
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Długość tego opowiadania trochę odbiega od tej preferowanej tu na stronie :) W dodatku jest ono częścią większej serii (Inanis). Można je jednak spokojnie czytać samodzielnie lub jako pierwsze z serii. Pomyślałem o tym i w takim wypadku ilość niedopowiedzeń nie powinna być duża i utrudniać odbioru.
Rozumiem, że mało kto jest chętny, aby czytając spędzić przed monitorem dość czasu na przebrnięcie przez 60-stronicowy tekst jakiegoś nieznanego mu, amatorskiego autora. Dlatego pozwolę sobie w dwóch zdaniach do tego zachęcić:
Gdy pod poprzednimi opowiadaniami padała ocena, wahała się od "dobre" po "świetne", a za pierwsze dwa wpadło mi też styczniowe piórko.
Ze wszystkich opowiadań, jakie do tej pory powstały o Inanisie, ja sam uważam to za najlepsze.
Miłego czytania,
Issander
– Zabawne, nie sądzisz? Pył, którego normalnie tak nienawidzimy, teraz nam pomaga, tłumiąc wszystkie dźwięki – powiedział mężczyzna w kapturze. – Z początku to chyba właśnie on najmocniej dawał mi się we znaki. Ale teraz dostrzegam zalety, jakie ze sobą niesie. Kroki są praktycznie bezgłośne, ciała upadają jedynie z głuchym stuknięciem…
– Nie byłoby tutaj tak cicho, gdyby nie to, co potrafisz – odpowiedział mu drugi człowiek, ubrany w kamizelkę, pod którą widać było potężną muskulaturę. Prócz tego rzucał się w oczy także zupełny brak włosów na jego głowie. – Twoja obecność tutaj i fakt, że do nas dołączyłeś, są prawdziwymi błogosławieństwami dla naszej grupy.
– Szkoda, że nie dla mnie. To miejsce, ten świat… ci wszyscy nędzni ludzie… Ale nie będę o tym mówić. Pewnie masz na ten temat takie samo zdanie, a nowi, tacy jak ja, tylko cię irytują. To co teraz robimy?
– Pora zmagazynować w bezpiecznym miejscu wszystko, co udało się nam zdobyć. – Łysy kucnął nad trzecim, nieprzytomnym mężczyzną. Chwycił nóż i wbił go szybkim ruchem w jego ciało. Następnie podniósł wzrok na swojego towarzysza. – Widziałeś już Norę?
– Zupełnie tak samo, jak poprzednie – obojętnie zauważył Som.
Mężczyzna obszedł ciało dookoła, po czym stanął tyłem do niego, próbując dostrzec cokolwiek na horyzoncie.
– Ani śladu sprawcy.
Zastanawiając się, co dalej począć, chwycił się za boki. W narastającym szumie pracującego silnika rozważał rozmaite możliwości. W tym czasie Blaszakowi udało się wreszcie nadrobić dzielący ich dystans i dołączył do niego przy trupie.
– Właściwie, to jest jedna istotna różnica – oznajmił robot swoim mechanicznym głosem. – Rana znajduje się w tym samym miejscu, ale tym razem zabójca nie pokwapił się, by wyciągnąć ostrze. W zasadzie to rękojeść noża jest dość ciężka do przeo… – urwał w pół słowa. – Oczywiście się zorientowałeś, prawda? – podjął po chwili zawiedzionym tonem. – Po prostu uznałeś to za zbyt oczywiste? Mhm, jasne. Tylko dlaczego broń miałaby zostać w ranie? Ktokolwiek to zrobił, zadbał, by zabrać wszystkie inne przedmioty, które miały jakąś wartość.
– Zostaw myślenie mi. Jak będę potrzebował, żebyś coś wyliczył, to cię zawołam. Na razie przypilnuj po prostu, żeby kot trzymał się z daleka od ciała – uciął Som.
Choć znajdującemu się przed nim nieszczęśnikowi raczej nic już nie mogło przeszkadzać, to podróżnik nie czuł się komfortowo z faktem, że jego zwierzęcy towarzysz miałby żywić się ludzką krwią. Jak do tej pory pożywienie Mi stanowiły głównie owady. Somowi było nieswojo nawet podczas tych nielicznych sytuacji, gdy udawało się jej dla odmiany dopaść jakiegoś kręgowca. Potrzebował trochę czasu na zebranie myśli i nie chciał, żeby coś takiego go rozpraszało.
To, dlaczego sprawca zostawił nóż w ranie, nurtowało go już od pewnego czasu (tym bardziej irytowała go paplanina robota). Wątpliwe, by uczynił to bez jakiejkolwiek przyczyny. Przedmioty, zwłaszcza te nadające się do wykorzystania jako broń, były zbyt wartościowe. A więc po co? To mogła być pułapka. Som niejasno pamiętał, że jeszcze w jego świecie czytał o praktyce zamieniania ciał przeciwników w bomby. Znajdujesz trupa – ma ten sam mundur, więc myślisz o tym, żeby sprawić mu jakiś porządny pochówek. Odwracasz ciało, żeby móc je lepiej chwycić, i bum! Po tobie. Tu, w Inanisie, odkrywca raczej zainteresowałby się cenną bronią. Zakopywanie ciał było marnotrawstwem energii.
A więc jednak pułapka? Być może. Rana byłaby w stanie pomieścić granat, bądź jeszcze gorzej – jakąś czarodziejską zabawkę. Choć Som z magią spotkał się po raz pierwszy dopiero w Inanisie, nauczył się mieć przed nią na baczności.
Podjął decyzję. Otworzył plecak i wyciągnął zeń linę, następnie najdelikatniej, jak tylko potrafił, zawiązał ją wokół rękojeści. Musiał uważać, by jej nie ubrudzić. Większość miejscowych nie wiedziała, do czego służy papier toaletowy. Gdy jakiś znajdywali, zwijali z niego sznurek. Cechował się zaskakująco wysoką wytrzymałością, biorąc pod uwagę materiał, z którego powstał. Miał jedną wadę – urywał się pod wpływem wilgoci. O tą jednak w Inanisie trudno, był więc powszechnie wykorzystywany.
Mężczyzna odsunął się na tyle, na ile pozwalała mu długość kłębka po całkowitym rozwinięciu – czyli na mniej, niż satysfakcjonującą odległość, biorąc pod uwagę, jak duży był margines błędu przy szacowaniu bezpiecznego dystansu. Kupienie długiej i dobrej jakości liny było niestety niemożliwe, gdyż należała do grupy przedmiotów tak rzadkich i przydatnych, że każdy wolał zachować je dla siebie. Som wziął głęboki oddech i pociągnął mocno w górę. Policzył do trzech, po czym otworzył oczy i wypuścił powietrze.
Żadnej eksplozji. A więc nie chodziło o pułapkę? Umysł sprawcy mógł funkcjonować zupełnie inaczej, niż jego. Całkiem możliwe, że jedynym celem było opóźnienie go przez sprowokowanie do bezsensownych rozważań.
Kątem oka zauważył, jak Mi mimo wszystko podbiega do zwłok. Spojrzał na robota z niezadowoleniem. Mógłby przysiąc, że tamten zrobił przepraszającą minę, co oczywiście było niemożliwe. Spędził z Blaszakiem już tyle czasu, że… Nie, z pewnością po prostu jest zmęczony. Cała ta sytuacja, odkąd tylko znaleźli poprzednie ciało, zmuszała do ciągłej aktywności, co było powyżej jego możliwości. Gdyby nie to, że nauczył się podsypiać podczas marszu, dawno by już nie wytrzymał.
Usłyszał, że zwierzę coś chłeptało. Krew! Przez chwilę mężczyzna zdenerwował się, wierząc, że koto-wampir w jakiś sposób zmusił wysuszone ciało do wypuszczenia życiodajnego płynu. Lecz moment później dostrzegł, że to wyciągnięcie ostrza spowodowało krwotok. Co było niemożliwe – zwłoki leżały tu przynajmniej na tyle długo, by zabójca zdążył ukryć się za horyzontem. Albo więc w jakiś niewyjaśniony sposób leżący przed nim człowiek umarł znacznie później, niż miałoby to sens, albo…
– On jeszcze żyje! – powiedział Blaszak czymś na kształt zaafektowanego tonu i niezwłocznie podjechał do ofiary.
– Zaczekaj, to może być pułap… – Właściciel przytrzymał go ręką. Przestraszony kot zeskoczył z głośnym miauknięciem i ukrył się w ciemnościach wiecznej nocy Inanisa.
– Tak? I w jaki sposób ten pół-trup miałby mi zaszkodzić? Nakaszle na mnie, czy pobrudzi krwią? – zauważył robot. Som milczał, nie był przyzwyczajony do nieposłuszeństwa z jego strony. Poza tym robot miał rację. Nieotrzymawszy żadnej odpowiedzi, Blaszak wrócił do tego, co od początku zamierzał zrobić. – Wszystko w porządku? – Nachylił się nad niedoszłym denatem.
– To nie jest pytanie, którego zadawanie ludziom z dziurą w klatce piersiowej ma jakikolwiek sens. – Som dołączył do niego po chwili wahania.
– Hhkh… Hhkh! – Ofiara łapała powietrze z wysiłkiem. Jej ręka z brzdękiem obiła się kilka razy o korpus robota, chwytając następnie koszulę Soma. Uścisk był silny, lecz słabł szybko, po chwili zupełnie zanikając. Jednak wbrew temu, czego podróżnik się spodziewał, mężczyzna leżący poniżej zdawał się odzyskiwać, a nie tracić siły.
– Patrz! Jego rana się zasklepia!
– Odsuń się! – krzyknął Som i zastosował się do własnego polecenia, jeszcze zanim uczynił to robot. – To jakaś magia!
Blaszak spojrzał się na niego, ale nie ruszył się z miejsca, podtrzymując rannemu głowę. Wyglądało to dość komicznie, ponieważ jego budowa nie ułatwiała schylania się tak nisko.
– Tak, ma… magia – z trudem zaczął mówić ranny. – Ale nic, czego musielibyście się obawiać. Leczy… tylko mnie. – Robot spojrzał się na swojego właściciela i tym razem Som mógłby przysiąc, że zrobił to karcącym wzrokiem.
– I to wszystko? Uleczy cię, tak po prostu? – Tym razem zareagował już bardziej stanowczym tonem na jego niesubordynację. I choć zwracał się do ożywionego nagle mężczyzny, robił to w intencji ukarania maszyny. – Czyli nie jesteśmy już tu potrzebni i możemy sobie pójść?
– Som! – zaprotestował Blaszak. – Naprawdę nie powinieneś!
– On… ma rację, choć nie do końca. – Obiekt ich dyskusji zdawał się ignorować to, co powiedzieli. – Sam proces w istocie sprawi… że dojdę do siebie, ale przy okazji wyczerpie mnie do cna… Będę potrzebował żywności… i wody. Proszę… Nie oczekiwałbym, że ktoś… pomoże mi z dobroci serca. Odwdzięczę się, jak tylko będę potrafił. – Miał coraz mniejsze problemy z mówieniem, choć nadal go to męczyło.
W martwej pustce Inanisa zapadła cisza. Zarówno robot, jak i człowiek wiedzieli, co zamierza powiedzieć drugie z nich.
– Nie możemy go tak zostawić – zaczął ten pierwszy.
– Więc sugerujesz, żeby ot tak oddać mu nasze zapasy? Przecież widać, że nie ma czym za nie zapłacić. Tutaj nie obowiązuje nas Prawo. Nie jesteśmy w żaden sposób zobowiązani do pomocy.
– A zatem zamierzasz zrobić tylko to, co musisz? Co w takim razie z naszym mordercą? Nie planujesz go złapać?
– Wiesz dobrze, że nie chodziło o żadne „złapać”. Poza Norą ludzie mogą się zabijać, tak działa ten świat. Gdyby nie to, że ostatnio zniknęło przynajmniej czworo łowców, a ja mogę być kolejny na liście, pewnie olałbym sprawę. Ruszyliśmy za nim, żeby dopaść go – o ile to możliwe – nim on zrobi to samo z nami. O wiele lepiej jest dopaść mordercę w pościgu, niż spotkać go w jakimś przypadkowym miejscu, nie znając nawet jego twarzy. – Som zastanawiał się, co teraz „myśli” robot. Czy nim pogardza? Zawsze był przesadnie empatyczny, ale zwykle trzymał gębę na kłódkę, nie tak jak teraz. – Niech ci będzie – poddał się. – I tak zamierzałem zadać mu parę pytań.
– Jestem tutaj – dobiegł z ich głos z dołu – i wszystko słyszę. Tym niemniej dziękuję… za pomoc.
– Jak tam idzie leczenie? – rzucił Som, sięgając do plecaka po butelkę z wodą.
– Rana zasklepiła się całkowicie podczas waszej małej wymiany zdań. Myślę, że mógłbym wstać, gdybym chciał… ale lepiej zrobię, jeżeli na razie nie będę się ruszał, żeby proces mógł się bez przeszkód zakończyć. Straciłem sporo płynów i przydałoby się, bym się teraz nawodnił. – Gdy skończył mówić, chwycił pojemnik i zaczął ostrożnie pić. Minęło sporo czasu, nim skończył. – Dzięki ci. Ale woda to jedno. Regeneracja zużywa mnóstwo energii. Odczuwam ogromny niesyt, co oznacza, że poziom glukozy w mojej krwi musiał drastycznie spaść. Ach – zreflektował się po chwili – przepraszam, nie…
– Spokojnie. Pochodzę z raczej zaawansowanego technologicznie Źródła, a robot… To chyba oczywiste. Wiemy, co oznaczają te słowa.
– Rozumiem. Tak czy inaczej, miałem właśnie rzec, że nigdy w życiu nie byłem jeszcze tak niesamowicie, przerażająco głodny.
– Solone mięso?
– Dziękuję, ale jeszcze nie teraz. Sól wysusza. W pierwszej kolejności będę potrzebował czegoś słodkiego. Nie chcę cię popędzać, ale szybko, o ile to możliwe. Nie minie wiele czasu, nim zrobi mi się słabo. A jeśli zemdleję, to nie odpowiem na żadne pytania.
Som przez jakiś czas maglował w myślach pomysł, by przetrzymać niedoszłą ofiarę morderstwa w głodzie i z pomocą takiego sposobu zmusić go do udzielenia mu odpowiedzi. Ostatecznie jednak sięgnął do plecaka po torbę cukru, a gdy już mu ją podał, także po paski mięsa. Nie odważył się zaryzykować, że siedzący na ziemi mężczyzna jednak nie kłamał i naprawdę tylko kilka momentów dzieliło go od utraty przytomności. Przy okazji zorientował się, że nie wie, jak ma się do niego zwracać. Zapytał o to.
– Gorn. – Usłyszał w odpowiedzi. – Nie musisz się przedstawiać. Ty jesteś Som, a to Blaszak. Słyszałem o was. O waszym zwierzęcym towarzyszu – już nie. Gdzie on się podział?
– To tylko kot, nie przejmuj się nim. – Wyjaśnił Som. Nie do końca podobało mu się słowo „towarzysz” użyte w tym kontekście. – Wcześniej się tobą zainteresował, ale teraz pewnie bawi się jakimś karaluchem, czy coś. – Nie jesteś już pół-martwy, więc nie ma jak napić się twojej krwi, przeszło mu przez myśl.
Mi nie rozumiała ludzkiego języka. Jednak lekceważenie, z jakim mówił o niej człowiek, za którym podążała, i bez tego było łatwe do odgadnięcia. Zdecydowanie nie zgadzała się z pomysłem, jakoby jej działania były jedynie zwykłą, nieistotną zabawą. Według niej samej wykazywała się wręcz wyrafinowaniem w tym, co robiła. Na przykład chwilę wcześniej straszyła robaka, by ostatecznie przebić go pazurem. To jednak nie oznaczało końca igraszek. Gdy umierał, zamieniła go w wampira. Nie zamierzała na to tak szybko pozwolić. Wyczuwała, że stworzonko nie jest w stanie pojąć, co się z nim dzieje. Nie rozumiało jeszcze ani trochę swoich nowych mocy. Jeszcze trochę napawała się jego zdezorientowaniem, a gdy i to się jej znudziło, zmiażdżyła go łapką.
Kotka prychnęła w stronę Soma. Człowiek stał zbyt daleko, by to usłyszeć, ale liczyły się zasady. Lubiła go, choć jak dla niej trochę zbyt często zawodził ją swoim zachowaniem. Brakowało jej pojęć, więc nazwałaby go samolubem, ale to nie było dobre określenie. Pasowałoby do niej samej, natomiast mężczyzna czasem dzielił się tym, co miał, jak to przed chwilą uczynił. Był samolubny znacznie głębiej – nie dopuszczał do siebie innych, nawet jeśli tego pragnęli. Tylko on się liczył, bowiem wszyscy pozostałe osoby, które uważał za istotne, zostały w jego Źródle, gdy on trafił tu, do Inanisa.
Kotka potrafiła to wyczuć w jego umyśle, jednak robot chyba także się domyślał i nie potrzebował do tego żadnych specjalnych zdolności.
– Jeżeli czujesz się już lepiej, to może odpowiesz nam wreszcie na te wszystkie oczywiste pytania? – zapytał Blaszak.
– Wkrótce. Po co tracić czas na rozmowę teraz, skoro możemy pomówić, gdy już będziemy szli w stronę Nory?
– Skąd pewność, że właśnie tam zmierzamy? Zamierzaliśmy ścigać zabójcę – zainteresował się Som.
– Ponieważ właśnie tam uciekał przed wami gość, który mnie w ten sposób załatwił – odparł z uśmiechem Gorn. – Skoro już o nim mowa.
– Tak, choć często w bardzo różnym stopniu. Ja zostałem z bożej łaski obdarzony silnym darem. Z początku, gdy tutaj trafiłem, było to dla mnie powodem kilku problemów. Wtedy ciągle sądziłem, że wszyscy są w stanie to zrobić.
Som milczał przez chwilę i tylko dźwięk blaszakowego silnika oraz ich kroki zagłuszały ciszę.
– Ale napastnik nie mógł o tym wiedzieć. Mimo to pozostawił ostrze w ranie, a bardzo wątpliwe, by to i twoja regeneracja nie były ze sobą powiązane.
– Tak. Niestety, wydaje mi się, że ten, który mnie zaatakował, dysponuje jeszcze bardziej nietypowymi zdolnościami. Jestem w zasadzie pewien, że gdy nasze drogi się przecięły, był w stanie czytać w moich myślach.
