- Opowiadanie: Hayven - O Pontusie, co skóry sprzedawał

O Pontusie, co skóry sprzedawał

Tym razem ballada, według ballady estońskiej poetki Marii Under pt. „Nahakaupleja Pontus” (z tomu „Õnnevarjutus”, 1929). Piszę: „według”, nie: „przekład z”, żeby mi nie było głupich pytań o „wierność” (dążyłem raczej do fajności), nawet jeśli w praktyce wyszło coś, co można by w pełni zasadnie uznać po prostu za przekład. No, mniejsza o to.

 

Ten „horror”, to może troszeczkę na wyrost, ale już niech będzie :) Również co do „wiersza” nie byłem pewien – bo wiersz wierszowi nierówny, a ballada to w końcu gatunek raczej narracyjny. Ale niech będzie.

 

Lasnamäe to stosunkowo mocno uprzemysłowiony na przełomie XIX i XX w. region Tallinna, położony nad owianym (zupełnie osobną i nieistotną tu) legendą jeziorem Ülemiste. Nazwa jest trzysylabowa („äe” to w jęz. estońskim dyftong): akcent mamy na pierwszej i (drugorzędny) na ostatniej sylabie.

Dyżurni:

brak

Biblioteka:

Finkla, Użytkownicy II

Oceny

O Pontusie, co skóry sprzedawał

Wojak Pontus raz po bitwie poczuł dziwną żądzę:

Skrawał z trupów skóry, skalpy, myślał: „Oporządzę!”.

 

Myśl obrócił w czyn, zdobycze zawiózł do kuśnierzy:

„Skóra jak to skóra – wyprawimy jak należy!”

 

Kożuch z ludzkiej skóry, pas, chwast przy pugilaresie,

Ładownica, uprząż, siodło – to na marginesie –

 

Tapicerki, sań obicia, mieszki i manatki,

I oprawa Biblii, taka zdobna w złote płatki…

 

Kotły, kadzie zadymiają warsztat; wkoło odór

Sieją tran, otręby, smoła, dziegieć, siarkowodór

 

I wierzbowe rózgi; zaraz ałun się rozpłynie:

Rąk dziesiątki zarobione w ługach i w taninie.

 

Lecz gdy kwitło dzieło życia, jak się często zdarza,

Przyszła śmierć: w tym miejscu grabarz grzebie nam garbarza.

 

Tak u wrót zaświatów Pontus – za nim ziemska dola! –  

Stanął w ciżbie nieboszczyków. Lecz odźwierny: „Hola!

 

Całe beczki ludzkich skór się moczą u waszmości.

Żadnym się sposobem nie dostaniesz do wieczności,

 

Nim wyprzedasz co do sztuki skóry swoje drogie.

Ale obostrzenia handlu – te są dosyć srogie:

 

Z Lasnamäe kram w czarną noc wyruszy, wioząc zapas skór,

Które ty sprzedawać będziesz, aż zapieje pierwszy kur.

 

Myśli człowiek: „Nic nie szkodzi, długo nie zabawię.

Małom w życiu czuwał nocy? Sprzedam – i po sprawie.”

 

Czuwał nockę, czuwał drugą, trzecia noc minęła,

Wciąż to samo, wciąż nie dopisuje klientela. 

 

Choć podchodzą, czasem grupą, częściej wszak z osobna,

Targu z interesantami dobić niesposobna:

 

Ledwie się kto zbliży, już się pod nim nogi trzęsą –

Z kłębu skór zajadle cuchnie krew i ludzkie mięso –

 

Pędzi gdzie pieprz rośnie, jakby chcieli go wbić w dyby.

(Z tego smrodu aż w jeziorze wyzdychały ryby).

 

Czuwa rok i czuwa drugi, wnet rok minął trzeci.

Rzadko kto zaczepi, wciąż to samo, a czas leci.

