
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Poprzednie opowiadania z serii:
– Inanis I: http://www.fantastyka.pl/4,8634.html
– Inanis II: http://www.fantastyka.pl/4,8643.html
– Inanis III: http://www.fantastyka.pl/4,8803.html
– Inanis IV: http://www.fantastyka.pl/4,8849.html
Ten tekst do nich nawiązuje, pojedynczo może być momentami niezrozumiały.
– To tylko ja. Z kawą – asystentka przerwała niezręczną ciszę, która zapadła po tym, jak Jory błyskawicznie doskoczył do niej, gdy tylko otworzyła drzwi i weszła do środka.
– Ach, tak… – wybąkał zdezorientowany mężczyzna. – Hm… przepraszam?
– Do tego spotkania zostało jeszcze całe dwadzieścia minut. Nie musisz się czaić zaraz przy wejściu.
Spostrzegła, że z zaskoczenia rozlała trochę płynu, bowiem filiżankę zdobiły ciemne zacieki. Podeszła do biurka i odstawiła napój, ale za późno. Trochę cieczy rozmazało jej się na palcach – całe szczęście niewiele, więc nie zrobiła sobie krzywdy.
– Nie powinieneś się tak ekscytować – rzuciła, mijając profesora. – W twoim wieku to nie wypada.
Powinnam zamiast tego zaparzyć melisę – dodała w myślach, kierując się już po chwili w stronę łazienki. Płucząc dłonie pod strumieniem wody zastanawiała się nad tym, jak dziecinni potrafią być czasem dojrzali, wykształceni mężczyźni.
W gabinecie Jory’ego rozchodziło się miarowe stukanie obcasów drogich butów, gdy jego rezydent raz po raz obchodził pomieszczenie naokoło. Myśli naukowca błądziły po różnych tematach, oscylując jednak wokół zbliżającego się wydarzenia, raz po raz układając się w nowy scenariusz nadchodzącej rozmowy. Niejasno zdawał sobie sprawę z tego, że przez zachowania takie, jak przed chwilą, jego autorytet w zespole spada, nie miało to jednak znaczenia. I tak od czterech lat nie osiągnęli zupełnie nic nowego. Dopracowywali tylko metody, szlifowali procedury.
Od wyniku tego spotkania zależało kontynuowanie badań. Oczywiście, mogę wyglądać na przesadnie przejętego – mówił do siebie w myślach, przyspieszając kroku – ale tak długo czekałem, by móc dokończyć swoją pracę. Młodzi tego nie zrozumieją. Mogą sobie pozwolić, by było im wszystko jedno: czas przepracowany w Instytucie będzie dobrze wyglądał w CV tak czy inaczej, w końcu samodzielne badania zaczną przeprowadzać dopiero za jakiś czas. A jeżeli o mnie mowa, ten moment może wpłynąć na to, jak – i czy w ogóle zostanę zapamiętany. Od niego zależy przyszłość!
Wreszcie mężczyzna otrząsnął się z rozmyślań i uznał, że najlepiej zrobi zaglądając po raz kolejny do przedłożonych mu danych o jego gościu. Zdążył przeczytać je dwukrotnie i był właśnie w trakcie analizowania wiadomości – tej, która to wszystko zapoczątkowała – gdy rozległo się pukanie do drzwi. Poprawił garnitur i zaprosił znajdującą się po drugiej stronie osobę do środka.
– Dzień dobry! Nazywam się profesor Jory Tarikstan. Arice Penty, jak mniemam? Miło mi panią poznać. Proszę siadać!
– Ja również o panu słyszałam – powiedziała kobieta, zajmując miejsce naprzeciwko biurka, a za nią do gabinetu wślizgnęła się asystentka Jory’ego. – Spodziewałam się raczej zastać ludzi pracujących nad skomplikowanymi maszynami…
– Zajmujemy się raczej tworzeniem projektów i programowaniem. Prototypy wykonuje specjalnie przeznaczony do tego dział. – Nie dodał, że ostatni raz miało to miejsce prawie dwa lata wcześniej. – Ale zanim przejdziemy do kwestii technicznych: czy napije się pani czegoś? Kawy, herbaty?
– Tak, kawy. Pod warunkiem, że będzie ciepła – odpowiedziała, a Jory zauważył nietkniętą przez niego filiżankę, która nadal stała w tym samym miejscu – a więc bezpośrednio przed Arice – jakby na nią czekała.
Asystentka z trudem powstrzymała się od uderzenia dłonią w czoło. Profesor – jak to mężczyzna – zignorował wszystkie jej próby dyskretnego zasugerowania mu tej informacji. Jednak gość, od razu rozładował sytuację śmiechem, a Jory kazał jej zabrać wystygnięty napój i przygotować nowy. Zanim wyszła, zwróciła jeszcze mimochodem uwagę na reakcję Arice. Jak dla niej, życzliwe rozbawienie starszej kobiety był zbyt perfekcyjne, wręcz wyszukane, by mogło pochodzić z głębszych warstw osobowości.
Po tym, jak jego podwładna opuściła pomieszczenie, naukowiec miał chwilę czasu, by ocenić osobę siedzącą po drugiej stronie biurka. Nie była młoda, ale spodziewał się osoby starszej, na tyle posuniętej w latach, by mogło to budzić desperację i stanowić przynajmniej częściowy powód jej zgłoszenia. Zamiast tego miał przed sobą kobietę, która mogła być jego rówieśniczką.
– Jak zapewne pani wiadomo, nasz Instytut… – Przerwała mu gestem dłoni.
– Jeżeli można, prawdopodobnie ta rozmowa zajmie całkiem sporo czasu. Wygodniej będzie nam mówić ze sobą, jeżeli od razu przejdziemy na „ty”.
– Oczywiście. W takim razie, jak zapewne ci wiadomo – kontynuował przygotowane wcześniej, maglowane w myślach zdanie – nasz Instytut zajmuje się zaawansowaną robotyką, natomiast ten w tym konkretny dziale pracujemy nad systemami komputerowymi wystarczająco sprawnymi, by mogły podołać zadaniom, jakie zostaną postawione przed maszynami w przyszłości.
– Próbujecie stworzyć sztuczną inteligencję. Odrobiłam zadanie domowe. – Zachichotała lekko po raz kolejny, co było przyjemnym widokiem. Jednak Jory zorientował się po chwili, że nie tylko on ocenia swoją rozmówczynię. Kiedy Arice się śmiała, jej oczy nie podążały za dyktatem ust, zamiast tego przyglądając mu się pilnie. Zaskoczony swoim odkryciem, odwrócił wzrok.
– Chciałem się tylko upewnić – wybąkał. – To jedynie kilka spraw, które trzeba wyjaśnić, nim będziemy mogli rozpocząć ewentualne procedury. Kolejną kwestię stanowi pani… twoje zdrowie psychiczne. Czy stwierdzone zostały jakichkolwiek przypadłości w tej sferze? – Zaprzeczyła. – Jest to kluczowe ze względu na istotę opracowanych przez nas metod. Nie możemy ryzykować: zamierzamy zastosować tę technologię po raz pierwszy i nie wiemy, jak mogłoby to wpłynąć na efekt końcowy. Dlatego zanim zaczniemy, zajmie się tym sztab psychologów. Odkrycie jakiejkolwiek choroby niestety skończy się odrzuceniem kandydatury.
– To żaden problem.
Drzwi do gabinetu otworzyły się. Asystentka wniosła kawy i opuściła pomieszczenie.
– A co z postawionym przeze mnie warunkiem? – Arice zabrała się za rozrywanie i opróżnianie jednorazowych tubek z cukrem.
– Z niewielkimi oporami, ale cały zespół wyraził zgodę – odpowiedział dopiero po chwili Jory, jakby nie miał ochoty poruszać tego tematu.
– Jakież problemy mogłeś przy tym napotkać? Nie wydawało mi się to trudne do spełnienia.
– Nie zrozum mnie źle… Pomysł jest sensowny i prędzej czy później na pewno by od kogoś wyszedł, jednak niektórzy sądzą, że na tym etapie jest zbyt wcześnie na wprowadzanie takich rozwiązań. Normalnie rozważalibyśmy tego typu… dodatkowe funkcje, dopiero posiadając działający prototyp i planując konstrukcję kolejnych maszyn.
– Lecz jeśli wezmę udział w projekcie, nie będę mogła dopilnować, by to rozwiązanie zostało wprowadzone w produkcji seryjnej, prawda? Dlatego muszę nalegać, by zastosowano je we wszystkich modelach, łącznie z pierwszym.
– Rozumiem. I właśnie argumentując, jak bardzo jest to dla ciebie istotne, udało mi się przekonać moich kolegów. – Prawda była taka, że większość z nich zgodziła się jedynie wiedząc, że kolejna taka szansa długo nie nadejdzie, być może wcale. – Poza tym naprawdę zgadzamy się z tym pomysłem. Padła nawet propozycja, by roboty wyposażyć w bazy danych rozszerzone choćby o twarze poszukiwanych listami gończymi.
– Nie pomyślałam o tym. Ciekawe rozwiązanie, ale pozostające poza kręgiem moich zainteresowań. To pewnie dlatego, że moja praca każe mi się skupiać się raczej na zaginionych, niż przestępcach.
– Mhm. Słyszałem o twojej fundacji. – Jory nie wiedział, czy poruszenie tego tematu jej nie zdenerwuje.
– Doprawdy? – odparła z przekąsem, lecz nic nie świadczyło o tym, by poczuła się urażona. – A zatem czytujesz gazety…
Sprawa trafiła na pierwsze strony pism i portali internetowych kilka miesięcy wcześniej. Wbrew temu, co powiedziała Arice, profesor dowiedział się o niej dopiero podczas czytania zebranych przez jego asystentkę informacji. Nie miał zainteresowania w podobnych artykułach, bowiem orientował się, że poruszając one tylko tematy zastępcze. Tego typu wydarzenia budziły co prawda wiele emocji, ale nie niosły ze sobą żadnych istotnych konsekwencji. Spróbował wytłumaczyć, jakie jest jego podejście do tej kwestii.
– Nie musisz się przejmować. To było dawno i zdążyłam się od tego odciąć. Dział Spraw Niewyjaśnionych zawsze koncentrował na sobie jedynie niewielką część naszych wysiłków i ze względu na swoją naturę musiał posługiwać się specyficznymi metodami. Zdarzyło im się posunąć za daleko i oskarżyć na łamach jakiegoś brukowca instytucje rządowe o odpowiedzialność za niektóre z zaginięć. Ktoś zrobił z tego sensację, a ja popełniłam dodatkowy błąd, badając sprawę samodzielnie, zamiast od razu zdementować te doniesienia i zakończyć współpracę. Prasa domagała się mojej głowy, nie przyjmowała oczywiście takiego tłumaczenia, więc zadbałam, by fundacja znalazła się w dobrych rękach, po czym ustąpiłam. Pośrednio to dzięki nim jestem teraz tutaj. Nie muszę o nic dbać, więc mogę poświęcić się dla dobra nauki – uśmiechnęła się do Jory’ego.
– Interesująca nazwa. Czy nie wszystkie zaginięcia są właśnie takie – niewyjaśnione?
– Och, wbrew niej był to po prostu zespół quasi-detektywów, którzy zajmowali się sprawami budzącymi nasze wątpliwości, gdy dotyczyły one samych zaginionych i zgłaszających. Miał na koncie kilka sukcesów, o ile można tak nazwać zdemaskowanie próby sfałszowania swojej śmierci czy też odkrycie, że poszukiwane dziecko zostało tak naprawdę zabite przez rodziców.
– Rozumiem. Ale widziałem też wzmiankę o tym, że nie było to jego jedyne zadanie.
– Owszem. Unikaliśmy tego tematu. Ludzie tracą zaufanie do organizacji, które zajmują się czymkolwiek powiązanym z niezwykłymi zjawiskami. To, że nasza fundacja była całkiem poważną i dobrze funkcjonującą instytucją, nie miałoby już więcej znaczenia. Ale potem i tak zasadniczo skończyła się nasza publiczna wiarygodność, więc ta sprawa przestała stanowić konieczność.
– Więc Dział miał badać paranormalne przyczyny zniknięć?
– Miał badać jakiekolwiek przyczyny. Sukcesem jest bez wyjątku określenie, co tak właściwie sprawiło, że dany człowiek zaginął. Nieważne, jak bardzo byśmy się nie starali, znaczna część przypadków pozostaje i tak niewyjaśniona. Jednak poza niemożnością rozwiązania zagadki, zazwyczaj brak jest także podstaw, by wykluczyć jakiekolwiek potencjalne rozwiązanie. Gdy to się dzieje, w pobliżu nie ma nikogo znajomego dla osoby zaginionej, świadkowie niczego nie wiedzą, nie można prześledzić trasy, którą ten ktoś podróżował, ani powiedzieć, co robił… Ale czasem zdarzają się sytuacje, w których trzeba stawiać bardziej niekonwencjonalne hipotezy. Na przykład ofiara udaje się do ubikacji w centrum handlowym i nigdy z niej nie wychodzi. Są kamery, mnóstwo przechodniów, tylko człowieka nie ma. Albo inny przykład: rodzina zastaje puste mieszkanie, zamknięte. Gdy już dostają się do środka z pomocą policji, okazuje się, że klucze i dokumenty krewnego zostały w środku…
– Hm… Rzeczywiście, ciężko pozbyć się skojarzeń. Czy właśnie w ten sposób zaginął twój narzeczony?
– Widzę, że odrobiłeś swoje zadanie domowe lepiej ode mnie. Nie mam ochoty raczej teraz o tym mówić – ucięła uprzejmie, lecz stanowczo.
Jory zorientował się, że najwyraźniej zadał o jedno pytanie za dużo. Czuł potrzebę poznania powodu, dla którego ta kobieta była gotowa na tak wielkie poświęcenie, lecz nie powinien ryzykować odstraszenia jej od tego pomysłu. Postanowił przejść do dalszej części swojego tłumaczenia.
– Zostawmy to. Jeżeli pozwolisz, opiszę teraz to, nad czym dokładnie pracujemy oraz co cię czeka, jeżeli przejdziesz do dalszego etapu eksperymentu – a także dlaczego nie znalazł się żaden chętny przed tobą. Zapewne orientujesz się w tym całkiem dobrze, nie ukrywamy tych informacji, ale i tak nie mogę niczego pominąć. Ze względu na naturę naszych prac wyjątkowo ważne jest, byś przed wyrażeniem zgody była świadoma tego, co ma nadejść, ze wszystkimi szczegółami.
– A więc zaczynaj – zachęciła go.
– Współczesne komputery, mimo znacznego przyspieszenia w ostatnich latach tempa przetwarzania danych, nadal nie są w stanie poradzić sobie z ogromną ilością problemów na poziomie porównywalnym z ludźmi. Rozpoznawanie twarzy, tłumaczenie z jednego języka na drugi, wyznaczanie trasy w rzeczywistym otoczeniu. Został nawet sformułowany „paradoks”, z którego wynika, że zadania obliczeniowe trudne dla ludzi mogą z łatwością przeprowadzić nawet prymitywne urządzenia. Natomiast banalne dla nas czynności, wykonywane nawet często nieświadomie, okazują się w istocie dla klasycznych komputerów niesamowicie skomplikowane. Sztucznym sieciom neuronowym udało się rozbudzić wiele oczekiwań, jednak wbrew im ten wynalazek pozwolił rozwiązać tylko część problemów. Tymczasem bez poprawy funkcjonowania procesorów konstrukcja użytecznych robotów o możliwościach zbliżonych do człowieka pozostanie mrzonką. Aby przełamać tę barierę, pracujemy nad nowocześniejszą strukturą, maksymalnie zbliżoną do naturalnego pierwowzoru. Jednak oprócz samej maszyny potrzebujemy także oprogramowania. Dla osiągnięcia możliwie najszerszych możliwości niezbędne jest zarejestrowanie dokładnych metod funkcjonowania mózgu, przetworzenie ich i przeniesienie na komputer. Chodzi o stworzenie z nich systemu operacyjnego dla naszego pierwszego, prawdziwie funkcjonalnego robota.
– Oto słowa kogoś, kto chwilę temu był gotów wyśmiać badanie zjawisk paranormalnych.
– Och, to wszystko jest całkiem realne. Posiadamy niezbędną technologię. Problem leży właśnie w poznaniu, jak działa ludzki rozum. Do teraz znaczna część procesów w nim zachodzących pozostaje dla nas absolutną tajemnicą. Nie istnieje inna przyczyna, dla której stoimy w miejscu.
– A więc musicie zbadać, jak funkcjonuje mózg. Rzeczywiście, to sensowny powód, by instytut zajmujący się robotyką mógłby poszukiwać ochotnika do badań anatomicznych.
– Tak. Jednak znalezienie go okazało się zadaniem nad wyraz trudnym. Byłoby łatwiejsze, gdybyśmy mogli ukryć ten jeden fakt… Lecz warunkiem otrzymania zgody na taki eksperyment było postawianie tej sprawy tak jasno, jak tylko się da. W dodatku pracownicy Instytutu, wliczając mnie, nie czuliby się dobrze wiedząc, że stosowaliśmy na tym etapie jakiekolwiek matactwa, czy też manipulacje. Cokolwiek mówi się o ludziach nauki, nie odebrano nam sumień. Dlatego będę szczery: jakkolwiek prawdopodobnie nie znajdzie się żaden inny ochotnik gotów się do nas zgłosić, to nikt nie powie ci złego słowa, jeżeli jednak zrezygnujesz. Niektórzy pewnie nawet byliby zadowoleni, gdyby mimo wszystko nie udało nam się sfinalizować tego projektu. Powoli zaczęliśmy się tutaj przyzwyczajać do takiej myśli.
– Profesorze, wiem, że badanie będzie śmiertelne.
Jory zatrzymał się na chwilę, jeszcze raz starając się wywnioskować coś na temat swojej rozmówczyni. Nie wydawała się mu aż tak zdesperowana, by mógł liczyć na sukces. Jeżeli jej o tym powie, to kobieta z pewnością zrezygnuje i przekreśli tym samym szanse na dokonanie się jego największego odkrycia. Z drugiej strony nie mógł, nie powinien od nikogo oczekiwać takiego poświęcenia. Zdecydował się mimo wszystko zagrać w otwarte karty.
– Tu nie chodzi o letalność. – To słowo brzmiało według niego lepiej. – Gdyby był to jedyny problem, już dawno dysponowalibyśmy wynikami naszych prac. Szpitale, hospicja i cele śmierci są pełne potencjalnych chętnych. By móc do końca zarejestrować wszystkie dane, na których nam zależy, niezbędne będzie analizowanie funkcjonującego mózgu. Będziemy się starać, ale nie możemy zagwarantować ani tego, że badanie będzie bezbolesne, ani choćby powiedzieć, jak długo zajmie nam, nim uzyskamy wszystko, co niezbędne. Od pewnego etapu obiekt nie będzie nawet w stanie poprosić o przerwanie eksperymentu. Tak – tym, co odstrasza ludzi, jest właśnie konieczność prowadzenia obserwacji przyżyciowej. – To wyrażenie także prezentowało się ładniej od swojego odpowiednika, którym była wiwisekcja.
Jory zastanawiał się, jak zareaguje Arice. Czy jego szczerość się opłaci? A może jednak powinien rozciągnąć w czasie dzielenie się tą wiedzą, tak jak z początku planował? Skarcił się w myślach za takie kalkulowanie. Sprawa była zbyt poważna – nie chodziło przecież o przekonanie kogoś, by zagrał z nim w nielubianą grę czy obejrzał inny niż preferowany film.
– Muszę zapalić – powiedziała tylko.
– W całym budynku panuje zakaz ze względów bezpieczeństwa – wydusił z siebie automatycznie. Nie przewidział takiej reakcji.
– Nie szkodzi. Mamy dziś ładną pogodę. Dotrzymasz mi towarzystwa?
Jory przez chwilę szukał wymówki. Zgodził się, nie znalazłszy żadnej.
Wychodząc z budynku minęli asystentkę profesora, która zareagowała posyłając mu pytające spojrzenie. Jak zwykle miała w ręku jakieś papiery. Ze względu na zastój w Instytucie ciężko było znaleźć cokolwiek sensownego do roboty, co w jakiś sposób jednak zawsze jej się udawało. Naukowiec poczuł się zobowiązany, by rzucić na odchodnym, że za chwilę będą z powrotem.
– Palisz? – Otworzyła nową paczkę i wyciągnęła w jego kierunku.
– W zasadzie nie, ale zdarzało się. Ciężko powiedzieć, żebym kiedykolwiek naprawdę to robił albo kiedykolwiek rzucił. Byliśmy młodzi, studiowaliśmy, różne rzeczy się robiło na imprezach…
– Ja też nie. – Wysuniętą ręką wykonała zachęcający gest i Jory skusił się, pchnięty jakimś impulsem. – Nazwij to kobiecą intuicją, ale tę paczkę kupiłam dopiero dzisiaj, idąc tutaj.
Zorientowali się jednak zaraz, że żadne z nich nie posiadało zapalniczki. Profesor musiał podejść do pobliskiego kiosku. Gdy wracał, przypomniało mu się coś, co spostrzegł jeszcze w czasach, gdy zdarzało mu się popalać, nie zawsze tytoń: dorośli ludzie intuicyjnie dbają o to, by być odpowiednio postrzeganymi, tymczasem przy papierosie cała ta fasada opada i ruchy palacza stają się o wiele bardziej naturalne.
Podpalając koniuszek tytoniowego zwitka przyglądał się Arice, próbując cokolwiek wywnioskować z jej zachowania. Teoria mogła być prawdziwa, jednak czytanie z oblicz, gestów czy tonów nigdy nie szło mu zbyt dobrze – co prawdopodobnie było, jak uważał, główną przyczyną jego rozwodu. Spostrzegł jedynie, że jej ruchy nabrały większej swobody. Zamiast na niego, tak jak wcześniej, spoglądała w dal. Jory bał się nadinterpretacji – palący rzadko kiedy patrzą w dół, ich oczy akomodują się bowiem względem położonego blisko nich przedmiotu, co szybko staje się męczące. Jednak było coś melancholijnego w jej wzroku.
Profesor sądził, że kobieta może zastanawiać się nad rezygnacją. To był jednak dobry znak dla eksperymentu – świadczył o tym, że do tej pory jeszcze się nie poddała.
– Paliłam przez sześć lat, po tym, kiedy to się stało… Sommari zniknął tak nagle. Byłam młoda i zupełnie nieprzygotowana na coś takiego.
– Sommari? – Jory spróbował się zaciągnąć i niemal natychmiast przeszedł w kaszel, nie mogąc dokończyć pytania.
– Nie lubił długich imion. Skrócił swoje do jednej sylaby, gdy tylko skończył osiemnaście lat. Pewnie widziałeś tylko to nowe w czymkolwiek, co czytałeś na mój temat, nic dziwnego zresztą. Ale ja znałam go na długo przed tym i nigdy nie potrafiłam się odzwyczaić.
– Byliście… ekh, ekh… narzeczonymi?
– Łatwiej określić to w ten sposób, prawda? W istocie nie zamierzaliśmy w ogóle brać ślubu. Kiedy wreszcie mogliśmy to zrobić, byliśmy już ze sobą na tyle długo, że sam akt wydawał się wyprany z jakiegokolwiek znaczenia.
– Mieliście wtedy ledwo ponad dwadzieścia lat, nie? Rozumiem twoją determinację do stworzenia fundacji, próby rozwiązania tej zagadki. Ale zajmować się prowadzeniem jej przez prawie trzy kolejne dekady? Miałem żonę, wiesz? To była ważna część mojego życia, ale wątpię, żeby mogła odpowiadać za moją inspirację, nie po tak długim czasie.
– Miałeś? – spytała, skupiając na nim spojrzenie.
– Nie żyje – odparł.
– Przykro mi. – Słowa te padły odruchowo i bez cienia wspomnianej w nich emocji.
– Nie szkodzi. Rozwiodła się ze mną półtora roku wcześniej.
– Więc straciłeś ją dwa razy…
Ponownie zwróciła swe oczy ku nieokreślonemu punktowi w oddali. Zaciągnęła się po raz ostatni i zgasiła papierosa. Jakiś nieznany Joremu mężczyzna minął ich, wchodząc do budynku.
– Sommari był… – zaczęła po chwili, ale urwała, nie potrafiąc dokończyć zdania. – Oddaliliśmy się od tych czasów z pewnością bardziej, niż byśmy chcieli, ale postaraj się przypomnieć sobie, jak to wtedy było. Obecnie wybierasz sobie znajomych, wtedy wszyscy nimi byli, nawet jeśli ich nie lubiłeś. Z byle irytującym dzieckiem sąsiadów mamy więcej wspomnień, niż obecnie z dobrym znajomym z pracy, taka jest prawda. W dodatku są one silniejsze, mocniej nacechowane emocjonalnie. Spędzaliśmy ze sobą niemal cały czas. Spotkanie kogoś naprawdę pasującego do ciebie na tym etapie jest bardzo mało prawdopodobne. Nawet, jeżeli dobrze ci się z kimś przebywało, spodziewałeś się, że wasze ścieżki mogą się rozejść, albo że któreś z was może się po paru latach zmienić. Ale wyobraź sobie dwoje ludzi, w przypadku których tak się nie dzieje, których osobowości zmierzają w dokładnie tym samym kierunku. To był niemal cud, ale nigdy nie odniosłam tego wrażenia obcości, które prędzej czy później pojawiło się we wszystkich moich relacjach mających korzenie we wczesnych latach życia. Później, w miarę upływu czasu, zaczynają łączyć się cechy dzieciństwa z dorosłością. Nie tylko ktoś jest twoim partnerem z wyboru, lecz także twoje wspomnienia aż do samego niemal początku są z nim związane. Nawet te złe – on zawsze się w nich przewija, pociesza, pomaga, broni. Cokolwiek może się potem zdarzyć, nie ma znaczenia. Możesz szukać krótkiej odmiany, pożądać innego mężczyznę, ale nie wyobrażasz sobie, byś mógł spędzić życie z kimkolwiek innym. A kiedy on odchodzi, czujesz się, jakby umarła część ciebie.
Jory chciał coś dodać, ale zauważył, że Arice raczej nie oczekuje odpowiedzi.
– Wezmę udział w waszym eksperymencie – dała wyraz swojej determinacji – ale mam jeszcze jeden warunek. I tak bym o to spytała, ale teraz zyskałam pewność, że skala mojego poświęcenia, a także wasza determinacja są wystarczająco duże, bym mogła zmienić prośbę w żądanie. Powiedz mi: będziecie badać funkcjonowanie mojego mózgu, a więc między innymi rejestrować jego stany, prawda?
– Hm… tak.
– A stworzona przez was maszyna będzie funkcjonować w sposób skopiowany względem tego, jaki zaobserwujecie?
– Dokładnie.
– Tak więc po zakończeniu eksperymentu będziecie dysponować zapisem mojej jaźni, a także robotem, którego czysty umysł będzie funkcjonować dokładnie tak, jak mój. Czy dobrze wnioskuję, iż są to dwa elementy niezbędne do… odtworzenia mojej świadomości w pamięci maszyny?
– Teoretycznie rzecz biorąc, tak. Prognozujemy, że w przyszłości będzie można użyć ulepszonej wersji tej samej metody, by „wgrywać” ludzi w zasoby cyfrowe. – Jory westchnął ciężko. –Ale jeżeli taka będzie twoja prośba, to… mimo wszystko nie możemy tego dla ciebie zrobić.
– Dlaczego? – Arice wydawała się szczerze zszokowana.
– Po pierwsze: to, nad czym pracujemy, jest tylko eksperymentem, mającym w dodatku zupełnie inny cel. Nie moglibyśmy zagwarantować, że wszystko odbyłoby się w stu procentach prawidłowo. Świadomość mogłaby nie odtworzyć się całkowicie, albo nie być w stanie funkcjonować w nowym ciele. Po drugie: istotne znaczenie mają względy etyczne. Przekonanie świata naukowego, rządu i opinii publicznej do tego projektu było i bez tego wystarczająco trudne. Nie możemy lekką ręką zmieniać planu badań, jesteśmy zbyt zależni. Szczególny opór napotykamy ze strony kościołów, których członkowie wyznają wiarę w istnienie duszy. Dostaliśmy wyraźne polecenie, by nie próbować bawić się świadomością. Nie ma szans, żeby coś takiego mogło się udać w najbliższej przyszłości.
– Jak długo według ciebie trzeba by czekać?
– Tak z sześćdziesiąt-osiemdziesiąt lat. Przykro mi – dodał po chwili, jakby to cokolwiek zmieniało.
Reakcja Arice wyraźnie wskazywała na to, że ochotniczka nie spodziewała się takiej odpowiedzi. Dało się po niej poznać zdenerwowanie
– A co, jeżeli zamierzam zrezygnować, jeżeli się nie zgodzisz? – powiedziała po chwili zastanowienia.
– Niestety. Nie mogę tego zrobić. Projekt i tak zostałby natychmiast anulowany, więc nic by to nie dało.
Sięgnęła nerwowo po jeszcze jednego papierosa i zaczekała, aż zostanie zapalony. Stała tak, ze spojrzeniem wbitym w metropolię naokoło. Ruch był niewielki ze względu na godzinę, pomimo tego, że znajdowali się w samym centrum – trwało wczesne popołudnie. Chłodnawy, rześki wiatr przepędził smog, ale wiosenne słońce zapewniało przyjemne ciepło, jednocześnie nie powodując niechcianego upału. Arice potarła oko – Jory przez moment pomyślał, że może płacze, ale zdał sobie sprawę, że przecież prawie wcale nie mrugała, gdy tak patrzyła przed siebie.
Nie ulegało wątpliwości, że zrezygnuje teraz, gdy jej odmówił. Wzrósł dystans między nimi. Kobieta nie wydawała się być na razie zainteresowana dalszą konwersacją i Jory podporządkował się, nie wiedząc, co mógłby zrobić, by temu zaradzić. Pomyślał, że powinien być zasmucony. Wszak właśnie uciekła mu szansa na wyjątkowe naukowe osiągnięcie, któremu poświęcił lata pracy. Nie miał jednak wrażenia, że cokolwiek stracił. Przy Arice ciężko było mu powiedzieć, jak się właściwie czuje. Rozmowa z nią wypełniała go wrażeniem pustki.
– Powiedz – zaczęła znowu po chwili – udało się wam zrobić jakieś działające roboty? Z tego, co mi tłumaczyłeś wnioskuję, że macie problemy jedynie ze stworzeniem wystarczająco zaawansowanego komputera, który by nimi sterował.
– Tak. Same w sobie nie są jakimś szczególnym osiągnięciem, biorąc pod uwagę to, co potrafi dzisiejsza technologia, ale całkiem nieźle się prezentują. W związku z tym wykorzystujemy je, gdy zachodzi potrzeba pokazania górze jakichś wyników naszej pracy.
– To ciekawe. Mogłabym je obejrzeć?
– Cóż… nikomu nie stanie się krzywda, jeżeli cię do nich zaprowadzę, choć teoretycznie jestem zobowiązany do utrzymania efektów naszych badań w tajemnicy. Chodź za mną. Przynajmniej nie okaże się, że przyjechałaś tu całkowicie na marne.
– Jeszcze nie zrezygnowałam z udziału w projekcie – oznajmiła, przechodząc przez drzwi, które dla niej otworzył.
Korytarze Instytutu były puste. Jory nie musiał się nawet zastanawiać, w jaki sposób tłumaczyłby się kolegom, gdyby został przyłapany. Szansa na to była bowiem minimalna – a gdyby jednak tak się stało, profesor wątpił, czy ktokolwiek by się przejął. Dotarli do dwuskrzydłowych, szerokich drzwi, sprawiających wrażenie solidniejszych niż pozostałe. Naukowiec wcisnął kilka przycisków w panelu na ścianie i mogli dostać się do środka.
– To są modele testowe – powiedział, wskazując na szereg robotów o niewielkich rozmiarach. Są kompletne i testujemy na nich nowe rozwiązania. Dużo osiągnęliśmy pozwalając im działać autonomicznie i analizując problemy, jakie napotykały.
Jory uruchomił jednego z nich i wydał mu polecenie. Maszyna wykonała okrąg, jak jej przykazano, po drodze sprawnie omijając inny egzemplarz i wracając na wyznaczoną trasę.
– A ten tutaj?
Jory ściągnął płachtę ze stojącego osobno automatu nieco większego od człowieka, jedynego o tak pokaźnych rozmiarach. Był skonstruowany w taki sposób, by przypominać ludzi wyglądem, miał jednak dwie gąsienice zamiast nóg. Był stosunkowo duży i miejscami kanciasty, ale i tak sprawiał wrażenie nowoczesnego. Po jego wyglądzie można było poznać, że projektujący widział wystarczająco wiele filmów science-fiction, by wiedzieć, jakie elementy mogłyby budzić grozę, sprawnie ich bowiem unikał.
– To nasz prototyp. Nazywamy go blaszakiem. Wiem, wiem, strasznie to generyczne. Po prostu tak wyszło. Zawiera w sobie nasze najbardziej udoskonalone części, ale na razie służy tylko do zbierania kurzu. Jest niekompletny. Jak się pewnie domyślasz, brakuje mu tylko sztucznego mózgu.
Arice stała przez chwilę, podziwiając robota.
– Zauważyłam – jeździła palcem po jego powierzchni – że wcale nie czujesz ścisłej potrzeby stosowania się do obowiązujących cię zasad, inaczej nie zabrałbyś mnie tutaj. Wystarczy ci, że nikt się o niczym nie dowie, czyż nie?
– Do czego zmierzasz? – odpowiedział pytaniem mężczyzna, lekko zdezorientowany.
– Powiedzmy, że miałbyś zrobić to, o co poprosiłam, ale w taki sposób, aby ukryć ten fakt. Miałbyś wystarczający wpływ na projekt i wiedzę, by to się tym zająć, prawda?
– Tak, ale coś takiego od razu zostałoby wykryte. Nie ma mowy.
– Racja. Ale mógłbyś przecież zadbać o to, by stało się to dopiero długo po zakończeniu projektu. – Odwróciła się. – Mógłbyś… – Usłyszał wahanie w jej głosie. – Wiesz, na czym mi zależy. Chcę rozwiązać tę sprawę. Umieść w robocie algorytm, który rozsieje niezbędne dane pomiędzy pliki systemowe, czy cokolwiek. Niech uwolni je dopiero wtedy, gdy robot napotka na ślad, który będzie mógł doprowadzić go do odkrycia tego, gdzie zniknął Sommari… i wszyscy inni.
– To byłoby trudne, ale wykonalne. Nie, nie mogę się zgodzić. – Profesor walczył, ale czuł, że powoli ulega perswazji Arice. – Zbyt duże ryzyko. Błędna analiza danych, jedna pomyłka – program zaczyna działać – i wszystko się wydaje.
– Więc napisz go tak, by uzupełniał dane stopniowo wraz z odkrywaniem nowych poszlak. – Stała teraz tuż przed Jorym, patrząc prosto w jego oczy. – Nie ma takiego problemu, którego nie da się rozwiązać, jeżeli się chce. Jak bardzo zależy ci na dokończeniu swojej pracy? – Oparła pięść o jego klatkę piersiową. – Decyduj.
Jory przełknął ślinę i uwolnił się ze zbliżenia, do jakiego doprowadziła kobieta.
– Dobra… Dobra! Zrobię to. Ale każde nowe rozwiązanie to kolejne ryzyko. Koniec końców, twoja świadomość może odtworzyć się fragmentarycznie. Oryginalne elementy będą przez pewien czas funkcjonować równocześnie z tym, co wytworzy się w funkcjonującym robocie. Nie da się przewidzieć, jakie będzie efekt ostateczny.
– Zaryzykuję. – Jej ton wyrażał głęboką determinację. – Mimo wszystko.
Opuścili skład, przechodząc jeszcze raz do gabinetu. Mój boże, pomyślał Jory, przez moment byłem pewien, że ona zamierzała tam wyciągnąć zupełnie inne argumenty. Nie wiedział, co o tym sądzić. Z pewnością taka scena wyglądałaby śmiesznie w wykonaniu dwojga pięćdziesięciolatków, lecz w jego towarzyszce było wciąż coś pociągającego, mimo zaawansowanego wieku.
– Co teraz? Muszę się gdzieś zgłosić na jakieś badania? Podpisać zgodę? – Arice uspokoiła się. Mówiła teraz z powrotem równie łagodnie, co na początku ich spotkania.
– Nie dzisiaj. Niedługo wszyscy będą kończyć pracę. Ale w najbliższym czasie.
– Hm… W takim razie… Masz jakieś plany na dzisiaj? Od dawna nie byłam na żadnej randce. Może zechciałbyś mi towarzyszyć?
Przeszli parę kroków w milczeniu.
– Prawdę mówiąc – dodała – trochę się tego wszystkiego boję…
Ona po prostu chce się upewnić, że dotrzymam słowa – zorientował się w nagłym przebłysku intuicji. Choć zasadniczo już teraz osiągnęła sukces: ja przecież chcę, żeby jej się udało.
Ale co mi tak naprawdę szkodzi? Z pewnością rozsądniej byłoby, gdybym po prostu o tym zapomniał. Uniknąłbym zagrożenia, kłamiąc.
Chyba jednak nie potrafiłbym tego zrobić.
– Cóż – postanowił – zaryzykuję.
Zima 2012/2013
Komentarz: opowiadanie dla mnie specyficzne. Nie tylko nigdy nie napisałem tak długiego dialogu, ale też niewiele miałem do dodania pomiędzy kwestiami postaci. Znamy już bohaterkę i mocno domyślamy się, co w tekście się wydarzy. Dodatkowo po jego dodaniu przekroczyłem granicę 200 tysięcy znaków, co znaczy, że jestem na półmetku zbierania materiału na książkę. Tak, wiem, że 400 tysięcy jest tylko minimalną granicą, lecz takie myślenie jest bardziej motywujące :)
Jeżeli już o gromadzeniu opowiadań mowa, jest to pierwsze z dwóch mówiących o przeszłości Soma i Arice (Blaszaka). Kolejne obejmie w swoim zakresie czas krótko po ich spotkaniu w Inanisie.
Te dwa teksty będą zamykać tom, przy czym ten jeszcze nienapisany będzie tworzyć klamrę wraz z wrzuconym tutaj jako pierwszy. Inanis I, II i III, będą zaś książkę otwierać. Kolejność pozostałych opowiadań jest w zasadzie bez znaczenia. Oczywiście obecna numeracja nie jest ostateczna.
Klasycznie już, mam nadzieję, że się podobało,
Issander
Wszystkie pięć części wyborne. Parę niewartych wzmianki drobniutkich potknięć. Polubiłem Soma i Blaszaka/Blaszakę. Czekam na ciąg dalszy. Z niecierpliwością.
Infundybuła chronosynklastyczna
Dzięki. Mam trzy kolejne części w różnych stopniach przygotowania, ale ostatnio jakoś nie mogłem się w ogóle zabrać za pisanie - co widać choćby po tym, kiedy zauważyłem Twój komentarz :) Dwie są już nawet napisane, wymagają tylko poprawek.
Każde potknięcie jest warte wzmianki, bo to jeden błąd, którego samemu nie zauważyłem, a który można wyeliminować z ostatecznej wersji :)
ironiczny podpis
Mówiła teraz z powrotem równie łagodnie, co na początku ich spotkania. ---> nie "teraz z powrotem". Ponownie, znów, znowu.
Wystarczy ci, że nikt się o niczym nie dowie, czyż nie? ---> jeśli kończysz zdanie oznajmujące zapytaniem, odnoszącym się do treści tego zdania, oddziel to pytanie chociaż średnikiem. >>(...) nie dowie; czyż nie? << W obecnej postaci, z przecinkiem, zapis jest błędny interpunkcyjnie.
Sięgnęła nerwowo po jeszcze jednego papierosa i zaczekała, aż zostanie zapalony. Stała tak, ze spojrzeniem wbitym w metropolię naokoło. ---> domyślam się, że to Jory podał ogień, ale to warto jednoznacznie oznajmić. Obecnie dziwnie to brzmi. Spojrzenie wbite w metropolię naokoło. Sprzeczność, bo wbicie spojrzenia oznacza skierowanie wzroku w jedną stronę, na jeden punkt / przedmiot i te pe, więc wbicie spojrzenia w coś, rozciągającego się wokół, to czynność formalnie i faktycznie niemożliwa do wykonania. Albo wbiła spojrzenie w coś tam, albo wodziła spojrzeniem po otoczeniu (bo przecież nie po całej metropolii).
Nie chcę Ciebie smucić ani irytować, ale prace korektorskie moga być długie i dość żmudne...
Bardzo fajne :)
Przynoszę radość :)