Profil użytkownika


komentarze: 1196, w dziale opowiadań: 562, opowiadania: 426

Ostatnie sto komentarzy

Gratulacje dla zwycięzców, współkonkursowiczów i organizatorów.

 

Szczególne podziękowania dla Golodha za reaktywowanie konkursu.

@Golodh, Koala75

 

Podziękowania za komentarze.

 

@Luken

 

Szczególne podziękowania za obszerniejsze uwagi.

 

I jeszcze w uzupełnieniu:

 

@Ślimak Zagłady

 

Andżelika wprawdzie zachowuje się raczej współcześnie, ale nie jest to jakoś skrajnie rażące.

 

W oryginalnej wersji, gdy tekst miał postać opowiadania, Andżelika była sprzątaczką, której zdolności zauważone zostały przez Apollina, dzięki czemu trafiła do Korpusu Muz. Gdy przerabiałem “Muzę” na dramat wyrzuciłem jednak fragment opisujący przeszłość Andżeliki, bo niezbyt pasował do całości.

 

 

Niestety, z powodu natłoku zajęć nie jestem w stanie dokończyć opowiadania nawet w tym późniejszym terminie. Obiecuję jednak opublikować je poza konkursem w styczniu.

No i ważne pytanie: lepsze “Last Christmas”, czy “All I want for Christmas is You”?

 

“3 Ships”

@Luken

 

Nie kolego, nie tak wygląda praktyka definiowania pojęć. Kiedy na przykład w fizyce definiujemy moc jako stosunek pracy do czasu jej wykonania jest to pojęcie jednoznaczne, oparte bowiem zostało na ścisłej teorii. Adept fizyki musi nauczyć się definicji tego pojęcia i używać go w ściśle określony sposób, jeżeli chce sensownie praktykować swoją dziedzinę. W przypadku pojęć używanych w naukach humanistycznych lub społecznych – typu demokracja, lewica lub osobowość – nie istnieją ścisłe teorie, które nadawałyby im ścisłe znaczenie. Od XIX wieku powstało multum definicji osobowości. Niektóre z tych definicji przyjęte zostały jako obowiązujące w pewnych środowiskach naukowych, ale przecież w innych mogły zostać przyjęte odmienne.

 

Skoro nie ma ścisłej teorii, pozostają zwyczaje albo praktyka. Powyżej przedstawiłem definicje prawicy i lewicy, które – to prawda i wcale tego nie ukrywałem – są dość luźno związane z definicjami podręcznikowymi. Ale co z tego? Definicje te uzasadniłem, do czego kolega się jednak nie odniósł, stwierdzając tylko brak akceptacji. Krótko mówiąc kolega nie zgadza się z tymi definicjami i odmawia ich uznania. W porządku, szanuję to, ale od tego momentu nasza dyskusja traci sens. Nie mam sposobu na przekonanie kolegi, argumenty kolegi zaś, że w jego podręczniku do politologii było napisane inaczej, a poza tym moje definicje kojarzą mu się z marksizmem, też są raczej mało przekonujące. Co więc możemy zrobić w tej sytuacji? Zostawić moje propozycje definicji prawicy i lewicy, wklepać definicje z podręcznika kolegi, a czytelnicy tego wątku sami niech sobie wybiorą, co bardziej im odpowiada. (Albo niech zaproponują swoje definicje). I tyle.

Nie bardzo rozumiem, dlaczego kolega postanowił wystawić swoje przepuszczenia przeciwko temu, czego uczą na pierwszych latach politologii.

 

Argumentum ab auctoritate? Politologia nie jest wiedzą ścisłą, a użycie słów “prawica” i “lewica” w sensie stronnictw politycznych udokumentowane jest także przed 1789 rokiem. To na przykład fragment tragedii “Koriolan” Williama Shakespeare’a (1607 rok, akt 2, scena 1), w którym Meneniusz wspomina o the right-hand file w znaczeniu stronnictwa patrycjuszy:

 

http://shakespeare.mit.edu/coriolanus/coriolanus.2.1.html

 

Twierdzenia podręczników nie muszą być brane na wiarę (szczególnie w przypadku nauk humanistycznych). Jasne, że to, co piszę, to przypuszczenia, ale w świetle rozmaitych przesłanek są to przypuszczenia prawdopodobne.

 

To nie jest tradycyjne rozróżnienie, tylko najwyżej interpretacja okołomarksistowska. Konserwatyzm nie skupia się na konkretnej warstwie społecznej, tylko na hierarchii jako takiej i jej organicznej naturze. Twierdzenie, że głównym celem konserwatystów jest obrona warstw wyższych, nie ma podstawy w ich własnych słowach i deklaracjach, jest tylko interpretacją ideologiczną.

 

Ależ oczywiście, że to jest interpretacja ideologiczna! Podział lewica-prawica jak najbardziej oparty jest na interpretacji ideologicznej. I nie jest jedynym przykładem takiej klasyfikacji. Podobnym przypadkiem jest przecież opozycja ateizm-religia. Nieistotne dla tego podziału jest ustalenie faktu, czy bogowie istnieją, czy nie istnieją. Istotna jest natomiast wiara w bogów jednych i niewiara drugich. Wyróżniamy ludzi religijnych nie dlatego, że mają rację, lecz dlatego, że wierzą oni w istnienie jednego lub większej liczby bogów.

 

Wyobraźmy sobie partię polityczną utworzoną przez zwolenników magnetowidów VHS. Możemy z dużym prawdopodobieństwem założyć, że reprezentuje ona interesy posiadaczy magnetowidów, bo nikt nie zakłada partii po to, żeby reprezentowała ona interesy kogoś innego. Jej członkowie mogą jednak poza tym twierdzić, że ich program jest korzystny dla całego społeczeństwa, w tym także dla posiadaczy nagrywarek DVD. I – uwaga, bo to ważne! – faktycznie mogą mieć rację. Ale zwolennicy nagrywarek DVD mogą się z tym nie zgodzić i założyć odrębną partię, której program stwierdza, że popieranie staromodnych magnetowidów jest sprzeczne z promowaniem nagrywarek. I – to też ważne! – nie jest w tym przypadku istotne, czy faktycznie zachodzi sprzeczność między posiadaniem magnetowidu a posiadaniem nagrywarki. Istotne jest to, że ta druga partia taką sprzeczność usiłuje politycznie rozgrywać.

 

Brytyjscy Torysi byli ugrupowaniem politycznym ziemiaństwa. Podobnie Partia Konserwatywna, która uformowała się w XIX wieku właśnie z Torysów. Przeciwnie Partia Pracy, która ukształtowała się w środowisku robotniczym. Konserwatyści twierdzili, że w społeczeństwie dominować powinni ziemianie, lecz że jest to korzystne dla całego społeczeństwa, także dla robotników. I mogli mieć rację! Sprzeczność interesów między ziemianami a robotnikami mogła faktycznie być tylko złudzeniem. Jeżeli jednak w programie Partii Pracy stwierdzono, że sprzeczność taka istnieje i w związku z tym – dla dobra społeczeństwa – należy ograniczyć wpływy ziemiaństwa, to w tym momencie nabrała ona politycznej wagi i zaczęła wywierać realny wpływ na podmioty życia politycznego (działania parlamentarzystów, wyborców, publicystów politycznych itd.).

 

Podobnie niezależnie od tego, czy bogowie istnieją, czy są fikcją, już samo pojawienie się wyznawców jakiegoś boga sprawia, że idea ta zaczyna realnie oddziaływać na życie społeczne. Nie można więc udawać, że jej nie ma tylko dlatego, że nie wierzy się w boga.

 

Wracając do naszej klasyfikacji:

 

Partie prawicowe reprezentują interesy klasy wyższej, niezależnie od tego, że poza tym (przynajmniej według ich partyjnego programu) mogą reprezentować interesy pozostałych klas społecznych.

 

Partie lewicowe dostrzegają sprzeczność między interesami klasy wyższej a interesami innych klas społecznych (różnych – w zależności od tego, jaka to konkretnie jest partia lewicowa), starają się więc ograniczyć jej wpływy. I nie jest ważne, czy taka sprzeczność faktycznie istnieje. Dla naszej klasyfikacji istotne jest, że istnieją partie odwołujące się do niej.

Po pierwsze: usytuowanie deputowanych w Zgromadzeniu Narodowym mogło nie być przypadkowe, lecz nawiązywać do wcześniejszej tradycji.

Po drugie: wobec rozmaitości parlamentów Pierwszej Republiki Francuskiej wpływ ich struktury na późniejsze rozróżnienie prawicy i lewicy wydaje się mało istotny.

Po trzecie: jeżeli przyjmiemy tradycyjne rozróżnienie prawicy jako ugrupowań broniących ludzi z wyższych szczebli drabiny społecznej i lewicy jako ugrupowań broniących ludzi z niższych szczebli tej drabiny, to widać, że może istnieć prawica bardziej konserwatywna (konserwatyści brytyjscy) i bardziej rewolucyjna (zwolennicy Pinocheta w Chile) oraz lewica bardziej konserwatywna (socjaldemokraci) i bardziej rewolucyjna (bolszewicy zwani też komunistami).

@Luken

 

Pojęcia prawicy i lewicy istniały już przed Wielką Rewolucją Francuską, a ich źródłem było zwyczajowe usadowienie gości przy stole. Po prawicy gospodarza sadzani byli godniejsi, po jego lewicy mniej godni. Polityczna lewica broni interesów tych mniej godnych. Natomiast w Konwencie Narodowym, który obalił monarchię w 1792 roku, istotniejsze było usadowienie góra-dół. Radykałowie siedzieli na górze (stąd "górale"), natomiast bardziej konserwatywni żyrondyści na dole.

@Radek

 

A ja, że się rozwinie poza wałkowanie przestarzałego schematu lewica-prawica i sięgnie dobra wspólnego. :-)

 

Pewnie się powtórzę, ale czym innym jest dyskusja o sensowności istnienia czegoś, a czym innym dyskusja o klasyfikacji. Można być ateistą i uważać wiarę w bóstwa za bezsens, ale to jedna sprawa, a zupełnie czymś innym jest wyodrębnienie religii jako pewnej realnej dziedziny ludzkiej aktywności oraz klasyfikacja tych religii. Można uważać istnienie lewicy za coś bezsensownego, ale cóż poradzić, jeżeli partie lewicowe istnieją? Tylko przyjąć to do wiadomości oraz spróbować te partie jakoś poklasyfikować.

 

@Luken

 

W chyba najbardziej klasycznej definicji podziału lewica-prawica (rewolucja-zachowawczość), znajdowałby się jednak po lewej stronie.

 

To może mieć sens, jeżeli utożsamimy prawicowość z konserwatyzmem. Sądzę jednak, że nieprzypadkowo rozróżniono te terminy.

 

 

A już miałem nadzieję, że nasza dyskusja spadnie na trzecią stronę. :P

 

To jest teza, którą powtarzasz już któryś raz. Czy jesteś w stanie pokazać partię, która była u władzy w ciągu ostatnich 20 lat (żeby odciąć tzw. plankton polityczny) spełniającą to kryterium?

