jak z pewnym zdziwieniem i zwątpieniem przypomina Tuwim w swoim Pegazie…), tutaj celowo rozstrzelony na odstęp czterech wersów, a jeszcze złożony z różnych części mowy (imiesłów vs. znominalizowany przymiotnik). Tak czy inaczej wybór był świadomą częścią stylizacji (a stylizacja – głównym celem):
I świat był na kształt gmachu sklepionego,
A niebo na kształt sklepu ruchomego
I ja tam z gośćmi byłem, miód i wino piłem,
A com wiedział i słyszał, w księgi umieściłem.
Spólna moc tylko zdoła nas ocalić!
Darmo hordami ciągniemy co roku
Burzyć ich twierdze i mieściny palić:
Przebrzydły Zakon, podobny do smoku
Za uwagi dziękuję! „Wprawdzie… lecz…” faktycznie zgrabniejsze. „Skoro” może i dostojniejsze, ale nie ma tu sensu; a „bo” nie ma co się bać, wieszcz też używał.
może Cię zainteresować porównawczo mój Król Wężów
Fajne :-)
wiekuistej nocy niezaćmionego gałęziami słońca
Akurat to mi się wydaje najpaskudniejszym, najbardziej wymuszonym i grafomańskim elementem całego utworu :D
Okej, cieszę się, że są uwagi, i myślę, że rymy (i nie tylko rymy, wszak nie dla rymów się pisze) w drugim tekście, który szykuję (jak rozumiem, najlepiej zaczekać z tym do przyszłego tygodnia) spodobają się bardziej :)