– Psionik? – zdziwił się Blaszak.
– Wiesz coś na ten temat?
– Niewiele. Nigdy nie miałem okazji żadnego spotkać. Ludzie tylko czasem wspominali o takich mocach, ale były to opowieści o ich Źródłach, nigdy o kimś w Inanisie.
– A zatem to mało prawdopodobne. To mogła być przecież zwykła magia – zauważył Som.
– Muszę zaoponować. Podczas gdy leżałem ranny, spróbowałem się skupić i odpowiedzieć kontratakiem. To w ten sposób dowiedziałem się o jego celu. „Zwykła magia” nie działa w ten sposób.
– Interesujące. W takim razie powiedz nam, czego jeszcze się dowiedziałeś. Wszystko może być istotne.
– Na pewno zmierzał do Nory. Wiedział, że podążacie jego tropem. Nie uchwyciłem wiele więcej… To, o czym już powiedziałem, było na wierzchu, tak jakby wokół tego właśnie oscylowały w tamtym momencie jego myśli. Napastnik zdołał w jakiś sposób pozbawić mnie większości wspomnień związanych z naszym spotkaniem. Nawet część tych informacji, które zdobyłem w ramach rewanżu, musiała ulecieć z mojego umysłu. Nie przypominam sobie, jak wyglądał, jak się zachowywał… Nie pamiętam naszej walki, o ile jakaś w ogóle się odbyła. Ale byłeś tam ty. W jego myślach. Był też Blaszak. Przypuszczam, że możesz być jego kolejnym celem.
– A to ciekawe. Wiesz co mnie zastanawia, Gorn? Skoro wyczytał twoim umyśle, że jesteś zdolny do regeneracji, to czemu po prostu nie zabił cię jakimś specjalnym sposobem? – zaatakował Som. – No wiesz, ucinając głowę, czy coś…
– Dobre pytanie. – Jego nowy towarzysz nie dał po sobie poznać, czy poczuł się urażony. – Sam chętnie mu je zadam, gdy tylko nadarzy się okazja. Potem z chęcią odwdzięczę mu się pięknym za nadobne. – Potrząsnął sztyletem w geście wyrażającym determinację. Tym samym, który wcześniej tkwił w jego boku, Som bowiem zgodził się, by go zachował. – Na twoje pytanie nie mam odpowiedzi. Jedynie domysły, które już pewnie zdążyły przejść ci przez myśl. Być może jest sadystą. Nie do końca straciłem świadomość, będąc rannym – może chciał, bym cierpiał? Może nie odnalazł w mojej głowie sposobu, by mnie zgładzić? Może nie miał czasu próbować? Może nie chciał się ubrudzić krwią, ponieważ zmierzał do Nory? Albo aż tak go wystraszyliście, że zaczął panikować, popełniać błędy?
– Skoro wiedział, że za nim idziemy, to musiał się domyślać, że cię uratujemy…
– Coś sugerujesz?
Obydwaj doskonale wiedzieli, że Som nie do końca ufał odratowańcowi, ale nie mógł wygłosić swoich podejrzeń wprost. Łatwo byłoby wykazać, że nie ma żadnych dowodów, co podważyłoby jego stanowisko. Gorn z kolei osiągnąłby odwrotny do zamierzonego efekt, gdyby sam z siebie jasno się odciął od podobnych insynuacji, bowiem bronienie się przed zarzutami, które wcale nie padły, źle by o nim świadczyło.
– Zabójca mógł mieć jakiś interes w pozostawieniu cię przy życiu. Być może nie powinniśmy być względem ciebie tacy pomocni, co?
– Jeżeli sądzisz, że współpracuję z człowiekiem, który wbił mi sztylet pomiędzy żebra, to muszę ci powiedzieć, że się mylisz. Tym niemniej nie mam wątpliwości, że gdyby tak było, to równie gorliwie bym zaprzeczył. Dlatego rozumiem twoje stanowisko…
– Na twoim miejscu modliłbym się, żeby tak nie było. Bo jeśli się okaże, że jednak jest, to ja nie popełnię tego samego błędu, co ten niedoszły zabójca. – Som zaakcentował słowo „niedoszły”. Spojrzał przy tym w oczy idącemu obok mężczyźnie. Nie musiał patrzeć przed siebie, nie było o co się potknąć. Powierzchnia Inanisa w każdej jego części była tak samo płaska.
– Dobrze. – Odparł po chwili Gorn, odwzajemniając spojrzenie z uśmiechem. Przyjął wyzwanie. – Moglibyśmy na tym zakończyć to niczym nieuzasadnione oskarżanie siebie nawzajem?
– Nie. Ale możemy na razie już o tym nie mówić.
– Niech bóg nas zbawi od dnia, w którym ludzie, których uważamy za swoich przyjaciół, obrócą się przeciw nam…
– I nawzajem. – Som skrzywił się.
– O co chodzi? Sam kazałeś mi się modlić. – Gorn wykorzystał szansę na zmianę tematu. – Źle reagujesz na każdą wzmiankę o panu. Nie wierzysz w boga?
– O, nie… – rzucił cicho Blaszak, ze sporą dozą rezygnacji.
– Czy wierzę? Nie wiem. Mam to zupełnie gdzieś. A jeśli jednakj jakiś bóg jest, to jego także.
– To czemu w takim razie…
– Rozejrzyj się. Widzisz, gdzie jesteśmy? Jeżeli istnieje jakakolwiek istota, która stworzyła to miejsce, która pozwala na jego trwanie, i przez którą tu trafiliśmy, to jestem całkiem pewny, że jej szczerzę nienawidzę. Dlatego chyba wolę, żeby jednak jej nie było. Bezosobowe, naturalne okrucieństwo otoczenia jest łatwiejsze do zniesienia. Porządek świata nie przeraża tak bardzo, jak czynione z pełną świadomością zło.
Gorn potrzebował chwili, by znaleźć argumenty. A Som, po to, by ochłonąć.
– Jak zapewne wiesz, większość Źródeł ma wiele cech wspólnych, jakby rozwijały się według pewnego wzorca. Do podobieństw należy także historia religii. Nasz ruch, zresztą całkiem wiekowy, bazuje na tym, w co wierzyliśmy jeszcze przed Inanisem. Przede wszystkim sądzimy, że w każdym ze światów czci się tego samego boga, a obecnie znajdujemy się w czyścu. Miejscu, do którego trafiamy, by cierpieć za grzechy, ale w ostateczności pomimo tego… Nie, właśnie dzięki temu uda się nam osiągnąć zbawienie. To jest, o ile nie utracimy wiary.
– Więc ja także zaliczę się do tego grona, bo już wcześniej nie miałem niczego, co mógłbym stracić. Ale powiedz mi jedno: dlaczego tylko my? Dlaczego te wybrane kilka tysięcy osób spośród… spośród tysięcy miliardów mieszkańców wszystkich Źródeł? – Powoli znów tracił temperament. – Co ja takiego zrobiłem, by na to zasłużyć? Co ty takiego zrobiłeś?
– Być może właśnie z powodu twojej niewiary, Som? Lecz nie jesteś taki wyjątkowy, jak ci się wydaje. Skąd wiesz, że nie ma więcej Inanisów? Albo więcej takich miejsc jak Nora? Z tego co słyszałem, ten świat może być nieskończony… Nawet jeśli nie w przestrzeni, to w czasie. Wszyscy wiemy o Starszych, ale nikt nie ma zielonego pojęcia, ile minęło od ich epoki. Nie ma tu dni, lat, których upływ można by mierzyć. Nawet, jeżeli teraz jest tu tylko kilka tysięcy ludzi… Gdyby Inanis trwał odpowiednio długo, mogłaby do niego trafić dowolna ich ilość.
– Ta dyskusja jest bez sensu… Nigdy nie zdołam cię przekonać, że pierdolisz farmazony, ani ty mnie, że jednak istnieje gdzieś jakiś wspaniały byt, który – być może z nudów – postanowił skazać mnie na to piekło. W dodatku nie ma lepszego zajęcia, niż czekać i pilnować, czy będę się z tego cieszyć i go za to chwalić. Jedyne, co uda nam się osiągnąć, to obustronna irytacja… A i tak nikt jeszcze stąd nie uciekł za pomocą modlitwy.
– Być może nie z powrotem do swojego Źródła, racja. Ale ucieczka wewnątrz siebie to ciągle ucieczka. Istnieje wiele różnych prawd, Som.
– Wolę ufać, że prawda to po prostu prawda, w związku z czym jest tylko jedna.
Atmosfera ponownie zrobiła się wyjątkowo gęsta.
– Właściwie – Nieoczekiwanie to Blaszak tym razem zapobiegł wybuchowi kolejnego konfliktu – to pod tym względem obydwaj macie rację. Istnieje więcej niż jedna prawda, które ze sobą nie kolidują, a jednocześnie tylko jedna z nich jest prawdziwa.
– Właśnie sam sobie zaprzeczyłeś. Ale chyba zarazem powiedziałeś, że to nie ma znaczenia. – Soma zainteresowały jego słowa, coś, co rzadko miało miejsce. – Oczekuję, że będziesz kontynuować i nam to wyjaśnisz – rozkazał.
Gdyby robot mógł odetchnąć z ulgą, z pewnością by to zrobił. Spodziewał się, że jego właściciela zezłości to, iż zabrał głos podczas dyskusji między ludźmi, nieproszony. Mimo to udało mu się sprawić, że napięcie w dyskusji spadło. Blaszakowi wydało się, że Som istotnie zdenerwował się z powodu jego wtrącenia, jednak wcześniej był już jeszcze mocniej wzburzony. W konsekwencji jego irytacja zmniejszyła się do poziomu standardowej reakcji na nieproszone zabranie głosu przez robota.
– Każde zdanie logiczne może być prawdziwe lub fałszywe – zaczął spełniać polecenie. – Ponadto nie może być i takie, i takie. Istnieje zatem tylko jedna prawda. – W chwilach, takich jak ta, robot często używał wielokrotnych powtórzeń, ponieważ wolał, by jego przekaz był maksymalnie jednoznaczny, nawet jeśli miałby przez to gorzej brzmieć. – Żadne zdania prawdziwe nie mogą być ze sobą sprzeczne, bowiem gdyby było inaczej, moglibyśmy w wyniku pewnego wnioskowania dojść do sytuacji, w której jedno zdanie jest jednocześnie fałszywe i prawdziwe. Dlatego całość zdań prawdziwych składa się na obraz prawdy. Ludziom o wiele łatwiej przyjąć taki stan w matematyce. Dwa plus dwa to zawsze cztery, nie pięć, nie trzy. A trzy plus trzy to sześć i te dwa zdania nijak sobie nie przeczą. Co ciekawe, nasz codzienny język, choć z pewnymi uproszczeniami, podlega takim samym prawom. Jedna prawda.
– Skoro tak jest, to skąd biorą się kłótnie, spory, różnice światopoglądowe?
-Różnice między ludźmi nie leżą w prawdach, które głoszą, a w założeniach, które czynią. Mając konkretne założenia, możemy w poprawnym wnioskowaniu dojść tylko do jednej prawdy. Jednak robimy ich tyle, że rzadko można spotkać parę osób o podobnych zestawach. Często już mając przed sobą równanie algebraiczne i zastanawiając się, czy jest ono prawdziwe, nie zdajemy sobie sprawy z wielu założeń, które czynimy. Zakładamy, czym są liczby. Zakładamy, czym jest dodawanie, suma, wynik. I w matematyce, poza teoretycznymi rozważaniami pojedynczych naukowców, wszyscy zgadzają się co do tych założeń. Dlatego jest ona uniwersalna. Natomiast w mowie nie ma tej zgodności. Kiedy powiem: życie, miłość, szczęście, bóg, zabawa – każdy poczyni inne założenia odnośnie tego, co w zasadzie te słowa znaczą. Jak możemy dojść do tych samych wniosków, jeżeli tak różnie definiujemy ważne dla nas wartości? Zdanie „czerwony jest podobny do pomarańczowego” to dokładnie takie samo zdanie, jak „dwa plus dwa równa się cztery”. Ono również może być tylko prawdziwe, bądź tylko fałszywe. Jednak każdy człowiek musi założyć, czym jest kolor czerwony i pomarańczowy, oraz czym jest podobieństwo. I te założenia u wszystkich będą nieco inne – dla każdego nieco inny będzie dopuszczalny zakres odmienności przy określaniu podobieństwa, zaś myśląc o kolorze wyobrazi sobie delikatnie inny odcień. Jeżeli mój czerwony będzie ceglasty, zdanie stanie się prawdziwe. Jeżeli dla któregoś z was okaże się purpurą, wtedy wręcz przeciwnie, będzie ono fałszem. Dlatego gdy dwoje ludzi zaczyna wymieniać ze sobą poglądy, jedno zdanie może być prawdą i fałszem, obydwoma jednocześnie, zależnie od przyjętych założeń. – Obydwaj mężczyźni słuchali go uważnie.
– Przyznasz jednak, że ktoś mógłby poczynić zupełnie niedorzeczne założenia. Coś zupełnie bez sensu – zauważył Gorn.
– Czyli to, co w tej chwili zapewne obydwoje sądzimy o sobie nawzajem – dodał zgryźliwie Som.
– Oczywiście. Na przykład ktoś mógłby wyobrazić sobie w tych samych okolicznościach zupełnie inny kolor, na przykład zielony. Barwy nie są jednak najlepszym przykładem, bo można je łatwo i precyzyjnie zdefiniować przy pomocy długości fali, jakiej odpowiadają. A zatem nie ma problemu by stwierdzić, co jest, a co nie jest niedorzecznością. Niestety ze znaczną częścią pojęć nie jest tak wygodnie.
Dalszą część podróży spędzili w ciszy. Była to specyfika kontaktów z innymi w Inanisie: gdy nie było już o co pytać, nie pytano. Nawet ci, którzy próbowali nie poddawać się nastrojowi panującemu w tym świecie, z czasem musieli odpuścić. Jeszcze w Norze dałoby radę znaleźć kogoś chętnego do rozmowy, ale poza nią nie obowiązywały Prawa, dające namiastkę poczucia bezpieczeństwa. Na pustyni brak zaufania był normą.
Som nie należał do ludzi, którym przeszkadzała cisza. Odpowiadała mu zwłaszcza teraz, dzięki niej mógł bowiem bez przeszkód skupić się na własnych myślach. Do jedynych dźwięków, które im towarzyszyły – delikatnego szumu silnika oraz jeszcze cichszych kroków na pyle – zdążył się już przyzwyczaić. Słyszał je tylko wtedy, gdy odpowiednio się na nich skupiał, tak jak ludzie zwykle nie zwracają uwagi na to, że oddychają.
Oczywiście, nie przestał podejrzewać Gorna o jakiś związek z zabójcą. Som od początku przewidywał, że będzie się on starał zastawić na niego jakąś pułapkę – a przemycenie wspólnika jako kreta idealnie by się w to wpisywało. W opowieści nowego towarzysza było sporo luk – uzasadnionych, jeśli mówił prawdę i naprawdę został zaatakowany psychicznie – ale też żadnych nieścisłości, które mogłyby go wydać. Pozycja, w jakiej się znalazł, była zła i Som o tym wiedział. Nie tylko musiał zwracać ciągłą uwagę na Gorna, ale też bez przerwy mieć się na baczności – jeżeli wydarzenia przedstawiały się tak, jak je opisał, to zagrożenie mogło nadejść z zupełnie innego kierunku. Na równinach mógł go wypatrywać, jednak utraci ten komfort, gdy przybędą do Nory.
Jednak głównym powodem dla którego Som pozwolił sprawom biec takim, a nie innym torem, był fakt, że nie za bardzo miał w tej kwestii wybór. Zabójca najprawdopodobniej się nim interesował, w dodatku dysponował niebezpiecznymi zdolnościami. Musiał go odnaleźć, bo gdyby zdarzyło się odwrotnie, być może nawet nie dano by mu szansy na obronę.
Jednego mógł być pewien. Nawet, jeżeli Gorn rzeczywiście stanowił dla niego zagrożenie, to nie było możliwości, by działał w pojedynkę – a zatem niemożliwe, by podążali za cieniem, nieistniejącym tropem. Poprzednie zwłoki były bowiem ograbione z wyposażenia, a gdy go odratowali, nie miał przy sobie nic, poza ubraniem i wbitym pod żebra nożem. Choć nikt nie zna przyczyny, to na pustkowiach Inanisa rzeczy się pojawiają, a nie znikają. A więc musiał istnieć ktoś, kto zabrał ze sobą wszystkie te przedmioty.
Z ekwipunkiem był związany jeszcze jeden argument za tym, by pozwolić mężczyźnie podróżować razem z nimi. Mógł on nie pamiętać (lub tylko udawać, że nie pamięta) żadnych szczegółów na temat zabójcy, lecz wątpliwe, by zapomniał o swoim dobytku. Mógł więc rozpoznać w sklepach Nory którąś ze skradzionych mu rzeczy, co znacznie ułatwiłoby im poszukiwania. W osadzie nie istniała żadnego typu policja – sama taka myśl wydałaby się śmieszna komuś, kto znał realia Inanisa. Tylko umierający z głodu żebracy, usiłujący wyłudzić coś do jedzenia od każdego przybysza, dysponowali jakimiś danymi odnośnie tego, kto do niej wchodził i z niej wychodził. A oni nie stanowili wiarygodnego źródła informacji, choć zdarzały się od czasu do czasu sytuacje, kiedy okazywali się przydatni.
Ciągle jednak Som musiałby się głęboko zastanowić, czy podejmowanie jednego ryzyka jest lepsze od drugiego. Nie był w stanie powiedzieć, czy mimo wszystko zgodziłby się na podróż z niepewnym towarzyszem, gdyby nie jeden moment, którą ciągle miał w pamięci.
Nie było jeszcze pewne, co zamierza zrobić Gorn, po tym jak skończy odpowiadać na ich pytania podczas marszu. Już wcześniej wyraził chęć pomocy w złapaniu jego niedoszłego zabójcy, jednak nie miał niezbędnych zapasów, aby przetrwać podróż do Nory. Mógł zostać na pustyni. Owszem, z samym nożem nie rokowało to zbyt dobrze, ale z pewną dozą szczęścia przeżyłby i znalazł coś bardziej przydatnego.
Som zapytał się go o to, żeby wiedzieć, na czym stoi.