 

Przejdzie wiosna, przejdzie lato, znowu wiatr i plucha:

Skóry wśród wichury skrzypią jak gałązka sucha,

 

Mróz ich nie oszczędza, gromko swoje grad odpuka.

Konik noc w noc aż do świtu kopytkami stuka.

 

W wodzie, błocie i w ciemności wiernie się mozoli;

W burzy piasku, co zapieklej oczy tnie od soli,

 

W pyle, w wapnie śniegu człapie zapyziałe zwierzę,

A nadzorca niewidzialny kroczy za żołnierzem.

 

Spojrzał Pontus – sypialń, snu bogactwo w miejskim rynku;

Kiedyż, kiedyż dla nich dwu nastanie czas spoczynku?

 

Księżyc się zaciekawiony z hurmem gwiazd wyłonił:

Jeździec aż odwrócił twarz, bo się ze wstydu spłonił…

 

I w jeziora tafli ujrzał postać swą żałosną –

Zwisły ręce – widzi – skóry z pleców garbem rosną!

 

Tak się zmęczył, tak się znużył, sterał wszystkie nerwy.

Koń łeb spuścił, schudł na kość, utracił resztki werwy.

 

Od dziesięcioleci jechał, trzecie pokolenie zmógł,

Aż tu – przebóg! – w jedną noc – o, korbowodzie końskich nóg! –

 

Szkapa całkiem znarowiała, wierzga, dęba staje! –

Jak spod ziemi wyrósł staruch, jakieś znaki daje:

 

Ząb mu zgrzyta, broda sterczy, ręka kołem toczy;

Jak dwie pchełki wte i wewte skaczą czarne oczy.

 

Wtedy Pontus, zanim się nadziei płonnej chwyci,

Myśli gorzko doświadczony: i z tych targów nici.

 

Lecz, o dziwo! dziad nie uciekł, sięga po towary,

Tuż pod oczy wznosi (jakby zgubił okulary),

 

W palcach skórę przetarł, znać, że mu się spodobało:

Rozwarł palce i zachłannie wącha. Jeszcze mało!

 

Tu obliże, tu obcmoka, zsunie rękawicę,

Wypróbuje gołą ręką, już chce przejść do wycen.

 

Rzecze Pontus: „Ja-ć za skóry wiele nie chcę, byle

Szybciej iść pod ziemię – dalej już nie jestem w sile.”

 

„Skoro tak, podajmy ręce” – mówi pan nabywca,

„Tobół bierz, chodź za mną, dziś zakończysz los pół-żywca!” 

 

Wyruszyli, szli i szli – – pod same piekła progi.

Klient już ogonem macha, pokazuje rogi.

 

„Chłopcy, kogo Pontus odarł, niechże się pokaże!”,

Woła – przyszli, przyszło wielu, przyszło wręcz w nadmiarze.

 

Chlupią mięs ochłapy, każdy: siny, krwawy, łysy,

Szramy, zadrapania w udach ma i w dłoniach rysy.

 

Stary nuż podżegać: „Który z was nie grzeszy skórą,

Niech drze z Ponta, niech rozciąga, sprawi sobie wtórą!”

 

Hej-ho! Łapią, szarpią, napinają bez narzędzi:

Skóra sztywna, przez godzinę rośnie, a, z dwie piędzi.

 

Zgroza… z trzaskiem rwali Ponta nagich mięśni siłą,

Aż dla wszystkich łachu – Bóg wie, kiedy! – wystarczyło.

Koniec

Komentarze

BONUS

 

Õnnevarjutus w archiwum DIGAR

 

Alternatywne warianty, z różnych powodów niewykorzystane w wersji ostatecznej:

Ze swych wypraw wojak Pontus niecodzienny przywiózł skarb:

On z poległych skóry darł, z głów trupich nożem zrzynał skalp.

Tak u wrót zaświatów Pontus – tuż, tuż aureola! –

Stanął w ciżbie nieboszczyków. Lecz odźwierny: „Hola!