Obawiam się, że się nagle okaże, że wszystkie partie są lewicowe :-)

 

Podałem Ci definicję koła:

 

“Zbiór wszystkich punktów płaszczyzny, których odległość od ustalonego punktu O (zwanego środkiem koła), jest mniejsza lub równa danej liczbie dodatniej r (zwanej promieniem koła).”

 

Oczekujesz teraz ode mnie, że pokażę Ci istniejące gdzieś w świecie idealne koło? Nigdzie nie ma czegoś takiego! Istnieją wprawdzie rozmaite przedmioty koliste, ale nawet koła wagonów kolejowych dalekie są od geometrycznego ideału. Podobnie nigdzie nie ma idealnej demokracji oraz idealnej dyktatury, idealnego zdrowia, a także idealnych prawicy i lewicy. Pomimo tego pojęcia te mają sens, bo wprowadzają porządek do opisu naszego chaotycznego świata.

 

Poza tym warto zauważyć, że żadna (chyba, ale sprawdzałem pobieżnie) fortuna nie powstała w wyniku nagłego i przypadkowego wzbogacenia się (np.: wygrana na loterii).

Tak, powstała zwykle wskutek nieprzypadkowego odziedziczenia majątku.

Chciałem tu zauważyć, że właśnie przyznałeś mi rację. Nie ZAWSZE syn milionera jest milionerem.

Ale jest nim z reguły. Domyślam się, że należysz do zwolenników mitu o powszechnej równości szans w kapitalizmie, bo tylko tak można wyjaśnić Twój opór przed uznaniem faktu, że przynależność klasową (w tym majątek, sieć kontaktów społecznych, czy też kapitał kulturowy) na ogół się dziedziczy.

 

(Marcin Robert) Klasa wyższa może być nieliczna, ale jest bardziej wpływowa od reszty społeczeństwa właśnie dlatego, że jest klasą wyższą.

 

(Radek)To jest tzw. luźna teza, której też przydałby się jakiś argument. Np. czy uważasz, że klasa wyższa przekupuje polityków, którzy są wybierani przez nie-wyższych?

Staczamy się w tej dyskusji do poziomu przedszkola. Przecież pieniądze to narzędzie wpływania na rzeczywistość. Im ktoś ma więcej pieniędzy, tym ma większą możliwość takiego oddziaływania. Mogę mieć multum pomysłów na przeprowadzenie zmian w swoim otoczeniu (na przykład co zrobić z tymi spalonymi pustostanami parę ulic od miejsca mojego zamieszkania), ale jako milioner miałbym dużo większe możliwości ich realizacji.*

 

Rozumiem, że udowadniać niemożności ograbiania najuboższych już nie muszę?

 

Przecież najubożsi to nie są ludzie, którzy niczego nie mają (można ich ograbić choćby z przyznanych wcześniej praw pracowniczych).

 

(Marcin Robert) Związki zawodowe są z natury lewicowe.

 

(Radek) Czyli sugerujesz, że faszyzm jest z natury lewicowy? Przy takim założeniu mój “magiczny” rok 1924 możnaby przenieść na 1947 :-)

Oszukujesz. Po “związki zawodowe są z natury lewicowe” napisałem jeszcze coś o żółtych związkach, będących próbą okantowania robotników. Taką próbą były też faszystowskie korporacje jednoczące właścicieli i pracowników.

 

* Nawiązuję tutaj do budowy Starego Browaru w Poznaniu według pomysłu Grażyny Kulczyk, rozsławionej przez media ogólnopolskie.

Z pewnością, ale mówienie o partiach politycznych (współczesnych) i ignorowanie (potencjalnej) śmierci klasy średniej prowadzi do rozmowy o zamierzchłych zjawiskach historycznych.

 

Nie twierdzę, że pojęcie klasy średniej nie ma znaczenia (tym bardziej, że sam użyłem zwrotu “wyższa klasa średnia”). Sądzę jednak, że dla odróżnienia prawicy od lewicy istotniejsze jest wyodrębnienie klasy wyższej – jako grupy ludzi żyjących z majątku, a nie z pracy – od pozostałej części społeczeństwa żyjącej z pracy (nawet wyższa klasa średnia żyje z pracy, choć jest to bardzo dobrze płatna praca wyższej kadry zarządzającej, aktorów z górnej półki, gwiazd dziennikarstwa itd., itp.). Siłą napędową funkcjonowania partii prawicowych jest jednak chęć obrony interesów klasy wyższej (niezależnie od chwilowych sojuszy lub propagandowych ozdobników, typu “obrona interesów narodowych”).

 

Czyli w którymś momencie potomek milionera nie jest milionerem.

 

No tak, słyszałeś pewnie o takich zjawiskach jak bankructwo lub wydziedziczenie, ale przecież nie jest regułą, że każde dziecko milionera automatycznie bankrutuje lub zostaje wydziedziczone. Przeciwnie – to są właśnie wyjątki od reguły.

 

To jest tzw. luźna teza, której też przydałby się jakiś argument. Np. czy uważasz, że klasa wyższa przekupuje polityków, którzy są wybierani przez nie-wyższych?

Czy gdyby tematem konkursu na opowiadanie były ”wpływy majętnego człowieka”, to jedynym Twoim pomysłem na jego realizację byłoby opisanie, jak ów “majętny człowiek” usiłuje przekupywać wszystkich dokoła siebie?

 

Ci “ktosie” to m. in. właśnie byli bolszewicy,  którym dalej (po likwidacji kapitalistów, obszarników, caratu…)  bardzo brakowało. Stąd “likwidacja kułaków jako klasy”.

 

I jak to ma się do tezy, że “nie da się ograbić ani najbogatszych, ani najbiedniejszych”?

 

A partia reprezentująca interesy klasy niższej, przekupiona przez klasę wyższą (tzn. politycy tejże), w celu ograbienia klasy średniej ku pożytkowi wyższej i niższej?

 

Związki zawodowe są z natury lewicowe. To one zresztą w XIX wieku były fundamentem, na którym – w Europie Zachodniej – formowały się partie lewicowe. Istnieją jednak tzw. żółte związki, jak nazywa się – za Wikipedią – “fasadowe związki zawodowe stojące po stronie pracodawców, a nie pracowników”. Jest to więc próba oszukania pracowników przez wmówienie im, że to prawica jest propracownicza. W niczym to jednak nie zmienia sensowności podziału na prawicę i lewicę.

OK, ale to się bardzo wiąże.

Pewnie masz rację, ale pamiętajmy, jak bardzo offtopy mogą sprowadzić na manowce wszelkie internetowe rozmowy. Niemoderowana dyskusja o najnowszych przygodach Avengersów łatwo może przerodzić się w rozważanie zdrowotnych właściwości kapusty.

 

No nie i dawałem liczne przykłady.

To jest mocna teza, która wymaga jakiegoś wykazania i nie trzyma się liczbowo. Ilu obecnie ma potomków Cezar? Ilu ma Czyngis-chan?

Gdzieś widziałem analizę, że obecnie najbogatsze rodziny w Mediolanie pochodzą z najbogatszych rodzin w Mediolanie z czasów Renesansu. Tylko to jest pewien ewenement na światową skalę i nieodwracalny tzn. nie wszyscy potomkowie bogatych rodzin z czasów Renesansu w Mediolanie są bogaci.

Tak, w długim okresie potomków milionera można spotkać w różnych klasach społecznych. W krótkim okresie natomiast potomek milionera zazwyczaj jest milionerem.

 

Jednak 10 ludzi, którzy mają po 100 tysięcy (czegoś), ma większą siłę niż jeden człowiek, który ma milion.

Po to robotnicy zakładali związki zawodowe, aby zrównoważyć wpływy właścicieli. Ale ten fakt potwierdza tylko tezę, że właściciele (fabrykanci, ziemianie itp.) są bardziej wpływowi od mas robotników, mimo, że sami stanowią niewielką część społeczeństwa. Klasa wyższa może być nieliczna, ale jest bardziej wpływowa od reszty społeczeństwa właśnie dlatego, że jest klasą wyższą.

 

Jak byś sklasyfikował partię, która jest wyrazem “spisku” najbogatszych z najbiedniejszymi przeciwko klasie średniej?

 

Nic nowego. Z taką sytuacją mieliśmy już do czynienia na przykład u schyłku Republiki Rzymskiej, gdy dyktatorzy (albo kandydaci na dyktatorów) z klasy wyższej (Mariusz, Cezar, Katylina) nawiązywali sojusz z popierającym plebejuszy stronnictwem popularów, przeciwko reprezentującym wyższe warstwy optymatom, aby zdobyć władzę. Skutkiem tych działań był upadek republiki i powstanie cesarstwa, w którym pozycja klasy wyższej uległa jeszcze większemu wzmocnieniu, plebejusze zaś utracili wiele dawnych praw (na przykład wyborczych).

 

Partia reprezentująca interesy klasy wyższej, która doraźnie wchodzi w sojusz z klasą niższą lub średnią, nadal reprezentuje interesy klasy wyższej.

 

Ktoś kiedyś zauważył, że nie da się ograbić ani najbogatszych, ani najbiedniejszych. Za to da się ograbić tych średnich.

 

Ten ktoś przegapił zarówno działalność bolszewików w ZSRR, jak i fakt, że najbiedniejsi też mają coś, z czego można ich ograbić.

Nie zauważyłem złośliwości

Przyjmijmy, że jej nie było. ;)

 

Szkoda

Jeżeli chcemy rozkminić kwestię sensowności podziału prawica-lewica, to powinniśmy trzymać się tego tematu. O klasie średniej możemy porozmawiać później.

 

(…) nie wszyscy potomkowie bogatych rodzin z czasów Renesansu w Mediolanie są bogaci.

Ale dlaczego mamy sięgać do czasów Renesansu? Reguła jest prosta: dziecko milionera zwykle zostaje milionerem, dziecko arystokraty zwykle zostaje arystokratą itd., itp. (choć czasami mogą ulec deklasacji, na przykład, gdy roztrwonią odziedziczony majątek).

 

Nie, ale to samo dotyczy kogoś, kto się urodził zdrowy albo chory, silny (…)

I co to zmienia? Ludzi można klasyfikować według rozmaitych kryteriów, także klasowych.

 

Oczywiście, ale jest ich tak mało, że nie mają znaczenia. Jeśli zaś mieliby wpływać na politykę (sposób sprawowania władzy) swoimi pieniędzmi, to już niekoniecznie wystarczy im na bardzo długo.

 

Przecież człowiek zamożny ma większą możliwość wpływania na cokolwiek od człowieka niezamożnego.

 

Raczej jest ich po prostu zbyt mało. Poza tym współczesne partie polityczne reprezentują raczej interesy pewnych grup lobbystycznych, które z kolei służą poszczególnym kompleksom “przemysłowym” (np. paliwowo-energetyczny).

A za tymi “kompleksami przemysłowymi” stoi sztuczna inteligencja. Albo dzielni robotnicy zrzeszeni w związkach zawodowych. (To miała być ironia :) ). Człowiek tak bogaty, że do końca życia może nie pracować ma większe szanse wylobbowania czegoś, niż tysiąc mieszkańców jakiejś ubogiej wioski.