– Myślałem o tym, żeby udać się razem z wami do Nory – potwierdził swój zamiar mężczyzna. – Być może udałoby mi się odzyskać moje rzeczy, a jeśli nie, mógłbym spróbować zdobyć nowy ekwipunek. To chyba lepsze niż błąkanie się po pustyni. Nie powinno się bez potrzeby wystawiać na próbę opieki, jaką otacza nas pan.
– Wiesz tak samo dobrze, jak i ja, że nie wytrzymasz marszu bez prowiantu. A nie zamierzamy się zatrzymywać tylko po to, byś mógł poszukać sobie czegoś do jedzenia – Somowi wydało się, że Blaszak mocniej zainteresował się ich rozmową. Było to dziwne, bowiem doskonale zdawał sobie sprawę, że robot najpewniej i tak zawsze słucha wszystkiego, nawet jeśli znajduje się daleko i wydaje się robić zupełnie co innego – co wyjaśniałoby po części, skąd wie tak dużo.
– A ty wiesz tak samo dobrze, jak ja, że masz więcej zapasów, niż sam potrzebujesz.
– Nie są za darmo.
– Tak? – Gorn udał zdziwienie. – Wiesz, że mogę za nie zapłacić tylko na jeden sposób. To jak, jedna dowolna rzecz?
– Może być. Ale będziemy musieli oszczędzać wodę. Żarcia z kolei mam aż nadto.
– Nigdy zbyt wiele, co? Hm, nie zamierzasz uwierzyć mi na słowo, prawda? Nie, to by było głupie. Mało praktyczne. – W wyciągniętej ręce mężczyzny zajaśniała bladą poświatą niewielka, żółtawa kulka. – Stoi?
– Stoi. – Odparł Som, po czym przyjął zapłatę.
Wiele lat zajęło mu, by dobrze się zorientować w tym, jak wielkiego czynu dokonali Starsi, tworząc Handel. Choć on sam pochodził ze świata, w którym magia nie istniała, to potrafił obserwować. Wątpił, by wiele osób poza nim równie dobrze się orientowało w tej kwestii.
Niezależnie od tego, czym były zdolności tych nielicznych czarodziei, którzy trafiali do Inanisa, nie oddziaływały na nic, co pochodziło z samego świata pustki. Mogli oni pracować tylko na tym, co trafiało do niego żywe, w efekcie czego ich możliwości stawały się mocno ograniczone. Tym niemniej Starszym udało się w jakiś sposób wypalić w matrycy Inanisa czar, który pozwalał jemu, Gornowi, a także wszystkim innym, niezależnie od czasu i miejsca, na Handel.
Sam koncept nie należał do wyjątkowo skomplikowanych. Tworząc świetlistą kulę, Gorn nałożył na siebie warunkowanie. Gdy tylko Som tego zapragnie, będzie mógł zażądać dowolnego przedmiotu będącego w jego posiadaniu. Nie da się sprzeciwić takiemu nakazowi. Czasem słyszało się plotki o ludziach, którym udało się przeciwstawić zaklęciu. Som jednak, pomimo wielu lat spędzonych w Inanisie, nigdy nie był tego świadkiem. Zdążył co prawda spotkać kilku ludzi, którzy przechwalali się posiadaniem tej umiejętności, lecz żaden z nich nie palił się, by ją zaprezentować. Raz nawet w Norze ktoś chciał mu wcisnąć medalion, który rzekomo miał go uwolnić od konieczności podporządkowania się Handlowi. Oczywiście wysłał wtedy naciągacza do diabła, ale nadal zastanawiało go czasem, czy ludzie naprawdę dają się na takie sztuczki nabrać, a jeśli tak, to jak wielu.
Nie tylko skala trudności zaklęcia była powodem, by je podziwiać. Som przez niemal dwadzieścia lat naoglądał się Inanisa o wiele bardziej, niż by tego pragnął – zdołał się jednak przy tym dobrze zorientować, jak funkcjonuje wiele jego elementów. Niewątpliwie Handel był podstawą delikatnej gospodarki tego miejsca. Nie był bazowym typem transakcji – te najczęściej sprowadzały się do barteru. Czasem za walutę służyły niewielkie i wytrzymałe klejnoty, który sporo nagromadziło się w Inanisie, bowiem praktycznie nie niszczały. Był on wyjściem na czarną godzinę, a tutaj zdarzały się one często. Nawet Soma okoliczności zmusiły do skorzystania z tego rozwiązania kilkadziesiąt razy.
Z jego spostrzeżeń wynikało, że obecny system mógł pozwolić na istnienie w Inanisie trzy-czterotysięcznej społeczności. Bez Handlu przetrwałaby może połowa z tych ludzi. Nie można mieć zawsze szczęścia i każdemu, kto wybierał życie na pustyni, od czasu do czasu przytrafiał się moment, gdy zostawał bez zapasów. Gdyby nie Handel, albo oznaczałoby to jego koniec, albo zmusiłoby go to do zaatakowania innych podróżników. Tak czy siak, ich liczba znacznie by się uszczupliła – a bez łowców i szperaczy, którzy dostarczali do niej pożywienie i inne materiały, Nora upadłaby w bardzo krótkim czasie.
A był to tylko jeden z wielu reliktów pochodzących z czasów, gdy świat pustki znajdował się we władaniu Starszych. Som wolał nie wyobrażać sobie, jak musiał wyglądać, zanim udało im się nagiąć go do swej woli.
Kula rozpłynęła się, jednak nie było to nic niespodziewanego. Bądź co bądź, chodziło tu o czary. Jej nowy właściciel mógł przywołać ją w dowolnym momencie. Na razie dołączyła do pozostałych. Było to praktyczne rozwiązanie. Podczas lat wędrówki Som zgromadził ich tyle, że gdyby cały czas zachowywały swoją formę, nie miałby miejsca w plecaku na nic innego.
– A zatem na razie się ciebie nie pozbędę. Zamierzam zwiększyć tempo marszu, gdy skończymy mówić. Postaraj się nadążyć – rzucił do Gorna.
– Chwileczkę, to jeszcze nie wszystko. – Jego nowy towarzysz podszedł do Blaszaka, obserwującego całe zajście z niewielkiego dystansu. Utrzymywał go na niewypowiedziane polecenie Soma, któremu nie podobało się, gdy robot zachowywał się za bardzo jak człowiek. Miał więc swoje miejsce w oddaleniu, na orbicie wydarzeń, tak jak dziecko w gronie dorosłych. – Oto moje podziękowanie za uratowanie życia, Blaszaku. – W jego dłoni błysnęło czerwonawo-pomarańczowe światełko. – Gdy leżałem tam, walcząc z całych sił o to, by moje ciało się nie poddało, słyszałem sporo z tego, o czym mówiliście. Nie mogłem się zregenerować, lecz nie utraciłem całkowicie świadomości. Dziękuję.
– To jest… – Ton robota był jak zawsze niezmienny, lecz kłócił się z przerwami, jakie robił podczas mówienia. Zdradzało to zdziwienie nie tylko Somowi. On sam zresztą był nie mniej zaskoczony.
– Jedno co-tylko-sobie-zażyczysz. Nie ma większej przysługi, niż uratowanie życia. Niczym nie odpłacę się tak, jak bardzo bym chciał, ale zawsze lepsze to, niż nic.
Im silniejsze warunkowanie, tym mocniejszy był kolor, przechodząc od bladożółtego aż do intensywnie czerwonego. Te ostatnie spotykane były wyjątkowo rzadko i oznaczały najsilniejsze obietnice.
– Świetnie – zepsuł nastrój Som – mogłeś od razu powiedzieć, że jesteś wookiee. Dlaczego mi się tacy nie trafiają?
– Nie słuchaj go. Ostatnim razem co-tylko-sobie-zażyczysz zaoferowała mu w podzięce pewna kobieta – wyjaśnił robot. – Kazał jej się wynosić z powrotem do swojego Źródła.
– A jasne, że kazałem!
– Dlaczego? – zainteresował się Gorn.
– Ponieważ wykorzystałbym je w taki sposób, by zyskać jak najwięcej, a wtedy z pewnością skończyłoby się to jej krzywdą bądź śmiercią. Miałbym wyrzuty sumienia – odparł Som bez zastanowienia – Albo uczyniłbym to i zdecydowałbym się na łagodniejszą wersję, bądź nie wykorzystałbym go wcale. Wtedy miałbym jeszcze większe, z powodu przepuszczenia takiej okazji.
– Zanim dokończyłeś, przez moment miałem cię za dobrego człowieka – uśmiechnął się Gorn.
– Tymczasem ja przez moment ponownie rozważałem celowość naszej wspólnej podróży. – Som nie lubił, gdy ludzie się uśmiechają. – Okoliczności są przeciwko. A jaka będzie twoja decyzja względem prezentu Gorna? To twoja pierwsza taka sytuacja? – zwrócił się do swojego robota.
– Prawdę mówiąc, nie do końca mam wybór. Ludzie zawsze załatwiali interesy wyłącznie z tobą, Som, więc nie miałeś okazji się o tym przekonać, ale Handel na mnie nie działa. Jestem maszyną – stwierdził żartobliwie w założeniu, ale w połączeniu z jego głosem nie zabrzmiało to radośnie, wręcz przeciwnie. – Tak czy inaczej, dziękuję ci za twój dar, Gorn. Nawet gdybym chciał, nie mam możliwości go przyjąć – skłamał robot, a moment potem ruszyli w drogę szybszym krokiem, w milczeniu.
Choć nie była to do końca nieprawda. Jeszcze przed chwilą był tego pewien. Spędził w Inanisie o wiele więcej czasu niż jakikolwiek człowiek. Z początku zdarzało się i tak, że próbowano z nim Handlować. Zaklęcie traktowało go wtedy tak, jakby wcale nie istniał. Jednak tamten Blaszak z przeszłości różnił się od obecnego. Z czasem wytworzyła się w nim osobowość. Być może właśnie dlatego, jak ze zdziwieniem właśnie odkrył, gdy Gorn zaoferował mu dowolną przysługę, ta jego cecha także uległa zmianie.
Teraz, gdy jechał obok Soma, znów w pewnym oddaleniu, robot usprawiedliwiał się w myślach. Jego właściciel z pewnością wolałby, żeby skłamał, gdyby znał prawdę. W ten sposób to sam Blaszak dostarczył mu bowiem kolejny argument za tym, że jest w istocie tylko maszyną. A skoro właśnie to miało sprawić, że Som będzie zadowolony – myślał robot – to nie będę się wahać. Poza tym, wcale nie było to kłamstwo, a jedynie… trochę-prawda, lub prawie-prawda.
W istocie wahał się tylko trochę.
Takie było życie, które wybrał – nawet jeżeli Som naiwnie wolał wierzyć, że jego lojalność pochodzi ze skryptu, a robot przywiązuje się w ten sposób do każdego właściciela, który by go kupił. Jednak już w momencie podjęcia decyzji ten wybór nie należał do najłatwiejszych, a jego konsekwencje z czasem nie stawały się wcale łatwiejsze do zniesienia.
W chwilach takich jak ta Blaszak nienawidził siebie oraz ludzi naokoło, mężczyzn i kobiet z krwi i ciała, czegoś dlań upragnionego, a zarazem nieosiągalnego. Lecz przede wszystkim – okrutnego, chłodnego do granic możliwości świata, w którym się znalazł, który rozdzielił jego i Soma tylko po to, by potem na nowo połączyć, jednak odbierając przy tym wszystko, co wcześniej ich ze sobą łączyło.
Bywały momenty, gdy myślał o tym, by ze sobą skończyć. Nawet po ominięciu zabezpieczeń systemowych nie znalazł prostego wyłącznika. Prawdopodobnie nic takiego wcale nie istniało. Udało mu się natomiast odkryć kilka bocznych furtek. Mógł przeciążyć obwody, wywołując spięcie, albo przyznać kilku istotnym systemom najniższy priorytet. Oczywiście, pierwotnie nie miał do tych opcji dostępu. Uzyskał go dopiero po tym, jak delikatnie się przeprogramował. Jednak tak jak zawsze postanowił, że tego nie zrobi.
Nie, dopóki ciągle istnieje szansa.
W wyglądzie osady nie dało się dostrzec żadnych różnic w stosunku do tego, jak prezentowała się zazwyczaj. Zresztą większe zmiany w Inanisie wydawały się nie do pomyślenia. Opieranie się nim leżało w naturze tego świata. Na pustyni otoczenie w wyniku niewyjaśnionych procesów zawsze powoli wracało do swej pierwotnej, jednolitej postaci, jakby chciało wymazać ze swej struktury jakikolwiek ślad po ruchu, życiu. Tylko Nora i Wieże nie ulegały temu zjawisku, co musiało mieć związek z potężną magią bądź technologią Starszych.
Zeszli po zboczu do zagłębienia, pod którym znajdowała się główna część osady. Mężczyźni od razu skierowali się w stronę Studni. Podróż zajęła dłużej, niż planowali, a że wody i tak nie mieli wystarczająco wiele, do celu dotarli mocno spragnieni. Na pustyni łatwiej o coś do zjedzenia, niż picia. Choć ciecz pochodząca z artefaktu smakowała obrzydliwie i w zasadzie nikt nie wiedział, skąd się brała, to stanowiła kolejną podstawę systemu panującego w Inanisie od czasów Starszych.
Natychmiast też zostali otoczeni przez tłumek kupujących i żebraków. Som nienawidził tej części, był to niemal rytuał. Choć mogłoby się wydawać, że plac wokół Studni stanowił w tym celu idealne miejsce, tak naprawdę życie Nory odbywało się pod ziemią, zgodnie z nazwą. Rzeczywistym jej centrum były szerokie korytarze na górnych poziomach, stanowiące wspólną przestrzeń. To tam znajdowały się sklepy i pijalnie. Powierzchnię okupowali zaś ci, którym siły i woli działania starczało tylko na tyle, by wykopać sobie niewielką jamę w zboczach dołu, w którym znajdowała się osada. Spędzali w nich większość czasu, leżąc bez ruchu – po to, by oszczędzać energię, bądź dlatego, że już nie byli w stanie się podnieść. Wypełzali z nich tylko wtedy, gdy do Nory trafiał kolejny podróżny, by błagać go o coś do zjedzenia, lub by zapchać żołądek kolejną porcją niesmacznej wody. Byli to ludzie, którzy nie potrafili sobie poradzić z realiami świata, do którego trafili. Nie próbowali nawet przystosować się, walczyć. Som czasem zostawiał im jakieś resztki, jeśli nie udawało mu się ich szybko sprzedać, choć czasem miewał wrażenie, że w ten sposób tylko przedłuża ich agonię.
Mimo iż handel większością towarów odbywał się w podziemiach, te z nich, które trafiały do Nory w dużych ilościach – jak mięso czy drewno – były sprzedawane właśnie na placu. Nieliczni mieszkańcy powierzchni, którzy próbowali jakoś poprawić standard swojego bytowania, zajmowali się ich skupowaniem, a później dystrybucją na niższych poziomach.
Som wiedział, że niewielu pomagało żebrakom. Nie obwiniał ich o to, większość mieszkańców miała wystarczająco dużo problemów z zadbaniem o własne przetrwanie.
Rotacja twarzy w tej części Nory była ogromna. Nowi mogli próbować się stąd wydostać i część z nich, zwłaszcza ci posiadający jakieś przydatne umiejętności, wywalczała sobie miejsce w podziemiach. Jednak większość nie miała takiego szczęścia i szybko traciła wiarygodność, niezbędną do Handlu, a bez niego zadanie stawało się o wiele trudniejsze. Wkrótce opuszczała ich także determinacja, a wtedy było już całkowicie niemożliwe.
Nie stanowiło tajemnicy, że ci, co za wszelką cenę chcieli uniknąć jedzenia ludzkiego mięsa, nie powinni kupować tanich towarów od podejrzanych dystrybutorów. Warunki panujące w Inanisie uczyły jego mieszkańców nie marnować niczego, a średnia długość życia na powierzchni była dramatycznie niska.
Stosunkowo szybko udało się przybyszom pozbyć namolnego tłumku. Fakt, że nie mieli ze sobą żadnych widocznych zapasów na sprzedaż, wyraźnie się im w tym przysłużył. Żebracy rozpoznawali Soma i wiedzieli, że łowy czasem bywają nieudane. Odchodzili bez słowa, jeden po drugim tracąc nadzieję. Przygnębiał go smutek w ich oczach. Czasem patrzył na któregoś z nich i zastanawiał się, ile jeszcze wytrzyma. Bywało, że próbowali go okradać i nawet nie karał ich wtedy tak, jak robił to ze zwykłymi złodziejami. Zresztą najczęściej robili to tak nieudolnie, że i tak nie mogło im się udać. W ich działaniach nie było chęci osiągnięcia sukcesu, jedynie desperacja.
Kilku spojrzało łakomym wzrokiem na Mi, jednak do niczego nie doszło. Groźna mina Soma przypomniała im o tym, jak będąc ostatnim razem w Norze złamał dwa palce pierwszemu, który spróbował coś jej zrobić.
– Biedne istoty – rzucił Gorn, gdy zeszli po drabinie na pierwszy poziom. Blaszak nie byłby w stanie tego zrobić, więc zawsze zostawał na górze. Som kazał mu czekać. Zdarzało się już, że spędzał w ten sposób czas odpowiadający kilku dniom podróży. – Dlaczego po prostu nie znajdą kogoś, kto ukróci ich męki w możliwie bezbolesny sposób?
– Niełatwo jest zwalczyć pierwotne instynkty, nakazujące czepiać się życia. Nie każdy z nich podziela twoją wiarę, że po śmierci czeka ich lepszy świat. Poza tym, pewnie czekają na Handlarza.
– Ach, tak, Handlarz… Czy to prawda, co o nim mówią? Z tego co słyszałem, nigdy nie można przewidzieć, kiedy przybędzie. Dlatego też jeszcze nie udało mi się go spotkać. To pewnie problem wszystkich, którzy wybrali życie na pustyni i odwiedzają Norę tylko raz na jakiś czas…
– A bo ja wiem? – Handlarz tak naprawdę nie miał imienia, zresztą nigdy nic nie mówił, więc nawet gdyby było inaczej, to ani razu się nikomu nie przedstawił. Nadano mu miano w najprostszy możliwy sposób, bezpośrednio od tego, z czym się kojarzył. Dokładnie tak samo postępowano z większością nazw, co mogłoby posłużyć za świadectwo wystawione temu, jak pobyt w Inanisie wpływa na wyobraźnię i kreatywność jego mieszkańców. – Myślę, że większość z tego, co słyszałeś, ma pokrycie w rzeczywistości. Ale wiesz, jacy są ludzie. Nie będą sobą, jak czegoś nie upiększą.