Pontus rychło jednak złudnej wyzbył się nadziei,

Myśli gorzko: ten interes też mu się nie sklei.

Rozważałem też zmianę imienia na: „Pączuś” :)

Cześć,

Bardzo udany wiersz – niezwykle barwny i groteskowy, z dość niecodziennym, trzeba przyznać, bogatym językiem i do tego z przesłaniem. Fajny humor i ironia. Nie sprawdzałem wszystkich wersów, ale pewnie w ciemno można założyć, że czternastozgłoskowy.

 

Bardzo mi się podoba, gratuluję.

Pozdrawiam i klikam.

rr

Nie sprawdzałem wszystkich wersów, ale pewnie w ciemno można założyć, że czternastozgłoskowy.

Zgadza się! Wyjątkowo (akurat tak wyszło, że w punktach zwrotnych) pojawiają się strofy z wersami piętnastozgłoskowymi (w oryginale było ich ciut więcej, ale to już kwestia prozodii estońskiej, że tam lepiej i łatwiej grało; po polsku rymy męskie robi się raczej przez skrócenie niż wydłużenie typowego wersu, więc tutaj trzeba było się nakombinować, żeby wprowadzić wariację z wydłużeniem).

Bardzo mi się podoba, gratuluję.

Bardzo się cieszę! Dzięki wielkie :) 

Cześć, Hayvenie – Ślimak wślizguje się ponownie!

Ze względu na kompletną nieznajomość estońskiego mogę się odnieść tylko do tego, co widzę. Myślę, że to i tak pierwszy punkt oceny każdego przekładu literackiego: czy broni się jako samodzielny utwór. Ten wydaje się wypełniać założenia gatunkowe ballady z pewnym dramatyzmem i bogactwem obrazowania, chociaż sama historia występku i nadprzyrodzonej kary jest poprowadzona prosto, mnie przynajmniej treść nie podsuwa świeżych przemyśleń. Widzę miejsca, w których potencjalnie byłaby szansa zwiększenia napięcia fabularnego. Na początku zamiast “poczuł dziwną żądzę”, które bohatera nie stawia w złym świetle i niemal tłumaczy, można by pokazać, jak inni walczący widzieli w poległych przeciwnikach ludzi, których tragicznie musieli zabić, a Pontus – tylko materiał na sprzedaż. Potem szukałbym podkreślenia tego, jak zrazu miał nadzieję trafić do nieba, a wyczerpany tułaczką zaczyna pojmować swoje czyny i w końcu wita diabła prawie że z ulgą (emendacja “tuż, tuż aureola!” jakby szła w tym kierunku).

Co do technikaliów: oczywiście nie wiem, jak wygląda estońska metryka i wersyfikacja (niejasno tylko kojarzę, że pewnie u nich iloczas wciąż jest żywy w kształtowaniu toku wiersza), ale tutaj te piętnastozgłoskowce wydają mi się przykrym zgrzytem. Może u nich ostatnia sylaba nie jest jednak akcentowana i to są wciąż siódemki trocheiczne, tyle że z hiperkataleksą? Pomimo tej dominującej roli trocheju łączenie w pary wersów, z których jeden ma średniówkę po szóstej, a drugi po ósmej sylabie (np. „Skoro tak, podajmy ręce” – mówi pan nabywca,„Tobół bierz, chodź za mną, dziś zakończysz los pół-żywca!”) moim zdaniem może sprawiać wrażenie niezręczności. I jeszcze ogromnie ciekawy szczegół, akurat w jednym z tych wydłużonych wersów:

Z Lasnamäe kram w czarnoc wyruszy, wioząc zapas skór,

Rozumiem, że chciałbyś to czytać tak, jak zaznaczyłem, ale z “kramem” jest kłopot. Kiedy zbiegają się dwa porównywalnie silne akcenty, to im bliższy jest ich związek znaczeniowy, tym łatwiej cichnie ten pierwszy, a im mocniejsza jest między nimi granica składniowa, tym łatwiej wygłuszyć drugi. Przykładowo (Słowacki):

By odciąć drabinę, wziął sztylet kochanki.