 

Czy partia, która chciałaby zwiększyć uprzywilejowanie bezrobotnych (powiedzmy) kosztem rolników, byłaby prawicowa, czy lewicowa? Takie już wskazać się da.

Skup się: Mamy grupę wpływowych ludzi z klasy wyższej (ale możemy dodać tu także członków wyższej klasy średniej), których interesów broni partia X. Mamy też partię Y, która chce zwiększyć znaczenie innych klas społecznych, kosztem znaczenia klasy wyższej (i wyższośredniej). Partię X tradycyjnie nazwiemy partią prawicową, partię Y zaś – lewicową.

 

 

Trzeba by jakoś uporządkować tę dyskusję, bo popadamy w zbędne dygresje i nie zawsze potrzebne złośliwości (piszę o sobie ;) ). Ale to może później, na razie wróćmy do przerwanego wątku, pomijając na razie kwestię klasy średniej:

Tak, oprócz hybryd międzygatunkowych. A teraz ciekawostka: jak na razie ludzie z różnych klas społecznych należą do tego samego gatunku.

I dziedziczą przynależność klasową. :)

 

Pomijam na razie istotny punkt, czy w ogóle klasy społeczne istnieją jako coś, co rozdziela w sposób jakkolwiek obiektywny.

Może podejdźmy do tego zagadnienia z przeciwnej strony: Czy możemy powiedzieć, że “sytuacja życiowa”(1) córki biznesmena z listy stu najbogatszych ludzi w Polsce i syna sprzątaczki jest taka sama?

 

Wydaje mi się, że odpowiedź na to pytanie jest negatywna: sytuacja życiowa tych ludzi nie jest taka sama. To po pierwsze. A po drugie: ludzie próbują zmienić swoją sytuację życiową (jeżeli sądzą, że jest ona zła) lub ją utrzymać (jeżeli odpowiada im ona). Albo ukarać tych, których oskarżają o swoje nieszczęścia. I mniejsza w tej chwili o to, czy mają, czy też nie mają racji, chodzi wyłącznie o ich subiektywne odczucia i przekonania. Czy nie jest w takim razie prawdą, że te ich dążenia (do zmiany lub utrzymania swojej sytuacji życiowej) mają wpływ na ich wybory polityczne? Na to, w jakie partie się zorganizują lub na jakich kandydatów zagłosują? Sądzę, że związek między pozycją na drabinie społecznej a wyborami politycznymi jest czymś banalnym. I dlatego akcentuję istnienie grupy ludzi tak bogatych, że do końca życia mogą nie pracować. Jeżeli bowiem tacy ludzie istnieją, to i oni mają jakieś preferencje polityczne. Oczywiście, mogą być one rozmaite, mogą wśród nich znaleźć się nawet socjaliści (znamy z historii przynajmniej jeden taki przypadek :) ), ale nie byłoby niczym dziwnym, gdyby zechcieli oni zrobić wiele dla utrzymania swojej aktualnej sytuacji życiowej (którą możemy chyba nazwać uprzywilejowaną?). Myślę, że byłoby rzeczą dziwną, gdybyśmy przeglądając dzieje współczesnych systemów parlamentarnych nie znaleźli partii politycznej reprezentującej interesy tej grupy ludzi. I sądzę, że takie partie jak najbardziej możemy wskazać. Tradycyjnie zaliczamy je do prawicy.

 

A teraz wyobraźmy sobie, że istnieje partia opozycyjna wobec poprzednio wymienionej, która chciałaby ograniczyć uprzywilejowanie, wpływy, znaczenie (czy jak to nazwać) wspomnianej grupy. Mniejsza w tej chwili o sposób tego ograniczenia, ale o sam cel. Skoro przed chwilą wyróżniliśmy partię prawicową, to gdzie na osi prawica-lewica powinniśmy umiejscowić tę drugą partię?

 

(1) W pojęciu tym możemy upchać cała masę parametrów, takich jak: dostępność do użytecznych znajomości, pozwalających szybko znaleźć nową pracę po utracie poprzedniej; dostępność pomocy finansowej rodziny w sytuacji, gdy nie wypali biznes, w który zaangażuje się dana osoba (tzw. poduszka bezpieczeństwa po bankructwie); wzory konsumpcji dóbr materialnych (np. czy je się obiad, czy lunch, co się podaje na obiad); wzory konsumpcji dóbr kultury (ulubiona muzyka, ulubione lektury, czytelnictwo książek w domu rodzinnym); zrozumienie sensu wykształcenia i wybór rodzaju wykształcenia; warunki, w jakich zdobywa się wykształcenie (czy ktoś niedojada w domu – z powodu kiepskiej sytuacji finansowej rodziców – co ma wpływ na zdolność do przyswajania wiedzy na lekcjach, albo czy może liczyć na pomoc rodziców w odrabianiu zadań domowych) itp., itd.

 

 

 

Dzięki Finklo za przeczytanie i głos do Biblioteki.

 

Pomysł z kulami wziąłem z pewnego netflixowego serialu, w którym jednak nie wyjaśniono mechanizmu ich działania. Założyłem, że najsensowniejszym wyjaśnieniem będzie nanotechnologia.

I tak, i nie. Wystarczy policzyć, ilu miałeś przodków 10 pokoleń temu. Nie mogli wszyscy należeć do tej samej klasy.

 

Powiem więcej. Jeżeli cofniemy się odpowiednio daleko w czasie, to zarówno moi, jak i Twoi przodkowie należeli do innego gatunku biologicznego (w pewnym okresie byli nawet rybami). W najmniejszym jednak stopniu fakt ten nie zmienia prawdziwości zdania, że potomstwo należy do tego samego gatunku, co jego rodzice.

 

A jaką? Licząc od alfy do epsilona mediana daje gammę.

 

Hmm. Dopuszczam możliwość, że mimo nawoływania do precyzji wypowiedzi, sam nie dość precyzyjnie się wyrażałem. Spróbujmy więc inaczej. Gdyby interesowała nas sama wartość dochodów (lub czegokolwiek innego – np. użytecznych znajomości), wówczas nie miałoby sensu wyróżnianie klas społecznych. Wystarczyłoby odwołanie się do statystycznych pojęć kwartyli lub decyli (i umieszczanie poszczególnych osób w danym kwartylu albo decylu dochodów). Kiedy jednak na początku lat 90. pytano w opiniotwórczych czasopismach “czy istnieje w Polsce klasa średnia?” lub ewentualnie “jak taką klasę w Polsce stworzyć?”, to pytającym nie chodziło wcale o medianę dochodów (bo w takim przypadku klasa średnia istniałaby w Polsce z definicji), ale o coś znacznie więcej. O coś, co zawiera w sobie pojęcia kapitału społecznego i kapitału kulturowego, których elementami są na przykład: wzorce konsumpcji, usieciowienie społeczne, źródło dochodów itd., itp. Przejście z jednej klasy społecznej do innej klasy społecznej nie polega na prostym zwiększeniu lub zmniejszeniu dochodów, ale na zmianie całego zestawu rozmaitych parametrów. Chodzi tutaj o różnicę bardziej jakościową niż ilościową.

 

Klasa wyższa to nie tylko ludzie o najwyższych dochodach, ale przede wszystkim ludzie – jeszcze raz przywołajmy wymienioną już definicję – “tak bogaci, że do końca życia mogą nie pracować”. Ludzie ci tworzą pewną zamkniętą społeczność, do której nie dostaniesz się bez odpowiednich rekomendacji. Nie wiem, czy oglądałeś serial o pannie Marple (według powieści Agathy Christie)? W jednym z odcinków panna Marple – sama wywodząca się ze środowiska właścicieli ziemskich – wspomina, że ktoś, kto przybędzie do wioski albo małego miasteczka nie ma żadnych szans na wejście w kontakty towarzyskie z miejscowym dworem, jeżeli nie przedstawi listu polecającego od innej rodziny ziemiańskiej.

 

Tak, ale to rodzi różne pułapki. Na przykład w/g tej definicji KPZR było partią prawicową. Nomenklatura partyjna niewątpliwie była klasą wyższą (choć dalej nie była w stanie żyć bez pracy).

To prawda, wyższe sfery nomenklatury partyjnej (te, do których przypisane były najwyższe stanowiska państwowe, po których mogli rotacyjnie wędrować), tworzyły klasę wyższą. Ale i tutaj źródłem dochodów była nie tyle praca, ile przynależność do nomenklatury, ludzie ci więc spełniają przytoczoną już definicję klasy wyższej.

 

Nie wiem, czy pamiętasz taki słynny fragment jednego z wierszy Czesława Miłosza “Jest ONR-u spadkobiercą Partia”. Słowa te są jak najbardziej prawdziwe, ponieważ w pewnym momencie PZPR stała się partią nie tylko nomenklaturową, ale także nacjonalistyczną i antysemicką. Już w latach 70. pojawili się w niej zwolennicy reform rynkowych, którzy stali za Ustawą Wilczka z roku 1988. Tak więc wprawdzie u swoich początków partie komunistyczne były partiami lewicowymi, jednak z upływem czasu coraz bardziej zmierzały ku prawicowości.

 

Partie polityczne nie mają stałej, zadekretowanej istoty, która raz na zawsze czyni je partiami prawicowymi lub lewicowymi, ale podlegają ewolucji. PZPR stawała się coraz bardziej prawicowa, a w tym samym kierunku zmierzała też brytyjska Partia Pracy, która za Tony’ego Blaira poparła neoliberalne reformy.

 

Partia Pracy jest partią prawicową, bo pilnowała przywilejów działaczy związkowych, którzy nigdy nie musieli pracować

Wprowadzasz tutaj antyzwiązkową propagandę. :-) Ale praca związkowa (czy w ogóle zajmowanie się zarządzaniem), to nadal nie jest jeszcze życie z majątku. ;-)

 

zaś brytyjska Partia Konserwatywna – drobnych przedsiębiorców, którzy pracować musieli, więc lewica.

 

Mylisz tutaj fakty ze złudzeniami. Niektórzy robotnicy mogli się łudzić, że KPZR albo amerykańska Partia Republikańska reprezentują ich interesy, ale to raczej nieprawda. ;-)

@Radek

 

Przedstawiłeś charakterystyki trzech klas, więc pokazałem, kto te charakterystyki spełnia. Według przyjętych zwyczajów dzieci zalicza się do tej samej klasy, co ich rodziców, co ma o tyle sens, że przynależność klasową na ogół się dziedziczy (dzieci arystokratów będą arystokratami). Choć oczywiście istnieją zjawiska awansu klasowego i deklasacji. (Przy okazji: Na jakiej podstawie doszedłeś do wniosku, że Gammy z NWŚ są według “mojego mechanicznego podejścia” klasą średnią?).

 

@Podział na klasy a systematyka partii politycznych

 

Oczywiście prawdą jest, że istnieje sporo różnych modeli stratyfikacji społecznej, jednak zanim ulegniemy pokusie dyskusji o każdym z nich, powinniśmy wrócić do punktu wyjścia. A tym punktem wyjścia jest moja teza, że sensownie jest wyróżniać partie lewicowe i prawicowe, mianowicie na podstawie ich stosunku do tego, co nazwałem klasą wyższą.

 

Otóż faktem jest, że istnieją ludzie tak bogaci, że do końca życia mogą nie pracować. W poprzednich postach pokazałem, że jeśli wprowadzimy podział na trzy klasy społeczne, to sensownie jest wszystkich tych ludzi umieścić w klasie wyższej. Ale mniejsza z tym, chodziło mi tylko o kwestie terminologiczne, to znaczy o wprowadzenie krótkiego określenia “klasa wyższa” do definicji terminów “prawica” i “lewica”, zamiast określenia dłuższego “ludzie tak bogaci, że do końca życia mogą nie pracować”. (W poprzednim wpisie zaproponowałem określenie jeszcze krótsze – alfy ;) ).

 

Z pewnością więc owi “ludzie tak bogaci, że do końca życia mogą nie pracować”, klasa wyższa lub alfy mają interes w tym, żeby zachować swą pozycję społeczną, interes ten zaś jest źródłem rozmaitych inicjatyw politycznych. Inicjatywy te formułowane są następnie w programach pewnych partii politycznych. Tradycyjnie partie te klasyfikowane są jako prawicowe. (W XIX wieku klasyfikowana tak była np. brytyjska Partia Konserwatywna, reprezentująca interesy ziemiaństwa).

 

Można wyobrazić sobie także istnienie partii mających program wprost przeciwny: proponujący rozmaite sposoby ograniczania wpływów “ludzi tak bogatych, że do końca życia mogą nie pracować”, klasy wyższej lub alf. I – niespodzianka! – takie partie także istniały. Tradycyjnie zaliczano je do lewicy. (W XIX wieku klasyfikowana tak była brytyjska Partia Pracy, reprezentująca interesy robotników).

 

Oczywiście, partie polityczne mogą mieć w swoich programach mnóstwo innych rzeczy, niekoniecznie odnoszących się do interesów jakiejś klasy społecznej, co sprawia, że ich podział jest bardziej skomplikowany (i sprawia zarazem, że można próbować wyodrębniać polityczne centrum). Jeżeli jednak relacje między dwoma ugrupowaniami, wybranymi spośród współczesnych partii politycznych, przypominają te zachodzące między Partią Konserwatywną a Partią Pracy, to wówczas jedną określimy jako prawicową, a drugą jako lewicową.

 

Partia prawicowa wyraża więc interesy klasy wyższej, partia lewicowa natomiast wyraża interesy przeciwne.

Proponuję eksperyment myślowy.

 

Weźmy grupę ludzi tak bogatych, że do końca życia mogą nie pracować (odpowiednik pierwszej klasy w Snowpiercerze, :-) aby nie powtarzać całej tej frazy, nazwijmy ich umownie alfami – jak w serialu “Nowy wspaniały świat”) i podzielmy ich według wielkości majątku na trzy podgrupy (bez wskazywania konkretnych wartości przedziałów):

 

1) alfy posiadające duży majątek;

2) alfy posiadające średni majątek;

3) alfy posiadające mały majątek (ale – zgodnie z przyjętą definicją – nadal tak duży, że mogą utrzymać się z niego bez pracy do końca życia).

 

Rozdzielmy teraz te trzy podgrupy alf pomiędzy trzy klasy społeczne, według następującej reguły:

 

1) w klasie wyższej umieszczamy alfy posiadające duży majątek;

2) w klasie średniej umieszczamy alfy posiadające średni majątek;

3) w klasie niższej umieszczamy alfy posiadające mały majątek.

 

Jeżeli wykonamy powyższe czynności, pojawi się pewien paradoks. Otóż niemal wszyscy mieszkańcy danego kraju (poza nieliczną grupą rodzin) znajdą się wówczas w klasie niższej. Można wyobrazić sobie nawet sytuację, że – przy pewnych wielkościach przedziałów majątkowych – wszyscy mieszkańcy danego kraju (od najbogatszego do najuboższego człowieka) znajdą się w klasie niższej.

 

Sytuacji nie poprawi rozdzielenie alf tylko między klasy wyższą i średnią, bo wówczas możemy znaleźć się w sytuacji, gdy cała ludność kraju podzielona będzie tylko na dwie klasy: średnią na górze (tu znajdą się alfy) oraz niższą na dole.

 

Aby uniknąć tego rodzaju paradoksów, sensownie jest umieścić wszystkie alfy w klasie wyższej. Wtedy zostanie zachowany logiczny podział na trzy klasy.

 

 

@Radek

Po pierwsze Twój podział jest dziwny, bo do każdej z wymienionych przez Ciebie klas można zaliczyć:

 

Klasa niższa (nie mają majątku, nie płacą podatków): dzieci miliardera, mieszkające w jego domu i utrzymywane przez niego;

 

Klasa średnia (płacą podatki): zarówno ubogą emerytkę (płacącą podatek od emerytury), jak i Jeffa Bezosa (multimiliarderzy też płacą podatki, choć dzięki stosowaniu kreatywnej księgowości są one często symboliczne w stosunku do ich majątku); w ten sposób jednak do klasy średniej można zaliczyć niemal wszystkie osoby dorosłe, a tak szerokie jej pojmowanie jest raczej mało użyteczne;

 

Klasa wyższa (mają majątek, nie płacą podatków): kogo można by tu zaliczyć? Przychodzi mi na myśl jakiś przestępca, na przykład boss narkotykowy, ale nawet bossowie narkotykowi płacą podatki (na przykład z legalnych biznesów, będących przykrywką dla ich przestępczej działalności).

 

Ale mniejsza z tym. Możesz dzielić społeczeństwo jak tylko chcesz, według dowolnych kryteriów (nikomu przecież tego nie zabraniam). Chodzi mi o to, czy

 

Po drugie

 

potrafisz rozwiązać zadania z mojego poprzedniego postu? Przypomnę je tutaj:

 

Zadanie pierwsze: Jeżeli wyróżniamy klasę średnią, to automatycznie wyróżniamy także dwie inne klasy. Proszę je wymienić (podając nazwy zazwyczaj stosowane w języku potocznym):

 

 

Dodatkowo można wyjaśnić, dlaczego wyodrębnienie podzbioru środkowego dzieli cały zbiór na trzy części. *

 

* Chodzi o zbiór uporządkowany hierarchicznie (góra-dół, prawo-lewo), a nie np. o środek koła.

 

Zadanie drugie: Wyróżniamy grupę ludzi tak bogatych, że do końca życia mogą nie pracować (co nie znaczy, że nie pracują, jedno nie wyklucza drugiego); na drabinie społecznej wydzielamy szczeble wyższe, średnie i niższe. Proszę wskazać, na których szczeblach tej drabiny najsensowniej jest umieścić wyróżnioną grupę ludzi:

 

wyższych

średnich

niższych

 

Dodatkowo można uzasadnić swój wybór.

Widać, że Radek ma wielki problem z przyjęciem do wiadomości istnienia klasy wyższej. Ale to przecież wynika z definicji. Jeżeli jakieś piętro kamienicy – na przykład czwarte – jest środkowe, to jasno z tego wynika, że istnieje też piętro piąte (które jest wyższe) oraz piętro trzecie (które jest niższe). Jeżeli wyróżniamy klasę średnią (a w jej istnienie raczej nikt nie powinien tu wątpić, bo wszystkie publikatory o niej trąbią i wielu uważa się za jej członków), to automatycznie wyróżniamy także dwie inne klasy. Zadanie domowe: wskazać jakie?

 

Istnieją wreszcie ludzie tak bogaci, że do końca życia mogą nie pracować (co nie znaczy, że nie pracują, jedno nie wyklucza drugiego). Skoro nie muszą podejmować pracy, to skąd bierze się ich bogactwo? Nie trzeba się długo zastanawiać, aby stwierdzić, że tym czymś może być tylko majątek (bo co innego?). Przykładem mogą być tu dochody z dywidendy albo z folwarku uprawianego przez chłopów pańszczyźnianych. I kolejne zadanie domowe: na których szczeblach drabiny społecznej sensownie jest tych ludzi umieścić – wyższych, średnich, czy niższych?

Kto zawłaszcza definicje? Słowa to narzędzia bez żadnych pierwotnych znaczeń, a ich definicje się tworzy. Zresztą od początku piszę, że nie chodzi mi o nazwy, tylko o podział partii i ruchów politycznych według ich stosunku do klasy wyższej. Wracamy do punktu wyjścia naszej dyskusji. Uważam, że taki podział ma sens, niezależnie od tego, że inne klasyfikacje (oparte o kryteria stosunku do religii, przyrody itd., itp.) też mają sens. 

@Luken

No i co z tego, że nie jest? Ale ma pewną praktyczną wartość. 

 

@Radek

Nikt nie musi pracować, ale o ile nie należysz do klasy wyższej, może się to dla Ciebie źle skończyć. Możesz na przykład zostać bezdomnym. ;) 

@Luken

To banał, że ludzie mający pieniądze są uprzywilejowani w porównaniu z tymi, którzy pieniędzy nie mają. Wyobraź sobie teraz ludzi, którzy są tak bogaci, że nie muszą pracować. Czy nie są oni uprzywilejowani w stosunku do tych, których dochody pochodzą z pracy? 

 

Ale wydawało mi się, że nie dyskutujemy o sprawiedliwości albo o tym, czy słusznie należy ograniczać przywileje klasy wyższej. Mam wprawdzie pogląd na ten temat, w tej chwili jednak nie o nim chcę rozmawiać. Chcę rozmawiać o klasyfikacji, a faktem jest, że można klasyfikować partie według ich stosunku do klasy wyższej. Jest to tylko jeden z możliwych podziałów, ale tak samo zasadny, jak wiele innych (np. na partie pro i antyekologiczne albo wyznaniowe i niewyznaniowe). 

 

Podział na lewicę i prawicę ma sens niezależnie od tego, czy uważamy za sensowne istnienie partii lewicowych lub prawicowych. Czym innym jest dyskusja o sensie istnienia, a czym innym dyskusja o klasyfikacji. 

@Radek

Klasa wyższa nie musi pracować. Może pracę traktować hobbystycznie (np. prezesowanie fundacji za symboliczne wynagrodzenie). Jeżeli człowiek z Twojego przykładu nie musi pracować, to należy do klasy wyższej. Jeśli kiedyś pracował, a później odziedziczył majątek, dzięki któremu już nie musi pracować, to także należy do klasy wyższej. 

Jeżeli przyznamy, że istnieje klasa społeczna, której dochody pochodzą z posiadanego majątku, a nie z pracy i której członkowie już przez samo to są uprzywilejowani w stosunku do reszty społeczeństwa, to klasyfikowanie partii lub ruchów politycznych według ich stosunku do tej klasy ma co najmniej taki sam sens, jak wszelkie inne klasyfikacje. 

 

Partie mogą rozmaicie się samookreślać i spierać o to, która jest bardziej lewicowa lub prawicowa. Nie ma to jednak żadnego znaczenia dla ich badacza, jeżeli przyjmie on jakieś stałe kryterium podziału. Może wówczas stanąć ponad partyjnymi sporami i konsekwentnie to kryterium stosować. 

Ale nie chodzi mi o to, żebym zawarł w tym opku nie wiadomo jakie głębie, tylko o to, że koncepcją prawa naturalnego posługują się nie tylko pisowcy. (Nie pisałem więc doraźnej satyry). :) 

Zakładam, Marcinie Robercie, że koncepcja na opisane „zagospodarowanie” Puszczy zrodziła się pod wpływem obcowania z oryginalnymi inicjatywami, które miłościwie nam panujący wprowadzają po to, aby żyło nam się lepiej, łatwiej, przyjemniej i dostatniej.

 

Tak, ale jednocześnie sięgam znacznie głębiej. Do fundamentów światopoglądu, którego jednym z przejawów jest polityka obecnej władzy. Ani tutaj, ani w dramacie “Muza” nie “wplotłem aktualnych wątków politycznych” (co zarzuciłaś mi w komentarzu do “Muzy”). Starałem się raczej napisać tekst, który będzie aktualny również po upadku tej władzy, pokazując, jakie mogą być skutki kierowania się w praktyce społecznej ideą prawa naturalnego. A idea ta – jeszcze raz powtórzmy – jest konceptem teologiczno-filozoficznym różnym od opisywanych przez naukę prawidłowości przyrodniczych, społecznych itp. (czyli praw natury w innym, naukowym znaczeniu).

Miś nie uwierzy w taką głupotę leśnika. 

 

A skąd Miś wie, że w nanolesie to nie będzie działać? Może będzie działać, tak jak działa uprawa pieczarek? ;) 

Wskazane błędy poprawiłem, skreślenia usunąłem. Jeszcze raz dzięki AsylumOutta Sewer za uwagi i komentarze.

 

Co do “dżender i innych głupotek”, na które zwrócił uwagę Outta Sewer. No cóż, walka z “potworem Dżender” wynika z chęci realizacji “prawa naturalnego”, które jest przecież pewnym konstruktem teologiczno-filozoficznym. (Prawo naturalne nie jest tożsame z prawami natury odkrywanymi przez fizykę albo biologię). Dla ludzi, którzy chcą wszystko podporządkować “prawu naturalnemu” nie jest to więc głupotka, ale sprawa podstawowa.

Dzięki Asylum za komentarz i głos do Biblioteki, a także za propozycję betowania. Chętnie skorzystam. :)

 

Przyznać się teraz muszę do źródła inspiracji. Otóż czytam obecnie “100/XX. Antologia polskiego reportażu XX wieku” pod redakcją Mariusza Szczygła i tak mnie ona wciągnęła, że sam zapragnąłem napisać reportaż. Stąd właśnie moja “dziennikarska” wyprawa do Puszczy Nawłoć. Ponieważ jednak jest to pierwszy reportaż, jaki w życiu napisałem, gotów jestem się zgodzić, że faktycznie warsztatowo go nie uniosłem.

 

Co do języka. We wspomnianej antologii zacytowany został fragment pierwszego polskiego reportażu autorstwa Władysława Reymonta (”Pielgrzymka do Jasnej Góry” z 1895 roku). Przytoczę z niego kawałek dialogu:

– Nie mam żony.

– Ale?! – rzuca krótkie powątpiewanie gospodyni.

– Naprawdę.

– Ale pan z Warsiawy?

– Tak.

– Tam to szyćkie panowie tak na pieskiego, jak najdłużej przez żuny.

 

Jak widać autor zachował tu oryginalną formę wypowiedzi gospodyni. Natomiast w reportażu “Z ziemi chełmskiej. Wrażenia i notatki” (zamieszczonym w antologii) mowa chłopów niewiele różni się od mowy dziedzica, musiała więc zostać poddana obróbce. W “Raporcie z Puszczy” wybrałem pierwszy sposób, postanowiłem przytaczać wypowiedzi miejscowych w ich oryginalnym języku (i trochę stylizować tekst na tę gwarę), zgodzę się jednak, że wyszło mi to fatalnie i zaznaczone “drobiazgi” rzeczywiście nadają się do zmiany i usunięcia.

 

 

Dzięki Ambush za lekturę i skomentowanie.

 

Mam dość głęboki niedosyt bo chętnie bym się dowiedziała, czy to hakerzy, sam las, czy może koniec triala;)

 

Cóż, wszyscy mamy ten niedosyt. Autor nie jest wszechwiedzącym narratorem, tylko zwykłym reporterem, który pojechał zbadać sprawę w terenie. Przypuszczam, że pewne wyjaśnienie narzuca się bardziej od innych, ale – do czasu wyjaśnienia fenomenu przez specjalnie powołaną komisję – czytelnik niech sam zdecyduje, jaka odpowiedź jest najsensowniejsza. ;)

Tabu jest tym wszystkim, czego nie można przedstawić w dziele obalającym tabu. 

Laureat

 

– Od młodości chciałem napisać Wielką Europejską Powieść, albo przynajmniej nowelę, jednak przez długie lata odkładałem ten projekt na później. I trwałem tak w twórczej niemocy aż do zeszłej jesieni, gdy przeczytałem o tym konkursie literackim – powiedział Henryk, trzymając w dłoni dopiero co odebraną statuetkę nagrody Nike za najlepszy SMS roku.

Festina lente

 

– Musisz to zrobić na wczoraj! – nieznoszącym sprzeciwu tonem oznajmił kierownik projektu.

–Jasne, Grzesiek, dostaniesz ten raport na czas – odpowiedział Roman i ochoczo zabrał się do pracy.

 

No tak, życie stało się prostsze a terminy mniej stresujące, od kiedy wprowadzono pięciodniowy tydzień z nazwami dni: przedwczoraj, wczoraj, dzisiaj, jutro i pojutrze.

Terapia

 

Arystokles czuł zniechęcenie. “Jutro się tym zajmę” – pomyślał i zaczął pisać: “Wszyscy pamiętamy jak było! Eurykrates powiedział, że nie należy karać tyrana Hippiasza za zbrodnie!” Nagle włączyło się pole antyprokrastynacyjne i dłonie Arystoklesa zawisły sparaliżowane nad klawiaturą.

 

– Dobra, zrobię ten risercz! – zawołał. – Sprawdzę, czy Eurykrates to miał faktycznie na myśli.

mr.maras:

No właśnie. Ja i Rrybak pokazaliśmy swoje (jak się okazało zbyt słabe dla MC) teksty konkursowe. A gdzie reszta odrzuconych?

 

No cóż, miałem wrzucić mój tekst do działu opowiadań, ale zmieniłem zdanie. :) Poniżej wyjaśnię, dlaczego.

 

Sporo czasu przeznaczonego na pisane zajęło mi wymyślanie uniwersum. Niedługo przed deadlinem zacząłem wyjmować z niego fragmenty, aby upchnąć je w opowiadaniu. Efekt takiego sztukowania okazał się jednak fatalny: przede wszystkim popełniłem błąd, który Marek Oramus w satyrycznym eseju “Siedem grzechów głównych polskiej fantastyki” określił jako “czy ktoś wie dokąd jadę?”. No więc, nie wiedziałem za bardzo dokąd jadę. ;) Dlaczego więc odważyłem się wysłać ten tekst? Prawdę mówiąc, ośmieliły mnie te oto słowa mc skierowane do jednego ze współkonkursowiczów: … IMO nie ma takiej potrzeby. Jeśli Twój tekst trafi na podium, to i tak będziemy nad nim jeszcze pracować redakcyjnie, i wtedy naniesiesz te zmiany. Tak więc pomyślałem sobie, że a nuż mój pomysł na tyle spodoba się redaktorowi, że poprawki będę mógł nanieść później. :D

 

Bardzo mi jednak szkoda porzucać wymyślone uniwersum i związane z nim pomysły, dlatego postanowiłem jeszcze raz przejrzeć opowiadanie, poprawić je i ponownie przesłać, tym razem na ogólną skrzynkę działu literatury polskiej. Następnie poczekam dwa miesiące i jeżeli nie będzie odzewu jeszcze raz poprawię opowiadanie (w końcu – jak ktoś powiedział – sztuka pisania w dziewięćdziesięciu procentach polega na poprawianiu) i znowu je wyślę, ale tym razem w inne miejsce, bo trzeba wypróbowywać rozmaite kanały dystrybucji. (Może “Fahrenheit”?).

 

PS (krótko, bo się rozpisałem za bardzo ;) ): Mam opracowany świat, i dobierając z niego nowe elementy mogę napisać inne opowiadanie, choć zbliżone treściowo do poprzedniego. A starej niedoróbki nie warto publikować, bo czytelników należy szanować bardziej niż redaktorów (żart).

A ja, zgodnie z regulaminem, powinienem zostać skreślony już we wrześniu. I chociaż obiecałem jeszcze pokomentować w październiku, to jednak zdecydowałem się całkowicie zrezygnować z dyżurowania. Myślę, że dobrze mi zrobi przejście na pozycje ocenianego, tak więc już od tego miesiąca będziecie mogli zacząć pastwić się nad moimi tekstami w działach publicystyki lub opowiadań. Miłego komentowania, szczególnie nowym dyżurnym. :)

Gratulacje dla zwycięzców! :D

 

Też się nie udało, ale może to lepiej, bo mam szansę rozwinąć swój pomysł (inspirowany w większym stopniu opowiadaniami Woody'ego Allena niż klasycznym fantasy) w bardziej zajmującą i spójną historię.

To ja pewnie jestem pierwszy od końca, bo moje główne opowiadanie konkursowe nie sięgnęło 14000 znaków, a napisany w ostatniej chwili szort mógłby wziąć udział w konkursie spodenkowym na dawnym forum pisma “Science Fiction, Fantasy i Horror”, gdzie limit wynosił 3500 znaków (ze spacjami).

Myślę, że jednak szkoda byłoby marnować takiego zaangażowania portalowiczów oraz kilkumiesięcznego wysiłku związanego z czytaniem i ocenianiem ich prac. Dlatego sugeruję, w razie braku podium, jakiś tekst podsumowujący połączony z uwagami warsztatowymi.

No cóż, jak już wspominałem, decyzję Loży przyjmuję z należną pokorą. Ponieważ jednak nie zostałem jeszcze wykreślony z grafiku, przeczytam przypadające na mój dyżur opowiadania (zrobię to nawet po wykreśleniu).

 

Najwyższy zresztą czas, żebym i ja wreszcie zamieścił na Portalu jakieś opko. Wziąłem wprawdzie udział w Nieformalnym Konkursie Fantasy, ale wyników jeszcze nie ma, a pamiętam, że obiecałem kiedyś napisać opowiadanie wyjaśniające, dlaczego Kosmici są tacy idealni w porównaniu z Ziemianami. Może więc powinienem je wreszcie napisać i powalczyć o piórko?

Przykro mi, ale ja także nie będę w stanie wyrobić się z limitem na sierpień.

To nie szorcik, tylko scenka, ale dobrze napisana i warto by umieścić ją w jakimś prawdziwym opowiadaniu, mającym początek, środek i zakończenie.

Mroczny rycerz ratuje papieża. Prawdę mówiąc aż do końcówki myślałem, że to szatan ratuje papieża i ten koncept wydał mi się zabawniejszy. :) Poza tym: czy Batman jest katolikiem, skoro zwraca się do biskupa Rzymu "Ojcze Święty"?

Zastanawiam się nad czymś takim: Opowiadanie nawiązuje do archetypu "mądrego kosmity" (bardziej zaawansowanego pod względem poznawczym i moralnym), czy jednak nie byłoby zabawniejsze, gdyby do analizy ziemskich obyczajów wyznaczyć sztuczną inteligencję albo trzymających się sztywnych procedur badaczy (i w obu przypadkach ukazać ich kompromitację)? Otrzymalibyśmy wtedy satyrę zarówno na ziemskie obyczaje, jak i na pewnego rodzaju wizje sztucznej inteligencji oraz działalności badawczej i obie te satyry nawzajem by się wzmacniały. W obecnej postaci zaś element satyryczny osłabiony został przez wyeksploatowaną i mało realistyczną wizję "dobrych kosmitów".

 

Poza tym akcja nagle zostaje przerwana i otrzymujemy zakończenie na zupełnie inny temat: nieoczekiwanie czytelnik dostaje publicystyczną satyrę polityczną, chociaż można przecież z dotychczasowej akcji łatwo wyciągając element zaskoczenia.

 

Ogólnie jednak opowiadanie jest sympatyczne i zasługuje na rozwinięcie.

Rzeczywiście, wszystko dzieje się zbyt szybko, jakby to był bardziej szkic, niż pełnoprawne opowiadanie. Można by też darować sobie zbędne ozdobniki, w rodzaju:

 

(…) naukowiec szedł naturalnym dla niego, szybkim krokiem (…)

 

Czy to istotne dla fabuły, że taki sposób chodzenia był dla niego naturalny?

 

Ponadto:

 

Gdy w dwa tysiące trzysta dwudziestym siódmym roku doszło do ataku terrorystycznego

 

– Pamiętacie zamach w dwa tysiące trzysta trzydziestym siódmym?

 

Chodzi o ten sam zamach terrorystyczny?

Już na początku lektury nabrałem podejrzeń:

 

(…) poganiany przez wydawnictwo które chciało mieć jakieś moje opowiadanie w tym roku (…)

 

które wyjaśniły się w następnym zdaniu:

 

(…) ale wydawnictwo które męczyłem telefonami co godzinę było nieubłagane (…)

 

Tak więc tylko chciejstwo wannabe autora kazało mu pomieszać namolne indagowanie przez niego pewnego wydawnictwa z pragnieniem zakupu przez owo wydawnictwo jego tekstu.

 

Następnie wannabe autor cofa się za pomocą wehikułu czasu do 2 lipca 1985 roku, aby namówić znajomego autora na warsztaty literackie. W tym celu udał się do jego domu:

 

Kiedy pojawił się i zaoferowałem mu prowadzenie kursów pisania fantastyki naukowej (…)

 

A powinieneś – drogi wannabe autorze – zacząć od modnego ostatnio zawołania: „Jest pan moim fanem!”

 

(…) on się zdziwił, że mnie widzi i odmówił nie wierząc że mi coś źle idzie .

 

A czy kiedykolwiek przeczytał to, co napisałeś?

 

Przez kilka kolejnych dni próbowałem go namówić, ale on zdenerwowany odmawiał mi za każdym razem .

 

Bo trzeba było – skoro już cofnąłeś się do lat 80. – zamiast do znajomego pisarza, udać się do Klubu Tfurców.

Pragniemy pana zaprosić na I zjazd Sojuszu Patriotów, ufam że pan jako wiarygodny i obiektywny dziennikarz polityczny (…)

 

Po czym prawicowi politycy poznali, że Arkadiusz jest “wiarygodnym i obiektywnym dziennikarzem politycznym”? Po tym, że w swoich tekstach stosuje prawicową interpunkcję.

Jak napisał gdzieś Karol Marks: “Za pierwszym razem koniec świata przejawia się jako tragedia, za drugim jako farsa”. Zabawne.

Dziś kończy się termin konkursu – ale! Wychodzi na to, że ponieważ konkurs nieoficjalny, to i termin też ;-) Jeśli jest takie zapotrzebowanie, to jasne, czemu nie – jak się umówimy na poniedziałek 07.07 będzie OK?

 

Naprawdę można przesyłać do siódmego lipca? Bo wprawdzie właśnie skończyłem dziś pisać konkursowe opowiadanie, ale cóż, jest ono nieodleżane, więc te parę dodatkowych dni bardzo by mi się przydało.

No cóż, nie wypełniłem majowego limitu lektury i komentarzy. I chociaż w pewnym stopniu przyczyniła się do tego awaria grafiku, to jednak nie zamierzam na nikogo zrzucać odpowiedzialności, traktuję to jako wyłącznie swój błąd, czy też niedopatrzenie.

 

Tak się jednak składa, że obecnie intensywnie pracuję nad opowiadaniem na nieoficjalny konkurs fantasy ogłoszony przez _mc_ (a ponadto nad pewnym zaległym artykułem i jeszcze jednym obiecanym szortem), dlatego nie chcąc zanadto rozpraszać swojej aktywności:

 

Składam wniosek o urlop na czerwiec.

 

Przy czym, jeżeli w tej sytuacji (dwa miesiące bez komentarzy pod rząd) regulamin nakazuje skreślenie mnie z listy dyżurnych, przyjmę tę decyzję z należną pokorą.

Przyznam, że czytało mi się przyjemnie. Do zakończenia, które niezbyt pasuje do reszty. Co na przykład wynikało z tego, że w czasie swojej przygody Kamil wiedział co robić, gdy wróci do domu i znał swój cel i co wywołało takie refleksje? No i co się tak naprawdę z nim działo podczas tej “przerwy w życiorysie”? “Calima” składa się z wciągającego wstępu oraz szkicowego środka i zakończenia. Warto te części rozwinąć.

Kolejna wariacja na temat “Gwiazdy” Herberta George’a Wellsa. Nie jest to wadą, w końcu nie istnieją w pełni oryginalne pomysły, oryginalne może być co najwyżej ich ujęcie. Jednak po “Melancholii” Larsa von Triera może być trudno wywołać należyte wrażenie tego rodzaju tematyką. Ale na przykład Arthur C. Clarke w opowiadaniu “Dziewięć miliardów imion Boga” wyszedł z podobnego, co Wells, punktu – czyli od zagrażającej Ziemi kosmicznej katastrofy – tyle że obrócił to zagadnienie o 180 stopni. Opowiadanie Clarke’a też jest już wprawdzie leciwe, ale pokazuje, że jak się zastanowić, to nawet z banalnego tematu można wyciągnąć coś oryginalnego.

Ta “ciemna, szara postać stojąca w rogu pokoju” nijak nie wynika z treści opowiadania. To się nazywa deus ex machina i jest błędem (o ile nie piszesz imitacji dramatu antycznego). Niech twoim następnym zamiarem będzie powiązanie owej stojącej w kącie istoty z opowiadaniem.

No dobra, wezmę udział. Przy czym jednak zamierzam kierować się przede wszystkim gustem własnym (nie wykluczam mieszanki SF i fantasy). Jeśli zaś chodzi o teksty odrzucone, to sugerowałbym ich sukcesywne wklejanie do Poczekalni, aby mogły powalczyć o piórka brązowe.

Niestety, nie wyrobię marcowego limitu lektur i komentarzy.

W sumie niezła scenka. Czy jednak jednak tekst straciłby dużo, gdyby napisać go bardziej tradycyjnie? Na przykład z partiami dialogowymi po myślnikach?

 

PS Podczas lektury miałem skojarzenia z pierwszym tomem “Pana Lodowego Ogrodu” Jarosława Grzędowicza.

Interesujący pomysł, dobrze pomyślany, chociaż gorzej zrealizowany (te krótkie dialogowe akapity!, lepiej byłoby zastąpić je bardziej zwartą relacją). Ten fragment zaś

 

– Mamy dla was nową skórkę. Tak. Tak. To ten. Trzydzieści. Tak. Może nawet sieci neuronowe? Dobrze.

 

zbyt łatwo pozwolił mi domyślić się, jakie będą losy głównego bohatera.

 

Mimo błędów, które wytknęli przedpiścy, muszę przyznać, że takiej właśnie fantastyki naukowej oczekuję. Mam więc nadzieję, że autor (autorka?) popracuje nad tym tekstem, bo jest szansa na wartościowe opowiadanie.

 

(…) by zakończyć przwrotną puentą. 

 

No, nie wiem. Kompozycyjnie wyjście z wirtualnej rzeczywistości niczym nie różni się od przebudzenia ze snu. Nie lubię takich zakończeń i wiem, że nie jestem w tym odosobniony. Po prostu nie można serio przejmować się czymś, co było tylko snem lub zabawą w virtualu. Można jednak powiązać virtual z realem, podobnie jak sen z jawą (przykłady: “Incepcja” Christophera Nolana, “Matrix” znanych sióstr, które kiedyś były braćmi), tak, aby przygody w wyobrażonym świecie miały wpływ na ten real, a więc konkretne znaczenie.

Pomysł dziwaczny (czyżby satyra na sekty w rodzaju scjentologów?), ale przyznam, że opowiadanie zdołało utrzymać moje zainteresowanie do samego końca.

Wiem, to był żart. :) Ale zaakcentowanie dziedzicznej psychopatii faktycznie sprawiłoby, ze wszystkie elementy układanki zaczęłyby do siebie pasować.

Ojciec znowu bił mamę. (…) Z kuchni dochodziły krzyki kłócących się rodziców.

 

Skoro bił, to to nie były odgłosy kłótni, tylko katowania.

 

Elementem fantastycznym była jednoczesna śmierć obojga rodziców, podczas jednego z ich rzadkich wypadów na zakupy? (Nadprzyrodzona interwencja?).

 

To raczej makabreska niż horror i zalążek niż pełnoprawne opowiadanie, a kluczem do jego poprawy wydaje mi się ten fragment: “Rodzice mieli bardzo trudne charaktery. Byli natomiast inteligentni, i tą inteligencję odziedziczył Robert”. To mogłoby być mianowicie opowiadanie o inteligentnym psychopacie, który odziedziczył swoją psychopatię przynajmniej po ojcu. Dziedziczna psychopatia byłaby wiarygodną motywacją czynu głównego bohatera.

Kilka zdań wyjaśnienia, dlaczego wrzu­ci­łem kopię ro­bo­czą jako go­to­wy tekst. Miało to pewne uza­sad­nie­nie. Otóż po­sta­no­wi­łem w szcze­gól­ny spo­sób obejść ten wy­jąt­ko­wy dzień, jakim jest 29 lu­te­go. Czte­ry lata temu wę­dro­wa­łem w stru­gach mar­z­ną­ce­go desz­czu na Ka­la­tów­ki, w tym zaś roku – po­nie­waż za­po­wia­da­ła się sło­necz­na i w miarę cie­pła po­go­da – wy­ru­szy­łem do Prze­ło­mu Du­naj­ca, aby ze Sro­mo­wiec Niż­nych przejść Drogą Pie­niń­ską do Szczaw­ni­cy. Wy­ciecz­ka była bar­dzo udana, po po­wro­cie uświa­do­mi­łem sobie jed­nak, że prze­cież ten dzień wy­pa­da­ło­by uczcić też ja­kimś tek­stem. Nie­ste­ty, nie mia­łem ni­cze­go skoń­czo­ne­go w szu­fla­dzie, sia­dłem więc do kom­pu­te­ra, szyb­ko na­pi­sa­łem ten szkic i za­mie­ści­łem z datą dnia prze­stęp­ne­go na Por­ta­lu. Będę go teraz po­pra­wiał (zresz­tą to, co obec­nie wi­dzi­cie, ma za sobą kilka po­pra­wek), ale już teraz mo­że­cie ko­men­to­wać ten fe­lie­ton  i zgła­szać do niego uwagi. Nie cy­tuj­cie tylko tego posta, bo prawdopodobnie znik­nie on, gdy tekst zo­sta­nie osta­tecz­nie skoń­czo­ny.

 

Poza tym fe­lie­ton ten jest pew­ne­go ro­dza­ju eks­pe­ry­men­tem. Do­sta­łem otóż jakiś czas temu za­da­nie, aby upchnąć pewną po­pu­lar­no­nau­ko­wą treść w 13 500 zna­kach (ze spa­cja­mi). Chcia­łem więc spraw­dzić, ile da się zmie­ścić w ta­kiej ob­ję­to­ści i oka­za­ło się, że nie­wie­le. Nawet tak po­bież­ne po­trak­to­wa­nie te­ma­tu wy­czer­pa­ło więk­szość usta­lo­ne­go li­mi­tu. Po­pu­lar­no­nau­ko­wy ar­ty­kuł (na inny, choć czę­ścio­wo po­dob­ny, temat) bę­dzie więc tylko za­ry­sem za­gad­nie­nia, a ten fe­lie­ton także nie bę­dzie miał wię­cej niż te 13 500 zna­ków (ze spa­cja­mi), tak że jest pra­wie skoń­czo­ny. Za­pra­szam do ko­men­to­wa­nia.

Przeczytałem w ramach dyżuru, cóż jednak mogę napisać mądrzejszego od komentarzy przedpiśców? Faktycznie opowiadanie jest przegadane i zakończone od czapy, ale to jest zbyt dobry pomysł, żeby go w ten sposób zmarnować. Rekina nie zabrakło, rekin by tu wszystko zepsuł, zabrakło natomiast związków: między wewnętrznymi opowiadaniami-snami, między wszystkimi tymi opowiadaniami a zakończeniem oraz między treścią snów a światem opowiadania. Pierwszy z tych problemów można by rozwiązać wprowadzając na przykład wymóg, aby kolejni opowiadający prezentowali coraz bardziej przerażające sny. Wtedy zastosowana puenta byłaby sugestywnym zwieńczeniem całości.

Skoro nasz geniusz dokonał swoich obliczeń, to znaczy, że:

 

Wiedział co jest aktualnym, tzn. aktualnym na przełomie XIX i XX wieku, problemem w fizyce (był to problem rozchodzenia się fal w hipotetycznym eterze) i jakie są próby jego rozwiązania.

Posiadł wiedzę z dziedziny matematyki i fizyki na poziomie wyższym niż nauczana wówczas w gimnazjach.

Takiej wiedzy nie zdobywa się w wyniku objawienia albo w wiejskiej szkółce. Potrzebny jest do tego: dostęp do odpowiednio wyposażonej biblioteki; czas, który można przeznaczyć na pobyt w takiej bibliotece (dobro trudno dostępne dla kogoś, kto pochodzi z ubogiej rodziny, a więc najprawdopodobniej musi pracować); odpowiedni kapitał kulturowy (np. tradycja rodzinna i zachęta ze strony bliskich do takiego, a nie innego spędzania czasu), którego raczej trudno się spodziewać w rodzinie należącej do klasy niższej. Wreszcie o tym, co jest aktualnym problemem w nauce i jakie są propozycje jego rozwiązania najlepiej dowiedzieć się spędzając czas w towarzystwie innych uczonych lub mając dostęp do recenzowanych czasopism naukowych (artykuły popularnonaukowe z modnych wówczas i względnie tanich kalendarzy nie wystarczą).

 

Pamiętacie może “szalonego wynalazcę” z “Króla Skorpiona”? Taka postać jest kompletnie niemożliwa do zaistnienia w “tamtych czasach” (nieistotne przy tym, że to świat fantasy), ponieważ jej pojawienie się wymagałoby istnienia całej infrastruktury społeczno-naukowo-kulturowej, po której w świecie tego filmu nie widać było najmniejszego śladu. Podobnie w “Geniuszu” nie widać śladu tego, co mogłoby przyczynić się do pojawienia naszego geniusza. Musiałby on skorzystać z czyjegoś sponsoringu, jak Michael Faraday “zaproszony” do środowiska uczonych przez Humphry Davy’ego (wówczas swoich odkryć dokonałby sam będąc już uczonym, a przynajmniej studentem) albo z opłacanej przez państwo infrastruktury umożliwiającej ludziom pochodzącym z ubogich rodzin zdobycie wykształcenia, tak jak to było w Stanach Zjednoczonych w latach 50. XX wieku, gdy podatki dla najbogatszych przekraczały 90%.

 

Faktem jest, że nie każdy – niezależnie od miejsca urodzenia – może zostać milionerem i nie każdy może zostać genialnym uczonym. Najlepiej to wszystko osiągnąć rodząc się w odpowiedniej rodzinie, ale to nie jest przypadek bohatera tego szorta.

Sympatyczne, ale dość wcześnie można się domyślić zakończenia.

Świetna satyra na prawicową mentalność. Może nieco przegadana, ale miejscami autentycznie zabawna i – co najważniejsze – celna. Zastanawiałem się nad tym i doszedłem do wniosku, że obecność takiego utworu w Bibliotece ma sens.

Fajnie napisane, dobrze i ciekawie się czyta, choć faktycznie, to jest fragment a nie zamknięte opowiadanie.

Co do walki o przywództwo i konieczności zabicia Matki. to sytuacja ta jest całkiem realistyczna, często spotykana w społecznościach na wcześniejszych poziomach rozwoju cywilizacyjnego. Mogę tu wymienić na przykład zabijanie tzw. świętych królów przez ich następców: zwyczaj udokumentowany u Celtów, jego pozostałością mogła być instytucja Króla Lasu z italskiego Nemi w czasach rzymskich, ale prawdopodobnie był on znacznie bardziej rozpowszechniony. Na przykład egipskie święto sed – odnowienia sił króla – mogło być pozostałością podobnego zwyczaju w predynastycznym Egipcie.

Historia lub antropologia dostarcza nam przykładów innych podobnego rodzaju tradycji, które mogą nam wydawać się dziwaczne, nielogiczne lub nawet odrażające. Scytowie na przykład nakłaniali starszych ludzi do samobójstwa, aby nie byli obciążeniem dla plemienia. Królowie pierwszej dynastii egipskiej (od XXXI do XXIX w. p.n.e.) zabierali ze sobą w zaświaty sporą część swojego ziemskiego dworu, a podobny zwyczaj znamy też z sumeryjskiego Ur z czasów tamtejszej I dynastii (XXVI w. p.n.e.). Jeden z tamtejszych grobowców nazwany został przez jego odkrywcę Wielkim Kanałem Śmierci, zawierał bowiem obok ciała władcy setki innych szkieletów: żołnierzy, muzyków z instrumentami i innych członków dworu. Nam może to wydawać się absurdalne: takie marnotrawstwo ludzi, mających pewnie różne użyteczne umiejętności, ale starożytni mogli na te sprawy patrzeć zupełnie inaczej.

Tak więc jest do czego nawiązywać próbując opisać prymitywne społeczności.

Pomysł z "nocnymi karetkami" polującymi na dawców narządów do kliniki jest całkiem niezły, gubi się jednak w natłoku opisów przeżyć bohatera i jego relacji ze Staśkiem. Czytelnik może się znudzić zanim dojdzie do mało wyraźnej puenty. Warto ją jakoś podrasować (np. główny bohater odkrywa, że dawcą została bliska mu osoba) a resztę skrócić. (No i jeszcze zauważyłem gdzieś brak spacji koło przecinków i wielokropka).

Pomysł na opowiadanie całkiem ciekawy i warty rozwinięcia, na szorta jednak lepiej nadają się pojedyncze scenki, prowadzące do zaskakującego zakończenia. Inaczej może wyjść – tak jak w tym przypadku – streszczenie opowiadania.

Nie mam zamiaru bronić każdego systemu ideowego, jeśli jest tworem ludzi i może być z góry wadliwy.

 

Wszystkie systemy ideowe są tworem ludzi.

 

Tolerancja to akceptowanie wolnej woli drugiego człowieka i absolutnie nic poza tym. Czyli nie rozwalam łba temu gościowi, bo wierzy w pierdoły, bo ma wolną wolę.

To niezłe ujęcie.

 

Z tego nie wynika, że uważam, że to w co wierzy jest dobre i słuszne, ewentualnie percepcja jest wadliwa.

Też tak nie uważam. Pokazałem tylko, że Twój sposób obrony chrześcijaństwa nadawałby się także do obrony islamu, komunizmu i wielu innych systemów ideowych.

 

Terror tolerancji kwitnie na Zachodzie na całego. Ludzi zwalnia się z pracy za noszenie krzyżyka, teraz w Wielkiej Brytanii ze szpitala zaczęli wyrzucać pacjentów za to, że komuś się nie podoba LGBT, to nie jest terror? Według mnie jest.

To są tak zwane miejskie legendy, najczęściej niewiele mające wspólnego z prawdą.

 

Na tym kończę swój udział w dyskusji. Mam nadzieję, że sprawiła radość autorowi powyższego dzieła, bo napisaliśmy kupę długich komentarzy ;)

Widać, że dziełko okazało się inspirujące. ;)

Tego nawet inkwizycja nie zakładała. Herezja zawsze powstaje wewnątrz wspólnoty (…)

 

Ale koncepcja oblężonej twierdzy zakłada, że w środku są ideowi katolicy lub komuniści i jeżeli cokolwiek zagraża realizacji ich idei, to zawsze są to ludzie nieideowi lub nie w pełni ideowi (na przykład niepojętne jeszcze, “lgnące” do księży dzieci, czy też mało rozgarnięci wierni, którzy naczytali się nieprawomyślnej literatury albo wraże środowiska, które samą swoją obecnością i niewłaściwym wyglądem sprowadzają ludzi prawomyślnych lecz niedoświadczonych na manowce). Nigdy w tej koncepcji źródłem zła nie może być więc ten zespół idei, który wyznają w pełni pojętni prawowierni.

 

A teraz nas czeka inkwizycja w imię tolerancji i poprawności politycznej.

 

Terror tolerancji to koncepcja wymyślona przez ludzi, którzy nienawidzą tolerancji, sami więc chętnie stworzyliby coś w rodzaju inkwizycji, aby ją zwalczać. A przecież to tolerancja sprawia, że ludzie o odmiennych poglądach mogą razem przejechać kilka nawet przystanków autobusem bez wywoływania publicznej awantury, więc co w niej złego?

 

A przy okazji: przyszło mi do głowy ogólne pojęcie, które moglibyśmy wykorzystać do obrony dowolnego systemu ideowego. Otóż każdy system ideowy jest dobry, tylko ludzka percepcja tych idei jest wadliwa.

 

 

Masz ty­po­wo mark­si­stow­sko-le­ni­now­skie poj­mo­wa­nie te­ma­tu wspar­te to­tal­ną igno­ran­cją w dzie­dzi­nie hi­sto­rii chrze­ści­jań­stwa. :)

 

Mogę się zre­wan­żo­wać: masz ty­po­wo mark­si­stow­sko-le­ni­now­ski spo­sób dys­ku­to­wa­nia. :)

 

Po­ję­cie “zwie­dze­nia” po­cho­dzi z li­te­ra­tu­ry mo­na­stycz­nej IV wieku (…)

 

Ale po­cho­dze­nie tego po­ję­cia jest mało istot­ne dla na­szej dys­ku­sji. Uży­łeś go dla wy­ka­za­nia, że ide­owy chrze­ści­ja­nin nie może czy­nić zła, a ja po­ka­za­łem, w jaki spo­sób ana­lo­gicz­ne po­ję­cia mogą słu­żyć do obro­ny do­wol­ne­go sys­te­mu idei.

 

Co się tyczy in­kwi­zy­cji (…)

 

Cóż, dla mnie tor­tu­ro­wa­nie i pa­le­nie ludzi na sto­sach jest czymś głę­bo­ko od­ra­ża­ją­cym, nie­za­leż­nie od tego ilu ludzi w ten spo­sób zgi­nę­ło i w ja­kich hi­sto­rycz­nych oko­licz­no­ściach to się stało. Nie chciał­bym żyć w świe­cie z in­kwi­zy­cją, nawet ła­god­ną. Ale zdaję sobie sprawę, że to wszyst­ko za­le­ży od po­zio­mu i ro­dza­ju mo­ral­nej wraż­li­wo­ści i dla kogoś in­ne­go nawet krwa­wa in­kwi­zy­cja hisz­pań­ska może być czymś do­pusz­czal­nym. Ro­zu­miem to, ale nie chcę, żeby lu­dzie tego po­kro­ju prze­ję­li kie­dy­kol­wiek wła­dzę w Pol­sce.

 

W Pra­wo­sła­wiu na­wia­sem mó­wiąc nigdy nie ist­nia­ła.

 

Ale też prze­śla­do­wa­no in­no­wier­ców albo heterodoksów. Nie je­stem zresz­tą pe­wien (bo czy­ta­łem to dość dawno temu), ale zdaje się Cyril Mango w swo­jej “Hi­sto­rii Bi­zan­cjum” wspo­mi­na o in­kwi­zy­cji za­pro­wa­dzo­nej za ce­sa­rza Alek­se­go I Kom­ne­na. Któ­ryś z ów­cze­snych bi­zan­tyj­skich po­etów miał się przed nią ukry­wać na dachu Hagia So­phia.

 

Wra­ca­jąc do te­ma­tu: fak­tem jest, że wy­znaw­cy roz­ma­itych idei mogą w imię tych idei czy­nić rze­czy uzna­wa­ne za zło. Mo­że­my teraz przy­jąć, że wszyst­kie te idee są jakoś ułom­ne albo od­wrot­nie – wszyst­kie one są dobre, tylko ułom­ny jest re­ali­zu­ją­cy je czło­wiek (za spra­wą “zwie­dze­nia”, “odej­ścia od isto­ty idei”, czy cze­go­kol­wiek in­ne­go). I to są o wiele cie­kaw­sze te­ma­ty niż za­kła­da­nie, że zło może po­cho­dzić wy­łącz­nie z ze­wnątrz danej wspól­no­ty ide­owej.

Jasne, pojęcie “zwiedzenia” powstało, aby wyjaśnić, dlaczego chrześcijaństwo jest dobre, chociaż jego wyznawcy zachowują się w sposób trudny do etycznej obrony (np. dlaczego wyznawcy Chrystusa stworzyli torturującą i palącą ludzi na stosach inkwizycję, albo dlaczego istnieją księża-pedofile). Analogiczne pojęcia można jednak stworzyć dla islamu, komunizmu a nawet neoliberalizmu (dlaczego np. neoliberalne reformy w Chile wymagały zaprowadzenia zbrodniczej dyktatury Pinocheta?). Każdy zespół idei jest dobry, tylko wśród jego zwolenników występuje jakiś odpowiednik “zwiedzenia”, to oczywiste.

Marcinie, gdzie zasłyszałeś takie bzdury?

 

Jak napisałem, w kościelnej propagandzie.

 

Natomiast zjawisko o którym mówisz nazywa się zwiedzeniem. Nie można go nazwać szczerą wiara w Chrystusa, bo u podstaw ma oszukiwanie samego siebie, czyli hołubienie własnych grzesznych namiętności pod płaszczykiem wiary.

 

Mogę kryterium “zwiedzenia” uznać za poprawne do oceny moralnej chrześcijan, pod warunkiem, że wykorzystamy je obiektywnie także do oceny innych religii lub zespołów idei. Na przykład:

 

“Nie jest szczerą taka wiara w Allaha, u której podstaw leży oszukiwanie samego siebie, czyli hołubienie własnych grzesznych namiętności pod płaszczykiem wiary”.

 

Albo:

 

“Nie jest szczerym komunistą ten, czyje ideowe zaangażowanie jest tak naprawdę oszukiwaniem samego siebie, czyli hołubieniem własnych aspołecznych namiętności pod płaszczykiem ideowości”.

 

Jeżeli sprawiedliwie wszystkich, a nie tylko chrześcijan, będziemy oceniać według kryterium “zwiedzenia”, to nie mam nic przeciwko jego stosowaniu.

 

Ale zrobiła nam się tu dyskusja teologiczna, a przecież chodzi tylko o to, że omawiane opko jest dość banalne w swoich konstatacjach: zło przychodzi z zewnątrz organizacji (chrześcijańskiej, muzułmańskiej, komunistycznej itp.). Jak to się jednak dzieje, że szczery komunista zaczyna oszukiwać samego siebie i pod płaszczykiem zaprowadzania na Ziemi komunizmu buduje łagry? Oto jest temat na całą powieść, a nie tylko opowiadanie.

Morał opowiadania: wierzcie każdemu obdartemu przybłędzie, bo przypadkowo może mieć rację.

Jedno mnie zastanawia: przecież plotka to potęga! Ludzie plotkują o sobie nieustannie, potrafiąc zrobić z przysłowiowej igły równie przysłowiowe widły. A tutaj nic! Wokół tytułowego grafika nie pojawiła się żadna mroczna aura twórcy, z którym lepiej się nie zadawać. Wszyscy, jak ćmy do świecy, ciągną do niego po te obrazki. To właśnie wydaje mi się mało przekonujące. A poza tym opowiadanie jest fajnie napisane i dobrze się je czyta.

To banał: zło do wspólnot chrześcijańskich przychodzi z zewnątrz – ze świata pogan, ateistów itp. Ten pogląd zgodny jest z kościelną propagandą. Znacznie jednak ciekawsze byłoby wyjaśnienie zjawiska szczerej wiary w Chrystusa, która prowadzi do zła. Poza tym – gdzie jest ta definicja?

Faktycznie, nie ma fantastyki, ale mogłaby być. Przecież z niemal każdym miejscem w górach – szczytem, polanką lub stawkiem – związana jest jakaś legenda albo zadziwiająca opowieść, o których wzmianki można by wpleść do tekstu takiego literackiego przewodnika. Wyszłoby wtedy coś w rodzaju “Fantastycznego Atlasu Polski” Pawła Dunin-Wąsowicza, tyle że w tym przypadku ograniczonego do gór. A tekst czytało się nieźle.

 

PS Przypomniałem sobie właśnie, że podobne krajoznawcze książki pisał Stanisław Pagaczewski, twórca przygód Baltazara Gąbki.

Zgadzam się z drakainą, że skoncentrowałeś się, Autorze, na długim i nudnym wstępie, zamiast rozwinąć ciekawie zapowiadający się ciąg dalszy.

Dowcip spalony przedwcześnie odkrytą puentą, której można się domyślić w momencie, gdy główny naukowiec podsuwa dowódcy talerzyk z zawartością do spróbowania. Reszta opka to już tylko rozciągnięcie tej puenty. Znacznie zabawniej pomysł ten wykorzystany został w filmie “Podróż na Księżyc” z cyklu “Wallace i Gromit”.

Jak nazywa się ten błąd, którego nazwa odnosi się do Macieja Parowskiego, a który polega na tym, że autor ma kłopoty z pokazaniem, ile osób znajduje się w pomieszczeniu, więc nagle znikąd wyskakuje jakaś nowa postać? Jakkolwiek się nazywa, ten błąd właśnie tutaj wystąpił.

 

Ponadto: w jakim więzieniu jego pensjonariusz ma swobodny dostęp nie tylko do opału, ale też na przykład miecza ojca, czy innych artefaktów? No i autor zapomniał dopisać tytułową podróż w czasie.

Bajka o tym, że należy być przedsiębiorczym, kupować taniej i sprzedawać drożej, a pierwszy milion najlepiej ukraść (różnym Haneczkom, na przykład). Nie przemawia do mnie.

Tak może być. Nieźle napisana fantastyka bliskiego zasięgu. Kliknąłem na Bibliotekę.

Pomysł na “Słownik Odczuć” podobał mi się. Nie bardzo jednak rozumiem, dlaczego nie można normalnie wypożyczyć go w bibliotece i po co kolekcjoner właściwie go wypożyczył? (Co on w ogóle kolekcjonował?)

Czytało się nieźle. Dwa składniki tego fantastyczno-naukowego tekstu mają charakter magiczny: Nagła przemiana organizmu ludzkiego w mechaniczny oraz ludzki sposób myślenia robotów.

Nie dostrzgłem złośliwości. Chyba się robisz politycznie nadwrażliwy. ;-) – Żarcik! XD

 

To taka konwencja, jak na przykład podczas rozmowy kwalifikacyjnej, gdy mówią “zadzwonimy do pana/pani”, zamiast prostego “spadaj”. ;-)

 

PS Niestety, ponieważ pracuję teraz nad zamówionym tekstem, mniej pilne prace będą musiały poczekać, tak więc obiecane opko zamieszczę co najmniej z tygodniowym opóźnieniem (tzn. po 13 X).

Cóż mogę napisać? Bardzo dobre fantasy! Wprawdzie jako współczesny racjonalista nigdy nie udałbym się na tego rodzaju pielgrzymkę, ale jako (amatorski) pasjonat historii doceniam sprawne oddanie średniowiecznych klimatów.

olbrzym spał, a nie był sparaliżowany

 

No właśnie w tym sęk.

Nowa Fantastyka