– A ty? Nie próbowałeś się przekonać? Wszak jesteś tu dużo dłużej ode mnie, z pewnością choć raz go widziałeś…
– Nie. – Som przypomniał sobie jedyny raz, gdy spotkał się z tą istotą. – Nigdy mnie to nie interesowało. Powiedzmy, że staram się go unikać.
– Może to nie taki głupi pomysł? Nie ciebie jednego przechodzą ciarki na myśl o nim.
– Mhm. – Som nie chciał tłumaczyć, że obawia się tylko tego, że jego pragnienia mogłyby wziąć nad nim górę i odważyłby się raz jeszcze Handlować z Handlarzem. – Na razie lepiej skupmy się na tym, dlaczego tu jesteśmy.
Publiczne korytarze były najszersze na pierwszym poziomie. Oddychało się tu też całkiem dobrze ze względu na kilka dziur w stropie – na niższych kondygnacjach zdarzały się zaduchy. Oprócz tego przepuszczały one pewne ilości światła, dzięki czemu miejsce to było nawet przyjemne, oczywiście jak na standardy Inanisa. Nikomu bowiem nawet przez myśl by nie przeszło marnowanie swoich cennych zapasów na oświetlanie wspólnych pomieszczeń. Znajdowało się tam też kilka siedzisk, lecz wszystkie zajęte. Przy nich spotykali się od czasu do czasu ci, którzy nie mieli nic lepszego do roboty, a nie chcieli wydawać pieniędzy w jednej z pijalni. Som skierował się ku zwykłym, nieoznaczonym drzwiom w jednej z bocznych odnóg.
Wiedział, że skradziony ekwipunek Gorna będzie ich najlepszą poszlaką, więc zawczasu zadbał o to, by dokładnie o niego wypytać. Na liście znalazł się między innymi pas amunicji. Działająca broń palna była w Inanisie rzadkością, jednak jeszcze trudniej było o pociski do niej. Te znajdowane na pustyni, jako że pochodziły z różnych światów-Źródeł, nigdy nie były zupełnie jednakowe. A często nawet pół milimetra różnicy w średnicy mogło sprawić, że broń wybuchała w ręce lub zacinała się, co mogło kosztować strzelającego życie. Dlatego też wytworzył się system dystrybucji pociskami, którego niezastąpionym elementem był ktoś taki jak Lotho.
Som zapukał kodem. Miał nadzieję, że nie ulegał on niedawno żadnym modyfikacji, bowiem minęło trochę czasu, odkąd odwiedził to miejsce. Gospodarz należał do ludzi przewrażliwionych pod względem bezpieczeństwa. Po chwili dało się usłyszeć odsuwany od drzwi mebel, a Som uznał, że najwyraźniej jednak mu się udało. Otworzył im niski, starszawy człowieczek w fartuchu, z przepoconymi, niekompletnymi włosami i pojedynczym okularem. Wyglądał na wyrwanego prosto od pracy.
– Dawno cię tu nie widziałem – powiedział, ciągle blokując drzwi, podczas gdy uważnie lustrował przybyszy. Jego wzrok padł na drugiego z nich. – A to kto, hmpf?
– Nazywa się Gorn. Ręczę za niego.
Lotho przyglądał mu się przez chwilę spode łba, posapując. Wreszcie otworzył drzwi i gestem zaprosił mężczyzn do środka. Zaraz za nimi do wewnątrz wślizgnęła się także Mi.
– A to co?! – Mały człowiek odskoczył niczym oparzony.
– To tylko kot, Lotho. Daj mu zostać. Nie chciałbym, żeby coś mu się stało, a to niemal pewne, jeśli wyrzucisz go na zewnątrz. – Powiedział Som. Tak naprawdę nie wątpił, że będąc w podziemiach wampirzyca miała o wiele lepszy użytek ze swoich wyjątkowych zdolności i doskonale dałaby radę unikać wszelkich zagrożeń. Sprawiało mu jednak przyjemność patrzenie, jak człowieczek kipi ze złości, posapując gniewnie, a jednocześnie nie ma dość odwagi, by mu się sprzeciwić.
– Czego tutaj chcesz, Som?
– Mam sprawę.
– Nie zrobiłem jeszcze nowych naboi do tego twojego rewolweru, hmpf!
– Na razie mi wystarczy, dzięki za troskę. Chodzi o coś innego.
Do Lotho trafiała cała znaleziona w Inanisie amunicja. Dostawał ją za darmo – szansa, że jakieś pociski będą pasować do konkretnej broni była minimalna, więc i tak w zasadzie dla każdego poza nim nie miały żadnej przydatności. Podporządkowywali się wszyscy, bo taki był warunek robienia u Lotho zakupów… A że system ten funkcjonował już od wielu lat, jego zapasy były ogromne, co po części uzasadniało cechującą go ostrożność. Dysponował pociskami praktycznie każdego rozmiaru i czasem zdarzało się, że niektóre z nich pasowały. Oprócz tego, pomimo wszystkich wad, nie można mu było odmówić umiejętności. Z przyniesionego pocisku czołgowego bądź armatniego, będących bez pożytku dla nikogo poza nim, potrafił samemu przygotować chałupniczymi metodami trochę amunicji na wymiar.
– No dalej, zatem! Jak długo jeszcze zamierzasz trzymać mnie w niepewności, hmpf?
– Szukamy pocisków… – zaczął Gorn.
– Tak? – przerwał mu mały człowiek. – Średnica? Typ? Dysponujesz jakimiś? Jak tak, to zostaw mi jeden jako matrycę, żebym mógł je odtworzyć. Dlaczego od razu nie mówiłeś, że chcesz wprowadzić nowego? – zwrócił się do Soma.
– Bo to nie o to chodzi. – Zapytany rzucił karcące spojrzenie trzeciemu z obecnych. – Te, których szukamy, to konkretna rzecz. Mogły do ciebie trafić. Nie dalej, niż kilka dni temu. Gładka, walcowata łuska. Oryginalnie umieszczone w pasie, ale sprzedający mógł je zawczasu wy…
– Som, Som, Som… Szukasz naboi, czy sprzedającego, co?
– Sprzedającego. – Musiał rzucić kolejne spojrzenie Gornowi, zanim ten znowu się wtrącił.
– A za kogo ty mnie masz, co? Hmpf, hmpf!
– Nie powiesz mi, kto je przyniósł?
– Ani myślę.
Były tam trzy pomieszczenia. Światło paliło się tylko w najmniejszym, wejściowym, co było zdecydowanie rozsądnym rozwiązaniem, biorąc pod uwagę, że konstrukcja była całkowicie drewniana, zaś pozostałe pokoje służyły odpowiednio za warsztat z sypialnią oraz składzik pełen pocisków. Mimo to Som mógł dostrzec, jak Mi trąca ułożone na sztorc w idealnym, nieco pedantycznym porządku naboje. Część z nich powywracała się podczas tej zabawy. Musiał się przypilnować, by nie dać po sobie nic poznać. Lotho był irytujący, ale pokazał, że potrafi być domyślny.
– Zupełnie nic? – zaczął mówić, by zagłuszyć dźwięk upadających przedmiotów. – Żadnej cechy charakterystycznej? Wzrostu? Nawet koloru oczu? Rasy?
– Som. Ja. Nie. Sprzedaję. Swoich. Klientów. Hmpf. – Lotho wyraźnie wymawiał każde słowo, łącznie z ostatnim – zapewne tylko dlatego, że orientował się, jak bardzo jest ono irytujące. – Pozwól, że ci to ułatwię: potrafisz sobie wyobrazić takie miejsce w mojej głowie, które jest jakby szafą, w której trzymam wszystkie informacje o moich klientach?
– Jasne. – Nawet nie spróbował.
– W ogóle do tej szafy nie podszedłem. To jak mam ci coś z niej wyciągnąć, jak nawet przy niej nie stoję? Hmpf?
– Wiesz co, masz rację. Powinienem być wdzięczny, że nie chcesz mi nic powiedzieć. W końcu dzięki temu mogę być pewien, że o mnie też byś nic nikomu nie pisnął.
– No wreszcie gadasz z sensem! To chcesz czegoś jeszcze, czy mogę wracać do roboty?
– Wiesz co, jest jeszcze coś. Szukam pocisków…
– Tak? – Zainteresował się Lotho.
– Tak. Gładka, walcowata łuska – sprecyzował. – Oryginalnie u…
– Wynocha! – Nawet w słabym świetle można było dostrzec, że mały człowiek zrobił się cały czerwony. – Won! Hmpf, hmpf!
Gdy już znaleźli się na zewnątrz i oddalili się nieco, Som mógł się wreszcie zaśmiać. Jednak przestał po chwili, zaczął się bowiem zastanawiać, kiedy poprzednim razem zdobył się na śmiech – w Inanisie rzadko miało się ochotę, a jeszcze rzadziej okazję, na okazywanie wesołości. Z refleksyjnego nastroju wyrwał go Gorn.
– Dlaczego nie próbowałeś dalej udawać, że po prostu szukasz naboi? Dowiedziałbyś się chociaż, czy zabójca je tu przyniósł. Być może nawet czegoś więcej! – zarzucił mu.
– Daj spokój. Nie było sensu. Gdyby Lotho miał te naboje, może i rzeczywiście nie zdradziłby nam nic na temat tego, kto mu je sprzedał. Ale w żadnym wypadku nie przepuściłby okazji, by nam je wcisnąć w sytuacji, gdy byłoby prawdopodobne, że nam na nich zależy i będziem chętni je odkupić. Nie, nikt nie sprzedał Lotho twojej amunicji. Kontynuowałem rozmowę tylko po to, żeby go wkurzyć.
– Możesz sobie pozwolić na coś takiego?
– Jasne. Tacy jak on za bardzo boją się stracić klienta, ponieważ nawet jeden może pociągnąć za sobą cały system, który zapewnił mu wysokie sytuowanie.
– To co teraz?
– Dalej to samo, tyle że z mniejszą szansą na sukces. Szukamy twoich rzeczy po innych sklepach, a nuż się coś trafi… – Wyjaśnił z westchnieniem Som. Wcale na to nie liczył, po prostu na razie nie widział innej drogi.
Mieli już ruszać, gdy Gorn spojrzał na swoje kostki, a następnie jął przeszukiwać wzrokiem podłogę w okolicy.
– O co chodzi? – Zainteresował się jego towarzysz.
– Twój kot chyba został wewnątrz.
– Nie szkodzi. Nie ma co tracić czasu. – Padła po chwili decyzja.– Na pewno znajdzie jakiś sposób, żeby się wydostać. Nora jest pełna luźnych desek i ukrytych przejść. Większość jest zbyt mała dla człowieka, dlatego oni się nimi nie przejmują, ale kot prześlizgnie się bez problemu.
– Nie boisz się, że Lotho coś jej zrobi? – zdziwił się Gorn.
– Jak już powiedziałem, za bardzo się mnie boi, zresztą tak samo, jak kogokolwiek innego. Znam go piętnaście lat. Lotho to mały człowiek – i nie mam tu na myśli jedynie wzrostu. Jest przydatny i wątpię, by ktoś odważył się go ruszyć, ale on sam nie ma dość jaj, by ten fakt wykorzystać. Wewnątrz kuli się ze strachu przed każdym kolejnym człowiekiem, który robi u niego zakupy. Dlatego gdyby miał jakieś przydatne dla nas informacje, pewnie wystarczyłoby go trochę postraszyć, by zechciał się nimi podzielić. Taka szkoda.
– Jeżeli jesteś tego pewien… – Ton zdradzał, że drugi mężczyzna nie jest do końca przekonany. – Skoro tak, to chodźmy.
Rozpoczęli żmudny obchód po sklepach w Norze. Komuś nieobeznanemu wydałoby się pewnie, że nie ma ich wcale tak wiele. I nic dziwnego – o istnieniu większości trzeba było zawczasu wiedzieć, by ich nie przeoczyć. Drzwi, czy to prowadzące do któregoś z nich, czy do zwykłego mieszkania, wyglądały dokładnie tak samo. W dodatku często pozostawały zamknięte na głucho, dopóki nie znało się odpowiedniego kodu – tak jak u Lotho. Zakamuflowane były zwłaszcza te lokale, które dysponowały co cenniejszym asortymentem. Som zdążył bardzo dobrze zorientować się w tym, co Nora ma do zaoferowania, lecz nie wątpił, że pomimo tego istnieją w niej takie miejsca, o których nawet on ciągle nie miał pojęcia.
Z początku szczęście zupełnie im nie dopisywało. W przeciwieństwie do amunicji, która w całości przewijała się przez jedno miejsce, pozostałe przedmioty mogły zostać sprzedane w zasadzie gdziekolwiek. Na całym pierwszym poziomie nie udało im się odnaleźć żadnych śladów. A to, że poszukiwania okazały się bezowocne, wcale nie znaczyło, że były także krótkie.
– Trochę nam tutaj już zeszło. Jesteś pewien, że Blaszak sobie poradzi tam na górze, sam? – zagaił Gorn.
– Nie muszę się o niego martwić. Nie chciałbym być w skórze tych, którzy spróbowaliby go ukraść.
– Ponieważ doskonale potrafiłby się obronić? Czy ze względu na twoją nieuchronną, okrutną zemstę? – powiedział pół-żartem Gorn, w odpowiedzi otrzymując tylko tajemniczą minę. – A zatem obydwa, jak sądzę. Słuchaj. – Przystanął, dotarli bowiem do drabiny prowadzącej w dół. – A może on w ogóle nie sprzedał moich rzeczy i tylko marnujemy czas?
– Pomyślimy o tym, jeżeli rzeczywiście niczego nie uda się nam znaleźć. – Som zszedł po stopniach jako pierwszy. – Na razie nie ma co się przedwcześnie poddawać.
– Skoro tak twierdzisz. Ale co zamierzasz zrobić, jeżeli ten plan nie wyjdzie? – Chwilę później dołączył do niego drugi mężczyzna.
– Dobre pytanie. Może sam być spróbował znaleźć na nie odpowiedź, zamiast po prostu się za mną pałętać?
Chociaż cały czas powoli tracili wiarę w to, że ich działania przyniosą jakiekolwiek owoce, to już w drugim pomieszczeniu, jakie odwiedzili na tym poziomie, odnaleźli należące do Gorna rękawice. Som z początku uznał nawet, że jego towarzysz udaje, by go pocieszyć, albo sobie z niego żartuje, ale szybko został wyprowadzony z błędu. Sprzedawca nie robił takich problemów jak Lotho i za drobnym finansowym wsparciem zdradził wszystko, co wiedział.
– To był mężczyzna, średni wzrost, raczej niższy od ciebie, panie. Ciemne włosy, odcienia nie pomnę, bo w tym świetle to każdy jeden tak samo wygląda. Miał raczej nowe ubranie, z kołnierzem. I czerwony plecak.
– To się rzuca w oczy – zwrócił uwagę Gorn. – Ale przecież nie będzie go wszędzie ze sobą dźwigać, zwłaszcza z tego powodu. Wiesz coś jeszcze?
– Jeszcze? Tyle, że polazł na dół, jako wylazł ze sklepu.
– Kupował coś?
– Zupełnie nic. A wy coś zamierzacie kupować, panowie? Skoro te rękawice to pańska własność, sprzedam je wam taniej, niż komu innemu, prawdziwa okazja… – Sprzedawca spojrzał się na nich chciwie. Było oczywiste, że zażąda wyższej niż uczciwa ceny, licząc na to, że poprzedniemu właścicielowi będzie zależeć na ich odzyskaniu.
Podziękowali za współpracę i wyszli na zewnątrz. Skradziony przedmiot został w środku, bowiem Gorna nie było stać na to, by odkupić swoją własność, a Som daleki był od fundowania mu czegokolwiek. Sprowokowało to złość sklepikarza, który na odchodne kazał im się wynosić i nie marnować jego czasu.
– No to wiemy przynajmniej, że jest gdzieś poniżej drugiego poziomu. Na wiele się nam to nie przyda…
Som trawił przez moment wszystkie informacje.
– Nieprawda. Nasz zabójca chce, byśmy za nim podążali. – Nie zdołał jeszcze uporządkować swoich podejrzeń w logiczny ciąg, ale wniosek był aż nadto wyraźny.
– Dlaczego tak sądzisz? – spytał lekko zdziwiony Gorn. – To ma sens, ale tak bez poszlak…
– Z jakiego innego powodu miałby sprzedać same rękawice? – Myśli klarowały się, gdy wypowiadał je na głos. – Są lekkie i mało wartościowe. Jeżeli zamierzał pozbyć się całej reszty dopiero za jakiś czas, gdy przestalibyśmy go ścigać, to po co miałby już teraz ujawniać się, spieniężając tak nieistotny przedmiot? A jeśli nie obchodzi go, czy ktoś mu siedzi na ogonie, to dlaczego miałby pozbyć się tylko ich?
– Może tylko je uznał za nieprzydatne? Ale rzeczywiście mało to prawdopodobne, że tak właśnie było. To co teraz?
– Idziemy na dół. – Som ruszył w stronę drabiny. Denerwował się, nie mogąc uspokoić pędzących myśli. Było coś jeszcze, co na razie mu umykało. Lecz najlepiej mu się myślało, gdy działał, więc nie zatrzymywał się.
– Tak od razu? Nie zamierzasz dać o tym znać Blaszakowi, czy coś? Poza tym, sam powiedziałeś, że zabójca chce, żebyśmy go ścigali do wnętrza Nory. Zamierzasz tak po prostu zejść na dół i szwendać się, dopóki nas nie znajdzie? Przecież to samobójstwo! – zaoponował Gorn. Podążył jednak za swoim towarzyszem.
– Mam plan. – odparł Som, gdy już znaleźli się na dole.
– Myślę, że byłoby w porządku, gdybyś jednak zechciał mnie weń wtajemniczyć.
– Zrobię to po drodze. Idź przodem.
– Som…
Przestrzeń publiczna na trzecim poziomie wyglądała zupełnie inaczej niż powyżej. Tam była przestronna i regularna, z odchodzącymi co jakiś czas korytarzami, tu składała się z samej ich plątaniny. Można było jeszcze w kilku miejscach zejść na czwarty, ale był on o wiele mniejszy, a jego układ fragmentaryczny. Nora sięgała wprawdzie głębiej, ale były to już prywatne pomieszczenia, których właściciele często kopali w dół, by zyskać dla siebie więcej miejsca. Gdzieniegdzie znajdowały się nawet zabezpieczone korytarze, przy których mieściły się całe niewielkie osiedla.
Panowała tu już zupełna ciemność, zazwyczaj też nie przebywali ludzie. Ci, którzy trafiali w te rejony, zawsze mieli jakiś cel i starali się jak najszybciej go osiągnąć. Niższe poziomy cieszyły się reputacją niebezpiecznego miejsca.
– No więc? – rozbrzmiał zirytowany głos Gorna. – Co to za plan? I dokąd mam prowadzić?
– Po prostu idź dokądkolwiek przed siebie.
– Nie pozostawiasz mi żadnego wyboru. – Mężczyzna westchnął. – W takim razie zdam się na kierunek, który wskaże mi mój bóg – odparł głośno, następnie ruszył po omacku w jeden z korytarzy.
A niech to, pomyślał Som. A ja myślałem, że ta jego religijność jest po prostu na pokaz… Podczas gdy cały czas chodziło tylko o to po to, by w odpowiednim momencie dać wspólnikowi sygnał, jednocześnie mnie nie alarmując!
Tak, jak przewidywał, po chwili poczuł ostrze przyłożone do gardła. Zatrzymał się.
– Oprzyj ręce o ścianę i nawet nie myśl o tym, żeby sięgnąć po broń – usłyszał tuż przy uchu.
– Za późno. – Rozległo się ciche kliknięcie i korytarz rozświetlił snop słabego światła, padający wprost na plecy Gorna. – W jednej ręce trzymam latarkę. W drugiej rewolwer. Gorn, skurwysynu, jeżeli spróbujesz się ruszyć… twój przyjaciel zostanie sam na sam z dwoma trupami. Jasne?
Nacisk na szyję zwiększył się. Zapiekło. Niewielka strużka krwi zaczęła spływać z naciętej skóry. Ale Gorn zgodnie z poleceniem stał w miejscu.
– Dlaczego sądzisz, że jesteśmy razem? – warknął stojący za Somem mężczyzna.
– Poza tym, że w takim wypadku wszystko nabiera sensu? Nie, przecież oczekujesz szczegółów… Gorn twierdził, że zaatakował go psionik i nie był w stanie zapamiętać jego wyglądu, tymczasem sprzedawca, który nas tu zaprowadził nie miał tego problemu. Gdybyś rzeczywiście miał takie moce, mógłbyś po prostu zmusić go, by nas tu pokierował, nie musiałbyś nic mu sprzedawać. Co więcej, nie musiałbyś nic nigdy sprzedawać. Wystarczy, że użyłbyś swoich zdolności, by dostać to, co chcesz. Więc po co okradać zabitych łowców? Nie jesteś żadnym psionikiem. A Gorn zaczął głośno mówić, gdy tylko zeszliśmy na ten poziom, choć powiedziałem mu, że prawdopodobnie będziesz tu czekać.
– Daj spokój, Chirri – nieoczekiwanie wtrącił się Gorn. – Som nie jest idiotą. Ja bym jakoś dał radę wybrnąć z tej sytuacji, ale ty nie masz talentu do improwizacji. Dlatego właśnie tak podzieliliśmy się rolami. No, moja regeneracja też była istotna. – Zdał sobie sprawę, że odbiega od tematu. – Zresztą on już podjął ryzyko: nawet gdyby jego założenia okazały się błędne, nie może się już wycofać. No bo co miałby zrobić? Powiedzieć: „a, sory, skoro on nie jest z tobą, to niech sobie pójdzie”? Na razie nie rób mu krzywdy. – Jego głos spoważniał. – A ty jak zamierzasz z tego wybrnąć? – zwrócił się do Soma – Skoro mnie przejrzałeś, to dlaczego dałeś się zaciągnąć prosto w pułapkę? Jak zamierzasz wybrnąć z tego impasu? Rzecz w tym, że w istocie zaskoczyłeś mnie, domyślając się…
– Od początku cię podejrzewałem, czekałem tylko na dowód.
– Tym niemniej było to ciągle w ramach naszego planu – kontynuował. – Widzisz, mimo wszystko przeceniłeś swoją pozycję. Pomyliłeś się, i to okrutnie. Żeby ci to odpowiednio wytłumaczyć, musze się odwrócić, zresztą męczy mnie to mówienie do kogoś, kogo mam za swoimi plecami…
W trakcie mówienia Gorn wykonał błyskawiczny obrót, łapiąc rękę trzymającego go na muszce mężczyzny. Wystrzał zagłuszył jego ostatnie słowa. Zaskoczony Som poddał się odruchowi i wypalił. Jednak wbrew jego przewidywaniom, nie skończyło się to wcale dwoma trupami – mężczyzna z nożem na jego gardle nie zareagował.
– Co jest, do… – spróbował szarpnąć ręką, ale nie mógł uwolnić jej z uścisku.
Słabnący Gorn nie zluźniał chwytu. Spojrzał Somowi w oczy.
– Widzę, że powoli zaczynasz rozumieć… – Z ust pociekła mu strużka krwi. Nie dawał po sobie poznać cierpienia. – Nigdy nie zagroziłeś mi w żaden realny sposób. – Som w panice spróbował jeszcze raz uwolnić swoją kończynę, bezskutecznie. Gorn spojrzał ponad jego ramieniem, na mężczyznę stojącego z tyłu. – Teraz, Chirri – wydał polecenie. Następnie zwrócił się z powrotem do Soma. – Nie martw się. Nic mi nie będzie. Za to z pewnością wykorzystam okazję by odwdzięczyć ci się… za cały ten ból.
Som w panice wpakował jeden po drugim pozostałe trzy pociski w jego brzuch, choć miał świadomość, że aby przyniosło to jakiś efekt, musiałby wycelować w głowę. To zaś było niemożliwe, dopóki Gorn ciągle blokował jego rękę. Nacisk na jego szyję ustał, po czym w mgnieniu oka stracił przytomność po uderzeniu w potylicę. Z człowiekiem wciąż uczepionym jego przedramion, nie miał jak uchylić się przed nadchodzącym ciosem.
– No, nareszcie! – W pomieszczeniu było ciemno, ale nie miał problemu, by rozpoznać Gorna po głosie. – Prawdę mówiąc, Som, mi też zajęło trochę czasu dojście do siebie. Gdybyś miał jeszcze drugie tyle naboi, to kto wie? Niestety dla ciebie, nigdy nie będziemy mieli okazji, by się przekonać. – W tonie mężczyzny zabrzmiał udawany smutek. – Pamiętasz, co ci obiecałem? W takim razie pora zaczynać.
Som miał tylko chwilę, by zorientować się w swojej pozycji, nim z ciemności nadszedł kolejny cios. Spostrzegł, że siedzi na krześle. Miał związane ręce za plecami. Mógł wstać – jego oprawcom musiało zabraknąć liny, by go totalnie unieruchomić, albo po prostu woleli, by próbował stawiać opór. Nawet jednak mając pełną swobodę nie byłby w stanie pokonać dwóch uzbrojonych mężczyzn, nie wiedząc nawet, gdzie się znajdują w ciemnościach.
– Zagrajmy w grę, Som. Zabiję cię w momencie, kiedy spadniesz z krzesła. Jednak zanim to się stanie… Pora na zabawę! – Wymierzył więźniowi kilka bezpośrednio następujących po sobie ciosów, aż się zmęczył i musiał mu na chwilę odpuścić. – Nie zawiedź mnie. Nie chcę, żeby zbyt szybko się skończyła.
– Sram na ciebie. – Som wypluł krew, starając się trafić w oprawcę, ale nie mógł wycelować, nie wiedząc, gdzie znajduje się jego cel. W głowie kręciło mu się na tyle, że nie był w stanie powiedzieć, skąd dochodzi jego głos.
– Som, Som… wydaje mi się, że nie potrafisz docenić dobrej rozrywki. Powiedziałbym nawet, że nie rozpoznałbyś jej – Gorn włożył zdecydowanie więcej wysiłku w kolejne uderzenie – gdyby walnęła cię w ten twój zadufany łeb.
Więzień zachwiał się, ale nie upadł. Starał się znaleźć jakieś wyjście z tej sytuacji, lecz razy, jakie zbierał, nie pomagały rozjaśnić umysłu. Mógł tylko grać na czas.
Z ciemności dobiegł tłumiony śmiech. A więc ten drugi też tu jest, zorientował się Som. No tak, ranny Gorn nie byłby w stanie przynieść tu jego bezwładnego ciała.
– Zamknij się, Chirri. Mówiłem ci przecież, że masz siedzieć cicho.
– Sory, Gorn.
– Wiesz, co znaczy „cisza”? To znaczy, że masz zupełnie nic nie mówić! I bez tego wiem, że ci przykro. Łapiesz?
– Tak.
Zapadła cisza i pojmany mężczyzna zaczął się zastanawiać, czy jego oprawca zamierza w jakiś sposób ukarać swojego wspólnika, gdy jego rozważania przerwał kolejny potężny cios, tym razem skierowany w brzuch.
– Przepraszam cię, Som. – Gorn nachylił się nad nim i wywarczał mu prosto do ucha. Gdyby nie to, że więzień dusił się po uderzeniu w przeponę, wykorzystałby ten moment na próbę uwolnienia się. – Za ten jeden naprawdę cię przepraszam. Był przeznaczony dla niego, ale nie mogę przecież bić swojego wspólnika za jego głupotę, a ty jesteś zastępczo pod ręką, rozumiesz?
– Nie… przej…muj się… – Wysapał Som, ledwo łapiąc oddech. – Twój żart… był gorszy do zniesienia.
– I o to właśnie chodzi! Tortury torturami, ale nie róbmy z nich jakiejś stypy, nie? – Gorn odsunął się od niego. – Za każdym razem, kiedy powiesz coś zabawnego albo wysilisz na sarkazm, oszczędzisz sobie trochę cierpienia. Wcale nie zamierzam przez to bić cię mniej, co to, to nie. Ale wiesz co mówią o śmiechu? Podobno goi wszystkie rany! – Gorn podczas swoich przemów raz na jakiś czas wymierzał kolejny cios związanemu mężczyźnie. – Cóż, przynajmniej w moim przypadku to działa, choć ty nazwałeś to regeneracją. – Przerwał na chwilę. – Ale mimo wszystko wydajesz się być mało rozmowny… Mów mi, mów mi wszystko, co wiesz! – Nagle zbliżył się do ofiary i przyłożył rękę do jej twarzy, kciukiem naciskając na oko. Som po raz pierwszy krzyknął z bólu. – Tylko żartowałem. Nie masz mi nic do powiedzenia. Nie ma niczego, co mogłoby cię uratować. A zatem, skoro ty nie chcesz nic mówić, ani ja nie mam potrzeby cię słuchać, pozwól, że samemu zajmę się tą częścią. Co ty na to, że opowiem ci o naszym planie – tym, który zakończył się sprowadzeniem cię w to miejsce?
– Gówno… mnie to… obchodzi.
– Ups, ktoś tu stracił nastrój… A tak dobrze ci szło przez moment. Wiem, co sobie myślisz. Niech mówi, wszyscy złoczyńcy tak robią, podczas gdy bohater dowiaduje się wszystkich niezbędnych informacji, a na koniec ucieka. Tyle tylko, że ty nie jesteś bohaterem. Nie masz odpowiednich cech, dla mnie jest to oczywiste po tym, co mówiłeś w czasie naszej wędrówki. Czarnym charakterem też nie… Jesteś zwykłym gościem, po żadnej ze stron skali. Ja natomiast po prostu lubię paplać, owszem, nienawidzę się nudzić – jeszcze bardziej. A że podróż z tobą niesamowicie się dłużyła, to myślę, że swoją porcję monotonii już odebrałem… Uwierz mi, tłuczenie cię na krwawą pulpę w zupełnej ciszy chyba by mnie zabiło. Ach, ta ironia. Ale głupi nie jestem. Nie powiem zupełnie nic, co mogłoby ci się przydać, choćby i jakimś cudem udało ci się stąd wydostać, jak fragmenty naszych przyszłych planów… Nie, opowiem ci tylko o tym jednym, który skończy się w tym miejscu wraz z twoją śmiercią. Być może nawet jestem trochę z niego dumny. Bądź co bądź, to porządny plan… Prawda, Chirri?
– Dokładnie. Chociaż wolałbym tę drugą rolę, szefie.
– Och, nie, już ci mówiłem, że byś się w niej nie sprawdził… – powiedział Gorn nad wyraz spokojnie, ale jednocześnie wbił Somowi obcas w stopę. – A skoro nie zamierzasz siedzieć cicho, tak jak ci kazałem, to może chociaż wyręczysz mnie i samemu wyjaśnisz wszystko naszemu gościowi?
– Dobrze, Gorn. No więc, Gorn i ja pozbyliśmy się tamtego gościa. Było to łatwe, bo dopadliśmy go we śnie. – Chirri się powtarzał. Słychać było wyraźnie, kto był „mózgiem” tej dwójki. – Według Gorna tylko dlatego nam się udało. Ee… Spytał się mnie, co zrobi samotny wędrowiec, gdy na horyzoncie zobaczy parę zmierzającą w jego kierunku. Odpowiedziałem, że ucieknie…
– Właśnie tak – przerwał mu Gorn. – A nawet jeślibyśmy utrzymywali szybsze od niego tempo, prawdopodobnie i tak zdołałby schronić się w Norze lub którejś z Wież. Tak więc zorientowaliśmy się, że wyjście na pustynię i po prostu zabijanie ludzi jest mało praktycznym rozwiązaniem. A potem w dodatku dostrzegliśmy, że mamy ogon. I to jaki! Sam stary Som z Blaszakiem!
– Nigdy was nie widzieliśmy… Skąd moglibyście wiedzieć, że to akurat my szliśmy za wami?
– Czy to takie ważne? Co jakiś czas jeden z nas stawał na ramionach drugiego. Skoro nas nie zauważyliście, wnioskuję, że nigdy nie przyszło ci do głowy, by wspiąć się na tego twojego robota przy rozglądaniu się po okolicy, niczym na maszt?
– Masz rację. Ale dlaczego mielibyście zabijać łowców?
– A-a! Som, zawiodłem się na tobie… Przecież wyraźnie zaznaczyłem, że nie powiem ci nic przydatnego. Albo mnie nie słuchałeś uważnie do tej pory, albo uznałeś, że jestem głupi, lub zapominam, co mówię. Że wystarczy przyznać mi słuszność, a potem już dam się złapać na takie podpuszczanie, odpowiadając na każde pytanie. Tak czy siak, zasłużyłeś sobie na to. – Gorn wymierzył kolejny cios. – Kontynuuj – zwrócił się do wspólnika.
– No więc, udało nam się zwabić ciebie tutaj. Inaczej pozbycie się ciebie byłoby niemożliwe.
– Ale to tylko główna zaleta naszego planu! – podekscytował się Gorn. – Spójrz, jak wiele innych osiągnięć mamy dzięki niemu na koncie. Nie musieliśmy dźwigać twoich rzeczy, bo sam je nam przyniosłeś. Przewidziałem, że będziesz chciał odwiedzić Lotho, dzięki czemu dowiedziałem się, czy i jaką posiadasz broń palną. Naprawdę myślałeś, że jeżeli każesz mi iść z przodu i wycelujesz w moje plecy, będziesz bezpieczny? Powiedziałem ci już – to, że się domyślisz, było niespodziewane, ale pod kontrolą. W dodatku tutaj nikt nam nie przeszkodzi podczas tego, co zamierzam z tobą zrobić. No i jeszcze było oczywiste, że rozdzielisz się z Blaszakiem, co znacznie ułatwiło nam pochwycenie ciebie.
– Ale ty… przecież chciałeś zostać wookieem Blaszaka. A gdyby się jednak udało?
– To proste. Wiedziałem, że maszyny nie mogą Handlować. A propos Blaszaka… Co on tak w ogóle potrafi? Przydaje się? Jak sądzisz, powinienem go zatrzymać, czy rozwalić na kawałki, jak tylko z tobą skończę?
Som przypomniał sobie wszystko, co łączyło go z maszyną. Chociaż tego nie aprobował, bardzo się do niego przywiązała. Na tyle, że ona sama pewnego razu określiła to dużo więcej znaczącym słowem, niż „przywiązanie”. Nie był zadowolony z takiego stanu rzeczy i zakazał jej poruszać ponownie ten temat. Jednak w tej chwili Som wyjątkowo się z tego cieszył – zmuszony do służenia mężczyźnie, który by go zabił, Blaszak zapewne poświęciłby całą dostępną moc obliczeniową na przygotowanie jak najboleśniejszej śmierci swojemu nowemu właścicielowi.
– Zatrzymaj go – rzekł bez cienia wahania. – Z pewnością wyjdzie ci to na dobre.
– W pomieszczeniu nie ma światła, Som, ale i tak wiem, że się uśmiechasz. Słychać to w twoim głosie. W takim razie Blaszaka czeka zezłomowanie. Wiesz co? Jesteś strasznie nieuprzejmy jak na gościa w naszych progach…
– Bo nie mówię ci, jakie mogą na ciebie czekać zagrożenia? – jeniec odparł mu z goryczą.
– Bo nie śmiejesz się z moich żartów, a nie masz zupełnie żadnych oporów przed uśmiechaniem się do swoich myśli. Som… – Gorn zadbał o to, by jego więzień mógł wyraźnie usłyszeć wyciągane ostrze. – Wierzę, że pewien etap twojej wizyty właśnie dobiegł końca.
Z drugiej strony, była zagubiona. W Norze Pierwszy Zmysł był bezużyteczny. Obecność ogromnej ilości innych ludzi, mających tak podobne umysły, atakowała ją ze wszystkich stron, nie pozwalając się skupić. Podążała więc za mężczyzną, któremu towarzyszyła, z pomocą wzroku i Drugiego. Lecz kiedy przez moment zajęła się czymś zupełnie innym, on oddalił się. Mogła dostrzec ciepło wszystkich istot, których serce biło, a krew płynęła – choćby i przez drewniane ściany – ale zwierzęta tego samego rozmiaru były dla niej nieodróżnialne. Tak więc w momencie, kiedy straciła go z oczu, nie była już w stanie na nowo odnaleźć go z pomocą Drugiego Zmysłu.
Chwile takie jak ta sprawiały, że żałowała opuszczenia swojej siedziby w jednej z Wież. Było tam poza nią tylko troje ludzi. I choć nie przepadała za nimi tak, jak za swoim obecnym towarzyszem, byli dla niej dobrzy. Nie wspominając już o tym, że najstarszemu zawdzięczała życie, bowiem przekazał jej Dar, gdy znalazł ją, umierającą. Przede wszystkim jednak, czuła się tam całkowicie bezpieczna, tu zaś – wystawiona na atak.
W instynktownej reakcji na poczucie zagrożenia, schowała się w miejscu, gdzie żaden człowiek nie był w stanie wejść. Musiała się zastanowić nad tym, co dalej. Końcówką ogona bezwiednie tupała o deski. Przede wszystkim odczuwała w tamtym momencie potrzebę, by dać znać mężczyźnie, jak bardzo była na niego zła, ale by to zrobić, musiała go najpierw odszukać.
Zaczęła przeczesywać kolejne umysły, szukając tego jednego. Długo to trwało. Przynajmniej mieszkańcy powierzchni byli prości do odróżnienia od pozostałych – ich myśli skupiały się na głodzie, cierpieniu i pragnieniu przetrwania. Te trzy elementy świeciły u nich na tyle silnie, że jedno spojrzenie Pierwszego Zmysłu wystarczało. Nie miała problemu, by z całą pewnością wykluczyć, że któryś z nich jest tym, za którym podążała. Zaskoczyło ją jednak, gdy rozpoznała pośród nich drugiego towarzysza, przedmiot-kobietę. Już chciała tam ruszać, sądząc, że mężczyzna musi także być gdzieś w pobliżu, lecz sprawdziła i wcale tak nie było. Przypomniała sobie, że rozdzielili się przy wejściu do podziemi, choć nie rozumiała przyczyny. Poirytowana, wróciła do swojego zadania.
Zaczęła zagłębiać się coraz bardziej. Umysły poniżej były bardziej skomplikowane i musiała poświęcać im więcej czasu. Porażka za porażką wywoływały u niej wrażenie, że tylko marnuje czas. Jednak wcale nie to było najgorsze. Zaczynała wyczuwać fragmenty tego, co spoczywało na samym dnie. Bała się.
Niektóre z jaźni, które znajdowały się szczególnie głęboko, były groźne. Nie wątpiła w to, pomimo że nie odważyła się zajrzeć bezpośrednio do którejś z nich. Niektóre były wcale niepodobne do ludzkich, ale też nie należały do bezmyślnych bestii czy zwierząt… Pewne z nich z zaskoczeniem rozpoznawała jako zbliżone do własnej, inne zupełnie nie przypominały niczego, z czym mogła mieć styczność do tej pory. Wolała ich unikać. Nawet patrzenie Pierwszym Zmysłem w ich stronę wydawało się niebezpieczne, jakby te istoty mogły z daleka zarejestrować jej obecność, a nawet w jakiś sposób dosięgnąć ją z głębin Nory…
Wreszcie udało jej się odnaleźć swojego człowieka. Ulga zamieniła się w nieprzyjemne zaskoczenie, gdy zorientowała się, w jakiej znajduje się sytuacji. Był tam także ten drugi, którego spotkali niedawno po drodze. Wyczuwała, że planował – i właśnie wprowadzał ten zamiar w życie – skrzywdzić jej towarzysza.
Widziała to już wcześniej, lecz nie reagowała, bowiem jednocześnie wydawało jej się, że jej człowiek także jest świadom, że nie należy ufać temu mężczyźnie. Być może się myliła.
To nie był jednak czas na robienie sobie wyrzutów. Ktoś potrzebował jej pomocy.
Natychmiast ruszyła w jego kierunku.
– Trochę.
– Tylko trochę?
– Tak. Dzięki temu wszystkiemu – Rana na twarzy piekła, ale łatwiej mu było teraz mówić, gdy nie był bity – będę mógł zabrać wszystko, co znajdę w tym miejscu. I przy waszych ciałach. „Trochę”, bo rzeczywiście wolałbym, żebyś zdychał godzinami na pustyni z tym nożem w brzuchu – a żeby się uwolnić, będę musiał zabić cię szybko.
Informacja o linie była dokładnie tym, czego mu brakowało. Teraz potrzebował tylko trochę czasu, by zdołać ją zamoczyć w krwi. Nie mógł przy tym pozwolić, by Gorn mocniej go pociął, bo nie będzie miał dość sił, by się uwolnić. I tak miał szczęście. Akurat teraz mógł chwilę odpocząć, odkąd przestał być bity. Płytkie cięcia nożem były bolesne, ale nie miały większego wpływu na jego zdolność do walki.
Skupił się na stojących przed nim problemach. Nie wiedział, jak duże jest pomieszczenie, w którym się znajdował, a drugi z oprawców miał dość czasu, by przemieścić się w zasadzie gdziekolwiek.
– Gorn, czy on ma jakiś plan…? – Som ucieszył się w duchu, że Chirri był na tyle głupi, by przejąć się jego czczymi groźbami i ponownie zdradzić swoją pozycję. Zresztą okazało się to wcale niepotrzebne. Cały czas stał w tym samym miejscu.
– Gra na zwłokę – wydał po chwili werdykt jego towarzysz. – Może rzeczywiście coś mu w tej głowie siedzi, a może tylko czeka na to, aż Blaszak zorganizuje mu jakąś pomoc. Tak czy siak, nic z tego nie będzie. Ale sprawdzić nie zaszkodzi. Zapal światło.
– Już. Tylko znajdę lampę w tych ciemnościach.
– Pospiesz się!
Som spróbował lekko szarpnąć za więzy, tak by nie zaalarmować pozostałych. Zorientował się przy tym, że nadal nie był gotów. Nadstawił ręce pod kapiącą mu z brody krew i próbował wycelować tak, żeby krople spadały bezpośrednio na sznurek. W ciemnościach błysnęła zapałka.
– Nie widzę jej nigdzie! – Światełko zgasło.
– Jest po prawej stronie stołu, z tyłu. Na boga, mógłbyś się wreszcie nauczyć… Aargh!
Gorn krzyknął głośno, raczej z zaskoczenia niż z bólu. Przestraszył przy tym Soma, który prawie się na niego rzucił. Ale to by oznaczyło klęskę, lina nie była jeszcze odpowiednio nasiąknięta. Krew kapała coraz słabiej. Dlatego powstrzymał się w pół drogi, podskakując tylko na krześle. Przeklął się w duchu za nieostrożność, a jednocześnie ucieszył, że nikt się nie zorientował. Pozostali mężczyźni mieli coś ważniejszego na głowie.
– O co chodzi?! Ktoś tu jest?! – krzyknął Chirri.
– Coś tu się dostało! To pewnie ten szczur, co za nimi chodził. Jakoś znalazł tu dro… Aargh! – Wampirzyca wgryzła mu się w drugą łydkę i odskoczyła, nim zdołał ją kopnąć.
– Gdzie on jest?! – Po głosie można było poznać strach.
– Po prostu zapal wreszcie to cholerne światło. Jemu najwyraźniej ciemność nie przeszkadza, nam – tak!
Som był równie, co oni, zdziwiony pojawieniem się Mi. Kotka najwyraźniej podążyła jego śladem. Jednak teraz, gdy słyszał, jak Gorn skacze i kopie losowe cele, obawiał się o nią. Przemiana w wampira już raz ją uratowała przed śmiercią. Nie był nawet pewien, czy potrafi się regenerować. A była przecież tylko niewiele większa od jego stopy…
Pierwszy atak był dla Mi błahostką, ponieważ nikt nie wiedział, że się tu znajdowała. Nogi mężczyzny, który krzywdził jej towarzysza, stanowiły łatwy cel. Za drugim razem było już trudniej, ale dała radę. Teraz jednak nie była pewna co dalej. Tamci zorientowali się w jej obecności i zaczęli się aktywnie bronić. Niewiele mogła zdziałać, gdy ciągle kopali i nadeptywali przypadkowe miejsca. Nawet z pomocą obydwu Zmysłów wiele by zaryzykowała, próbując dosięgnąć ich po raz trzeci. Być może zostanie zmuszona ukryć się i patrzeć, jak zabijają tego, którego chciała uratować. Na razie jednak czekała, aż zły mężczyzna zacznie odczuwać efekty jej ukąszenia…
– Uważaj! – powiedział Gorn – Ten pierdolony kot jest jadowity. Nogi mi drętwieją!
O tym nie wiedziałem, pomyślał Som. Skorzystał z zamieszania, jakie się wytworzyło i wreszcie udało mu się skończyć. Mógł rozerwać więzy w każdym momencie.
– Kot?! Zupełnie nie brzmi jak kot! – Chirri podskoczył – Co to w końcu jest, do cholery?
– Nie mam pojęcia!
Rozległ się dźwięk przedmiotów spadających na drewnianą podłogę, coś się także potłukło.
– Znalazłem lampę!
– Zapalaj!
Jednocześnie rozjarzyły się dwa niewielkie światełka – kolejna zapałka i żółtawa poświata w ręku Soma. Chirri się nie zorientował, stał tyłem, przez co obecny moment był dla więźnia idealny na podjęcie działań. Gorn musiał wszystko zrozumieć, bo kiedy pomieszczenie rozświetliła lampa naftowa, jego twarz wyrażała mieszankę zdziwienia i wściekłości w równych proporcjach. Przez krótką chwilę walczył z magią, nakazującą mu oddać Somowi jeden, dowolnie wybrany przez niego przedmiot. Wbrew sobie podrzucił trzymany w ręku sztylet w taki sposób, by więzień bez przeszkód mógł go złapać. Handel został zakończony.
Gorn zdołał jeszcze krzyknąć, ostrzegając towarzysza, lecz zrobił to zbyt późno. Som rzucił się w jego stronę, złapał sztylet i wbił go w plecy wroga. Następnie nie zwlekając wyszarpnął go i zrobił to samo jeszcze raz, tym razem za cel obierając kark. Bezwładne ciało opadło na ziemię.
Jednocześnie upadł Gorn. Mężczyzna nie marnował cennych ułamków sekundy i zaatakował, gdy tylko zorientował się w tym, co planuje jego więzień, lecz runął jak długi, gdy nogi odmówiły mu posłuszeństwa.
– Mówiłem ci, że właśnie tak się to skończy – wysapał Som.
– Daj spokój. Co teraz zrobisz? – Gorn próbował się jeszcze podnieść, ale zdołał tylko wspiąć się na czworaki.
– Przecież wiesz. – Kopniak w bok posłał go z powrotem na deski. – Zabiję cię i zabiorę wszystko co znajdę w tym pomieszczeniu. – Som kucnął nad leżącym mężczyzną z nożem w ręku.
– No i? Na co czekasz? Nie mów mi, że… – Gorn zaczął chichotać. – Hahaha. Hahahahaha! Som, nie możesz tego zrobić prawda? Chirri nie był dla ciebie problemem, oczywiście, bo kiedy go zabiłeś, byłeś naszym więźniem! Teraz sytuacja się odwróciła, ja jestem bezbronny, a ty trzymasz nóż przy moim gardle! To dopiero ironia! Ty, który uważasz siebie za złego człowieka, nie jesteś w stanie tak po prostu złamać Praw! – Monolog stawał się coraz bardziej histeryczny. Gorn przewrócił się na plecy, śmiejąc się przy tym coraz głośniej. – Hahaha! Zaiste, decyzja, by ściągnąć cię do Nory była strzałem w dziesiątkę. To co, zostawisz mnie tutaj? Naprawdę?! Przecież wiesz, że cię dopadnę. Dopadnę! O ile tylko mnie nie zabijesz, to możesz być tego pewien. I mimo to nie jesteś w stanie…! Doprawdy! Stary Som… Wiesz, że nowi, tacy jak ja, opowiadają sobie historie o tobie? Naprawdę, nie mogę się doczekać, gdy…
Milczący do tej pory bez ruchu Som jednym celnym ruchem wbił nóż pod żebra Gorna. Na tyle mocno, że wystawała sama rękojeść.
– Zregeneruj się z tego, dupku! – Wstał i kopnął powoli tracącego przytomność przeciwnika, który próbował jeszcze wyciągnąć ostrze ze swojego ciała spazmatycznymi ruchami. Po namyśle kucnął raz jeszcze i zbliżył twarz do jego ucha, podnosząc mu głowę i podtrzymując ją za włosy. – Pewnie to przeżyjesz, więc mam ci jeszcze coś do powiedzenia… Zatem nie trać jeszcze przytomności, dobra? – wyszeptał. – Przyjdź. Znajdź mnie. Będę czekał. Uwierz mi… jest tyle rzeczy, które chciałbym ci zrobić. Więc błagam cię: odszukaj mnie gdzieś na pustyni i daj mi tę przyjemność. Jak myślisz, ile kreatywnych zastosowań dla twoich zdolności regeneracyjnych będę w stanie wymyśleć? Jeżeli cenisz sobie… siebie… i swoje życie… – szeptał. – A przede wszystkim wolność od porażającego, przedłużającego się bólu… lepiej nie wychylaj głowy z Nory. Nawet na centymetr.
Wstał, gdy skończył mówić. Zakrwawiona ręka Gorna opadła na miejsce, w którym jeszcze przed chwilą kucał, zostawiając czerwony ślad na deskach. Cios był zbyt wolny i słaby, by mógł stanowić dla niego zagrożenie. Po tej ostatniej próbie stawiania oporu ranny mężczyzna w ogóle przestał się ruszać.
Bicie, jakie znosił Som, odcisnęło swoje piętno na jego ciele. Już po tych kilku gwałtownych ruchach chwyciły go potężne torsje. Uklęknął i zaczął wymiotować. Potrzebował trochę czasu, by dojść do siebie. Jego oprawca raczej unikał wymierzania ciosów, które mogłyby wyrządzić mu trwałą krzywdę – zapewne po prostu się rozgrzewał. Som wolał nie myśleć o tym, do czego zamierzał się posunąć z wykorzystaniem noża, ani jak długo zamierzał go torturować.
Tym niemniej od uderzeń kręciło mu się w głowie i nawet gdy skończył pozbywać się treści żołądka, ciągle odczuwał mdłości. Pół twarzy i dłonie miał umazane krwią. Bolało go praktycznie całe ciało i choć większość obrażeń była powierzchowna, nie wykluczał, że może mieć złamane któreś z żeber czy kości twarzy. Zanim wyruszy z Nory, będzie musiał odwiedzić któregoś z magów. Obecnie znał dwóch, ale wątpił, by mógł wiedzieć wszystko na ten temat, skoro nie był nawet mieszkańcem osady.
Gdy znów był gotowy do działania, zaczął od sprawdzenia, czy rzeczywiście nic już nie grozi mu ze strony ludzi, którym wcześniej udało się go porwać. Nie zamierzał ryzykować – już raz tak zrobił w ostatnim czasie i nie skończyło się to dla niego przyjemnie.
Chirri był bez wątpienia martwy. Przy jego zwłokach znalazł także kota, zlizującego krew z rany, jednak tym razem nie miał zamiaru go odganiać. Wręcz przeciwnie – po tym, co zwierzę dla niego zrobiło, zastanawiał się, jak miałby mu podziękować. Jak wyrazić wdzięczność kotu? Ostatecznie uznał, że skoro Mi potrafi zazwyczaj wyczuwać jego intencje, to w takim razie także wie o tej. Na razie musiało wystarczyć.
Zdjął z ciała zawieszoną na pasku strzelbę. Była bardziej nieporęczna niż jego rewolwer i od razu zdradzała każdemu swoją obecność. Jednak dopóki nie uda mu się zdobyć do niego nowych naboi, będzie potrzebował jakiegoś zastępstwa. Przełamał ją. W komorze znajdowały się dwa pociski. Spróbował, ale nie udało mu się znaleźć żadnego więcej w ubraniu Chirriego.
Gorn leżał na plecach, a jego rozłożone nogi dawały wystarczająco dużo miejsca dla buta. Som włożył w potężnego kopniaka całą siłę, aż pociemniało mu przed oczami od gwałtownego ruchu. Dało się usłyszeć cichy jęk, ale ranny mężczyzna nie poruszył się.
Gdy uznał, że jest bezpieczny, zaczął rozglądać się po pokoju, teraz rozświetlanym przez lampę. Znajdował się w średniej wielkości pomieszczeniu. Jedyne wyjście prowadziło w górę, po drabinie. Uznał, że jeśli piętro wyżej miał przebywać ktoś jeszcze, to pewnie już by zszedł na dół, by zorientować się, co tam zaszło. W najgorszym wypadku zamierzał czekać, aż Som wejdzie po drabinie i wystawi się na atak. Tak czy inaczej, nie musiał się spieszyć z oględzinami.
Jego rzeczy zostały z pewnością przejrzane, leżały bowiem wyrzucone z plecaka. Jednak były w jednym miejscu i łatwo było włożyć je z powrotem do niego. W dodatku nie musiał ich przeglądać, żeby wiedzieć, do czego służą. Więcej czasu wymagało przejrzenie pozostałych: było tu kilka podobnych stert, a co cenniejsze przedmioty zagracały stół. Z natury trafiających do Inanisa przedmiotów wynikała ich różnorodność. Przy niektórych musiał się sporo nagłowić, zanim odgadł ich funkcje.
Som nie byłby w stanie zabrać wszystkiego nawet w pełni sił, a nie zamierzał ryzykować wielokrotnych wycieczek w to miejsce – ktoś mógłby go śledzić i odnaleźć ciała, a nie miał dowodu, że nie złamał Praw. No i dwójka, która go porwała, niekoniecznie musiała działać sama.
Jako pierwszy ze stołu zabrał swój rewolwer. Nie na wiele mu się teraz przyda przez to, że strzelając do Gorna wykorzystał do końca magazynek. Jednak uznał, że ostatecznie dobrze wtedy postąpił. Kto wie, jak by się to wszystko potoczyło, gdyby jego przeciwnik miał przy sobie nabitą broń? Bez wahania dorzucił do plecaka woreczek klejnotów. Nie miały tutaj nawet niewielkiej części swojej wartości ze światów, z których pochodziły, ale mogły się przydać jako drobna waluta. Łatwą decyzję miał przy bloku czystego papieru – był lekki i nie zajmował wiele miejsca, za to szybko się niszczył i z tego względu posiadał pewną wartość w Norze, a poza nią zawsze można było użyć go jako rozpałki. Lampa była niestety zbyt duża i delikatna, ale zapasik nafty, jako cenny i przydatny, trafił do wnętrza plecaka. Do łupów dołączyły także dwa nowoczesne długopisy, trochę konserw z jedzeniem, baterie, choć nie pasowały do jego latarki, igła, tubka pasty do zębów, kilka bełtów – kuszy nigdzie nie odnalazł – oraz woreczek z hubką i krzesiwo. Po namyśle zdjął jeszcze z Chirriego kamizelkę myśliwską, którą tamten nosił. Była co prawda zbyt duża i z oczywistych względów na plecach znajdowała się ogromna dziura, ale w każdej z Wież znajdzie się ktoś, kto będzie potrafił to naprawić.
Wiele rzeczy z bólem decydował się zostawić, ponieważ były zbyt ciężkie. Najwięcej rozterek sprawił mu jednak kompas. Gdy go zauważył, początkowo ucieszył się, że podczas podróży nie będzie musiał polegać wyłącznie na zdolnościach Blaszaka do dokładnej analizy przebytej trasy. Jednak gdy tylko go chwycił, zorientował się, że igła się nie porusza. Przedmiot nie wydawał się zepsuty, już prędzej Inanis nie posiadał pola magnetycznego. Tym niemniej ostatecznie zabrał go ze sobą. Był niewielkich rozmiarów, a mógł przydać się przy rozpoznawaniu niektórych anomalii.
Czuł się już trochę lepiej i planował opuścić to miejsce. Postanowił, by przedtem napić się jeszcze wody i pożywić się tymi zapasami, których nie miał jak ze sobą zabrać. Trochę czasu zajęło mu znalezienie takiego miejsca, z którego nie musiał oglądać swoich wymiocin ani żadnego z ciał.
Rozmyślał nad tym, co się stało. Gorn nic mu nie zdradził, ale całkiem możliwe, że nie działał sam. A nawet jeśli nie, to rzeczywiście mógł to przeżyć – miał rację i Som nie był w stanie po prostu się go pozbyć, nie wbrew Prawom. A wtedy i tak znowu znalazłby się w niebezpieczeństwie. Przeżył w Inanisie wiele, ale nie to, że ktoś próbował się go pozbyć – nie przypadkiem! – i przygotowywał w tym celu specjalne plany! On także powinien jakoś się zabezpieczyć – tylko jak?
Na pewno nie może już więcej działać w taki bezmyślny sposób. Musi zacząć brać pod uwagę, że pojawiły się znacznie poważniejsze zagrożenia, niż pustynne bestie, czy samotnie działający ludzie. Nie, uznał po chwili, to nie tylko o to chodzi. Problem nie leżał w podjętym ryzyku. Bo i co miał zrobić, by go uniknąć? W Norze nikt nie pomógłby mu bezinteresownie – a większość nawet z zyskiem. W dodatku do tej pory nie przeszło mu nawet przez myśl, że może potrzebować ratunku.
Tym razem z odsieczą przyszła mu Mi – niechciany towarzysz, budzący w nim obrzydzenie, a w pewnym stopniu także strach. Som pochodził ze świata, gdzie magia i wampiry nie istniały. Może i było inaczej, a on o tym nie wiedział, jednak uważał to za wątpliwe. Tu zaś, w Inanisie, były one realne – o ile w Źródle, z którego pochodziły, również istniały naprawdę. Som unikał wszystkiego nadprzyrodzonego, o ile mógł, co nie było szczególnie trudne z tego względu, że takich światów było stosunkowo niewiele. Mawiało się o nich, że są ekscentryczne – stąd fantastyczne istoty były bardzo rzadko spotykane.
Jak się jednak okazało – był to towarzysz lojalny. I z jakiegoś powodu zaryzykował wiele, by pomóc mu w oswobodzeniu się. Wampir, nie wampir – fizycznie był przecież tylko niewielkim, puchatym kociątkiem.
No i był też Blaszak.
Bez wątpienia mógł równie mocno liczyć na jego oddanie. Wynikało ono z afektu, jaki zdawał się żywić do swojego właściciela. Do tej pory Som nie chciał tego zaakceptować i unikał tematu. Oczekiwał od robota jedynie wykonywania poleceń.
Czy Blaszak zorganizowałby dla niego jakąś pomoc? A jeśli nie, to czy nie stałoby się tak właśnie dlatego, że do tej pory Som starał się tłumić jego inicjatywę?
Jak na razie nie było sytuacji, w której potrzebowałby go jako towarzysza, a nie sługę. Przeszło mu przez myśl, że takie traktowanie mogło nie być właściwe.
Gdy kończył jeść, przeszedł już do rozważań na temat tego, jak powinien po tym wszystkim odnosić się do swoich towarzyszy. Szczególnie do robota.
Kotka podeszła do niego i przez moment chciał jej dać coś do zjedzenia, ale przypomniał sobie, że jej ulubiony pokarm jest nieco inny od tego, który trzymał w ręce.
Spróbował dotknąć ranę na twarzy. Zabolało. Będzie potrzebował pomocy Blaszaka, by ją opatrzyć. I tak miał szczęście, że podobnie jak inne żywe istoty, bakterie nie miały w Inanisie warunków sprzyjających egzystencji. Inaczej mogłoby się to skończyć poważną infekcją.
Siedzieli razem przez chwilę. Mężczyzna spróbował pogłaskać zwierzę. Ręce i umysł miał przyzwyczajone do czegoś zgoła innego. Gdy przejeżdżał po karku Mi, palce zginały mu się, by go skręcić. Miękkie futro było przyjemne dla skóry, ale jednocześnie wyprowadzało z równowagi. Światło lampy powoli przygasało. Som tak już przywykł do niebezpieczeństw i trudów Inanisa, iż miał wrażenie, że znajduje się w jednym ze Snów.
Nie trwało to długo. Kot nagle zaczął się wiercić i drapać, dopóki Som go nie wypuścił. Jednak zamiast zniknąć gdzieś w ciemnościach, Mi została przy nim, wciąż podgryzając jego dłoń.
Mężczyzna pomyślał, że o coś może jej chodzić. W końcu była inteligentna i potrafiła wyczuwać emocje, więc może chciała coś mu przekazać? Lecz jednocześnie czuł się coraz bardziej zmęczony. Ziewnął. Nie pomogło nawet to, że kotka ugryzła go wyjątkowo mocno. Oto jest i psionik, zdążył tylko pomyśleć, nim zapadł w sen. Nie starczyło mu czasu, by zdołał zdać sobie sprawę, że nie jest to jedynie żart.
– To nie jest nawet w połowie tak proste, jak brzmi to w twoich ustach – odparła mu zakapturzona postać, stojąca nad Somem. – Towarzyszył mu kot. Nie wiem, o co tu chodzi, ale to nie jest zwykłe zwierzę. Nie mogłem się do niego… dostać. Wyczuł nas i ukrył się za ścianą. Obserwuje nas.
– Co w tym dziwnego?
– Robi to, chociaż niemożliwe, by mógł nas widzieć.
– Łapię. Ale to ciągle tylko kot. Gdyby mógł nam zaszkodzić, już by to zrobił. Co z nim? – Wskazał na Soma.
– Pośpi trochę. Wiesz przecież, że wyrządzanie innym krzywdy to dla mnie ostateczność.
– Oczywiście. Dasz radę dowiedzieć się, co tu zaszło? To wszystko wygląda na niezły burdel…
– Tak. Mogę ci nawet pokazać. Usiądź koło niego, proszę. Podczas wizji można zapomnieć, że ma się nogi.
Łysy spełnił prośbę, choć z oporami. Mężczyzna w kapturze umieścił jedną dłoń nad głową Soma, a drugą nad głową swojego towarzysza. Jęk zdziwienia oznajmił rozpoczęcie rytuału. Następnie zapanowała cisza, podczas gdy nowi przybysze wprost z umysłu nieprzytomnego mężczyzny wyciągali informacje o tym, co zdarzyło się, nim dotarli w to miejsce.
– Coś takiego… – powiedział zasapany łysy, gdy było już po wszystkim. – Ten skurwysyn…
– Masz na myśli Soma? – Zakapturzony był na tyle doświadczony, że zdawał się nie mieć żadnych problemów z oddychaniem. – Przynajmniej już wiemy, czym tak naprawdę jest ten kot.
– Nie, mówię o Gornie! Znalazł sobie pomocnika spoza naszej grupy! Pokazał mu jedną z naszych kryjówek w Norze! Zignorował rozkazy. Miał zabijać nic nieznaczących łowców w taki sposób, by nikt się nie zorientował. A on zabrał się za grubą rybę i zwabił ją prosto w jedyną osadę na tej przeklętej pustyni, by wszyscy mogli sobie ich pooglądać, jak wchodzą do środka. Na co on liczył, nawet gdyby mu się udało? Pochwały, medal?!
– Z dobrych wieści, wspomniany pomocnik nie żyje, a my akurat w porę przybyliśmy na miejsce, by zająć się jego porażką. No i niczego nie wypaplał. A plan, który opracował, wydaje mi się całkiem sensowny. Co w nim takiego złego?
– Nie widzisz tego?! – Łysy nadal był wzburzony, ale momentalnie ochłonął. – To dobrze. Znaczy, że nie szperałeś mi niczym we łbie. Którą fazę obecnie wykonujemy? Pierwszą. Powtarzam to przy każdej możliwej okazji. Czynimy przygotowania. Szukamy sprzymierzeńców godnych dołączenia do naszej grupy. Owszem, zabijamy łowców i innych ludzi, którzy mogliby później sprawiać problemy, ale w taki sposób, by nikt się nie zorientował. A co zrobił Gorn? Pomyśl, jaki efekt miałoby na ludziach gdyby mu się powiodło. Jak zareagowaliby mieszkańcy Nory, gdyby Som – nie jakiś podrzędny łowca, ale właśnie Som! – wszedł do Nory i z niej nie wyszedł? Panika! – Mężczyzna znowu tracił opanowanie. – A jak myślisz, co by zrobił ten jego robot? Na pewno nie siedziałby bezczynnie! W jaki sposób mielibyśmy w takiej sytuacji dalej działać w cieniach?
– Racja – przyznał po chwili drugi mężczyzna. – Wygląda na to, że Gorn nie przewidział tak dobrze jak ty, że jego działania przyniosłyby nam więcej szkód, niż pożytku. Przyznaję, że ja zresztą też nie, lecz w przeciwieństwie do niego miałem tylko chwilę na przemyślenie tej kwestii. A tak między nami… Ile jeszcze potrzebujemy czasu, by wreszcie przejść do fazy drugiej?
– Nadal brakuje nam środków, ale tylko niewiele. Niewiele…
Milczeli przez pewien czas. Łysy wstał i przeszedł się kilka razy po pomieszczeniu.
– To co z tym wszystkim robimy? – padło pytanie.
– Właśnie nad tym myślałem. – odparł. – Możesz zmienić wspomnienia Soma?
– Tak. W pewnym stopniu. Czym dokładnie mam się zająć?
– Niech ten cały Chirri będzie psionikiem, a Gorn jego sługą. Resztę zostaw tak jak była – Som zabił Chirriego i zostawił rannego Gorna na pastwę losu. Następnie wydostał się – będziemy musieli wynieść go na wyższe poziomy. W ten sposób wszystkie braki w pamięci i niepewności zwali na efekty twoich, znaczy się, Chirriego zdolności. Zrób to, jak skończymy, a ja przeszukam jego rzeczy i zabiorę co cenniejsze…
– O ile mogę się wtrącić: każda różnica pomiędzy tym, co będzie pamiętać, a tym co wydarzyło się naprawdę, zwiększy szanse, że się domyśli. Jak już mówiłem, to co robię jedynie brzmi łatwo.
– W takim razie zatrzymam tylko tę strzelbę. Takich broni nie powinniśmy zbyt łatwo wypuszczać z rąk.
– Z tym nie będzie problemu. A co zrobimy z Gornem?
– Pozwolimy mu żyć… To, co zrobił, uczynił bądź co bądź mając na myśli dobro naszej wspólnej sprawy. Ale należy mu się kara. Dam głowę, że tak leżeć i nie móc się zregenerować musi być strasznie nieprzyjemnie… Trzeba wyciągnąć ten nóż. – Łysy przerwał na chwilę. – Zrobimy to następnym razem, gdy tutaj przyjdziemy. – Spojrzał się na Gorna z bezczelnym uśmiechem. – Mógłbyś sprawdzić, czy zarejestrował, co powiedziałem?
Zakapturzony pochylił się nad rannym i położył rękę na jego głowie.
– Jego umysł ledwo trzyma się świadomości. Słabo, ale wciąż orientuje się w tym, co dzieje się dookoła. Tak, usłyszał twoje słowa. W dodatku jestem pewien, że nienawidzi cię za to. To jedno akurat czuć bardzo mocno.
– Dobrze. W takim razie nie widzę potrzeby, by się spieszyć. – Mężczyzna chwycił strzelbę. – Mam jeszcze jedno pytanie do ciebie. Kiedy chcieliśmy, byś namieszał mieszkańcom Nory w ich umysłach tak, by stali się posłuszni, co zaoszczędziłoby nam wiele problemów, odmówiłeś. Wytłumaczyłeś się jakąś tam moralnością. Tymczasem nie masz żadnych oporów przed manipulowaniem wspomnieniami tego człowieka. Czy tylko ja dostrzegam tu sprzeczność?
– Wbrew temu, co sądzisz, nie ma tu jej. Tam, skąd pochodzę, jest więcej osób z moimi zdolnościami. Stanowimy coś w rodzaju klasy rządzącej. Jednak wszyscy „zwyczajni” są równie wolni, co my. W naszych zwyczajach rozróżnia się to, co człowiek sądzi na temat wyimaginowanych spraw – jego poglądy – i wydarzeń z przeszłości – czyli wspomnienia. Widzisz, te pierwsze mogą być prawdziwe bądź fałszywe, słuszne bądź niesłuszne, więc ich zmiana pociąga za sobą jakieś konsekwencje. Natomiast te drugie są zawsze, bez wyjątku błędne. Istnieje oczywiście jakaś prawda na temat tego, co się wydarzyło, jednak żaden człowiek nie ma możliwości jej poznać. Postrzegamy tylko niewielki wycinek rzeczywistości. W dodatku nasze umysły kształtują to, co widzimy, wcale nie mniej niż to, co widzimy, kształtuje nas. Zaglądając do umysłów różnych osób szybko przekonujesz się, że nawet jeżeli stały obok siebie i patrzyły na to samo, to w ich głowach utrwalą się różne wspomnienia. Dlatego gdy je zmieniasz, nie ma to żadnego znaczenia. Człowiek i tak pamięta to, co chce pamiętać.
– Czyli karzecie tylko tych, co zmieniają innym ich poglądy? Zabawne.
– Nie, źle mnie zrozumiałeś. Robienie tego to nie przestępstwo, jest raczej… jakby to powiedzieć… faux pas? Najgorsze, co czeka kogoś takiego, to społeczny ostracyzm. No chyba, że ofiarą byłby inny psionik. – Zakapturzony uśmiechnął się. – Jesteśmy w końcu klasą rządzącą, nie?
– To głupie. Ale brzmi, jakby funkcjonowało całkiem nieźle. No i słyszałem już w życiu gorsze debilizmy. – Łysy obserwował, jak jego towarzysz zabiera się do pracy.
– Jeszcze jedna kwestia. Co z tym kotem? Ciągle tu jest. – Usłyszał, gdy było już po wszystkim.
– A co możemy mu zrobić? Mnie ucieknie bez trudu, a z tego co mówiłeś, zdaje się być także odporny na twoje moce.
– Częściowo. Mogę spróbować…
– Nie ma takiej potrzeby. Sam przecież mówiłeś, że gdybyś go na przykład zabił, Som mógłby się zorientować, że coś jest nie tak. Zresztą nawet jeśli to zwierzę zrozumiało, co tu zaszło, nie ma jak tego przekazać swojemu właścicielowi. Ale dobrze że mi przypomniałeś…
– O czym?
– O kilku mieszkańcach Siódmej Wieży, posiadających nadprzyrodzone zdolności i teoretycznie będących w stanie pokrzyżować nam plany. Zamierzam złożyć im wizytę.
– Som! – krzyknął Blaszak. Jego głos zabrzmiał inaczej, jakby należał do kobiety, w przeciwieństwie do mechanicznego i komputerowego, którym posługiwał się zazwyczaj. Robot podjechał do swojego właściciela. – Jak bardzo jesteś ranny? – Przeszedł z powrotem na zwykły ton.
– Wcale. Trochę. Ale to nic. Poważnego. – Człowiek robił częste przerwy i ucinał zdania, jakby nie do końca panował nad mową. – Muszę odpocząć. To nie rany. To ten psionik. Cokolwiek. Mi zrobił. Powinno przejść.
– Dorwałeś go? A Gorn? Jest z tobą Mi? Martwiłam się o ciebie! – Blaszak dopiero po chwili zauważył, że z przejęcia zapomniał się i użył żeńskiej formy czasownika. Som źle na to reagował, więc szybko zmienił temat. – Opatrzę cię, ale musisz wstać. Dobrze wiesz, jak niebezpiecznie jest być nieprzytomnym w tej części Nory. Już zwróciłeś na siebie uwagę paru osób. Któraś z nich może spróbować czegoś głupiego, jeżeli będziesz tak leżał.
Robot schylił się lekko i wyciągnął rękę, by pomóc Somowi wstać. Ten najpierw spróbował zrobić to samemu, a dopiero kiedy się nie udało, przyjął pomoc. Razem udali się do Studni, gdzie mężczyzna przemywał sobie twarz i pił, dopóki nie poczuł się lepiej.
– A więc co się tam stało? – Blaszak zaczął jeszcze raz.
– Gorn jednak był razem z zabójcą. Mi pomogła mi uciec. Zabiłem psionika w samoobronie. A drugi z nich… Dostał to, na co zasłużył: poleży sobie trochę z tym samym nożem wbitym w to samo miejsce. Ale musiałem oberwać jakimś psychicznym atakiem. Wszystko jest zamazane…
– Zabrali cię do jakiegoś miejsca? Pamiętasz, jak tam trafić?
– Nie wiem. Ale nie będę szukać. Na razie zupełnie nie mam ochoty schodzić pod ziemię.
– Ale dorwałeś Gorna i tego psionika, jesteś tego pewien?
– Tak! – Som krzyknął stłumionym głosem, zirytowany. Przypomniało mu się, że nie powinien już tak łatwo denerwować się na robota, choć nie miał pojęcia, dlaczego. Dokończył przepraszającym tonem. – Jestem pewien.
– O to mi właśnie chodzi. Dlaczego nie masz żadnych wątpliwości, skoro wszystko inne ci się miesza?
– Nie wiem. – Blaszak miał rację. – Po prostu tak jest.
Som miał wrażenie, że coś było nie tak, ale mógł określić, co dokładnie. Jak przez mgłę pamiętał, że dwóch mężczyzn pomagało mu przejść w stronę powierzchni. Na początku sądził, że są to wspomnienia z chwil, gdy niesiono go do kryjówki, ale nie zgadzał się kierunek. W dodatku miał przed oczami obraz łysego człowieka, a włosy Gorna nie były nawet przerzedzone. Co do Chirriego, nie mógł się zdecydować, co tak naprawdę pamięta. Ta niepewność sprawiała, że potrzebował jeszcze paru chwil spokoju, a Blaszak tylko się dopytywał i dopytywał. Jeśli nawet miał rację, to i tak tylko go tym irytował. Som kazał robotowi milczeć, choć ciągle nie opuszczało go wrażenie, że powinien być dla niego bardziej uprzejmy.
Gdy tak siedział obok Blaszaka, znikąd pojawiła się kotka. W odruchu chciał ją podrapać za uchem, choć normalnie by tego nie zrobił. W tym przypadku przynajmniej częściowo pamiętał, dlaczego chce to zrobić – Mi miała jakiś udział w jego uwolnieniu, choć nie był wstanie sobie przypomnieć, jaki.
Ona jednak odsunęła się przed jego ręką, cała nafukana. Nie wiedział, o co może jej chodzić. Postanowił, że podziękuje jej kiedy indziej. Na razie najchętniej opuściłby Norę, ale nie miał żadnego konkretnego celu, a nie mógł się zdecydować na żaden losowy kierunek podróży. W dodatku powinien przed wyruszeniem odwiedzić maga, żeby ten przyjrzał się jego sińcom i zbadał, czy któryś z nich nie skrywał czegoś poważniejszego. Był też zwyczajnie zmęczony całą tą zabawą. Potrzebował odpoczynku.
A zatem czekał go sen w Norze. Nigdy tego nie lubił – zawsze wolał przebywać na otwartej pustyni, nawet pomimo tych wszystkich zagrożeń – ale teraz dodatkowo nie podobał mu się ten pomysł. Choć był pewien, że pozbył się czyhających na jego życie mężczyzn, nadal się podświadomie czegoś obawiał. Jednak uznał ziewając, iż nie zawsze ma się wybór. Być może, pomyślał, porządna drzemka sprawi, że przypomnę sobie, co tak naprawdę zdarzyło się tam, w podziemiach?
Wiosna 2013
Komentarz: długość powyżej 100 000 znaków, kilku bohaterów, różne miejsca akcji… W zasadzie napisałem mikropowieść. A pomyśleć, że po pierwszym opowiadaniu – które jest prawie o połowę krótsze – początkowo nie zamierzałem tworzyć nic równie długiego. Zabierając się za to, nie planowałem, że rozwinie się aż tak bardzo. Napisałem jednak dwie pierwsze sceny, a dalej jakoś samo poszło.
Issander
Pozostałe opowiadania z serii:
– Inanis I: Człowiek i jego robot
A tak, podobało się. :-)
Ale będę się czepiać szczegółów: Blaszak twierdzi, że dwa zdania fałszywe nie mogą być sprzeczne. Dlaczego nie? 2+2=3; 2+2=5. Fałszywe? Fałszywe. Sprzeczne? Sprzeczne. Taki rozsądny robot powinien o tym wiedzieć.
Były jeszcze jakieś usterki językowe, ale już nie pamiętam co i gdzie. ;-)
Babska logika rządzi!
Ups. Taka wtopa. Nigdy więcej pisania od zmierzchu do świtu, bo potem takie bujdy się wślizgują... Ech, kogo ja kituję, i tak będe klepał w klawiaturę nocami :) Dobrze, że przynajmniej miałem jeszcze czas, żeby to poprawić. Dzięki.
ironiczny podpis
Oj tam, od razu wtopa... Jeśli Blaszak jest kobietą, to można to zwalić na karb "kobiecej logiki". Tylko jakoś nie przepadam za tym określeniem. ;-)
Babska logika rządzi!
Kamizelka to część stroju, obecnie i męskiego, i kobiecego, bez rękawów. Tak z zasady. "Podparł się na bokach"? Nie za bardzo chwytam ten zwrot...
Pozdrówko.
http://sklep.intergo-bochnia.pl/environment/cache/images/300_300_productGfx_cd67244f3cf2ee46b773a2d495346594.jpg
Ale oczywiście masz rację z tą kamizelką. Zresztą w Inanisie nie mają takich bajerów, jak ten ze zdjęcia.
ironiczny podpis
Świat się Tobie rozrasta i rozrasta, Issandrze.
Dajesz, gościu, dajesz z resztą pomysłów. Przelewaj je w tekst.
Kolejna odsłona Inanisa jak zwykle doskonała.
Jak już wydasz książkę, to kupuję w ciemno :)
Infundybuła chronosynklastyczna
Cholernie przegadane. Po co tyle zupełnie niepotrzebnych dialogów?
Choć pewnie nie jestem, jak to się teraz mówi, targetem na takie rzeczy.
Pewnie dlatego, że osobiście jestem fanem przegadanych tekstów :) Może kiedyś mi się odmieni i przestanę się skupiać na dialogach i myślach bohaterów, ich charakterach i psychice, a zacznę na wydarzeniach dziejących dookoła nich.
ironiczny podpis
Jakimś cudem [nie mam pojęcia, jakim] nie przeczytałam ani jednego opowiadania z serii INANIS. Ale nic straconego. Właśnie sobie skopiowałam wszystkie opowiadania do pliku, przekonwertowałam i wrzuciłam na tablet. Mam książkę za darmo! Muahahaha! ^^
Przeczytam i wydam opinię zbiorczą, że tak to ujmę :)
Super! Właśnie tak w zamierzeniu powinny być one czytane. Mam jeszcze cztery zaplanowane teksty (z czego jeden już napisany) i przygotuję wersję finalną - zbiór opowiadań. No, może mi po drodze jeszcze wskoczy do głowy jakiś pomysł na miniaturę :-)
ironiczny podpis
Nie zniechęciła mnie długość opowiadania. Przeczytałam je z przyjemnością, jakkolwiek niektóre fragmenty wydały mi się rozciągnięte nieco ponad miarę, ale jeszcze w granicach przyzwoitości. ;-)
Zastanawiające, że można umiejscowić bohaterów w dość nieciekawym, szalenie monotonnym, środowisku, kazać im wędrować przez pustynię, a jednocześnie opisać ich poczynania w sposób tak zajmujący.
Pozostaje mi tylko nadrobić zaległości i przeczytać Twoje wcześniejsze opowiadania.
„…fakt, że do nas dołączyłeś, są prawdziwymi błogosławieństwami dla naszej grupy”. –– Powtórzenie.
„W tym czasie Blaszakowi udało się wreszcie nadrobić dzielący ich dystans i dołączył do niego przy trupie”. –– Czy Blaszak, dotarłszy do trupa, dołączył do dystansu? ;-)
„Nieotrzymawszy żadnej odpowiedzi, Blaszak…” –– Nie otrzymawszy żadnej odpowiedzi, Blaszak…
„Robot spojrzał się na swojego właściciela…” –– Robot spojrzał na swojego właściciela…
„Zarówno robot, jak i człowiek wiedzieli, co zamierza powiedzieć drugie z nich”. –– Zarówno robot, jak i człowiek, wiedzieli, co zamierza powiedzieć drugi z nich.
„Rana zasklepiła się całkowicie podczas waszej małej wymiany zdań. Myślę, że mógłbym wstać, gdybym chciał... ale lepiej zrobię, jeżeli na razie nie będę się ruszał, żeby proces mógł się bez przeszkód zakończyć. Straciłem sporo płynów i przydałoby się, bym się teraz nawodnił. – Gdy skończył mówić, chwycił pojemnik i zaczął ostrożnie pić. Minęło sporo czasu, nim skończył”. –– Myślę, że wystąpił namiar zaimków się oraz czasowników zakończył/skończył.
Może: Rana zasklepiła się całkowicie podczas waszej małej wymiany zdań. Myślę, że mógłbym wstać, gdybym chciał... ale lepiej zrobię, jeżeli na razie pozostanę w bezruchu, żeby proces mógł bez przeszkód dobiec końca. Straciłem sporo płynów i warto , bym teraz się nawodnił. – Gdy to powiedział, chwycił pojemnik i zaczął ostrożnie pić. Minęło sporo czasu, nim przestał.
„To tylko kot, nie przejmuj się nim. – Wyjaśnił Som. Nie do końca podobało mu się słowo „towarzysz” użyte w tym kontekście. – Wcześniej się tobą zainteresował, ale teraz pewnie bawi się jakimś karaluchem, czy coś. – Nie jesteś już pół-martwy, więc nie ma jak napić się twojej krwi, przeszło mu przez myśl”. –– To tylko kot, nie przejmuj się nim/nie zwracaj na niego uwagi – wyjaśnił Som. Nie zachwyciło go słowo „towarzysz” użyte w tym kontekście. – Wcześniej był tobą zainteresowany, ale teraz pewnie jest zajęty jakimś karaluchem, czy coś. – Nie jesteś już półmartwy, więc nie ma jak napić się twojej krwi, przeszło mu przez myśl.
Zredukowałam pięć się do dwóch, może jednego.
„Tylko on się liczył, bowiem wszyscy pozostałe osoby…” –– Tylko on się liczył, bowiem wszystkie pozostałe osoby…
„Skoro wyczytał twoim umyśle, że jesteś zdolny do regeneracji…” –– Skoro wyczytał w twoim umyśle, że jesteś zdolny do regeneracji…
„Potrząsnął sztyletem w geście wyrażającym determinację. Tym samym, który wcześniej tkwił w jego boku…” –– Czy wcześniej w boku Gorna tkwił gest wyrażający determinację? ;-)
„Odparł po chwili Gorn, odwzajemniając spojrzenie z uśmiechem”. –– Gorn potrafił odwzajemniać uśmiechnięte spojrzenia? ;-)
Może: Odparł po chwili Gorn, z uśmiechem odwzajemniając spojrzenie.
„A jeśli jednakj jakiś bóg jest, to jego także”. –– Literówka.
„…a obecnie znajdujemy się w czyścu”. –– …a obecnie znajdujemy się w czyśćcu.
„Czyli to, co w tej chwili zapewne obydwoje sądzimy o sobie nawzajem…” –– Czyli to, co w tej chwili zapewne obydwaj/obaj sądzimy o sobie nawzajem…
Obydwoje, to mężczyzna i kobieta. Tu rozmawiają mężczyźni.
„Już wcześniej wyraził chęć pomocy w złapaniu jego niedoszłego zabójcy…” –– Już wcześniej wyraził chęć pomocy w złapaniu swojego niedoszłego zabójcy…
„Czasem za walutę służyły niewielkie i wytrzymałe klejnoty, który sporo nagromadziło się w Inanisie…” –– Literówka.
„Opieranie się nim leżało w naturze tego świata”. –– Pewnie miało być: Opieranie się im leżało w naturze tego świata.
„Podróż zajęła dłużej, niż planowali…” –– Ja napisałabym: Podróż trwała dłużej, niż planowali…
„Choć mogłoby się wydawać, że plac wokół Studni stanowił w tym celu idealne miejsce…” –– Ja napisałabym: Choć mogłoby się wydawać, że plac wokół Studni stanowił idealne miejsce do tego celu…
„Som wiedział, że niewielu pomagało żebrakom. Nie obwiniał ich o to…” –– Nie obwiniał ich za to…
„Rotacja twarzy w tej części Nory była ogromna”. –– Czy w innych częściach Nory rotacji podlegały inne fragmenty ciała człowieka? ;-)
„…szybko traciła wiarygodność, niezbędną do Handlu, a bez niego zadanie stawało się o wiele trudniejsze”. –– …szybko traciła wiarygodność, niezbędną do Handlu, a bez niej zadanie stawało się o wiele trudniejsze.
„Nie stanowiło tajemnicy, że ci, co za wszelką cenę chcieli uniknąć jedzenia ludzkiego mięsa…” –– Nie stanowiło tajemnicy, że ci, którzy za wszelką cenę chcieli uniknąć jedzenia ludzkiego mięsa…
„Dlatego też wytworzył się system dystrybucji pociskami…” –– Dlatego też wytworzył się system dystrybucji pocisków… Lub: Dlatego też wytworzył się system obrotu pociskami…
„Z przyniesionego pocisku czołgowego bądź armatniego, będących bez pożytku dla nikogo poza nim, potrafił samemu przygotować chałupniczymi metodami trochę amunicji na wymiar”. –– Z przyniesionego pocisku czołgowego bądź armatniego, będącego bez pożytku dla każdego poza nim, potrafił sam przygotować, chałupniczymi metodami, trochę amunicji na wymiar. Lub: Z przyniesionych pocisków czołgowych bądź armatnich, będących bez pożytku dla każdego poza nim, potrafił sam przygotować, chałupniczymi metodami, trochę amunicji na wymiar.
„Gdy już znaleźli się na zewnątrz i oddalili się nieco, Som mógł się wreszcie zaśmiać”. –– Powtórzenia.
„…że nam na nich zależy i będziem chętni je odkupić”. –– Literówka.
„…za bardzo się mnie boi, zresztą tak samo, jak kogokolwiek innego”. –– Ja napisałabym: …za bardzo się mnie boi, zresztą tak samo, jak wszystkich innych.
„Rozpoczęli żmudny obchód po sklepach w Norze”. –– Wolałabym: Rozpoczęli żmudny obchód sklepów w Norze.
„Czy ze względu na twoją nieuchronną, okrutną zemstę? – powiedział pół-żartem Gorn…” –– …powiedział półżartem Gorn…
„Może sam być spróbował znaleźć na nie odpowiedź…” –– Literówka.
„Sprzedawca spojrzał się na nich chciwie”. –– Sprzedawca spojrzał na nich chciwie.
„Miał związane ręce za plecami”. –– Ręce miał związane za plecami.
„Spytał się mnie, co zrobi samotny wędrowiec…” –– Spytał mnie, co zrobi samotny wędrowiec…
„Końcówką ogona bezwiednie tupała o deski”. –– Końcówką ogona bezwiednie uderzała o deski.
Można tupać stopami, racicami czy kopytami, ale nie można tupać ogonem.
„Gorn przejechał powoli po policzku jeńca, zostawiając płytką szramę”. –– Gorn przejechał powoli po policzku jeńca, zostawiając płytką ranę.
Szrama to brzydki ślad po zagojeniu rany.
„Nadstawił ręce pod kapiącą mu z brody krew i próbował wycelować tak, żeby krople spadały bezpośrednio na sznurek”. –– Wcześniej piszesz: „Som miał tylko chwilę, by zorientować się w swojej pozycji, nim z ciemności nadszedł kolejny cios. Spostrzegł, że siedzi na krześle. Miał związane ręce za plecami”. –– Jak, mając ręce związane za plecami, można je nadstawić pod krew kapiącą z brody???
„Som kucnął nad leżącym mężczyzną z nożem w ręku”. –– Czy leżący mężczyzna miał nóż w ręku? ;-)
Może: Som, z nożem w ręku, kucnął nad leżącym mężczyzną.
„Milczący do tej pory bez ruchu Som jednym celnym ruchem wbił nóż pod żebra Gorna”. –– Milczący, do tej pory bez ruchu, Som, jednym celnym pchnięciem wbił nóż pod żebra Gorna.
„Wstał i kopnął powoli tracącego przytomność przeciwnika, który próbował jeszcze wyciągnąć ostrze ze swojego ciała spazmatycznymi ruchami”. –– Dlaczego kopnął go powoli? ;-)
Wstał i kopnął, tracącego powoli przytomność, przeciwnika, który próbował jeszcze, spazmatycznymi ruchami, wyciągnąć ostrze ze swojego ciała.
„Pomyśl, jaki efekt miałoby na ludziach gdyby mu się powiodło”. –– Nie rozumiem tego zdania, jest nieczytelne.
„Spojrzał się na Gorna z bezczelnym uśmiechem”. –– Spojrzał na Gorna z bezczelnym uśmiechem.
„Słaniając się na luźnych kończynach, mężczyzna z trudem wydostał się z głębin Nory”. –– Kończyny, tzn. nogi i ręce, można rozluźnić, ale nie wydaje mi się, by kończyny mogły być luźne.
Ja napisałabym: Słaniając się na miękkich nogach, mężczyzna z trudem wydostał się z głębin Nory. Lub: Mężczyzna, ledwo trzymając się i słaniając na nogach, z trudem wydostał się z głębin Nory.
„Gdy pokonał ostatnią dzielącą go od powierzchni drabiną… –– Literówka.
„Som miał wrażenie, że coś było nie tak, ale mógł określić, co dokładnie”. –– Czy to zdanie nie powinno brzmieć: Som miał wrażenie, że coś było nie tak, ale nie mógł określić, co, dokładnie.
Pozdrawiam. ;-)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Wielkie dzięki, człowieku! Jeślibyś w ten sposób wypisała błędy w pozostałych opowiadaniach, oszczędziłabyś mi naprawdę sporo roboty przy opracowywaniu wspomnianej finalnej wersji :-)
ironiczny podpis
---> Issander, regulatorzy. W przypadku zgody regulatorów nie wykluczam współudziału.
Dziękuję za dostrzeżenie we mnie człowieka. ;-)
Przed chwilą jeszcze się wahałam, ale przeczytałam post Adama. Takim propozycjom chyba nie odmawia. Issandrze, jeśli nie pili Cię jakiś nieludzki termin, to, czytając pozostałe opowiadania, postaram się wypisać wszystko, co skaleczy mi oczy.
Pozdrawiam obu Panów.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
...chyba się nie odmawia. Zjadłam zaimek, cholera.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Tym bardziej nie wiem, jak mam Wam podziękować :-)
W poprzednim komentarzu chciałem raczej, jak bardzo już mi pomogłaś. Bądź co bądź, to opowiadanie to 1/3 materiału, który mam z Inanisa.
Oczywiście, nie rzucam żadnych terminów. Będę wdzięczny za każdy wypatrzony błąd.
ironiczny podpis
:-) Oj, Issandrze, lepiej rzuć jakimś terminem. Co Tobie po uwagach, przysłanych z jedenastoletnim opóźnieniem? :-)
Bardzo fajne :)
Przynoszę radość :)