Choć broń była żeńska, to stal damasceńska – za pierwszym razem orzeczenie i dopełnienie bliższe, akcent może pójść do przodu; za drugim podmiot i orzeczenie, akcent może pójść do tyłu. U Ciebie granica “kram | w czarną noc wyruszy” jest jedną z najsilniejszych, jakie mogą istnieć wewnątrz zdania pojedynczego (w sumie bardzo podobny jest przykład z Mickiewicza “noc-wąż | w ustach smaki zatruje”, gdzie akcent oczywiście pada na węża).

Możliwe zresztą, że teoria, którą tu opisuję, była tworzona bardziej z myślą o wierszach trójkowych, bo w dwójkowych (trochej, jamb) para silnych akcentów z granicą składniową ma w ogóle skłonność do wytwarzania pauzy o wartości sylaby. Pod tym kątem (i pod różnymi innymi kątami) mogę polecić świetną Jurgowską karczmę Lieberta.

Jeszcze parę drobiazgów z tekstu:

Targu z interesantami dobić niesposobna:

Tu nie lepiej “niepodobna”?

trzecie pokolenie zmógł,

Ładne wyrażenie, ale niezbyt jasne, a gdybyś zdołał je czymś zastąpić, to “korbowód końskich nóg” też jest do odżałowania.

Chlupią mięs ochłapy, każdy: siny, krwawy, łysy,

Szramy, zadrapania w udach ma i w dłoniach rysy.

A tutaj całego dwuwiersza nie rozumiem.

 

Dziękuję za podzielenie się utworem i pozdrawiam ślimaczo!

Podobało mi się. Jest fantastyka, jest fabuła. Kara wydaje się adekwatna. Jednak przyjęło się, że zwierzę pod tytułem człowiek traktujemy nieco inaczej niż pozostałe.

Na rytmach i stopach się nie znam, więc nic mi tu nie zgrzytało.

Babska logika rządzi!

Może niejasno to napisałem, ale mnie też się ogólnie podobało, potem zacząłem się wgłębiać w detale. Moja orientacyjna znajomość teorii metryki i wersyfikacji nie jest czymś lepszym od naturalnego poczucia rytmu, tylko raczej jego protezą. Skoro mówisz, że nic Ci nie zgrzytało, pozostaje mi uwierzyć na słowo, chociaż trochę się zdziwię, jeżeli nie potykałaś się na tych dłuższych wersach, zwłaszcza tym z “kramem”.

Zresztą tu nie ma żadnej wiedzy tajemnej, jeśli będziesz chciała, to możemy kiedyś przysiąść na godzinę czy dwie i podzielę się swoimi wiadomościami w tej dziedzinie, u osób czujących się swobodnie w naukach ścisłych to idzie zupełnie szybko.

Ślimaku, ja nie mam za grosz słuchu muzycznego. A do tego czytam “oczami”, bez sylabizowania. Może, gdybym czytała na głos, coś by mi zgrzytnęło albo tchu brakło…

Chętnie z Tobą posiedzę tę godzinkę czy dwie, ale wolałabym nie marnować tego czasu na poezję. ;-)

Babska logika rządzi!

Też nie mam żadnego słuchu muzycznego ani nawet wyczucia rytmu z prawdziwego zdarzenia, ale przynajmniej zliczanie sylab i akcentów przychodzi mi zupełnie odruchowo…

Dziękuję! Tak abstrakcyjnie to bardzo chętnie, ale wiesz, jak to działa – powolny Ślimak zawinięty w introwertyczną skorupę, te sprawy. W końcu będę się musiał zmobilizować i przypełznąć na jakiś Kapitularz.

Do najbliższego jeszcze kupa czasu, ale zapraszam. :-)

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka